Pałac Hrabiego ⇒ [Posiadłość] Wróg u bram
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Anastasia w głębi ducha była z siebie zadowolona, że udało jej się tak gładko wciągnąć Vincenta w rozmowę. Do tej pory był milczący, zamyślony – jakby był tu, bo tak wypadało, ale myślami wybiegał już daleko przed siebie, ścigany przez nawał obowiązków. Na pewno miał dużo na głowie i pewnie z racji tego, że była to dla niego nowość, bardzo się przejmował. David nigdy się tak nie zachowywał, ale on w końcu dorastał w takich warunkach, dla niego to był chleb powszedni i o swoich obowiązkach opowiadał z rozbawieniem – „mam tyle do zrobienia, że w zasadzie nie powinno mnie tu być, ale przecież księgi rachunkowe nie uciekną. A wy możecie, jeśli za długo będziecie czekać”. I śmiech – często śmiał się z własnych żartów, zarażając w ten sposób tych, którzy z jakiegoś powodu nie byli w tak dobrym nastroju jak on. Tak, gospodarzem w towarzystwie był dobrym. Ponoć jednak w kwestiach finansowych nie był już tak płynny, z organizacją również bywało różnie. W tej kwestii chyba Vincent go przewyższał…
Im dłużej jednak hrabia mówił, tym większe wrażenie robił on na Anastasii, jednak po jej spojrzeniu ciężko było orzec czy było to wrażenie pozytywne czy negatywne. Patrzyła na niego wielkimi oczami, milcząc i sprawiając wrażenie, że nie mruga, by usłyszeć każde słowo i nie stracić wątku. Tak, dokładnie: jakby ten krótki wykład wymagał całej jej uwagi, wliczając w to patrzenie. Rozproszy się na moment spuszczając wzrok i koniec, nie zrozumie już nic – jak na jakimś wykładzie z fizyki. Nie by na jakimkolwiek w życiu była.
Na towarzystwo Anastasia nie zwracała przez to wszystko uwagi – szczególnie nie patrzyła na Daniela, który stał tuż obok niej, musiałaby więc mocno odwrócić głowę, by na niego zerknąć, nie wystarczyłby tylko szybki ruch oczami. Nie widziała tej narastającej złości. Całą jej uwagę miał teraz Vincent i nie umknęło jej to jak się rozkręcił i wyglądał przy tym na zadowolonego, gdy prowadził taki monolog. Zastanawiała się czy to jego typowe zachowanie i zawsze i ze wszystkimi tak rozmawia, czy może to teraz tak reagował – bo ich nie znał. Albo trafiła przypadkiem na jego konika.
Jeśli zaś o treść wypowiedzi hrabiego chodzi – ta pannę Vantanello trochę przytłoczyła. Rozumiała każde zdanie z osobna i pojedynczo była w stanie zgodzić się z każdym z nich, ale razem stanowiły dla niej tezę wręcz wywrotową. Społeczeństwo tak nie działało, wyższe sfery tak nie działały – przynajmniej jej zdaniem. Wyrosła w przekonaniu, że każdy ma jakąś rolę do odegrania i nawet jeśli jej się to nie podoba, musi to zrobić, bo to kwestia dobra całej rodziny. Trzeba było nauczyć się czerpać przyjemność z tego, co musiało się zrobić. Nim jednak zdołała zdać sobie z tego wszystkiego sprawę, otrząsnąć się, ułożyć odpowiedź w głowie i ją wyartykułować, do rozmowy wtrącił się Daniel, którego narastający gniew Anastasia przeoczyła. Teraz patrzyła na niego z nieskrywanym zaskoczeniem. Fakt, że wykład Vincenta trochę wymykał się konwenansom, a jego tezy były wywrotowe, ale żeby reagować aż tak? Panna Vantanello nie wiedziała, że między nimi od dawna nie działo się dobrze i przez to też nie potrzebowali wiele by rozgorzał konflikt… W duchu przyznała, że z wiadomych (tylko sobie i ojcu) powodów miała dla Vincenta pewną taryfę ulgową, więc może faktycznie źle go teraz oceniła. Faktem było jednak, że tak nie rozmawiali arystokraci.
Tocząca się jednak obok niej wymiana zdań była… Zaskakująca. Zwłaszcza to jak reagował Vincent – był taki spokojny i opanowany, emocje okazywał subtelnie w przeciwieństwie do swojego rudego kuzyna. Może właśnie w tej rudości tkwił sekret? O osobach z tym kolorem włosów krążyły różne legendy, a powiedzonek na temat ich charakteru funkcjonowały chyba ze dwa tuziny, większość jednak krążyła wokół ognia – może faktycznie Daniel miał ognisty charakter, który uwydatniał się w kontraście ze spokojnym panem domu? David nie stanowił takiego przeciwieństwa – również był bardzo energiczny.
Jednak łagodna postawa hrabiego nie uspokajała sytuacji, a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej ją zaogniała. Anastasia zaczęła mieć obawy, że zaraz dojdzie do czegoś niemiłego: kłótni albo pojedynku, który Daniel już rozważył, o czym ona nie wiedziała. Całe szczęście interwencja nestorki rozładowała sytuację.
Bastien obserwował napięcie wśród młodzieży czujnie, jakby był gotów wkroczyć, by wyratować z opresji swoją drogą córkę. Nie przestał jednak angażować się przez to w rozmowę – akurat dyskusja dotyczyła tematów gospodarczych, które były całkiem ciekawe, ale też nie wymagały tyle uwagi, bo nikt nie wchodził w szczegóły. A tam – w towarzystwie Anastasii – działo się całkiem ciekawie. Może wręcz trochę za ciekawie. Całe szczęście lady Francis wkroczyła w odpowiednim momencie i Bastien nie musiał się ruszać i robić wstydu córce. Oczywiście sam by tego za wstyd nie uważał, ale ona z pewnością tak – młode kobiety już tak miały, że wstyd im było przyznawać się do ojców. Przynajmniej tak uważał lord Vantanello.
- Wiesz, że Daniel i Anastasia znają się już tak długo, że oboje w swoim towarzystwie są bardzo… swobodni – Bastien próbował usprawiedliwić wybuch syna Ryszarda. – A poza tym wokół jest sama młodzież, a młodość rządzi się swoimi prawami. Wiesz o czym mówię – dodał poufałym tonem.
- Dajmy chłopakom czas – wrócił do głównego tematu narzekać Ryszarda. – Jeśli faktycznie jest tak jak mówisz i to kwestia specyficznej tęsknoty za Davidem, w końcu Danielowi przejdzie. Może jak teraz twój syn się trochę rozerwie – dodał, choć w duchu zaczął się obawiać, że być może będzie wręcz odwrotnie. Oby się mylił, bo uraza rudego panicza nikomu nie pomoże…
- Tak, znamy się od dziecka – przyznała Anastasia, gdy Roze ją o to zapytała. – David, Daniel i ja jesteśmy… byliśmy w podobnym wieku, wychowywaliśmy się razem.
Choć panna Vantanello poprawiła się i użyła czasu przeszłego, nie wyglądała już na taką poruszoną myślą, że jeden z jej przyjaciół z dzieciństwa odszedł tak gwałtownie – gdyby teraz się rozkleiła, byłoby to raczej niestosowne.
- O, to przykro słyszeć - westchnęła Anastasia na wieść, że kuzyni nie żyją w zgodzie. - Oby udało się przełamać tę złą passę - zwróciła się do Vincenta, uśmiechając się pokrzepiająco. - Daniel jest naprawdę sympatyczny, tylko trzeba go lepiej poznać. Chyba nie mieliście na to za wiele czasu, prawda? Słyszałam, że sprowadził się tu pan zimą?
Przy barku, gdzie Roze tymczasowo przejęła rolę pani… a raczej pana domu, bo w towarzystwie to raczej panowie nalewali alkohol, Anastasia stanęła nieopodal Vincenta - w końcu rozmawiali ze sobą, więc nie mogli się przekrzykiwać. Jednak gdy tylko panna Erenhert spojrzała wymownie na Vantanello, nie musiała długo czekać na odpowiedź.
- Mimozę, jeśli mogę prosić - powiedziała uprzejmie, bo choć widziała, że wszystkie potrzebne składniki znajdują się w barku, zawsze wolała dać Roze możliwość wymigania się, gdyby nie umiała albo nie chciała przyrządzić tego drinka.
- To co pan wcześniej powiedział, o powinności względem rodziny i społeczeństwa, brzmiało bardzo… światowo. Gdzie się pan kształcił? Ma pan tytuł naukowy czy jest pan, jak to się mówi, wolnym myślicielem?
Anastasia brzmiała na uprzejmie i jednocześnie szczerze zainteresowaną. Nie jak podekscytowana nastolatka, bo nie wypadało, ale też nie jak zblazowana dama na nudnym wieczorku, bo ten zdecydowanie nudny nie był. A jej bardzo zależało na tym, by jak najlepiej poznać Vincenta.
Im dłużej jednak hrabia mówił, tym większe wrażenie robił on na Anastasii, jednak po jej spojrzeniu ciężko było orzec czy było to wrażenie pozytywne czy negatywne. Patrzyła na niego wielkimi oczami, milcząc i sprawiając wrażenie, że nie mruga, by usłyszeć każde słowo i nie stracić wątku. Tak, dokładnie: jakby ten krótki wykład wymagał całej jej uwagi, wliczając w to patrzenie. Rozproszy się na moment spuszczając wzrok i koniec, nie zrozumie już nic – jak na jakimś wykładzie z fizyki. Nie by na jakimkolwiek w życiu była.
Na towarzystwo Anastasia nie zwracała przez to wszystko uwagi – szczególnie nie patrzyła na Daniela, który stał tuż obok niej, musiałaby więc mocno odwrócić głowę, by na niego zerknąć, nie wystarczyłby tylko szybki ruch oczami. Nie widziała tej narastającej złości. Całą jej uwagę miał teraz Vincent i nie umknęło jej to jak się rozkręcił i wyglądał przy tym na zadowolonego, gdy prowadził taki monolog. Zastanawiała się czy to jego typowe zachowanie i zawsze i ze wszystkimi tak rozmawia, czy może to teraz tak reagował – bo ich nie znał. Albo trafiła przypadkiem na jego konika.
Jeśli zaś o treść wypowiedzi hrabiego chodzi – ta pannę Vantanello trochę przytłoczyła. Rozumiała każde zdanie z osobna i pojedynczo była w stanie zgodzić się z każdym z nich, ale razem stanowiły dla niej tezę wręcz wywrotową. Społeczeństwo tak nie działało, wyższe sfery tak nie działały – przynajmniej jej zdaniem. Wyrosła w przekonaniu, że każdy ma jakąś rolę do odegrania i nawet jeśli jej się to nie podoba, musi to zrobić, bo to kwestia dobra całej rodziny. Trzeba było nauczyć się czerpać przyjemność z tego, co musiało się zrobić. Nim jednak zdołała zdać sobie z tego wszystkiego sprawę, otrząsnąć się, ułożyć odpowiedź w głowie i ją wyartykułować, do rozmowy wtrącił się Daniel, którego narastający gniew Anastasia przeoczyła. Teraz patrzyła na niego z nieskrywanym zaskoczeniem. Fakt, że wykład Vincenta trochę wymykał się konwenansom, a jego tezy były wywrotowe, ale żeby reagować aż tak? Panna Vantanello nie wiedziała, że między nimi od dawna nie działo się dobrze i przez to też nie potrzebowali wiele by rozgorzał konflikt… W duchu przyznała, że z wiadomych (tylko sobie i ojcu) powodów miała dla Vincenta pewną taryfę ulgową, więc może faktycznie źle go teraz oceniła. Faktem było jednak, że tak nie rozmawiali arystokraci.
Tocząca się jednak obok niej wymiana zdań była… Zaskakująca. Zwłaszcza to jak reagował Vincent – był taki spokojny i opanowany, emocje okazywał subtelnie w przeciwieństwie do swojego rudego kuzyna. Może właśnie w tej rudości tkwił sekret? O osobach z tym kolorem włosów krążyły różne legendy, a powiedzonek na temat ich charakteru funkcjonowały chyba ze dwa tuziny, większość jednak krążyła wokół ognia – może faktycznie Daniel miał ognisty charakter, który uwydatniał się w kontraście ze spokojnym panem domu? David nie stanowił takiego przeciwieństwa – również był bardzo energiczny.
Jednak łagodna postawa hrabiego nie uspokajała sytuacji, a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej ją zaogniała. Anastasia zaczęła mieć obawy, że zaraz dojdzie do czegoś niemiłego: kłótni albo pojedynku, który Daniel już rozważył, o czym ona nie wiedziała. Całe szczęście interwencja nestorki rozładowała sytuację.
Bastien obserwował napięcie wśród młodzieży czujnie, jakby był gotów wkroczyć, by wyratować z opresji swoją drogą córkę. Nie przestał jednak angażować się przez to w rozmowę – akurat dyskusja dotyczyła tematów gospodarczych, które były całkiem ciekawe, ale też nie wymagały tyle uwagi, bo nikt nie wchodził w szczegóły. A tam – w towarzystwie Anastasii – działo się całkiem ciekawie. Może wręcz trochę za ciekawie. Całe szczęście lady Francis wkroczyła w odpowiednim momencie i Bastien nie musiał się ruszać i robić wstydu córce. Oczywiście sam by tego za wstyd nie uważał, ale ona z pewnością tak – młode kobiety już tak miały, że wstyd im było przyznawać się do ojców. Przynajmniej tak uważał lord Vantanello.
- Wiesz, że Daniel i Anastasia znają się już tak długo, że oboje w swoim towarzystwie są bardzo… swobodni – Bastien próbował usprawiedliwić wybuch syna Ryszarda. – A poza tym wokół jest sama młodzież, a młodość rządzi się swoimi prawami. Wiesz o czym mówię – dodał poufałym tonem.
- Dajmy chłopakom czas – wrócił do głównego tematu narzekać Ryszarda. – Jeśli faktycznie jest tak jak mówisz i to kwestia specyficznej tęsknoty za Davidem, w końcu Danielowi przejdzie. Może jak teraz twój syn się trochę rozerwie – dodał, choć w duchu zaczął się obawiać, że być może będzie wręcz odwrotnie. Oby się mylił, bo uraza rudego panicza nikomu nie pomoże…
- Tak, znamy się od dziecka – przyznała Anastasia, gdy Roze ją o to zapytała. – David, Daniel i ja jesteśmy… byliśmy w podobnym wieku, wychowywaliśmy się razem.
Choć panna Vantanello poprawiła się i użyła czasu przeszłego, nie wyglądała już na taką poruszoną myślą, że jeden z jej przyjaciół z dzieciństwa odszedł tak gwałtownie – gdyby teraz się rozkleiła, byłoby to raczej niestosowne.
- O, to przykro słyszeć - westchnęła Anastasia na wieść, że kuzyni nie żyją w zgodzie. - Oby udało się przełamać tę złą passę - zwróciła się do Vincenta, uśmiechając się pokrzepiająco. - Daniel jest naprawdę sympatyczny, tylko trzeba go lepiej poznać. Chyba nie mieliście na to za wiele czasu, prawda? Słyszałam, że sprowadził się tu pan zimą?
Przy barku, gdzie Roze tymczasowo przejęła rolę pani… a raczej pana domu, bo w towarzystwie to raczej panowie nalewali alkohol, Anastasia stanęła nieopodal Vincenta - w końcu rozmawiali ze sobą, więc nie mogli się przekrzykiwać. Jednak gdy tylko panna Erenhert spojrzała wymownie na Vantanello, nie musiała długo czekać na odpowiedź.
- Mimozę, jeśli mogę prosić - powiedziała uprzejmie, bo choć widziała, że wszystkie potrzebne składniki znajdują się w barku, zawsze wolała dać Roze możliwość wymigania się, gdyby nie umiała albo nie chciała przyrządzić tego drinka.
- To co pan wcześniej powiedział, o powinności względem rodziny i społeczeństwa, brzmiało bardzo… światowo. Gdzie się pan kształcił? Ma pan tytuł naukowy czy jest pan, jak to się mówi, wolnym myślicielem?
Anastasia brzmiała na uprzejmie i jednocześnie szczerze zainteresowaną. Nie jak podekscytowana nastolatka, bo nie wypadało, ale też nie jak zblazowana dama na nudnym wieczorku, bo ten zdecydowanie nudny nie był. A jej bardzo zależało na tym, by jak najlepiej poznać Vincenta.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Kiedy Vinc już w duchu złożył lady Francis najszczersze podziękowania, wrócił myślami i spojrzeniem do pozostałej gromadki. Szczerze mówiąc nie miał pomysłu co zrobić i bardzo liczył na to, że ktoś się odezwie przed nim, wytyczając nowy tor pogawędki i jakoby zamykając temat Daniela i ich nieporozumień. Liczył trochę na to, że zrobi to Jorge, bo poza nim zabrać głos mogła najpewniej jedynie Mira, a nieco bał się jej komentarza. Niestety ona bardzo pasowała do stereotypowego przedstawienia rudości - posiadając gęste loki w kolorze okrzepłej miedzi zobowiązana jakoby była do bycia małą czarownicą - a jako, że jej odcień był dużo ciemniejszy od fryzurki Daniela to najpewniej powinna być też groźniejsza. Dlatego zamiast się rzucać, z uśmiechem diablicy czekała na odpowiedni moment by przeszmuglować jakieś małe szachrajstwo i zagrać na nosie konwenansom ją ograniczającym.
Swoją drogą, Roze też była prawie ruda. Z tym, że u niej różowawe tony podchodziły bardziej pod tak zwany truskawkowy blond. Może dlatego w połowie była drapieżna, a w połowie zagadkowo potulna. I skoro o potulność chodzi, trudno nie zauważyć, że blondyni w tym gronie byli ostrożni i cisi - Vincent, Jorge, Anabelle oraz sama Anastasia. Przełamaniem był więc jedyny brunet, Mikael, który emanował pewnością siebie, ale nie był na tyle bezczelny by się wtrącać… jeszcze.
Dlatego Roze tak bardzo się tutaj przydała.
Jak zwykle Vinc nie miał pojęcia czemu robiła akurat to co robiła - ale najwyraźniej podziałało. Skrępowanie uleciało kiedy tylko postanowiła wymówić parę słów. Cieszył się głównie ze względu na Anę i Anastasię, a także Jorge’a, choć jeśli miał być szczery nie dałby głowy, czy może na dhampirzycy towarzysko polegać. Odkąd się sprowadzili, zachowywała się więcej niż poprawnie, ale on wcześniej nie znał jej od tej strony. Dlatego zastanawiał się co też wyprawia, dlaczego i co powinien o tym wszystkim sądzić. Zdziwiony był za każdym razem, kiedy zamiast wprowadzać zamieszanie wolała powygrzewać się przy towarzyskim kominku i czekał tylko kiedy to się skończy. Za to musiał jej przyznać, że póki tego chciała, w roli wolnej towarzyszki sprawdzała się wyśmienicie i pojawiała się akurat tam gdzie trzeba. Jak zawsze.
Za to zagadnięty przez Anastasię musiał jeszcze pomyśleć o Danielu…
,,Sympatyczny”? Trochę nie z tym go kojarzył. Ale dziewczyna przypomniała mu właśnie, że wiele zależy od punktu widzenia… dla niej był przyjacielem, wsparciem i kimś przy kim mogła być bardziej swobodna. Dla niego zaś był wiecznie wkurzonym małolatem, który nie chce go nawet wysłuchać, bo go nie lubi i już. Ciężko było w tej sytuacji myśleć o porozumieniu, chociaż tak naprawdę nie miałby nic przeciwko. Jednak był świadomy, że czego by nie zrobił, póki postępował tak jak uważał to za najlepsze dla tej części rodziny, która z nim teraz mieszkała, nie mógł dogodzić rudzielcowi, który wcześniej otrzymywał ich przywileje. I prawda prawdą - Vinc był tu stronniczy dopasowując się do żądań Paulii, wygody Edwarda i potrzeb ich córek, mając też na uwadze zdanie lady Francis oraz - przede wszystkim - jej brata Hieronima. Wcześniej liczył się David, jego ojciec i Daniel właśnie. Ich znajomi i ich komfort. Tylko, że do niczego dobrego w hrabstwie to nie doprowadziło, dlatego Vincent nie zamierzał tego powtarzać. Uważał, że rozsądniej było słuchać państwa Edyner i seniorów rodu, a tak naprawdę jedyną osobą, która miała mu to za złe był Daniel. Miał teraz zupełnie inną pozycję. Ale Vinc nie mógł robić głupot, by uszczęśliwić jednego rozpieszczonego marudę. I poznał go na tyle, by tak go właśnie określać - niestety doszły tu też opinie surowej w ocenie Paulii.
- Latem, ale przy takim zamieszaniu jakie było z tym związane można by powiedzieć, że jesienią. Daniela spotykałem w miarę często, zwłaszcza zimną przy okazji kuligów (,,w których oczywiście nie brałem udziału »zajęty przeprowadzką«”), ale nasze rozmowy były raczej ograniczone… nie wątpię jednak, że dla pani może być bardzo dobrym kompanem. Po prostu nie każdy z każdym się lubi - stwierdził wymijająco, by nie roztrząsać skomplikowanych rodzinnych spraw przy gościu ani nie wytykać Danielowi ograniczenia umysłowego przy jego przyjaciółce. Nawet on wiedział, że nie wypadało.
Roze o drinka nie prosił - zwykle pijał to co było pod ręką, w przypadku alkoholi zwyczajnie otwierał butelkę i nie mieszał jej zawartości z niczym, by szybciej móc wrócić do swoich papierów. Z tego względu jego rozeznanie w temacie było zerowe - nie dość, że alkohol na niego nie działał to i smakiem zbytnio się nie przejmował.
Szczęściem Mikael potrafił myśleć za niego i przyniósł mu coś, by stojąc tak z Anatasią Vinc miał co robić z rękami i nie odstawał zbytnio od towarzystwa. Sobie też nie poskąpił. Może były to ludzkie zapasy, ale nie takie znowu złe!
Usiadł w pobliżu, wraz z Anabelle i Mirą, z którymi zaczął wymieniać uprzejme, błahe uwagi, mając jednoczesne baczenie na rozmowę hrabiego. Był niemal ciekawy jak mu pójdzie i do czego to doprowadzi…
Sam Vincent nie spodziewał się, że Anastasia, mając pod ręką tylu znajomych będzie z nim jeszcze rozmawiać. Ale skoro takie było jej życzenie, mógł opowiadać dalej. Był nawet mile zaskoczony. Nie chciał jej pochlebiać, ale miał wrażenie, że słuchają go przeważnie inteligentni ludzie.
Z tym… że miał problem z odpowiedzią?
Nie chciał zawalać Anastasii lawiną tytułów, osiągnięć i ukończonych kierunków, chociaż poniekąd o to właśnie pytała. Próbował jakoś to skrócić, ale zdawkowe ,,w różnych miejscach” też nie wydawało mu się odpowiednie. Wymienianie wszystkich uczelni po kolei zaś… ludzie zwykle nie to mieli na myśli dopytując się o wykształcenie. Czasami chyba nawet zapominali, że długowieczni naukowcy nie muszą siedzieć całe życie w jednej konkretnej dziedzinie na jednym jedynym uniwersytecie. A Anastasia mogła nawet nie wiedzieć ile on ma lat i czym się zajmuje całe swoje życie…
Jak więc ująć to po arystokratycznemu?
Nie, dobra, spróbuje zwyczajnie po ludzku.
- Mam sporo tytułów, bo i pod kątem wielu dyscyplin się kształciłem i niekiedy symultanicznie na kilku kierunkach… ale poniekąd w związku z tym lepiej tego wszystkiego nie wymieniać. - Uśmiechnął się leciutko. - W różnych częściach Alaranii tytuły nadawane są różnie, czasami pod jedną nazwą kryją się zupełnie dwie różne rzeczy, zależnie od państwa i rodzaju akademii, więc mogą być bardzo mylące. Między sobą, mam tu na myśli Towarzystwo Zjednoczonej Nauki, mamy na to specjalny żargon, ale niestety nie jest on powszechnie znany i nie przydaje się do tłumaczenia. Z ciekawszych i bardziej uniwersalnych rzeczy to mogę powoływać się na tytuł doktora nauk rasologicznych oraz eksperta zasadniczej teorii magii. W skrócie interesuję się rasami humanoidalnymi; czym są oraz co są w stanie osiągnąć... Zajmuję się też kreomagowaniem i alchemią, jeśli to panią może zainteresować. Trochę zielarstwem. Powiedziałbym więc, że zdecydowanie nie jestem wolnym myślicielem. Podlegam zbyt wielu instytucjom i osobom - przyznał bez szczególnego żalu. Może nawet z nutką zadowolenia. - Jeśli zaś chodzi o to, gdzie mieszczą się główne ośrodki naukowe, w których przebywałem to wymienić mogę chociażby Kryształowe Królestwo, Adrion (kojarzy pani, prawda, akademię medyczną?), Rapsodię czy Nową Aerię. Jeśli mam być jednak szczery przy samych pracach często korzystałem najbardziej z dostępu do placówek w Neverith i Soral. Tamtejsi są w swym podejściu dosyć odmienni od nas, osób ze środka kontynentu i chociaż nasze naukowe grono ponoć zostaje niezamknięte dla nikogo, nigdy wcześniej na wydziale nie widziałem tylu kotołaków. - Zerknął na Mikaela, który chrząknął na swoim miejscu. - Emm… Wybacz mi jeśli się rozgaduję, to maniera, której do tej pory nie musiałem się zbytnio pozbywać. Moi uczniowie zwykle na niej korzystają - westchnął cicho, bo nie dość, że trochę za tym tęsknił to jeszcze dwa razy z rzędu popełnił ten sam błąd. Nikt nigdy nie był zadowolony z jego błędów. No i Mikael miał rację - straszna była ta skłonność do dawania wykładów.
A to nie na tym przecież polegała rozmowa…
- Pani… pobierała nauki w domu? - zapytał, choć nadal nie miał w zwyczaju prowadzić pogawędek z kimś kto nie był ani jego współpracownikiem, ani uczniem i ogólnie nie wiązał się z jego pracą. Ale już trudno. Zawsze można było panny Anastasii użyć jako przykładowej ludzkiej dziewczyny z bogatego domu. Musiał się nią zainteresować skoro był gospodarzem i już go zagadnęła.
- Odnoszę wrażenie, że ważna jest dla pani sztuka, choć nie jestem pewny jakiego rodzaju - zachęcił, po raz kolejny pokazując, że mimo nieobycia, potrafi słuchać i nie jest zupełnym ignorantem. Oczywiście poniekąd była to zasługa czytania aur, ale tego na szczęście wyjaśniać nie musiał…
Swoją drogą, Roze też była prawie ruda. Z tym, że u niej różowawe tony podchodziły bardziej pod tak zwany truskawkowy blond. Może dlatego w połowie była drapieżna, a w połowie zagadkowo potulna. I skoro o potulność chodzi, trudno nie zauważyć, że blondyni w tym gronie byli ostrożni i cisi - Vincent, Jorge, Anabelle oraz sama Anastasia. Przełamaniem był więc jedyny brunet, Mikael, który emanował pewnością siebie, ale nie był na tyle bezczelny by się wtrącać… jeszcze.
Dlatego Roze tak bardzo się tutaj przydała.
Jak zwykle Vinc nie miał pojęcia czemu robiła akurat to co robiła - ale najwyraźniej podziałało. Skrępowanie uleciało kiedy tylko postanowiła wymówić parę słów. Cieszył się głównie ze względu na Anę i Anastasię, a także Jorge’a, choć jeśli miał być szczery nie dałby głowy, czy może na dhampirzycy towarzysko polegać. Odkąd się sprowadzili, zachowywała się więcej niż poprawnie, ale on wcześniej nie znał jej od tej strony. Dlatego zastanawiał się co też wyprawia, dlaczego i co powinien o tym wszystkim sądzić. Zdziwiony był za każdym razem, kiedy zamiast wprowadzać zamieszanie wolała powygrzewać się przy towarzyskim kominku i czekał tylko kiedy to się skończy. Za to musiał jej przyznać, że póki tego chciała, w roli wolnej towarzyszki sprawdzała się wyśmienicie i pojawiała się akurat tam gdzie trzeba. Jak zawsze.
Za to zagadnięty przez Anastasię musiał jeszcze pomyśleć o Danielu…
,,Sympatyczny”? Trochę nie z tym go kojarzył. Ale dziewczyna przypomniała mu właśnie, że wiele zależy od punktu widzenia… dla niej był przyjacielem, wsparciem i kimś przy kim mogła być bardziej swobodna. Dla niego zaś był wiecznie wkurzonym małolatem, który nie chce go nawet wysłuchać, bo go nie lubi i już. Ciężko było w tej sytuacji myśleć o porozumieniu, chociaż tak naprawdę nie miałby nic przeciwko. Jednak był świadomy, że czego by nie zrobił, póki postępował tak jak uważał to za najlepsze dla tej części rodziny, która z nim teraz mieszkała, nie mógł dogodzić rudzielcowi, który wcześniej otrzymywał ich przywileje. I prawda prawdą - Vinc był tu stronniczy dopasowując się do żądań Paulii, wygody Edwarda i potrzeb ich córek, mając też na uwadze zdanie lady Francis oraz - przede wszystkim - jej brata Hieronima. Wcześniej liczył się David, jego ojciec i Daniel właśnie. Ich znajomi i ich komfort. Tylko, że do niczego dobrego w hrabstwie to nie doprowadziło, dlatego Vincent nie zamierzał tego powtarzać. Uważał, że rozsądniej było słuchać państwa Edyner i seniorów rodu, a tak naprawdę jedyną osobą, która miała mu to za złe był Daniel. Miał teraz zupełnie inną pozycję. Ale Vinc nie mógł robić głupot, by uszczęśliwić jednego rozpieszczonego marudę. I poznał go na tyle, by tak go właśnie określać - niestety doszły tu też opinie surowej w ocenie Paulii.
- Latem, ale przy takim zamieszaniu jakie było z tym związane można by powiedzieć, że jesienią. Daniela spotykałem w miarę często, zwłaszcza zimną przy okazji kuligów (,,w których oczywiście nie brałem udziału »zajęty przeprowadzką«”), ale nasze rozmowy były raczej ograniczone… nie wątpię jednak, że dla pani może być bardzo dobrym kompanem. Po prostu nie każdy z każdym się lubi - stwierdził wymijająco, by nie roztrząsać skomplikowanych rodzinnych spraw przy gościu ani nie wytykać Danielowi ograniczenia umysłowego przy jego przyjaciółce. Nawet on wiedział, że nie wypadało.
Roze o drinka nie prosił - zwykle pijał to co było pod ręką, w przypadku alkoholi zwyczajnie otwierał butelkę i nie mieszał jej zawartości z niczym, by szybciej móc wrócić do swoich papierów. Z tego względu jego rozeznanie w temacie było zerowe - nie dość, że alkohol na niego nie działał to i smakiem zbytnio się nie przejmował.
Szczęściem Mikael potrafił myśleć za niego i przyniósł mu coś, by stojąc tak z Anatasią Vinc miał co robić z rękami i nie odstawał zbytnio od towarzystwa. Sobie też nie poskąpił. Może były to ludzkie zapasy, ale nie takie znowu złe!
Usiadł w pobliżu, wraz z Anabelle i Mirą, z którymi zaczął wymieniać uprzejme, błahe uwagi, mając jednoczesne baczenie na rozmowę hrabiego. Był niemal ciekawy jak mu pójdzie i do czego to doprowadzi…
Sam Vincent nie spodziewał się, że Anastasia, mając pod ręką tylu znajomych będzie z nim jeszcze rozmawiać. Ale skoro takie było jej życzenie, mógł opowiadać dalej. Był nawet mile zaskoczony. Nie chciał jej pochlebiać, ale miał wrażenie, że słuchają go przeważnie inteligentni ludzie.
Z tym… że miał problem z odpowiedzią?
Nie chciał zawalać Anastasii lawiną tytułów, osiągnięć i ukończonych kierunków, chociaż poniekąd o to właśnie pytała. Próbował jakoś to skrócić, ale zdawkowe ,,w różnych miejscach” też nie wydawało mu się odpowiednie. Wymienianie wszystkich uczelni po kolei zaś… ludzie zwykle nie to mieli na myśli dopytując się o wykształcenie. Czasami chyba nawet zapominali, że długowieczni naukowcy nie muszą siedzieć całe życie w jednej konkretnej dziedzinie na jednym jedynym uniwersytecie. A Anastasia mogła nawet nie wiedzieć ile on ma lat i czym się zajmuje całe swoje życie…
Jak więc ująć to po arystokratycznemu?
Nie, dobra, spróbuje zwyczajnie po ludzku.
- Mam sporo tytułów, bo i pod kątem wielu dyscyplin się kształciłem i niekiedy symultanicznie na kilku kierunkach… ale poniekąd w związku z tym lepiej tego wszystkiego nie wymieniać. - Uśmiechnął się leciutko. - W różnych częściach Alaranii tytuły nadawane są różnie, czasami pod jedną nazwą kryją się zupełnie dwie różne rzeczy, zależnie od państwa i rodzaju akademii, więc mogą być bardzo mylące. Między sobą, mam tu na myśli Towarzystwo Zjednoczonej Nauki, mamy na to specjalny żargon, ale niestety nie jest on powszechnie znany i nie przydaje się do tłumaczenia. Z ciekawszych i bardziej uniwersalnych rzeczy to mogę powoływać się na tytuł doktora nauk rasologicznych oraz eksperta zasadniczej teorii magii. W skrócie interesuję się rasami humanoidalnymi; czym są oraz co są w stanie osiągnąć... Zajmuję się też kreomagowaniem i alchemią, jeśli to panią może zainteresować. Trochę zielarstwem. Powiedziałbym więc, że zdecydowanie nie jestem wolnym myślicielem. Podlegam zbyt wielu instytucjom i osobom - przyznał bez szczególnego żalu. Może nawet z nutką zadowolenia. - Jeśli zaś chodzi o to, gdzie mieszczą się główne ośrodki naukowe, w których przebywałem to wymienić mogę chociażby Kryształowe Królestwo, Adrion (kojarzy pani, prawda, akademię medyczną?), Rapsodię czy Nową Aerię. Jeśli mam być jednak szczery przy samych pracach często korzystałem najbardziej z dostępu do placówek w Neverith i Soral. Tamtejsi są w swym podejściu dosyć odmienni od nas, osób ze środka kontynentu i chociaż nasze naukowe grono ponoć zostaje niezamknięte dla nikogo, nigdy wcześniej na wydziale nie widziałem tylu kotołaków. - Zerknął na Mikaela, który chrząknął na swoim miejscu. - Emm… Wybacz mi jeśli się rozgaduję, to maniera, której do tej pory nie musiałem się zbytnio pozbywać. Moi uczniowie zwykle na niej korzystają - westchnął cicho, bo nie dość, że trochę za tym tęsknił to jeszcze dwa razy z rzędu popełnił ten sam błąd. Nikt nigdy nie był zadowolony z jego błędów. No i Mikael miał rację - straszna była ta skłonność do dawania wykładów.
A to nie na tym przecież polegała rozmowa…
- Pani… pobierała nauki w domu? - zapytał, choć nadal nie miał w zwyczaju prowadzić pogawędek z kimś kto nie był ani jego współpracownikiem, ani uczniem i ogólnie nie wiązał się z jego pracą. Ale już trudno. Zawsze można było panny Anastasii użyć jako przykładowej ludzkiej dziewczyny z bogatego domu. Musiał się nią zainteresować skoro był gospodarzem i już go zagadnęła.
- Odnoszę wrażenie, że ważna jest dla pani sztuka, choć nie jestem pewny jakiego rodzaju - zachęcił, po raz kolejny pokazując, że mimo nieobycia, potrafi słuchać i nie jest zupełnym ignorantem. Oczywiście poniekąd była to zasługa czytania aur, ale tego na szczęście wyjaśniać nie musiał…
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Anastasia oczywiście wykazała się pełnym zrozumieniem dla problemów rodzinnych Vincenta – w jej spojrzeniu było dość współczucia, by jednocześnie poczuł się zrozumiany i nie traktowany z góry. Jednocześnie pewnie nawet nie przypuszczał, że ta informacja wcale jej nie zachwyciła. Ona bardzo lubiła Daniela i nie mogła zrozumieć jak tych dwoje mogło się nie dogadywać. Nie drążyła jednak, bo zwyczajnie nie wypadało. Nie byli ze sobą jeszcze tak blisko, by rozmawiać dłużej o tego typu rozterkach. Należało ratować się towarzystwem innych, by niby przypadkiem zmienić temat. Padło na serwującą drinki Roze.
Po otrzymaniu swojego drinka Anastasia zerknęła na Vincenta, spodziewając się, że teraz on coś zamówi dla siebie, ale on nawet niespecjalnie zerkał w tamtą stronę. To zaskoczyło pannę Vantanello, ale nie skomentowała tego słowem – przecież, że nie wypadało. Nurtowało ją jednak, że przecież gospodarz trochę się już nagadał i pewnie zaschło mu w gardle, a poza tym trzymanie jakiegoś drinka w ręce było zwyczajnie komfortowe, gdy było się w towarzystwie. W razie przedłużającej się ciszy można było schować się za szklanką, kolejnym małym łyczkiem kupując sobie chwilę na wymyślenie nowego tematu rozmowy albo nawiązanie kontaktu wzrokowego z kimś, kto cię uratuje…
Aktualną sytuację rozwiązał jednak Mikael, pojawiając się przy nich nie wiadomo skąd i wręczając hrabiemu szklaneczkę. No tak – Vincent sam nie zamawiał sobie napojów, miał od tego ludzi. Niekoniecznie służących, bo Mikael przecież służącym nie był, ale towarzyszy… Widać było poza tym, że musiał znać gust pana domu, bo ten wcale nie wyglądał na zaskoczonego ani oburzonego. Anastasia jednak patrząc na przyniesionego drinka doszła do wniosku, że chyba po prostu wszyscy mężczyźni pili to samo – koniak albo whisky, zawsze w niskiej szerokiej szklance, niewielka ilość bursztynowego płynu… No cóż, w sumie w tej kwestii nie było co oczekiwać cudów. Przynajmniej wiadomo było, że Vincent był… Cóż: normalny. Teraz tylko warto było zwrócić uwagę jak szybko osuszy szkło. Wolałaby, aby jednak nie miał tendencji do upijania się, bo to w takim złym guście.
Rozmowa na tematy naukowe miała swój ciąg dalszy, gdy oboje uzbrojeni w swoje drinki zasiedli na kanapie nieopodal reszty młodzieży, ale jednak trochę w odosobnieniu. Anastasia trochę umyślnie wybrała tę konkretną kanapę, właśnie przez możliwość zawłaszczenia sobie Vincenta na tak długo, jak uzna to za potrzebne – w razie czego zawsze mogła odwrócić się do reszty, ale teraz mieli chwilę dla siebie.
”Symultanicznie”. Tak, już po tym słowie można było poznać, że faktycznie hrabia jest wykształconym człowiekiem. David w życiu by tak nie powiedział. Nie by był jakimś ostatnim głupkiem, ale odebrał podstawowe arystokratyczne wykształcenie – ogólne, a nie uniwersyteckie. Czy jednak te wszystkie tytuły, które Vincent trochę zbagatelizował, wspominając o nich tak ogólnie, miały jakąkolwiek wartość? Anastasia słuchała uważnie, na razie zbierając informacje i uznając, że o wszelkie wątpliwości spróbuje zapytać na koniec. O ile znowu nie będzie panicznie starać się nadążyć za głównym wątkiem, bo poczuła, że to jej grozi – hrabia znowu popadł w monolog. To w sumie miłe, bo chyba nikt nie rozgaduje się tak przed kimś, kogo nie darzy sympatią, jednak… To nie było w dobrym tonie. Nie stanowiło aż takiego popisu braku kultury jak zarzucał to Daniel, ale trochę zniechęcało. Ale cóż: słuchała i uśmiechała się, bo w sumie mimo wszystko to było interesujące. Wyglądała na szczerze zaskoczoną, gdy usłyszała o tych wszystkich dziedzinach, które poznał Vincent. Zdawało jej się, że pokrywały absolutnie całe akademickie spektrum, od nauk skrajnie humanistycznych po ścisłe. I jeszcze magia. Anastasia poczuła pewne wątpliwości – czy możliwe jest, aby jedna osoba była w stanie poznać tyle dziedzin? Jeśli tak, to na pewno nie dogłębnie a raczej po łebkach… No ale lista uczelni, z którymi był związany Vincent, przedstawiała się naprawdę imponująco – na pewno można tym brylować w towarzystwie. Panna Vantanello oczywiście była pod wrażeniem i z entuzjazmem (choć nie przesadnym) pokiwała głową, gdy została wspomniana akademia medyczna w Adrionie. Oczywiście, że kojarzyła to miejsce, było takie prestiżowe! No i poniekąd tłumaczyło ten akcent – Anastasia nie była pewna skąd go kojarzy, ale teraz wiedziała, że to był elficki. Za to jeśli chodzi o wymienione później uczelnie w Neverith i Soralu, nie wiedziała nawet, że są tam uczelnie wyższe… Choć w sumie dlaczego nie miałoby ich tam być?
Koniec monologu trochę zaskoczył złotowłosą arystokratkę – była pewna, że Vincent mógłby jeszcze długo opowiadać o tym jakie nauki i gdzie pobierał. I wykładał. Chciała go jeszcze troszkę o to wypytać, ale on nagle zainteresował się nią. Jakże to miłe z jego strony! A pomyśleć, że Daniel tak go nie lubił…
- Tak, miałam prywatnych nauczycieli – potwierdziła jego przypuszczenia, choć bez specjalnego entuzjazmu. To była dla niej absolutna norma, każda dziewczyna z dobrego domu miała guwernantki albo guwernerów, rzadko która uczęszczała do szkoły poza domem. Nie wypadało. A poza tym jakość takiego nauczania również była niezbyt satysfakcjonująca. Oczywiście akademie to co innego, tam nauka była już na innym poziomie i wręcz wymagała innych uczonych, aby istnieć.
- Och, sztuka, tak – przytaknęła, gdy rozmowa potoczyła się dalej. Fakt, nauczanie domowe nie było ciekawe, nie było sensu się przy nim zatrzymywać. – Dla mnie to przede wszystkim muzyka, śpiew i gra na fortepianie…
- Anastasia bardzo ładnie gra – wtrącił się ktoś z reszty towarzystwa. Blondynka uśmiechnęła się skromnie, choć w głębi ducha była dumna, że o tym pamiętano i co więcej: pochwalono ją przed Vincentem.
- Pobierałam nauki gry przez parę lat – przytaknęła, nadal z tą arystokratyczną, wyuczoną skromnością. – Ale to również były nauki w domu – zastrzegła. – Moja nauczycielka, pani Posa Omima, grała w orkiestrze filharmonii Nandan-Ther, a mnie nauczała po zakończeniu kariery. Byłam sześć lat pod jej opieką.
Choć Anastasia nadal mówiła, jakby nie było to nic wielkiego, tak naprawdę było to coś, czym dobrze urodzona panna mogła się chwalić i odczuwać z tego powodu dumę – miała bardzo dobrą prywatną nauczycielkę, z którą spędziła całkiem sporo czasu. Jeśli Prasmok obdarzył ją talentem do gry, naprawdę mogła popisywać się teraz w towarzystwie… Ale nie wypadało.
- O właśnie, a Nandan-Ther? Tam również pobierał pan nauki? Albo wykładał? To stosunkowo niedaleko elfich królestw, dlatego pytam – usprawiedliwiła się. – Mamy tam sporo znajomych. Państwo Virgo, oficer Riondon, Anna i Mathias de Velland, pani Elana Natherian… – wymieniała, przyglądając się Vincentowi by upewnić się czy którekolwiek z nazwisk będzie dla niego znajome. Może nie wszyscy znajomi Anastasii byli elitą wśród elit, ale przynajmniej część hrabia powinien znać, jeśli obraca się w towarzystwie. No i oczywiście o ile był w Nandan-Ther.
Po otrzymaniu swojego drinka Anastasia zerknęła na Vincenta, spodziewając się, że teraz on coś zamówi dla siebie, ale on nawet niespecjalnie zerkał w tamtą stronę. To zaskoczyło pannę Vantanello, ale nie skomentowała tego słowem – przecież, że nie wypadało. Nurtowało ją jednak, że przecież gospodarz trochę się już nagadał i pewnie zaschło mu w gardle, a poza tym trzymanie jakiegoś drinka w ręce było zwyczajnie komfortowe, gdy było się w towarzystwie. W razie przedłużającej się ciszy można było schować się za szklanką, kolejnym małym łyczkiem kupując sobie chwilę na wymyślenie nowego tematu rozmowy albo nawiązanie kontaktu wzrokowego z kimś, kto cię uratuje…
Aktualną sytuację rozwiązał jednak Mikael, pojawiając się przy nich nie wiadomo skąd i wręczając hrabiemu szklaneczkę. No tak – Vincent sam nie zamawiał sobie napojów, miał od tego ludzi. Niekoniecznie służących, bo Mikael przecież służącym nie był, ale towarzyszy… Widać było poza tym, że musiał znać gust pana domu, bo ten wcale nie wyglądał na zaskoczonego ani oburzonego. Anastasia jednak patrząc na przyniesionego drinka doszła do wniosku, że chyba po prostu wszyscy mężczyźni pili to samo – koniak albo whisky, zawsze w niskiej szerokiej szklance, niewielka ilość bursztynowego płynu… No cóż, w sumie w tej kwestii nie było co oczekiwać cudów. Przynajmniej wiadomo było, że Vincent był… Cóż: normalny. Teraz tylko warto było zwrócić uwagę jak szybko osuszy szkło. Wolałaby, aby jednak nie miał tendencji do upijania się, bo to w takim złym guście.
Rozmowa na tematy naukowe miała swój ciąg dalszy, gdy oboje uzbrojeni w swoje drinki zasiedli na kanapie nieopodal reszty młodzieży, ale jednak trochę w odosobnieniu. Anastasia trochę umyślnie wybrała tę konkretną kanapę, właśnie przez możliwość zawłaszczenia sobie Vincenta na tak długo, jak uzna to za potrzebne – w razie czego zawsze mogła odwrócić się do reszty, ale teraz mieli chwilę dla siebie.
”Symultanicznie”. Tak, już po tym słowie można było poznać, że faktycznie hrabia jest wykształconym człowiekiem. David w życiu by tak nie powiedział. Nie by był jakimś ostatnim głupkiem, ale odebrał podstawowe arystokratyczne wykształcenie – ogólne, a nie uniwersyteckie. Czy jednak te wszystkie tytuły, które Vincent trochę zbagatelizował, wspominając o nich tak ogólnie, miały jakąkolwiek wartość? Anastasia słuchała uważnie, na razie zbierając informacje i uznając, że o wszelkie wątpliwości spróbuje zapytać na koniec. O ile znowu nie będzie panicznie starać się nadążyć za głównym wątkiem, bo poczuła, że to jej grozi – hrabia znowu popadł w monolog. To w sumie miłe, bo chyba nikt nie rozgaduje się tak przed kimś, kogo nie darzy sympatią, jednak… To nie było w dobrym tonie. Nie stanowiło aż takiego popisu braku kultury jak zarzucał to Daniel, ale trochę zniechęcało. Ale cóż: słuchała i uśmiechała się, bo w sumie mimo wszystko to było interesujące. Wyglądała na szczerze zaskoczoną, gdy usłyszała o tych wszystkich dziedzinach, które poznał Vincent. Zdawało jej się, że pokrywały absolutnie całe akademickie spektrum, od nauk skrajnie humanistycznych po ścisłe. I jeszcze magia. Anastasia poczuła pewne wątpliwości – czy możliwe jest, aby jedna osoba była w stanie poznać tyle dziedzin? Jeśli tak, to na pewno nie dogłębnie a raczej po łebkach… No ale lista uczelni, z którymi był związany Vincent, przedstawiała się naprawdę imponująco – na pewno można tym brylować w towarzystwie. Panna Vantanello oczywiście była pod wrażeniem i z entuzjazmem (choć nie przesadnym) pokiwała głową, gdy została wspomniana akademia medyczna w Adrionie. Oczywiście, że kojarzyła to miejsce, było takie prestiżowe! No i poniekąd tłumaczyło ten akcent – Anastasia nie była pewna skąd go kojarzy, ale teraz wiedziała, że to był elficki. Za to jeśli chodzi o wymienione później uczelnie w Neverith i Soralu, nie wiedziała nawet, że są tam uczelnie wyższe… Choć w sumie dlaczego nie miałoby ich tam być?
Koniec monologu trochę zaskoczył złotowłosą arystokratkę – była pewna, że Vincent mógłby jeszcze długo opowiadać o tym jakie nauki i gdzie pobierał. I wykładał. Chciała go jeszcze troszkę o to wypytać, ale on nagle zainteresował się nią. Jakże to miłe z jego strony! A pomyśleć, że Daniel tak go nie lubił…
- Tak, miałam prywatnych nauczycieli – potwierdziła jego przypuszczenia, choć bez specjalnego entuzjazmu. To była dla niej absolutna norma, każda dziewczyna z dobrego domu miała guwernantki albo guwernerów, rzadko która uczęszczała do szkoły poza domem. Nie wypadało. A poza tym jakość takiego nauczania również była niezbyt satysfakcjonująca. Oczywiście akademie to co innego, tam nauka była już na innym poziomie i wręcz wymagała innych uczonych, aby istnieć.
- Och, sztuka, tak – przytaknęła, gdy rozmowa potoczyła się dalej. Fakt, nauczanie domowe nie było ciekawe, nie było sensu się przy nim zatrzymywać. – Dla mnie to przede wszystkim muzyka, śpiew i gra na fortepianie…
- Anastasia bardzo ładnie gra – wtrącił się ktoś z reszty towarzystwa. Blondynka uśmiechnęła się skromnie, choć w głębi ducha była dumna, że o tym pamiętano i co więcej: pochwalono ją przed Vincentem.
- Pobierałam nauki gry przez parę lat – przytaknęła, nadal z tą arystokratyczną, wyuczoną skromnością. – Ale to również były nauki w domu – zastrzegła. – Moja nauczycielka, pani Posa Omima, grała w orkiestrze filharmonii Nandan-Ther, a mnie nauczała po zakończeniu kariery. Byłam sześć lat pod jej opieką.
Choć Anastasia nadal mówiła, jakby nie było to nic wielkiego, tak naprawdę było to coś, czym dobrze urodzona panna mogła się chwalić i odczuwać z tego powodu dumę – miała bardzo dobrą prywatną nauczycielkę, z którą spędziła całkiem sporo czasu. Jeśli Prasmok obdarzył ją talentem do gry, naprawdę mogła popisywać się teraz w towarzystwie… Ale nie wypadało.
- O właśnie, a Nandan-Ther? Tam również pobierał pan nauki? Albo wykładał? To stosunkowo niedaleko elfich królestw, dlatego pytam – usprawiedliwiła się. – Mamy tam sporo znajomych. Państwo Virgo, oficer Riondon, Anna i Mathias de Velland, pani Elana Natherian… – wymieniała, przyglądając się Vincentowi by upewnić się czy którekolwiek z nazwisk będzie dla niego znajome. Może nie wszyscy znajomi Anastasii byli elitą wśród elit, ale przynajmniej część hrabia powinien znać, jeśli obraca się w towarzystwie. No i oczywiście o ile był w Nandan-Ther.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Trzeba było przyznać - jeżeli Anastasia pragnęła zobaczyć jakąkolwiek finezję dotyczącą jedzenia czy picia nie powinna liczyć na Vincenta. Nadrabiali za niego Roze i Mikael, a nawet Daniel był w tym zdecydowanie bardziej świadomy, sam jednak hrabia nawet nie do końca zorientował się co właśnie dostał do ręki - i absolutnie było mu to obojętne. Mokre? A więc do picia. Fikuśny drink Mikaela cieszył za to oczy i przykuł uwagę Any i Miry, gdzie ta ostatnia najchętniej wsadziłaby do szklanki palec, by zobaczyć czy jej wyżre. Brunet panował jednak jakoś nad jej ciekawością.
Vinny zaś, niestety nieświadomy, że został wstępnie oceniony jako ,,normalny” pod choćby jednym kątem, bez większych nadziei dawał się uprowadzić Anastasii, zamiast wrócić do tamtego grona i samemu sprawdzić czy jaskrawy drink Michelotto jest w stanie cokolwiek rozpuścić. Być może nie włożyłby doń palca tak w towarzystwie, ale niewątpliwie jakąś słomkę czy inną wykałaczkę jak najbardziej. Dobrze, że jeszcze teraz Anastasia nie mogła tego zobaczyć.
Monologował więc spokojnie. Może nawet z pewną ochotą, gdyż wbrew pozorom lubił mówić kiedy go pytano, czując, że robi dla innych coś dobrego czy wyświadcza im inną przysługę. W końcu w mowie przekazywało się pewne informacje, a te łączyły się w końcu w wiedzę… mniej lub bardziej przydatną. Może jednak młoda ludzka dama nie pogardzi paroma ogólnymi ciekawostkami ze świata nauki, które mógł wpleść w odpowiedź na temat własnego wykształcenia. Miała też niejako pojęcie teraz w czym ewentualnie mógłby jej służyć, gdyby kiedyś (jako znajomi jego krewnych) zwrócili się do niego po pomoc. Tak, zdecydowanie mógł być zadowolony ze swej wypowiedzi.
W końcu jednak należało ją uciąć i skupić się na uzyskiwaniu ciekawostek o rozmówcy. Wątpliwym było co prawda, by ów rozmówca sam w sobie był jakoś szczególnie dla dhampira interesujący, ale nie można było mieć wszystkiego - jeśli nie dla siebie i własnej ciekawości, utrzyma tę rozmowę dla rodziny. Im zależało wszak na tym, by nie wyszedł na ostatniego mizantropa i zdziczałego odludka. Jak to mówili? Ach, ,,to nie wypada”. Poza tym, kto wie - może Anastasia miała w zanadrzu coś co kiedyś mu się przyda.
Póki co mówiła o swoich zainteresowaniach - to mógł poczytywać za dobry start, choć poruszony temat nie dotyczył go zbytnio. Przyjął jednak do wiadomości, że Anastasia posiadła wiedzę praktyczną z pewnego zakresu muzyki i pewnie potrafiła ją zaprezentować przy odpowiednich okazjach. Bardzo dobrze dla niej w jej sytuacji. Arystokratka umiejąca grać i pewnie śpiewać… to chyba często były główne z ich zalet. Na swój sposób cieszył się, że posiadła takie umiejętności, bo to znaczyć mogło, że w przyszłości wyjdzie za kogoś… emm… no, mogła mieć nieco większy wybór wśród ograniczonego do elit grona. Nie był pewien czy biorąc pod uwagę jej urodę i stan majątkowy potrzebne jej były dodatkowe umiejętności i jaką rolę ewentualnie mogłyby odegrać przy zalotach, ale przynajmniej mogła robić coś co lubi i nie zaniżać tym swojej wartości na rynku matrymonialnym.
Westchnął do siebie, z żalem przyznając, że życie arystokratek nie zaliczało się jednak do najbardziej satysfakcjonujących. Dotyczyło to też jego kuzynek, więc temat był osobisty. I co prawda nauczane panny stawały się małą podporą dla okolicznych, niewykształconych społeczności, utrzymywały też przy życiu tradycje wiele mówiące o historii regionu czy rodów, ale z punktu widzenia ich jako jednostek były szalenie ograniczone jak na osoby posiadające często niemały majątek. Chłopcy niejednokrotnie korzystali z niego bardziej, wyjeżdżając do szkół czy w podróże po świecie mające być chlubnym zwieńczeniem ich edukacji i testem praktycznych umiejętności. Panny w tym czasie siedziały w domu i liczyły na dobre zamążpójście. To jednak frustrujące.
Zerknął przelotnie na Mirę, której z tu obecnych taka sytuacja odpowiadała chyba najmniej. Ile dziewcząt tak jak ona posiadało talenty i mogły zrobić z nich użytek, ale musiały się ograniczać przez nie do końca przemyślane zasady? Nie znosił marnotrawstwa.
Póki co jednak zrobić z tym nic nie mógł - co leżało w jego możliwościach natomiast, to kolejne udowodnienie, że on zwykłym hrabią nie jest i ma naprawdę wiele zaległości do nadrobienia. Był bowiem w Nandan-Ther, ale jedyne imię jakie kojarzył to owa Posa, bo była kiedyś w jakimś spisie czegoś tam. Żadnych oficerów, de Vellandów czy Virgo nie znał i nie miał prawa znać. A nawet gdyby znał nie pamiętałby nazwisk - swoim własnym kolegom po fachu mówił ksywkami, bo przez naście lat współpracy nie mógł sobie wbić do głowy kolejnego Albertanzjusza, Faharestera czy Marca. Nazwisk Roze i Mikaela też nie umiałby ot tak przytoczyć.
- W Nandan-Ther bywałem raczej przelotnie, nie kojarzę stamtąd nikogo spoza grona akademickiego - przyznał bez zawahania. - Obawiam się, że obracaliśmy się w zupełnie różnych kręgach - dodał ze zwykłą szczerością, by Anastasia nie żywiła złudnych nadziei, że coś może ich łączyć. Od znajomych po tematy… nie było chyba jednej rzeczy, która przykuwałaby ich uwagę po równo i była im podobnie droga. Nie szkodziło jednak pozostawać uprzejmym.
Problem w tym, że nie wiedział jak tę uprzejmość wyrazić.
,,Skoro lubisz grać, nie krępuj się korzystać z naszych fortepianów, gdy będziesz miała ochotę” mógłby powiedzieć. Ale co mu było do fortepianów zajmowanych przez Paulię, Anę i czasem Mirę czy Roze? Nie chciał rozporządzać czymś czego używały, a czego sam nie tykał. Mógłby też zaproponować, by Anastasia zagrała im teraz (ciągle widział jak ktoś prosi o to Anabelle), ale wcale nie był pewien czy ona ma na to ochotę i czy inni chcą słuchać. Nie, nie chciał nikomu tutaj mówić co mają robić. Właściwie więc nie miał jak ugryźć tematu. I tym razem Mikael nie mógł mu przyjść z pomocą. Na szczęście był ktoś, komu zależało na grze jako takiej i kto nie miał większych zahamowań.
- Więc ślicznie grasz Anastasio? (Pozwól, że będę mówić ci po imieniu, nie będzie ci to przeszkadzać?) - Roze porzuciła wartę przy alkoholach i podpłynęła do niej z godnością. - Bardzo lubię dźwięk fortepianu. Sama trochę grywam, masz coś przeciwko, abym posłuchała twojego występu? Chciałabym zobaczyć co znaczy sześć lat pod okiem takiej nauczycielki, do jakiej miałaś szczęście. - Spojrzała na nią tajemniczo, lecz uśmiechnęła się zachęcająco. Dziewczęta podchwyciły pomysł, Jorge wyraził nie mniejszy entuzjazm. Vincent oczywiście też nie miał nic przeciwko, a w duchu to ściskał Roze na odległość za to, że znowu zrobiła… coś. Ciekawe czy to było gratis czy uzna, że jest jej coś winien.
Vinny zaś, niestety nieświadomy, że został wstępnie oceniony jako ,,normalny” pod choćby jednym kątem, bez większych nadziei dawał się uprowadzić Anastasii, zamiast wrócić do tamtego grona i samemu sprawdzić czy jaskrawy drink Michelotto jest w stanie cokolwiek rozpuścić. Być może nie włożyłby doń palca tak w towarzystwie, ale niewątpliwie jakąś słomkę czy inną wykałaczkę jak najbardziej. Dobrze, że jeszcze teraz Anastasia nie mogła tego zobaczyć.
Monologował więc spokojnie. Może nawet z pewną ochotą, gdyż wbrew pozorom lubił mówić kiedy go pytano, czując, że robi dla innych coś dobrego czy wyświadcza im inną przysługę. W końcu w mowie przekazywało się pewne informacje, a te łączyły się w końcu w wiedzę… mniej lub bardziej przydatną. Może jednak młoda ludzka dama nie pogardzi paroma ogólnymi ciekawostkami ze świata nauki, które mógł wpleść w odpowiedź na temat własnego wykształcenia. Miała też niejako pojęcie teraz w czym ewentualnie mógłby jej służyć, gdyby kiedyś (jako znajomi jego krewnych) zwrócili się do niego po pomoc. Tak, zdecydowanie mógł być zadowolony ze swej wypowiedzi.
W końcu jednak należało ją uciąć i skupić się na uzyskiwaniu ciekawostek o rozmówcy. Wątpliwym było co prawda, by ów rozmówca sam w sobie był jakoś szczególnie dla dhampira interesujący, ale nie można było mieć wszystkiego - jeśli nie dla siebie i własnej ciekawości, utrzyma tę rozmowę dla rodziny. Im zależało wszak na tym, by nie wyszedł na ostatniego mizantropa i zdziczałego odludka. Jak to mówili? Ach, ,,to nie wypada”. Poza tym, kto wie - może Anastasia miała w zanadrzu coś co kiedyś mu się przyda.
Póki co mówiła o swoich zainteresowaniach - to mógł poczytywać za dobry start, choć poruszony temat nie dotyczył go zbytnio. Przyjął jednak do wiadomości, że Anastasia posiadła wiedzę praktyczną z pewnego zakresu muzyki i pewnie potrafiła ją zaprezentować przy odpowiednich okazjach. Bardzo dobrze dla niej w jej sytuacji. Arystokratka umiejąca grać i pewnie śpiewać… to chyba często były główne z ich zalet. Na swój sposób cieszył się, że posiadła takie umiejętności, bo to znaczyć mogło, że w przyszłości wyjdzie za kogoś… emm… no, mogła mieć nieco większy wybór wśród ograniczonego do elit grona. Nie był pewien czy biorąc pod uwagę jej urodę i stan majątkowy potrzebne jej były dodatkowe umiejętności i jaką rolę ewentualnie mogłyby odegrać przy zalotach, ale przynajmniej mogła robić coś co lubi i nie zaniżać tym swojej wartości na rynku matrymonialnym.
Westchnął do siebie, z żalem przyznając, że życie arystokratek nie zaliczało się jednak do najbardziej satysfakcjonujących. Dotyczyło to też jego kuzynek, więc temat był osobisty. I co prawda nauczane panny stawały się małą podporą dla okolicznych, niewykształconych społeczności, utrzymywały też przy życiu tradycje wiele mówiące o historii regionu czy rodów, ale z punktu widzenia ich jako jednostek były szalenie ograniczone jak na osoby posiadające często niemały majątek. Chłopcy niejednokrotnie korzystali z niego bardziej, wyjeżdżając do szkół czy w podróże po świecie mające być chlubnym zwieńczeniem ich edukacji i testem praktycznych umiejętności. Panny w tym czasie siedziały w domu i liczyły na dobre zamążpójście. To jednak frustrujące.
Zerknął przelotnie na Mirę, której z tu obecnych taka sytuacja odpowiadała chyba najmniej. Ile dziewcząt tak jak ona posiadało talenty i mogły zrobić z nich użytek, ale musiały się ograniczać przez nie do końca przemyślane zasady? Nie znosił marnotrawstwa.
Póki co jednak zrobić z tym nic nie mógł - co leżało w jego możliwościach natomiast, to kolejne udowodnienie, że on zwykłym hrabią nie jest i ma naprawdę wiele zaległości do nadrobienia. Był bowiem w Nandan-Ther, ale jedyne imię jakie kojarzył to owa Posa, bo była kiedyś w jakimś spisie czegoś tam. Żadnych oficerów, de Vellandów czy Virgo nie znał i nie miał prawa znać. A nawet gdyby znał nie pamiętałby nazwisk - swoim własnym kolegom po fachu mówił ksywkami, bo przez naście lat współpracy nie mógł sobie wbić do głowy kolejnego Albertanzjusza, Faharestera czy Marca. Nazwisk Roze i Mikaela też nie umiałby ot tak przytoczyć.
- W Nandan-Ther bywałem raczej przelotnie, nie kojarzę stamtąd nikogo spoza grona akademickiego - przyznał bez zawahania. - Obawiam się, że obracaliśmy się w zupełnie różnych kręgach - dodał ze zwykłą szczerością, by Anastasia nie żywiła złudnych nadziei, że coś może ich łączyć. Od znajomych po tematy… nie było chyba jednej rzeczy, która przykuwałaby ich uwagę po równo i była im podobnie droga. Nie szkodziło jednak pozostawać uprzejmym.
Problem w tym, że nie wiedział jak tę uprzejmość wyrazić.
,,Skoro lubisz grać, nie krępuj się korzystać z naszych fortepianów, gdy będziesz miała ochotę” mógłby powiedzieć. Ale co mu było do fortepianów zajmowanych przez Paulię, Anę i czasem Mirę czy Roze? Nie chciał rozporządzać czymś czego używały, a czego sam nie tykał. Mógłby też zaproponować, by Anastasia zagrała im teraz (ciągle widział jak ktoś prosi o to Anabelle), ale wcale nie był pewien czy ona ma na to ochotę i czy inni chcą słuchać. Nie, nie chciał nikomu tutaj mówić co mają robić. Właściwie więc nie miał jak ugryźć tematu. I tym razem Mikael nie mógł mu przyjść z pomocą. Na szczęście był ktoś, komu zależało na grze jako takiej i kto nie miał większych zahamowań.
- Więc ślicznie grasz Anastasio? (Pozwól, że będę mówić ci po imieniu, nie będzie ci to przeszkadzać?) - Roze porzuciła wartę przy alkoholach i podpłynęła do niej z godnością. - Bardzo lubię dźwięk fortepianu. Sama trochę grywam, masz coś przeciwko, abym posłuchała twojego występu? Chciałabym zobaczyć co znaczy sześć lat pod okiem takiej nauczycielki, do jakiej miałaś szczęście. - Spojrzała na nią tajemniczo, lecz uśmiechnęła się zachęcająco. Dziewczęta podchwyciły pomysł, Jorge wyraził nie mniejszy entuzjazm. Vincent oczywiście też nie miał nic przeciwko, a w duchu to ściskał Roze na odległość za to, że znowu zrobiła… coś. Ciekawe czy to było gratis czy uzna, że jest jej coś winien.
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Anastasia miała szczere chęci, aby zainteresować sobą Vincenta i również dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Jednak coś ewidentnie nie umiało między nimi zaskoczyć. Wymiana zdań toczyła się schematycznie, pytanie-odpowiedź-pytanie-odpowiedź. Było miło, ale jednak jeszcze nie umieli znaleźć tej właściwej nici porozumienia – takiej jak z Davidem. Choć może panna Vantanello miała za wysokie wymagania? Poprzedni pan tych ziem był jej przyjacielem od dziecka – nic dziwnego, że się dogadywali. Być może musiała po prostu więcej czasu spędzić z Vincentem. Póki co pocieszała się tą myślą. I tym, że póki co nie sprawiał wcale odrzucającego wrażenia – był kulturalny, tylko trochę za sztywny. Może ten drink go trochę rozrusza… Poza tym Anastasia miała pretensje do ojca – była pewna, że to on to źle rozegrał. Powinien ich zapowiedzieć! Kto wie, czy Vincent nie boczył się za to, że wpadli tak znienacka tylko ukrywał to pod zblazowaną miną? Mógł mieć inne ważne plany.
Na zewnątrz nie było jednak widać tego jak w głowie kombinowała panna Vantanello. Uśmiechała się i brała udział w rozmowie jakby nic się nie działo, doskonale się bawiła i wcale nie planowała jak zaskarbić sobie sympatię hrabiego, który niestety już od jakiegoś czasu patrzył na nią nie jak na gościa, a jak na obiekt badań, jak na żabę pod szkłem…
Rozmowa nie przebiegała jednak tak, jak liczyła na to Anastasia – trafiła na kolejną ślepą uliczkę, próbując poruszyć temat elit Nandan-Theru. Vincent miał jednak rację – skoro był naukowcem, obracał się w towarzystwie naukowców. Pewnie gdyby zaczął wymieniać nazwiska swoich znajomych – mimo że byliby bardzo sławni w swojej dziedzinie – ona by ich nie znała. Zresztą skoro nie zabawił tam specjalnie długo, nie miał nawet kiedy poszerzyć swoje kontakty.
- W istocie, chyba masz rację – przytaknęła mu więc, jakby pogodziła się, że ta ścieżka rozmowy to ślepy zaułek i lepiej go porzucić póki jeszcze była okazja…
Anastasia była jakby trochę rozczarowana tym, że to nie Vincent wyszedł z propozycją, by zagrała – w końcu to na jego zdaniu zależało jej zdecydowanie najbardziej. Jednak nie mogła narzekać na szczery entuzjazm, jaki okazała jej Roze (nawet jeśli była to tylko gra, wyszła bardzo dobrze). Z miejsca też przystała na propozycję przejścia na ty, nawet ją to ucieszył – ona była starsza i choć trudno było określić jej miejsce w hierarchii tego domu, zdawała się być kimś w rodzaju nieformalnej gospodyni, która występowała wtedy, gdy Paulia była akurat zbyt zajęta gdzie indziej.
- Och, ależ z przyjemnością – panna Vantanello z miejsca przystała na propozycję małego występu. Rozejrzała się nawet subtelnie za fortepianem, choć nie spodziewała się, by stał akurat w salonie – za życia Davida wszelkie instrumenty trzymano albo w specjalnie do tego celu stworzonym saloniku muzycznym (odpowiednia akustyka!) albo na sali balowej. Jednak skoro teraz rządy w domu sprawował Vincent, wszystko mogło ulec zmianie. Na lepsze czy na gorsze… Tego nadal nie potrafiła orzec. Ale za to fortepian znalazł się w pokoju. Ciekawe czyja była to zasługa?
Trzeba jednak przyznać, że Anastasia jednocześnie poczuła lekką presję – Roze bardzo dobitnie zasygnalizowała, że ma względem niej wysokie oczekiwania. Sama to na siebie sprowadziła, wspominając o tym jak dobre wykształcenie muzyczne odebrała… Chciała jednak zrobić dobre wrażenie na rozmówcy. Rozmówcach!
I tylko Vincent nie sprawiał wrażenia specjalnie zachwyconego na tle tego całego entuzjazmu. Dziewczęta świergotały z radością, a kuzyn Jorge również wtrącał pewne wyrazy zadowolenia. Gospodarz zaś… Stał. I patrzył to na nią, to na Roze – częściej na tę drugą. Czy to możliwe, aby pałał do niej jakąś „nadmierną sympatią”? Anastasii trudno było to orzec, za krótko tu była, za słabo znała tę rodzinę.
Tymczasem Bastien doskonale bawił się w swoim towarzystwie – tak, już zdążył zapomnieć jak przednich miał znajomych w hrabstwie. Że też przez obowiązki nie mógł tu bywać częściej, jedynie przejazdem… I pomyśleć, że ich ziemie ze sobą graniczyły! Szkoda, że ukształtowanie terenu nie pozwalało na szybszą podróż między jedną dziedziną a drugą – pech chciał, że rozgraniczał ich las, przez który być może przebrnąłby samotny jeździec z doświadczeniem w jeździe po dziczy, ale na pewno nie powóz. Jednak z drugiej strony rzeczony las był ulubionym miejscem polowań obu rodzin – pełen fauny, ze sprzyjającym terenem. Nie trzeba było specjalnie hodować zwierzyny łownej (o ile nie chciał się zasadzać na coś naprawdę wyjątkowego), bo tej było nie dość, że dużo, to jeszcze była całkiem różnorodna. Lepiej więc nie niszczyć sobie tak doskonałych terenów bez naprawdę dobrej przyczyny…
- O, widzę, że nasza młodzież się dogaduje – zaobserwował z satysfakcją małe poruszenie, którego centrum była jego córka. Szczególnie zależało mu na dostrzeżeniu reakcji Vincenta, lecz pech chciał, że ten akurat stał plecami do niego. Cóż, przynajmniej nie sprawiał wrażenia spiętego, a co więcej, Anastasia spoglądała na hrabiego tak, jakby jej na nim zależało. To dobry znak! Być może będą dogadywali się lepiej niż z Davidem. Kto by przypuszczał?
Młodzież tymczasem przeniosła się w pobliże fortepianu. Anastasia oddała szklankę ze swoim drinkiem Roze, by nie stawiać go na instrumencie, bo to takie nieprofesjonalne, a poza tym groziło rozlaniem na klawisze albo puszysty dywan… Nie wiadomo co byłoby gorszym nieszczęściem. Teraz już nie bylo jednak odwrotu przed dawaniem koncertu - panna Vantanello zasiadła na wąskiej ławeczce i przymierzyła dłonie do klawiszy. Delikatnie nacisnęła dwa z nich, jakby sprawdzała ile siły będzie ją to kosztowało, po czym śmiało zaczęła grać. Utwór przez nią wybrany był lekki, zwiewny i wesoły - taki, jakiego można było się spodziewać po takiej dziewczynie, z takim wykształceniem. Niezbyt wywrotowy, dobrze wykonany, generalnie ładny i przyjemny. Jej nauczycielka byłaby naprawdę zadowolona - tym bardziej, że jej uczennica nie rozgrzewała się przed grą i dopiero w kolejnym utworze będzie mogła pokazać pełnię swoich umiejętności. Dlatego też tej konkretnej melodii zbędnie nie przedłużała - gdy już wstępnie pokazała co potrafi, zakończyła i złożyła dłonie na podołku, po czym przez ramię skłoniła się swojej małej widowni. Zaraz wróciła do gry - tym razem grając śmielej, szybciej, coś, co wymagało znacznie więcej wprawy, której teraz już nikt nie mógł jej odmówić. A później (co poprzedził subtelny sugestywny uśmieszek) zaczęła utwór znacznie prostszy… Choć niemożliwy do wykonania dla jednej osoby. Tak - zdecydowała się na duet. I by nikt nie miał wątpliwości co do jej intencji, przesunęła się na ławeczce i obróciła wzrok do towarzystwa, zachęcając bez słów, by ktoś się do niej przyłączył. Roze? Ana? Ktokolwiek?
- Hej, Ogana! Podejdź no. No podejdź, podejdź.
Daleka sąsiadka pokusy kiwała na nią z entuzjazmem zza płotu. Kobieta wytarła jeszcze utytłane w mokrej ziemi ręce, po czym uwiesiła się sztachet, dając jasny sygnał, że woła piekarkę, by poplotkować. I wręcz oczy jej błyszczały na myśl o tym, czego może się od ognistowłosej wdówki dowiedzieć.
- I jak? - zapytała z fascynacją.
- Wszystko w porządku… Zależy o co konkretnie pytasz - dodała z tajemniczym uśmiechem Ogana, drocząc się troszkę z kobietą.
- No byłaś w dworze! Kto to nawiedził naszego hrabiego? Jakaś…? Wiesz, dama?
- I tak i nie - mruknęła pokusa. - To jest jakiś przyjaciel hrabiego Davida, niech mu ziemia lekką będzie. Przyjechał z córką, ale chyba jeszcze jej nie było, gdy wychodziłam z dworu…
- Przyjaciel? A to ciekawe! Wiesz kto?
- Mówili mi nazwisko, ale poczekaj… Von… Vonto…
- Vantanello!
- O dokładnie ten - przytaknęła Ogana. Blefowała z tą chwilową pomrocznością, zapamiętała doskonale to nazwisko, ale wolała potwierdzać czyjeś domysły niż samej wykładać wszystko na tacy.
- A to pamiętam tego jegomościa… - oświadczyła sąsiadka. - Gdy przyjeżdżał zawsze się działo w posiadłości. A ile baby o nim opowiadały… - Kobieta nabrała wody w usta, machnęła zdjętą niedawno zapaską i zakryła nią twarz jakby się wstydziła. Niewiele brakowało, by się przeżegnała.
- Co opowiadały? - Ogana podłapała z wyraźnym entuzjazmem.
- No wiesz… Że on to żadnej nie przepuści - szepnęła konspiracyjnym szeptem. Fjallid również zasłoniła w tym momencie usta, ale po to, by zamaskować uśmiech a nie zgorszenie. Cóż… Ona była jednak z innej gliny ulepiona.
- No to pięknie - sapnęła, gdy już opanowała swoją mimikę. - Ale to tylko te dziewczyny z dworu, czy z miasta też?
- A to nikt nie wie. Wiadomo, on z imienia się nie chwalił na pewno, a która się przyzna…
”Czyli ściema”, skonstatowała natychmiast Ogana. Taka sama jak w przypadku pana Creightona, który miał być źródłem wszelkiego zła w hrabstwie… Tyle, że żadnego zła nie było. Lord goszczący w posiadłości Ascant-Flove też pewnie miał to wątpliwe szczęście, że zarzucano mu czyny, których nie popełnił… Niech żyje wieść gminna.
Na zewnątrz nie było jednak widać tego jak w głowie kombinowała panna Vantanello. Uśmiechała się i brała udział w rozmowie jakby nic się nie działo, doskonale się bawiła i wcale nie planowała jak zaskarbić sobie sympatię hrabiego, który niestety już od jakiegoś czasu patrzył na nią nie jak na gościa, a jak na obiekt badań, jak na żabę pod szkłem…
Rozmowa nie przebiegała jednak tak, jak liczyła na to Anastasia – trafiła na kolejną ślepą uliczkę, próbując poruszyć temat elit Nandan-Theru. Vincent miał jednak rację – skoro był naukowcem, obracał się w towarzystwie naukowców. Pewnie gdyby zaczął wymieniać nazwiska swoich znajomych – mimo że byliby bardzo sławni w swojej dziedzinie – ona by ich nie znała. Zresztą skoro nie zabawił tam specjalnie długo, nie miał nawet kiedy poszerzyć swoje kontakty.
- W istocie, chyba masz rację – przytaknęła mu więc, jakby pogodziła się, że ta ścieżka rozmowy to ślepy zaułek i lepiej go porzucić póki jeszcze była okazja…
Anastasia była jakby trochę rozczarowana tym, że to nie Vincent wyszedł z propozycją, by zagrała – w końcu to na jego zdaniu zależało jej zdecydowanie najbardziej. Jednak nie mogła narzekać na szczery entuzjazm, jaki okazała jej Roze (nawet jeśli była to tylko gra, wyszła bardzo dobrze). Z miejsca też przystała na propozycję przejścia na ty, nawet ją to ucieszył – ona była starsza i choć trudno było określić jej miejsce w hierarchii tego domu, zdawała się być kimś w rodzaju nieformalnej gospodyni, która występowała wtedy, gdy Paulia była akurat zbyt zajęta gdzie indziej.
- Och, ależ z przyjemnością – panna Vantanello z miejsca przystała na propozycję małego występu. Rozejrzała się nawet subtelnie za fortepianem, choć nie spodziewała się, by stał akurat w salonie – za życia Davida wszelkie instrumenty trzymano albo w specjalnie do tego celu stworzonym saloniku muzycznym (odpowiednia akustyka!) albo na sali balowej. Jednak skoro teraz rządy w domu sprawował Vincent, wszystko mogło ulec zmianie. Na lepsze czy na gorsze… Tego nadal nie potrafiła orzec. Ale za to fortepian znalazł się w pokoju. Ciekawe czyja była to zasługa?
Trzeba jednak przyznać, że Anastasia jednocześnie poczuła lekką presję – Roze bardzo dobitnie zasygnalizowała, że ma względem niej wysokie oczekiwania. Sama to na siebie sprowadziła, wspominając o tym jak dobre wykształcenie muzyczne odebrała… Chciała jednak zrobić dobre wrażenie na rozmówcy. Rozmówcach!
I tylko Vincent nie sprawiał wrażenia specjalnie zachwyconego na tle tego całego entuzjazmu. Dziewczęta świergotały z radością, a kuzyn Jorge również wtrącał pewne wyrazy zadowolenia. Gospodarz zaś… Stał. I patrzył to na nią, to na Roze – częściej na tę drugą. Czy to możliwe, aby pałał do niej jakąś „nadmierną sympatią”? Anastasii trudno było to orzec, za krótko tu była, za słabo znała tę rodzinę.
Tymczasem Bastien doskonale bawił się w swoim towarzystwie – tak, już zdążył zapomnieć jak przednich miał znajomych w hrabstwie. Że też przez obowiązki nie mógł tu bywać częściej, jedynie przejazdem… I pomyśleć, że ich ziemie ze sobą graniczyły! Szkoda, że ukształtowanie terenu nie pozwalało na szybszą podróż między jedną dziedziną a drugą – pech chciał, że rozgraniczał ich las, przez który być może przebrnąłby samotny jeździec z doświadczeniem w jeździe po dziczy, ale na pewno nie powóz. Jednak z drugiej strony rzeczony las był ulubionym miejscem polowań obu rodzin – pełen fauny, ze sprzyjającym terenem. Nie trzeba było specjalnie hodować zwierzyny łownej (o ile nie chciał się zasadzać na coś naprawdę wyjątkowego), bo tej było nie dość, że dużo, to jeszcze była całkiem różnorodna. Lepiej więc nie niszczyć sobie tak doskonałych terenów bez naprawdę dobrej przyczyny…
- O, widzę, że nasza młodzież się dogaduje – zaobserwował z satysfakcją małe poruszenie, którego centrum była jego córka. Szczególnie zależało mu na dostrzeżeniu reakcji Vincenta, lecz pech chciał, że ten akurat stał plecami do niego. Cóż, przynajmniej nie sprawiał wrażenia spiętego, a co więcej, Anastasia spoglądała na hrabiego tak, jakby jej na nim zależało. To dobry znak! Być może będą dogadywali się lepiej niż z Davidem. Kto by przypuszczał?
Młodzież tymczasem przeniosła się w pobliże fortepianu. Anastasia oddała szklankę ze swoim drinkiem Roze, by nie stawiać go na instrumencie, bo to takie nieprofesjonalne, a poza tym groziło rozlaniem na klawisze albo puszysty dywan… Nie wiadomo co byłoby gorszym nieszczęściem. Teraz już nie bylo jednak odwrotu przed dawaniem koncertu - panna Vantanello zasiadła na wąskiej ławeczce i przymierzyła dłonie do klawiszy. Delikatnie nacisnęła dwa z nich, jakby sprawdzała ile siły będzie ją to kosztowało, po czym śmiało zaczęła grać. Utwór przez nią wybrany był lekki, zwiewny i wesoły - taki, jakiego można było się spodziewać po takiej dziewczynie, z takim wykształceniem. Niezbyt wywrotowy, dobrze wykonany, generalnie ładny i przyjemny. Jej nauczycielka byłaby naprawdę zadowolona - tym bardziej, że jej uczennica nie rozgrzewała się przed grą i dopiero w kolejnym utworze będzie mogła pokazać pełnię swoich umiejętności. Dlatego też tej konkretnej melodii zbędnie nie przedłużała - gdy już wstępnie pokazała co potrafi, zakończyła i złożyła dłonie na podołku, po czym przez ramię skłoniła się swojej małej widowni. Zaraz wróciła do gry - tym razem grając śmielej, szybciej, coś, co wymagało znacznie więcej wprawy, której teraz już nikt nie mógł jej odmówić. A później (co poprzedził subtelny sugestywny uśmieszek) zaczęła utwór znacznie prostszy… Choć niemożliwy do wykonania dla jednej osoby. Tak - zdecydowała się na duet. I by nikt nie miał wątpliwości co do jej intencji, przesunęła się na ławeczce i obróciła wzrok do towarzystwa, zachęcając bez słów, by ktoś się do niej przyłączył. Roze? Ana? Ktokolwiek?
- Hej, Ogana! Podejdź no. No podejdź, podejdź.
Daleka sąsiadka pokusy kiwała na nią z entuzjazmem zza płotu. Kobieta wytarła jeszcze utytłane w mokrej ziemi ręce, po czym uwiesiła się sztachet, dając jasny sygnał, że woła piekarkę, by poplotkować. I wręcz oczy jej błyszczały na myśl o tym, czego może się od ognistowłosej wdówki dowiedzieć.
- I jak? - zapytała z fascynacją.
- Wszystko w porządku… Zależy o co konkretnie pytasz - dodała z tajemniczym uśmiechem Ogana, drocząc się troszkę z kobietą.
- No byłaś w dworze! Kto to nawiedził naszego hrabiego? Jakaś…? Wiesz, dama?
- I tak i nie - mruknęła pokusa. - To jest jakiś przyjaciel hrabiego Davida, niech mu ziemia lekką będzie. Przyjechał z córką, ale chyba jeszcze jej nie było, gdy wychodziłam z dworu…
- Przyjaciel? A to ciekawe! Wiesz kto?
- Mówili mi nazwisko, ale poczekaj… Von… Vonto…
- Vantanello!
- O dokładnie ten - przytaknęła Ogana. Blefowała z tą chwilową pomrocznością, zapamiętała doskonale to nazwisko, ale wolała potwierdzać czyjeś domysły niż samej wykładać wszystko na tacy.
- A to pamiętam tego jegomościa… - oświadczyła sąsiadka. - Gdy przyjeżdżał zawsze się działo w posiadłości. A ile baby o nim opowiadały… - Kobieta nabrała wody w usta, machnęła zdjętą niedawno zapaską i zakryła nią twarz jakby się wstydziła. Niewiele brakowało, by się przeżegnała.
- Co opowiadały? - Ogana podłapała z wyraźnym entuzjazmem.
- No wiesz… Że on to żadnej nie przepuści - szepnęła konspiracyjnym szeptem. Fjallid również zasłoniła w tym momencie usta, ale po to, by zamaskować uśmiech a nie zgorszenie. Cóż… Ona była jednak z innej gliny ulepiona.
- No to pięknie - sapnęła, gdy już opanowała swoją mimikę. - Ale to tylko te dziewczyny z dworu, czy z miasta też?
- A to nikt nie wie. Wiadomo, on z imienia się nie chwalił na pewno, a która się przyzna…
”Czyli ściema”, skonstatowała natychmiast Ogana. Taka sama jak w przypadku pana Creightona, który miał być źródłem wszelkiego zła w hrabstwie… Tyle, że żadnego zła nie było. Lord goszczący w posiadłości Ascant-Flove też pewnie miał to wątpliwe szczęście, że zarzucano mu czyny, których nie popełnił… Niech żyje wieść gminna.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Zachowanie Vincenta łatwo było opacznie zinterpretować - on sam opacznie interpretował niektóre swoje zamierzenia. Kiedy chciał być miły okazywał się szorstki, pomocny - zadufany, skromny - niewyrobiony. Nieźle jak na znawcę kultur i emocji. Prawda prawdą jednak Vincent świetnie radził sobie z badaniami i umiał zjednać sobie sympatię tubylców zadziwiająco często. Ważne było tylko jedno - nie mógł być jednym z nich. Na jego zachowanie i dziwactwa przymykano oko, gdy zgodnie ze swą naturą przyznawał się po co i dlaczego gdzieś się znalazł i bez skrępowania opowiadał o swoich zainteresowaniach czy zamierzeniach. Tutaj było inaczej. Nie mógł powiedzieć ,,hej, nie traktujcie meni jak hrabiego, ja tu tylko na chwilę”, bo było to zwyczajnie nie do przyjęcia. I tak, próbując się wpasować w środowisko, które inaczej by go fascynowało, męczył zarówno siebie jak i wszystkich dookoła - okazywał się też zadziwiająco nieporadny jak na kogoś kto już trochę osiągnął. W dodatku stale rozdarty był między pragnieniem szczerej rozmowy i czynów, a tym co polecano mu robić, czyli w zasadzie kłamać. Tego nie lubił wyjątkowo, wolał więc nie odzywać się wcale. I to też nie była dobra droga.
Uznawszy, że nie wyrażając sprzeciwu wyraża aprobatę, a stojąc sobie bez marudzenia dostatecznie wydaje się ukontentowany, dał się wszystkim nacieszyć pomysłem małego koncertu i ustawił się z boku, tak by nie przeszkadzać. Sam nie znał się na muzyce i nie doceniał widoku grającej osoby jak niektórzy tu mogli, toteż nie chciał się wpychać i zajmować najlepszego miejsca. Wiedząc, że więcej z tego wyciągnie, częściej niż na Anastasię patrzył na zgromadzonych, by widzieć jak bardzo i co im się podoba. Jorge na szczęście znalazł się pod ręką i mógł porozumiewawczym spojrzeniem przekazać mu kiedy można już podziwiać, a kiedy zwyczajnie słuchać z uznaniem. Wszyscy zaś wydawali się całkiem zauroczeni, bo i takiemu młodemu gronu wystarczało entuzjazmu spokojnie i na więcej utworów jeżeli były grane przez odpowiednią osobę w odpowiednim momencie. Ogólna sympatia żywiona do Anastasii i dobre nuty wybrane na początek, zjednały jej uwagę panów, a brak adoratorów, o których dziewczęta mogłyby być prawdziwie zazdrosne skłaniała także je do skupienia się na przyjaciółce i wyrażania postawą ogólnych zachwytów. Roze jak najbardziej wpasowywała się w ten tłumek, choć minę miała figlarnie zamyśloną, Mikael potrafił robić dobrą minę zawsze, gdy mu się chciało i tylko Vinc nie wiedział co ze sobą zrobić poza patrzeniem po ludziach. Dopijał powoli swojego drinka, zastanawiając się ile potrwa występ, na którym jest uwięziony jeżeli ma się zachowywać grzecznie i nie odejść w trakcie. Prawda prawdą jednak obserwowanie takiej zbieraniny w podobnych okolicznościach nadal było dla niego całkiem interesujące, a dwa utwory nie trwały tak długo, by zaczął odczuwać iż marnuje czas. Więcej - jeżeli przyjąć za odniesienie oczekiwania rodziny to właściwie wykorzystywał go całkiem słusznie.
No, tylko, że oni chcieli czego innego niż on…
Kiedy Anastasia zachęcającym do współpracy gestem zachwyciła publikę, Roze aż drgnęła, w odruchu przyłączenia się. Ostatecznie jednak przepuściła z uśmiechem Anabelle, by dwie młode damy pograły sobie razem. Wtedy też, kiedy kuzynka stała się częścią duetu, zainteresowanie Vincenta występem jakby wzrosło. Uważał to za naturalne, iż większą uwagę poświęca swym kuzynkom, a nie ludzkiej kobiecie, którą dopiero poznał, więc nie krępował się z okazywaniem tego niemego wsparcia. Mikael cierpiał widząc to, bo jego duma z trudem przełykała myśli, że ktoś do kogo jest uwiązany ma umiejętności społeczne ameby i domyślność karpia. Oczywiście, że młodej pannie Vantanello bardziej niż kuzynce zależało na opinii hrabiego! Nie po to z nim rozmawiała, nie po to zagajała, by poświęcał uwagę komu innemu, drań jeden. I co? Niestety to co zwykle - Vincent nie umiał robić dobrego pierwszego wrażenia jeżeli rozciągało się je na moment, kiedy po raz pierwszy mógł otworzyć usta, a potem zignorować coś co dla nowo poznanej osoby było naprawdę ważne. A potem jeszcze tę osobę. Dla niego usprawiedliwieniem była może szczerość postępowania, ale mało kto podzielałby jego zdanie w tej materii. Bruneta pocieszał jedynie fakt, że Vinc, nawet rozglądając się wyglądał na skupionego, a nie bezmyślnie odlatującego wzrokiem tam gdzie nie powinien, kiedy zaś już poświęcił uwagę głównej scenie patrzył równie często na Anabelle, instrument, nuty, jak i zręcznie poruszające się palce obu dam. Ostatecznie dało się uznać, że nie chciał się w pierwszą grającą wpatrywać, by jej nie onieśmielić. Uughh!
Poza tym Anabelle grała jednak od niej gorzej. Nie źle, a i melodia była odpowiednio prosta - ale różnicę między paniami łatwo było wychwycić. Sama jednak dziewczyna bawiła się dobrze i uśmiechała bez nieśmiałości czy też cichej zawiści. Lubiła grać i była pogodzona z faktem, że owo lubienie nie rekompensowało mniejszej ilości ćwiczeń, którym się oddawała. Przez chwilę martwiła się może jak przy takim kontraście zostanie odebrana, ale gdy ukradkiem zerknęła na Mikaela, a on odpowiedział uprzejmym uśmiechem, rozpogodziła się i nabrała większej niż dotąd odwagi. Nie przeszkadzało jej już absolutnie podkreślanie talentów przyjaciółki, a nawet czerpała z tego niemałą przyjemność.
Kiedy zrobiło się w końcu dość skocznie i żywo, Mira, aż tak bardzo nie wielbiąca koncertów, odwróciła się do Mikaela i z zawadiackim uśmieszkiem zapytała czy nie miałby ochoty potańczyć. Było to wcale w dobrym tonie, dhampir więc oddał ten wdzięczny grymas i przystał na propozycję bez widocznych oznak niezadowolenia, choć Vinc wiedział doskonale, że nie lubił być niańką. W ślad za nim poszła Roze, która wyciągniętą dłonią zasugerowała, że chętnie da się porwać Jorge’owi i tak zaczęły się bardzo kameralne tańce. Przy fortepianie został już tylko Vincent, którego pomysł tańczenia najwyraźniej zdziwił. Nie przeszkadzało mu jednak, że został bez partnerki i tylko znów w myślach dziękował dhampirzycy - gdyby poprosiła jego wyszło by na jaw, że nie umie zupełnie tańczyć do… tego. Cokolwiek by to nie było.
⚜ ⚜ ⚜
Daniel półchętnie opowiedział lady Francis wszystko czego sobie życzyła, czując przy tym rosnące upokorzenie i zawiść do nowego pana. Mimo tego nie poskąpił żadnego szczegółu i nawet w pewnym momencie ożywił się mówiąc o swoim kasztanku i nowym, potężnym nabytku ojca. Tylko dorodnym trzylatkiem Jorge’a nie zachwycał się wcale, choć raczej wynikało to z podejścia do właściciela niż zwierzaka, który zdawał się w żaden sposób nie odstawać od reszty.
Świadomość, że został odciągnięty od towarzystwa, bo był niewygodny dla Vincenta, sprowokowałaby go jednak do kolejnej kłótni lub innego rodzaju wielce niestosownego zachowania, gdyby lady Francis nie była od dawien dawna zapaloną wielbicielką użytkowania zwierząt i nie dało się zwątpić w jej hojnie wyrażaną ciekawość. Ze wszystkich mieszkających w pałacu do niej miał szczególny szacunek, choć potrafiła być niezwykle zrzędliwa i ostatecznie dał się jej ugłaskać, mimo iż była matką Paulii, od dawna czyhającej na majątek i wpływy.
Raz po raz to rozpogadzając się to znowu wściekając zaspokoił zainteresowanie nestorki i ta w końcu odeszła, zostawiając go z końmi i służbą. Nie wiedział jeszcze czy ruszy jej śladem i dołączy do towarzystwa, czy poczeka już na kolację, spacerując po okolicy. Pogoda była sprzyjająca, dwór mu z kolei niemiły, więc wydawało się, że skłoni się ku przedłużeniu swojej nieobecności. Przechodziwszy jednak pod odpowiednim oknem zatrzymał się i uniósł głowę, nasłuchując. Nie, nie było pomyłki - to musiała grać Anastasia! I to… to był jeden z ulubionych kawałków Davida. Często im go grała, choć nigdy wcześniej nie brzmiał on zarówno tak dobrze jak i smutno. Z wesołą, skoczną melodią wiązało się zbyt wiele wspomnień, przy których obecna chwila zdawała się jakąś pomyłką, bardzo nieśmiesznym żartem z niego i jego przyjaciela. Już widział uśmiechnięte grono sępów i Anastasię, która albo została do grania zmuszona albo gorzej - która się do tych sępów przymilała. Bo i co miała zrobić? Jego kuzynki nie odznaczały się żadną wybitną skazą charakteru, a i umiały zjednać sobie sympatię. Skoro też Davida nie było mogły zagarnąć uwagę innej młodej panny w całkiem naturalny sposób. I jeszcze Jorge…
Zawrócił gwałtownie i ruszył ku wejściu, nie dopuszczając do siebie myśli, że jako jedyny z całego grona mógłby przegapić występ Anastasii.
Uznawszy, że nie wyrażając sprzeciwu wyraża aprobatę, a stojąc sobie bez marudzenia dostatecznie wydaje się ukontentowany, dał się wszystkim nacieszyć pomysłem małego koncertu i ustawił się z boku, tak by nie przeszkadzać. Sam nie znał się na muzyce i nie doceniał widoku grającej osoby jak niektórzy tu mogli, toteż nie chciał się wpychać i zajmować najlepszego miejsca. Wiedząc, że więcej z tego wyciągnie, częściej niż na Anastasię patrzył na zgromadzonych, by widzieć jak bardzo i co im się podoba. Jorge na szczęście znalazł się pod ręką i mógł porozumiewawczym spojrzeniem przekazać mu kiedy można już podziwiać, a kiedy zwyczajnie słuchać z uznaniem. Wszyscy zaś wydawali się całkiem zauroczeni, bo i takiemu młodemu gronu wystarczało entuzjazmu spokojnie i na więcej utworów jeżeli były grane przez odpowiednią osobę w odpowiednim momencie. Ogólna sympatia żywiona do Anastasii i dobre nuty wybrane na początek, zjednały jej uwagę panów, a brak adoratorów, o których dziewczęta mogłyby być prawdziwie zazdrosne skłaniała także je do skupienia się na przyjaciółce i wyrażania postawą ogólnych zachwytów. Roze jak najbardziej wpasowywała się w ten tłumek, choć minę miała figlarnie zamyśloną, Mikael potrafił robić dobrą minę zawsze, gdy mu się chciało i tylko Vinc nie wiedział co ze sobą zrobić poza patrzeniem po ludziach. Dopijał powoli swojego drinka, zastanawiając się ile potrwa występ, na którym jest uwięziony jeżeli ma się zachowywać grzecznie i nie odejść w trakcie. Prawda prawdą jednak obserwowanie takiej zbieraniny w podobnych okolicznościach nadal było dla niego całkiem interesujące, a dwa utwory nie trwały tak długo, by zaczął odczuwać iż marnuje czas. Więcej - jeżeli przyjąć za odniesienie oczekiwania rodziny to właściwie wykorzystywał go całkiem słusznie.
No, tylko, że oni chcieli czego innego niż on…
Kiedy Anastasia zachęcającym do współpracy gestem zachwyciła publikę, Roze aż drgnęła, w odruchu przyłączenia się. Ostatecznie jednak przepuściła z uśmiechem Anabelle, by dwie młode damy pograły sobie razem. Wtedy też, kiedy kuzynka stała się częścią duetu, zainteresowanie Vincenta występem jakby wzrosło. Uważał to za naturalne, iż większą uwagę poświęca swym kuzynkom, a nie ludzkiej kobiecie, którą dopiero poznał, więc nie krępował się z okazywaniem tego niemego wsparcia. Mikael cierpiał widząc to, bo jego duma z trudem przełykała myśli, że ktoś do kogo jest uwiązany ma umiejętności społeczne ameby i domyślność karpia. Oczywiście, że młodej pannie Vantanello bardziej niż kuzynce zależało na opinii hrabiego! Nie po to z nim rozmawiała, nie po to zagajała, by poświęcał uwagę komu innemu, drań jeden. I co? Niestety to co zwykle - Vincent nie umiał robić dobrego pierwszego wrażenia jeżeli rozciągało się je na moment, kiedy po raz pierwszy mógł otworzyć usta, a potem zignorować coś co dla nowo poznanej osoby było naprawdę ważne. A potem jeszcze tę osobę. Dla niego usprawiedliwieniem była może szczerość postępowania, ale mało kto podzielałby jego zdanie w tej materii. Bruneta pocieszał jedynie fakt, że Vinc, nawet rozglądając się wyglądał na skupionego, a nie bezmyślnie odlatującego wzrokiem tam gdzie nie powinien, kiedy zaś już poświęcił uwagę głównej scenie patrzył równie często na Anabelle, instrument, nuty, jak i zręcznie poruszające się palce obu dam. Ostatecznie dało się uznać, że nie chciał się w pierwszą grającą wpatrywać, by jej nie onieśmielić. Uughh!
Poza tym Anabelle grała jednak od niej gorzej. Nie źle, a i melodia była odpowiednio prosta - ale różnicę między paniami łatwo było wychwycić. Sama jednak dziewczyna bawiła się dobrze i uśmiechała bez nieśmiałości czy też cichej zawiści. Lubiła grać i była pogodzona z faktem, że owo lubienie nie rekompensowało mniejszej ilości ćwiczeń, którym się oddawała. Przez chwilę martwiła się może jak przy takim kontraście zostanie odebrana, ale gdy ukradkiem zerknęła na Mikaela, a on odpowiedział uprzejmym uśmiechem, rozpogodziła się i nabrała większej niż dotąd odwagi. Nie przeszkadzało jej już absolutnie podkreślanie talentów przyjaciółki, a nawet czerpała z tego niemałą przyjemność.
Kiedy zrobiło się w końcu dość skocznie i żywo, Mira, aż tak bardzo nie wielbiąca koncertów, odwróciła się do Mikaela i z zawadiackim uśmieszkiem zapytała czy nie miałby ochoty potańczyć. Było to wcale w dobrym tonie, dhampir więc oddał ten wdzięczny grymas i przystał na propozycję bez widocznych oznak niezadowolenia, choć Vinc wiedział doskonale, że nie lubił być niańką. W ślad za nim poszła Roze, która wyciągniętą dłonią zasugerowała, że chętnie da się porwać Jorge’owi i tak zaczęły się bardzo kameralne tańce. Przy fortepianie został już tylko Vincent, którego pomysł tańczenia najwyraźniej zdziwił. Nie przeszkadzało mu jednak, że został bez partnerki i tylko znów w myślach dziękował dhampirzycy - gdyby poprosiła jego wyszło by na jaw, że nie umie zupełnie tańczyć do… tego. Cokolwiek by to nie było.
Daniel półchętnie opowiedział lady Francis wszystko czego sobie życzyła, czując przy tym rosnące upokorzenie i zawiść do nowego pana. Mimo tego nie poskąpił żadnego szczegółu i nawet w pewnym momencie ożywił się mówiąc o swoim kasztanku i nowym, potężnym nabytku ojca. Tylko dorodnym trzylatkiem Jorge’a nie zachwycał się wcale, choć raczej wynikało to z podejścia do właściciela niż zwierzaka, który zdawał się w żaden sposób nie odstawać od reszty.
Świadomość, że został odciągnięty od towarzystwa, bo był niewygodny dla Vincenta, sprowokowałaby go jednak do kolejnej kłótni lub innego rodzaju wielce niestosownego zachowania, gdyby lady Francis nie była od dawien dawna zapaloną wielbicielką użytkowania zwierząt i nie dało się zwątpić w jej hojnie wyrażaną ciekawość. Ze wszystkich mieszkających w pałacu do niej miał szczególny szacunek, choć potrafiła być niezwykle zrzędliwa i ostatecznie dał się jej ugłaskać, mimo iż była matką Paulii, od dawna czyhającej na majątek i wpływy.
Raz po raz to rozpogadzając się to znowu wściekając zaspokoił zainteresowanie nestorki i ta w końcu odeszła, zostawiając go z końmi i służbą. Nie wiedział jeszcze czy ruszy jej śladem i dołączy do towarzystwa, czy poczeka już na kolację, spacerując po okolicy. Pogoda była sprzyjająca, dwór mu z kolei niemiły, więc wydawało się, że skłoni się ku przedłużeniu swojej nieobecności. Przechodziwszy jednak pod odpowiednim oknem zatrzymał się i uniósł głowę, nasłuchując. Nie, nie było pomyłki - to musiała grać Anastasia! I to… to był jeden z ulubionych kawałków Davida. Często im go grała, choć nigdy wcześniej nie brzmiał on zarówno tak dobrze jak i smutno. Z wesołą, skoczną melodią wiązało się zbyt wiele wspomnień, przy których obecna chwila zdawała się jakąś pomyłką, bardzo nieśmiesznym żartem z niego i jego przyjaciela. Już widział uśmiechnięte grono sępów i Anastasię, która albo została do grania zmuszona albo gorzej - która się do tych sępów przymilała. Bo i co miała zrobić? Jego kuzynki nie odznaczały się żadną wybitną skazą charakteru, a i umiały zjednać sobie sympatię. Skoro też Davida nie było mogły zagarnąć uwagę innej młodej panny w całkiem naturalny sposób. I jeszcze Jorge…
Zawrócił gwałtownie i ruszył ku wejściu, nie dopuszczając do siebie myśli, że jako jedyny z całego grona mógłby przegapić występ Anastasii.
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Choć Vincent niewątpliwie stracił jedną z możliwości, by zrobić przyjemność Anastasii, nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło - Roze swoją interwencją uratowała sytuację i już po pierwszym utworze panna Vantanello nie miała już gospodarzowi niczego za złe. Lubiła grać i bardzo jej schlebiało, gdy inni jej słuchali. Kątem oka dostrzegała zadowolenie i entuzjazm wśród widowni, ale tylko w pierwszym rzędzie - dalej jej wzrok nie sięgał bez rozpraszania się podczas gry. Widziała, że hrabia stał w tle i tłumaczyła to sobie, że to przez wzrost i szeroko pojętą gościnność oddał miejsce bliżej reszcie… Wolała nie dopuszczać do siebie myśli, że mógłby być niezainteresowany albo wręcz niezadowolony - przecież nie wprosiła się z tym pokazem tylko przyjęła propozycję Roze, a ta nie wyglądała jak persona non grata na dworze a wręcz jak jakaś szara eminencja… Ale dość trosk o to kto z kim i dlaczego - wieczór był młody, a jej na dobrze nastrojonym pianinie grało się wyśmienicie, więc powinna się z tego cieszyć.
Anabelle była jedną z głównych kandydatek, które Anastasia widziała u swojego boku podczas tego małego recitalu. Ona albo Roze, nikogo innego nie typowała, bo panowie nawet jeśli umieli grać nie wypadało, aby tak się do niej dosiadali, to byłoby zbyt… intymne. A z kuzynką, przyjaciółką, znajomą - po prostu kobietą - to zupełnie co innego, taka wspólna gra nie miała wtedy żadnego negatywnego podtekstu. Ana może nie była mistrzynią, ale też nie fałszowała - grała po prostu wyuczone nuty, zamiast dać się im ponieść… Tak, Anastasia miała trochę poetyckie podejście do gry i nawet chętnie by o tym opowiedziała, gdyby tylko miała komu. Wyglądało jednak na to, że jedynym słuchaczem, przed którym mogłaby się tak w pełni otworzyć ze swoją artystyczną duszą, była Anabelle… No i ewentualnie Roze, ale tego nie była pewna, bo jeszcze nie do końca ją poznała. No a pan Michelotto w ogóle nie wchodził w grę - nie wiedziała czy był kawalerem, czy nie, ale nie wypadało, by z obcym mężczyzną tak się spoufalała, opowiadając o swoim wnętrzu… To byłoby jak propozycja! A jemu na pewno nie zamierzała takowej składać.
Anastasia między kolejnymi utworami zerknęła na Vincenta i dostrzegła, że ten uśmiecha się ciepło, ale nie wiedziała czy patrzył bardziej na nią czy bardziej na Anabellę, bo - była gotowa przysiąc - jego wzrok trafiał idealnie między nie. Prawie jakby czytał leżące na pulpicie nuty! Cóż za dziwny jegomość, tak trudny do rozpracowania…
Panna Vantanello była mimo wszystko w dobrym humorze - miło jej się zrobiło, gdy towarzystwo zaczęło tańczyć do jej gry. Trochę głupio było jej zatrzymywać przy sobie Anabelle, tym bardziej, że kilku kawalerów stało wolnych, ale przecież nie mogły przerwać w połowie… Trudno, ten utwór musiały dokończyć we dwójkę. Gdy jednak to nastąpiło, Anastasia złożyła dłoń na ręce Any i uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Bardzo dobrze mi się z tobą grało - zapewniła szczerze, bo nawet jeśli kuzynka Vincenta była muzyczną rzemieślniczką a nie artystką, to co robiła, robiła naprawdę dobrze i w tych kilku utworach naprawdę dobrze im się współpracowało.
- Udało nam się jednak rozkręcić tańce - zauważyła cicho, dyskretnie kiwając przy tym w kierunku rozchodzących się par. - Nie pozwólmy, by panowie podpierali ściany. Idź, później się zamienimy - zachęciła ją, bo była pewna, że widzi w swojej towarzyszce od klawiszy wahanie, jakby chciała protestować, że tak nie wypada. Może i miałaby trochę racji, ale Anastasia była sprytniejsza. Chciała zobaczyć czy Vincent da się wyciągnąć do tańca… I jak mu to wyjdzie. Poza tym właśnie do pokoju wrócił David i nie mogła wstać od pianina akurat teraz, bo wiedziała, że on lubił jej słuchać. Uśmiechnęła się więc do niego przez całą długość pokoju, jakby zapewniała go, że miło iż wrócił, po czym wróciła do gry. I jakoś tak obecność przyjaciela z dzieciństwa sprawiła, że zdecydowała się zagrać fragment uwertury do “Księżniczki i żaby”, który we trójkę tak lubili, a który i towarzystwu powinien przypaść do gustu…
Jeden utwór dobiegł końca, potem drugi i trzeci. Anastasia dobrze bawiła się przy pianinie, a reszta tańcząc przy akompaniamencie jej muzyki. Wiadomo jednak, że co za dużo to niezdrowo i w końcu ktoś zdecydował się zamienić rolami z panną Vantanello. Ta przyjęła propozycję chętnie, nawet dla formalności nie stawiając oporu. Dopiła rozwodnioną lodem resztkę swojego drinka, po czym wstała z ławeczki, podziękowała i wygładziła sukienkę cofając się, by zrobić miejsce swojej zmienniczce.
- To pianino jest doskonale nastrojone, gra na nim to była dla mnie prawdziwa przyjemność - zapewniła szczerze, w duchu jednak karcąc samą siebie, że komu innemu powinna to mówić. Vincentowi - ponieważ to on był panem domu i to jemu należało się uznanie za dbanie o takie detale. A skoro już o nim pomyślała i skoro już muzyka zaczęła grać, szybko odnalazła go wzrokiem. Towarzystwo jeszcze nie zdążyło dobrać się w pary i ruszyć w tany, więc ona skorzystała z tej okazji. Podeszła, od razu wyciągając rękę, by któryś z panów ujął ją i poprowadził do tańca. Przed sobą miała ustawionych niczym w wachlarzu pana Michelotto, Vincenta i Davida. Nie była świadoma, że nie zwracając się do żadnego z nich imiennie nieświadomie wbija kij w mrowisko… Choć pewnie gdyby sama wybrała sobie partnera, również kogoś by tym przypadkowo uraziła - wybierając jednego odrzucała wszak drugiego. Chociaż… Może nie każdy zareagowałby na to równie źle.
Bastien promieniał w swoim towarzystwie. Widział co działo się wśród młodzieży i czuł wręcz ogromną dumę, że jego córka potrafiła tak porwać nawet tak niewielki tłum. Tłumek zaledwie. Stanowiła jednak centrum tamtego zgromadzenia i doskonale się przy tym prezentowała - nie mógł chcieć od niej więcej. Tylko w duchu troszeczkę żałował, że sam nie ma połowę mniej lat i nie może tam dołączyć - lubił taniec towarzyski w towarzystwie pięknych kobiet. Z tamtymi jednak nie mógł się spoufalać, bo były za młode, a on powinien być wszak stateczny. No a tu… Cóż, nie będzie tego robił ani sobie, ani Paulii, bo obojgu po podobnej przygodzie pozostałby pewnie jedynie niesmak i nadwyrężony szacunek do samego siebie. Przynajmniej rozmowa toczyła się wartko, a w kieliszkach nie brakowało wybornego koniaku.
Anabelle była jedną z głównych kandydatek, które Anastasia widziała u swojego boku podczas tego małego recitalu. Ona albo Roze, nikogo innego nie typowała, bo panowie nawet jeśli umieli grać nie wypadało, aby tak się do niej dosiadali, to byłoby zbyt… intymne. A z kuzynką, przyjaciółką, znajomą - po prostu kobietą - to zupełnie co innego, taka wspólna gra nie miała wtedy żadnego negatywnego podtekstu. Ana może nie była mistrzynią, ale też nie fałszowała - grała po prostu wyuczone nuty, zamiast dać się im ponieść… Tak, Anastasia miała trochę poetyckie podejście do gry i nawet chętnie by o tym opowiedziała, gdyby tylko miała komu. Wyglądało jednak na to, że jedynym słuchaczem, przed którym mogłaby się tak w pełni otworzyć ze swoją artystyczną duszą, była Anabelle… No i ewentualnie Roze, ale tego nie była pewna, bo jeszcze nie do końca ją poznała. No a pan Michelotto w ogóle nie wchodził w grę - nie wiedziała czy był kawalerem, czy nie, ale nie wypadało, by z obcym mężczyzną tak się spoufalała, opowiadając o swoim wnętrzu… To byłoby jak propozycja! A jemu na pewno nie zamierzała takowej składać.
Anastasia między kolejnymi utworami zerknęła na Vincenta i dostrzegła, że ten uśmiecha się ciepło, ale nie wiedziała czy patrzył bardziej na nią czy bardziej na Anabellę, bo - była gotowa przysiąc - jego wzrok trafiał idealnie między nie. Prawie jakby czytał leżące na pulpicie nuty! Cóż za dziwny jegomość, tak trudny do rozpracowania…
Panna Vantanello była mimo wszystko w dobrym humorze - miło jej się zrobiło, gdy towarzystwo zaczęło tańczyć do jej gry. Trochę głupio było jej zatrzymywać przy sobie Anabelle, tym bardziej, że kilku kawalerów stało wolnych, ale przecież nie mogły przerwać w połowie… Trudno, ten utwór musiały dokończyć we dwójkę. Gdy jednak to nastąpiło, Anastasia złożyła dłoń na ręce Any i uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Bardzo dobrze mi się z tobą grało - zapewniła szczerze, bo nawet jeśli kuzynka Vincenta była muzyczną rzemieślniczką a nie artystką, to co robiła, robiła naprawdę dobrze i w tych kilku utworach naprawdę dobrze im się współpracowało.
- Udało nam się jednak rozkręcić tańce - zauważyła cicho, dyskretnie kiwając przy tym w kierunku rozchodzących się par. - Nie pozwólmy, by panowie podpierali ściany. Idź, później się zamienimy - zachęciła ją, bo była pewna, że widzi w swojej towarzyszce od klawiszy wahanie, jakby chciała protestować, że tak nie wypada. Może i miałaby trochę racji, ale Anastasia była sprytniejsza. Chciała zobaczyć czy Vincent da się wyciągnąć do tańca… I jak mu to wyjdzie. Poza tym właśnie do pokoju wrócił David i nie mogła wstać od pianina akurat teraz, bo wiedziała, że on lubił jej słuchać. Uśmiechnęła się więc do niego przez całą długość pokoju, jakby zapewniała go, że miło iż wrócił, po czym wróciła do gry. I jakoś tak obecność przyjaciela z dzieciństwa sprawiła, że zdecydowała się zagrać fragment uwertury do “Księżniczki i żaby”, który we trójkę tak lubili, a który i towarzystwu powinien przypaść do gustu…
Jeden utwór dobiegł końca, potem drugi i trzeci. Anastasia dobrze bawiła się przy pianinie, a reszta tańcząc przy akompaniamencie jej muzyki. Wiadomo jednak, że co za dużo to niezdrowo i w końcu ktoś zdecydował się zamienić rolami z panną Vantanello. Ta przyjęła propozycję chętnie, nawet dla formalności nie stawiając oporu. Dopiła rozwodnioną lodem resztkę swojego drinka, po czym wstała z ławeczki, podziękowała i wygładziła sukienkę cofając się, by zrobić miejsce swojej zmienniczce.
- To pianino jest doskonale nastrojone, gra na nim to była dla mnie prawdziwa przyjemność - zapewniła szczerze, w duchu jednak karcąc samą siebie, że komu innemu powinna to mówić. Vincentowi - ponieważ to on był panem domu i to jemu należało się uznanie za dbanie o takie detale. A skoro już o nim pomyślała i skoro już muzyka zaczęła grać, szybko odnalazła go wzrokiem. Towarzystwo jeszcze nie zdążyło dobrać się w pary i ruszyć w tany, więc ona skorzystała z tej okazji. Podeszła, od razu wyciągając rękę, by któryś z panów ujął ją i poprowadził do tańca. Przed sobą miała ustawionych niczym w wachlarzu pana Michelotto, Vincenta i Davida. Nie była świadoma, że nie zwracając się do żadnego z nich imiennie nieświadomie wbija kij w mrowisko… Choć pewnie gdyby sama wybrała sobie partnera, również kogoś by tym przypadkowo uraziła - wybierając jednego odrzucała wszak drugiego. Chociaż… Może nie każdy zareagowałby na to równie źle.
Bastien promieniał w swoim towarzystwie. Widział co działo się wśród młodzieży i czuł wręcz ogromną dumę, że jego córka potrafiła tak porwać nawet tak niewielki tłum. Tłumek zaledwie. Stanowiła jednak centrum tamtego zgromadzenia i doskonale się przy tym prezentowała - nie mógł chcieć od niej więcej. Tylko w duchu troszeczkę żałował, że sam nie ma połowę mniej lat i nie może tam dołączyć - lubił taniec towarzyski w towarzystwie pięknych kobiet. Z tamtymi jednak nie mógł się spoufalać, bo były za młode, a on powinien być wszak stateczny. No a tu… Cóż, nie będzie tego robił ani sobie, ani Paulii, bo obojgu po podobnej przygodzie pozostałby pewnie jedynie niesmak i nadwyrężony szacunek do samego siebie. Przynajmniej rozmowa toczyła się wartko, a w kieliszkach nie brakowało wybornego koniaku.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Gdy młodzież tańczyła, Vinny jakoś tak zwinnie i niewymuszenie znalazł się przy Edwardzie i wdał się z nim w małą pogawędkę, która o dziwo nieco go uspokoiła. W mężu Paulii było coś co wielce doceniał - nie był przez niego oceniany, nie oczekiwał on też po nim niczego… hrabiowskiego. I szanował go, choć na początku zachowywał zdrowy dystans. Bardzo mądry człowiek. Wielu osobom chyba umykał ten fakt, był bowiem Edward podległy żonie i strasznie niepozorny, ale tak już działał świat - tymi najgłośniejszymi nie musieli być najwybitniejsi.
Vincent znalazł sporo przyjemności w wymianie paru zdań z tym pozornie szarym człowiekiem i w odcięciu się od wymagającego tłumku. Zrozumiał też w końcu o ile łatwiej byłoby, gdyby jak on był żonaty lub zwyczajnie znać było po nim przeżyte już lata. Tymczasem mimo dobicia do ponad stu trzydziestu i posiadania stopnia wykładowcy, klasyfikowany był do grupy młodzików równie często co do statecznych panów… I jeśli miał być szczery za Nową Aerię nie wiedział, który z tych ludzkich szablonów pasował do niego bardziej.
Póki co przynależał do obu, oderwał się więc od kojącej obecności Edwarda i wrócił tam, gdzie czekał na niego Mikael - wystarczyło raz wyłapać jego spojrzenie, by wiedzieć, że musi się zjawić na ten niemy rozkaz i więcej nie uciekać.
Ale to było męczące…
Wrócił też Daniel.
Jak mógł ignorował stojącego gdzieś z boku hrabiego, co nie było aż takie trudne oraz omijał łukiem Paulię i swego ojca. Jedyną przyjemnością był dla niego uśmiech Anastasii i rozkosz, którą czerpał ze słuchania gry. Reszta należała już do obowiązków.
Przetańczył jeden chłodny taniec z Anabelle, drugi żywszy z Mirą - mała nie dała mu popsuć sobie zabawy i przepychała się z nim do upadłego. Potem rudzielec stanął w pobliżu Michelotto i zerkał po ludziach chyba czekając na okazję do złapania Roze. Tylko z nią nie miał jeszcze okazji…
Jakoś tak się złożyło, że niedługo po tym doszło do wymiany akompaniatorki - Roze minęła chłopców łowiąc ich na zapach lekkich perfum, ale nie zaszczyciła spojrzeniem. Łagodnie uśmiechnięta wymieniła się z Anastasią, a zanim zaczęła grać rozgrzała palce i… pomyślała chwilę. Musiała się dziś wyjątkowo skupić.
Vincent mimowolnie spojrzał na nią z pewną obawą. Może niesłusznie, ale jej zachowania często budziły w nim pewien niepokój. Nie była jak Mikael. Doskonale to wiedział. Jej ruchów nie umiał przewidzieć. Zwykłe umowy społeczne jej nie dotyczyły. Znał ją niby od lat, ale dopiero niedawno żyli pod jednym dachem. Gdyby miał wybór - nie dopuszczałby jej jeszcze w pobliże swojej rodziny.
A jednak, choć nie mógł jej ufać, jeszcze go nie zawiodła.
Więcej - sprawdzała się lepiej niż on.
Zaczęła grać słodko, skocznie, melodię tutaj nieznaną, ale w połowie zaskakująco swojską. Szybko dało się dojść z jakimi utworami posiada wspólny rytm i jakie kroki do niej najlepiej pasują, choć na początku budziła konsternację. Niepokojące tony z Maurii mieszały się z wampirzym romantyzmem napełniając salon egzotyczną atmosferą, gdzie fiolet i róż błyszczały w umysłach splecione wstęgą życiodajnej zieleni - tego ludzkiego akcentu, który pozwalał zgromadzonym nadal oddawać się tańcom, a nie skupiać na nieoswojonych, obco brzmiących dźwiękach. I Roze tak grała - aby być tłem dla zabawy, a nie zwracać na siebie szczególną uwagę. Vincent miał wrażenie, że kosztuje ją to zaskakująco wiele wysiłku.
Tym bardziej doceniał jej wszelkie starania.
Grała pięknie - ale nie grała za dobrze.
Miał zwrócić się do Michelotto, by o to podpytać, kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się ku nim Anastasię. Zamarł, nagle zdawszy sobie sprawę z zagrożenia jakie niosła z sobą jej dziewczęco wyciągnięta dłoń. Tylko dzięki temu nie cofnął się, co mogłoby zostać opacznie odebrane. Nie wychylił się też przed szereg. Michelotto, jak to on, wyglądał na gotowego do poprowadzenia damy, ale stał grzecznie i tylko z lekką kpiną zerknął na dwóch towarzyszy, ciekawy co zrobią. Daniel nie powstrzymał odruchu i drgnął, był jednak wcale nie tak źle wychowany i miał dość wpadek na dzisiaj - znieruchomiał i spojrzał na Vincenta. Jeżeli zależy mu na tańcu z Anastasią… cóż, na jeden taniec może mu jeszcze pozwolić. Chociaż pięść go świerzbiła, gdy tylko o tym pomyślał.
- Niech mi pani uczyni ten zaszczyt. - Wysunął się Mikael, uprzejmie podając jej rękę. Jego uśmiech zwykle wyglądał zaczepnie, ale Daniel odebrał go już jako prawdziwe wyzwanie. Nie ważył się jednak wyrazić protestu. Nie w tym momencie. Jeszcze nie teraz.
- Wspaniale pani gra jak na tak młodą osobę. Jestem pod pewnym wrażeniem. - Gdzieś z początku pozwolił sobie Mikael na zawiązanie rozmowy. Coś w jego obejściu stało się mniej zawoalowane, słowa bardziej bezpośrednie. Dawał do zrozumienia, że nie będzie się do niej przymilał, że to nie jego rola. Nie chciał być też niegrzeczny, ale charakter miał jaki miał i postanowił go sobie zostawić. Wyszło też na to, że nie będzie ukrywać przed nią swojej rasy i faktu, że jest starszy, bo kły jego za bardzo rzucały się w oczy, a i czasami, niechcący już nawet wypowiadał się o młodych ludziach w tonie dość pobłażliwym.
Nie ujawniał tego wszystkiego zupełnym przypadkiem - jeżeli bowiem zwróci jej uwagę na swoją odmienność, łatwiej będzie mu ją przenieść też na Vinny’ego. Pokazać na swoim przykładzie co dzieli człowieka i dhampira… i dlaczego należy podchodzić do nich odrobinkę inaczej. Tak, musiał w kurtuazyjny sposób przekazać dziewczynie ,,pijący krew naukowiec to nie to samo co ludzki arystokrata… ale też ma swoje zalety”.
Choć czy ona nazwałaby to zaletami zależało tylko i wyłącznie od niej.
Vincent znalazł sporo przyjemności w wymianie paru zdań z tym pozornie szarym człowiekiem i w odcięciu się od wymagającego tłumku. Zrozumiał też w końcu o ile łatwiej byłoby, gdyby jak on był żonaty lub zwyczajnie znać było po nim przeżyte już lata. Tymczasem mimo dobicia do ponad stu trzydziestu i posiadania stopnia wykładowcy, klasyfikowany był do grupy młodzików równie często co do statecznych panów… I jeśli miał być szczery za Nową Aerię nie wiedział, który z tych ludzkich szablonów pasował do niego bardziej.
Póki co przynależał do obu, oderwał się więc od kojącej obecności Edwarda i wrócił tam, gdzie czekał na niego Mikael - wystarczyło raz wyłapać jego spojrzenie, by wiedzieć, że musi się zjawić na ten niemy rozkaz i więcej nie uciekać.
Ale to było męczące…
Wrócił też Daniel.
Jak mógł ignorował stojącego gdzieś z boku hrabiego, co nie było aż takie trudne oraz omijał łukiem Paulię i swego ojca. Jedyną przyjemnością był dla niego uśmiech Anastasii i rozkosz, którą czerpał ze słuchania gry. Reszta należała już do obowiązków.
Przetańczył jeden chłodny taniec z Anabelle, drugi żywszy z Mirą - mała nie dała mu popsuć sobie zabawy i przepychała się z nim do upadłego. Potem rudzielec stanął w pobliżu Michelotto i zerkał po ludziach chyba czekając na okazję do złapania Roze. Tylko z nią nie miał jeszcze okazji…
Jakoś tak się złożyło, że niedługo po tym doszło do wymiany akompaniatorki - Roze minęła chłopców łowiąc ich na zapach lekkich perfum, ale nie zaszczyciła spojrzeniem. Łagodnie uśmiechnięta wymieniła się z Anastasią, a zanim zaczęła grać rozgrzała palce i… pomyślała chwilę. Musiała się dziś wyjątkowo skupić.
Vincent mimowolnie spojrzał na nią z pewną obawą. Może niesłusznie, ale jej zachowania często budziły w nim pewien niepokój. Nie była jak Mikael. Doskonale to wiedział. Jej ruchów nie umiał przewidzieć. Zwykłe umowy społeczne jej nie dotyczyły. Znał ją niby od lat, ale dopiero niedawno żyli pod jednym dachem. Gdyby miał wybór - nie dopuszczałby jej jeszcze w pobliże swojej rodziny.
A jednak, choć nie mógł jej ufać, jeszcze go nie zawiodła.
Więcej - sprawdzała się lepiej niż on.
Zaczęła grać słodko, skocznie, melodię tutaj nieznaną, ale w połowie zaskakująco swojską. Szybko dało się dojść z jakimi utworami posiada wspólny rytm i jakie kroki do niej najlepiej pasują, choć na początku budziła konsternację. Niepokojące tony z Maurii mieszały się z wampirzym romantyzmem napełniając salon egzotyczną atmosferą, gdzie fiolet i róż błyszczały w umysłach splecione wstęgą życiodajnej zieleni - tego ludzkiego akcentu, który pozwalał zgromadzonym nadal oddawać się tańcom, a nie skupiać na nieoswojonych, obco brzmiących dźwiękach. I Roze tak grała - aby być tłem dla zabawy, a nie zwracać na siebie szczególną uwagę. Vincent miał wrażenie, że kosztuje ją to zaskakująco wiele wysiłku.
Tym bardziej doceniał jej wszelkie starania.
Grała pięknie - ale nie grała za dobrze.
Miał zwrócić się do Michelotto, by o to podpytać, kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się ku nim Anastasię. Zamarł, nagle zdawszy sobie sprawę z zagrożenia jakie niosła z sobą jej dziewczęco wyciągnięta dłoń. Tylko dzięki temu nie cofnął się, co mogłoby zostać opacznie odebrane. Nie wychylił się też przed szereg. Michelotto, jak to on, wyglądał na gotowego do poprowadzenia damy, ale stał grzecznie i tylko z lekką kpiną zerknął na dwóch towarzyszy, ciekawy co zrobią. Daniel nie powstrzymał odruchu i drgnął, był jednak wcale nie tak źle wychowany i miał dość wpadek na dzisiaj - znieruchomiał i spojrzał na Vincenta. Jeżeli zależy mu na tańcu z Anastasią… cóż, na jeden taniec może mu jeszcze pozwolić. Chociaż pięść go świerzbiła, gdy tylko o tym pomyślał.
- Niech mi pani uczyni ten zaszczyt. - Wysunął się Mikael, uprzejmie podając jej rękę. Jego uśmiech zwykle wyglądał zaczepnie, ale Daniel odebrał go już jako prawdziwe wyzwanie. Nie ważył się jednak wyrazić protestu. Nie w tym momencie. Jeszcze nie teraz.
- Wspaniale pani gra jak na tak młodą osobę. Jestem pod pewnym wrażeniem. - Gdzieś z początku pozwolił sobie Mikael na zawiązanie rozmowy. Coś w jego obejściu stało się mniej zawoalowane, słowa bardziej bezpośrednie. Dawał do zrozumienia, że nie będzie się do niej przymilał, że to nie jego rola. Nie chciał być też niegrzeczny, ale charakter miał jaki miał i postanowił go sobie zostawić. Wyszło też na to, że nie będzie ukrywać przed nią swojej rasy i faktu, że jest starszy, bo kły jego za bardzo rzucały się w oczy, a i czasami, niechcący już nawet wypowiadał się o młodych ludziach w tonie dość pobłażliwym.
Nie ujawniał tego wszystkiego zupełnym przypadkiem - jeżeli bowiem zwróci jej uwagę na swoją odmienność, łatwiej będzie mu ją przenieść też na Vinny’ego. Pokazać na swoim przykładzie co dzieli człowieka i dhampira… i dlaczego należy podchodzić do nich odrobinkę inaczej. Tak, musiał w kurtuazyjny sposób przekazać dziewczynie ,,pijący krew naukowiec to nie to samo co ludzki arystokrata… ale też ma swoje zalety”.
Choć czy ona nazwałaby to zaletami zależało tylko i wyłącznie od niej.
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Anastasia niby nie miała wiele czasu na przemyślenia, a jednak na tym krótkim odcinku dzielącym pianino od grupy panów, w jej głowie wydarzyło się zaskakująco wiele. Powodem oczywiście były ich reakcje na to, że się zbliżała. Pierwszy w oczy rzucił jej się Daniel, który zauważalnie drgnął, reagując tym samym najbardziej żywiołowo z całej trójki. Panna Vantanello nie mogła mieć ani o to do niego pretensji, ani udawać, że nie znała przyczyny tego zachowania – na pewno chciał z nią zatańczyć. Co go jednak wstrzymało? Być może wzgląd na starszeństwo. Tak, to pewnie o to chodziło – wszak wiedziała jak dobrze był wychowany, a nie była pewna jego stosunków z Vincentem, bo przecież gdyby panem domu był nadal David, takie konwenanse nie miałyby większego znaczenia.
A pozostali? Vincent wyglądał na tak samo opanowanego i niewzruszonego jak dotychczas – jakby nie łapał aluzji tak długo, jak nie dostał nimi w twarz z bardzo bliska. Może była to jednak nieśmiałość… albo chęć zrobienia przyjemności jej i Danielowi, by jako starzy przyjaciele mieli dla siebie pierwszy taniec tego wieczoru? To byłoby naprawdę miłe z jego strony! I Anastasia nie mogła już wymyślić nic, co odwiodłoby ją od tej interpretacji.
Najbardziej jednak zaskoczył ją pan Michelotto. Jego ona sama w ogóle nie brała pod uwagę jako partnera do tańca, nie na tym etapie wieczoru ani na tym etapie znajomości. Ani nie byli przyjaciółmi, ani on nie był dobrze urodzony. Sprawiał co prawda wrażenie jakby był gotów przyjąć jej dłoń, ale ona nie przywiązywała się do tej myśli. Och, ależ się myliła!
A jaka była zaskoczona, gdy to właśnie on wyszedł przed szereg i przyjął jej niemą propozycję tańca! Anastasia nie mogła tej prośby nie przyjąć, bo nie znajdowała konkretnego powodu, by mu odmówić, choć nie od razu ukryła zaskoczone spojrzenie, którym powiodła od niego, do Vincenta, a na koniec do Daniela. Co właśnie zaszło? To nie tak miało wyglądać! Powinna tańczyć z panem domu albo starym przyjacielem, tak nakazywał dobry obyczaj i tak to ona sobie wyobrażała. Tymczasem jednak była prowadzona na parkiet przez… doradcę? Co to w sumie znaczyło? Chyba nie tańczyła pierwszego tańca ze służącym?!
Anastasia była jednak na tyle dobrze wychowana, że jej podszyte lekkim niesmakiem zdezorientowanie nie było widoczne na jej twarzy – uśmiechała się jak nakazuje obyczaj, subtelnie, wdzięcznie, jak na damę przystało. Oczywiście kto dobrze znał ludzką naturę i uważnie jej się przyglądał mógł dostrzec pewien moment zawahania na samym początku, ale większość ten detal by umknął.
Z początku milczeli w tańcu, aż nie znaleźli sobie pewnego miejsca na parkiecie i kolejne kroki nie stały się dla nich mechanicznie odtwarzanym rytuałem – wtedy mogli się skupić na sobie nawzajem i wymyślić temat do rozmowy. Ten nadszedł dość szybko, zainicjowany przez Mikaela, który jednak nie od razu doczekał się odpowiedzi. Zacząć musiało się niestety od przeprosin – Anastasia potknęła się o rąbek sukni i jej partner musiał ratować sytuację.
- Najmocniej przepraszam – bąknęła panna Vantanello, wyraźnie zmieszana tym jak źle się zaprezentowała. Jakże mogła potknąć się o własne nogi?! To niewyobrażalne. Miała zaprezentować na tym wieczorze swoje zalety, a tymczasem pokazała, że jest niezdarą… W swym upokorzeniu zapomniała o wszystkich atutach, które do tej pory pokazała jako dobrze urodzona panna na wydaniu – o obyciu, o wykształceniu muzycznym, o znajomościach w świecie… Dla niej to jedno potknięcie miało niewspółmiernie większą wagę. Na swe usprawiedliwienie miała jednak to, jak bardzo Mikael ją w tamtym momencie zaskoczył. Zdawało jej się, czy…?
- Bardzo dziękuję za miłe słowa. – Anastasia szybko wróciła do swojej społecznej roli, choć nie zamierzała odpuścić przy tym pewnych dociekań, skoro już i tak wyczuła, że pan Michelotto w pewien sposób skraca towarzyski dystans między nimi, nie łamiąc etykiety, ale jasno sugerując, że z konwenansami jest mu nie do końca po drodze.
- Zdaje mi się jednak, że albo ocenia pan mój wiek na niższy niż jest w istocie, albo to pan wygląda na mniej niż ma w istocie – zagaiła. – Jak pan zapewne już wie, jestem prawie że rówieśnicą panicza Daniela, a pan… Proszę wybaczyć mą ocenę, nie wygląda na wybijającego się znacząco z tego towarzystwa. Oczywiście o ile nie jest pan przedstawicielem jednej z tych długowiecznych ras – zastrzegła tonem jednocześnie przepraszającym za takie dywagacje i zachęcającym, by sprawę wyjaśnić i uciąć jej spekulacje. Choć nie miała w towarzystwie wielu takich znajomych, była dość światła by wiedzieć, że i tacy po świecie chodzili, co na pierwszy rzut oka nie różnili się niczym od ludzi, a po bliższym poznaniu okazywali się nie mieć z nimi wiele wspólnego. A Mikael – gotowa była przysiąc – miał w uśmiechu coś, co pozwalało jej przypuszczać, że człowiekiem na pewno nie jest, a czego ona przez dobre wychowanie nie chciała wytykać tak wprost. Ależ się zdziwi, gdy wkrótce dowie się, iż nie tylko on nie jest tym, na kogo wygląda na pierwszy rzut oka.
A pozostali? Vincent wyglądał na tak samo opanowanego i niewzruszonego jak dotychczas – jakby nie łapał aluzji tak długo, jak nie dostał nimi w twarz z bardzo bliska. Może była to jednak nieśmiałość… albo chęć zrobienia przyjemności jej i Danielowi, by jako starzy przyjaciele mieli dla siebie pierwszy taniec tego wieczoru? To byłoby naprawdę miłe z jego strony! I Anastasia nie mogła już wymyślić nic, co odwiodłoby ją od tej interpretacji.
Najbardziej jednak zaskoczył ją pan Michelotto. Jego ona sama w ogóle nie brała pod uwagę jako partnera do tańca, nie na tym etapie wieczoru ani na tym etapie znajomości. Ani nie byli przyjaciółmi, ani on nie był dobrze urodzony. Sprawiał co prawda wrażenie jakby był gotów przyjąć jej dłoń, ale ona nie przywiązywała się do tej myśli. Och, ależ się myliła!
