Shari[Lazaret] Oszukać przeznaczenie

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        - Ezraelu! - rzucił karcąco w stronę syna, gdy ten zwyczajnie ukradł młodej pielęgniarce ostatni kawałek jedzonej przez nią bułki. Chłopczyk jednak nic sobie nie zrobił z gniewnego tonu kapitana i nadal wesoło ciamkał przejętą od dziewczyny bułkę, siedząc wygodnie na jej kolanach. Mężczyzna westchnął ciężko z własnej bezsilności i spojrzał na nią zaraz przepraszając za zachowanie malca. Było mu strasznie wstyd.
        Początkowo planował odkupić jej ukradzioną przez Ezraela bułkę, lecz w trakcie "rozmowy" z młódką przyszedł mu do głowy lepszy pomysł. Zaproszeniem na obiad mógłby zrekompensować utracony posiłek, jak również odwdzięczyć się chociaż w ten sposób za jej opiekę nad chłopcem i tym jak walczyła z ordynatorem o to, by maluch został jeszcze odrobinę dłużej na obserwacji. Co prawda opieka i dbanie o powrót pacjentów do pełni zdrowia było jej pracą, jej obowiązkiem, jednakże mimo wszystko Durante chciał okazać jej swoją wdzięczność. Zwłaszcza, że prawdopodobnie gdyby nie ona, pobyt Ezraela w lazarecie byłby dla niego istną katorgą. O ile nie musiałby zaraz po wypisaniu tam wracać, bo mu się pogorszyło. Na ten moment jednak nie wyglądał jakby coś mu dolegało i mężczyzna miał szczerą nadzieję, że chłopiec będzie mógł się cieszyć zdrowiem jak najdłużej.
        - Będziemy musieli jeszcze tylko pójść na targ kupić kilka rzeczy - poinformował pielęgniarkę, po tym jak przystała na jego zaproszenie na obiad. Co prawda z umiejętnościami kulinarnymi Uty wstyd było kogokolwiek zapraszać na wspólny posiłek, jednak jego potrawy były przynajmniej zjadliwe w przeciwieństwie do abominacji, które kilka razy powstały, gdy to kapitan wziął się za gotowanie. Czegoś takiego nie dałby do zjedzenia nawet mordercom jego ukochanej żony. W takim wypadku nie miał innego wyboru, jak znaleźć się na łasce gotowanego przez kotołaka jedzenia.
        - Hmm... Ale... - odezwał się zaskoczony, gdy dziewczyna stanowczo dała mu do zrozumienia, że to ona będzie niosła chłopca. - Mi nic już nie jest... - mruknął odrobinę zakłopotany, spoglądając gdzieś w bok i pocierając dłonią swój kark. Kłócić się z nią nie miał co, bo nie chciał robić scen i kłopotów pielęgniarce. Mogłaby zrezygnować ze wspólnego posiłku, a poza tym Ezrael wydawał się naprawdę szczęśliwy z możliwości przebywania na rękach swojej dużo starszej przyjaciółki i zaczepiania się z nią nawzajem.
        Westchnął pokonany po raz kolejny tego dnia przez dzieci i bez zbędnej dyskusji przystał na decyzję młódki, wstał na równe nogi i spacerowym, spokojnym krokiem skierował się w stronę targu. Może to i lepiej, że niosła Ezraela, Durante mógł wtedy bez większego problemu donieść zakupy do swojego domu, a nie co chwila zatrzymując się i poprawiając czy to dziecko na rękach czy torby. Już raz mu się coś takiego zdarzyło z tym, że dodatkowo musiał wszystkie zakupy zbierać w połowie drogi do domu, po tym jak jednemu z jego synów, chyba Laventemu, coś się nie spodobało i zaczął się rzucać na rękach kapitana, któremu z rąk wypadły zakupione wtedy rzeczy. Zawsze to jednak lepiej zbierać zakupy z ziemi, niż przez przypadek upuścić dziecko.
        Zakupy przebiegały raczej sprawnie, choć kilka razy mężczyzna był przez kogoś zaczepiany i zagadywany, a to o zdrowie, a to ktoś dziękował za jego pomoc w rozwiązaniu jakiegoś problemu, czy po prostu przekazywana była do jego uszu jakaś ostatnio zasłyszana plotka. Zrobił małe zakupy, nie zbywając nikogo, kto chciał z nim porozmawiać i każdemu uprzejmie odpowiadał, choć darował sobie wchodzenie w szczegóły czy bardziej osobiste kwestie. Może to dlatego opuścił targ niosąc w rękach dwie pełne torby, zamiast jednej i to nie do końca zapełnionej. To było w sumie miłe, że niektórzy mieszkańcy byli tak wdzięczni za jego pracę, że coś mu dodatkowo dorzucali od siebie. Jakieś owoce, ubranka dla chłopców, z których czyjeś dzieci zwyczajnie wyrosły, czy dodatkowy bochen świeżutkiego chleba.
        - Ta-ta! Am! - zakomunikował zniecierpliwiony Ezrael, gdy opuszczali mury miasta i kierowali się już prosto do domu kapitana. Maluch co chwila wyciągał rączki w stronę toreb niesionych przez mężczyznę, gdzie widział, że chowane były słodkie bułki.
        - Dostaniesz w domu. Panienka Willow i tak już jest przez ciebie cała brudna - odparł stanowczo, nie chcąc by chłopiec pokleił włosy dziewczyny jeszcze lukrem z bułki. Jedną dał od razu dziewczynie, gdy je dopiero co kupił. Wziął po jednej sztuce dla każdego, biorąc pod uwagę również towarzyszącą im obu młódkę. - Niech to będzie twoja kara za to, że ukradłeś panience jej bułkę. I nie próbuj nawet płakać, na mnie to nie działa i tylko pogorszysz swoją sytuację - ostrzegł syna, który na moment się uspokoił, ale nie zamierzał się tak łatwo poddać. Zdecydowanie był już zdrowy i pełen energii. Durante już widział co go czeka przez ten czas co będzie musiał siedzieć w domu, gdy obaj jego synowie będą rozrabiać, a nie standardowo tylko jeden.
        - Nie jest ci ciężko, panienko? - zapytał łagodnie zerkając w stronę dziewczyny. Co prawda chciałby wypytać ją o kilka rzeczy, o jej rodziców chociażby, o jej problem z mieszkaniem, dlaczego siedziała na schodach zamiast wrócić do domu, do rodziny, jednakże uznał, że najlepiej jeśli da jej teraz spokój i nie będzie jej na razie zadręczał swoimi pytaniami. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak zakłopotana była po jego serii pytań, gdy jeszcze siedziała na schodach.
        - Wyjątkowo ciepło dzisiaj jest prawda? Może zima już nie wróci. Dobrze by było - zagaił, by zabić niezręczną ciszę i może choć trochę zająć jakoś czas ich wędrówki.

        Po jakimś czasie w końcu dotarli na miejsce i po wspięciu się na skromny ganek, Durante otworzył przed towarzyszącą mu Willow drzwi, zapraszając ją do środka.
        - Proszę, czuj się jak u siebie panienko. Gdybyś potrzebowała, tam pod schodami znajduje się łaźnia. Nie krępuj się poprosić Uty o przygotowanie wody jeśli będziesz chciała umyć sobie chociaż włosy - wyjaśnił jej spokojnie, przytrzymał zakupu jedną ręką i zamknął za nimi drzwi, po czym ruszył na wprost do niewielkiej kuchni.
        - Panie? - rozbrzmiał głos kotołaka, który zaraz pojawił się w salonie i utkwił spojrzenie w przybyłych. - Panie!
        - Uta, dobrze, że jesteś. Panienka Willow zostanie dzisiaj z nami na obiad i być może na kilka najbliższych dni. Już jej powiedziałem, że będziesz do jej dyspozycji, gdyby czegoś potrzebowała - poinformował kotołaka, rozpakowując spokojnie torby z zakupami.
        - Dobrze, dobrze. Albo nie dobrze. Może być z tym mały problem... W każdym razie pań... - czarny kocur zaczął się gubić we własnych myślach i tym co chciał przekazać. Był mocno zakłopotany, albo raczej poddenerwowany sytuacją w jakiej się znalazł, a jeszcze bardziej frustrowało go to, że Durante nie dawał mu dojść do słowa, a doskonale wiedział, że dostanie burę od swojego pana, jeśli szybko nie poinformuje go o drobnym, prawdopodobnie dość problematycznym szczególe.
        - Gdzie jest Lavente? Śpi? - zapytał mężczyzna przepraszając na moment młódkę, że nie poświęca jej w tej chwili wystarczająco uwagi.
        - N...ni...
        - Jest ze mną - doszedł do jego uszu kobiecy głos gdzieś z lewej strony.
        - Tata! - zawołał radośnie jego drugi syn, gdy zza rogu wyszła przepiękna kobieta o czarnych skrzydłach i kruczoczarnych, długich, delikatnie falowanych włosach, trzymając na rękach chłopca, uśmiechającego się radośnie na widok ojca.
        Durante był tak zszokowany przybyciem swojej matki, że przez moment nie był w stanie wydusić z siebie słowa i stał z rozdziawionymi lekko ustami. Kiedy natomiast udało mu się pozbierać, od razu spiorunował kotołaka spojrzeniem, od którego zmiennokształtny momentalnie się skulił.
        - Witaj kochanie - upadła przywitała się przyjaźnie z młodą dziewczyną, która przyszła razem z błogosławionym. Weszła do kuchni i przekazała swojego starszego wnuka w ręce kocura, by zaraz wziąć pod rękę spiętego błogosławionego. - A z tobą mój drogi mam do pogadania. Przeproś ładnie swojego gościa na moment i chodźmy do ogrodu. Uta, zaparzysz mi proszę ziołowej herbatki?
        - Oczywiście, pani - zgodził się gorączkowo kotołak, starając się unikać groźnego spojrzenia właściciela tego domu, który zaraz razem z czarnoskrzydłą anielicą zniknęli w salonie za rogiem, a chwilę po tym rozległ się łagodny dźwięk zamykanych drzwi na ganek za domem.
        - Ugh... Ten mój pan... Przecież chciałem mu powiedzieć. Chciałem, a nie dał mi dojść do słowa! Prawda panienko? - zagaił do młodej pielęgniarki i westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że choćby świat miał się zaraz skończyć i tak dostanie po wąsach od błogosławionego. - Panienka się czegoś napije? Proszę, usiądź, ja zabiorę te torby. Jeśli panienka głodna, proszę się częstować, trochę zajmie nim zrobię obiad - powiedział zestawiając najpierw ze stołu torby z na wpół wypakowanymi zakupami i zaraz przysunął bliżej w stronę dziewczyny miskę z owocami. Co prawda nie wiedział, dlaczego Durante przyprowadził do domu młodą pielęgniarkę, ale kapitan kazał mu być miły dla dziewczyny i do jej usług, nawet jeśli naszły go obawy, czy dziewczyna miałaby zająć jego miejsce.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość