Re: [Sklep z bronią] Do wesela się zagoi.
: Nie Sty 05, 2020 1:59 pm
Bała się Gadriela, bo był nieobliczalny. I chociaż rozum szukał sposobu na ocalenie własnej skóry, serce stawiało na pierwszym miejscu bezpieczeństwo Randa i Aleca. Wbrew pozorom obaj zdawali sobie sprawę z niekorzystnego układu sił, ale tylko Thorn starał się zachować zimną krew. Rand po prostu miał to w dupie, dlatego Dorian zawsze musiał uważać na młodszego brata. Był w gorącej wodzie kąpany i jeśli chciał komuś przyłożyć, to robił to, nawet jeśli sam miałby ucierpieć. A gdy w grę wchodziła jego siostra, nic innego się nie liczyło. A chędożony demon oczywiście nie ułatwiał, z dziecinną łatwością prowokując Evansa.
- Wszyscy jesteście wrzodami na dupie – warknął Rand, ledwo mogąc ustać w miejscu z rozsadzającego go gniewu.
Wiedział, że Rakel ma rację, ale to nic nie zmieniało. Zwolnił dopiero po chwili, gdy dziewczyna zaczęła rozmawiać z intruzem, a on zaczął się zastanawiać nad rozwiązaniem. To przyszło do głowy samo.
Meve.
Czemu nigdy jej nie było, jak była potrzebna, do licha! Rand ucichł podejrzanie, mentalnie powtarzając wezwanie wiedźmy, licząc na jej interwencję. Zawsze wpychała magiczne ucho w ich głowy, może teraz też się uda. Alec stał obok, świdrując wzrokiem Gadriela, nieporuszony ani jednym jego słowem, ale na tyle rozsądny, by nie rzucać się z motyką na słońce. Po prostu czekał na jakikolwiek moment, który dałby im przewagę.
Rakel zaś naprawdę liczyła, że Gadriel upewni się, że nie ma tutaj jego brata i po prostu zniknie. Dlatego nawiązanie do zaproszenia złapało ją z opuszczoną gardą.
- To twoja sprawka – szepnęła zaskoczona i skrzywiła się wyraźnie. Spojrzała na wyciągniętą rękę i ponownie w oczy demona. – Nie zignorowałam go. Odpowiedziałam. Nigdzie nie idę – powiedziała stanowczo, dla podkreślenia słów splatając ręce na piersi, gdy Gadriel wciąż drążył.
- A ja ci mówię, że nie idę na żaden pieprzony ślub – odparła równie nieprzyjemnie. Znowu draka o pierdołę. Tak im zależało, by ją zranić? Oczywiście, że nie. Chodziło o Luciena. Ona zawsze była tylko jego słabością. A to tym bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że nie powinna się tam pojawiać.
Odpowiednio dobrana groźba zawsze jednak działa. A Gadriel nie był głupi. Stanowisko Rakel rozpadało się na jego oczach. Nie obejrzała się na Randa, ale odwróciła na moment wzrok, a gdy znów spojrzała na demona, oczy wciąż wyrażały złość. Opuściła ręce i zacisnęła dłonie w pięści, które zapłonęły ogniem sięgającym aż po ramiona dziewczyny, odbijając się w barwnych oczach.
- Nie groź mojej rodzinie, Gadriel – mruknęła, rozdarta między strachem, złością, a próbą zachowania spokoju.
- Ja pierdolę – usłyszała za plecami głos Aleca, ale nie odwracała się. To była jej odpowiedź, ale demon nie dawał za wygraną. Uniosła tylko lekko brwi, słysząc, że demon zapewnia jej bezpieczeństwo.
- Skoro próbujesz ze mnie zrobić kartę przetargową to jak możesz mówić o moim bezpieczeństwie – prychnęła, ale po chwili płomienie zgasły. Przez chwilę panowała cisza, gdy myśli Rakel pędziły gorączkowo, odhaczając kolejne opcje, ryzyka, potencjalne niebezpieczeństwa i sposoby na ich uniknięcie. To oczywiście niewiele wniosło, bo wciąż była w ciemnej dupie.
- Kurwa.
Dziewczyna przetarła twarz dłońmi i odwróciła się, łapiąc za drzwi, by je zamknąć. Skrzydło zatrzymało się na ręce Randa.
- Nawet o tym nie myśl.
- Rand…
- Coś wymyślimy, przestań.
- Zaraz przyjdę, Rand, obiecuję. Nigdzie jeszcze nie idę. Proszę – powiedziała łagodniej, napierając na skrzydło, aż jej brat cofnął się gwałtownie, klnąc donośnie. Rzuciła jeszcze przepraszające spojrzenie Alecowi i zamknęła drzwi, odwracając się w stronę Gadriela. Zmrużyła jeszcze lekko oczy, słysząc uderzenie w korytarzu i domyśliła się, że trzeba będzie naprawić jakieś drzwi.
- Masz talent do zjednywania sobie ludzi – mruknęła, opierając się o ścianę.
Przez moment chciała powiedzieć Gadrielowi, że wykorzystywanie jej do wywarcia na Lucienie jakiejkolwiek presji nie zadziała, ale wiedziała, że to nieprawda.
„Wszystko co mówiłem było szczere”.
Tak bardzo nie chciała sprawić mu problemów. Nie chciała, by musiał się o nią martwić. Nie chciała by ktokolwiek musiał. Ale to wszystko było poza jej kontrolą. Rand już teraz wychodził z siebie, a co dopiero, gdy usłyszy wieści. Tylko, że w jednym Gadriel miał rację. Nic nie mogła zrobić. Nawet gdyby stanęła w ogniu, to wystarczyłoby żeby pchnął ją magią w portal, i tyle z jej obrony.
– Dobrze, pójdę na to wesele, skoro i tak nie mam wyboru – powiedziała z niezadowoleniem. – Ale nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł – dodała znacząco, nie precyzując dokładnie o co jej chodzi. Demon powinien się domyśleć. W końcu ostatnim razem był w poważnych kłopotach tylko dlatego, że Lucien myślał, że dzieje jej się krzywda.
- Ale teraz nigdzie z tobą nie idę – mruknęła. - Wesele jest przecież dopiero za parę dni, po cholerę mam tam być tak wcześnie. Poza tym tak nie pójdę – zakpiła, wskazując na siebie i nie musząc więcej dodawać. Od potarganych włosów, przez ubabraną farbą, za dużą na nią koszulę i przetarte na kolanach spodnie, prezentowała się jak idealny przykład tego jak nie powinno się wyglądać na weselu. Albo gdziekolwiek właściwie.
Splotła ramiona na piersi, już nie w wyrazie buntu, a podświadomie dla obrony.
- Możesz obiecać, że moim bliskim nic się nie stanie? – zapytała normalnym tonem, najwyraźniej licząc się z jakąkolwiek odpowiedzią, byle była szczera.
- Wszyscy jesteście wrzodami na dupie – warknął Rand, ledwo mogąc ustać w miejscu z rozsadzającego go gniewu.
Wiedział, że Rakel ma rację, ale to nic nie zmieniało. Zwolnił dopiero po chwili, gdy dziewczyna zaczęła rozmawiać z intruzem, a on zaczął się zastanawiać nad rozwiązaniem. To przyszło do głowy samo.
Meve.
Czemu nigdy jej nie było, jak była potrzebna, do licha! Rand ucichł podejrzanie, mentalnie powtarzając wezwanie wiedźmy, licząc na jej interwencję. Zawsze wpychała magiczne ucho w ich głowy, może teraz też się uda. Alec stał obok, świdrując wzrokiem Gadriela, nieporuszony ani jednym jego słowem, ale na tyle rozsądny, by nie rzucać się z motyką na słońce. Po prostu czekał na jakikolwiek moment, który dałby im przewagę.
Rakel zaś naprawdę liczyła, że Gadriel upewni się, że nie ma tutaj jego brata i po prostu zniknie. Dlatego nawiązanie do zaproszenia złapało ją z opuszczoną gardą.
- To twoja sprawka – szepnęła zaskoczona i skrzywiła się wyraźnie. Spojrzała na wyciągniętą rękę i ponownie w oczy demona. – Nie zignorowałam go. Odpowiedziałam. Nigdzie nie idę – powiedziała stanowczo, dla podkreślenia słów splatając ręce na piersi, gdy Gadriel wciąż drążył.
- A ja ci mówię, że nie idę na żaden pieprzony ślub – odparła równie nieprzyjemnie. Znowu draka o pierdołę. Tak im zależało, by ją zranić? Oczywiście, że nie. Chodziło o Luciena. Ona zawsze była tylko jego słabością. A to tym bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że nie powinna się tam pojawiać.
Odpowiednio dobrana groźba zawsze jednak działa. A Gadriel nie był głupi. Stanowisko Rakel rozpadało się na jego oczach. Nie obejrzała się na Randa, ale odwróciła na moment wzrok, a gdy znów spojrzała na demona, oczy wciąż wyrażały złość. Opuściła ręce i zacisnęła dłonie w pięści, które zapłonęły ogniem sięgającym aż po ramiona dziewczyny, odbijając się w barwnych oczach.
- Nie groź mojej rodzinie, Gadriel – mruknęła, rozdarta między strachem, złością, a próbą zachowania spokoju.
- Ja pierdolę – usłyszała za plecami głos Aleca, ale nie odwracała się. To była jej odpowiedź, ale demon nie dawał za wygraną. Uniosła tylko lekko brwi, słysząc, że demon zapewnia jej bezpieczeństwo.
- Skoro próbujesz ze mnie zrobić kartę przetargową to jak możesz mówić o moim bezpieczeństwie – prychnęła, ale po chwili płomienie zgasły. Przez chwilę panowała cisza, gdy myśli Rakel pędziły gorączkowo, odhaczając kolejne opcje, ryzyka, potencjalne niebezpieczeństwa i sposoby na ich uniknięcie. To oczywiście niewiele wniosło, bo wciąż była w ciemnej dupie.
- Kurwa.
Dziewczyna przetarła twarz dłońmi i odwróciła się, łapiąc za drzwi, by je zamknąć. Skrzydło zatrzymało się na ręce Randa.
- Nawet o tym nie myśl.
- Rand…
- Coś wymyślimy, przestań.
- Zaraz przyjdę, Rand, obiecuję. Nigdzie jeszcze nie idę. Proszę – powiedziała łagodniej, napierając na skrzydło, aż jej brat cofnął się gwałtownie, klnąc donośnie. Rzuciła jeszcze przepraszające spojrzenie Alecowi i zamknęła drzwi, odwracając się w stronę Gadriela. Zmrużyła jeszcze lekko oczy, słysząc uderzenie w korytarzu i domyśliła się, że trzeba będzie naprawić jakieś drzwi.
- Masz talent do zjednywania sobie ludzi – mruknęła, opierając się o ścianę.
Przez moment chciała powiedzieć Gadrielowi, że wykorzystywanie jej do wywarcia na Lucienie jakiejkolwiek presji nie zadziała, ale wiedziała, że to nieprawda.
„Wszystko co mówiłem było szczere”.
Tak bardzo nie chciała sprawić mu problemów. Nie chciała, by musiał się o nią martwić. Nie chciała by ktokolwiek musiał. Ale to wszystko było poza jej kontrolą. Rand już teraz wychodził z siebie, a co dopiero, gdy usłyszy wieści. Tylko, że w jednym Gadriel miał rację. Nic nie mogła zrobić. Nawet gdyby stanęła w ogniu, to wystarczyłoby żeby pchnął ją magią w portal, i tyle z jej obrony.
– Dobrze, pójdę na to wesele, skoro i tak nie mam wyboru – powiedziała z niezadowoleniem. – Ale nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł – dodała znacząco, nie precyzując dokładnie o co jej chodzi. Demon powinien się domyśleć. W końcu ostatnim razem był w poważnych kłopotach tylko dlatego, że Lucien myślał, że dzieje jej się krzywda.
- Ale teraz nigdzie z tobą nie idę – mruknęła. - Wesele jest przecież dopiero za parę dni, po cholerę mam tam być tak wcześnie. Poza tym tak nie pójdę – zakpiła, wskazując na siebie i nie musząc więcej dodawać. Od potarganych włosów, przez ubabraną farbą, za dużą na nią koszulę i przetarte na kolanach spodnie, prezentowała się jak idealny przykład tego jak nie powinno się wyglądać na weselu. Albo gdziekolwiek właściwie.
Splotła ramiona na piersi, już nie w wyrazie buntu, a podświadomie dla obrony.
- Możesz obiecać, że moim bliskim nic się nie stanie? – zapytała normalnym tonem, najwyraźniej licząc się z jakąkolwiek odpowiedzią, byle była szczera.