Laehteren tylko pokręciła głową po informacji o niefortunnych mydlinach i o uzbrojonym mężczyźnie. Tutaj, w Revendorze, prawie każdy nosił broń, jeśli nie miecz, to ostrze za pasem się znajdzie. Na całe szczęście magistrzały był objęte sporymi restrykcjami posiadania. Nikt z władz by nie chciał, aby spory szlachetków były rozwiązywane poprzez nieustającą strzelaninę. Już dużo problemów było z tymi najbogatszymi, którzy mieli dostęp do broni prochowej. Tych pojedynki i zabawy w strzelanie do celu były tak powszechne, jak tutejsza ryba Kuo na obiad. Ale fakt, że ucieczka nieznajomego mężczyzny wzbudziła zainteresowanie Camryn było godne pochwały. Z drugiej strony, szkoda, że nie udało się jej go dorwać, mógł być wspólnikiem w zamachu na jej życie. W końcu, jedna kobieta, zamieszana w to przypłaciła życiem i teraz leży w ruinach jej darowanej posiadłości.
Laehteren poczuła ukłucie na ranie - będzie się trochę goić. Oczywiście, mogłaby przyspieszyć ten proces, ale zużywanie energii na regenerację w tej chwili nie było priorytetem. Teraz w końcu się oficjalnie dowie, czego Wyciszeni od niej chcą. Choć po nieudanym zamachu na jej życie, mogła się domyślać, że o to chodziło. Pytanie elfki o Wyciszonych było więc na miejscu. Gdyby Laehteren była na jej miejscu, czułaby się jak dziecko we mgle. Revendor rządził się swoimi prawami, a świat zewnętrzny był tylko ciekawostką. Po prawdzie, sama też nigdy nie opuściła murów miasta odkąd została ''sprzedana'' do teoretycznego zoo.
- Wyciszeni to religia, sekta, kult, cech, gildia czy stowarzyszenie osób o podobnych poglądach. Jest wiele słów by ich określić i prawie każde pasuje - zielonoskóra zaczęła małe wyjaśnienie, jednym okiem zerkając, czy wyciszony przed nią nadstawia ucha. Ale to było trudno stwierdzić, ten dalej był niewzruszony.
- Są wyznawcami Cichej Damy, patronki tajemnic i samorozwoju. Duchowego i materialnego. Według legend, była współzałożycielem Revendoru i odkryła potencjał w pobliskich kryształach, które widzisz na każdym kroku. W kronikach powstania Revendoru nie ma mowy o żadnej kobiecie, która by pełniła funkcję, którą się jej przypisuje, ale tu właśnie dochodzi jej i nasze motto ''Milczenie jest Złotem''. Uznawane jest, że dostęp do informacji jest tak niebezpieczny jak ostrze przy krtani. A Cicha Dama słynęła z tajemnic i ukrywania prawdy. Dlatego, bo wyznawała nieznane bóstwa, które obdarowały ją wiedzą, na temat tego, co sprawiło, że Revendor jest taki jak teraz - Laehteren zaakcentowała ostatnie zdanie z dumą. Spoglądając na wysokie białe wieże i powiewające herby Revendoru na parapetach domostw.
- Cicha Dama być może sprzymierzała się z demonami lub mrocznymi bogami, by posiąść wiedzę tajemną, ale prawdy nikt nie zna, więc kierując się jej naukami nie wiemy po prawdzie, czy wierzymy w Boga o mackowym licu, czy świetlistym stwórcy z anielską aureolą. Kto tam wie. - Wzruszyła ramionami.
- Wiem, zawiłe. Brzmi jakbyśmy podążali za kimś po omacku, ale liturgia Cichej Damy działa, poniekąd. - Laehteren zaniemówiła na chwilę, by się zastanowić na dalszą częścią, lub czy warto opisywać resztę tego co wie.
- W skrócie. Wyciszeni to zwykli ludzie, magowie i fachmani, zajmujący się wszelkimi tajemnicami świata. Jeśli coś istnieje to jest duże prawdopodobieństwo, że wyciszeni wiedzą co to, skąd się wzięło i jak to wykorzystać. A sami są na ogół niemi, dlatego by nie wyjawiać tajemnic. Ich wiedza sprawia, że są niebezpieczni. Dlatego część z nich składa śluby milczenia, a porozumiewają się za pomocą pisma, gestów lub telepatii. Co jest dla mnie bezsensowne... osobiście.
- Mam nadzieję, że to nie będzie strata czasu - powiedziała zielonoskóra głośno i wyraźnie, tak by wyciszony ją usłyszał.
Revendor ⇒ [Revendor]''Milczenie jest Złotem''
- Camryn
- Szukający drogi
- Posty: 38
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Ochroniarz , Strażnik , Chłop
- Kontakt:
Półelfka zadała pytanie o wyciszonych, bo miała dość, że co chwilę ktoś wymieniał ich nazwę, a ona zupełnie nie miała pojęcia o co chodzi. Liczyła na to, że jej rozmówczyni podzieli się co nieco z nią swoją wiedzą w tej dziedzinie. Jakby nie patrzeć, by móc dobrze wypełniać swój obowiązek, czyli pilnować swojego klienta podczas pobytu w mieście i poza nim, musiała wiedzieć jak najwięcej o miejscach, w których się znajdowała. Oraz o osobach, które spotykali, choćby i przez krótki czas. Camryn nie chciała, by przygoda na pustyni się powtórzyła i ktoś uprowadził jej klienta sprzed jej nosa. Dlatego dla dobra zarówno jej jak i osoby chronionej lepiej byłoby wiedzieć jak najwięcej o Revendorze. Inna sprawa, że ochroniarkę po prostu to ciekawiło. Bardzo rzadko miała okazję bywać w tak dużych miastach. Większość jej klientów stanowili drobni kupcy z małych miasteczek lub wsi, którzy chcieli przeprowadzić swoje powozy przez tereny wątpliwego bezpieczeństwa do innego miasteczka bądź wsi. Tym razem osobą zainteresowaną była persona o wysokim pochodzeniu i dlatego musiała starać się dwa, a nawet trzy razy bardziej, by nie dać plamy. Wpadka z wybuchającym zameczkiem tylko to potwierdzała. Ale z drugiej strony skąd mogła wiedzieć, że do czegoś takiego dojdzie? Z tego, co zdążyła się zorientować nawet rodzeństwo maie było zaskoczone takim a nie innym obrotem sprawy. Z jak potężnym wrogiem przyszło jej się mierzyć? Czas pokaże. Zapewne.
Tymczasem Laehteren postanowiła w końcu podzielić się z półelfką swoją wiedzą na temat wyciszonych. Camryn przygryzła dolną wargę w skupieniu przysłuchując się słowom kobiety. Kto wie, kiedy ta wiedza może się okazać użyteczna. W dużym skrócie wyciszeni byli organizacją skupioną wokół kultu kogoś, kogo nazywano Cichą Damą. Cicha Dama była kimś w rodzaju patronki miasta i jej współzałożycielką, a patronowała samorozwojowi i tajemnicom. Zapewne więc tym też zajmowali się wyciszeni. Ochroniarka rozumiała to tak, że ów kult był kimś w rodzaju siatki szpiegowskiej, pozyskującej cenne informacje zarówno z wewnątrz, jak i na zewnątrz miasta Revendor. To by tłumaczyło, dlaczego ich przewodnik był taki mrukliwy i w zasadzie się nie odzywał. Takie mieli zasady. Albo po prostu nie umiał mówić. Albo, tak jak przypuszczała półelfka, wycinali im języki w tym klucie. Trochę makabryczne, ale jej zdaniem skuteczne, jeśli chodzi o utrzymanie tajemnicy.
Kiedy inkwizytorka skończyła opowiadać ochroniarka kiwnęła głową, na znak, że rozumie. Jednocześnie nie przestawała się dyskretnie rozglądać po okolicy, by w razie kolejnego zamachu na życie klientki być w gotowości. Szła przed siebie trzymając rękę na uchwycie miecza dyndającego u jej boku.
I właśnie w czasie, gdy tak się rozglądała, trawiąc zasłyszane niedawno informacje, zauważyła jakiegoś mężczyznę w uniformie zbliżającego się w ich kierunku. Mężczyzna ów prowadził ze sobą konia za uzdę. Kiedy się zbliżyli na odległość kilku kroków, Camryn zauważyła, że to jej wierzchowiec, którego zostawiła wcześniej przed budynkiem Konsorcjum - biała klacz o imieniu Kiyohime. Półelfka rozkazała nie tak dawno komuś z obsługi pałacowej, by zwierzę do niej przyprowadzono i oto było. Mężczyzna podał za uzdę ochroniarce jej wierzchowca i skłonił się płytko.
- Czy to już wszystko, moja pani?
Camryn zastanawiała się przez moment, czy aby nie rozkazać słudze, by skombinował jej i inkwizytorce czegoś do zjedzenia, skoro ich wspólny posiłek przerwał magiczny wybuch, ale uznała, że zawsze będzie na to czas później.
- Nie, to będzie wszystko. Dzięki.
Podała słudze miedziaka, bo choć nie znała się na dworskiej etykiecie, wydawało jej się, że tak wypada. Mężczyzna z obsługi popatrzył na monetę, po czym ukłonił się powtórnie i oddalił z powrotem tam, skąd przybył. Półelfka nie wsiadała na konia, bo wiedziała, że maie z tą raną nie da rady na razie zrobić tego samego. A przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Prowadziła więc zwierzę obok siebie. Przelotnie zajrzała do sakwy przy siodle, by sprawdzić, czy aby jej nie okradziono, ale wydawało się, że wszystkie drobiazgi są na miejscu. Kiedy się upewniła co do zawartości torby, powróciła do przyglądania się ulicy oraz twarzy mijanych osób. Część z nich odnosiła się do inkwizytorki i Camryn z respektem, część nawet nie patrzyło im w oczy. Zapewne tutaj, w Revendorze, było tak jak wszędzie, każdy miał inny stosunek do władzy.
- Mam nadzieję, że będę mogła wejść razem z tobą do siedziby wyciszonych. Tak byłoby najrozsądniej - powiedziała ochroniarka. Jak inaczej mogłaby wypełnić swój obowiązek ochrony, gdyby miała czekać przed budynkiem?
Tymczasem Laehteren postanowiła w końcu podzielić się z półelfką swoją wiedzą na temat wyciszonych. Camryn przygryzła dolną wargę w skupieniu przysłuchując się słowom kobiety. Kto wie, kiedy ta wiedza może się okazać użyteczna. W dużym skrócie wyciszeni byli organizacją skupioną wokół kultu kogoś, kogo nazywano Cichą Damą. Cicha Dama była kimś w rodzaju patronki miasta i jej współzałożycielką, a patronowała samorozwojowi i tajemnicom. Zapewne więc tym też zajmowali się wyciszeni. Ochroniarka rozumiała to tak, że ów kult był kimś w rodzaju siatki szpiegowskiej, pozyskującej cenne informacje zarówno z wewnątrz, jak i na zewnątrz miasta Revendor. To by tłumaczyło, dlaczego ich przewodnik był taki mrukliwy i w zasadzie się nie odzywał. Takie mieli zasady. Albo po prostu nie umiał mówić. Albo, tak jak przypuszczała półelfka, wycinali im języki w tym klucie. Trochę makabryczne, ale jej zdaniem skuteczne, jeśli chodzi o utrzymanie tajemnicy.
Kiedy inkwizytorka skończyła opowiadać ochroniarka kiwnęła głową, na znak, że rozumie. Jednocześnie nie przestawała się dyskretnie rozglądać po okolicy, by w razie kolejnego zamachu na życie klientki być w gotowości. Szła przed siebie trzymając rękę na uchwycie miecza dyndającego u jej boku.
I właśnie w czasie, gdy tak się rozglądała, trawiąc zasłyszane niedawno informacje, zauważyła jakiegoś mężczyznę w uniformie zbliżającego się w ich kierunku. Mężczyzna ów prowadził ze sobą konia za uzdę. Kiedy się zbliżyli na odległość kilku kroków, Camryn zauważyła, że to jej wierzchowiec, którego zostawiła wcześniej przed budynkiem Konsorcjum - biała klacz o imieniu Kiyohime. Półelfka rozkazała nie tak dawno komuś z obsługi pałacowej, by zwierzę do niej przyprowadzono i oto było. Mężczyzna podał za uzdę ochroniarce jej wierzchowca i skłonił się płytko.
- Czy to już wszystko, moja pani?
Camryn zastanawiała się przez moment, czy aby nie rozkazać słudze, by skombinował jej i inkwizytorce czegoś do zjedzenia, skoro ich wspólny posiłek przerwał magiczny wybuch, ale uznała, że zawsze będzie na to czas później.
- Nie, to będzie wszystko. Dzięki.
Podała słudze miedziaka, bo choć nie znała się na dworskiej etykiecie, wydawało jej się, że tak wypada. Mężczyzna z obsługi popatrzył na monetę, po czym ukłonił się powtórnie i oddalił z powrotem tam, skąd przybył. Półelfka nie wsiadała na konia, bo wiedziała, że maie z tą raną nie da rady na razie zrobić tego samego. A przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Prowadziła więc zwierzę obok siebie. Przelotnie zajrzała do sakwy przy siodle, by sprawdzić, czy aby jej nie okradziono, ale wydawało się, że wszystkie drobiazgi są na miejscu. Kiedy się upewniła co do zawartości torby, powróciła do przyglądania się ulicy oraz twarzy mijanych osób. Część z nich odnosiła się do inkwizytorki i Camryn z respektem, część nawet nie patrzyło im w oczy. Zapewne tutaj, w Revendorze, było tak jak wszędzie, każdy miał inny stosunek do władzy.
- Mam nadzieję, że będę mogła wejść razem z tobą do siedziby wyciszonych. Tak byłoby najrozsądniej - powiedziała ochroniarka. Jak inaczej mogłaby wypełnić swój obowiązek ochrony, gdyby miała czekać przed budynkiem?
- Neretheal
- Szukający drogi
- Posty: 25
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Maie
- Profesje: Mag , Opiekun , Inna
- Kontakt:
Laehteren zwróciła się w stronę Camryn i wzruszyła ramionami na tyle ile mogła. - A bo ja wiem? - oznajmiła.
- Zakładam, że nas przetrzymają w przedsionku i tyle. Zazwyczaj sprawy z Wyciszonymi załatwiają Arbitrzy. Ani ja, ani mój brat nigdy nie byliśmy w środku i z tego co wiem to mało kto tam wchodzi z kilku powodów. Najczęstszym jest to, że nie było po co. A po zamachu... Cóż, może stali się o wiele bardziej otwarci na gości po tym, jak królowa Meredith wparowała tam osobiście ze swoją gwardią. Jakoby nie było, nie sprecyzowali swojego zaproszenia więc czeka nas mała atrakcja.
Przed głównym wejściem zebrało się paru wyciszonych odzianych w te same szaty co przewodnik inkwizytorki i jej ochrony. Sprawiali wrażenie nie zainteresowanych gośćmi, ale zerkali co jakiś czas na kobiety. Budynek wyglądał jak mniejsza katedra, gdzie wszystko było otrzymane w dwóch tonacjach. Wszechogarniająca biel i złoto. Aż oczy bolały od wpatrywania się w bardziej naświetlone od słońca elementy budynku. Zaś ogromne złote witraże tylko potęgowały złotawy blask. Laehteren uznała, że przebywanie w takim miejscu mogłoby doprowadzić do migreny.
Dalej został pokierowane faktycznie do samego wnętrza katedry. Wiele się nie różniła od świątyni, kościoła czy innego budynku z ołtarzem. Poza jednym szczególnym elementem, którego brakowało w wspomnianych budowlach. Główna sala nie posiadała żadnych ław, krzeseł czy podestu do wygłaszania liturgii. Ot taka komnata prowadząca do kilkunastu drzwi, prowadzących nie wiadomo gdzie. Nie sposób było zajrzeć w zakamarki klasztoru wyciszonych, bo po kilku minutach przewodnik zatrzymał się przed jednymi z drzwi. Otworzył je i stanął obok. Nie wykonał żadnego gestu dłonią czy nawet nie kiwnął palcem. Stanął jak wryty i wpatrywał się w nicość. Zaś drzwi prowadziły do jakiejś piwnicy. Bo na pierwszy rzut oka, kręte schody prowadzące w dół nie świadczyły o niczym innym. Laehteren zmarszczyła brwi i z grymasem spojrzała na przewodnika. Ten jak posąg ni drgnął. Gdyby nie wiedziała gdzie się znajduję, uznałaby, że to najczystsza w świecie pułapka. Chociaż może...
Można było przysiąc, że z samego dołu tego dziwnego zejścia w podziemia, usłyszeć można było powtarzającą się melodię. Jakby nucenie. Laehteren nabrała podejrzeń, bo do tej pory nikt się nią jak i elfką nie interesował. A teraz, gdy miały zejść w dół, za plecami zebrała się niemała grupa wyciszonych, o różnej płci, rasy i wieku. Najmniejszy i na oko najmłodszy z nich chłopak, był blady zjawa. Szkliste błękitne oczy jak niebo ni to mrugnęły.
- Chodźmy... - wyszeptała Laehteren w stronę Camryn, nie będąc pewna swoich słów.
- Zakładam, że nas przetrzymają w przedsionku i tyle. Zazwyczaj sprawy z Wyciszonymi załatwiają Arbitrzy. Ani ja, ani mój brat nigdy nie byliśmy w środku i z tego co wiem to mało kto tam wchodzi z kilku powodów. Najczęstszym jest to, że nie było po co. A po zamachu... Cóż, może stali się o wiele bardziej otwarci na gości po tym, jak królowa Meredith wparowała tam osobiście ze swoją gwardią. Jakoby nie było, nie sprecyzowali swojego zaproszenia więc czeka nas mała atrakcja.
Przed głównym wejściem zebrało się paru wyciszonych odzianych w te same szaty co przewodnik inkwizytorki i jej ochrony. Sprawiali wrażenie nie zainteresowanych gośćmi, ale zerkali co jakiś czas na kobiety. Budynek wyglądał jak mniejsza katedra, gdzie wszystko było otrzymane w dwóch tonacjach. Wszechogarniająca biel i złoto. Aż oczy bolały od wpatrywania się w bardziej naświetlone od słońca elementy budynku. Zaś ogromne złote witraże tylko potęgowały złotawy blask. Laehteren uznała, że przebywanie w takim miejscu mogłoby doprowadzić do migreny.
Dalej został pokierowane faktycznie do samego wnętrza katedry. Wiele się nie różniła od świątyni, kościoła czy innego budynku z ołtarzem. Poza jednym szczególnym elementem, którego brakowało w wspomnianych budowlach. Główna sala nie posiadała żadnych ław, krzeseł czy podestu do wygłaszania liturgii. Ot taka komnata prowadząca do kilkunastu drzwi, prowadzących nie wiadomo gdzie. Nie sposób było zajrzeć w zakamarki klasztoru wyciszonych, bo po kilku minutach przewodnik zatrzymał się przed jednymi z drzwi. Otworzył je i stanął obok. Nie wykonał żadnego gestu dłonią czy nawet nie kiwnął palcem. Stanął jak wryty i wpatrywał się w nicość. Zaś drzwi prowadziły do jakiejś piwnicy. Bo na pierwszy rzut oka, kręte schody prowadzące w dół nie świadczyły o niczym innym. Laehteren zmarszczyła brwi i z grymasem spojrzała na przewodnika. Ten jak posąg ni drgnął. Gdyby nie wiedziała gdzie się znajduję, uznałaby, że to najczystsza w świecie pułapka. Chociaż może...
Można było przysiąc, że z samego dołu tego dziwnego zejścia w podziemia, usłyszeć można było powtarzającą się melodię. Jakby nucenie. Laehteren nabrała podejrzeń, bo do tej pory nikt się nią jak i elfką nie interesował. A teraz, gdy miały zejść w dół, za plecami zebrała się niemała grupa wyciszonych, o różnej płci, rasy i wieku. Najmniejszy i na oko najmłodszy z nich chłopak, był blady zjawa. Szkliste błękitne oczy jak niebo ni to mrugnęły.
- Chodźmy... - wyszeptała Laehteren w stronę Camryn, nie będąc pewna swoich słów.
- Camryn
- Szukający drogi
- Posty: 38
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Ochroniarz , Strażnik , Chłop
- Kontakt:
Panna Stanton z uwagą wysłuchała tego, co do powiedzenia miała inkwizytorka na temat, który ją interesował, to znaczy wyciszonych. Dziwiła się, że nawet przedstawiciele inkwizycji nie wiedzieli wszystkiego na temat tej organizacji. Po tym, jak prześwietlili przeszłość jej samej, mogła się spodziewać czegoś więcej. Ale może to była kwestia ilości informacji, jaka zgromadzona była w siedzibie kultu Cichej Damy. Wiedza na temat Camryn mieściła się ledwie na kilku stronicach. Z kolei wyciszeni prezentowali wielopokoleniową potężną instytucję, którą ciężko było ruszyć i zinfiltrować nawet takim twardzielom jak inkwizycja. To mówiło samo za siebie. Ochroniarka zbliżając się do siedziby kultu postanowiła wewnętrznie mieć się na baczności. Jeden zamach na życie klientki przeżyła. Z drugim mogło być gorzej, bo wróg mógł zdwoić wysiłki, a nadal nie wiadomo było kogo ów wróg reprezentował. Może miał swoich ludzi także w siedzibie wyciszonych, kto wie? Mrukliwi, ponurzy przedstawiciele kultu nie wzbudzili jej sympatii, ani zaufania. Półelfka ciekawa była jakimi umiejętnościami bojowymi dysponował przeciętny przedstawiciel wyciszonych, gdyby doszło jednak do bitki. W najgorszym razie będzie musiała bronić i siebie, i klientki, bo nie widziała, czy obrażenia po wybuchu pozwoliłyby maie na walkę wręcz.
Zbliżając się do czegoś, co wyglądało jak mała katedra, kobieta zastanawiała się, czy będzie to zwykła wizyta według jakiegoś standardowego protokołu, czy oto wchodzi do paszczy lwa? Przełknęła ślinę, stawiając krok za krokiem i starając się nie dać po sobie znać, że ma wewnętrzne wątpliwości. W końcu stanęła w okolicy wejścia do małej katedry. Była poddenerwowana, dlatego dopiero po chwili jej wyczulony wzrok zdołał dostrzec ruch po swojej prawej stronie. Jakiś mężczyzna w podartym stroju biegł na łeb, na szyję, w ich kierunku. Miał coś takiego na twarzy, ni to strach, ni to desperację. Kiedy zobaczył gromadzących się przed wejściem wyciszonych, w tych ich tajemniczych szatach, wyhamował i padł do stóp przed Laehteren i Camryn. Przez chwilę łapał oddech, potem wyrzucił z siebie potok słów.
- Łaskawa pani, ochroń mnie, on zaraz tu będzie i mnie zabierze. Ty jesteś z inkwizycji, reprezentujesz prawo tego miasta, musisz mi pomóc…
Camryn widząc co się świeci, wystąpiła naprzód, zasłaniając maie i stając przodem do desperata.
- Hola, hola, nie mamy drobnych. Zmiataj.
Mężczyzna chyba dopiero teraz dostrzegł półelfkę, bo zaczął przeskakiwać spojrzeniem z zielonoskórej na ochroniarkę i z powrotem, zastanawiając się, do której ma się zwracać. Tymczasem z kierunku, z którego nadbiegł mężczyzna, pojawił się inny nieznajomy. Ten był ubrany schludnie i praktycznie, był też uzbrojony w miecz przy boku. Ponadto na skroni miał sporej wielkości siniaka, który właśnie zaczynał puchnąć. Zbliżał się energicznym krokiem do klęczącego wciąż przed kobietami człowieka. Camryn od razu poznała w nim kolegę po fachu. Nieznajomy był strażnikiem. Kiedy się zbliżył, desperat zerwał się na nogi, jakby chciał uciekać, ale coś go powstrzymało. Strażnik wykonał drobny gest ręką. Półelfka wyczuła swoim szóstym zmysłem działanie magii w pobliżu. Desperat opadł na kolana. Stęknął i oklapł, jakby uszło z niego powietrze.
- Proszę o wybaczenie, inkwizytorko. - powiedział strażnik. - Jestem Lionel Fusco i mam odeskortować tego gagatka do Arilii. Mam na to wszelkie potrzebne dokumenty z sądu najwyższego Revendoru. Ten człowiek ma być w Arilii świadkiem na rozprawie groźnego przestępcy, Blizny, może słyszałyście o nim? Niestety zaatakował mnie z zaskoczenia i uciekł. To pospolity rzezimieszek. Dobrze, że go znaleźliście, pani. - Lionel skłonił się nisko. - Obiecuję, że to się nie powtórzy.
- Za-aczekaj. - próbował protestować wiezień. - On wcale nie chce mnie nigdzie odwieźć. On chce mnie zabić!
- To bardzo ciekawe, ale moja klientka ma teraz do wykonania bardzo ważną sprawę wagi państwowej. - powiedziała Camryn, drapiąc się po brodzie. - I nie potrzebuje tu żadnych ekscesów. Proszę zabrać stąd więźnia, panie Fusco, i lepiej go pilnować.
- Oczywiście, już, już go zabieram. - powiedział strażnik, kłaniając się po raz wtóry. Potem warknął na rzezimieszka. - Wstawaj, idziemy do dyliżansu.
- Ty nie rozumiesz! On pracuje dla Blizny. Ja to wiem. Nie dotrę żywy na rozprawę! - rzęził więzień, ale strażnik już brał go za ubranie na karku i stawiał do pionu.
- Panie! Nie histeryzuj, po prostu musisz wykonać swój obywatelski obowiązek i zeznawać przeciwko swojemu koledze. - rzekła półelfka, wzdychając z głębi trzewi. Nie lubiła przestępców. Czy ktokolwiek ich lubił? - Choć raz w swoim nędznym życiu zrób coś przyzwoitego i mów prawdę przed sędzią.
Więzień chyba odpuścił, bo wstał na nogi i odwrócił się w stronę strażnika. Lionel wskazał mu kierunek, w którym mieli się udać. Nagle więzień skierował głowę w kierunku Camryn i syknął.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Skorumpowani kolesie. Nie ma już praworządności na tym świecie. - wskazał palcem na obie kobiety. - Będę was nękał po śmierci, tak tak, mój nieśmiertelny duch…
- Starczy tego. - strażnik Fusco trzepnął więźnia w potylicę i pchnął przed siebie. - Idziemy.
Ochroniarka westchnęła, odprowadzając dwójkę mężczyzn wzrokiem. Potem już bez zbędnych opóźnień, wraz z klientką, wkroczyły do katedry. Półelfka otwarła usta, nie mogąc się nadziwić przepychowi wnętrza budowli, w której się znalazła. Wszędzie dookoła panowały wszechogarniające biel i złoto. Takie bogactwo dla kogoś wychowanego na wsi było bądź, co bądź, trochę przytłaczające i onieśmielające. Jednak Camryn trzymała się prosto i starała się mimo wszystko mieć baczenie na osoby im towarzyszące. Zerknęła na Laehteren, jednak wyglądało na to, że na zielonoskórej nie robiło to takiego wrażenia. Pewnie tu, w Revendorze, nie takie świecidełka się widziało.
W pewnym momencie osoba, która im przewodziła, zatrzymała się przed wejściem prowadzącym gdzieś do podziemi. Z miny przewodnika nie dało się nic odczytać. Stał tam i gapił się przed siebie jak nieprzytomny. Camryn wydęła dolną wargę zastanawiając się, czemu nie towarzyszy im dalej. A jak zabłądzą w podziemiach? Kto im wskaże drogę powrotną? Inkwizytorka zdecydowała się jednak zejść po schodach i znaleźć to, co na nie czekało. Kim była ochroniarka, żeby jej się sprzeciwiać?
- Jeśli pozwolisz, pani, pójdę pierwsza. Nigdy nic nie wiadomo, a ty jesteś ranna.
Cokolwiek czekało je na dole, do czasu wyzdrowienia maie Camryn miała większe szanse odpowiednio szybko na to zareagować. Bez względu na to, czy będzie do tego potrzebna walka, czy ucieczka.
Nagle naszła Camryn refleksja, że być może rzuca się z motyką na słońce. Powaga sprawy, w którą się mieszała, w oczywisty sposób ją przerosła. Dlatego zwróciła się do inkwizytorki.
- Będę musiała zrezygnować z tego zlecenia. Przykro mi, ale to dla mnie za dużo. Powodzenia.
Po tych słowach udała się razem ze swoim koniem do bram miasta.
Zbliżając się do czegoś, co wyglądało jak mała katedra, kobieta zastanawiała się, czy będzie to zwykła wizyta według jakiegoś standardowego protokołu, czy oto wchodzi do paszczy lwa? Przełknęła ślinę, stawiając krok za krokiem i starając się nie dać po sobie znać, że ma wewnętrzne wątpliwości. W końcu stanęła w okolicy wejścia do małej katedry. Była poddenerwowana, dlatego dopiero po chwili jej wyczulony wzrok zdołał dostrzec ruch po swojej prawej stronie. Jakiś mężczyzna w podartym stroju biegł na łeb, na szyję, w ich kierunku. Miał coś takiego na twarzy, ni to strach, ni to desperację. Kiedy zobaczył gromadzących się przed wejściem wyciszonych, w tych ich tajemniczych szatach, wyhamował i padł do stóp przed Laehteren i Camryn. Przez chwilę łapał oddech, potem wyrzucił z siebie potok słów.
- Łaskawa pani, ochroń mnie, on zaraz tu będzie i mnie zabierze. Ty jesteś z inkwizycji, reprezentujesz prawo tego miasta, musisz mi pomóc…
Camryn widząc co się świeci, wystąpiła naprzód, zasłaniając maie i stając przodem do desperata.
- Hola, hola, nie mamy drobnych. Zmiataj.
Mężczyzna chyba dopiero teraz dostrzegł półelfkę, bo zaczął przeskakiwać spojrzeniem z zielonoskórej na ochroniarkę i z powrotem, zastanawiając się, do której ma się zwracać. Tymczasem z kierunku, z którego nadbiegł mężczyzna, pojawił się inny nieznajomy. Ten był ubrany schludnie i praktycznie, był też uzbrojony w miecz przy boku. Ponadto na skroni miał sporej wielkości siniaka, który właśnie zaczynał puchnąć. Zbliżał się energicznym krokiem do klęczącego wciąż przed kobietami człowieka. Camryn od razu poznała w nim kolegę po fachu. Nieznajomy był strażnikiem. Kiedy się zbliżył, desperat zerwał się na nogi, jakby chciał uciekać, ale coś go powstrzymało. Strażnik wykonał drobny gest ręką. Półelfka wyczuła swoim szóstym zmysłem działanie magii w pobliżu. Desperat opadł na kolana. Stęknął i oklapł, jakby uszło z niego powietrze.
- Proszę o wybaczenie, inkwizytorko. - powiedział strażnik. - Jestem Lionel Fusco i mam odeskortować tego gagatka do Arilii. Mam na to wszelkie potrzebne dokumenty z sądu najwyższego Revendoru. Ten człowiek ma być w Arilii świadkiem na rozprawie groźnego przestępcy, Blizny, może słyszałyście o nim? Niestety zaatakował mnie z zaskoczenia i uciekł. To pospolity rzezimieszek. Dobrze, że go znaleźliście, pani. - Lionel skłonił się nisko. - Obiecuję, że to się nie powtórzy.
- Za-aczekaj. - próbował protestować wiezień. - On wcale nie chce mnie nigdzie odwieźć. On chce mnie zabić!
- To bardzo ciekawe, ale moja klientka ma teraz do wykonania bardzo ważną sprawę wagi państwowej. - powiedziała Camryn, drapiąc się po brodzie. - I nie potrzebuje tu żadnych ekscesów. Proszę zabrać stąd więźnia, panie Fusco, i lepiej go pilnować.
- Oczywiście, już, już go zabieram. - powiedział strażnik, kłaniając się po raz wtóry. Potem warknął na rzezimieszka. - Wstawaj, idziemy do dyliżansu.
- Ty nie rozumiesz! On pracuje dla Blizny. Ja to wiem. Nie dotrę żywy na rozprawę! - rzęził więzień, ale strażnik już brał go za ubranie na karku i stawiał do pionu.
- Panie! Nie histeryzuj, po prostu musisz wykonać swój obywatelski obowiązek i zeznawać przeciwko swojemu koledze. - rzekła półelfka, wzdychając z głębi trzewi. Nie lubiła przestępców. Czy ktokolwiek ich lubił? - Choć raz w swoim nędznym życiu zrób coś przyzwoitego i mów prawdę przed sędzią.
Więzień chyba odpuścił, bo wstał na nogi i odwrócił się w stronę strażnika. Lionel wskazał mu kierunek, w którym mieli się udać. Nagle więzień skierował głowę w kierunku Camryn i syknął.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Skorumpowani kolesie. Nie ma już praworządności na tym świecie. - wskazał palcem na obie kobiety. - Będę was nękał po śmierci, tak tak, mój nieśmiertelny duch…
- Starczy tego. - strażnik Fusco trzepnął więźnia w potylicę i pchnął przed siebie. - Idziemy.
Ochroniarka westchnęła, odprowadzając dwójkę mężczyzn wzrokiem. Potem już bez zbędnych opóźnień, wraz z klientką, wkroczyły do katedry. Półelfka otwarła usta, nie mogąc się nadziwić przepychowi wnętrza budowli, w której się znalazła. Wszędzie dookoła panowały wszechogarniające biel i złoto. Takie bogactwo dla kogoś wychowanego na wsi było bądź, co bądź, trochę przytłaczające i onieśmielające. Jednak Camryn trzymała się prosto i starała się mimo wszystko mieć baczenie na osoby im towarzyszące. Zerknęła na Laehteren, jednak wyglądało na to, że na zielonoskórej nie robiło to takiego wrażenia. Pewnie tu, w Revendorze, nie takie świecidełka się widziało.
W pewnym momencie osoba, która im przewodziła, zatrzymała się przed wejściem prowadzącym gdzieś do podziemi. Z miny przewodnika nie dało się nic odczytać. Stał tam i gapił się przed siebie jak nieprzytomny. Camryn wydęła dolną wargę zastanawiając się, czemu nie towarzyszy im dalej. A jak zabłądzą w podziemiach? Kto im wskaże drogę powrotną? Inkwizytorka zdecydowała się jednak zejść po schodach i znaleźć to, co na nie czekało. Kim była ochroniarka, żeby jej się sprzeciwiać?
- Jeśli pozwolisz, pani, pójdę pierwsza. Nigdy nic nie wiadomo, a ty jesteś ranna.
Cokolwiek czekało je na dole, do czasu wyzdrowienia maie Camryn miała większe szanse odpowiednio szybko na to zareagować. Bez względu na to, czy będzie do tego potrzebna walka, czy ucieczka.
Nagle naszła Camryn refleksja, że być może rzuca się z motyką na słońce. Powaga sprawy, w którą się mieszała, w oczywisty sposób ją przerosła. Dlatego zwróciła się do inkwizytorki.
- Będę musiała zrezygnować z tego zlecenia. Przykro mi, ale to dla mnie za dużo. Powodzenia.
Po tych słowach udała się razem ze swoim koniem do bram miasta.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości