Czując na sobie ostre spojrzenie maie, rozświergotane chochliki opadły szybko na ziemię, chowając się za Hirondelle. Fellarianka natomiast, rozpoznawszy swojego mistrza, z ulgą rozluźniła napięte mięśnie i opadła na posłanie niczym kukiełka, której ktoś odciął sznurki. Trudno jej było utrzymać otwarte oczy, a co dopiero skupić wzrok. Szybko więc się poddała i pozwoliła opaść zmęczonym powiekom. Wydawały się one tak opuchnięte, że niemożnością byłoby ponowne ich uchylenie. Słyszała głos mistrza, jednak jakby z oddali, w dodatku na przemian pojawiał się on i znikał, rozpoznawała tylko pojedyncze słowa.
- Chochliki... - wymamrotała spierzchniętymi ustami, dosłyszawszy przez mgłę ostatnie pytanie Ezechiela. Jedyne, co utrzymywało ją teraz przytomną to palące pragnienie i nieznośny ból głowy. Miała wrażenie jakby ktoś właśnie przypiekał ją nad paleniskiem. Sztylet, trzymany dotąd w dłoni, wysunął się z bezradnych palców i skaleczył dobrze utrzymanym ostrzem delikatną skórę przedramienia Hirondelle, ale nawet to nie zdołało pobudzić jej do reakcji. Po chwili krew zaplamiła krawędź derki, pod którą była schowana ręka ze sztyletem, jednak fellarianka leżała tylko oddychając z trudem.
Podziemne Korytarze ⇒ Fellarianka, żabołak i podziemia
- Hirondelle
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Fellarianka
- Profesje:
- Kontakt:
- Ezechiel
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Maie
- Profesje: Mędrzec , Mag
- Kontakt:
Ezechiel obserwował swoją uczennicę. Była w tak słabym stanie, że nie mógł dalej się nad nią znęcać pytaniami. Westchnął ciężko i usiadł na kolanach. Ułożył omdlewającą fellariankę na nogach. Urwał, jak zawsze, brzeg swojej szaty i opatrzył skaleczenie, zaś sam sztylet odłożył na bok. Szybko przyciągnął odrobinę deszczówki z zewnątrz jaskini i ułożył niczym małą poduszkę na swojej dłoni, która następnie przyłożył do czoła Hirondelle. Rześki okład połączony z odrobiną jego leczącej esencji życiowej powinien poprawić sytuację.
Po chwili takiej terapii podał dziewczynie również wodę z bukłaka zawieszonego u pasa. Niezwykły to był czyn, gdyż wodę tą zachowywał wyłącznie dla siebie. Jako istotna zrodzona z wody, czuł nawet najmniejsze skazy w wodzie pitnej, zaś ta należała do jednej z najczystszych jakie spotkał. Krystaliczna. Niosąca z sobą ducha śnieżnych szczytów górskich i siłę wartkich potoków. Gdy choć trochę zaspokoił jej pragnienie, oparł kropelki ściekające po zmęczonych ustach. I niczym dobrotliwy ojciec, otulił dłonią policzek.
- Odpocznij - powiedział, brzmiąc całkiem inaczej niż zwykle. Czyżby starzec zaczynał czuć przywiązanie do swawolnej smarkuli? To nie było teraz ważne.
Ezechiel podniósł wzrok z dziewczyny i skierował go na siedzące cicho chochliki. Wyraz jego twarzy stracił delikatność i znów przybrał maskę inspektora na miejscu zbrodni.
- To który mi powie o co tu chodzi? - Poczekał chwile na odpowiedź. - Ktokolwiek? A może mam was wyrzucić na deszcz? Albo lepiej: zagwarantować każdemu z was prywatną chmurę gradową? Odezwijcie się w końcu! - rozkazał, a koleje losu zagwarantowały, że słowa te zostały uwieńczone głośnym grzmotem dodającym grozy.
Po chwili takiej terapii podał dziewczynie również wodę z bukłaka zawieszonego u pasa. Niezwykły to był czyn, gdyż wodę tą zachowywał wyłącznie dla siebie. Jako istotna zrodzona z wody, czuł nawet najmniejsze skazy w wodzie pitnej, zaś ta należała do jednej z najczystszych jakie spotkał. Krystaliczna. Niosąca z sobą ducha śnieżnych szczytów górskich i siłę wartkich potoków. Gdy choć trochę zaspokoił jej pragnienie, oparł kropelki ściekające po zmęczonych ustach. I niczym dobrotliwy ojciec, otulił dłonią policzek.
- Odpocznij - powiedział, brzmiąc całkiem inaczej niż zwykle. Czyżby starzec zaczynał czuć przywiązanie do swawolnej smarkuli? To nie było teraz ważne.
Ezechiel podniósł wzrok z dziewczyny i skierował go na siedzące cicho chochliki. Wyraz jego twarzy stracił delikatność i znów przybrał maskę inspektora na miejscu zbrodni.
- To który mi powie o co tu chodzi? - Poczekał chwile na odpowiedź. - Ktokolwiek? A może mam was wyrzucić na deszcz? Albo lepiej: zagwarantować każdemu z was prywatną chmurę gradową? Odezwijcie się w końcu! - rozkazał, a koleje losu zagwarantowały, że słowa te zostały uwieńczone głośnym grzmotem dodającym grozy.
- Hirondelle
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Fellarianka
- Profesje:
- Kontakt:
Wyczerpana fellarianka pogrążyła się w głębokim śnie bez snów.
