Góry Dasso ⇒ [Klasztor po stronie Szepczącego Lasu] Milczenie jest złotem
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
O, tak. Dinitris dobrze znała konsekwencje z pozoru niegroźnych obrażeń, jakimi mogłyby być połamane żebra, ale jako-takiego doświadczenia praktycznego z nimi nie miała. Właściwie, tak naprawdę, nigdy się nimi nie interesowała, a jeszcze dokładniej - nie martwiła. No chyba, że oznaczało to tylko tyle, że należało komuś przyłożyć jeszcze raz. Czy to magią zła, życia, czy po prostu z łapy, bądź ogona. Akurat metod zabijania znała więcej niż leczenia i stąd się brała jej znajomość anatomii - z można rzec: niechlubnej praktyki.
Wyleczenie Calathala byłoby czymś odwrotnym do kaleczenia, a więc nic trudnego. Z pozoru. Siebie jakoś leczyła. Gdyby jej to nie wychodziło, to zapewne przeniosłaby się już dawno na inny świat.
Cofnęła głowę do tyłu prychając nosem z niezadowoleniem. Chciał ją ubić podstępem? Odmówienie przyjęcia od niej pomocy z magicznym wyleczeniem obrażeń i namawianie do zmniejszenia postaci było co najmniej podejrzane. Gdzieś kiedyś słyszała o podobnym przypadku, kiedy to jakiś kotołak namówił czarnoksiężnika do zamiany w mysz, a potem, podstępny zdrajca, zjadł przemienionego czarnoksiężnika i zgarnął jego wszystkie bogactwa.
Było też bardzo mało prawdopodobne żeby elf wiedział o tym jak łatwo było ją zabić w czasie przemiany i jak bolesna i okrutna byłaby to śmierć. Nawet ona wolałaby sobie tego nie wyobrażać. Stąd propozycja Calathala była z góry skazana na odrzucenie.
Jednakże na korzyść elfa przemawiała jego pierwsza reakcja po zobaczeniu jej prawdziwej postaci i... coś, a właściwie najważniejsze, czego nie planowała: uczucie, którego smaku jeszcze nie znała, aczkolwiek dużo się o nim nasłuchała i naczytała. Nie była to obezwładniająca ambrozja, przytępiająca zmysły trucizna pozbawiająca instynktu samozachowawczego. To było coś... wkurzającego. Irytującego. Nie chciała się poddać i omamić prostemu zauroczeniu i ponieść emocjom. Nie liczyła na to żeby elf odwzajemnił jej uczucia, a w szczególności teraz, kiedy obnażyła przed nim swoją pradawną naturę. Więc z prostej kalkulacji wynikała różnica, której nie dało się nie wziąć pod uwagę by tworzyć jakiekolwiek nadzieje i budować zaufanie. A jednak, jakimś cudem, mimo bezwzględnego pesymizmu nie potrafiła zdławić w sobie tego upierdliwego, niechcianego uczucia sympatii wobec łowcy.
- Wolałam nie ryzykować. Jesteś pierwszym łowcą, który tak pokojowo reaguje na mój widok. I pierwszym, który przeżył to spotkanie - wolała nie owijać w bawełnę. Aniołem ona nie była. Była smokiem i musiała umieć się bronić. Najczęściej wiązało się to z zabijaniem.
- Rozumiem, jaki to dla ciebie szok, ale nie zrobiłabym ci krzywdy, dopóki byś mnie do tego nie zmusił. Wierzyłam, że tak się nie stanie, dlatego poddałam cię próbie. Nie znaczy to, że teraz ty musisz mi zaufać, więc zgodzę się teraz pomóc tobie tak jak o to prosisz. O mnie się nie martw. Wyleczę się sama.
Podniosła zad ze śniegu i poprawiła skrzydła, a potem przymknęła powieki. Jej smocze ciało zaczęło się kurczyć i topnieć w oczach. Jego kształt zmieniał się w mgnieniu oka. Wyglądało to tak jakby zmieniła się najpierw w bezkształtną białą bryłę, podobną do głazu, który czeka na dłuto rzeźbiarza, aby wydobyć z niej podobiznę ludzką. A potem, po kolei, przybierała cechy kobiety. Cały proces trwał zaledwie kilka uderzeń serca i był dla niej dość bolesny przez przekształcanie oparzeń ze smoczych na ludzkie. Podobne to było do przypiekania na żywca, ale nie było to nic czego nie byłaby w stanie wytrzymać. Kiedy już stanęła na dwóch kończynach w jej głowie pojawiła się obawa o to, czy będzie w stanie ustać na nogach w grząskim śniegu z rannym biodrem, ale koniec końców na szczęście nie zdradziła żadnej słabości. Suknia, którą się okryła, była lekko przepalona na biodrze. Niestety ubiór "wyrastał" ze skóry dopiero na samym końcu, więc musiała chcąc nie chcąc, pokazać się przed nim nago, do czego nie przywiązywała żadnej wagi ze względu na jej w dużym stopniu zwierzęcą naturę.
Gdy już nabrała sił, podeszła do elfa, który już pewnie wygrzebał ze swej torby swoje medykamenty, albo kończył tą czynność po jej przemianie.
- To... co mam robić? Nie umiem opatrywać ran w ten sposób i nie wiem czy się do tego nadaję. Może Morgan to zrobi lepiej? - mówiła klękając przy nim. Nie było to tak, że nie chciała mu pomóc. Chciała. Nawet bardzo. Przy okazji nauczyłaby się czegoś nowego. Ale zwyczajnie nie chciała żeby sobie o niej pomyślał, że jest nieporadna, więc tym razem będzie wykonywała jego polecenia.
- Czy jestem ranna? - niechcący powtórzyła jego pytanie, które wcześniej jej zadał. Pewnie przez zaskoczenie, bo nie sądziła, że elf widział jak spadają na nią gromy. Okazywanie słabości nie leżało w jej naturze. Szczególnie w jej naturze, gdzie płeć nie miała znaczenia i żadnej taryfy ulgowej, dlatego, wręcz oczywistym było, że nie przyjmie od elfa żadnej pomocy. Tym bardziej, że sama mogła się uleczyć, tylko potrzebowała na to mniej więcej jednej nocy.
- Wyliżę się. Jestem odporna na ból - popatrzyła na niego przekornie. - Tamten chłopak nie był do końca chłopakiem. Był jednym z nas, smoków. Gdybym go nie pokonała... cóż, uratowałeś nie tylko mnie, ale i wielu ludzi. W tym zapewne i swojego dobrego przyjaciela, Morgana - mówiła dochodząc na kolanach do jego pleców i pomagając mu zdjąć koszulę przy rękawach jeśli miał przy nich problem z racji ograniczonych bólem pleców ruchów barkami.
Wyleczenie Calathala byłoby czymś odwrotnym do kaleczenia, a więc nic trudnego. Z pozoru. Siebie jakoś leczyła. Gdyby jej to nie wychodziło, to zapewne przeniosłaby się już dawno na inny świat.
Cofnęła głowę do tyłu prychając nosem z niezadowoleniem. Chciał ją ubić podstępem? Odmówienie przyjęcia od niej pomocy z magicznym wyleczeniem obrażeń i namawianie do zmniejszenia postaci było co najmniej podejrzane. Gdzieś kiedyś słyszała o podobnym przypadku, kiedy to jakiś kotołak namówił czarnoksiężnika do zamiany w mysz, a potem, podstępny zdrajca, zjadł przemienionego czarnoksiężnika i zgarnął jego wszystkie bogactwa.
Było też bardzo mało prawdopodobne żeby elf wiedział o tym jak łatwo było ją zabić w czasie przemiany i jak bolesna i okrutna byłaby to śmierć. Nawet ona wolałaby sobie tego nie wyobrażać. Stąd propozycja Calathala była z góry skazana na odrzucenie.
Jednakże na korzyść elfa przemawiała jego pierwsza reakcja po zobaczeniu jej prawdziwej postaci i... coś, a właściwie najważniejsze, czego nie planowała: uczucie, którego smaku jeszcze nie znała, aczkolwiek dużo się o nim nasłuchała i naczytała. Nie była to obezwładniająca ambrozja, przytępiająca zmysły trucizna pozbawiająca instynktu samozachowawczego. To było coś... wkurzającego. Irytującego. Nie chciała się poddać i omamić prostemu zauroczeniu i ponieść emocjom. Nie liczyła na to żeby elf odwzajemnił jej uczucia, a w szczególności teraz, kiedy obnażyła przed nim swoją pradawną naturę. Więc z prostej kalkulacji wynikała różnica, której nie dało się nie wziąć pod uwagę by tworzyć jakiekolwiek nadzieje i budować zaufanie. A jednak, jakimś cudem, mimo bezwzględnego pesymizmu nie potrafiła zdławić w sobie tego upierdliwego, niechcianego uczucia sympatii wobec łowcy.
- Wolałam nie ryzykować. Jesteś pierwszym łowcą, który tak pokojowo reaguje na mój widok. I pierwszym, który przeżył to spotkanie - wolała nie owijać w bawełnę. Aniołem ona nie była. Była smokiem i musiała umieć się bronić. Najczęściej wiązało się to z zabijaniem.
- Rozumiem, jaki to dla ciebie szok, ale nie zrobiłabym ci krzywdy, dopóki byś mnie do tego nie zmusił. Wierzyłam, że tak się nie stanie, dlatego poddałam cię próbie. Nie znaczy to, że teraz ty musisz mi zaufać, więc zgodzę się teraz pomóc tobie tak jak o to prosisz. O mnie się nie martw. Wyleczę się sama.
Podniosła zad ze śniegu i poprawiła skrzydła, a potem przymknęła powieki. Jej smocze ciało zaczęło się kurczyć i topnieć w oczach. Jego kształt zmieniał się w mgnieniu oka. Wyglądało to tak jakby zmieniła się najpierw w bezkształtną białą bryłę, podobną do głazu, który czeka na dłuto rzeźbiarza, aby wydobyć z niej podobiznę ludzką. A potem, po kolei, przybierała cechy kobiety. Cały proces trwał zaledwie kilka uderzeń serca i był dla niej dość bolesny przez przekształcanie oparzeń ze smoczych na ludzkie. Podobne to było do przypiekania na żywca, ale nie było to nic czego nie byłaby w stanie wytrzymać. Kiedy już stanęła na dwóch kończynach w jej głowie pojawiła się obawa o to, czy będzie w stanie ustać na nogach w grząskim śniegu z rannym biodrem, ale koniec końców na szczęście nie zdradziła żadnej słabości. Suknia, którą się okryła, była lekko przepalona na biodrze. Niestety ubiór "wyrastał" ze skóry dopiero na samym końcu, więc musiała chcąc nie chcąc, pokazać się przed nim nago, do czego nie przywiązywała żadnej wagi ze względu na jej w dużym stopniu zwierzęcą naturę.
Gdy już nabrała sił, podeszła do elfa, który już pewnie wygrzebał ze swej torby swoje medykamenty, albo kończył tą czynność po jej przemianie.
- To... co mam robić? Nie umiem opatrywać ran w ten sposób i nie wiem czy się do tego nadaję. Może Morgan to zrobi lepiej? - mówiła klękając przy nim. Nie było to tak, że nie chciała mu pomóc. Chciała. Nawet bardzo. Przy okazji nauczyłaby się czegoś nowego. Ale zwyczajnie nie chciała żeby sobie o niej pomyślał, że jest nieporadna, więc tym razem będzie wykonywała jego polecenia.
- Czy jestem ranna? - niechcący powtórzyła jego pytanie, które wcześniej jej zadał. Pewnie przez zaskoczenie, bo nie sądziła, że elf widział jak spadają na nią gromy. Okazywanie słabości nie leżało w jej naturze. Szczególnie w jej naturze, gdzie płeć nie miała znaczenia i żadnej taryfy ulgowej, dlatego, wręcz oczywistym było, że nie przyjmie od elfa żadnej pomocy. Tym bardziej, że sama mogła się uleczyć, tylko potrzebowała na to mniej więcej jednej nocy.
- Wyliżę się. Jestem odporna na ból - popatrzyła na niego przekornie. - Tamten chłopak nie był do końca chłopakiem. Był jednym z nas, smoków. Gdybym go nie pokonała... cóż, uratowałeś nie tylko mnie, ale i wielu ludzi. W tym zapewne i swojego dobrego przyjaciela, Morgana - mówiła dochodząc na kolanach do jego pleców i pomagając mu zdjąć koszulę przy rękawach jeśli miał przy nich problem z racji ograniczonych bólem pleców ruchów barkami.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Przymknął na chwilę oczy, jednak nie sprawił tego nagły ból, który mógłby poczuć Calathal, a raczej słowa Dinitris, które usłyszał w głowie. Nie wiedział, na podstawie czego oceniała daną osobę co do tego, czy jest ona łowcą, czy może nie, jednak on nie uważał się za takiego. Uzbrojenie? Zachowanie i postawa? Skuteczność w walce? Poziom umiejętności prezentowanych w walce? Może coś innego? Nie wiedział, jednak wiedział coś innego – to, że był, jest i będzie poszukiwaczem przygód, a nie łowcą smoków.
– Nie jestem łowcą smoków i innych stworzeń magicznych… Mogę się tak jedynie nazwać tylko wtedy, gdy zdarzają mi się sytuacje, że muszę zapolować na jakieś zwierzę, którego mięsem można się później posilić – odezwał się w końcu. Trochę dziwnie się czuł, gdy jej to tłumaczył, jednak nie za bardzo podobało mu się to, że smoczyca myśli o nim jak o łowcy smoków i nawet zdarza jej się nazwać go właśnie tak w słowach, które do niego kieruje. Po prostu nie chciał tego, bo przecież nawet sam nie uważał się za kogoś takiego i nie wydawało mu się, żeby wyglądał na taką osobę.
Dobrze, że ostatecznie zgodziła się na to, żeby jego obrażeniami zająć się w sposób raczej niezwiązany z magią i nie próbowała mu też wmówić, że przy pomocy magii będzie mogła w pełni uleczyć jego ciało i oczywiście zajęłoby to też mniej czasu, niż nakładanie maści i bandażowanie pleców oraz klatki piersiowej elfa.
Zaczął szukać materiałowych bandaży i maści, które powinny pomóc mu z obrażeniami – przy okazji przyglądał się też przemianie Dinitris, chociaż z grzeczności odwrócił też głowę, gdy tylko zauważył, że z magicznego światła i kształtu wyłania się sylwetka kobiety. Naga sylwetka kobiety. Owszem, możliwe było to, że przesunął po jej ciele oczami, ale odwrócił wzrok, gdy tylko zorientował się, na co i na kogo patrzy. Miała ładne ciało, z przyjemnymi dla oka proporcjami, a Cal zauważył to dopiero wtedy, gdy zmieniła postać. Wydawało mu się, że żeby ujrzeć piękno jej smoczej postaci, sam musiałby należeć do tej konkretnej rasy pradawnych.
– Tylko, że musiałabyś udać się do klasztoru, żeby przyprowadzić tu Morgana i musiałabyś mu też wytłumaczyć całą sytuację, bo wątpię, żeby dał nam spokój, jeśli nie powiedzielibyśmy mu, co tu robiliśmy i dlaczego nie jestem w pełni zdrowia – odparł, wyciągając bandaże z torby. Musiał jeszcze znaleźć balsam ziołowy, który wspomagał leczenie obrażeń, które teraz dotykały jego ciało.
- Musiałabyś go tu przyprowadzić, żeby zajął się moimi obrażeniami, bo sam mógłbym mieć problem z dotarciem do klasztoru o własnych siłach… ale nawet wtedy i tak musiałbym mu odpowiadać na pytania i tłumaczyć sytuację – dodał. Teraz z torby wyciągnął nieduże, prostokątne i drewniane pudełko. To właśnie w tym pojemniczku znajdował się lek w postaci smarowidła, z którym będzie musiała mu pomóc Dinitris.
– Moja rola ograniczyła się tylko do tego, że na chwilę odwróciłem jego uwagę – odparł, zgodnie z prawdą zresztą. W końcu to smoczyca przez większość czasu walczyła z tamtym chłopakiem i ostatecznie pokonała go, w jakiś sposób – prawdopodobnie przy pomocy jakiegoś zaklęcia – pozbawiając go życia. Pomoc w ściągnięciu płaszcza, zbroi i koszuli przyjął bez słowa, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien protestować i mówić, że poradzi sobie sam, gdy wiedział przecież, że prawda jest trochę inna. Nie przeszkadzało mu to, że jest teraz nagi od pasa w górę i to tuż przed jej oczami – w końcu maść należało nałożyć bezpośrednio na skórę i to w miejscach, w których odczuwało się ból, a później zabezpieczyć to bandażami. Zresztą, niby nie myślał tak o sobie za każdym razem, jednak raczej nie miał się czego wstydzić, w końcu wiele lat ćwiczeń i zdobywania umiejętności sprawiły, że jego ciało było zbudowane raczej atletycznie.
– Po prostu musisz dokładnie rozsmarować maść na moich plecach i klatce piersiowej, po obu stronach na wysokości żeber, a później szczelnie owinąć te miejsca bandażem. Na tyle mocno, że nie zsunie się on przy poruszaniu się i równocześnie na tyle lekko, żebym nie miał problemów z pełnym oddychaniem. Musisz… zrobić to na wyczucie – poinstruował ją. Odsunął się też jeszcze bardziej od drzewa tak, żeby Dinitris miała łatwy dostęp do jego pleców i przekazał jej drewniane pudełko. Powinna domyślić się, że właśnie tam znajduje się substancja, o której wspomniał. Na koniec podniósł też ręce, prostując je ku górze, żeby nie przeszkadzały jej przy pracy.
– Później możemy wrócić pieszo, a jak ktoś zainteresuje się tym, gdzie byliśmy… Cóż, możemy wytłumaczyć się tym, że poszliśmy na spacer albo coś takiego – odparł, powstrzymując się przed wzruszeniem ramionami. Nie mógł tego zrobić, bo nie dość, że mógłby poczuć ból, to jeszcze mogłoby to chwilowo przeszkodzić smoczycy w tym, co aktualnie robiła.
– Dziękuję za to, że zdecydowałaś się mi pomóc – dopowiedział na koniec, patrząc się przy tym przed siebie, przyglądając się drzewom, krzewom i białemu puchowi, który pokrywał ich gałęzie.
– Nie jestem łowcą smoków i innych stworzeń magicznych… Mogę się tak jedynie nazwać tylko wtedy, gdy zdarzają mi się sytuacje, że muszę zapolować na jakieś zwierzę, którego mięsem można się później posilić – odezwał się w końcu. Trochę dziwnie się czuł, gdy jej to tłumaczył, jednak nie za bardzo podobało mu się to, że smoczyca myśli o nim jak o łowcy smoków i nawet zdarza jej się nazwać go właśnie tak w słowach, które do niego kieruje. Po prostu nie chciał tego, bo przecież nawet sam nie uważał się za kogoś takiego i nie wydawało mu się, żeby wyglądał na taką osobę.
Dobrze, że ostatecznie zgodziła się na to, żeby jego obrażeniami zająć się w sposób raczej niezwiązany z magią i nie próbowała mu też wmówić, że przy pomocy magii będzie mogła w pełni uleczyć jego ciało i oczywiście zajęłoby to też mniej czasu, niż nakładanie maści i bandażowanie pleców oraz klatki piersiowej elfa.
Zaczął szukać materiałowych bandaży i maści, które powinny pomóc mu z obrażeniami – przy okazji przyglądał się też przemianie Dinitris, chociaż z grzeczności odwrócił też głowę, gdy tylko zauważył, że z magicznego światła i kształtu wyłania się sylwetka kobiety. Naga sylwetka kobiety. Owszem, możliwe było to, że przesunął po jej ciele oczami, ale odwrócił wzrok, gdy tylko zorientował się, na co i na kogo patrzy. Miała ładne ciało, z przyjemnymi dla oka proporcjami, a Cal zauważył to dopiero wtedy, gdy zmieniła postać. Wydawało mu się, że żeby ujrzeć piękno jej smoczej postaci, sam musiałby należeć do tej konkretnej rasy pradawnych.
– Tylko, że musiałabyś udać się do klasztoru, żeby przyprowadzić tu Morgana i musiałabyś mu też wytłumaczyć całą sytuację, bo wątpię, żeby dał nam spokój, jeśli nie powiedzielibyśmy mu, co tu robiliśmy i dlaczego nie jestem w pełni zdrowia – odparł, wyciągając bandaże z torby. Musiał jeszcze znaleźć balsam ziołowy, który wspomagał leczenie obrażeń, które teraz dotykały jego ciało.
- Musiałabyś go tu przyprowadzić, żeby zajął się moimi obrażeniami, bo sam mógłbym mieć problem z dotarciem do klasztoru o własnych siłach… ale nawet wtedy i tak musiałbym mu odpowiadać na pytania i tłumaczyć sytuację – dodał. Teraz z torby wyciągnął nieduże, prostokątne i drewniane pudełko. To właśnie w tym pojemniczku znajdował się lek w postaci smarowidła, z którym będzie musiała mu pomóc Dinitris.
– Moja rola ograniczyła się tylko do tego, że na chwilę odwróciłem jego uwagę – odparł, zgodnie z prawdą zresztą. W końcu to smoczyca przez większość czasu walczyła z tamtym chłopakiem i ostatecznie pokonała go, w jakiś sposób – prawdopodobnie przy pomocy jakiegoś zaklęcia – pozbawiając go życia. Pomoc w ściągnięciu płaszcza, zbroi i koszuli przyjął bez słowa, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien protestować i mówić, że poradzi sobie sam, gdy wiedział przecież, że prawda jest trochę inna. Nie przeszkadzało mu to, że jest teraz nagi od pasa w górę i to tuż przed jej oczami – w końcu maść należało nałożyć bezpośrednio na skórę i to w miejscach, w których odczuwało się ból, a później zabezpieczyć to bandażami. Zresztą, niby nie myślał tak o sobie za każdym razem, jednak raczej nie miał się czego wstydzić, w końcu wiele lat ćwiczeń i zdobywania umiejętności sprawiły, że jego ciało było zbudowane raczej atletycznie.
– Po prostu musisz dokładnie rozsmarować maść na moich plecach i klatce piersiowej, po obu stronach na wysokości żeber, a później szczelnie owinąć te miejsca bandażem. Na tyle mocno, że nie zsunie się on przy poruszaniu się i równocześnie na tyle lekko, żebym nie miał problemów z pełnym oddychaniem. Musisz… zrobić to na wyczucie – poinstruował ją. Odsunął się też jeszcze bardziej od drzewa tak, żeby Dinitris miała łatwy dostęp do jego pleców i przekazał jej drewniane pudełko. Powinna domyślić się, że właśnie tam znajduje się substancja, o której wspomniał. Na koniec podniósł też ręce, prostując je ku górze, żeby nie przeszkadzały jej przy pracy.
– Później możemy wrócić pieszo, a jak ktoś zainteresuje się tym, gdzie byliśmy… Cóż, możemy wytłumaczyć się tym, że poszliśmy na spacer albo coś takiego – odparł, powstrzymując się przed wzruszeniem ramionami. Nie mógł tego zrobić, bo nie dość, że mógłby poczuć ból, to jeszcze mogłoby to chwilowo przeszkodzić smoczycy w tym, co aktualnie robiła.
– Dziękuję za to, że zdecydowałaś się mi pomóc – dopowiedział na koniec, patrząc się przy tym przed siebie, przyglądając się drzewom, krzewom i białemu puchowi, który pokrywał ich gałęzie.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Rozumiała subtelne różnice między łowcami, a poszukiwaczami przygód. Mogła go nazwać wędrowcem, albo myśliwym, jednakże osobiste przeżycia Dinitris z ludźmi bez stałego miejsca zamieszkania, podróżującymi z bronią miotającą i/lub siekącą, wykreowały u niej bardzo ogólną definicję tej profesji, niekoniecznie oznaczającego kogoś złego lub po prostu trudniącego się tylko polowaniem i tropieniem i zabijaniem na zlecenie. Można było być także łowcą przygód - nieprawdaż? Łowcą w tym przypadku nazwała go dla wygody, być może niechcący urażając ego jej przyjaciela. Co zresztą wyczuła, w jego stanowczym, ale grzecznym wyjaśnieniu.
