Morze CieniaMorze niebezpieczeństw, ale... pełne rumu!

Śródziemne morze, rozciągające się od wschodnich krańców Gór Thargorn, aż po Półwysep Akal. Nie sposób przewidzieć pogody nad tymi przepastnymi wodami. Sztorm może zaskoczyć nawet wprawnych żeglarzy. Wody niedaleko Wulkanów Sori-Andu bywają gorące, tak jak wiatry, te zaś przy Lodowych Pustkowiach potrafią zamarzać nawet przy brzegach i nieść gry lodowe na wschód.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Royearis
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kurtyzana , Żołnierz
Kontakt:

Morze niebezpieczeństw, ale... pełne rumu!

Post autor: Royearis »

Roye szła i szła, a droga zdawała się nie mieć końca. Wyjęła z torby sakiewkę i próbowała policzyć rueny na zakup wody i eliksirów wspomagających. Jej wysiłek spełzł na niczym, gdyż usiłując otworzyć sakiewkę, garść monet wysypała się i spadła prosto na ziemię w jakieś szczeliny.

- Ufam, że ktoś mi pomoże na tej przeklętej ścieżce! - mówiła sama do siebie. Idąc tak przez dłuższy czas napotkała na kres tej ścieżki.
- Tyleż szłam bez głupiej mapy, by trafić na kompletne bezdroża? A co będzie dalej, jeśli przyjdzie mi tu skonać? Nikt się o tym nawet nie dowie! - mówiła do siebie.

Trasa wiodła przez chaszcze, zaniedbane ścieżki. Droga zdawała się nie mieć końca.
- Hejże, hej! Jest tu kto? - wolała, ale odpowiedź nie przychodziła. Wręcz dobijało ją echo jej słów, ot tak dosłownie rzucanych na wiatr.
W końcu zdała sobie sprawę, że wylądowała na kompletnych bezdrożach. Bez szans na ratunek, bez szans na zarobek.
Siedząc tak, na jakim pniaczku, na łące, na której się znalazła wyjęła swój łuk.

- Jesli dojdzie do tego, że nie będę mieć pożywienia, zapewne umrę z głodu - cicho zawodziła.

Szła dalej przez łąkę owiniętą, niczym płaszczem, tysiącami maków oraz hiacyntów. Spostrzegła z dala plażę, tu pośród umalowanych czerwienią łąk, znalazła ratunek.

- Port! - uradowała się - Nie... Nikt tam nie czeka.
Spojrzała wokół i ujrzała statek.
Awatar użytkownika
Malfo
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Szlachcic , Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Malfo »

        „Wstawaj synu, wyglądasz jak nędzarz."

        Znajomy, pełen pogardy głos dotarł do Malfo z oddali. Gwałtownie otworzył oczy, a pierwszym co owładnęło jego umysłem, po przebudzeniu, była panika. W gardle czuł piekącą suchość, a mięśnie na całym ciele rwały go intensywnym bólem. Nie wiedział, gdzie się znajduje ani jak długo leżał w takim stanie. Próbował się podnieść, ale ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Oparł się więc tylko na łokciach i spróbował przeczekać gwałtowne zawroty głowy. Skrzywił się, kiedy w ustach wyczuł słoność i piasek. Wypluł, co mógł, choć malutkie drobinki poprzyklejamy mu się w szparach między zębami i na dziąsłach. Do przepłukania została mu jedynie morska woda, ale… no tak. Morze. Sztorm.
        Malfo rozejrzał się, ale poza nim na plaży nie było nikogo. Odwrócił się za siebie i spojrzał na spienione, grzebienie fal. Woda przybrała ciemny, mętny odcień jakby wypłukano w niej brudny od farby pędzel. Stanowiła nieprzejrzystą powłokę, pod którą mogło skrywać się absolutnie wszystko. Poprzez tą zupełnie niespodziewaną refleksję młody czarnoksiężnik od razu przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się, nim stracił przytomność. Noc, sztorm, krzyki, a potem potężny trzask i ciemność. Pogoda zaskoczyła ich swą nagłą zmiennością i wystawiła załogę Dezertera na próbę. W starciu z siłami natury okazali się słabi, pozwalając, aby woda porwała ich w swoje odmęty. Malfo wiedział tylko tyle, że w ostatniej chwili chciał użyć do ratunku magii, ale cielsko rosłego niedźwiedziołaka spadło na niego ni stąd, ni zowąd i przygniotło do pokładu.
        Skoro jednak żył to jego nieodłączny towarzysz podróży musiał znajdować się gdzieś w pobliżu.
        - Vralthak - spróbował zawołać, choć przez podrażnione gardło jedyny dźwięk, jaki mógł z siebie wydać, przypominał ochrypły szept.
        Chowaniec jednak usłyszał swe imię i wyłonił się zza kamienia, obrośniętego algami.
        - Mój paniczu, dobrze cię widzieć.
        Sposób, w jaki mówił Vralthak zupełnie nie pasował do jego paskudnego i przerażającego wyglądu. Wszystko w tej wynaturzonej istocie pozostawało ze sobą w zupełnej niezgodzie. W przypadku głosu magia subtelnie łagodziła wszelkie tony, jakie wydobywały się z jego demonicznej gardzieli, jednocześnie ciesząc, jak i skutecznie mamiąc ucho słuchacza.
        Nie zmieniało to jednak faktu, że na jego widok Malfo poczuł coś, co można było nazwać radością, lub ulgą, ale ów uczucie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Szybko zaczęło bowiem do niego docierać, czyj głos usłyszał we śnie i dlaczego pojawił się on tak niespodziewanie.
        - Wybudziłeś mnie moją własną magią… - mruknął, a szczęka zacisnęła mu się w gniewnym grymasie.
        Usta Vraltaka uformały się w szeroki uśmiech.
        - Wiedziałem, że to na pewno na ciebie zadziała, a nie mogłem pozwolić, abyś dłużej tak leżał. Musisz się doprowadzić do ładu paniczu. Przede wszystkim napełnić żołądek i wyleczyć obrażenia. - odparł, spoglądając oceniająco na mokre i poszargane ubranie czarnoksiężnika. - Mam coś dla ciebie. - dodał, po czym ponownie wszedł za kamienień, a po chwili wrócił z martwą rybą w zębach. Rzucił ją Malfo tuż przed kolana.
        - To na dobry początek. - wyjaśnił, widząc obrzydzenie na twarzy panicza. - Leżałeś tak przez dwa dni. Pewnie jesteś głodny.
        Malfo już chciał zaprzeczyć, ale wtedy poczuł ssanie w brzuchu. Zrozumiał, że musi z nim być bardzo źle, skoro widok umorusanego we krwi dorsza nie odstręczył go, a uświadomił tylko, jak bardzo potrzebował jedzenia.
        Nie zamierzał jednak robić niczego, co w jakiś sposób mogłoby urągać jego godności. Owinął rybę skrawkiem peleryny, w celu upieczenia jej później na ognisku, po czym wziął ją do ręki i zaczął rozglądać się za swoim bagażem. Dostrzegł je zaledwie kilka kroków dalej. Zaklęcie wiążące, jakie na nie założył, zdało swój test.
        - Gdzie my właściwie jesteśmy? - spytał, kierując się w stronę walizki.
        Vralthak wskoczył na kamień i wyciągnął szyję, zadzierając pysk wysoko do góry.
        - Wnioskując po kierunku, w którym słońce wędruje po niebie, tam jest wschód… - wskazał szponiastą łapą w lewą stronę -... a tam zachód. - dodał, wskazując przeciwny kierunek. Szyderczy uśmiech nie zmalał mu choćby odrobinę. - Płynęliśmy raptem dzień, nie mogliśmy się zanadto oddalić.
        Malfo puścił jego uwagę mimo uszu i w międzyczasie pozbierał swoje rzeczy. Gdy był gotowy, stanął nieopodal kamienia. Rozejrzał się jeszcze po plaży, ale pośród resztek desek, jakie zostały po statku, nie dostrzegł już niczego, co mogłoby należeć do niego. Zaledwie przez krótką chwilę zastanowił się nad losem rudowłosego Janko, jedynej osoby, do jakiej poczuł cień sympatii podczas tych kilku dni, ale jego myśli bardzo szybko stały się znowu czysto pragmatyczne.
        - Musimy pomyśleć co dalej, ale najpierw znajdźmy jakiś przydrożny zajazd albo gospodę.
        - Na pewno napotkamy coś po drodze do Katimy. - wtrącił Vralthak.
        Mina, którą przybrał Malfo jawnie wyraziła jego zdziwienie.
        - Katimy?
        Chowaniec przytaknął.
        - Owszem, chyba że wolisz wrócić do Trytonii mój paniczu. W końcu znajduje się zdecydowanie bliżej i…
        - Pluję na to miasto i jego mieszkańców. - warknął Malfo, a potem jeszcze przeklął i kopnął czubkiem buta w piaskową wydmę, rozsypując ją na boki. - Moja noga już tam więcej niepostanie. - dodał pośpiesznie.
        Vralthak tylko przewrócił oczami.
        - Tak właśnie sądziłem.
        Czarnoksiężnik poprawił ramię torby, która wraz z walizką i upolowaną przez Vralthaka rybą była wszystkim, na co mógł liczyć w najbliższych dniach.
        - Niech będzie Katima. - przyznał, wykonując pierwsze kroki w kierunku głębi lądu. - Co prawda trudniej będzie znaleźć tam załogę piracką, ale miejmy nadzieję, że jak już się nam uda to okażą się bardziej kompetentni od tego pospólstwa z Trytonii.
        Malfo sposępniał, orientując się, że w odpowiedzi nie usłyszał szyderczego śmiechu. Zamiast tego poczuł delikatne ukłucia na ramieniu, a już po chwili ciepła miękkość musnęła go po karku. W uchu wybrzmiał mu przyjemny, cichy pomruk, a kiedy zerknął kątem oka w dół, dostrzegł łysy, koci łepek układający mu się na barku.
        - Przez dłuższy czas pobędę w tej formie. Ratując cię, a później czuwając nad tobą, straciłem sporo swojej energii. - usłyszał w myślach magiczny głos Vralthaka.
        - W porządku, odpocznij. - odpowiedział młodzieniec, sięgając ręką do spiczastych uszu chowańca. Pogładził go przez chwilę, wzmagając tym samym radosne mruczenie, a potem skupił się już tylko na jednym.
        Na rozciągającej się przed nim drodze.
Awatar użytkownika
Royearis
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kurtyzana , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Royearis »

Minęła druga doba odkąd była w tym porcie. Roye niezgrabnie splotła ciemne blond włosy w kucyk i szukała czegoś do jedzenia. Port wyglądał na opustoszały, jednakże ślady, które tam zauważyła mogły świadczyć o tym, że jeszcze niedawno mieszkali tu jacyś ludzie.

- No i pięknie! Szłam taki kawał drogi po kompletnych bezdrożach, a teraz burczy mi w brzuchu i wylądowałam na jakimś odludziu! - powiedziała sama do siebie.

Nagle ku jej zdziwieniu morski wiatr przyniósł jej jakąś kartkę.
- Tu jest napisane:

"Kto tu przybył, niech odejdzie
Kto nie będzie, ten nie przejdzie.
Wrota morza są zamknięte
Potwór morski nic nie stęknie.
Uważaj na niebezpieczeństwo
Bo wnet może być Ci ciężko"


- Że co proszę? Ja tu szukam żarełka, a ktoś postanowił się bawić w wierszyki napisane ręką dziecka? Dobre sobie! Nawet rymy nie pasują... Ryby! Zjadłabym rybę. - rzekła rozmarzona.
Roye próbowała się jakoś rozglądać po porcie. Niestety, ani żywego ducha. Weszła do budynku, który przypominał kwiaciarnię. Z lekkim niepokojem przyglądała się zaschniętej orchidei.
- Ktoś musiał opuścić to miejsce dawno temu! - stwierdziła. - Och, cóż to? Rum! Ciekawe, czy nadaje się do spożycia!
Wzięła flakonik z alkoholem z górnej lady, ale stwierdziła, że nie będzie pić, tylko zakasa rękawy i pójdzie dalej szukać jakichś wskazówek dotyczących portu.
''Musi być jakaś wskazówka. Szukam dobrego jedzenia, a cóż to jest za port, gdzie nie ma ani smażalni ryb ani dobrego rumu w nadmiarze, ot jakieś resztki."

Roye biła się z myślami. Czy ma poszukać jakiejś pomocy na tym odludziu, czy wypić nieznany trunek. To z pewnością nie był dla niej najlepszy czas. Zgubiła się. Kompletnie nie wiedziała, w którym kierunku ma podążyć. Nie chciała upić się znalezionym rumem, chociaż kusił ją swoim aromatycznym zapachem.

"A może tak spróbuję rumu, idąc brzegiem morza? Może znajdzie się ktoś, kto mi pomoże."
Roye zastanawiała się chwilę i w końcu podążyła brzegiem morza, ścieżką. Tak szła, od czasu do czasu znajdując chwilę, by wypić płyn z flakonika. Minęło dobrych kilka godzin.

Zacisnęła zęby. Przy tej drodze ktoś stał. Ktoś, kogo zamiarów nie potrafiła określić.
Awatar użytkownika
Malfo
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Szlachcic , Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Malfo »

        Tułaczka była czymś, czym Malfo szczerze wzgardzał. Nienawidził poczucia bezsilności związanego z brakiem wpływu na swoje obecne położenie. Miał alergię na niewygodę i brzydził się prostotą, z jaką wiązały się zwykłe czynności niezbędne do przetrwania. Dlatego właśnie zawsze planował trasę swojej podróży i zabierał ze sobą dobrze zaopatrzony bagaż. Naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatni raz był zmuszony zdać się na ślepy los i sytuacja, w której się znalazł, doprowadzała go do szewskiej pasji.
        Siedział zgarbiony na kamieniu, grzejąc się przy niewielkim ognisku. Płomienie iskrzyły się złotą barwą. Korzystając z okazji, że znajdował się na kompletnym odludziu, nie kłopotał się z rozpalaniem ognia za pomocą kamieni, tylko użył do tego swojej magii. Właśnie kończył jeść rybę, którą upolował dla niego Vralthak. Smakowała jak słona woda wymieszana z mułem, obrzydlistwo. Podzióbał trochę we wnętrzu dorsza, oczywiście ku swemu wielkiemu niezadowoleniu palcami, gdyż w walizce nie znalazł żadnych zapasowych sztućców. Wybrał co poniektóre lepsze kawałki przede wszystkim te, które w jego mniemaniu nie stanęłyby mu w gardle przy przełykaniu, choć tak naprawdę każdy kęs okupił niewypowiedzianym cierpieniem rozdzierającym go od środka.
        Vralthak, wciąż przebywający w kociej formie, spał zwinięty w kłębek tuż obok niego. Przedtem wsunął dwie surowe ryby, a potem szamotał się niemiłosiernie, gdy Malfo próbował wytrzeć mu chustką pyszczek umorusany od krwi. W tej chwili jednak mruczał spokojnie, odpoczywając w przyjemnym blasku ognia.
        W międzyczasie Malfo zastanawiał się co dalej. Pomysł z załogą piracką nie wypalił, ale nie przekreślał wizji posłużenia się inną załogą w Katimie, do której właśnie zmierzał. Liczył, że nie wszyscy piraci byli skończonymi idiotami i dyletantami jak Lockhart. Jeśli jakimś cudem Dezerter przeżył ten sztorm to Malfo życzył mu wszystkiego, co najgorsze. Po krótkim namyśle jednak stwierdził, że jeśli jednak zginął i zamienił się w ducha, to żywił szczerą nadzieję, że już na wieki jego potępiona dusza zostanie związana niematerialnymi pętami z zatopionymi szczątkami tej pechowej łajby, którą płynęli. Myśl o tym niefortunnym pobycie w Trytonii znowu podniosła mu ciśnienie. Ostatecznie szybko zdał sobie sprawę, że nie warto było utrzymywać w sobie napięcie i gniew, więc zamknął oczy i zaczął oddychać głęboko, starając się skoncentrować na oddechu. Pomyślał o zacienionym pagórku w ogrodzie rodzinnej posiadłości. Latem przesiadywał na nim, pochłonięty księgami, chłodząc się w cieniu rozłożystego buku. Dzięki temu wspomnieniu w mgnieniu oka odpływające negatywne myśli stały się coraz mniej dotkliwe, zastępowane przez refleksję i poczucie perspektywy. Nosił nazwisko, które zobowiązywało go do patrzenia na świat z wysoko uniesioną głową i właśnie to miał zamiar zrobić. Skoro jakieś wyższe siły pokrzyżowały mu wszelkie plany, to wyjdzie im naprzeciw i postara się ułożyć wszystko tak, aby znowu zatriumfować. Aktualne niewygody były tylko etapem przejściowym, powtarzał sobie, czymś, co musiał dzielnie znieść i zaakceptować, po to, aby kiedyś, wreszcie móc wrócić do domu.
        Posiedział przy ognisku jeszcze dłuższy czas, starając się zanadto nie obciążać swojej głowy niczym konkretnym. Patrząc na płomienie, nie mógł się oprzeć fascynacji ich hipnotyzującym blaskiem. Zawsze czuł głębokie połączenie z tym żywiołem, jakby nosił w sobie jakąś jego tajemniczą część. Delikatnym ruchem dłoni skierował swoje magiczne moce w ich kierunku. Poczuł przypływ energii, która spleciona została z istotą ognia. Płomienie odpowiedziały, migocząc i tańcząc w harmonijny sposób, odzwierciedlając jego intencje. To była rzadka okazja do tego, aby swobodnie mógł manipulować ogniem, głównie przez wzgląd na wynaturzony kolor jego magii, dlatego tak celebrował każdą chwilę tego doświadczenia. Zanurzając się coraz głębiej w swoje połączenie, Malfo czuł, jak otacza go kojące ciepło. Uczucie to przypominało czułe objęcie, symbiotyczny związek między nim a żywiołem. Wyciągnął palce, a ogień podążył za nimi, tworząc skomplikowane wzory w powietrzu. Płomienie skręcały się i wirowały według jego poleceń, malując się w powietrzu mistycznym blaskiem. Kształtował je w delikatne wici przypominające tańczące duchy, których ruchy były płynne i pełne gracji. W kulminacyjnym momencie przerwał połączenie, zamykając dłoń w mocnym uścisku, a płomienie zgasły.
        - Vralthak? - odezwał się, ale chowaniec nie zareagował. Udawał, że śpi, a Malfo zorientował się w tym, gdyż dobrze widział, jak zastrzygł uchem, gdy padło jego imię.
        Młodemu czarnoksiężnikowi nie pozostało zatem nic innego. Zwinął ich prowizoryczne obozowisko, po czym zabrał kota na ręce i wpakował go do torby, robiąc mu ówcześnie miejsce między ubraniami, które wciąż były jeszcze ciepłe od suszenia przy ognisku. Vralthak zamruczał donośnie z przyjemności związanej z tym doznaniem. Malfo zabrał swój bagaż, po czym wraz z chowańcem, w postaci różowego, łysego łebka wychylającego się na zewnątrz torb, ruszyli w dalszą drogę.
        Szedł wzdłuż plaży tak długo, aż nie zauważył czegoś, co sprawiało, że gwałtownie zatrzymał się w miejscu. W oddali dostrzegł sylwetkę osoby, ale z takiej odległości nie potrafił określić niczego konkretnego. Nie interesowało go jednak, kto to był, a już tym bardziej nie chciał specjalnie się tego dowiadywać. Z doświadczenia wiedział, że spotkanie kogoś obcego na trasie zawsze wiązało się z nieproszonym nagabywaniem, prośbami o dalsze wspólne podróżowanie i inne tym podobne bzdety, które on sam zawsze zbywał nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Liczył wyminąć owego nieznajomego w taki sposób, aby ten się nie zorientował, ale chyba nie wszystko miało pójść zgodnie z jego planem.
        Znowu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Morze Cienia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości