Księstwo Karnstein ⇒ [Anperia: Chiropterus] Świt Nowej Ery
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
[Anperia: Chiropterus] Świt Nowej Ery
Kontynuacja wątku z Jurnego Mamuta
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – jak mawiali starożytni. To porzekadło miało znamiona prawdy także w przypadku rodu panującego w Karnsteinie. Tym bardziej, że każdy kolejny Książę Jegomość, jak również znamienita większość jego krewnych i powinowatych miała do czego wracać. Tak ogromnego zamczyska zazdrościła im niemal cała Theria, może za wyjątkiem warowni Nandanu. Chiropterus po ostatnich przebudowach wypiętrzył się w górę tak, iż wyglądał, jakby za chwile miał poderwać się do lotu. Strzeliste wieże, a było ich kilkanaście w kluczowych punktach gmachu, dodawały zamkowi ponurego, odstraszającego potencjalnych wrogów, charakteru. Świetnie też kontrastowały z ociężałymi niczym stopy mamutów lub tropikalnych dziwojaszczurów wieżami na murach okalających twierdzę. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach chciałby napadać, a potem nieuchronnie oblegać takiego kolosa? Chyba tylko straceniec bądź człek, któremu żywot pieski poskąpił na umyśle przysłowiowych kilku klepek. Taka sytuacja jeszcze nie miała miejsca zapewne dlatego, iż wszelkie podejrzane indywidua kręcące się wokół lub łażące w te i nazad typy wyłapują czujne niczym ryś oczy strażników, dzięki którym tak Chiropterus, jak i dynastia panująca utrzymują się na tym padole już szóste stulecie.
Przed główną bramą, oczywiście często sterczą jakieś straże, niekiedy całe oddziały patrolują tereny wokół murów i fosy. Przecież każde miasto jest nieprzewidywalne i różne mogą się zadziać wyskoki. A to ktoś egzotycznego pupila będzie chciał wysiudać z domu na świeże powietrze i całkiem przypadkowo wybierze do tego celu zamkową fosę lub okoliczne gaje, bo czemu by nie. A potem męcz się, strażniku z gadzinami, drapieżnymi rybami, co idą do mięsa jako muchy do gnoju, jadowitym robactwem, oślizgłymi, acz barwnymi niczym kraski żabami, z których śluzu Neverithyjczycy zwykli wyrabiać trutki do strzał i pocisków wyrzucanych z dmuchawek, wreszcie ssaczych mięsożerców: koty, psy, czasem niedźwiedzie, hieny czy mangusty. Nierzadko zdarzały się nawet małpy, a niektóre ptaszyska rodem z odległych krain po ucieczce bądź celowym uwolnieniu zdążyły utworzyć na terenach ogrodów przyległych do Chiropterusa, a potem i w mieście stabilne populacje umilających żywot mieszkańcom skrzydlatych darmozjadów. Drugą zaletą było to, iż okolice zdawały się być pozbawione powszechnego w skupiskach ludzkich wysypu gryzoni czy też owadzich utrapieńców: karaluchów, większości much (udające motyle bzygowate cieszą oko i nie rozsiewają morowego powietrza, przed którym nawet kapłani Śmierci potrafią chyżo uciekać niczym zające czy inne króliki) i komarów. Podobnie się stało z gupikiem, przybyszem z odległych krain sprowadzonym przez anperyjczyków, by zaradzić pladze moskitów, meszek i innych kąsających owadów, których stadia larwalne bytują w rozmaitych akwenach. Rybki po kilkunastu latach świetnie się zadomowiły w nowym miejscu, ba, stały się urozmaiceniem pokarmowym miejscowego żółwia błotnego, który dość przetrzebioną ongiś populację zdążył odbudować dzięki nowym zasobom pożywienia i teraz mieszkańcy Karnsteinu znów chwalą się żółwiami wylegującymi się na werandach czy w okolicach pomostów nad Starią, a Fargal wręcz kipi od tych gadów. Tak więc poza uratowanym od niechybnej śmierci żółwiem, na terenach Księstwa od stanu sprzed osadnictwa mrocznych elfów w ten tudzież inny sposób zmieciono z powierzchni ziemi około dziesięciu gatunków ssaków, dwa ptaków i jednego węża. Na szczęście, większość z powyższych ostała się jeszcze w nieprzebytych ostępach Mai Laintha'e, dropie olbrzymie widywane są niedaleko Nandanu, a miejscowe koniuchy skarżą się, iż ptaszyska płoszą im psy pasterskie. Kondor wielki gniazduje w odległym Neverith, natomiast wąż zwany przez elfów zaskrońcem wiewiórczym, szczurojadem bądź zaskrońcem lotnikiem, jako że miał w zwyczaju szybować pomiędzy drzewami w poszukiwaniu gryzoni, którymi się żywił, wrócił na padół Pierwszego Kosiarza. Znaleziono jednak gada blisko z nim spokrewnionego, a mianowicie zaskrońca maczakwaja (w języku obydwu głównych ras tworzących Neverith znanego jako machaqwayu amaru), który to zachowuje się w podobny sposób na terenach Imperium Neverithu. Ponieważ gad ten występuje także w wysokich partiach Gór Słonecznych, klimat Therii zapewne nie zrobi na nim większego wrażenia. Istnieje więc szansa, iż sprowadzony wąż zastąpi dawno wytępionego krewniaka i będzie znów cieszył oko każdego obserwatora miejscowych lasów. Czas pokaże, czy tak się stanie.
Tymczasem przez przestwory pomiędzy poszczególnymi elementami okratowania bramy można było dostrzec kunsztownie odwzorowany szpaler okalający główny trakt prowadzący do Chiropterusa. Wykonany w konwencji powrotu do natury, ogrodnicy dokonywali tylko niezbędnych prac pielęgnacyjnych. Gdzieniegdzie pozostawiono nawet próchniejące konary czy też fragmenty dawno już martwych drzew, by materia, z której zostały ukształtowane, dotarła do gleby i dała początek nowym stworzeniom. Próchno stanowi świetną pożywkę dla grzybów, toteż ciekawe ich formy zdobiły zarówno konary, jak i całe wykroty, dodając specyficznego kolorytu zarówno szpalerowi, jak i całemu otoczeniu zamczyska. Szpaler bardziej przypominał młody las bądź elfie miasto - ogród, aniżeli parki rezydencji śmiertelnych władców krajów rozsianych po Środkowej Alaranii. W skład tego dziwnego zadrzewienia wchodziły głównie miłorzęby, tulipanowce, czwórczaki, cisy, jałowce, krzewy wawrzynu, ostrokrzewy, gdzieniegdzie widać było okazały dąb czy klon palmowy o jaskrawych liściach w kolorze zastygłej krwi bądź odstraszający komary cedr. Bardziej dociekliwe oko mogło dostrzec cytrusy i wystawione w donicach sagowce. Na lewo od głównego traktu, ulokowano szklarnie, w których rosły rośliny tak użytkowe, jak i ozdobne, których wymagania klimatyczne odbiegały od tych, jakie mogły zapewnić Równiny Theryjskie. Nic więc dziwnego, iż Chiropterus mógł sobie pozwolić na bogato przyprawione szafranem czy wanilią dania, a egzotyczne owoce i „magiczne kaktusy” stały się częstymi gośćmi na zamkowych balach, a także stałym urozmaiceniem jadłospisu mieszkańców Anperii. Naprzeciwko wybudowano strażnicę, w której gwardziści wypoczywali między wachtami lub po meczącej służbie. Trzykondygnacyjny, pokryty granitowymi płytami budynek wpasował się w styl Chiropterusa. Najwyższe piętro przeznaczone było dla dowódcy straży zamkowej, pochodzącego z odległego Kerendiru ciemnowłosego wilkołaka bytującego zawsze w formie półwilka. Adu Aziz ibn Yazd ibn Fallah al-Shameini al-Habibi al-Faresi wyglądem bardziej przypominał szakala aniżeli wilki znane chociażby z theryjskich lasów, lasostepu i obszarów trawiastych. Charakterystyczne białe czubki uszu gwardzisty były ponoć cechą rozpoznawczą całego rodu, bowiem wszyscy przedstawiciele al-Faresich wyróżniali się tą anomalią pośród psowatych zmiennokształtnych zamieszkujących Kerendir. Jak na wilkołaka, porucznik al-Faresi żyje nadzwyczajnie długo, zapewne musiał mieć jakiegoś pół-czarodzieja wśród przodków. Futrzak sumiennie wykonywał swoją pracę, a z jego podkomendnymi nigdy nie było większych problemów, od czasu do czasu tylko zdarzał się jakiś ochlapus czy drobny złodziejaszek, leczy wyżej wymienieni dostawali cięgi zaraz po przyłapaniu na gorącym uczynku lub –w przypadku pijaka– wyczuciu chuchu alkoholowego i obserwacjach niecodziennego zachowania. Grunt to dobra motywacja nawet, a może zwłaszcza dla strażnika pałacowego.
Chiropterus wydawał się być pogrążony w marazmie, jednak to tylko pozory. W oczekiwaniu na gości wszyscy uwijali się wewnątrz zamkowych murów niczym w ukropie, by większość, jeśli nie wszystko było przygotowane na czas, wszak to rezydencja władców, nie jakiś podrzędny zajeździk, którego właściciel może sobie pozwolić na zbijanie przysłowiowych bąków i nikt mu nic nie powinien zrobić z tego powodu. Nawet słoniki irrasilskie pochowały się gdzieś, jakby wyczuły nadchodzące zmiany. Nic już nie będzie takie samo, jak ongiś. Nowe szło rączym krokiem i wydawało się nie do zatrzymania. Tak to już bywa z postępem – pojedynczemu człowiekowi, ba, nawet większemu miastu trudno zastopować trybiki machiny raz wprawionej w ruch.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – jak mawiali starożytni. To porzekadło miało znamiona prawdy także w przypadku rodu panującego w Karnsteinie. Tym bardziej, że każdy kolejny Książę Jegomość, jak również znamienita większość jego krewnych i powinowatych miała do czego wracać. Tak ogromnego zamczyska zazdrościła im niemal cała Theria, może za wyjątkiem warowni Nandanu. Chiropterus po ostatnich przebudowach wypiętrzył się w górę tak, iż wyglądał, jakby za chwile miał poderwać się do lotu. Strzeliste wieże, a było ich kilkanaście w kluczowych punktach gmachu, dodawały zamkowi ponurego, odstraszającego potencjalnych wrogów, charakteru. Świetnie też kontrastowały z ociężałymi niczym stopy mamutów lub tropikalnych dziwojaszczurów wieżami na murach okalających twierdzę. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach chciałby napadać, a potem nieuchronnie oblegać takiego kolosa? Chyba tylko straceniec bądź człek, któremu żywot pieski poskąpił na umyśle przysłowiowych kilku klepek. Taka sytuacja jeszcze nie miała miejsca zapewne dlatego, iż wszelkie podejrzane indywidua kręcące się wokół lub łażące w te i nazad typy wyłapują czujne niczym ryś oczy strażników, dzięki którym tak Chiropterus, jak i dynastia panująca utrzymują się na tym padole już szóste stulecie.
Przed główną bramą, oczywiście często sterczą jakieś straże, niekiedy całe oddziały patrolują tereny wokół murów i fosy. Przecież każde miasto jest nieprzewidywalne i różne mogą się zadziać wyskoki. A to ktoś egzotycznego pupila będzie chciał wysiudać z domu na świeże powietrze i całkiem przypadkowo wybierze do tego celu zamkową fosę lub okoliczne gaje, bo czemu by nie. A potem męcz się, strażniku z gadzinami, drapieżnymi rybami, co idą do mięsa jako muchy do gnoju, jadowitym robactwem, oślizgłymi, acz barwnymi niczym kraski żabami, z których śluzu Neverithyjczycy zwykli wyrabiać trutki do strzał i pocisków wyrzucanych z dmuchawek, wreszcie ssaczych mięsożerców: koty, psy, czasem niedźwiedzie, hieny czy mangusty. Nierzadko zdarzały się nawet małpy, a niektóre ptaszyska rodem z odległych krain po ucieczce bądź celowym uwolnieniu zdążyły utworzyć na terenach ogrodów przyległych do Chiropterusa, a potem i w mieście stabilne populacje umilających żywot mieszkańcom skrzydlatych darmozjadów. Drugą zaletą było to, iż okolice zdawały się być pozbawione powszechnego w skupiskach ludzkich wysypu gryzoni czy też owadzich utrapieńców: karaluchów, większości much (udające motyle bzygowate cieszą oko i nie rozsiewają morowego powietrza, przed którym nawet kapłani Śmierci potrafią chyżo uciekać niczym zające czy inne króliki) i komarów. Podobnie się stało z gupikiem, przybyszem z odległych krain sprowadzonym przez anperyjczyków, by zaradzić pladze moskitów, meszek i innych kąsających owadów, których stadia larwalne bytują w rozmaitych akwenach. Rybki po kilkunastu latach świetnie się zadomowiły w nowym miejscu, ba, stały się urozmaiceniem pokarmowym miejscowego żółwia błotnego, który dość przetrzebioną ongiś populację zdążył odbudować dzięki nowym zasobom pożywienia i teraz mieszkańcy Karnsteinu znów chwalą się żółwiami wylegującymi się na werandach czy w okolicach pomostów nad Starią, a Fargal wręcz kipi od tych gadów. Tak więc poza uratowanym od niechybnej śmierci żółwiem, na terenach Księstwa od stanu sprzed osadnictwa mrocznych elfów w ten tudzież inny sposób zmieciono z powierzchni ziemi około dziesięciu gatunków ssaków, dwa ptaków i jednego węża. Na szczęście, większość z powyższych ostała się jeszcze w nieprzebytych ostępach Mai Laintha'e, dropie olbrzymie widywane są niedaleko Nandanu, a miejscowe koniuchy skarżą się, iż ptaszyska płoszą im psy pasterskie. Kondor wielki gniazduje w odległym Neverith, natomiast wąż zwany przez elfów zaskrońcem wiewiórczym, szczurojadem bądź zaskrońcem lotnikiem, jako że miał w zwyczaju szybować pomiędzy drzewami w poszukiwaniu gryzoni, którymi się żywił, wrócił na padół Pierwszego Kosiarza. Znaleziono jednak gada blisko z nim spokrewnionego, a mianowicie zaskrońca maczakwaja (w języku obydwu głównych ras tworzących Neverith znanego jako machaqwayu amaru), który to zachowuje się w podobny sposób na terenach Imperium Neverithu. Ponieważ gad ten występuje także w wysokich partiach Gór Słonecznych, klimat Therii zapewne nie zrobi na nim większego wrażenia. Istnieje więc szansa, iż sprowadzony wąż zastąpi dawno wytępionego krewniaka i będzie znów cieszył oko każdego obserwatora miejscowych lasów. Czas pokaże, czy tak się stanie.
Tymczasem przez przestwory pomiędzy poszczególnymi elementami okratowania bramy można było dostrzec kunsztownie odwzorowany szpaler okalający główny trakt prowadzący do Chiropterusa. Wykonany w konwencji powrotu do natury, ogrodnicy dokonywali tylko niezbędnych prac pielęgnacyjnych. Gdzieniegdzie pozostawiono nawet próchniejące konary czy też fragmenty dawno już martwych drzew, by materia, z której zostały ukształtowane, dotarła do gleby i dała początek nowym stworzeniom. Próchno stanowi świetną pożywkę dla grzybów, toteż ciekawe ich formy zdobiły zarówno konary, jak i całe wykroty, dodając specyficznego kolorytu zarówno szpalerowi, jak i całemu otoczeniu zamczyska. Szpaler bardziej przypominał młody las bądź elfie miasto - ogród, aniżeli parki rezydencji śmiertelnych władców krajów rozsianych po Środkowej Alaranii. W skład tego dziwnego zadrzewienia wchodziły głównie miłorzęby, tulipanowce, czwórczaki, cisy, jałowce, krzewy wawrzynu, ostrokrzewy, gdzieniegdzie widać było okazały dąb czy klon palmowy o jaskrawych liściach w kolorze zastygłej krwi bądź odstraszający komary cedr. Bardziej dociekliwe oko mogło dostrzec cytrusy i wystawione w donicach sagowce. Na lewo od głównego traktu, ulokowano szklarnie, w których rosły rośliny tak użytkowe, jak i ozdobne, których wymagania klimatyczne odbiegały od tych, jakie mogły zapewnić Równiny Theryjskie. Nic więc dziwnego, iż Chiropterus mógł sobie pozwolić na bogato przyprawione szafranem czy wanilią dania, a egzotyczne owoce i „magiczne kaktusy” stały się częstymi gośćmi na zamkowych balach, a także stałym urozmaiceniem jadłospisu mieszkańców Anperii. Naprzeciwko wybudowano strażnicę, w której gwardziści wypoczywali między wachtami lub po meczącej służbie. Trzykondygnacyjny, pokryty granitowymi płytami budynek wpasował się w styl Chiropterusa. Najwyższe piętro przeznaczone było dla dowódcy straży zamkowej, pochodzącego z odległego Kerendiru ciemnowłosego wilkołaka bytującego zawsze w formie półwilka. Adu Aziz ibn Yazd ibn Fallah al-Shameini al-Habibi al-Faresi wyglądem bardziej przypominał szakala aniżeli wilki znane chociażby z theryjskich lasów, lasostepu i obszarów trawiastych. Charakterystyczne białe czubki uszu gwardzisty były ponoć cechą rozpoznawczą całego rodu, bowiem wszyscy przedstawiciele al-Faresich wyróżniali się tą anomalią pośród psowatych zmiennokształtnych zamieszkujących Kerendir. Jak na wilkołaka, porucznik al-Faresi żyje nadzwyczajnie długo, zapewne musiał mieć jakiegoś pół-czarodzieja wśród przodków. Futrzak sumiennie wykonywał swoją pracę, a z jego podkomendnymi nigdy nie było większych problemów, od czasu do czasu tylko zdarzał się jakiś ochlapus czy drobny złodziejaszek, leczy wyżej wymienieni dostawali cięgi zaraz po przyłapaniu na gorącym uczynku lub –w przypadku pijaka– wyczuciu chuchu alkoholowego i obserwacjach niecodziennego zachowania. Grunt to dobra motywacja nawet, a może zwłaszcza dla strażnika pałacowego.
Chiropterus wydawał się być pogrążony w marazmie, jednak to tylko pozory. W oczekiwaniu na gości wszyscy uwijali się wewnątrz zamkowych murów niczym w ukropie, by większość, jeśli nie wszystko było przygotowane na czas, wszak to rezydencja władców, nie jakiś podrzędny zajeździk, którego właściciel może sobie pozwolić na zbijanie przysłowiowych bąków i nikt mu nic nie powinien zrobić z tego powodu. Nawet słoniki irrasilskie pochowały się gdzieś, jakby wyczuły nadchodzące zmiany. Nic już nie będzie takie samo, jak ongiś. Nowe szło rączym krokiem i wydawało się nie do zatrzymania. Tak to już bywa z postępem – pojedynczemu człowiekowi, ba, nawet większemu miastu trudno zastopować trybiki machiny raz wprawionej w ruch.
Ostatnio edytowane przez Medard 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Triss
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampirzyca czystej krwi
- Profesje:
- Kontakt:
Triss, jako szlachetnie urodzona, zdążyła już przywyknąć do luksusu i życia w przepychu, otoczona rzeczami, na które nawet nie ma czasu spojrzeć, lecz obecnymi w jej najbliższym otoczeniu, by to inni mogli je podziwiać i zazdrościć jej statusu. Nigdy jednak nie udało jej się ukrywać zdumienia za każdym razem, kiedy przekraczała pałacowe wrota. Spośród wszystkich, karnsteińskich rodów, to o Margotach mówiło się, że ich majątek dorównuje temu książęcemu i na każdym kroku próbowano oszacować jego prawdziwą wartość. W rzeczywistości wampirzyca sama nie była pewna, czy to co leżało w skarbcu jej ojca było choćby procentem tego, co mogło kryć się w kryptach Chiropterusa. Siedziba karnsteńskich książąt przytłaczała już samym swoim wyglądem zewnętrznym. Strzeliste wieże sprawiały, że patrząc z ziemii, obserwator odnosił wrażenie, iż ich iglice rozcinają powierzchnię chmur, choć tak naprawdę to nawet tych iglic ciężko mu było się dopatrzeć. W przeciwieństwie do nich, rodzinna posiadłość Margothów wydawała się zaledwie szopą z wieloma wygodami, zdolną pomieścić dużą rodzinę karaluchów. A i tak Tristanie zabrakło dzieciństwa, by zajrzeć we wszystkie jej zakamarki. Na zwiedzanie pałacu i zajrzeniu pod każdy kafelek, co śmiało mogła stwierdzić, musiałaby poświęcić około jednego wieku i to z gwarancją, że nikt jej nie będzie w tym przeszkadzać. Dla wielu rodzin dom zaczynał się wąskim korytarzem, nogi od razu tonęły w głębokim i miękkim dywanie, a ściany pobudzały poczucie bezpieczeństwa. W Chiropterusie, gdy tylko gwardziści uporali się z wysokimi na kilka stóp, dębowo-stalowymi drzwiami, od razu dostrzec można było korytarz: szeroki na dziesięć i długi na dwadzieścia mamutów, który mieścił w sobie wszystko, co dobry pałac posiadał. Marmurowe kolumny i pochodnie oddzielały od siebie kolejne przejścia, za którymi były schody do komnat i pomieszczeń ogólno dostępnych. Tych nie dostępnych strzegli strażnicy w wypolerowanych na połysk napierśnikach. Przypominali oni manekiny, choć Triss doskonale zdawała sobie sprawę, że szable przy pasie nie są jedynie paradną ozdobą.
W pierwszej chwili wampirzyca miała ochotę się wycofać: ogrom pałacu nieco ją przytłaczał, podobnie z resztą co prezent od księcia, o którym miała nie wspominać, lecz nie mogła o nim przestać myśleć. Niestety będąc jeszcze na dziedzińcu, grzecznie poproszono ją o zejście z wierzchowca, który został odprowadzony do stajni. Dziewczynie pozwolono zatrzymać jedynie torbę ze śpiącym kotem i niezbędnym ekwipunkiem oraz wachlarz, choć na dobiegające spod materiału pomruki, gwardziści chętni byli ją przeszukać, co zostało skwitowane spojrzeniem księcia. Nie wiedzieć czemu, zestresowało ją to jeszcze bardziej, a przecież nie była to jej pierwsza wizyta w pałacu. Twarzy części strażników Triss kojarzyła z wytrawnych bankietów, na które zaciągała ją matka. To właśnie podczas nich młoda arystokratka nauczyła się jak powinno zachowywać się w wyższych sferach oraz podszkoliła umiejętności taneczne. Wielu mężczyzn było nowych, co wogóle jej nie dziwiło - w takich miejscach przemiał był dość solidny.
Idąc, czy też raczej truchtając za gospodarzem, Tristana próbowała myśleć o czymś innym niż wydarzenia, przez które tu trafiła. Wszelkie interesy z księciem, a raczej z jego zarządcami, załatwiał poprzez audiencje jej ojciec ponieważ ona nie miała jeszcze takiego doświadczenia. Dlatego na początek dostawała proste zadania: rozmawiała z karczmarzami i osobiście nadzorowała dostawy i zwroty beczek. Nie jeden chciałby położyć rękę choćby na samej beczce, by próbować jakiś przekrętów. Tego wieczoru wychodziło, że w sposób niezamierzony przyjdzie jej reprezentować rodzinny biznes. I to przed samym księciem.
W pierwszej chwili wampirzyca miała ochotę się wycofać: ogrom pałacu nieco ją przytłaczał, podobnie z resztą co prezent od księcia, o którym miała nie wspominać, lecz nie mogła o nim przestać myśleć. Niestety będąc jeszcze na dziedzińcu, grzecznie poproszono ją o zejście z wierzchowca, który został odprowadzony do stajni. Dziewczynie pozwolono zatrzymać jedynie torbę ze śpiącym kotem i niezbędnym ekwipunkiem oraz wachlarz, choć na dobiegające spod materiału pomruki, gwardziści chętni byli ją przeszukać, co zostało skwitowane spojrzeniem księcia. Nie wiedzieć czemu, zestresowało ją to jeszcze bardziej, a przecież nie była to jej pierwsza wizyta w pałacu. Twarzy części strażników Triss kojarzyła z wytrawnych bankietów, na które zaciągała ją matka. To właśnie podczas nich młoda arystokratka nauczyła się jak powinno zachowywać się w wyższych sferach oraz podszkoliła umiejętności taneczne. Wielu mężczyzn było nowych, co wogóle jej nie dziwiło - w takich miejscach przemiał był dość solidny.
Idąc, czy też raczej truchtając za gospodarzem, Tristana próbowała myśleć o czymś innym niż wydarzenia, przez które tu trafiła. Wszelkie interesy z księciem, a raczej z jego zarządcami, załatwiał poprzez audiencje jej ojciec ponieważ ona nie miała jeszcze takiego doświadczenia. Dlatego na początek dostawała proste zadania: rozmawiała z karczmarzami i osobiście nadzorowała dostawy i zwroty beczek. Nie jeden chciałby położyć rękę choćby na samej beczce, by próbować jakiś przekrętów. Tego wieczoru wychodziło, że w sposób niezamierzony przyjdzie jej reprezentować rodzinny biznes. I to przed samym księciem.
- Saaviel
- Szukający drogi
- Posty: 31
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Najemnik , Arystokrata
- Kontakt:
Cóż jednak znaczyła jego pamięć w stosunku do lat które upłynęły? Wampiry może i były istotami które nie musiały martwić się o upływ czasu, ale ludzie, cóż... Ludzkie żywoty były zazwyczaj krótkie, choć zdecydowanie bardziej pełne werwy. W końcu łatwo jest popaść w apatię, kiedy masz przed sobą jeszcze setki, jak nie tysiące lat... Ludzie zawsze zdawali sobie sprawę z tego jak mało mieli czasu, więc korzystali z niego w pełni. Dlatego też mimo iż Anperia zdecydowanie była wampirzym miastem, od jego ostatniej wizyty zmieniła się wielce. Owszem, zamczysko dalej można było dostrzec, kilka z gmachów wydawała mu się znajoma, ale cała reszta? Saaviel ostatnim razem nie zapamiętywał układu ulic, ale kilka z mijanych tamtego czasu budynków, owszem. Dlatego też już po krótkiej chwili, był pewien że nie ma bladego pojęcia która z dróg poprowadzi go do jego celu i instynktownie trzymał się szerszych traktów, podróżując mniej więcej w stronę zamczyska. Westchnął cicho gdy jeden z wampirów które mijał zmarszczył lekko brwi na jego widok. Nie miał teraz zamiaru ukrywać też swojej aury, więc spodziewał się takiego obrotu spraw. Mało kto przepadał za jego rodzajem, szczególnie że zwykle oznaczało to kłopoty, większe bądź mniejsze, ale kłopoty. Nie bez powodu upadli byli świetnymi najemnikami... A on sam ze znudzonym wzrokiem i ruchami szermierza, nie napawał optymizmem gdy czyjeś oczy spoczęły na nim. Równie dobrze mógł znaleźć się tutaj właśnie po nich, w końcu który upadły przestrzegał zasad stworzonych przez ludzi czy inne istoty, gdy sprzeciwili się nawet swemu twórcy? Temu który podobno ma władzę absolutną... Uśmiechnął się lekko na tą myśl, skręcając na drogę która najwyraźniej prowadziła już prosto pod bramę, a przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy. Już po kilkunastu krokach, był prawie pewien że znalazł się na dobrej ścieżce, tak ludzi, jak i innych istot było coraz mniej, w końcu zamek nie był miejscem do którego normalne osoby mogły wejść od tak... Ciekaw był czy Książę wspomniał straży iż oczekuje jeszcze jednego gościa... Przeciągnął się lekko po raz kolejny tego wieczora, i z delikatnym uśmiechem stwierdził że rany które zostawiła na nim Łapa, zniknęły całkowicie. Po kilku chwilach, gdy już prawie zapomniał o tym co stało się tak niedawno w Mamucie, mijał fontannę, gdy jego uszy wychwyciły nietypowy brzdęk, a jego oczom które spróbowały zlokalizować jego źródło ukazała się nietypowa istotka. Przystanął na chwilę, jakby niepewny, po czym z cichym westchnięciem ruszył dalej wokół fontanny. Chciał już mieć za sobą rozmowę z Medardem, wyjaśnić sobie wszystko i udać się na zasłużony spoczynek... Dlatego też przestał zwracać uwagę na istotkę, skupiając się na widocznych już obwarowaniach zamczyska...
- Chikari
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Morski elf
- Profesje:
- Kontakt:
Zagubiona istotka z radością pomknęła, na tyle szybo na ile pozwalał jej bagaż ku fontannie. Z błyskiem w oku przycupnęła na skraju i zamoczyła nogi w wodzie. Uznawszy, że ozdobny zbiornik wodny będzie świetnym miejscem na chwilę odpoczynku zaczęła obserwować przechodniów. Dopiero wówczas zobaczyła odzianego w czarny płaszcz jegomościa.
Zawiesiła na nim spojrzenie. Chwilę wpatrywała się wielkimi jak orzechy włoskie oczyma w mężczyznę. Było w nim coś innego, coś czego nie było w reszcie mieszkańców tego zakątka. Co jednak było bardziej istotne dla Chikari był ładny. Zgodnie z jej tropem rozumowania musiał być w takim razie również miły i dobry. Właśnie kogoś takiego szukała. Nadęła policzki i w dziwnym skupieniu zaczęła dostrzegać to czego dostrzec się nie dało. To co ujrzała, a nie było to wiele, zdruzgotało ją po tysiąckroć przekraczając najgorsze wyobrażenia kobiety. Zacisnęła zęby i stając się dalej przeniknąć przez tajemnice aury ciemnowłosego. Szło jej raczej topornie. Otworzyła jeszcze szerzej oczy i zamarła.
Po chwili dało się usłyszeć cichy pisk i zdecydowanie głośniejszy plusk. Chikari poznawszy zaledwie część aury przechodnia wystraszyła się i wpadła tracąc równowagę do fontanny ochlapując, pewnie niezbyt zadowolonych, przechodniów. Elfka szybko podniosła się z wody i różowa jak dojrzała malina rozejrzała się z widocznym zażenowaniem z zaistniałej sytuacji. Gorączkowo poszukiwała wzrokiem jakiejś kryjówki, możliwie z dala od mężczyzny, któremu jeszcze niedawno z takim uporem się przyglądała.
Szybko dopadła do swojego dobytku, który leżał zbyt blisko drogi powodu jej przestrachu. Pisnęła jak myszka i wydukała.
– N...nie rób mi krzywdy, p...p...proszę?– schowała się za murkiem fontanny tak, by wystawał jej czubek głowy i połowa twarzy. Serce telepało jej jak skrzydła wzbijającego się do lotu wróbelka. Mrugała szybko oczami, żeby się nie rozpłakać. Nie dosyć, że to miejsce bardzo nie przypadło elfce do gustu musiała jeszcze spotkać takiego okrutnika. Przeklinała swoje ciekawskie czytanie aury.
