Mgliste Bagna[Droga przez Bagna] Uciekinierzy

Tajemnicza mroczna kraina, gdzie każdy Twój ruch jest obserwowany. Strzeż się każdego cienia i odgłosu bo możesz już nigdy stamtąd nie wrócić.
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Yasmerin uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Nie, nie potrzeba. Obawiałam się po prostu, czy pojedyncza kusza dostatecznie wyjaśni ci twoje położenie - odpowiedziała, wciąż bardzo uprzejmie. - Z tego co widziałam do tej pory, jak ci się nie wyłoży czarno na białym, to nie zrozumiesz.
Kobieta miała kuszę ułożoną na siodle, nie mogła nią więc swobodnie manipulować, przynajmniej dopóki nie weźmie jej w dłoń. Yasmerin zmusiła swojego konia, aby przesunął się bliżej mamuta, tym samym schodząc z linii strzału. Nikt w nią nie będzie celował żadnym żelastwem, do stu kalekich nietoperzy!
Chciała zaproponować, że teraz wszyscy powoli opuszczą broń, drowka przeprosi i porozmawiają jak cywilizowane istoty, ale niestety znała język mrocznych elfów. Słowa nieznajomej zirytowały ją raz jeszcze. Po pierwsze, owszem, ich rasy specjalnie się nie przyjaźniły, ale to jeszcze nie daje jej prawa do nazywania wszystkich niewolnikami. To oni byli tu przecież ciemnoskórymi, a funkcją takich zazwyczaj była harówa dla swoich właścicieli.
Słysząc jednak pewną rzecz, parsknęła śmiechem. Jeśli dobrze zrozumiała, zdaniem drowki ona - Yasmerin - obraziła jej boginię. Ciekawe kiedy. Ta kobieta albo była przewrażliwiona, albo znała jedynie podstawy wspólnego i słyszała, co chciała usłyszeć. Obrazić boginię? Oczywiście, jeśli tak bardzo chciała, dało się to dla niej zrobić.
- Usstan h'ros insult foluss, vel'uss xun naut tangis' exist. Udossta scientist inbal natha proof, nindel dosst quar'valsharess zhahus fridj rivvin ilythiiri. Lu' d'jal z'reninth wun ilta, lu'oh yeunn... - wymawiała słowa spokojnie i wyraźnie, by przypadkiem nic nie umknęło ciemnoskórej przybyszce. - Dos shlu'ta el whol ilta, ka dos ssinssrin. Xor mayoe dosst zhennu Lolth orn dormagyn dos? Hahaha, Usstan xuat talinth ji. Plynn dosst taudl t'zarreth lu' alu tarthe, udos xuat inbal draeval whol dos lu' dosst "quar'valsharess".
Denerwowała ją od początku. Ciekawa była, jak elfka teraz postąpi. Miała to, czego chciała - obraziła jej rzekomą boginię. A kusze nadal wycelowane były w ciemną pierś. Yasmerin posłała tylko szybkie spojrzenie Medardowi. Nie była pewna, jak on zareaguje na jej bezczelne słowa, jednak nie przejmowała się tym specjalnie. Akurat kto jak kto, ale on widział ją już zachowującą się dużo gorzej. Także w jego stronę. Umiała sobie pozwalać, nie da się ukryć. Zazwyczaj jednak zwyczajnie sobie żartowała, teraz... cóż, miała nadzieję, że w ciągu najbliższych paru minut z nieznajomej zostanie piękny, czerwony jeż. I nawet jeśli głupio dała się jej sprowokować, to nie zamierzała odpuścić.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard ze spokojem patrzył, jak mroczna elfka kopie sobie grób obelgami kierowanymi pod adresem jego ludzi. Dziesiątki pocisków różnego rodzaju tylko czekały na rozkaz, aby znaleźć się w ciele krnąbrnego przybysza tudzież jego wiernego rumaka. I ona do tego myśli, że marna kusza przytroczona do kulbaki jest w stanie pokonać armię gotowych na wszystko zbrojnych? Chyba zmysły wszelakie postradała. Gdy zaczęła banialuki pleść o teoretycznym zbezczeszczeniu wyznawanego przez nią bóstwa, Yasmerin nie wytrzymała i wyciągnęła z rękawa parę asów, trzymanych na tzw. czarną godzinę. Ujawniła znaną w księstwie prawdę o niejakiej Lloth, nie wiedzieć czemu tak hołubionej przez podziemne mroczne elfy. Po takim popisie dzika furia przybyszki wydawała się niemal pewnikiem.
Gdy tylko Yasmerin wycofała się z linii strzału, Med rozkazał kilku z gadziookich żołnierzy zasłonięcie dziewczyny w miarę szczelnym kordonem, co też z pośpiechem wykonali. Następnie zwrócił się do elfki:
- Czy naprawdę uważasz, że agresywnym zachowaniem, graniczącym teraz z czynem godnym samobójcy, zdołasz cokolwiek osiągnąć? Odłóż broń, doskonale wiesz, że nie warto tracić życia dla błahostek. Nie warto ginąć za coś takiego.
Coraz więcej uczestników konwoju mierzyło do elfki z tego, co akurat mieli pod ręką. Zakończenie wydawało się przesądzone, jednak żaden z żołdaków nie ośmielił się wypuścić pocisku bez otrzymania stosownego rozkazu.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Branson z wciąż przypartym muszkietem do ramienia patrzył na elfkę. Wciąż to samo pytanie - samobójca czy szaleniec? Powtarzane w kółko bez opamiętania. Ilekroć skupić uwagę na czym innym, pojawia się nieustannie jak uparty pies. Samobójca czy szaleniec? Nie do zatrzymania, nie do odegnania. Chociaż? Jedynie kawałek jedzenia w zębach, przerwał na moment ten dylemat. Złudzenie. Język jak świder wbijał się pomiędzy szkliwo wygrzebując kawałki ochłapu. Wybijał jednostajny rytm, jak tykanie zegara. Samobójca czy szaleniec? W końcu udało się, dziwna chrząstna część wpadła pogryziona do gardła. I wtedy znów, powrót tamtejszej myśli - intensywniejszy, to jak klątwa umysłu. I wciąż pojawia się pytanie. Samobójca czy szaleniec? Samobójca czy szaleniec? Pozbycie się tej myśli było nie do wykonania, w końcu jak automat negując ją doprowadza to do ponownego przypomnienia. Samobójca czy szaleniec? Samobójca czy szaleniec? Branson połknął ślinę, spojrzał na moment na Medarda. Niech on już skończy się bawić. Koniec tych myśli. Niech palec zadrga... Samobójca czy szaleniec?

Wracając do Reventlowa, któy zajął się jak już mówiłem sprawami niezbyt ciekawymi. Właśnie wracał od rodziny Thompsonów, któryu m przytafił sie problem z wierzchowcami, skończyło się na tym, że trzeba było podmienić na twardszego i hardego konia pociągowego. Strasznie ciekawe? Na tym głównie polegało rozwiązywanie zagadek logicznych Orpheusa. Swoją drogą chuć starego Thompsona musiała trzymać się bardzo dobrze skoro pomagało mu pięciu synów, a dwóch i trzy córki, razem z żoną mieszkało sobie w Ekradonie. Niezwykłe.

Oprheus właśnie wracał na czoło orszaku, sprawdzić co się dzieje, wozy po raz kolejny stanęły dęba – co się dzieje? - gdy nagle – cap! - śniada dłoń złapała go za rękę. Szybkie pociągnięcie i znalazł się tuż przy jednym z wozów. Zobaczył śliczną, gładką twarzyczkę z wyraźnymi orientalnymi rysami.
- Malaika?
- Choć tutaj.
Ręka pociągnęła go lekko do góry.
- Ale czasu mi brak...
Popatrzyła na niego ładnie.
- Dobrze wejdę na chwilę.
Powiedział wchodząc do wozu, który był zapełniony żywnością. Przywitały go steki mięsa powywieszane na hak - to miała być dzisiejsza strawa. Sery i beczki wypełnione kapustą oraz solonym jedzeniem. Jadąc można było zauważyć, że co pewien czas wóz jakby opadał, ale nie stawał w miejscu. Choć mogło się to zdarzyć, konsekwencja drogi, która nie była zbyt dobra.
- Co ty tu robisz? Ska tu tyle miejsca? Nie w Lazarecie? Nie pracujesz?
- Mam przerwę na sen. Jednak i tak nie spałam, powinnam jeszcze spać godzinę, ale jakoś nie mogę, czegoś mi brak. Za chwilę przeniesiemy tu trzy osoby, ale póki co jest wolne.
- A Niliian?
- Pracuje, mniejsza o nią. Widzę jaki jesteś zmęczony, musisz chwilę odpocząć.
- Właśnie to robię.
- Myślę, że nie w pełni.
Uśmiechnęła się, mrucząco kończąc ostatni wyraz. Rozpięła guzik swojego Gorsetu, przybliżając się do twarzy złotowłosego.
- Tak?
Bąknął, bo teraz po raz pierwszy zabrakło mu słów. Rozkazywał przeciwnikom, zniewalał tłumy a przy kobiecie zamarł jak kłoda. A przecież kłodą nie był. Nie miał czasu, a nagle kobieta, która była dla niego tak niedostępna, otworzyła się. To była walka odpowiedzialności z przyjemnością.
- A woźnica?
- To kochanek Miriam, nikt się nie dowie.
Złapała chłopaka za szyje i rzuciła przed siebie. Wylądował pomiędzy beczkami pełnymi śledzi. Dziwna atmosfera, ale im to nie przeszkadzało. Dziewczyna oparła się na nim obdarowując go szybkimi pocałunkami. Zwarli się w namiętnym uścisku. Rozpoczęła się miłość i gorący żar dwóch spragnionych serc.

Siedem minut później.

- Malaika?
- Co kochanie?
- Nic.
Krótki jęk, który zamienił się w słowo.
- Słyszysz?
- Nie...
- Orpheusie, przestań mnie obłapywać. Słuchaj!
Rozniósł się szept. W tle słychać było tętent kopyt. Wtem uniesienie, stukot upadającego ciała.
- Au!
- Przepraszam. Muszę zobaczyć co się dzieje. Pomóż mi z tą przepinką, muszę wyglądać jak człowiek.
Chwilę potem trzask, jakaś osoba wypadła z wozu.

Słychać było stukot kopyt. Kłus a może galop, ktoś intensywnie przebijał się przez karawanę, by dotrzeć na sam początek. Wszyscy ustępowali drogi, rozchodząc się na boki. Wchodząc nawet w głębokie błoto. Nikt nie chciał utrudniać. Z resztą niektórym już było obojętnie jak idą i gdzie idą - byli zmęczeni i domagali się postoju. Jednak musieli maszerować jeszcze dwie godziny. Tyle powinno wystarczyć by mogli zapewnić sobie bezpieczny postój. Z masy motłochu widać było końskie głowy i kapelusze. Dyszeli przeraźliwie głośno, słychać ich było nawet z odległości kilkunastu kroków. Z pod jednego brązowego ronda wystawała znajoma kępa czarnych jak noc włosów.
- Sullivanie!
- Orpheusie!
Rozległ się wesoły krzyk dwóch stęsknionych przyjaciół.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Minęło całkiem niemało czasu, od kiedy Gersen ostatni raz rozmawiał z Medardem, czy w ogóle z kimkolwiek z nieofiicjalnych przywódców tej wędrówki. Nieoficjalnych, bo nikt ich głośno nie wybrał, sami się takimi także nie ogłosili. Działało tu więc prawo silniejszego, co jednak nie odnosiło się do siły mięśni, ale głównie do wpływów owych osób. Rumak, któremu wciąż nie nadano godnego imienia- nie nadano mu żadnego, ale Gersen wolał pozostawić go bezimiennym niźli nazywać wierzchowca niczym zwykłego kota dachowego- zarżał spokojnie i przekopał kopytem ziemię. W równie melancholijnym nastroju, na koniu siedział mężczyzna, na pierwszy rzut oka- czterdziestoletni. Spokojnie popijał z dzbana osadzonego w wiklinowym koszu, pewną ciecz. Czerwonawy strumyk spłynął mu z kącika ust, a w powietrzu zapachniało dojrzałymi jabłkami. Nie chciał być częścią chaosu, który nieustannie towarzyszył karawanie, z którą nie przypadkiem podróżował. Doglądał wszystkiego z boku. Miało to swoje korzyści, z pewnością miał więcej spokoju i bardziej komfortową sytuację od tych, którzy teraz rozwiązują swoje dylematy. Po drugie i być może ważniejsze, mógł swobodnie przyglądać się poczynaniom swych towarzyszy. Każda ich akcja i odruch były obserwowane i analizowane przez obecnego poza głównym nurtem akcji, spokojnego obserwatora. Nawet nie miał ochoty się wtrącić, co nieco go zdziwiło, zwykle przecież właśnie tak działał. Znajdował się w środku akcji i czerpał z tego tyle różnorakich korzyści, ile tylko mógł. Po chwili przyglądania się, poczuł chłód w klatce piersiowej. Obejrzał jeszcze raz dwa szerokie rozcięcie na jego skórzanej kurtce, znajdujące się delikatnie poniżej pachy. Westchnął głęboko, ale jakby od niechcenia i ściągnął lejce swojego konia, kierując go gdzieś bliżej wszystkich wozów karawany. Między nimi ochroni się przed chłodnym wiatrem, a być może nawet znajdzie miejsce, w którym wygodnie się ułoży i prześpi. Spojrzał na karego konia, na którym jeździ już od dawna i poklepał go łagodnie po grzbiecie. Jest łagodny, przywiąże go do wozu i spokojnie pomaszeruje- pomyślał mężczyzna, po czym ruszył szukać potencjalnego miejsca na drzemkę, zupełnie zapominając o napięciu i akcji, która działa się wcale nie tak daleko od niego...
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Awatar użytkownika
Ayathell
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 124
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ayathell »

Cholerny głupi spór z cholerną głupią rasą. Westchnęła i potrząsnęła głową, po czym patrząc w oczy jasnowłosej przejechała przed frontem wciąż mierzących w nią strzelców. Tylec kuszy oparła o udo i odchyliwszy głowę w tył zaśmiała się dziko. Zwolniła tylko na chwilę koło zmiennokształtnego, który jako jedyny wydawał jej się rozsądniejszy od reszty.
- Ten przed którym uchodzicie depcze wam po piętach. Umarli nie potrzebują snu więc strzeż się w nocy. - uśmiechnęła się po raz pierwszy i spięła konia. Gdzieś z tyłu usłyszała krzyki i kiedy się obejrzała, dostrzegła jasnowłosego pozdrawiającego się z elfem który akurat wyłonił się z zarośli otaczających drogę którą tu przyjechała. Widok elfa wykrzywił jej twarz grymasem obrzydzenia.
- Bywaj zmiennokształtny. - odwróciła się jeszcze w stronę wampira przyglądając się jego twarzy, pomyślała jak bardzo ta rasa zmieniła się w ostatnich latach.
- Powodzenia. Jeżeli chcecie mnie zatrzymać to musicie to zrobić inaczej niż słowem. Niech Bogowie oczyszczą twą ścieżkę Medardzie. -

Ciąg Dalszy
Ostatnio edytowane przez Ayathell 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Lit waela lueth waela ragar brorna lueth wund nind, kyorlin elghinn

Lohiduhe kusza samopowtarzalna Dol'xis
Awatar użytkownika
Draven
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Draven »