W każdym razie uznała, że nie było dalszego sensu ciągnięcie tego tematu. Znacznie ważniejszą kwestią było opatrzenie elfa i nie zrobienie z siebie sieroty.
Otrzymawszy od niego pudełko z maścią, uprzednio powąchała lepką i tłustą substancję, reagując na ostry zapach wymieszanego z alkoholem bukietu ziół trudnego do rozpracowania nawet dla wyczulonych zmysłów pradawnej. Uderzenie we wrażliwe receptory nosa wzmocnionej woni maści wywołało u niej gwałtowną reakcję w postaci kichnięcia, którego nie udało się powstrzymać nawet złapaniem palcami za nos. Naprawdę rzadko spotykała się z taką reakcję u siebie i była z tego powodu bardzo zdziwiona.
- Jesteś pewien? To pachnie okropnie - popatrzyła na elfa niepewnie. Nie ufała ziołom, aczkolwiek wiedziała, że mają ogromny wpływ na organizmy żywe. Nie była pewna dlaczego Calathal wolał się wysmarować czymś tak śmierdzącym niż skorzystać z dużo prostszego rozwiązania jakim było leczenie magią. Nie czuła się też na tyle zaufaną dla niego osobą, by mu to wyperswadować. A zresztą... "To jego ciało i niech robi z nim co chce." A jeśli chodzi o ciało, to nie miała zbyt częstych okazji patrzeć na tak ładnie wyrzeźbione proporcje. Mężczyźni raczej się przed nią nie rozbierali, choć zdarzali się tacy, którzy próbowali zachwycić ją swoją muskulaturą, albo przesadzonymi zdolnościami rozrodczymi, co miało, ku ich rozpaczy, zdecydowanie odwrotny skutek od zamierzonego. Ponieważ nawet jako elfka przemieniona ze smoczycy, nie była pozbawiona czegoś, co można było nazwać kobiecym libido, zdarzało się jej rozważać oferty amantów - z często przerośniętym ego - aczkolwiek nigdy nie na poważnie. Choć smoki nie przywiązywały wagi do partnerstw, nie oznaczało wcale, że były - brzydko ujmując - puszczalskie. Wbrew powszechnym opiniom. W ciele elfki Dinitris była (prawie)elfką i odczuwała wszystkie z tym związane niedogodności jak i zalety. Mogła robić to, co w naturalnej formie było niemożliwe. Na przykład pierwsze w jej życiu dotykanie męskiego torsu.
Pchana niezrozumiałą (a może raczej zrozumiałą?) ciekawością, nabrała na palce trochę maści i przyłożyła ją do pleców elfa. Wokół panowała ujemna temperatura, ale dłonie elfki były ciepłe jakby przed chwilą trzymała w nich gorący kubek herbaty. Powoli, wykonując okrężne ruchy rozprowadzała niewielką ilość maści poniżej łopatek. Co prawda przez smarowidło nie wyczuwała zbytnio gładkości jego skóry, ale bardzo się jej spodobała dobrze wyczuwalna linia mięśni od łopatek do lędźwi. Zrobiło to na niej duże wrażenie, co zresztą zdradzała wpatrywaniem się w swoją rękę. Drugą trzymała na kolanach pudełko ze smarowidłem. Oczy górskiej elfki, płonące złoto-żółtym blaskiem były skupione na lewej ręce wygładzającej potłuczone tkanki. Chociaż z pozoru poważna, jej cera była rozjaśniona, a nawet pogodna, z powodu ciekawego doświadczenia. Usta przyjęły wyraz lekkiego uśmiechu, skupionego na zdrowej fascynacji, która mogła trochę zmieszać obolałego elfa, ale nie ważne jak by to odebrał, delikatny masaż przynosił też zauważalne efekty w postaci słabnącego bólu zastępowanego ciepłym mrowieniem pod skórą. Nie. To nie była sprawka magii, tylko leczniczych właściwości maści i ciepłych palców elfki, które - można by mieć nawet taką pewność - mogłyby w taki sposób wyleczyć każdą dolegliwość bez ziołowych maści i magii. Elfka przesunęła raz jeszcze wzrok po jego plecach używając subtelnego zaklęcia i trochę sprzeciwiając się woli Calathala, aby zbadać jego ciało od środka i zlokalizować wszelkie nieprawidłowości w celu upewnienia się, czy czegoś nie pominęła. Dzięki temu - miała nadzieję, że niezauważonego przez niego - zabiegowi wiedziała też dość dokładnie gdzie powinna rozprowadzić leczniczą maść Calathala.
Trochę zaskoczył ją propozycją o tym jak wytłumaczyć ich nieobecność i nie była pewna, czy powiedział to dlatego, bo naprawdę nie wstydzi się ewentualnych plotek pod ich adresem, czy po prostu uznał, że lepiej zmylić plotkarzy podrzucając im oczywisty temat ewentualnego romansu najbardziej tajemniczej czarodziejki z nieznajomym podróżnikiem.
- Tak, to dobry pomysł - zgodziła się, chwilowo powstrzymując się od mrocznych myśli. - I nie musisz mi dziękować. To właściwie przeze mnie oberwałeś. Gdybym była uważniejsza, nie musiałbyś się narażać dla mnie.
Była dla siebie bardzo surowa, ale mówiła to tonem, pozbawionym skrupułów. Nie miała wątpliwości co do tego, że zbyt łatwo dała się pokonać i nie była to jej pierwsza porażka. Cóż. Może należała do tej rasy pradawnych co nie pożyją na tym padole zbyt długo.
Następnie przemieściła się na kolanach przed elfa i nabrała tym razem na obie ręce dość maści żeby nałożyć ją na boki i przód torsu łowcy. Popatrzyła trochę nieśmiało w jego oczy, czując się trochę niezręcznie w takiej bliskości z innym, półnagim mężczyzną. Bez słowa położyła obie ręce na jego bokach na wysokości klatki piersiowej i przysunęła się bliżej. Z początku drażniąca woń ziół, stała się nawet przyjemna i rozbudzająca ospałe zmysły. Ciepłymi dłońmi rozprowadziła maść wzdłuż żeber do falującej od oddechów klatki piersiowej zataczając smukłymi palcami wolne ruchy okrężne wokół do obojczyka. Wzrokiem zgubiła jego spojrzenie, zwieszając je na wykonujących masaż dłoniach. W głowie zaczęły kotłować się jej różne myśli, raczej przyjemne, ale z pewnego względu również smutne - zależnie od punktu widzenia.
Gdy kończyła poszukała wzrokiem leżących obok podłużnych skrawków materiału służących za bandaże. Widziała na nich niesprane ślady krwi, które sprowadziły ją "z powrotem na ziemię". Na jej twarzy pojawił się wyraz rezygnacji.
- Wypełniłeś już swoje zadanie. Nic już więcej nie zagraża artefaktowi i mnie. Kiedy zamierzasz odejść? - zapytała trochę słabo tłumiąc żal.
W każdym razie uznała, że nie było dalszego sensu ciągnięcie tego tematu. Znacznie ważniejszą kwestią było opatrzenie elfa i nie zrobienie z siebie sieroty.
Otrzymawszy od niego pudełko z maścią, uprzednio powąchała lepką i tłustą substancję, reagując na ostry zapach wymieszanego z alkoholem bukietu ziół trudnego do rozpracowania nawet dla wyczulonych zmysłów pradawnej. Uderzenie we wrażliwe receptory nosa wzmocnionej woni maści wywołało u niej gwałtowną reakcję w postaci kichnięcia, którego nie udało się powstrzymać nawet złapaniem palcami za nos. Naprawdę rzadko spotykała się z taką reakcję u siebie i była z tego powodu bardzo zdziwiona.
- Jesteś pewien? To pachnie okropnie - popatrzyła na elfa niepewnie. Nie ufała ziołom, aczkolwiek wiedziała, że mają ogromny wpływ na organizmy żywe. Nie była pewna dlaczego Calathal wolał się wysmarować czymś tak śmierdzącym niż skorzystać z dużo prostszego rozwiązania jakim było leczenie magią. Nie czuła się też na tyle zaufaną dla niego osobą, by mu to wyperswadować. A zresztą... "To jego ciało i niech robi z nim co chce." A jeśli chodzi o ciało, to nie miała zbyt częstych okazji patrzeć na tak ładnie wyrzeźbione proporcje. Mężczyźni raczej się przed nią nie rozbierali, choć zdarzali się tacy, którzy próbowali zachwycić ją swoją muskulaturą, albo przesadzonymi zdolnościami rozrodczymi, co miało, ku ich rozpaczy, zdecydowanie odwrotny skutek od zamierzonego. Ponieważ nawet jako elfka przemieniona ze smoczycy, nie była pozbawiona czegoś, co można było nazwać kobiecym libido, zdarzało się jej rozważać oferty amantów - z często przerośniętym ego - aczkolwiek nigdy nie na poważnie. Choć smoki nie przywiązywały wagi do partnerstw, nie oznaczało wcale, że były - brzydko ujmując - puszczalskie. Wbrew powszechnym opiniom. W ciele elfki Dinitris była (prawie)elfką i odczuwała wszystkie z tym związane niedogodności jak i zalety. Mogła robić to, co w naturalnej formie było niemożliwe. Na przykład pierwsze w jej życiu dotykanie męskiego torsu.
Pchana niezrozumiałą (a może raczej zrozumiałą?) ciekawością, nabrała na palce trochę maści i przyłożyła ją do pleców elfa. Wokół panowała ujemna temperatura, ale dłonie elfki były ciepłe jakby przed chwilą trzymała w nich gorący kubek herbaty. Powoli, wykonując okrężne ruchy rozprowadzała niewielką ilość maści poniżej łopatek. Co prawda przez smarowidło nie wyczuwała zbytnio gładkości jego skóry, ale bardzo się jej spodobała dobrze wyczuwalna linia mięśni od łopatek do lędźwi. Zrobiło to na niej duże wrażenie, co zresztą zdradzała wpatrywaniem się w swoją rękę. Drugą trzymała na kolanach pudełko ze smarowidłem. Oczy górskiej elfki, płonące złoto-żółtym blaskiem były skupione na lewej ręce wygładzającej potłuczone tkanki. Chociaż z pozoru poważna, jej cera była rozjaśniona, a nawet pogodna, z powodu ciekawego doświadczenia. Usta przyjęły wyraz lekkiego uśmiechu, skupionego na zdrowej fascynacji, która mogła trochę zmieszać obolałego elfa, ale nie ważne jak by to odebrał, delikatny masaż przynosił też zauważalne efekty w postaci słabnącego bólu zastępowanego ciepłym mrowieniem pod skórą. Nie. To nie była sprawka magii, tylko leczniczych właściwości maści i ciepłych palców elfki, które - można by mieć nawet taką pewność - mogłyby w taki sposób wyleczyć każdą dolegliwość bez ziołowych maści i magii. Elfka przesunęła raz jeszcze wzrok po jego plecach używając subtelnego zaklęcia i trochę sprzeciwiając się woli Calathala, aby zbadać jego ciało od środka i zlokalizować wszelkie nieprawidłowości w celu upewnienia się, czy czegoś nie pominęła. Dzięki temu - miała nadzieję, że niezauważonego przez niego - zabiegowi wiedziała też dość dokładnie gdzie powinna rozprowadzić leczniczą maść Calathala.
Trochę zaskoczył ją propozycją o tym jak wytłumaczyć ich nieobecność i nie była pewna, czy powiedział to dlatego, bo naprawdę nie wstydzi się ewentualnych plotek pod ich adresem, czy po prostu uznał, że lepiej zmylić plotkarzy podrzucając im oczywisty temat ewentualnego romansu najbardziej tajemniczej czarodziejki z nieznajomym podróżnikiem.
- Tak, to dobry pomysł - zgodziła się, chwilowo powstrzymując się od mrocznych myśli. - I nie musisz mi dziękować. To właściwie przeze mnie oberwałeś. Gdybym była uważniejsza, nie musiałbyś się narażać dla mnie.
Była dla siebie bardzo surowa, ale mówiła to tonem, pozbawionym skrupułów. Nie miała wątpliwości co do tego, że zbyt łatwo dała się pokonać i nie była to jej pierwsza porażka. Cóż. Może należała do tej rasy pradawnych co nie pożyją na tym padole zbyt długo.
Następnie przemieściła się na kolanach przed elfa i nabrała tym razem na obie ręce dość maści żeby nałożyć ją na boki i przód torsu łowcy. Popatrzyła trochę nieśmiało w jego oczy, czując się trochę niezręcznie w takiej bliskości z innym, półnagim mężczyzną. Bez słowa położyła obie ręce na jego bokach na wysokości klatki piersiowej i przysunęła się bliżej. Z początku drażniąca woń ziół, stała się nawet przyjemna i rozbudzająca ospałe zmysły. Ciepłymi dłońmi rozprowadziła maść wzdłuż żeber do falującej od oddechów klatki piersiowej zataczając smukłymi palcami wolne ruchy okrężne wokół do obojczyka. Wzrokiem zgubiła jego spojrzenie, zwieszając je na wykonujących masaż dłoniach. W głowie zaczęły kotłować się jej różne myśli, raczej przyjemne, ale z pewnego względu również smutne - zależnie od punktu widzenia.
Gdy kończyła poszukała wzrokiem leżących obok podłużnych skrawków materiału służących za bandaże. Widziała na nich niesprane ślady krwi, które sprowadziły ją "z powrotem na ziemię". Na jej twarzy pojawił się wyraz rezygnacji.
- Wypełniłeś już swoje zadanie. Nic już więcej nie zagraża artefaktowi i mnie. Kiedy zamierzasz odejść? - zapytała trochę słabo tłumiąc żal.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Znów powstrzymał się przed wzruszeniem ramionami, wiedząc, że przyniosłoby to tylko ból obitych pleców i klatki piersiowej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaki zapach miała ta maść, ale już niejednokrotnie przekonał się też o tym, jak dobrze działa na urazy, które teraz dotykały jego ciała. Dlatego też zdecydował się na jej użycie.
– Pachnie okropnie, ale świetnie działa. Sam zapach szybko ulotni się po nałożeniu maści na ciało i zabezpieczeniu tego bandażami – odezwał się, nie mając zamiaru rezygnować z tego, co chciał, żeby smoczyca zrobiła. Przez chwilę panowała cisza, a Calathal nie miał zamiaru odwracać się tylko po to, żeby sprawdzić, co robi Dinitris. Zresztą, krótko po takiej myśli poczuł jej ciepłe dłonie na swoich plecach, więc mógł domyślić się, że kobieta zdecydowała się na rozpoczęcie pracy. Dzięki temu mógł też czuć, w jakich miejscach nakłada ona maść i, w razie czego, poprawić ją, mówiąc jej wtedy, żeby smarowała wyżej lub niżej. Tyle tylko, że jego uwagi nie były tu potrzebne, bo nałożone na jego ciało smarowidło znajdowało się tam, gdzie wcześniej mówił, że powinna je nałożyć. Dlatego też elf ograniczył się wyłącznie do siedzenia w bezruchu i czekaniu na to, aż Dinitris skończy. Było to też trochę… krępujące, co sobie uświadomił dopiero po czasie, jednak nawet, gdyby pomyślał o tym wcześniej, to prawdopodobnie i tak by ją o to poprosił i częściowo się przed nią rozebrał. Zajęcie się tymi stłuczeniami było ważniejsze niż, to, co odczuwał. Zresztą, ostatecznie ta maść i tak jest tylko czymś, co wspomaga jego naturalną i jednocześnie nieco przyspieszoną regenerację ran, którą posiada jego ciało. Akurat o tym wiedziało naprawdę mało osób i był to chyba jeden z sekretów elfa, o którym on sam nie rozpowiadał każdemu i mówił o nim tylko tym osobom, którym wiedział, że może zaufać. I… tak – Morgan był jedną z tych osób. Co prawda, regeneracja ta nie działała tak szybko, jak u osobników, których była ona jedną z cech rasowych, jednak na pewno sprawiała, że obrażenia ciała „uzdrawiały się” trochę szybciej niż przeciętnie u kogoś, kto należał do rasy, której zwykły przedstawiciel nie znajdował się w grupie posiadającej taką cechę specjalną.
– Ale mogłaś też zostawić mnie i odmówić pomocy albo pójść po kogoś, kto zająłby się tym zamiast ciebie – odparł, przypominając jej inne rozwiązania tej sytuacji. Dlatego też Cal podziękował jej głównie za to, że jednak zdecydowała się mu pomóc i przez to też uniknąć niektórych pytań, które na pewno miałby do nich Morgan. Propozycja tego, że wytłumaczą to spacerem, wiedział, że mimo wszystko i tak mogą wywołać jakieś plotki związane z tym, co może ich łączyć, jednak było to lepsze niż tłumaczenie się z tego, co stało się naprawdę. Zresztą… po jakimś czasie możliwe, że i tak będą musieli to zrobić, nawet jeśli mieliby o tym mówić wyłącznie z Morganem – w końcu mieszkańcy klasztoru zauważą przecież zniknięcie jednego z nich, nawet jeśli był to młody chłopak. Możliwe, że ich wspólny znajomy zdecyduje się jakoś ukryć prawdę, a zniknięcie chłopaka wytłumaczy w jakiś inny sposób.
Sytuacja zrobiła się trochę bardziej niezręczna – a przynajmniej on ją za taką uważał – gdy Dinitris skończyła rozsmarowywać maść na jego plecach i przeniosła się do przodu, zaczynając rozprowadzać ją na jego klatce piersiowej. Cal i tak było wyższy od niej, więc gdy siedział wyprostowany, bez problemu mógł patrzeć gdzieś za nią, nadal przyglądając się leśnej roślinności pokrytej śniegiem. Miał wrażenie, że gdyby tylko spojrzał niżej i ich oczy przypadkowo spotkałyby się, to od razu mógłby odwrócić wzrok, zachowując się przy tym, jak jakiś młodzik, a nie niemłody już elf, który swoje przeżył i przecież nie byłby to pierwszy raz, gdy jest sam na sam z ładną kobietą. Z drugiej strony, od ostatniej takiej sytuacji minęło już sporo czasu, więc może chodziło właśnie o to.
– Z tego, co pamiętam, to moje zadanie dotyczy ochraniania cię do dnia, w którym skończysz pracę nad kryształem, więc myślę, że jeszcze przez jakiś czas zostanę w klasztorze – oparł, chociaż dopiero po krótkiej chwili, bo wcześniej poświęcił ten skrawek czasu na to, żeby przypomnieć sobie rozmowę z Morganem i też to, czego dotyczy zadanie, które zlecił mu ten mężczyzna.
– Zresztą, ten… Paul mógł mieć jakiegoś współpracownika, który nadal kręci się gdzieś po klasztorze. No i nie znaleźliśmy też przedmiotu, który ci ukradł – dopowiedział też. Znowu spojrzał gdzieś za Dinitris, konkretniej w stronę miejsca, w którym wcześniej walczyła i wtedy też przypomniał sobie o czymś.
– Moglibyśmy też sprawdzić pokój, który zajmował ten chłopak. Wątpię, żebyśmy znaleźli tam skradzioną rzecz, jednak może będą tam jakieś wskazówki co do tego, gdzie ją ukrył. Klucz powinien mieć przy sobie, więc będzie trzeba przeszukać jego ciało – odezwał się znów. Teraz jeszcze bardziej uważał na to, żeby nie wykonywać jakichś niepotrzebnych ruchów – nie chciał przeszkadzać Dinitris i nie chciał też, żeby źle obandażowała jego ciało.
Częściowo mógł obserwować postęp w jej pracy, widząc, jak na jego ciele pojawia się coraz więcej bandaży i dlatego też zauważył moment, w którym skończyła. Jeszcze nie próbował wstawać, bo najpierw chciał się ubrać.
– Chyba dam radę nałożyć na siebie to, co pomogłaś mi wcześniej zdjąć – powiedział, chociaż trochę ciszej, jakby mówił to wyłącznie do siebie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mogło zabrzmieć to trochę dwuznacznie. Najpierw sięgnął po tunikę, którą ostrożnie założył na ciało – nadal odczuwał ból związany z obrażeniami, jednak zdecydowanie mniejszy niż wcześniej, gdy próbował wstać. Następne rzeczy z górnej części jego ubioru znalazły się na jego ciele już trochę szybciej, bo Cal wiedział już, jak zakładać je tak, żeby narazić się na jak najmniejszy ból.
– Myślę, że możemy ruszać w drogę powrotną – zaproponował i spróbował wstać, tym razem także opierając się o drzewo. Gdy to zrobił, zaczął iść przed siebie i, mimo nadal odczuwalnego bólu, udało mu się postawić kilka kroków.
– Pachnie okropnie, ale świetnie działa. Sam zapach szybko ulotni się po nałożeniu maści na ciało i zabezpieczeniu tego bandażami – odezwał się, nie mając zamiaru rezygnować z tego, co chciał, żeby smoczyca zrobiła. Przez chwilę panowała cisza, a Calathal nie miał zamiaru odwracać się tylko po to, żeby sprawdzić, co robi Dinitris. Zresztą, krótko po takiej myśli poczuł jej ciepłe dłonie na swoich plecach, więc mógł domyślić się, że kobieta zdecydowała się na rozpoczęcie pracy. Dzięki temu mógł też czuć, w jakich miejscach nakłada ona maść i, w razie czego, poprawić ją, mówiąc jej wtedy, żeby smarowała wyżej lub niżej. Tyle tylko, że jego uwagi nie były tu potrzebne, bo nałożone na jego ciało smarowidło znajdowało się tam, gdzie wcześniej mówił, że powinna je nałożyć. Dlatego też elf ograniczył się wyłącznie do siedzenia w bezruchu i czekaniu na to, aż Dinitris skończy. Było to też trochę… krępujące, co sobie uświadomił dopiero po czasie, jednak nawet, gdyby pomyślał o tym wcześniej, to prawdopodobnie i tak by ją o to poprosił i częściowo się przed nią rozebrał. Zajęcie się tymi stłuczeniami było ważniejsze niż, to, co odczuwał. Zresztą, ostatecznie ta maść i tak jest tylko czymś, co wspomaga jego naturalną i jednocześnie nieco przyspieszoną regenerację ran, którą posiada jego ciało. Akurat o tym wiedziało naprawdę mało osób i był to chyba jeden z sekretów elfa, o którym on sam nie rozpowiadał każdemu i mówił o nim tylko tym osobom, którym wiedział, że może zaufać. I… tak – Morgan był jedną z tych osób. Co prawda, regeneracja ta nie działała tak szybko, jak u osobników, których była ona jedną z cech rasowych, jednak na pewno sprawiała, że obrażenia ciała „uzdrawiały się” trochę szybciej niż przeciętnie u kogoś, kto należał do rasy, której zwykły przedstawiciel nie znajdował się w grupie posiadającej taką cechę specjalną.
– Ale mogłaś też zostawić mnie i odmówić pomocy albo pójść po kogoś, kto zająłby się tym zamiast ciebie – odparł, przypominając jej inne rozwiązania tej sytuacji. Dlatego też Cal podziękował jej głównie za to, że jednak zdecydowała się mu pomóc i przez to też uniknąć niektórych pytań, które na pewno miałby do nich Morgan. Propozycja tego, że wytłumaczą to spacerem, wiedział, że mimo wszystko i tak mogą wywołać jakieś plotki związane z tym, co może ich łączyć, jednak było to lepsze niż tłumaczenie się z tego, co stało się naprawdę. Zresztą… po jakimś czasie możliwe, że i tak będą musieli to zrobić, nawet jeśli mieliby o tym mówić wyłącznie z Morganem – w końcu mieszkańcy klasztoru zauważą przecież zniknięcie jednego z nich, nawet jeśli był to młody chłopak. Możliwe, że ich wspólny znajomy zdecyduje się jakoś ukryć prawdę, a zniknięcie chłopaka wytłumaczy w jakiś inny sposób.
Sytuacja zrobiła się trochę bardziej niezręczna – a przynajmniej on ją za taką uważał – gdy Dinitris skończyła rozsmarowywać maść na jego plecach i przeniosła się do przodu, zaczynając rozprowadzać ją na jego klatce piersiowej. Cal i tak było wyższy od niej, więc gdy siedział wyprostowany, bez problemu mógł patrzeć gdzieś za nią, nadal przyglądając się leśnej roślinności pokrytej śniegiem. Miał wrażenie, że gdyby tylko spojrzał niżej i ich oczy przypadkowo spotkałyby się, to od razu mógłby odwrócić wzrok, zachowując się przy tym, jak jakiś młodzik, a nie niemłody już elf, który swoje przeżył i przecież nie byłby to pierwszy raz, gdy jest sam na sam z ładną kobietą. Z drugiej strony, od ostatniej takiej sytuacji minęło już sporo czasu, więc może chodziło właśnie o to.
– Z tego, co pamiętam, to moje zadanie dotyczy ochraniania cię do dnia, w którym skończysz pracę nad kryształem, więc myślę, że jeszcze przez jakiś czas zostanę w klasztorze – oparł, chociaż dopiero po krótkiej chwili, bo wcześniej poświęcił ten skrawek czasu na to, żeby przypomnieć sobie rozmowę z Morganem i też to, czego dotyczy zadanie, które zlecił mu ten mężczyzna.
– Zresztą, ten… Paul mógł mieć jakiegoś współpracownika, który nadal kręci się gdzieś po klasztorze. No i nie znaleźliśmy też przedmiotu, który ci ukradł – dopowiedział też. Znowu spojrzał gdzieś za Dinitris, konkretniej w stronę miejsca, w którym wcześniej walczyła i wtedy też przypomniał sobie o czymś.
– Moglibyśmy też sprawdzić pokój, który zajmował ten chłopak. Wątpię, żebyśmy znaleźli tam skradzioną rzecz, jednak może będą tam jakieś wskazówki co do tego, gdzie ją ukrył. Klucz powinien mieć przy sobie, więc będzie trzeba przeszukać jego ciało – odezwał się znów. Teraz jeszcze bardziej uważał na to, żeby nie wykonywać jakichś niepotrzebnych ruchów – nie chciał przeszkadzać Dinitris i nie chciał też, żeby źle obandażowała jego ciało.
Częściowo mógł obserwować postęp w jej pracy, widząc, jak na jego ciele pojawia się coraz więcej bandaży i dlatego też zauważył moment, w którym skończyła. Jeszcze nie próbował wstawać, bo najpierw chciał się ubrać.
– Chyba dam radę nałożyć na siebie to, co pomogłaś mi wcześniej zdjąć – powiedział, chociaż trochę ciszej, jakby mówił to wyłącznie do siebie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mogło zabrzmieć to trochę dwuznacznie. Najpierw sięgnął po tunikę, którą ostrożnie założył na ciało – nadal odczuwał ból związany z obrażeniami, jednak zdecydowanie mniejszy niż wcześniej, gdy próbował wstać. Następne rzeczy z górnej części jego ubioru znalazły się na jego ciele już trochę szybciej, bo Cal wiedział już, jak zakładać je tak, żeby narazić się na jak najmniejszy ból.
– Myślę, że możemy ruszać w drogę powrotną – zaproponował i spróbował wstać, tym razem także opierając się o drzewo. Gdy to zrobił, zaczął iść przed siebie i, mimo nadal odczuwalnego bólu, udało mu się postawić kilka kroków.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Calathal przypomniał jej o sprawie najważniejszej... o czymś o czym na chwilę zapomniała, zatraciwszy się w ciekawym doznaniu, jakim było dotykanie calathalowego torsu - oczywiście wyłącznie w celach uzdrowicielskich, bo nawet jeśli było to w jakiś sposób dla niej interesujące - to wciąż robiła to na jego wyraźną prośbę. To, że na ten moment odrzuciła na bok sprawę swojej mapy było tylko krótkotrwałym stanem, z którego została zręcznie wybudzona przez gadatliwego samca. Jej twarz lekko stężała, kiedy pojęła, że spalając transformującego się półsmoka, mogła niechcący pozbawić się swojego bardzo cennego skarbu.
Byłaby to wielka złośliwość ze strony Paula, gdyby miał tą mapę przy sobie.
Wolała jednak myśleć pozytywnie i nie panikować za wcześnie.
- Szczerze wątpię, żeby do otwarcia jego komnaty wystarczył jakiś kawałek pręta - pomyślała "na głos" rozwiewając nadzieje łowcy. Była niemal pewna, że czarodziej odniósł się do kilku bardzo niegrzecznych sztuczek zabezpieczając swoje (i nieswoje) mienie, a być może wiele dowodów, które mogłyby go zdemaskować. - Nie będę tracić czasu na jakieś przeszukania. Wyważę drzwi razem ze ścianą jeśli będzie trzeba. Idę o zakład, że nie udałoby się ruszyć tych drzwi nawet z pasującym kluczem.
Owijanie bandażami torsu elfa wymagało szczególnego zbliżenia się do niego. Czasami musiała objąć go rękoma za plecami, aby podać sobie zwiniętą w rolkę końcówkę materiału. I WBREW POZOROM BYŁO TO OKROPNE PRZEŻYCIE! Bo pół biedy, gdyby jeszcze był zakrwawiony, albo nosił na skórze pot z wielu tygodni, ale on po prostu cuchnął ziołami tak intensywnie, że smoczyca musiała wstrzymać na ten czas oddech. Ale nawet to nie pomagało tak do końca pozbyć się zmysłu tak wyostrzonego, że wychwytywał ostrą woń nawet na bezdechu.
Na całe szczęście Calathal mówił za nią, wyrażając swoją opinię na temat zadania, które powierzył mu Morgan. To trochę odwracało jej uwagę od strasznego smrodu mazidła. Podziękowała też swoim umiejętnościom telepatycznym, które nie wymagały od niej poruszania ustami i wentylowania strun głosowych.
Skończyła. Ale nie była ze swojego dzieła zadowolona. Co prawda opatrunek nie spadał, ani nie uciskał za mocno i nawet nieźle wyglądał, ale uważała, że mogłaby to zrobić lepiej. "Może następnym razem" - pomyślała, a potem uśmiechnęła się delikatnie przez tą dziwną myśl.
- Nie musisz się spieszyć - oparła mu, co zabrzmiało jeszcze bardziej dwuznacznie, od słów łowcy. Dobre wyczucie smaku pradawnej nie wychwyciłoby tego drugiego dna, choćby walnęło o nie czołem. Taka już była... subtelna do bólu.
Widząc jak elf wstaje i stawia pierwsze kroki, postanowiła wykorzystać ten krótki czas, kiedy był zajęty rozchodzeniem obolałych kończyn i poświęcić trochę uwagi sobie i swojemu oparzonemu biodru. Nie chciała przy nim tego robić, bo taka już była, że nie okazywała słabości. Suknia zakrywała paskudnie popękaną ranę, którą trochę na własne życzenie jeszcze bardziej poszerzyła swoją transformacją. Całe szczęście, że miała doświadczenie z poparzeniami, więc mogła wyleczyć skórę i nawet odtworzyć uszkodzone tkanki, ale to był proces czasochłonny i nie miała na to wiele czasu. Zastosowała więc doraźne leczenie polegające na złączeniu otwartych spękań, przez które sączyła się nieprzyjemna w zapachu krew przemieszana z osoczem. Przyłożyła dłoń do plamy na sukni, której nie było kiedy zaczęła opatrywać Calathala i przymknęła na chwilę oczy, żeby skupić się na magicznej operacji. Było to trudniejsze niż sądziła, bo wiele tkanek nie nadawało się do złączenia. Tylko kompleksowe odtworzenie dałoby zadowalający rezultat, ale na to nie było czasu, ani miejsca. "Posklejała" więc co mogła poświęcając na tą czynność może paręnaście sekund. Nie było tego wiele, ale na podróż do klasztoru musiało wystarczyć. Uniosła rękę i popatrzyła na ciemnawy kolor na sukni. "Cóż... Będzie to widać, ale może nikt nie zauważy."
Podniosła się ze śniegu i szybko dogoniła rozpędzającego się mężczyznę.
- Daleka droga przed nami - zauważyła mierząc go wzrokiem. Oby tylko nie wpadł na pomysł, żeby go poniosła na smoczym grzbiecie. Nie miała najmniejszej ochoty znowu się zmieniać. Ale nie to miała na myśli. Uznała bowiem, że to dobry moment na lepsze poznanie swojego opiekuna. - Może opowiesz mi coś o sobie. Czym właściwie się zajmujesz'? Mieszkasz gdzieś na stałe?
Byłaby to wielka złośliwość ze strony Paula, gdyby miał tą mapę przy sobie.
Wolała jednak myśleć pozytywnie i nie panikować za wcześnie.
- Szczerze wątpię, żeby do otwarcia jego komnaty wystarczył jakiś kawałek pręta - pomyślała "na głos" rozwiewając nadzieje łowcy. Była niemal pewna, że czarodziej odniósł się do kilku bardzo niegrzecznych sztuczek zabezpieczając swoje (i nieswoje) mienie, a być może wiele dowodów, które mogłyby go zdemaskować. - Nie będę tracić czasu na jakieś przeszukania. Wyważę drzwi razem ze ścianą jeśli będzie trzeba. Idę o zakład, że nie udałoby się ruszyć tych drzwi nawet z pasującym kluczem.
Owijanie bandażami torsu elfa wymagało szczególnego zbliżenia się do niego. Czasami musiała objąć go rękoma za plecami, aby podać sobie zwiniętą w rolkę końcówkę materiału. I WBREW POZOROM BYŁO TO OKROPNE PRZEŻYCIE! Bo pół biedy, gdyby jeszcze był zakrwawiony, albo nosił na skórze pot z wielu tygodni, ale on po prostu cuchnął ziołami tak intensywnie, że smoczyca musiała wstrzymać na ten czas oddech. Ale nawet to nie pomagało tak do końca pozbyć się zmysłu tak wyostrzonego, że wychwytywał ostrą woń nawet na bezdechu.
Na całe szczęście Calathal mówił za nią, wyrażając swoją opinię na temat zadania, które powierzył mu Morgan. To trochę odwracało jej uwagę od strasznego smrodu mazidła. Podziękowała też swoim umiejętnościom telepatycznym, które nie wymagały od niej poruszania ustami i wentylowania strun głosowych.
Skończyła. Ale nie była ze swojego dzieła zadowolona. Co prawda opatrunek nie spadał, ani nie uciskał za mocno i nawet nieźle wyglądał, ale uważała, że mogłaby to zrobić lepiej. "Może następnym razem" - pomyślała, a potem uśmiechnęła się delikatnie przez tą dziwną myśl.
- Nie musisz się spieszyć - oparła mu, co zabrzmiało jeszcze bardziej dwuznacznie, od słów łowcy. Dobre wyczucie smaku pradawnej nie wychwyciłoby tego drugiego dna, choćby walnęło o nie czołem. Taka już była... subtelna do bólu.
Widząc jak elf wstaje i stawia pierwsze kroki, postanowiła wykorzystać ten krótki czas, kiedy był zajęty rozchodzeniem obolałych kończyn i poświęcić trochę uwagi sobie i swojemu oparzonemu biodru. Nie chciała przy nim tego robić, bo taka już była, że nie okazywała słabości. Suknia zakrywała paskudnie popękaną ranę, którą trochę na własne życzenie jeszcze bardziej poszerzyła swoją transformacją. Całe szczęście, że miała doświadczenie z poparzeniami, więc mogła wyleczyć skórę i nawet odtworzyć uszkodzone tkanki, ale to był proces czasochłonny i nie miała na to wiele czasu. Zastosowała więc doraźne leczenie polegające na złączeniu otwartych spękań, przez które sączyła się nieprzyjemna w zapachu krew przemieszana z osoczem. Przyłożyła dłoń do plamy na sukni, której nie było kiedy zaczęła opatrywać Calathala i przymknęła na chwilę oczy, żeby skupić się na magicznej operacji. Było to trudniejsze niż sądziła, bo wiele tkanek nie nadawało się do złączenia. Tylko kompleksowe odtworzenie dałoby zadowalający rezultat, ale na to nie było czasu, ani miejsca. "Posklejała" więc co mogła poświęcając na tą czynność może paręnaście sekund. Nie było tego wiele, ale na podróż do klasztoru musiało wystarczyć. Uniosła rękę i popatrzyła na ciemnawy kolor na sukni. "Cóż... Będzie to widać, ale może nikt nie zauważy."
Podniosła się ze śniegu i szybko dogoniła rozpędzającego się mężczyznę.
- Daleka droga przed nami - zauważyła mierząc go wzrokiem. Oby tylko nie wpadł na pomysł, żeby go poniosła na smoczym grzbiecie. Nie miała najmniejszej ochoty znowu się zmieniać. Ale nie to miała na myśli. Uznała bowiem, że to dobry moment na lepsze poznanie swojego opiekuna. - Może opowiesz mi coś o sobie. Czym właściwie się zajmujesz'? Mieszkasz gdzieś na stałe?
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Elf rozmyślał przez chwilę o tym, co powiedziała Dinitris. Owszem, mogła mieć rację i zabezpieczenia pokoju Paula mogły być większe, niż po prostu zwyczajne drzwi i zwyczajny klucz, który by do nich pasował. Tym bardziej, że przecież był on istotą magiczną, która w dodatku władała też magią i to, chyba, na dość zaawansowanym poziomie. Z drugiej strony… mogło być zupełnie inaczej. Ostatecznie, i tak powinni być gotowi na każdą z możliwości, no i też nie dowiedzą się, co jest prawdą, jeśli w ogóle nie spróbują dostać się do pokoju zajmowanego przez chłopaka.
– Może być też tak, że on chciałby sprawiać wrażenie osoby, która zabezpieczyła swój pokój silną magią, a tak naprawdę nie zrobił tego i rzeczywiście wystarczy jedynie klucz do drzwi – odezwał się Calathal. Szczerze mówiąc, niezbyt podobała mu się wizja niszczenia ściany tylko po to, żeby dostać się do jednego pokoju. Wolałby, żeby ich działania nie zwróciły uwagi każdego z mieszkańców klasztoru, co na pewno zrobiłby dźwięk niszczonej ściany i jej kawałków, które spadałyby i na końcu uderzały w podłoże. Chyba, że Dinitris znała jakiś cichy sposób na zniszczenie ściany, o którym mu nie powiedziała…
– A może lepiej będzie podejść do tego trochę… ostrożniej? Mogłabyś zbadać drzwi pod względem występowania magicznych zabezpieczeń, jestem pewien, że znalazłabyś je, jeśli jakieś tam będą – wypowiedział się na temat propozycji wejścia, którą rzuciła wcześniej kobieta. Już te słowa mogły wskazywać jej, że dostanie się tam poprzez rozwiązanie siłowe, raczej mu się nie podobało – i byłoby to prawdą.
– Jeżeli ich tam nie będzie, to sam klucz powinien wystarczyć – dodał. Z drugiej strony, chyba przy okazji ukrył w poprzedniej wypowiedzi jakichś komplement na temat poziomu znajomości i stosowania magii, który prezentowała Dinitris. Zdał sobie z tego sprawę dopiero po czasie, więc nie mógłby już cofnąć tych słów, nawet gdyby chciał to zrobić. Dlatego też nie zaprzątał sobie tym głowy i spróbował ubrać się, a później wstać, gdy pradawna skończyła bandażować jego klatkę piersiową.
Jego pierwszym celem był powrót na polanę, na którym Dinitris walczyła z Paulem i przeszukanie ciała poległego smoka. Zrobił to w czasie, gdy kobieta zajmowała się swoimi obrażeniami – pomyślał, że nie musi mówić jej, gdzie idzie, bo już wcześniej powiedział jej przecież, że powinni przeszukać jego ciało. Gruba warstwa śniegu utrudniała trochę poruszanie się, nawet jemu – lodowemu elfowi, który przecież od małego żył i przemieszczał się w podobnych warunkach. W końcu dotarł na polanę, a chwilę później do ciała Paula. Kucnął przy nim i zaczął przeszukiwać, co – może dobrze, a może nie – nie było dla niego czymś, co robił pierwszy raz. Dlatego też wiedział, gdzie szukać.
Klucz do pokoju mógł być ukryty w jakiejś wewnętrznej kieszeni płaszcza, kurtki czy nawet koszuli albo spodni, w bucie także, a to tylko kilka możliwości. Dlatego też Calathal od razu zrezygnował ze sprawdzania zewnętrznych i od razu widocznych kieszeni, sakiewek i tym podobnych. Torby przy ciele nie widział, więc wyeliminował od razu to, że miałby ją przeszukiwać pod względem tego, że może mieć drugie dno lub ukrytą kieszonkę. Poszło dość szybko, bo już w wewnętrznej stronie płaszcza znalazł małą kieszonkę, w której wyczuł kształt klucza i właśnie stamtąd krótko później go wyciągnął. Wypełnił swój cel, więc nie musiał dłużej kucać przy ciele. Mogli też wracać do klasztoru – a gdyby ktoś ich „przyłapał”, mogliby wytłumaczyć się tym, że byli na spacerze, co zresztą także zaproponował elf.
Nie zgodził się z tym, że czeka ich daleka droga, jednak uwagę tę zachował dla siebie. Gdy ktoś – jak on na przykład – przebywa o wiele większe odległości, to droga stąd do klasztoru nie jest czymś, co można by było nazwać „długą drogą” albo „trudną drogą”. Nie przepadał też za opowiadaniem o sobie, co zresztą przed chwilą zaproponowała Dinitris. Zastanawiał się przez chwilę, co też jej odpowiedzieć. Zgodzić się, czy może niekoniecznie, tłumacząc się tym, że może zbyt krótko się znają, żeby rozmawiać na takie tematy. Z drugiej strony, może była to dobra okazja, żeby dowiedzieć się czegoś o niej.
– Pod warunkiem, że ty także opowiesz mi coś o sobie – odezwał się w końcu.
– Jestem… ogólnie mówiąc, najemnikiem. A jeśli miałbym to rozwinąć, to bardziej specjalizuję się w zwiadzie i ewentualnym wsparciu w walce tych, którzy używają broni białej. Czasem walczę w zwarciu, oczywiście… Czasami nawet zatrudniam się jako myśliwy, polujący na leśną zwierzynę łowną, gdy grupa takich łowców ma braki w ludziach albo coś takiego… Zawsze znajdę sobie jakąś pracę, którą mogę wykonać – odpowiedział na jedno z jej pytań, na to łatwiejsze i mniej osobiste.
– Mam miejsce, do którego mógłbym wrócić, ale jednocześnie też go nie mam… Wioska, w której się urodziłem, ostatecznie została spalona, a wcześniej jej mieszkańcy zostali zarażeni chorobą i zmarli na nią. Mi udało się przeżyć i uciec… Niby mógłbym tam wrócić i zbudować coś na tych ruinach albo w ich pobliżu, ale nie chcę tego zrobić. Dlatego też wędruję po świecie i zajmuję się różnymi rzeczami, żeby zawsze mieć za co kupić sobie jedzenie i pokój w karczmie – udzielił odpowiedzi na kolejne z jej pytań. Było to dość ogólnie, jednak podejrzewał, że Dinitris domyśli się, iż szczegóły przeznaczone są dla osób, które Cal zna lepiej i dłużej niż ją i, może kiedyś, powie jej coś więcej na ten temat. Morgan akurat wiedział więcej o jego młodości i o chorobie, która zabiła wszystkich mieszkańców miejsca, w którym się urodził, ale jego elf znał dłużej, więc nie było niczym dziwnym to, że wiedział o nim wiele więcej niż kobieta, którą poznał zaledwie kilka dni temu.
– Twoja kolej – powiedział do niej, uśmiechając się lekko.
– Teraz ty powiedz mi, skąd pochodzisz i czym się zajmujesz – dopowiedział po chwili. Miał nadzieję, że Dinitris odpowie na te pytania, chociaż równocześnie nie spodziewał się tego, że będzie wdawała się w szczegóły.
– Może być też tak, że on chciałby sprawiać wrażenie osoby, która zabezpieczyła swój pokój silną magią, a tak naprawdę nie zrobił tego i rzeczywiście wystarczy jedynie klucz do drzwi – odezwał się Calathal. Szczerze mówiąc, niezbyt podobała mu się wizja niszczenia ściany tylko po to, żeby dostać się do jednego pokoju. Wolałby, żeby ich działania nie zwróciły uwagi każdego z mieszkańców klasztoru, co na pewno zrobiłby dźwięk niszczonej ściany i jej kawałków, które spadałyby i na końcu uderzały w podłoże. Chyba, że Dinitris znała jakiś cichy sposób na zniszczenie ściany, o którym mu nie powiedziała…
– A może lepiej będzie podejść do tego trochę… ostrożniej? Mogłabyś zbadać drzwi pod względem występowania magicznych zabezpieczeń, jestem pewien, że znalazłabyś je, jeśli jakieś tam będą – wypowiedział się na temat propozycji wejścia, którą rzuciła wcześniej kobieta. Już te słowa mogły wskazywać jej, że dostanie się tam poprzez rozwiązanie siłowe, raczej mu się nie podobało – i byłoby to prawdą.
– Jeżeli ich tam nie będzie, to sam klucz powinien wystarczyć – dodał. Z drugiej strony, chyba przy okazji ukrył w poprzedniej wypowiedzi jakichś komplement na temat poziomu znajomości i stosowania magii, który prezentowała Dinitris. Zdał sobie z tego sprawę dopiero po czasie, więc nie mógłby już cofnąć tych słów, nawet gdyby chciał to zrobić. Dlatego też nie zaprzątał sobie tym głowy i spróbował ubrać się, a później wstać, gdy pradawna skończyła bandażować jego klatkę piersiową.
Jego pierwszym celem był powrót na polanę, na którym Dinitris walczyła z Paulem i przeszukanie ciała poległego smoka. Zrobił to w czasie, gdy kobieta zajmowała się swoimi obrażeniami – pomyślał, że nie musi mówić jej, gdzie idzie, bo już wcześniej powiedział jej przecież, że powinni przeszukać jego ciało. Gruba warstwa śniegu utrudniała trochę poruszanie się, nawet jemu – lodowemu elfowi, który przecież od małego żył i przemieszczał się w podobnych warunkach. W końcu dotarł na polanę, a chwilę później do ciała Paula. Kucnął przy nim i zaczął przeszukiwać, co – może dobrze, a może nie – nie było dla niego czymś, co robił pierwszy raz. Dlatego też wiedział, gdzie szukać.
Klucz do pokoju mógł być ukryty w jakiejś wewnętrznej kieszeni płaszcza, kurtki czy nawet koszuli albo spodni, w bucie także, a to tylko kilka możliwości. Dlatego też Calathal od razu zrezygnował ze sprawdzania zewnętrznych i od razu widocznych kieszeni, sakiewek i tym podobnych. Torby przy ciele nie widział, więc wyeliminował od razu to, że miałby ją przeszukiwać pod względem tego, że może mieć drugie dno lub ukrytą kieszonkę. Poszło dość szybko, bo już w wewnętrznej stronie płaszcza znalazł małą kieszonkę, w której wyczuł kształt klucza i właśnie stamtąd krótko później go wyciągnął. Wypełnił swój cel, więc nie musiał dłużej kucać przy ciele. Mogli też wracać do klasztoru – a gdyby ktoś ich „przyłapał”, mogliby wytłumaczyć się tym, że byli na spacerze, co zresztą także zaproponował elf.
Nie zgodził się z tym, że czeka ich daleka droga, jednak uwagę tę zachował dla siebie. Gdy ktoś – jak on na przykład – przebywa o wiele większe odległości, to droga stąd do klasztoru nie jest czymś, co można by było nazwać „długą drogą” albo „trudną drogą”. Nie przepadał też za opowiadaniem o sobie, co zresztą przed chwilą zaproponowała Dinitris. Zastanawiał się przez chwilę, co też jej odpowiedzieć. Zgodzić się, czy może niekoniecznie, tłumacząc się tym, że może zbyt krótko się znają, żeby rozmawiać na takie tematy. Z drugiej strony, może była to dobra okazja, żeby dowiedzieć się czegoś o niej.
– Pod warunkiem, że ty także opowiesz mi coś o sobie – odezwał się w końcu.
– Jestem… ogólnie mówiąc, najemnikiem. A jeśli miałbym to rozwinąć, to bardziej specjalizuję się w zwiadzie i ewentualnym wsparciu w walce tych, którzy używają broni białej. Czasem walczę w zwarciu, oczywiście… Czasami nawet zatrudniam się jako myśliwy, polujący na leśną zwierzynę łowną, gdy grupa takich łowców ma braki w ludziach albo coś takiego… Zawsze znajdę sobie jakąś pracę, którą mogę wykonać – odpowiedział na jedno z jej pytań, na to łatwiejsze i mniej osobiste.
– Mam miejsce, do którego mógłbym wrócić, ale jednocześnie też go nie mam… Wioska, w której się urodziłem, ostatecznie została spalona, a wcześniej jej mieszkańcy zostali zarażeni chorobą i zmarli na nią. Mi udało się przeżyć i uciec… Niby mógłbym tam wrócić i zbudować coś na tych ruinach albo w ich pobliżu, ale nie chcę tego zrobić. Dlatego też wędruję po świecie i zajmuję się różnymi rzeczami, żeby zawsze mieć za co kupić sobie jedzenie i pokój w karczmie – udzielił odpowiedzi na kolejne z jej pytań. Było to dość ogólnie, jednak podejrzewał, że Dinitris domyśli się, iż szczegóły przeznaczone są dla osób, które Cal zna lepiej i dłużej niż ją i, może kiedyś, powie jej coś więcej na ten temat. Morgan akurat wiedział więcej o jego młodości i o chorobie, która zabiła wszystkich mieszkańców miejsca, w którym się urodził, ale jego elf znał dłużej, więc nie było niczym dziwnym to, że wiedział o nim wiele więcej niż kobieta, którą poznał zaledwie kilka dni temu.
– Twoja kolej – powiedział do niej, uśmiechając się lekko.
– Teraz ty powiedz mi, skąd pochodzisz i czym się zajmujesz – dopowiedział po chwili. Miał nadzieję, że Dinitris odpowie na te pytania, chociaż równocześnie nie spodziewał się tego, że będzie wdawała się w szczegóły.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Elfka popatrzyła zdziwiona na Calathala. Przez tę wypowiedź o zaklęciach zaczęła się mocno zastanawiać, czy elf przypadkiem nie ściął któregoś z drzew własną głową. Bardzo się starała nie komentować tego co usłyszała i w rezultacie całkiem nieźle jej to wyszło, a nawet na sam koniec przyznała mu "rację" potulnie potakując główką i pomyślała: "Oby Paul był skończonym debilem". Gdyby się okazało, że jednak tak, byłaby jednocześnie pocieszona i niepocieszona, bo wtedy Calathal uszedłby z życiem, ale świadczyłoby to bardzo źle o smoczej połowie poległego maga.
Ostatecznie zgodziła się sprawdzić drzwi zanim spróbują je otworzyć - to była najrozsądniejsza propozycja elfa.
Uniosła wzrok na jego plecy, kiedy oddalał się od niej w stronę skąd tutaj przeleciał trafiony magicznym ciosem. Kiedy tak teraz na to popatrzyła, to uznała, że to prawdziwy cud, że Calathal przeżył takie uderzenie, a już na pewno, że może jeszcze sam, bez niczyjej pomocy chodzić. Od wieków wiedziała jak kruche są ludzkie i elfie kości i jak cienka była ich skóra, pozbawiona metalowego pancerza w postaci zbroi, albo kolczugi. Elf, którego poznała w zamku nie miał zbroi. Nosił zwykłe ubrania, mimo wielkich niebezpieczeństw czyhających na jego ścieżkach. Pragmatyczna smoczyca nie potrafiła tego zrozumieć, ale temat jego ubioru odłożyła na później - czyli na półkę zwaną: "nigdy".
Kiedy Calathal oddalił się w kierunku polany, uznała, że to bardzo dobra okazja na podreperowanie własnego zdrowia. Upewniła się tylko, że elf zajął się przeszukiwaniem trupa półsmoka - co, dzięki smoczemu wzrokowi - nie było żadnym problemem - a potem przyłożyła dłoń do biodra i skupiła się na koncentracji swojej mocy i wizualizacji obrażeń. Wyglądało to inaczej, niż niektórzy medycy to by sobie wyobrażali, gdyż podmiotem leczenia nie było elfie ciało, które, ku przypomnieniu, było tylko doskonale spreparowaną powłoką, ale najprawdziwsze tkanki smocze, zmutowane i widoczne gołym okiem, gdy ma się odpowiednio pasujący magiczny klucz, dzięki któremu jest możliwy powrót do właściwej formy. To dlatego pierwsza przemiana w istotę ludzką i na odwrót, zajmuje kilkanaście lat ćwiczeń i poprawek zanim dojdzie się do perfekcji. Na szczęście Dinitris potrafiła władać magią intuicyjnie, dlatego nie musiała marnować czasu na skomplikowane inkantacje, czy malowanie wzorów, a w przypadku leczenia rany wystarczyło "zajrzeć" wgłąb swojego ciała i odtworzyć porządek i harmonię. Tak właśnie działała magia Porządku, którą dopiero poznawała.
Niestety, o ile z poparzonym naskórkiem jakoś sobie poradziła, to z mięśniami było już ciężej. Nie bardzo wiedziała jak je odtworzyć, a z racji tego, że czas się jej kończył odtworzyła jeszcze materiał sukni, żeby nie wzbudzał podejrzeń, a resztę postanowiła zostawić Morganowi. Poszła w stronę polany i dołączyła do elfa, który czekał już na nią gotów do drogi powrotnej - z kluczem w ręku, na co zareagowała uniesieniem jednej brwi i delikatnym uśmiechem. Klucz już był i teraz wystarczy tylko odnaleźć drzwi.
Dinitris chciała poznać lepiej swojego towarzysza, ale nie nalegała przecież. Jeśli by jej odmówił, to by się wcale nie obraziła. Zwykle nie interesowała się życiem ludzi i ich przeszłością, gdyż zazwyczaj było ono nudne, a nawet monotonne. Osoba Calathala to co innego. Był elfem, a więc był długowieczny i mógł być nawet starszy od niej, co mogło przełożyć się na więcej interesujących przygód, które mógł przeżyć. Ponadto, i co najważniejsze: elfy szanowały smoki. Nie wszystkie, ale zdecydowana większość - stąd duży plus już na starcie na korzyść elfa-najemnika. No i na końcu była właśnie rzeczona profesja, którą się pałał. Zatrudniając się do ciekawych misji mógł zwiedzać świat, poznawać nowe miejsca i spotykać interesujących ludzi - to było coś co ją najbardziej interesowało w tym "zawodzie".
Głęboki śnieg nie sprawiał jej problemów w poruszaniu się do przodu. Chrzęścił pod jej bosymi stopami i przyklejał się do błękitnej sukni, z której od czasu do czasu musiała go strzepywać, ale nie przerywała przy tym marszu u boku elfa. Z racji swojej nadludzkiej siły nie czuła zmęczenia, a dzięki smoczej krwi krążącej w żyłach, nie odczuwała także chłodu. Drogę umilało jej towarzystwo Calathala, który jednak nie okazał się zbyt wylewnym rozmówcą i ograniczył się tylko do rzeczowej odpowiedzi na jej pytania nie dodając nic "od siebie". Nie byłaby sobą, gdyby miała mu to za złe. Przyzwyczaiła się do tego. O dziwo najbardziej wylewnym jej dotychczasowym znajomym był Paul... którego zabili. Nie. "On go zabił" - pomyślała z zamyśleniem i popatrzyła na Calathala, kiedy coś do niej zagadał. Zauważyła lekki uśmiech na jego ustach, który w jakiś sposób wydawał się jej sztuczny. A może to było tylko złudzenie. Mogłaby mu czytać w myślach, żeby się upewnić, co do szczerości jego intencji, ale nie mogła być aż tak bezczelna. Zresztą, siedzenie komuś w głowie było nadzwyczaj męczące - z psychicznego punktu widzenia.
Powróciła wzrokiem w dół i kopnęła górkę śniegu, a spod niej wytoczył się okazały kamień..., który potoczył się na cztery łokcie dalej. Normalnie po takim wybryku stopa elfki nawet chroniona butem powinna nieźle ucierpieć, ale ona tylko w milczeniu szła dalej.
- "Pochodzę zza morza. Wyklułam się i wychowywałam w niewoli, w podziemnych lochach zamku. Więc to miejsce można uznać, że moje pochodzenie. Kiedy urosłam, uwolniłam się sama i zawarłam z moim dotychczasowym uzurpatorem umowę, wedle której strzegłam bezpieczeństwa królestwa w zamian za schronienie i nieograniczony dostęp do strzeżonych zbiorów ksiąg magicznych. Niestety zamek został zaatakowany przez armię z innym smokiem, dużo większym i silniejszym ode mnie, a że nasza umowa z królem nie mówiła nic o poświęcaniu życia..." - wzruszyła ramionami robiąc krótką telepatyczną przerwę, która zostawiła domyślne zakończenie tego rozdziału do dopowiedzenia sobie i kontynuowała: - "Przeleciałam ocean i tak oto zagościłam w Aralanii. Potem było już różnie. Najpierw nauczyłam się zmieniać postać, żeby móc w ogóle wyjść z ukrycia. Przez kilkaset ostatnich lat zajmuję się głównie obserwacją ludzi i unikaniem kłopotów. Morgana poznałam, kiedy nieomal bym go zjadła. Może trochę zbytnio się rozgościłam w Górach Słonecznych i ktoś w końcu wezwał maga, żeby się ze mną rozprawił. I tak pojawił się Morgan. Chciałam go najpierw przepędzić, a potem zabić, ale mnie pokonał. Ku mojemu zaskoczeniu, nie zrobił tego do czego został zatrudniony. Wyleczył moje rany i przemycił mnie do klasztoru, gdzie dał mi prawdziwe schronienie i zajęcie."
- "Oraz nieograniczony dostęp do wiedzy w bibliotekach" - dodała myślowo kończąc swoją opowieść.
Ostatecznie zgodziła się sprawdzić drzwi zanim spróbują je otworzyć - to była najrozsądniejsza propozycja elfa.
Uniosła wzrok na jego plecy, kiedy oddalał się od niej w stronę skąd tutaj przeleciał trafiony magicznym ciosem. Kiedy tak teraz na to popatrzyła, to uznała, że to prawdziwy cud, że Calathal przeżył takie uderzenie, a już na pewno, że może jeszcze sam, bez niczyjej pomocy chodzić. Od wieków wiedziała jak kruche są ludzkie i elfie kości i jak cienka była ich skóra, pozbawiona metalowego pancerza w postaci zbroi, albo kolczugi. Elf, którego poznała w zamku nie miał zbroi. Nosił zwykłe ubrania, mimo wielkich niebezpieczeństw czyhających na jego ścieżkach. Pragmatyczna smoczyca nie potrafiła tego zrozumieć, ale temat jego ubioru odłożyła na później - czyli na półkę zwaną: "nigdy".
Kiedy Calathal oddalił się w kierunku polany, uznała, że to bardzo dobra okazja na podreperowanie własnego zdrowia. Upewniła się tylko, że elf zajął się przeszukiwaniem trupa półsmoka - co, dzięki smoczemu wzrokowi - nie było żadnym problemem - a potem przyłożyła dłoń do biodra i skupiła się na koncentracji swojej mocy i wizualizacji obrażeń. Wyglądało to inaczej, niż niektórzy medycy to by sobie wyobrażali, gdyż podmiotem leczenia nie było elfie ciało, które, ku przypomnieniu, było tylko doskonale spreparowaną powłoką, ale najprawdziwsze tkanki smocze, zmutowane i widoczne gołym okiem, gdy ma się odpowiednio pasujący magiczny klucz, dzięki któremu jest możliwy powrót do właściwej formy. To dlatego pierwsza przemiana w istotę ludzką i na odwrót, zajmuje kilkanaście lat ćwiczeń i poprawek zanim dojdzie się do perfekcji. Na szczęście Dinitris potrafiła władać magią intuicyjnie, dlatego nie musiała marnować czasu na skomplikowane inkantacje, czy malowanie wzorów, a w przypadku leczenia rany wystarczyło "zajrzeć" wgłąb swojego ciała i odtworzyć porządek i harmonię. Tak właśnie działała magia Porządku, którą dopiero poznawała.
Niestety, o ile z poparzonym naskórkiem jakoś sobie poradziła, to z mięśniami było już ciężej. Nie bardzo wiedziała jak je odtworzyć, a z racji tego, że czas się jej kończył odtworzyła jeszcze materiał sukni, żeby nie wzbudzał podejrzeń, a resztę postanowiła zostawić Morganowi. Poszła w stronę polany i dołączyła do elfa, który czekał już na nią gotów do drogi powrotnej - z kluczem w ręku, na co zareagowała uniesieniem jednej brwi i delikatnym uśmiechem. Klucz już był i teraz wystarczy tylko odnaleźć drzwi.
Dinitris chciała poznać lepiej swojego towarzysza, ale nie nalegała przecież. Jeśli by jej odmówił, to by się wcale nie obraziła. Zwykle nie interesowała się życiem ludzi i ich przeszłością, gdyż zazwyczaj było ono nudne, a nawet monotonne. Osoba Calathala to co innego. Był elfem, a więc był długowieczny i mógł być nawet starszy od niej, co mogło przełożyć się na więcej interesujących przygód, które mógł przeżyć. Ponadto, i co najważniejsze: elfy szanowały smoki. Nie wszystkie, ale zdecydowana większość - stąd duży plus już na starcie na korzyść elfa-najemnika. No i na końcu była właśnie rzeczona profesja, którą się pałał. Zatrudniając się do ciekawych misji mógł zwiedzać świat, poznawać nowe miejsca i spotykać interesujących ludzi - to było coś co ją najbardziej interesowało w tym "zawodzie".
Głęboki śnieg nie sprawiał jej problemów w poruszaniu się do przodu. Chrzęścił pod jej bosymi stopami i przyklejał się do błękitnej sukni, z której od czasu do czasu musiała go strzepywać, ale nie przerywała przy tym marszu u boku elfa. Z racji swojej nadludzkiej siły nie czuła zmęczenia, a dzięki smoczej krwi krążącej w żyłach, nie odczuwała także chłodu. Drogę umilało jej towarzystwo Calathala, który jednak nie okazał się zbyt wylewnym rozmówcą i ograniczył się tylko do rzeczowej odpowiedzi na jej pytania nie dodając nic "od siebie". Nie byłaby sobą, gdyby miała mu to za złe. Przyzwyczaiła się do tego. O dziwo najbardziej wylewnym jej dotychczasowym znajomym był Paul... którego zabili. Nie. "On go zabił" - pomyślała z zamyśleniem i popatrzyła na Calathala, kiedy coś do niej zagadał. Zauważyła lekki uśmiech na jego ustach, który w jakiś sposób wydawał się jej sztuczny. A może to było tylko złudzenie. Mogłaby mu czytać w myślach, żeby się upewnić, co do szczerości jego intencji, ale nie mogła być aż tak bezczelna. Zresztą, siedzenie komuś w głowie było nadzwyczaj męczące - z psychicznego punktu widzenia.
Powróciła wzrokiem w dół i kopnęła górkę śniegu, a spod niej wytoczył się okazały kamień..., który potoczył się na cztery łokcie dalej. Normalnie po takim wybryku stopa elfki nawet chroniona butem powinna nieźle ucierpieć, ale ona tylko w milczeniu szła dalej.
- "Pochodzę zza morza. Wyklułam się i wychowywałam w niewoli, w podziemnych lochach zamku. Więc to miejsce można uznać, że moje pochodzenie. Kiedy urosłam, uwolniłam się sama i zawarłam z moim dotychczasowym uzurpatorem umowę, wedle której strzegłam bezpieczeństwa królestwa w zamian za schronienie i nieograniczony dostęp do strzeżonych zbiorów ksiąg magicznych. Niestety zamek został zaatakowany przez armię z innym smokiem, dużo większym i silniejszym ode mnie, a że nasza umowa z królem nie mówiła nic o poświęcaniu życia..." - wzruszyła ramionami robiąc krótką telepatyczną przerwę, która zostawiła domyślne zakończenie tego rozdziału do dopowiedzenia sobie i kontynuowała: - "Przeleciałam ocean i tak oto zagościłam w Aralanii. Potem było już różnie. Najpierw nauczyłam się zmieniać postać, żeby móc w ogóle wyjść z ukrycia. Przez kilkaset ostatnich lat zajmuję się głównie obserwacją ludzi i unikaniem kłopotów. Morgana poznałam, kiedy nieomal bym go zjadła. Może trochę zbytnio się rozgościłam w Górach Słonecznych i ktoś w końcu wezwał maga, żeby się ze mną rozprawił. I tak pojawił się Morgan. Chciałam go najpierw przepędzić, a potem zabić, ale mnie pokonał. Ku mojemu zaskoczeniu, nie zrobił tego do czego został zatrudniony. Wyleczył moje rany i przemycił mnie do klasztoru, gdzie dał mi prawdziwe schronienie i zajęcie."
- "Oraz nieograniczony dostęp do wiedzy w bibliotekach" - dodała myślowo kończąc swoją opowieść.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Udało mu się znaleźć klucz, jednak zajęło to chwilę i ostatecznie ukryty był w malutkiej kieszonce koszuli chłopaka, która dla większości osób mogłaby wyglądać po prostu, jak zagięcie materiału. Zresztą, dla niego na początku też tak wyglądała, jednak w tamtym miejscu wyczuł nieduży, metalowy przedmiot, który kształtem przypomniał to, czego szukał. Znalezienie sposobu na wydostanie go było już wyłącznie kwestią czasu. Chwilę później klucz spoczywał już w dłoni Calathala – w tym czasie Dinitris dogoniła go i oboje mogli udać się w drogę powrotną do klasztoru, z jasnym celem dostania się do pokoju pokonanego chłopaka i przeszukania go.
W trakcie tej podróży, zaczęli rozmawiać, mówiąc trochę o sobie i poznając się nieco lepiej. Wcześniej, chyba, albo nie mieli ku temu okazji, albo nie było czasu na takie rozmowy. Teraz mogli to nadrobić, przynajmniej w jakimś stopniu, przy okazji zajmując się czymś w czasie tej przechadzki. Jemu poruszanie się przez śnieg nie sprawiało tyle problemów, co Dinitris – nie dość, że był ubrany bardziej… praktycznie, to był też elfem, który dodatkowo urodził się w zimnym i pokrytym śniegiem regionie, a także spędził tam część swojego życia. Ogólnie mówiąc, było mu o wiele łatwiej podróżować przez śnieg, niż jej, jednak mimo wszystko, starał się utrzymać jej prędkość poruszania się, żeby nie została w tyle. Wyszło też na to, że jako pierwszy miał odpowiedzieć na jej pytanie, jednak od razu zaznaczył, że liczy na to, iż Dinitris się zrewanżuje i sama także na nie odpowie. Słuchał uważnie, gdy usłyszał jej głos w swojej głowie. Chyba nadal jeszcze nie do końca przyzwyczaił się do tego, że za każdym razem ich rozmowy będą wyglądały właśnie tak – on będzie mówił normalnie, wykorzystując do tego swój głos i usta, a ona będzie odpowiadała mu poprzez telepatyczne przekazanie swojego głosu bezpośrednio do jego głowy.
– I, jak długo to już trwa. Znaczy… Chciałem zapytać o to, jak długo mieszkasz w klasztorze, którym opiekuje się Morgan? - odparł, poprawiając się też i precyzując swoje pytanie. Wcześniej – po tym, jak dowiedział się, że jest ona smokiem – już domyślał się, że Dinitris może być starsza od niego, nawet biorąc pod uwagę to, że elfy i smoki są uważane za rasy długowieczne. Nie chciał pytać jej o to wprost, bo wiedział też, że raczej nie wypada tego robić, dlatego też pozostawił sobie jedynie domysły, które może nawet okazałyby się nie do końca prawdziwe. Nie chodziło też o to, że mogłaby być starsza od niego kilkukrotnie, bo nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt lat różnicy właściwie nie było czymś dużym, nie w przypadku ras, do których oboje należeli.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać, ale… zastanawia mnie, czy nie mówisz od urodzenia, czy może jesteś taka przez jakieś wydarzenie w twoim życiu, którego skutkiem był właśnie brak możliwości mówienia? - zapytał, nawet w jego głosie dało wyczuć się nutę niepewności, jakby sam nie był przekonany, czy na pewno chce o to pytać. Właściwie, właśnie tak mniej więcej było, bo jeśli chodziło o drugą możliwość, to mógł przecież sprawić, że Dinitris przywoła w swej pamięci jakieś przykre wspomnienia, które może stara się trzymać tak daleko, żeby w ogóle o nich nie pamiętać.
Po jakimś czasie, w oddali zamajaczyły w końcu mury otaczające klasztor, jednak musieli przejść jeszcze kawałek, żeby do nich dotrzeć. Przy okazji mogli też skierować się lekko w prawo, aby wejść na drogę, na której śnieg nie przeszkadzał tak bardzo, jak na ścieżce, którą szli teraz. Calathal dostrzegł już na początku to, że Dinitris ma małe problemy z poruszaniem się tędy, więc swe kroki skierował właśnie w stronę drogi prowadzącej do bramy wejściowej, sprawiając też, że jego towarzyszka również poszła właśnie w tamtym kierunku.
Mnich pełniący „wartę” przy bramie, bez słowa otworzył przed nimi wrota i wpuścił ich do środka. Widocznie wiedział, kim byli i wiedział też, że nie dość, że tu mieszkali, to byli też znajomymi Morgana… który zresztą „przywitał” ich krótko po tym, jak dostali się na teren klasztoru. Wyglądało na to, że w czasie ich nieobecności coś się tu stało.
– Gdzie byliście!? Szukał was wszędzie, gdzie wiedział, że moglibyście być – zapytał od razu, może trochę niepotrzebnie podnosząc głos na samym początku.
– Na spacerze – odparł od razu elf, zgodnie zresztą z tym, co wcześniej ustalili on i Dinitris.
– Gdy was nie było, w jednym z pokoi mieszkalnych coś wybuchło. Co prawda, na zewnątrz nie zostało nic uszkodzone, jednak w środku może być gorzej, co więcej, ktoś mógł w tym czasie znajdować się w tym pokoju… Co prawda, zajmował go Paul, jednak to nie oznacza, że tylko on miał tam wstęp – wyjaśnił im sytuację.
– Próbował się tam dostać, jednak żaden z moich kluczy nie pasuje do tego zamka. Siłą także nie udało się otworzyć tych drzwi – dopowiedział. Cal sądził, że chłopak mógł wymienić zamek w drzwiach swojego pokoju, gdy wiedział, że nikt nie będzie mu przeszkadzał i nikt się o tym nie dowie.
– Może my spróbujemy… Wiesz, gdzie znajduje się ten pokój? - odparł, pytanie kierując do Dinitris. Mogliby tam udać się jedynie we dwoje i na własną rękę dostać się do jego pokoju, nie ukrywając też niektórych rzeczy i informacji, które musieliby zataić, gdy byłby z nimi Morgan.
W trakcie tej podróży, zaczęli rozmawiać, mówiąc trochę o sobie i poznając się nieco lepiej. Wcześniej, chyba, albo nie mieli ku temu okazji, albo nie było czasu na takie rozmowy. Teraz mogli to nadrobić, przynajmniej w jakimś stopniu, przy okazji zajmując się czymś w czasie tej przechadzki. Jemu poruszanie się przez śnieg nie sprawiało tyle problemów, co Dinitris – nie dość, że był ubrany bardziej… praktycznie, to był też elfem, który dodatkowo urodził się w zimnym i pokrytym śniegiem regionie, a także spędził tam część swojego życia. Ogólnie mówiąc, było mu o wiele łatwiej podróżować przez śnieg, niż jej, jednak mimo wszystko, starał się utrzymać jej prędkość poruszania się, żeby nie została w tyle. Wyszło też na to, że jako pierwszy miał odpowiedzieć na jej pytanie, jednak od razu zaznaczył, że liczy na to, iż Dinitris się zrewanżuje i sama także na nie odpowie. Słuchał uważnie, gdy usłyszał jej głos w swojej głowie. Chyba nadal jeszcze nie do końca przyzwyczaił się do tego, że za każdym razem ich rozmowy będą wyglądały właśnie tak – on będzie mówił normalnie, wykorzystując do tego swój głos i usta, a ona będzie odpowiadała mu poprzez telepatyczne przekazanie swojego głosu bezpośrednio do jego głowy.
– I, jak długo to już trwa. Znaczy… Chciałem zapytać o to, jak długo mieszkasz w klasztorze, którym opiekuje się Morgan? - odparł, poprawiając się też i precyzując swoje pytanie. Wcześniej – po tym, jak dowiedział się, że jest ona smokiem – już domyślał się, że Dinitris może być starsza od niego, nawet biorąc pod uwagę to, że elfy i smoki są uważane za rasy długowieczne. Nie chciał pytać jej o to wprost, bo wiedział też, że raczej nie wypada tego robić, dlatego też pozostawił sobie jedynie domysły, które może nawet okazałyby się nie do końca prawdziwe. Nie chodziło też o to, że mogłaby być starsza od niego kilkukrotnie, bo nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt lat różnicy właściwie nie było czymś dużym, nie w przypadku ras, do których oboje należeli.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać, ale… zastanawia mnie, czy nie mówisz od urodzenia, czy może jesteś taka przez jakieś wydarzenie w twoim życiu, którego skutkiem był właśnie brak możliwości mówienia? - zapytał, nawet w jego głosie dało wyczuć się nutę niepewności, jakby sam nie był przekonany, czy na pewno chce o to pytać. Właściwie, właśnie tak mniej więcej było, bo jeśli chodziło o drugą możliwość, to mógł przecież sprawić, że Dinitris przywoła w swej pamięci jakieś przykre wspomnienia, które może stara się trzymać tak daleko, żeby w ogóle o nich nie pamiętać.
Po jakimś czasie, w oddali zamajaczyły w końcu mury otaczające klasztor, jednak musieli przejść jeszcze kawałek, żeby do nich dotrzeć. Przy okazji mogli też skierować się lekko w prawo, aby wejść na drogę, na której śnieg nie przeszkadzał tak bardzo, jak na ścieżce, którą szli teraz. Calathal dostrzegł już na początku to, że Dinitris ma małe problemy z poruszaniem się tędy, więc swe kroki skierował właśnie w stronę drogi prowadzącej do bramy wejściowej, sprawiając też, że jego towarzyszka również poszła właśnie w tamtym kierunku.
Mnich pełniący „wartę” przy bramie, bez słowa otworzył przed nimi wrota i wpuścił ich do środka. Widocznie wiedział, kim byli i wiedział też, że nie dość, że tu mieszkali, to byli też znajomymi Morgana… który zresztą „przywitał” ich krótko po tym, jak dostali się na teren klasztoru. Wyglądało na to, że w czasie ich nieobecności coś się tu stało.
– Gdzie byliście!? Szukał was wszędzie, gdzie wiedział, że moglibyście być – zapytał od razu, może trochę niepotrzebnie podnosząc głos na samym początku.
– Na spacerze – odparł od razu elf, zgodnie zresztą z tym, co wcześniej ustalili on i Dinitris.
– Gdy was nie było, w jednym z pokoi mieszkalnych coś wybuchło. Co prawda, na zewnątrz nie zostało nic uszkodzone, jednak w środku może być gorzej, co więcej, ktoś mógł w tym czasie znajdować się w tym pokoju… Co prawda, zajmował go Paul, jednak to nie oznacza, że tylko on miał tam wstęp – wyjaśnił im sytuację.
– Próbował się tam dostać, jednak żaden z moich kluczy nie pasuje do tego zamka. Siłą także nie udało się otworzyć tych drzwi – dopowiedział. Cal sądził, że chłopak mógł wymienić zamek w drzwiach swojego pokoju, gdy wiedział, że nikt nie będzie mu przeszkadzał i nikt się o tym nie dowie.
– Może my spróbujemy… Wiesz, gdzie znajduje się ten pokój? - odparł, pytanie kierując do Dinitris. Mogliby tam udać się jedynie we dwoje i na własną rękę dostać się do jego pokoju, nie ukrywając też niektórych rzeczy i informacji, które musieliby zataić, gdy byłby z nimi Morgan.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Droga z powrotem nie należała do najłatwiejszych, ale dzięki jej sile i jego wytrwałości pokonali dość spory odcinek w całkiem niedługim czasie. Rozmowa, choć z początku drętwa, była jedyną atrakcją w tym monotonnym krajobrazie, w którym powtarzały się bez końca te same elementy typu drzewo, pagórek, dolina, zagajnik... Cała sceneria była podobna do bezkresnej pustyni, z tą różnicą, że zamiast piasku, pokrywała ją gruba kołderka jaskrawego białego puchu. Dinitris miała spory problem ze swoim odzieniem, które nie nadawało się na takie warunki. Suknia, choć piękna i pasująca do jej urody, była wyjątkowo kłopotliwa w pokonywaniu głębokich zasp. Najchętniej by ją zrzuciła i założyła jakieś spodnie.
Pomimo małych trudności nie odstępowała jakoś bardzo od wprawionego w takich wyzwaniach elfa. Dinitris starała się jak mogła, nie spowalniać marszu, odpowiadając na jego pytania, by jakoś umilić wspólnie spędzony czas.
- Mieszkam tu dopiero czwarty rok - popatrzyła na niego z ukosa. To pytanie miało chyba drugie dno, którego zaczęła się domyślać. - Jeśli ci o to chodzi, to nie jestem aż tak stara jakby to się mogło wydawać. Liczę trochę ponad cztery setki lat - zdradziła nie czując jakiś powodów do ukrywania swojego wieku. Smoki i elfy, choć nieśmiertelne, dojrzewają i dorastają w różnym tempie. - A ty zdradzisz mi swój wiek, elfie? - zapytała lekko się uśmiechając.
W końcu jednak Calathal zapytał o coś bardzo osobistego, co spowodowało, że elfka uniosła wzrok i popatrzyła znacznie dalej niż w kierunku celu, który mieścił się za następnym pagórkiem. Tak jak na wcześniejsze pytania odpowiadała prawie od razu, tak teraz milczała, a raczej odsunęła się myślami od ciekawskiego najemnika. Dinitris miała świadomość swoich zalet i wad. Największą skazą na jej umiarkowanie rozdmuchanym ego było jej kalectwo, którego dorobiła się po zdradzie. Wspomnienie tamtej historii nie należało do przyjemnych i dopóki nie odzyska tego co utraciła już zawsze będzie to do niej wracało.
- Mogłam mówić tak jak każdy. Ale po tym jak zostałam schwytana i złożona na rytualnym ołtarzu, zanim poderżnięto mi gardło, dla zabawy odcięto mi język. Z małą pomocą udało mi się uwolnić i przeżyć, ale głosu już nigdy nie odzyskałam. Może kiedyś uda mi się naprawić... odtworzyć go, albo spotkać kogoś, kto będzie chciał mi pomóc, ale to nie takie proste.
Zwróciła na niego wzrok.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Z uwagi na moje bezpieczeństwo. Dobrze?
Akurat Calathala uznała za zdolnego dochowania tajemnicy i nie musiała się o to martwić. Skoro Morgan właśnie jemu powierzył misję jej ochrony, to znaczy, że mu bezwzględnie ufał.
Gdy stanęli na dziedzińcu i zostali niezbyt ciepło powitani przez Morgana, Dinitris od razu domyśliła się, że powodem mógł być ich niedoszły zabójca. W innych okolicznościach elfka wcale by się nie przejęła jakimiś wypadkami w klasztorze. Z reguły trzymała się z dala od problemów i wypadków pośród czarodziejskiej społeczności, gdyż nie chciała się wychylać i bardziej angażować w ich sprawy. Zwykle poszłaby do swojej komnaty i zostawiła histeryzującego starca sam na sam ze swoimi zagadkami, ale tak się dobrze złożyło, że mieli zwiedzić pokój Paula od razu po powrocie.
Złociste oczy elfki powędrowały do Calathala, gdy zapytał ją o drogę. Tym razem odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy i bez słowa wyminęła Morgana prosząc go myślowo, żeby trzymał się ze swoimi podopiecznymi z daleka od tego pokoju. Morgan posłuchał rady smoczycy i szybko nakazał starszym magom ewakuację całej ćwiartki zachodniego skrzydła.
- Bądźcie ostrożni - powiedział na pożegnanie i zostawił ich zmierzających na drugie piętro po krętych schodach, w których mijali schodzących w dół adeptów w różnym wieku. W końcu para elfów stanęła przed drewnianymi drzwiami i dylematem - czy czyhała na nich pułapka, czy może wystarczyło przekręcić klucz w zamku i wejść do środka.
- Poczekaj chwilę - Dinitris poprosiła go telepatycznie i zbliżyła się do drzwi zamykając oczy. Uniosła lewą dłoń i położyła ją na popękanej ościeżnicy. Jej wrażliwość magiczna zlokalizowała za progiem zaklęcie zwierciadła. Dość paskudne, ale nieco prymitywne, za to na pewno skuteczne. Była pewna, że sobie z nim poradzi, więc cofnęła się, żeby pozwolić Calathalowi na otwarcie drzwi. A kiedy już to zrobił, wtargnęła między niego, a taflę szkła za progiem, które jak tylko otworzyły się drzwi, zafalowało i rzuciło się na elfkę swoimi hipnotyzującymi odbiciami, na które od patrzenia dostawało się zawrotów głowy, a potem nęciło do swego wnętrza, aby uwięzić umysł i ciało ofiary po drugiej stronie zwierciadła aż do przybycia właściciela nietypowej pułapki.
Dinitris od razu wiedziała co czynić. Odrzuciła wizję narzuconą jej przez magiczne lustro i wyczarowała kulę energii, którą wycelowała... w samą siebie, a w rzeczywistości w swoje szklane odbicie. Kula energii wypłynęła z dłoni skierowanej w taflę, które w zderzeniu z magicznym wytworem spowodowało jego całkowite rozbicie. Setki kawałków szkła spłynęło na podłogę, zmieniając się w srebrzysty pył w akompaniamencie dźwięku odbijających się od siebie dzwonków. Subtelne rozwiązanie jak na kogoś o złych zamiarach.
Pomimo małych trudności nie odstępowała jakoś bardzo od wprawionego w takich wyzwaniach elfa. Dinitris starała się jak mogła, nie spowalniać marszu, odpowiadając na jego pytania, by jakoś umilić wspólnie spędzony czas.
- Mieszkam tu dopiero czwarty rok - popatrzyła na niego z ukosa. To pytanie miało chyba drugie dno, którego zaczęła się domyślać. - Jeśli ci o to chodzi, to nie jestem aż tak stara jakby to się mogło wydawać. Liczę trochę ponad cztery setki lat - zdradziła nie czując jakiś powodów do ukrywania swojego wieku. Smoki i elfy, choć nieśmiertelne, dojrzewają i dorastają w różnym tempie. - A ty zdradzisz mi swój wiek, elfie? - zapytała lekko się uśmiechając.
W końcu jednak Calathal zapytał o coś bardzo osobistego, co spowodowało, że elfka uniosła wzrok i popatrzyła znacznie dalej niż w kierunku celu, który mieścił się za następnym pagórkiem. Tak jak na wcześniejsze pytania odpowiadała prawie od razu, tak teraz milczała, a raczej odsunęła się myślami od ciekawskiego najemnika. Dinitris miała świadomość swoich zalet i wad. Największą skazą na jej umiarkowanie rozdmuchanym ego było jej kalectwo, którego dorobiła się po zdradzie. Wspomnienie tamtej historii nie należało do przyjemnych i dopóki nie odzyska tego co utraciła już zawsze będzie to do niej wracało.
- Mogłam mówić tak jak każdy. Ale po tym jak zostałam schwytana i złożona na rytualnym ołtarzu, zanim poderżnięto mi gardło, dla zabawy odcięto mi język. Z małą pomocą udało mi się uwolnić i przeżyć, ale głosu już nigdy nie odzyskałam. Może kiedyś uda mi się naprawić... odtworzyć go, albo spotkać kogoś, kto będzie chciał mi pomóc, ale to nie takie proste.
Zwróciła na niego wzrok.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Z uwagi na moje bezpieczeństwo. Dobrze?
Akurat Calathala uznała za zdolnego dochowania tajemnicy i nie musiała się o to martwić. Skoro Morgan właśnie jemu powierzył misję jej ochrony, to znaczy, że mu bezwzględnie ufał.
Gdy stanęli na dziedzińcu i zostali niezbyt ciepło powitani przez Morgana, Dinitris od razu domyśliła się, że powodem mógł być ich niedoszły zabójca. W innych okolicznościach elfka wcale by się nie przejęła jakimiś wypadkami w klasztorze. Z reguły trzymała się z dala od problemów i wypadków pośród czarodziejskiej społeczności, gdyż nie chciała się wychylać i bardziej angażować w ich sprawy. Zwykle poszłaby do swojej komnaty i zostawiła histeryzującego starca sam na sam ze swoimi zagadkami, ale tak się dobrze złożyło, że mieli zwiedzić pokój Paula od razu po powrocie.
Złociste oczy elfki powędrowały do Calathala, gdy zapytał ją o drogę. Tym razem odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy i bez słowa wyminęła Morgana prosząc go myślowo, żeby trzymał się ze swoimi podopiecznymi z daleka od tego pokoju. Morgan posłuchał rady smoczycy i szybko nakazał starszym magom ewakuację całej ćwiartki zachodniego skrzydła.
- Bądźcie ostrożni - powiedział na pożegnanie i zostawił ich zmierzających na drugie piętro po krętych schodach, w których mijali schodzących w dół adeptów w różnym wieku. W końcu para elfów stanęła przed drewnianymi drzwiami i dylematem - czy czyhała na nich pułapka, czy może wystarczyło przekręcić klucz w zamku i wejść do środka.
- Poczekaj chwilę - Dinitris poprosiła go telepatycznie i zbliżyła się do drzwi zamykając oczy. Uniosła lewą dłoń i położyła ją na popękanej ościeżnicy. Jej wrażliwość magiczna zlokalizowała za progiem zaklęcie zwierciadła. Dość paskudne, ale nieco prymitywne, za to na pewno skuteczne. Była pewna, że sobie z nim poradzi, więc cofnęła się, żeby pozwolić Calathalowi na otwarcie drzwi. A kiedy już to zrobił, wtargnęła między niego, a taflę szkła za progiem, które jak tylko otworzyły się drzwi, zafalowało i rzuciło się na elfkę swoimi hipnotyzującymi odbiciami, na które od patrzenia dostawało się zawrotów głowy, a potem nęciło do swego wnętrza, aby uwięzić umysł i ciało ofiary po drugiej stronie zwierciadła aż do przybycia właściciela nietypowej pułapki.
Dinitris od razu wiedziała co czynić. Odrzuciła wizję narzuconą jej przez magiczne lustro i wyczarowała kulę energii, którą wycelowała... w samą siebie, a w rzeczywistości w swoje szklane odbicie. Kula energii wypłynęła z dłoni skierowanej w taflę, które w zderzeniu z magicznym wytworem spowodowało jego całkowite rozbicie. Setki kawałków szkła spłynęło na podłogę, zmieniając się w srebrzysty pył w akompaniamencie dźwięku odbijających się od siebie dzwonków. Subtelne rozwiązanie jak na kogoś o złych zamiarach.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Wiedział, że kobiety nie należało pytać o jej wiek, dlatego też nie wypowiedział tego pytania wprost. Chociaż, szczerze mówiąc, właściwie niezbyt interesował się tym, ile lat ma jego towarzyszka, dlatego też nie miał zamiaru nawet nalegać na to, żeby mu to zdradziła… ale ostatecznie i tak to zrobiła, i to chyba sama z siebie, może trochę za bardzo interpretując jego słowa. Później zdradził jej, że jest o jakieś dwieście lat młodszy od niej, chwilę później podając jej swój dokładny wiek, czyli dwieście piętnaście lat. Zaskoczyła go trochę historia związana z utratą głosu przez Dinitris – już chyba lepiej byłoby, gdyby nie mówiła od urodzenia. Nie powiedział tego na głos, zatrzymując te myśli wyłącznie dla siebie. Upewnił ją też, że u niego jej sekret jest bezpieczny i na pewno nikomu o tym nie powie. Niedługo później dotarli na dziedziniec, kończąc rozmowę, a także spotkali Morgana, który wyjaśnił im sytuację i powiedział, co działo się, gdy byli gdzieś indziej.
Dobrze, że okazało się, że Dinitris znała drogę do pokoju zajmowanego przez chłopaka. Dzięki temu Morgan nie będzie musiał im towarzyszyć i nie będą musieli też uważać na niego, żeby nic mu się nie stało. Calathal kiwnął tylko głową, gdy mężczyzna powiedział im na pożegnanie, żeby byli ostrożni. Na pewno będą, bo przecież Paul mógł zostawić wewnątrz jeszcze jakieś pułapki – ta, która wywołała eksplozję, na pewno nie była jedyną, która znajduje się w środku, a przynajmniej właśnie to podpowiadało mu przeczucie.
Cofnął się o krok od drzwi, gdy Dinitris zaczęła je badać. W tym czasie wyciągnął klucz z kieszeni i po prostu czekał na to, aż będzie mógł go użyć. Po chwili mógł to zrobić, dlatego też od razu zabrał się za to, chociaż sam klucz przekręcił ostrożnie i przez to dość powoli, a później podobnie otworzył same drzwi. Zaskoczył go nieco widok pleców smoczycy przed oczami, gdy ta nagle skoczyła między niego, a wejście do pokoju. Dopiero chwilę później dostrzegł, że tuż przed drzwiami znajduje się magiczna, falująca powierzchnia, która przypomina zwierciadło. Przez krótką chwilę czuł nieodpartą chęć spojrzenia prosto na magiczne lustro, jednak udało mu się opanować i zrobić krok w bok, żeby przed oczami mieć wyłącznie litą ścianę. Elf stał tak do momentu, w którym usłyszał, jak lustro zostaje zniszczone przez Dinitris. W tym czasie ułożył już sobie w głowie to wszystko i wiedział, co się dzieje. Może to i dobrze, że dziewczyna zrobiła to, co zrobiła, bo ostatecznie z magicznymi pułapkami – przynajmniej tymi mocniejszymi – na pewno radzi sobie ona lepiej, niż on.
– Możemy bezpiecznie wejść do środka? - zapytał, chcąc mieć pewność, że pułapka zniknęła.
Wnętrze pokoju wyglądało… jakby coś w nim wybuchło, chociaż na pewno nie ogniem. Możliwe, że była to po prostu magiczna energia, która została wypuszczona z samego środka pomieszczenia, na co wskazywało to, że wszystkie meble znajdowały się teraz pod ścianami, na których zresztą w niektórych miejscach widać było pęknięcia. Same meble były w większości zniszczone, co także tyczyło się okna, którego szyba została potłuczona i wypadła na zewnątrz – właściwie, całe okno, razem z ramą, wypadło i teraz w jego miejscu po prostu znajdowała się dziura. Na niewielki regał z książkami wpadł stół, który uderzył w niego z taką siłą, że zniszczył półki i rozsypał książki i pergaminy, które walały się teraz wszędzie. Czasem były to całe książki albo zwoje, a czasem pojedyncze kartki. Zerwał się też wiatr, który wleciał do pokoju i groził tym, że jeśli stanie się silniejszy, to zacznie zabierać ze sobą strony i pergaminy, w których może znajdują się też takie, które mogłyby okazać się ważne dla Calathala i Dinitris.
– Za słabo znam magię powietrza, żeby móc zapanować nad tym wiatrem – powiedział, ale ciężko było stwierdzić, czy mówi sam do siebie, wypowiadając myśli na głos, czy może do pradawnej. Dlatego też chciał poradzić sobie inaczej z zagrażającym pergaminom wiatrem. Podszedł do łóżka, które stało pod tą samą ścianą, na której znajdowało się okno i postawił je w pionie, opierając właśnie o ścianę. Później przesunął je w stronę okna, aż w końcu zablokował je nim i sprawił, że wiatr ten zmienił się w leciutki wiaterek, który dało się wyczuć wyłącznie przez to, że wprowadzał zimne powietrze do pomieszczenia. Co prawda przez to w pomieszczeniu zaczął panować lekki półmrok, jednak jemu w ogóle to nie przeszkadzało, w końcu mógł widzieć dość dobrze w słabym świetle. Nie było to pełnoprawne widzenie w ciemności, jednak było do tego w pewnym stopniu podobne.
– Możesz wyczarować jakieś źródło światła dla siebie? - zapytał, odwracając się do Dinitris.
– Nie przeszkadza mi to, że teraz panuje tu półmrok, jednak tobie chyba może utrudnić to poszukiwania, prawda? - zadał kolejne pytanie. Wcześniej nie było okazji, żeby zapytać, czy w jakiś sposób może posiadać podobną cechę specjalną, co on, a z tego, co wiedział, to smoki raczej nie miały jakiejś zdolności związanej z widzeniem w sytuacjach, w których światło jest przez coś ograniczone albo w pobliżu w ogóle nie ma jego źródła. Czekając na odpowiedź, elf zaczął rozglądać się po pokoju, próbując podjąć decyzję związaną z tym, od jakiego miejsca powinien zacząć poszukiwania.
Dobrze, że okazało się, że Dinitris znała drogę do pokoju zajmowanego przez chłopaka. Dzięki temu Morgan nie będzie musiał im towarzyszyć i nie będą musieli też uważać na niego, żeby nic mu się nie stało. Calathal kiwnął tylko głową, gdy mężczyzna powiedział im na pożegnanie, żeby byli ostrożni. Na pewno będą, bo przecież Paul mógł zostawić wewnątrz jeszcze jakieś pułapki – ta, która wywołała eksplozję, na pewno nie była jedyną, która znajduje się w środku, a przynajmniej właśnie to podpowiadało mu przeczucie.
Cofnął się o krok od drzwi, gdy Dinitris zaczęła je badać. W tym czasie wyciągnął klucz z kieszeni i po prostu czekał na to, aż będzie mógł go użyć. Po chwili mógł to zrobić, dlatego też od razu zabrał się za to, chociaż sam klucz przekręcił ostrożnie i przez to dość powoli, a później podobnie otworzył same drzwi. Zaskoczył go nieco widok pleców smoczycy przed oczami, gdy ta nagle skoczyła między niego, a wejście do pokoju. Dopiero chwilę później dostrzegł, że tuż przed drzwiami znajduje się magiczna, falująca powierzchnia, która przypomina zwierciadło. Przez krótką chwilę czuł nieodpartą chęć spojrzenia prosto na magiczne lustro, jednak udało mu się opanować i zrobić krok w bok, żeby przed oczami mieć wyłącznie litą ścianę. Elf stał tak do momentu, w którym usłyszał, jak lustro zostaje zniszczone przez Dinitris. W tym czasie ułożył już sobie w głowie to wszystko i wiedział, co się dzieje. Może to i dobrze, że dziewczyna zrobiła to, co zrobiła, bo ostatecznie z magicznymi pułapkami – przynajmniej tymi mocniejszymi – na pewno radzi sobie ona lepiej, niż on.
– Możemy bezpiecznie wejść do środka? - zapytał, chcąc mieć pewność, że pułapka zniknęła.
Wnętrze pokoju wyglądało… jakby coś w nim wybuchło, chociaż na pewno nie ogniem. Możliwe, że była to po prostu magiczna energia, która została wypuszczona z samego środka pomieszczenia, na co wskazywało to, że wszystkie meble znajdowały się teraz pod ścianami, na których zresztą w niektórych miejscach widać było pęknięcia. Same meble były w większości zniszczone, co także tyczyło się okna, którego szyba została potłuczona i wypadła na zewnątrz – właściwie, całe okno, razem z ramą, wypadło i teraz w jego miejscu po prostu znajdowała się dziura. Na niewielki regał z książkami wpadł stół, który uderzył w niego z taką siłą, że zniszczył półki i rozsypał książki i pergaminy, które walały się teraz wszędzie. Czasem były to całe książki albo zwoje, a czasem pojedyncze kartki. Zerwał się też wiatr, który wleciał do pokoju i groził tym, że jeśli stanie się silniejszy, to zacznie zabierać ze sobą strony i pergaminy, w których może znajdują się też takie, które mogłyby okazać się ważne dla Calathala i Dinitris.
– Za słabo znam magię powietrza, żeby móc zapanować nad tym wiatrem – powiedział, ale ciężko było stwierdzić, czy mówi sam do siebie, wypowiadając myśli na głos, czy może do pradawnej. Dlatego też chciał poradzić sobie inaczej z zagrażającym pergaminom wiatrem. Podszedł do łóżka, które stało pod tą samą ścianą, na której znajdowało się okno i postawił je w pionie, opierając właśnie o ścianę. Później przesunął je w stronę okna, aż w końcu zablokował je nim i sprawił, że wiatr ten zmienił się w leciutki wiaterek, który dało się wyczuć wyłącznie przez to, że wprowadzał zimne powietrze do pomieszczenia. Co prawda przez to w pomieszczeniu zaczął panować lekki półmrok, jednak jemu w ogóle to nie przeszkadzało, w końcu mógł widzieć dość dobrze w słabym świetle. Nie było to pełnoprawne widzenie w ciemności, jednak było do tego w pewnym stopniu podobne.
– Możesz wyczarować jakieś źródło światła dla siebie? - zapytał, odwracając się do Dinitris.
– Nie przeszkadza mi to, że teraz panuje tu półmrok, jednak tobie chyba może utrudnić to poszukiwania, prawda? - zadał kolejne pytanie. Wcześniej nie było okazji, żeby zapytać, czy w jakiś sposób może posiadać podobną cechę specjalną, co on, a z tego, co wiedział, to smoki raczej nie miały jakiejś zdolności związanej z widzeniem w sytuacjach, w których światło jest przez coś ograniczone albo w pobliżu w ogóle nie ma jego źródła. Czekając na odpowiedź, elf zaczął rozglądać się po pokoju, próbując podjąć decyzję związaną z tym, od jakiego miejsca powinien zacząć poszukiwania.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Po zneutralizowaniu pierwszej i - miała nadzieję - ostatniej pułapki dała znać Calathalowi by wszedł pierwszy do pokoju półsmoka, a potem przestąpiła próg za elfem. Jej oczom ukazał się widok zdewastowanego wnętrza z porozrzucanymi pod ściany szczątkami przeróżnych mebli. Ze zdumieniem przyglądała się zniszczeniom zastanawiając się co się tu zdarzyło.
- Może Paul zabezpieczył się na wypadek swojej śmierci? - zapytała się w myślowo lodowego elfa. - Są zaklęcia, które uruchamiają się po tym jak nić z rzucającym to zaklęcie zostanie w jakiś sposób przerwana. Może mag chciał coś zniszczyć? - zastanawiała się "na głos" i zwróciła wzrok na swojego towarzysza. Poczuła silny podmuch wiatru na skórze i jej wzrok powędrował na pustą dziurę w ścianie, w której było kiedyś wstawione okno. Najwidoczniej zostało po prostu wypchnięte na zewnątrz przez wybuch. Jakieś kartki otarły się o jej suknię wirując szaleńczo przez nagły przeciąg. Dinitris pochyliła się i capnęła ręką jedną, która przywarła do jej łydki. Popatrzyła na koślawe pismo wypisane na jej wnętrzu i zmrużyła oczy w nieoczekiwanej reakcji. Teraz chyba pojmowała, co Paul chciał ukryć przed światem.
Popatrzyła z powrotem na Calathala, kiedy elf zaczął kombinować z łóżkiem, które jakimś cudem było w jednym kawałku. Uniosła brew, gdy elf postawił je do pionu i zaślepił nim otwór po oknie. W tym czasie, kiedy on przemeblowywał pokój, ona zbierała kartki notatek z podłogi. Zajmie trochę czasu rozszyfrowanie kolejności, gdyż nie łudziła się, że uda się im skompletować wszystkie. Część z nich na pewno uległa spaleniu lub wyfrunęła z pokoju porwana przez wiatr, albo wyrzucona siłą przez eksplozję.
Zgodnie z sugestią Calathala utworzyła w pokoju kilka świecących punkcików energii, które zawisły w powietrzu nad ich głowami. Choć wcale tego nie potrzebowała, gdyż potrafiła widzieć w ciemnościach nie gorzej niż przy blasku słońca, ale tą wiedzę postanowiła na razie zachować dla siebie i wątpiła żeby Calathal posiadał na ten temat sprawdzoną wiedzę skoro rzucił jej taką sugestię. Nie ufała mu jeszcze na tyle, żeby zwierzać się mu z takich małych sekrecików.
Tworząc małe, falujące białym światłem kulki energii przechadzała się po pokoju szukając jednej, konkretnej rzeczy, na której jej tak naprawdę zależało. W lewej ręce trzymając wcześniej zebrane kartki papieru, prawą podnosiła jakieś płyty drewniane, szukając pod nimi swojej zaginionej mapy. Zaglądała w każdy zakamarek powoli tracąc nadzieję, że odzyska swoje mienie. Aż nagle, wypatrzyła skórzane etui, które wyglądało identycznie jak to, w którym ostatnio złożona została mapa. Leżało tuż obok Calathala, który chyba jeszcze go nie dostrzegł, ale jego wzrok nie mógł go nie zauważyć, gdyż zawiniątko miał dosłownie przed sobą.
Dinitris musiała powstrzymać się przed podejściem do elfa i zastygła patrząc na jego poczynania. Elf na pewno już dostrzegł brązowe, skórzane zawiniątko przy szczątkach krzesła. Kobieta szybko odwróciła wzrok udając, że szuka pozostałych kartek. Przykucnęła i podniosła kolejną i dołożyła ją do kolekcji i wtedy dostrzegła coś srebrnego na podłodze. Wyglądało to jak ciecz, ale nie wsiąkło w podłogę. Plama miała wyraźnie zarysowane brzegi i wyglądało jak rtęć, ale jej kolor był trochę zbyt jasny. Nie żeby Dinitris znała się na chemii i wiedziała czym jest rtęć i potrafiła ją odróżnić, ale coś jej podpowiadało, że to był twór człowieka, a nie naturalna substancja.
- Znalazłam coś ciekawego, możesz spojrzeć? - zapytała na moment zapominając o mapie. Z przykucnięcia przeszła do pozycji klęczącej. Wyciągnęła dłoń w stronę dziwnej substancji wahając się czy jej nie dotknąć. Plamka była nieruchoma i zdawała się zastygła. Ale pewności nie było. Może dałoby się ją podnieść? Albo zebrać do jakiegoś pojemnika? Zatrzymała palce tuż przy powierzchni dziwnej cieczy i wtedy coś zaczęło się dziać. Plama skurczyła się i wypiętrzyła strasząc przy tym elfkę, która migiem cofnęła dłoń i z wrażenia odchyliła się do tyłu upadając na pośladki. Dziwna ciecz zaczęła bulgotać i niebezpiecznie szybko się powiększać. Deski podłogi, na której się gotowała zaczęły się dymić i żarzyć. Wyczuwalna aura gorąca bijąca od wrzącej substancji rosła z każdą sekundą. Dinitris popatrzyła na Calathala.
- To nie ja. Ja nic nie zrobiłam - tłumaczyła się próbując szybko wstać na nogi, co wcale nie było proste, bo cała podłoga dosłownie drżała i zaczęła pękać. Cały pokój chybotał się jakby byli w kajucie statku w środku sztormu. Sufit zaczął się sypać. Wejście do pokoju zawaliło się i to chyba nie przypadkiem. Wyglądało na to, że Paul nie próżnował i zgotował swoim gościom ostatnią atrakcję. Kamienne ściany pękały, a głębokie szpary w zaprawie mnożyły się i goniły nawzajem.
- Zawali się! - pomyślała głośno, tak, że nawet Calathal odebrał to jak krzyk. Elfka ledwie łapała równowagę i rzuciła okiem na okno, które wpuściło do zakurzonego pokoju światło dnia, gdy łóżko - w wyniku trzęsienia ziemi - zsunęło się na podłogę. Dinitris popatrzyła na Calathala. W złocistych oczach elfki zarysowała się nieludzka źrenica. - Musisz skoczyć pierwszy. Ja cię złapię.
Nie był to jej pierwszy szalony pomysł dzisiejszego dnia, ale nie miała wyjścia. Cały budynek niedługo złoży się im na głowy i nie wiadomo, czy nawet ona by to przeżyła. Okno było skierowane w przełęcz na tyłach klasztoru i jeśli Calathal weźmie dobry rozbieg, to powinno mu się udać skoczyć wprost w urwisko.
- Może Paul zabezpieczył się na wypadek swojej śmierci? - zapytała się w myślowo lodowego elfa. - Są zaklęcia, które uruchamiają się po tym jak nić z rzucającym to zaklęcie zostanie w jakiś sposób przerwana. Może mag chciał coś zniszczyć? - zastanawiała się "na głos" i zwróciła wzrok na swojego towarzysza. Poczuła silny podmuch wiatru na skórze i jej wzrok powędrował na pustą dziurę w ścianie, w której było kiedyś wstawione okno. Najwidoczniej zostało po prostu wypchnięte na zewnątrz przez wybuch. Jakieś kartki otarły się o jej suknię wirując szaleńczo przez nagły przeciąg. Dinitris pochyliła się i capnęła ręką jedną, która przywarła do jej łydki. Popatrzyła na koślawe pismo wypisane na jej wnętrzu i zmrużyła oczy w nieoczekiwanej reakcji. Teraz chyba pojmowała, co Paul chciał ukryć przed światem.
Popatrzyła z powrotem na Calathala, kiedy elf zaczął kombinować z łóżkiem, które jakimś cudem było w jednym kawałku. Uniosła brew, gdy elf postawił je do pionu i zaślepił nim otwór po oknie. W tym czasie, kiedy on przemeblowywał pokój, ona zbierała kartki notatek z podłogi. Zajmie trochę czasu rozszyfrowanie kolejności, gdyż nie łudziła się, że uda się im skompletować wszystkie. Część z nich na pewno uległa spaleniu lub wyfrunęła z pokoju porwana przez wiatr, albo wyrzucona siłą przez eksplozję.
Zgodnie z sugestią Calathala utworzyła w pokoju kilka świecących punkcików energii, które zawisły w powietrzu nad ich głowami. Choć wcale tego nie potrzebowała, gdyż potrafiła widzieć w ciemnościach nie gorzej niż przy blasku słońca, ale tą wiedzę postanowiła na razie zachować dla siebie i wątpiła żeby Calathal posiadał na ten temat sprawdzoną wiedzę skoro rzucił jej taką sugestię. Nie ufała mu jeszcze na tyle, żeby zwierzać się mu z takich małych sekrecików.
Tworząc małe, falujące białym światłem kulki energii przechadzała się po pokoju szukając jednej, konkretnej rzeczy, na której jej tak naprawdę zależało. W lewej ręce trzymając wcześniej zebrane kartki papieru, prawą podnosiła jakieś płyty drewniane, szukając pod nimi swojej zaginionej mapy. Zaglądała w każdy zakamarek powoli tracąc nadzieję, że odzyska swoje mienie. Aż nagle, wypatrzyła skórzane etui, które wyglądało identycznie jak to, w którym ostatnio złożona została mapa. Leżało tuż obok Calathala, który chyba jeszcze go nie dostrzegł, ale jego wzrok nie mógł go nie zauważyć, gdyż zawiniątko miał dosłownie przed sobą.
Dinitris musiała powstrzymać się przed podejściem do elfa i zastygła patrząc na jego poczynania. Elf na pewno już dostrzegł brązowe, skórzane zawiniątko przy szczątkach krzesła. Kobieta szybko odwróciła wzrok udając, że szuka pozostałych kartek. Przykucnęła i podniosła kolejną i dołożyła ją do kolekcji i wtedy dostrzegła coś srebrnego na podłodze. Wyglądało to jak ciecz, ale nie wsiąkło w podłogę. Plama miała wyraźnie zarysowane brzegi i wyglądało jak rtęć, ale jej kolor był trochę zbyt jasny. Nie żeby Dinitris znała się na chemii i wiedziała czym jest rtęć i potrafiła ją odróżnić, ale coś jej podpowiadało, że to był twór człowieka, a nie naturalna substancja.
- Znalazłam coś ciekawego, możesz spojrzeć? - zapytała na moment zapominając o mapie. Z przykucnięcia przeszła do pozycji klęczącej. Wyciągnęła dłoń w stronę dziwnej substancji wahając się czy jej nie dotknąć. Plamka była nieruchoma i zdawała się zastygła. Ale pewności nie było. Może dałoby się ją podnieść? Albo zebrać do jakiegoś pojemnika? Zatrzymała palce tuż przy powierzchni dziwnej cieczy i wtedy coś zaczęło się dziać. Plama skurczyła się i wypiętrzyła strasząc przy tym elfkę, która migiem cofnęła dłoń i z wrażenia odchyliła się do tyłu upadając na pośladki. Dziwna ciecz zaczęła bulgotać i niebezpiecznie szybko się powiększać. Deski podłogi, na której się gotowała zaczęły się dymić i żarzyć. Wyczuwalna aura gorąca bijąca od wrzącej substancji rosła z każdą sekundą. Dinitris popatrzyła na Calathala.
- To nie ja. Ja nic nie zrobiłam - tłumaczyła się próbując szybko wstać na nogi, co wcale nie było proste, bo cała podłoga dosłownie drżała i zaczęła pękać. Cały pokój chybotał się jakby byli w kajucie statku w środku sztormu. Sufit zaczął się sypać. Wejście do pokoju zawaliło się i to chyba nie przypadkiem. Wyglądało na to, że Paul nie próżnował i zgotował swoim gościom ostatnią atrakcję. Kamienne ściany pękały, a głębokie szpary w zaprawie mnożyły się i goniły nawzajem.
- Zawali się! - pomyślała głośno, tak, że nawet Calathal odebrał to jak krzyk. Elfka ledwie łapała równowagę i rzuciła okiem na okno, które wpuściło do zakurzonego pokoju światło dnia, gdy łóżko - w wyniku trzęsienia ziemi - zsunęło się na podłogę. Dinitris popatrzyła na Calathala. W złocistych oczach elfki zarysowała się nieludzka źrenica. - Musisz skoczyć pierwszy. Ja cię złapię.
Nie był to jej pierwszy szalony pomysł dzisiejszego dnia, ale nie miała wyjścia. Cały budynek niedługo złoży się im na głowy i nie wiadomo, czy nawet ona by to przeżyła. Okno było skierowane w przełęcz na tyłach klasztoru i jeśli Calathal weźmie dobry rozbieg, to powinno mu się udać skoczyć wprost w urwisko.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
– To może mieć sens. Śmierć Paula mogła sprawić, że w jego pokoju doszło do wybuchu – odparł, chociaż może niekoniecznie musiał to mówić, skoro to, co powiedziała Dinitris brzmiało bardziej, jak myśli wypowiedziane na głos, na które może niekoniecznie powinno się odpowiadać. Rozejrzał się też po pomieszczeniu i dość szybko zajął zniszczonym oknem. Musieli się nim zająć i to tak, żeby albo nic nie wyleciało przez powstały otwór, albo wyleciało przez niego jak najmniej pojedynczych kartek, pergaminów, notatek i innych rzeczy, które mogłyby im się przydać. Gdyby lepiej władał magią wiatru, na pewno zdziałałby coś przy jej pomocy właśnie, jednak tak nie było, więc musiał poradzić sobie z tym w inny sposób. Dlatego też zdecydował się przesunąć łóżko i zakryć nim „okno”.
Wyglądało też na to, że Dinitris jednak musiała wyczarować sobie jakieś magiczne źródła światła. Cal podejrzewał, że smoki raczej nie mają zdolności widzenia w ciemności lub w słabym świetle, a przynajmniej on o czymś takim nie słyszał. Może istniały gatunki smoków, które miały takie cechy specjalne albo jeszcze inni, którzy wywoływali je u siebie poprzez magiczną mutację oczu, jednak on raczej o tym nie słyszał, a przynajmniej nie przypomniał sobie o tym.
Elf wrócił do przeszukiwania pokoju, gdy był już pewien, że nic nie ucieknie na zewnątrz przez dziurę, która kiedyś była oknem w pokoju nieżyjącego już Paula. Pochylił się, gdy zobaczył, że tuż przed nim znajduje się skórzany pojemnik, wyglądający jak te, w których przechowuje się zwoje. Podniósł go, ale jeszcze nie otworzył – zamiast tego, wyprostował się i zaczął iść w stronę Dinitris.
– Też znalazłem coś ciekawego – odparł, pokazując jej pojemnik, który teraz trzymał w jednej z dłoni.
Jednak najpierw dziewczyna postanowiła zająć się tym, co sama znalazła, może dopiero po tym będzie chciała otworzyć to, co znalazł on i sprawdzić zawartość pojemnika. Może akurat znajdą tam coś naprawdę ciekawego. Zresztą, Cal nigdzie w pokoju nie widział też drugiej tuby na zwoje, dlatego też wewnętrzny głos podpowiadał mu, że wewnątrz może być coś naprawdę ważnego, co Paul chciał bezpiecznie przechowywać i mieć pewność, że nic nie stanie się temu, co znajduje się w środku.
Z uwagą przyglądał się substancji, którą na podłodze znalazła Dinitris. Na początku wydawało mu się nawet, że może jest to zwykła plama, jednak szybko zmienił zdanie, gdy zareagowała ona na zbliżającą się do niej dłoń smoczycy. Reakcja ta była nagła i niespodziewana, a przez to oboje zostali przez nią zaskoczeni. Calathal nie był pewien, co to może być – wiedział kilka rzeczy na temat alchemii, jednak wcześniej nigdy nie słyszał o czymś takim. Im dłużej substancja ta była aktywna, tym bardziej oddziaływała na pokój i jego podłogę, która zresztą zaczęła niszczeć i trząść się, zupełnie jakby nagle pod podłogą zaczęło się trzęsienie ziemi. Było coraz gorzej, im dłużej znajdowali się w środku – z sufitu zaczął sypać się pył, a wejście do pomieszczenia nagle zawaliło się, co zresztą także mogło grozić samemu sufitowi i ścianom, na których zaczęły pojawiać się pęknięcia.
– Na to wygląda – odparł krótko po tym, jak usłyszał jej krzyk w swoich myślach. Jemu utrzymanie równowagi w takich warunkach przychodziło trochę łatwiej, niż jej, co mógł zauważyć niemalże od razu. W dodatku, wiatr ponownie zaczął hulać po pokoju, bo prowizoryczna blokada okna – w postaci postawionego przed nim łóżka – także została zniszczona, a łóżko osunęło się na podłogę niedługo po tym, jak zaczęły się wstrząsy.
Oczywiście, musieli się stąd jakoś wydostać, ale propozycja skoku zaskoczyła go na tyle, że spojrzał nagle na Dinitris, a w jego oczach bez problemu można było zobaczyć to, co teraz czuł. Później schował skórzany pojemnik (prawdopodobnie z jakimś zwojem w środku) do torby i upewnił się, że nie wypadnie w trakcie biegu i lotu.
– Dobra, chyba nie mam innego wyboru – odezwał się w końcu. Był gotowy na zrobienie tego, co zaproponowała dziewczyna, chociaż chyba uważała, że ufa jej bardziej, niż ufał naprawdę. Właściwie, gdyby wpadł na jakieś lepsze i bezpieczniejsze rozwiązanie, to prawdopodobnie zaufałby sobie i zrezygnowałby ze skoku i liczenia na to, że Dinitris go złapie. Jeżeli tego nie zrobi… cóż, raczej dałby radę użyć magii powietrza, żeby spowolnić swoje spadnie na tyle, żeby nie zabić się, gdyby miał już zderzyć się z podłożem przepaści.
– Zróbmy to – powiedział na koniec i w trakcie krótkiego biegu zbliżył się do okna i wyskoczył przez nie, nawet nie zwalniając. Szybko znalazł się w powietrzu i zaczął spadać, w razie czego był też gotowy na to, żeby jednak użyć magii powietrza i zrobić to, co zamierzał, gdyby jednak dziewczyna nie złapała go, a on spadałby nadal i groziłoby mu zderzenie się z ziemią.
Wyglądało też na to, że Dinitris jednak musiała wyczarować sobie jakieś magiczne źródła światła. Cal podejrzewał, że smoki raczej nie mają zdolności widzenia w ciemności lub w słabym świetle, a przynajmniej on o czymś takim nie słyszał. Może istniały gatunki smoków, które miały takie cechy specjalne albo jeszcze inni, którzy wywoływali je u siebie poprzez magiczną mutację oczu, jednak on raczej o tym nie słyszał, a przynajmniej nie przypomniał sobie o tym.
Elf wrócił do przeszukiwania pokoju, gdy był już pewien, że nic nie ucieknie na zewnątrz przez dziurę, która kiedyś była oknem w pokoju nieżyjącego już Paula. Pochylił się, gdy zobaczył, że tuż przed nim znajduje się skórzany pojemnik, wyglądający jak te, w których przechowuje się zwoje. Podniósł go, ale jeszcze nie otworzył – zamiast tego, wyprostował się i zaczął iść w stronę Dinitris.
– Też znalazłem coś ciekawego – odparł, pokazując jej pojemnik, który teraz trzymał w jednej z dłoni.
Jednak najpierw dziewczyna postanowiła zająć się tym, co sama znalazła, może dopiero po tym będzie chciała otworzyć to, co znalazł on i sprawdzić zawartość pojemnika. Może akurat znajdą tam coś naprawdę ciekawego. Zresztą, Cal nigdzie w pokoju nie widział też drugiej tuby na zwoje, dlatego też wewnętrzny głos podpowiadał mu, że wewnątrz może być coś naprawdę ważnego, co Paul chciał bezpiecznie przechowywać i mieć pewność, że nic nie stanie się temu, co znajduje się w środku.
Z uwagą przyglądał się substancji, którą na podłodze znalazła Dinitris. Na początku wydawało mu się nawet, że może jest to zwykła plama, jednak szybko zmienił zdanie, gdy zareagowała ona na zbliżającą się do niej dłoń smoczycy. Reakcja ta była nagła i niespodziewana, a przez to oboje zostali przez nią zaskoczeni. Calathal nie był pewien, co to może być – wiedział kilka rzeczy na temat alchemii, jednak wcześniej nigdy nie słyszał o czymś takim. Im dłużej substancja ta była aktywna, tym bardziej oddziaływała na pokój i jego podłogę, która zresztą zaczęła niszczeć i trząść się, zupełnie jakby nagle pod podłogą zaczęło się trzęsienie ziemi. Było coraz gorzej, im dłużej znajdowali się w środku – z sufitu zaczął sypać się pył, a wejście do pomieszczenia nagle zawaliło się, co zresztą także mogło grozić samemu sufitowi i ścianom, na których zaczęły pojawiać się pęknięcia.
– Na to wygląda – odparł krótko po tym, jak usłyszał jej krzyk w swoich myślach. Jemu utrzymanie równowagi w takich warunkach przychodziło trochę łatwiej, niż jej, co mógł zauważyć niemalże od razu. W dodatku, wiatr ponownie zaczął hulać po pokoju, bo prowizoryczna blokada okna – w postaci postawionego przed nim łóżka – także została zniszczona, a łóżko osunęło się na podłogę niedługo po tym, jak zaczęły się wstrząsy.
Oczywiście, musieli się stąd jakoś wydostać, ale propozycja skoku zaskoczyła go na tyle, że spojrzał nagle na Dinitris, a w jego oczach bez problemu można było zobaczyć to, co teraz czuł. Później schował skórzany pojemnik (prawdopodobnie z jakimś zwojem w środku) do torby i upewnił się, że nie wypadnie w trakcie biegu i lotu.
– Dobra, chyba nie mam innego wyboru – odezwał się w końcu. Był gotowy na zrobienie tego, co zaproponowała dziewczyna, chociaż chyba uważała, że ufa jej bardziej, niż ufał naprawdę. Właściwie, gdyby wpadł na jakieś lepsze i bezpieczniejsze rozwiązanie, to prawdopodobnie zaufałby sobie i zrezygnowałby ze skoku i liczenia na to, że Dinitris go złapie. Jeżeli tego nie zrobi… cóż, raczej dałby radę użyć magii powietrza, żeby spowolnić swoje spadnie na tyle, żeby nie zabić się, gdyby miał już zderzyć się z podłożem przepaści.
– Zróbmy to – powiedział na koniec i w trakcie krótkiego biegu zbliżył się do okna i wyskoczył przez nie, nawet nie zwalniając. Szybko znalazł się w powietrzu i zaczął spadać, w razie czego był też gotowy na to, żeby jednak użyć magii powietrza i zrobić to, co zamierzał, gdyby jednak dziewczyna nie złapała go, a on spadałby nadal i groziłoby mu zderzenie się z ziemią.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Chciałaby w takich sytuacjach nie czuć żalu do siebie, że wybrała inną arkanę mocy. Ale nie można być przecież mistrzem w każdej dziedzinie, nieprawdaż? Dinitris mogła próbować ich uratować improwizując, ale zwyczajnie nie było na to czasu. I pomyśleć, że dotąd uważała siebie za bystrą gadzinę. Poniekąd rzeczywiście taka była, ale trudno wyprzedzać fakty, kiedy świat dosłownie wali się na głowę. Wtedy pozostają zwykłe, instynktowne odruchy, które subtelność odkładały na dalszy plan.
"Paul dopiął swego." Ta gorzka myśl zakołatała w jej głowie, a wraz z nią wyobraziła sobie jego szyderczy śmiech, gdy brała rozbieg tuż za plecami Calathala.
Spory kamień o włos minął bark elfa, kiedy wykonywał ostatni sus, zanim wreszcie odbił się na dobre od resztek podłogi, która w ostatnim momencie, przed zapadnięciem, przypominała wysuszone i popękane od słońca błoto o bardzo nierównej powierzchni. Dziewczyna nie miała czasu na przemianę za oknem, więc rozpoczęła ją już w biegu będąc jeszcze wewnątrz walącego się pokoju. Gdyby pechowo jeden z kamieni uderzył w jej formującą się postać, mogłaby tego nawet nie przeżyć, dlatego nie bacząc na konsekwencje dwa kroki przed zawalającą się szczeliną okienną oswobodziła potężną energię, która zadziała jak podmuch potężnego wiatru odpychając od jej powiększającej się formy wszystko dookoła, aż po dach i parter. Efekt był bardzo niebezpieczny nawet dla spadającego już w dół Calathala, ale nie miała wyboru.
Złociste, oślepiające światło, prześwitujące między gradem kamieni, resztek mebli, drewna i pyłu, rozproszyło się i rozdrobniło na drobny iskrzący piaseczek migoczący na powierzchni złocisto-platynowej łuski ogromnego smoka, który wystrzelił z chmury zapadających się zgliszczy w ślad za drobną - w porównaniu do niego - postacią elfa. Przeogromne skrzydła rozpięły się i wydęły od naporu mas powietrza, gdy przednimi łapami z zadziwiającą delikatnością otoczyła ciało elfa i uniosła go ze sobą kilkadziesiąt stóp nad zboczem góry. Smukła sylwetka smoka zakręciła w powietrzu i wykonała ostry nawrót z powrotem do klasztoru, którego połowa zachodniego skrzydła po prostu przestała istnieć. Jeszcze siłą rozpędu, szybując wznosiła się na wysokość najwyższej wieżyczki, aż wreszcie wytrąciła pęd i zaczęła zagarniać błoniastymi skrzydłami wielkie masy powietrza i kierować ich na wielki dziedziniec, gdzie zgromadzeni mieszkańcy klasztoru patrzyli na widowisko z wybałuszonymi oczami. Ich zachwyt nie trwał długo, bowiem Dinitris ryknęła ogłuszająco żeby obudzić osłupiałą widownię, która wreszcie rozstąpiła się na pod zamek i mury dając jej miejsce do wylądowania. Najpierw opadła na dwie tylne łapy i utrzymując się dzięki łopoczącym z wyczuciem skrzydłom, powoli wypuściła nad ziemią Calathala, a gdy ten już stanął na nogi, zwolniła ruchy skrzydeł i opadła dwiema przednimi łapami po obu stronach elfa aż lekko zadrżała ziemia. W powietrzu wciąż wirowała śnieżna zadyma wywołana przez nią, ale to i tak było lepsze od ogłuszającego huku jej skrzydeł, gdy wreszcie je złożyła przy ciele.
Dinitris spojrzała pod siebie wyginając szyję żeby przyjrzeć się Calathalowi. Smoczyca na razie bardziej przejmowała się stanem mężczyzny, bowiem obawiała się, czy nie zrobiła mu krzywdy szponami. Ale wydawało się jej, że elf wyszedł z tego wszystkiego bez zadrapania, co dodało jej otuchy.
- Na rany Merlina... Co tam się wydarzyło?! - zagrzmiał oszołomiony Morgan. Starzec podbiegł do dwójki, a konkretniej do Calathala. - Całe szczęście, że jesteście cali. - Czarodziej poklepał elfa po ramieniu i spojrzał w górę na wielki łeb smoczycy, która teraz bacznie lustrowała coraz głośniejszą widownię. Gospodarz dobrze wyczuwał obawy Dinitris, ale chciał ją jakoś uspokoić.
- Nie przejmuj się. Uprzątnę ten bałagan - powiedział, kiedy zwróciła na niego swoje złote oczyska. A potem obejrzał się do tyłu do głośnego tłumu uczniów. Następnie machnął palcem w kierunku schodów do głównego wejścia patrząc jednocześnie na innych czarodziei, a ci jak na komendę zaczęli zaganiać młodych adeptów i zwykłych mieszkańców do środka co musiało trochę potrwać ze względu na sensacyjność ostatnich wydarzeń, które jeszcze pogrywały na emocjach rozentuzjazmowanego tłumu młodszych mieszkańców klasztoru.
- Gdzie mamy ich zaprowadzić? - zawołał do Morgana jeden ze starszych czarodziei. Nie podszedł jednak do przyjaciela, pewnie z uwagi na smoka, który syczał groźnie na każdego, kto choć spróbował zbliżyć się choćby do jej ogona na mniej niż na dwa skoki.
- Słusznie - zauważył Morgan, bo przecież część kwater uczniowskich leżała w gruzach i trzeba było sprawdzić stan reszty. - Niech idą do jadalni. Potem przyjdę i powiem co dalej.
- Morgan... - odchrząknął drugi z czarodziei, który został na placu. Miał długą, siwą brodę i wyglądał na dużo starszego od samego gospodarza. - Najlepiej by było, gdyby twoi goście stąd odlecieli jak najprędzej.
- Co ty wygadujesz? - zdziwił się Morgan odwracając się do starszego mężczyzny podpartego o długi kij. - Nigdzie się stąd nie ruszą. To mój dom i moi goście.
- Nic nie szkodzi - wtrąciła się Dinitris. Przenosząc wzrok na Morgana, który nagle obrócił się do smoczycy. - I tak nadużywałam twojej gościny.
Morgan wyglądał na rozdartego. Doskonale wiedział, że teraz los smoka jest zagrożony, bo nie uda się utrzymać w ryzach plotek o smoku zamieszkującego jego klasztor i wieść w końcu wyjdzie poza mury narażając nie tylko samą Dinitris, ale też i jego podopiecznych. To niebezpieczna wiedza.
W końcu spuścił wzrok na Calathala.
- Mój drogi przyjacielu, przepraszam, że cię naraziłem na tyle niebezpieczeństw, ale wiedziałem, że dasz sobie radę. Twoje zadanie jest zakończone i rozliczymy się za nie zgodnie z naszą umową. Ale chciałbym, żebyś został u mnie jeszcze trochę, aż znudzi ci się moje gadulstwo - powiedział do elfa ze szczerym uśmiechem, a potem zauważył skórzaną tubę w rękach najemnika. - Cóż tam masz? Czy to należało do Paula?
"Paul dopiął swego." Ta gorzka myśl zakołatała w jej głowie, a wraz z nią wyobraziła sobie jego szyderczy śmiech, gdy brała rozbieg tuż za plecami Calathala.
Spory kamień o włos minął bark elfa, kiedy wykonywał ostatni sus, zanim wreszcie odbił się na dobre od resztek podłogi, która w ostatnim momencie, przed zapadnięciem, przypominała wysuszone i popękane od słońca błoto o bardzo nierównej powierzchni. Dziewczyna nie miała czasu na przemianę za oknem, więc rozpoczęła ją już w biegu będąc jeszcze wewnątrz walącego się pokoju. Gdyby pechowo jeden z kamieni uderzył w jej formującą się postać, mogłaby tego nawet nie przeżyć, dlatego nie bacząc na konsekwencje dwa kroki przed zawalającą się szczeliną okienną oswobodziła potężną energię, która zadziała jak podmuch potężnego wiatru odpychając od jej powiększającej się formy wszystko dookoła, aż po dach i parter. Efekt był bardzo niebezpieczny nawet dla spadającego już w dół Calathala, ale nie miała wyboru.
Złociste, oślepiające światło, prześwitujące między gradem kamieni, resztek mebli, drewna i pyłu, rozproszyło się i rozdrobniło na drobny iskrzący piaseczek migoczący na powierzchni złocisto-platynowej łuski ogromnego smoka, który wystrzelił z chmury zapadających się zgliszczy w ślad za drobną - w porównaniu do niego - postacią elfa. Przeogromne skrzydła rozpięły się i wydęły od naporu mas powietrza, gdy przednimi łapami z zadziwiającą delikatnością otoczyła ciało elfa i uniosła go ze sobą kilkadziesiąt stóp nad zboczem góry. Smukła sylwetka smoka zakręciła w powietrzu i wykonała ostry nawrót z powrotem do klasztoru, którego połowa zachodniego skrzydła po prostu przestała istnieć. Jeszcze siłą rozpędu, szybując wznosiła się na wysokość najwyższej wieżyczki, aż wreszcie wytrąciła pęd i zaczęła zagarniać błoniastymi skrzydłami wielkie masy powietrza i kierować ich na wielki dziedziniec, gdzie zgromadzeni mieszkańcy klasztoru patrzyli na widowisko z wybałuszonymi oczami. Ich zachwyt nie trwał długo, bowiem Dinitris ryknęła ogłuszająco żeby obudzić osłupiałą widownię, która wreszcie rozstąpiła się na pod zamek i mury dając jej miejsce do wylądowania. Najpierw opadła na dwie tylne łapy i utrzymując się dzięki łopoczącym z wyczuciem skrzydłom, powoli wypuściła nad ziemią Calathala, a gdy ten już stanął na nogi, zwolniła ruchy skrzydeł i opadła dwiema przednimi łapami po obu stronach elfa aż lekko zadrżała ziemia. W powietrzu wciąż wirowała śnieżna zadyma wywołana przez nią, ale to i tak było lepsze od ogłuszającego huku jej skrzydeł, gdy wreszcie je złożyła przy ciele.
Dinitris spojrzała pod siebie wyginając szyję żeby przyjrzeć się Calathalowi. Smoczyca na razie bardziej przejmowała się stanem mężczyzny, bowiem obawiała się, czy nie zrobiła mu krzywdy szponami. Ale wydawało się jej, że elf wyszedł z tego wszystkiego bez zadrapania, co dodało jej otuchy.
- Na rany Merlina... Co tam się wydarzyło?! - zagrzmiał oszołomiony Morgan. Starzec podbiegł do dwójki, a konkretniej do Calathala. - Całe szczęście, że jesteście cali. - Czarodziej poklepał elfa po ramieniu i spojrzał w górę na wielki łeb smoczycy, która teraz bacznie lustrowała coraz głośniejszą widownię. Gospodarz dobrze wyczuwał obawy Dinitris, ale chciał ją jakoś uspokoić.
- Nie przejmuj się. Uprzątnę ten bałagan - powiedział, kiedy zwróciła na niego swoje złote oczyska. A potem obejrzał się do tyłu do głośnego tłumu uczniów. Następnie machnął palcem w kierunku schodów do głównego wejścia patrząc jednocześnie na innych czarodziei, a ci jak na komendę zaczęli zaganiać młodych adeptów i zwykłych mieszkańców do środka co musiało trochę potrwać ze względu na sensacyjność ostatnich wydarzeń, które jeszcze pogrywały na emocjach rozentuzjazmowanego tłumu młodszych mieszkańców klasztoru.
- Gdzie mamy ich zaprowadzić? - zawołał do Morgana jeden ze starszych czarodziei. Nie podszedł jednak do przyjaciela, pewnie z uwagi na smoka, który syczał groźnie na każdego, kto choć spróbował zbliżyć się choćby do jej ogona na mniej niż na dwa skoki.
- Słusznie - zauważył Morgan, bo przecież część kwater uczniowskich leżała w gruzach i trzeba było sprawdzić stan reszty. - Niech idą do jadalni. Potem przyjdę i powiem co dalej.
- Morgan... - odchrząknął drugi z czarodziei, który został na placu. Miał długą, siwą brodę i wyglądał na dużo starszego od samego gospodarza. - Najlepiej by było, gdyby twoi goście stąd odlecieli jak najprędzej.
- Co ty wygadujesz? - zdziwił się Morgan odwracając się do starszego mężczyzny podpartego o długi kij. - Nigdzie się stąd nie ruszą. To mój dom i moi goście.
- Nic nie szkodzi - wtrąciła się Dinitris. Przenosząc wzrok na Morgana, który nagle obrócił się do smoczycy. - I tak nadużywałam twojej gościny.
Morgan wyglądał na rozdartego. Doskonale wiedział, że teraz los smoka jest zagrożony, bo nie uda się utrzymać w ryzach plotek o smoku zamieszkującego jego klasztor i wieść w końcu wyjdzie poza mury narażając nie tylko samą Dinitris, ale też i jego podopiecznych. To niebezpieczna wiedza.
W końcu spuścił wzrok na Calathala.
- Mój drogi przyjacielu, przepraszam, że cię naraziłem na tyle niebezpieczeństw, ale wiedziałem, że dasz sobie radę. Twoje zadanie jest zakończone i rozliczymy się za nie zgodnie z naszą umową. Ale chciałbym, żebyś został u mnie jeszcze trochę, aż znudzi ci się moje gadulstwo - powiedział do elfa ze szczerym uśmiechem, a potem zauważył skórzaną tubę w rękach najemnika. - Cóż tam masz? Czy to należało do Paula?
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Zauważył – będąc już w powietrzu – jak zza jego pleców zaczyna nagle świecić bardzo jasne światło. Był pewien, że gdyby znajdowało się ono przed nim, to na pewno musiałby zamknąć oczy, żeby nie musieć obawiać się, że światło to może lekko uszkodzić jego wzrok, takie wydawało mu się silne. Słyszał też dźwięki, które podsuwały mu na myśl to, że ostatecznie zniszczeniu mogła ulec większa część klasztoru, a nie wyłącznie pokój, który jeszcze przed chwilą sprawdzali. Chwilę później, zobaczył nad sobą smoka – a raczej smoczycę – która przednią łapą sięgnęła w jego stronę i pochwyciła go w nią, a elf czuł się, jakby przez chwilę znajdował się w innym miejscu, w którym panuje tylko cisza i ciemność. Nie czuł i nie słyszał wiatru, a także widział jedynie mrok i zarys poszczególnych części łapy, która go pochwyciła. Czuł oczywiście jakieś nagłe zwroty lub inne rzeczy, które Dinitris robiła w powietrzu, bo jego ciało reagowało na to poprzez mimowolne przemieszczanie się wewnątrz „schronienia”. Najpierw usłyszał ryk, a później poczuł drgnięcie, które wydawało mu się, że mogło oznaczać, iż smoczyca wylądowała gdzieś na ziemi. Chwilę później, jej łapa – którą złapała go w powietrzu – zaczęła się otwierać, a on mógł zeskoczyć z niej prosto na ziemię. Spojrzał za siebie, gdzie stała dziewczyna, nadal znajdując się w smoczej postaci. Przemknął wzrokiem po jej smoczym ciele i łuskach, skrzydłach, kończynach, później po szyi i na sam koniec spojrzał dopiero na smoczy pysk. Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz widział jakiegoś przedstawiciela smoczej rasy, w dodatku każdy z nich był inny od siebie, więc Dinitris może nie będzie miała mu za złe takiego przyglądania się, które raczej nie było natarczywe. Zresztą, Calathal i tak szybko odwrócił wzrok w stronę mieszkańców klasztoru i Morgana, który wyszedł przed tłum, zbliżając się do niego i smoczycy.
– W tamtym pokoju aktywowało się jakieś zaklęcie, które zaczęło niszczyć nie tylko jego ściany, ale ogólnie ściany skrzydła klasztoru, w którym się on znajdował – odpowiedział Mroganowi elf. Właściwie, nie było to nawet kłamstwo, bo według niego stało się właśnie coś takiego, a substancja, którą wcześniej znalazła Dinitris, cóż, na pewno była czymś dziwnym i magicznym. Może nie było to też konkretne opisanie wydarzeń, ale powinno wystarczyć, żeby mężczyzna miał jakieś rozeznanie w sytuacji.
Zdziwił się trochę, gdy jeden ze starszych magów tak wprost zaproponował, że on i Dinitris powinni się stąd wynieść. Chociaż, z drugiej strony, jego praca tutaj i tak prawdopodobnie zakończyła się w momencie, w którym umarł Paul, który chyba był jedynym zagrożeniem dla smoczycy i jej pracy, więc może opuszczenie tego miejsca nie byłoby złym pomysłem.
Spojrzał na Morgana, gdy ten odezwał się bezpośrednio do niego i przez krótką chwilę zastanawiał się nad tym, co odpowiedzieć.
– Oboje zostaliśmy poproszeni o opuszczenie tego miejsca, więc myślę, że odejdę, gdy tylko między sobą załatwimy to, o czym wspomniałeś – odezwał się w końcu, nawiązując też do tego, że Morgan uznał, iż jego zadanie zakończyło się, a on może zapłacić mu za to zlecenie. Wiedział, że gdyby został tu na dłużej, to na pewno pomógłby w odbudowie części klasztoru, który został zniszczony częściowo z jego winy, bo przecież też miał w tym swój udział. Zamiast tego zdecydował się jednak na to, że nie będzie przeszkadzał i nadużywał gościnności, więc opuści klasztor i pozwoli mieszkańcom na to, żeby odbudowywali go w spokoju. Zresztą, i tak miał zamiar wziąć tylko część tego, co zaproponuje mu Morgan jako nagrodę, nalegając, żeby to, czego nie wziął było jego udziałem w odbudowie tego miejsca i, żeby oczywiście mężczyzna przeznaczył te pieniądze na odbudowę właśnie. Już teraz domyślał się, że jego przyjaciel będzie się upierał przy tym, że i tak mają na to rueny, więc powinien wziąć całość, ale Cal wiedział, że ostatecznie i tak uda mu się przekonać maga do tego, żeby jednak część nagrody za zlecenie została w jego kieszeni.
– Mogło należeć do niego albo do kogoś, komu to ukradł – mówiąc to, zwłaszcza te ostatnie słowa, ukradkiem spojrzał na Dinitris. Nadal nie miał pewności, czy w środku znajduje się to, czego szukali, a jedyna możliwość, żeby to sprawdzić, to po prostu otworzenie pojemnika.
– I tak mieliśmy to otworzyć, więc możesz zrobić to albo ty, albo Dinitris, jeżeli zmieni postać – dopowiedział, chociaż przy drugiej części zdanie wyraźnie przyciszył głos. Właściwie, nie wiedział, ilu mieszkańców klasztoru wie o tym, że dziewczyna jest pradawną smoczycą, więc wolał nie być kimś, kto wyjawia to im wszystkim.
– To… Kto chce to zrobić? - zapytał, najpierw spoglądając na Morgana, a później na Dinitris.
– W tamtym pokoju aktywowało się jakieś zaklęcie, które zaczęło niszczyć nie tylko jego ściany, ale ogólnie ściany skrzydła klasztoru, w którym się on znajdował – odpowiedział Mroganowi elf. Właściwie, nie było to nawet kłamstwo, bo według niego stało się właśnie coś takiego, a substancja, którą wcześniej znalazła Dinitris, cóż, na pewno była czymś dziwnym i magicznym. Może nie było to też konkretne opisanie wydarzeń, ale powinno wystarczyć, żeby mężczyzna miał jakieś rozeznanie w sytuacji.
Zdziwił się trochę, gdy jeden ze starszych magów tak wprost zaproponował, że on i Dinitris powinni się stąd wynieść. Chociaż, z drugiej strony, jego praca tutaj i tak prawdopodobnie zakończyła się w momencie, w którym umarł Paul, który chyba był jedynym zagrożeniem dla smoczycy i jej pracy, więc może opuszczenie tego miejsca nie byłoby złym pomysłem.
Spojrzał na Morgana, gdy ten odezwał się bezpośrednio do niego i przez krótką chwilę zastanawiał się nad tym, co odpowiedzieć.
– Oboje zostaliśmy poproszeni o opuszczenie tego miejsca, więc myślę, że odejdę, gdy tylko między sobą załatwimy to, o czym wspomniałeś – odezwał się w końcu, nawiązując też do tego, że Morgan uznał, iż jego zadanie zakończyło się, a on może zapłacić mu za to zlecenie. Wiedział, że gdyby został tu na dłużej, to na pewno pomógłby w odbudowie części klasztoru, który został zniszczony częściowo z jego winy, bo przecież też miał w tym swój udział. Zamiast tego zdecydował się jednak na to, że nie będzie przeszkadzał i nadużywał gościnności, więc opuści klasztor i pozwoli mieszkańcom na to, żeby odbudowywali go w spokoju. Zresztą, i tak miał zamiar wziąć tylko część tego, co zaproponuje mu Morgan jako nagrodę, nalegając, żeby to, czego nie wziął było jego udziałem w odbudowie tego miejsca i, żeby oczywiście mężczyzna przeznaczył te pieniądze na odbudowę właśnie. Już teraz domyślał się, że jego przyjaciel będzie się upierał przy tym, że i tak mają na to rueny, więc powinien wziąć całość, ale Cal wiedział, że ostatecznie i tak uda mu się przekonać maga do tego, żeby jednak część nagrody za zlecenie została w jego kieszeni.
– Mogło należeć do niego albo do kogoś, komu to ukradł – mówiąc to, zwłaszcza te ostatnie słowa, ukradkiem spojrzał na Dinitris. Nadal nie miał pewności, czy w środku znajduje się to, czego szukali, a jedyna możliwość, żeby to sprawdzić, to po prostu otworzenie pojemnika.
– I tak mieliśmy to otworzyć, więc możesz zrobić to albo ty, albo Dinitris, jeżeli zmieni postać – dopowiedział, chociaż przy drugiej części zdanie wyraźnie przyciszył głos. Właściwie, nie wiedział, ilu mieszkańców klasztoru wie o tym, że dziewczyna jest pradawną smoczycą, więc wolał nie być kimś, kto wyjawia to im wszystkim.
– To… Kto chce to zrobić? - zapytał, najpierw spoglądając na Morgana, a później na Dinitris.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Morgan w głębi duszy bardzo żałował, że Calathal opuści jego klasztor. Miał nadzieję, że po ściągnięciu tu jego przyjaciela będą wreszcie mogli spędzić trochę czasu sami i porozmawiać o kilku sprawach. Choć niezbyt spodobało mu się to, że jego przyjaciel odejdzie za szybko, to nie mógł sprzeciwić się jego woli i na siłę go tu zatrzymywać. Tym bardziej, że i tak nie miałby dla niego teraz czasu, bo będzie musiał koordynować prace nad odbudową sporej części zamku.
Za to Dinitris chyba najmniej żałowała przedwczesnego opuszczenia murów klasztoru. Z jednej strony odczuwała ogromną radość, bo wreszcie miała dobry pretekst, żeby uwolnić się od monotonii życia w malutkim - jak dla niej - środowisku. Co prawda, nie chciała zawalić połowy budynku, bo to nie w jej stylu, ale cieszyło ją, że Morgan miał inne zmartwienia na głowie, niż prace nad artefaktem, który był właściwie ukończony i resztę procesu mogli dokończyć magowie obecni w klasztorze. Tak więc, zdawała sobie sprawę z tego, że to był dobry moment żeby nie stawiać oporu losowi.
Natomiast sprawa zwoju, o który zapytał czarodziej, przerodziła się w dziwną prowokację. Mogłaby przysiąc, że Calathal dobrze wiedział czyja to własność, aczkolwiek ogona uciąć sobie za to by nie dała. Odsunęła się lekko w bok, żeby nie patrzeć na małe postacie elfa i czarodzieja bezpośrednio wisząc nad nimi niczym kobra. Najwyraźniej jej milczenie w odpowiedzi na pytanie, czy zmieni postać, było dostateczną i jedyną odpowiedzią na jaką mógł liczyć długouchy. Morgan nie bardzo rozumiał dlaczego Dinitris tak dziwnie się zachowywała. Zrobił zdziwioną minę i popatrzył na Calathala.
- Chyba to nienajlepszy pomysł. Być może stęskniła się za swoim... "ciałem" - powiedział mając nadzieję, że to zakończy temat, choć tak naprawdę nadal nie rozumiał dlaczego Dinitris sama się do tego nie przyznała. Ale smoczyca dobrze wiedziała, co robi. Opuszczone do ziemi skrzydła, a raczej jedno ze skrzydeł, zakrywało potwornie rozerwaną ranę na udzie, która nie zdążyła się zrosnąć i przez nieplanowaną przemianę została pogłębiona jeszcze bardziej, aż spłynęło na śnieg kilka kropel krwi, które przezornie zamiotła skrzydłem wraz ze śniegiem, kiedy przesuwała się o dwa kroki w lewo. Niewątpliwie nie chciała się przyznawać do tego, że trochę cierpi, a tym bardziej do tego, że kolejna przemiana może zagrażać całej jej kończynie i była w pewien sposób "uziemiona". Tak czy siak, mag miał trochę racji: tęskniła za swoją naturalną formą i gdyby mogła pozostałaby przy niej tak długo jak by się dało.
Ale ten wredny elf chyba jej na to nie pozwoli, bo już zaczął zarządzać jej własnością! I jeśli dotąd była milcząca, tak teraz po prostu nie mogła pozostać obojętna na wyjątkowo bezczelne wtykanie nosa w nieswoje sprawy. Jej duży łeb lekko opadł ku dwójce, kiedy Morgan pierwszy wyciągnął ręce po tubę.
- Ja się tym zajmę - rzekł już prawie chwytając za skórzaną oprawę, ale nagle cofnął dłoń, kiedy nad ich głowami zabrzmiało warknięcie na tyle głośnie i groźne, że aż ciarki przeszły mu po plecach. Gdy zaskoczony agresywną reakcją smoka, spojrzał w górę, zobaczył rzędy śnieżnobiałych kłów wyglądających na niego spomiędzy uchylonych warg na gadzim pysku. - Już dobrze, jak wolisz - uniósł obie ręce w poddańczym geście najwyraźniej rozumiejąc aluzję. Smoczyca schowała zęby, ale nie przestała obserwować z góry Calathala, który dzierżył w rękach jej własność i pierwszy raz od przemiany zwróciła się do niego myślami.
- Pilnuj jej jak oka w głowie. Niebawem dowiesz się co tam skrywa, ale nie tu i nie teraz. Idź i załatw sprawy z Morganem, a ja zaczekam tu na ciebie. O ile zechcesz wyruszyć ze mną, obiecuję, że nie pożałujesz.
Wolała dać mu wybór niż ubezwłasnowolnić. Mogłaby go porwać. Taka opcja też wchodziła w grę, bo Calathal był jej potrzebny - jako ktoś, kto umie obsługiwać mapy. No i w mniejszym, ale jednak w jakimś, stopniu, jako towarzysz wyprawy. Nie był zbyt gadatliwy, co akurat brała za atut. Ale porwanie było ostatecznością. Morgan miałby z tego niezły ubaw i tylko dlatego nie chciała robić przed nim scen. Wolała żeby elf podjął słuszną decyzję bez jej "pomocy", bo wtedy będzie po prostu łatwiej im wszystkim.
- Słusznie - odparł Morgan i puścił oko Calathalowi. - To my chodźmy do mojego gabinetu. Wydaje mi się, że miałem gdzieś w piwnicach stare smocze siodło. Zaraz kogoś po nie poślę - mruknął pokazując ręką Calathalowi drogę do schodów.
Dinitris dziko zmrużyła złote oczy, w których iskrzyła dziwna konsternacja. Czyżby czarodziej odczytał jej plany, że tak szybko poprawił mu się humor. Miała nieodparte wrażenie, żeby przysmolić mu tą siwą brodę, pod którą skrywał łobuzerski uśmiech. Nie lubiła, kiedy odczytywał jej myśli bez zaglądania w jej umysł. Jak on to robił?
Za to Dinitris chyba najmniej żałowała przedwczesnego opuszczenia murów klasztoru. Z jednej strony odczuwała ogromną radość, bo wreszcie miała dobry pretekst, żeby uwolnić się od monotonii życia w malutkim - jak dla niej - środowisku. Co prawda, nie chciała zawalić połowy budynku, bo to nie w jej stylu, ale cieszyło ją, że Morgan miał inne zmartwienia na głowie, niż prace nad artefaktem, który był właściwie ukończony i resztę procesu mogli dokończyć magowie obecni w klasztorze. Tak więc, zdawała sobie sprawę z tego, że to był dobry moment żeby nie stawiać oporu losowi.
Natomiast sprawa zwoju, o który zapytał czarodziej, przerodziła się w dziwną prowokację. Mogłaby przysiąc, że Calathal dobrze wiedział czyja to własność, aczkolwiek ogona uciąć sobie za to by nie dała. Odsunęła się lekko w bok, żeby nie patrzeć na małe postacie elfa i czarodzieja bezpośrednio wisząc nad nimi niczym kobra. Najwyraźniej jej milczenie w odpowiedzi na pytanie, czy zmieni postać, było dostateczną i jedyną odpowiedzią na jaką mógł liczyć długouchy. Morgan nie bardzo rozumiał dlaczego Dinitris tak dziwnie się zachowywała. Zrobił zdziwioną minę i popatrzył na Calathala.
- Chyba to nienajlepszy pomysł. Być może stęskniła się za swoim... "ciałem" - powiedział mając nadzieję, że to zakończy temat, choć tak naprawdę nadal nie rozumiał dlaczego Dinitris sama się do tego nie przyznała. Ale smoczyca dobrze wiedziała, co robi. Opuszczone do ziemi skrzydła, a raczej jedno ze skrzydeł, zakrywało potwornie rozerwaną ranę na udzie, która nie zdążyła się zrosnąć i przez nieplanowaną przemianę została pogłębiona jeszcze bardziej, aż spłynęło na śnieg kilka kropel krwi, które przezornie zamiotła skrzydłem wraz ze śniegiem, kiedy przesuwała się o dwa kroki w lewo. Niewątpliwie nie chciała się przyznawać do tego, że trochę cierpi, a tym bardziej do tego, że kolejna przemiana może zagrażać całej jej kończynie i była w pewien sposób "uziemiona". Tak czy siak, mag miał trochę racji: tęskniła za swoją naturalną formą i gdyby mogła pozostałaby przy niej tak długo jak by się dało.
Ale ten wredny elf chyba jej na to nie pozwoli, bo już zaczął zarządzać jej własnością! I jeśli dotąd była milcząca, tak teraz po prostu nie mogła pozostać obojętna na wyjątkowo bezczelne wtykanie nosa w nieswoje sprawy. Jej duży łeb lekko opadł ku dwójce, kiedy Morgan pierwszy wyciągnął ręce po tubę.
- Ja się tym zajmę - rzekł już prawie chwytając za skórzaną oprawę, ale nagle cofnął dłoń, kiedy nad ich głowami zabrzmiało warknięcie na tyle głośnie i groźne, że aż ciarki przeszły mu po plecach. Gdy zaskoczony agresywną reakcją smoka, spojrzał w górę, zobaczył rzędy śnieżnobiałych kłów wyglądających na niego spomiędzy uchylonych warg na gadzim pysku. - Już dobrze, jak wolisz - uniósł obie ręce w poddańczym geście najwyraźniej rozumiejąc aluzję. Smoczyca schowała zęby, ale nie przestała obserwować z góry Calathala, który dzierżył w rękach jej własność i pierwszy raz od przemiany zwróciła się do niego myślami.
- Pilnuj jej jak oka w głowie. Niebawem dowiesz się co tam skrywa, ale nie tu i nie teraz. Idź i załatw sprawy z Morganem, a ja zaczekam tu na ciebie. O ile zechcesz wyruszyć ze mną, obiecuję, że nie pożałujesz.
Wolała dać mu wybór niż ubezwłasnowolnić. Mogłaby go porwać. Taka opcja też wchodziła w grę, bo Calathal był jej potrzebny - jako ktoś, kto umie obsługiwać mapy. No i w mniejszym, ale jednak w jakimś, stopniu, jako towarzysz wyprawy. Nie był zbyt gadatliwy, co akurat brała za atut. Ale porwanie było ostatecznością. Morgan miałby z tego niezły ubaw i tylko dlatego nie chciała robić przed nim scen. Wolała żeby elf podjął słuszną decyzję bez jej "pomocy", bo wtedy będzie po prostu łatwiej im wszystkim.
- Słusznie - odparł Morgan i puścił oko Calathalowi. - To my chodźmy do mojego gabinetu. Wydaje mi się, że miałem gdzieś w piwnicach stare smocze siodło. Zaraz kogoś po nie poślę - mruknął pokazując ręką Calathalowi drogę do schodów.
Dinitris dziko zmrużyła złote oczy, w których iskrzyła dziwna konsternacja. Czyżby czarodziej odczytał jej plany, że tak szybko poprawił mu się humor. Miała nieodparte wrażenie, żeby przysmolić mu tą siwą brodę, pod którą skrywał łobuzerski uśmiech. Nie lubiła, kiedy odczytywał jej myśli bez zaglądania w jej umysł. Jak on to robił?
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Wyglądało na to, że Dinitris nie chciała, żeby Morgan sprawdził zawartość skórzanego pojemnika. A może nie chciała, żeby mężczyzna otwierał go przy „widowni”, która zresztą i tak zaczęła się zmniejszać? Z drugiej strony mogłoby też być tak, że po prostu nie chciała, żeby ktoś inny – oprócz niej oczywiście – ujrzał to, co jest zapisane na zwoju, który prawdopodobnie może znajdować się w środku. Cóż, najwyżej zajmą się tym później, gdy już opuszczą klasztor. Cal tak naprawdę nie będzie miał smoczycy za złe to, że ostatecznie może chcieć wziąć od niego pojemnik i otworzyć go na osobności. Tylko, że najpierw – zanim jeszcze opuści to miejsce – musiał załatwić z Morganem jeszcze jedną sprawę, którą oczywiście była zapłata za zlecenie, którego się podjął. Zresztą, okazało się też, że Dinitris chciała, żeby wyruszył razem z nią w drogę do… właściwie nie wiedział gdzie, ale smoczyca wspomniała, że jeżeli się na to zgodzi, to na pewno tego nie pożałuje. Kiwnął tylko głową w jej stronę, lecz nie mogła być pewna, czy była to zgoda na wyruszenie z nią, czy może sposób, żeby dać jej znać, że zrozumiał, co mu powiedziała i rozważy propozycję.
Calalthal poszedł za Morganem, który zaprowadził go do swojego biura. Gdy tylko weszli do środka, a elf zamknął za sobą drzwi, drugi z mężczyzn usiadł przy biurku, sięgnął ręką do jednej z szuflad i wyciągnął z niej dość pękaty mieszek, który na pewno wypełniony był ruenami.
– Twoja zapłata – odparł Morgan, wskazując właśnie na sakiewkę.
Elf podszedł do niej, zważył ją w dłoni i otworzył, sprawdzając, co konkretnie znajduje się w środku. Były to monety, a konkretniej wymieszane ze sobą srebrne orły i złote gryfy. Cal sięgnął do środka i wyciągnął jakąś połowę ruenów, które znajdowały się wewnątrz, a następnie położył je na stole przed przyjacielem.
– Przeznacz to na różne opłaty związane z odbudową skrzydła klasztoru, które zostało zniszczone – powiedział do niego, nadając swemu głosowi odpowiednie brzmienie i barwę, chcąc tym zaznaczyć, że nawet, jeżeli będzie próbował odmówić, to on i tak nadal będzie namawiał go na to, żeby przyjął te pieniądze i skończy się to na tym, że Morgan i tak je weźmie.
– Gdybym został tu dłużej, to najpewniej osobiście pomagałbym wam w odbudowie, jednak nie zostaję, więc niech te rueny będą moim wkładem w odbudowę – dopowiedział, nadal zachowując ten sam ton głosu. Morgan przez dłuższą chwilę patrzył tylko na elfa, może próbując oszacować, co powinien zrobić. Kłócić się z nim i namawiać do tego, żeby wziął całość nagrody, czy może przyjąć podarunek?
– Eh… No dobrze, niech ci będzie – odpowiedział w końcu, krótką chwilę wcześniej podejmując decyzję odnośnie tego, nad czym zastanawiał się wcześniej. W tym czasie Calathal schował już sakiewkę do swojej torby podróżnej, a w myślach powiedział sobie, że trochę zaskoczyło go to, że Morgan zgodził się na taką pomoc bez żadnego sprzeciwu. Cal bardziej spodziewał się, że będzie musiał podać jakieś solidne argumenty i kilkukrotnie namawiać przyjaciela na to, żeby ostatecznie zgodził się na to, co mu zaproponował.
– Skoro to już załatwiliśmy, to może wróćmy na plac. Pożegnam was i będziecie mogli wyruszać – zaproponował Morgan, a elf zgodził się z nim, co obwieścił twierdzącym skinieniem głowy. Później obaj mężczyźni ruszyli w stronę wyjścia, a później udali się na plac, na którym czekała na nich Dinitris, a także jeszcze kilku mieszkańców tego miejsca, którzy może chcieli być przy tym, jak smoczyca odlatuje i zobaczyć to zdarzenie albo po prostu nie mieli nic lepszego do roboty, przynajmniej w tej chwili.
– Możemy ruszać – powiedział elf do smoczycy. Te dwa słowa oznaczały zarówno to, że rozliczył się już z Morganem i jest zadowolony z tego, jak przebiegły negocjacje i z tego, co otrzymał, a także to, że zgadza się na to, żeby jeszcze przez jakiś czas towarzyszyć jej i współpracować z nią. Poza tym… trochę ciekawiła go też zawartość pojemnika na zwoje, który ciągle miał przy sobie.
– Jeszcze nie – odparł Morgan, podchodząc do nich.
– Zanim wyruszycie, chciałem życzyć wam powodzenia i liczę też na to, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie – dopowiedział po chwili, kiwając też głową na koniec, co mogło oznaczać, że powiedział im to, co chciał powiedzieć i już nie będzie ich zatrzymywał. Calathal po chwili wspiął się na grzbiet Dinitris po jej łapie i boku, szukając sobie takiej drogi wspinaczki, żeby przebiegło to sprawnie i szybko. Później podszedł bliżej jej szyi i głowy, dopiero na tamtej części jej grzbietu poszukał sobie jakiegoś wygodnego miejsca do siedzenia, co okazało się trochę trudne, patrząc na to, że był to smoczy, pokryty łuską grzbiet. W końcu usiadł tak, że raczej miał pewność, iż nie spadnie w trakcie lotu. Był gotowy do drogi.
Właśnie. Był gotowy do drogi, ale... w pojedynkę. W drodze z pokoju Morgana na plac miał chwilę na to, żeby przemyśleć propozycję Dinitris i stwierdził, że może jednak nie powinien od razu się na to zgadzać. Powiedział jej o tym, co raczej nie spotkało się z ciepłym przyjęciem, ale wspomniał też, że może kiedyś spotkają się ponownie i też, że może znajdzie jakiegoś lepszego kompana niż on - osobę, która na pewno pomoże jej w tym, w czym chciała, żeby jej pomógł. Później pożegnał się z nią i wyszedł za mury, opuszczając teren klasztoru i kierując się w swoją stronę.
Ciąg dalszy: Calathal.
Calalthal poszedł za Morganem, który zaprowadził go do swojego biura. Gdy tylko weszli do środka, a elf zamknął za sobą drzwi, drugi z mężczyzn usiadł przy biurku, sięgnął ręką do jednej z szuflad i wyciągnął z niej dość pękaty mieszek, który na pewno wypełniony był ruenami.
– Twoja zapłata – odparł Morgan, wskazując właśnie na sakiewkę.
Elf podszedł do niej, zważył ją w dłoni i otworzył, sprawdzając, co konkretnie znajduje się w środku. Były to monety, a konkretniej wymieszane ze sobą srebrne orły i złote gryfy. Cal sięgnął do środka i wyciągnął jakąś połowę ruenów, które znajdowały się wewnątrz, a następnie położył je na stole przed przyjacielem.
– Przeznacz to na różne opłaty związane z odbudową skrzydła klasztoru, które zostało zniszczone – powiedział do niego, nadając swemu głosowi odpowiednie brzmienie i barwę, chcąc tym zaznaczyć, że nawet, jeżeli będzie próbował odmówić, to on i tak nadal będzie namawiał go na to, żeby przyjął te pieniądze i skończy się to na tym, że Morgan i tak je weźmie.
– Gdybym został tu dłużej, to najpewniej osobiście pomagałbym wam w odbudowie, jednak nie zostaję, więc niech te rueny będą moim wkładem w odbudowę – dopowiedział, nadal zachowując ten sam ton głosu. Morgan przez dłuższą chwilę patrzył tylko na elfa, może próbując oszacować, co powinien zrobić. Kłócić się z nim i namawiać do tego, żeby wziął całość nagrody, czy może przyjąć podarunek?
– Eh… No dobrze, niech ci będzie – odpowiedział w końcu, krótką chwilę wcześniej podejmując decyzję odnośnie tego, nad czym zastanawiał się wcześniej. W tym czasie Calathal schował już sakiewkę do swojej torby podróżnej, a w myślach powiedział sobie, że trochę zaskoczyło go to, że Morgan zgodził się na taką pomoc bez żadnego sprzeciwu. Cal bardziej spodziewał się, że będzie musiał podać jakieś solidne argumenty i kilkukrotnie namawiać przyjaciela na to, żeby ostatecznie zgodził się na to, co mu zaproponował.
– Skoro to już załatwiliśmy, to może wróćmy na plac. Pożegnam was i będziecie mogli wyruszać – zaproponował Morgan, a elf zgodził się z nim, co obwieścił twierdzącym skinieniem głowy. Później obaj mężczyźni ruszyli w stronę wyjścia, a później udali się na plac, na którym czekała na nich Dinitris, a także jeszcze kilku mieszkańców tego miejsca, którzy może chcieli być przy tym, jak smoczyca odlatuje i zobaczyć to zdarzenie albo po prostu nie mieli nic lepszego do roboty, przynajmniej w tej chwili.
– Możemy ruszać – powiedział elf do smoczycy. Te dwa słowa oznaczały zarówno to, że rozliczył się już z Morganem i jest zadowolony z tego, jak przebiegły negocjacje i z tego, co otrzymał, a także to, że zgadza się na to, żeby jeszcze przez jakiś czas towarzyszyć jej i współpracować z nią. Poza tym… trochę ciekawiła go też zawartość pojemnika na zwoje, który ciągle miał przy sobie.
– Jeszcze nie – odparł Morgan, podchodząc do nich.
– Zanim wyruszycie, chciałem życzyć wam powodzenia i liczę też na to, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie – dopowiedział po chwili, kiwając też głową na koniec, co mogło oznaczać, że powiedział im to, co chciał powiedzieć i już nie będzie ich zatrzymywał. Calathal po chwili wspiął się na grzbiet Dinitris po jej łapie i boku, szukając sobie takiej drogi wspinaczki, żeby przebiegło to sprawnie i szybko. Później podszedł bliżej jej szyi i głowy, dopiero na tamtej części jej grzbietu poszukał sobie jakiegoś wygodnego miejsca do siedzenia, co okazało się trochę trudne, patrząc na to, że był to smoczy, pokryty łuską grzbiet. W końcu usiadł tak, że raczej miał pewność, iż nie spadnie w trakcie lotu. Był gotowy do drogi.
Właśnie. Był gotowy do drogi, ale... w pojedynkę. W drodze z pokoju Morgana na plac miał chwilę na to, żeby przemyśleć propozycję Dinitris i stwierdził, że może jednak nie powinien od razu się na to zgadzać. Powiedział jej o tym, co raczej nie spotkało się z ciepłym przyjęciem, ale wspomniał też, że może kiedyś spotkają się ponownie i też, że może znajdzie jakiegoś lepszego kompana niż on - osobę, która na pewno pomoże jej w tym, w czym chciała, żeby jej pomógł. Później pożegnał się z nią i wyszedł za mury, opuszczając teren klasztoru i kierując się w swoją stronę.
Ciąg dalszy: Calathal.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości