Re: [Miasto] Nagły przypadek
: Czw Kwi 11, 2019 12:09 am
Sunąc po podłodze niczym po lodowisku, Vistria odwróciła tułów, gdy usłyszała niepokojącą frazę „osobiste pytanie”, jej usta rozszerzyły się nieco w obawie, ale skinęła głową. Jednak gdy dosłyszała treść owego, uniosła brwi, po czym odwróciła się z powrotem, ukrywając lekko poddenerwowany wzrok przed kobietą. Milczała dosyć długo, mijając kolejne drzwi wielkiego dworu, aż w końcu się odezwała.
- W zasadzie, to... pochodzę z tutejszych okolic i... umm, garderoba jest niedaleko. Muszę przyznać, że radzi sobie...
Zjawa zerknęła ponownie za ramię, tym razem z uśmiechem, gdy podejmowała nowy temat, odbiegający od jej korzeni. Następnie jednak ów nie tylko zadziałał na alchemiczkę, ale także i jej odpowiedź wzbudziła zainteresowanie zjawy na tyle, aby ta obróciła się i sunęła plecami skierowanymi w kierunku ruchu, przypatrując się Sanayi, ale doskonale przy tym wiedząc, jak nie sprawić, aby ta na cokolwiek wpadła. Okazało się to nad wyraz przydatne w chwili, kiedy padła kwestia prezentów dla Creviego, na co Vistria ze zdumieniem ale i uśmiechem zareagowała. Jej puste oczodoły wydały się nieco mniej puste, kiedy przyglądała się kolejnym prezentom wyciąganym przez kobietę. Zjawa pochłaniała je wzrokiem z zachwytem, zazdroszcząc wręcz nieco panterołakowi takiej troski, ale po chwili z zakłopotaniem dotarło do niej, że nie ma zbytnio jak się nimi teraz zająć, więc spoglądała to na nie, to na alchemiczkę z lekką konsternacją, jednak na szczęście Sanaya szybko się zorientowała w problemie, pozbawiając małą dalszej niezręczności.
- Oczywiście, zajmę się nimi dobrze – zapewniła jeszcze, zanim dotarły na miejsce.
Początkowo, widząc, że Sanaya jest zajęta absorbowaniem tego miejsca, Vistria podleciała do manekina i poprawiła kilka wgnieceń, które powstały przy zakładaniu na niego ubrań, po czym zerknęła na kobietę. Zorientowała się, że chyba już ma swobodę działania, dlatego podleciała w tył, zupełnie jakby szarpnięta za linę zawiniętą wokół talii, a następnie uniosła się w górę, aż nie sięgnęła głową szyi alchemiczki, a wtedy jej niewielkie, zimne dłonie zabrały się do dosyć sprawnego działania. Przestraszona jednak nieco zjawa szybko je cofnęła, łącznie ze swoim całym ciałem, gdy kobieta zareagowała dosyć niespodziewanie na jej postępowanie. Uniosła dłonie w geście braku złych intencji, ale kiedy tylko Sanaya zaczęła mówić, jej przestraszone spojrzenie zastąpiła mina wyrażająca zrozumienie i zawstydzenie.
- Ach, tak, oczywiście, pani Tai – odpowiedziała poddenerwowana. - Przepraszam, że panią wystraszyłam. Proszę się nie martwić, nic się nie stało. Po prostu zamiast rozbierać panią dłońmi, będę musiała robić to wzrokiem.
Vistria zachichotała, ale po chwili szybko zakryła usta dłonią i ze strachem spojrzała na alchemiczkę.
- Och, przepraszam panią, nie powinnam sobie pozwalać na taki nędzny żart. Przepraszam – to słowo powiedziała w elfickiej mowie, przyzwyczajona tego, że wszyscy goście znali przynajmniej podstawowe jej zwroty, nauczona wielu przez Leastafis – obawiam się, że aura tego miejsca ma na mnie takie działanie. Ja... ja jak najszybciej zabiorę się może za moją pracę.
Zjawa zabrała się więc tylko i wyłącznie za przynoszenie ubrań dla Sanayi, wyraźnie znacznie bardziej speszona jej obecnością niż wcześniej. Starała się też nie pozwalać sobie na zbyt śmiałe spojrzenia, obawiając się, że przez wzgląd na wcześniejsze jej słowa alchemiczka wyciągnie błędne wnioski. No i w dodatku czuła nieco napiętą atmosferę, a przynajmniej tak jej się zdawało. Dlatego też z radością przyjęła kolejne pytanie, choć kiedy zrozumiała, o co chodzi, mina nieco jej zrzedła. Choć bardziej poprawnie byłoby pewnie powiedzieć, że nieco spoważniała; zjawa rozejrzała się po wszystkich ubraniach, gdy powracały do niej wspomnienia.
- Pani Leastafis miała dwie wyjątkowe uczennice – powiedziała w końcu. - Nie w ten sam czas, choć miały wiele wspólnego. No i obydwie były dla niej ważne. Ale nieco się... nieco się zmieniło. To dosyć skomplikowane, a w dodatku nie chciałabym mówić o czymś tak prywatnym i emocjonalnym dla mojej pani. - Zjawie wyraźnie trudno przychodziło mówić to. - Tak czy owak, obawiam się, że większość tych strojów nie zostanie szybko użyta. Choć liczę, że to się zmieni. Dlaczego wciąż je tu trzymamy? Cóż... po części właśnie na takie sytuacje. No i to dobre kroje. Szkoda ich się pozbywać.
Zjawa otrząsnęła się, gdy jej sylwetka zaczęła blednąć, a z jej dłoni wypadła kurtka; Vistria pisnęła z lekką obawą i rzuciła się w dół, jej ciało znowu stało się wyraźnie, a ona zdołała chwycić ubranie, zanim to upadło na ziemię. Uśmiechnęła się niezręcznie do Sanayi, po czym jak najprędzej przystąpiła do dalszego pomagania jej, darując już sobie historie. Po niedługiej chwili alchemiczka była już w pełni odziana, a zjawa przemknęła pomiędzy jej nogami i zawisła w powietrzu, spoglądając na nią z rękami podpartymi o biodra.
- No, wygląda pani świetnie! Gotowa na ratowanie szlachetnych smoków z rąk demonicznych księżniczek, ha! Proszę się nie niepokoić, za ten czas zadbam o kociego aniołka, aby żadne diabolęcie mu się nie zagnieściło pod łóżkiem.
Vistria wyprowadziła Sanayę z garderoby i zaczęła prowadzić z powrotem do jadalni, ale w połowie drogi spotkały Dérigéntirha wraz z Leastafisz. Liszka szła obok smoka, czytając zwój, podczas gdy po obu stronach jej głowy, nieco powyżej, lewitowały dwa podobne kawałki papieru, a obok nich kałamarze, pomiędzy którymi kursowały pióra, efektywnie piszące kolejne listy. Leastafis naprawdę przejmowała się całą sytuacją. Natomiast Dérigéntirh... Nie wiadomo właściwie kiedy zmienił strój – jego zwyczajną togę zastąpiła teraz granatowy płaszcz, pod którym znajdowała się czarna koszula i skórzane spodnie z paskiem obfitym w sakiewki, a ramię zdobiły dwie torby, druga nieco mniejsza od jego zwyczajowej, wisząca obok owej.
- Sanayo, wyglądasz... - smok zawahał się, kiedy poczuł wzrok śmierci w postaci Leastafis na sobie – świetnie.
- Gotowa na ratowanie szlachetnych smoków z rąk demonicznych księżniczek – mruknęła liszka, na co Vistria musiała zacisnąć usta, aby powstrzymać się od parsknięcia. - Wyruszacie natychmiast. Dérigéntirh przeteleportuje cię na miejsce.
- Powinnaś tę teleportację znieść jak najlepiej, miałaś już okazję nieco tego doświadczyć – powiedział smok, po czym wyciągnął w jej stronę rękę.
- Niech pani uważa na nietoperze i pomioty piekieł – powiedziała radośnie Vistria. - Powodzenia!
- Powodzenia – mruknęła liszka.
Po chwili zostały już same. Leastafis odetchnęła, choć kompletnie nie musiała – niektórych elfich gestów wciąż nie potrafiła się oduczyć. Przez chwilę czytała dalej list, po czym po chwili zorientowała się, że zjawa na nią spogląda. Posłała jej pytające spojrzenie, ale wtedy dostrzegła wszystkie rzeczy, która ta trzymała w rękach i jej dziecięce, błagalne spojrzenie.
- W porządku, do wieczora masz wolne, możesz zanieść to Creviemu i zaopiekować się nim.
Zjawa nie mal podskoczyła i z głośnym „dziękuję” obróciła się i pognała przez korytarz. Leastafis powróciła do listu, ale zanim Vistria zniknęła w drugim korytarzu, rzuciła jej jeszcze spojrzenie i uśmiechnęła się, a w jej oczach błysnęła zieleń. Liszka odwróciła się i wraz ze swoimi „asystentami” udała się w stronę gabinetu, przed oczami wciąż mając widok radosnej zjawy.
- W zasadzie, to... pochodzę z tutejszych okolic i... umm, garderoba jest niedaleko. Muszę przyznać, że radzi sobie...
Zjawa zerknęła ponownie za ramię, tym razem z uśmiechem, gdy podejmowała nowy temat, odbiegający od jej korzeni. Następnie jednak ów nie tylko zadziałał na alchemiczkę, ale także i jej odpowiedź wzbudziła zainteresowanie zjawy na tyle, aby ta obróciła się i sunęła plecami skierowanymi w kierunku ruchu, przypatrując się Sanayi, ale doskonale przy tym wiedząc, jak nie sprawić, aby ta na cokolwiek wpadła. Okazało się to nad wyraz przydatne w chwili, kiedy padła kwestia prezentów dla Creviego, na co Vistria ze zdumieniem ale i uśmiechem zareagowała. Jej puste oczodoły wydały się nieco mniej puste, kiedy przyglądała się kolejnym prezentom wyciąganym przez kobietę. Zjawa pochłaniała je wzrokiem z zachwytem, zazdroszcząc wręcz nieco panterołakowi takiej troski, ale po chwili z zakłopotaniem dotarło do niej, że nie ma zbytnio jak się nimi teraz zająć, więc spoglądała to na nie, to na alchemiczkę z lekką konsternacją, jednak na szczęście Sanaya szybko się zorientowała w problemie, pozbawiając małą dalszej niezręczności.
- Oczywiście, zajmę się nimi dobrze – zapewniła jeszcze, zanim dotarły na miejsce.
Początkowo, widząc, że Sanaya jest zajęta absorbowaniem tego miejsca, Vistria podleciała do manekina i poprawiła kilka wgnieceń, które powstały przy zakładaniu na niego ubrań, po czym zerknęła na kobietę. Zorientowała się, że chyba już ma swobodę działania, dlatego podleciała w tył, zupełnie jakby szarpnięta za linę zawiniętą wokół talii, a następnie uniosła się w górę, aż nie sięgnęła głową szyi alchemiczki, a wtedy jej niewielkie, zimne dłonie zabrały się do dosyć sprawnego działania. Przestraszona jednak nieco zjawa szybko je cofnęła, łącznie ze swoim całym ciałem, gdy kobieta zareagowała dosyć niespodziewanie na jej postępowanie. Uniosła dłonie w geście braku złych intencji, ale kiedy tylko Sanaya zaczęła mówić, jej przestraszone spojrzenie zastąpiła mina wyrażająca zrozumienie i zawstydzenie.
- Ach, tak, oczywiście, pani Tai – odpowiedziała poddenerwowana. - Przepraszam, że panią wystraszyłam. Proszę się nie martwić, nic się nie stało. Po prostu zamiast rozbierać panią dłońmi, będę musiała robić to wzrokiem.
Vistria zachichotała, ale po chwili szybko zakryła usta dłonią i ze strachem spojrzała na alchemiczkę.
- Och, przepraszam panią, nie powinnam sobie pozwalać na taki nędzny żart. Przepraszam – to słowo powiedziała w elfickiej mowie, przyzwyczajona tego, że wszyscy goście znali przynajmniej podstawowe jej zwroty, nauczona wielu przez Leastafis – obawiam się, że aura tego miejsca ma na mnie takie działanie. Ja... ja jak najszybciej zabiorę się może za moją pracę.
Zjawa zabrała się więc tylko i wyłącznie za przynoszenie ubrań dla Sanayi, wyraźnie znacznie bardziej speszona jej obecnością niż wcześniej. Starała się też nie pozwalać sobie na zbyt śmiałe spojrzenia, obawiając się, że przez wzgląd na wcześniejsze jej słowa alchemiczka wyciągnie błędne wnioski. No i w dodatku czuła nieco napiętą atmosferę, a przynajmniej tak jej się zdawało. Dlatego też z radością przyjęła kolejne pytanie, choć kiedy zrozumiała, o co chodzi, mina nieco jej zrzedła. Choć bardziej poprawnie byłoby pewnie powiedzieć, że nieco spoważniała; zjawa rozejrzała się po wszystkich ubraniach, gdy powracały do niej wspomnienia.
- Pani Leastafis miała dwie wyjątkowe uczennice – powiedziała w końcu. - Nie w ten sam czas, choć miały wiele wspólnego. No i obydwie były dla niej ważne. Ale nieco się... nieco się zmieniło. To dosyć skomplikowane, a w dodatku nie chciałabym mówić o czymś tak prywatnym i emocjonalnym dla mojej pani. - Zjawie wyraźnie trudno przychodziło mówić to. - Tak czy owak, obawiam się, że większość tych strojów nie zostanie szybko użyta. Choć liczę, że to się zmieni. Dlaczego wciąż je tu trzymamy? Cóż... po części właśnie na takie sytuacje. No i to dobre kroje. Szkoda ich się pozbywać.
Zjawa otrząsnęła się, gdy jej sylwetka zaczęła blednąć, a z jej dłoni wypadła kurtka; Vistria pisnęła z lekką obawą i rzuciła się w dół, jej ciało znowu stało się wyraźnie, a ona zdołała chwycić ubranie, zanim to upadło na ziemię. Uśmiechnęła się niezręcznie do Sanayi, po czym jak najprędzej przystąpiła do dalszego pomagania jej, darując już sobie historie. Po niedługiej chwili alchemiczka była już w pełni odziana, a zjawa przemknęła pomiędzy jej nogami i zawisła w powietrzu, spoglądając na nią z rękami podpartymi o biodra.
- No, wygląda pani świetnie! Gotowa na ratowanie szlachetnych smoków z rąk demonicznych księżniczek, ha! Proszę się nie niepokoić, za ten czas zadbam o kociego aniołka, aby żadne diabolęcie mu się nie zagnieściło pod łóżkiem.
Vistria wyprowadziła Sanayę z garderoby i zaczęła prowadzić z powrotem do jadalni, ale w połowie drogi spotkały Dérigéntirha wraz z Leastafisz. Liszka szła obok smoka, czytając zwój, podczas gdy po obu stronach jej głowy, nieco powyżej, lewitowały dwa podobne kawałki papieru, a obok nich kałamarze, pomiędzy którymi kursowały pióra, efektywnie piszące kolejne listy. Leastafis naprawdę przejmowała się całą sytuacją. Natomiast Dérigéntirh... Nie wiadomo właściwie kiedy zmienił strój – jego zwyczajną togę zastąpiła teraz granatowy płaszcz, pod którym znajdowała się czarna koszula i skórzane spodnie z paskiem obfitym w sakiewki, a ramię zdobiły dwie torby, druga nieco mniejsza od jego zwyczajowej, wisząca obok owej.
- Sanayo, wyglądasz... - smok zawahał się, kiedy poczuł wzrok śmierci w postaci Leastafis na sobie – świetnie.
- Gotowa na ratowanie szlachetnych smoków z rąk demonicznych księżniczek – mruknęła liszka, na co Vistria musiała zacisnąć usta, aby powstrzymać się od parsknięcia. - Wyruszacie natychmiast. Dérigéntirh przeteleportuje cię na miejsce.
- Powinnaś tę teleportację znieść jak najlepiej, miałaś już okazję nieco tego doświadczyć – powiedział smok, po czym wyciągnął w jej stronę rękę.
- Niech pani uważa na nietoperze i pomioty piekieł – powiedziała radośnie Vistria. - Powodzenia!
- Powodzenia – mruknęła liszka.
Po chwili zostały już same. Leastafis odetchnęła, choć kompletnie nie musiała – niektórych elfich gestów wciąż nie potrafiła się oduczyć. Przez chwilę czytała dalej list, po czym po chwili zorientowała się, że zjawa na nią spogląda. Posłała jej pytające spojrzenie, ale wtedy dostrzegła wszystkie rzeczy, która ta trzymała w rękach i jej dziecięce, błagalne spojrzenie.
- W porządku, do wieczora masz wolne, możesz zanieść to Creviemu i zaopiekować się nim.
Zjawa nie mal podskoczyła i z głośnym „dziękuję” obróciła się i pognała przez korytarz. Leastafis powróciła do listu, ale zanim Vistria zniknęła w drugim korytarzu, rzuciła jej jeszcze spojrzenie i uśmiechnęła się, a w jej oczach błysnęła zieleń. Liszka odwróciła się i wraz ze swoimi „asystentami” udała się w stronę gabinetu, przed oczami wciąż mając widok radosnej zjawy.