Góry Dasso[Chatka Artei] Artea

Rozciągające się od Równin Andurii aż po Równinę Maurat góry z wierzchołkami pokrytymi wiecznym śniegiem, przeplatane zielonymi dolinami i niebezpiecznymi przełęczami, zamieszkałe przez dzikie zwierzęta i legendarne potwory. Góry otaczają i chronią przed niebezpieczeństwami Szepczący Las, dając mu w ten sposób spokój.
Awatar użytkownika
Agarwaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

[Chatka Artei] Artea

Post autor: Agarwaen »

Tego dnia świt był wyjątkowy. Tak przynajmniej miał być zapamiętany przez zakapturzonego wędrowca, którego niósł właśnie na swym grzbiecie ogier o siwej maści…

Agarwaen zbudził się nagle. Zaspany przetarł ręką oczy i wolno rozejrzał się wokół. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał cicho, pochylając się nad uchem swojego przyjaciela.
Otaczający chłopca widok przypominał mu do złudzenia Plany Niebieskie, które często odwiedzał w swoich snach. Podobnie jak w Krainie Snów, chłodny wietrzyk muskał delikatnie jego policzki, a zewsząd otaczały go skaliste wzniesienia pokryte gdzieniegdzie białym, puszystym śniegiem. Wszystko wokół wydawało się tak nieskazitelnie czyste! Nawet leniwie sunące po niebie obłoczki były jakieś wyjątkowe, inne. Wyglądały jak posłania przygotowane specjalnie dla istot niebieskich. Żadna istota jednak tam w tej chwili nie wypoczywała. Niestety.
Młodzieniec dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, gdzie tak właściwie się znajduje. Quesse ociężale podążał niewielką ścieżką wijącą się wśród Gór Dasso, która prowadziła ponoć do chatki niejakiej Artei, legendarnej wiedźmy.
Kim była Artea? To pytanie zadawało sobie już wielu z jednakim skutkiem. Niewiele o niej wiadomo. Pochodziła ponoć z Adrionu, jednak nawet zamieszkujące go elfy nie były w stanie powiedzieć o niej zbyt wiele. Legend o niej krążyło mniej więcej tyle, ile żyło obecnie Katerflatów. Wszystkie były jednak zgodne pod jednym względem: wiedźma zawsze określana była jako zgorzkniała staruszka o wielkiej mocy. Ludzie nawet nie mieli pojęcia, jak bliskie prawdy były ich przypuszczenia...

Wschodzące słońce zwiastowało rozpoczęcie kolejnego dnia. To już piąty raz, odkąd Agarwaen opuścił Adrion. Według tego co powiedziała mu Mea, członkini elitarnego oddziału zwiadowców, która odprowadziła go na skraj lasu, tego dnia miał ujrzeć swój cel podróży. Wiercił się więc niespokojnie w siodle. Nie mógł się doczekać spotkania z legendarną wiedźmą. W końcu miał być jednym z niewielu, któremu dane zostało ujrzeć ją na własne oczy. Przede wszystkim jednak zadawał sobie jedno pytanie: czy zdoła mi pomóc?
Koń nagle zatrzymał się, parsknął głośno i energicznie zaczął potrząsać swoim łbem. Widać coś go bardzo ucieszyło i chciał koniecznie podzielić się tym ze swoim panem. Rzeczywiście jego humor szybko udzielił się jeźdźcowi, którego początkowe zdziwienie szybko zamieniło się w nieopisaną radość.
- To chyba tutaj – powiedział szczerząc zęby od ucha do ucha i nie zwlekając ani chwili pognał naprzód swojego przyjaciela.
Ostatnio edytowane przez Agarwaen 13 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Gdzie byłem...
*Wiedźma z Gór Dasso
Awatar użytkownika
Agarwaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Agarwaen »

Radość naszego młodego bohatera znikła tak szybko, jak się pojawiła. Młodzieniec był co najmniej zdumiony tym, co zobaczył z bliska.
Otóż dom przed którym zatrzymał się Quesse wcale nie wyglądał na siedzibę potężnej czarownicy. Była to zwykła, drewniana rudera pokryta strzechą. Delikatny wietrzyk zdawał się kołysać całą konstrukcją. Chyba żaden obserwator nie zdziwiłby się, gdyby ta chatka nagle runęła niczym domek z kart. Nie była to jednak jedyna niespodzianka czekająca na Upadłego…

Agarwaen drżącą ręką pchnął drzwi, po czym ostrożnie wszedł do budynku. W sieni było ciemno. Tylko niewielkie strużki światła wpadały do pokoju przez duże, oszronione okno. Dość szybko jednak wzrok chłopca przyzwyczaił się do panującego wewnątrz oświetlenia i już po chwili zaczął dostrzegać poszczególne elementy wystroju wnętrza.
Izba nie była bogato urządzona. Stało w niej tylko kilka szafek, skrzyń, stolik, krzesełka i łóżko. Niewiele, ale przynajmniej pomieszczenie utrzymane było w czystości. Dodatkowo wszystko ustawione było bardzo harmonijnie i tworzyło doskonałą całość. Meble uzupełniały się wzajemnie i wydawało się, że przestawienie jednego w inne miejsce mogło być jakimś poważnym wykroczeniem. Czymś, co mogło zaburzyć jakąś magiczną aurę emanującą z tego miejsca.
- Halo! Jest tu kto? – przybysz zawołał niepewnie drżącym głosem.
Na jego wołanie odpowiedziało mu jedynie ciche echo. Dom zdawał się być opuszczony. Biorąc pod uwagę zachowany w nim porządek było to dziwne, bardzo dziwne.
Mimo to Anioł nie dał za wygraną. Nie mógł, a raczej nie chciał uwierzyć w to, że przybył tu niepotrzebnie. Musiał przeszukać chatę. Skierował więc swoje kroki ku drzwiom prowadzącym do następnego pomieszczenia. Chwycił za klamkę, przekręcił ją, otworzył drzwi. Szybko przekroczył próg i…

Jeszcze szybciej znalazł się przed domem. Leżał obolały na ziemi z obitą głową. Przed sobą widział dziurę w ścianie budynku, przez którą przed chwilą wyleciał z hukiem. Za moment pojawiła się w niej postać młodej, na oko dwudziestoletniej kobiety.
Była bardzo ponętna. Miała długie, ciemnobrązowe włosy. Sięgały jej aż do pasa. Opadały swobodnie po plecach oraz ramionach. Kontrastowała z nimi gładka, blada cera. Ubrana była w czerwoną, wyzywającą suknię z dużym dekoltem i licznymi haftami.
W odruchu obronnym Agarwaen sięgnął po miecz. Nie rzucił się jednak na tajemniczą postać, która sprezentowała mu darmowy pokaz magicznych fajerwerków. Przede wszystkim nie był w stanie się podnieść. Jego nogi były sparaliżowane.
- Ciesz się, że spodziewałam się twojej wizyty. W innym wypadku potraktowałabym cię jak zwykłego rabusia – rzekła uśmiechając się szyderczo.
Nie bardzo zrozumiał, co to miało znaczyć. Szybko jednak doszedł do wniosku, że został potraktowany ulgowo. Nawet nie chciał wiedzieć co by się stało, gdyby czarodziejka wzięła go za złodzieja…
- Szukam wiedźmy z Gór Dasso – powiedział w końcu chłodno, starając się nie patrzeć na kuszące piersi kobiety.
- Nazwij mnie jeszcze raz wiedźmą, a zapomnę o dobrym wychowaniu. – warknęła krzywiąc się.
Spojrzał na nią badawczo. Czy ta dziewczyna miała być legendarną Arteą?
- Co się tak gapisz? Nie mylisz się, to mnie zwą Arteą – powiedziała szybko, jakby słyszała jego myśli. - Wejdź, napijemy się – dodała po chwili. - No co? – zapytała nie ruszając się z miejsca. – Chyba nie myślisz, że cię tu wniosę?
Nie pomyślał o tym. Zamiast tego zastanawiał się nad tym, co ma zrobić ze swoim sparaliżowanym ciałem.
- Za jakiś czas ci przejdzie. Poczekam – rzekła chłodno i zniknęła.

Artea trzymała w ręku kieliszek wina. Siedziała na łóżku i patrzyła na Anioła łakomym wzrokiem. Przyjęła kokieteryjną pozycję. Prostym gestem zaprosiła go, by usiadł obok niej. Z zaproszenia nie skorzystał.
- Chcę się u ciebie uczyć – przerwał wreszcie panującą ciszę.
- A ja chcę mieć latającą złotą świnkę – odparła szybko, uśmiechając się zalotnie.
Tego się Anioł nie spodziewał.
- Powiedziano mi… - zaczął znów po chwili namysłu.
- Wiem, co ci powiedziano – dokończyła ostro, po czym wstała. – Ale sam już chyba zauważyłeś, że żadne z tych słów nie było zgodne z prawdą, czyż nie?
Tu czarodziejka miała rację. Z każdą minutą jego pobytu w tym miejscu tracił nadzieję na to, że jego wyprawa miała jakikolwiek sens.
- Ah, czyżbyś czuł się zawiedziony? Nasz mały aniołek nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji? – szydziła sobie z niego wypowiadając każde słowo głosem, jakim rodzic zwraca się do nowo narodzonego dziecka. – Oto i pierwsza lekcja. Świat nie jest idealny. Nic w życiu nie jest takie proste, jakie ci się wydaje. Pogódź się z tym, jeśli chcesz trochę wśród nas pożyć – skończyła złowrogo, co mężczyznę zabolało tak, jakby cięła go nożem.
Stał nieruchomo. Słuchał kobiety uważnie wodząc za nią wzrokiem. Nic jednak nie powiedział. Nie wiedział co powiedzieć. Znów musiał się zgodzić z ostrymi słowami wiedźmy.
- Powiedzmy, że zechcę ci pomóc – zaczęła znów z ironicznym uśmiechem na twarzy. – Zrobisz coś dla mnie, a wtedy ja może zrobię coś dla ciebie… - Przytuliła się do niego, nie spuszczając z niego swojego wyzywającego spojrzenia.
Agarwaen nie poruszył się. Nie mógł, czy też nie chciał? Widząc jego zmieszanie czarownica zaśmiała się gromko, puściła go i usiadła znów na łóżku.
- W okolicy zalęgł się kuroliszek. Pojęcia nie mam, skąd mógł się tutaj wziąć. Przeszkadza mi jednak, więc pozbędziesz się go i przyniesiesz mi jego pióro. Przydatny składnik alchemiczny… - wyrecytowała, jakby wszystko miała już dawno zaplanowane. – Drogę wskaże ci Etoiles. Zaraz tu będzie.
Nim dziewczyna skończyła mówić, do izby wszedł zakapturzony osobnik o siwych oczach. Był chyba elfem.
- Eto, to nasz gość, o którym ci rano mówiłam. Zaprowadzisz go do tego kuroliszka – powiedziała do niego.
Tajemniczy osobnik tylko skinął głową, po czym dał znać Agarwaenowi, by ten przygotował się do drogi. Upadły zrobił to, co mu polecono. Wyszedł czym prędzej z domu. Miał go już serdecznie dość. Jego i tej zalotnej czarodziejki.

- Eto, poczekaj chwilę – Artea zwróciła się do elfa, nim ten zdążył wyjść. – Posłuchaj mnie uważnie. Zrób dokładnie to, co ci powiem…
Gdzie byłem...
*Wiedźma z Gór Dasso
Awatar użytkownika
Etoiles
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Etoiles »

Etoiles już długo pracował, choć lepiej pasuje: "harował", dla wiedźmy. Musiał, tego był pewny. I po co zadzierał z magiem, ten głupi pyszałek rzucił na niego klątwę. Wcale nie było miłe mieć zamiast swego ponętnego głosu rechot żaby. Dobrze, że nigdy nie był rozmowny. Co prawda znieważenie i śmiech w całej karczmie szybko ucichły, gdy tylko napoił swój miecz krwią winowajcy, ale i tak to zdarzenie odbiło się na sytuacji elfa.

Wracał właśnie z targu. Jak zwykle wszystkie mydełka, pachnidełka czy eliksiry. Mimo iż takie zabaweczki były bardzo drogie, jednak sprzedawały się bardzo dobrze. Gdy tylko zauważył chatkę, wiedział, że przybył tak zapowiadany gość. Białowłosy tylko się uśmiechnął i szybko ruszył do budynku. To co tam zastał, nie zaskoczyło go. Czarownica wręcz kleiła się do upadłego anioła. Etoiles wiedział, że to tylko taka zagrywka, sidła rozłożone na niczego niespodziewającą się zwierzynę. Nawet nie musiał słuchać wiedźmy, elf dobrze widział co miał zrobić, tyle razy mu to powtarzała, że mechanicznie kazał przybyszowi się przygotować, po czym wyruszyli. Nie zrobił nawet dwóch kroków, gdy padły słowa.
- Eto, poczekaj chwilę. Posłuchaj mnie uważnie. Zrób dokładnie to, co ci powiem… - Nie musiała mu powtarzać planu, ale i tak nie narzekał, gdyż to mogło się źle skończyć.
Szybkim krokiem minął czekającego na niego anioła.
- Weź konia - powiedział po drodze i nie patrząc za siebie ruszył ku dawno już wybranemu celowi.

Po niecałej godzinie szybkiego marszu. Etoiles zatrzymał się.
- Ona ciebie wykorzysta, uwięzi i nic w zamian nie da. Ciężkie jest z nią życie. Uciekaj więc, jeśli ci życie miłe, ja nie będę ciebie gonił. - O dziwo elf powiedział to nie mechanicznie i ze szczerością w głosie.
Awatar użytkownika
Agarwaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Agarwaen »

Quesse podążał ociężale za elfem. Widać nie był zbyt wesoły, zresztą podobnie jak jego pan…

Od kiedy Agarwaen opuścił chatkę czarownicy, nie odezwał się ani razu. Ciężko powiedzieć, czy był w tym momencie zły, czy też po prostu przytłoczony minionym wydarzeniem. W każdym bądź razie zupełnie nie spodziewał się tego, co go w czasie wizyty u wiedźmy spotkało. Nawet nie zdziwiło go zbytnio to, co powiedział mu o niej Etoiles. Już zdążył sobie wyrobić o niej zdanie. Był niemal pewny, że wiedźma po prostu się nim bawiła.
Zaskoczyła go jednak propozycja tajemniczego osobnika. W tym momencie wydawała się chłopcu nawet bardzo interesująca. W końcu perspektywa zostania niewolnikiem tej zdziry nie należała do najciekawszych. Upadły chętnie uśmiechnąłby się, uścisnął prawemu elfowi dłoń, podziękował za jego dobroć i odjechał, ale…
No właśnie. Zawsze kryje się gdzieś to „ale”. Nie wiedzieć czemu, Anioł nie był w stanie zawrócić. Nie chciał tego zrobić. Coś mu podpowiadało, że powinien pojechać dalej. Jakiś wewnętrzny głos kazał mu ubić tego kuroliszka i powrócić z jego piórem do czarodziejki. Zresztą, co miał do stracenia? Przecież i tak nie miał dokąd się udać. W końcu jeśli miał zamiar pozostać w tym świecie, to nie mógł uciekać przed każdym niebezpieczeństwem. Musiał wreszcie stawić czoło przygodzie. Kto wie, może mu się to opłaci?
Jednocześnie zrobiło mu się żal tej wiedźmy. Chyba naprawdę czuła się samotna wśród tych gór. Nic dziwnego, że tak się do niego kleiła…
Do tego wszystkiego przypomniał sobie o czymś, co przesądziło o podjętej przez niego decyzji. Otóż kiedy chwycił za miecz pod chatką wiedźmy spostrzegł, że runy na jego ostrzu były dość spokojne. Nie zmieniły barwy, co dobrze świadczyło o nastawieniu czarodziejki wobec niego.
- Wyczuwam szczerość w twoim głosie. Dziękuję ci więc szczerze za twoją propozycję, jednak muszę ją odrzucić – odpowiedział elfowi po długiej chwili milczenia, uśmiechając się do niego ciepło. – Nie chcę nawet wiedzieć co by się stało, gdyby ta wiedźma dowiedziała się o mojej ucieczce… - dokończył śmiejąc się głośno, po czym popędził konia naprzód.
Gdzie byłem...
*Wiedźma z Gór Dasso
Awatar użytkownika
Etoiles
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Etoiles »

- Nic by się nie stało! - krzyknął widząc odjeżdżającego upadłego.
- To nie tamtędy droga - dodał jeszcze głośniej. Gdy tylko anioł wrócił, wskazał mu na wyrwę w ziemi. Złoty piach, wybierany prawdopodobnie wcześniej przez okolicznych mieszkańców, lśnił od promieni popołudniowego słońca. Proceder wydobycia, o ile dobrze elf pamiętał, ukróciła sama wiedźma, gdyż kruszec ten podobno był świetny do eliksirów. Nigdy go nie używała, ale co cenne, zawsze musiało być jej. Tak oto w tym spokojnym miejscu zalęgły się kuroliszki.

- Tam to się zalęgło. Pomóc ci? - Wypowiedź zakończył szyderczym śmiechem, wiedział że każdy chłop zatłukłby tego ptaka, gdyby się na niego natknął, a sam Etoiles nie raz już wyprawiał się wyrywać temu stworzeniu pióra, a nie było to wcale miłe zajęcie.
Awatar użytkownika
Lunaithiell
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lunaithiell »

Już od kilku dni wędrowała sobie samotnie dolinami Gór Dasso. Odłączyła się od grupy obieżyświatów, którzy zamierzali zabawić dłużej u Leśnych Elfów. Totalna nuda. Jak cały Szepczący Las. Znała go jak własną kieszeń i miała po dziurki w nosie. Poza tym nie mogła znieść tych pogardliwych spojrzeń. Byli w tym lepsi od ludzi. Bezbłędnie odnajdowali w niej cechy mieszańca, półkrwi elfa, półkrwi nie-wiadomo-czego. Zmuszali się wręcz do uprzejmości. Hipokryci! Myślałby kto, że to taka szlachetna rasa. Akurat!
Krajobraz gór koił jej nerwy i pozwalał zapominać o przykrych scenach z Lasu. Widoki były zgoła odmienne. Majestat ośnieżonych szczytów ją onieśmielał, ale i przyciągał. Ciekawe, jakby to było wspiąć się na sam szczyt...? Poczułaby się jak pani i królowa świata! W końcu miała prawo się tak czuć. Choć troszkę.
Zazwyczaj wędrowała nocą, prowadzona światłem księżyca i gwiazd, a skoro świt wdrapywała się jak pantera na drzewo i sypiała na gałęzi chroniona przez zasłonę z liści lub igieł. Co z tego, że potem musiała doprowadzać się do porządku, a wyplątywanie wszelakich paprochów z długich włosów zajmowało jej niemało czasu. Głód, który dopadał ją rzadko, zaspokajała dzikimi jeżynami, mimo że wykrzywiały jej twarz swoim kwaśnym smakiem do tego stopnia, iż miała wrażenie, że już jej taki grymas zostanie. Ale cóż poradzić?
Długo nikogo nie spotkała na swojej drodze. Nic dziwnego, skoro chodziła jakimiś zapomnianymi szlakami albo w ogóle wiedziona naturą i głosem własnego dzikiego serca. Tego jednak dnia stąpała dobrze wydeptanym duktem podśpiewując sobie wesoło. Na jej ramieniu przysiadł niewielki ptaszek, którego piórka mieniły się turkusem i zielenią. Pogwizdywała razem z nim, śmiejąc się co jakiś czas, wypełniając dźwięcznym głosem górską ciszę. Sama nie wiedziała, kiedy tę idyllę zmącił odgłos końskich kopyt oraz głośny, męski śmiech. Mimo, że nie miała spiczastych uszu jak Elfy, to słyszała nie gorzej od nich.
Umilkła i skoczyła w bok, by skryć się między drzewami pobliskiego lasku. Podeszła bliżej i zwinnie jak wiewiórka wspięła się na drzewo. Była na tyle blisko, że doskonale ich słyszała i widziała, a gdyby oni się odwrócili i spojrzeli w górę, dostrzegliby i ją.
Dwóch mężczyzn. A jeden dziwniejszy od drugiego. Obaj zakapturzeni i uzbrojeni. Konno. Jeden z nich pokazywał coś drugiemu. Powiodła wzrokiem za ramieniem nieznajomego. Wyrwa w ziemi, w zasadzie jakiś wykrot, niezbyt głęboka jama...
- Tam to się zalęgło. Pomóc ci? - zapytał się, po czym zaśmiał szyderczo.
Lunaithiell poczuła dziwne ukłucie w środku, a jej niezawodna intuicja dała do zrozumienia, po co przyszli tu obaj mężczyźni. Wyrwa wyglądała na miejsce lęgu kuroliszka. Ptak, jak każdy inny, choć dość szpetny, miał prawo do życia. Do tego pewność siebie obu nieznajomych doprowadziła dziewczynę do pasji. Miała ochotę utrzeć im nosa!
Kiedy tylko zbliżyli się w stronę jamy, sięgnęła po łuk, balansując na gałęzi drzewa. Powoli i dokładnie naciągnęła strzałę, a jej lotka czule muskała jej policzek. Gdy nieznajomi szykowali się do zejścia z wierzchowców i wymordowania niewinnych stworzonek, syknęła i zawołała głośno:
- Nie radzę. - Celowała do nich z łuku, a szansa trafienia była równa 1:1.
Awatar użytkownika
Aarna
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aarna »

- Co za pacan mnie tu wysłał? To znaczy, czemu byłam taka głupia że dałam się namówić na taką prostą robotę? Tylko że kuroliszek miał być jeden, a nie całe pieprzone stado... Teraz będę musiała kupić sobie nowe ubranie. Tak jakbym nie miała na co wydawać pieniędzy... - Rozmyślała Aarna wyczołgując się z leja. Kiedy już tego dokonała, bowiem piach był sypki i nie było to takie łatwe, a wcale nielekki, martwy ptak w ręce dodatkowo utrudniał sprawę, stanęła na krawędzi i zaczęła się otrzepywać.
- Kurcze, ptak miał być jeden... - mówiła sama do siebie, patrząc na postrzępione ubranie oraz gdzieniegdzie powoli spływającą krew, w miejscach gdzie kuroliszki dziabnęły ją mocniej. - Jak ja teraz mam wrócić do miasta? Biorąc pod uwagę stan ubrania równie dobrze mogłabym wracać nago... - Rzeczywiście ubranie było całe w strzępach, ukazując praktycznie wszystko, co według etykiety i zasad moralności powinno być zakryte. Cóż, tak bywa, kiedy walczy się z tyloma kuroliszkami naraz, bo kiedy okazało się, że było ich całe stado, w sumie siedem sztuk, było już za późno i musiała walczyć. Tyle, że z jednym, dwoma, czy nawet trzema nie miałaby problemu. Cztery czy pięć stanowiłoby wyzwanie, ale siedem to już poważny kłopot. W pewnym momencie kiedy już skończyła się otrzepywać usłyszała zupełnie niespodziewany głos:
- Nie radzę.
Odwróciła się szybko. Nie myślała że ktoś będzie na takim odludziu. Zauważyła dwóch jeźdźców będących w trakcie zsiadania z koni oraz kobietę wyglądającą na elfkę celująca w nich z łuku.
- O cholera... - wymsknęło jej się trochę zbyt głośno. Elfka najwyraźniej ją usłyszała, bo odwróciła się z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Aarna domyślała się, że ma ułamki sekund zanim łuczniczka wypuści strzałę, tak więc zostawiając martwego ptaka bez większego myślenia ponownie wskoczyła do leja, tak aby nie być w linii strzały. Stwierdziła, że poczeka w tym bezpiecznym miejscy na rozwój wypadków.
Pray for love, train for war
Awatar użytkownika
Etoiles
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Etoiles »

Etoiles raczej spodziewał się, że ten dzień, oprócz głupiej misji i "gościa" wiedźmy, będzie po prostu jak zwykle nudny. Wbrew pozorom pojawienie się elfki było miłą niespodzianką.
- Ależ, Pani, ja ich nie zabijam - powiedział siląc się na miły ton.
- On dostał misję - dodał, wskazując na anioła. Po czym jego uśmiech znikł niczym spłukany wiadrem wody, gdy tylko zobaczył wychylającą się z jamy głowę .
- I tak już po sprawie - mruknął bardziej do siebie, lecz nie zareagował na niebezpieczeństwo. Dziś to działka anioła.
Awatar użytkownika
Agarwaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Agarwaen »

Upadły nie poruszył się. Wyglądał tak, jakby ostrzeżenie łuczniczki nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Pozornie.
W młodzieńcu się gotowało. Nie mógł uwierzyć w to, że komuś udało się do niego podkraść. Jak to się stało, że nie wyczuł wcześniej obecności tajemniczej kobiety?
Jego wyostrzone zmysły zawiodły go. To już kolejny raz, odkąd stoczył pojedynek z Anielicą. Od tamtej pory wciąż myślał tylko o niebieskich migdałach. Dziwne zjawisko, które któregoś dnia zafunduje mu chyba spotkanie ze śmiercią...
Upadły zagryzł wargę. Teraz musiał się skupić. W jego organizmie zaczęła wydzielać się adrenalina. Szybko poszerzyły mu się źrenice, napięły wszystkie mięśnie.
- Nie obawiaj się, pani – powiedział, po czym uniósł ręce do góry. Ruch ten był wykonany wolno, starannie. Nie chciał, aby dziewczyna zorientowała się, jak przyspieszone są w tej chwili jego reakcje. Chyba pierwszy raz od czasu ucieczki z piekła udało mu się poddać całkowitej kontroli wszystkie mięśnie swojego ciała. W tym samym tempie obrócił się w jej stronę, zsunął z głowy kaptur i spojrzał jej głęboko w oczy.
Mówią, że oczy są zwierciadłem duszy. Można z nich naprawdę dużo wyczytać. Dlatego moment, w którym dwoje młodych ludzi wpatruje się w siebie wzajemnie jest taki magiczny. Spojrzenie nie kłamie. Spojrzenia obu osób nie kłamią. W ten sposób ludzie odsłaniają sobie całe swoje dusze.
Nawet osoba mało biegła w tych sprawach musiała ujrzeć w jego oczach zmęczenie, ból, udrękę. Chłopak jasno dawał znać, że nie ma zamiaru podejmować walki. W żadnym wypadku nie chciał używać siły. Z jego spojrzenia wyczytać można było nawet pewnego rodzaju zrezygnowanie, które sugerowało, że mężczyzna nie podejmie walki choćby czuł się zagrożony. Miał nadzieję, że elfka to zrozumie.
Nie spuścił z niej wzroku nawet wtedy, kiedy przy legowisku rozległ się hałas.
- Zejdź do nas, porozmawiajmy – dodał spokojnie, siedząc wciąż z uniesionymi rękoma.
Gdzie byłem...
*Wiedźma z Gór Dasso
Awatar użytkownika
Lunaithiell
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lunaithiell »

Ten stojący bliżej legowiska kuroliszków, odezwał się pierwszy. W jego głosie wyczuła niechęć. I udawaną uprzejmość. Nic dziwnego. Przecież był mrocznym elfem. O tak, teraz widziała białe kosmyki włosów wysuwające się spod kaptura i ciemny odcień skóry. "Normalne" Elfy, czyli nie te żyjące w Podmorku, gardziły Mrocznymi, i to z wzajemnością. Wrogość tych ras wobec siebie była dla Luny niezrozumiała i generalnie obca. Nie interesowała się zbytnio historią Elfów, a trzymana pod kloszem przed całym światem nigdy takiego nie spotkała. Mimo wszystko uprzedzenia wzięły górę.
Gdy padły ostatnie jego słowa, powiodła spojrzeniem za jego wzorkiem, dosłownie na ułamek sekundy, pozostając czujną na wszelkie bodźce. Mimo to zauważyła jasną czuprynę istoty w łachmanach, klnącej pod nosem i - co więcej - trzymającej w dłoniach truchła kuroliszków! A potem wszystko potoczyło się tak nagle...
Zaskoczona, osłupiała i oburzona tym barbarzyństwem Lunaithiell mimowolnie wypuściła strzałę. Zupełnie machinalnie. Pech chciał, że mierzyła w cel. A celem okazało się ramię Mrocznego. Grot wbił się cały w zagłębienie nieco poniżej stawu barkowego i obojczyka. Półelfka zagryzła wargę, otwierając szeroko oczy. To nie tak miało się potoczyć... Wtedy też odezwał się ten drugi. Zdawał się być najbardziej opanowany spośród nich wszystkich i w poddańczym geście uniósł obie ręce. Przeszył ją spojrzeniem przerażająco czerwonych oczu, wkładając w nie całe swoje cierpienie i zmęczenie. Stworzona do niesienia ulgi strudzonym Luna zawahała się, czyby go nie posłuchać i mu nie pomóc. Tak, nagle zrobiło jej się głupio... ale jego mroczny towarzysz rozwścieczony atakiem mógłby zrobić jej krzywdę, a tego nie chciała, o nie.
Pozostawała jeszcze kwestia osoby trzeciej, która czmychnęła z powrotem do jamy. Ścierwa ptaków mierziły blondynkę swoim widokiem. Na tej ślicznej buzi odmalował się grymas obrzydzenia, strachu i zażenowania swoim nierozsądnym zachowaniem. No tak się księżniczki nie zachowują. Chyba.
Awatar użytkownika
Etoiles
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Etoiles »

Etoiles w zwolnionym tempie widział jak naprężona cięciwa wyślizguje się z palców elfki. Strzała pomknęła w jego stronę. Nie było czasu na ucieczkę, nie było czasu na myślenie, lecz wyćwiczone ciało mrocznego zadziałało samo. Lekki obrót w momencie trafienia, wzmocniony uderzeniem strzały, zrzucił kaptur, ukazując oblicze Etoilesa. Ból rozlał się po jego ciele, nie sparaliżował ani nie rzucił na kolana, był niczym orzeźwiający górski strumień czy poranna bryza. Jednak mimo to Etolies zabiłby z chęcią kobietę, gdyby mógł. Ten jeden żart, a Artea zakazała mu zabijania, nie mógł tym słowom się sprzeciwić. Tak czy siak, nie miał jak. Jego miecz był teraz niezbyt poręczny. Nie dość, że elf zazwyczaj walczył dwoma rękoma, to jak już chwytał w jedną, to zawsze prawą, ta zaś po strzale nie była w pełni sprawna. Trzymając się za krwawiące ramię, zapytał elfkę:
- Mogłaby pani nie strzelać do niewinnego?
Awatar użytkownika
Lunaithiell
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lunaithiell »

Jedyne na co było stać w tym momencie Lunaithiell to głupkowaty uśmiech. Strzała winna być wymierzona w mordercę, który ukrywał się w norze. Mroczny, bo Mroczny - ale rację miał. Nic nie zrobił. Poza tym - co za marnotrawstwo bezcennych strzał.
Bez ostrzeżenia zeskoczyła lekko, lądując przed nimi miękko i bez większego trudu. Widać, że zręczność miała po Elfach. Bo teraz mogli spostrzec, że brak jej specyficznych elfich uszu, a przecież człowiekiem też być nie mogła.
- Jeśli pozwolisz - zwróciła się do elfa na "ty", jak to miała w zwyczaju (ach, te książęce nawyki) - wyjmę strzałę i postaram się umniejszyć ból.
Bacznie obserwowała i jednego, i drugiego mężczyznę. Pozostawanie z dwoma obcymi facetami na górskim odludziu nie było najlepszym pomysłem. Korona drzewa zapewniała jako takie bezpieczeństwo, a teraz wystawiła im się jak na widelcu. Musiała się jeszcze wiele nauczyć. Wszak była młodziutka. Półelfie sto lat, to jak ludzkie dwadzieścia. Co ona mogła wiedzieć o świecie?
Ciekawiło ją, kimże jest ten młodzieniec o czerwonych oczach. Był niezwykle tajemnicze, a wszystko co tajemnicze, intrygowało Lunę. Ot, takie hobby.
Po tych przemyśleniach tknęło ją, by podwoić czujność. Dla dobrego wrażenia uśmiechnęła się czarująco, rozświetlając tym uśmiechem otoczenie. Mimo to napięcie nie opadło. Lunie Sol zdawało się, że ma troje przeciwników, którzy naprawdę mogą ją skrzywdzić.
- Potrafię ci pomóc, jeśli pozwolisz - powtórzyła, skacząc wzrokiem od Mrocznego, przez czerwonookiego, po wykrot i z powrotem. - O ile nie zrobicie mi krzywdy - dodała ciszej, gotowa, by wdrapać się w razie czego na drzewo. Wyglądała nieco jak zaszczute zwierzątko, które nadrabia miną. Może ktoś da się przekonać do tego uśmiechu?
Awatar użytkownika
Agarwaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Agarwaen »

Nagle czerwonooki opuścił ręce i chwycił za miecz, którego głownia szybko zabłysła w powietrzu. Kobieta mimo swojej elfiej zręczności nie miała żadnych szans na obronę. W jednej sekundzie mogła zostać pozbawiona życia. Prawdopodobnie nie ujrzałaby nawet tnącego jej ostrza.
O dziwo, nic się jej jednak nie stało. Młodzieniec siedział z wysoko uniesioną bronią, wciąż wpatrując się w oczy elfki. Długi czas wymieniali spojrzenia. W końcu uśmiechnął się do niej życzliwie, po czym wyrzucił swoją pamiątkę po ojcu jakieś cztery kroki dalej, gdzie wbiła się sztychem w ziemię. Był teraz bezbronny.
- Czy to poważna rana? – zapytał swobodnie zeskakując z konia.
Podszedł do Etoilesa i badawczym wzrokiem przyjrzał się ranie, co szczerze mówiąc niewiele wzniosło do jego orientacji w sytuacji. Upadły nie znał się na medycynie i nie potrafił określić, jak poważne mogły być obrażenia. Stwierdził tylko tyle, że nie były śmiertelne, a to mu w zupełności wystarczyło. Nie chciał lekceważyć stanu towarzysza, ale trzeba było w tej chwili zająć się większym niebezpieczeństwem.
Ruszył wolnym krokiem ku legowisku kuroliszków. Idąc zastanawiał się nad swoim postępowaniem. Czy już całkiem postradał zmysły? Przecież szedł ku tajemniczemu łowcy ptaków zupełnie bezbronny. Poza tym miał teraz odsłonięte plecy, co elfka mogła w każdej chwili wykorzystać. Dlaczego jej zaufał?
Zatrzymał się, kiedy zobaczył leżące truchło jednego z ptaków. Pochylił się nad nim i wyrwał mu kilka piór, o które prosiła Artea, po czym schował je w swojej magicznej sakwie. Zadanie wykonane, mógł wracać do wiedźmy.
- Hej! Porozmawiamy?! – krzyknął pochylając się nad dziurą, do której wskoczyła tajemnicza dziewczyna.
Gdzie byłem...
*Wiedźma z Gór Dasso
Awatar użytkownika
Aarna
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aarna »

Siedząc głęboko w norze usłyszała dźwięk spuszczanej cięciwy. Nie usłyszała jednak, wbrew temu co się spodziewała, strzały wbijającej się gdzieś w jej pobliżu w piach.
- Jednak strzeliła do tej dwójki? Wydawało mi się, że to jednak to mnie miała ochotę zabić... - Nie usłyszała jednak zaraz potem krzyku dziewczyny, który, była wręcz pewna, zaraz usłyszy. - Może nie trafiła? Choć nie wyglądała na dziewczynę która nie trafia z takiej odległości. Na drzewie stała z łatwością, to było widać. Ale uszu też nie miała spiczastych... Może... Może to jakaś pół-elfka? Wiele takich chodzi po świecie. Zresztą, to pytanie rozwiąże się potem samo - rozmyślała Aarna leżąc w dziurze. Wiedziała, że tu jej nic nie grozi, była pewna, że nikt z nich nie odważy się tu wejść. - A jeśli mnie zasypią...? - Wpadło jej do głowy z przerażeniem. - Cholera... muszę się stąd wydostać. - Schronienie nie okazało się jednak tak wybawcze jak myślała na początku, a w każdej chwili mogło zmienić się w jej grobowiec. Na zewnątrz słyszała jak rozmawiają, jednak nie była w stanie zrozumieć ani słowa z tego co mówią. Rozglądnęła się szybko aby upewnić się, że ze schronienia kuroliszków nie ma innego wyjścia. Nora, do której prowadził lej, znajdowała się dość głęboko pod piaskiem, tam gdzie piasek jest już na tyle wilgotny, aby nie zapadać się pod swoim ciężarem. Wysoka na siedem stóp pozwalała bez problemu stanąć nawet większemu człowiekowi. Na ziemi leżało parę skrawków jej ubrania, a gdzieniegdzie widać było plamy krwi oraz poodcinane w czasie walki pióra ptaków. Sześć trucheł ciągle leżało w różnych częściach jamy. Piach ponownie dostał się do odsłoniętych ran, powodując pieczenie i lekki ból. Nie chciało jej się wierzyć w to co się dzieje. Nie raz zabijała już wielmożów oraz wysoko postawionych ludzi, ale to jakieś ptaki doprowadzą ją do śmierci...
- Nie mam szans wygrać z dwoma mężczyznami oraz łuczniczką. Tym bardziej, że jeden z tych mężczyzn na pewno nie jest człowiekiem, ludzie nie mają takich oczu. Ehh... - westchnęła zrezygnowana. Pogodziła się już z tym, że pewnie tutaj skończy się jej podróż. - Głupie ptaki. - Nagle z zamyślenia wyrwał ją odgłos zbliżających się kroków, a do środka nory osunęło się troszkę piachu. Ktoś z nich stał tuż przy leju.
- Hej! Porozmawiamy!? - usłyszała męski głos. Nie wiedziała jednak, do którego z tej dwójki on należy. - Chodź, wyjdź z tej dziury - dodał po chwili.
- Ciekawe, czy zabijecie mnie jak tylko wynurzę głowę czy jak już wyjdę cała?! - odkrzyknęła zrezygnowana, jednak nie usłyszała odpowiedzi. - Zresztą, i tak nie mam wyboru, muszę stąd wyjść... - powiedziała już cicho, do siebie, jakby chciała się ostatecznie przekonać. Schowała sztylet do pochwy, chwyciła nieduży plecak z całym jej dobytkiem, który wcześniej zostawiła na dole i ponownie zaczęła wyczołgiwać się z jamy. Kiedy zobaczyła czerwone oczy jednego z jeźdźców zatrzymała się. Na ułamek sekundy straciła pewność, że dokonała jedynego dobrego wyboru, jednak już moment później znów zmierzała w górę. Mężczyzna uśmiechnął się i cofnął parę kroków aby umożliwić Aarnie wyjście. Kiedy stanęła już na nogi ujrzała elfkę, która przerwała opatrywanie rany drugiemu z jeźdźców. Ten ewidentnie był Mrocznym Elfem. Oboje na nią patrzyli. Następnie spojrzała na mężczyznę stojącego przed nią. Omiatał ją badawczym spojrzeniem.
- No tak... - pomyślała Aarna patrząc po sobie. Pomimo trochę absurdalnej sytuacji spłonęła rumieńcem. Zdążyła już zapomnieć o stanie swojego ubrania, którego, można by powiedzieć, prawie nie było. Podniosła głowę i spojrzała w czerwone oczy. Odrzuciła tobołek oraz sztylet kawałek od siebie. Po chwili zastanowienia schyliła się i wyjęła nóż zza cholewy buta, który również wyrzuciła. Odwróciła wzrok, patrząc gdzieś pomiędzy nimi.
- To jak, zabijecie mnie teraz czy za chwilę? - powiedziała na tyle głośno, aby usłyszała ją także tamta dwójka.
Pray for love, train for war
Awatar użytkownika
Etoiles
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Etoiles »

Blondynka skoczyła, w jej płynnych ruchach widać było doświadczenie i drapieżność. Było w niej jednak coś niepasującego, coś, czego Etoiles nie dostrzegł od razu, przypatrując się sylwetce i wyczekując kolejnego ciosu. Dopiero gdy zaproponował:
- Jeśli pozwolisz wyjmę strzałę i postaram się umniejszyć ból. - Dostrzegł ludzkie uszy. To była półelfka. W serce mrocznego wstąpiła nadzieja, która jednak szybko zgasła, nadal to jest wróg, może mniej zawzięty, ale raczej nie uwolni spod działania wiedźmy.
- Oczywiście, jakby inaczej. Upadłego anioła nie można postrzelić. Jak każda... To te czarne skrzydła, czy czerwone oczy, czy może to, że wykorzysta was i opuści, was, kobiety, najbardziej pociąga - powiedział jak najbardziej uszczypliwie, zrzucając przy okazji winę na obecność towarzysza. Nie zareagował na jej dalsze słowa. Chcąc pokazać swą hardość i brak obaw spojrzał w jej oczy. To co zobaczył, ten w pełni niebieski ocean, zdawał się hipnotyzować. Musiał coś zrobić, zanimby go ubezwłasnowolniła. Złamał strzałę, wciąż tkwiącą w ramieniu, ocucający ból przywrócił myślenie.
Awatar użytkownika
Lunaithiell
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lunaithiell »

Kiedy czerwonooki wysunął miecz, cofnęła się gwałtownie, gotowa uciekać czy to na drzewo, czy to gdzieś przed siebie. Zaparło jej dech i wyczekiwała rozwoju akcji nie oddychając. Gdy odrzucił oręż, głośno wypuściła powietrze. Co to miało być? Pokaz sił?!
Zaraz jednak jej uwagę odwróciły słowa Mrocznego na temat groźnego towarzysza. Upadły? Upadły anioł? Niesamowite... Jeszcze nigdy nie spotkała kogoś takiego twarzą w twarz. Czy był niebezpieczny? Czy zechce ją zabić? Powiodła spojrzeniem za ciemnowłosym młodzieńcem, który - pewny siebie - odwrócił się doń plecami, zajęty truchłem kuroliszka.
Od tych rozważań odciągnął ją trzask łamanej strzały...
- Och, nie! - Bezmyślnie doskoczyła do Mrocznego.
Mógł teraz zrobić wszystko. Wyciągnąć nóż i pchnąć w serce. Skręcić kark. Zwyczajnie ją uderzyć, by upadła, i skopać. Była tak blisko, że czuł jej przyspieszony oddech. Impulsywnie przyłożyła dłonie do rany. W ułamku sekundy poczuł, jak skóra wokół rany zaczyna go parzyć. Nie było to jednak niemiłe uczucie. Wręcz przeciwnie. Fala gorąca skutecznie złagodziła ból. Zupełnie jakby nie istniał. Więcej! Zrobiło mu się przyjemnie.
- Moja strzała... bezcenna! Jej lotki utkane z nocy! - zaczęła lamentować.
Odjęła ręce i pewnym, gwałtownym ruchem odebrała mu resztki pocisku, jakby zabrał jej ulubioną zabawkę. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Jej twarzyczka spochmurniała i zarysował się na niej cień gniewu.
Ale tym razem Mroczny miał szczęście. Wrzaski morderczyni ptaków skutecznie odwróciły uwagę półelfki, która nieroztropnie stanęła plecami do elfa. Stanowczo za blisko.
Gdy tylko ujrzała dziewczynę, już miała ochotę by się na nią rzucić. Szykowała się niemal do skoku jak pantera. Zachowania złotowłosej były tak różne i nieprzewidywalne, że aż strach. Nie wiadomo, co mogło jej przyjść do głowy za kolejne trzydzieści sekund. Tym bardziej znajdując się w tak doborowym i różnorodnym towarzystwie.
- Zabić? A choćby i zaraz! - syknęła, choć po prawdzie nigdy nikogo nie zabiła.
Zablokowany

Wróć do „Góry Dasso”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości