Nieszczęścia chodzą po ludziach - czyli zagubiony na bagnach
: Pon Maj 07, 2012 5:27 pm
Widzisz? Lepiej było siedzieć w domu. Zawsze, jak wyjdziesz to pakujesz się w jakieś... bagno! Natura cię nie lubi, nawet jak szukasz jedynie nieznanego miejsca do samotnych rozmyślań.
I rzeczywiście, Gregor miał to do siebie, że przyciągał kłopoty jak magnes, jednak niemal zawsze wychodził z nich bez szwanku. Powiesz, że głupi ma szczęście? Cicho, bo jeszcze to usłyszy... Tym razem jednak to bagno było dosłowne: to tu, to tam dało się dostrzec wodę przebłyskującą spod grubej warstwy rzęsy czy bezpiecznie wyglądającą trawę, która w rzeczywistości unosiła się na powierzchni jakiegoś głębokiego trzęsawiska.
Leammiele rzeczywiście musiał mieć wiele szczęścia, bo zawsze udało mu się celnie stwierdzić, czy stąpa po dobrym gruncie, czy zaraz go wciągnie jakaś breja.
Taki śmietnik natury... Bajaderka, przegląd tygodnia, albo raczej przegląd poprzednich paru wieków - myślał Gregor, stojąc na skraju w miarę bezpiecznej, twardej choć i tak wilgotnej ziemi. - Składa się z wody, szczątków wolno gnijących roślin, przede wszystkim z tego. Są tam jednak chmary zdechłych owadów i zwierząt. Tak, cóż... czuję ten charakterystyczny zapach. Czytałem, że dla zwierzęcia bez chwytnych kończyn to niemal pewna śmierć, nawet ludziom ciężko jest się wydostać, bardzo ciężko...
Wyobraził sobie jakiegoś wycieńczonego mężczyznę, który walczy już z bagniskiem ładnych parę godzin... jego obklejone przez brunatną, niejednolitą maź dłonie nie mają już siły na kurczowe przytrzymywanie się trawiastego brzegu, i mężczyzna tonie, już nawet bardzo się nie szamocząc. Gregor wprost widział każdy rozpadający fragment liścia, truchełka owadów i piach zlepione wodą w gęstą breję, zalewającą twarz i usta biednego topielca. Och, takiemu to chyba nawet Gregor by zaczął współczuć.
...no, dobra, nie zacząłby, ale na pewno nie mógłby się nie skrzywić. Na szczęście to tylko wyobrażenie, w innym wypadku, w przypływie ludzkich uczuć, może starałby się w jakiś sposób pomóc ofierze bagna, jeśli uznałby pod wpływem chwilowego natchnienia, że jest ona godna żyć.
Aż kręciło mu się w głowie od nadmiaru martwych istot zewsząd go otaczających. Że też nie da się wyłączyć pewnych zmysłów!
Zdecydowanie postąpił parę kroków w tył i zasłonił usta dłonią, czując, jak jego żołądek skręca się w osiemdziesiątą szóstą stronę. Wspaniale, tylko tego brakowało: stadka pawi przebiegających przez bagno! Jak najszybciej musi się stąd wydostać. Pytanie: skąd przyszedł? Nie wiedział, miał jedynie świadomość, że nie błądził od długiego czasu, czyli nie mógł zajść jakoś tragicznie daleko. Cały problem polegał na tym, że po takim terenie nie dało się iść w linii prostej, i gdy się odwrócił, miał za sobą zupełnie inne ułożenie drzew, niż to, które mijał parę sekund temu. Chyba pierwszy raz jego pamięć była bezużyteczna... chociaż, nie. Nie, nie!
Spojrzał w górę. Niebo zasłaniały gęsto splecione korony drzew, jednak przebijało przez nie słońce. Aż z rozmachem klepnął się w czoło.
Kretyn! Gdzie ty masz głowę...!? Słońce tam, dwadzieścia... góra trzydzieści minut, czyli niemal identycznie wysoko... po prawej, teraz ma być po lewej... tył, nieważne, oby nie wpaść, nie odszoruję potem butów, nieważne, w życiu ich już nie tknę - myślał zbyt szybko by tworzyć choć połówki zdań, czasem, o zgrozo, zdarzało mu się tak mówić... na szczęście ostatnimi czasy rzadko otwierał usta do kogoś żywego.
Z miejsca obrócił się na pięcie i skierował w przeciwną stronę. Często spoglądał na niebo, przez co już po pokonaniu pierwszych kroków omal nie potknął się o jakiś korzeń (czy tam o własne nogi, bez różnicy...).
I rzeczywiście, Gregor miał to do siebie, że przyciągał kłopoty jak magnes, jednak niemal zawsze wychodził z nich bez szwanku. Powiesz, że głupi ma szczęście? Cicho, bo jeszcze to usłyszy... Tym razem jednak to bagno było dosłowne: to tu, to tam dało się dostrzec wodę przebłyskującą spod grubej warstwy rzęsy czy bezpiecznie wyglądającą trawę, która w rzeczywistości unosiła się na powierzchni jakiegoś głębokiego trzęsawiska.
Leammiele rzeczywiście musiał mieć wiele szczęścia, bo zawsze udało mu się celnie stwierdzić, czy stąpa po dobrym gruncie, czy zaraz go wciągnie jakaś breja.
Taki śmietnik natury... Bajaderka, przegląd tygodnia, albo raczej przegląd poprzednich paru wieków - myślał Gregor, stojąc na skraju w miarę bezpiecznej, twardej choć i tak wilgotnej ziemi. - Składa się z wody, szczątków wolno gnijących roślin, przede wszystkim z tego. Są tam jednak chmary zdechłych owadów i zwierząt. Tak, cóż... czuję ten charakterystyczny zapach. Czytałem, że dla zwierzęcia bez chwytnych kończyn to niemal pewna śmierć, nawet ludziom ciężko jest się wydostać, bardzo ciężko...
Wyobraził sobie jakiegoś wycieńczonego mężczyznę, który walczy już z bagniskiem ładnych parę godzin... jego obklejone przez brunatną, niejednolitą maź dłonie nie mają już siły na kurczowe przytrzymywanie się trawiastego brzegu, i mężczyzna tonie, już nawet bardzo się nie szamocząc. Gregor wprost widział każdy rozpadający fragment liścia, truchełka owadów i piach zlepione wodą w gęstą breję, zalewającą twarz i usta biednego topielca. Och, takiemu to chyba nawet Gregor by zaczął współczuć.
...no, dobra, nie zacząłby, ale na pewno nie mógłby się nie skrzywić. Na szczęście to tylko wyobrażenie, w innym wypadku, w przypływie ludzkich uczuć, może starałby się w jakiś sposób pomóc ofierze bagna, jeśli uznałby pod wpływem chwilowego natchnienia, że jest ona godna żyć.
Aż kręciło mu się w głowie od nadmiaru martwych istot zewsząd go otaczających. Że też nie da się wyłączyć pewnych zmysłów!
Zdecydowanie postąpił parę kroków w tył i zasłonił usta dłonią, czując, jak jego żołądek skręca się w osiemdziesiątą szóstą stronę. Wspaniale, tylko tego brakowało: stadka pawi przebiegających przez bagno! Jak najszybciej musi się stąd wydostać. Pytanie: skąd przyszedł? Nie wiedział, miał jedynie świadomość, że nie błądził od długiego czasu, czyli nie mógł zajść jakoś tragicznie daleko. Cały problem polegał na tym, że po takim terenie nie dało się iść w linii prostej, i gdy się odwrócił, miał za sobą zupełnie inne ułożenie drzew, niż to, które mijał parę sekund temu. Chyba pierwszy raz jego pamięć była bezużyteczna... chociaż, nie. Nie, nie!
Spojrzał w górę. Niebo zasłaniały gęsto splecione korony drzew, jednak przebijało przez nie słońce. Aż z rozmachem klepnął się w czoło.
Kretyn! Gdzie ty masz głowę...!? Słońce tam, dwadzieścia... góra trzydzieści minut, czyli niemal identycznie wysoko... po prawej, teraz ma być po lewej... tył, nieważne, oby nie wpaść, nie odszoruję potem butów, nieważne, w życiu ich już nie tknę - myślał zbyt szybko by tworzyć choć połówki zdań, czasem, o zgrozo, zdarzało mu się tak mówić... na szczęście ostatnimi czasy rzadko otwierał usta do kogoś żywego.
Z miejsca obrócił się na pięcie i skierował w przeciwną stronę. Często spoglądał na niebo, przez co już po pokonaniu pierwszych kroków omal nie potknął się o jakiś korzeń (czy tam o własne nogi, bez różnicy...).