Jadeitowe Wybrzeże ⇒ [Zachodnie Wybrzeże] Co dalej?
- Teus
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 141
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Wojownik
- Kontakt:
Z twarzą zachlapaną krwią, z której niezaschnięte jeszcze strużki ściekały po twarzy, Teus spojrzał na Falkona ze wzrokiem wciąż jeszcze pełnym żądzy mordu. Cały czas zaciskał dłoń na rękojeści broni. Wciąż jeszcze szumiał w nim zew walki, czuł wciąż krew martwych przeciwników. Gdy Falkon klepnął go w plecy, coś w nim pękło.
- Jasna cholera, jak to się klei! – Teus upuścił broń i począł trzeć oczy, do których zaczęła wpadać spływająca krew. – Ciebie też całkiem miło zobaczyć w jednym kawałku. Następnym razem racz jednak oszczędzić nam tych babskich fochów! – Odparł uśmiechnięty Tousend i cicho klnąc pod nosem na temat ludzkiej biologii, zaczął obmywać się w pobliskim źródełku.
W końcu, z oczyszczoną już fizjonomią i niesklejonymi oczami, Teus stanął przed kryształem – powodem większości ich problemów. Do tej pory niewiele o nim myślał, mimo iż przecież był z nim nierozerwalnie złączony. Nadszedł jednak czas ostatecznego rozwiązania całej sprawy.
- No cóż, co może pójść nie tak? Najwyżej zginę – zaśmiał się nerwowo.
Teus odebrał od Falkona sztylet i przymierzył się do zadania ciosu. W tym samym czasie ujrzał przyglądającą się mu Kostuchę, która z założonymi rękami przyglądała się tylko całemu zajściu. Kiwnęła tylko zdawkowo głową i oczekiwała na dalszy rozwój wydarzeń.
- No, raz kozie śmierć.
Sztylet odprowadzany przez snop iskier, wbił się w kryształ, który eksplodował na tysiące kawałeczków. Siła uderzeniowa powali wszystkich stojących, z wyjątkiem samej Śmierci, która podeszła pod leżącego nieruchomo Teusa. Westchnęła tylko z cicha i wyjęła z kieszeni płaszcza notes. Wbiła spojrzenie w jedno z widniejących w nim imion i miała już postawić tam odpowiedni znak, jednak pióro nie dotknęło pergaminu. Kostucha siedząc tak przez dłuższą chwilę, zdawała się zastanawiać nad podjęciem kolejnego kroku. W końcu westchnęła po raz kolejny, a trzymany przez nią notes wraz z piórem z powrotem wylądował w kieszeni. Żniwiarz wstał, machnął dłonią w stronę pobojowiska, zachęcając wszystkich do powstania. Tak oto Kostucha, w towarzystwie kilkunastu tragicznie zmarłych ludzi, a nawet dwóch igrysów, ruszyła powoli przed siebie, rozpływając się w pojawiającej się znikąd mgle.
Teus ocknął się. Zobaczył tylko stojących nad nim towarzyszy, którzy przyglądali mu się niczym ci pieprznięci uczeni jakiemuś rozerżniętemu biedakowi leżącemu na stole. Z krzywą miną podniósł się i siadł ciężko na ziemi.
- To chyba dobra okazja, żeby się napić, nie uważacie?
- Jasna cholera, jak to się klei! – Teus upuścił broń i począł trzeć oczy, do których zaczęła wpadać spływająca krew. – Ciebie też całkiem miło zobaczyć w jednym kawałku. Następnym razem racz jednak oszczędzić nam tych babskich fochów! – Odparł uśmiechnięty Tousend i cicho klnąc pod nosem na temat ludzkiej biologii, zaczął obmywać się w pobliskim źródełku.
W końcu, z oczyszczoną już fizjonomią i niesklejonymi oczami, Teus stanął przed kryształem – powodem większości ich problemów. Do tej pory niewiele o nim myślał, mimo iż przecież był z nim nierozerwalnie złączony. Nadszedł jednak czas ostatecznego rozwiązania całej sprawy.
- No cóż, co może pójść nie tak? Najwyżej zginę – zaśmiał się nerwowo.
Teus odebrał od Falkona sztylet i przymierzył się do zadania ciosu. W tym samym czasie ujrzał przyglądającą się mu Kostuchę, która z założonymi rękami przyglądała się tylko całemu zajściu. Kiwnęła tylko zdawkowo głową i oczekiwała na dalszy rozwój wydarzeń.
- No, raz kozie śmierć.
Sztylet odprowadzany przez snop iskier, wbił się w kryształ, który eksplodował na tysiące kawałeczków. Siła uderzeniowa powali wszystkich stojących, z wyjątkiem samej Śmierci, która podeszła pod leżącego nieruchomo Teusa. Westchnęła tylko z cicha i wyjęła z kieszeni płaszcza notes. Wbiła spojrzenie w jedno z widniejących w nim imion i miała już postawić tam odpowiedni znak, jednak pióro nie dotknęło pergaminu. Kostucha siedząc tak przez dłuższą chwilę, zdawała się zastanawiać nad podjęciem kolejnego kroku. W końcu westchnęła po raz kolejny, a trzymany przez nią notes wraz z piórem z powrotem wylądował w kieszeni. Żniwiarz wstał, machnął dłonią w stronę pobojowiska, zachęcając wszystkich do powstania. Tak oto Kostucha, w towarzystwie kilkunastu tragicznie zmarłych ludzi, a nawet dwóch igrysów, ruszyła powoli przed siebie, rozpływając się w pojawiającej się znikąd mgle.
Teus ocknął się. Zobaczył tylko stojących nad nim towarzyszy, którzy przyglądali mu się niczym ci pieprznięci uczeni jakiemuś rozerżniętemu biedakowi leżącemu na stole. Z krzywą miną podniósł się i siadł ciężko na ziemi.
- To chyba dobra okazja, żeby się napić, nie uważacie?
Patrząc na notatnik, dało się odczuć, że ten czeka na coś więcej. Otwarty na samym początku, na górze lewej strony miał zapisane przed chwilą słowo: „Poszukiwacz”. Słowo nie zanikło od razu jak poprzednie. Wcześniejsza próba napisania czegoś na tych tajemniczych kartkach nie powiodła się. Tajemnicza moc tego przedmiotu oczekiwała dalszego ciągu tego zdania. Brunet, widząc czarny tusz, nie wiedział co chciał napisać dalej, nie liczył nawet, że pisanie zwykłym tuszem mu się powiedzie. W głowie krążyło wiele pytań. Czy miał wpływ na przeszłość, czy tylko przyszłość? Czy poszukiwaczem będzie na pewno on, czy jakakolwiek osoba, która odczyta ten napis? Czy magia dobrze odczyta zamiary twórcy oraz jak dobrze uformować swe życzenia? Eksperymentowanie z czymś teoretycznie tak potężnym, mogło równie dobrze przynieść opłakane skutki. Poprzedni odczytany zapis zapowiedział w tajemniczy sposób przyszłość, która spotkała kompanów na morzu.
Wcześniejsza próba z bezpośrednim napisaniem imienia Alestar, sprawiła że napis rozmył się i znikł, jakby nie mógł przyjąć czegoś tak oczywistego. Kusznik mógł zająć się próbą zapisywania stron dzięki temu, że był wypoczęty po gorącej kąpieli. Taką usługę oferował zajazd, do którego przybył wraz z towarzyszami. Odpoczynek w balii z gorącą wodą, zrzucenie z siebie nie tylko brudów, ale i trudów podróży było bardzo potrzebne dla każdego z przybyłych jeźdźców. Gospodarz na wejściu uradował się z przybycia kolejnych gości i widząc, że są zmęczeni, sam zaproponował kąpiel i gorący posiłek. Podane mięso i gorąca zupa były bardzo potrzebne dla żołądków każdego z trojga kompanów. W końcu ostatnie trudy dość mocno wymęczyły każdego z mężczyzn. Odnalezienie zajazdu całkiem niedaleko od miejsca pokonania półelfa było swoistym cudem. Podróżnicy podejrzewali, że będą musieli rozbijać obóz w lesie, ale dym powoli unoszący się do góry, błądzący gdzieś pod horyzontem dał nadzieję, że ta noc zostanie spędzona w godnych warunkach.
Trójka przyjaciół zabrała się do drogi, tuż po tym, jak Teus rozprawił się z ciążącą nad nim magią i na szczęście obudził się zdrów, niepozbawiony swojego humoru. Przy Henriku i innych bandytach można było znaleźć na tyle pieniędzy, że przez jakiś czas mogli być bezpieczni o swój stan finansowy. Oczywiście każdy z mężczyzn zdawał sobie sprawę, że są to monety splamione krwią niewinnych wieśniaków bądź zabrane od ich siłą. Wiosek ograbionych przez różnej maści bandytów było wiele, a odnalezienie konkretnej byłoby niemożliwe. Koniec końców pieniądze znów trafią do ludzi, takich jak na przykład właściciel tego zajazdu, w którym łowca potworów siedząc w swoim pokoju, szukał natchnienia nad pustymi już stronami tajemniczego notatnika.
Wcześniejsza próba z bezpośrednim napisaniem imienia Alestar, sprawiła że napis rozmył się i znikł, jakby nie mógł przyjąć czegoś tak oczywistego. Kusznik mógł zająć się próbą zapisywania stron dzięki temu, że był wypoczęty po gorącej kąpieli. Taką usługę oferował zajazd, do którego przybył wraz z towarzyszami. Odpoczynek w balii z gorącą wodą, zrzucenie z siebie nie tylko brudów, ale i trudów podróży było bardzo potrzebne dla każdego z przybyłych jeźdźców. Gospodarz na wejściu uradował się z przybycia kolejnych gości i widząc, że są zmęczeni, sam zaproponował kąpiel i gorący posiłek. Podane mięso i gorąca zupa były bardzo potrzebne dla żołądków każdego z trojga kompanów. W końcu ostatnie trudy dość mocno wymęczyły każdego z mężczyzn. Odnalezienie zajazdu całkiem niedaleko od miejsca pokonania półelfa było swoistym cudem. Podróżnicy podejrzewali, że będą musieli rozbijać obóz w lesie, ale dym powoli unoszący się do góry, błądzący gdzieś pod horyzontem dał nadzieję, że ta noc zostanie spędzona w godnych warunkach.
Trójka przyjaciół zabrała się do drogi, tuż po tym, jak Teus rozprawił się z ciążącą nad nim magią i na szczęście obudził się zdrów, niepozbawiony swojego humoru. Przy Henriku i innych bandytach można było znaleźć na tyle pieniędzy, że przez jakiś czas mogli być bezpieczni o swój stan finansowy. Oczywiście każdy z mężczyzn zdawał sobie sprawę, że są to monety splamione krwią niewinnych wieśniaków bądź zabrane od ich siłą. Wiosek ograbionych przez różnej maści bandytów było wiele, a odnalezienie konkretnej byłoby niemożliwe. Koniec końców pieniądze znów trafią do ludzi, takich jak na przykład właściciel tego zajazdu, w którym łowca potworów siedząc w swoim pokoju, szukał natchnienia nad pustymi już stronami tajemniczego notatnika.
- Falkon
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 145
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Złodziej , Pirat
- Kontakt:
— Pamiętnik piszesz? — zagadnął Falkon, wkradając się niepostrzeżenie do pokoju, w którym rezydował Alestar. — Mniejsza o to, będziesz miał na to dużo czasu. Ale na razie — wysapał, biorąc towarzysza pod ramię — chodźmy się napić. Nie dam ci tu zgnić po tym wszystkim, musimy odreagować i zaspokoić nasze pierwotne potrzeby.
Zeszli na dół. Alestar, nie wiedząc czemu, nie stawiał nawet oporu przed Falkonem, który z wyraźnym uporem próbował usadzić go przy brudnym, zniszczonym stole, który zdawał się pamiętać więcej krwawych historii, niż cała trójka podróżników mogłaby kiedykolwiek usłyszeć.
Teusa nie było w głównej izbie. Najpewniej odsypiał - nic dziwnego, wydarzenia z poprzednich dni z pewnością dały mu się we znaki bardziej niż pozostałej dwójce.
— No. To teraz... piwo! Dwa piwa, jeśli łaska! Najlepsze jakie macie! — krzyknął Falkon, łypiąc zalotnie na jedną z atrakcyjniejszych kelnerek. — O ile macie coś lepszego niż te szczyny, które zwykle tu podają... — dodał pod nosem.
Nie minęła minuta, a na wysłużonym, nierównym stole stanęły dwa cynowe, pełne po brzegi kufle.
— Nasze zdrowie, przyjacielu! — zagrzmiał rubasznie Falkon, uderzając z łomotem swoim kuflem w ten stojący przed jego towarzyszem. Brunatny płyn bryzgnął we wszystkie strony, ochlapując czyste ubrania Alestara. — Nasze zdrowie!
Nim kusznik zdołał przełknąć pierwszy łyk, kufel Falkona był już pusty. Chłopak dał tylko znak kelnerce, tej atrakcyjnej, południowej urody, szczupłej i zwiewnej niczym driada, a ta podała zaraz pełen dzban najlepszego, ciemnego, aromatycznego piwa, które warzone było tylko w tych okolicach.
— Noo, i to rozumiem! — wysapał Falkon, kończąc zdanie donośnym beknięciem. — Słuchaj, przyjacielu — podjął, ocierając usta mankietem wymiętej koszuli. — Przede wszystkim... przede wszystkim chciałem Ci podziękować, bo gdyby nie ty, to pewnie wąchałbym teraz kwiatki od spodu. Ale — szturchnął Alestara w ramię — musimy obmyślić dalszy plan. No wiesz, z czegoś trzeba żyć, prawda? Na razie starczy nam na kilka tygodni, ale co dalej?
