Strona 1 z 3

[Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Śro Wrz 05, 2012 9:33 pm
autor: Rotohus
        Ogień... Wszędzie dookoła tylko ciemność i płomienie. Upadły nie miał pojęcia ile trwał urok czy co też to mogło być lecz, każda sekunda zdawała się trwać godziny, a minuty ciągnęły się przez całe wieki. Niewypowiedziany ból szarpał wnętrzem wojownika, tylko po to aby... Zniknąć w ułamku sekundy. Otworzył oczy. Niemal natychmiast wdarły się do nich strumienie jasnozłotego światła, co na krótki czas oślepiło odrętwiałego anioła. Poruszył dłońmi. Leżał na czymś ciepłym i sypkim. "Gdzie ja jestem?" - przeszło mu przez myśl po czym powrócił mu wzrok i szybko otrzymał odpowiedź na swoje nieme pytanie. Nad głową... Niebo. Błękitne jak nigdy. A na nim ani jednej, nawet najmniejszej chmurki. Wstał powoli otrzepując się z pyłu i rozejrzał się dookoła. Rotohus słyszał opowieści o pustyniach zarówno piaszczystych jak i kamienistych, miał też kiedyś okazję przelecieć nad jedną z nich, lecz to co ujrzał przeszło jego najśmielsze wyobrażenia. Nieskończone morze piasku rozciągało się w każdym kierunku, w który mógł spojrzeć. Cały teren był niewiarygodnie płaski. Żadne nawet najmniejsze wzniesienie czy wydma nie zakłócała idealniej linii, w której podłoże ciągnęło się aż po horyzont. Jeden tylko obiekt mącił nieskazitelne proporcje tego miejsca. Była nim wieża, a w zasadzie jej ruiny znajdujące się może pięćdziesiąt stóp od obserwatora. Pęknięta na trzy leżące kilka metrów od siebie części, samotnie trwała w tym miejscu, zapewne przez setki lat... Przykuła ona przez chwilę uwagę piekielnego lecz narastający w jego świadomości niepokój sprowadził jego myśli na nowe, całkiem odmienne tory. Umysł, który zwykle przepełniony był planami, przemyśleniami, rozważaniami... Był teraz praktycznie pusty. Jak gdyby oczyszczono go całkiem z jego zawartości. Po chwili zastanowienia, kilka błędnych wspomnień zaczęło majaczyć mu w głowie... Nie do końca świadomie, wojownik przebył dzielącą go od najbliższego fragmentu budowli odległość i usiadł w jego cieniu.

Gdy ocknął się z rozmyślań pamiętał już wszystko. Albo prawie wszystko... Upał dający się wcześniej we znaki - minął. Gdy podniósł głowę ujrzał zbliżające się ku zachodowi słońce. "Jeden problem mniej". Jego umysł pracował już na pełnych obrotach, a całe jego wysiłki skupiały się na wybrnięciu ze swojej aktualnej sytuacji. Przeszukał ruiny budynku lecz nie znalazł niczego wartościowego prócz srebrnego sztyletu wbitego w ścianę. "Może jest coś wart... Chwilę wcześniej przeprowadził szybką inspekcję swojego ekwipunku. Nie brakowało w zasadzie niczego... Oprócz halabardy... "To już przegięcie." - pomyślał i udał się z nadzieją w miejsce, gdzie się ocknął. Przez kilkanaście minut przekopywał piach, a gdy już stracił nadzieję jego dłonie natrafiły na znajomy drzewiec. Wojownik szybko szarpnął za niego po to by móc ponownie ujrzeć swoją wspaniałą broń. "Co za ulga....

Plan działania był jasny. Trzeba się stąd jak najszybciej wydostać. O locie nie ma mowy. Skrzydła mimo wielkich wysiłków nie są w stanie oderwać go od ziemi. Pozostaje marsz... Trzeba się pozbyć nadmiernego ciężaru. W tak opuszczonym miejscu atak na wędrowca jest mało prawdopodobny, tudzież Rot zdjął opinającą go zbroję i wraz z resztą przedmiotów zarzucił ją na plecy. Zerknął przy tym na rozległą siną bliznę na ramieniu. Nie mógł sobie przypomnieć gdzie ją "nabył" i właśnie ta myśl nie dawała mu wciąż spokoju. Wśród łun wieczora oddalił się od ruin pustynnego bastionu.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Sob Wrz 08, 2012 12:37 am
autor: Aliene
Stary, ledwie działający portal wśród ruin przyciągał i drażnił Aliene. "Zapewne rzuca losowo, lub jest nieodwracalnie spaczony" pomyślała ponuro. "Zapewne jak w niego wejdę, to się rozpadnie na kawałki" dodała sama do siebie po chwili. " Możliwe, ze razem ze mną" uzupełniła, tak dla ścisłości. Kolejne, jeszcze bardziej posępne myśli przychodziły jej do głowy. Na zdrowy rozum to nikt by tu nie wszedł. Tylko szaleniec zdałby się na takie ryzyko. Tylko dlaczego w takim razie chce tam wejść? "Zawsze mogę się teleportować" stwierdziła, po czym naturianka poruszyła ramionami, układając torbę wygodniej. Odetchnęła głęboko i pogłaskała swojego pupila po głowie.
- Szykuje się mała wycieczka - oznajmiła mu, pokazując portal. Kot mruczeniem dał wyraz swojej aprobacie. Aliene zacisnęła dłonie w pięść i weszła do portalu.

Obudziła się, leżąc na czymś miękkim, sypkim i bardzo gorącym. "Piasek" pomyślała, leniwie przesypując ziarenka z dłoni. Mocnej zacisnęła oczy i przypomniała sobie wszystko. "Ruiny. Portal. Gdzie mnie wyrzucił?" Uchyliła odrobinę powieki i zaraz je zamknęła, porażona jasnym, oślepiającym światłem. Po chwili oczy przystosowały się jej do oświetlenia i zobaczyła morze piasku. Niekończącą się pustynię, dookoła był tylko piasek. Słońce stało w zenicie, niebo było nieskazitelnie błękitne, bez śladu żadnej chmurki. Gdzieś daleko na horyzoncie majaczył jakiś ciemny cień budowli.Powili usiadła, odkrywając kolejna rzecz: leżała w połowie zasypana, jej torba pod nią. Kot na szczęście już wylegiwał się w słońcu, mierząc ją oskarżycielskim spojrzeniem żółtozielonych oczu. Wstała powoli, otrzepując się z drobinek i mocno się przeciągnęła.
- To nie moja wina, ze tu wylądowaliśmy - powiedziała do kota, sprawdzając przy okazji, czy nic się nie potłukło w torbie - ale skoro już tu wylądowaliśmy, przydałoby się zobaczyć okolicę, hym? - kontynuowała swobodnie, nie zważając na brak reakcji jej jedynej publiczności. Na szczęście nic się nie stało z jej miksturami. Wzięła kota na ręce i ruszyła w stronę budowli. Choć pozornie nie wygadała na bardzo odległą, pustynia zmieniała perspektywę i zanim do niej doszła, minęła spora cześć dnia i słońce było bliżej linii horyzontu. Podeszła do niej blisko i ciężko zwaliła się ziemie, opierając policzkiem o chłodniejszą, ocienioną krawędź jednej z części starej, zniszczonej przez czas i pustynię wieży. Wędrówka zmęczyła ją setnie. Oddałaby wszystko za odrobinę chłodu.
- Ten upał mnie wykończy - stwierdziła, po czum pomyślała, że jak tylko odpocznie, teleportuje się gdzieś w okolice jakiegoś jeziora.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Nie Wrz 09, 2012 8:41 pm
autor: Vaxen
        Niedługo leciał na południowy-wschód, zatrzymując się tylko na noc w cieniu pojedynczych drzew. Minęły zaledwie trzy dni, gdy zobaczył pod sobą niezmierzone morze piasku. Kontynuował swój lot, aby znaleźć wystające budowle Zatopionego Miasta. Intrygowało go to, co może tam znaleźć. Ale najpierw musi odkryć jakieś wejście do tych tuneli...

        Nie minął kolejny dzień, gdy zauważył pierwszą iglicę, jakby wystającą końcówkę wieży spod ton piachu. Słońce chyliło się ku zachodowi, ale upał nieustannie był niemiłosierny. Chłód wiatru spowodowanego szybkim lotem anioła dostatecznie otulał upadłego, dzięki czemu temperatura nie doskwierała mu aż tak bardzo. Wyposażony był idealnie na kilkutygodniową wędrówkę po pustyni, o ile znajdzie niewielkie źródełko wody za dwa lub trzy dni. Zbliżając się do jedynego nie-płaskiego elementu krajobrazu zniżył lot. W wydłużającym się cieniu iglicy zauważył czyjąś postać i wyczuł dwie aury. Jedna z nich, już lekko wyblakła, czyli osobnik oddalił się, bądź maskował swoją emanację. Ta wyraźniejsza przynosiła ukojenie, słychać było lekki świst wiatru nieobecnego w tym miejscu. Wyczuć dało się delikatny zapach kwiatów, była gładka, niczym u naturian! W wyblakniętej aurze dominował swąd palonych włosów...

        "Piekielny..."

        Gdy podleciał na wystarczającą odległość ujrzał blondwłosą kobietę odpoczywającą w zbawiennym, zacienionym miejscu, jedynej przestrzeni wolnej od prażącego słońca. Obie aury były dość silne, jednak Vaxen wykazał się odwagą i postanowił przywitać się z piękną dziewczyną. Tu również przemówiło jego ego...

        Po chwili wylądował przed piękną istotą, jego czarne, rozpostarte skrzydła poszerzyły cień wieży. Piekielny ukłonił się nisko i machną dłonią, jakby trzymał w niej kapelusz.
- Witam serdecznie. Cóż tak niebywale dostojna pani raczy porabiać w tej niegościnnej okolicy?
Skrzydła bruneta machnęły tworząc przyjemny ruch powietrza. Vax, pełen sił, zamierzał odprowadzić nieznajomą w bezpieczniejsze miejsce. Nie chciał dzielić się skarbami, jakie możliwe, że znajdzie w tych zakopanych ruinach.
-Me imię brzmi Vaxen, możny rodu van Qualn'rine, miło mi panią poznać. - przedstawił się dostojnie zielonookiej, chwytając delikatnie jej prawą dłoń i całując jej wierzch - tak nakazywało mu jego wychowanie.

        Nagle swąd palonych włosów stał się silniejszy. Tak, jakby postać z piekła zaczęła się zbliżać. Skrzydlaty lekko się zdenerwował, jednak jego oblicze nie dało tego po nim poznać, dalej był uśmiechnięty i wpatrzony w oniemiałą dziewczynę.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Nie Wrz 09, 2012 10:51 pm
autor: Ieldarisa
Rudowłosa czarodziejka sporo zapłaciła za przeniesienie jej z Ekradonu wprost na pustynię. Ale warto było. Przynajmniej jej zdaniem. Cenę podróży podniósł fakt, że uparła się zabrać ze sobą wierzchowca i to w formie zwierzęcej. Zaraz po znalezieniu się na pustyni wyciągnęła z juków Tarota księgę w błękitnej oprawie i postanowiła jeszcze raz przeczytać notatki, które zachęciły ją do podróży. Zdążyła tylko przebiec wzrokiem pierwszy akapit, gdy nagle głowa opadła jej na pierś i omal nie upadła. W ostatniej chwili jednak wyprostowała się, zaczerpując gwałtownie powietrza. I aż zaniemówiła. Rozejrzała się z jawnym zdziwieniem i dopiero wtedy zerknęła na trzymany w dłoniach tom.
- No chyba ją do reszty...! - Ieldarisa zawołała, patrząc na stronę zatytułowaną "Pierścień Dominacji Sun'tu". - Szukałyśmy już tu! To ślepy zaułek.
Oznajmiła ogierowi patrzącemu na nią z absolutną obojętnością. Absolutnie nie robiło na nim wrażenia nic, co było powiązane z magią. Tak samo, jak gadanie do siebie, czy nagłe mdlenie w wykonaniu jego pani. Właściwie jeden spokojny dzień mógłby być zaskoczeniem, które przyprawiłoby go o zawał. Z pełnym spokojem przyglądał się, jak czarodziejka przerzuciła jedną stronę, by znaleźć tam notatkę.
- Owszem, szukałyśmy tu. Ale nie osobiście. Trzeba dokładnie obejrzeć okolicę, wierzę, że tym razem jesteśmy na właściwym tropie. Jeśli przejmiesz kontrolę, masz mi ją natychmiast zwrócić, bo nie jesteś w stanie dobrze przeszukać nawet własnej szafy. - Ieldarisa czytała na głos, po czym wzruszyła ramionami, mamrocząc coś w stylu "kretynka". - No dobrze. Jak już tu jestem, sprawdzę okolicę. A ty za daleko nie odchodź. Dobrze, że nie była na tyle głupia, by pojawić się tu w środku dnia.
Rudowłosa zerknęła na chylące się ku zachodowi słońce. Zaraz potem odczepiła od siodła swojego wierzchowca torbę, następnie poluźniła popręg i poklepała go po karku. Następnie schowała księgę do torby, którą położyła obok siebie i zwyczajnie uklękła na piasku, po czym usiadła na własnych nogach. Dłonie położyła na kolanach zamykając oczy i skupiając się na tym, co mogła wyczuć zmysłem magicznym. Czuła, że nie tak daleko ktoś niósł jakieś magiczne przedmioty. Trochę dalej znajdował się niezbyt stabilny portal. Cały czas pilnowała też pozycji Tarota, wyczuwając zaklęcia wplecione w jego istotę. Nadszedł czas na próbę przeszukania pustyni wgłąb. Ale najpierw trzeba było pokrzepić się łykiem wina.
W tym czasie łaciaty ogier wpadł na znacznie lepszy pomysł znalezienia cienia. Ruszył między ruiny, szukając właściwego dla siebie miejsca. Krótkim spojrzeniem obrzucił czarnoskrzydłego anioła i jasnowłosą kobietę. Nie wyglądali na takich, którzy mieli przy sobie jabłka i chcieli się nimi dzielić, więc ich zignorował, kontynuując poszukiwania najlepszego miejsca na przeczekanie kolejnego wariactwa swojej pani.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Pon Wrz 10, 2012 7:12 pm
autor: Rotohus
        Po kilku godzinach marszu do otumanionego drogą umysłu upadłego wdarły się znikąd, różnobarwne wstęgi energii. Świadomość Rotohusa zdawała się wieki nie mieć okazji wyczuwać aury innych istot. "Już zapomniałem jak to jest..." - pomyślał po czym skupił się bardziej na docierającej do niego mocy. Już po chwili anioł przypomniał sobie, że nie bez powodu ma tą umiejętność na tak wysokim poziomie. Pierwsza z docierających do niego aur zdawała się przerastać swoją mocą pozostałe, choć może sprawiała tylko takie wrażenie, gdyż należała ona do... Innego piekielnego, a na tą rasę jego dar był szczególnie wyczulony. Druga aura, przygłuszona częściowo mrokiem poprzedniej zdawała się być niemal jej całkowitym przeciwieństwem. Spokojna, niosąca łagodne dźwięki lub też całkowitą ciszę... Trzecia najbardziej oddalona, choć wcale nie przez odległość, a przez jej właściciela... "Tylko czarodzieja tu brakowało...". Szykując się na spotkanie z nieznanym, mimo zmęczenia bohater przybrał na powrót swoją zbroję, uchwycił w dłonie halabardę, czemu towarzyszył przyjemny przypływ sił i ruszył w kierunku obcych.

        Po jakimś czasie oczom piekielnego ukazały się jakby znajome gruzy... "To nie możliwe." - przeszło mu przez myśl, gdy ze zrezygnowaniem dostrzegł wieżę, od której odszedł niemal parę godzin temu. Ale tym razem nie był sam w tym miejscu... Wpatrując się w sylwetki stojących opodal istot, uchwycił mocniej swoją broń i ostrożnie począł zbliżać się ku postaci zdającej się stwarzać największe zagrożenie - Upadłemu Aniołowi.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Pon Wrz 10, 2012 8:30 pm
autor: Aliene
Naturianka przymknęła oczy, by korzystając z cienia drzewa i jego chłodu zapaść z krótką drzemkę. Nie było jej to dane. Nagle poczuła dobrze znany podmuch wiatru, powodowany przez skrzydła, a cień poszerzył się. Leniwie otworzyła jedno oko, po czym drugie i osłoniła je przed światłem robiąc swego rodzaju daszek z dłoni, by dokładniej obejrzeć stojącą przed nią postać. Był to mężczyzna, mocno dominujący wzrostem nawet gdyby Aliene wstała. A nie zrobiła tego. Słuchając wypowiedzi skrzydlatego, na jej ustach zaigrał ironiczny uśmieszek.
- Odpoczywam - oświadczyła, a w oczach zabłysło rozbawienie. Wstała i pozwoliła, by nieznajomy pocałował ją w dłoń.
- Ja również jestem rada z towarzystwa, panie Vaxen, możny rodu van Qualn'rine - odpowiedziała z lekką nutą kpiny w głosie - Aliene, bez rodu - uśmiech naturianki stał się całkiem kpiarski, jakby śmiała się z żartu, który tylko ona rozumie. Kocur, leżący dotąd koło jej nóg, zerwał się nagle i zaczął syczeć. Ale nie na Vaxena, ale w innym kierunku. Naturianka spojrzała też w tym kierunku i westchnęła niemal niesłyszalnie. W ich stronę zbliżał się kolejny mężczyzna. Po chwili obok nich przekłusował koń. Obrzuciła go osłupiałym spojrzeniem, po czym zerknęła na skrzydlatego, który nie wyglądał na podobnie zaskoczonego.
- Trochę się robi tłoczno na tej pustyni - parsknęła na ten widok. Dyskretnie wyciągnęła z torby strzałkę, ściskając ją w dłoni poczuła się pewniej. Mimo iż przedmiot nie był zbyt potężny, ale w razie walki jej ukucie da jej czas na teleportację z tego miejsca, które zdaje się przyciągać wszelakie, niebyt przyjazne postacie.
Tu się dzieje coś dziwnego - wymruczała sama do siebie - coś, co ściąga tu tych wszystkich... I ten teleport... - kontynuowała cicho, obracając strzałkę w dłoni.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Pon Wrz 10, 2012 9:59 pm
autor: Vaxen
        Bezproblemowo wyczuł niemałą nutkę ironii i dezaprobaty w głosie nowo poznanej. Jednak wcale go to nie speszyło, a wręcz przeciwnie. Zainteresowała go postać tej drobnej dziewczyny, która wyglądała na nie więcej niż dziesięć lat, jeżeli się nie przyjrzałeś. Jedyne co, w tym momencie, martwiło skrzydlatego, to była zbliżająca się aura innego piekielnego. Po ostatnim spotkaniu z istotą z piekła miał sporawą dziurę w barku... Spojrzał na świeżo zagojoną ranę w prawej ręce. Przed oczyma ponownie zobaczył odpadające głowy rycerzy, Carmille oraz Myosoti. Ciekawe, co teraz ta rudowłosa porabia...?
- Dziwne miejsce na spędzenie wolnego czasu... Robi się tu trochę tłoczno... - drugie zdanie wypowiedział niemal krzykiem dobywając dwa ostrza z pochw. Jęk metalu wzbudził ciarki na plecach obecnej dziewczyny. Nadchodzący osobnik, na którego syczał towarzysz Aliene wyraźnie nie miał pokojowych zamiarów, szedł z dobytą bronią w kierunku Maie oraz upadłego. W dodatku ten swąd palonych włosów... Można by rzec, iż emanacja tego uzbrojonego osobnika lekko napawała lękiem Vaxena.

        Dziwny wędrowiec zbliżał się ku aniołowi. Czarnooki obserwował go i każdy jego najmniejszy ruch. Był pewien, iż ma do czynienia z kolejnym piekielnym, jednak nie miał pewności co do rasy. Mimo wszystko oczywiste było, iż bez starcia to spotkanie się nie zakończy.
- Stań za mną. - rzekł głębokim, poważnym i przekonywującym tonem do Aliene. Powaga sytuacji nadała jego osobie dziwnej aury - spoglądając na jego nieruchome i skupione oblicze można było doznać uczucia strachu i paniki.

"Nie, on nie oprze się moim mocom..."

- Zatrzymaj się tam, gdzie stoisz! Natychmiast! - krzyknął Vax w stronę przybysza. Odczuwał pewien rodzaj niepokoju lub obawy. Nagle zapragnął rozwiązać ten konflikt pokojowo, jednak rozum mówił mu, iż nie ma na to żadnych szans. Przeciwnik niemiłosiernie zbliżał się do nich, drążąc ich swoim ukrytym spojrzeniem. Nagle Vaxen coś zauważył. "On jest ranny!" Poniekąd to spostrzeżenie przechyliło szalę zwycięstwa nieznacznie w stronę skrzydlatego, nie mógł być mimo to nazbyt pewnym swojej przewagi stojącej pod znakiem zapytania.

        Dziedzic nagle lekko drgnął, jednak był pewien, że przeciwnik dostrzegł to. Podążając w ich stronę nieprzerwanie przyglądał się im spod kaptura, jak na jakieś dzieło sztuki. Słońce weszło właśnie w ostatnią fazę zachodu i zalało niebo, ziemię oraz istoty obecne krwistą czerwienią.

        "Krew... Wszędzie krew... Czemu ten odcień jest tak piękny..."

        Vax spostrzegł w aurze napastnika poświatę ametystu. Ten czynnik zupełnie zbił go z tropu. "Jak to?! Piekielny z dobry sercem?!" W tym momencie zakapturzona postać znalazła się zaledwie na długość ogromnego cienia szlachcica, powiększonego przed zachodzące słońce i rozpostarte, czarne jak noc skrzydła. Stali tak wpatrując się w siebie nawzajem i trzymając broń skierowaną na przeciwnika.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Pon Wrz 10, 2012 10:27 pm
autor: Ieldarisa
Tarot wreszcie dojrzał miejsce idealnie odpowiadające jego potrzebom. Właściwie nie różniło się niemal niczym od całej reszty ruin, ale któż zrozumie konia, który kilka dekad spędził niosąc na grzbiecie dwie czarodziejki w jednym ciele? Przyspieszył do ciężkiego galopu, a po dotarciu na miejsce z lubością położył się na brzuchu w cieniu kawałka ściany.
W tym czasie Ieldarisa, która poprawiła swój humor dwoma łykami nadal chłodnego wina, pogrążyła się w czymś na kształt medytacji. Z pewnym trudem zagłębiała się zmysłem magicznym pod piaskami pustyni. Tu i ówdzie wyczuwała lekką obecność mocy. Źródło nie obchodziło jej w najmniejszym stopniu. Ona poszukiwała prawdziwie potężnej emanacji. Fakt, że co jakiś czas głowa chwiała jej się lekko, nie zrażał jej. Właściwie ciężko było stwierdzić, czy to przez wysoką temperaturę w połączeniu z alkoholem, czy niemrawe próby Mogeny, by odzyskać kontrolę nad ciałem. W każdym razie po paru minutach otworzyła oczy, zapoznawszy się z aurami i emanacjami wszystkiego w promieniu kilkuset metrów i kilkunastu wgłąb.
- Cholera jasna! - Wrzasnęła bez zastanowienia, wstając i kopnięciem wzniecając malutką burzę piaskową. Której większość wylądowała jej na butach. - Tarot! Zgadnij! Nie ma! Jak tylko dorwę tą cholerę, to osobiście ją zatłukę tą przeklętą księgą...
Ostatnie słowa wymamrotała do siebie, kierując się ku swojemu wierzchowcowi. W tym momencie zazdrościła Mogenie. Wiedźma w takiej sytuacji mogłaby rzucić kilka zaklęć i ulżyć sobie, niszcząc jakąś ledwie stojącą ścianę, albo sprowadzając burzę nad pustynię. Tudzież wykonując jakąkolwiek inną, równie pożyteczną społecznie, acz nieprzewidywalną, czynność. Za to Ieldarisa mogła co najwyżej sprowadzić ogólne poczucie ładu i harmonii. Lub pomóc wyrosnąć jakiejś roślince, która uschłaby niemal natychmiast. Podkasała długą suknię, przedzierając się przez piach i ledwie jednym spojrzeniem zaszczyciła towarzystwo dwóch mężczyzn śmierdzących niemiłosiernie spalenizną oraz kobietę, od której pachniało kwiatami. Choć wyczucie tego dzięki towarzystwu nie było wcale takie proste. Wszystko razem dawało jedyną w swoim rodzaju woń, która mogła co najwyżej kojarzyć się z paloną na stosie szaloną miłośniczką roślin kwitnących. Nie była to najprzyjemniejsza wizja.
- A pewnie... pozabijajcie się. W sumie... - Czarodziejka przystanęła tak gwałtownie, że niesiona na ramieniu torba boleśnie uderzyła ją w biodro. Pospiesznie przeszukała pamięć w poszukiwaniu zastosowania czegokolwiek, co dałoby się pozyskać z ewentualnych ciał. I zaraz przypomniała sobie, że wszelkie paskudztwa, jakie stały w jej pracowni należały do Mogeny. - Albo nie, to byłoby bez sensu.
Nawykła do mamrotania do siebie, więc zrobiła to i tym razem. Mimo wszystko zapowiadało się na przedstawienie. Teleportować się jeszcze nie zamierzała, a nocna wędrówka przez pustynię nie brzmiała zbyt zachęcająco. Przysiadła więc na najbliższym kamieniu i wyjęła z torby manierkę z naparem miętowym, postanowiwszy przyjrzeć się całej sytuacji. W końcu mogło się okazać, że potem przyda się komuś odrobina leczniczej magii.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Wto Wrz 11, 2012 5:17 pm
autor: Rotohus
        Wojownik szedł przed siebie uważnie lustrując wszystkich, którzy dziwnym trafem znaleźli się tu razem z nim. Nie zważając na krzyki piekielnego, zatrzymał się dopiero kilkanaście stóp przed nim, bez ustanie wpatrując się w jego złowrogie oblicze. Kątem oka, obserwował jednocześnie czarodziejkę, która mówiąc wciąż do siebie i krążąc błędnie wokół nich, zdawała się nie zauważać tego iż nie jest w tym miejscu sama. Po chwili jednak, dwóch upadłych zdało się przykuć jej uwagę toteż, usiadła i poczęła się w nich wpatrywać. Trzecia, najspokojniejsza postać, schowana nieco z tyłu nie zwróciła na długo jego uwagi. Tak naprawdę niewiele zabrakło aby jej nie zauważył...

        "Jak to rozegrać..." - ta myśl błądziła mu w głowie od czasu gdy ujrzał skrzydlatego krzykacza. Prawdą jest, że Rot był osłabiony, lecz jego gniewny przeciwnik nie wyglądał specjalnie groźnie. "Nie ocenia się książki po okładce..." - bystry umysł nie pozwalał mu lekceważyć kogoś, z kim w gruncie rzeczy nie chciał się pojedynkować. Zbyt wiele krwi przelał w swoim długim życiu, co wcale nie napawało go dumą. Wręcz przeciwnie. Unicestwienie każdej kolejnej istoty wpędzało go w coraz poważniejsze wyrzuty sumienia, a nawet sprawiało ból. A gdy zabity posiadał jeszcze duszę...

        Czarnooki otrząsnął się z zamyślenia. Chwilę temu zdał sobie sprawę, że znajduję się w centrum uwagi... I to właśnie on jest postrzegany jako zagrożenie... Westchnął w duchu. "Czy na tym świecie niczego nie da się już załatwić pokojowo?".

        Nigdy nie był dobrym mówcą, jednak gdy już coś powiedział z reguły potrafił on przekonać innych do swojej racji. "Oby tak było i tym razem" - pomyślał unosząc powoli jedną rękę i ściągając nią kaptur z głowy. Następnie wyciągnął tą samą dłoń w stronę wrogiego osobnika w powitalnym geście.
- Witajcie. Nie mam złych zamiarów. - rzekł nie do końca pewien czy obrał dobry tok rozmowy.
- Czy na prawdę wiesz na co się porywasz? - dodał wskazując skinieniem na dobyte przez przeciwnika miecze.
- Jestem pewien, że się jakoś dogadamy - skończył swoją wypowiedź, po czym na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech. Skrycie natomiast, za pomocą magii umysłu próbował zmienić nastawienie obecnych na bardziej mu przychylne.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Wto Wrz 11, 2012 6:33 pm
autor: Aliene
Kiedy Vaxen kazał jej staną za nim, naturianka na końcu języka miała uszczypliwą ripostę, dotyczącą jego, jakże szarmanckiego zachowania, które tylko ją rozzłościło, ale się powstrzymała. Pojawiła się zapewne właścicielka konia, mamrocząc sama do siebie. W sumie miała podobne zdanie o nich co ona. Vaxen zaczął krzyczeć na obcego anioła, czarodziejka usiadła na kamieniu i przeglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem, a nieznajomy Upadły podchodzić coraz bliżej.
- No pewnie, poharatajcie sobie łby, ciekawe kto je wam późnej płata. Bo ja się do tego nie przyłożę, co to, to nie - powiedziała naburmuszonym tonem po czym odezwała się w stronę czarodziejki.
- Mężczyźni i ich przerośnięte ego - westchnęła.Wbrew czczym pogróżkom, oczywiście uleczyłaby ich, gdyby zaszła taka potrzeba. Usiadła obok czarodziejki na skale i sprawdziła jej aurę.
- Umiesz leczyć, prawda? - zapytała półgłosem, tak, by Upadli jej nie usłyszeli - gdyby się jednak zaczęli bić, to wy ulecz tego z halabardą a ja uleczę tego z mieczem. Umowa stoi? - uśmiechneła się do niej radośnie, jakby umawianie się, kto kogo leczy przed walką było zupełnie normalne. W tej chwili odezwał się nieznajomy anioł. Jego słowa przypadły jej gustu i pewnie by im przyklasnęła, gdyby nie zaserwował im deseru w postaci magii umysłu. Od razu prychnęła na niego i spojrzała na niego znacząco, unosząc jedną brew. Ustawiła bariery chroniące przed atakiem na wysoki poziom, najstaranniej jak potrafiła.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Śro Wrz 12, 2012 9:28 am
autor: Vaxen
        "Uff... Jak dobrze, obejdzie się bez walki..."

        Ostrza pokryte krwistą łuną zachodzącego słońca powróciły na swoje miejsce - do pochw. Nieznajomy piekielny nie miał najwyraźniej złych zamiarów. Tylko, w takim razie, dlaczego wciąż trzymał tę halabardę?!
- Ja również. - odpowiedział na ostatnie zdanie wypowiedziane przez upadłego, natomiast drugie puszczając mimo uszu. - To ty szedłeś w naszą stronę uzbrojony. - rzekł ze szczerą niechęcią do osobnika. Nutka zniecierpliwienia zawitała w jego głosie. - Co wy wszyscy tu do jasnej cholery robicie?! Zresztą - nieważne. Idę sam i niech nikt mnie nie śledzi. - "Bo łeb utnę..." dokończył w głowie i ruszył w stronę wieży.

        Gdy znalazł się tuż przed ścianą spojrzał za siebie. Nie podobał mu się ten nowy "znajomy", w dodatku próbował użyć magii na rozmówcach. Bał się? Vaxen dotknął piaskowej ściany. Gdy nic się nie stało obszedł ruiny dookoła, jednak nie znalazł żadnego wejścia. W widnokręgu nie było żadnych innych śladów dawnego miasta... "Tutaj musi się dać jakoś dostać." Skrzydlaty spojrzał w górę, na czubek iglicy. "Może tam jest jakieś wejście...?" - pomyślał i wzleciał na najwyższy punkt w okolicy. Gdy znalazł się na czubku mógł swobodnie stwierdzić, że to, co z dołu wyglądało jak zwyczajna wieża, tak na prawdę było strażnicą. I faktycznie było tam zejście w dół. Upadły chwycił za klamkę klapy i podniósł ją. W twarz czarnookiego uderzyło nieprzyjemne, chłodne i pachnące zgnilizną powietrze. "A jednak!"

        Nie spoglądając na towarzystwo wszedł do otwory i zaczął schodzić po kręconych schodach w dół baszty. Wewnątrz było zupełnie ciemno, jedyny promień światła pochodzący z zewnątrz zaczął powoli zanikać - słońce niemal całkiem zaszło za linię horyzontu. "Trzeba zapamiętać datę i kierunki... Na przeciwko mnie jest zachód" - przygotował się mentalnie do wyprawy. Podążając nieustannie kilkaset metrów wgłąb znalazł starą, wilgotną pochodnię. "Później się coś z nią wymyśli" - pomyślał i kontynuował wędrówkę w dół. Po kilku minutach przebierania nogami po stopniach schody skończyły się, a przed Vaxenem widniały ciężkie, dębowe drzwi zamknięte od wewnątrz na "cztery spusty". "Szlag!". Dziedzic odwrócił się w stronę wyjścia na zewnątrz. Słońce chyba całkowicie już zaszło, wewnątrz budowli było zupełnie ciemno i gdyby nie czuły wzrok przyzwyczajony do mroku, zapewne nic by nie widział.

        Szlachcic wziął rozpęd i z rozmachem uderzył barkiem w przeszkodę. Niestety drzwi ani drgnęły. "Szlag!" - powtórzył w myślach - "Przydał by się ogień... Ten piekielny miał w aurze coś od ognia... Nie, nie będę się z nim dzielić tym, co tu mogę znaleźć!". Skrzydlaty tym razem postanowił spróbować innego sposobu na przejście. "Skoro to jest strażnica, to za drzwiami muszą być jakieś bronie! Topory, młoty, może miecz, ale musi być!". Vaxen skupił swoją energię i postanowił przywołać ewentualny oręż zza przejścia. W drzwi po drugiej stronie uderzyło coś ciężkiego, a zamek lekko się wygiął. "Tak!". Pan Qualn'rine ponowił tę próbę, tym razem ze zdwojoną siłą. Przejście stanęło otworem, a przed piekielnym rozciągał się długi na kilkaset metrów, pogrążony w ciemności, korytarz. Tu swąd zgnilizny był o wiele silniejszy i mocno drażnił nos. Bronią, której Vax użył do odblokowania przejścia, okazał się ciężki, dwuręczny młot bojowy. Widać na nim było już piętno czasu, gdyż był bardzo zardzewiały. "Skoro jest rdza, to musi być i woda...". Mimo otwartego przejścia, upadły nie ruszył dalej przed siebie. Tam wydawało się być tak ciemno, że tego mroku można było jakby dotknąć, jak płachtę. Najpierw musi wykombinować, jak rozpalić pochodnię. Usiadł więc na stopniu schodów i pogrążył się w zamyśleniu...

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Śro Wrz 12, 2012 8:33 pm
autor: Ieldarisa
Na komentarz Maie na temat zachowania mężczyzn czarodziejka parsknęła krótkim śmiechem. Po pytaniu o leczenie zrobiła nieco zamyśloną minę.
- Chwilowo umiem leczyć. Ale jeśli nie skupię się dostatecznie, równie dobrze obaj mogą wylądować na swoich ojczystych planach. No wiesz, leczę trochę magią harmonii... Jestem Ieldarisa. Wina? - Rudowłosa z uśmiechem wyciągnęła dłoń do siedzącej obok, wskazując podbródkiem na szyjkę butelki wystającą z torby. - I jestem za takim układem. Chociaż mi wygląda, że oni potrzebowaliby leczenie jeszcze przed walką. Oj... chyba jednak nie będzie na co popatrzeć. Pomijając, że rozlew krwi byłby bez sensu, to szkoda. Zawsze to jakaś rozrywka, prawda? A ten gdzie? Na stronę nie musi chyba aż tak daleko...
Ostatni radosny komentarz rzuciła po nieco dziwnym, jej zdaniem, oświadczeniu anioła. Zaraz potem gwałtownie wyprostowała się i rozejrzała się ze zdziwieniem. Nagle przestała czuć próby Mogeny w temacie przejęcia kontroli. Taka sytuacja była niezwykłą rzadkością, nawet podczas snu. Dlatego, gdy drażniące uczucie zniknęło, czarodziejka zauważyła to prawie natychmiast. W pewnej chwili wywróciła oczami, ukazując białka, i pochyliła się lekko w przód, jakby miała zemdleć. Ale zaraz potem wyprostowała się z krzywym uśmieszkiem.
- A nie... cholera nadal na swoim miejscu, tylko dziwnie spokojna. Ktoś się bawi magią. Ty masz nie tą aurę, tamten pierzasty poszedł... no to zostaje nam Pan Halabarda! Zdrówko!
Przy ostatnim uniosła manierkę z miętowym naparem, po czym pociągnęła niewielki łyk. Zerknęła następnie przez ramię na wierzę, pod którą wylegiwał się Tarot. Przejrzała tamtą okolice zmysłem magicznym i dość szybko wykryła aurę Piekielnego w środku. Wzruszyła tylko ramionami z lekkim uśmiechem. Wcześniej dokładnie przeczesała teren pod względem wszelkich emanacji i nie wyczuła tam nic dostatecznie potężnego, by mogło ją zainteresować.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Czw Wrz 13, 2012 7:50 am
autor: Myosoti
         Droga na południowy wschód okazała się mniej wyczerpująca, niżby przypuszczała. Po pewnym czasie jej oczom ukazała się nieograniczona piaszczysta przestrzeń . Klimat natychmiast dał się we znaki. Myosoti jednak nie zamierzała zrezygnować.

         Lecący obok niej sokół zaskrzeczał radośnie, a w dole zamajaczył zarys ruin wieży. Ruch skrzydeł stał się delikatniejszy. Anielica zdecydowała się sprawdzić okolicę. Jeśli nie znajdzie pewnego upadłego, prawdopodobnie zawróci. Jeśli natomiast go znajdzie, och, ciężki jego los. Wędrówka dała jej dość czasu do namysłu. Jej kreatywność otrzymała sporawe pole do popisu.

         Wylądowała. Od iglicy dzieliło ją jeszcze około stu metrów. Obok ruin widoczne były trzy postacie. Zaniepokoiło to Soti. Miała świadomość, że w ewentualnym starciu jest na straconej pozycji. Kilkanaście metrów przed samym budynkiem zwolniła. Niepewnie zbliżyła się do grupki. Raspire wylądował na jej ramieniu, boleśnie zaciskając szpony na ramieniu. Ukłoniła się nisko obecnym. Towarzystwo wydało jej się dość dziwaczne.
- Przepraszam, że zakłócam wasz spokój. Czy widzieliście może pewnego czarnoskrzydłego młodzieńca? Mam z nim niedokończoną pewną sprawę. - rozejrzała się uważnie wokół.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Czw Wrz 13, 2012 4:58 pm
autor: Rotohus
        Gdy tylko miecze przeciwnika zniknęły mu z oczu poczuł niewypowiedzianą ulgę. Mimo, że piekielny zawsze był przygotowany do walki, nigdy do niej nie dążył. Toteż nie zważając na dalsze poczynania swojego współbratymca, uspokoił się. Przepływ energii z halabardy został przerwany, czemu towarzyszyło uczucie nagłego osłabienia. Efekt był tym większy, iż upadły miał na ciele kilka nie do końca zagojonych ran, w tym jedną największą, ciągnącą się od szyi i lewego barku, wzdłuż całej ręki aż do nadgarstka. Piekielny zachwiał się lekko po czym opierając się na swojej broni niczym na lasce, podszedł w kierunku najbliższego fragmentu budynku i oparł się o niego plecami.

        Rotohusa nie zdziwiła reakcja naturianki na jego próbę nastawienia jej przyjaźnie. Dziwne natomiast było to, że wykryła ona tak delikatnie przeprowadzany przez niego zabieg, który dzięki jego sile woli powinien pozostać niezauważony. Kiedy jego magia napotkała opór, zrozumiał że efekt który osiągnął był odwrotny do zamierzonego ale też dowiedział się, że ma do czynienia nie z byle kim. "Ciekawa zasłona..." - pomyślał dochodząc jednocześnie do wniosku, że gdyby bardzo się postarał udałoby mu się ją obejść. Poczuł ukłucie w ręce. Rana mimo iż nie była zamknięta, nie krwawiła ale sprawiała aniołowi ból podczas poruszania się i każdego innego ruchu. Jego zdolności regeneracyjne nie były w stanie zwalczyć trucizny, którą została zakażona. Wprawdzie już pozbył się tej substancji z organizmu ale to niczego nie zmieniło.

        Odmienił tory myślenia. Jego uwagę przykuła czarodziejka, która jako jedyna zdawała się być ku niemu nastawiona pokojowo. Chcąc pomóc sobie, pomógł i jej co za pewne było powodem toastu. Skinął życzliwie głową w jej kierunku. W tym czasie, jegomość z piekła znalazł zapewne w ruinach coś ciekawego, gdyż jego aura poczęła się oddalać, a towarzyszyły temu dziwne podziemne huki. Czarnooki postanowił się tym nie przejmować. "Raz na tysiąc lat można mieć chyba chwilę dla siebie?" - zadał sobie to nieme pytanie wiedząc o tym, że jeśli komuś należy się odpoczynek to na pewno jemu. Usiadł więc pod murami baszty, oparł się głową o jej zimne mury i zamknął oczy.

        Długo nie odpoczął. Z półsnu wyrwał go czyiś głos. Nowy głos... Podniósł powieki jednocześnie prawą dłoń zbliżając do swojej broni. Czerwonowłosa anielica stała kilkanaście metrów od niego, dokładnie między nim, a jego dwoma towarzyszkami. Nie wyczuwał zagrożenia z jej strony ale też wypadało się przywitać na co z kolei nie pozwalał mu piekący ból w boku. Zbierając w sobie resztę dobrego wychowania, wstał otrzepał pelerynę z pyłu i postanowił odpowiedzieć na pytanie dziewczyny.
- Witaj. Wydaje mi się, że wiem o kim mówisz. - Uśmiechnął się ciepło w jej stronę.
- Osobnik ten chwilę temu zniknął w tamtym... Tym co zostało z tej budowli. - Dodał wskazując, jednocześnie głową na odpowiednie miejsce.
- Prawdopodobnie jest pod ziemią. - Skończył, a jakby na potwierdzenie jego słów dało się słyszeć stłumiony przez odległość dźwięk pękającego drewna. Uśmiechnął się jeszcze raz i powolnym krokiem wrócił na miejsce, które jeszcze przed chwilą zajmował. Spoczął w nim ponownie czemu towarzyszył krótki, urwany jęk bólu.

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Czw Wrz 13, 2012 9:09 pm
autor: Aliene
Pokiwała głową na słowa czarodziejki i uścisnęła jej dłoń zaskakująco energicznie.
- Aliene - przedstawiła się, po czym korzystając z propozycji czarodziejki wzięła butelkę z torby i pociągnęła łyk. Zakrztusiła się i gwałtownie wypuściła powietrze z płuc.
- Mocne cholerstwo... Dzięki. A tamten pewnie poszedł szukać ukrytych skarbów - Maie przewróciła oczami, pokazując jakie ma zdanie w tej kwestii. Gdyby tam były jakieś legendarnie skarby, toby je dawno inny rozkradli, a skoro nie rozkradli, to ich ochrona jest zapewne zbyt silna od staranowania siłą. W tej chwili usłyszała głuchy huk, jakby ktoś walił czymś ciężkim w drewno, dochodzący z wieży, a przed nimi wylądowała kolejna piekielna. "Jakby jeszcze ich było mało", pomyślała zgryźliwie.
- Przy okazji, wytłumacz mu, ze nie każdy uzbrojony człowiek idący w jego stronę stawia sobie na cel atakowanie go - dodała do wypowiedzi anioła, łapiąc uchem jeszcze głośniejszy huk, zwiastujący zwycięstwo piekielnego nad drewnianą zaporą. Aliene uśmiechneła się sama do siebie. Obserwowała, jak anioł wraca, i jak tylko usłyszała jęk bólu, zerwała się i zaraz stała nad nim, zakładając ręce na biodra i robiąc poważną minę. Przy jej sylwetce i rysach twarzy, robiło to komicznie wrażenie.
- No dobra, ręce do góry, to napad - zażartowała, po czym zapytała łagodniejszym tonem - Co ci jest? Jakaś rana? - Zauważyła bezwiedny ruch ręką, jaki wykonał upadły w kierunku swojego boku i zmarszczyła brwi.
- I to w boku, prawda? Czy ty wiesz, jak takie rany są groźne? Mam nadzieję, że to była tylko płytka rana, a nie cios w brzuch.Wtedy... - naturianka cmoknęła - byłaby to gorsza sprawa. Rozwalona wątroba, rozdarte nerki i jelita, wylana treść i kał, zapalenie otrzewnej... - Rozpędziła się i urwała nagle. Po chwili odezwała się ostrzej, ze złością na siebie.
- To dasz mi coś z tym zrobić?

Re: [Zatopione miasto] Szklane pustkowie

: Pią Wrz 14, 2012 5:31 pm
autor: Vaxen
        Zamyślenie prawdopodobnie trwało ciut dłużej niż wstępnie zaplanować dziedzic. Nagle pojawiła się kolejna aura, tuż nad nim, przy wieży. Emanacja kolejnego piekielnego, emanacja, którą znał. "Soti!" - niemal krzyknął. Przez chwilę miał ochotę zerwać się z miejsca, wyskoczyć z ruiny i powitać niedawną znajomą, jednak na szczęście powstrzymał odruch spowodowany nadmiarem emocji. Po prostu wstał i zaczął spokojnie wchodzić po schodach, spowrotem na górę, tam skąd przybył. Tym razem przejście zajęło mu ciut więcej czasu, gdyż znacznie wolniej się wchodzi niż schodzi. Gdy dotarł do klapy ze zdumieniem spostrzegł, że to, co wziął za noc na zewnątrz, czyli ciemność, spowodowane było zamkniętym wejściem. "Przecież ja jej nie zamykałem..." pomyślał Vax i spróbował podnieść klapę, niestety jak na złość, ta ani drgnęła. Lekko zbity z tropu ponowił próbę z większym naciskiem, większą siłą i bardziej przykładając się do tego. Jednak nic się nie zmieniło. Ponawiał wciąż swoje nędzne wysiłki, jednak na marne.

        Piekielny był wręcz przekonany, że pozostawił wlot otwarty, w dodatku nie czuł żadnej magii nałożonej na płytę, a wszystkie aury były odległe tak samo, jak wcześniej - nieproszeni goście przebywali wciąż pod wieżą. Tak więc nikt nie blokował klapy, nie było tu też żadnej magii, tak jakby wyjście samoistnie się zatrzasnęło... Nagle powierzchnia zapadni zmieniła się. Mimo, że znajdowała się, z perspektywy anioła, na suficie, to zaczęła po niej pływać jakaś ciecz. Ciemno-szara blacha zmieniła kolor na wręcz czarną. W tym otoczeniu oczywiste wydało się, iż krew ma taki ciemny odcień... 'Żyjąca" posoka oblewająca jedyny sposób ucieczki nagle rozproszyła się, na jej powierzchni zaczęły pokazywać się pęknięcia, aż wreszcie przyjęła formę liter, które składały się na proste zdanie: "ZGINIESZ TU, TAK JAK MY !". Cholernie ciemna krew utrzymywała się na suficie, a jej chropowata powierzchnia bezustannie "pływała" i falowała.

        Vaxen tym razem się przestraszył, jednak zachował trzeźwość umysłu. "Stąd musi być inne wyjście...", a jak na zawołanie napis na zapadni zamienił się w inne zdanie: "NIE WYDOSTANIESZ SIĘ". Skrzydlaty wziął głęboki oddech, zamknął oczy i powrócił do pierwotnego zajęcia - zaczął rozmyślać. Skoro on mógł tu wejść, to zapewne ktoś inny z zewnątrz będzie w stanie to otworzyć. Jakże był nieświadomy niebezpieczeństwa! Klapa została zupełnie zablokowana, z zewnątrz ona nawet nie istniała! Niestety bohater nawet o tym nie wiedział. Co gorsza - wewnątrz baszty czas płynął znacznie wolniej, czyli nim ktokolwiek może się tu dostać, upadły będzie już zwykłą stertą zgniłych kości. O tych dwóch szczegółach szlachcic nie miał zielonego pojęcia.

        Czarnooki postanowił, że nie ma co siedzieć i czekać bezczynnie na ratunek, po prostu wejdzie w ten ciemny korytarz. Nie czuł już strachu, jedynie niepokój. A wykonywanie jakieś czynności pozwoli mu zapomnieć o tym "drobnym" zmartwieniu. Jak postanowił - tak uczynił. Zszedł na dól spowrotem po schodach, gdzie zostawił swój ekwipunek. Zebrał wszystko, co należało do niego i przeszedł przez mroczne drzwi, które nie tak dawno temu zdewastował. Gdy wkroczył do korytarza zaobserwował pewne ciekawe, ale i niepokojące zjawisko - wewnątrz wąskiego i nieskończenie długiego pomieszczenia jego zmysł magiczny nie wyczuwał już aur istot przebywających na zewnątrz. Powrócił do schodów, a tam znów mógł te emanacje wychwycić w powietrzu. Uznał, że nie powinien się tym zbytnio przejmować i wszedł w namacalną ciemność zakopanego korytarza.

        Przebył już sporawy kawałek. Po drodze udało mu się znaleźć naczynie wypełnione oliwą i dwa krzemienie. Oczywiście wykorzystał tę okazję i odpalił pochodnię. Dopiero w tym świetle mógł dokładnie przyjrzeć się korytarzowi, który przemierza. Okazało się, że jest on wysoki na ponad dwa metry, w kształcie gotyckiego łuku. Sukcesywnie, co kilka stóp, na wysokości oczu pojawiały się podłużne, w kształcie poziomych prostokątów, otwory w ścianie, których końca upadły nie potrafił dojrzeć. Vaxen zatrzymał się przy naczyniu z oliwą: przybitej do ściany, złotej misie, pod którą leżały blade kości jakiegoś biedaka.