Wśród tłumu znalazł się również i on. Te wydarzenia, mające miejsce w Brezenie i jego zmusiły do ucieczki z tego miasta. On sam, na swoim czarnym koniu pomykał żwawo między ludźmi oraz innej rasy społeczności, od czasu do czasu przeskakując przez mniejsze wozy towarowe. Zgiełk był iście wielki. Musowe opuszczenie miasta automatycznie zmusiły go do zwinięcia interesu, więc podążał z innymi, by mieć gdzie ponownie pracować jako płatny zabójca. Zgadza się, Draven zajmował się eliminowaniem celu w zamian za dobrą sumkę, więc miał właściwie co tam robić.... do teraz. Zimnym spojrzeniem spoglądał na pobliskich kupców, czy by to czasem jakiegoś nie zarżnąć i zabrać dla siebie jego dobra. Problem był jeden. Żaden z kupców nie zbaczał z drogi, a wszyscy zgromadzeni rzuciliby się na niego. Głównie to go powstrzymywało do tego czynu. Westchnął tylko głęboko, czuł że ta podróż będzie nie tyle długa i męcząca, co nudna. W pewnym jednak momencie znalazł się za jakimś mamutem, na którym znajdował się wampir. Jeszcze jakaś elfka, człowiek biegnący za nimi... było w czym wybierać, pomyślał. Chociaż nigdy nie miał zlecenia na kobietę, a zawsze musiał rozprawić się z jakimś kmiotkiem, to jakoś nie widział swoich szans w starciu przeciwko wampirowi. Odpuścił więc mu i postanowił ruszyć dalej. Rozglądał się gdzieś za łatwym łupem, gdzie nie będzie musiał martwić się potem o swoje rany. Już od pewnego czasu byli na bagnach, gdzie niektóre wozy utykały i trzeba było je wyciągać, gdzie siła mamutów była wręcz bezcenna, były i takie wozy, gdzie nikt nie garnął się, by im pomóc. Mógł zostać w tyle i wykończyć takie osoby, ale z drugiej strony nie zamierzał tutaj zostawać na dłużej, więc tylko przyśpieszył tempa, by możliwie znaleźć się na początku i zaklepać sobie jakieś wygodne miejsce jak tylko dotrze do portu. Tak więc narzucił swojemu koniowi nieco tempa, ten zaś usłusznie zaczął szybciej stępać kopytami. Był tylko ciekaw urody tej białogłowej, o ciemnym blond kolorze włosów. W krótkim momencie znalazł się na jej widoku, a on kątem oka mierzył jej posturę. Za chwilę zamierzał ruszać dalej.
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Wiatr wiał, wzmagając smród mokradeł i porywając co chwilę włosy Yasmerin do dzikiego tańca. Nerwowo zgarniała je z powrotem, jednocześnie patrząc za poddającą się mroczną elfką. No nareszcie. Posłała Medardowi dyskretny uśmiech, i podziękowała gadziookim w ich języku. Niedźwiedziowi przyglądała się przez chwilę, ale nie powiedziała niczego w jego stronę.
- Myślę, że nareszcie możemy ruszać. Oby tym razem obyło się bez niespodziewanych postojów - zwróciła się do Medarda z westchnieniem.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo trzęsą jej się ręce. Havvok nigdy nie należała do najdzielniejszych tego świata, nie mogła jednak dać tego po sobie poznać przed drowem. Ściągnęła wodze konia i zmusiła go, by ruszył w stronę Gersena, dostrzegła bowiem, że pirat raczył się jakimś trunkiem. Potrzebowała tego teraz. Zanim jednak do niego dotarła, zauważyła spojrzenie jakiegoś nieznajomego. Chyba widziała go już w Brezenie, dopiero tutaj jednak uznała, że coś jest z nim nie tak. Uśmiechnęła się, napotkawszy jego wzrok, po czym skierowała konia w stronę jednego z wielu wozów.
Niby to wyciągając butelczynę z podłym winem, wypytała krótko robotników o mężczyznę. Zdania były podzielone, ktoś jednak słyszał o nim podobno jakieś plotki. Wysłuchała ze spokojem, posyłając im wciąż uśmiechy i udając, że mężczyzna interesuje ją z powodów czysto romantycznych. Śmiali się głośno, ale opowiedzieli co tylko wiedzieli. Niewiele. Nadal jednak było w tym coś, co nakazywało ostrożność.
Rozejrzała się za Lisiczką, nigdzie jednak nie widziała małej bestyjki. Ostatecznie podjechała do samego Dravena, dość szybko zrównała z nim konia. Zamiast przywitania po prostu się do niego uśmiechnęła.
- Musiałam łyknąć czegoś mocniejszego po tym zamieszaniu z elfką... - mruknęła, pociągając z flaszeczki - Chcesz? Kurcze, przyłazi taka wywłoka z lasu i psuje mi humor!
Wciągnęła głęboko powietrze, faktycznie zmuszając się do spokoju. Jak by nie była zirytowana, powinna z kolesiem porozmawiać. Do niej należało zbieranie informacji o ewentualnych zagrożeniach, jakie czaiły się wewnątrz grupy. Nie, żeby była tym jakoś specjalnie zachwycona, ale alchemiczka zazwyczaj nie paliła się do żadnej pracy...
- Ach, ale zapomniałam się przedstawić. Jestem Yasmerin - zwróciła się do niego już dużo lżejszym tonem - Nie wyglądasz na typowego Brezeńczyka, no wiesz, spoconego robotnika z dłońmi jak łopaty. Jesteś tamtejszy, czy tak jak ja przypadkiem pojawiłeś się nie tam, gdzie trzeba?
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Fetor wydzielany przez butwiejące w bagniskach szczątki roślin, częściowo przemielone na nawóz pokłady torfu ukradkiem odsłoniętego przez przewrócony pień namorzynu, wypuściły kilka potężnych bąbli gazu. Zapach borowiny przez chwilę zagłuszył okropną woń stęchlizny, tak specyficzną dla obszarów podmokłych. Nie tylko osobniki o bardziej rozwiniętym węchu miały kłopoty z wędrówką wśród moczarów, siedlisko to doskwierało przede wszystkim wierzchowcom. O ile jeszcze lamy miały się całkiem nieźle i nie sprawiało im to większych nieprzyjemności, to konie nadzwyczajnie często atakowane były przez różnego rodzaju insekty i lądowe pijawki. Że też akurat musieli natrafić na wysyp meszek - cholerne muchy wlatywały do ócz, zaplątywały się w sierść i włosy, wędrowały w uszach i nozdrzach uciekinierów. Nierzadko któryś pozbywał się pasożytów gromkim kichnięciem. Mroczna elfka chyba o tym wiedziała, a jej siwek pewnikiem miał dość mikrych krwiopijców żerujących jego kosztem w najlepsze. Niestety nic nie mogli zrobić - musieliby się wynieść z obszarów podmokłych, a problemy ustałyby same. Drowka w końcu poszła po rozum do głowy i opuściła kuszę. Reakcja była niemal błyskawiczna - już tylko pojedynczy obrońcy dzierżyli broń gotową do oddania strzału. Na odpowiedź nie musiała długo czekać:
- Dziękujemy, na pewno się przyda. Zatrzymywać cię zamiaru nie mamy, przekaż swoim, że można współistnieć pokojowo, a z niewolnika nie masz robotnika. Bywaj i szerokiej drogi.
Mroczna elfka zbierała sie do odjazdu, Yasmerin zaś posłała Medardowi skryty uśmieszek. Ileż można zgrywać takiego -no właśnie-: głupiego samobójcę czy szaleńca gotowego na wszystko? Wąpierz odpowiedział tym samym gestem.
Po krótkiej pogawędce z wyznawczynią Lolth wąpierz zabrał się za obserwację przebiegu tego swoistego exodusu ludności Brezeny i stepowców. Uciekinierzy chybcikiem zorganizowali coś w rodzaju samopomocy sąsiedzkiej. Wozy grzęzły w błocie i pilnie potrzebowały siły mamutów, by je stamtąd wyciągnąć. Toteż zarówno gadzioocy, jak i niektórzy z ludzi posiadające owe włochate słoniska, chętnie użyczali zwierzaków do wykaraskiwania towarzyszy z tarapatów. Między wozami przemykał jeździec na karym koniu. Gość, wyglądający na człowieka, za żadne skarby nie był Brezeńczykiem. Rodowici mieszkańcy osady to najczęściej robotnicy bądź rzemieślnicy o zgrubiałych dłoniach i obliczach steranych pracą. On natomiast przypominał najemnika, wojaka bądź łowcę nagród a może działającego na zlecenie skrytobójcę. Yas pojechała sprawdzić, z czym takim przyszło mieć do czynienia. W oddali majaczyły hufce zwiadu posłanego do Ekradonu z poselstwem do króla. Kruk, którego wysłano wcześniej, właśnie nadleciał z wiadomością. Monarcha wyraził przychylne stanowisko wobec naszej sprawy. Dla niektórych spośród wieśniaków pojawiła się szansa na odłączenie się od karawany i osadzenie gdzieś w królestwie. Lepsze to niż nic.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Andrew
Senna Zjawa
Posty: 297
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:

Post autor: Andrew »

Ustaliwszy w końcu, że żadna ze stron nie chce go poinformować o zaistniałej sytuacji już miał coś im powiedzieć, żeby przestali mówić w obcych językach, kiedy Mroczna elfka opuściła kuszę i rzucając kilka słów na pożegnanie oddaliła się od pochodu. Yas zrzuciła mu spojrzenie, które mógł odczytać tylko jako oskarżenie, że nie stanął w jej obronie i wjechała w tłum. Medard też wydawał się go ignorować, więc bez słowa zmienił swoją postać i pobiegł w las. tak jak zamierzał w poszukiwaniu jakiejś zwierzyny nadającej się na pożywną kolację.
Jednak, kiedy oddalił się już od karawany na tyle, żeby nie było go ani widać ani dało się go wyczuć, przypomniał sobie uśmiech i spojrzenia jakimi raczyła go mroczna elfka. Hmm a czemu by nie... Pomyślał zastanawiając się nad podłożem tych zachowań i skierował się w stronę w którą się Ona udała.
Neutralność niesie moc, ale również ogromne zagrożenie, będąc neutralnym mogę być wstrętny dla obu stron konfliktu...


Ludzka postać Andrew (bez miecza oczywiście)
Awatar użytkownika
Draven
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Draven »

Doprawdy, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Widział tylko końcówkę sprzeczki między nią, a tamtą elfką i jeszcze podjechała do niego wystarczająco blisko, by ten mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Taak, miała wyjątkowo ładne oczy... nigdy w życiu! On przecież jest przemienionym, demonem nie z własnej woli. Niby czemu chciałaby z nim... skarcił swoje myśli robiąc przy tym złowieszczy grymas na twarzy. Jak się okazało szybko jego wyraz twarzy złagodniał, gdyż ona pierwsza wtrąciła do niego ze zdaniem. Spojrzał na nią badawczo swoim wzrokiem kierując się po jej całej posturze.
-A cóż tak młoda i piękna dama jak ty chce od prostego człowieka? Chętnie się napiję... o ile nie chcesz mnie przypadkiem otruć. -Zaśmiał się donośnie, że aż kilka osób zwróciło na niego uwagę.- Nie, nie jestem stąd. Trzymały mnie tutaj tylko i wyłącznie interesy. -Mruknął, po czym ciągnął dalej.- Teraz zaś po tych wszystkich zdarzeniach ani myślę zostać tu dłużej. Gdziekolwiek się teraz udajemy, mam nadzieję, że nie zabraknie też rozrywki.
Sam nie wiedział jak długo jeszcze będą tak podróżowali. Miał tylko nadzieję, że wyniosą się z tego przeklętego miejsca i znajdą się z dala od tego... już nie chciał nawet myśleć o tym miejscu. Dochody i mierne, ale zawsze lepsze to niż nic.
-A co tam dobrego masz? -Spytał, wiodąc wzrokiem po flaszy, którą aktualnie dzierżyła w swoich rękach. Yasmerin... bardzo ładne imię, pomyślał sobie. Całkiem urokliwa dziewczyna jak na swój wiek. Jednak nie łudził się i wiedział, że nie ma co startować. Ale wnosząc po jej odzieniu mogła przypuszczalnie pochodzić z dobrej rodziny, a jeśli się wobec niej nie myli w wielu innych kwestiach, to posiadanie tak dobrego sojusznika jak ona mogłyby być korzystne dla obu stron. Może nawet uda mu się zdobyć w jej dobrą znajomą, ale to w swoim czasie...
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Gersen właśnie przykładał się do snu na zrzuconych do wozu, belach szorstkiego materiału, głównie koloru czerwonego. Zakładając, że nie znajdzie miejsca bardziej dogodnego niż to właśnie odkryte, przywiązał swojego konia do jednej z metalowych zasuwek na wozie. Właśnie miał odpłynąć z tego mokrego i nieprzyjemnego miejsca do kuszącej go od dobrych kilku godzin, krainy snów. Zagłębienie pomiędzy dwoma wspomnianymi belami było wcale wygodne, a mężczyzna nawet szybko zapomniał o tym, że droga, którą jedzie jest istnym piekłem. Zmusił się jeszcze, by wstać. Nie mógł przecież usnąć bez odpowiedniej porcji sfermentowanego jabłkowego specyfiku. Kiedy już z powrotem znalazł się w swym leżu, z butlą napoju pod ręką, jego wymarzony spokój rozwiała para, której nagle zebrało się na pogawędki. Gdy już zmazał z twarzy kwaśną minę, rozpoznał jeden z głosów. Melodyjny i kobiecy, z pewnością należał do kobiety imieniem Yasmerin, tej samej, która wieki temu była bliska skuszeniu się pulsującej w jego żyłach krwi. Gersen obmyślił nawet teorię do zaistniałej wówczas sytuacji. Według niej, nadmierne obcowanie z wampirami promieniuje pewnymi aspołecznymi zachowaniami. Szybko zauważając jednak jej bzdurność, porzucił tą myśl. Drugim głosem dysponował z pewnością mężczyzna. W tym momencie Gersen walczył. Wewnątrz. Wrodzona ciekawość toczyła zacięty bój z potężnym lenistwem łotra. W końcu zdecydował się. Spokojnie otworzył prawe oko i wysondował rozmawiającą parę przez całkiem sporą szparę pomiędzy deskami, z których zbito wóz. Widok był zadowalający, lecz mógł zobaczyć głównie mężczyznę, Yasmerin uciekała mu delikatnie chwilami. Nie potrzebował wiele czasu, by zdać sobie sprawę, że kobieta wywarła na nieznajomym niemałe wrażenie. Gersen mruknął w zastanowieniu- ciekawe, czy ona o tym wie. Uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie nieco szelmowską postawę Yas, kiedy jeszcze byli w Brezenie. Był pewien, że tego przedstawienia nie będzie mógł odpuścić.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Havvok była jedną z nielicznych osób w tej osobliwej gromadzie, która mogła nie przejmować się smrodem panującym w tym odległym od ludzkich osiedli miejscu. Od dziecka pochylała się nad kociołkiem, wdychając najprzeróżniejsze opary i upośledzając sobie przez to węch. Nie przerażały ją też roje meszek, komarów ani much, gdyż jeszcze w początku podróży nasmarowała sie eliksirem, który owe insekty skutecznie odstraszał. Jechała więc sobie pełna zadowolenia, nie bardzo rozumiejąc, na co inni tak nieustannie narzekają.
- Sama wszak piję z tej butelczyny, a zapewniam, życie jest mi drogie - odpowiedziała, nie komentując tego stwierdzenia o "prostym człowieku" - Cóż, jeśli idzie o rozrywkę, Ekradron nie powinien przynieść ci zawodu. Z pewnością tamtędy będziemy przejeżdżać i tam osiedlą się ocaleni mieszkańcy Brezeny. Cóż za biznes prowadzisz? Mam przyjaciół w kilku ważniejszych miastach, mogę pomóc w rozkręceniu interesu, jeśli będziesz takiego wsparcia potrzebował...
Jeśli nawet dostrzegła wrażenie, jakie na nim wywarła, zupełnie nie dało się tego po niej poznać. Jechała wyprostowana na swoim wierzchowcu, przyglądając mu się ukradkiem. Doszła do nieco innych wniosków niż nieznajomy. Naturalnie, podobały jej się jego długie włosy i ciekawy wygląd, to jednak włączyło w jej głowie ostrzegawcze światełko. Yasmerin nie ufała mężczyznom z zasady, a już zwłaszcza tym przystojnym. Niespodziewanie przypomniał jej się Syrynax i wydarzenia z jaskini w górach Fellarionu. Tak, przystojni mężczyźni to zło!
- Ano wino jakieś, sama nie wiem. Miejscowi wyrabiali - powiedziała, wzruszając ramionami - Wyraźnie czuć wiśnie, chyba zeszłoroczne. I parę rzeczy, o których wolałbyś nie wiedzieć... no, ale na pewno jest lepsze od czegoś, co piłam przed dwoma miesiącami w Fargoth. Nie wspominając o przesłynnej kałówce z południa, do której jednak nie dałam rady się przekonać.
Świergotała, jak to zwykle miała w zwyczaju, nieświadoma faktu, że Gersen słyszy większość, jeśli nie wszystko. Cóż to za grupa, gdzie każdy każdego szpieguje? Cóż, nawet na pierwszy rzut oka widać było, że są bardziej niż specyficzni.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Po wymienieniu serdeczności nie było czasu odpoczynek, wszakże Lord Sullivan przybył z ważnymi i niecierpiącymi zwłoki wieściami. Czemu to tak długo trwało - napotkali kłopoty na drodze. Tamtego dnia gdy wyjeżdżali, pierwszym poważnym problemem były te koszmarne chmury Licza, zagrażające i niszczące przyrodzie. Raz musieli zarządzić godzinny postój by ich ciała nie zostały splamione trującą posoką. Jednak było warto dowiedzieli się wiele, jedną z ważniejszych wiadomości było to, że na północ od Brezeny nieumarłych Licza już nie ma z resztą nigdy ich nie było. Został tam wysłany tylko mały oddział, który oficjalnie zawiesił flagę Megdara na maszcie ratusza. Wojsko dowodzone przez generała-czarnoksiężnika Utora przeszło połnocnowschodnią częścią bagien, co było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza, że był to teren bardzo niedostępny, dla wozów nie do przejścia. Nieumarły szef zrobił to ograniczając swoje zasoby tylko do nieumarłej piechoty, którą kontrolował za pomocą zaklęć nekromantów. Była to spora grupa, liczyła ponad 500 jednostek. Jednakże gdy napadnie konwój miała powiększyć się o połowę. Ich atutem miało być zaatakowanie z zaskoczenia z Grząskich Rzędów. W sumie mogłoby to się powieść, gdyby nie doszło do wycieku. Więc posiadając takie informacje wychodziłoby na to, że trzeba by zawrócić, jednakże dochodziła jeszcze jedna ewentualność, która okazywała się najciekawsza, ale jednocześnie najbardziej niebezpieczna i wprowadzająca to pobudzającego do życia napięcia. Przejechanie przez Skrajowy Bór i i zatrzymanie się pod Orlim Wzgórzem. To właśnie, dlatego podjął taką decyzję. Pozostałe drogi nie miały dobrego miejsca w którym można by stoczyć walkę z korzyścią tylko dla jednej strony. Takim miejscem był owy pagórek. Droga, którą obrali była najszybsza, ale jej powodzenie dużo zależało od szczęścia. Przez cały czas w głowie chłopaka rozchodziły się myśli na temat złej decyzji, że lepiej powoli, ale nieprzewidywalnie przez Burowiec. Zielony Las i Czerwone Ziemie mogły stać się najrozsądniejszą opcją, gdyż na tamtej drodze dużo było miejsc gdzie można było się nasadzić na przeciwnika, ale były to znane miejsca. Droga, którą wybrał miała tylko takie jedno i to właśnie o nie powinno się bić. Opanowanie tego miejsca zapewniało zwycięstwo a to dlatego, że wyrastało tuż przed Skrajowym Borem - truposze będą miały pod górę. Jednocześnie był głupcem, ale jakże szczęśliwym. To był jego atrybut. Gdyby nie informacje Sullivana musiałby iść naprzód w bór, a tam byłaby rzeź. Teraz wciąż zagrożeni, musieli jak najszybciej dostać się pod wzgórze. Im szybciej tam będą tym większą szansa na wygraną. Mieli kończyć marsz za godzinę, a wygląda na to, że czeka ich jeszcze pięć godzin i to już prawie w nocy. Muszą tam dostrzec dziś, gdyż następnego dnia nie będzie już tej szansy.

Orpheus w końcu dostał się z Sullivanem na początek karawany. Od końca do początku konwoju, dzielili się z tą twardą decyzją dalszego marszu, ku irytacji zmęczonych. Jednak myśl, że każdy zwiększą tym szanse na przeżycie dynamizowała liczbę kroków. Ale trzeba było zrobić coś jeszcze i do tego potrzebni byli mu najlepsi spece, którzy w tym wszystkim będą jeszcze bardziej wytrwali od wszystkich. Mały problem na drodze właściwie tylko ułatwił sytuacje informacja rozeszła się szybko. Wiedział już o niej każdy. Pierwsi oczywiście zostali poinformowani najważniejsi:Ney, Claus, Rilka, Savanarola, Dowódca Nomadów, którego imienia Orpheus nie umiał powtórzyć, pomimo usilnego nauczenia się go na blachę oraz jego dwóch towarzyszy, a także informacja została wysłana na czoło konwoju - do Medarda, Chorążego, Bransona.

Parę minut później Sullivan i Orpheus zajechali na pieniącym się ze zmęczenia wierzchowcu. Był już na granicy zajeżdżenia, więc to był to już jego ostatni kłus dzisiejszego dnia.
- Jak pewnie wiecie, postój mamy za pięć godzin a nie za jedną, jak planowaliśmy. Będą przy tym dwie przerwy. Ale nie po to tu przybyłem, by was osobiście poinformować. Potrzebni mi ludzie, którzy umieją wyczuwać nieumarłych i ludzkie życia oraz paru bitnych zabijaków, którzy je usuną. Przez ta noc nikt nie może się dowiedzieć gdzie zmierzamy.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Konwój uchodźców starał się żyć własnym życiem, a nie był od dawna niepokojony przez żadne zwierzęta, obce byty rodem z najczarniejszych koszmarów tudzież potworów z bagien, a w końcu na tych ostatnich aktualnie się znajdował. Każdy, zarówno gadziooki daleki krewny Nosferatu, jak i człowiek z Brezeny a to zatykał nas przed wszechobecnym smrodem tak charakterystycznym dla mokradeł i torfowisk, to znowu doglądał inwentarza, to dywagował ze współtowarzyszami niedoli o swym paskudnym losie zbitego psa. Oczywiście zdarzały się popijawy do białego rana, śpiewy sprośnych pieśni ogólnowojskowych tudzież kawaleryjskich żurawiejek przy nielichym akompaniamencie bałałajek, harmonii i instrumentu przypominającego cymbały. Tu i ówdzie trębacz lub dobosz dorzucał swoje trzy miedziaki do powstającego całokształtu.
Tymczasem Medard w najlepsze pędził żywot lokalnego władyki, wylegując się na mamucie. Słonisko posuwało się ociężale, uważając, by nie rozdeptać wlokących się na drodze ludzi, gadziookich i młodych wierzchowców obojga ras. Na szczęście nikt nie ucierpiał podczas owej wyprawy olbrzyma. Czas zabijano prostą obserwacją terenów wokół, zwaną przez gmin gapieniem się na bajoro tudzież liczeniem komarów.
Stan ów trwałby całą wieczność, gdyby nie Orpheus i jego odezwa. Z początku książę zdrowo ziewnął raz po raz, dając szlachcicowi i jego podkomendnym wyraźnie do zrozumienia, by skończyli przynudzać. Sytuację znał doskonale, chociaż wieści przysłane przez umyślnego nieco go zaskoczyły. Na wzmiankę o szykującej się bitwie i organizowanym wypadzie na twarzy arystokraty pojawił się cyniczny uśmieszek pokerowego szulera.
- Jak pewnie wiecie, postój mamy za pięć godzin a nie za jedną, jak planowaliśmy. Będą przy tym dwie przerwy. Ale nie po to tu przybyłem, by was osobiście poinformować. Potrzebni mi ludzie, którzy umieją wyczuwać nieumarłych i ludzkie życia oraz paru bitnych zabijaków, którzy je usuną. Przez ta noc nikt nie może się dowiedzieć gdzie zmierzamy.
- kołatało się w umyśle Medarda, mówiąc głośno:
- Rusz tę tłustą rzyć, pora działać. Gnuśnienie nie jest wskazane - masz na to całą wieczność....
Książę wyjątkowo posłuchał się wewnętrznego głosu, doścignął Reventlowa i oznajmił:
- Salve! Ponoć organizujecie wyprawę mającą na celu zmieść siły szkieletorów, a przynajmniej odwieść ich od atakowania mieszkańców bagien i konwojów. Macie zatem ochotnika i to nie bele jakiego. Trzeba działać, nie siedzieć bezczynni z założonymi rękoma, oczekując nadejścia bardzo wielkiego zła. Zbierzmy jak najszybciej potrzebny oddział i na zdechlaków marsz!
Widząc zachowanie Medarda, niektórzy z bardziej bitnych gadziookich także przystąpili do odezwy szlachcica, a i ludzie do boju garnęli się niezgorzej. W mig uzbierał się pokaźny oddział zbrojnych, który aż kipiał chęcią strącenia kilku czerepów z karków czegoś, co od dawna powinno gnić w ziemi.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Draven
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Draven »

- Antonio Gula. -Przedstawił się Yasmerin.- Jednak wolę, by mówiono na mnie Draven.
Mówiąc to nie chciał niechcąco zaraz przejść to opowiadania swojej przeszłości i kim tak naprawdę jest, więc sprawnie zmienił temat, by uniknąć jakichkolwiek krępujących pytań.
- Ponoć Ekradon jest pełen ofert pracy, a i nie brakuje tam kłopotów...
Zadumał się tak przez moment. To co słyszał o tym mieście to tylko i wyłącznie plotki, sam zaś nigdy nie postawił nogi na tamtejszych terenach. Teraz jednak, wraz z innymi, zmierza właśnie ku temu miejscu. Był bardzo podekscytowany tym, co go tam czeka, jednak nie podobało mu się tempo w jakim się wleką do tamtego miasta. Z drugiej zaś strony nie było tak źle. Miał przy sobie towarzystwo sympatycznej i urokliwej Yasmerin, która właśnie go częstowała trunkiem. Mógł jej chyba zaufać, przecież sama z niego bezpośrednio piła.
- Tak... mi też już wszystko jedno. Mam ochotę nawet napić się byle jakiego wina, z całą pewnością lepszego od szczyn, które musiałem pić będąc tam. -Rzucił głową za sobą wskazując Brezenę, po czym kontynuował- A właściwie... co taka dama jak ty robiła w miejscu takim jak to? Czyżby los panią tutaj skierował, może interesy, albo z przymusu, z powodów których i tak nie chcę znać?
Posępnym wzrokiem przyglądał się jej. Nie krył się zbytnio z tym, iż owa kobieta mu się podoba... i to bardzo. Z drugiej zaś strony dlaczego miałaby być z kimś takim jak on? Ona była jeszcze młoda, całe życie przed nią. Przybrał jednak swój dawny, tajemniczy wyraz twarzy po tym, jak zobaczył nieopodal zbieraninę uzbrojoną zbieraninę chłopstwa, mieszczaństwa i innych tam osób. Usłyszawszy o potrzebie osób potrafiących wyczuć zmarłych oraz tych, którzy sprawnie będą mogli się z nimi uporać zwrócił się krótko ku Yasmerin.
- Pani wybaczy na moment...
Skierował konia w stronę zgromadzenia. Zdziwiło go nawet skąd u niego nagle taka etykieta. "Pani wybaczy..." przede wszystkim ten zwrot dał mu do myślenia. Ta kobieta sprawiała, iż Draven nie jest sobą. Zaśmiał się pod nosem, zaiste ta dama umie zawrócić w głowie mężczyźnie. Gdy dotarł już na miejsce podjechał dostatecznie blisko, wmieszał się w tłum, po czym spytał.
- Potrzebna wam wprawna ręka w zabijaniu? Piszę się na to. - Dodał krótko.
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Słysząc nazwisko, coś w niej aż zaśpiewało. I już, już wiedziała z kim ma do czynienia. Mieszkańcy Brezeny, zapytani, mówili jedynie o nim "Draven". Owszem, słyszała o takim osobniku, spodziewała się jednak, że będzie starszy. Nie można obracać się w takim fachu trzydziestu lat i nie dać się zauważyć żadnym oczom. A Yasmerin miała zbyt dobrą pamięć, by nie skojarzyć nazwiska, o którym już kiedyś przeczytała w rejestrach. Oczywiście bardzo tajnych i teoretycznie zupełnie nieistniejących.
- Milo mi cię więc poznać, Dravenie - powiedziała z lekkim uśmiechem, nie dając po sobie niczego poznać.
Teoretycznie to nie mogła być osoba, o której czytała, zbyt młody był. Miał jednak w oczach coś, co kazało jej się pilnować. Instynkt zawodowy mówił jej, że nie powinna niczego zbyt szybko odrzucać. Coś po prostu było z nim nie tak i kiedy wróci Lisiczka, być może zdoła dowiedzieć się paru rzeczy.
- Mówisz, jakby kłopoty cię przyciągały - zauważyła z rozbawieniem, bo kolejny fakt zdawał się potwierdzać jej szaloną teorię - Darujmy sobie etykietę, bo śmiesznie brzmi pośród bagien i z nieumarłymi na ogonie, salonowy język pozostawmy salonom. Co do przyczyny mej bytności tutaj... cóż, od zawsze posiadałam niebezpieczny talent do pojawiania się nie tam, gdzie trzeba. Jest tu jednak dostatecznie wielu wspaniałych wojowników, bym czuła się bezpiecznie.
Ponownie posłała mu uśmiech, tym razem bardziej promienny i ufny. Naprawdę, nie wyglądała jak ktoś, kto powinien znajdywać się w tym miejscu. Nawet ona jednak potrafiła czasem zdobyć się na pewne poświęcenia i kompromisy. Tylko kiedy śmierć pochylała się nad karkiem, dochodziła do wniosku, że wolała raczej siedzieć w Karnsteinie i przeglądać albo pisać raporty.
Cały czas też zastanawiała się, czy to możliwe, by osoba przed nią była starsza, niż sugeruje to jej wygląd. Cóż, istniało bardzo wiele różnych metod na przedłużenie swej młodości, od ingerencji magicznych, po bardziej drastyczne metody. Spojrzała na Medarda i dreszcz przeszedł ją po karku. Nie, jej długowieczność nie kusiła. Przeżyje to swoje ludzkie życie i wystarczy, już i tak doświadczyła więcej niż wielu ludzi mogłoby sobie choćby wyobrazić...
Kiedy Orpheus z Sullivanem wyszli ze swoim ogłoszeniem, początkowo podeszła do tego sceptycznie. No nie ma głupich, wszak ona się tam pchała nie będzie. Zaraz jednak dostrzegła, jak jej towarzysz ruszył wziąć udział w wyprawie. Kiedy jeszcze Medard wyraził swoją chęć, doszła do wniosku, ze przyszłoby jej pozostać z gromadą chłopów, z których część już od dawna wodziła za nią wzrokiem. Nie ma się co dziwić, skoro mieszkali w swym kantorze praktycznie pozbawieni towarzystwa kobiet.
- To ja już wolę nieumarłych... - mruknęła do siebie, przestraszona w zasadzie konsekwencjami każdego z możliwych wyborów.
Zawróciła konia i dołączyła do grupki otaczających Orpheusa i Sullivana. Nie była nawet pewna, czy w ogóle się tam przyda, ale zawsze można było spróbować.
- Nigdy nie brałam udziału w wojnie, a już w ogóle nie mierzyłam się z nieumarłym - odezwała się, nagle bardzo blada - Ale, wiecie, mam pewną wiedzę o alchemii, mam rozmaite materiały w torbach. Jestem w stanie wyprodukować trochę bomb i innych dość przydatnych specyfików, dlatego jeśli dostałabym jakąś choćby minimalną obstawę od Nefalemów - tu wskazała głową na gadziookich, z którymi czułaby się najbezpieczniej. - to myślę, że powinnam ruszyć z wami.
Zwróciła się do wampirów w nasficie i dwóch zgodziło się jej towarzyszyć. Dziewczyna przygryzła nieco dolną wargę. Nie była nawet pewna, czego bardziej się boi, że się nie zgodzą, czy też odwrotnie - że przyjmą ją do drużyny.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Zablokowany

Wróć do „Mgliste Bagna”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości