[ Na równinie, kilka dni drogi od Demary] Już niedaleko.
: Sob Sty 25, 2014 12:39 am
Jechały już jakieś półtorej tygodnia. Isandiel dostała ładny, porządny wóz i dwa konie, duże, pociągowe wałachy. Były bardzo silne i bez problemu ciągnęły wóz przez długie godziny. Nerina postanowiła, że nazwie oba wierzchowce i tak jeden z nich dostał na imię Fiołek, a drugi Bratek. Choć za grosz konie nie przypominały kwiatów, a już na pewno nie były drobne, żeby porównywać je do bratków czy fiołków, jednak najważniejsze było, że Eri podobały się imiona i była szczęśliwa. Fiołek miał w większości brązową sierść, biała zdobiła tylko część jego pyska i plamę na zadzie, w tym kolorze koń miał też grzywę ogon i kopyta o długiej sierści. Bratek natomiast był żółty z białą grzywą i ogonem.
Na wozie kobiety miały jeszcze trochę jedzenia, worki z ryżem i zbożami, książki, które Ris chciała wziąć ze sobą, ubrania, garnki, naczynia i sztućce. Wiozły też ze sobą zioła i lekarstwa od Eri, sadzonki Ris i wiele innych rzeczy, ale przede wszystkim pieniądze. wszystkie rueny Lycoris, które dostała przy sprzedaży domu, a także całe wiano Isandiel. Musiały więc bardzo uważać na trakcie. Eri jechała w wozie, Isa powoziła. Sori, klacz Isandiel szła obok wozu, luźno do niego przypięta. Tylko Ris jechała wierzchem.
Przez wszystkie dni podróży Isandiel była bardzo czujna. Za wszelką cenę chciała by bezpiecznie dotarły do celu. Musiała chronić nie tylko dobytek, ale i przyjaciółki. Dlatego mało sypiała. Popołudniami, kiedy zatrzymywały się by rozbić obóz Isa szła polować. Wracała zmęczona, ale miała jeszcze siły by czuwać w nocy. Czasem zasypiała dopiero nad ranem, jeśli w ogóle spała. Ostatnio zrobiła się już blada i zaczęła chudnąć, jednak nie chciała o tym rozmawiać z towarzyszkami. Zachowywała się tak jakby temat nie istniał.
Było wczesne popołudnie. Dziś miały ładną pogodę. Kilka dni temu nie miały tyle szczęścia, lało jak z cebra, cała trójka przemarzła wtedy na kość. Dziś jednak słońce mocno grzało. Wiał lekki, ciepły wiatr poruszając delikatnie wysokimi trawami. Przed nimi ciągnął się płaski krajobraz zielonej równiny. Jechały dosyć powoli i spokojnie, w milczeniu. Isa nie była ostatnio rozmowna. Eri siedziała z tyłu na wozie czytając książkę, a Ris wyjechała nieco na przód.
Na wozie kobiety miały jeszcze trochę jedzenia, worki z ryżem i zbożami, książki, które Ris chciała wziąć ze sobą, ubrania, garnki, naczynia i sztućce. Wiozły też ze sobą zioła i lekarstwa od Eri, sadzonki Ris i wiele innych rzeczy, ale przede wszystkim pieniądze. wszystkie rueny Lycoris, które dostała przy sprzedaży domu, a także całe wiano Isandiel. Musiały więc bardzo uważać na trakcie. Eri jechała w wozie, Isa powoziła. Sori, klacz Isandiel szła obok wozu, luźno do niego przypięta. Tylko Ris jechała wierzchem.
Przez wszystkie dni podróży Isandiel była bardzo czujna. Za wszelką cenę chciała by bezpiecznie dotarły do celu. Musiała chronić nie tylko dobytek, ale i przyjaciółki. Dlatego mało sypiała. Popołudniami, kiedy zatrzymywały się by rozbić obóz Isa szła polować. Wracała zmęczona, ale miała jeszcze siły by czuwać w nocy. Czasem zasypiała dopiero nad ranem, jeśli w ogóle spała. Ostatnio zrobiła się już blada i zaczęła chudnąć, jednak nie chciała o tym rozmawiać z towarzyszkami. Zachowywała się tak jakby temat nie istniał.
Było wczesne popołudnie. Dziś miały ładną pogodę. Kilka dni temu nie miały tyle szczęścia, lało jak z cebra, cała trójka przemarzła wtedy na kość. Dziś jednak słońce mocno grzało. Wiał lekki, ciepły wiatr poruszając delikatnie wysokimi trawami. Przed nimi ciągnął się płaski krajobraz zielonej równiny. Jechały dosyć powoli i spokojnie, w milczeniu. Isa nie była ostatnio rozmowna. Eri siedziała z tyłu na wozie czytając książkę, a Ris wyjechała nieco na przód.