Zawiesiła na nim spojrzenie. Chwilę wpatrywała się wielkimi jak orzechy włoskie oczyma w mężczyznę. Było w nim coś innego, coś czego nie było w reszcie mieszkańców tego zakątka. Co jednak było bardziej istotne dla Chikari był ładny. Zgodnie z jej tropem rozumowania musiał być w takim razie również miły i dobry. Właśnie kogoś takiego szukała. Nadęła policzki i w dziwnym skupieniu zaczęła dostrzegać to czego dostrzec się nie dało. To co ujrzała, a nie było to wiele, zdruzgotało ją po tysiąckroć przekraczając najgorsze wyobrażenia kobiety. Zacisnęła zęby i stając się dalej przeniknąć przez tajemnice aury ciemnowłosego. Szło jej raczej topornie. Otworzyła jeszcze szerzej oczy i zamarła.
Po chwili dało się usłyszeć cichy pisk i zdecydowanie głośniejszy plusk. Chikari poznawszy zaledwie część aury przechodnia wystraszyła się i wpadła tracąc równowagę do fontanny ochlapując, pewnie niezbyt zadowolonych, przechodniów. Elfka szybko podniosła się z wody i różowa jak dojrzała malina rozejrzała się z widocznym zażenowaniem z zaistniałej sytuacji. Gorączkowo poszukiwała wzrokiem jakiejś kryjówki, możliwie z dala od mężczyzny, któremu jeszcze niedawno z takim uporem się przyglądała.
Szybko dopadła do swojego dobytku, który leżał zbyt blisko drogi powodu jej przestrachu. Pisnęła jak myszka i wydukała.
– N...nie rób mi krzywdy, p...p...proszę?– schowała się za murkiem fontanny tak, by wystawał jej czubek głowy i połowa twarzy. Serce telepało jej jak skrzydła wzbijającego się do lotu wróbelka. Mrugała szybko oczami, żeby się nie rozpłakać. Nie dosyć, że to miejsce bardzo nie przypadło elfce do gustu musiała jeszcze spotkać takiego okrutnika. Przeklinała swoje ciekawskie czytanie aury.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Noc przechodziła swe fazy wyjątkowo spokojnie, by móc zejść ze sceny jako szarawo-rdzawe przedświcie. Medard –tak jak wielu von Karnsteinów- nie wiedzieć czemu, zwykł wpatrywać się w ową poświatę niczym -nie przymierzając- sroka w gnat. Nic bardziej mylnego, nie było to bowiem bezmyślne gapiostwo podobne temu, gdy pożar bądź egzekucja przyciąga uwagę dziesiątków fascynatów niższego sortu rozrywek, gdyż mieli mniej szczęścia od wielkich tego świata i przyszło im żyć w rolach niewiele znaczących cieni wśród nieubłaganie pędzącej do przodu historii i polityki możnych czy też włodarzy. Rody panujące i burżuazja miały inne zadania na tym łez padole od dajmy na to takiego Pietrka Świniopasa, którego jedynym bodaj zmartwieniem jest znalezienie odpowiedniej paszy dla trzymanej w obejściu nierogacizny. Wyższe klasy piramidy społecznej tak łatwo nie mają – przykładowy przedstawiciel zazwyczaj rozmyśla o kilku sprawach naraz, poszczególne wątki zazębiają się i przenikają, tworząc swego rodzaju wewnętrznie spójną całość, od której niekiedy zależą losy siół, ośrodków miejskich, fortun a nierzadko całych organizmów państwowych. Jeden fałszywy bądź nie do końca przemyślany ruch i wszystko wali się na oczach gapiów jak przysłowiowy domek z kart.
Myśli księcia dalekie były od powyższego obrazu rodem z najczarniejszych wizji najbardziej znanych czarnowidzów. Mimo, że do pierwszych oznak przedświcia miał upłynąć jeszcze szmat czasu, a nad wyraz spokojne o tej porze kruki wykazywały raz po raz chęć udania się na rekonesans, marazm i typowość spowiły Anperię po sprezentowaniu jej przez Przedwiecznego całego wora mniej lub bardziej nietypowych zdarzeń, częściowo spowodowanych powrotem władcy na zarządzane przezeń tereny.
Tymczasem w Chiropterusie, do którego także niepostrzeżenie zakradł się nudny niczym rosół królewski odziany w codzienną nijakość półtorpor, sprawy miały się ku lepszemu. Nie licząc może miny młodego gwardzisty, który chyba chciał się wykazać przed przełożonymi, próbując przeszukiwać bagaże Triss, w tym torbę podróżną, w której drzemał sobie Cezar – ani chybi niezadowolony z tego, że ktoś przeszkadza mu w spaniu. Jakby tego było mało, bo być może szefem warty był akurat wyjątkowy służbista, któremu wpojono, by dokładniuśko sprawdzał wszystko i wszystkich, którzy danego dnia mieli okazję przekroczyć bramy zamku, co akurat jest potrzebne, by nikt niepożądany się nie przemknął i to nawet w przypadku książęcych gości, ale czy w obecności samego księcia ów niedouczony elew musiał w ostentacyjny sposób zabierać się do przeszukiwania tego, co Triss wnosiła ze sobą? Na szczęście Medard przywołał żółtodzioba do porządku i ten się opamiętał, po czym przeprosił za swe zachowanie i wrócił do rutynowych zajęć na służbie. W końcu, kto chciałby przemycać cokolwiek w –nawet tymczasowym- legowisku kota?
Minąwszy wstępne niedociągnięcia i pierwsze nomen omen koty za płoty, Medard wraz z Tristaną ruszyli do pałacu. Wrota zamczyska jak na skinienie bądź wypowiedzenie zaklęcia stanęły przed nimi otworem, ukazując część z legendarnego wręcz przepychu wnętrza książęcej rezydencji. Już na pierwszy rzut oka widać było, iż całość urządzono starannie, jednakże bez zbytniej przesady, jeśli chodzi o ozdobniki. Na ścianach wisiały co prawda obrazy i arrasy przedstawiające to bogatą przyrodę Therii, to znów portrety przedstawicieli rodu von Karnstein de Nasfiret od praszczura Lucjusza Nas-Ehr de Vaehrr, postaci nietuzinkowej, wynalazcy i rusznikarza, który z dalekich krain zawędrował aż na ziemie zamieszkane podówczas przez mroczne elfy, by pomóc długouchom w nierównej walce z najeżdżającym ich ojczyznę smokiem począwszy na latoroślach obecnego władcy skończywszy, to z kolei sceny rodzajowe przedstawiające życie mieszkańców księstwa poprzez epoki dziejowe, w tym sławne polowania na grubego zwierza oraz łowy na ludzi poddanych Rytuałowi Przejścia, którzy potem w ten czy inny sposób narazili się wampirzej arystokracji. Niektóre z powyższych przypadków tyczyły się tylko samego stanu bycia obudzonym, a jak wiadomo tego typu stworzenia nie są lubiane wśród krwiopijców pełnej krwi. Przystrojone były nie tylko ściany, na podłodze z kamienia lub granitu stały olbrzymie donice z egzotycznymi roślinami, najczęściej owocowymi, przyprawami bądź storczykami, których widok i zapach przywodził na myśl odległe miejsca o dużo cieplejszym niż theryjski klimacie. Roślinom dostarczano wody jak również składników odżywczych za pomocą specjalnie skonstruowanego systemu mechanizmów, który wyręczał służbę i samych właścicieli. Z tego korytarza i jego feerii barw, woni, a niekiedy nawet smaków po obu stronach znajdowały się drzwi prowadzące do poszczególnych komnat. Na samym końcu –niby u kresu wędrówki przez tajemniczy las– ulokowano jedną z kilku zajmowanych przez monarchę. Solidne drzwi , zdobne w sceny rodzajowe z życia miejscowej fauny, wykonano z mahoniu, w który powtykano elementy z kruszców i kamieni szlachetnych. Tego typu podwoje niezbicie świadczyły o tym, że mieszka tu bardzo wpływowa jednostka, a jakby i tego było mało, nad drzwiami widniał zdobiony herb rodu panującego.
Noc zbliżała się do półmetka, a nietoperze i inne stworzenia jak zwykle uwijały się, by krąg życia został domknięty bez zbędnego marudzenia i niespodziewanych przestojów. Nawet kruki pocztowe cieszyły się dość długim odpoczynkiem po pracowitym dniu. Co przyniesie kolejny, nikt nie był w stanie przewidzieć.
Myśli księcia dalekie były od powyższego obrazu rodem z najczarniejszych wizji najbardziej znanych czarnowidzów. Mimo, że do pierwszych oznak przedświcia miał upłynąć jeszcze szmat czasu, a nad wyraz spokojne o tej porze kruki wykazywały raz po raz chęć udania się na rekonesans, marazm i typowość spowiły Anperię po sprezentowaniu jej przez Przedwiecznego całego wora mniej lub bardziej nietypowych zdarzeń, częściowo spowodowanych powrotem władcy na zarządzane przezeń tereny.
Tymczasem w Chiropterusie, do którego także niepostrzeżenie zakradł się nudny niczym rosół królewski odziany w codzienną nijakość półtorpor, sprawy miały się ku lepszemu. Nie licząc może miny młodego gwardzisty, który chyba chciał się wykazać przed przełożonymi, próbując przeszukiwać bagaże Triss, w tym torbę podróżną, w której drzemał sobie Cezar – ani chybi niezadowolony z tego, że ktoś przeszkadza mu w spaniu. Jakby tego było mało, bo być może szefem warty był akurat wyjątkowy służbista, któremu wpojono, by dokładniuśko sprawdzał wszystko i wszystkich, którzy danego dnia mieli okazję przekroczyć bramy zamku, co akurat jest potrzebne, by nikt niepożądany się nie przemknął i to nawet w przypadku książęcych gości, ale czy w obecności samego księcia ów niedouczony elew musiał w ostentacyjny sposób zabierać się do przeszukiwania tego, co Triss wnosiła ze sobą? Na szczęście Medard przywołał żółtodzioba do porządku i ten się opamiętał, po czym przeprosił za swe zachowanie i wrócił do rutynowych zajęć na służbie. W końcu, kto chciałby przemycać cokolwiek w –nawet tymczasowym- legowisku kota?