Natomiast chochliki słysząc groźbę maie, rzuciły się jeden przez drugiego, by schwytać choć kilka śnieżnobiałych włosów Hiro i owinąć się nimi tak, by nie dało się wyrzucić istotki z jaskini bez budzenia fellarianki podczas wyplątywania chochlika. Wcześniejsze zachowanie Ezechiela wyraźnie odsłoniło słaby punkt przerażającego starca, a wystraszone stworzonka błyskawicznie postanowiły go wykorzystać. Po chwili wokół głowy śpiącej fellarianki rozłożyła się burza śnieżnych loków gęsto poprzetykania błękitnymi chochlikami. Zabezpieczone w ten sposób wykopały najodważniejszego z nich - Ważka - na pożarcie dla groźnego maie.
Trzymając się opasającego go pukla włosów niczym liny ratunkowej, nerwowo machał swoimi ważkowatymi skrzydełkami i krzesząc z siebie odwagę, drżącym głosem odtwarzał historię, którą niedawno przekazywał Hiro. Wznosząc się na wyżyny dyplomacji, zręcznie zaczął opisywać ogromne poświęcenie chochlikowej społeczności mające na celu ocalenie porzuconych jaj, umiejętnie omijając wszelkie psoty nierozłączne zwykle z działaniami ich rasy oraz usilnie starał się przesunąć uwagę Ezechiela z chochlików na podejrzanego maga.
Tymczasem na zewnątrz jaskini przez całą noc utrzymywał się monotonny szum deszczu przerywany grzmotami, które w miarę upływu czasu stawały się coraz rzadsze i odleglejsze.
Natomiast chochliki słysząc groźbę maie, rzuciły się jeden przez drugiego, by schwytać choć kilka śnieżnobiałych włosów Hiro i owinąć się nimi tak, by nie dało się wyrzucić istotki z jaskini bez budzenia fellarianki podczas wyplątywania chochlika. Wcześniejsze zachowanie Ezechiela wyraźnie odsłoniło słaby punkt przerażającego starca, a wystraszone stworzonka błyskawicznie postanowiły go wykorzystać. Po chwili wokół głowy śpiącej fellarianki rozłożyła się burza śnieżnych loków gęsto poprzetykania błękitnymi chochlikami. Zabezpieczone w ten sposób wykopały najodważniejszego z nich - Ważka - na pożarcie dla groźnego maie.
Trzymając się opasającego go pukla włosów niczym liny ratunkowej, nerwowo machał swoimi ważkowatymi skrzydełkami i krzesząc z siebie odwagę, drżącym głosem odtwarzał historię, którą niedawno przekazywał Hiro. Wznosząc się na wyżyny dyplomacji, zręcznie zaczął opisywać ogromne poświęcenie chochlikowej społeczności mające na celu ocalenie porzuconych jaj, umiejętnie omijając wszelkie psoty nierozłączne zwykle z działaniami ich rasy oraz usilnie starał się przesunąć uwagę Ezechiela z chochlików na podejrzanego maga.
Tymczasem na zewnątrz jaskini przez całą noc utrzymywał się monotonny szum deszczu przerywany grzmotami, które w miarę upływu czasu stawały się coraz rzadsze i odleglejsze.
- Ezechiel
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Maie
- Profesje: Mędrzec , Mag
- Kontakt:
- Plącze się po lesie i wiąże energię magiczną - podsumował maie. Przeczesał brodę i kontynuował. - Tak jakby szykował rytuał... i to dość potężny. Ptaki z naturą magiczną musiały widocznie odczuć narastający potencjał i zdecydowały uciec nim dojdzie do wyładowania.
Ezechiel zaczął rozmyślać co tu zrobić. Chętnie by poszukał osobiście tego mąciwody, ale nie mógł ot tak zostawić tu Hirondelle, szczególnie jeśli ma się błąkać po lesie bez dokładniejszych wskazówek. Musiał najpierw ustabilizować jej stan. Myśląc o tym spoglądał jak chochliki szamoczą się we włosach młodej fellarianki.
- Po pierwsze, zostawcie ją w spokoju, proszę. - Po chwili dodał: - Pomogę wam z tym kłopotem, ale najpierw musicie mi pomóc. Znacie okolicę, więc chciałbym, abyście dla mnie zebrali kilka składników. Wy, zbierzcie malin i poziomek. - Dzielił dalej zadania kolejnym grupkom małym stworkom. - Od was, oczekuję kilku liści babki zwyczajnej, albo coś tego sortu. A wy, zbierzcie trochę brzozowej kory. Następnie pomogę mojej przyjaciółce i ruszymy przywrócić wszystko do porządku.
Ezechiel zaczął rozmyślać co tu zrobić. Chętnie by poszukał osobiście tego mąciwody, ale nie mógł ot tak zostawić tu Hirondelle, szczególnie jeśli ma się błąkać po lesie bez dokładniejszych wskazówek. Musiał najpierw ustabilizować jej stan. Myśląc o tym spoglądał jak chochliki szamoczą się we włosach młodej fellarianki.
- Po pierwsze, zostawcie ją w spokoju, proszę. - Po chwili dodał: - Pomogę wam z tym kłopotem, ale najpierw musicie mi pomóc. Znacie okolicę, więc chciałbym, abyście dla mnie zebrali kilka składników. Wy, zbierzcie malin i poziomek. - Dzielił dalej zadania kolejnym grupkom małym stworkom. - Od was, oczekuję kilku liści babki zwyczajnej, albo coś tego sortu. A wy, zbierzcie trochę brzozowej kory. Następnie pomogę mojej przyjaciółce i ruszymy przywrócić wszystko do porządku.
- Hirondelle
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Fellarianka
- Profesje:
- Kontakt:
- Ech?
- Ech?
- Teraz?
Zaraz rozległo się jęczliwe świergotanie. Wygodnie umoszczone w gniazdkach z włosów chochliki zaczęły narzekać. Wiele z nich nie zawracało sobie głowy szukaniem słów we Wspólnej Mowie, w końcu niechęć i irytację zawsze najłatwiej jest wyrażać i szerzyć w swoim własnym języku. Z każdą chwilą gwar stawał się coraz głośniejszy, jednak śpiącej fellarianki nie obudziłoby chyba nawet wyrywanie jej włosów kosmyk po kosmku, a co dopiero odrobina hałasu.
Maie nie był jednak tak nieporuszony jak jego nieprzytomna przyjaciółka. Z jego twarzy znowu zniknął spokój odzyskany na chwilę po tym jak chochliki chętnie podzieliły się swoją historią. Zmarszczył brwi, czując, że od chochlików nie da się uzyskać zbyt wiele po dobroci.
- Chcę ułatwić nam wszystkim życie. Chociaż raz współpracujcie, proszę.
- Zimno!
- Mokro!
- Ciemno!
Widząc jednak, że maie nie zamierza się ugiąć, z niechęcią, jeden po drugim chochliki wzbijały się w powietrze i wylatywały z jaskini.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca rozbłysły na wilgotnych jeszcze od deszczu liściach i odbijały się w zebranych w zagłębieniach skalnych kałużach. W powietrzu unosił się zapach świeżości, jaka następuje jedynie po burzy.
Zmoknięte chochliki zlatywały się do jaskini, niosąc ze sobą przedmioty, o które prosił Ezechiel. Niemałe to osiągnięcie, zaprząc niesforny ludek do pracy, jednak nawet najbardziej psotne chochliki potrafiły dostrzec, że w chwili obecnej potrzebują pomocy srogiego starca.
Promienie słońca obudziły również Hirondelle, która po kilku godzinach krzepiącego snu była w znacznie lepszym stanie. Z ulgą stwierdziła, że nie boli jej już głowa, nie miała jednak ochoty jeszcze wstawać. Odruchowo uniosła rękę, by przeczesać palcami włosy i dostrzegła zawiązany na przedramieniu opatrunek, po czym przypomniała sobie, że wczoraj w nocy znalazł ją Ezechiel.
- Mistrzu? - rzuciła niepewnie w przestrzeń, opierając się na łokciu, by się podnieść i czując od nowa wszystkie swoje sińce, stare i nowe.
- Ech?
- Teraz?
Zaraz rozległo się jęczliwe świergotanie. Wygodnie umoszczone w gniazdkach z włosów chochliki zaczęły narzekać. Wiele z nich nie zawracało sobie głowy szukaniem słów we Wspólnej Mowie, w końcu niechęć i irytację zawsze najłatwiej jest wyrażać i szerzyć w swoim własnym języku. Z każdą chwilą gwar stawał się coraz głośniejszy, jednak śpiącej fellarianki nie obudziłoby chyba nawet wyrywanie jej włosów kosmyk po kosmku, a co dopiero odrobina hałasu.
Maie nie był jednak tak nieporuszony jak jego nieprzytomna przyjaciółka. Z jego twarzy znowu zniknął spokój odzyskany na chwilę po tym jak chochliki chętnie podzieliły się swoją historią. Zmarszczył brwi, czując, że od chochlików nie da się uzyskać zbyt wiele po dobroci.
- Chcę ułatwić nam wszystkim życie. Chociaż raz współpracujcie, proszę.
- Zimno!
- Mokro!
- Ciemno!
Widząc jednak, że maie nie zamierza się ugiąć, z niechęcią, jeden po drugim chochliki wzbijały się w powietrze i wylatywały z jaskini.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca rozbłysły na wilgotnych jeszcze od deszczu liściach i odbijały się w zebranych w zagłębieniach skalnych kałużach. W powietrzu unosił się zapach świeżości, jaka następuje jedynie po burzy.
Zmoknięte chochliki zlatywały się do jaskini, niosąc ze sobą przedmioty, o które prosił Ezechiel. Niemałe to osiągnięcie, zaprząc niesforny ludek do pracy, jednak nawet najbardziej psotne chochliki potrafiły dostrzec, że w chwili obecnej potrzebują pomocy srogiego starca.
Promienie słońca obudziły również Hirondelle, która po kilku godzinach krzepiącego snu była w znacznie lepszym stanie. Z ulgą stwierdziła, że nie boli jej już głowa, nie miała jednak ochoty jeszcze wstawać. Odruchowo uniosła rękę, by przeczesać palcami włosy i dostrzegła zawiązany na przedramieniu opatrunek, po czym przypomniała sobie, że wczoraj w nocy znalazł ją Ezechiel.
- Mistrzu? - rzuciła niepewnie w przestrzeń, opierając się na łokciu, by się podnieść i czując od nowa wszystkie swoje sińce, stare i nowe.
- Ezechiel
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Maie
- Profesje: Mędrzec , Mag
- Kontakt:
Ezechiel nie widział nic złego w powierzonym chochlikom zadaniu. Znały o wiele lepiej okolicę. Nie był jednak świadom, że małym duszkom leśnym warunki atmosferyczne nie były tak obojętne jak jemu. Deszcz, grad, zamieć śnieżna - zawsze przyjemne warunki dla maie wody.
Tak też swym uporem załatwił drobnostki i przystąpił do badania aury miejsca. Nie było to łatwe - emanacje żywych istot są znacznie wyraźniejsze i dopiero po umiejętnym ich wyekstrahowaniu z zalewu wrażeń można zacząć charakteryzować samo otoczenie. Drzewa, skały, tętniące życiem korzenie i kłącza podziemne. Las wręcz buzuje energią, tak pierwotną i świeżą jak pierwszy powiew wiatru. Gdy tak zmysły ogniskowały się na tym ukrytym bogactwie, starzec poczuł, jak powoli wszystko stacza się niczym krople po dachu domostwa. Wielki, acz subtelny lej energetyczny rozszerzał się i przejmował kontrole nad rosnącym obszarem. Wniosek był jeden, epicentrum tej zawieruchy będzie kolejnym przystankiem dla Ezechiela. "Trzeba doprowadzić to miejsce do porządku."
Medytujący starzec nawet nie zauważył, kiedy minęły dzielące go od świtu godziny. Ulewa ucichła, a sterroryzowane chochliki wypełniły zadanie nawet zadowalająco. Podziękował każdej grupie z osobna. Przygotował na szybko napar z owoców leśnych z dodatkiem kory brzozowej, ostudził go i przelał w bukłak. Mistrzostwo kontroli wody wręcz uwalnia od konieczności posiadania naczyń w tym celu. Gdy zaś chciał przystąpić do poprawienia opatrunku dziewczyny, ta obudziła się.
- Gdybym był twoim mistrzem, nie znikałabyś od tak bez mojej wiedzy - stwierdził trochę obojętnie, acz tym samym dając upust frustracji jaka w nim siedziała. - Nie ruszaj się i jeszcze odpocznij. - A samemu zaczął poprawiać opatrunek. Roztarł w dłoniach babkę polną na papkę i okrył ranę, po czym na nowo zawiązał kawałkiem szaty.
Gdy już skończył, podał jej bukłak.
- Pij spokojnie. Powinno ci pomóc. - Sam wstał i przeszedł kilka kroków by rozprostować nogi. - Niezależnie co cię tu sprowadziło, teraz muszę się zajęć pewną niepokojącą sprawą. Nie wiem czy jesteś w stanie ruszyć ze mną do potencjalnej walki, więc nie liczę nawet na pomoc. Proszę tylko byś tu spokojnie poczekała. - Zatrzymał się, by podkreślić, że to ważne. - Nie uciekała, nie wymykała się, nie spacerowała po okolicy, tylko spokojnie odpoczęła.
Tak też swym uporem załatwił drobnostki i przystąpił do badania aury miejsca. Nie było to łatwe - emanacje żywych istot są znacznie wyraźniejsze i dopiero po umiejętnym ich wyekstrahowaniu z zalewu wrażeń można zacząć charakteryzować samo otoczenie. Drzewa, skały, tętniące życiem korzenie i kłącza podziemne. Las wręcz buzuje energią, tak pierwotną i świeżą jak pierwszy powiew wiatru. Gdy tak zmysły ogniskowały się na tym ukrytym bogactwie, starzec poczuł, jak powoli wszystko stacza się niczym krople po dachu domostwa. Wielki, acz subtelny lej energetyczny rozszerzał się i przejmował kontrole nad rosnącym obszarem. Wniosek był jeden, epicentrum tej zawieruchy będzie kolejnym przystankiem dla Ezechiela. "Trzeba doprowadzić to miejsce do porządku."
Medytujący starzec nawet nie zauważył, kiedy minęły dzielące go od świtu godziny. Ulewa ucichła, a sterroryzowane chochliki wypełniły zadanie nawet zadowalająco. Podziękował każdej grupie z osobna. Przygotował na szybko napar z owoców leśnych z dodatkiem kory brzozowej, ostudził go i przelał w bukłak. Mistrzostwo kontroli wody wręcz uwalnia od konieczności posiadania naczyń w tym celu. Gdy zaś chciał przystąpić do poprawienia opatrunku dziewczyny, ta obudziła się.
- Gdybym był twoim mistrzem, nie znikałabyś od tak bez mojej wiedzy - stwierdził trochę obojętnie, acz tym samym dając upust frustracji jaka w nim siedziała. - Nie ruszaj się i jeszcze odpocznij. - A samemu zaczął poprawiać opatrunek. Roztarł w dłoniach babkę polną na papkę i okrył ranę, po czym na nowo zawiązał kawałkiem szaty.
Gdy już skończył, podał jej bukłak.
- Pij spokojnie. Powinno ci pomóc. - Sam wstał i przeszedł kilka kroków by rozprostować nogi. - Niezależnie co cię tu sprowadziło, teraz muszę się zajęć pewną niepokojącą sprawą. Nie wiem czy jesteś w stanie ruszyć ze mną do potencjalnej walki, więc nie liczę nawet na pomoc. Proszę tylko byś tu spokojnie poczekała. - Zatrzymał się, by podkreślić, że to ważne. - Nie uciekała, nie wymykała się, nie spacerowała po okolicy, tylko spokojnie odpoczęła.
- Hirondelle
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Fellarianka
- Profesje:
- Kontakt:
Początkowo Hiro przełknęła spokojnie zaprawione goryczą słowa maie popijając je wodą z otrzymanego bukłaka. Jednak z każdym kolejnym słowem przemowa Ezechiela zaczęła przypominać upominanie małego dziecka. "Poczekaj, nie ruszaj się, nie wymykaj, nie spaceruj..."
- A gdzie obietnica słodyczy za dobre sprawowanie? - Fellarianka wydęła wargi, podsuwając usłużnie kontynuację gderania, które zaczęło wlatywać jej jednym uchem, a wylatywać drugim. "Możesz jeszcze wspomnieć, że jeśli tym razem się nie posłucham, to przestaniesz być moim mistrzem!" - to już wspomniała tylko w myślach, bo z jej bogatego doświadczenia zniechęcania do siebie kolejnych mistrzów wynikało, że jest to nadzwyczaj łatwe, gdy zupełnie nie kontroluje się języka.
Mimo iż w głębi duszy wiedziała, że maie martwi się o nią i chce tylko zachować ją w bezpieczeństwie, tak natarczywie powtarzane polecenia działały na nią jak płachta na byka. "Jestem już dorosła! I sama wiem, kiedy siedzieć cicho i się regenerować"! Na chwilę naburmuszyła się, bo nie miała zwyczaju potulnie zgadzać się z osobami, które uważały, że wiedzą co jest dla niej dobre, nawet jeśli miały rację. Po krótkim wahaniu zdecydowała się pójść na ugodę między rozszarpującymi ją instynktami i zdrowym rozsądkiem: z obrażoną miną owinęła się kocem i położyła plecami do maie.
- A gdzie obietnica słodyczy za dobre sprawowanie? - Fellarianka wydęła wargi, podsuwając usłużnie kontynuację gderania, które zaczęło wlatywać jej jednym uchem, a wylatywać drugim. "Możesz jeszcze wspomnieć, że jeśli tym razem się nie posłucham, to przestaniesz być moim mistrzem!" - to już wspomniała tylko w myślach, bo z jej bogatego doświadczenia zniechęcania do siebie kolejnych mistrzów wynikało, że jest to nadzwyczaj łatwe, gdy zupełnie nie kontroluje się języka.
Mimo iż w głębi duszy wiedziała, że maie martwi się o nią i chce tylko zachować ją w bezpieczeństwie, tak natarczywie powtarzane polecenia działały na nią jak płachta na byka. "Jestem już dorosła! I sama wiem, kiedy siedzieć cicho i się regenerować"! Na chwilę naburmuszyła się, bo nie miała zwyczaju potulnie zgadzać się z osobami, które uważały, że wiedzą co jest dla niej dobre, nawet jeśli miały rację. Po krótkim wahaniu zdecydowała się pójść na ugodę między rozszarpującymi ją instynktami i zdrowym rozsądkiem: z obrażoną miną owinęła się kocem i położyła plecami do maie.
- Ezechiel
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Maie
- Profesje: Mędrzec , Mag
- Kontakt:
Gdy maie zbierał się by odpowiedzieć Hirondelle, doszedł do wniosku, że dalsze toczenie piany nikomu nie przyniesie korzyści. Westchnął tylko ciężko i nagle przeszyło go poczucie starości. Ostatnimi czasy coraz częściej obezwładniało go takie uczucie. Oparł się ciężej na kosturze czując jak grawitacja ciągnie go do ziemi. Lecz jeszcze nie przyszedł jego czas. Otrząsnął się z letargu i ruszył dalej ku wyjściu. Miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia na tym świecie.
- Bądź ostrożna - powiedział, już opuszczając zasięg słuchu dziewczyny. Bardziej dla siebie, by dać dowód tego, że jej dobrze życzy.
Na zewnątrz kręciły się jeszcze chochliki ciekawe całej sytuacji. Ezechiel wezwał je i poprosił by zaprowadziły go do lasu, gdzie widziały tego maga, który stanowił zagrożenie dla okolicy. Po około dwudziestu minutach, znaleźli się na polanie gdzie na płycie skalnej ktoś nakreślił kilka run. Po dalszej inspekcji, starzec ocenił ich rolę w całym tym zamieszaniu. Tworzyły one sigil ogniskujący naturalną magię. Miało to dwie znaczące konsekwencje. Po pierwsze, wytłumiało niemal całkowicie tło magiczne okolicy. Czuł niemal jak niepozorna skała próbuje obedrzeć jego duszę z magii, która stanowi rdzeń jego istnienia. Nie było więc zagadką dlaczego zwierzęta magiczne uciekały. Drugim skutkiem było narastające napięcie mocy. Ktokolwiek to robił, umyślnie zbierał energię do potężniejszego czaru.
Coś trzeba było z tym zrobić. Pierwszym naturalnym pomysłem było zakłócenie zarysowanego sigilu. Ezechiel starł linię naniesioną kredą, ale ta po chwili wypaliła się w kamieniu, zachowując ciągłość pieczęci. Widocznie energia był mocno skumulowana w tym miejscu.
Następnym co przyszło mu do głowy było zużycie energii samemu. Warto było spróbować. Ezechiel przyłożył dłoń do centrum sigilu. Skoncentrował się na skale. Po chwili, miedzy powierzchnią kamienia a palcami mędrca, zaczęły przepływać błękitne płomienie przetykane małymi iskrami elektrycznymi. Wtem gwałtownym ruchem oderwał rękę, "ciągnąc" drzemiący w skale potencjał. W ślad za ruchem dłoni wystrzeliła wstęga ognia, podobnego do manifestacji chwilę wcześniej. Chłodny płomień otulił na kształt sfery Ezechiela, po czym rozpłynął się w powietrzu. Energia zaczęła ulatywać, tylko po to by popłynąć ku kolejnym pieczęciom.
Czując ten ruch w wiatrach magii, Ezehciel dowiedział się przynajmniej, w którym kierunku szukać winowajcy. Ruszył dalej.
- Bądź ostrożna - powiedział, już opuszczając zasięg słuchu dziewczyny. Bardziej dla siebie, by dać dowód tego, że jej dobrze życzy.
Na zewnątrz kręciły się jeszcze chochliki ciekawe całej sytuacji. Ezechiel wezwał je i poprosił by zaprowadziły go do lasu, gdzie widziały tego maga, który stanowił zagrożenie dla okolicy. Po około dwudziestu minutach, znaleźli się na polanie gdzie na płycie skalnej ktoś nakreślił kilka run. Po dalszej inspekcji, starzec ocenił ich rolę w całym tym zamieszaniu. Tworzyły one sigil ogniskujący naturalną magię. Miało to dwie znaczące konsekwencje. Po pierwsze, wytłumiało niemal całkowicie tło magiczne okolicy. Czuł niemal jak niepozorna skała próbuje obedrzeć jego duszę z magii, która stanowi rdzeń jego istnienia. Nie było więc zagadką dlaczego zwierzęta magiczne uciekały. Drugim skutkiem było narastające napięcie mocy. Ktokolwiek to robił, umyślnie zbierał energię do potężniejszego czaru.
Coś trzeba było z tym zrobić. Pierwszym naturalnym pomysłem było zakłócenie zarysowanego sigilu. Ezechiel starł linię naniesioną kredą, ale ta po chwili wypaliła się w kamieniu, zachowując ciągłość pieczęci. Widocznie energia był mocno skumulowana w tym miejscu.
Następnym co przyszło mu do głowy było zużycie energii samemu. Warto było spróbować. Ezechiel przyłożył dłoń do centrum sigilu. Skoncentrował się na skale. Po chwili, miedzy powierzchnią kamienia a palcami mędrca, zaczęły przepływać błękitne płomienie przetykane małymi iskrami elektrycznymi. Wtem gwałtownym ruchem oderwał rękę, "ciągnąc" drzemiący w skale potencjał. W ślad za ruchem dłoni wystrzeliła wstęga ognia, podobnego do manifestacji chwilę wcześniej. Chłodny płomień otulił na kształt sfery Ezechiela, po czym rozpłynął się w powietrzu. Energia zaczęła ulatywać, tylko po to by popłynąć ku kolejnym pieczęciom.
Czując ten ruch w wiatrach magii, Ezehciel dowiedział się przynajmniej, w którym kierunku szukać winowajcy. Ruszył dalej.
- Hirondelle
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Fellarianka
- Profesje:
- Kontakt:
Czuły słuch fellarianki pochwycił słowa odchodzącego maie, jednak nie siliła się na odpowiedź. Przez dłuższą chwilę leżała bez ruchu, w zamyśleniu wpatrując się w sklepienie jaskini. W końcu jednak z niechęcią podniosła się do pozycji siedzącej, by porządnie ocenić swój stan zdrowia. Wnioskując ze wczorajszych wojaży, znajdowała się w ogólnie dobrej kondycji, aczkolwiek kilkudniowa głodówka niezbyt się jej przysłużyła. Utrzymany magicznie młody wiek ciała zachował również szybszą regenerację charakterystyczną dla młodszych osób, jednak do tego potrzebna jest energia. Wszystkie nastolatki mają ogromny apetyt, nawet te pięćdziesięcioletnie. Rozejrzała się po jaskini z nadzieją, że Ezechiel zostawił jej może coś bardziej pożywnego od kompociku, lecz szybko się rozczarowała. Bojąc się nawet patrzeć na swoje połamane skrzydła, pozostawiła je ukryte i z westchnięciem wypełzła z cieplutkiego legowiska.
- Pora na polowanko - zaczęła nucić pod nosem, otrząsając się z odrazą poczuwszy nagłą zmianę temperatury. Rozciągnęła się i z zadowoleniem zauważyła, że porządny sen, a może mikstury Ezechiela, uczyniły cuda dla jej zbolałych mięśni, a rozległe sińce zaczęły już zmieniać kolor. - To nie jest tak, że zupełnie ignoruję polecenia mistrza - zaczęła tłumaczyć sama sobie, wyciągając z torby mocną linkę i noże do rzucania, oraz swój pusty bukłak. Nieliczne chochliki unoszące się w jaskini spojrzały na nią sceptycznie.
- Odejdę tylko na parę kroków - powtórzyła jak zaklęcie, otulając się płaszczem. - Potrzebuję czegoś pożywniejszego niż kilka jagódek. Gdyby nie to, na pewno siedziałabym grzecznie w jaskini czekając na Eze. Właśnie! Gdyby mnie nie głodził, byłabym posłuszna na jak ten wilkor!
Szybki spacerek zaowocował kilkoma zastawionymi wnykami, aczkolwiek Hiro intensywnie rozglądała się za zwierzyną, którą mogłaby upolować na miejscu, by jak najszybciej móc rozpocząć gotowanie. - Jedzonko, jedzonko, pyszna zupka... - cichutko podśpiewywała, zbierając napotkaną jadalną zieleninkę do potrawki. Bukłak napełniła krystalicznie czystą wodą z napotkanego źródełka, znalazła również skupisko krzewinek żurawiny, która doskonale nadaje się do potraw mięsnych. Brakowało tylko głównego składnika.
Niestety, choć usłyszała parę drobnych gryzoni, były one zbyt małe, by opłacało się je łapać, a wygrzewające się na słońcu węże należały do najmniej lubianego przez fellariankę mięsa.
Gdy już zupełnie traciła nadzieję i powoli kierowała się z powrotem do jaskini, poczuła dziwną zmianę w otoczeniu. Jednak nieprzyzwyczajona do świadomego korzystania ze zmysłu magicznego, jedynie zastygła w bezruchu, nie wiedząc, na co dokładnie zwrócić uwagę. Wtedy ujrzała górską wiewiórkę, która zwinnie wspinała się na drzewo. Nie tracąc ani chwili, rzuciła trzymanym w ręce specjalnie na taką okazję nożem. Gryzoń nie zdążył nawet pisnąć. Gdy fellarianka z uśmiechem podeszła, by odebrać swój przyszpilony do drzewa obiadek, zauważyła ukryty w zagłębieniu kamień z narysowanymi kredą znakami. Oczywiście, pierwszą rzeczą, która przyszła jej na myśl, był tajemniczy, złowrogi czarodziej, o którym opowiadały chochliki, i którego najprawdopodobniej wyruszył szukać Ezechiel.
Nie miała jednak okazji dokładniej się przyjrzeć, gdyż w tym momencie usłyszała wyraźne dźwięki kogoś przedzierającego się przez dzicz. Nietrudno było się domyślić, że nadchodzący osobnik nie uważał środowiska leśnego za swoje naturalne. Jako, że myśli fellarianki nakierowane zostały już w stronę nieznanego maga, zareagowała błyskawicznie. Porwała swoją zdobycz i bezszelestnie wspięła się na sękaty dąb, obok którego zaskoczył ją nieznajomy. "Oby sobie szybko poszedł" pomyślała, zieleniejąc lekko na myśl o tym, że Ezechiel mógłby odkryć, że nie tylko po raz kolejny okazała mu nieposłuszeństwo jako mistrzowi, ale również wpakowała się w tarapaty zamiast rekuperować. Jednocześnie na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, ponieważ wiedza, że jest ktoś kto się o nią martwi, jest rzadkim, ale przyjemnych odczuciem.
- Pora na polowanko - zaczęła nucić pod nosem, otrząsając się z odrazą poczuwszy nagłą zmianę temperatury. Rozciągnęła się i z zadowoleniem zauważyła, że porządny sen, a może mikstury Ezechiela, uczyniły cuda dla jej zbolałych mięśni, a rozległe sińce zaczęły już zmieniać kolor. - To nie jest tak, że zupełnie ignoruję polecenia mistrza - zaczęła tłumaczyć sama sobie, wyciągając z torby mocną linkę i noże do rzucania, oraz swój pusty bukłak. Nieliczne chochliki unoszące się w jaskini spojrzały na nią sceptycznie.
- Odejdę tylko na parę kroków - powtórzyła jak zaklęcie, otulając się płaszczem. - Potrzebuję czegoś pożywniejszego niż kilka jagódek. Gdyby nie to, na pewno siedziałabym grzecznie w jaskini czekając na Eze. Właśnie! Gdyby mnie nie głodził, byłabym posłuszna na jak ten wilkor!
Szybki spacerek zaowocował kilkoma zastawionymi wnykami, aczkolwiek Hiro intensywnie rozglądała się za zwierzyną, którą mogłaby upolować na miejscu, by jak najszybciej móc rozpocząć gotowanie. - Jedzonko, jedzonko, pyszna zupka... - cichutko podśpiewywała, zbierając napotkaną jadalną zieleninkę do potrawki. Bukłak napełniła krystalicznie czystą wodą z napotkanego źródełka, znalazła również skupisko krzewinek żurawiny, która doskonale nadaje się do potraw mięsnych. Brakowało tylko głównego składnika.
Niestety, choć usłyszała parę drobnych gryzoni, były one zbyt małe, by opłacało się je łapać, a wygrzewające się na słońcu węże należały do najmniej lubianego przez fellariankę mięsa.
Gdy już zupełnie traciła nadzieję i powoli kierowała się z powrotem do jaskini, poczuła dziwną zmianę w otoczeniu. Jednak nieprzyzwyczajona do świadomego korzystania ze zmysłu magicznego, jedynie zastygła w bezruchu, nie wiedząc, na co dokładnie zwrócić uwagę. Wtedy ujrzała górską wiewiórkę, która zwinnie wspinała się na drzewo. Nie tracąc ani chwili, rzuciła trzymanym w ręce specjalnie na taką okazję nożem. Gryzoń nie zdążył nawet pisnąć. Gdy fellarianka z uśmiechem podeszła, by odebrać swój przyszpilony do drzewa obiadek, zauważyła ukryty w zagłębieniu kamień z narysowanymi kredą znakami. Oczywiście, pierwszą rzeczą, która przyszła jej na myśl, był tajemniczy, złowrogi czarodziej, o którym opowiadały chochliki, i którego najprawdopodobniej wyruszył szukać Ezechiel.
Nie miała jednak okazji dokładniej się przyjrzeć, gdyż w tym momencie usłyszała wyraźne dźwięki kogoś przedzierającego się przez dzicz. Nietrudno było się domyślić, że nadchodzący osobnik nie uważał środowiska leśnego za swoje naturalne. Jako, że myśli fellarianki nakierowane zostały już w stronę nieznanego maga, zareagowała błyskawicznie. Porwała swoją zdobycz i bezszelestnie wspięła się na sękaty dąb, obok którego zaskoczył ją nieznajomy. "Oby sobie szybko poszedł" pomyślała, zieleniejąc lekko na myśl o tym, że Ezechiel mógłby odkryć, że nie tylko po raz kolejny okazała mu nieposłuszeństwo jako mistrzowi, ale również wpakowała się w tarapaty zamiast rekuperować. Jednocześnie na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, ponieważ wiedza, że jest ktoś kto się o nią martwi, jest rzadkim, ale przyjemnych odczuciem.
- Ezechiel
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Maie
- Profesje: Mędrzec , Mag
- Kontakt:
Po około dwóch godzinach mag przeczesał ładny kawałek lasu, a z tuzin pieczęci magicznych uległa zniszczeniu. Pod koniec swoich łowów na te anomalie energetyczne, Ezechiel opanował nawet metodę przyswajania sobie tej energii. Od wielu setek lat praktykował leczenie innych przy pomocy swoich sił witalnych, lecz teraz spróbował przemienić pierwotną moc natury na własną energię. Dodało to Ezechielowi wyjątkowej werwy, jakiej nie odczuwał od lat. Biegi na przełaj przez las dawno nie sprawiały mu takiej łatwości.
Niemniej, mag poczynił kilka obserwacji. Pieczęci były wielokrotnie nieudolnie wykonane. Wahanie ręki kreślącej runy wpływało na ich jakość. Można było odnieść wrażenie, że tajemniczy czarodziej nie był pewny co robić, jakby nie znał kreślonych run. Z dwa kręgi były niedokończone, brakowało szczegółów domykających dany konstrukt. Trzy kolejne były po prostu wadliwe, rozmazane, starte rękawem. Ezechiel nie do końca wiedział co ma o tym myśleć. Użyta tu technika nie była trywialna, ale amatorsko wykonana. Może jakiś pomagier przybył wcześniej by przygotować grunt pod działania swego mistrza. Tak czy inaczej, czuł że będzie musiał komuś wyperswadować jakie zło czynią te pieczęcie tej krainie.
Ezechiel zgubił w końcu trop zaginanych wiatrów magii i zdecydował, że powróci do jaskini, gdzie pozostawił Hirondelle. Stwierdził, że poczeka na dalszy rozwój wydarzeń. Uwolnił z połowę lasu od zaburzeń magicznych, więc na pewno nie umknie to autorowi run. Starzec był gotowy na bezpośrednią konfrontację z oponentem. Śpiewając wraz z wiatrem, mknął lekki jak pióro poprzez knieję.
Skracając sobie drogę przez las, pędząc wprost do jaskini, maie zatrzymał się raptem na skraju małej polany. W centrum był zagaszone ognisko, prawdopodobnie niedawna burza stłumiła całkiem ogień. Mały namiot, nierówno rozbity, lekko przekrzywiony przez wiatr. Stary wózek z kilkoma skrzynkami, beczką, dwiema butelkami i workiem buraków. I osioł. Szary zwierzak pasł się spokojnie. Podniósł łeb leniwie, spojrzał na starca i wrócił do priorytetowego zadania jakim było skubanie trawy. Mędrzec zaś przeczesał brodę w zamyśleniu. Czyżby przypadkiem wpadł na bazę wypadową poszukiwanego złoczyńcy?
Niemniej, mag poczynił kilka obserwacji. Pieczęci były wielokrotnie nieudolnie wykonane. Wahanie ręki kreślącej runy wpływało na ich jakość. Można było odnieść wrażenie, że tajemniczy czarodziej nie był pewny co robić, jakby nie znał kreślonych run. Z dwa kręgi były niedokończone, brakowało szczegółów domykających dany konstrukt. Trzy kolejne były po prostu wadliwe, rozmazane, starte rękawem. Ezechiel nie do końca wiedział co ma o tym myśleć. Użyta tu technika nie była trywialna, ale amatorsko wykonana. Może jakiś pomagier przybył wcześniej by przygotować grunt pod działania swego mistrza. Tak czy inaczej, czuł że będzie musiał komuś wyperswadować jakie zło czynią te pieczęcie tej krainie.
Ezechiel zgubił w końcu trop zaginanych wiatrów magii i zdecydował, że powróci do jaskini, gdzie pozostawił Hirondelle. Stwierdził, że poczeka na dalszy rozwój wydarzeń. Uwolnił z połowę lasu od zaburzeń magicznych, więc na pewno nie umknie to autorowi run. Starzec był gotowy na bezpośrednią konfrontację z oponentem. Śpiewając wraz z wiatrem, mknął lekki jak pióro poprzez knieję.
Skracając sobie drogę przez las, pędząc wprost do jaskini, maie zatrzymał się raptem na skraju małej polany. W centrum był zagaszone ognisko, prawdopodobnie niedawna burza stłumiła całkiem ogień. Mały namiot, nierówno rozbity, lekko przekrzywiony przez wiatr. Stary wózek z kilkoma skrzynkami, beczką, dwiema butelkami i workiem buraków. I osioł. Szary zwierzak pasł się spokojnie. Podniósł łeb leniwie, spojrzał na starca i wrócił do priorytetowego zadania jakim było skubanie trawy. Mędrzec zaś przeczesał brodę w zamyśleniu. Czyżby przypadkiem wpadł na bazę wypadową poszukiwanego złoczyńcy?
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości