Strona 6 z 14

Re: Niesieni na falach...

: Sob Sty 20, 2018 12:02 pm
autor: Barbarossa
- Dziesięć lat samej w pustej posiadłości nie było wcale taką torturą, jaką się może wydawać - wyjaśniła zjawa, przyjacielsko się uśmiechając. - Przynajmniej kiedy okazało się, że nie jestem związana klątwą z tym dworem. Mogłam chodzić po całej wyspie, zaglądać do miasta, spacerować po lesie i górach. Czułam się po trochu jak strażniczka tych wszystkich sekretów, które tu zakopano. Czasami przeganiałam też ciekawskich, to jest szmuglerów i marynarzy, którzy trafiali tutaj przez przypadek. Miałam z tego naprawdę spory ubaw. Aż pewnego dnia zobaczyłam, jak do portu zawija Nautilius. Byłam szczęśliwa, że w końcu będę miała towarzystwo. Tak samo jestem szczęśliwa teraz, gdy ty tutaj jesteś
Słowa Tamiki były szczere i pełne radości, widać po niej było, że nie jest jedną z tych zjaw, które lamentują nad swoim losem, lecz w pełni go zaakceptowała i stara się iść do przodu. Niestety nie wiedziała ona jeszcze, że Kiraie jest tu tylko na chwilę, że za pięć dni wróci do ojca do Leonii. Barbarossa nie miał zamiaru jej tu trzymać całą wieczność, zwłaszcza teraz, gdy sam wszystko zepsuł, więc musiał dogadać się z Awerkerem. Jego córka za tymczasowy pokój pomiędzy nimi. Oczywiście wiedział, że nie w mocy admirała jest zawieranie takich umów, ale mógł chociaż spróbować. Zawsze w chwili porażki mógłby spalić kilka leońskich statków i wszyscy wróciliby do żmudnej codzienności.

- Oj, kochana - westchnęła Tamika, kiedy elfka wypowiedziała się na temat kolacji z wampirem, a następnie pokręciła głową z karcącym wyrazem twarzy. - Przed chwilą powiedziałaś, że Caster, jako kot jest nawet uroczy, a teraz mówisz, że nic a nic się nim nie interesujesz. Zdecyduj się w końcu. Widzę, że nie jest ci obojętny, bo zaczęłaś unikać jego wzroku. Wniosek? Wcześniej patrzyłaś mu w oczy, więc na sto procent rozpłynęłaś się w tym spojrzeniu. Nasz kapitan, nie ukrywajmy, jest przystojny. Naprawdę chcesz to tak ciągnąć? To tylko zwykła kolacja, twierdzisz, a ja ci mówię, że skoro poprosił o rozmowę w cztery oczy, to nawet ja mam zakaz podsłuchiwania. Zapomnij więc, że pójdziesz tam w tym - wskazała na wygodne ubranie elfki. - Zaraz lecę do Raven i przygotujemy cię na ten wieczór.
Tamika mówiła z ogromnym zaangażowaniem i podnieceniem, dając pełny upust optymizmowi. Widać było, że nie odpuści i zrobi wszystko, by doprowadzić Kiraie i Barbarossę do konfrontacji, nawet jeśli miałaby opętać ich ciała, o czym w gruncie rzeczy pomyślała. Każdy miał prawo popełniać błędy. Jedni większe, drudzy mniejsze, ale to czy w ogóle postanowimy je naprawić świadczyło o wielkości człowieka.

Aż do zachodu słońca Barbarossa nigdzie się nie pokazywał. Spędził ten czas w swojej komnacie, najpierw na długiej kąpieli, a potem na drzemce w trumnie, by wszystko sobie jeszcze raz przemyśleć. Za kilka godzin miał zejść do jadalni i zasiąść przy jednym stole z Kiraie, o ile ta postanowi przyjść. Na razie wampir założył, że przyjdzie. Nie wiedział od czego zacząć. Zwykłe "przepraszam" nie było najlepszym pomysłem. Swoimi słowami naprawdę ją zranił i chciał to naprawić, ale prawda była taka, że elfka była drugą kobietą, przy której nie mógł pozostać w pełni sobą. Beztroskim i aroganckim piratem. Jej obecność sprawiała, że chciał się zmienić. Chociaż w minimalnym stopniu.

Tymczasem Tamika, nie chcąc słuchać jakichkolwiek protestów, sprowadziła do ogrodu majordomuskę i wszystko jej wyjaśniła, nie pomijając najważniejszych szczegółów, które dodatkowo podkolorowała.
- Potrzebujemy sukni na wieczorną kolację. Najlepiej coś jasnego, ale nie krzykliwego - mówiła, latając od jednej kobiety do drugiej i uśmiechając się szeroko. - I bez dziwactw. Nie za skromny dekolt, długie rękawy, proste szycie.
- Tamika, a może pozwolisz jej wybrać? - skarciła ją dhampirka, widząc, że pomysł z suknią na kolację z kapitanem to nie jest coś, w co elfka chce się pakować. Z jej miny można było wyczytać, że najchętniej w ogóle by na nią nie poszła, a jedynie uraczyła się skromnym posiłkiem i zamknęła w pokoju.

Re: Niesieni na falach...

: Pią Sty 26, 2018 1:17 pm
autor: Kiraie
        Lekko się uśmiechnęła na ostatnie słowa towarzyszki, ale jej twarz przykrył cień smutku. Elfka również bardzo cieszyła się ze spotkania zjawy, mimo że wcześniej musiała swoje przecierpieć, by do tego dotrwać i zrobiło jej się przykro kiedy usłyszała entuzjazm i wielką radość w głosie Tamiki, ale sama miała świadomość, że ich znajomość nie będzie zbyt długa. Czuła silną potrzebę poinformowania przyjaciółki o tym, ale jakoś gula smutku w gardle nie bardzo jej na to pozwalała. Miała świadomość tego, że w ten sposób robi jej tylko puste nadzieje i ją oszukuje ukrywając ten fakt, ale naprawdę nie mogła się przemóc.

        Następny potok słów ze strony widmowej kobiety, Kiraie podsumowała jedynie ciężkim westchnieniem pełnym zmęczenia. Nie chciała się kłócić z nią na ten temat, ale nie miała też siły dalej jej się przeciwstawiać, dlatego dla świętego spokoju postanowiła, że pójdzie na tą kolację. Wciąż była do tego niechętna, ale może po prostu za bardzo wszystko przeżywa i się stawia, może wcale nie będzie tak źle. Poza tym było widać, że Tamika ma jakiś interes do tego by ta dwójka się pogodziła, inaczej tak bardzo by nie naciskała i nie miałaby takiego entuzjazmu w tej sprawie. Kiraie miała tylko nadzieję, że nie pakuje się do samej Piekielnej Czeluści swoją uległością.

        Nim zdążyła postawić sprawę jasno, że nie będzie się specjalnie dla jakiegoś gbura stroić i pójdzie tam tylko z czystej grzeczności i własnej łaskawości, widmowa poświata wyparowała i elfka została sama jak palec w ogrodzie. Znów westchnęła i póki jeszcze miała czas oraz chwilę wolności, postanowiła jeszcze przez chwilę popracować. W tym czasie przyszedł też do niej tęczowy feniks, którego wcześniej postanowiła opatrzyć i z ciekawością się przyglądał jej poczynaniom, tym samym towarzysząc dziewczynie. Kilka razy też przez ogród przewinął się ktoś z barbarossowej służby proponując długouchej chwilę odpoczynku na przekąszenie czegoś lub napicie się. Niektórzy bardzo wyraźnie ukrywali niechęć do "nieproszonego" gościa, inni albo dobrze się kryli z prawdziwymi odczuciami co do elfki, albo naprawdę byli do niej przyjaźnie nastawieni. Tego Kiraie nie wiedziała i choć tych pierwszych stwierdziła, że nigdy nie polubi, obu grupom odpowiadała klasycznymi grzecznościami i obietnicami, iż zaraz na moment odpocznie jak tylko skończy obecną czynność, na przykład podcinanie suchych lub chorych gałązek krzewom.

        Kiedy obie kobiety do niej przybyły, płowowłosa siedziała przy dokładnie wyczyszczonej fontannie z krukiem i zajadała się kawałkami placka, którym dzieliła się z siedzącym jej na kolanach, kolorowym ptakiem. Główna część ogrodu towarzysząca gościom w drodze do drewnianych drzwi domu, była w większej mierze uprzątnięta i przywrócona do schludnej "normalności". Została jeszcze jedynie długa trawa do ścięcia, ale na to już dziewczyna nie miała siły, ani czasu. Faktem jednak było, że przed ich przybyciem udało jej się odnieść na miejsce narzędzia jakimi się posługiwała i wyrzucić nieco niepotrzebnych lub zniszczonych gratów ze schowka. Za radą służących pojawiających się i znikających w miejscu jej pracy wiedziała co może bez żadnych obaw wyrzucić, a co po prostu umieścić w innym miejscu by nikomu nie przeszkadzało.

        Nie przerywała Raven i Tamice w ich konwersacji, ale w którymś momencie nie mogła już wytrzymać i po prostu wybuchnęła śmiechem, rozbawiona ciągłym, podnieconym trajkotaniem zjawy i widokiem poirytowanej miny dhampirki, która wyglądała jakby zastanawiała się za jakie grzechy musi przez to przechodzić i kiedy te męczarnie się skończą.
        - Na początek jeśli mi pozwolicie chciałabym się umyć. - Odpowiedziała jak już się opanowała i uśmiechnęła przyjaźnie do obu, ignorując chłodny dystans kierowany do niej ze strony tej bardziej cielesnej nieumarłej. - Co do sukni wybór pozostawiam wam, albo raczej Tamice, bo ona się najbardziej do tego pali. - Znów zachichotała z rozbawieniem widząc, że widmo jeszcze nie do końca ochłonęło. - Byłabym jednak wdzięczna za coś skromnego. - I to była jej jedyna wskazówka odnośnie tego w co mogłaby się ewentualnie przywdziać.

        Po tym pogłaskała pierzastego i ostrożnie ułożyła go obok siebie by mogła wstać. Ptak nie zamierzał wracać do środka, wiec pozwoliła mu zostać przy fontannie i zająć się resztą jaka została z placka jabłkowego. Kiraie razem z towarzyszkami udała się w stronę rezydencji, jednak nie wróciła do swojego pokoju tak, jak się powinno - przez drzwi, tylko skierowała się pod balkon od swojej alkowy i wspięła się po winorośli.
        - Wczorajszej nocy zaryglowałam drzwi do mojego pokoju, by się zabezpieczyć przed niezapowiedzianymi odwiedzinami przez kapitana. - Wyjaśniła nieumarłym młódkom zanim zadały pytanie.
        Chwilę po tym zniknęła za oszklonymi drzwiami, zasunęła szczelnie ciężkie zasłony i odryglowała drzwi, jedynie zostawiając je zamknięte na klucz. Powędrowała do łaźni i wyszorowała się starannie, a następnie uprała i powiesiła swoje odzienie. Została tylko w samej bieliźnie i gorsecie. Mimo to i tak okryła się znalezioną w szafie peleryną i czekała na przybycie kobiet. W Tamice znów wezbrał ten tajfun entuzjazmu i Kiraie bardzo się cieszyła, że przyjaciółka jest niematerialna i nie będzie mogła jej fizycznie przygotowywać do kolacji. Cieszyła się też, że Raven odnosi się do niej z taką rezerwą i nie zamierza pomagać bezpośrednio przy ubieraniu się długouchej, choć później i tak postanowiła zabrać się za poprawianie materiału prostej, zwiewnej sukni do kolan w kolorze młodych, wiosennych liści, a po tym doprowadzić do porządku fryzurę gościa, któremu zaplotła kilka cienkich warkoczyków z przodu po prawej stronie płowej czupryny.

        Po prawie dwóch godzinach przygotowań, nie licząc długiej i relaksującej kąpieli. Długoucha dziewczyna zbierała w sobie odwagę i pewność siebie, a chowała do sakwy upór i dumę, by z neutralnym nastawieniem pójść i uczestniczyć w kolacji z Barbarossą. Obie kobiety spisały się na medal. Raven w umodelowaniu elfki, a Tamika w rozładowaniu napięcia i poprawieniu jej samopoczucia. Teraz stały po lewej i prawej płowowłosej przed drzwiami do jadalni, w której mieli być sami, ale coś jej podpowiadało, że wejścia i okna i tak będą obwarowane przez ciekawskich podsłuchiwaczy. Można by powiedzieć, że za moment wejdzie do paszczy lwa i będzie tam zupełnie sama, ale nie było już czasu na odwrót. Nieco otuchy dodawał jej odgłos głośnego skrzeczenia pierzastego, który właśnie ganiał z radością po ogrodzie za jaszczurkami i myszami. Odetchnęła głęboko i podziękowała dziewczynom, a następnie postąpiła o krok i naparła na drzwi.

        Pomieszczenie wypełniał zapach świeżych potraw różnego rodzaju, nie tylko ryb i owoców morza oraz woń świec i spalanego wosku. To właśnie one stanowiły jedyne światło w pomieszczeniu z którym żegnały się ostatnie promienie słońca, jednakże tworzyły ciepłą i raczej swobodną atmosferę. Nie jakiś podniosły klimat uzyskany przez płomienie odbijające się w kryształowych kloszach bogatych kandelabrów wiszących pod wysokim sklepieniem sali. To było pierwsze na co zwróciła uwagę po zamknięciu za sobą drzwi, przytulny i skromny wystrój oraz atak ze strony tysiąca różnych zapachów, gdyż dania wyłożone były po całej długości stołu. Dopiero po kilku krokach dostrzegła siedzącego u jego szczytu kapitana, na którego spiętej twarzy świece rzucały jeszcze bardziej ponure cienie. Czuła że serce zaczyna jej w piersi trzepotać jak przerażony, zaplątany w sidła ptak i przełknęła cicho ślinę, jednakże szybko się opanowała przypominając sobie o tym, że wampir nie zrobi jej krzywdy i również o gniewie jaki nie do końca się z niej jeszcze ulotnił. Będąc już przy stole dygnęła dostojnie jak wypadało osobie wysokiej rangi.

        - Dobry wieczór, panie kapitanie. - Przywitała się spokojnie, ale bez emocji i starając się nie patrzeć mu w oczy usadowiła się na miejscu, gdzie dostrzegła przygotowaną dla niej zastawę.

Re: Niesieni na falach...

: Nie Sty 28, 2018 1:40 am
autor: Barbarossa
Caster powrócił do żywych na godzinę przed zachodem słońca, kiedy to właśnie ta ognista kula, znikająca wśród koron wysokich drzew, przypomniała mu o wieczornej kolacji z elfką. Opuszczając swoją bezpieczną trumnę, wampir udał się najpierw do łaźni, gdzie wziął szybką i odświeżającą kąpiel, poświęcając stosunkowo najwięcej czasu na włosy i twarz, by zmyć z niej oznaki zmęczenia. Było rzeczą niewyobrażalną, by ktoś taki, jak on odczuwał coś podobnego. Jedną z wad ludzkiej rasy było to, że z wiekiem stawali się słabsi i krusi, podlegli siłom rządzącym tym światem. W przeciwieństwie do nich, wampiry nigdy nie mogły nawet pomarzyć o odczuciu śmiertelnego znużenia, wywołanego ulatującym życiem. A w tej właśnie chwili Barbarossa czuł się, jak jeden z upadających królów, ni to udający się na spoczynek, to gotowy dzierżyć w dłoni miecz. Pięćset z górą lat na karku najwyraźniej robiło już swoje, choć w dniach lepszego samopoczucia wampir zawsze odczuwał siłę potrzebną do przenoszenia gór. Poczuł ją ponownie, kiedy jego ciało obeschło z wody, a on sam stanął przed lustrem, wpatrzony w swoje odbicie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uleciały z niego wszelkie zmartwienia i troski, twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a w oczach zapłonęła młodość ciała i duszy. By nadać jej odpowiednią formę, Caster wdział na siebie aksamitnie czarne spodnie oraz buty z wysoką cholewą, świeżo wypraną, białą koszulę wiązaną na torsie z szerokimi rękawami i mankietami, kapitański płaszcz będący połączeniem matowej, poszarzałej czerni i srebrnych nici oraz swój ulubiony kapelusz z ogromnym piórem. Odmówił sobie wkładania rękawiczek, w ostatniej chwili składając je na dnie szuflady. Ich obecność tylko by przeszkadzała, przypominając mu o częściowym kalectwie, jak i tym, że byłyby wystarczającym dowodem na to, iż nieumarły dalej żyje przeszłością, zamiast czerpać radość z teraźniejszości. Spoglądając na siebie ostatni raz w zwierciadle, wampir uśmiechnął się ponuro i z całych sił nacisnął mosiężną klamkę.

Jadalnię zastał na wpół pustą, jedyną żywą w niej istotą był krasnolud Kasino, który obwiązany poplamionym fartuchem, chodził wokół stołu, odpowiednio go przygotowując. Stosy jego potraw pachniały setkami przypraw, tworzącymi pod sklepieniem gęstą zawiesinę wszystkich możliwych zapachów. Kaczka z jabłkami i cynamonem uśmiechała się do marynowanych krewetek i ogromnych sumów, które zarumienione na złocisty kolor, zalegały na słonych, morskich pomidorach. Były tu także gotowane i smażone ziemniaki z cebulą, nadziewany marchwią indyk oraz steki z rekina obtoczone białym winem i tymiankiem. Nie zabrakło także czegoś słodkiego, a mianowicie czarnych i czerwonych lukrecji ułożonych laskami w kwieciste wzory oraz wyjątkowa szarlotka, przy tworzeniu której wszystkie jabłka zastąpiono gruszkami.

- Wino białe, czerwone, czarne, krew? - zapytał nord, nie odrywając oczu od małego wózka na kółkach, spod którego wyciągnął i postawił na stole cztery ciemnozielone butelki, odpowiednio podpisane na etykietach.
- Białe - odpowiedział mu gospodarz, gestem nakazując zabranie reszty trunków. - I wodę do rozcieńczania. Dzisiaj nie będę pił krwi.
- O proszę! Znalazł się szlachcic od siedmiu boleści! - mruknął krasnolud z uśmiechem łobuza na okrągłej, brodatej twarzy, a następnie spojrzał na kapitana z lekko zakłopotaną miną. - Czy jesteś pewien tej kolacji? Znaczy, rozumiem, jeśli wpadła ci w oko, ale pamiętaj, że to córka człowieka, który może w tej właśnie chwili sam skręca pętlę na twoją szyję.
- Mhmmm - westchnął pirat i popatrzył na majaczący za oknem horyzont. - Tamika nie umie trzymać języka za zębami.
- To ci nowość! Nie udawaj, że jesteś zaskoczony. Z resztą nie tylko jej się wymknęło.
- Raven też?
Kasino pokiwałł potwierdzająco.
- Cały dwór wie, że jesz z nią kolację i to na twoją własną prośbę. Nie chcę wyjść na gbura, ale pakujesz się w coś, czego sam nie rozumiesz. Obraziłeś ją, stało się, ale ty próbujesz na siłę to naprawić. I coś mi mówi, że będzie tylko gorzej. Wspomnisz moje słowa.
Gdy krasnolud skończył przygotowywanie stołu, Caster pomógł mu zebrać manatki i odprowadził go do drzwi, zbierając po drodze całą gamę uwag i opinii od swojego bosmana.
- Tylko tego nie zepsuj - upomniał go na zakończenie, poklepując się po przywiązanym do pasa woreczku z pieniędzmi. - Adewall postawił dziesięć złotych gryfów na to, że dziewczyna wybiegnie z jadalni z płaczem. Ja piętnaście, że wszystko będzie dobrze. Koniec końców wierzę w ciebie. Nawet Jokar obstawiał.
- Jokar?
- A no! Też się zdziwiłem. Pięć gryfów na to, że wszyscy zawiśniemy na szafocie przed końcem miesiąca.

Te słowa najbardziej uderzyły w jego podświadomość, gdyż dotyczyły spraw, o których nie miał ochoty teraz rozmyślać. Prawdą było, że Awerker tylko czeka na sposobność zgładzenia piractwa raz na zawsze, a co mogłoby być lepszym powodem od wizji tego, że jego córka została porwana i wykorzystana przez jego wrogów. Choćby i nawet oskarżenia te były fałszywe. Tak naprawdę Barbarossa zamierzał rozegrać to pokojowo, korzystając z honoru wszystkich zainteresowanych sprawą. Wypuściłby Kiraie, choćby i dzień po tym, jak trafiła na okręt, ale skąd miałby pewność, że to zakończy sprawę. Nie miał jej. Nie miał pewności, że gdy on puści dziewczynę, jej ojciec zaniecha pościgu, by ujrzeć jego ciało dyndające na szubienicy lub, tak jak ciało kapitana Xeratha, palące się żywcem na stosie. A mimo to zatrzymał dziewczynę, zabrał i uwięził na wyspie, odliczając dni do spotkania z jej ojcem w sprawie paktowania. Dni, których liczba zmniejszy się zaraz do pięciu. I co dalej? Czy Barbarossa naprawdę wierzy, że jeśli wypuści Kiraie, ta nie powie admirałowi leońskiej floty o tej wyspie? Chciałby mieć pewność, ale nic nie może mu jej dać.

Nieoczekiwanie ciszę przerwało skrzypienie zawiasów, po którym w mdłym świetle świec do jadalni weszła Kiraie Awerker w zwiewnej, skromnej sukni w barwach wiosennych liści. Wyglądała w niej wyjątkowo pięknie, poruszała się z gracją i wyuczoną dworską prezencją, tak, że wampirowi trudno było oderwać od niej wzrok. Gdyby tylko mógł, pewnie cały by się czerwienił. Na jej pozdrowienie odpowiedział ukłonem, a potem wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie, oznaczone srebrną zastawą.
- Cieszę się, że przyszłaś - odpowiedział, wstając by nalać jej wina, a przy okazji odsunąć ciężką kotarę, przez którą zaczynało wpływać światło księżyca. - Nawet jeśli zgodziłaś się z czystej grzeczności i dobrych manier. Powiedz, czy czegoś ci brakuje? Mimo wszystko jestem tu gospodarzem i bardzo chętnie posłucham twoich uwag.

Re: Niesieni na falach...

: Pon Sty 29, 2018 6:20 pm
autor: Kiraie
        Przez cały czas, odkąd ją tylko zaprosił na wspólną kolację, Kiraie była zdystansowana i nie miała najmniejszej ochoty się na to godzić. Faktem było, że powód stanowiła jej zraniona duma oraz złośliwość, podszyta dodatkowo niemałą nadzieją na to, iż po przez odmowę nie tylko go upokorzy, ale również sprawi mu niemałą przykrość, może nawet choć minimalny ból. Bardzo tego pragnęła i te myśli wypełniały jej głowę bez ustanku, kiedy jeszcze pracowała w ogrodzie. Wtedy jednak jej gniew mimo woli słabł, ale nie zwracała na to uwagi i z całych sił udawała przed samą sobą, że jest inaczej, że życzy mu jak najgorzej. Niestety rzeczywistość była inna, a dotarło to do niej w trakcie przygotowań do wieczerzy. W tym czasie nie było w niej już ani grama złości, co najwyżej obojętność i chęć zdystansowania się, jednakże również była podekscytowana nadchodzącym wieczorem. Nie bardzo zastanawiała się jak kolacja będzie przebiegać, nie miała żadnych podstępów w planie, by w akcie odwetu poczuł się przez to tak jak ona poprzedniej nocy, gdy powiedział jej to co powiedział. Wciąż jego słowa roznosiły się echem po jej głowie, ale z jakiegoś powodu coraz bardziej cichły. Nie miała żadnych wątpliwości jednak co do tego, że owy posiłek miał na celu załagodzić całą sytuację, może nawet wymusić wybaczenie na elfce. Owszem, nie raz chodziła jej po głowie, że może to być jedynie podstęp mający na celu zabicie jej czujności i odejście do jego alkowy, by mógł zrobić to co tak ją wcześniej zdenerwowało, powód tego dlaczego ją porwał i chronił przed swoimi ludźmi. Chciała wierzyć, że chodzi o to pierwsze - o próbę przeproszenia dziewczyny - jednakże nie była tego w stu procentach pewna. Prawdą jednak było, że na ucieczkę się już niewątpliwie spóźniła.

        Odegnała ze swojej głowy ostatnie mroczne wizje i domysły prawdziwego znaczenia tej wieczerzy i przed wejściem odetchnęła głęboko kilka razy, przywdziewając na twarz maskę obojętności i wyniosłości, nie przesadzała z tym jednak, gdyż nie była panią na swoim dworze, a jedynie więźniem, nazbyt blisko spokrewnionym z najgorszym wrogiem piratów mieszkających na tym oceanie.

        Po wejściu do środka doskonale czułą na sobie jego wzrok, jednakże nie uraczyła go bezpośrednim spojrzeniem, przyglądając mu się jedynie kątem oka przy podziwianiu wystroju komnaty. Po wstępnych grzecznościach zajęła wskazane miejsce i nim usiadła, poprawiła swoją suknię sprawdzając przy tym dyskretnie czy sztylet, który ukryła pod suknią kiedy dziewczyny nie widziały, znajduje się na swoim miejscu. Ostrze miało być jej zabezpieczeniem, gdyby celem kolacji okazało się to, czego najbardziej się obawiała. Podziękowała cichym mruknięciem i skinieniem głowy za nalane wino i upiła nieznacznie, chcąc zwilżyć sobie jedynie delikatnie usta i gardło, kiedy on wracał na swoje miejsce. Uśmiechnęła się lekko z wymuszoną skromnością i ciepłem.
        - Wybacz panie, ale jako twój więzień nie powinnam się na nic skarżyć. - Odparła lekko, tonem człowieka pogodzonego ze swoim obecnym statusem i nie zamierzała jakoś specjalnie wychodzić poza te ramy. Poza tym i tak to nie miało najmniejszego znaczenia. Po co zapewniać jej większych wygód skoro za kilka dni jej i tak już tu nie będzie. Myśl o tym stawała się dla niej coraz bardziej przygnębiającą, a wieczór zorganizowany przez wampira, prawdopodobnie miał wywołać inne emocje, dlatego też Kiraie zebrała całą swoją wolę i zamknęła kwestię rychłego powrotu do ojca za wysokim i grubym murem w jej umyśle.
        - Jedynie, jeśli wolno, poprosiłabym, aby ktoś jutro zostawił mi w ogrodzie osełkę, albo naostrzył sierp ze schowka na tyłach domostwa. Łatwiej i szybciej będzie mi wtedy doprowadzić trawę do porządku. - Powiedziała po chwili siedząc książkowo na krześle naprzeciw niego. Nie nakładała nic sobie na talerz, gdyż uznała, że to nie przystoi, tym bardziej jeśli podjęli się rozmowy.
        - Przepraszam za to co powiem, ale nie musisz się tak starać o moje dobre samopoczucie, panie. Doceniam pańską hojność i dobroduszność, ale ta kolacja nie powinna mieć miejsca. Tym bardziej, że jestem pańskim jeńcem. Gdyby pańscy służący nie byli tak lojalni już zaczęliby się z tego powodu burzyć, jest to tylko kwestią czasu, ponieważ na razie przymykają na to oko i wierzą, że jest to tylko jednorazowym kaprysem... - chciała pociągnąć tę myśl dalej, wyjawiając mu swoje spostrzeżenia na temat tej wieczerzy i obawy z tym związane, jednakże nie byłoby to najlepszym pomysłem i wolała odpowiednio zaintonować ostatnią część by dać jasno do zrozumienia, że nie będzie żadnego rozwinięcia. Zacisnęła drżące na jej kolanach dłonie w pięści i zmusiła się do wbicia wzroku w srebrną tarczę księżyca odbijającą się w części w jej winie.

        Przez całą swoją rozmowę patrzyła na niego, gdyż tego wymagały dobre maniery i ta chwilowa ucieczka była dla niej dużym psychicznym wytchnieniem. Nie wiedziała czemu jej dłonie tak się trzęsły, nie było to powodem strachu, ani też wzburzonych emocji, czuła się normalnie nawet jeśli odnosiła się do niego z dystansem i sporą ilością rezerwy. Uznała te zjawisko za skutek zmęczenia i przepracowania, w końcu w niektórych przypadkach musiała użyć naprawdę dużo siły i dlatego jej ręce były teraz takie słabe, że nerwy pod skórą lekko dygotały. Z tego też powodu wolała się ograniczyć z podnoszeniem czegokolwiek w obawie, że mogłaby przez przypadek coś upuścić i potłuc.
        - Panie kapitanie - zaczęła - proszę zapomnieć o tym co się wczoraj stało. Nie będę żywić żadnej urazy. - Dodała po chwili milczenia mając nadzieję, że to jest celem kolacji i po ostatecznym "rozmówieniu" się, mogła już wracać do swojej komnaty. Nie bardzo wiedziała co ma mówić, dlatego chciała cały posiłek jak najszybciej skończyć i położyć się, aby odpocząć. Może przed całkowitym zaśnięciem zapytałaby Raven czy by nie przyniosła jej kawałka chleba i jabłka, aby co nieco zjeść dla uciszenia żołądka. Poza tym musiała mieć siły by następnego dnia znów ruszyć do ogrodu i pracować. Sprawiało jej to przyjemność, ale było też niezwykle męczące, a jedzone od czasu do czasu owoce z krzaków jakie tam rosły, albo przynoszonych placków nie mogły przecież dostarczyć odpowiedniej ilości energii.

Re: Niesieni na falach...

: Nie Lut 04, 2018 9:30 pm
autor: Barbarossa
Jej chłodne powitanie przyjął, czym sam się zaskoczył, z wielką ulgą człowieka, który właśnie dowiedział się o tym, że jego nogi nie trzeba będzie ucinać i za miesiąc znów będzie mógł tańczyć do upadłego w alarańskich zamtuzach. Koniec końców wampir nie wiedział, jakby miał zareagować gdyby Kiraie milczała lub posyłała mu pełne nienawiści spojrzenia. A tak przynajmniej wiedział na czym stoi i przy jednym stole będą mogli porozmawiać. Mniej lub bardziej szczerze, ale zawsze. Po nalaniu wina do jej kieliszka i wpuszczeniu do jadalni księżycowej poświaty, Caster zajął się sprawą podania posiłku. Wszystko, czego dziewczyna sama nie mogła sięgnąć, on przysuwał bliżej i raczył ją manierami kelnera, w milczeniu pozwalając sobie nałożyć jej to na talerz. Uważał jednak, by za bardzo się nie zbliżyć, gdyż zastawa elfki wykonana była z prawdziwego srebra, jego z pospolitego i wypolerowanego żelaza. Nieuciętą dłoń trzymał zatem nieco z tyłu, a gdy sam mógł w końcu zasiąść do posiłku, uraczył się jedynie winem i kaczką w jabłkach.

- Więc się nie skarż - odpowiedział jej spokojnie, zwilżając sine wargi białym winem. - Pytam, czy czegoś ci przypadkiem nie brakuje. Przez nasze rychłe przybycie nie zdążyłem zapoznać się ze wszystkim, toteż wnioskuję, że czegoś może ci brakować. Ubrań, towarzystwa, książek. Chcę też podkreślić, że więźniem byłaś na okręcie, tutaj jesteś gościem i chcąc lub nie, będę cię tak traktował. Dlatego nie mów mi, proszę, jakim mam być gospodarzem, bo staram się być najlepszym. Moją służbą się nie przejmuj, to nie są szepczący za plecami intryganci. Raven i jej przyjaciółki pracują tu z własnej woli, często jadam z nimi śniadania lub późne kolacje. Kasino i jego kuzyni także tu zaglądają, choć ostatnio ich nie widuję. Chyba coś knują, jak to krasnoludy. Dopóki jednak są lojalni to mają tu wolną rękę. Ich zdanie co do tego, jak to ujęłaś... kaprysu, to też nie twoja sprawa. To, że poprosiłem o wolną jadalnię na ten wieczór, by zjeść z tobą kolację zostało przez nich zaakceptowane. To wszystko. To nie Leonia, tutaj nawet służący ma więcej do powiedzenia niż kapitan zacumowanych w porcie okrętów.

- O narzędzia się nie martw - zapewnił ją z uśmiechem, dokładając sobie krewetek i smażonych ziemniaków. - Dostaniesz dobrze naostrzoną kosę. Ale pojutrze. Jest to spowodowane tym, że chcę abyś odpoczęła. Nie zrozum mnie źle, to co zrobiłaś z moim ogrodem... brak mi słów, ale nie chcę byś tu pracowała na siłę. Szanuję twoją determinację i upór, ale źle bym się czuł, gdybyś miała harować całe dnie dla zabicia czasu. Gdy wzejdzie słońce zostanie tylko pięć dni do mojego wypłynięcia na pertraktacje z twoim ojcem. Spędź je tak, jak to uważasz za słuszne, ale nie na pracy. Chyba, że cię nie przekonałem i z samego rana znów postanowisz pracować. Pogodzę się.

- Ty może i nie chowasz, ale dla mnie to sprawa tej części honoru, którą jeszcze posiadam. Jestem świadomy tego, że słowo przepraszam to zdecydowanie za mało w obecnej sytuacji, dlatego jeśli mogę, chcę spełnić jedno twoje życzenie. Jako zadośćuczynienie słownej krzywdzie, jakiej się dopuściłem na tobie. Co ty na to? - zapytał, licząc na trwałe pogodzenie się z elfką. W tej sytuacji gotowy był na wiele, a po głębszym zastanowieniu to właśnie takie rozwiązanie przyszło mu do głowy jako pierwsze. Jednocześnie zastanawiał się nad tym, co też Kiraie postanowi. Z życzeniami trzeba postępować ostrożnie, a ich spełnienie nie zawsze przyniesie szczęście. W tym jednym Barbarossa był absolutnie pewien. Skrycie liczył jednak na to, że dziewczyna zamknie ten temat i nigdy do niego nie wrócą.

Re: Niesieni na falach...

: Pon Lut 05, 2018 12:55 pm
autor: Kiraie
        Ciężko jej się było rozluźnić podczas tej kolacji i nie wiedziała czy powodem było towarzystwo Barbarossy, czy może chodziło o coś innego. Niemniej jednak nie czuła się zbyt komfortowo, choć atmosfera i cały wystrój były bardzo przytulne. Po chwili dotarło do niej, że przecież zawsze się tak czuła w trakcie trwania jakiś "uroczystych" przyjęć. I o ile jej ojciec wydawał się zachowywać swobodnie w takich momentach, ona miała z tym ogromne problemy, bo choć nie jedną taką wieczerzę miała już za sobą, wciąż nie była do tego przyzwyczajona i wolała skromny posiłek w zaciszu swoich czterech ścian, niż jakieś wymyślne przyjęcia. Oczywiście w tym przypadku wampir starał się okazać jak najlepszym gospodarzem, a w szczególności chciał zapewne zbudować odpowiednie warunki, które mogłaby zrobić na elfce dobre wrażenie, przez co łatwiej byłoby kapitanowi zakopać topór wojenny miedzy nimi.

        Ściskało ją nieprzyjemnie w żołądku przez ukrywane zakłopotanie całą sytuacją oraz bijącymi się w niej, sprzecznymi uczuciami. Z tego powodu podziękowała za nalane wino, ale uprzejmie odmówiła podawanych przez niego dań. Nałożyła sobie trochę sałatki z owoców morza i również poczęstowała się kawałkiem kaczki w jabłkach, dopiero kiedy zauważyła, że jej gospodarz zamierza coś zjeść w przerwach miedzy rozmową. Kiedy mówił jadła bez pośpiechu, jakby na siłę w siebie wmuszała tych kilka kęsów. Nie skończyła jednak tego co miała na talerzu i uznała w myślach, że już całkowicie nie ma apetytu, po słowach kapitana będących odpowiedzią na jej złośliwą uwagę. Teraz strasznie żałowała, że pozwoliła językowi mielić odnośnie jego gospodarzenia i buntów ze strony jego załogi, którą miała czelność podejrzewać o wcześniejszą, czy późniejszą nielojalność.

        - Przepraszam, panie. To było nietaktowne z mojej strony. - Wydukała cicho pod nosem, jej spuszczony ze wstydu wzrok wbity był w kawałki mięsa z krewetek wystających tu i ówdzie spod postrzępionych listków sałaty i innych warzyw z sałatki.
Przez swoje głupie słowa, zaczęła się zastanawiać czy to co mówił zeszłego dnia nie było czasem prawdą odnośnie jej, a elfka tak naprawdę nie zdenerwowała się przez jego bezczelny ton, tylko przez to, że mógł trafić w jej czuły punkt. Oczywiście powodem jej gniewu było wtedy to pierwsze, tym bardziej, że ją obraził poprzedniego wieczoru, ale w obecnej sytuacji Kiraie straciła całą pewność siebie i pozwoliła sobie na sporą dawkę samokrytyki. Nie było sensu się kłócić, a tym bardziej gniewać na siebie nawzajem, bo tylko zachowywali się jak dzieci. Postanowiła dać mu kolejną szansę i zacząć wszystko od nowa. Wiedziała, że już któryś raz z kolei tak zamierza w jego przypadku, ale... Tamika miała rację, elfce naprawdę zależy, mniej lub bardziej, na tym nieprzewidywalnym piracie.

        - Dobrze, panie kapitanie. - Nieco podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się blado. Dzisiejszego dnia wcale nie zrobiła za wiele, jedynie wyczyściła posągi i fontanny oraz wypielęgnowała odpowiednio ozdobne krzewy, wciąż jednak ogród był w opłakanym stanie, przede wszystkim winna temu była wysoka trawa, której chciała się pozbyć jak najszybciej. Było to jednak nie osiągalne przez jego niemą prośbę, aby następnego ranka spędziła czas na odpoczynku, a nie na pracy w ogrodzie, która była dla niej samą przyjemnością z tym, że męczącą. Przez jego słowa, teraz zastanawiała się co niby innego miałaby robić przez cały jutrzejszy dzień, oprócz siedzenia i nudzenia się. Miała nadzieję, że pierwsze promienie słońca pomogą jej rozwikłać tę zagwozdkę i jeden raz bez robienia niczego konkretnego wytrzyma od świtu do zmierzchu. Przez moment miała silną ochotę go przeprosić, jeśli jej całodzienna praca w jakimś sensie go uraziła, na szczęście w porę ugryzła się w język, gdyż mogłoby to być opacznie przez niego zrozumiane i byłby później jeszcze większy problem.

        Uśmiechnęła się nieco pewniej patrząc na wampira przyjaźnie i otworzyła usta, aby poprosić by aż tak nie przesadzał i naprawdę nie ma żadnego problemu, było minęło. Nie dostała tej możliwości, ponieważ ciągnął swoja wypowiedź dalej i zaczął mówić o jej życzeniu w ramach rekompensaty, na co Kiraie wybałuszyła na niego swoje pistacjowe oczy w niemałym zdumieniu. Nie wiedziała co od tym myśleć i znów chciała podjąć się próby wypowiedzenia tej pierwszej myśli, która przyszła jej do głowy. Chwila nie minęła, a przez umysł elfki przemknęło podejrzenie czy nieumarły sobie czasem po prostu nie żartuje dla rozładowania napięcia i rozluźnienia atmosfery, a w tym wypadku wypadałoby, aby ona się zaśmiała, ale nie była co do tego przekonana. Pogrążyła się w głębokim zamyśleniu upijając przed tym skromny łyk wina ze swojego kieliszka. Pierwszym życzeniem, jakie przyszło jej do głowy była prośba o uwolnienie, ale po krótszym zastanowieniu przecież za kilka dni będzie wolna i wróci z ojcem do Leonii. Szybko je odrzuciła i zastanowiła się nad poproszeniem wampira o to by przestali zabijać leońskich żołnierzy, albo ogólnie niewinnych marynarzy i parać się rabunkiem, jednakże to tak samo jakby kazać im przestać być piratami, a w kwestii morskich stróżów porządku i bezpieczeństwa równie dobrze mogłaby poprosić, aby Barbarossa wraz ze swoją załogą potulnie poszli na szafot. Poza tym, tak przynajmniej chciała myśleć, oni zabijają w samoobronie. Westchnęła ciężko pogrążona w rozmyślaniach odnośnie tego życzenia, musiała coś szybko wymyślić, najlepiej nic pochopnego i raczej rozsądnego, gdyż przedłużająca się cisza zapewne powoli zaczynała już kłuć w uszy. Ożywiła się nagle i chciała powiedzieć, że chciałaby, aby wampir był szczęśliwy i przestał oszukiwać sam siebie, ale przypomniała sobie co mu to uniemożliwia...

        - Chciałabym, abyś nie musiał się przejmować swoimi niechcianymi przemianami, panie kapitanie. By mógł pan je kontrolować - powiedziała niepewnie, ale po krótkim namyśle stwierdziła, że nie mogłaby sobie życzyć czegoś lepszego. I tak wiedziała, że nic czego by sobie zażyczyła, nie spełniłoby się. Znów wbiła wzrok w swój talerz lekko się rumieniąc i obwiniając się, że to powiedziała, przecież mogła siedzieć cicho, albo zignorować to i podjąć inny temat. Naprawdę powinna zacząć pracować nad sobą, by więcej nie palnąć czegoś takiego i później się wstydzić. Upiła kolejny łyk wina i kamuflując zakłopotanie zabrała się żywo za kończenie tego co miała na swoim talerzu.

Re: Niesieni na falach...

: Nie Lut 11, 2018 1:13 am
autor: Barbarossa
Gdy atmosfera nieco ostygła, robiąc miejsce ogólnemu rozluźnieniu, wampirowi z miejsca powrócił apetyt. Jego talerz napełniał się po same brzegi za każdym razem, kiedy znikały poprzednie porcje, a po gospodarzu nie widać było nawet cienia przejedzenia. Głównie dlatego, że Barbarossa jadł dla czystej przyjemności i możliwości poznania nowych doznań smakowych. Czystość jego krwi zapewniała mu ochronę przed jadłem śmiertelnych, pozwalając spożywać jednocześnie krew i ociekające tłuszczem steki. Oba posiłki dostarczały mu bardzo podobnych i potrzebnych do przeżycia składników, z tą różnicą, że na samych stekach nie przeżyłby nawet dwóch dni. Krew była dla kogoś takiego, jak Barbarossa najwyższym priorytetem. Z tego powodu wampir często upuszczał jej swoim wrogom i przelewał ją do butelek po winie, odpowiednio wcześniej przygotowanych przez Rafaela, by płyn w środku nie zaczął krzepnąć. Tym sposobem miał ją cały czas pod ręką i nie musiał się obawiać o jej niedobór. Bywały jednak momenty, kiedy kapitan Nautiliusa odmawiał sobie posoki na rzecz bogatego, ludzkiego posiłku, przyrządzanego przez okrętowego kuchmistrza. A jeść lubił dużo, jeśli tylko dopisywał mu apetyt, co siedząca naprzeciwko elfka mogła właśnie zauważyć.

- W tych okolicznościach chyba możemy dać sobie spokój z taktem - powiedział, uśmiechając się szeroko znad rekinich steków, a nawet pozwalając sobie na stłumiony przez rękaw płaszcza śmiech, który przyjemnie zawibrował wśród naściennych ozdób. - Zaledwie wczoraj podniosłaś na mnie rękę, łamiąc dworską etykietę i dając się ponieść emocjom. Nie jesteś więc "zniszczona" pałacowym światopoglądem, iż dama zawsze ma pozostać damą i nadstawiać drugi policzek niezależnie od okoliczności. Ja, wyobraź sobie, też nie zachowuję się jak szlachcic, którym powinienem być ze względu na urodzenie. Może więc przejdziemy na Ty i zapomnimy na moment o tej sztywnej etykiecie, co ty na to? - zapytał zupełnie szczerze, przyglądając się nerwowym ruchom i spojrzeniu dziewczyny, która zdawała się być sparaliżowana obecną sytuacją.
Fakt, iż gospodarz mógł postąpić w rozmowie nieco za ostro, każąc jej odpocząć, uczepił się jego podświadomości i nie chciał puścić, ale Barbarossa postanowił to zignorować. Koniec końców miał dobre intencje i sporo racji, nie potrzebne mu były zatem wyrzuty sumienia. Porwanie Kiraie to był błąd, skoro jednak życie toczyło się dalej, należało unikać kolejnych. A jednym z nich byłoby dopuszczenie by do uszu jego największego wroga dotarła wiadomość o tym, że jego córka dobrowolnie opiekowała się ogrodem swojego porywacza, jadała z nim kolacje, a nawet posyłała mu pełen ciepła uśmiech, gdy ten był kotem. W końcu Caster nie chciał dla dziewczyny źle, czuł się za nią w pewnym stopniu odpowiedzialny i zamierzał osobiście w jej sprawie wszystkiego dopilnować. Choćby miał wyjść na skończonego kretyna w oczach własnej załogi.

Kiedy usłyszał życzenie dziewczyny, Barbarossa opadł na oparcie fotela i splótł dłonie na piersi, wpatrując się w nią uważnie. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiego obrotu spraw, choć nie wykluczał, że prośba będzie łatwa do spełnienia. Jednakże to, o co prosiła Kiraie leżało daleko po za strefą jego możliwości. Przemiana w czarnego kota była jego przekleństwem ilekroć dał się ponieść negatywnym emocjom swojej duszy. Gniew, strach, a nawet wstyd sprawiały, że jego ciało ulegało metamorfozie, wystawiając go bezbronnego na cały świat. Z tego też powodu Barbarossa nauczył się maskować emocje i stawać się obojętnym na wszelkie sprawy uczuciowe, które mogłyby rozpętać w jego wnętrzu piekło. W żywocie pirata tylko tego mu brakowało. Wewnętrznego rozdarcia. Mimo to, kapitan uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczyny i dolał sobie wina, które zabłyszczało w świetle księżyca, gdy wampir uniósł kieliszek do góry.
- To miłe - zaczął, szukając odpowiednich słów, które mogłyby zastąpić standardowe "dziękuję, ale radzę sobie z tym". W rzeczywistości Caster i Rafael robili wszystko, by poznać drugą naturę wampira, ale wszelkie badania okazywały się bezowocne w walce z dyktaturą serca. - Ale obawiam się, że będzie to wyjątkowo trudne do spełnienia. Moja kocia forma żyje niezależnie ode mnie, nie potrafię przyzwać jej od tak, a jedynie uwolnić silnymi emocjami. Po przemianie kieruje mną zwierzęcy instynkt przeciętnego dachowca, słyszę i rozumiem co piąte słowo, miauczenie i mruczenie to moje formy komunikacji. Ciężko tego nie rozpamiętywać - dodał na koniec, przechylając kieliszek, by opróżnić go jednym haustem.

Następnie kapitan złożył swoją zastawę i odsunął na bok puste półmiski, by służbie łatwiej było je sprzątnąć. Widząc, że Kiraie czyni podobnie, szybko zapanował nad sytuacją wokół stołu, a na koniec uprzejmym gestem wskazał dziewczynie wyjście.
- Noc jeszcze młoda, ale nie będę cię dłużej zatrzymywać. Dziękuję za dotrzymanie mi dzisiaj towarzystwa - powiedział, odprowadzając ją korytarzem do podnóża schodów.

Re: Niesieni na falach...

: Pon Lut 12, 2018 10:08 pm
autor: Kiraie
        Gdyby właśnie nie była świadkiem ochoczego pochłaniania przez wampira dań parujących na stole, w życiu by nie pomyślała, że obecna sytuacja była dla niego równie krępująca i stresująca, co dla niej. Z tego powodu była w pierwszej kolejności bardzo zaskoczona, ale po krótkiej chwili już z wesołym rozbawionym uśmiechem przyglądała się jego poczynaniom, zastanawiając się ile tak naprawdę prawdy znajduje się w starych legendach o wampirach i zasłyszanych plotkach na temat tego danego mężczyzny, który potrafił się chwilami zachować bardziej po ludzku niż niektórzy mieszkańcy Leonii z jakimi miała mniejszą bądź większą styczność jeszcze nie tak dawno temu. W tym niedługim czasie spędzonej na refleksji zdążyła także postawić osobę Barbarossy obok swojego ojca i przyrównać tych oboje do siebie pod względem charakteru i umiejętności. Po szybkim porównaniu doszła do wniosku, że wampir był dużo łagodniejszy i bardziej przyjazny do otoczenia wokół siebie, niż Rion, ale po głębszym zastanowieniu walka sam na sam między tymi dwoma mogłaby się dla nieumarłego skończyć dużo gorzej w przeciwieństwie do elfa, który bez mrugnięcia okiem mógłby posunąć się do brudnych sztuczek tylko po to by ostatecznie pozbyć się swojego najgorszego wroga i reszty podwładnych mu pasożytów dla ogólnego bezpieczeństwa państw położonych nad Oceanem Jadeitów. Powodem tego było oczywiście ślepe oddanie koronie i nie chodziło przy tym już wcale o przywileje i dobra materialne jakie bez trudu uzyskiwał dzięki tej chorobliwej lojalności, nie zauważając nawet niecnych zagrywek ze strony rządzących. Przez to Kiraie nie przepadała za przebywaniem na dworskich balach i z rezerwą odnosiła się do poleceń ze strony ojca, nawet jeśli bardzo mocno go kochała. Miała szczerą nadzieję, że któregoś pięknego dnia admirał przejrzy na oczy i odwróci się tyłem do władyków, a po tym będą mogli wrócić do swojej leśnej chaty w Szepczącym Lesie.

        - Na swoją obronę dodam, że nie musiałabym tego robić gdyby tylko pan odpowiednio zważał na słowa - upomniała go, nie rzucając mu otwarcie w twarz, że sam był sobie winien, przy czym wcale nie mówiła tego z urazą czy złośliwością. Ze stonowanym rozbawieniem po prostu przedstawiła jak to wyglądało z jej strony i nim wznowiła swój posiłek, przeprosiła go szczerze za wymierzonego plaskacza, nie tracąc przy tym dobrego humoru i rozluźnienia. - Zgadzam się z pana pomysłem o porzuceniu etykiety w granicach zdrowego rozsądku oczywiście, ale przy pańskich podwładnych lepiej będzie jeśli powrócimy do zachowania taktu. - Odparła spokojnie podnosząc na niego wzrok przy popijaniu winem łososiowego, panierowanego dzwonka. Niby pirat, ale czuła że mogłaby otwarcie z nim porozmawiać o wszystkim, nawet o tematach, których nigdy by nie poruszyła w rozmowie z dobrymi przyjaciółmi, których w prawdzie nigdy nie miała za wiele, ponieważ ich leśny dom rzadko był odwiedzany przez ludzi i im podobne rasy, a w Leonii dla zachowania dyskrecji swoich wymknięć z domu nie miała zbytniej możliwości i czasu na zawiązywanie silniejszych przyjaźni. Po porwaniu przez piratów dość szybko udało jej się nawiązać nić porozumienia z Rafaelem, nie mówiąc też o samym kapitanie (wykluczając oczywiście momenty ich kłótni), a na wyspie pełnej nieprzyjaciół zaprzyjaźniła się ze zjawą, jak również z majordomuską. Doskonale czuła podczas przygotowań do tej kolacji, że dystans okazywany do niej przez Raven stopniowo się zmniejsza, z czego elfka bardzo się cieszyła, choć za kilka dni już tu nigdy nie wróci.

        - Łatwe do spełnienia, czy też nie, sam pan się podjął spełnienia jednego mojego życzenia - uśmiechnęła się do niego przyjaźnie z lekkim podstępem podszytym dużą dozą rozbawienia. Ten los również sam sobie zgotował, skoro tak lekko wyskoczył do niej z wypełnianiem jej życzenia. - Doskonale rozumiem "mechanizm" występowania pańskich przemian, kapitanie, ale słowo się rzekło, a pan nie wygląda na osobę łamiącą swoje słowa. - Dodała ciepłym, łagodnym tonem nadal się do niego uśmiechając przyjaźnie aby nie traktował jej "życzenia" jako pułapki, albo bezmyślnego rzucenia czegokolwiek byleby się odczepił. Jej życzenie było z góry dokładnie przemyślane i wypowiedziane po to by zmusić wampira do głębszej refleksji nad tym.

        Dojadła jeszcze pozostały na jej talerzu kawałek rybiego dzwonka i również złożyła zastawę widząc, że kolacja dobiegła końca. Żałowała, że tak szybko to nastąpiło tym bardziej kiedy atmosfera zaczynała się robić jeszcze bardziej luźna i przyjazna, ale potrzebowała odpoczynku, a poza tym zapewne sam kapitan chciał sobie w spokoju przemyśleć parę spraw jakie wynikły podczas tej wieczerzy. Po tym odstąpiła od stołu w tym czasie co on i bez sprzeciwu dała się odprowadzić do schodów.
        - Również dziękuję za miły wieczór i szczerze życzę powodzenia w wypełnianiu mojego życzenia, kapitanie. - Odparła łagodnie z delikatnym dygnięciem, po raz pierwszy nie zwracając się do niego z uprzednim wypowiedzeniem słowa "pan". Może i pozwoliła sobie na zbyt wielkie spoufalanie się, ale w tej chwili czuła, że tak będzie najlepiej. Przez chwilę jeszcze stała przy jego boku wpatrując się z nieznacznym zamyśleniem w jego oczy, aż w końcu skłoniła mu głową, raz jeszcze się po kobiecemu skłoniła delikatnie i życząc dobrej nocy udała się do swojego pokoju.

        W pomieszczeniu od razu przebrała się w swoje poprzednie ubrania, które przed wyjściem wyprała i do tej pory wyschły, ułożyła starannie suknię od Raven, aby się nie zniszczyła ani pogniotła i posyłając Tamice zmęczone spojrzenie mówiące więcej niż tysiąc słów, położyła się spać. Zjawa bez problemu uszanowała jej wolę choć ciekawość niemal zżerała ją od niematerialnego środka i postanowiła poszukać szczęścia u innego uczestnika wieczerzy, który mógłby zaspokoić kłębiące się niej pytania. Bez dalszej zwłoki postanowiła odwiedzić głowę całej pirackiej bandy urzędującej na tych wodach.
        - I jak tam się kolacja udała, Caster? Kiraie była tak wymęczona, że od razu poszła spać, ale wydawała się radosna i zrelaksowana kiedy zobaczyłam ją przebierającą się do spania. - Zagadnęła kapitana nie wiele sobie robiąc z uszanowania jego prywatności, uznając, że jej ciekawość jest dużo ważniejsza, poza tym nie tylko ona oczekiwała świeżych informacji do jeszcze bardziej gorących plotek jakie w niedługim czasie mogłyby oblecieć cały zamek, ale pozostać tylko i wyłącznie w jego murach.

Re: Niesieni na falach...

: Sob Lut 24, 2018 8:35 am
autor: Barbarossa
- Kolacja była udana - odpowiedział Barbarossa Tamice, kiedy ta bez skrępowania, a tym bardziej pukania lub wyraźnego znaku, pokonała jego drzwi, wdzierając się do środka. Nie chciał podsuwać zjawie nowych tematów do plotek, choć był pewien, że następnego dnia wieczna mieszkanka posiadłości zaopatrzy się w teczkę teorii i własnych wątków, które przedstawi innym.
- Przynajmniej tego nie udało mi się zepsuć, jeśli do tego chciałaś nawiązać. A reszta to już nie powinna cię interesować. Nie musisz wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w tych murach.
- Wiem, ale plotki to największa przyjemność, jaką sobie daję w tym nieśmiertelnym życiu - powiedziała Tamika, przepływając z jednego końca pokoju na drugi, falując błękitną suknią. - Po za tym sam dajesz mi powody do takiego zachowania.
- Niby jak?
- Od dwudziestu lat nie sprowadziłeś tu żadnej kobiety, zamknąłeś serce na tę sferę, z której lubiłeś korzystać. I teraz nagle pojawia się Kiraie, która porusza twoim niebijącym sercem, a ty zaczynasz się bać.
- Nie boję się - odpowiedział wampir, odwieszając na kołek swój płaszcz i kapelusz, a koszulę na oparcie krzesła. Słowa zjawy nie przeszły jednak obok niego obojętnie i pirat sam zaczął się zastanawiać nad całą tą sytuacją.
Może Tamika miała trochę racji mówiąc, że jego serce zostało poruszone, może nie tyle miłością i szczęściem, ale właśnie strachem i niepewnością, wynikającą z poznania elfki.
- A jeśli tak, to podaj mi jeden powód, dlaczego się boję. Chciałbym wiedzieć, czym uargumentujesz swoją myśl.
- Boisz się powrotu Vivien. - To były jedyne słowa, jakie wypowiedziała zjawa nim kapitan się przemienił.
Wywołana przez niewiadomy czynnik, nastąpiła ona dość gwałtownie, lecz jednocześnie cicho i bezboleśnie. Wsłuchany w słowa przyjaciółki Caster po prostu, tak jak przed nią stał w skórzanych spodniach, zaczął się kurczyć i obrastać sierścią, aż w końcu znów stał się czarnym kotem o żółtych ślepiach.
- Prawda boli i napawa strachem, a one wywołują przemianę - stwierdziła smętnie zjawa, patrząc jak kapitan przebiera puchatymi łapkami w drodze do trumny, lecz zaraz w jej prześwitującej głowie zrodziła się myśl. Wyjątkowo paskudna i z ogromną szansą, że wszystko nią zepsuje, ale świeczka była warta zachodu. W końcu chodziło w niej o jej kapitana i nową przyjaciółkę, którą miała niedługo stracić.
"Co to, to nie", pomyślała Tamika, podlatując do Castera i wchodząc w jego bezbronne, kocie ciało.
Nie była to pierwsza tego typu próba. Za każdym razem kiedy Barbarossa wypływał, widmowa kobieta zakradała się do pokojów Rafaela Hose i Karsa Salamandry, gdzie czytała książki zdobiące ich biblioteczki. Z jednej z nich, traktującej o zjawach, które badał kapitan-nekromanta, dowiedziała się, że może przejąć kontrolę nie tylko nad człowiekiem. Do tej pory ćwiczyła jednak na szczurach i bezpańskich psach, których wola to prymitywny instynkt. Teraz miała do czynienia z kotem, w którym siedział zarówno Barbarossa, zwierzęcy instynkt i ona sama.
Na szczęście zdominowanie obu myśli nie było ciężkie, wampir wyglądał na nieobecnego w tym stanie, więc Tamika bez trudu pokierowała kotem.
Niestety w opętaniu nie mogła przechodzić przez ściany, więc swój plan zrealizowała parapetami, pamiętając, że okna w pokojach celów są otwarte. Od razu zabrała się do pracy.
Gdyby ktoś tego wieczora był w ogrodzie, z pewnością zdziwiłby się na widok czarnego kota oświetlonego księżycową łuną, skaczącego po gzymsach i parapetach, coraz bardziej zbliżając się do okna w pokoju Kiraie. Szalony pomysł Tamiki miał być milowym krokiem między tą dwójką, o ile Caster nie postanowi wrócić do swojej postaci przed wschodem słońca. Kotem musiał pozostać przynajmniej do tego czasu, by zjawa zdążyła wrócić, aby wszystkiego nie zepsuć.
Po godzinnym wysiłku, w końcu Tamika nie do końca jeszcze panowała nad opętywaniem zwierząt, kot dotarł do okna w sypialni elfki i szybkim skokiem znalazł się w środku, miaucząc zaraz po wylądowaniu. Jego łapki bezszelestnie pokonały dzielącą go od łóżka odległość i wskoczyły na nie.
Rola Tamiki została spełniona, toteż zjawa czym prędzej opuściła ciało kapitana i przyjrzała się tej scenie z boku.
Czarny kot, odpowiednio wcześniej ukierunkowany jej myślą, podszedł do śpiącej elfki i powąchał jej nos oraz policzek. Stwierdzając, że śpi, wdrapał się na jej pierś i zwinął w kłębek, mrucząc z zadowolenia. Przyglądająca się temu zjawa była przeszczęśliwa, jej plan zaszedł nawet dalej niż sama zamierzała. Pozostało tylko naprowadzić Kiraie. W tym celu widmo podpłynęło do krawędzi łóżka, nachyliło się nad dziewczyną, uniosło jej drobną dłoń i złożyło na ciele zwierzaka, którego mruczenie nieoczekiwanie stało się głośniejsze.
W następnej chwili Tamiki już w pokoju nie było, ulotniła się niczym mgła zostawiając parę samych sobie na tę noc. Musiała jednak pamiętać, by wrócić przed wschodem słońca i zabrać kapitana do trumny, bo jeszcze gotów będzie wyssać z dziewczyny krew.

Re: Niesieni na falach...

: Sob Lut 24, 2018 2:48 pm
autor: Kiraie
        Przez zmęczenie jakie zaczynało dawać o sobie znać już podczas kolacji, Kiraie nie musiała za długo czekać aż zaśnie jak dziecko. Powodem tego jej stanu absolutnie nie była sama wieczerza, która co najwyżej ją lekko stresowała. Winowajcą była oczywiście praca w ogrodzie, sprawiająca dziewczynie tyle przyjemności, że tej ciężko było robić sobie porządniejsze przerwy na posiłek i zregenerowanie sił. W końcu miała co robić i tak bardzo jak była wcześniej zła na Barbarossę, tak samo pragnęła wydobyć z ogrodu jego dawne piękno, nie mówiąc już o tym, że choć przez chwilę mogła zapomnieć o znalezieniu się w obcym i nieprzyjaznym miejscu pełnym równie obcych i nieprzyjaznych mieszkańców. Wątpiła by wampirzy kapitan mógł uczynić jej większą radość, niż właśnie przyzwolenie jej na pielęgnację terenu wokół rezydencji i była mu z tego powodu ogromnie wdzięczna, dlatego niemałym rozczarowaniem było dla niej kiedy podczas kolacji poprosił by następnego dnia w ogóle nie zabierała się za ogrodnictwo, ale on był tu gospodarzem i musiała uszanować jego wolę.

        Przewracała się niespokojnie z boku na bok przez sen, śniąc właśnie o ogrodzie i prośbie nieumarłego, która zmieniła się w tym przypadku w zakaz, co było dla niej nie do pojęcia. Biedna dziewczyna błąkała się po zajmowanym przez nią pokoju i korytarzu niczym zjawa, nie mogąc sobie znaleźć żadnego konkretnego zajęcia, które byłoby dla niej przyjemne, a jak na złość okazało się, że całe zamczysko opustoszało. Nie musiała przeszukiwać wszystkich komnat, bo z jakiegoś powodu wiedziała, że jest tu sama. Nawet Tamika gdzieś wyparowała. Elfka postanowiła wrócić do swojej sypialni i po prostu położyć się spać, ale nagle znikąd pojawił się przed nią kapitan, od którego się odbiła i upadła, ponieważ nie zdążyła się zatrzymać jak się pojawi. Na jej twarz opadły drobinki kurzu i pajęczyn. Nie wiedziała czy sprawcą był wiatr, czy przeniosły się z Barbarossy, który okazał się być w tej samej chwili jedną z kilku pordzewiałych zbrój stojących pod ścianą w holu. Przez drażniące łaskotanie skóry na nosie i policzkach, zmarszczyła się potrząsając głową energicznie, a po chwili pomagając sobie dłonią, którą pozbyła się z głowy pajęczyn. Oczywiście w rzeczywistości takie wrażenie wywołane zostało przez kocie futerko na pyszczku i wąsy.

        Chciała wstać, ale nie mogła się ruszyć, a na klatce poczuła jakiś ciężar, który właśnie jej to uniemożliwiał. Pragnęła krzyczeć, wzywać pomocy, jednakże głos wiązł jej w gardle i bez znaczenia jak bardzo się wysilała, nie była w stanie wydusić z siebie choćby szeptu. Nim się zorientowała co się dzieje, o jej dłonie zaczęły się ocierać i łasić jakieś włochate, odrażające potwory, jakby kocie głowy bez reszty ciała z niewielkimi łapkami wychodzącymi z miejsca gdzie powinna znajdować się szyja, nie mówiąc już o tym, że przypominały żyły i tętnice. Zaraz po chwili stworki zaczęły się po niej wspinać, aż całkowicie nie schowały pod sobą jej ciała.

        Zaniepokojona dziewczyna otworzyła szeroko oczy budząc się z koszmaru, drżąc i dysząc nierówno. Poczuła pod palcami jakiś włochaty kształt i pisnęła głośno przerażona, podrywając się gwałtownie do pół siadu ze łzami w oczach, zrzucając przez to ze swojej piersi śpiącego na niej kota. Jej oczy nie musiały się długo przyzwyczajać przez z wolna wschodzące słońce i kiedy dostrzegła, że to nie potwory z jej snu, wybuchła płaczem przepraszając zwierzaka za swoje zachowanie. Zaczęła go głaskać i uspokajać (choć sama była strzępkiem nerwów), a gdy był już spokojniejszy przytuliła go ostrożnie do siebie, jakby w ten sposób chciała sama się opanować. Nie pomyślała o tym, że jedynym kotem w całej rezydencji bywał jedynie wampirzy kapitan, ale wciąż była na wpół nieświadoma przez koszmar jaki ją nawiedził i chwila musiała minąć nim obudził się jej mózg.

        Wtedy też dużo spokojniejsza oderwała od siebie kota, domyślając się, że to prawdopodobnie Barbarossa i spojrzała na niego surowo, po czym westchnęła ciężko z rezygnacją, tłumiącą jej gniew. Nie miała powodów by się złościć na dachowca, tym bardziej, ze nic nie zrobił tylko przyszedł do jednego z pokoi w SWOIM zamku - miał do tego absolutne prawo jako właściciel tych włości - i zwyczajnie poszedł spać.
        - Nie mam pojęcia co pana do mnie przywiodło i jakim cudem pan się tu znalazł, ale chyba lepiej będzie jak zaniosę pana do pańskiej sypialni. Jeszcze ktoś pomyśli, że pana skrzywdziłam, albo porwałam. - Znowu westchnęła i zsunęła się z łóżka. Wsunęła na stopy płaskie, skórzane buty z wysoką cholewą i wzięła zwierzaka na ręce, kierując się w stronę zamkniętych drzwi od pokoju, w który zajmowała do dnia, gdy jej ojciec i Barbarossa zaczną z sobą paktować.

Re: Niesieni na falach...

: Sob Mar 03, 2018 9:14 pm
autor: Barbarossa
Jednym z plusów bycia zjawą jest umiejętność szybkiego zapadania się pod ziemię i przenikania ścian, jako środek do zapobiegania uczestnictwa w przesłuchaniu. Szczególnie w takim, w którym padają niewygodne pytania typu: Co ten kot robił w moim łóżku? Właśnie taki tok myśli odczytała Tamika z twarzy elfki, gdy ta stanęła w progu z czarnym kocurem na rękach. I za żadne skarby nie chciała z nią na ten temat rozmawiać. Głównie dlatego, iż sama nie przewidziała takiego obrotu spraw. Jej plan, mający na celu załagodzić spór pomiędzy kapitanem, a jego gościem zdawał się być pozbawiony wszelkich wad - kolacja przy świecach, wspólna noc (mniej lub bardziej dla nich świadoma), zakończona krótkim "miau", po którym Barbarossa miał wrócić do swojej komnaty, a do tego zupełny brak osób trzecich na tej małej, chybotliwej scenie. A tu proszę, wystarczył jeden klocek, by całe domino porażki ruszyło, strącając na koniec kulę, której zadaniem było zmiażdżyć widmową kobietę. Krótko mówiąc, wszystkie obawy Tamiki postanowiły się na nią uwziąć i ziścić się w najmniej odpowiednim momencie. A ona mogła się temu jedynie przyglądać.

Takim to oto sposobem - gdy Kiraie odnosiła czarnego kota na piętro, drogę u szczytu schodów zagrodził jej tryton o ponurej, zeszpeconej blizną twarzy. W słabym świetle niedopalonych świec przypominał świeżo wygrzebane z ziemi zwłoki. Oczy miał podkrążone, a wzrok dziwnie nieobecny, utkwiony w rękojeści trzymanego w palcach noża. Jego ciało ociekało wodą, a ubranie, na które składał się pocięty kaftan i spodnie, upstrzone były wodorostami, pomiędzy którymi błyszczały stalowe rękojeści. Był boso, a odciski jego stóp były doskonale widoczne na całej długości korytarza. Podobnie jak świeże dziury w ścianach, powstałe prawdopodobnie podczas oczekiwania na kapitana. Nie mniej zaskoczony tym spotkaniem, co dziewczyna, Jokar przyjrzał jej się uważnie, a następnie wyciągnął zieloną, zaoraną odciskami dłoń, wyjął z jej rąk czarnego kota i uniósł go na wysokość oczu. Milcząc, patrzył, jak elfka próbuje coś powiedzieć, ale strach utkwił jej w gardle.

- Jokar... - rozległo się i w korytarzu stanęła także Raven, w samą porę zawiadomiona przez Tamikę, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu. W przeciwieństwie jednak do reszty, dhampirka miała na sobie jedynie czarną koszulę nocną, sięgającą kolan, a włosy rozrzucone w nieładzie po całej twarzy.
- Ktoś mi wyjaśni, co się tutaj dzieje? - zapytała lodowato, zerkając z ukosa na lewitującą za plecami zjawę. - Dlaczego Caster jest kotem? I co tu robi Jokar?
- To może ja... - zaczęła Tamika, lecz w tej samej chwili siwa mgła otoczyła jedynego zwierzaka w tej grupie, powodując u niego diametralne zmiany. Zniknął ogon, łapom wyrosły długie palce, futro wypadło bądź zniknęło, a twarz odzyskała przystojne rysy. Na całe szczęście powrót wampira odbył się w ten sam sposób, co jego przemiana, to jest tak, że wampir miał na sobie spodnie. Tylko spodnie. Bosy i rozkojarzony, popatrzył po zebranych, a następnie roześmiał się serdecznie i machnął na wszystko ręką. Wraz z Barbarossą wrócił jego humor i beztroskie podejście do życia.

- To może jeszcze raz - zaproponowała Raven, pokazując, że jako majordomuska doskonale panuje nad sytuacją. - Co tu się wyrabia? Caster słońce już wstało, więc napij się czegoś i wracaj do trumny. Tamika ty na pewno wiesz, co zaszło. Widzę to w twoich oczach. A ty, Jokar wytłumacz się z tych dziur. - Ostatnie słowa, skierowane bezpośrednio do trytona miały w sobie nutę wrogości, głęboko skrywanej, ale jednak. Po ich wydźwięku nie dało się nie zauważyć, iż dhampirka nie specjalnie przepada za psychopatycznym bosmanem, a podłoże tego konfliktu jest bardziej zawiłe osobiście.
- Ja do kapitana - powiedział szeptem, milczący do tej pory tryton i wyjął z kieszeni złożony kilkakrotnie pergamin, podając mu go, po czym zszedł na dół i tak nagle jak się pojawił, tak zniknął.
- Czy tylko mnie on przeraża? - rzuciła mimochodem Tamika, szukając potwierdzenia w oczach Kiraie. Zaraz jednak jej ciekawość zwyciężyła wszelkie opory i nachyliwszy się Casterowi przez ramię, kobieta odczytała na głos krótką wiadomość.
- Tęczowy kanarek u bram. Co to znaczy?
- To, że jakiś leoński statek zawita zaraz do portu - odpowiedział Barbarossa, w dwóch krokach wbiegając do pokoju, by po sekundzie opuścić go z szablą w ręku.

Re: Niesieni na falach...

: Nie Mar 04, 2018 8:22 pm
autor: Kiraie
Stała przez moment osłupiała w progu drzwi od pokoju, kiedy po ich otwarciu zobaczyła przed sobą Tamikę i omal nie pisnęła z przerażeniem. Miała coraz większy mętlik w głowie, a to w połączeniu z niewyspaniem, wcześniejszym zdezorientowaniem przez zobaczenie kapitana-kota na swojej piersi i poddenerwowaniem wzbierającym przez problematyczność całej sytuacji, zaczęło wywoływać i niej powoli migrenę. Nagrała powietrza i odetchnęła głęboko, chcąc się opanować i ponownie spojrzała na zjawę, nie miała żadnych wątpliwości, że to ona musiała maczać w tym wszystkim swoje niematerialne palce, nie widziała innego powodu, dla którego Tamika miałaby czaić się pod zajmowanym przez elfkę pokojem tak wcześnie rano. Tym bardziej, że nieumarła zaraz potwierdziła podejrzenia Kiraie swoją błyskawiczną ucieczką, kiedy pistacjowooka otwierała usta, aby wypytać ją o to całe przedstawienie i ewentualnie zganić. Zamruczała z niezadowoleniem i irytacją pod nosem kiedy sprawczyni zamieszania zniknęła, po czym rozmasowała sobie coraz to mocniej pulsujące skronie i spojrzała na kocura trzymanego ostrożnie na rękach, którego do siebie lekko przytulała. Nie da się przecież nieść zwierzaka i choć trochę go nie tulić.
        - Kiedy wróci pan do dawnej postaci, podpowiem kogo najpierw należałoby zapytać tę sytuację. - Powiedziała cicho do kiciusia, o wiele łagodniejszym tonem niż wskazywały płomienie w jej oczach i wznowiła swoją wędrówkę przez słabo oświetlane wschodzącym słońcem korytarze obcej, a nawet wrogiej rezydencji. Nie przeszło jej nawet przez myśl śmiać się z tego co się stało, albo dostrzegać jakiś pozytywów, bo miała świadomość, że mogłaby stracić życie gdyby ktoś z niebezpiecznej świty Barbarossy zauważył ją przekradającą się przez domostwo w stronę kapitańskiej alkowy z kotem na rekach.

        Los jednak bywa złośliwy i ma niewątpliwie wisielczy humor. Obawy Kiraie się ziściły i to z tysiąckrotną siłą, kiedy już była niemal u celu. Bo oczywiście nie mógł czekać na kapitana Rafael, albo najwyżej gruboskórny Kasino - nie, musiał to być trytoni psychopata we własnej osobie. Dziewczyna zatrzymała się nagle sparaliżowana strachem na jego widok, a jej twarz stała się prawie tak samo biała jak jakiegoś wampira, albo samej zjawy. Starała się podświadomie pocieszać, że nic jej się nie stanie, to tylko szkaradny tryton z maniakalnym zamiłowaniem do ostrych, metalowych przedmiotów, przecież mogła trafić gorzej, na przykład ma minotaura... Szukanie dobrych stron w obecnej sytuacji jak się okazało nie było najlepszym pomysłem, gdyż przez tę myśl elfka zadrżała z przestrachem na ciele, a żołądek podszedł jej do gardła. Jednakże, kiedy zabrał od niej Barbarossę w tak bezczelny i poniżający sposób... Zareagowała instynktownie.

        W jej oczach pojawiły się gniewne płomienie, a jej dłoń zaciskała się na jego nadgarstku unoszącym kocura na wysokość oczu naturianina. Zanim zdążyła się zorientować co właściwie robi i zamierza, otworzyła usta, aby powiedzieć mu, że kapitanowi wypadałoby okazać więcej szacunku, ale w powietrzu rozbrzmiał głos nienależący do niej i nawet nie to słowo, od którego chciała zacząć. Puściła trytona i zaskoczona skierowała wzrok w stronę nadchodzącej Raven. Jej oczy wciąż płonęły, ale zmusiła się do uspokojenia nerwów i cofnięcia od morskiego mężczyzny.

        Przez całą rozmowę stała biernie z boku i się przysłuchiwała, choć prawdę powiedziawszy powinna raczej wrócić do sypialni w której spała i zatrzasnąć za sobą drzwi, znów je barykadując, choć zjawa i tak by się do niej przedostała. Kiedy niematerialna nieumarła się pojawiła Kiraie nie mogła się powstrzymać i spiorunowała ją spojrzeniem. Nawet widok pół nagiego kapitana we własnej...osobie, nie złagodził gotujących się w niej emocji, choć niewątpliwie był to przyjemny widok, który mógłby jeszcze naprawić ten dzień, który zaczął się niemałymi kłopotami.

        Z niemałym trudem zmusiła się do oderwania wzroku od jego odsłoniętej piersi wyglądającej jakby została wykuta w marmurze przez artystę ceniącego sobie szczegółowość, a metalowa proteza dodawała tylko uroku. Nie wydawała żadną skazą, a raczej uniezwykleniem jego dzieła. Niemal w tej samej chwili odwróciła się również na pięcie, aby bez słowa odejść, może nawet podobnie do trytona, ale z innego powodu. Już sam koszmar był dla niej znakiem, że nie będzie to lekki dzień, ale jak widać dowcipny los zapewne jeszcze niejednokrotnie zabawi się dziś kosztem niewinnej i bezbronnej elfki, która zaczęła rozważać czy nie zabarykadować się w pokoju i nie spędzić w nim całego dnia. Nim jednak zniknęła z ich pola widzenia, zatrzymała się nagle słysząc treść wiadomości dla wampira. Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Nie tylko zaniepokoiło ją przenośne znaczenie tej informacji, - czyżby to jej ojcu udało się znaleźć wyspę i przypłynąć po nią? Ale przecież to zbyt ryzykowne podejście, a nawet samobójcze! - ale również dotarło do niej to czego nie dostrzegała do tej pory. Jednym z elementów herbu Leoni był ptak z tęczowym ogonem, a ona po przybyciu na wyspę znalazła rannego ptaka przypominającego feniksa o... tęczowym upierzeniu. Nie podobało jej się to tym bardziej, że odkąd wczoraj udała się do ogrodu w ogóle nie widziała pierzastego. Czy to możliwe, że ten ptak mógł być oswojony i wykonywał tylko swoje zadanie udając dzikiego? Poderwała się biegiem do zajmowanej przez nią alkowy, aby poszukać skrzydlatego i pokręciła energicznie głową chcąc odgonić od siebie te myśli. Przecież na świecie mogło być wiele takich stworzeń dziko żyjących i to był tylko zbieg okoliczności... Chciała w to wierzyć.

        Targające nią zdenerwowanie, nagłe zmęczenie, ból głowy oraz łzy napływające jej do oczu z tego wszystkiego, powodowały, że wzrok jej się zamazywał i zaatakowały ją zawroty, przez które musiała się zatrzymać i oprzeć o ścianę, aby nie upaść. Choć zwalała swój stan na nerwy towarzyszące jej od samego przebudzenia tego dnia, przyczyna była zupełnie inna i spowodowana była jej wczorajszą harówką w ogrodzie w połączeniu z małą ilością odpoczynku i niewielką ilością jedzenia jakie zjadła - była osłabiona.

***

        Tymczasem na horyzoncie zaczął zbliżać się do wyspy leoński slup mizernie się prezentujący w porównaniu do zacumowanych w porcie okazałych okrętów piratów, te wszystkie jednak bledły w potędze jaki reprezentował sobą Nautilius obecnie czyszczony i konserwowany z największą dbałością oraz czułością. Na wybrzeżu z tej strony panował prawdziwy chaos, jedni mieszkańcy wyspy zamykali swoje przybytki i uciekały do swoich domostw, jednak większa rzesza w wielkim pośpiechu zmierzała w stronę statków szykując je do wypłynięcia i walki. Również na wieżach strażniczych panowała pełna mobilizacja, wszyscy doskonale wiedzieli co mają robić, nawet z tą zasadą, że nie otworzą pierwsi ognia, chyba że wrogi przybysz przekroczy niewidzialną granicę, będącą niby zapalnikiem, do tego czasu nieprzyjaciel miał jeszcze szansę się wycofać. Choć biorąc pod uwagę zwrotność niewielkiego slupa, mogło to nastąpić w ostatniej chwili.
        - Zdjąć te szmaty, podpalić i wrzucić do wody! - rozkazał bez wahania nieprzyjacielski kapitan, widząc uwijających się jak mówki ludzi w mieście.
        Piraci na pokładzie żaglowca wykonali rozkaz z największą przyjemnością, przynajmniej póki co byli posłuszni. W końcu kapitan pomógł im uciec z więzienia i miał prawo dowodzenia na okręcie, który ukradł spod nosa leońskich władz, choć w jego przypadku nie musiało być to nazbyt trudne.
        - Biała flaga na maszt! - dodał nie odwracając się nawet, by sprawdzić czy obecni podwładni wykonują jego rozkaz. Z drugiej strony nawet nie musiał słysząc łopotanie ciężkiego materiału.

        Nawet gdyby slup nie płynął w stronę wyspy przez nabraną do tej pory prędkość, do samego portu dociągnęłyby ich prądy wody jakie występowały w tym miejscu aż do samego brzegu, objawiając się delikatnymi falami o spienionych, zawijających się krawędziach. Kapitan wiedział, że przez jego działania jest to droga w jedną stronę, jednakże wcale już nie zamierzał odpływać z tego miejsca, a przynajmniej nie tym śmiechu wartym, śmierdzącym slupem. W głębokim zamyśleniu zmrużył oczy przypatrując się pirackiemu portowi i na moment zacisnął dłoń na zabandażowanym ramieniu, a po chwili położył na sterze swoją jedyną od ostatniego czasu dłoń i wyprostował się dumnie, mimo promieniującego bólu pleców. Jego zniszczony i brudny mundur leońskiego kapitana, przypominał łachmany jakiegoś zapijaczonego bezdomnego. "Oby ta banda zawszonych banitów nie otworzyła tylko ognia, a jeśli muszą to niech zrobią to teraz, udowadniając tym samym jakimi są bestiami," pomyślał z wrogością patrząc coraz to wyraźniejsze sylwetki na brzegu. Nienawidził tej pirackiej hołoty od momentu kiedy brutalnie zgwałcili i zabili jego matkę gdy był dzieckiem i został sierotą.

Re: Niesieni na falach...

: Wto Mar 06, 2018 7:19 pm
autor: Barbarossa
Ze wszystkich zainteresowanych, w posiadłości zostały jedynie przyjaciółki dhampirki, Raven i Kiraie, z czego każda miała ku temu inny powód. Pierwsze trzy nie należały do grona "wychodzących w morze", nie zaciągały się na okręty, nie rabowały z innymi piratami, nie zabijały. Na wyspie żyły w spokoju, doglądając domu i jego mieszkańców. Traktowane były z największym szacunkiem i w razie kłopotów mogły liczyć na pomoc. Co do majordomuski, to do jej kompetencji należał jedynie dwór pozostawiony jej przez adoptowanego ojca. Oczywiście znała świat i towarzystwo, w którym obracał się Caster, ale sama nigdy nie chciała do niego dołączyć, a jej ojciec, kapitan Xerath nawet jej do tego nie zmuszał. Dał dhampirce nie tylko drugie życie i życiową szansę na przechytrzenie losu, ale też możliwość dokonywania wyborów. Nigdy jej niczego nie zabraniał. Po za tym nie była odpowiednio ubrana, by wyjść na słońce. Kiraie natomiast zniknęła w pokoju, co nikogo nie zdziwiło, zważywszy, jak może się to wszystko potoczyć. Zanim jednak opuściła ich Tamika, korytarzem zdążył przebiec Rafael Hose, którego Raven udało się złapać za ramię i wciągnąć do komnaty wampira.
- Caster wybiegł w spodniach i z szablą - oznajmiła, podając mu kapitański płaszcz i kapelusz oraz buty. - Po za tym obawiam się, że od dłuższego czasu nie pił krwi. Zanieś mu to - rozkazała, dodając do sterty butelkę z krwią z jego małego barku. - I dopilnuj żeby nie zrobił niczego głupiego. Ciebie posłucha.
Czarodziej skinął jej jedynie głową i ruszył na zewnątrz, po drodze zatrzymując się na moment przy drzwiach do pokoju elfki, by poinformować ją o tym, że jeśli chce iść do portu, to niech koniecznie znajdzie kapitana Oliviera i nie oddala się od jego oddziału. Był on narzeczonym Raven i jednym z ważniejszych dowódców w forcie, trzymającym pieczę nad wyspą podczas nieobecności Nautiliusa.

Tymczasem w porcie zaczęło się robić tłoczno, choć większość mieszkańców pochowała się w domach i zaryglowała okna. Na pomostach pozostali jedynie marynarze i najemni bywalcy tawern, którzy wspólnie z patrolami żołnierzy otoczyli reję, przy której zacumować miał przybyły okręt. Jego sfatygowany dziób wywołał w pierwszej chwili chichot i drwiny, lecz gdy tylko odczytano symbole z galionu, wszyscy zamilkli i cofnęli się kilka kroków, robiąc miejsce bardziej upoważnionym do zajęcia się tą sytuacją. Niewykluczone, że gdyby łajba nie była leońska, to każdy kto by z niej wysiadł, a nie był piratem, skończyłby z poderżniętym gardłem na dnie morza, a raport o zajściu dotarłby do kapitana Barbarossy dnia następnego z adnotacją, że to oni zaczęli. Wampir wielce by się wtedy nie zdziwił, ale lubił porządek w swoim chaosie, którym władał. Stąd wolna ręka dla jego trytonów, którzy opuszczają Wyspę Czaszek kiedy chcą i patrolują wody dookoła. To właśnie z takiego zwiadu wrócił Jokar.

Wpatrzeni w scenę zawijającego do portu slupa zostali natychmiastowo obudzeni, głośnym stuknięciem kopyta o brukowaną reję.
- Rozejść się! - warknęła wielka góra mięsa z rogami i berdyszem na plecach, przechodząc na czoło szeregu, który miał powitać gości.
Za nim, w odległości trzech kroków szedł właściwy komitet powitalny w składzie: Barbarossa, pośpiesznie wkładający podany mu płaszcz, Rafael Hose, Kasino Kazimir z nabitą kuszą oraz Jokar, który na widok kapitana w obskurnym płaszczu, uśmiechnął się pod nosem i obnażył sztylety przy pasie. Mężczyznom towarzyszyła także zjawa, pływająca pomiędzy zebranymi dookoła najemnikami i przepraszająca za to, że chce przejść do pierwszego rzędu przez ich ciała. Jak szablą machnął, ucichły wszelkie szeptu i rozmowy, nawet wiatr zdawał się zamilknąć obawiając się najgorszego, które nigdy nie nadeszło. Zamiast tego, Caster Barbarossa, Postrach Jadeitów rozłożył szeroko ręce i roześmiał się serdecznie.

- Nigdy nie widziałem bardziej odważnego, czy też raczej pogrążonego w szaleństwie człowieka, który porywa się z motyką na słońce. - Choć żart był pierwszą klasą, jak na umysły prostych marynarzy, nikt się nie zaśmiał ani nie drgnął. Wszyscy obserwowali jak morski elf w poszarpanych łachmanach, które kiedyś były płaszczem, schodzi po trapie i w asyście dwóch napakowanych obdartusów staje naprzeciwko ich kapitana.
- Z tego miejsca chciałbym pogratulować ci odwagi - powiedział Barbarossa już nieco ciszej, kładąc jedną dłoń na rękojeści szabli, a drugą na biodrze. - Jednak jedna sprawa nie daje mi spokoju. Rozważałem ją w drodze do portu i nie znalazłem odpowiedzi. Jak tu trafiłeś? Tylko moi ludzie znają położenie wyspy, a zdrajcy wśród nich nie podejrzewam. W przeciwnym razie mój bosman nigdy nie doszorowałby krwi ze swoich ubrań.

Re: Niesieni na falach...

: Czw Mar 08, 2018 12:58 am
autor: Kiraie
        Kiedy zawroty jej minęły, udała się poddenerwowana prosto do pokoju. Chciała poszukać pierzastego, choć nie do końca miała świadomość dlaczego tak jej zależy, na przekonaniu się, że to nie on sprowadził do wyspy ten leoński statek, poza tym nie wiedziała jak się zachować w tej sytuacji, czy udać się z niepokojem i zaciekawieniem jak inni, czy przeczekać tę burzę w przytulnych i bezpiecznych murach pirackiej rezydencji. Będąc bliżej zajmowanej przez siebie sypialni, miała dziwne przeczucie, że nie ważne jak dokładnie przeszuka pomieszczenie, feniksa i tak nie znajdzie nigdzie feniksa. Martwiło to elfkę, ale nie mogła zawierzyć swojej intuicji i mimo wszystko przetrząsnęła każdy kąt. Tak jak myślała - nigdzie go nie było. Z ciężkim westchnieniem Kiraie usiadła na łóżku i się mocno zasępiła ze smutkiem. "To tylko zwykły przypadek, przecież takich ptaków są pewnie setki na Łusce," starała sobie dodać otuchy, ale miała świadomość, że zwyczajnie samą siebie oszukuje, w końcu ten pierzasty był jedynym na tej wyspie i pierwszym w ogóle stworzeniem tego gatunku jakiego w życiu widziała. Znów głęboko odetchnęła i podniosła się gwałtownie z miejsca. Podeszła do niewielkiej komody, na której leżał sztylet podarowany jej od Barbarossy, wsunęła go za pas swoich spodni, zarzuciła na ramiona lekką pelerynę, aby ukryć ostrze i samej nie rzucać się w oczy, i wyszła z pokoju. Na tym statku mógł być jej ojciec, nie mogła pozwolić na to, by on albo Barbarossa ucierpieli przez swoją dumę i upór, a także wzajemną nienawiść.

        W myślach cały czas powtarzała sobie imię narzeczonego Raven, którego polecił elfce Rafael przed własnym wyjściem. Nim jednak opuściła mury zamczyska, znalazła i poinformowała majordomuskę o swoim wyjściu. Nie wchodziła w szczegóły dlaczego zmierza do portu, poza tym sądziła, że dhampika sama się domyśli jej motywacji, i zapewniła ją, że nie będzie sama. Po tym już bez zbędnego marnowania czasu ruszyła przez ogród na dziedzińcu, a następnie przez las. Pamiętała, że za jakiś czas ścieżka się rozwidli i jedna będzie prowadziła do koszar, a tym samym kapitana Oliviera, a druga do miasta. Nie zatrzymywała się po drodze, nie podziwiała okolicy jak wtedy, kiedy towarzyszył jej Barbarossa, ani na moment nie zwalniała swojego tempa, gdyż nie chciała kusić losu, kto wie co mogło się czaić w tych lasach, mimo zapewnień Kiraie o tym, że włos jej z głowy nie spadnie.

        Przed bramą na teren kompleksu mieszczącego w sobie koszary, główną siedzibę straży i tym podobne budynki, zatrzymana została przez niezbyt przyjaznych wartowników, jednakże nie dziwiła się wcale ich podejrzliwości i przestrzeganiu procedur. Nie chcąc tracić ich oraz swojego czasu od razu wyjaśniła, kto jej powiedział o kapitanie straży i by go do niej przysłali. O dziwo, powołanie się na czarodzieja z Nautiliusa oszczędziło jej zbędnego tłumaczenia się i większego rygoru ze strony strażników, przez co jeden z nich bezzwłocznie poszedł po wzywanego dowódcę. Kiraie bardzo się w duchu ucieszyła, że nie napotkała na żadne komplikacje, a nawet sam narzeczony majordomuski nie zwlekał ze swoim przybyciem i od razu udał się z elfką do miasta po wymianie wstępnych grzeczności. Zdawał się rozumieć swoje zadanie odnośnie gościa Barbarossy, co odbiło się nawet na jego przyjaznym (o ile nie po prostu tolerancyjnym i wyrozumiałym) stosunku do niej, choć przy swoich podwładnych był tylko poważnym i surowym mężczyzną silnie stosujących się do obowiązujących praw i rozkazów jakie otrzymywał od wampirzego władcy tej wyspy. Olivier nawet starał się umilić dziewczynie drogę do portu przyjazną gawędą, omijającą tematy drażliwe jakimi mogłaby być rozmowa o piratach i leończykach, albo o jej porwaniu. Powstrzymał się również od klasycznego pytania: " Jak się panience podoba na wyspie?" Ograniczali się do rozmowy na temat pogody i tym podobnych, a kiedy wyczerpały im się pomysły, po prostu był jej kolejnym przewodnikiem opowiadając o zabytkach i historiach, które już zostały jej przedstawione przez nieumarłego pirata i majordomuskę, przez grzeczność nie wspominała mu o tym, poza tym dowiedziała się od niego o kilku innych ciekawych miejscach na wyspie, o których pierwszy raz słyszała. Przez to całkiem sprawnie dotarli do portu gdzie trwało niemałe zamieszanie, starała się przepchnąć do Barbarossy, czując narastający niepokój i obawy, ale się powstrzymała bojąc się po prostu przepychać przez ściśniętych z sobą przestępców i najemników.

***

        Morski elf położył dłoń na rękojeści swojej szabli, kiedy tylko dostrzegł broń w rękach władcy piratów z tych wód, ale wstrzymał się jeszcze od wydobycia jej i otwartego rzucenia wampirowi wyzwania, choć nie wątpił, że wcześniej zostałby po prostu zasztyletowany przez coraz to mocniej zaciskający się wokół nich tłum. Stał nieporuszony z powagą cały czas trzymając emocje na wodzy, aby nie rzucić się na pierwszego lepszego pirata, za krzywdy jakie to bestialskie społeczeństwo wyrządziły jego rodzinie i mu za młodu. Nic nie odpowiedział krwiopijcy na jego zaczepkę, co najwyżej mocniej zacisnął palce na zimnym metalu spoczywającym w pochwie przy pasie i kontrolował swoje nerwy.

        - To jak tu trafiłem nie powinno mieć żadnego znaczenia - nie widział potrzeby, aby mówić mu, że zabłądził podczas sztormu, w miejscu na oceanie gdzie najczęściej występowały i obrał po prostu kurs, z którego dostrzegł nadlatującego awerkerowskiego ptaka. Trzymał się obranego kierunku cały czas, aż w końcu po pokonaniu regionu wzburzonych wód trafił na tę wyspę - Masz poważniejsze problemu niż to, że znalazłem twoją wyspę, gdyż kwestią czasu jest przybycie Awerkera w te strony. Podobno po wizycie pirackiego posłańca na swoim okręcie znalazł się między młotem i kowadłem, a konkretniej między pięcioma brygami wysłanymi przez rozwścieczonego króla, a całym rojem parszywych piratów przetrzymujących jego córkę. - Choć zdegradowany i kaleki leoński kapitan, szczerze nienawidził pirackich pomiotów wszelkiej maści i dołożyłby wszelkich starań do ich unicestwienia z powierzchni ziemi, miał w tej chwili inny cel do zrealizowania, dlatego bez większych skrupułów był w stanie podzielić się z wrogiem tymi interesującymi informacjami.

        Faktycznie władca Leonii, jak również głowy państw przynależących do Jadeitowego Sojuszu miały już dość niedołężnego i niedającego żadnych efektów działania najlepszego jak do tej pory Pogromcy Piratów. Kiedy Awerker zawinął do portu, aby uzupełnić zapasy żywności, kul, braków w załodze i oddaniu w ręce sprawiedliwości kilku mniej znaczących piratów, którzy nawinęli mu się pod dziób po drodze, było niebezpiecznie blisko by król skazał na stryczek również swojego admirała. Przestało się podobać leońskiej głowie państwa, że kapitan Wyzwolenia w ogóle nie przejmuje się stratami w swoich ludziach i daje się wodzić za nos bandzie degeneratów, tylko przez to, że porwali jego córkę. Natomiast pościg za nim wysłał, kiedy z samego rana ojciec Kiraie wypłynął na otwarte wody, aby spotkać się z Barbarossą w wyznaczonym miejscu i czasie do ich pertraktacji. Tym bardziej, że został zawieszony w obowiązkach admirała dnia, w którym przybył uzupełnić zapasy, całkowicie przestało się dla niego liczyć obejmowane stanowisko i wręcz paląca nienawiść do piratów, jak również sama miłość do beztroskiej żeglugi.

        - Nie potrzebny ci ten problem, oddaj mi dziewczynę i wszyscy będą zadowoleni. Twoja wyspa zostanie nieodkryta, a on odzyska swój skarb. - Powiedział nie odrywając dłoni od szabli, był przygotowany w każdej chwili na atak ze strony wampira, który nie musiał wiedzieć, że elfka nigdy już nie wróci do ojca. W prawdzie Kiraie niczym bezpośrednio nie zawiniła, ale gdyby nie ona wciąż miałby obie ręce i swoje wygodne oraz uprzywilejowane stanowisko. Musiała mu za to zapłacić, najlepiej swoją godnością i życiem. - To jak będzie? - zapytał patrząc na niego twardo. Nie krył jednak zadowolonego uśmiechu, kiedy gdzieś w milczącym tłumie rozległo się zaskoczone i poddenerwowane, kobiece westchnięcie, gdy wspomniał o tym, że Awerker we własnej osobie i na "własnej" fregacie - Wyzwoleniu - zmierza w te strony i zapewne rychło tu trafi właśnie za sprawą swojego tęczowego feniksa, co morski elf wolał już przemilczeć.

Re: Niesieni na falach...

: Czw Mar 08, 2018 9:52 pm
autor: Barbarossa
Gdyby nie poważny ton elfa odnośnie beznadziejnej sytuacji, w której wszyscy się znajdowali, Barbarossa odebrałby jego słowa jako pierwszorzędny żart i może nawet sam podtrzymałby maskaradę, gdyby nie obecność osób postronnych. Bezpieczeństwo wyspy zależało od łącznej siły jej mieszkańców, a jak wiadomo Bractwo Piratów z dnia na dzień truchlało. Sojusz z Jadeitowego Wybrzeża zatapiał każdy statek, wieszał załogę i ochraniał kapusiów, którzy donosili o pirackich skrytkach na morzu, tajnych portach i systemach komunikacji, przez co coraz mniej okrętów zawijało do portu na Wyspie Czaszek. Dlatego właśnie Barbarossa postanowił walczyć, by ocalić te marne resztki przed zagładą. Liczył bowiem na powtórny uśmiech losu i powrót piratów na szlaki. Tak jak za czasów Hanzy, kiedy wybrzeża bały się posyłać w morze nawet rybaków. Niestety, by ziścić ten cel, wampir musiałby położyć kres morskiemu panowaniu sojuszu, a jak wiadomo jeden okręt to za mało. Obecnie w porcie zakotwiczonych było osiem z czterdziestu potencjalnych jednostek, co znaczyło, że z potęgi Bractwa kapitana Xeratha ostało się osiem ostatnich szyprów i ośmiu pirackich kapitanów. Kto wie, czy za rok ich liczba nie ulegnie pomniejszeniu. W takiej sytuacji Caster Barbarossa był gotowy pertraktować i zawrzeć każdy sojusz, by tylko ocalić resztki dawnej potęgi.

- Mylisz się sądząc, że Awerker płynie właśnie tutaj - oznajmił nieumarły z całą dozą spokoju, przywołując na twarzy uśmiech, który zanikał częściowo pod cieniem, jaki rzucał szeroki kapelusz z piórem. Do pewnego stopnia bawiła go naiwność kapitana, jego upór i pewność siebie, która najwyraźniej podpowiedziała mu, że przypłynięcie tutaj to najlepsza opcja ze wszystkich możliwych. W jakim wielkim znajdował się błędzie i w jeszcze większym niebezpieczeństwie. - Admirał Rion płynie ku Białej Baszcie, dawnej siedzibie przemytników, na której ustawimy stół i usiądziemy przy nim do paktów. Słysząc jednak, że, cytując, znajduje się pomiędzy młotem, a kowadłem, jestem w stanie stwierdzić, że nic z tego nie wyjdzie, a ścigające go brygi to nie obstawa, którą miałby zerwać umowę, a pluton egzekucyjny, który ma go odstawić do Leonii i w razie kłopotów zabić. Wychodzi na to, że wasz król stracił cierpliwość do pewnych spraw albo przestały być mu one na rękę. W końcu dlaczego on, wielki koronowany, miałby odbijać córkę człowieka, którego można wymienić, tracąc przy tym znaczne fundusze i zasoby ludzkie?
Barbarossa doskonale wiedział, że Kiraie jest w tłumie, dlatego pozwolił sobie na pełną szczerość przemyśleń, jakie kłębiły się w jego głowie. Niestety nawet ona musiała mu w tej sprawie przyznać rację. Rion Awerker nie był jedynym admirałem w kraju i chociaż był najlepszy, to chęć odbicia córki zaślepiła go bez granic. Przestał zawracać sobie głowę regulaminem, królewskim słowem i konsekwencjami. Wielu ojców nagrodziłoby jego czyny gromkimi brawami, nawet sam król, lecz on musiał myśleć przede wszystkim miarą całego królestwa, nie poszczególnych jednostek. W tej sytuacji Barbarossę przestało obchodzić co elfka sobie o nim pomyśli, jakie będzie miała o nim zdanie. Chciał jedynie wywiązać się ze swoich wszelkich umów.

- Chcesz dostać Kiraie? - zapytał z udawanym zdziwieniem, po czym skinął na dowódcę garnizonu. Kapitan Olivier, który nigdy nie zwątpił w mądrość przełożonego, pochwycił delikatnie elfkę i wyprowadził przed tłum w asyście czterech rycerzy. Stanęli oni w dwóch parach po obu stronach dhampira i elfki, zaciskając palce na trzonkach włóczni i nie spuszczając wzroku z obcych marynarzy. Rozkazy mieli jasne, honorowemu gościowi włos miał z głowy nie spaść, więc w razie potyczki, mieli ją ewakuować do fortu.
- Zgaduję, że ona jako jedyna nie byłaby zadowolona z tego układu - kontynuował wampir swój wywód, przechadzając się wzdłuż rei i taksując morskiego elfa uważnym, podejrzliwym spojrzeniem. - A ty słabo ukrywasz swoje zamiary. Widzę je w twoich oczach. Myślałeś, że Awerker i brygi dotrą tu i narobią zamieszania, żebyś mógł porwać Kiraie, zabić mnie i jej ojca, a królowi powiedzieć, że zgładziłeś Bractwo i oczekujesz za to hojnej nagrody, która zrekompensowałaby ci utratę dłoni. Sprytne - ostatnie słowo znikło w fali śmiechu, jakiemu poddał się Barbarossa i stojący za nim dygnitarze. Teraz, gdy prawda wyszła na jaw, nikt nie miał złudzeń co do tego, co należało uczynić.

- Ale dobrze, usiądę z tobą do stołu i zagram w tę grę... Jokar! - na dany sygnał z wody na reję wyskoczył oszpecony tryton, który z rozmachem ciął trzymanym w dłoni nożem, podrzynając gardło jednemu z ochroniarzy elfa. Drugi, nim zdążył zorientować się w zajściu leżał już obok z bełtem w skroni, wystrzelonym przez krasnoluda Kasino. Po zebranych przekradła się fala szumu, wywołana nie tyle morderstwem, co niedowierzaniem, kiedy zielonoskóry bosman zniknął, by pojawić się na "scenie" w odpowiednim momencie. Wszyscy byli święcie przekonani, że stoi gdzieś w cieniu i obserwuje. Nikt nawet nie drgnął, a zwłaszcza załoganci z okrętu elfa, którego twarz przybrała trupią biel.
- Jego oszczędź - rozkazał wampir, powstrzymując gestem Jokara, który już wznosił ostrze do ciosu. - Zwiąż go i przyprowadź do posiadłości. W jednym kawałku - dodał z naciskiem, cofając się na miękkich nogach. W porę zauważył to minotaur i czarodziej, którzy podtrzymali przyjaciela i pomogli mu opróżnić butelkę krwi, którą następnie Caster roztrzaskał o bruk.
- Adewall - rozkazał - Weź Nautiliusa, Hawanę i Kormorana i sprowadź Awerkera. Brygi leońskie spalić i zatopić, żadnych świadków, ale jego macie nawet nie tknąć. Skoro nasz nowy przyjaciel chce się targować, zadbajmy o to, by byli tu wszyscy zainteresowani paktowaniem. Jokar, popłyniesz przodem i ich znajdziesz. Zachowajcie jednak czujność. Pięć statków to żadne zagrożenie, nawet dla samego Nautiliusa, ale nie chcę ryzykować. Jeśli się nie mylę, są dwa dni drogi od Białej Baszty.
- A oni? - kwatermistrz wskazał na slup, którym przybył leończyk.
- Rozbroić i oszczędzić. Nie wolno im jednak opuścić statku dopóki nie będę wiedział co dalej.
- Jeszcze jedno... panią Kiraie proszę odprowadzić do jej komnaty.

Re: Niesieni na falach...

: Pią Mar 09, 2018 12:09 am
autor: Kiraie
        Cała rozmowa między tymi dwoma kapitanami napawała Kiraie strachem o życie jej ojca. Nie mogła uwierzyć, że sprawy przybrały taki obrót, ale z drugiej strony wcale się im nie dziwiła. Król teoretycznie stracił swojego najlepszego żołnierza w chwili, gdy została porwana jego córka, a pochopne działania uwarunkowane tylko pod względem odbicia jej z rąk wroga skutkowały większą ilością błędów przez niego popełnianych, nie mówiąc już o tym, że działał nie zważając na straty, które zostałyby zwyczajnie uzupełnione. Logicznym więc było, że władca Leonii zastąpi go nowym najlepszym admirałem, natomiast starego publicznie skarze na śmierć pod pretekstem niesubordynacji i nieposłuszeństwa, aby zapobiec w przyszłości podobnym wybrykom. Dlatego elfka nie miała żadnej urazy do wampira za wypowiedziany przez niego komentarz w tej sprawie.

        Elfiemu kapitanowi nie spodobało się natomiast to, że Barbarossa go tak szybko rozpracował, ale niemałym zdziwieniem była dla niego zgoda ze strony pirata. Inaczej to jednak odbierała Kiraie, która nie chciała się nawet zbliżać do morskiego pobratymca, gdyż ostatnie ich spotkanie nie było dla niej najprzyjemniejsze i kosztowało ją wylanymi łzami. Owszem współczuła mu przez to co przeszedł na Nautiliusie, ale na tym się kończyły pozytywne uczucia względem tego, napawającego go odrazą, mężczyzny. Starała się opierać popychającym ją do przodu dłoniom narzeczonego Raven, jednakże nie miała w tym starciu żadnych szans, ponieważ skończyłoby się to niechybnie straceniem równowagi przez nią i bliskim spotkaniem z podłożem, dlatego musiała chociaż tym razem ulegnąć. Miała tylko nadzieję, że Barbarossa będzie miał choć trochę sumienia i nie odda jej w łap...ę tego potwora.

        Odetchnęła głęboko z ulgą, gdy wampir wykonał swój ruch i jasno dał do zrozumienia, że nie da kalekiemu kapitanowi panoszyć się swobodnie po swoich włościach, co Kiraie odebrała również jako obietnicę bezpieczeństwa dla niej, nie dopuszczenie morskiego elfa do admiralskiej córki w celu ochrony jej do czasu pertraktacji oraz przybycia jej ojca. Leończykowi również i to się nie spodobało, liczył na łatwe rozwinięcie sprawy, że bez problemu dostanie dziewczynę i zrealizuje swoje ambicje mszcząc się ostatecznie na niej samej. Chociaż z drugiej strony jednoczesne towarzystwo Awerkera i Barbarossy było mu niezwykle na rękę, gdyż nie będzie musiał się nadto wysilać, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, wystarczy, że obmyśli jedynie idealny plan, a nawet prowokację, przez którą admirał i pirat się nawzajem pozabijają. Przez moment szarpał się kiedy ludzie nieumarłego wykonywali jego rozkaz związania przybysza, lecz w końcu się poddał i zawierzył losowi, będąc dobrej myśli i zaczynając zastanawiać się nad intrygą doskonałą.

        Radość dziewczyny nie trwała jednak długo, gdyż po zaistniałym zamieszaniu, piracki kapitan zdawał się słaniać na własnych nogach i nim się zorientowała pokonała połowę dzielącego ją od niego dystansu z urwanym słowem "kapitanie" pełnym zmartwienia o jego zdrowie. Jej nagłe zatrzymanie spowodowane zostało natychmiastową interwencją Rafaela i minotaura, którzy, jak się zaraz przekonała, od razu wiedzieli co jest powodem kiepskiego stanu ich dowódcy. Dopiero w tym momencie poczuła jak ogromny kamień spada jej z serca i zaczęła mieć smutną świadomość tego, że za kilka dni już go nigdy więcej może nie zobaczyć.

        Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić, a rycerze wraz z dhampirem będący jej ochroną przystąpili do realizacji rozkazu nieumarłego i odprowadzenie jej do pokoju, który obecnie zajmowała, zaczęła jawnie okazywać swój sprzeciw wobec tego i korzystając ze swojej wrodzonej zwinności, starała się wyrwać od nich i zamienić z nim choć jedno słowo. Choć wiła się jak węgorz, nie była w stanie całkowicie się od strażników uwolnić przez ich przewagę liczebną, nawet kiedy "walczyła" z nimi zawzięcie, nie szczędząc przy tym gryzienia ich w miarę własnych możliwości, wołając przy tym cały czas Barbarossę przez jego pozycję w tym społeczeństwie, czyli "kapitanie". W akcie ostatecznej desperacji wyrwało się z jej gardła również jego nazwisko, ale i tak było to już bez znaczenia, więc poddała się i przygnębiona podreptała z nimi w stronę zamku, gdzie dała się z rezygnacją odprowadzić do przeznaczonej dla niej komnaty. Tam nie wiedząc co ze sobą począć, walnęła się na łóżko i zaczęła wylewać w poduszkę swoje łzy wyciśnięte przez kłębiące się w niej uczucia i narastające konflikty. Z jednej strony nie mogła się doczekać ujrzenia ojca i powrotu do domu, ale z drugiej, wbrew swojemu rozsądkowi, nie chciała opuszczać tej pięknej i interesującej wyspy, nie tylko przez to, że prawdopodobnie po powrocie jej ojciec zostanie wychłostany i powieszony wraz z przestępcami, których ścigał niemal obsesyjnie, a co za tym idzie Awerkerowie stracą swój dom, ale nie chciała odpływać właśnie przez fakt, że już więcej nie zobaczy Barbarossy i nie zanurzy się w jego oceanicznych oczach. Musiała zacząć działać, ponieważ ciągłym rozpaczaniem niewiele wskóra w tej sprawie. Nie wiedziała jeszcze co powinna w związku z tym zrobić, ale nie przejmowała się tym, gdyż i tak musiała czekać na przybycie ojca w eskorcie wysłanych przez wampira piratów.

        Trochę to zajęło nim się całkowicie pozbierała i przemyślała co na tę chwilę mogłaby zrobić. W końcu nie zamierzając siedzieć biernie z założonymi rękami, wychyliła niepewnie głowę przez drzwi do komnaty, w której siedziała, aby upewnić się, że jej obstawa sobie poszła, po czym ruszyła raźno przed siebie w stronę pokoju Barbarossy. Nie miała jeszcze klarownego planu swojego działania, oprócz zadania mu jednego pytania, ale nie ostudziło to jej zapału i postanowiła w ostateczności dać się ponieść intuicji.