Minąwszy wstępne niedociągnięcia i pierwsze nomen omen koty za płoty, Medard wraz z Tristaną ruszyli do pałacu. Wrota zamczyska jak na skinienie bądź wypowiedzenie zaklęcia stanęły przed nimi otworem, ukazując część z legendarnego wręcz przepychu wnętrza książęcej rezydencji. Już na pierwszy rzut oka widać było, iż całość urządzono starannie, jednakże bez zbytniej przesady, jeśli chodzi o ozdobniki. Na ścianach wisiały co prawda obrazy i arrasy przedstawiające to bogatą przyrodę Therii, to znów portrety przedstawicieli rodu von Karnstein de Nasfiret od praszczura Lucjusza Nas-Ehr de Vaehrr, postaci nietuzinkowej, wynalazcy i rusznikarza, który z dalekich krain zawędrował aż na ziemie zamieszkane podówczas przez mroczne elfy, by pomóc długouchom w nierównej walce z najeżdżającym ich ojczyznę smokiem począwszy na latoroślach obecnego władcy skończywszy, to z kolei sceny rodzajowe przedstawiające życie mieszkańców księstwa poprzez epoki dziejowe, w tym sławne polowania na grubego zwierza oraz łowy na ludzi poddanych Rytuałowi Przejścia, którzy potem w ten czy inny sposób narazili się wampirzej arystokracji. Niektóre z powyższych przypadków tyczyły się tylko samego stanu bycia obudzonym, a jak wiadomo tego typu stworzenia nie są lubiane wśród krwiopijców pełnej krwi. Przystrojone były nie tylko ściany, na podłodze z kamienia lub granitu stały olbrzymie donice z egzotycznymi roślinami, najczęściej owocowymi, przyprawami bądź storczykami, których widok i zapach przywodził na myśl odległe miejsca o dużo cieplejszym niż theryjski klimacie. Roślinom dostarczano wody jak również składników odżywczych za pomocą specjalnie skonstruowanego systemu mechanizmów, który wyręczał służbę i samych właścicieli. Z tego korytarza i jego feerii barw, woni, a niekiedy nawet smaków po obu stronach znajdowały się drzwi prowadzące do poszczególnych komnat. Na samym końcu –niby u kresu wędrówki przez tajemniczy las– ulokowano jedną z kilku zajmowanych przez monarchę. Solidne drzwi , zdobne w sceny rodzajowe z życia miejscowej fauny, wykonano z mahoniu, w który powtykano elementy z kruszców i kamieni szlachetnych. Tego typu podwoje niezbicie świadczyły o tym, że mieszka tu bardzo wpływowa jednostka, a jakby i tego było mało, nad drzwiami widniał zdobiony herb rodu panującego.
Noc zbliżała się do półmetka, a nietoperze i inne stworzenia jak zwykle uwijały się, by krąg życia został domknięty bez zbędnego marudzenia i niespodziewanych przestojów. Nawet kruki pocztowe cieszyły się dość długim odpoczynkiem po pracowitym dniu. Co przyniesie kolejny, nikt nie był w stanie przewidzieć.
Ostatnio edytowane przez Medard 5 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
- Triss
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampirzyca czystej krwi
- Profesje:
- Kontakt:
Samo przeszukanie nie było dla Tristany stresujące, młodzieniec robił tylko to, co do niego należało i za co mu płacono i nie można było mieć do niego pretensji. Nawet jeśli popełnił gafę przed swoim bezpośrednim przełożonym. Wampirzyca poczuła się jednak nieswojo bo skoro znalazł się ktoś kto w jej niskim wzroście i śpiącym pupilu dostrzegł zagrożenie dla księcia, to jak muszą być przetrząsane typy, których wygląd nie sugeruje spędzania każdej sandrii w świątyni Najwyższego. Na szczęście to niefortunne dla strażnika zajście szybko dobiegło końca i wszyscy mogli zanurzyć się w pałacowym labiryncie korytarzy. Duża część z nich, w cichej opinii dziewczyny, wogóle się nie zmieniła, wciąż zdobiły je obrazy, broń, dywany, stojaki na zbroje i doniczkowe rośliny. Przechodząc obok nich nie dało się nie zauważyć dbałości służby o drobiazgi, a w sprawie samych obrazów - że wykonali je prawdziwi mistrzowie w swom fachu oraz że ród rządzący w kraju jest pewny i silny. Chociaż, książę z portretów nie wyglądał tak samo imponująco co w rzeczywistości. Miał o wiele cieplejsze spojrzenie i malowniczą aurę.
Zanim Triss zdąrzyła upomnieć swoje myśli, które w stresie rozbiegły się we wszystkie strony, jakaś znajoma siła zaczęła ciążyć jej na ramieniu. Jedno ukradkowe spojrzenie wystarczyło, by przekonać się co do stwierdzenia, że śpiący kot to najspokojniejsza istota na ziemii. Gorzej kiedy już się obudzi. Cezar, który w obronie snu musiał potraktować pazurami rękawicę ciekawskiego gwardzisty nie mógł ponownie znaleźć swojej ulubionej pozycji do odpoczynku, co zmusiło go do wychylenia głowy z legowiska. Jak każdy przeciętny dachowiec rozejrzał się dookoła, mlasnął, zastrzygł uszami i zeskoczył na miękki dywan, miaucząc pod wąsikami. Był kotem, a więc istotą szlachetniejszą niż najwięksi monarchowie, dostojny w każdym calu, przekonany o swojej naturalnej wyższości nad innymi gatunkami. A w dodatku posiadał przepiękny, pawi ogon - atrybut iście królewskich ptaków. Mógł zatem przemierzać pałacowe ścieżki bez obaw o swoje samopoczucie.
W przeciwieństwie jednak do swojego pupila, Triss odczuwała pewien niepokój z tym związany, ale po sytuacji w karczmie postanowiła nie reagować. Przynajmniej dopóki książę Medard również nie uważał takiej potrzeby.
- Jeśli książę pozwoli, do interesów chciałabym wrócić jutro - wydukała, powstrzymując delikatne jąkanie, które chciało za wszelką cenę wkraść się w rozmowę.
Jesteś Tristana Margoth, powtarzała sobie w duchu, mając nadzieję, że to w jakimś stopniu pomoże. Masz pieniądze, wpływy, władzę. Nie bój się z tego skorzystać.
Trochę pomogło. Przynajmniej do czasu aż odpowiednio oddelegowana do tego zadania służba nie odprowadziła jej do komnaty, której jej użyczono. Za drzwiami pod nogami wampirzycy niemal ugięły się kolana. Jak ona dała się w to wmanewrować? Interesy z dworem powinien załatwiać jej tato, odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku, który nie bał się, patrząc księciu prosto w oczy, podyktować dostawy wina po najwyższej cenie. Raz, wiedział, że księcia stać. Dwa, znał wartość produkowanego przez siebie wina i wartości swoich bezcennych pracowników. Trzy, utrata nawet tak wielkodusznego klienta nie uderzyłaby w jego majątek tak, jak stracenie receptury i pożary na tysiącach łanów winorośli uderzyłoby w gospodarkę kraju. Chociaż może przesadzała. Andre, jej ojciec, nie był aż tak potężny, ale poznając rodzinne dziedzictwo mając lat siedem to czas wielkiego wyolbrzymiania i bujnej, dziecięcej wyobraźni.
Kiedy już ochłonęła i wpuściła do środka Cezara (niebieski kot bardzo szybko znudził się pałacowym przepychem), Tristana skorzystała z wygody i przygotowała sobie gorącą kąpiel. Jutro zbliżało się wielkimi krokami, a ona potrzebowała planu...
Zanim Triss zdąrzyła upomnieć swoje myśli, które w stresie rozbiegły się we wszystkie strony, jakaś znajoma siła zaczęła ciążyć jej na ramieniu. Jedno ukradkowe spojrzenie wystarczyło, by przekonać się co do stwierdzenia, że śpiący kot to najspokojniejsza istota na ziemii. Gorzej kiedy już się obudzi. Cezar, który w obronie snu musiał potraktować pazurami rękawicę ciekawskiego gwardzisty nie mógł ponownie znaleźć swojej ulubionej pozycji do odpoczynku, co zmusiło go do wychylenia głowy z legowiska. Jak każdy przeciętny dachowiec rozejrzał się dookoła, mlasnął, zastrzygł uszami i zeskoczył na miękki dywan, miaucząc pod wąsikami. Był kotem, a więc istotą szlachetniejszą niż najwięksi monarchowie, dostojny w każdym calu, przekonany o swojej naturalnej wyższości nad innymi gatunkami. A w dodatku posiadał przepiękny, pawi ogon - atrybut iście królewskich ptaków. Mógł zatem przemierzać pałacowe ścieżki bez obaw o swoje samopoczucie.
W przeciwieństwie jednak do swojego pupila, Triss odczuwała pewien niepokój z tym związany, ale po sytuacji w karczmie postanowiła nie reagować. Przynajmniej dopóki książę Medard również nie uważał takiej potrzeby.
- Jeśli książę pozwoli, do interesów chciałabym wrócić jutro - wydukała, powstrzymując delikatne jąkanie, które chciało za wszelką cenę wkraść się w rozmowę.
Jesteś Tristana Margoth, powtarzała sobie w duchu, mając nadzieję, że to w jakimś stopniu pomoże. Masz pieniądze, wpływy, władzę. Nie bój się z tego skorzystać.
Trochę pomogło. Przynajmniej do czasu aż odpowiednio oddelegowana do tego zadania służba nie odprowadziła jej do komnaty, której jej użyczono. Za drzwiami pod nogami wampirzycy niemal ugięły się kolana. Jak ona dała się w to wmanewrować? Interesy z dworem powinien załatwiać jej tato, odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku, który nie bał się, patrząc księciu prosto w oczy, podyktować dostawy wina po najwyższej cenie. Raz, wiedział, że księcia stać. Dwa, znał wartość produkowanego przez siebie wina i wartości swoich bezcennych pracowników. Trzy, utrata nawet tak wielkodusznego klienta nie uderzyłaby w jego majątek tak, jak stracenie receptury i pożary na tysiącach łanów winorośli uderzyłoby w gospodarkę kraju. Chociaż może przesadzała. Andre, jej ojciec, nie był aż tak potężny, ale poznając rodzinne dziedzictwo mając lat siedem to czas wielkiego wyolbrzymiania i bujnej, dziecięcej wyobraźni.
Kiedy już ochłonęła i wpuściła do środka Cezara (niebieski kot bardzo szybko znudził się pałacowym przepychem), Tristana skorzystała z wygody i przygotowała sobie gorącą kąpiel. Jutro zbliżało się wielkimi krokami, a ona potrzebowała planu...
- Saaviel
- Szukający drogi
- Posty: 31
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Najemnik , Arystokrata
- Kontakt:
Czy ta noc zamierzała się skończyć? Upadły instynktownie poczuł wzrok istotki na sobie, gdy ta z uwagą przyglądała się mu. Mimo wszystko miał za sobą stulecia ciągłej walki, nie potrafił stłumić pewnych nawyków, jak w tym wypadku, ciążącego na nim wzroku. Gdyby nie instynkt, zapewne nie raz zginął by w jednej z wielu zasadzek jakich doświadczył... Ale czy teraz coś mu groziło? Na tym świecie było niewiele istot które mogły naprawdę mu zagrozić i był prawie pewien że w tym mieście nie spotka więcej jak dwóch, jedną taką osobą był sam Książę, który zapewne fizycznie nie był w stanie przeciwstawić się Saavielowi, ale posiadał talent magiczny, na który należało uważać. Drugą taką osobą był oczywiście drugi upadły. Poza tymi dwoma nie sądził by ktokolwiek mógł się z nim równać, a mimo to jego zmysły pozostawały czujne. Uśmiechnął się pod nosem i dalej szedł w swoją stronę, nie zawracając sobie głowy spojrzeniem elfki, przynajmniej do momentu kiedy usłyszał plusk wody. Odwrócił się momentalnie, a jego źrenice rozszerzyły się, wpuszczając do oczu więcej światła, kiedy to mięśnie przygotowywały się do zadania błyskawicznego ciosu. Ten jednak nie nadszedł, gdy to co zobaczył okazało się jedynie ową istotką wpadającą do wody. Z jakiegoś powodu scena która właśnie rozgrywała się przed nim wydała mu się całkiem zabawna, dlatego też uśmiechnął się delikatnie i rozluźnił nieco, choć też nie całkowicie. Już miał się odwrócić by ruszyć dalej, gdy istotka w końcu raczyła przestać wyglądać przepraszająco i podejrzanie szybko schowała się za swoim dobytkiem, a może bardziej murkiem... Przechylił lekko głowę, mrużąc oczy delikatnie gdy ta w końcu się odezwała. Dlaczego miałby jej zrobić cokolwiek? I dlaczego tak się go bała? Zmrużył oczy jeszcze bardziej, odczytując powierzchownie jej aurę. Elfka jak przystało na przedstawicielkę tej rasy posiadała magię, zatem przyczyną dla której tak się go bała musiała być jego własna aura. I to dlatego przyglądała mu się wcześniej tak intensywnie... Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, choć nie można było powiedzieć by należał to tych miłych dla oka. Iluzja mogła podziałać na ludzi, czy niektóre inne istoty, ale nie na tych którzy władali mocą która budowała ten świat. Oczywiście i na to miał sposoby, ale utrzymywanie "iluzji" która zmieniała by jego aurę była bardzo wymagająca i rzadko kiedy sięgał po tak drastyczne środki. Spojrzał uważnie na elfkę, po czym powoli zgiął nogi lekko w kolanach, pochylił się delikatnie i wystrzelił przed siebie, by w oka mgnieniu znaleźć się przed swoją "ofiarą". Człowiek na pewno nie potrafił się poruszać tak szybko, odległość którą przebył może nie była duża, ale mało która para oczu była w stanie dostrzec co takiego dokładnie zrobił. Kilku przechodniów stanęło w miejscu widząc spektakl który odgrywał się przed nimi, część zaś uznała iż należy przyśpieszyć kroku i nie zawracać sobie głowy tym co się dzieje, tak długo jak znikną z tego miejsca wystarczająco szybko, nie będą musli się martwić iż wpadną w nieoczekiwane kłopoty. Saaviel zaś uśmiechnął się miło w stronę kobiety, przykucając na przeciw niej.
- Nie rób mi krzywdy powiadasz? - Ton jego głosu był wręcz urzekający, miły dla ucha i przepełniony ciepłem, idealnie komponował się z uśmiechem. I gdyby nie jego zimny wzrok, można było by się nabrać na jego grę.
- Cóż takiego w zamian proponujesz? Skoro wiesz kim jestem... - Upadły kontynuował, nie zmieniając tonu, choć z każdym słowem mówił coraz ciszej, aż praktycznie tylko ona mogła go dosłyszeć.
- Wiesz też że mieszkańcy piekła nie robią niczego za darmo. Co takiego oferujesz za spełnienie swego życzenia? - Kiedy to ostatni raz bawił się tak niewinną duszyczką? Trochę czasu już minęło, toteż widząc jej reakcję, nie mógł się powstrzymać przed zagraniem w grę którą sama rozpoczęła. Gdyby tylko nie przeraziła się na sam jego widok, ten zapomniał by o niej na długo przed pojawieniem się na zamku Medarda. Ale teraz to mogło poczekać, chciał zobaczyć jak elfka zareaguje na jego słowa, czy będzie tak przerażona że nie zda sobie sprawy że ten właśnie próbuje przekonać ją iż jedynym wyjściem jest dobicie targu z nim, mimo iż jej życzenie dotyczyło właśnie jego, czy może zda sobie sprawę z faktu że Saaviel chce zdobyć jej duszę za nic... Dawno nie ubił tego typu targu, ale i tak nieprawdopodobne rzeczy się zdarzały.
- Nie rób mi krzywdy powiadasz? - Ton jego głosu był wręcz urzekający, miły dla ucha i przepełniony ciepłem, idealnie komponował się z uśmiechem. I gdyby nie jego zimny wzrok, można było by się nabrać na jego grę.
- Cóż takiego w zamian proponujesz? Skoro wiesz kim jestem... - Upadły kontynuował, nie zmieniając tonu, choć z każdym słowem mówił coraz ciszej, aż praktycznie tylko ona mogła go dosłyszeć.
- Wiesz też że mieszkańcy piekła nie robią niczego za darmo. Co takiego oferujesz za spełnienie swego życzenia? - Kiedy to ostatni raz bawił się tak niewinną duszyczką? Trochę czasu już minęło, toteż widząc jej reakcję, nie mógł się powstrzymać przed zagraniem w grę którą sama rozpoczęła. Gdyby tylko nie przeraziła się na sam jego widok, ten zapomniał by o niej na długo przed pojawieniem się na zamku Medarda. Ale teraz to mogło poczekać, chciał zobaczyć jak elfka zareaguje na jego słowa, czy będzie tak przerażona że nie zda sobie sprawy że ten właśnie próbuje przekonać ją iż jedynym wyjściem jest dobicie targu z nim, mimo iż jej życzenie dotyczyło właśnie jego, czy może zda sobie sprawę z faktu że Saaviel chce zdobyć jej duszę za nic... Dawno nie ubił tego typu targu, ale i tak nieprawdopodobne rzeczy się zdarzały.
- Chikari
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Morski elf
- Profesje:
- Kontakt:
To stało się za szybko. Ledwie chwilę temu może i zagubiona Chikari, ale za to spokojna i pełna ciekawości kroczyła ulicami nieznanego jej miasta.Teraz cały spokój ducha ją puścił, niemalże sparaliżowana strachem patrzyła z otwartą buzią jak upadły dopada do niej. Zadrżała niczym ostatni liść na jesiennym drzewie walczący z szargającym nim wiatrem na dźwięk głosu mężczyzny. Brzmiał dokładnie tak jak można było się tego spodziewać, jednak elfko nie chciała się go spodziewać. Uparcie marzyła, że będzie brzmiał upiornie i nieludzko. Ten jednak równie uparcie był dla ucha miły i pozostawiał po sobie niedosyt, chciało się usłyszeć więcej. Gdyby nie treść wypowiedzi, dzięki niej Chikari opuściła również ciekawość. Nie miała najmniejszej ochoty przekonać się jak wyglądają interesy z taką istotą. Jego spojrzenie przebijało ją na wskroś, pod jego wpływem zdawało, że się kurczyła.
Nie otworzyła usta, ale nie wiedziała co powiedzieć. Nieznajomy bezczelnie śmiał jej zaproponować dokładnie to czego prosiła zaniechać.Nabijał się z niej? Chikari rozzłościła się. Nabrała powietrza do policzków i z naburmuszoną miną spojrzała prosto w zimne oczy mężczyzny zaciskając swoje drobne dłonie w pięści. To, że była mniejsza i słabsza nie sprawiało, że można było się z niej naśmiewać. Przez moment chciała rzucić się na piekielnego z pięściami. Szybko jednak ochłonęła, nie umiała przecież wykrztusić z siebie ani słowa i czuła już cieknące po swoich policzkach pełnych powietrza łzy. Może i był przystojny, ale nie usprawiedliwiało go to… a może jednak usprawiedliwiało? Chikari nie potrafiła zdecydować. Nie mogła jednak tak trwać bez ruchu cała wieczność.
Gwałtownie zamknęła oczy zaczynając spłatać magię. Czuła jak wypełnia ona jej, początkowo delikatnym łaskotanie koniuszki palców, a na koniec całe jej ręce. Rozkazała jej wstąpić w wodę. Woda w fontannie zaszumiała i zaczęła formować się w falę, która w ułamku sekundy spadła na żądnego duszy elfki mężczyznę. Tą nie czekała ani chwili. Z wielkim żalem zostawiła swój dobytek ukryty w ogromnym widzę i ile sił w nogach dała nura w tłum przechodniów. Nie była przekonana na takie spotkanie. Teraz chciała tylko znaleźć się jak najdalej od nieznajomego. Serce trzepotało jej jak motylek zaplątany w pajęczą sieć. Nie pamiętała, by kiedykolwiek bała się aż tak bardzo.
Nie otworzyła usta, ale nie wiedziała co powiedzieć. Nieznajomy bezczelnie śmiał jej zaproponować dokładnie to czego prosiła zaniechać.Nabijał się z niej? Chikari rozzłościła się. Nabrała powietrza do policzków i z naburmuszoną miną spojrzała prosto w zimne oczy mężczyzny zaciskając swoje drobne dłonie w pięści. To, że była mniejsza i słabsza nie sprawiało, że można było się z niej naśmiewać. Przez moment chciała rzucić się na piekielnego z pięściami. Szybko jednak ochłonęła, nie umiała przecież wykrztusić z siebie ani słowa i czuła już cieknące po swoich policzkach pełnych powietrza łzy. Może i był przystojny, ale nie usprawiedliwiało go to… a może jednak usprawiedliwiało? Chikari nie potrafiła zdecydować. Nie mogła jednak tak trwać bez ruchu cała wieczność.
Gwałtownie zamknęła oczy zaczynając spłatać magię. Czuła jak wypełnia ona jej, początkowo delikatnym łaskotanie koniuszki palców, a na koniec całe jej ręce. Rozkazała jej wstąpić w wodę. Woda w fontannie zaszumiała i zaczęła formować się w falę, która w ułamku sekundy spadła na żądnego duszy elfki mężczyznę. Tą nie czekała ani chwili. Z wielkim żalem zostawiła swój dobytek ukryty w ogromnym widzę i ile sił w nogach dała nura w tłum przechodniów. Nie była przekonana na takie spotkanie. Teraz chciała tylko znaleźć się jak najdalej od nieznajomego. Serce trzepotało jej jak motylek zaplątany w pajęczą sieć. Nie pamiętała, by kiedykolwiek bała się aż tak bardzo.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Noc pomału zbliżała się do skończenia swego panowania na tym padole i oddania mocy sprawczej nadchodzącemu nieubłaganie dniowi. Wedle klechd wiejskich tudzież równie popularnych w miastach opowieści przekazywanych przez pokolenia łyków, obecność Słońca na nieboskłonie chroniła ludzi przed zagrożeniem ze strony tzw. potworów. I tak, wąpierz płonie ogniem żywym, troll ulega petryfikacji, wilkołak się odwilkołacza, drow lub dytko ucieka, zasłaniając wrażliwe ślepia. Nocne drapieżniki wracają do swych barłogów, natomiast Homo sapiens z reguły pełni werwy zabierają się do utrzymywania tego świata w panowaniu ichniej –choć jakże kruchej-cywilizacji. Wszystko to nie miało nawet krztyny prawdy, jednakże człowiek lubi zawierzać jeśli nie pobratymcowi, to jakiejkolwiek sile wyższej bądź energii sprawczej, ażeby uwolnić rozum od dociekań na temat prawideł funkcjonowania otaczającej go rzeczywistości.
Medard wiedział o tym doskonale, gdyż lata obserwacji dowiodły, iże najlepszym czasem rozważań polityczno-filozoficzno-naturalistycznych, zahaczających niekiedy o sens życia, było pogranicze dwóch –niekiedy uważanych za zwalczające się wzajemnie sił: dnia oraz nocy. Z tego jakże przyjemnego rozpatrywania wszelkich za przeciw w czymś w rodzaju półsnu wyrwała go odpowiedź Triss, na którą bez wahania odparł:
- Interesy nie zając, nie uciekną. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie. I wspominałem Ci już, że księciem się bywa, zaś sobą pozostaje na całą wieczność. Śpij dobrze, Triss.
Dziewczyna zniknęła w pierwszych drzwiach na prawo od książęcej komnaty, a dobiegające stamtąd odgłosy wskazywały, iż nieźle się tam urządziła, ba nowinki techniczne, nawet te zaimplementowane do wyposażenia pokojów jakiś tydzień temu, nie były jej obce. Czegóż innego można by było się spodziewać po przedstawicielce rodu będącego de facto drugim po von Karnsteinach w tak zwanej hierarchii dziobania na większości z obszarów należących do Księstwa, a mało tego, równie, co dynastia panująca gustującego w wynalazkach technologii nie tylko rodzimej, lecz krasnoludzkiej, gnomiej, a nawet zamorskich cywilizacji.
Książę udał się do swojej komnaty, w której –co prawda- dawno nie zagrzał miejsca, gdyż co i rusz jakieś sprawy na dłuższy okres czasu wywabiały go na równi ze stolicy i całego państwa. Taki już los władcy, który musi pilnować, by żaden uzurpator nie napsuł krwi tak jemu, jak też zarządzanym przezeń ziemiom.
Tymczasem po jaśminie, który posadzono wzdłuż obrysu murów tej części Chiropterusa, wspinał się mały intruz. Tropikalny jeżozwierz, zwany przez ludy wywodzące się od Tarian, a mieszkające w dalekim Neverith, koendu, co znaczyło błazen Pralegwana, ochoczo pokonywał coraz to nowe piętra, aż znalazł się na parapecie okiennym w komnacie panny Margoth. Tam wyczyścił swe futerko i niemal od razu począł szukać pożywienia, jakby mało mu było owoców, nasion lub robactwa w ogrodach zamkowych! Najwidoczniej w Karnsteinie nawet byle jeżozwierz w fafnastym pokoleniu staje się burżujem o delikatnym układzie trawiennym, co to bele czego do pyszczka nie weźmie i choćby sczezł tak on, jak i jego pchły, nadal we łbie mu tylko frykasy czy inne małmazyje.
Zamorski gryzoń miał dziś swój szczęśliwy dzień, jednakże to nie jego należałoby się obawiać. Jedna ze służek, które odprowadzały Tristanę do przydzielonej jej komnaty, zachowywała się dosyć podejrzanie. Wysłano za nią wcześniej nawet umyślnego na przeszpiegi. Ów zaś po dłuższej obserwacji delikwentki stwierdził, iż książę poradzi sobie z taką mizerną dziewoją, która nie stanowi większego zagrożenia dla bezpieczeństwa tak rodu panującego, jak i Księstwa jako całości. Tyle, że nie władcy miała usługiwać. Dziewoja cichcem weszła do komnaty rozejrzawszy się uprzednio, czy aby nie jest obserwowana. Dla niepoznaki niosła tacę z bakaliami, którą od razu położyła na stoliku przy oknie. Następnie skierowała się do innych pomieszczeń, w których miała nadzieję znaleźć przedstawicielkę rodu i rasy, które zmusiły jej przodków do opuszczenia państwa, rzekomo wytracając lwią część z licznej ongiś rodziny. Z zawiniątka ukrytego w fartuszku wyjęła połyskujący srebrny puginał łudząco podobny do zwyczajnego noża, zwyczajowo będącego częścią zastawy stołowej każdego wielmoży.
Pech chciał, iż łasy na bakalie jeżozwierz niemal od razu po opuszczeniu przez zamachowczynię głównego pomieszczenia komnaty rzucił się na wyłożone na tacy orzechy jak nie przymierzając dzik na obierzyny od kartofli lub małpiszon na plaster miodu ewentualnie kit. Żarłok narobił przy tym nielichego hałasu, rozsypując część zawartości na wyłożony drogimi dywanami parkiet.
Co przyniesie dalsza część zmierzającego już ku końcowi dnia? Tego nie wie nawet Przedwieczny, mozolnie odliczający każdą chwilkę z życia każdego niemal stworzenia na tym łez padole. Pralegwan nadal drzemie i tak nieznaczące zdarzenie raczej go nie zbudzi. Ludzie nadal zajmować się będą swoimi sprawami, niezależnie od powodzenia tego nieudolnie przygotowanego zamachu. Tak czy owak, ktoś nie dożyje kolejnego dnia.
Medard wiedział o tym doskonale, gdyż lata obserwacji dowiodły, iże najlepszym czasem rozważań polityczno-filozoficzno-naturalistycznych, zahaczających niekiedy o sens życia, było pogranicze dwóch –niekiedy uważanych za zwalczające się wzajemnie sił: dnia oraz nocy. Z tego jakże przyjemnego rozpatrywania wszelkich za przeciw w czymś w rodzaju półsnu wyrwała go odpowiedź Triss, na którą bez wahania odparł:
- Interesy nie zając, nie uciekną. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie. I wspominałem Ci już, że księciem się bywa, zaś sobą pozostaje na całą wieczność. Śpij dobrze, Triss.
Dziewczyna zniknęła w pierwszych drzwiach na prawo od książęcej komnaty, a dobiegające stamtąd odgłosy wskazywały, iż nieźle się tam urządziła, ba nowinki techniczne, nawet te zaimplementowane do wyposażenia pokojów jakiś tydzień temu, nie były jej obce. Czegóż innego można by było się spodziewać po przedstawicielce rodu będącego de facto drugim po von Karnsteinach w tak zwanej hierarchii dziobania na większości z obszarów należących do Księstwa, a mało tego, równie, co dynastia panująca gustującego w wynalazkach technologii nie tylko rodzimej, lecz krasnoludzkiej, gnomiej, a nawet zamorskich cywilizacji.
Książę udał się do swojej komnaty, w której –co prawda- dawno nie zagrzał miejsca, gdyż co i rusz jakieś sprawy na dłuższy okres czasu wywabiały go na równi ze stolicy i całego państwa. Taki już los władcy, który musi pilnować, by żaden uzurpator nie napsuł krwi tak jemu, jak też zarządzanym przezeń ziemiom.
Tymczasem po jaśminie, który posadzono wzdłuż obrysu murów tej części Chiropterusa, wspinał się mały intruz. Tropikalny jeżozwierz, zwany przez ludy wywodzące się od Tarian, a mieszkające w dalekim Neverith, koendu, co znaczyło błazen Pralegwana, ochoczo pokonywał coraz to nowe piętra, aż znalazł się na parapecie okiennym w komnacie panny Margoth. Tam wyczyścił swe futerko i niemal od razu począł szukać pożywienia, jakby mało mu było owoców, nasion lub robactwa w ogrodach zamkowych! Najwidoczniej w Karnsteinie nawet byle jeżozwierz w fafnastym pokoleniu staje się burżujem o delikatnym układzie trawiennym, co to bele czego do pyszczka nie weźmie i choćby sczezł tak on, jak i jego pchły, nadal we łbie mu tylko frykasy czy inne małmazyje.
Zamorski gryzoń miał dziś swój szczęśliwy dzień, jednakże to nie jego należałoby się obawiać. Jedna ze służek, które odprowadzały Tristanę do przydzielonej jej komnaty, zachowywała się dosyć podejrzanie. Wysłano za nią wcześniej nawet umyślnego na przeszpiegi. Ów zaś po dłuższej obserwacji delikwentki stwierdził, iż książę poradzi sobie z taką mizerną dziewoją, która nie stanowi większego zagrożenia dla bezpieczeństwa tak rodu panującego, jak i Księstwa jako całości. Tyle, że nie władcy miała usługiwać. Dziewoja cichcem weszła do komnaty rozejrzawszy się uprzednio, czy aby nie jest obserwowana. Dla niepoznaki niosła tacę z bakaliami, którą od razu położyła na stoliku przy oknie. Następnie skierowała się do innych pomieszczeń, w których miała nadzieję znaleźć przedstawicielkę rodu i rasy, które zmusiły jej przodków do opuszczenia państwa, rzekomo wytracając lwią część z licznej ongiś rodziny. Z zawiniątka ukrytego w fartuszku wyjęła połyskujący srebrny puginał łudząco podobny do zwyczajnego noża, zwyczajowo będącego częścią zastawy stołowej każdego wielmoży.
Pech chciał, iż łasy na bakalie jeżozwierz niemal od razu po opuszczeniu przez zamachowczynię głównego pomieszczenia komnaty rzucił się na wyłożone na tacy orzechy jak nie przymierzając dzik na obierzyny od kartofli lub małpiszon na plaster miodu ewentualnie kit. Żarłok narobił przy tym nielichego hałasu, rozsypując część zawartości na wyłożony drogimi dywanami parkiet.
Co przyniesie dalsza część zmierzającego już ku końcowi dnia? Tego nie wie nawet Przedwieczny, mozolnie odliczający każdą chwilkę z życia każdego niemal stworzenia na tym łez padole. Pralegwan nadal drzemie i tak nieznaczące zdarzenie raczej go nie zbudzi. Ludzie nadal zajmować się będą swoimi sprawami, niezależnie od powodzenia tego nieudolnie przygotowanego zamachu. Tak czy owak, ktoś nie dożyje kolejnego dnia.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Póki co Triss jako przedstawicielce rodzinnych interesów układało się nie najgorzej - ale i do faktycznych rozmów jeszcze nie doszło. Umiała się jednak całkiem swobodnie poruszać po zamku, dostała czas na odpoczynek i ułożenie myśli, a także przygotowanie się w kwestii wizualnej, co zwykle dodaje kobiecie pewności siebie. Tylko ile jej jeszcze tej pewności brakowało, by czuła się całkiem swobodnie?
Jej względny spokój i przygotowania przerwał hałas, który choć z pozoru niewinny, ściągnął uwagę służby, a następnie straży. Zamachowczyni zdecydowanie nie przewidziała ciekawskiego zwierzaka buszującego po komnacie i zaskoczona obrotem spraw nie umiała już wybronić się z sytuacji, ściągając na siebie tylko coraz to bardziej podejrzliwe spojrzenia. Nie tak to miało wyglądać…
Tristana najpewniej mogła powiedzieć to samo. Nie spodziewała się ani zamachu na swoje życie, ani wynikłych z tego konsekwencji, które mniej lub bardziej mieszały jej szyki. Żeby było gorzej do całego zamętu doszła wiadomość o problemie w jej rodzinnych winnicach, dostarczona w pośpiechu i zmuszająca ją do rychłego opuszczenia zamku, nim zdołałaby jakkolwiek się wykazać lub chociaż udowodnić sobie, że byłaby w stanie naprawdę reprezentować swoją rodzinę przed księciem.
No cóż, czasami i tak bywa.
[Ciąg dalszy - Triss]
Jej względny spokój i przygotowania przerwał hałas, który choć z pozoru niewinny, ściągnął uwagę służby, a następnie straży. Zamachowczyni zdecydowanie nie przewidziała ciekawskiego zwierzaka buszującego po komnacie i zaskoczona obrotem spraw nie umiała już wybronić się z sytuacji, ściągając na siebie tylko coraz to bardziej podejrzliwe spojrzenia. Nie tak to miało wyglądać…
Tristana najpewniej mogła powiedzieć to samo. Nie spodziewała się ani zamachu na swoje życie, ani wynikłych z tego konsekwencji, które mniej lub bardziej mieszały jej szyki. Żeby było gorzej do całego zamętu doszła wiadomość o problemie w jej rodzinnych winnicach, dostarczona w pośpiechu i zmuszająca ją do rychłego opuszczenia zamku, nim zdołałaby jakkolwiek się wykazać lub chociaż udowodnić sobie, że byłaby w stanie naprawdę reprezentować swoją rodzinę przed księciem.
No cóż, czasami i tak bywa.
[Ciąg dalszy - Triss]
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Plany planami a ów stan pokraczny, który śmiertelne rasy (czyli te żyjące niewielki ułamek tego szmatu czasu, jaki zazwyczaj przypada od Przedwiecznego w darze przeciętnemu krwiopijcy) zwykły określać mianem żywota, niczym kot chadza własnymi, trudnymi do przewidzenia drogami. Wcale nie chodziło o nieudany zamach na dziedziczkę fortuny Margothów. Cała ta sytuacja, a zwłaszcza interwencja jeżozwierza (zwyczajnego gryzonia, nie szefa Inspektoratu Sanitarnego, któremu nadano ów przydomek ze względu na niecodzienny fryz na łepetynie) nieco rozbawiły Medarda. Sprawczynię złapano, wychłostano, po czym została przekazana Margothom do rąk własnych. Niech piorą własne brudy u siebie i nie zaśmiecają nimi murów książęcego zamczyska, które lokalnego syfu naoglądało się aż nadto. Co się zaś tyczy rodu, z którego wylazła niedoszła asasynka, okazał się być podrzędną szlachtą leońską, jednak ze sporą dawką smykałki do interesów. Ani chybi początek linii musiał dać jakiś długouch, zapewne ciemnoskóry, albowiem wielu przedstawicieli szkoliło się w mrocznych sztukach walki, skrytobójstwie i działaniach typowych dla wywiadu cywilnego bądź sabotażystów. Szubrawcy owi nosili dumnie nazwisko von Utendorff, a według danych tajnych służb, całością kierował wuj dziewoi, Yaro zwany Prezesem. On to stał za nieudolnie przeprowadzoną próbą zniszczenia dziedzictwa Karnsteinu, a przynajmniej podkopania ciągłości rodu produkcją tegoż się zajmującego. Kuniś został nabyty, więc należało sprawę wyjaśnić u samego źródła. Leonia spłynie krwią bandytów, a wszystko wróci do normy. Niestety, marzenia o podbojach dalekich lądów musiały ustąpić miejsca rzeczom dziejącym się ciut bliżej.
[Ciąg dalszy - Medard]
[Ciąg dalszy - Medard]
- Saaviel
- Szukający drogi
- Posty: 31
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Najemnik , Arystokrata
- Kontakt:
Jak można było nie uwielbiać reakcji tak niewinnych istot, jak owa elfka, którą miał przed swoimi oczami? Ten moment kiedy ta zamarła w bezruchu, by zaraz potem zadrżeć, ah, ten strach przed czymś, czego się nie znało, był niczym najpiękniejsza poezja recytowana tylko dla niego. Fakt, że ta nawet nie wiedziała, jak zareagować na jego słowa, a wyraz jej twarzy przeszedł z przerażenia w naburmuszenie tylko pogłębiał to uczucie. Elfka była tak niewinna, że nawet stojąc przed kimś, kto mógł odebrać jej życie w każdej chwili, dalej była w stanie pokazać niezadowolenie. Gdyby naprawdę wiedziała, kim jest, nie zamknęłaby przy nim oczu, a na pewno nie spróbowałaby wykorzystać magii, kiedy ten był mniej niż krok od niej. Ale skoro ta odważyła się, dlaczego miał jej przerywać? W końcu nie na tym polegała gra, aby wygrać więcej, musiał dać jej szansę, by poczuła, iż może jest w stanie mu uciec; by przez chwilę mogła poczuć tą euforię, która zaraz później rzuci ją na samo dno rozpaczy. Dlatego też nie ruszył się, nie pokazał żadnej reakcji aż do momentu, gdy fala ukazała się jego oczom. Gdy ta ruszyła w jego kierunku, na jego twarzy pojawił się wyraz szoku i paniki, gdy "pośpiesznie" zaczął wstawać. Ledwo udało mu się podnieść, gdy owa fala nadeszła, uderzając w niego z pełną siłą. Niestety, jakby na przekór elfce, nawet kropelka wody nie dostała się na twarz piekielnego, bo gdy ta miała się z nim zderzyć, została zatrzymana przez niewidzialną barierę tuż przed nim. Oczywiście tak naprawdę nie była to żadna bariera, jedyne co pierzasty zrobił, to szczelnie owinął się swymi własnymi skrzydłami, by po chwili, gdy fala przeminęła, rozprostować je, posyłając w powietrze wokół siebie niezliczone ilości kropelek. Skrzydła zaraz potem zadrżały delikatnie, po czym, wywołując kolejny podmuch wiatru, schowały się za jego plecami. Mimo tego co sprawniejsze oko było w stanie dostrzec ich zarysy. Saaviel uśmiechnął się szeroko, a jego zimne, znudzone oczy nieco ożyły. Ofiary, które starały się z całych sił, by uciec przed ich marnym losem, były jedynymi, które były warte jego uwagi. I tak oto z szerokim uśmiechem na twarzy piekielny przymknął oczy, a obok niego pojawił się czerwony portal wprost do czeluści piekielnych, z którego wyszła dziwaczna istota o niewielkich rogach i ciele pokrytym tatuażami od stóp po głowę.
- Pilnuj tych rzeczy. - Upadły wskazał na przybytek elfki, po czym, nie czekając na odpowiedź istoty, zamknął portal i zgiął ciało delikatnie, identycznie tak, jak zrobił to, by pojawić się przed elfką, a następnie zerwał się do biegu. O ile można było tak powiedzieć, gdyż dla zwykłego człowieka praktycznie od razu zniknął z miejsca w którym stał, by od razu pojawić się za kimś, kto zagradzał mu drogę. Szczerze, elfka nie miała dużo czasu, by uciec, toteż Saaviel szybko dostrzegł ją i, niczym upiór, pojawił się przed nią na tyle daleko, by ta przez przypadek na niego nie wpadła, wzbijając jednocześnie delikatną chmurę kurzu wokół siebie, która szybko jednak z nieznanego powodu rozeszła się na boki.
- Gdzież to uciekasz moja droga? Nie boisz się, iż ten dziwny potwór ukradnie cały twój dobytek? A może sądzisz, iż jesteś w stanie uciec? Łączy nas przeznaczenie, jak chcesz uciec przed nim? - Jego głos dalej był niewiarygodnie miły dla ucha, ba, tym razem nawet jego oczy nie wydawały się tak zimne, jak wcześniej, ale jego zadowolony uśmiech miał w sobie coś, co mogło przyprawić o dreszcze.
- Pilnuj tych rzeczy. - Upadły wskazał na przybytek elfki, po czym, nie czekając na odpowiedź istoty, zamknął portal i zgiął ciało delikatnie, identycznie tak, jak zrobił to, by pojawić się przed elfką, a następnie zerwał się do biegu. O ile można było tak powiedzieć, gdyż dla zwykłego człowieka praktycznie od razu zniknął z miejsca w którym stał, by od razu pojawić się za kimś, kto zagradzał mu drogę. Szczerze, elfka nie miała dużo czasu, by uciec, toteż Saaviel szybko dostrzegł ją i, niczym upiór, pojawił się przed nią na tyle daleko, by ta przez przypadek na niego nie wpadła, wzbijając jednocześnie delikatną chmurę kurzu wokół siebie, która szybko jednak z nieznanego powodu rozeszła się na boki.
- Gdzież to uciekasz moja droga? Nie boisz się, iż ten dziwny potwór ukradnie cały twój dobytek? A może sądzisz, iż jesteś w stanie uciec? Łączy nas przeznaczenie, jak chcesz uciec przed nim? - Jego głos dalej był niewiarygodnie miły dla ucha, ba, tym razem nawet jego oczy nie wydawały się tak zimne, jak wcześniej, ale jego zadowolony uśmiech miał w sobie coś, co mogło przyprawić o dreszcze.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości