Wszędzie poza małą oazą spokoju, magicznym okiem cyklonu. Swymi zmęczonymi oczyma Metatron spoglądał jak tumany piasku rozbijające się o kinetyczną sferę powołaną do życia prostym czarem tarczy. Na nic bardziej skomplikowanego czy chociaż silniejszego czarodziej nie odważył się w obecności ruin. Tarczy było po prostu tyle aby pozwolić mu samemu nie zginąć od piasku, co przy jego zdrowiu było możliwe, oraz nie zasypać duetu pod ziemią Usłyszeli krzyk. Brat towarzyszącego Sicisse woja tylko odkrzyknął, że usłyszeli lecz nie wydano dodatkowych dyrektyw. Czarodziej z rosnącym niepokojem doglądał burzy. Miał naprawdę okropne przeczucia, tym bardziej, iż w zawiejo nie tylko nic nie było widać. Z wnętrza bariery mało było słychać.
- To idziemy – stwierdził po prostu Douma gdy miast rozkazów dosłyszeli tylko potwierdzenie. Korytarz był zadziwiająco dobrze zachowany, ściany pozostawały proste, podłoga nawet równa. Gdzieniegdzie tylko walały się stery kamieni zdające się nie pochodzić z wnętrza budowli. Zapach stęchlizny mieszał się z wonią rozdrobnionego piaskowca. Bliższe oględziny ujawniły, że całeściany pełne są masy pęknięć, bruzd i rys. Tworzyły jednak pewną zwartą całość, być może nawet wzór. Trudno stwierdzić, czy po prostu materiał użyty w budowie w tak specyficzny sposób niszczał czy też ktoś dokonał tego celowo.
- Tajne przejścia, jakie to typowe. Jeśli wszystko ma iść takim tropem to pewnie za nią będzie masa chodzących trupów – mówiąc to opukał ścianę wprawnie. Materiał był mniej gęsty, a co za tym idzie – lżejszy. Więc zapewne w jakimś stopniu ruchomy. Tego jednak Douma nie skomentował, gdy próbował naprzeć na ścianę wieńczącą korytarz ta ani myślała się poruszyć.
Zza ich pleców dobiegł szmer...
...skrzydeł wróżki. Tymczasem ściana wieńcząca korytarz upadła z hukiem do wnęki, odkrywając spowite w ciemności schody na dół. Nie sposób było natomiast odmówić logiczności wywodu Doumie:
- Wchodzimy od najwyższego piętra, czyli część w której jesteśmy była strzeżona, łącznie ze schowkiem na miotły? W drugą stronę co będzie, skarbiec na strychu?
Nadeszła burza. Najemnicy gdzie indziej poszli, zostawiali szefową samą wedle polecania. Piasek zasypywał cel, coraz dalej i dalej, nie da rady. Burza, wiatr się zrywa, nie widać nic. Tylko krzyki. Skąd? Skąd to wiedzieć? W obozie! Coś się dzieje! Czy to tyłu ułuda, ułuda szczęku metalu, mieczy, może jakiejś walki. Może to fałszywe wrażenie, znowu trzeba przejść burzę, wrócić do obozowiska.
Dopiero po chwili dane było Janis zauważyć, że nóg to ona nie ma w piasku. Lecz w objęciu zimnej, martwej dłoni robotnika. Po kilku chwilach z piasku wygrzebały się owe ruchome zwłoki. Trudno powiedzieć cokolwiek więcej, wiatr zagłuszał dźwięki, piasek przed oczami pchał się i do nich. Piasek był wszędzie.
I śmierć gdy ożywiony rzucił się na nią w bezrozumnym szale. Po chwili kobieta zauważyła, że nie tylko on. Takich trupów – jeśli to były inne trupy lecz sadzać po sposobie walki, tak – zaroiło się w mocy czterech. Nie gryźli, nie drapali tylko chwytali, tłamsili, aby wepchnąć w piasek, w wieczny piasek aby zostać pogrzebanym wraz z nimi.
Szczęk stali z obozu stał się naprawdę donośny. Potem zagłuszył go wiatr. Może ucichł.