Re: [Przechadzka między ciemnymi ulicami] Niebezpieczeństwo
: Pon Lip 30, 2012 11:55 am
Chłopaczek uśmiechnął się szelmowsko i odparł, że państwo Tugor przyjdzie niebawem. Aaliya uniosła brew i to zadecydowało o jego gwałtownej reakcji.
- Co też pani mi tu?! I-i-insynu...uuuje? - jąkał się straszliwie. Nagle zmalał, tracąc wszelki zapał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. - Dobrze, zapraszam panią w takim razie do salonu.
- Wykluczone. Chcę się widzieć z państwem Tugor, natychmiast! - krzyknęła poirytowana. - Co pan tu właściwie robi? Państwo Tugor nie potrzebują lokaja, sami sobie świetnie radzą z obowiązkami.
- Ależ ja nie jestem żadnym lokajem, czy jak mnie tam pani nazwała.
- W takim razie... kim? - zawiesiła głos w obawie, co zaraz usłyszy.
- Siostrzeńcem pani Tugor. - odparł ze spokojem krzyżując ramiona na piersiach. Zdawał się być w całej swej dziwności opanowany, ale było widać, że to jeszcze podlotek. Często zmieniał swoje reakcje, nie przejmował się etykietą i nie wiedział, jak się odpowiednio zachować. Był zbyt grzeczny w nieodpowiednich momentach oraz unosił się całkiem niepotrzebnie odnośnie do totalnych drobnostek.
Aaliya zamyśliła się i przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zastanawiała się, dlaczego chłopaczek nie powiedział tego od razu, ale wywnioskowała, że nie przejmuje się konwenansami. To jego znudzenie... nie podobało się Aaliyi. Początkowo sądziła, że może mieć do czynienia ze zbirem, ale zrozumiała, że to tylko leniwy, ospały nastolatek. Zupełnie niegroźny i nieszkodliwy.
- Zapytam jeszcze raz. Kiedy mogę rozmawiać z państwem Tugor?
Podlotek splótł dłonie w koszyczek, sytuując je z tyłu głowy. Oparł się o ścianę i zaczął ruszać głową raz w lewo, raz w prawo. Tak, jakby przed chwilą wstał. Można powiedzieć, że w ten sposób próbował jakoś zająć czas i zatuszować to, że nie wie, co odpowiedzieć.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? - Aaliya nie chciała mu "panować". Nie zdobył jej szacunku. Zwracając się do niego, jak do szczeniaka pokazała, że irytuje ją swoim tonem i ogólnie postawą.
- Powtarzam: nie wiem. Czy mam to narysować?
- Do diaska! Potrzebuję się z nimi zobaczyć, rozumiesz? Ten przytułek należy do nich, to oni są tu gospodarzami, więc radzę powiedzieć po dobroci.
- No dobra, już dobra. Czego konkretnie potrzebujesz?
- Bandaży. Jakbyś nie zauważył, mam na biodrze sporą, krwawiącą ranę.
- Widzę, zabrudziłaś mi dywanik. A jak cuchniesz! Państwo Tugor nie będą zadowoleni. Skądś ty się wzięła, z kanałów?
- Dość! - ponownie krzyknęła. Na jej twarzy rysowało się silne zdenerwowanie. Jeszcze chwila, a gotowa będzie rzucić się na młokosa.
Siostrzeniec pani Tugor nagle wyszedł, nie powiedziawszy przedtem, gdzie idzie i kiedy wróci. Aaliya czekała bite dziesięć minut. Już miała obrócić się na pięcie, na własną rękę poszukując bandaży, kiedy wrócił z ich naręczem, wciskając pokusie do rąk kilka.
- Proszę. Zadowolona?
- Jak nigdy. Ty to potrafisz dogodzić kobiecie... - zniżyła seksownie głos. Mimo przybrania bardziej ludzkiej formy, nie zapomniała o swojej sztuce uwodzenia. Aż dziw bierze, że za cel obrała sobie kogoś takiego. - Co z nią? - wskazała na zamknięte drzwi izby, w której leżała ranna dziewczyna.
- Musi tu zostać przez parę dni.
- To chyba oczywiste... - wzniosła oczy do góry demonstrując swoje niezadowolenie. - Ale czy wyjdzie z tego?
- Oczywiście. Zrobiłem zimne okłady, żeby zbić wysoką temperaturę. Opatrzeniem ran zajmie się już moja ciotka, kiedy wróci.
- Kiedy mogę się jej spodziewać?
- Już mówiłem! - uniósł się ponownie, udowadniając swą niedojrzałość emocjonalną. - Nie wiem. Wyszli. Ja tu jestem na zastępstwo.
- Kiedy wyszli. - To już nie było pytanie, a stwierdzenie. Aaliyi znudziła się taka ciuciu-babka.
- Wczoraj. Powinni być jutro.
- Dziękuję, do widzenia.
Aaliyi nie podobało się to miasto. Nie zwracając uwagi na Kelly i Vivien, poszła w dół schodami i wyszła z budynku. Musiała znaleźć miejsce, w którym bez przeszkód opatrzy sobie rany. Byle dalej od tych wąskich uliczek. Zmierzała w stronę rynku.
Ciąg dalszy:Enitia i Cassadia
- Co też pani mi tu?! I-i-insynu...uuuje? - jąkał się straszliwie. Nagle zmalał, tracąc wszelki zapał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. - Dobrze, zapraszam panią w takim razie do salonu.
- Wykluczone. Chcę się widzieć z państwem Tugor, natychmiast! - krzyknęła poirytowana. - Co pan tu właściwie robi? Państwo Tugor nie potrzebują lokaja, sami sobie świetnie radzą z obowiązkami.
- Ależ ja nie jestem żadnym lokajem, czy jak mnie tam pani nazwała.
- W takim razie... kim? - zawiesiła głos w obawie, co zaraz usłyszy.
- Siostrzeńcem pani Tugor. - odparł ze spokojem krzyżując ramiona na piersiach. Zdawał się być w całej swej dziwności opanowany, ale było widać, że to jeszcze podlotek. Często zmieniał swoje reakcje, nie przejmował się etykietą i nie wiedział, jak się odpowiednio zachować. Był zbyt grzeczny w nieodpowiednich momentach oraz unosił się całkiem niepotrzebnie odnośnie do totalnych drobnostek.
Aaliya zamyśliła się i przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zastanawiała się, dlaczego chłopaczek nie powiedział tego od razu, ale wywnioskowała, że nie przejmuje się konwenansami. To jego znudzenie... nie podobało się Aaliyi. Początkowo sądziła, że może mieć do czynienia ze zbirem, ale zrozumiała, że to tylko leniwy, ospały nastolatek. Zupełnie niegroźny i nieszkodliwy.
- Zapytam jeszcze raz. Kiedy mogę rozmawiać z państwem Tugor?
Podlotek splótł dłonie w koszyczek, sytuując je z tyłu głowy. Oparł się o ścianę i zaczął ruszać głową raz w lewo, raz w prawo. Tak, jakby przed chwilą wstał. Można powiedzieć, że w ten sposób próbował jakoś zająć czas i zatuszować to, że nie wie, co odpowiedzieć.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? - Aaliya nie chciała mu "panować". Nie zdobył jej szacunku. Zwracając się do niego, jak do szczeniaka pokazała, że irytuje ją swoim tonem i ogólnie postawą.
- Powtarzam: nie wiem. Czy mam to narysować?
- Do diaska! Potrzebuję się z nimi zobaczyć, rozumiesz? Ten przytułek należy do nich, to oni są tu gospodarzami, więc radzę powiedzieć po dobroci.
- No dobra, już dobra. Czego konkretnie potrzebujesz?
- Bandaży. Jakbyś nie zauważył, mam na biodrze sporą, krwawiącą ranę.
- Widzę, zabrudziłaś mi dywanik. A jak cuchniesz! Państwo Tugor nie będą zadowoleni. Skądś ty się wzięła, z kanałów?
- Dość! - ponownie krzyknęła. Na jej twarzy rysowało się silne zdenerwowanie. Jeszcze chwila, a gotowa będzie rzucić się na młokosa.
Siostrzeniec pani Tugor nagle wyszedł, nie powiedziawszy przedtem, gdzie idzie i kiedy wróci. Aaliya czekała bite dziesięć minut. Już miała obrócić się na pięcie, na własną rękę poszukując bandaży, kiedy wrócił z ich naręczem, wciskając pokusie do rąk kilka.
- Proszę. Zadowolona?
- Jak nigdy. Ty to potrafisz dogodzić kobiecie... - zniżyła seksownie głos. Mimo przybrania bardziej ludzkiej formy, nie zapomniała o swojej sztuce uwodzenia. Aż dziw bierze, że za cel obrała sobie kogoś takiego. - Co z nią? - wskazała na zamknięte drzwi izby, w której leżała ranna dziewczyna.
- Musi tu zostać przez parę dni.
- To chyba oczywiste... - wzniosła oczy do góry demonstrując swoje niezadowolenie. - Ale czy wyjdzie z tego?
- Oczywiście. Zrobiłem zimne okłady, żeby zbić wysoką temperaturę. Opatrzeniem ran zajmie się już moja ciotka, kiedy wróci.
- Kiedy mogę się jej spodziewać?
- Już mówiłem! - uniósł się ponownie, udowadniając swą niedojrzałość emocjonalną. - Nie wiem. Wyszli. Ja tu jestem na zastępstwo.
- Kiedy wyszli. - To już nie było pytanie, a stwierdzenie. Aaliyi znudziła się taka ciuciu-babka.
- Wczoraj. Powinni być jutro.
- Dziękuję, do widzenia.
Aaliyi nie podobało się to miasto. Nie zwracając uwagi na Kelly i Vivien, poszła w dół schodami i wyszła z budynku. Musiała znaleźć miejsce, w którym bez przeszkód opatrzy sobie rany. Byle dalej od tych wąskich uliczek. Zmierzała w stronę rynku.
Ciąg dalszy:Enitia i Cassadia