A jaka była zaskoczona, gdy to właśnie on wyszedł przed szereg i przyjął jej niemą propozycję tańca! Anastasia nie mogła tej prośby nie przyjąć, bo nie znajdowała konkretnego powodu, by mu odmówić, choć nie od razu ukryła zaskoczone spojrzenie, którym powiodła od niego, do Vincenta, a na koniec do Daniela. Co właśnie zaszło? To nie tak miało wyglądać! Powinna tańczyć z panem domu albo starym przyjacielem, tak nakazywał dobry obyczaj i tak to ona sobie wyobrażała. Tymczasem jednak była prowadzona na parkiet przez… doradcę? Co to w sumie znaczyło? Chyba nie tańczyła pierwszego tańca ze służącym?!
Anastasia była jednak na tyle dobrze wychowana, że jej podszyte lekkim niesmakiem zdezorientowanie nie było widoczne na jej twarzy – uśmiechała się jak nakazuje obyczaj, subtelnie, wdzięcznie, jak na damę przystało. Oczywiście kto dobrze znał ludzką naturę i uważnie jej się przyglądał mógł dostrzec pewien moment zawahania na samym początku, ale większość ten detal by umknął.
Z początku milczeli w tańcu, aż nie znaleźli sobie pewnego miejsca na parkiecie i kolejne kroki nie stały się dla nich mechanicznie odtwarzanym rytuałem – wtedy mogli się skupić na sobie nawzajem i wymyślić temat do rozmowy. Ten nadszedł dość szybko, zainicjowany przez Mikaela, który jednak nie od razu doczekał się odpowiedzi. Zacząć musiało się niestety od przeprosin – Anastasia potknęła się o rąbek sukni i jej partner musiał ratować sytuację.
- Najmocniej przepraszam – bąknęła panna Vantanello, wyraźnie zmieszana tym jak źle się zaprezentowała. Jakże mogła potknąć się o własne nogi?! To niewyobrażalne. Miała zaprezentować na tym wieczorze swoje zalety, a tymczasem pokazała, że jest niezdarą… W swym upokorzeniu zapomniała o wszystkich atutach, które do tej pory pokazała jako dobrze urodzona panna na wydaniu – o obyciu, o wykształceniu muzycznym, o znajomościach w świecie… Dla niej to jedno potknięcie miało niewspółmiernie większą wagę. Na swe usprawiedliwienie miała jednak to, jak bardzo Mikael ją w tamtym momencie zaskoczył. Zdawało jej się, czy…?
- Bardzo dziękuję za miłe słowa. – Anastasia szybko wróciła do swojej społecznej roli, choć nie zamierzała odpuścić przy tym pewnych dociekań, skoro już i tak wyczuła, że pan Michelotto w pewien sposób skraca towarzyski dystans między nimi, nie łamiąc etykiety, ale jasno sugerując, że z konwenansami jest mu nie do końca po drodze.
- Zdaje mi się jednak, że albo ocenia pan mój wiek na niższy niż jest w istocie, albo to pan wygląda na mniej niż ma w istocie – zagaiła. – Jak pan zapewne już wie, jestem prawie że rówieśnicą panicza Daniela, a pan… Proszę wybaczyć mą ocenę, nie wygląda na wybijającego się znacząco z tego towarzystwa. Oczywiście o ile nie jest pan przedstawicielem jednej z tych długowiecznych ras – zastrzegła tonem jednocześnie przepraszającym za takie dywagacje i zachęcającym, by sprawę wyjaśnić i uciąć jej spekulacje. Choć nie miała w towarzystwie wielu takich znajomych, była dość światła by wiedzieć, że i tacy po świecie chodzili, co na pierwszy rzut oka nie różnili się niczym od ludzi, a po bliższym poznaniu okazywali się nie mieć z nimi wiele wspólnego. A Mikael – gotowa była przysiąc – miał w uśmiechu coś, co pozwalało jej przypuszczać, że człowiekiem na pewno nie jest, a czego ona przez dobre wychowanie nie chciała wytykać tak wprost. Ależ się zdziwi, gdy wkrótce dowie się, iż nie tylko on nie jest tym, na kogo wygląda na pierwszy rzut oka.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Mikael nadzwyczaj sprawnie prowadził młodą damę po parkiecie - tym lepiej nawet jeżeli startował z pozycji służącego. Nie poczuwał się co prawda do tej roli, a już i Paulia dała mu do zrozumienia, że od teraz jego pozycja w towarzystwie ulegnie pewnym zmianom… ale rozumiał, że może to z boku tak właśnie wyglądać. Nie był przyjacielem Vincenta w znaczeniu gościa bez obowiązków, ale nie był też lokajem, bo jak na takiego na zdecydowanie zbyt wiele mógł sobie pozwolić. Biedne ludzkie główki - namiesza się w nich przez to wszystko. Ale to już ich problem skoro ściągnęły na siebie Vincenta. Przygarniając jednego dhampira zgodziły się też na innych krwiopijców; ich małe rytuały i zasady. Trzeba to będzie jakoś opanować nim gości zjawi się więcej…
Teoretycznie nie obchodziły go jakieś ludzkie gierki. To stale powtarzał. Skoro jednak został w nie wciągnięty postanowił swoją część wykonać bezbłędnie. I jeszcze nauczyć Vinceta podstawowych reguł.
Nie wnikał już nawet dlaczego przykładał się do tego tak bardzo.
Odpowiedź by mu się nie spodobała.
Przytrzymał uprzejmie potykające się ludzkie dziewczę i uśmiechnął się do niej leciutko. O dziwo dość szczerze. Wampirom i ich krewniakom takie wpadki w występach zdarzały się rzadko - mieli o wiele więcej czasu na naukę i szlifowanie ruchów… plus większą wrodzoną grację. Lecz o ile z wampirzycy by zakpił, przynajmniej spojrzeniem, tak teraz Anastasia nie obudziła w nim takiego odruchu. Nie wiedział kiedy tak złagodniał wobec jej rasy, którą od młodości traktował przecież protekcjonalnie… jeśli nie z niechęcią.
Ludzie…
Mizerne lecz ostatecznie całkiem ciepłe stworzonka.
Przynajmniej tak prezentowały się dobrze urodzone panienki. Zanim nie stały się zgorzkniałymi matronami.
Zerknął na swoją partnerkę. Ciekawe czym będzie za te trzydzieści lat…
- Zdaje mi się, że jest to dobry moment na pewne wyjaśnienia - odparł uprzejmie na jej naiwną… choć wcale niegłupią wypowiedź. Obdarzył ją przychylnym uśmiechem nim ten znów powrócił do swej naturalnej, zaczepnej formy i zręcznie minął z nią inną tańczącą parę.
- To nawet ciekawe, że pani o tym wspomniała… ma pani rację, ani ja ani Vincent nie wyglądamy w ludzkich oczach na tyle lat ile posiadamy. To taka przypadłość ras, o których pani wspomniała. Spotykała się pani z takimi? Elfy, czarodzieje… mają dobrą reputację powiedziałbym. Obawiam się, że w przeciwieństwie do nas, choć to zapewne zależy od regionu… Najpierw jednak zdradzę, że tak, mam nieco więcej lat niż pani i większość osób w tym pomieszczeniu, dlatego też nie jestem tutaj zwyczajnym sługą. Jestem towarzyszem Vincenta. Lat mam ponad siedemdziesiąt - kiedy on więcej niż sto. Jesteśmy dhampirami - skończył, pomagając wykonać jej dość trudną figurę.
Mauryjskie nuty zabrzmiały mocniej.
Teoretycznie nie obchodziły go jakieś ludzkie gierki. To stale powtarzał. Skoro jednak został w nie wciągnięty postanowił swoją część wykonać bezbłędnie. I jeszcze nauczyć Vinceta podstawowych reguł.
Nie wnikał już nawet dlaczego przykładał się do tego tak bardzo.
Odpowiedź by mu się nie spodobała.
Przytrzymał uprzejmie potykające się ludzkie dziewczę i uśmiechnął się do niej leciutko. O dziwo dość szczerze. Wampirom i ich krewniakom takie wpadki w występach zdarzały się rzadko - mieli o wiele więcej czasu na naukę i szlifowanie ruchów… plus większą wrodzoną grację. Lecz o ile z wampirzycy by zakpił, przynajmniej spojrzeniem, tak teraz Anastasia nie obudziła w nim takiego odruchu. Nie wiedział kiedy tak złagodniał wobec jej rasy, którą od młodości traktował przecież protekcjonalnie… jeśli nie z niechęcią.
Ludzie…
Mizerne lecz ostatecznie całkiem ciepłe stworzonka.
Przynajmniej tak prezentowały się dobrze urodzone panienki. Zanim nie stały się zgorzkniałymi matronami.
Zerknął na swoją partnerkę. Ciekawe czym będzie za te trzydzieści lat…
- Zdaje mi się, że jest to dobry moment na pewne wyjaśnienia - odparł uprzejmie na jej naiwną… choć wcale niegłupią wypowiedź. Obdarzył ją przychylnym uśmiechem nim ten znów powrócił do swej naturalnej, zaczepnej formy i zręcznie minął z nią inną tańczącą parę.
- To nawet ciekawe, że pani o tym wspomniała… ma pani rację, ani ja ani Vincent nie wyglądamy w ludzkich oczach na tyle lat ile posiadamy. To taka przypadłość ras, o których pani wspomniała. Spotykała się pani z takimi? Elfy, czarodzieje… mają dobrą reputację powiedziałbym. Obawiam się, że w przeciwieństwie do nas, choć to zapewne zależy od regionu… Najpierw jednak zdradzę, że tak, mam nieco więcej lat niż pani i większość osób w tym pomieszczeniu, dlatego też nie jestem tutaj zwyczajnym sługą. Jestem towarzyszem Vincenta. Lat mam ponad siedemdziesiąt - kiedy on więcej niż sto. Jesteśmy dhampirami - skończył, pomagając wykonać jej dość trudną figurę.
Mauryjskie nuty zabrzmiały mocniej.
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Ciekawe co by sobie Anastasia pomyślała, gdyby poznała opinię Mikael na swój temat? Cóż, chyba oboje nie myśleli o sobie nawzajem do końca przychylnie – ona umniejszała jego roli na dworze, a on patrzył na nią chyba bardziej jak na szczeniaczka niż damę. Na początku znajomości jednak takie pomyłki to nie grzech, byle w nich nie tkwić z uporem godnym większej sprawy. Mieli teraz wszak cały taniec, by trochę lepiej się poznać i być może poszerzyć wiedzę, na podstawie której wydawali opinię.
Szkoda tylko, że to nieszczęsne potknięcie tak bardzo obniżyło jej notowania już na start! A przynajmniej ona tak to widziała. Jego uśmiech wyglądał co prawda na uprzejme, nieme „nic się nie stało”, ale kto wie co sobie naprawdę myślał? I co pomyśli sobie Vincent widząc to? Chciałaby zerknąć w jego stronę, ale teraz nie mogła tego uczynić wystarczająco dyskretnie. Szkoda, że nie miała na sali zaufanej przyjaciółki, która mogłaby poczynić taką obserwację za nią! Bo przecież nie zapyta o to Daniela – choć nie była świadoma skali animozji między nimi, widziała, że jest między nimi pewien dystans, który przypisywała co prawda zbyt krótkiej znajomości a nie jakiemuś afrontowi, ale który tak czy siak czynił sytuację niezręczną. Będzie musiała wytrzymać w niepewności i mieć nadzieję, że tego wieczoru zdoła jeszcze zatańczyć z panem domu.
Taniec jednak trwał, a rozmowa toczyła się swoim niespiesznym tempem – jakby te wszystkie subtelne pauzy i wyważone wypowiedzi miały sprawić, by tematów nie zabrakło aż do końca tego utworu i by nie zapadła między nimi niezręczna cisza.
Anastasia podniosła na Mikaela pełen uprzejmej uwagi wzrok. Wyjaśnienia? W istocie, jeśli takie były potrzebne, to najlepiej udzielić ich teraz, choć co też mógł mieć jej do powiedzenia doradca Vincenta? I to… w takim kontekście? Pannie Vantanello przyszła do głowy oczywista myśl, że być może chodziło o to, że obaj panowie trzymają się wyjątkowo dobrze i tak naprawdę są znacznie starsi. I, co za tym idzie, Vincent być może jest już żonaty… Nie mogła nie wziąć tego pod uwagę – wszak przyjechała tu z ojcem w celach matrymonialnych, choć jeszcze przed nikim się z tym nie ujawnili. Jednak gdyby pan domu był żonaty, poznaliby jego małżonkę, czyż nie? To nie jest persona, którą trzyma się w zamknięciu i odosobnieniu, tym bardziej, że przecież w trakcie takich spotkań to właśnie pani domu powinna czynić największe honory i nad spotkaniem panować. Nie, to na pewno nie to.
Nie, to zdecydowanie nie to. W każdym razie nie ta druga część, bo co do oceny metryki Mikael i Vincenta Anastasia snuła słuszne przypuszczenia. Młoda arystokratka zaczęła słuchać jakby z większą uwagą. Na zadane w trakcie pytanie nie odpowiedziała pełnym zdaniem, a jedynie skinieniem głową – wydawało jej się, że było retoryczne i nie powinna z tego powodu przerywać. Wtrąciłaby co prawda, że wszyscy jej długowieczni znajomi do tej pory wyróżniali się w pewien znaczący sposób spośród ich krótko żyjącego towarzystwa – jak choćby elfy swymi uszami – ale to chyba nie było istotne dla Mikaela, który przybrał trochę mentorski ton w rozmowie z nią. Cóż, być może słusznie.
Uwaga o ich reputacji lekko ją zaniepokoiła. Nie potrafiła co prawda tak z miejsca wymienić rasy uważanej za złą, ale była świadoma, że takich było dość sporo – po prostu teraz przez zaskoczenie nie potrafiła przypomnieć sobie ich nazw.
Anastasia po raz kolejny kiwnęła głową, gdy potwierdzono jej przypuszczenia. Ciekawe czy Vincent specjalnie tak budował napięcie, czy to wychodziło przypadkiem, a to ona była zbyt niecierpliwa i już chciała wiedzieć w czym rzecz? Nie mogła jednak narzekać, bo dowiadywała się coraz to nowych rzeczy, które wydawały jej się tak ważne i trudne do pozyskania w zwykłej konwersacji, no bo jakże mogłaby się dopytywać o jego właściwą funkcję albo konkretny wiek? To zbyt intymne informacje, by zapytywać o nie na samym początku znajomości.
Jednak najlepsze nadeszło na koniec, pięknie zgrywając się z muzyką wygrywaną przez Roze.
- Och! – wyrwało się Anastasii, a w jej oczach pojawiło się ogromne zaskoczenie… Ale nie strach.
- Och… - powtórzyła, bo nie wiedziała co powiedzieć. Przez chwilę przyglądała się Mikaelowi, jakby w jakiś szczególnych cechach jego twarzy chciała znaleźć potwierdzenie tych słów. Tak samo chciała spojrzeć na Vincenta, ale oczywiście nie mogła. A co gorsza, nadal nie wiedziała co powiedzieć.
- Jestem… zaskoczona – wyznała w końcu, by przerwać to nieznośne milczenie i odrobinę usprawiedliwić to jak w pierwszej chwili zabrakło jej słów. Próbując poukładać to sobie w głowie co rusz ponosiła porażkę, bo jej myśli wpadały na dobrze utarte tory rozpatrywania wszystkiego w ludzkich kategoriach. W końcu jednak na pierwszy plan wybiła się pewna myśl, która – jakby tak się zastanowić – powinna zaświtać jej w głowie jako pierwsza.
- Czy dobrze pamiętam, że dhampir to potomek wampira i człowieka? – upewniła się tonem trochę nieśmiałym, jakby to ogólne pytanie mogło zostać poczytane za zbyt osobiste. Mikaelowi pewnie nie umknęło to, że mimo doskonałych manier i względnego opanowania, Anastasia była trochę spięta. Temat był grząski, a ona wyjątkowo niepewna tego z kim tak naprawdę rozmawia.
Szkoda tylko, że to nieszczęsne potknięcie tak bardzo obniżyło jej notowania już na start! A przynajmniej ona tak to widziała. Jego uśmiech wyglądał co prawda na uprzejme, nieme „nic się nie stało”, ale kto wie co sobie naprawdę myślał? I co pomyśli sobie Vincent widząc to? Chciałaby zerknąć w jego stronę, ale teraz nie mogła tego uczynić wystarczająco dyskretnie. Szkoda, że nie miała na sali zaufanej przyjaciółki, która mogłaby poczynić taką obserwację za nią! Bo przecież nie zapyta o to Daniela – choć nie była świadoma skali animozji między nimi, widziała, że jest między nimi pewien dystans, który przypisywała co prawda zbyt krótkiej znajomości a nie jakiemuś afrontowi, ale który tak czy siak czynił sytuację niezręczną. Będzie musiała wytrzymać w niepewności i mieć nadzieję, że tego wieczoru zdoła jeszcze zatańczyć z panem domu.
Taniec jednak trwał, a rozmowa toczyła się swoim niespiesznym tempem – jakby te wszystkie subtelne pauzy i wyważone wypowiedzi miały sprawić, by tematów nie zabrakło aż do końca tego utworu i by nie zapadła między nimi niezręczna cisza.
Anastasia podniosła na Mikaela pełen uprzejmej uwagi wzrok. Wyjaśnienia? W istocie, jeśli takie były potrzebne, to najlepiej udzielić ich teraz, choć co też mógł mieć jej do powiedzenia doradca Vincenta? I to… w takim kontekście? Pannie Vantanello przyszła do głowy oczywista myśl, że być może chodziło o to, że obaj panowie trzymają się wyjątkowo dobrze i tak naprawdę są znacznie starsi. I, co za tym idzie, Vincent być może jest już żonaty… Nie mogła nie wziąć tego pod uwagę – wszak przyjechała tu z ojcem w celach matrymonialnych, choć jeszcze przed nikim się z tym nie ujawnili. Jednak gdyby pan domu był żonaty, poznaliby jego małżonkę, czyż nie? To nie jest persona, którą trzyma się w zamknięciu i odosobnieniu, tym bardziej, że przecież w trakcie takich spotkań to właśnie pani domu powinna czynić największe honory i nad spotkaniem panować. Nie, to na pewno nie to.
Nie, to zdecydowanie nie to. W każdym razie nie ta druga część, bo co do oceny metryki Mikael i Vincenta Anastasia snuła słuszne przypuszczenia. Młoda arystokratka zaczęła słuchać jakby z większą uwagą. Na zadane w trakcie pytanie nie odpowiedziała pełnym zdaniem, a jedynie skinieniem głową – wydawało jej się, że było retoryczne i nie powinna z tego powodu przerywać. Wtrąciłaby co prawda, że wszyscy jej długowieczni znajomi do tej pory wyróżniali się w pewien znaczący sposób spośród ich krótko żyjącego towarzystwa – jak choćby elfy swymi uszami – ale to chyba nie było istotne dla Mikaela, który przybrał trochę mentorski ton w rozmowie z nią. Cóż, być może słusznie.
Uwaga o ich reputacji lekko ją zaniepokoiła. Nie potrafiła co prawda tak z miejsca wymienić rasy uważanej za złą, ale była świadoma, że takich było dość sporo – po prostu teraz przez zaskoczenie nie potrafiła przypomnieć sobie ich nazw.
Anastasia po raz kolejny kiwnęła głową, gdy potwierdzono jej przypuszczenia. Ciekawe czy Vincent specjalnie tak budował napięcie, czy to wychodziło przypadkiem, a to ona była zbyt niecierpliwa i już chciała wiedzieć w czym rzecz? Nie mogła jednak narzekać, bo dowiadywała się coraz to nowych rzeczy, które wydawały jej się tak ważne i trudne do pozyskania w zwykłej konwersacji, no bo jakże mogłaby się dopytywać o jego właściwą funkcję albo konkretny wiek? To zbyt intymne informacje, by zapytywać o nie na samym początku znajomości.
Jednak najlepsze nadeszło na koniec, pięknie zgrywając się z muzyką wygrywaną przez Roze.
- Och! – wyrwało się Anastasii, a w jej oczach pojawiło się ogromne zaskoczenie… Ale nie strach.
- Och… - powtórzyła, bo nie wiedziała co powiedzieć. Przez chwilę przyglądała się Mikaelowi, jakby w jakiś szczególnych cechach jego twarzy chciała znaleźć potwierdzenie tych słów. Tak samo chciała spojrzeć na Vincenta, ale oczywiście nie mogła. A co gorsza, nadal nie wiedziała co powiedzieć.
- Jestem… zaskoczona – wyznała w końcu, by przerwać to nieznośne milczenie i odrobinę usprawiedliwić to jak w pierwszej chwili zabrakło jej słów. Próbując poukładać to sobie w głowie co rusz ponosiła porażkę, bo jej myśli wpadały na dobrze utarte tory rozpatrywania wszystkiego w ludzkich kategoriach. W końcu jednak na pierwszy plan wybiła się pewna myśl, która – jakby tak się zastanowić – powinna zaświtać jej w głowie jako pierwsza.
- Czy dobrze pamiętam, że dhampir to potomek wampira i człowieka? – upewniła się tonem trochę nieśmiałym, jakby to ogólne pytanie mogło zostać poczytane za zbyt osobiste. Mikaelowi pewnie nie umknęło to, że mimo doskonałych manier i względnego opanowania, Anastasia była trochę spięta. Temat był grząski, a ona wyjątkowo niepewna tego z kim tak naprawdę rozmawia.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Nie można powiedzieć, by Vincent się nie wyróżniał. Tutaj czy nie tutaj… Mikael mógł zrozumieć, że co do jego czy Roze pochodzenia można było mieć wątpliwości, ale miał szczerą nadzieję, że Anastasia wzięła pod uwagę inną niż ludzką rasę w przypadku nieszczęsnego hrabiego. Ostatecznie mógł być jakimś tam elfem czy innym mieszańcem… szpiczaste uszy trudniej ukryć niż kły, a i kolor skóry nieco rzucał się w oczy. A jednak miał jakieś dziwne wrażenie, że bogata panienka nie do końca pojmowała z czym w zasadzie ma do czynienia. Z kim. Poza tym, że z hrabią.
Nie siedział w jej głowie, a w sumie wiele by to ułatwiło - jak zwykle. Tę moc posiadał niestety tylko Vincent, a on na bank nie zamierzał jej użyć. Pozostała więc rozmowa i tradycyjne wyciąganie wniosków, co Mikaelowi jeżeli przeszkadzało to o tyle, że zajmowało nieco więcej czasu. I musiał być miły.
Przyznał za to w duchu, że jak na ludzką dziewczynę miała Anastasia całkiem stonowane i wyważone reakcje. Ot, lekkie zaskoczenie, do którego zaraz z godnością się przyznała. To było na swój sposób… godne podziwu. A przynajmniej należało cieszyć się, że nie jest typem piszczącej panikary lub mdlejącej księżniczki.
To zawsze coś!
Jej pytanie za to jego trochę zaskoczyło - zapomniał, że można nie pamiętać czym w zasadzie jest dhampir. Ale trudno, żeby się na tym znała - to on się urodził jako jeden z nich. Normalnie też nie był to jego ulubiony temat, ale tym razem postanowił nie marudzić. Nie wypadało.
- Pamięć w zasadzie pani nie myli - zapanował nad głosem i uśmiechnął się maskująco. - Chociaż człowiek i wampir to nie jest jedyna możliwość… - Nagle coś mu przyszło do głowy i to już jak najbardziej po sobie pokazał. Wydawał się ucieszony. - Vincent bardzo dobrze zna się na tym temacie, myślę, że chętnie opowiedziałby o różnych odmianach dhampirów i jakichkolwiek innych stworzeń gdyby ciekawił panią ten temat. Ja poprzestanę na tym, że ma pani rację. - Kontynuował taniec, który i tak zbliżał się ku końcowi. Tylko zanim ów koniec nastąpi musiał jeszcze coś wyjaśnić.
- Obawiam się też, że rozmowa to większość z tego co może zaoferować pani hrabia w najbliższym czasie. Poza zwiedzaniem pałacu, który nie zmienił się aż tak, jak sądzę… Jeżeli chodzi o taniec jest on wykluczony jeszcze przez parę tygodni. Tak jak część gier na świeżym powietrzu… Biedak póki co może pozwolić sobie głównie na spacery. - Parę spokojnych kroków. - Normalnie nie rozpowiadałbym o tym, ale nie chciałbym, by źle pani odebrała jego zachowanie. Kończy kurować się z kontuzji, ale pewnie sam by o tym nie wspomniał. Zbyt długo go znam. - Krótki uśmiech. - Niefortunnie się złożyło, naprawdę. Ale mimo wszystko nie zabraknie pani towarzystwa ani rozrywek - dodał pogodnie, wiedząc jak wykorzystać obecność siostrzyczek Edyner oraz dwóch kuzynów Vincenta. Naprawdę lepiej, żeby preferowała ich właśnie towarzystwo.
⚜ ⚜ ⚜
Daniel dostawał tiku nerwowego pod okiem, widząc jak Mikael perfekcyjnie prowadzi Anastasię po parkiecie. Uśmiechał się i gawędził z nią… kto wie o czym! A raz… co to była za reakcja? Co jej powiedział!? Nie zna go nawet kilka dni, a on już sobie pozwala! Tak, oczywiście. Szemrany znajomy nawiedzonego hrabi jest jeszcze gorszy niż on. Myśli, że tak łatwo zauroczy Anastasię? O nie, nie miał na to szans. Mógł sobie wyglądać porządnie i udawać ułożonego, ale coś takiego jak on nie miało prawa omamić jego przyjaciółki. Miała bardzo wysokie wymagania. I ktoś bez szlacheckiego pochodzenia nie mógł ubiegać się o nic więcej niż jej łaskawą uprzejmość.
Tak, właśnie tak.
Problemem było, że sam Vincent był akurat potomkiem arystokraty. Chociaż też…
Daniel zmrużył oczy. Od początku zastanawiało go dlaczego bękart odziedziczył całą tę fortunę. Nigdy nie doprosił się żadnych wyjaśnień, ale to było dosyć dziwne rozwiązanie… tym bardziej, że urodził się jeszcze pod pojedynczym nazwiskiem - Flove. Połączone ziemie dwóch rodów naprawdę mu się należały?
Trzeba by poszperać.
⚜ ⚜ ⚜
Patrząc na taniec Mikaela i panny Vantanello Vinny czuł się dziwnie spokojnie. Lubił, gdy sprawy towarzyskie i dobra rozrywka nie leżały w jego pazurzastych rękach i mógł robić to co umie najlepiej - stać z boku i myśleć. Jego spokój zaburzał tylko przez pewien czas Daniel, po którym spodziewać się mógł w sumie jakiejś zaczepki, ale kiedy Mira przejęła uwagę Jorge’a, Anabelle zajęła się rudym kuzynem i odtańczyła z nim przynajmniej część utworu. Dhampir mógł w końcu rozejrzeć się w pełnym spokoju. Nadal nie wiedział dość o swojej rodzinie i chętnie skorzystał z okazji obserwowania ich wśród towarzystwa. Interesowały go zwłaszcza córki Edwarda, z którymi nadal nie do końca umiał się porozumieć. A mieszkał z nimi przecież…
Mira, choć zdawała się mniej ugładzona i bardziej bezpośrednia niż by wypadało, bardzo dobrze radziła sobie wśród ludzi - czy tańczyła z Mikaelem, Jorgem czy Danielem umiała cieszyć się z muzyki i możliwości ruchu i wykorzystywała sytuację na całego. Podobno obie z Anabelle nie przepadały za starszym kuzynem, ale po młodszej absolutnie nie było tego widać. Po Anie… odrobinę. Czasami bardziej. Jej normalnie pogodne oblicze robiło się chłodne, a reakcje jeszcze bardziej powściągliwe niż zwykle. Zaczynała nieco przypominać swoją matkę - tak dobrze wychowana, że choćby nienawidziła gościa, zadbałaby o konwenanse z najwyższą precyzją. Tylko w przeciwieństwie do Paulii całkowicie powstrzymywała się od kąśliwych uwag, jak ojciec próbując chyba wszystko przeczekać w milczeniu. O wiele cieplej prezentowała się przy Jorge’u, z którym dogadywali się bardzo zgrabnie odkąd ich poznał - a przy Mikaelu jakby panikowała.
Gdyby jeszcze Anastasia zatańczyła z pozostałymi dwoma panami, miałby pełne porównanie...
Nie siedział w jej głowie, a w sumie wiele by to ułatwiło - jak zwykle. Tę moc posiadał niestety tylko Vincent, a on na bank nie zamierzał jej użyć. Pozostała więc rozmowa i tradycyjne wyciąganie wniosków, co Mikaelowi jeżeli przeszkadzało to o tyle, że zajmowało nieco więcej czasu. I musiał być miły.
Przyznał za to w duchu, że jak na ludzką dziewczynę miała Anastasia całkiem stonowane i wyważone reakcje. Ot, lekkie zaskoczenie, do którego zaraz z godnością się przyznała. To było na swój sposób… godne podziwu. A przynajmniej należało cieszyć się, że nie jest typem piszczącej panikary lub mdlejącej księżniczki.
To zawsze coś!
Jej pytanie za to jego trochę zaskoczyło - zapomniał, że można nie pamiętać czym w zasadzie jest dhampir. Ale trudno, żeby się na tym znała - to on się urodził jako jeden z nich. Normalnie też nie był to jego ulubiony temat, ale tym razem postanowił nie marudzić. Nie wypadało.
- Pamięć w zasadzie pani nie myli - zapanował nad głosem i uśmiechnął się maskująco. - Chociaż człowiek i wampir to nie jest jedyna możliwość… - Nagle coś mu przyszło do głowy i to już jak najbardziej po sobie pokazał. Wydawał się ucieszony. - Vincent bardzo dobrze zna się na tym temacie, myślę, że chętnie opowiedziałby o różnych odmianach dhampirów i jakichkolwiek innych stworzeń gdyby ciekawił panią ten temat. Ja poprzestanę na tym, że ma pani rację. - Kontynuował taniec, który i tak zbliżał się ku końcowi. Tylko zanim ów koniec nastąpi musiał jeszcze coś wyjaśnić.
- Obawiam się też, że rozmowa to większość z tego co może zaoferować pani hrabia w najbliższym czasie. Poza zwiedzaniem pałacu, który nie zmienił się aż tak, jak sądzę… Jeżeli chodzi o taniec jest on wykluczony jeszcze przez parę tygodni. Tak jak część gier na świeżym powietrzu… Biedak póki co może pozwolić sobie głównie na spacery. - Parę spokojnych kroków. - Normalnie nie rozpowiadałbym o tym, ale nie chciałbym, by źle pani odebrała jego zachowanie. Kończy kurować się z kontuzji, ale pewnie sam by o tym nie wspomniał. Zbyt długo go znam. - Krótki uśmiech. - Niefortunnie się złożyło, naprawdę. Ale mimo wszystko nie zabraknie pani towarzystwa ani rozrywek - dodał pogodnie, wiedząc jak wykorzystać obecność siostrzyczek Edyner oraz dwóch kuzynów Vincenta. Naprawdę lepiej, żeby preferowała ich właśnie towarzystwo.
Daniel dostawał tiku nerwowego pod okiem, widząc jak Mikael perfekcyjnie prowadzi Anastasię po parkiecie. Uśmiechał się i gawędził z nią… kto wie o czym! A raz… co to była za reakcja? Co jej powiedział!? Nie zna go nawet kilka dni, a on już sobie pozwala! Tak, oczywiście. Szemrany znajomy nawiedzonego hrabi jest jeszcze gorszy niż on. Myśli, że tak łatwo zauroczy Anastasię? O nie, nie miał na to szans. Mógł sobie wyglądać porządnie i udawać ułożonego, ale coś takiego jak on nie miało prawa omamić jego przyjaciółki. Miała bardzo wysokie wymagania. I ktoś bez szlacheckiego pochodzenia nie mógł ubiegać się o nic więcej niż jej łaskawą uprzejmość.
Tak, właśnie tak.
Problemem było, że sam Vincent był akurat potomkiem arystokraty. Chociaż też…
Daniel zmrużył oczy. Od początku zastanawiało go dlaczego bękart odziedziczył całą tę fortunę. Nigdy nie doprosił się żadnych wyjaśnień, ale to było dosyć dziwne rozwiązanie… tym bardziej, że urodził się jeszcze pod pojedynczym nazwiskiem - Flove. Połączone ziemie dwóch rodów naprawdę mu się należały?
Trzeba by poszperać.
Patrząc na taniec Mikaela i panny Vantanello Vinny czuł się dziwnie spokojnie. Lubił, gdy sprawy towarzyskie i dobra rozrywka nie leżały w jego pazurzastych rękach i mógł robić to co umie najlepiej - stać z boku i myśleć. Jego spokój zaburzał tylko przez pewien czas Daniel, po którym spodziewać się mógł w sumie jakiejś zaczepki, ale kiedy Mira przejęła uwagę Jorge’a, Anabelle zajęła się rudym kuzynem i odtańczyła z nim przynajmniej część utworu. Dhampir mógł w końcu rozejrzeć się w pełnym spokoju. Nadal nie wiedział dość o swojej rodzinie i chętnie skorzystał z okazji obserwowania ich wśród towarzystwa. Interesowały go zwłaszcza córki Edwarda, z którymi nadal nie do końca umiał się porozumieć. A mieszkał z nimi przecież…
Mira, choć zdawała się mniej ugładzona i bardziej bezpośrednia niż by wypadało, bardzo dobrze radziła sobie wśród ludzi - czy tańczyła z Mikaelem, Jorgem czy Danielem umiała cieszyć się z muzyki i możliwości ruchu i wykorzystywała sytuację na całego. Podobno obie z Anabelle nie przepadały za starszym kuzynem, ale po młodszej absolutnie nie było tego widać. Po Anie… odrobinę. Czasami bardziej. Jej normalnie pogodne oblicze robiło się chłodne, a reakcje jeszcze bardziej powściągliwe niż zwykle. Zaczynała nieco przypominać swoją matkę - tak dobrze wychowana, że choćby nienawidziła gościa, zadbałaby o konwenanse z najwyższą precyzją. Tylko w przeciwieństwie do Paulii całkowicie powstrzymywała się od kąśliwych uwag, jak ojciec próbując chyba wszystko przeczekać w milczeniu. O wiele cieplej prezentowała się przy Jorge’u, z którym dogadywali się bardzo zgrabnie odkąd ich poznał - a przy Mikaelu jakby panikowała.
Gdyby jeszcze Anastasia zatańczyła z pozostałymi dwoma panami, miałby pełne porównanie...
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Niezbyt mądre pytanie Anastasii nie było wcale zadane z niewiedzy – raczej niedowierzania. Mimo dość stonowanej reakcji młoda arystokratka nadal była w lekkim szoku po zasłyszanej rewelacji. Dhampir? Tu, w Ascant-Flove? Nie, by zabraniała im się przemieszczać czy cokolwiek w tym stylu, ale po prostu była niezmiernie zaskoczona, że majątek, który przez tyle lat był w rękach bądź co bądź ludzkiego rodu, teraz jest w rękach osoby, która jest pół-wampirem. Pół-wampirem! Nie wiedziała co o tym myśleć. Dobre wychowanie kazało jej mieć otwarty umysł i nie oceniać nikogo z nowych mieszkańców dworu przez pryzmat krzywdzących stereotypów, ale niestety musiała brać je pod uwagę.
- Tak, oczywiście – przytaknęła jednak uprzejmie Mikaelowi, gdy nadmienił, że krzyżówka z człowiekiem to nie jedyna opcja w przypadku tej rasy. Wiedziała jeszcze o elfach, a nawet gdyby o tym nie wiedziała, mogłaby dopuścić do siebie taką możliwość na podstawie urody Vincenta – przy tej fryzurze kształt jego uszu był niemożliwy do przeoczenia.
- Och, z przyjemnością go o to zapytam.
Anastasia wyglądała na bardzo zadowoloną, że pan domu może poszerzyć jej wiedzę na temat rasy, z którą po raz pierwszy miała do czynienia. W sumie faktycznie tak było, bo bardzo zależało jej na nawiązaniu dobrych relacji z hrabią, a i zdobycie nowej wiedzy było cennym doświadczeniem, przemawiała jednak przez nią również pewna ulga – miała czas na poukładanie sobie myśli nim zbłaźni się jakimś pytaniem.
Informacje, którymi Mikael zdecydował się podzielić z nią pod koniec tańca, wywołały jej szczere zainteresowanie – w końcu dotyczyło to Vincenta. Nie była pewna, czy wypadało jej słuchać takich rzeczy, ale okazało się, że nie padły żadne złe słowa na temat hrabiego, a wręcz przeciwnie – takie, które stawiały go w lepszym świetle. Anastasia martwiła się do tej pory jego niemrawymi reakcjami, jednak teraz, gdy już wiedziała w czym rzecz, wszystko ułożyło jej się w logiczną całość. Wyjaśnienia Mikaela dodatkowo poparła swoim zdanie na temat męskiej dumy, honoru i tak dalej, więc niewinne kłamstewko łyknęła z olbrzymią łatwością.
- Naturalnie – zgodziła się na koniec ze wszystkimi jego słowami. – Proszę się nie obawiać, teraz gdy znam już przyczyny takiego zachowania, nie będę miała nic hrabiemu za złe… A i proszę się nie obawiać, oczywiście zachowam to dla siebie.
Anastasia uśmiechnęła się ciepło do Mikaela – tak, by nie miał wątpliwości co do szczerości jej postanowienia. Wiedziała jednak, że skoro już jej wszystko powiedział, to musiał jej ufać w chociaż minimalnym stopniu… Albo tak zależało mu na dobrym imieniu Vincenta, że był skłonny zaryzykować, kalkulując odpowiednio zyski i straty i uznając, że w ten sposób jeśli nie zyska, to chociaż najmniej straci. Panna Vantanello nie analizowała jednak tego za długo - gdyby była taka drobiazgowa za każdym razem, niechybnie by zwariowała, a jeśli to nie siwe włosy i zmarszczki miałaby gwarantowane.
- Anastasio! Mogę cię prosić?
- Och, naturalnie.
Jorge. Cóż, znowu nie był to zachwycający partner, ale przecież nie mogła mu odmówić, bo i nie miała ku temu konkretnego powodu. To, że wolałaby zatańczyć z Danielem? Niestety to się w tym momencie nie liczyło - jego kuzyn był po prostu szybszy. Nie mogła też wykręcić się zmęczeniem, bo przetańczyła ledwo jeden taniec. Ach, szkoda, że najbardziej interesujący na tej sali kawalerowie cały czas dziwnym zrządzeniem losu byli poza jej zasięgiem! Hrabia Vincent był kontuzjowany, a Daniel jakimś dziwnym trafem cały czas był gdzieś daleko.
- Miło was znowu widzieć - zapewniła Anastasia z czarownym uśmiechem, nie dając po sobie poznać, że Jorge’a mimo całej swojej sympatii traktowała jako partnera drugiej kategorii. - Nie spodziewałam się, że tak szybko przyjedziecie, skoro ja z ojcem zjawiliśmy się w okolicy tak bez zapowiedzi… Jak ci minął ostatni rok?
- Tak, oczywiście – przytaknęła jednak uprzejmie Mikaelowi, gdy nadmienił, że krzyżówka z człowiekiem to nie jedyna opcja w przypadku tej rasy. Wiedziała jeszcze o elfach, a nawet gdyby o tym nie wiedziała, mogłaby dopuścić do siebie taką możliwość na podstawie urody Vincenta – przy tej fryzurze kształt jego uszu był niemożliwy do przeoczenia.
- Och, z przyjemnością go o to zapytam.
Anastasia wyglądała na bardzo zadowoloną, że pan domu może poszerzyć jej wiedzę na temat rasy, z którą po raz pierwszy miała do czynienia. W sumie faktycznie tak było, bo bardzo zależało jej na nawiązaniu dobrych relacji z hrabią, a i zdobycie nowej wiedzy było cennym doświadczeniem, przemawiała jednak przez nią również pewna ulga – miała czas na poukładanie sobie myśli nim zbłaźni się jakimś pytaniem.
Informacje, którymi Mikael zdecydował się podzielić z nią pod koniec tańca, wywołały jej szczere zainteresowanie – w końcu dotyczyło to Vincenta. Nie była pewna, czy wypadało jej słuchać takich rzeczy, ale okazało się, że nie padły żadne złe słowa na temat hrabiego, a wręcz przeciwnie – takie, które stawiały go w lepszym świetle. Anastasia martwiła się do tej pory jego niemrawymi reakcjami, jednak teraz, gdy już wiedziała w czym rzecz, wszystko ułożyło jej się w logiczną całość. Wyjaśnienia Mikaela dodatkowo poparła swoim zdanie na temat męskiej dumy, honoru i tak dalej, więc niewinne kłamstewko łyknęła z olbrzymią łatwością.
- Naturalnie – zgodziła się na koniec ze wszystkimi jego słowami. – Proszę się nie obawiać, teraz gdy znam już przyczyny takiego zachowania, nie będę miała nic hrabiemu za złe… A i proszę się nie obawiać, oczywiście zachowam to dla siebie.
Anastasia uśmiechnęła się ciepło do Mikaela – tak, by nie miał wątpliwości co do szczerości jej postanowienia. Wiedziała jednak, że skoro już jej wszystko powiedział, to musiał jej ufać w chociaż minimalnym stopniu… Albo tak zależało mu na dobrym imieniu Vincenta, że był skłonny zaryzykować, kalkulując odpowiednio zyski i straty i uznając, że w ten sposób jeśli nie zyska, to chociaż najmniej straci. Panna Vantanello nie analizowała jednak tego za długo - gdyby była taka drobiazgowa za każdym razem, niechybnie by zwariowała, a jeśli to nie siwe włosy i zmarszczki miałaby gwarantowane.
- Anastasio! Mogę cię prosić?
- Och, naturalnie.
Jorge. Cóż, znowu nie był to zachwycający partner, ale przecież nie mogła mu odmówić, bo i nie miała ku temu konkretnego powodu. To, że wolałaby zatańczyć z Danielem? Niestety to się w tym momencie nie liczyło - jego kuzyn był po prostu szybszy. Nie mogła też wykręcić się zmęczeniem, bo przetańczyła ledwo jeden taniec. Ach, szkoda, że najbardziej interesujący na tej sali kawalerowie cały czas dziwnym zrządzeniem losu byli poza jej zasięgiem! Hrabia Vincent był kontuzjowany, a Daniel jakimś dziwnym trafem cały czas był gdzieś daleko.
- Miło was znowu widzieć - zapewniła Anastasia z czarownym uśmiechem, nie dając po sobie poznać, że Jorge’a mimo całej swojej sympatii traktowała jako partnera drugiej kategorii. - Nie spodziewałam się, że tak szybko przyjedziecie, skoro ja z ojcem zjawiliśmy się w okolicy tak bez zapowiedzi… Jak ci minął ostatni rok?
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Mikael nawet z przyjemnością przetańczył ostatnie kroki z Anastasią, po czym praktycznie przekazał ją już czekającemu blondynkowi. Jorge… Raczej nieszkodliwy, potulny chłopaczek wyglądający na młodszego człowieczka niż w rzeczywistości był. Jeden z najszczerszych zwolenników Vincenta, jeśli nie jedyny. Trochę bojaźliwy, ale otwarty i całkiem nie głupi… być może. A już na pewno zafascynowany wiedzą i wiadomościami jakie przekazać mógł mu wampiryczny kuzyn. Bez większych awersji do ras, z wrodzoną ciekawością. Ale najwidoczniej nadal najlepiej czuł się przy ludziach.
Anastasia mogła być w sumie podobnym typem. Delikatnym, rozważnym i grzecznym. To, że nie przerwała tańca ani nie wypytywała z niedowierzaniem o szczegóły już samo w sobie świadczyło o podobnych cechach. A przynajmniej na nie Mikael liczył. Nawet jednak jeśli się pomylił, młoda panienka nie powinna być problemem - co najwyżej przez wzgląd na krwiopijców ukróci swój pobyt pod tym dachem, a to raczej nikomu nie zaszkodzi tak długo jak nie będzie miała o czym rozpowiadać. Tak, najlepiej zachowywać się wobec niej szczerze (tylko tak w granicach rozsądku) i pomijać niektóre detale, jak picie krwi czy… głównie picie krwi. Ale i o swoich problemach ze snem Vinny mógłby nie gadać. Och, i trzeba powiedzieć mu o jego kontuzji…
Lepiej by wiedział jak go załatwił podczas tańca z panną Vantanello.
Nim jednak do niego dotarł, stanęła mu na drodze młoda Anabelle. Właściwie wyrosła jak spod ziemi. Zakłopotana jej mina dobitnie świadczyła o tym, że chciała, by przetańczył z nią choć jeszcze jeden taniec. Szczerze mówiąc nie pragnął tego, ale… wszyscy tutaj po równo byli niewolnikami zasad i dobrych manier. Plus tańczących było ledwie sześcioro. Nie było w czym wybierać. Ze wszystkich dziewczyn i tak była najmniej kłopotliwa.
Robiąc dobrą minę spełnił należycie jej oczekiwania i porwał ją na parkiet, podczas gdy Mira w tańcu chyba próbowała nadepnąć Danielowi na stopę. I to dosyć usilnie. A on mocno trzymał ją i tak kierował, by przypadkiem jej się to nie udało. Chyba… bawili się nieźle. Aż robili się z wysiłku czerwoni na twarzach. Nie ma to jak dwóch rudzielców naraz.
⚜ ⚜ ⚜
Skoro nie za bardzo miał z kim rozmawiać (póki nie musiał, wolał nie zbliżać się do Bastiena, zwłaszcza gdy Mikaela nie było w pobliżu), hrabia podszedł do barku i dolał sobie czegoś co jak sądził było tym czego chciał. Potem powoli, niezauważenie niemal, okrążył pokój i wrócił na swoje miejsce przy fortepianie. Służący już zapalili żyrandole i świece, ale część salki i tak okryta została przyjemnym cieniem. Pasował on do nastroju jaki swoją grą coraz silniej wprowadzała pewna siebie Roze.
Przyjrzał jej się uważnie - jak siedzi, porusza się, palcami przebiega po kościanych klawiszach. Uśmiechała się demonicznie, a grzywka opadała na przymknięte oczy i długie, drapieżne rzęsy…
Spojrzała na niego z niemym zapytaniem.
Drgnął. Ale nie. To on powinien pytać. Jak się bawi? O co jej chodzi? Dlaczego gra tak a nie inaczej? Czy przeszkadzają jej goście? Kiedy…
,,Nie zgadniesz” zadrwiła bezsłownie, a jej twarz przybrała dobrotliwy wyraz. Pobłażliwy wręcz.
Jednak miło było poczuć się znowu tym młodszym. Roze była zupełnie innym rodzajem zagadki niż otaczający go ludzie. Niż jego rodzina. Ich ograniczenia rozumiał bardzo dobrze - choć nie umiał się z nimi pogodzić. Jej ograniczeń zaś nie znał i musiał na jej zachowanie stale uważać. Była czymś… fascynującym jako osobnik. Tylko wolałby aby przy jego rodzinie pozostawała pod kontrolą. Najlepiej swojego własnego rozsądku.
Bo dla niego była nietykalna. To jedno wiedział.
Odprężył się jednak, będąc tak tuż przy niej. Nawykł już dawno do tego rodzaju stresu, kiedy ktoś silny może rozdrapać ci gardło i nie robi tego z nieznanych tobie powodów. I w porównaniu z tymi wszystkimi… rozmowami z wymagającymi, myślącymi po ludzku… ludźmi, było to tak swojskie uczucie, że aż go zapragnął. Interakcji z Roze, która mogła przebić go nawet ręką, ale nie żądała, by był dobrym tancerzem albo umiał polować.
Tak… przy niej i Mikaelu mógł się jeszcze zachowywać normalnie.
⚜ ⚜ ⚜
Jorge zaś mógł tak zachowywać się przy Anastasii, choć odzywała się też w nim wrodzona nieśmiałość. Dawna przyjaciółka Davida i Daniela wydoroślała i wypiękniała odkąd się ostatni raz widzieli i stała się… krótko mówiąc zachwycającą damą. Ze względu też na majątek i koneksje godną uwagi… nie jego, nie sądził by mogłaby być nim w najmniejszym stopniu zainteresowana, ale Daniel i sam Vincent… czy nie rozpatrywali tego pod tym kątem? Jorge był nieco zmartwiony - jeżeli obaj kuzyni wpadną na ten sam pomysł jeden na pewno przegra. To nie pomoże w uspokojeniu małych burz rodzinnych, które już nawiedzały hrabstwo. No i… jakie to dziwne myśleć, że niedługo ktoś tutaj może planować ślub!
Zatroskany na początku nieco się rozkojarzył, choć po pierwszych słowach Anastasii skupił na nią całą swoją uwagę i przeprosił niezręcznym uśmiechem za swe zachowanie.
- Ciebie też miło znów zobaczyć. Nie spodziewaliśmy się waszej wizyty, faktycznie, ale… to miła niespodzianka - odpowiedział na jej kurtuazje ze szczerym entuzjazmem. Dalej jednak się zmieszał. Jak mu minął ten czas? Był samotny w swoim pustym dworku, z Danielem nadal się nie dogadywał najlepiej, a kiedy już zaczynało się układać, ten postanowił wściec się na przyjazd Eevellyna i fakt odziedziczenia przez niego tytułu i włości. Zdarzyło się po drodze parę miłych spotkań rodzinnych, ale też wiele kłótni - głównie cichych… ale nie zawsze. Pola jednak obradzały, ryb w stawach nie brakło, zaczęto prace nad naprawą dróg i jeśli chodzi o administrację ostatnie miesiące były bardzo obiecujące. Odrobinę zmniejszyli podatki za dzierżawę ziemi, ludzie byli dosyć zadowoleni… ale jeżeli chodzi o rozrywki i bale wydawane w pałacu to zmniejszono ich ilość do absolutnego minimum ze względu na… nieprzystosowanie hrabiego?
Biedny Vincent - tyle spadło na jego głowę!
- Dobrze, dziękuję - odparł jakoś niepewnie, nie był bowiem dobrym kłamcą. - Zatrudniłem nowych ogrodników… Planowałem też remont części pokoi przed zimą. Stały zamknięte tak długo… mieliśmy też wspaniałe zbiory w tym roku. Zaskakujące. I… och, sprowadziłem sporo nowych tomów do mojej biblioteczki. Nie wiem na ile zostaniesz, ale jeżeli byłabyś zainteresowana lekturą… mam kilka bardzo przyjemnych powieści. - Uśmiechnął się zachęcająco i powstrzymał przed wciśnięciem jej na starcie słownika wyrazów elfickich.
- U was też mam nadzieję, wszystko w jak najlepszym porządku? Zaskoczyło mnie, gdy dowiedziałem się, że dojechałaś później. Często podróżujesz sama? - zapytał, faktycznie ciekawy czy nie jest jej wtedy smutno czy nieprzyjemnie… on gdyby mógł zawsze jeździłby z kimś poza ewentualną służbą. Chociaż jemu jako mężczyźnie nie wypadało się do tego przyznać.
Anastasia mogła być w sumie podobnym typem. Delikatnym, rozważnym i grzecznym. To, że nie przerwała tańca ani nie wypytywała z niedowierzaniem o szczegóły już samo w sobie świadczyło o podobnych cechach. A przynajmniej na nie Mikael liczył. Nawet jednak jeśli się pomylił, młoda panienka nie powinna być problemem - co najwyżej przez wzgląd na krwiopijców ukróci swój pobyt pod tym dachem, a to raczej nikomu nie zaszkodzi tak długo jak nie będzie miała o czym rozpowiadać. Tak, najlepiej zachowywać się wobec niej szczerze (tylko tak w granicach rozsądku) i pomijać niektóre detale, jak picie krwi czy… głównie picie krwi. Ale i o swoich problemach ze snem Vinny mógłby nie gadać. Och, i trzeba powiedzieć mu o jego kontuzji…
Lepiej by wiedział jak go załatwił podczas tańca z panną Vantanello.
Nim jednak do niego dotarł, stanęła mu na drodze młoda Anabelle. Właściwie wyrosła jak spod ziemi. Zakłopotana jej mina dobitnie świadczyła o tym, że chciała, by przetańczył z nią choć jeszcze jeden taniec. Szczerze mówiąc nie pragnął tego, ale… wszyscy tutaj po równo byli niewolnikami zasad i dobrych manier. Plus tańczących było ledwie sześcioro. Nie było w czym wybierać. Ze wszystkich dziewczyn i tak była najmniej kłopotliwa.
Robiąc dobrą minę spełnił należycie jej oczekiwania i porwał ją na parkiet, podczas gdy Mira w tańcu chyba próbowała nadepnąć Danielowi na stopę. I to dosyć usilnie. A on mocno trzymał ją i tak kierował, by przypadkiem jej się to nie udało. Chyba… bawili się nieźle. Aż robili się z wysiłku czerwoni na twarzach. Nie ma to jak dwóch rudzielców naraz.
Skoro nie za bardzo miał z kim rozmawiać (póki nie musiał, wolał nie zbliżać się do Bastiena, zwłaszcza gdy Mikaela nie było w pobliżu), hrabia podszedł do barku i dolał sobie czegoś co jak sądził było tym czego chciał. Potem powoli, niezauważenie niemal, okrążył pokój i wrócił na swoje miejsce przy fortepianie. Służący już zapalili żyrandole i świece, ale część salki i tak okryta została przyjemnym cieniem. Pasował on do nastroju jaki swoją grą coraz silniej wprowadzała pewna siebie Roze.
Przyjrzał jej się uważnie - jak siedzi, porusza się, palcami przebiega po kościanych klawiszach. Uśmiechała się demonicznie, a grzywka opadała na przymknięte oczy i długie, drapieżne rzęsy…
Spojrzała na niego z niemym zapytaniem.
Drgnął. Ale nie. To on powinien pytać. Jak się bawi? O co jej chodzi? Dlaczego gra tak a nie inaczej? Czy przeszkadzają jej goście? Kiedy…
,,Nie zgadniesz” zadrwiła bezsłownie, a jej twarz przybrała dobrotliwy wyraz. Pobłażliwy wręcz.
Jednak miło było poczuć się znowu tym młodszym. Roze była zupełnie innym rodzajem zagadki niż otaczający go ludzie. Niż jego rodzina. Ich ograniczenia rozumiał bardzo dobrze - choć nie umiał się z nimi pogodzić. Jej ograniczeń zaś nie znał i musiał na jej zachowanie stale uważać. Była czymś… fascynującym jako osobnik. Tylko wolałby aby przy jego rodzinie pozostawała pod kontrolą. Najlepiej swojego własnego rozsądku.
Bo dla niego była nietykalna. To jedno wiedział.
Odprężył się jednak, będąc tak tuż przy niej. Nawykł już dawno do tego rodzaju stresu, kiedy ktoś silny może rozdrapać ci gardło i nie robi tego z nieznanych tobie powodów. I w porównaniu z tymi wszystkimi… rozmowami z wymagającymi, myślącymi po ludzku… ludźmi, było to tak swojskie uczucie, że aż go zapragnął. Interakcji z Roze, która mogła przebić go nawet ręką, ale nie żądała, by był dobrym tancerzem albo umiał polować.
Tak… przy niej i Mikaelu mógł się jeszcze zachowywać normalnie.
Jorge zaś mógł tak zachowywać się przy Anastasii, choć odzywała się też w nim wrodzona nieśmiałość. Dawna przyjaciółka Davida i Daniela wydoroślała i wypiękniała odkąd się ostatni raz widzieli i stała się… krótko mówiąc zachwycającą damą. Ze względu też na majątek i koneksje godną uwagi… nie jego, nie sądził by mogłaby być nim w najmniejszym stopniu zainteresowana, ale Daniel i sam Vincent… czy nie rozpatrywali tego pod tym kątem? Jorge był nieco zmartwiony - jeżeli obaj kuzyni wpadną na ten sam pomysł jeden na pewno przegra. To nie pomoże w uspokojeniu małych burz rodzinnych, które już nawiedzały hrabstwo. No i… jakie to dziwne myśleć, że niedługo ktoś tutaj może planować ślub!
Zatroskany na początku nieco się rozkojarzył, choć po pierwszych słowach Anastasii skupił na nią całą swoją uwagę i przeprosił niezręcznym uśmiechem za swe zachowanie.
- Ciebie też miło znów zobaczyć. Nie spodziewaliśmy się waszej wizyty, faktycznie, ale… to miła niespodzianka - odpowiedział na jej kurtuazje ze szczerym entuzjazmem. Dalej jednak się zmieszał. Jak mu minął ten czas? Był samotny w swoim pustym dworku, z Danielem nadal się nie dogadywał najlepiej, a kiedy już zaczynało się układać, ten postanowił wściec się na przyjazd Eevellyna i fakt odziedziczenia przez niego tytułu i włości. Zdarzyło się po drodze parę miłych spotkań rodzinnych, ale też wiele kłótni - głównie cichych… ale nie zawsze. Pola jednak obradzały, ryb w stawach nie brakło, zaczęto prace nad naprawą dróg i jeśli chodzi o administrację ostatnie miesiące były bardzo obiecujące. Odrobinę zmniejszyli podatki za dzierżawę ziemi, ludzie byli dosyć zadowoleni… ale jeżeli chodzi o rozrywki i bale wydawane w pałacu to zmniejszono ich ilość do absolutnego minimum ze względu na… nieprzystosowanie hrabiego?
Biedny Vincent - tyle spadło na jego głowę!
- Dobrze, dziękuję - odparł jakoś niepewnie, nie był bowiem dobrym kłamcą. - Zatrudniłem nowych ogrodników… Planowałem też remont części pokoi przed zimą. Stały zamknięte tak długo… mieliśmy też wspaniałe zbiory w tym roku. Zaskakujące. I… och, sprowadziłem sporo nowych tomów do mojej biblioteczki. Nie wiem na ile zostaniesz, ale jeżeli byłabyś zainteresowana lekturą… mam kilka bardzo przyjemnych powieści. - Uśmiechnął się zachęcająco i powstrzymał przed wciśnięciem jej na starcie słownika wyrazów elfickich.
- U was też mam nadzieję, wszystko w jak najlepszym porządku? Zaskoczyło mnie, gdy dowiedziałem się, że dojechałaś później. Często podróżujesz sama? - zapytał, faktycznie ciekawy czy nie jest jej wtedy smutno czy nieprzyjemnie… on gdyby mógł zawsze jeździłby z kimś poza ewentualną służbą. Chociaż jemu jako mężczyźnie nie wypadało się do tego przyznać.
- Ogana
- Szukający drogi
- Posty: 39
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
- Kontakt:
Jorge może nie był najlepszym kawalerem w towarzystwie, ale pewnego roztrzepanego uroku nie można było mu odmówić. Anastasia nie umiała patrzeć na niego inaczej jak na młodszego brata – choć między nim a Danielem był raptem rok różnicy, wydawał jej się zawsze o wiele młodszy i taki… uroczy. Troszkę roztrzepany, troszkę wrażliwy, zdecydowanie nie taki jak jego bardziej temperamentni kuzyni. Przy nim odpoczywała - wiedziała, że rozmowa nie będzie ani zbyt skomplikowana, ani zbyt wymagająca. Po prostu, taka rozmowa o pogodzie, a nawet jeśli zdarzy im się poważniejszy temat, to przecież nie ma co się przejmować - z Jorgem trudno było się pokłócić.
To, że w ogóle się nie zmienił, pokazał już na samym początku. Tak entuzjastycznie wyraził radość płynącą z ich spotkania, nie zważając na to jak zostanie odebrany i czy nie powinien nieco stonować swojej wypowiedzi. Troszkę jak… dziecko. Ale był dorosłym mężczyzną, tego nie mogła mu odebrać. Po prostu nadal miał taką lekką głowę. A jak się zadumał nad jej pytaniem! Emocje i wielkie przejęcie widziała na jego twarzy jakby czytała je z otwartej księgi. Dobre i złe zdarzenia, mniej lub bardziej przyjemne, te, o których chciałby jej powiedzieć i te, które wolałby przemilczeć. Nie wiedziała co prawda co konkretnie przychodziło mu do głowy, bo nie umiała czytać w myślach, ale poznawała momenty, w których te myśli kiełkowały w jego głowie.
I w końcu odpowiedział - kurtuazyjnie, tego była pewna. Sam był świadomy, że nie potrafił kłamać, ale przecież ona nie zamierzała mu tego wytykać. Nie musiał jej opowiadać całej historii swojego życia, nie byli na tym etapie znajomości a i nie mieli dość czasu. Żywo zainteresowała się więc kwestiami, które jej wyliczał.
- Och, z przyjemnością chociaż spojrzę, choć szczerze powiedziawszy nie wiem na jak długo zostaniemy i czy będę miała czas na lekturę… Ale chętnie obejrzę te nowe powieści - zapewniła Jorge’a ze szczerym entuzjazmem. Lubiła czytać, choć może nie wszystkie powieści przypadały jej do gustu. Zdecydowanie wolała poezję albo krótkie formy. Niemniej wiedziała jak obszerna jest biblioteka u niego w domu i spodziewała się, że w takim ogromie zbiorów na pewno znajdzie coś przyjemnego dla oka. Albo chociaż spędził przez moment miło czas z kuzynem Davida - chłopak na pewno się ożywi, gdy będzie mógł opowiadać o czymś, co jest mu dobrze znane.
- Hm, duży ten remont planujecie? - dopytywała. - Wiesz, niedawno wróciłam z podróży, mogę służyć radą, gdybyś był zainteresowany nowinkami w kwestii mody i wystroju - zaoferowała się całkowicie szczerze, choć pewnie niejeden uznałby, że w ten sposób panna Vantanello chce pokazać swoją wyższość. Nad kim i nad czym jednak miała się wywyższać? Młodzi mężczyźni nie byli materiałem, z którym mogłaby konkurować w kwestii mody - oni nie stanowili dla niej żadnego wyznania, bo to nie były ich zainteresowania. Tak jak ona nie wtrącała się do polowań, tak oni do wyboru nowego materiału na kanapy. No chyba, że po to, aby wyrazić zdanie w kwestii wygody i czy wybrana tkanina nie będzie za bardzo gniotła w szlachetne siedzenie.
Rozbawiona swoimi myślami Anastasia dobrze wykorzystała moment na obrót pod ręką partnera, by zamaskować wyraz swojej twarzy, który on mógłby źle zrozumieć. A jego nie chciałaby urazić - lubiła Jorge’a i wiedziała jaki on jest wrażliwy. Całe szczęście chyba niczego nie zauważył, bo kontynuował ich uprzejmą wymianę zdań bez zawahania.
- Tak, wszystko w jak najlepszym porządku, dziękuję - odpowiedziała, gdy przerzucił na nią ciężar zainteresowania w tej rozmowie. - Jak wiesz ostatnie lata spędziłam w Nandan-Ther, pobierając nauki gry na pianinie, to był dla mnie bardzo miły czas, ale jeszcze milszy był powrót w rodzinne strony i do osób, które dobrze znam. Ale powiem ci szczerze, że z rzadka podróżuję sama - odniosła się do jego ostatniego pytania. - Szczerze powiedziawszy to prawie całą drogę jechałam z ojcem, a czasami jeszcze ktoś nam towarzyszył, tylko na tym ostatnim odcinku się rozłączyliśmy. Powiedziałabym, że to taki… Konflikt interesów - powiedziała z lekkim uśmiechem zażenowania. - Ojciec chciał odwiedzić swojego znajomego, a ja swoją znajomą, uznaliśmy, że lepsza dla nas będzie chwilowa rozłąka niż męczenie się w jednym czy drugim towarzystwie. Przyznam ci się szczerze, że nie lubię jeździć sama powozem. Widoki są piękne, zwłaszcza o tej porze roku w tej okolicy, ale cóż z tego, skoro nie można z nikim podzielić się wrażeniami albo chociaż wspólnie tego przeżywać? Na krótką metę jest to do zniesienia, ale zdecydowanie nie w dłuższej perspektywie czasu.
Jorge miał niewiele czasu na odpowiedź, nim nastąpił kolejny obrót, który wprowadził przerwę w ich rozmowie i jednocześnie jakże dogodny moment do zmiany tematu.
- A pozwolisz, że zapytam, jak wygląda twoja znajomość z Vincentem? Znaliście się wcześniej, nim przybył tu do Ascant-Flove? Przyznam szczerze, nie przypominam sobie, by któryś z was mi o nim wspominał. Rozumiem, że to mogła być kwestia różnicy wieku i zainteresowań, ale jednak… Przyznam ci się, że byłam zaskoczona.
To, że w ogóle się nie zmienił, pokazał już na samym początku. Tak entuzjastycznie wyraził radość płynącą z ich spotkania, nie zważając na to jak zostanie odebrany i czy nie powinien nieco stonować swojej wypowiedzi. Troszkę jak… dziecko. Ale był dorosłym mężczyzną, tego nie mogła mu odebrać. Po prostu nadal miał taką lekką głowę. A jak się zadumał nad jej pytaniem! Emocje i wielkie przejęcie widziała na jego twarzy jakby czytała je z otwartej księgi. Dobre i złe zdarzenia, mniej lub bardziej przyjemne, te, o których chciałby jej powiedzieć i te, które wolałby przemilczeć. Nie wiedziała co prawda co konkretnie przychodziło mu do głowy, bo nie umiała czytać w myślach, ale poznawała momenty, w których te myśli kiełkowały w jego głowie.
I w końcu odpowiedział - kurtuazyjnie, tego była pewna. Sam był świadomy, że nie potrafił kłamać, ale przecież ona nie zamierzała mu tego wytykać. Nie musiał jej opowiadać całej historii swojego życia, nie byli na tym etapie znajomości a i nie mieli dość czasu. Żywo zainteresowała się więc kwestiami, które jej wyliczał.
- Och, z przyjemnością chociaż spojrzę, choć szczerze powiedziawszy nie wiem na jak długo zostaniemy i czy będę miała czas na lekturę… Ale chętnie obejrzę te nowe powieści - zapewniła Jorge’a ze szczerym entuzjazmem. Lubiła czytać, choć może nie wszystkie powieści przypadały jej do gustu. Zdecydowanie wolała poezję albo krótkie formy. Niemniej wiedziała jak obszerna jest biblioteka u niego w domu i spodziewała się, że w takim ogromie zbiorów na pewno znajdzie coś przyjemnego dla oka. Albo chociaż spędził przez moment miło czas z kuzynem Davida - chłopak na pewno się ożywi, gdy będzie mógł opowiadać o czymś, co jest mu dobrze znane.
- Hm, duży ten remont planujecie? - dopytywała. - Wiesz, niedawno wróciłam z podróży, mogę służyć radą, gdybyś był zainteresowany nowinkami w kwestii mody i wystroju - zaoferowała się całkowicie szczerze, choć pewnie niejeden uznałby, że w ten sposób panna Vantanello chce pokazać swoją wyższość. Nad kim i nad czym jednak miała się wywyższać? Młodzi mężczyźni nie byli materiałem, z którym mogłaby konkurować w kwestii mody - oni nie stanowili dla niej żadnego wyznania, bo to nie były ich zainteresowania. Tak jak ona nie wtrącała się do polowań, tak oni do wyboru nowego materiału na kanapy. No chyba, że po to, aby wyrazić zdanie w kwestii wygody i czy wybrana tkanina nie będzie za bardzo gniotła w szlachetne siedzenie.
Rozbawiona swoimi myślami Anastasia dobrze wykorzystała moment na obrót pod ręką partnera, by zamaskować wyraz swojej twarzy, który on mógłby źle zrozumieć. A jego nie chciałaby urazić - lubiła Jorge’a i wiedziała jaki on jest wrażliwy. Całe szczęście chyba niczego nie zauważył, bo kontynuował ich uprzejmą wymianę zdań bez zawahania.
- Tak, wszystko w jak najlepszym porządku, dziękuję - odpowiedziała, gdy przerzucił na nią ciężar zainteresowania w tej rozmowie. - Jak wiesz ostatnie lata spędziłam w Nandan-Ther, pobierając nauki gry na pianinie, to był dla mnie bardzo miły czas, ale jeszcze milszy był powrót w rodzinne strony i do osób, które dobrze znam. Ale powiem ci szczerze, że z rzadka podróżuję sama - odniosła się do jego ostatniego pytania. - Szczerze powiedziawszy to prawie całą drogę jechałam z ojcem, a czasami jeszcze ktoś nam towarzyszył, tylko na tym ostatnim odcinku się rozłączyliśmy. Powiedziałabym, że to taki… Konflikt interesów - powiedziała z lekkim uśmiechem zażenowania. - Ojciec chciał odwiedzić swojego znajomego, a ja swoją znajomą, uznaliśmy, że lepsza dla nas będzie chwilowa rozłąka niż męczenie się w jednym czy drugim towarzystwie. Przyznam ci się szczerze, że nie lubię jeździć sama powozem. Widoki są piękne, zwłaszcza o tej porze roku w tej okolicy, ale cóż z tego, skoro nie można z nikim podzielić się wrażeniami albo chociaż wspólnie tego przeżywać? Na krótką metę jest to do zniesienia, ale zdecydowanie nie w dłuższej perspektywie czasu.
Jorge miał niewiele czasu na odpowiedź, nim nastąpił kolejny obrót, który wprowadził przerwę w ich rozmowie i jednocześnie jakże dogodny moment do zmiany tematu.
- A pozwolisz, że zapytam, jak wygląda twoja znajomość z Vincentem? Znaliście się wcześniej, nim przybył tu do Ascant-Flove? Przyznam szczerze, nie przypominam sobie, by któryś z was mi o nim wspominał. Rozumiem, że to mogła być kwestia różnicy wieku i zainteresowań, ale jednak… Przyznam ci się, że byłam zaskoczona.
- Vinny
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
- Kontakt:
Ożywił się natychmiast kiedy tylko wspomniała o nowinkach z dalekich stron. W domu zdecydowanie brakowało mu kobiecej ręki - nie miał ani siostry, ani żadnej krewnej, która bardziej stale mogłaby pełnić rolę dekoratorki i krytycznego arbitra elegancji. Ciotki Edyner nie zamierzał fatygować, a dodatkowo gdyby już coś wymyśliła nie mógłby odmówić jej pomysłom, nieważne czy by mu one pasowały czy nie. Anabelle na pewno miała duże wyczucie smaku, ale ostatnio stale przebywała w granicach hrabstwa, a Mira… słodka Mira najchętniej porozwieszałaby mu żabie skórki na ścianach i choć doceniał innowatorstwo takiego rozwiązania, wolał go nie wprowadzać u siebie. Dlatego propozycja Anastasii wydała mu się nad wyraz rozkoszna.
- Przyznaję, że dosyć duży, choć na razie ograniczony kosztami… trzeba by jednak na nowo zaprojektować wystrój, a nawet funkcje co najmniej czterech pokoi. Bardzo… bardzo byłbym ukontentowany gdybyś zechciała mi pomóc. - Nie mógł powstrzymać poruszenia i lekkiego rumieńca, który wraz z szerokim uśmiechem odmłodził jeszcze bardziej jego wizerunek. Z nową werwą postawił następne, rytmiczne kroki i ujął partnerkę odrobinkę mocniej, choć nadal był to uścisk nieśmiały i raczej ostrożny.
- To zrozumiałe - skomentował jej wypowiedź o rozdzieleniu z ojcem, próbując przekazać jakoś, że nie był to w żadnym wypadku pomysł niewłaściwy. Gdy zaś mówiła o widokach i dzieleniu się z kimś chwilami podróży, poczuł prawdziwe spełnienie, bo doskonale wiedział co miała na myśli.
- To prawda. - Poparł ją z entuzjazmem, choć w rzeczywistości miał w sobie coś z samotnika - czy to z urodzenia czy też może z nawyku - i przyzwyczaił się do kontemplowania piękna w samotności. Tęsknił jednak często do bliskiej duszy, która mogłaby poczuć w danym momencie to samo co on, albo przynajmniej obdarzyć obiekt jego westchnień sceptyczną uwagą kąśliwego konesera. To zawsze milsze niż pusta cisza głucha i ślepa na wszystkie uniesienia, nie racząca skomentować ich żadną wyższą myślą, ani też myślą w ogóle.
Umysł drugiego człowieka był mu jednak niezbędny do szczęścia.
I jakże się złączyło to jego przemyślenie z zadanym przez Anastasię pytaniem! Odruchowo spojrzał na Vincenta i przypomniał sobie o wszystkim istotnym i błahym co czuł wobec jego osoby przez ostatnie miesiące, a także i wcześniej. Mina jego sugerowała, że temat jest dla niego zdecydowanie przyjemny, a ton głosu tylko potwierdzał takie przypuszczenia i wzmacniał znaczenie słów.
- Rozumiem cię, widzisz… każdy był zaskoczony. Znałem Eevellyna (to jego pierwotne, emm… drugie nazwisko) co prawda wcześniej, ale nie rozmawialiśmy dużo. Pojawiał się tylko na niektórych ważnych uroczystościach rodzinnych. Zawsze wydawało nam się, że jest raczej dalekim kuzynem… - Z trudem powstrzymał się od wspomnienia o darowanej mu kamienicy w Fargoth, bo teraz wydawało się to wręcz uwłaczające jego hrabiowskiej godności. - …I nie jest zainteresowany kontaktem z nami. Kiedy dowiedziałem się, że pochodzi w prostej linii od jednego z poprzednich hrabiów i obejmie - ,,miejsce po Davidzie” - należne mu stanowisko… no, nie do końca wiedziałem co powiedzieć. Ale zawsze robił na mnie wrażenie człowieka spokojnego i odpowiedzialnego. Znaczy dhampira, ale rozumiesz co mam na myśli. Muszę przyznać, że się tutaj nie pomyliłem, że tak pozwolę sobie zadecydować. Jest… jakby to powiedzieć… bardzo go lubię. Zwykle wydaje się powściągliwy i może nawet jest, ale rozmowy z nim są niezwykle zajmujące kiedy już się go o coś zapyta. Gdybyś wiedziała ile on wie! Znaczy... - Zmieszał się. - Jest naukowcem i… to niesamowite ile jest w stanie opowiedzieć o rzeczach, którymi się zajmuje, a także o zwykłej naturze nie tylko ludzkiej, ale ogólnie rasowej! Zna na pamięć większość najlepszych dzieł z mojej biblioteki! Więcej - moja biblioteka to nic przy tym z czym nawykł obcować! A wiesz jaki jestem z niej dumny. Czasami nie pojmuję tylko… - zawahał się. - …Jak to możliwe, że nadal nie wydają się go tutaj doceniać. Ja wiem, że wychował się w innym środowisku, wiem, że to co dla nas naturalne dla niego może nie być, ale ma nam o wiele więcej do zaoferowania niż my jemu… mam wrażenie. Potrzebowaliśmy… takiego pana. - Przygryzł wargi, bo wiedział, że pośrednio wyraził się źle o Davidzie. Nie chciał tego robić ze względów grzecznościowych, ale najszczerzej doceniał Vincenta za to, że nie ma przywar poprzedniego hrabiego.
- Chciałbym, żeby dało się zatrzeć jakoś różnice kulturowe, które przeszkadzają nam już w normalnym funkcjonowaniu. - Kontynuował bardziej już stabilnie i z nagłym zdecydowaniem. - Uważam za wielce niewłaściwe dyskredytować kogoś jako osobę, a wraz z tym jego kompetencje w wielu dziedzinach tylko dlatego, że nie spełnia naszych podstawowych oczekiwań. To… jak odmawiać komuś bycia dobrym zielarzem tylko dlatego, że nie umie posłużyć się nożykiem do ryby. - Zmarszczył lekko brwi, a potem z niemą prośbą o zrozumienie zwrócił się ciszej do Anastasii.
- Dlatego bardzo bym cię prosił… jeżeli nasz nowy hrabia zrobi kiedyś cokolwiek co uznałabyś za obraźliwe czy nie do końca słuszne… miej na uwadze, że nigdy nie wyznawał tych samych zasad co my. Stara się jak może, choć w wielu z tych działań nie widzi pewnie sensu i za samo to uważam, że należy mu się wyjątkowy podziw. My… my nawet nie próbowaliśmy się dostosować do niego. - Ze wstydem odwrócił spojrzenie, bo do dzisiaj nie mieściło mu się to w głowie. Anastasia mogła też co prawda stanąć po stronie dobrze jej znanych wartości i smaku, ale jakoś nie umiał nie powiedzieć jej szczerze co sądzi o obecnej sytuacji i wymaganiu od wielkiego badacza by stał się zwykłym, przewidywalnym arystokratą.
- Przyznaję, że dosyć duży, choć na razie ograniczony kosztami… trzeba by jednak na nowo zaprojektować wystrój, a nawet funkcje co najmniej czterech pokoi. Bardzo… bardzo byłbym ukontentowany gdybyś zechciała mi pomóc. - Nie mógł powstrzymać poruszenia i lekkiego rumieńca, który wraz z szerokim uśmiechem odmłodził jeszcze bardziej jego wizerunek. Z nową werwą postawił następne, rytmiczne kroki i ujął partnerkę odrobinkę mocniej, choć nadal był to uścisk nieśmiały i raczej ostrożny.
- To zrozumiałe - skomentował jej wypowiedź o rozdzieleniu z ojcem, próbując przekazać jakoś, że nie był to w żadnym wypadku pomysł niewłaściwy. Gdy zaś mówiła o widokach i dzieleniu się z kimś chwilami podróży, poczuł prawdziwe spełnienie, bo doskonale wiedział co miała na myśli.
- To prawda. - Poparł ją z entuzjazmem, choć w rzeczywistości miał w sobie coś z samotnika - czy to z urodzenia czy też może z nawyku - i przyzwyczaił się do kontemplowania piękna w samotności. Tęsknił jednak często do bliskiej duszy, która mogłaby poczuć w danym momencie to samo co on, albo przynajmniej obdarzyć obiekt jego westchnień sceptyczną uwagą kąśliwego konesera. To zawsze milsze niż pusta cisza głucha i ślepa na wszystkie uniesienia, nie racząca skomentować ich żadną wyższą myślą, ani też myślą w ogóle.
Umysł drugiego człowieka był mu jednak niezbędny do szczęścia.
I jakże się złączyło to jego przemyślenie z zadanym przez Anastasię pytaniem! Odruchowo spojrzał na Vincenta i przypomniał sobie o wszystkim istotnym i błahym co czuł wobec jego osoby przez ostatnie miesiące, a także i wcześniej. Mina jego sugerowała, że temat jest dla niego zdecydowanie przyjemny, a ton głosu tylko potwierdzał takie przypuszczenia i wzmacniał znaczenie słów.
- Rozumiem cię, widzisz… każdy był zaskoczony. Znałem Eevellyna (to jego pierwotne, emm… drugie nazwisko) co prawda wcześniej, ale nie rozmawialiśmy dużo. Pojawiał się tylko na niektórych ważnych uroczystościach rodzinnych. Zawsze wydawało nam się, że jest raczej dalekim kuzynem… - Z trudem powstrzymał się od wspomnienia o darowanej mu kamienicy w Fargoth, bo teraz wydawało się to wręcz uwłaczające jego hrabiowskiej godności. - …I nie jest zainteresowany kontaktem z nami. Kiedy dowiedziałem się, że pochodzi w prostej linii od jednego z poprzednich hrabiów i obejmie - ,,miejsce po Davidzie” - należne mu stanowisko… no, nie do końca wiedziałem co powiedzieć. Ale zawsze robił na mnie wrażenie człowieka spokojnego i odpowiedzialnego. Znaczy dhampira, ale rozumiesz co mam na myśli. Muszę przyznać, że się tutaj nie pomyliłem, że tak pozwolę sobie zadecydować. Jest… jakby to powiedzieć… bardzo go lubię. Zwykle wydaje się powściągliwy i może nawet jest, ale rozmowy z nim są niezwykle zajmujące kiedy już się go o coś zapyta. Gdybyś wiedziała ile on wie! Znaczy... - Zmieszał się. - Jest naukowcem i… to niesamowite ile jest w stanie opowiedzieć o rzeczach, którymi się zajmuje, a także o zwykłej naturze nie tylko ludzkiej, ale ogólnie rasowej! Zna na pamięć większość najlepszych dzieł z mojej biblioteki! Więcej - moja biblioteka to nic przy tym z czym nawykł obcować! A wiesz jaki jestem z niej dumny. Czasami nie pojmuję tylko… - zawahał się. - …Jak to możliwe, że nadal nie wydają się go tutaj doceniać. Ja wiem, że wychował się w innym środowisku, wiem, że to co dla nas naturalne dla niego może nie być, ale ma nam o wiele więcej do zaoferowania niż my jemu… mam wrażenie. Potrzebowaliśmy… takiego pana. - Przygryzł wargi, bo wiedział, że pośrednio wyraził się źle o Davidzie. Nie chciał tego robić ze względów grzecznościowych, ale najszczerzej doceniał Vincenta za to, że nie ma przywar poprzedniego hrabiego.
- Chciałbym, żeby dało się zatrzeć jakoś różnice kulturowe, które przeszkadzają nam już w normalnym funkcjonowaniu. - Kontynuował bardziej już stabilnie i z nagłym zdecydowaniem. - Uważam za wielce niewłaściwe dyskredytować kogoś jako osobę, a wraz z tym jego kompetencje w wielu dziedzinach tylko dlatego, że nie spełnia naszych podstawowych oczekiwań. To… jak odmawiać komuś bycia dobrym zielarzem tylko dlatego, że nie umie posłużyć się nożykiem do ryby. - Zmarszczył lekko brwi, a potem z niemą prośbą o zrozumienie zwrócił się ciszej do Anastasii.
- Dlatego bardzo bym cię prosił… jeżeli nasz nowy hrabia zrobi kiedyś cokolwiek co uznałabyś za obraźliwe czy nie do końca słuszne… miej na uwadze, że nigdy nie wyznawał tych samych zasad co my. Stara się jak może, choć w wielu z tych działań nie widzi pewnie sensu i za samo to uważam, że należy mu się wyjątkowy podziw. My… my nawet nie próbowaliśmy się dostosować do niego. - Ze wstydem odwrócił spojrzenie, bo do dzisiaj nie mieściło mu się to w głowie. Anastasia mogła też co prawda stanąć po stronie dobrze jej znanych wartości i smaku, ale jakoś nie umiał nie powiedzieć jej szczerze co sądzi o obecnej sytuacji i wymaganiu od wielkiego badacza by stał się zwykłym, przewidywalnym arystokratą.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości