Kim dla mnie jesteś?
: Śro Maj 08, 2019 3:06 pm
Początek podróży - Rosa
- To tutaj.
- Słucham?
- To tutaj panienko, dalej musisz iść sama. - Niestary, choć mocno wąsaty kupiec zatrzymał karawan i wskazał na przypruszony śniegiem drogowskaz. - Chyba, żeś zmieniła zdanie i chcesz jechać do Meot.
Nie chciała.
- Dziękuję - odparła więc, smutno zabierając swoje rzeczy i zeskakując na ziemię, obok burych koni parujących już od wysiłku. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać. Znała tego człowieka tylko kilka godzin - odkąd spotkała go na trakcie i pozwoliła się podwieźć - a że oboje nie byli zbyt rozmowni, wiedzieli o sobie tylko tyle skąd pochodzą, jak się nazywają i jaki jest cel ich podróży. On jechał do Meot. Ona wracała do Nandan-Ther.
- Nie zgubiła panienka drogi? Wie dokąd iść?
Poczuła ciepło na sercu, że choć nie musiał - zapytał. Ale nie była pewna odpowiedzi. Wyciągnęła jedynie łapkę i nieśmiało wskazała zamglone masywy gór otaczających jej ukochaną warownię. Dzielił ją od nich nie jeden las, pola i wiele dni pieszej wędrówki. Tak naprawdę nie wiedziała, jak wróci.
- Haha. Musisz iść dalej tym szlakiem - podpowiedział mężczyzna. - W lesie się rozwidla, skręć wtedy prawo, aż dojdziesz do wioski z dziwną, zieloną wieżą.
- Wieżą? Taką… obronną? - Jedno z dłuższych zdań, jakie wypowiedziała od rana.
- Hmm… nie, bardziej jak od ratusza. Może nieco niższa, ale jej nie przegapi kocia panienka. - Spojrzał pokrzepiająco w pionowe źrenice, bo choć nie pytał wcześniej o nic związanego z jej rasą, to ślepy nie był, a i swoje myślał. Gdyby ludzka dzieweczka pchała się w zimę na jakieś pustkowia nawet by jej nie zabrał - zamarzłaby biedaczka i tyle. Nie, taką odesłałby do domu lub nakazał jechać z nim aż do Meot. Ale kotołaczka? Ubrana niemalże bogato, a pewnie i ciepło, z białym futrem i czujnymi uszami, czemu miałaby sobie nie poradzić? Kto tam wie, co one umieją. Koci nos, jasne wąsiki i te ślepia patrzące wrogo na świat towarzyszyły mu długie godziny i miał czas przyjrzeć się im nieco. Nawet jeśli buźka była urocza, a sama kotka niewielka, słodkimi sukienkami upodabniająca się do dziewcząt, to jednak siedziało w niej zwierzę. Panienką nazywał ją z grzeczności, bo i bał się, że go zadrapnie, gdy się zirytuje.
Przynajmniej bez wyrzutów mógł ją tutaj zostawić i życzyć jej powodzenia - ostatecznie nie sprawiła mu żadnych problemów, a nawet pomogła raz czy dwa, gdy karawan ugrzązł, a rzeczy się wysypali. Nawet miłe stworzenie. Będzie miał o czym opowiadać, jak już wróci do swojej Izabel.
- Dziękuję - powiedziała kotka raz jeszcze, głosikiem nieprzyjemnym od niejasnej niechęci i skinąwszy swemu dobroczyńcy, skierowała się wolno na szlak.
,,Pa pa, koniki” zerknęła jeszcze na parskającą parkę i uśmiechnęła się lekko, rozczulona. Ciekawe ile zająłby jej powrót, gdyby miała takiego towarzysza? Ale nie… nie umiała jeździć. Ani zająć się takim wielkim mamutem. Poza tym pewnie nie sięgałaby nogami do strzemion i nie mogłaby wejść czy też zejść…
Znów spochmurniała, a myśli jej krążyły wokół własnej nieudolności i skrzypienia suchego śniegu pod butami zakrywającymi stópki. Niewielkie. Za małe by dumnie mogła na nich stać przyszła strażniczka, wojowniczka czy szermierz… Nie chciała wracać do tego, jak potraktował ją Mistrz, odmawiając jej prośbie i wyrzucając za bramę, bo nie wiedziała, czy goręcej się z nim nie zgadza, czy mocniej przyznaje mu rację. Kiedy ją wyprosił, pewnie liczył na to, że wróci do najbliższego miasteczka, stamtąd do Nandan-Ther i na dobre porzuci fantazje o władaniu bronią i robienia tych wszystkich kawalerskich rzeczy, których niskim dziewkom robić nie wypada. Tfu! - Pannom z dobrego domu. Tak, tak zawsze to nazywali.
BEZCZELNOŚĆ! PRAWDA!
Dwa głosy przekrzykiwały się i mąciły spokój praworządnej duszyczki, która chciała przecież stać na straży porządku. Nie marzył jej się los gospodyni, dobrej żony czy innej tam piekarki - podziwiała te damy, które swym życiem i postawą wspierały społeczeństwo, ale ona tak wspierać nie potrafiła - chciała przyczyniać się do egzekwowania prawa bezpośrednio, a nie jedynie być dobrym obywatelem. To już umiała. Zresztą każdy mieszkający w obrębie miasta powinien przestrzegać zasad już od najmłodszy lat, ot co!
Nabuzowana i paląca się z desperackiej wściekłości przyspieszała, ściskając rękojeść szpady, a zaraz zwalniała hamowana bezsilnym zwątpieniem w swoje możliwości. Ona… nikt nie respektowałby jej jako szermierza. A ona straci do siebie szacunek, jeżeli podda się i zostanie zwykłą panną na wydaniu. Musi być coś, co może zrobić, by stać się godną treningu! I wtedy im udowodni! Pokaże, na co ją stać!
Jak dobrze pójdzie, może pozwolą jej zostać stajennym we dworze.
Ale był i pożytek z tej bitwy myśli i zamiarów - nie zastanawiała się już nawet nad tym, jak wróci do domu - a przecież czekała ją długa wędrówka. Odwiedzenie wioski wcale nie wiązało się ze znalezieniem kompanii - a sama bała się iść. Zwłaszcza w nocy. I choć wiosna drgała w powietrzu, chłód niebezpieczeństw przejmował dziewczynę, która po raz pierwszy oddaliła się od uporządkowanego światka warowni. Kto wie, czy nie przyjdzie jej zostać u obcych aż jaki sprzedawca nie postanowi wybrać się do miasta ze swoim towarem. Wtedy wciśnie się i ona między pakunki i jakoś dojedzie. Bo bez wozu, znajomości dróg i gospód gdzie miałaby spać? Co jeść? Jak długo iść? I co zrobiłaby, gdyby trafiła na wroga? Bandytów albo… albo dzikie psy? Nie żeby jeden człowiek mógł być pomocą w przypadku rabusiów, ale z psami na pewno by sobie poradził. A kiedyś… kiedyś to ona poradzi sobie z rabusiami. O! Nie miała co prawda zamiaru nawet w dalekiej przyszłości podróżować zbyt wiele, ale może wysłana na misję spędzi w drodze trochę czasu i zacznie nauczać niepewnych kompanów jak radzić sobie w tym strasznym świecie - bez bruku, bez domów, bez targu, jedzenia, i odgórnie zarządzanych patroli. Wszędzie tylko drzewa, bezprawie i dzikie zwierzęta. Czy naprawdę ona jest tu sama?
Lecz póki co dreptała dalej, trzymając torbę podróżną, jeszcze nie taką ciężką, jaką będzie za godzinę czy dwie - wieczorem, gdy już dojdzie do tajemniczej osady z Dziwną Zieloną Wieżą.
- To tutaj.
- Słucham?
- To tutaj panienko, dalej musisz iść sama. - Niestary, choć mocno wąsaty kupiec zatrzymał karawan i wskazał na przypruszony śniegiem drogowskaz. - Chyba, żeś zmieniła zdanie i chcesz jechać do Meot.
Nie chciała.
- Dziękuję - odparła więc, smutno zabierając swoje rzeczy i zeskakując na ziemię, obok burych koni parujących już od wysiłku. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać. Znała tego człowieka tylko kilka godzin - odkąd spotkała go na trakcie i pozwoliła się podwieźć - a że oboje nie byli zbyt rozmowni, wiedzieli o sobie tylko tyle skąd pochodzą, jak się nazywają i jaki jest cel ich podróży. On jechał do Meot. Ona wracała do Nandan-Ther.
- Nie zgubiła panienka drogi? Wie dokąd iść?
Poczuła ciepło na sercu, że choć nie musiał - zapytał. Ale nie była pewna odpowiedzi. Wyciągnęła jedynie łapkę i nieśmiało wskazała zamglone masywy gór otaczających jej ukochaną warownię. Dzielił ją od nich nie jeden las, pola i wiele dni pieszej wędrówki. Tak naprawdę nie wiedziała, jak wróci.
- Haha. Musisz iść dalej tym szlakiem - podpowiedział mężczyzna. - W lesie się rozwidla, skręć wtedy prawo, aż dojdziesz do wioski z dziwną, zieloną wieżą.
- Wieżą? Taką… obronną? - Jedno z dłuższych zdań, jakie wypowiedziała od rana.
- Hmm… nie, bardziej jak od ratusza. Może nieco niższa, ale jej nie przegapi kocia panienka. - Spojrzał pokrzepiająco w pionowe źrenice, bo choć nie pytał wcześniej o nic związanego z jej rasą, to ślepy nie był, a i swoje myślał. Gdyby ludzka dzieweczka pchała się w zimę na jakieś pustkowia nawet by jej nie zabrał - zamarzłaby biedaczka i tyle. Nie, taką odesłałby do domu lub nakazał jechać z nim aż do Meot. Ale kotołaczka? Ubrana niemalże bogato, a pewnie i ciepło, z białym futrem i czujnymi uszami, czemu miałaby sobie nie poradzić? Kto tam wie, co one umieją. Koci nos, jasne wąsiki i te ślepia patrzące wrogo na świat towarzyszyły mu długie godziny i miał czas przyjrzeć się im nieco. Nawet jeśli buźka była urocza, a sama kotka niewielka, słodkimi sukienkami upodabniająca się do dziewcząt, to jednak siedziało w niej zwierzę. Panienką nazywał ją z grzeczności, bo i bał się, że go zadrapnie, gdy się zirytuje.
Przynajmniej bez wyrzutów mógł ją tutaj zostawić i życzyć jej powodzenia - ostatecznie nie sprawiła mu żadnych problemów, a nawet pomogła raz czy dwa, gdy karawan ugrzązł, a rzeczy się wysypali. Nawet miłe stworzenie. Będzie miał o czym opowiadać, jak już wróci do swojej Izabel.
- Dziękuję - powiedziała kotka raz jeszcze, głosikiem nieprzyjemnym od niejasnej niechęci i skinąwszy swemu dobroczyńcy, skierowała się wolno na szlak.
,,Pa pa, koniki” zerknęła jeszcze na parskającą parkę i uśmiechnęła się lekko, rozczulona. Ciekawe ile zająłby jej powrót, gdyby miała takiego towarzysza? Ale nie… nie umiała jeździć. Ani zająć się takim wielkim mamutem. Poza tym pewnie nie sięgałaby nogami do strzemion i nie mogłaby wejść czy też zejść…
Znów spochmurniała, a myśli jej krążyły wokół własnej nieudolności i skrzypienia suchego śniegu pod butami zakrywającymi stópki. Niewielkie. Za małe by dumnie mogła na nich stać przyszła strażniczka, wojowniczka czy szermierz… Nie chciała wracać do tego, jak potraktował ją Mistrz, odmawiając jej prośbie i wyrzucając za bramę, bo nie wiedziała, czy goręcej się z nim nie zgadza, czy mocniej przyznaje mu rację. Kiedy ją wyprosił, pewnie liczył na to, że wróci do najbliższego miasteczka, stamtąd do Nandan-Ther i na dobre porzuci fantazje o władaniu bronią i robienia tych wszystkich kawalerskich rzeczy, których niskim dziewkom robić nie wypada. Tfu! - Pannom z dobrego domu. Tak, tak zawsze to nazywali.
BEZCZELNOŚĆ! PRAWDA!
Dwa głosy przekrzykiwały się i mąciły spokój praworządnej duszyczki, która chciała przecież stać na straży porządku. Nie marzył jej się los gospodyni, dobrej żony czy innej tam piekarki - podziwiała te damy, które swym życiem i postawą wspierały społeczeństwo, ale ona tak wspierać nie potrafiła - chciała przyczyniać się do egzekwowania prawa bezpośrednio, a nie jedynie być dobrym obywatelem. To już umiała. Zresztą każdy mieszkający w obrębie miasta powinien przestrzegać zasad już od najmłodszy lat, ot co!
Nabuzowana i paląca się z desperackiej wściekłości przyspieszała, ściskając rękojeść szpady, a zaraz zwalniała hamowana bezsilnym zwątpieniem w swoje możliwości. Ona… nikt nie respektowałby jej jako szermierza. A ona straci do siebie szacunek, jeżeli podda się i zostanie zwykłą panną na wydaniu. Musi być coś, co może zrobić, by stać się godną treningu! I wtedy im udowodni! Pokaże, na co ją stać!
Jak dobrze pójdzie, może pozwolą jej zostać stajennym we dworze.
Ale był i pożytek z tej bitwy myśli i zamiarów - nie zastanawiała się już nawet nad tym, jak wróci do domu - a przecież czekała ją długa wędrówka. Odwiedzenie wioski wcale nie wiązało się ze znalezieniem kompanii - a sama bała się iść. Zwłaszcza w nocy. I choć wiosna drgała w powietrzu, chłód niebezpieczeństw przejmował dziewczynę, która po raz pierwszy oddaliła się od uporządkowanego światka warowni. Kto wie, czy nie przyjdzie jej zostać u obcych aż jaki sprzedawca nie postanowi wybrać się do miasta ze swoim towarem. Wtedy wciśnie się i ona między pakunki i jakoś dojedzie. Bo bez wozu, znajomości dróg i gospód gdzie miałaby spać? Co jeść? Jak długo iść? I co zrobiłaby, gdyby trafiła na wroga? Bandytów albo… albo dzikie psy? Nie żeby jeden człowiek mógł być pomocą w przypadku rabusiów, ale z psami na pewno by sobie poradził. A kiedyś… kiedyś to ona poradzi sobie z rabusiami. O! Nie miała co prawda zamiaru nawet w dalekiej przyszłości podróżować zbyt wiele, ale może wysłana na misję spędzi w drodze trochę czasu i zacznie nauczać niepewnych kompanów jak radzić sobie w tym strasznym świecie - bez bruku, bez domów, bez targu, jedzenia, i odgórnie zarządzanych patroli. Wszędzie tylko drzewa, bezprawie i dzikie zwierzęta. Czy naprawdę ona jest tu sama?
Lecz póki co dreptała dalej, trzymając torbę podróżną, jeszcze nie taką ciężką, jaką będzie za godzinę czy dwie - wieczorem, gdy już dojdzie do tajemniczej osady z Dziwną Zieloną Wieżą.