Falkon przysunął się energicznie do Alestara, rozlewając na stół szarobrunatną pianę ze swojego kufla.
— Słuchaj. Znam tu ludzi, którzy mogliby nam pomóc, zapewnić stałą robotę. Co ty na to? Ty i ja... — podrapał się po niedogolonym zaroście, analizując szybko spojrzenie towarzysza. — Nie zrozum mnie źle... ale po co nam gość z północy, który jedynie pakuje nas w kłopoty? Władasz biegle i kuszą i mieczem, a ja... sam wiesz, radzę sobie ze wszystkim i...
Dźwięk przesuwanego po drewnianej podłodze krzesła przerwał Falkonowi w pół zdania, wywołując jednocześnie paskudny grymas na twarzach co poniektórych gości.
— Ekhm — chrząknął łysy jegomość, wstając majestatycznie z miejsca. — Panowie wybaczą, ale przez przypadek usłyszałem to i owo... — Jegomość podkręcił swego iście szlacheckiego wąsa, odgarnął do tyłu poły płaszcza i opierając się pięściami o blat nachylił się nad stołem, przy którym Falkon i Alestar sączyli piwo z cynowych kufli. — Chyba przydałaby mi się taka kompania, wiecie?
Dostojny, ciepły uśmiech, bijący spod bujnego zarostu, zdawał się hipnotyzować. Falkon obdarzył nieznajomego uprzejmym spojrzeniem i odsunął jedno z wolnych krzeseł, zapraszając go do stołu.
— Jeszcze jeden kufel! — krzyknął do przechodzącej obok kelnerki, dziwnym trafem tej samej smukłej dziewczyny, która wcześniej ich obsługiwała. — Jestem Falkon — zwrócił się do tajemniczego gościa — a to jest Alestar. Służymy pomocą.
— Miło panów poznać. Mówcie mi Jonas. Poszukuję kogoś, kto doświadczeniem i mieczem pomoże mi w interesie. Zaciekawiło mnie, gdy rozmawialiście o człowieku z północy...
— Aaa, nieee... to nic takiego — przerwał mu Falkon. — Nieistotny szczegół, zapomnijmy o tym. Ja i mój wspólnik — Falkon szturchnął Alestara, który próbował coś właśnie powiedzieć — na pewno spełnimy pana oczekiwania. Ale, rzecz jasna, usługa swoje kosztuje, więc...
W tym momencie trzasnęły drzwi, prowadzące do pokoi na górze. Teus przeciągnął się i ziewnął szeroko, przekraczając próg. Machnął ręką w stronę Alestara i Falkona, których ledwie zauważył przecierając oczy.
Zeszli na dół. Alestar, nie wiedząc czemu, nie stawiał nawet oporu przed Falkonem, który z wyraźnym uporem próbował usadzić go przy brudnym, zniszczonym stole, który zdawał się pamiętać więcej krwawych historii, niż cała trójka podróżników mogłaby kiedykolwiek usłyszeć.
Teusa nie było w głównej izbie. Najpewniej odsypiał - nic dziwnego, wydarzenia z poprzednich dni z pewnością dały mu się we znaki bardziej niż pozostałej dwójce.
— No. To teraz... piwo! Dwa piwa, jeśli łaska! Najlepsze jakie macie! — krzyknął Falkon, łypiąc zalotnie na jedną z atrakcyjniejszych kelnerek. — O ile macie coś lepszego niż te szczyny, które zwykle tu podają... — dodał pod nosem.
Nie minęła minuta, a na wysłużonym, nierównym stole stanęły dwa cynowe, pełne po brzegi kufle.
— Nasze zdrowie, przyjacielu! — zagrzmiał rubasznie Falkon, uderzając z łomotem swoim kuflem w ten stojący przed jego towarzyszem. Brunatny płyn bryzgnął we wszystkie strony, ochlapując czyste ubrania Alestara. — Nasze zdrowie!
Nim kusznik zdołał przełknąć pierwszy łyk, kufel Falkona był już pusty. Chłopak dał tylko znak kelnerce, tej atrakcyjnej, południowej urody, szczupłej i zwiewnej niczym driada, a ta podała zaraz pełen dzban najlepszego, ciemnego, aromatycznego piwa, które warzone było tylko w tych okolicach.
— Noo, i to rozumiem! — wysapał Falkon, kończąc zdanie donośnym beknięciem. — Słuchaj, przyjacielu — podjął, ocierając usta mankietem wymiętej koszuli. — Przede wszystkim... przede wszystkim chciałem Ci podziękować, bo gdyby nie ty, to pewnie wąchałbym teraz kwiatki od spodu. Ale — szturchnął Alestara w ramię — musimy obmyślić dalszy plan. No wiesz, z czegoś trzeba żyć, prawda? Na razie starczy nam na kilka tygodni, ale co dalej?
Falkon przysunął się energicznie do Alestara, rozlewając na stół szarobrunatną pianę ze swojego kufla.
— Słuchaj. Znam tu ludzi, którzy mogliby nam pomóc, zapewnić stałą robotę. Co ty na to? Ty i ja... — podrapał się po niedogolonym zaroście, analizując szybko spojrzenie towarzysza. — Nie zrozum mnie źle... ale po co nam gość z północy, który jedynie pakuje nas w kłopoty? Władasz biegle i kuszą i mieczem, a ja... sam wiesz, radzę sobie ze wszystkim i...
Dźwięk przesuwanego po drewnianej podłodze krzesła przerwał Falkonowi w pół zdania, wywołując jednocześnie paskudny grymas na twarzach co poniektórych gości.
— Ekhm — chrząknął łysy jegomość, wstając majestatycznie z miejsca. — Panowie wybaczą, ale przez przypadek usłyszałem to i owo... — Jegomość podkręcił swego iście szlacheckiego wąsa, odgarnął do tyłu poły płaszcza i opierając się pięściami o blat nachylił się nad stołem, przy którym Falkon i Alestar sączyli piwo z cynowych kufli. — Chyba przydałaby mi się taka kompania, wiecie?
Dostojny, ciepły uśmiech, bijący spod bujnego zarostu, zdawał się hipnotyzować. Falkon obdarzył nieznajomego uprzejmym spojrzeniem i odsunął jedno z wolnych krzeseł, zapraszając go do stołu.
— Jeszcze jeden kufel! — krzyknął do przechodzącej obok kelnerki, dziwnym trafem tej samej smukłej dziewczyny, która wcześniej ich obsługiwała. — Jestem Falkon — zwrócił się do tajemniczego gościa — a to jest Alestar. Służymy pomocą.
— Miło panów poznać. Mówcie mi Jonas. Poszukuję kogoś, kto doświadczeniem i mieczem pomoże mi w interesie. Zaciekawiło mnie, gdy rozmawialiście o człowieku z północy...
— Aaa, nieee... to nic takiego — przerwał mu Falkon. — Nieistotny szczegół, zapomnijmy o tym. Ja i mój wspólnik — Falkon szturchnął Alestara, który próbował coś właśnie powiedzieć — na pewno spełnimy pana oczekiwania. Ale, rzecz jasna, usługa swoje kosztuje, więc...
W tym momencie trzasnęły drzwi, prowadzące do pokoi na górze. Teus przeciągnął się i ziewnął szeroko, przekraczając próg. Machnął ręką w stronę Alestara i Falkona, których ledwie zauważył przecierając oczy.
- Teus
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 141
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Wojownik
- Kontakt:
Od dawna wyczekiwany sen powalił Teusa i cały czas go trzymał, nie pozwalając mu się wyrwać. Jednak nadchodzące południe, gwar w gospodzie i pieprzone południowe muchy nie pozwoliły mu dalej spać, toteż dzielnie walcząc ze zmęczeniem spowodowanym odpoczynkiem, Tousend wyczołgał się spod pierzyny, przetoczył przez drzwi pokoju i zjechał po schodach do sali głównej. Z gracją wyhamował na ścianie i dziękując za to, że od sali oddzielają go jeszcze jedne drzwi, otrzepał się po lądowaniu. Zbierając w sobie resztki pozostałego uroku osobistego, Teus chwycił za klamkę i pewnym krokiem przekroczył próg drzwi.
Ziewnął, rozprostował kości i uśmiechając się, pomachał jednej z tutejszych kelnerek, która od razu przyciągnęła jego uwagę. Potem dopiero dojrzał resztę obsługi. I karczmarza. I gości. No i trzech delikwentów, z których jeden, ochlapany piwem, patrzył na wszystko zdezorientowany, drugi obdarzył Teusa zrezygnowanym wyrazem twarzy, a trzeci, łysy, zajmował jego miejsce przy stoliku.
Tousend zabrał jedno z wolnych krzeseł i przesuwając je po drewnianej podłodze, wywołał jednocześnie paskudny grymas na twarzach wszystkich zgromadzonych gości. Nie miał pojęcia, czemu są tak drażliwi.
- A więc to pewnie pan jest tym człowiek z północy – zwrócił się do Teusa Łysy. – Jestem Jonas.
- Mogę być i mędrcem ze wschodu – odparł Tousend i kompletnie zignorował uśmiech wąsacza. Był zbyt zajęty obserwowaniem kelnerki, którą zamierzał poprosić o piwo. A chodziło mu o tą konkretną.
- Ekhem… tak… więc tak jak wspomniałem, potrzebuję grupy zuchów, którzy pomogą mi w pewnej sprawie. Chodzi mi tutaj o…
- Jeśli oni się zgodzą, to ja też. – Teus przerwał zaskoczonemu Jonasowi i, z lekko wymuszonym uśmiechem na ustach, poklepał go po ramieniu. Zaraz po tym wstał od stołu i ruszył w stronę kelnerki. Tej konkretnej.
Ziewnął, rozprostował kości i uśmiechając się, pomachał jednej z tutejszych kelnerek, która od razu przyciągnęła jego uwagę. Potem dopiero dojrzał resztę obsługi. I karczmarza. I gości. No i trzech delikwentów, z których jeden, ochlapany piwem, patrzył na wszystko zdezorientowany, drugi obdarzył Teusa zrezygnowanym wyrazem twarzy, a trzeci, łysy, zajmował jego miejsce przy stoliku.
Tousend zabrał jedno z wolnych krzeseł i przesuwając je po drewnianej podłodze, wywołał jednocześnie paskudny grymas na twarzach wszystkich zgromadzonych gości. Nie miał pojęcia, czemu są tak drażliwi.
- A więc to pewnie pan jest tym człowiek z północy – zwrócił się do Teusa Łysy. – Jestem Jonas.
- Mogę być i mędrcem ze wschodu – odparł Tousend i kompletnie zignorował uśmiech wąsacza. Był zbyt zajęty obserwowaniem kelnerki, którą zamierzał poprosić o piwo. A chodziło mu o tą konkretną.
- Ekhem… tak… więc tak jak wspomniałem, potrzebuję grupy zuchów, którzy pomogą mi w pewnej sprawie. Chodzi mi tutaj o…
- Jeśli oni się zgodzą, to ja też. – Teus przerwał zaskoczonemu Jonasowi i, z lekko wymuszonym uśmiechem na ustach, poklepał go po ramieniu. Zaraz po tym wstał od stołu i ruszył w stronę kelnerki. Tej konkretnej.
- Falkon
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 145
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Złodziej , Pirat
- Kontakt:
— No tak — mruknął Falkon pod nosem, próbując ukryć lekkie zakłopotanie. — No więc... Jonas, to był Teus, nasz serdeczny przyjaciel. Podróżujemy całą trójką, więc... ekhm... możesz na nas liczyć. Chyba że... chyba że nie potrzebujesz aż tak licznej kompanii, wtedy...
— Nie, nie, w porządku. Dobrze mieć u boku dwóch mężnych wojowników, ale trzech jeszcze lepiej. — Jonas przez chwilę przyglądał się w zamyśleniu Teusowi, który podszedł właśnie do jednej z kelnerek i szepnął jej coś na ucho. Ta zachichotała i zaczerwieniła się lekko. — A teraz może przejdźmy do konkretów — kontynuował, zwracając się znów do Falkona i Alestara.
Wyjął zza pazuchy zwinięty w rulon pergamin i uśmiechnął się ciepło do swoich rozmówców. Rozsunął stojące na stole kufle i przetarł nierówny blat szerokim rękawem koszuli. Odchrząknął, wsunął na nos małe, okrągłe okulary, które do tej pory spoczywały w niewielkiej kieszonce na jego piersi, po czym rozwinął pergamin na stole.
— To mapa południowo-wschodniej Alaranii, od gór aż do morza. Jesteśmy tutaj — stuknął palcem w miejsce, w którym narysowana była mała chatka. — Cel naszej podróży to Warownia Nandan-Ther, o tutaj — stuknął znów w mapę, tym razem na przeciwnym jej krańcu. Malutki rysunek w tym miejscu ukazywał zamek i podpisany był ozdobnymi symbolami.
— To bardzo daleko — powiedział Falkon, drapiąc się po brodzie. — Szybkim tempem będzie jakiś miesiąc albo półtora.
— Prawda — odparł Jonas. — Przewidziałem na podróż dwa miesiące. Po drodze będę chciał załatwić jeszcze kilka interesów. Oczywiście wiem, jak cenny jest wasz czas. Zapewniam, że wynagrodzenie będzie odpowiednie.
Falkon uśmiechnął się i spojrzał z zadowoleniem na Alestara, który jednak nie wyglądał na równie uradowanego. Skinął tylko głową w stronę Teusa, który właśnie wracał do stołu.
— Skoro jesteśmy w komplecie, to powiem jeszcze kilka słów o waszych obowiązkach. Moja karawana jest skromna, składa się z dwóch wozów, a więc też dwóch woźniców; mojego zaufanego rachmistrza i dwóch młodzików do pomocy. Przewozimy bardzo cenny ładunek, dlatego potrzebuję kogoś takiego jak wy. Przede wszystkim będę od was wymagał wykonywania moich poleceń. Mówię walczcie, wy walczycie. Mówię brońcie, wy bronicie. Za wszelką cenę. — Przerwał na chwilę i spojrzał po kolei na każdego z trójki towarzyszy, jakby czekał na jakieś pytania. Nie doczekał się, więc kontynuował. — Rzecz jasna liczę na solidną ochronę. W tych czasach na szlakach roi się od zbirów, ale chyba nie muszę wam o tym wspominać. Co noc potrzebny będzie jeden człowiek na warcie. Gdy zajedziemy do karczmy, jeden będzie musiał pilnować wozów. Czasem jeden będzie musiał wyjechać nieco naprzód i sprawdzić, co nas dalej czeka na trakcie. Najważniejszy jest ładunek. Będziecie strzec go jak oka w głowie, ale sami macie trzymać ręce z dala od niego. Wszystko jasne?
— Tak jest! — zagrzmiał Falkon, podnosząc kufel. — Potrzebujemy jeszcze odpowiedzi na najważniejsze dla nas pytanie.
— Ach, racja. Wynagrodzenie. Jest was trzech, więc... hmm... — Jonas zdjął okulary, schował je z powrotem do kieszonki i przetarł oczy. — Na dobry początek dostaniecie część na przygotowanie się do podróży. 10 Złotych Gryfów. Na głowę oczywiście.
Falkon zakrztusił się piwem. Odstawił kufel z hukiem na stół, otarł usta rękawem i przeczesał palcami włosy. Spojrzał na swoich towarzyszy, próbując zachować powagę. Teusowi i Alestarowi wychodziło to jednak znacznie lepiej.
— Drugie tyle dostaniecie, jak dotrzemy na miejsce. Dodatkowo za każdy dzień podróży będziecie dostawać po 100 ruenów. Ale tylko przez okres, który przewidziałem na podróż, żeby wam do głowy nie przyszło jej przeciągać. Będę wypłacał wynagrodzenie co tydzień, w szósty dzień tygodnia, tak samo jak reszcie moich ludzi. Co wy na to?
Falkon podrapał się po brodzie i wziął kolejny łyk piwa.
— Będziemy musieli się zastanowić, jeśli to nie problem.
— Oczywiście! — Jonas uśmiechnął się serdecznie do Falkona. Podkręcił wąsa i wstał, wrzucając mapę z powrotem do głębokiej wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął kilka ruenów i rzucił na blat jako napiwek. — Chcę wyruszyć najpóźniej za cztery dni, ale waszą odpowiedź muszę znać jutro. Potrzebuję czasu, gdyby przyszło mi jednak szukać kogoś innego. Spotkajmy się więc jutro w tym samym miejscu i o tej samej porze. Do zobaczenia!
Trójka towarzyszy wpatrywała się jeszcze przez dłuższą chwilę w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął łysy jegomość o hipnotyzującym uśmiechu i, co najważniejsze, pokaźnej sakiewce. Rozumieli się teraz bez słów. Uśmiechy powoli rozkwitły na ich twarzach, by po chwili przerodzić się w radosny śmiech.
— Mamy robotę, panowie! — krzyknął rozradowany Falkon, podnosząc wysoko kufel i ochlapując znów Alestara piwem. — Mamy robotę!
— Nie, nie, w porządku. Dobrze mieć u boku dwóch mężnych wojowników, ale trzech jeszcze lepiej. — Jonas przez chwilę przyglądał się w zamyśleniu Teusowi, który podszedł właśnie do jednej z kelnerek i szepnął jej coś na ucho. Ta zachichotała i zaczerwieniła się lekko. — A teraz może przejdźmy do konkretów — kontynuował, zwracając się znów do Falkona i Alestara.
Wyjął zza pazuchy zwinięty w rulon pergamin i uśmiechnął się ciepło do swoich rozmówców. Rozsunął stojące na stole kufle i przetarł nierówny blat szerokim rękawem koszuli. Odchrząknął, wsunął na nos małe, okrągłe okulary, które do tej pory spoczywały w niewielkiej kieszonce na jego piersi, po czym rozwinął pergamin na stole.
— To mapa południowo-wschodniej Alaranii, od gór aż do morza. Jesteśmy tutaj — stuknął palcem w miejsce, w którym narysowana była mała chatka. — Cel naszej podróży to Warownia Nandan-Ther, o tutaj — stuknął znów w mapę, tym razem na przeciwnym jej krańcu. Malutki rysunek w tym miejscu ukazywał zamek i podpisany był ozdobnymi symbolami.
— To bardzo daleko — powiedział Falkon, drapiąc się po brodzie. — Szybkim tempem będzie jakiś miesiąc albo półtora.
— Prawda — odparł Jonas. — Przewidziałem na podróż dwa miesiące. Po drodze będę chciał załatwić jeszcze kilka interesów. Oczywiście wiem, jak cenny jest wasz czas. Zapewniam, że wynagrodzenie będzie odpowiednie.
Falkon uśmiechnął się i spojrzał z zadowoleniem na Alestara, który jednak nie wyglądał na równie uradowanego. Skinął tylko głową w stronę Teusa, który właśnie wracał do stołu.
— Skoro jesteśmy w komplecie, to powiem jeszcze kilka słów o waszych obowiązkach. Moja karawana jest skromna, składa się z dwóch wozów, a więc też dwóch woźniców; mojego zaufanego rachmistrza i dwóch młodzików do pomocy. Przewozimy bardzo cenny ładunek, dlatego potrzebuję kogoś takiego jak wy. Przede wszystkim będę od was wymagał wykonywania moich poleceń. Mówię walczcie, wy walczycie. Mówię brońcie, wy bronicie. Za wszelką cenę. — Przerwał na chwilę i spojrzał po kolei na każdego z trójki towarzyszy, jakby czekał na jakieś pytania. Nie doczekał się, więc kontynuował. — Rzecz jasna liczę na solidną ochronę. W tych czasach na szlakach roi się od zbirów, ale chyba nie muszę wam o tym wspominać. Co noc potrzebny będzie jeden człowiek na warcie. Gdy zajedziemy do karczmy, jeden będzie musiał pilnować wozów. Czasem jeden będzie musiał wyjechać nieco naprzód i sprawdzić, co nas dalej czeka na trakcie. Najważniejszy jest ładunek. Będziecie strzec go jak oka w głowie, ale sami macie trzymać ręce z dala od niego. Wszystko jasne?
— Tak jest! — zagrzmiał Falkon, podnosząc kufel. — Potrzebujemy jeszcze odpowiedzi na najważniejsze dla nas pytanie.
— Ach, racja. Wynagrodzenie. Jest was trzech, więc... hmm... — Jonas zdjął okulary, schował je z powrotem do kieszonki i przetarł oczy. — Na dobry początek dostaniecie część na przygotowanie się do podróży. 10 Złotych Gryfów. Na głowę oczywiście.
Falkon zakrztusił się piwem. Odstawił kufel z hukiem na stół, otarł usta rękawem i przeczesał palcami włosy. Spojrzał na swoich towarzyszy, próbując zachować powagę. Teusowi i Alestarowi wychodziło to jednak znacznie lepiej.
— Drugie tyle dostaniecie, jak dotrzemy na miejsce. Dodatkowo za każdy dzień podróży będziecie dostawać po 100 ruenów. Ale tylko przez okres, który przewidziałem na podróż, żeby wam do głowy nie przyszło jej przeciągać. Będę wypłacał wynagrodzenie co tydzień, w szósty dzień tygodnia, tak samo jak reszcie moich ludzi. Co wy na to?
Falkon podrapał się po brodzie i wziął kolejny łyk piwa.
— Będziemy musieli się zastanowić, jeśli to nie problem.
— Oczywiście! — Jonas uśmiechnął się serdecznie do Falkona. Podkręcił wąsa i wstał, wrzucając mapę z powrotem do głębokiej wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął kilka ruenów i rzucił na blat jako napiwek. — Chcę wyruszyć najpóźniej za cztery dni, ale waszą odpowiedź muszę znać jutro. Potrzebuję czasu, gdyby przyszło mi jednak szukać kogoś innego. Spotkajmy się więc jutro w tym samym miejscu i o tej samej porze. Do zobaczenia!
Trójka towarzyszy wpatrywała się jeszcze przez dłuższą chwilę w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął łysy jegomość o hipnotyzującym uśmiechu i, co najważniejsze, pokaźnej sakiewce. Rozumieli się teraz bez słów. Uśmiechy powoli rozkwitły na ich twarzach, by po chwili przerodzić się w radosny śmiech.
— Mamy robotę, panowie! — krzyknął rozradowany Falkon, podnosząc wysoko kufel i ochlapując znów Alestara piwem. — Mamy robotę!
Alestar czuł się wyrwany z rzeczywistości, siedząc przy stole obok Falkona i Teusa. Nie podzielał entuzjazmu złodziejaszka ani bezwarunkowej zgody łucznika. Pomijając to, że długowłosy przyjaciel chciał porzucić Tousenda, cała sprawa wyglądała zbyt dziwnie. Zdarzały się małe karawany, zdarzały się długie podróże, podróżując szlakami widział małe obstawy, bardzo chroniony towar też nie powinien nikogo zaskakiwać, ale w takiej konfiguracji połączonej z pokaźną zapłatą wszystko wydawało się zbyt dziwne, zbyt podejrzanie, śmierdzące jakimś szwindlem. Jego kompani chcieli się bawić i świętować, a kusznik wpatrywał się w nieregularności drewnianego blatu stołu, przy którym siedział. Przy takich funduszach ten Jonas mógł wynająć profesjonalną grupę; najemników w Alaranii było pełno, grup, które ściśle charakteryzują się ochroną, też pewnie było niemało. Całkowite posłuszeństwo zleceniodawcy powinno być oczywiste, ale wyobraźnia podsuwała brunetowi pomysły z rozkazami, których nigdy by nie wykonał. Mężczyzna miał wrażenie, że prędzej czy później łowca potworów i jego przyjaciele będą musieli stanąć przeciwko łysemu zleceniodawcy. Oczywiste było to, że wielkolud chciał zarobić, potrzebował jakiegoś zlecenia, najlepiej na potwora, chciał mieć dalej swoich towarzyszy przy sobie. Był jednocześnie świadomy, że teraz, tak naprawdę, nic ich razem nie trzyma w drużynie. Każdy może iść w inną stronę, nie mają razem wspólnego celu, a taka podróż może spowodować, że kompania będzie się cały czas trzymała razem, a Falkon i Teus zapomną o wszelkich niesnaskach. Zenemar postanowił po kryjomu wrócić do swojego pokoju i przespać się na spokojnie ze swoimi wątpliwościami. Wchodząc do pokoju, złapał za coś materiałowego, a jednocześnie ktoś pociągnął go w tył. Był to jego kompan — złodziejaszek ubabrany pianą z piwa.
— Nigdzie nie uciekniesz — odezwał się długowłosy.
— Nie masz żadnych wątpliwości? Mała karawana, całkowite posłuszeństwo, bardzo chroniony ładunek, długa trasa, takie pieniądze, a co z… — Alestar nie zdążył dokończyć dzielenia się swoimi wątpliwościami, gdyż przerwał mu towarzysz.
— Pij, nie pierdol. I włóż ten kapelusz, panienki wyrwiesz.
W pierwszej chwili kusznik nie skojarzył, o czym mówił przyjaciel, ale to materiałowe coś, co przypadkiem brunet wyciągnął z pokoju, było skórzanym kapeluszem. Mężczyzna zdecydował się na przymiarkę nowego odzienia i od razu jak nakrycie znalazło się na jego głowie, to wątpliwości uciekły, a Zenemar rzucił się w wir świętowania, picia i innych lekkomyślnych działań.
— Nigdzie nie uciekniesz — odezwał się długowłosy.
— Nie masz żadnych wątpliwości? Mała karawana, całkowite posłuszeństwo, bardzo chroniony ładunek, długa trasa, takie pieniądze, a co z… — Alestar nie zdążył dokończyć dzielenia się swoimi wątpliwościami, gdyż przerwał mu towarzysz.
— Pij, nie pierdol. I włóż ten kapelusz, panienki wyrwiesz.
W pierwszej chwili kusznik nie skojarzył, o czym mówił przyjaciel, ale to materiałowe coś, co przypadkiem brunet wyciągnął z pokoju, było skórzanym kapeluszem. Mężczyzna zdecydował się na przymiarkę nowego odzienia i od razu jak nakrycie znalazło się na jego głowie, to wątpliwości uciekły, a Zenemar rzucił się w wir świętowania, picia i innych lekkomyślnych działań.
- Teus
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 141
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Wojownik
- Kontakt:
Mieli robotę. Rozradowany Falkon zamachnął się kuflem piwa, ochlapując Alestara. Teus przez chwilę poczuł, jakby wszystko było w porządku. Jakby znowu ramię w ramię mieli stawiać czoła przeciwnościom losu. Widział wyszczerzone zęby Falkona i ostrożny uśmiech Alestara. Wszystko było jak dawniej. Był szczęśliwy.
Próbował taki być. Uśmiech Pirata nie był skierowany do niego. Alestar uśmiechając się w rzeczywistości zakrywał konsternację. Gdyby Tousend nie pojawił się tu wcześniej, równie dobrze w ogóle mógłby nie wziąć udziału w całym przedsięwzięciu, a następnego dnia zostałby tu sam. Tak jak wcześniej…. Nawet cholerne krople rozlanego piwa nie chciały go tknąć.
Łowca postanowił zażyć odpoczynku i zniknąć w jak najmniej zauważalny sposób. Falkon, nie chcąc pozostać z Tousendem sam na sam, szybką wymówką opuścił stolik i choć początkowo kluczył, udając, że rozgląda się za kelnerkami, ruszył śladami Alestara.
Teus został sam. Znowu. Tak długo czuł, że ma wreszcie kogoś, na kim może polegać; pierwszych prawdziwych przyjaciół, jakich miał w tym popieprzonym świecie. Ale sam to wszystko zniszczył. Cały czas tłumaczył sobie, że to było dla ich dobra. Gdyby wiedzieli o tym wszystkim wcześniej, staliby się celem. Tousend zakrył twarz w dłoniach. Kogo on oszukiwał? Odkąd tylko do niego przystali stali się głównym celem oddziału z Fargoth. Nie robił tego dla ich bezpieczeństwa. Bał się, że ich straci. Że znowu zostanie sam.
Ludzie przechodzili obok stolika, śmiali się, stukali kuflami i wznosili toasty. Wszystkie odgłosy zdawały się dochodzić do Teusa z bardzo daleka. Wszystkie twarze zdawały się być zamglone, widać było tylko same ludzkie sylwetki. Kim byli ci ludzie? Prości wieśniacy, tragarze, podróżnicy. Co takiego zrobili w życiu? Czy wspinali się na najwyższe mury współczesnego świata? Czy rozbijali ugrupowania łowców niewolników? Czy z odmętów biedoty wspięli się na sam szczyt? Czy służyli w jednym z najlepszych oddziałów specjalnych, jaki kiedykolwiek został utworzony? Teus tego nie wiedział.
Widział natomiast, jak dzielą wspólne chwilę z innymi, bliskimi im ludźmi. Cieszyli się chwilą. Mieli przyjaciół, którzy im ufali, bo na ten szacunek sobie zasłużyli. Tousend nie zasługiwał. Nie znaczył nic w porównaniu z nimi. A kobiety? Tousend z przerażeniem dochodził do wniosku, że je też wykorzystywał. Nieświadomie próbował nimi wypełnić pustkę, jaka drążyła jego duszę. Czuł się, jak wyłącznie sprawiający problemy, zbędny śmieć.
Teus widział w tłumie wirujące wśród klientów kelnerki. Jedna z nich, rudowłosa, obdarzała wszystkich uśmiechem. Była piękna. „Dobrze jest ją widzieć” – pomyślał Teus. Przyjemnie jest znowu spędzić czas w „Pod Złotym Gryfem”. Znowu mieć ich wszystkich u boku. Pamiętał jeszcze, jak obaj bezwarunkowo rzucili mu się na pomoc, mimo że znali się ledwo parę godzin.
A jak się to wszystko skończyło? Ściągał wyłącznie problemy. Wtedy również to on pierwszy zaatakował napastników, bandytów, którzy próbowali skrzywdzić Juliet. Wystarczyło przecież porozmawiać, spróbować ostudzić całą sytuację, jednak buzująca w żyłach krew zaślepiła go. Tak jak zawsze. Przecież nawet ich pierwsze spotkanie mogło kosztować wszystkich życie!
Wszystko zdawało się poruszać w przyspieszonym tempie. Ludzie mijali go z taką prędkością, że ich obraz rozmywał się w trakcie poruszania. Poczuł okropny zapach kanałów, jaskiniową wilgoć, która zaraz przerodziła się w krople deszczu padające na twarz. Pamiętał wszystko: kanały, jaskinie, wioski; wszystkie chwile, gdy stawali ramię w ramię bez chwili zastanowienia. Bez wahania rzucili się na ratunek porywanemu Falkonowi. Pirat okradł kupca i zdobył przy tym cenne informacje, choć ryzykował wiele, a wcale nie musiał tego robić. Nad wszystkim stał Alestar, zawsze opanowany, który pełnił wręcz funkcje opiekuna ich obu. Nigdy ich nie zawiódł. „Ohh jak dobrze byłoby wrócić do tych chwil, powiedzieć im wtedy wszystko. Zasługiwali na to, nawet jeśli mieliby mnie zostawić.”
Zasłużył na wszystko, co go teraz spotyka. Teus podniósł się z krzesła, choć wysiłek ten zdawał się przekraczać jego siły. Ruszył w stronę szynkwasu, mijając ludzi poruszających się w zawrotnym tempie i co rusz szturchających go ramionami. Jego widok sprawił, że z twarzy przechodzącej obok Juliet zniknął uśmiech. Tousend próbował złapać ją za dłoń, jednak zniknęła ona w tłumie. Próbował ją zawołać, ale jego głos nie był mu już posłuszny. Wśród rozmytych ludzi widział Liois, która rozglądała się za Falkonem, jednak zauważając Teusa natychmiast odwróciła głowę. Widział Izydora i Filemona; członków oddziału ze Smoczej Przełęczy. Widział elfy z Wielkiego Lasu, w tym zielonooką elfkę, która również odwróciła wzrok. Widział swego ojca, matkę, brata i siostrę. Widział wszystkich.
Mocno ściskając zamknięte powieki, walczył o powstrzymanie łez. Mimo wszystkich wygranych bitew, tą jedną przegrał. Poczuł na swej twarzy zimne dłonie, które zaczęły ocierać jego oczy. Unosząc powieki, ujrzał jedyny uśmiech, który naprawdę był przeznaczony tylko dla niego.
- Czy było warto, siostrzyczko? Oboje pędziliśmy na zatracenie, oboje ujrzeliśmy przepaść dopiero, gdy już do niej wpadaliśmy. Pomyliliśmy gwiazdy z ich obrazem odbitym na tafli jeziora. Sieję tylko zniszczenie, które dosięgło zresztą i Ciebie. Przecież mogłem spróbować czegoś innego, przecież mogłem…
Jego usta zostały zamknięte lodowatą dłonią, tak jednak delikatną i uspokajającą w dotyku. Odpowiedział mu tylko smutny uśmiech. Lydia powoli zaczęła osuwać się w pędzący tłum, cały czas posyłając mu ten sam uśmiech. Ten sam, który widział już tyle razy gdy wracała po dniu pracy do ich rodzinnej lepianki w slumsach. Ten sam, którym odpowiadała na wszystkie jego złości i szał wywoływany kolejnymi zauważonymi u niej siniakami.
Został sam. Tousend usiadł przy szynkwasie i zamówił piwo. Sączył je przez dłuższą chwilę, ignorując wszystkie zaczepki i skierowane do niego słowa. Spojrzał w kufel i zorientował się, że nie wypił praktycznie nic. Zobaczył w końcu Falkona i Alestara, którzy po zejściu zasiedli przy stoliku i zaczęli o czymś wesoło rozprawiać z innymi bywalcami gospody. Łowca miał na głowie jakiś komiczny kapelusz. Nie zauważył nawet, kiedy znalazł się przy nich.
- No a gdzie miejsce dla mnie? – wesoło zakrzyknął do siedzących. Wszyscy zwrócili na niego uwagę. Widział lekko skrzywioną minę Falkona, gdy ten tylko usłyszał jego głos. Alestar zdawał się być niewzruszony. „Znowu to robię” – pomyślał Teus.
- Nie, nie. Siedź przyjacielu. Żartuję tylko, nie będę wam sprawiał kłopotów. – Tousend poklepał po ramieniu unoszącego się mężczyznę, który chciał ustąpić mu miejsca. „Dlaczego kłopotów? Miałem powiedzieć, że nie będę przeszkadzał…”.
- Zamówię sobie coś przy barze – rzekł uśmiechnięty i stał tak przez chwilę z pełnym kuflem piwa, przyglądając się siedzącym. Następnie kiwnął im głową i ruszył z powrotem w stronę szynkwasu.
Po drodze zaczepiła go jedna z kelnerek, piękna kobieta o południowej urodzie. Uśmiechała się do niego zalotnie.
- Mogę w czymś pomóc przystojniaku?
Obdarowała go uśmiechem, który zdawał się być w pełni szczery. Odrobina szczęścia wśród całego oceanu ciemności. Teus nie mógł się jej chwycić; wystarczy już cierpień, których był sprawcą. Na jej uśmiech odpowiedział własnym, próbującym zakryć pożerający go ból.
- Cieszę się, że tak piękna dama zwraca na mnie uwagę. Ale wierz mi, piękna, ja sprowadzam wyłącznie problemy, nie warto się ze mną zadawać. Widziałem jednak, jak mój… - Teus zawahał się przez chwilę, zastanawiając się, czy ma prawa używać tego słowa. - …mój przyjaciel wodził za tobą spojrzeniem. On jest godny wszelkiej uwagi. – Mówiąc to, Tousend skinieniem głowy wskazał stolik z jego towarzyszami.
Teus skłonił się kobiecie i ruszył dalej w stronę szynkwasu, pozostawiając skonsternowaną kelnerkę samą ze swymi myślami. Zajął uprzednio zajmowane miejsce i pociągnął haust piwa. Dopił kufel, potem następny i następny… Chciał im wszystko powiedzieć, chciał powiedzieć to wszystkim. Nie pamiętał, czy to zrobił. Chyba z kimś rozmawiał, komuś tłumaczył swe błędy. Czy to były majaki? Choćby mówił i do siebie samego, mówił szczerze. Jego prywatna spowiedź i rachunek sumienia. Tak bardzo chciał komuś to wszystko powiedzieć.
Wiedział tylko, że pijąc, ryzykuje kolejną awanturą. Gdy tylko poczuł nadchodzącą granicę swej wytrzymałości, ominął rozradowanych i pogrążonych w zabawie biesiadników, wdrapał się po cichu po schodach i udał się do swego pokoju, by pozostać samym. Niewiele jednak pamiętał.
Próbował taki być. Uśmiech Pirata nie był skierowany do niego. Alestar uśmiechając się w rzeczywistości zakrywał konsternację. Gdyby Tousend nie pojawił się tu wcześniej, równie dobrze w ogóle mógłby nie wziąć udziału w całym przedsięwzięciu, a następnego dnia zostałby tu sam. Tak jak wcześniej…. Nawet cholerne krople rozlanego piwa nie chciały go tknąć.
Łowca postanowił zażyć odpoczynku i zniknąć w jak najmniej zauważalny sposób. Falkon, nie chcąc pozostać z Tousendem sam na sam, szybką wymówką opuścił stolik i choć początkowo kluczył, udając, że rozgląda się za kelnerkami, ruszył śladami Alestara.
Teus został sam. Znowu. Tak długo czuł, że ma wreszcie kogoś, na kim może polegać; pierwszych prawdziwych przyjaciół, jakich miał w tym popieprzonym świecie. Ale sam to wszystko zniszczył. Cały czas tłumaczył sobie, że to było dla ich dobra. Gdyby wiedzieli o tym wszystkim wcześniej, staliby się celem. Tousend zakrył twarz w dłoniach. Kogo on oszukiwał? Odkąd tylko do niego przystali stali się głównym celem oddziału z Fargoth. Nie robił tego dla ich bezpieczeństwa. Bał się, że ich straci. Że znowu zostanie sam.
Ludzie przechodzili obok stolika, śmiali się, stukali kuflami i wznosili toasty. Wszystkie odgłosy zdawały się dochodzić do Teusa z bardzo daleka. Wszystkie twarze zdawały się być zamglone, widać było tylko same ludzkie sylwetki. Kim byli ci ludzie? Prości wieśniacy, tragarze, podróżnicy. Co takiego zrobili w życiu? Czy wspinali się na najwyższe mury współczesnego świata? Czy rozbijali ugrupowania łowców niewolników? Czy z odmętów biedoty wspięli się na sam szczyt? Czy służyli w jednym z najlepszych oddziałów specjalnych, jaki kiedykolwiek został utworzony? Teus tego nie wiedział.
Widział natomiast, jak dzielą wspólne chwilę z innymi, bliskimi im ludźmi. Cieszyli się chwilą. Mieli przyjaciół, którzy im ufali, bo na ten szacunek sobie zasłużyli. Tousend nie zasługiwał. Nie znaczył nic w porównaniu z nimi. A kobiety? Tousend z przerażeniem dochodził do wniosku, że je też wykorzystywał. Nieświadomie próbował nimi wypełnić pustkę, jaka drążyła jego duszę. Czuł się, jak wyłącznie sprawiający problemy, zbędny śmieć.
Teus widział w tłumie wirujące wśród klientów kelnerki. Jedna z nich, rudowłosa, obdarzała wszystkich uśmiechem. Była piękna. „Dobrze jest ją widzieć” – pomyślał Teus. Przyjemnie jest znowu spędzić czas w „Pod Złotym Gryfem”. Znowu mieć ich wszystkich u boku. Pamiętał jeszcze, jak obaj bezwarunkowo rzucili mu się na pomoc, mimo że znali się ledwo parę godzin.
A jak się to wszystko skończyło? Ściągał wyłącznie problemy. Wtedy również to on pierwszy zaatakował napastników, bandytów, którzy próbowali skrzywdzić Juliet. Wystarczyło przecież porozmawiać, spróbować ostudzić całą sytuację, jednak buzująca w żyłach krew zaślepiła go. Tak jak zawsze. Przecież nawet ich pierwsze spotkanie mogło kosztować wszystkich życie!
Wszystko zdawało się poruszać w przyspieszonym tempie. Ludzie mijali go z taką prędkością, że ich obraz rozmywał się w trakcie poruszania. Poczuł okropny zapach kanałów, jaskiniową wilgoć, która zaraz przerodziła się w krople deszczu padające na twarz. Pamiętał wszystko: kanały, jaskinie, wioski; wszystkie chwile, gdy stawali ramię w ramię bez chwili zastanowienia. Bez wahania rzucili się na ratunek porywanemu Falkonowi. Pirat okradł kupca i zdobył przy tym cenne informacje, choć ryzykował wiele, a wcale nie musiał tego robić. Nad wszystkim stał Alestar, zawsze opanowany, który pełnił wręcz funkcje opiekuna ich obu. Nigdy ich nie zawiódł. „Ohh jak dobrze byłoby wrócić do tych chwil, powiedzieć im wtedy wszystko. Zasługiwali na to, nawet jeśli mieliby mnie zostawić.”
Zasłużył na wszystko, co go teraz spotyka. Teus podniósł się z krzesła, choć wysiłek ten zdawał się przekraczać jego siły. Ruszył w stronę szynkwasu, mijając ludzi poruszających się w zawrotnym tempie i co rusz szturchających go ramionami. Jego widok sprawił, że z twarzy przechodzącej obok Juliet zniknął uśmiech. Tousend próbował złapać ją za dłoń, jednak zniknęła ona w tłumie. Próbował ją zawołać, ale jego głos nie był mu już posłuszny. Wśród rozmytych ludzi widział Liois, która rozglądała się za Falkonem, jednak zauważając Teusa natychmiast odwróciła głowę. Widział Izydora i Filemona; członków oddziału ze Smoczej Przełęczy. Widział elfy z Wielkiego Lasu, w tym zielonooką elfkę, która również odwróciła wzrok. Widział swego ojca, matkę, brata i siostrę. Widział wszystkich.
Mocno ściskając zamknięte powieki, walczył o powstrzymanie łez. Mimo wszystkich wygranych bitew, tą jedną przegrał. Poczuł na swej twarzy zimne dłonie, które zaczęły ocierać jego oczy. Unosząc powieki, ujrzał jedyny uśmiech, który naprawdę był przeznaczony tylko dla niego.
- Czy było warto, siostrzyczko? Oboje pędziliśmy na zatracenie, oboje ujrzeliśmy przepaść dopiero, gdy już do niej wpadaliśmy. Pomyliliśmy gwiazdy z ich obrazem odbitym na tafli jeziora. Sieję tylko zniszczenie, które dosięgło zresztą i Ciebie. Przecież mogłem spróbować czegoś innego, przecież mogłem…
Jego usta zostały zamknięte lodowatą dłonią, tak jednak delikatną i uspokajającą w dotyku. Odpowiedział mu tylko smutny uśmiech. Lydia powoli zaczęła osuwać się w pędzący tłum, cały czas posyłając mu ten sam uśmiech. Ten sam, który widział już tyle razy gdy wracała po dniu pracy do ich rodzinnej lepianki w slumsach. Ten sam, którym odpowiadała na wszystkie jego złości i szał wywoływany kolejnymi zauważonymi u niej siniakami.
Został sam. Tousend usiadł przy szynkwasie i zamówił piwo. Sączył je przez dłuższą chwilę, ignorując wszystkie zaczepki i skierowane do niego słowa. Spojrzał w kufel i zorientował się, że nie wypił praktycznie nic. Zobaczył w końcu Falkona i Alestara, którzy po zejściu zasiedli przy stoliku i zaczęli o czymś wesoło rozprawiać z innymi bywalcami gospody. Łowca miał na głowie jakiś komiczny kapelusz. Nie zauważył nawet, kiedy znalazł się przy nich.
- No a gdzie miejsce dla mnie? – wesoło zakrzyknął do siedzących. Wszyscy zwrócili na niego uwagę. Widział lekko skrzywioną minę Falkona, gdy ten tylko usłyszał jego głos. Alestar zdawał się być niewzruszony. „Znowu to robię” – pomyślał Teus.
- Nie, nie. Siedź przyjacielu. Żartuję tylko, nie będę wam sprawiał kłopotów. – Tousend poklepał po ramieniu unoszącego się mężczyznę, który chciał ustąpić mu miejsca. „Dlaczego kłopotów? Miałem powiedzieć, że nie będę przeszkadzał…”.
- Zamówię sobie coś przy barze – rzekł uśmiechnięty i stał tak przez chwilę z pełnym kuflem piwa, przyglądając się siedzącym. Następnie kiwnął im głową i ruszył z powrotem w stronę szynkwasu.
Po drodze zaczepiła go jedna z kelnerek, piękna kobieta o południowej urodzie. Uśmiechała się do niego zalotnie.
- Mogę w czymś pomóc przystojniaku?
Obdarowała go uśmiechem, który zdawał się być w pełni szczery. Odrobina szczęścia wśród całego oceanu ciemności. Teus nie mógł się jej chwycić; wystarczy już cierpień, których był sprawcą. Na jej uśmiech odpowiedział własnym, próbującym zakryć pożerający go ból.
- Cieszę się, że tak piękna dama zwraca na mnie uwagę. Ale wierz mi, piękna, ja sprowadzam wyłącznie problemy, nie warto się ze mną zadawać. Widziałem jednak, jak mój… - Teus zawahał się przez chwilę, zastanawiając się, czy ma prawa używać tego słowa. - …mój przyjaciel wodził za tobą spojrzeniem. On jest godny wszelkiej uwagi. – Mówiąc to, Tousend skinieniem głowy wskazał stolik z jego towarzyszami.
Teus skłonił się kobiecie i ruszył dalej w stronę szynkwasu, pozostawiając skonsternowaną kelnerkę samą ze swymi myślami. Zajął uprzednio zajmowane miejsce i pociągnął haust piwa. Dopił kufel, potem następny i następny… Chciał im wszystko powiedzieć, chciał powiedzieć to wszystkim. Nie pamiętał, czy to zrobił. Chyba z kimś rozmawiał, komuś tłumaczył swe błędy. Czy to były majaki? Choćby mówił i do siebie samego, mówił szczerze. Jego prywatna spowiedź i rachunek sumienia. Tak bardzo chciał komuś to wszystko powiedzieć.
Wiedział tylko, że pijąc, ryzykuje kolejną awanturą. Gdy tylko poczuł nadchodzącą granicę swej wytrzymałości, ominął rozradowanych i pogrążonych w zabawie biesiadników, wdrapał się po cichu po schodach i udał się do swego pokoju, by pozostać samym. Niewiele jednak pamiętał.
- Falkon
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 145
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Złodziej , Pirat
- Kontakt:
Gdy rano Alestar zszedł na dół, zastał Falkona zajadającego już śniadanie. Złodziejaszek pomachał do towarzysza i wskazał mu wolne krzesło. Miał lekkiego kaca, ale nie zdołało mu to popsuć humoru. Wczorajszy wieczór minął bardzo wesoło, obaj odreagowali po niefortunnych wydarzeniach z ostatnich dni, napili się i najedli do syta, spędzili beztrosko czas z sympatycznymi bywalcami przybytku, a po wszystkim odpoczęli w wygodnych łóżkach. Napełniło ich to niewytłumaczalną nadzieją, albo wręcz pewnością, że kolejne dni przyniosą tylko szczęśliwe chwile. Nawet Alestar nie kwestionował już dobrych intencji kupca oraz sensu planowanej wyprawy do Nandan-Ther.
Falkon przełknął ostatni kęs jajecznicy, wziął kilka łyków świeżego piwa i rozsiadł się wygodnie na krześle, obserwując jak Alestar kończy swoje śniadanie. Później wspólnie wyszli zająć się końmi i resztę poranka spędzili na szczotkowaniu sierści, przeglądzie poszczególnych elementów rzędu i rozmowach. Ilekroć temat schodził na Teusa czy jego zachowanie minionego wieczoru, Falkon przypominał sobie nagle o jakimś ważnym szczególe podróży, która ich czeka, i zręcznie przywracał rozmowę na właściwy, przynajmniej jego zdaniem, tor.
O umówionej porze wrócili do gospody i zajęli ten sam stolik co dzień wcześniej. Nie musieli długo czekać, kupiec Jonas zjawił się jeszcze zanim zamówiony przez nich gulasz wylądował na stole. Przywitali się z nim kulturalnie, po czym usiedli i prędko napełnili swoje drewniane miski, nie mogąc się oprzeć smakowitej woni unoszącej się z gara.
Gdy wszyscy się najedli, a zgrabna kelnerka posprzątała na stole i przyniosła trzy kufle piwa, przyszła pora na najbardziej wyczekiwaną przez Falkona część spotkania.
— No więc tak... przemyśleliśmy wszystko i zgadzamy się. Jesteśmy gotowi wyruszyć choćby zaraz.
— Wspaniale panowie! Wiedziałem, że dobrze trafiłem. W takim razie wyruszmy pojutrze o świcie. Umowę i inne formalności — puścił oko do Falkona — załatwimy przed wyruszeniem. A teraz - zdrowie!
Kufle zabrzęczały radośnie, tym razem nie ochlapując nikogo. Cała trójka pociągnęła kilka potężnych łyków, po czym nastała chwila nieco krępującej ciszy.
— A gdzie wasz towarzysz, Teus, o ile dobrze pamiętam? — zagadnął wreszcie Jonas, ostentacyjnie wycierając pianę z kącików ust wielką, haftowaną chustą, którą wydobył z kieszeni. — Chyba się nie rozmyślił?
— Cóż... — zaczął Falkon, przecierając niezgrabnie usta rękawem pomiętej, brudnej koszuli. — Zdaje się, że nie czuje się najlepiej, wczoraj sporo wypił.
— Mam nadzieję, że takie sytuacje nie zdarzą się podczas podróży.
— Oczywiście, że nie! — odparł szybko Falkon. — Ale jeśli się tego obawiasz to zawsze możemy... — Poczuł solidne szturchnięcie w żebra. Alestar zmierzył go piorunującym spojrzeniem. — Możemy... możemy go pilnować, no i siebie też, rzecz jasna.
Jonas podrapał się po łysinie i przez moment patrzył podejrzliwie to na Falkona, to na Alestara, ale po chwili roześmiał się radośnie i skinął na przechodzącą obok kelnerkę.
— To teraz na mój koszt. Proponuję coś mocniejszego, aby godnie uczcić początek naszej owocnej współpracy!
Przez kolejne dwie godziny pili, rozmawiali wesoło i jeździli palcami po mapie Jonasa, ustalając szczegóły trasy, którą kupiec zamierzał obrać. Po Teusie nie było ani śladu.
Falkon przełknął ostatni kęs jajecznicy, wziął kilka łyków świeżego piwa i rozsiadł się wygodnie na krześle, obserwując jak Alestar kończy swoje śniadanie. Później wspólnie wyszli zająć się końmi i resztę poranka spędzili na szczotkowaniu sierści, przeglądzie poszczególnych elementów rzędu i rozmowach. Ilekroć temat schodził na Teusa czy jego zachowanie minionego wieczoru, Falkon przypominał sobie nagle o jakimś ważnym szczególe podróży, która ich czeka, i zręcznie przywracał rozmowę na właściwy, przynajmniej jego zdaniem, tor.
O umówionej porze wrócili do gospody i zajęli ten sam stolik co dzień wcześniej. Nie musieli długo czekać, kupiec Jonas zjawił się jeszcze zanim zamówiony przez nich gulasz wylądował na stole. Przywitali się z nim kulturalnie, po czym usiedli i prędko napełnili swoje drewniane miski, nie mogąc się oprzeć smakowitej woni unoszącej się z gara.
Gdy wszyscy się najedli, a zgrabna kelnerka posprzątała na stole i przyniosła trzy kufle piwa, przyszła pora na najbardziej wyczekiwaną przez Falkona część spotkania.
— No więc tak... przemyśleliśmy wszystko i zgadzamy się. Jesteśmy gotowi wyruszyć choćby zaraz.
— Wspaniale panowie! Wiedziałem, że dobrze trafiłem. W takim razie wyruszmy pojutrze o świcie. Umowę i inne formalności — puścił oko do Falkona — załatwimy przed wyruszeniem. A teraz - zdrowie!
Kufle zabrzęczały radośnie, tym razem nie ochlapując nikogo. Cała trójka pociągnęła kilka potężnych łyków, po czym nastała chwila nieco krępującej ciszy.
— A gdzie wasz towarzysz, Teus, o ile dobrze pamiętam? — zagadnął wreszcie Jonas, ostentacyjnie wycierając pianę z kącików ust wielką, haftowaną chustą, którą wydobył z kieszeni. — Chyba się nie rozmyślił?
— Cóż... — zaczął Falkon, przecierając niezgrabnie usta rękawem pomiętej, brudnej koszuli. — Zdaje się, że nie czuje się najlepiej, wczoraj sporo wypił.
— Mam nadzieję, że takie sytuacje nie zdarzą się podczas podróży.
— Oczywiście, że nie! — odparł szybko Falkon. — Ale jeśli się tego obawiasz to zawsze możemy... — Poczuł solidne szturchnięcie w żebra. Alestar zmierzył go piorunującym spojrzeniem. — Możemy... możemy go pilnować, no i siebie też, rzecz jasna.
Jonas podrapał się po łysinie i przez moment patrzył podejrzliwie to na Falkona, to na Alestara, ale po chwili roześmiał się radośnie i skinął na przechodzącą obok kelnerkę.
— To teraz na mój koszt. Proponuję coś mocniejszego, aby godnie uczcić początek naszej owocnej współpracy!
Przez kolejne dwie godziny pili, rozmawiali wesoło i jeździli palcami po mapie Jonasa, ustalając szczegóły trasy, którą kupiec zamierzał obrać. Po Teusie nie było ani śladu.
Był to jeden z najdziwniejszych poranków, jakie Alestar przeżył. Niewiele pamiętał z poprzedniego wieczora, a noc była owiana mgłą z oparów alkoholu, zaś w jego łożu leżała naga kobieta i, jak łowcy pamięć nie myliła, była to osoba z obsługi karczmy. Dzięki Prasmokowi niewiasta była młoda i dość ładna. W innej sytuacji kusznik analizowałby tę sytuację i kwestię tajemniczego kapelusza, ta sprawa jednak musiała poczekać w jego sakwach wraz z tajemniczym dziennikiem czy medalionem wykrywania kłamstwa. Dużo poważniejsze sprawy czekały mężczyznę na dole gospody.
Strzelec był ciałem przy Falkonie, towarzyszył mu w jego działaniach i próbował rozmawiać o tym, o czym teraz powinna odbywać się rozmowa. Na nic to się zdawało i kwestia łucznika pozostawała tematem tabu. Z tego powodu Zenemar ślepo towarzysząc złodziejaszkowi, jednocześnie układał plan rozmowy z Teusem. Ciało wielkoluda piło, jadło, jedno ucho słuchało Jonasa, ale myśli były zaprzątnięte Tousendem. Brunet wiedział, że zebranie kompanów do gotowości i wprowadzenie jakiejś umownej zgody to jego zadanie. To on stopował Falkona przed młodzieńczymi wybrykami i jednocześnie wspierał Teusa w kryzysowych chwilach. Stał na straży jedności kompanii, tak przynajmniej wyglądało to w jego oczach. Czas mijał, a łucznik wciąż nie pojawił się na parterze przybytku. Alestar musiał przejść do działania i pod pretekstem przyniesienia dziennika swego ojca, gdyż lista potworów tam zawarta miała wspomóc podróżujących w ustaleniu konkretnej drogi, którą podąży wyprawa, udał się na górę. Skierował się do pokoju Teusa, choć spodziewał się zaryglowanych drzwi, ale na pchnięcie dłonią te z delikatnym skrzypnięciem się otworzyły. Światło słoneczne było hamowane przez zasunięte zasłony, wzrok Tousenda skupiał się na podłodze, a brodacz wyglądał jak przerzuty kawał mięsa bez życia, zagubiony w swoich myślach.
Kusznik zamknął drzwi, na co towarzysz siedzący na brzegu łóżka w żaden sposób nie zareagował. W pokoju powstał półmrok, bo mimo wszystko jakieś światło dostawało się zza okna do wnętrza pomieszczenia. Łowca potworów stanął w połowie odległości między wejściem a swoim przyjacielem i rozpoczął swój monolog.
— Ty siedzisz tu i użalasz się nad swoimi błędami, pomyłkami i wszystkim innym. Jednocześnie na dole Falkon cały czas się zachowuje tak, jakby zapomniał o tym, że razem we trzech przemierzyliśmy z pół kontynentu. Zrobiliśmy to dlatego, że chcieliśmy i zaskakująco szybko sobie nawzajem zaufaliśmy. Myślisz, że nas zawiodłeś? Zdradziłeś? Że powinieneś o wszystkim powiedzieć wcześniej? Powinieneś powiedzieć, to jasne. Bałeś się, nie byłeś pewien naszej reakcji? To oczywiste. — Początek wypowiedzi był dość głośny, pełen wyrzutów, z nutą gniewu, by być może wybudzić łucznika z transu i by rozumiał, co się do niego mówi.
— Wy rzuciliście się za mną, bym mógł dopełnić swojej zemsty; my, by ratować twoją siostrę. Gdybyśmy znali prawdę, może byśmy postąpili inaczej, może bylibyśmy w innym miejscu. Ja też nie powinienem się włóczyć po świecie za potworami, wtedy moi rodzice by żyli. Jest wiele: może, chyba, prawdopodobnie, a co by było, gdyby. I co z tego?! Nie cofniemy czasu, nie naprawimy swoich błędów, swoich przewinień. Musimy żyć z tym dalej, jesteśmy za to odpowiedzialni. Będziemy się gniewać, będziemy pamiętać. Czy te błędy mają przekreślić to, że przez ten nie najdłuższy czas między całą trójką nawiązała się silna, męska przyjaźń? Nie odpowiadaj, bo w sercu znasz odpowiedź. — W środku przemowy brunet moralizował i pouczał towarzysza, który już powinien uważnie go słuchać.
— Nie zniosę podróży w formie takiej, że jak ktoś zostanie na dworze na warcie, czy jak ktoś będzie miał wyruszyć na szpicę, to zawsze to będzie jeden z was dwóch tylko dlatego, że będziecie chcieli być z dala od siebie. I nie, nie oczekuję, że padniecie sobie w ramiona, że jutro wszystko będzie cacy. — Sam koniec miał przypomnieć, że teraz jest nowy cel i w dążeniu do tego celu powinni być zgodni. Jednocześnie wielkolud przerwał na chwilę swój monolog. — Nawet nie wiem, czego oczekuję… — Zenemar przyznał z przykrością, to, co w planowaniu wypowiedzi było ogromną niewiadomą, czyli co tak naprawdę ma się dziać dalej. — Po prostu ogarnijcie dupy, bo takich was po prostu nie zniosę. A chcę was jeszcze znosić przez drugie pół kontynentu. — Alestar zakończył swoją wypowiedź podzieleniem się swoim żalem, licząc jednocześnie, że zagra na odpowiednich emocjach Teusa.
Kusznik zamknął po cichu drzwi. Zszedł na dół z notatkami, tłumacząc się pozostałym towarzyszom przy stoliku, że zatrzymało go skorzystanie z łazienki. Falkon i Jonas wpatrywali się w zapiski, analizując, których miejsc unikać, a łowca potworów spoglądał na schody, licząc, że zaraz zejdzie po nich Tousend.
Strzelec był ciałem przy Falkonie, towarzyszył mu w jego działaniach i próbował rozmawiać o tym, o czym teraz powinna odbywać się rozmowa. Na nic to się zdawało i kwestia łucznika pozostawała tematem tabu. Z tego powodu Zenemar ślepo towarzysząc złodziejaszkowi, jednocześnie układał plan rozmowy z Teusem. Ciało wielkoluda piło, jadło, jedno ucho słuchało Jonasa, ale myśli były zaprzątnięte Tousendem. Brunet wiedział, że zebranie kompanów do gotowości i wprowadzenie jakiejś umownej zgody to jego zadanie. To on stopował Falkona przed młodzieńczymi wybrykami i jednocześnie wspierał Teusa w kryzysowych chwilach. Stał na straży jedności kompanii, tak przynajmniej wyglądało to w jego oczach. Czas mijał, a łucznik wciąż nie pojawił się na parterze przybytku. Alestar musiał przejść do działania i pod pretekstem przyniesienia dziennika swego ojca, gdyż lista potworów tam zawarta miała wspomóc podróżujących w ustaleniu konkretnej drogi, którą podąży wyprawa, udał się na górę. Skierował się do pokoju Teusa, choć spodziewał się zaryglowanych drzwi, ale na pchnięcie dłonią te z delikatnym skrzypnięciem się otworzyły. Światło słoneczne było hamowane przez zasunięte zasłony, wzrok Tousenda skupiał się na podłodze, a brodacz wyglądał jak przerzuty kawał mięsa bez życia, zagubiony w swoich myślach.
Kusznik zamknął drzwi, na co towarzysz siedzący na brzegu łóżka w żaden sposób nie zareagował. W pokoju powstał półmrok, bo mimo wszystko jakieś światło dostawało się zza okna do wnętrza pomieszczenia. Łowca potworów stanął w połowie odległości między wejściem a swoim przyjacielem i rozpoczął swój monolog.
— Ty siedzisz tu i użalasz się nad swoimi błędami, pomyłkami i wszystkim innym. Jednocześnie na dole Falkon cały czas się zachowuje tak, jakby zapomniał o tym, że razem we trzech przemierzyliśmy z pół kontynentu. Zrobiliśmy to dlatego, że chcieliśmy i zaskakująco szybko sobie nawzajem zaufaliśmy. Myślisz, że nas zawiodłeś? Zdradziłeś? Że powinieneś o wszystkim powiedzieć wcześniej? Powinieneś powiedzieć, to jasne. Bałeś się, nie byłeś pewien naszej reakcji? To oczywiste. — Początek wypowiedzi był dość głośny, pełen wyrzutów, z nutą gniewu, by być może wybudzić łucznika z transu i by rozumiał, co się do niego mówi.
— Wy rzuciliście się za mną, bym mógł dopełnić swojej zemsty; my, by ratować twoją siostrę. Gdybyśmy znali prawdę, może byśmy postąpili inaczej, może bylibyśmy w innym miejscu. Ja też nie powinienem się włóczyć po świecie za potworami, wtedy moi rodzice by żyli. Jest wiele: może, chyba, prawdopodobnie, a co by było, gdyby. I co z tego?! Nie cofniemy czasu, nie naprawimy swoich błędów, swoich przewinień. Musimy żyć z tym dalej, jesteśmy za to odpowiedzialni. Będziemy się gniewać, będziemy pamiętać. Czy te błędy mają przekreślić to, że przez ten nie najdłuższy czas między całą trójką nawiązała się silna, męska przyjaźń? Nie odpowiadaj, bo w sercu znasz odpowiedź. — W środku przemowy brunet moralizował i pouczał towarzysza, który już powinien uważnie go słuchać.
— Nie zniosę podróży w formie takiej, że jak ktoś zostanie na dworze na warcie, czy jak ktoś będzie miał wyruszyć na szpicę, to zawsze to będzie jeden z was dwóch tylko dlatego, że będziecie chcieli być z dala od siebie. I nie, nie oczekuję, że padniecie sobie w ramiona, że jutro wszystko będzie cacy. — Sam koniec miał przypomnieć, że teraz jest nowy cel i w dążeniu do tego celu powinni być zgodni. Jednocześnie wielkolud przerwał na chwilę swój monolog. — Nawet nie wiem, czego oczekuję… — Zenemar przyznał z przykrością, to, co w planowaniu wypowiedzi było ogromną niewiadomą, czyli co tak naprawdę ma się dziać dalej. — Po prostu ogarnijcie dupy, bo takich was po prostu nie zniosę. A chcę was jeszcze znosić przez drugie pół kontynentu. — Alestar zakończył swoją wypowiedź podzieleniem się swoim żalem, licząc jednocześnie, że zagra na odpowiednich emocjach Teusa.
Kusznik zamknął po cichu drzwi. Zszedł na dół z notatkami, tłumacząc się pozostałym towarzyszom przy stoliku, że zatrzymało go skorzystanie z łazienki. Falkon i Jonas wpatrywali się w zapiski, analizując, których miejsc unikać, a łowca potworów spoglądał na schody, licząc, że zaraz zejdzie po nich Tousend.
- Teus
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 141
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Wojownik
- Kontakt:
Brutalny duchowy kopniak w metaforyczną mordę wyrwał go z zamyślenia spowodowanego natłokiem złych przemyśleń i wyparowującego alkoholu. Najwyższym wysiłkiem podniósł wzrok na przemawiającego Alestara i nasiąkał jego słowami, jego złością, troską i determinacją. Wszystkim, czego mu brakowało. Łowczy wyszedł, zanim Teus zdążył cokolwiek powiedzieć. Zresztą, dobrze zrobił, Tousend nie wydusiłby z siebie ani słowa.
Rozsunięte zasłony ponownie zalały pokój światłem. „Cóż za piękna metafora” – pomyślał. Poprawił swe odzienie, włożył onuce i buty. Przejrzał się w niewielkim lusterku; zobaczył twarz bardziej przypominającą zarośniętego dzikusa niż cywilizowanego człowieka. „A mimo to i tak przyciągam kobiety” – uśmiechnął się sam do siebie. Chyba wrócił mu humor. Dalej był potrzebny.
Zdecydowanie potrzebował kąpieli, jego odzienie wymagało również prania. Mięśnie zdążyły się zastać przez bezczynność. Broń wymagała czyszczenia. Przez cały ten czas sam Teus zdawał pokrywać się rdzą, trzeba było ją jak najszybciej zdrapać.
W pierwszej kolejności zjadł kilka owoców pozostawionych w pokoju, żeby nie zabić nikogo oddechem. Poprawił spodnie, wciągnął koszulę i poprawił pas. Palcami przeczesał włosy i brodę. Przyjrzał się swemu pokojowi, który wyglądał jakby przegalopował przez niego pancerny hufiec kawalerii. Podniósł z ziemi i ułożył na stole swój pas z nożami, obok nich położył skrytą w pochwie saksę i topór. Wysłużony łuk nie miał nawet zdjętej cięciwy, toteż Teus, złorzecząc sam na siebie, od razu wziął się za jej zdejmowanie. Wiedział, że czym prędzej musi zająć się resztą uzbrojenia.
Był gotowy do wyjścia. Poprawił jeszcze guziki lnianej koszuli i zszedł na dół. Ujrzawszy siedzących przy stoliku kompanów, kiwnął im głową i przysiadł się do stolika. Siadając, uśmiechnął się do Alestara.
- Witam panów, widzę że całkiem nieźle się trzymacie po ostatniej nocy – rzucił z szerokim uśmiechem na ustach. – Mogę dołączyć do debaty?
Rozsunięte zasłony ponownie zalały pokój światłem. „Cóż za piękna metafora” – pomyślał. Poprawił swe odzienie, włożył onuce i buty. Przejrzał się w niewielkim lusterku; zobaczył twarz bardziej przypominającą zarośniętego dzikusa niż cywilizowanego człowieka. „A mimo to i tak przyciągam kobiety” – uśmiechnął się sam do siebie. Chyba wrócił mu humor. Dalej był potrzebny.
Zdecydowanie potrzebował kąpieli, jego odzienie wymagało również prania. Mięśnie zdążyły się zastać przez bezczynność. Broń wymagała czyszczenia. Przez cały ten czas sam Teus zdawał pokrywać się rdzą, trzeba było ją jak najszybciej zdrapać.
W pierwszej kolejności zjadł kilka owoców pozostawionych w pokoju, żeby nie zabić nikogo oddechem. Poprawił spodnie, wciągnął koszulę i poprawił pas. Palcami przeczesał włosy i brodę. Przyjrzał się swemu pokojowi, który wyglądał jakby przegalopował przez niego pancerny hufiec kawalerii. Podniósł z ziemi i ułożył na stole swój pas z nożami, obok nich położył skrytą w pochwie saksę i topór. Wysłużony łuk nie miał nawet zdjętej cięciwy, toteż Teus, złorzecząc sam na siebie, od razu wziął się za jej zdejmowanie. Wiedział, że czym prędzej musi zająć się resztą uzbrojenia.
Był gotowy do wyjścia. Poprawił jeszcze guziki lnianej koszuli i zszedł na dół. Ujrzawszy siedzących przy stoliku kompanów, kiwnął im głową i przysiadł się do stolika. Siadając, uśmiechnął się do Alestara.
- Witam panów, widzę że całkiem nieźle się trzymacie po ostatniej nocy – rzucił z szerokim uśmiechem na ustach. – Mogę dołączyć do debaty?
- Falkon
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 145
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Złodziej , Pirat
- Kontakt:
— A on do mnie wtedy: pocałuj mnie w dupę! Łapiesz? Pocałuj mnie w dupę! Hahaha! No to ja go łaps za kołnierz i... — Falkon przerwał barwną opowieść o jednej ze swoich karczemnych przygód i lekko skonsternowany spojrzał na Teusa, który właśnie się do nich dosiadł. — Jasne, przyjacielu — odparł nieco uszczypliwie. — Częstuj się, śmiało. Jonas zamówił nam najlepsze przekąski, niestety alkohol się skończył — dodał po chwili, nie kryjąc nawet cynizmu w głosie. — Kontynuując...
— Haha! Falkonie! Wyborna historia, doprawdy — wysapał Jonas, z trudem opanowując śmiech. — Pozwól jednak, że na tym zakończymy wesołe pogawędki, chciałbym jeszcze zamienić kilka słów z twoim towarzyszem, jeśli pozwolisz.
Kupiec wyjął swoją haftowaną chustę i otarł łzy, spływające mu już po niemal bordowej twarzy, która błyszczała teraz w świetle świec niczym wysmarowana oliwą. Falkon nie protestował. Westchnął jedynie i oparł się wygodnie, próbując opanować zawroty głowy.
Jonas powtórzył Teusowi najważniejsze ustalenia i pokazał na mapie zaplanowaną trasę. Ten zdawał się słuchać go nad wyraz uważnie - Falkon był nieco zdziwiony, spodziewał się czegoś zgoła innego po łuczniku. Gdzieś w głębi duszy liczył wręcz na to, że ich niestabilny emocjonalnie towarzysz zrezygnuje z tej wyprawy, odejdzie bez słowa wyjaśnienia, schla się do nieprzytomności i już więcej go nie zobaczą.
Mimo wszystko jednak gdzieś w głębi duszy poczuł ulgę. I coś, co można by nawet nazwać cieniem radości.
Następny poranek przywitał ich paskudną pogodą. Lało jak z cebra, powietrze było ciężkie i wilgotne, w samej gospodzie też zrobiło się ponuro i pusto. Bard grał jakąś smutną melodię, szarpiąc struny lutni jakby od niechcenia, kelnerki opierały się o zmurszały blat szynkwasu, wybijając palcami chaotyczne rytmy. Falkon cieszył się, że poprzedniego wieczoru skończyli pić tak wcześnie. Przeżuwał właśnie kęs suchego chleba i czekał aż jego towarzysze wstaną i zejdą na dół. Było już blisko południa, a roboty z przygotowaniami do wyruszenia w daleką podróż trochę mieli. Jonas, zanim opuścił ich by udać się na spoczynek, dał każdemu z nich umówioną sumkę i polecił zaopatrzyć się w niezbędny sprzęt i prowiant. Falkon był bardzo zdziwiony - nie zwykł otrzymywać pieniędzy ot tak, na dobry początek współpracy, bez podpisania żadnej umowy czy bez wzmianki o tym co się stanie jemu, jego rodzinie i przyjaciołom, gdy pieniądze znikną razem z nim.
Dwie pajdy suchego chleba później zjawili się jego towarzysze.
— Załatwiłem trochę jedzenia na drogę. Zaraz dostaniecie śniadanie.
Chłopak wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę zarówno z Alestarem jak i z Teusem. Gdy tylko jedna z kelnerek przyniosła miski z owsianką, wstał i ruszył w kierunku szynkwasu. Poczekał aż karczmarz do niego podejdzie.
— Potrzebujesz jeszcze czegoś, chłopcze? — zapytał karczmarz.
— Dzięki, na razie wszystkiego nam wystarczy. Ale... — zawahał się przez chwilę. — Nalej mi, proszę, tamtego rumu.
Karczmarz kiwnął głową, sięgnął po butelkę i napełnił do połowy cynowy kubek, stawiając go przed chłopakiem. Ten wypił duszkiem, nie krzywiąc się nawet.
— Jeszcze jeden.
Po wypiciu drugiego kubka Falkon zastanawiał się nad trzecim. Zrezygnował jednak, widząc, że jego towarzysze już zjedli. Odsunął kubek i rzucił kilka monet na blat, po czym bez słowa skierował się w stronę drzwi.
— Haha! Falkonie! Wyborna historia, doprawdy — wysapał Jonas, z trudem opanowując śmiech. — Pozwól jednak, że na tym zakończymy wesołe pogawędki, chciałbym jeszcze zamienić kilka słów z twoim towarzyszem, jeśli pozwolisz.
Kupiec wyjął swoją haftowaną chustę i otarł łzy, spływające mu już po niemal bordowej twarzy, która błyszczała teraz w świetle świec niczym wysmarowana oliwą. Falkon nie protestował. Westchnął jedynie i oparł się wygodnie, próbując opanować zawroty głowy.
Jonas powtórzył Teusowi najważniejsze ustalenia i pokazał na mapie zaplanowaną trasę. Ten zdawał się słuchać go nad wyraz uważnie - Falkon był nieco zdziwiony, spodziewał się czegoś zgoła innego po łuczniku. Gdzieś w głębi duszy liczył wręcz na to, że ich niestabilny emocjonalnie towarzysz zrezygnuje z tej wyprawy, odejdzie bez słowa wyjaśnienia, schla się do nieprzytomności i już więcej go nie zobaczą.
Mimo wszystko jednak gdzieś w głębi duszy poczuł ulgę. I coś, co można by nawet nazwać cieniem radości.
Następny poranek przywitał ich paskudną pogodą. Lało jak z cebra, powietrze było ciężkie i wilgotne, w samej gospodzie też zrobiło się ponuro i pusto. Bard grał jakąś smutną melodię, szarpiąc struny lutni jakby od niechcenia, kelnerki opierały się o zmurszały blat szynkwasu, wybijając palcami chaotyczne rytmy. Falkon cieszył się, że poprzedniego wieczoru skończyli pić tak wcześnie. Przeżuwał właśnie kęs suchego chleba i czekał aż jego towarzysze wstaną i zejdą na dół. Było już blisko południa, a roboty z przygotowaniami do wyruszenia w daleką podróż trochę mieli. Jonas, zanim opuścił ich by udać się na spoczynek, dał każdemu z nich umówioną sumkę i polecił zaopatrzyć się w niezbędny sprzęt i prowiant. Falkon był bardzo zdziwiony - nie zwykł otrzymywać pieniędzy ot tak, na dobry początek współpracy, bez podpisania żadnej umowy czy bez wzmianki o tym co się stanie jemu, jego rodzinie i przyjaciołom, gdy pieniądze znikną razem z nim.
Dwie pajdy suchego chleba później zjawili się jego towarzysze.
— Załatwiłem trochę jedzenia na drogę. Zaraz dostaniecie śniadanie.
Chłopak wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę zarówno z Alestarem jak i z Teusem. Gdy tylko jedna z kelnerek przyniosła miski z owsianką, wstał i ruszył w kierunku szynkwasu. Poczekał aż karczmarz do niego podejdzie.
— Potrzebujesz jeszcze czegoś, chłopcze? — zapytał karczmarz.
— Dzięki, na razie wszystkiego nam wystarczy. Ale... — zawahał się przez chwilę. — Nalej mi, proszę, tamtego rumu.
Karczmarz kiwnął głową, sięgnął po butelkę i napełnił do połowy cynowy kubek, stawiając go przed chłopakiem. Ten wypił duszkiem, nie krzywiąc się nawet.
— Jeszcze jeden.
Po wypiciu drugiego kubka Falkon zastanawiał się nad trzecim. Zrezygnował jednak, widząc, że jego towarzysze już zjedli. Odsunął kubek i rzucił kilka monet na blat, po czym bez słowa skierował się w stronę drzwi.
Kolejny dzień i kolejne wyzwania, z niektórymi, jak przygotowanie do podróży łatwo będzie można sobie poradzić, a to za sprawą dziesięciu złotych gryfów, które wzbogaciły sakiewkę Alestara. Niektóre z nich, tak jak zachowanie i nastawienie Falkona wymagało czegoś więcej. Pusta przestrzeń gospody odstraszała, ale na szczęście zjawił się jeden nowy gość, był nim lokalny myśliwy, który inkasując kilka monet, podzielił się z kusznikiem bełtami do broni. Łowca potworów wolał dać złodziejaszkowi więcej czasu, mężczyzna był niczym rozkapryszony nastolatek i taki monolog, jaki trafił do Teusa, mógł nie przynieść skutku u drużynowego długowłosego. Wielkolud był zadowolony, że łucznik dołączył do przyjaciół i najprawdopodobniej wyjdzie na życiową prostą. Dżdżyste przedpołudnie to jednak nie był czas tylko na przemyślenia i ogarnianie członków drużyny. Przygotowania do drogi musiały sięgnąć dalej niż kupno prowiantu na podróż. Osełka poszła w ruch, a iskry sypały się z miecza, kusza została przeczyszczona i była w pełnej gotowości bojowej, pancerz błyszczał, wszelkie dziury w ubraniach zostały zaszyte, a Zefir miał wyszczotkowaną sierść i pałaszował owies. Alestar poświęcając uwagę swojemu ekwipunku, mógł się oderwać od ostatnich problemów, skupić się na czymś spokojnym, w taki sposób zbierał siły na rozmowę z Falkonem. Przed jutrzejszym świtem, kiedy to rozpocznie się podróż, drużyna musi być w fizycznym, ale i mentalnym komplecie. Sprawienie by tak było, było zadaniem Zenemara, więc jako cichy przywódca drużyny zamierzał zrobić wszystko, by ekipa szła dzielnie ramię w ramię do boju.
Było już późne popołudnie, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ulewa przerodziła się w mżawkę, z nadzieją, że być może jutro dzień przywita wszystkim miłym smagnięciem słońca. Falkon był akurat w przykarczemnej stajni z jednej strony blokowanej przez ścianki boksu, a z drugiej przez swego postawnego przyjaciela — wojownika.
— Tak, on spierdolił sprawę. Ja też mam swoje za uszami i na ciebie też by się znalazł niejeden hak. I ta nasza trójka robiąca głupotę mimo wszystko się trzymała. I ma się trzymać czy słońce, czy deszcz, czy w przypadku ataku bandytów, czy zamierzchłej nieszczerości. Humory na bok, za mną skoczyłbyś w ogień, a ten brodacz jakby przyszło, to skoczyłby za tobą. Od jutra mamy działać razem i albo to zaakceptujesz, albo każdy dzień będzie jednym z twoich najgorszych dni. — Monolog musiał być możliwie krótki, bo znając emocjonalną stronę złodziejaszka, ten równie dobrze mógł z tego miejsca wyskoczyć, byleby nie słuchać czegoś wbrew sobie.
Jak po rozmowie z Teusem łowca potworów był pełen nadziei, tak teraz wątpił w spektakularne efekty, ale może te słowa wystarczą, by w długowłosym zakiełkowało coś, co zjednoczy drużynę. Iskra nadziei płonęła w sercu bruneta, który chciał porządnie się wyspać przed jutrzejszym dniem. Korzystając jednak z ostatnich godzin przed nastaniem zmierzchu, postanowił zmierzyć kolejny pojedynek z tajemniczym notatnikiem. I niestety było to starcie, gdzie puste kartki dziennika zdobyły kolejny punkt.
Było już późne popołudnie, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ulewa przerodziła się w mżawkę, z nadzieją, że być może jutro dzień przywita wszystkim miłym smagnięciem słońca. Falkon był akurat w przykarczemnej stajni z jednej strony blokowanej przez ścianki boksu, a z drugiej przez swego postawnego przyjaciela — wojownika.
— Tak, on spierdolił sprawę. Ja też mam swoje za uszami i na ciebie też by się znalazł niejeden hak. I ta nasza trójka robiąca głupotę mimo wszystko się trzymała. I ma się trzymać czy słońce, czy deszcz, czy w przypadku ataku bandytów, czy zamierzchłej nieszczerości. Humory na bok, za mną skoczyłbyś w ogień, a ten brodacz jakby przyszło, to skoczyłby za tobą. Od jutra mamy działać razem i albo to zaakceptujesz, albo każdy dzień będzie jednym z twoich najgorszych dni. — Monolog musiał być możliwie krótki, bo znając emocjonalną stronę złodziejaszka, ten równie dobrze mógł z tego miejsca wyskoczyć, byleby nie słuchać czegoś wbrew sobie.
Jak po rozmowie z Teusem łowca potworów był pełen nadziei, tak teraz wątpił w spektakularne efekty, ale może te słowa wystarczą, by w długowłosym zakiełkowało coś, co zjednoczy drużynę. Iskra nadziei płonęła w sercu bruneta, który chciał porządnie się wyspać przed jutrzejszym dniem. Korzystając jednak z ostatnich godzin przed nastaniem zmierzchu, postanowił zmierzyć kolejny pojedynek z tajemniczym notatnikiem. I niestety było to starcie, gdzie puste kartki dziennika zdobyły kolejny punkt.
- Teus
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 141
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Wojownik
- Kontakt:
Świeżo wyprane odzienie leżało na łóżku. „Dzisiejszego ranka, gdy wstałem”. Wyczyszczona i wypolerowana broń leżała oparta o ścianę. „O piękna, żegnaj! Piękna, żegnaj, żegnaj, żegnaj!”. Teus mocno ściągnął rzemyki skórzanych butów i poprawił pas podtrzymujący spodnie na ich miejscu. „Dzisiejszego ranka, gdy wstałem”. Włożył czarną koszulę i, nie przestając śpiewać, przejrzał się w niewielkim lustrze. Balwierz wykonał swe zadania na tyle dobrze, że Tousend nie szczędził mu na sowitym napiwku. Broda została idealnie przycięta, a włosy skrócone do tego stopnia, że nawet nie wystawały spod kaptura płaszcza. „Spotkałem wroga w kraju mym!”.
Kąpiel zapewniła mu świeżość, jakiej nie doświadczał zdecydowanie zbyt długo, a trzymany w ręku łuk zapewnił mu blogi spokój i pewność siebie. Mimo mżawki galopował na Płotce po okolicznych równinach. Przypominał mięśniom wysiłek przy naciąganiu cięciwy. W pobliżu gospody miotał nożami i kręcił młyńce w powietrzu, ku uciesze wyglądającej przez okna gawiedzi.
Stojący wśród spadających kropli deszczu Teus uśmiechał się sam do siebie. Wrócił do formy i nie pozwoli sobie na kolejny upadek. Był gotowy do dalszej drogi i oczekiwał z niecierpliwością następnego poranka. „O piękna, żegnaj! Piękna, żegnaj, żegnaj, żegnaj!”.
Kąpiel zapewniła mu świeżość, jakiej nie doświadczał zdecydowanie zbyt długo, a trzymany w ręku łuk zapewnił mu blogi spokój i pewność siebie. Mimo mżawki galopował na Płotce po okolicznych równinach. Przypominał mięśniom wysiłek przy naciąganiu cięciwy. W pobliżu gospody miotał nożami i kręcił młyńce w powietrzu, ku uciesze wyglądającej przez okna gawiedzi.
Stojący wśród spadających kropli deszczu Teus uśmiechał się sam do siebie. Wrócił do formy i nie pozwoli sobie na kolejny upadek. Był gotowy do dalszej drogi i oczekiwał z niecierpliwością następnego poranka. „O piękna, żegnaj! Piękna, żegnaj, żegnaj, żegnaj!”.
- Falkon
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 145
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Złodziej , Pirat
- Kontakt:
Sierść Księcia była już tak czysta i lśniąca, że bardziej być nie mogła. Cały rząd został dokładnie sprawdzony, każdy skórzany pasek precyzyjnie zbadany, czy aby się nie przetarł, każda sakwa i torba obejrzana ze wszystkich stron, czy aby nie ma żadnych dziur. W głowniach szabli można się było przejrzeć, a same ostrza bez problemu mogłyby robić za brzytwy. Falkon nie miał nic więcej do zrobienia w ten wieczór. I bardzo tego żałował.
Drzwi gospody uchyliły się cicho, wpuszczając do ogarniętej półmrokiem izby trochę rześkiego, pachnącego deszczem powietrza. Zakapturzona postać weszła powoli, starając się nie zwracać niczyjej uwagi. Drobne kropelki deszczu spływały po jej długim, czarnym płaszczu, i łącząc się po chwili w większe krople, spadały na brudną drewnianą podłogę. Postać ruszyła ostrożnym krokiem w stronę szynkwasu, zostawiając za sobą mokry ślad. Po chwili zatrzymała się, dostrzegłszy dwóch mężczyzn, siedzących przy stoliku w ciemnym rogu pomieszczenia. Obaj wpatrywali się prosto w nią, trzymając kufle zastygłe w powietrzu w połowie drogi do ich ust.
— Myślałem, że śpicie — odezwała się postać głosem Falkona.
Chłopak postawił ostrożnie swój kufel na stoliku i usiadł naprzeciwko Teusa i Alestara, przewieszając mokry płaszcz przez oparcie wolnego krzesła.
— Byłem na spacerze — powiedział, czując na sobie pytające spojrzenia. — Już pewnie północ, trzeba się wyspać przed jutrem. Po jednym i do łóżek?
Towarzysze milczeli.
— No dobra, niech będzie jeszcze jedno, na lepszy sen.
Spodziewał się pytań, monologów Alestara, kolejnych prób "pojednania", Teusa przewracającego oczami. Miał już na tę okoliczność przygotowany własny monolog, który zaczynać się miał mniej więcej słowami "Jeśli ten dureń dalej będzie się zachowywał jak gbur, martwiąc się tylko o własny zadek, okłamując nas i narażając nasze życia...".
Jego kompani milczeli jednak nadal, sącząc powoli piwo. Minęła dłuższa chwila, zanim wreszcie któryś z nich się odezwał. Był to Teus, który, ku wielkiemu zdziwieniu Falkona, zwrócił się jak gdyby nigdy nic do Alestara, kontynuując rozmowę, którą najwidoczniej przerwał im chłopak wchodząc do karczmy. Rozmawiali o wyprawie. Gdy nagle zaczęli mu zadawać pytania w stylu "Co ty na to?" lub "Prawda, Falkonie?", włączył się mimowolnie do rozmowy.
Skończyli na "jeszcze jednym", zgodnie ze słowami chłopaka, po czym ruszyli do swoich pokoi i poszli spać. Falkon próbował pozbierać myśli i uporządkować sobie wszystko w głowie, jednak zmęczenie było silniejsze. Gdy tylko zamknął oczy, sen przyszedł niemal natychmiast.
Rano obudziło go walenie w drzwi. Wstał niechętnie, ubrał się i przeczesał niedbale włosy, które wiły się dziko we wszystkie strony, wchodząc mu do oczu i ust.
— Dobra, już schodzę — rzucił zaspanym głosem i zasadził drzwiom solidnego kopniaka. Walenie ustało, najwyraźniej zrezygnowany Alestar wolał zejść na dół bez niego niż czekać w nieskończoność.
Karczma była niemal pusta, oprócz Teusa i Alestara przy stolikach siedziały tylko trzy osoby. Na śniadanie była jajecznica, którą karczmarz właśnie kończył przygotowywać. Za oknami robiło się jasno, słońce miało wzejść lada chwila. Deszcz przestał padać całkowicie, pozostawiając po sobie jedynie wielkie kałuże.
Falkon dołączył do towarzyszy i zaczął łapczywie pochłaniać ogromną porcję jajecznicy, przegryzając razowym chlebem. Skończył jeść pierwszy i zdążył jeszcze zamówić kufel piwa, który z trudem opróżnił, zanim jego towarzysze zaczęli ponaglać go do wyjścia. Na szczęście rzeczy mieli już spakowane, więc wszystko poszło szybko. Osiodłali konie, ostatni raz sprawdzili czy mają wszystko i ruszyli w stronę błotnistego traktu.
Gdy tylko pierwsze promienie słońca padły na ich twarze, dostrzegli dwa wozy wyłaniające się zza drzew. Łysy jegomość, siedzący obok woźnicy na pierwszym z nich, pomachał im z daleka i uśmiechnął się szeroko.
— Moja kompania! — wrzasnął radośnie, gdy tylko zbliżyli się na odległość wystarczającą, by go usłyszeć. — Dobrze was widzieć! Bałem się, że będę musiał czekać, ale widzę, że trafili mi się porządni i punktualni towarzysze podróży!
Towarzysze podróży Jonasa nie mogli powstrzymać radosnych uśmiechów, wywołanych tymi słowami. A raczej głosem, który je wypowiedział - ciepłym, radosnym, głębokim głosem kupca o hipnotyzującym uśmiechu, który właśnie zeskoczył z wozu i ruszył ku nim, by ich serdecznie powitać.
Ciąg dalszy: Alestar, Falkon i Teus
Drzwi gospody uchyliły się cicho, wpuszczając do ogarniętej półmrokiem izby trochę rześkiego, pachnącego deszczem powietrza. Zakapturzona postać weszła powoli, starając się nie zwracać niczyjej uwagi. Drobne kropelki deszczu spływały po jej długim, czarnym płaszczu, i łącząc się po chwili w większe krople, spadały na brudną drewnianą podłogę. Postać ruszyła ostrożnym krokiem w stronę szynkwasu, zostawiając za sobą mokry ślad. Po chwili zatrzymała się, dostrzegłszy dwóch mężczyzn, siedzących przy stoliku w ciemnym rogu pomieszczenia. Obaj wpatrywali się prosto w nią, trzymając kufle zastygłe w powietrzu w połowie drogi do ich ust.
— Myślałem, że śpicie — odezwała się postać głosem Falkona.
Chłopak postawił ostrożnie swój kufel na stoliku i usiadł naprzeciwko Teusa i Alestara, przewieszając mokry płaszcz przez oparcie wolnego krzesła.
— Byłem na spacerze — powiedział, czując na sobie pytające spojrzenia. — Już pewnie północ, trzeba się wyspać przed jutrem. Po jednym i do łóżek?
Towarzysze milczeli.
— No dobra, niech będzie jeszcze jedno, na lepszy sen.
Spodziewał się pytań, monologów Alestara, kolejnych prób "pojednania", Teusa przewracającego oczami. Miał już na tę okoliczność przygotowany własny monolog, który zaczynać się miał mniej więcej słowami "Jeśli ten dureń dalej będzie się zachowywał jak gbur, martwiąc się tylko o własny zadek, okłamując nas i narażając nasze życia...".
Jego kompani milczeli jednak nadal, sącząc powoli piwo. Minęła dłuższa chwila, zanim wreszcie któryś z nich się odezwał. Był to Teus, który, ku wielkiemu zdziwieniu Falkona, zwrócił się jak gdyby nigdy nic do Alestara, kontynuując rozmowę, którą najwidoczniej przerwał im chłopak wchodząc do karczmy. Rozmawiali o wyprawie. Gdy nagle zaczęli mu zadawać pytania w stylu "Co ty na to?" lub "Prawda, Falkonie?", włączył się mimowolnie do rozmowy.
Skończyli na "jeszcze jednym", zgodnie ze słowami chłopaka, po czym ruszyli do swoich pokoi i poszli spać. Falkon próbował pozbierać myśli i uporządkować sobie wszystko w głowie, jednak zmęczenie było silniejsze. Gdy tylko zamknął oczy, sen przyszedł niemal natychmiast.
Rano obudziło go walenie w drzwi. Wstał niechętnie, ubrał się i przeczesał niedbale włosy, które wiły się dziko we wszystkie strony, wchodząc mu do oczu i ust.
— Dobra, już schodzę — rzucił zaspanym głosem i zasadził drzwiom solidnego kopniaka. Walenie ustało, najwyraźniej zrezygnowany Alestar wolał zejść na dół bez niego niż czekać w nieskończoność.
Karczma była niemal pusta, oprócz Teusa i Alestara przy stolikach siedziały tylko trzy osoby. Na śniadanie była jajecznica, którą karczmarz właśnie kończył przygotowywać. Za oknami robiło się jasno, słońce miało wzejść lada chwila. Deszcz przestał padać całkowicie, pozostawiając po sobie jedynie wielkie kałuże.
Falkon dołączył do towarzyszy i zaczął łapczywie pochłaniać ogromną porcję jajecznicy, przegryzając razowym chlebem. Skończył jeść pierwszy i zdążył jeszcze zamówić kufel piwa, który z trudem opróżnił, zanim jego towarzysze zaczęli ponaglać go do wyjścia. Na szczęście rzeczy mieli już spakowane, więc wszystko poszło szybko. Osiodłali konie, ostatni raz sprawdzili czy mają wszystko i ruszyli w stronę błotnistego traktu.
Gdy tylko pierwsze promienie słońca padły na ich twarze, dostrzegli dwa wozy wyłaniające się zza drzew. Łysy jegomość, siedzący obok woźnicy na pierwszym z nich, pomachał im z daleka i uśmiechnął się szeroko.
— Moja kompania! — wrzasnął radośnie, gdy tylko zbliżyli się na odległość wystarczającą, by go usłyszeć. — Dobrze was widzieć! Bałem się, że będę musiał czekać, ale widzę, że trafili mi się porządni i punktualni towarzysze podróży!
Towarzysze podróży Jonasa nie mogli powstrzymać radosnych uśmiechów, wywołanych tymi słowami. A raczej głosem, który je wypowiedział - ciepłym, radosnym, głębokim głosem kupca o hipnotyzującym uśmiechu, który właśnie zeskoczył z wozu i ruszył ku nim, by ich serdecznie powitać.
Ciąg dalszy: Alestar, Falkon i Teus
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości