Strona 1 z 1

Historia o Garricoldzie

: Nie Lis 04, 2012 3:20 pm
autor: Garricold
Osobiście wolałbym, żeby była czytana jako plik .doc, bo wygląda ładniej (akapity, kursywa etc.), dlatego wrzucam link: http://speedy.sh/mcZBk/Historia-o-Garricoldzie.doc

Ynja, bogini ballad i opowieści spędzała swój wolny czas na halach swojej świętej góry, Aidli. Miała tego czasu mnóstwo, bowiem wierzyli w nią tylko bardowie żyjący w kierunku północnym od Mrocznych Dolin, więc nie miała tyle „boskiej roboty“ co ogólnie wyznawane bóstwa. Mimo, że była całkowicie sama, a w dodatku nie zajmowała miejsca przy stole na sali balowej, to siedziała dystyngowanie, godnie, z wyprostowanymi plecami i rękami złożonymi na stykających się kolanach.
Królowe, które niezmiernie często pojawiały się w opowieściach, tworzonych ku czci Ynji, właśnie tak siadały. Ynja lubiła opowieści, a szczególnie królowe. Zawsze chciała być królową, ale los zdecydował, że urodzi się boginią.
Ynja często udzielała audiencji aoidom, którzy wielokrotnie o nią występowali. Przychodzili oni na kolanach od samego podnóża do szczytu, na którym znajdował się amfiteatr, przynosząc swoją lutnię, kitarę, bądź inny przenośny instrument, z którym podróżowali po świecie. Kiedy bajarz docierał do amfiteatru, który położony jest w zagłębieniu, na szczycie Aidli, Ynja wychodziła do nich z pozdrowieniem, a bard zaczynał pieśń pochwalno-dziękczynną napisaną specjalnie na tę okazję. Następnie wciąż na kolanach, pochylał głowę, a bogini szeptała mu do ucha kilka rymów, tematów, a także akordów i pasaży do akompaniamentu. Wtedy aoida śpiewał kolejną pieśń, tym razem dziękczynno-tryumfalną i biegiem rzucał się ku podnóżu Aidli, gdzie zostawił swojego wierzchowca, aby jak najszybciej wszystko zapisać.
Hmm, powinni wracać również na klęczkach, pomyślała. To bardziej poetyckie. Ja lubię poezję.
Tym razem, do bogini przyszedł ktoś bez próśb. Ba, nawet bez zapowiedzi.
- Witaj‭ ‬- zaskoczona naciągnęła dekolt sukni nieco wyżej. - Miło cię tu widzieć.
- Cześć! - odrzekł wesoło chłopiec machając ręką.
Miał dziewięć lat. Wyglądał na siedem.
- Jak się ma twój tata? Znowu wyjechał?
- Wczoraj. Przywiózł nam trochę pieniędzy, które zarobił grając u szlachciców i pojechał.
- Opowiadał ci jakieś historie, prawda?
- Mówił, że ma już dość opowieści, ale mamusia ładnie poprosiła i opowiedział.
Ojciec małego, wielki Ektor był bardem, który kilka razy w roku wracał do żony i syna, aby nie zginąć z tęsknoty. I aby oni nie zginęli z tego samego powodu. Był popularny, znał kilku ważnych kupców, rycerzy, szlachciców osobiście, z kilkoma z nich wędrował po świecie spisując ich ubarwione dzieje, a następnie śpiewając je u innych wysoce urodzonych.
- Ale nikt nie umie opowiadać tak jak ty, Ynjo... Nawet on.
- Rozumiem, że to prośba? - bogini pokazała perłowe ząbki w uśmiechu, za którym chłopiec, gdyby nie był chłopcem, lecz mężczyzną, skoczyłby do wulkanu - Dobrze, usiądź...

***


Podwoje Nowej Aerii przekroczył kolejny wędrowiec. Kolejny zmęczony jeździec. Uzbrojony. Nie żołnierz, bo tacy teraz siedzą w domach z żonami ciesząc się pokojem. Nie rycerz, bo choć nie kryje miecza, to nie ma konia ani herbu. A każdy rycerz ma konia.
I herb.
Nie kupiec, bo brakuje dookoła niego karawany. Nie mag, bo pospolicie ubrany. Jeśli łotr, to dobrze, w końcu coś się w mieście wydarzy, a potem zgarną go strażnicy, ukażą i wygnają z miasta.
A co jeśli łowca przygód?
Ha, dobre sobie... Łowców przygód już nie ma.

***


Garricold nie był łotrem. Nie był łowcą przygód. Nie mógł również nazwać się ani rycerzem, ani żołnierzem, ani handlarzem, a o magach słyszał tylko w opowieściach i pieśniach krasnoludzkiego barda Grimmbalda, który swoimi atonalnymi balladami zabawiał sporą część północnej Alaranii.
Garricold nie był również krasnoludem, ale o to nikt go nie podejrzewał ani na sekundę. Choć był bardziej krasnoludem niż łowcą przygód, magiem, rycerzem i handlarzem.

***


Wkroczył do pierwszej lepszej speluny. Tak, karczmy, tylko brzydkiej. Twój tata do nich nie chodzi. A Garricold wszedł, nie dlatego, że pomylił drogę do luksusowego lokalu, lecz po prostu nie miał ani grosza w ani jednej z kieszeni skórzanej kurtki, ani znoszonych spodniach. Nie chował żadnych monet w cholewach wysokich, skórzanych butów. Jego jedynym ekwipunkiem był miecz.
Ale za to jaki. Nie miecz, a Miecz. Nauczysz się pisać, to zrozumiesz, o co chodzi. Klinga godna pieśni. I to nie parszywej, nierytmicznej, krasnoludzkiej przyśpiewki, ale psalmu wyśpiewanego przez najwspanialsze głosy całej Alaranii. Aczkolwiek, dopóki spoczywała w kościanej pochwie, była tylko anonimowym kawałkiem czarnej stali.
Garricold rozejrzał się po izbie. Niczym nie różniła się od karczm, w których zwykł przebywać za młodu. Wręcz przywoływały wspomnienia. Wygrane zakłady, walki na pięści, godziny dysput zwilżanych chmielowym wywarem i siarczyste bluzgi karczmarza. Tak... W szczególności bluzgi.
Znał sposoby na uspokojenie burczącego brzucha, gdy w pustce konkuruje z nim i sakwa. Najpierw szukało się znajomych. Tutaj, jednak, miał nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego. I nie spotkał.
Następnym krokiem, tedy, było szukanie resztek pozostawionych przez kogoś, kogo strawa przerosła, a jeszcze nie została uprzątnięta, następnie zajęcie miejsca przy takim talerzu i udawanie, że samemu się go zaczęło, tylko udało się do wychodka. Należało przy tym być ostrożnym, aby nie zostać przyuważonym przez karczmarza, bądź krzątające się wszędzie dziewki, bo jeśli się u nich czegoś od razu nie zamówi, zostanie się uznanym za gołodupca i wyeksmitowanym z budynku. Garribald uzbrojony w instrukcje ruszył na poszukiwanie, choć i tym razem nie znalazł niczego. Dziewek było jeszcze więcej, albo były lepiej opłacane, tudzież mocniej bite przez pracodawcę i w mig usuwały ze stołów zalegające, jeszcze ciepłe pieczenie, polewki, udźce i rolady...

***


- Czemu nie pożyczył od nikogo pieniędzy?
- A dałbyś obcemu mężczyźnie pieniądze?
- Jakby był głodny? No pewnie...
- Uzbrojonemu?
- Jakiemu?
- Takiemu, który ma miecz...
- Duży?
- Wielki... Jakby go wbić w ziemię, to byłby większy od ciebie.
- Oczywiście, tym bardziej.
- Jak to? - Ynja uśmiechnęła się do niepojętnego chłopca.
- Ma duży miecz, to jak dam mu pieniądze, to jak wpadnę w tarapanty, to mnie wyciągnie - odpowiedział niewprawnie poskładanym zdaniem.
- Niestety, nikt z ludzi w mojej historii tak nie pomyślał. Mieli rację, ale nie w tym przypadku.

***


- Nie masz pieniędzy?
To pułapka, pomyślał Garricold.
- Słyszysz mnie?
Dziewka była urocza. Oparła delikatny podbródek na jeszcze delikatniejszych złożonych rączkach i pochyliła się, lekko eksponując przyjemny dla oczu biust. Ale szykowała pułapkę. Jej zachowanie coraz bardziej go co do tego upewniało.
- Hej, elfie, obudź się.
- Nie jestem elfem - Garricold wpadł w pułapkę.
- O, a więc umiesz mówić - uśmiechnęła się, tym razem nieco bardziej rubasznie, tryumfalnie - Jak to nie jesteś elfem?
- Ot tak.
- Masz elfie oczy. Założę się, że uszy też... - nie zdążył powstrzymać jej ręki przed odsunięciem włosów
- Przegrałaś zakład. Wisisz mi obiad.
Pokraśniała lekko i odsunęła, nieco zaskoczona, przez co mężczyzna nie był już pewien co do pułapki, a stracił rozkoszny widok.
- Dobra, zrobię to tylko dla twoich oczek, półelfie. - mrugnęła do niego ślicznym, piwnym oczkiem - Ale nie licz na pieczeń... Dostaniesz to, co zostało po kimś innym.
Gdy wróciła, postawiła na stole wcale nieźle wyglądającą strawę i kufel piwa. Obiad, jakkolwiek by nie wyglądał, smakowałby i tak wyśmienicie. Głód kucharzem najlepszym. W trakcie jedzenia, pytała go o rzeczy, o które się zwykle pyta, kiedy się pierwszy raz widzi człowieka na oczy, a chce się z nim nawiązać kontakt. Tak więc, gdy jednym duszkiem osuszał kufel, znała już jego imię, poglądy politytczne, religię, stosunek do posiadania rodziny, umiejętności muzyczne, imiona przodków siedem pokoleń wstecz, opis charakteru wszystkich zwierząt, jakie kiedykolwiek posiadał i ulubiony kolor.
Większość z tych informacji była kłamstwem, które wybąkiwał byle tylko nie rozpraszać się zbytnio przy posiłku. Nie musiał zbyt dużo myśleć, albowiem większość odpowiedzi sugerowała w pytaniach.
Po chwili zaklął w myślach. Może się zorientuje, pomyślał. Osiem pokoleń małżeństw Zygfrydów i Helen, z którego urodził się jeden Garricold, nie brzmi zbyt realistycznie. Nawet nie wiedział jaki kolor to burgund, ale jej się podobał. Oczywiście, pytanie było sformułowane „Czy twoim ulubionym kolorem nie jest przypadkiem...“.
- Podobasz mi się - zaczęła z błyskiem w oku. Z błyskiem, który zapowiadał pułapkę, choć nieco inną. - Co robisz dziś w nocy?

***


- Dlaczego się spytała?
- Mmm... Ostatnimi czasy źle sypiała i krzyczała po nocach. - odparła nie bez zająknięcia Ynja - Potrzebowała męskiego towarzysza, żeby odgonił koszmary.
- A co było dalej?
- Dowiesz się, kiedy przyjdziesz następnym razem.
- A pomógł jej chociaż?
- Pomógł.
- Nie krzyczała?
- Krzyczała.
- To co to za pomoc?
- Inna. - pozwoliła uśmiechowi zagościć na malinowych ustach, a policzkom lekko się zarumienić - Dowiesz się jak dorośniesz. Mogę ci tylko powiedzieć, że krzyczała jego imię.
- To on się jej potem przyśnił tej nocy?
- Owszem. Tej nocy i każdej następnej.
- I każdej nocy robił coś strasznego?
- Tak...
- Co takiego?
- Odchodził...

***


- Ja też już pójdę, Ynjo, ale wrócę, już niedługo.

***


Gdy wrócił, był chłopcem szesnastoletnim. Wglądał na dziewiętnastoletniego. Był zasmucony. Ludzie często przychodzą do bogów w melancholii, pomyślała Ynja. Liczą, że bogowie pomogą im w duchowych cierpieniach. Liczą, że - bez ich wysiłku - ktoś zabierze im znad głowy ciemną chmurę, nie zdając sobie sprawy, że ktoś im tę chmurę najpierw przysłał, aby ocucić deszczem, zasłonić przed palącym słońcem, lub zmrozić śniegiem. Nie za karę, lecz ku przestrodze. Nie na złość, lecz żeby dać coś do zrozumienia. Nie z nienawiści, lecz z miłości. Ludzie to takie proste stworzenia... Nie widzą lasu, tylko drzewa.
- Witaj, kochany! - zakrzyknęła.
Nie odpowiedział.
- Coś się stało? - spytała powstrzymując karcące ludzki gatunek myśli.
- Nic... - bez przekonania burknął młodzieniec.
- Jak to nic? Przecież widzę.
Bąknął coś, czego nie zrozumiała i odwrócił się do niej tyłem.
Podeszła i objęła go ramionami. Każdy inny mężczyzna złapałby ją za ręce, aby poczuć jej aksamitne dłonie. Każdy inny chciałby poczuć na plecach ciepło cudownych piersi bogini. Każdy...
Każdy inny.

***


- Jak to? - spytała zaszokowana. - Co mu się stało? Kto... - struny głosowe i krtań wypowiedziały posłuszeństwo.
- Nie wiem. Posłaniec przywiózł go na wozie.
- Podejrzewacie kogoś?
- Nie mamy kogo. Przecież nie jeździliśmy z nim, nie wiemy komu się mógł narazić. - parsknął nerwowo.
- Przykro mi...
- Przykro!? - wybuchnął, odpychając jej ręce i w końcu odwracając się, żeby móc na nią spojrzeć. Spojrzeć wzrokiem pełnym gniewu, na który sobie nie zasłużyła. - Tylko tyle umiesz powiedzieć?
Taka już dola bogów, być adresatami gniewów, tylko dlatego, że ludzie obwinili już wszystkich poza nimi samymi. I bogami, oczywiście.
- Nie... Jestem boginią poezji, mi nigdy nie brakuje słów... Może masz ochotę na opowieść? - spytała ciepło.
Chciał ją zabić. Jak może być taka głupia, pomyślał. Czemu cały czas myśli tylko o swoich bajkach? Nie rozumie, że życie nie wygląda tak, jak pokazują je bardowie. Bo w życiu dobrzy i niewinni też umierają. Ich tętnice tak samo łatwo przerywają się pod wpływem klingi. Ich porozrzynane jelita wyrzucają fekalia na wierzch tak samo, jak trzewia dzieciobójcy. Bogowie są tacy głupi. Siedzą sobie tylko na tych swoich świętych górach i od czasu do czasu dadzą coś jakiemuś pochlebczemu wyznawcy, aby potem odebrać mu trzykrotnie więcej. W dniu obdarowywania, znają dzień odebrania. Najgorsze stworzenia, jakie chodzą po ziemi. Zapatrzone w siebie dziwki i psie syny.
- Dobrze, opowiedz mi dalszy ciąg opowieści o Garricoldzie.
Wszystko mi jedno, nie zaszkodzi posłuchać, powiedział do siebie w myślach.

***


- Zacznij już po tym jak ją wydymał. - zarządał władczym tonem.
- Nie bądź trywialny... To była jedna najwspanialszych nocy w życiu obojga z nich. To słowo, które użyłeś jest paskudne, niestosowne i chamskie. Powinnam teraz...
- Skończ - uciął bezczelnie - Opowiadaj.
On potrzebuje miłości, ale tego jeszcze nie widzi, pomyślała. Nie mam dużego wyboru.

***


Obudził się późno. Był sam. W pamięci miał tą długą rozmowę w izbie, a następnie niemal równie długie namiętności. Pamiętał piękne słowa, które brzmiały jak nie jego, a jednak wychodziły z jego ust. Pamiętał wiadro jagód, które przyniosła, aby nie zgłodnieli. Sam zjadł niemal całe. Zasnęli tuż przed pierwszym pianiem koguta o świcie.
Czuł się, jakby znał ją od urodzenia. Ale nie tak jak siostrę. Lepiej.
Ubrał się i wyszedł. Nie wiedział po co, ale nie miał co robić w izbie, która, jeśli chodzi o zapach, mogła konkurować z całym jagodowym targiem.
Przyłapał się na tym, że wyszedł po to, aby sprawdzić czy to wszystko nie było tylko jednym, cudownym snem. Chciał ją o to zapytać.
Karczma była zatłumiona. Królował hałas, w który wkomponowywały się przeróżne pomniejsze dźwięki, jak trzaskanie drzwiami, czy durnowate śmiechy. Gdzieś toczyła się dysputa dwóch nieprzebierających w słowach ludzi, na temat kastracji elfów. Nie tyle dysputa, co wzajemne nakręcanie się i nieomal doszli do wymyślenia specjalnej maszyny egzekucyjnej specjalnie dla nieludzi. Gdzie indziej słychać było popiskiwanie szczypanych w pośladki dziewek.
Ale jej nie było.
To zły znak. Czas wstawać.
Poprawił pasek przytraczający Czarną Amandę do lewego ramienia i ruszył przed siebie, w stronę wyjścia.
- Hej, elfie! Dobrze, że w końcu wylazłeś.
Garricold nie od razu zrozumiał, że przepełnione pogardą słowa były skierowane do niego, więc spokojnie domknął drzwi i zaczął się zastanawiać się dokąd iść. Kamień trafił lepiej niż słowa.
- Ha! Mówiłem, że to elf! Pomalowanego ryja ma! Jak baba!
- Albo eunuch!
Ślady dookoła ust, które gburom wydały się makijażem, w istocie były sokiem z jagód, które zjadł w nocy już po tym, jak zasnęła. Jedyne, których nie zdążyła zlizać.
- O co wam chodzi?
- Na cycki mojej babki! Ogara też ma niebieskiego! - wrzasnął któryś z uzbrojonych w długi kij łotrów. - Na pohybel z nim!
- Taak! Nie będzie bab naszych psuł.
- Uważajcie jeno! Miecza ma.
Dzięki tym słowom, Garricold również sobie o tym uświadomił. Ma miecz, a przed nim stoi grupka kmieci uważających go za elfa, a mająca na temat elfów niezbyt racjonalne poglądy.
- Pewnie drewniany, albo jakisik taki! Straszak jeno. W dupę sobie wsadza, jak ni ma dobrej kobity na noc. Jakby miał prawdziwy miecz, to by się turlać musiał, bo by za ciężko miał!
- Jedno słowo, a wsadzę go w wasze dupy, tylko na wylot. - warknął, nie mając już ochoty na słuchanie.
- Patrzcie, jaki groźny się nagle zrobił, piękniś cholerny. - zbóje zarechotali. Herszt zaczął znów - Słuchaj, diabelski pomiocie. Jakbyś był trochę mądrzejszy i zaczął uciekać, nie gonilibyśmy cię, a upewnilibyśmy się, cobyś nam się po ulicach nie szlajał. Ale skoro masz zamiar udawać twardego, to cię zaciukamy i wywieziemy do lasu, na przestrogę dla twoich kumpli. Zrozumiano?
- A co jeśli nie mam zamiaru dać się zaciukać?
- Będziesz musiał zmienić zdanie.
Dał grupie znak, a oni ruszyli. Zatrzymał ich błysk czarnej stali, a na widok Czarnej Amandy w całej okazałości niektórzy pouciekali. Inni nie zdążyli.

***


- Chcesz powiedzieć, że sam ich wszystkich pozabijał!? - wybuchł. - Ynjo, jesteś największą kłamczynią, jaką znam.
Bogini zaczęła rozumieć dopiero kiedy kontynuował.
- Jesteś patronką kłamców i zaślepionych. Opowiadacie historie o bohaterach, którzy bez problemu zabijają tuziny ludzi, zawsze mają co jeść, nikt ich nie okrada, uwielbiają ich wszystkie kobiety, a żony nie zdradzają. Życie takie nie jest. - po wypluciu kilku chaotycznych zdań potrzebował chwili na głębszy wdech - Ani śmierć. Normalny człowiek w prawdziwym życiu nie śpi spokojnie. Cały czas czuwa, żeby żaden złodziej nie wyjechał jego koniem ze stajni, żeby żaden lis nie wyżarł mu kur, ani żaden suczy syn nie dobierał się do jego żony. Normalny człowiek w prawdziwym życiu wie, że śmierć codziennie jest na horyzoncie.
Wylewa swoją gorycz, pomyślała przygryzając górną wargę. Czemu na mnie?...
- Nie wiem, czy wiesz, ale normalni, istniejący ludzie giną. Śmierć nie jest tylko domeną wielkich nemesis głównego herosa danej opowieści, czy setek anonimowych statystów, których rozszarpał w sposób zależący od wyobraźni bajarza. Każdy ginie. Każdy ginie, nawet bohaterowie, a o tym historii nie ma. Świat nie jest taki idealny, jak w waszych bajkach.
Sprawia wrażenie, jakby sam nie wiedział, co dokładnie chce powiedzieć, ale zaczynam się domyślać.
- Ty pewnie kończyłaś jakąś piękną balladę o kolejnym rycerzu, który zakatrupił smoka, w czasie, kiedy mojego ojca mordował jakiś...
- Wystarczy... - nie zdążył się odsunąć. Nie zdążył odepchnąć rąk owijających się wokół żeber - To nie jest tak. Przypatrz się, a ujrzysz las...
- O czym ty w ogóle mówisz? - teraz udało mu się ją odsunąć. Ta mocno, że upadła na kolana. - O czym ty, do cholery, w ogóle mówisz?
Łzy w oczach Ynji, która tkwiła w swojej dramatycznej pozie nic go nie ruszyły.
- A teraz stąd idę... Nigdy nie wrócę. I powiem każdemu, kto będzie chciał słuchać, że nie istniejesz, jesteś tylko historią.

***


Pomylił się. Wrócił, ale późno.
Miał pięćdziesiąt lat, wyglądał na siedemdziesiąt.
Przyszedł na klęczkach. Pełen pokory. Tak pięknie góry Aidli nie zdobył jeszcze nikt.
- Zobaczyłem las! - oświadczył, kiedy zobaczył boginię w tej samej pozycji, w jakiej ją widział. I w tym samym miejscu.
- Wybacz. Wybacz i zapomnij, jeśli to możliwe. Mówiłem to w gniewie. W gniewie, który trwał długie lata. Ale w końcu pojąłem, że...
- Wybaczyłam. Wybaczyłam i zapomniałam, jeszcze zanim zdążyłeś ubrać swoje emocje w słowa. - odparła swym delikatnym głosikiem. - Jeszcze tamtego dnia.
Spojrzenia dwojga klęczących istot - tak różnych z natury, lecz tak podobnych w tej chwili - splotły się. Tak jak i palce.
- A teraz chodź ze mną. Opowiem ci historię o Garricoldzie...
Nie był w stanie uwierzyć, że zlitowała się i od razu zechciała zacząć.
Nie był w stanie uwierzyć.
Nie był w stanie.
Nie był.
Nie.
Uwierzył.