Góry Dasso ⇒ [Klasztor po stronie Szepczącego Lasu] Milczenie jest złotem
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
[Klasztor po stronie Szepczącego Lasu] Milczenie jest złotem
Usiadła wyczerpana przy biurku. Na dziś osiągnęła wyznaczony cel. Lewitujący nad kamiennym słupem półprzeźroczysty kamień nabrał nareszcie tej wyrazistości i co najważniejsze, przyjął z zadowoleniem każdy przekaz energii. Był jeszcze kapryśny i czasami nieskory do współpracy. Trochę trudno jej było jeszcze zapanować nad jego wręcz agresywnymi wyrzutami. Za każdym razem opanowanie tych ataków przypłacała pokaźnymi poparzeniami rąk, a nawet twarzy, ale na szczęście znała proste magiczne lekarstwo. Bez wątpienia skutki walki z magicznymi erupcjami byłyby groźniejsze, gdyby nie naturalna odporność smoczycy na takiego typu ataki.
I tym razem musiała zaleczyć poparzenia rąk, więc usiadła wygodnie w fotelu i skupiła myśli wokół swojego ciała. Odtworzyła skórę, nerwy i naczynia krwionośne do stanu sprzed poparzeń. Ściągnęła z rąk spopieloną skórę jakby to były stare rękawice, a potem otworzyła księgę, w której opisywała przebieg każdej sesji, swoje spostrzeżenia, rady dla przyszłych pokoleń czarodziei. Jak ważne były jej nauki wiedziała od początku. Niewielu czarodziei było na tyle odważnych, żeby stworzyć Kamień Żywiołu, a Dinitris bez zastanowienia przyjęła to wyzwanie, sama będąc ciekawa, czy sprosta zadaniu. Ponadto robiła to dla zakonu, któremu poniekąd była winna przysługę, już pomijając wielki szacunek jakim obdarzała Przełożonego, gospodarza Zakonu, który ponownie przyjął ją pod swą pieczę i podzielił się z nią przydatną wiedzą.
Zamknęła grubą księgę ze skórzaną okładką i zwróciła swoje spojrzenie na wiszący w powietrzu kamień emanujący turkusową poświatą. Było tu jeszcze kilka innych źródeł światła, jednakże żadne nie tak jasne jak to zlokalizowane nad niską kolumną usytuowaną w ścisłym centrum okrągłego pomieszczenia. Miejsce to było faktycznie piwnicą, albo lochami, jak kto woli, tylko pozbawionym więziennych krat i strażników strzegących wyjścia, ale to wcale nie znaczyło, że każdy mógł sobie tutaj wejść. Nie każdy. Właściwie tylko Dinitris i wyżej postawieni w hierarchii magowie, ale żaden z nich nie zamierzał tu schodzić. Chyba nikt nie odważyłby się przeszkadzać Dinitris w jej pracy.
Elfka postukała palcami o krawędź blatu dębowego stołu, wystukując zwolniony rytm podobny do stukotu kopyt. Miała przeczucie, że dzisiaj dzień upłynie jej ciut inaczej niż inne, lecz nie rwała się do radości z tego powodu. Z doświadczenia wiedziała jak mylne bywały pozory tych wróżb. Nauczyła się ufać temu co widzi i zanim zrobi sobie jakąkolwiek nadzieję, skarci rozochoconą wyobraźnię i poczeka na dalszy rozwój wydarzeń.
Opuszczając podziemia zapieczętowała drzwi jak jej nakazał Morgan. To on zdradził jej klucz do wszelkich komnat w Klasztorze i całkiem słusznie postąpił, bowiem wiadomym było, że nic nie powstrzymałoby ciekawskiej elfki, więc aby zminimalizować koszty ewentualnych napraw i remontów, po prostu zostawił jej przepustkę do każdego zakamarka zamku. Postąpił roztropnie, ale nie wiedział, że dociekliwy charakterek smoczycy został silnie uśpiony przez zmęczenie i potrzebę ukojenia odzyskanej niedawno połowy duszy. Słono za to zapłaciła, ale było warto.
Krocząc przez pusty korytarz ciągnący się bez końca, bo mogący okrążać zamek, podążała żwawo do swojej komnaty. Był już późny wieczór, słońce zaszło za horyzont i gasła słaba poświata z chmur nad zachodnim widnokręgiem oddając ostatnim tchnieniem chłodnego wiatru woń zaległego na zboczu śniegu i pobudzający zapach żywicy z połamanych i położonych poprzedniego dnia świerków po zeszłej lawinie. Fascynujący musiał być to widok, lecz niestety ominął Dinitris, która jak zwykle spędziła cały dzień w głuchej piwnicy. Teraz przechadzając się do pokoju zboczyła lekko z trasy wiodącej ją najkrótszą drogą do pokoju. Powzięła plan wyjścia na zewnątrz, tam gdzie jak okiem sięgnąć roztaczał się świat zewnętrzny. Ograniczyła się jednak tylko na wyjście na rozległy taras zawieszony nad dziedzińcem, na środku którego straszyło stare, poskręcane drzewo, marznące bez liści i towarzystwa innych roślin. Placyk pokryty był sporymi zaspami, mimo wysiłku pracowitej służby uzbrojonej w łopaty i miotły. Śnieg musiał spaść i przeleżeć swoje aż stopnieje po swojemu, a nie jak mogli niektórzy niewtajemniczeni pomyśleć, że klasztorze magów wszyscy wyręczają się zaklęciami. Elfka lubiła to podejście i pochwalała wysiłek fizyczny, aczkolwiek mimo ukrytej pod aksamitną skórą stalowych mięśni, nigdy nie śmiała spróbować wyręczyć jakiegoś chłopa w ciężkiej pracy. Wiedziała, że faceci nie lubią silniejszych od siebie kobiet. Ale czy ona zasługiwała na takie szufladkowanie? Względem innych smoków klasyfikowała się raczej do średnio silnych. Resztę rekompensowała sobie magią, ale ta także miała ograniczony wachlarz możliwości. Pozostało jej tylko patrzeć na maluczkich ludzików z góry i snuć się po korytarzach jak jakaś zjawa.
Przejrzystość powietrza była wręcz doskonała. Jej smoczy wzrok mógł dostrzec więcej niż nawet najbardziej wyostrzony ludzki. Nawet elfy mogły zazdrościć jej oczu, które mieniły się refleksami złotej poświaty, niczym dwa pierścienie ognia rzucające przytłumione światło wyzierające prosto z dzikiego ducha jej skrytej natury. Dzięki temu to ona pierwsza dostrzegła poruszającą się ciemną plamę na tle zasp. O swoim odkryciu niezwłocznie poinformowała Morgana, wysyłając mu telepatyczny krótki komunikat. Jak zwykle jej wiadomość pozostała bez echa odpowiedzi, ale Dinitris zdążyła się już do tego przyzwyczaić i nie przejmować narzekaniami starca na temat zasadności używania tej formy komunikacji. Tylko, że Dinitris nie bardzo miała wybór i musiała polegać tylko na telepatii, albo piśmie.
Swoje odkrycie obserwowała z oddali, oparta na chłodnej balustradzie. Miała wrażenie, że trwało to wieczność, zanim przybysz dokopał się przez zaspy do wrót. Ku jej zaskoczeniu, obcy zatrzymał się tam i na coś czekał. Może zamarzł? Dinitris nie wiedziała co począć. Zejść na dół i ocalić biedaka? A jeśli to włóczęga? Postanowiła. Nie ruszy się i poczeka jeszcze chwilę.
Jak się okazało to była dobra decyzja, bo na plac wyszedł woźny, który klnąc pod nosem torował sobie ścieżkę kolanami, brnąc prawie po pas przez zaległy śnieg. Miał na sobie niedźwiedzie futro, ale pod spodem bystre oko smoczycy zauważyło ledwie cienki podkoszulek. Domyśliła się, że został oderwany od pracy przy kotle. O czym świadczyły usmolone ręce, w których dzierżył klucze do bramy.
Obcego wpuszczono do środka i Dinitris wreszcie mogła się mu przyjrzeć z mniejszej odległości. Był wysoki, spod skrywającego głowę kaptura dostrzegła zarys brody bez zarostu. W jukach przewieszonych na plecach zauważyła zawinięty starannie w koc długi, zakrzywiony przedmiot. Od razu skojarzył się jej z łukiem. Był odziany ciut za lekko jak na zwykłego człowieka, poruszał się trochę ostentacyjnie, ale wciąż zachowywał płynność. Aż zaczęła podejrzewać, że był górskim elfem. Tylko co by tu robił elf?
To pytanie nie pozostało długo bez odpowiedzi, bo na szczycie schodów prowadzących do głównego wejścia do pałacu stanął nie kto inny jak sam Morgan we własnej osobie. Zaszczycając nieznajomego kilkoma serdecznymi pozdrowieniami. Dinitris aż wytężyła słuch, żeby podsłuchać ich powitania. Udało się jej wyłapać imię tajemniczego gościa. Calathal. Niestety oboje weszli do środka, zanim rozmowa rozwinęła się i zdradziła elfce więcej cennych szczegółów i oboje zniknęli za drewnianymi drzwiami. Dinitris sama nie rozumiała czemu miała służyć ta wizyta, a przede wszystkim nie potrafiła wytłumaczyć skąd u niej takie zainteresowanie zupełnie przypadkowym osobnikiem. Nie myślała póki co o tym. Musiała odpocząć, ale najpierw czekał ją posiłek. Odwróciła się i wróciła do środka. Idąc śladem zapachu - po którym dotarła by z zamkniętymi oczami wprost do celu - znalazła się w rozległej jadalni z paroma zestawami długich stołów i ław. O tej porze jadała sama. Reszta rezydentów jadła kolację trochę wcześniej. Dinitris wybłagała u Morgana specjalnej pory posiłków dopasowanych pod swój tryb dnia - zresztą całkiem słusznie. Czasami dosiadał się do niej sam gospodarz, żeby dotrzymać jej towarzystwa, no i dyskretnie podpytać o efekty prac nad artefaktem. Dinitris lubiła jego towarzystwo, bo nie miała zbytnio wyboru. Znakomita większość mieszkańców klasztoru, a wśród nich nawet starsi magowie, unikała jej jak diabła. Dinitris bardzo szybko odkrywała ich negatywne nastawienie, czasem nawet strach, co wywoływało u niej jakiegoś rodzaju dyskomfort. W efekcie wolała już z nikim się nie bratać, żeby oszczędzić wszystkim wokół niepotrzebnego zawodu. Albo nie narobić sobie wrogów. Tym razem nie spodziewała się towarzystwa maga, więc bez zbędnego czekania zajęła się posilaniem.
I tym razem musiała zaleczyć poparzenia rąk, więc usiadła wygodnie w fotelu i skupiła myśli wokół swojego ciała. Odtworzyła skórę, nerwy i naczynia krwionośne do stanu sprzed poparzeń. Ściągnęła z rąk spopieloną skórę jakby to były stare rękawice, a potem otworzyła księgę, w której opisywała przebieg każdej sesji, swoje spostrzeżenia, rady dla przyszłych pokoleń czarodziei. Jak ważne były jej nauki wiedziała od początku. Niewielu czarodziei było na tyle odważnych, żeby stworzyć Kamień Żywiołu, a Dinitris bez zastanowienia przyjęła to wyzwanie, sama będąc ciekawa, czy sprosta zadaniu. Ponadto robiła to dla zakonu, któremu poniekąd była winna przysługę, już pomijając wielki szacunek jakim obdarzała Przełożonego, gospodarza Zakonu, który ponownie przyjął ją pod swą pieczę i podzielił się z nią przydatną wiedzą.
Zamknęła grubą księgę ze skórzaną okładką i zwróciła swoje spojrzenie na wiszący w powietrzu kamień emanujący turkusową poświatą. Było tu jeszcze kilka innych źródeł światła, jednakże żadne nie tak jasne jak to zlokalizowane nad niską kolumną usytuowaną w ścisłym centrum okrągłego pomieszczenia. Miejsce to było faktycznie piwnicą, albo lochami, jak kto woli, tylko pozbawionym więziennych krat i strażników strzegących wyjścia, ale to wcale nie znaczyło, że każdy mógł sobie tutaj wejść. Nie każdy. Właściwie tylko Dinitris i wyżej postawieni w hierarchii magowie, ale żaden z nich nie zamierzał tu schodzić. Chyba nikt nie odważyłby się przeszkadzać Dinitris w jej pracy.
Elfka postukała palcami o krawędź blatu dębowego stołu, wystukując zwolniony rytm podobny do stukotu kopyt. Miała przeczucie, że dzisiaj dzień upłynie jej ciut inaczej niż inne, lecz nie rwała się do radości z tego powodu. Z doświadczenia wiedziała jak mylne bywały pozory tych wróżb. Nauczyła się ufać temu co widzi i zanim zrobi sobie jakąkolwiek nadzieję, skarci rozochoconą wyobraźnię i poczeka na dalszy rozwój wydarzeń.
Opuszczając podziemia zapieczętowała drzwi jak jej nakazał Morgan. To on zdradził jej klucz do wszelkich komnat w Klasztorze i całkiem słusznie postąpił, bowiem wiadomym było, że nic nie powstrzymałoby ciekawskiej elfki, więc aby zminimalizować koszty ewentualnych napraw i remontów, po prostu zostawił jej przepustkę do każdego zakamarka zamku. Postąpił roztropnie, ale nie wiedział, że dociekliwy charakterek smoczycy został silnie uśpiony przez zmęczenie i potrzebę ukojenia odzyskanej niedawno połowy duszy. Słono za to zapłaciła, ale było warto.
Krocząc przez pusty korytarz ciągnący się bez końca, bo mogący okrążać zamek, podążała żwawo do swojej komnaty. Był już późny wieczór, słońce zaszło za horyzont i gasła słaba poświata z chmur nad zachodnim widnokręgiem oddając ostatnim tchnieniem chłodnego wiatru woń zaległego na zboczu śniegu i pobudzający zapach żywicy z połamanych i położonych poprzedniego dnia świerków po zeszłej lawinie. Fascynujący musiał być to widok, lecz niestety ominął Dinitris, która jak zwykle spędziła cały dzień w głuchej piwnicy. Teraz przechadzając się do pokoju zboczyła lekko z trasy wiodącej ją najkrótszą drogą do pokoju. Powzięła plan wyjścia na zewnątrz, tam gdzie jak okiem sięgnąć roztaczał się świat zewnętrzny. Ograniczyła się jednak tylko na wyjście na rozległy taras zawieszony nad dziedzińcem, na środku którego straszyło stare, poskręcane drzewo, marznące bez liści i towarzystwa innych roślin. Placyk pokryty był sporymi zaspami, mimo wysiłku pracowitej służby uzbrojonej w łopaty i miotły. Śnieg musiał spaść i przeleżeć swoje aż stopnieje po swojemu, a nie jak mogli niektórzy niewtajemniczeni pomyśleć, że klasztorze magów wszyscy wyręczają się zaklęciami. Elfka lubiła to podejście i pochwalała wysiłek fizyczny, aczkolwiek mimo ukrytej pod aksamitną skórą stalowych mięśni, nigdy nie śmiała spróbować wyręczyć jakiegoś chłopa w ciężkiej pracy. Wiedziała, że faceci nie lubią silniejszych od siebie kobiet. Ale czy ona zasługiwała na takie szufladkowanie? Względem innych smoków klasyfikowała się raczej do średnio silnych. Resztę rekompensowała sobie magią, ale ta także miała ograniczony wachlarz możliwości. Pozostało jej tylko patrzeć na maluczkich ludzików z góry i snuć się po korytarzach jak jakaś zjawa.
Przejrzystość powietrza była wręcz doskonała. Jej smoczy wzrok mógł dostrzec więcej niż nawet najbardziej wyostrzony ludzki. Nawet elfy mogły zazdrościć jej oczu, które mieniły się refleksami złotej poświaty, niczym dwa pierścienie ognia rzucające przytłumione światło wyzierające prosto z dzikiego ducha jej skrytej natury. Dzięki temu to ona pierwsza dostrzegła poruszającą się ciemną plamę na tle zasp. O swoim odkryciu niezwłocznie poinformowała Morgana, wysyłając mu telepatyczny krótki komunikat. Jak zwykle jej wiadomość pozostała bez echa odpowiedzi, ale Dinitris zdążyła się już do tego przyzwyczaić i nie przejmować narzekaniami starca na temat zasadności używania tej formy komunikacji. Tylko, że Dinitris nie bardzo miała wybór i musiała polegać tylko na telepatii, albo piśmie.
Swoje odkrycie obserwowała z oddali, oparta na chłodnej balustradzie. Miała wrażenie, że trwało to wieczność, zanim przybysz dokopał się przez zaspy do wrót. Ku jej zaskoczeniu, obcy zatrzymał się tam i na coś czekał. Może zamarzł? Dinitris nie wiedziała co począć. Zejść na dół i ocalić biedaka? A jeśli to włóczęga? Postanowiła. Nie ruszy się i poczeka jeszcze chwilę.
Jak się okazało to była dobra decyzja, bo na plac wyszedł woźny, który klnąc pod nosem torował sobie ścieżkę kolanami, brnąc prawie po pas przez zaległy śnieg. Miał na sobie niedźwiedzie futro, ale pod spodem bystre oko smoczycy zauważyło ledwie cienki podkoszulek. Domyśliła się, że został oderwany od pracy przy kotle. O czym świadczyły usmolone ręce, w których dzierżył klucze do bramy.
Obcego wpuszczono do środka i Dinitris wreszcie mogła się mu przyjrzeć z mniejszej odległości. Był wysoki, spod skrywającego głowę kaptura dostrzegła zarys brody bez zarostu. W jukach przewieszonych na plecach zauważyła zawinięty starannie w koc długi, zakrzywiony przedmiot. Od razu skojarzył się jej z łukiem. Był odziany ciut za lekko jak na zwykłego człowieka, poruszał się trochę ostentacyjnie, ale wciąż zachowywał płynność. Aż zaczęła podejrzewać, że był górskim elfem. Tylko co by tu robił elf?
To pytanie nie pozostało długo bez odpowiedzi, bo na szczycie schodów prowadzących do głównego wejścia do pałacu stanął nie kto inny jak sam Morgan we własnej osobie. Zaszczycając nieznajomego kilkoma serdecznymi pozdrowieniami. Dinitris aż wytężyła słuch, żeby podsłuchać ich powitania. Udało się jej wyłapać imię tajemniczego gościa. Calathal. Niestety oboje weszli do środka, zanim rozmowa rozwinęła się i zdradziła elfce więcej cennych szczegółów i oboje zniknęli za drewnianymi drzwiami. Dinitris sama nie rozumiała czemu miała służyć ta wizyta, a przede wszystkim nie potrafiła wytłumaczyć skąd u niej takie zainteresowanie zupełnie przypadkowym osobnikiem. Nie myślała póki co o tym. Musiała odpocząć, ale najpierw czekał ją posiłek. Odwróciła się i wróciła do środka. Idąc śladem zapachu - po którym dotarła by z zamkniętymi oczami wprost do celu - znalazła się w rozległej jadalni z paroma zestawami długich stołów i ław. O tej porze jadała sama. Reszta rezydentów jadła kolację trochę wcześniej. Dinitris wybłagała u Morgana specjalnej pory posiłków dopasowanych pod swój tryb dnia - zresztą całkiem słusznie. Czasami dosiadał się do niej sam gospodarz, żeby dotrzymać jej towarzystwa, no i dyskretnie podpytać o efekty prac nad artefaktem. Dinitris lubiła jego towarzystwo, bo nie miała zbytnio wyboru. Znakomita większość mieszkańców klasztoru, a wśród nich nawet starsi magowie, unikała jej jak diabła. Dinitris bardzo szybko odkrywała ich negatywne nastawienie, czasem nawet strach, co wywoływało u niej jakiegoś rodzaju dyskomfort. W efekcie wolała już z nikim się nie bratać, żeby oszczędzić wszystkim wokół niepotrzebnego zawodu. Albo nie narobić sobie wrogów. Tym razem nie spodziewała się towarzystwa maga, więc bez zbędnego czekania zajęła się posilaniem.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Zdziwiło go zaproszenie, które kurier – będący zresztą magiem – wręczył mu na targu w Danae, gdy elf właśnie uzupełniał zapasy i zastanawiał się też, gdzie mógłby udać się później. W mieście akurat nie znalazł żadnego zlecenia, które mogłoby go zainteresować i właśnie dlatego chciał ruszyć dalej, kierując się prawdopodobnie do innego miasta. Odebrał list od młodego mężczyzny i zapłacił mu ćwierć całej ceny – chyba często robiło się tak, że nadawca wiadomości płacił jakąś część ceny, a pozostałą (zawsze mniejszą niż połowa) uiszczała osoba będąca odbiorcą… chociaż to najpewniej stosowały osoby, które chciały mieć pewność, że ich przesyłka dotrze do odpowiedniej osoby. Cal na zakończenie podziękował kurierowi, pożegnał się z nim i odszedł w swoją stronę, szukając jakiejś wolnej ławki, na której będzie mógł usiąść i dopiero wtedy przeczytać list.
Na samym początku skierował swój wzrok na sam dół pergaminu, aby od razu dowiedzieć się, kto jest autorem zaproszenia. „Morgan”… Calathal szybko przypomniał sobie dobrego i starego znajomego, który był gospodarzem w klasztorze umiejscowionym w niskich partiach Gór Dasso. Pomógł mu kilka razy, a początek ich znajomości był zupełnie przypadkowy, bo… wtedy też mu pomógł, jednak chodziło o uratowanie życia, a nie o realizację zlecenia. Elf miał przeszukać ruiny jakiegoś klasztoru, a konkretniej, poszukać tam biblioteki i zabrać stamtąd niezniszczone księgi. Miejscowi uważali, że zniszczony budynek jest nawiedziony, a później okazało się, że był on domem dla młodego i dzikiego wampira, do którego słowa zdawały się nie docierać. Na Morgana długouchy wpadł już wewnątrz ruin, gdy mężczyzna ten uciekał przed krwiopijcą – Cal postanowił wkroczyć głównie dlatego, że nieumarły mógłby zagrażać także jemu i ostatecznie i tak musiałby się jego pozbyć, więc… po prostu wykorzystał sytuację, przy okazji ratując życie – wtedy jeszcze – nieznajomemu. Morgan podziękował za uratowanie mu życia, przedstawił się i wyjawił też cel swojego pobytu w tym miejscu. Mężczyzna inicjował rozmowy i przyłączył się do Calathala, gdyż mieli podobne cele… i skończyło się to tym, że zaczęli rozmawiać i szybko znaleźli nić porozumienia, która później przerodziła się w znajomość.
Wracając do listu, który szybko okazał się zaproszeniem – zarówno do spotkania, rozmowy, jak i do wykonania zlecenia dla Morgana, o którym więcej powie mu na miejscu. Poza tym, w liście, konkretniej na jego początku, były zawarte słowa pozdrowienia i zaproszenia w odwiedziny z wyżej wymienionych powodów, a także drobne narzekanie dotyczące tego, że sam Cal nie odwiedza Morgana i nawet nie pisze listów. Cóż, elf nie przepadał za pisaniem takich i chyba dopiero zdał sobie sprawę z tego, że Morgan może o tym nie wiedzieć. Poza tym, nie miał też niczego ciekawszego do zrobienia i nie był w trakcie wykonywania zlecenia, więc za następny cel podróży obrał sobie klasztor.
Jego ubiór nie zmienił się, więc miał na sobie tunikę, skórzaną zbroję i płaszcz, a także spodnie, buty i rękawice – to wszystko także skórzane. Przy pasie spoczywał sztylet, a na plecach kołczan wypełniony strzałami i łuk zabezpieczony materiałem, bo Cal wcześniej obawiał się opadów śniegu, na które natknąć się może w trakcie podróży. Nieduża torba podróżna także spoczywała na plecach elfa.
Im wyżej wchodził, tym więcej śniegu było wokół niego. Gdy już znalazł się na drodze prowadzącej prosto, a nie w górę, w okolicy było po prostu biało – aż przypomniało mu się miejsce, w którym się urodził i wychował. Szybko powstrzymał te wspomnienia, nie chcąc, aby dotarły zbyt daleko. Droga, którą się poruszał, na pewno nie była odśnieżona, jednak też nie leżało na niej zbyt dużo samego śniegu, więc poruszanie się nią było tylko troszkę utrudnione. Najpewniej nie było tu zbyt ciepło, jednak jemu zupełnie to nie przeszkadzało, bo przecież pochodził z rasy, która od urodzenia jest odporna właśnie na zimno. W końcu udało mu się dotrzeć pod bramę, w którą zastukał. Czekał… dość długą chwilę, aż w końcu najpierw do jego uszu dotarły przekleństwa i dopiero po nich brama otworzyła się przed nim. Cal, nie chcąc zmuszać strażnika do tego, aby zbyt długo stał na zimnie, szybko wszedł do środka.
Zauważył Morgana, który wyszedł go przywitać – mężczyzna zmienił się trochę od ich ostatniego spotkania, czego najpewniej nie można powiedzieć o samym Calathalu. Gospodarz jeszcze zanim do niego podszedł, machnął mu ręką na powitanie i dość głośno wypowiedział imię elfa. Uścisnęli się dopiero, gdy do siebie podeszli. Morgan zaprosił go do środka, a Cal od razu wspomniał mu o tym, że nie przepada za pisaniem listów, nawiązując tym samym do treści zaproszenia.
Obaj weszli do środka, elf od razu został zaproszony do stołu, aby przy nim usiąść. Wiedział, że teraz znajdują się w prywatnej komnacie mężczyzny.
– Jesteś głodny? Może się czegoś napijesz? Czegoś ciepłego? - zapytał go, gdy Cal rozsiadł się wygodnie w krześle.
– Zjadłem syty posiłek w mieście. I niczego ciepłego nie potrzebuję… Chyba zapomniałeś, że pochodzę z rasy elfów, których ciała nie czują zimna – opowiedział mu elf, na co Morgan zaśmiał się krótko i cicho, a później rzeczywiście przyznał mu rację i powiedział, że mogło mu to wypaść z pamięci.
– To wszystko przez to, że tak rzadko mnie odwiedzasz – dodał jeszcze. Tym razem to elf się zaśmiał, chociaż urwał to naprawdę szybko i wrócił do wcześniejszego wyrazu twarzy.
– Staram się to robić, gdy jestem w pobliżu… Jeśli nie zapomnę i nie jestem w trakcie jakiejś misji. Możliwe, że niedługo i tak zobaczyłbyś mnie przed bramą, bo akurat byłem na terenie Szepczącego Lasu – odparł Cal. Rozmówca odpowiedział mu tylko kiwnięciem głową.
– Znajdzie się dla mnie jakiś wolny pokój? Myślę, że spędzę tu trochę czasu i przydałoby się mieć, gdzie spać… A o tym zadaniu, o którym wspomniałeś, porozmawiamy już jutro. Dzisiaj możemy porozmawiać o swoich życiach i może powspominać niektóre rzeczy… I coś zjeść. Później. Bo pewnie w tym czasie i tak zgłodnieję – odezwał się elf znów i przy okazji rzucił propozycją.
– Mamy sporo wolnych pokoi właśnie na okazje goszczenia tu kogoś, więc na pewno jakiś się znajdzie – odpowiedział mężczyzna, siadając naprzeciw elfa. Chwilę siedzieli w ciszy i właśnie ten czas Morgan poświęcił na znalezienie sobie wygodnej pozycji siedzenia.
– A teraz porozmawiajmy – dodał i tym razem to Cal skinął głową, zgadzając się na to. Później zaczęli rozmawiać, głównie o tym, co działo się u nich od czasu, w którym rozmawiali ostatnio, ale zdarzyło się też, że mówili o początkach swojej znajomości i wspominali kilka innych wydarzeń.
Na zewnątrz było już ciemno, gdy otworzyły się drzwi prowadzące do części klasztoru zajmowanej przez Morgana. Przez nie wyszedł on, a także elf będący jego gościem. Śnieg odbijał światło księżyca i gwiazd, więc na zewnątrz nie było tak ciemno, jak mogłoby się wydawać. Morgan poprowadził Calathala do innego budynku i drzwi do niego prowadzących – właśnie tam znajdowały się pokoje, o których gospodarz wspomniał wcześniej. Zapytał go nawet, czy Cal ma jakieś konkretne wymagania co do umiejscowienia pokoju, a on powiedział jedynie, że chciałby, żeby za oknem był ładny krajobraz.
Drzwi do pokoju wyglądały na zwyczajne, był drewniane z klamką i dziurką na klucz. Otworzył je Morgan, jednak gdy tylko to zrobił, klucz do nich od razu przekazał elfowi. Wnętrze nie było małe i znajdowało się tam wszystko to, co powinno – łóżko, szafka nocna, kufer, szafa, stolik i dwa krzesła przy nim, a na ścianie przy drzwiach wbite były trzy kołki, na których można było coś powiesić. Znajdowało się też przejście do mniejszego pomieszczenia, które najpewniej służyło za toaletę i łazienkę.
– Mamy magazyn, w którym można znaleźć naprawdę różne rzeczy, więc jeśli będziesz uważał, że w pokoju brakuje ci czegoś, to po prostu powiedz mi o tym – poinformował go Morgan, a Cal mruknął „Mhm”, przyjmując to do wiadomości i zapamiętując.
– Widok za oknem masz ładny, ale nie powiem ci, co przedstawia. Po prostu będziesz musiał sprawdzić to sam jutro, przy świetle dnia – dopowiedział po chwili.
– Dobrze, dobrze. Dobrej nocy Morgan – odparł Calathal, ściągając z siebie torbę podróżną i kładąc ją pod kołkami. Kołczan i łuk oparł o szafkę nocną, a nóż położył na niej – gdy ujrzał pytające spojrzenie znajomego, po prostu powiedział mu, że takie ma przyzwyczajenie.
– Dobrej nocy, Cal – odpowiedział w końcu gospodarz i zostawił elfa samego, zamykając za sobą drzwi pokoju. On natomiast ściągnął z siebie płaszcz i powiesił go na kołku, a później zbroję i tunikę, które spoczęły w szafie. Usiadł na łóżku i zdjął buty, a później spodnie. Położył się na łóżku, które… było zadziwiająco miękkie i wygodne. Na koniec spróbował zasnąć.
Na samym początku skierował swój wzrok na sam dół pergaminu, aby od razu dowiedzieć się, kto jest autorem zaproszenia. „Morgan”… Calathal szybko przypomniał sobie dobrego i starego znajomego, który był gospodarzem w klasztorze umiejscowionym w niskich partiach Gór Dasso. Pomógł mu kilka razy, a początek ich znajomości był zupełnie przypadkowy, bo… wtedy też mu pomógł, jednak chodziło o uratowanie życia, a nie o realizację zlecenia. Elf miał przeszukać ruiny jakiegoś klasztoru, a konkretniej, poszukać tam biblioteki i zabrać stamtąd niezniszczone księgi. Miejscowi uważali, że zniszczony budynek jest nawiedziony, a później okazało się, że był on domem dla młodego i dzikiego wampira, do którego słowa zdawały się nie docierać. Na Morgana długouchy wpadł już wewnątrz ruin, gdy mężczyzna ten uciekał przed krwiopijcą – Cal postanowił wkroczyć głównie dlatego, że nieumarły mógłby zagrażać także jemu i ostatecznie i tak musiałby się jego pozbyć, więc… po prostu wykorzystał sytuację, przy okazji ratując życie – wtedy jeszcze – nieznajomemu. Morgan podziękował za uratowanie mu życia, przedstawił się i wyjawił też cel swojego pobytu w tym miejscu. Mężczyzna inicjował rozmowy i przyłączył się do Calathala, gdyż mieli podobne cele… i skończyło się to tym, że zaczęli rozmawiać i szybko znaleźli nić porozumienia, która później przerodziła się w znajomość.
Wracając do listu, który szybko okazał się zaproszeniem – zarówno do spotkania, rozmowy, jak i do wykonania zlecenia dla Morgana, o którym więcej powie mu na miejscu. Poza tym, w liście, konkretniej na jego początku, były zawarte słowa pozdrowienia i zaproszenia w odwiedziny z wyżej wymienionych powodów, a także drobne narzekanie dotyczące tego, że sam Cal nie odwiedza Morgana i nawet nie pisze listów. Cóż, elf nie przepadał za pisaniem takich i chyba dopiero zdał sobie sprawę z tego, że Morgan może o tym nie wiedzieć. Poza tym, nie miał też niczego ciekawszego do zrobienia i nie był w trakcie wykonywania zlecenia, więc za następny cel podróży obrał sobie klasztor.
Jego ubiór nie zmienił się, więc miał na sobie tunikę, skórzaną zbroję i płaszcz, a także spodnie, buty i rękawice – to wszystko także skórzane. Przy pasie spoczywał sztylet, a na plecach kołczan wypełniony strzałami i łuk zabezpieczony materiałem, bo Cal wcześniej obawiał się opadów śniegu, na które natknąć się może w trakcie podróży. Nieduża torba podróżna także spoczywała na plecach elfa.
Im wyżej wchodził, tym więcej śniegu było wokół niego. Gdy już znalazł się na drodze prowadzącej prosto, a nie w górę, w okolicy było po prostu biało – aż przypomniało mu się miejsce, w którym się urodził i wychował. Szybko powstrzymał te wspomnienia, nie chcąc, aby dotarły zbyt daleko. Droga, którą się poruszał, na pewno nie była odśnieżona, jednak też nie leżało na niej zbyt dużo samego śniegu, więc poruszanie się nią było tylko troszkę utrudnione. Najpewniej nie było tu zbyt ciepło, jednak jemu zupełnie to nie przeszkadzało, bo przecież pochodził z rasy, która od urodzenia jest odporna właśnie na zimno. W końcu udało mu się dotrzeć pod bramę, w którą zastukał. Czekał… dość długą chwilę, aż w końcu najpierw do jego uszu dotarły przekleństwa i dopiero po nich brama otworzyła się przed nim. Cal, nie chcąc zmuszać strażnika do tego, aby zbyt długo stał na zimnie, szybko wszedł do środka.
Zauważył Morgana, który wyszedł go przywitać – mężczyzna zmienił się trochę od ich ostatniego spotkania, czego najpewniej nie można powiedzieć o samym Calathalu. Gospodarz jeszcze zanim do niego podszedł, machnął mu ręką na powitanie i dość głośno wypowiedział imię elfa. Uścisnęli się dopiero, gdy do siebie podeszli. Morgan zaprosił go do środka, a Cal od razu wspomniał mu o tym, że nie przepada za pisaniem listów, nawiązując tym samym do treści zaproszenia.
Obaj weszli do środka, elf od razu został zaproszony do stołu, aby przy nim usiąść. Wiedział, że teraz znajdują się w prywatnej komnacie mężczyzny.
– Jesteś głodny? Może się czegoś napijesz? Czegoś ciepłego? - zapytał go, gdy Cal rozsiadł się wygodnie w krześle.
– Zjadłem syty posiłek w mieście. I niczego ciepłego nie potrzebuję… Chyba zapomniałeś, że pochodzę z rasy elfów, których ciała nie czują zimna – opowiedział mu elf, na co Morgan zaśmiał się krótko i cicho, a później rzeczywiście przyznał mu rację i powiedział, że mogło mu to wypaść z pamięci.
– To wszystko przez to, że tak rzadko mnie odwiedzasz – dodał jeszcze. Tym razem to elf się zaśmiał, chociaż urwał to naprawdę szybko i wrócił do wcześniejszego wyrazu twarzy.
– Staram się to robić, gdy jestem w pobliżu… Jeśli nie zapomnę i nie jestem w trakcie jakiejś misji. Możliwe, że niedługo i tak zobaczyłbyś mnie przed bramą, bo akurat byłem na terenie Szepczącego Lasu – odparł Cal. Rozmówca odpowiedział mu tylko kiwnięciem głową.
– Znajdzie się dla mnie jakiś wolny pokój? Myślę, że spędzę tu trochę czasu i przydałoby się mieć, gdzie spać… A o tym zadaniu, o którym wspomniałeś, porozmawiamy już jutro. Dzisiaj możemy porozmawiać o swoich życiach i może powspominać niektóre rzeczy… I coś zjeść. Później. Bo pewnie w tym czasie i tak zgłodnieję – odezwał się elf znów i przy okazji rzucił propozycją.
– Mamy sporo wolnych pokoi właśnie na okazje goszczenia tu kogoś, więc na pewno jakiś się znajdzie – odpowiedział mężczyzna, siadając naprzeciw elfa. Chwilę siedzieli w ciszy i właśnie ten czas Morgan poświęcił na znalezienie sobie wygodnej pozycji siedzenia.
– A teraz porozmawiajmy – dodał i tym razem to Cal skinął głową, zgadzając się na to. Później zaczęli rozmawiać, głównie o tym, co działo się u nich od czasu, w którym rozmawiali ostatnio, ale zdarzyło się też, że mówili o początkach swojej znajomości i wspominali kilka innych wydarzeń.
Na zewnątrz było już ciemno, gdy otworzyły się drzwi prowadzące do części klasztoru zajmowanej przez Morgana. Przez nie wyszedł on, a także elf będący jego gościem. Śnieg odbijał światło księżyca i gwiazd, więc na zewnątrz nie było tak ciemno, jak mogłoby się wydawać. Morgan poprowadził Calathala do innego budynku i drzwi do niego prowadzących – właśnie tam znajdowały się pokoje, o których gospodarz wspomniał wcześniej. Zapytał go nawet, czy Cal ma jakieś konkretne wymagania co do umiejscowienia pokoju, a on powiedział jedynie, że chciałby, żeby za oknem był ładny krajobraz.
Drzwi do pokoju wyglądały na zwyczajne, był drewniane z klamką i dziurką na klucz. Otworzył je Morgan, jednak gdy tylko to zrobił, klucz do nich od razu przekazał elfowi. Wnętrze nie było małe i znajdowało się tam wszystko to, co powinno – łóżko, szafka nocna, kufer, szafa, stolik i dwa krzesła przy nim, a na ścianie przy drzwiach wbite były trzy kołki, na których można było coś powiesić. Znajdowało się też przejście do mniejszego pomieszczenia, które najpewniej służyło za toaletę i łazienkę.
– Mamy magazyn, w którym można znaleźć naprawdę różne rzeczy, więc jeśli będziesz uważał, że w pokoju brakuje ci czegoś, to po prostu powiedz mi o tym – poinformował go Morgan, a Cal mruknął „Mhm”, przyjmując to do wiadomości i zapamiętując.
– Widok za oknem masz ładny, ale nie powiem ci, co przedstawia. Po prostu będziesz musiał sprawdzić to sam jutro, przy świetle dnia – dopowiedział po chwili.
– Dobrze, dobrze. Dobrej nocy Morgan – odparł Calathal, ściągając z siebie torbę podróżną i kładąc ją pod kołkami. Kołczan i łuk oparł o szafkę nocną, a nóż położył na niej – gdy ujrzał pytające spojrzenie znajomego, po prostu powiedział mu, że takie ma przyzwyczajenie.
– Dobrej nocy, Cal – odpowiedział w końcu gospodarz i zostawił elfa samego, zamykając za sobą drzwi pokoju. On natomiast ściągnął z siebie płaszcz i powiesił go na kołku, a później zbroję i tunikę, które spoczęły w szafie. Usiadł na łóżku i zdjął buty, a później spodnie. Położył się na łóżku, które… było zadziwiająco miękkie i wygodne. Na koniec spróbował zasnąć.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Po skończonej kolacji zazwyczaj udawała się prosto do swojego pokoju. Dzisiejszego wieczoru wydarzyło się coś, co ciut zaburzyło jej spokój budząc ciekawość. Bębniąc palcami o drewniany blat stołu rozmyślała nad wszystkim co dzisiaj robiła, szczególnie skupiając się na jej artefakcie. Jej myśli jak ćma, krążyły wokół samotnego płomienia świecy, lgnąc do trzęsącego się słupa światła, milczącego rozmówcy, zawsze chętnego do wysłuchania jej monologu. Dinitris uczyniła mu ten zaszczyt i zaprosiła to biedne światełko do swojej komnaty. Uznała, że spacer w jego towarzystwie po ciemnych korytarzach zamku może być nieco przyjemniejszy niż snucie się przez mrok jak duch, czy zjawa. Podniosła więc swojego nowego przyjaciela za specjalny uchwyt w podstawku, a potem wstała od stołu i ruszyła ku wyjściu z wielkiej jadalni zostawiając to miejsce już bez żywej duszy.
W drodze do drugiej części klasztoru minęła dwóch młodych magów, którzy rozstąpili się przed kroczącą elfką i w wymownym milczeniu odprowadzili kobietę wzrokiem aż całkowicie znikła im z oczu skręcając za rogiem szerokiego korytarza. Dywan wyłożony na podłodze był miły dla bosych stóp elfki, choć nigdy nie narzekała na chłód i nie dała się namówić na założenie pary kozaków, które proponował jej zmartwiony ewentualnymi chorobami, Morgan. Dinitris, była bliska pójścia na kompromis i założeniu lekkich półbutów, ale ostatecznie uznała, że woli sama decydować, kiedy jej kroki mają być słyszalne, co jej przyjaciel przyjął to ze zrozumieniem i od tamtej pory skończyły się debaty na ten temat. Trochę to dziwnie wyglądało, ale chyba wszyscy już do tego przywykli. Tak jak do lekkiego ubioru elfki, jej bardzo silnej aury i tej nieznośnej małomówności. Było paru takich, którzy próbowali wyciągnąć od - wydawałoby się - nieśmiałej niewiasty choćby imię, ale kończyło się to mylnym wrażeniem arogancji ze strony niedoszłej rozmówczyni. Szybko nauczyła swoje otoczenie zachowywać odpowiedni dystans, ale to nie znaczyło, że zatrzymała samo-napędzające się plotki pod jej adresem. Kilka mitów o jej osobie wywoływało śmiech u samej ich bohaterki. Na przykład taki jeden, jej zresztą ulubiony mit, że była pradawną wiedźmą, która potrafiła rzucać uroki na młodych czarodziei, a gdy się odzywała, z jej ust wypływało echo ich straconych dusz z zaświatów. W te bajki wierzyli głównie młodzi adepci i łatwo odróżniała tych, którzy zostali poczęstowani tymi opowieściami. Zazwyczaj wtedy patrzeli na nią z nienawiścią i lękiem. Było też kilku takich, którzy udali się na skargę do samego Morgana z prośbą o wydalenie Dinitris z klasztoru w obawie o swoje życie. Morgam, poczciwy człowiek, nie oświecił swoich podopiecznych, odprawiał ich dość stanowczo i dbał o to by dano spokój jego przyjaciółce. Nikt, nawet z tych utalentowanych magów, nie śmiał próbować wygonić Dinitris na własną rękę. Byłoby to w najlepszym dla niego przypadku sprzeciwieniem się wyraźnemu rozkazowi Morgana - a z nim nikt nie chciał mieć do czynienia.
Idąc długim korytarzem w części mieszkalnej zamku nagle zatrzymała się w miejscu. Jakby natrafiła na niewidzialną ścianę. Stanęła dokładnie obok drzwi, które wcześniej mijała codziennie bez najmniejszego zainteresowania nimi. Elfka obróciła głowę w ich stronę. Wyczuwała wyraźny zapach, którego jeszcze tu nie czuła. Popatrzyła na klamkę, z której zniknął kurz. "On tam jest" - pomyślała spokojnie, ale z pewną dozą mieszanych uczuć. Łowca nagród - których widziała wielu na tym świecie. Nie zagrażał jej - tego była pewna, bo to przecież druh Morgana.
Nasłuchiwanie nie przyniosło rezultatów. Może już spał. Ale była pewna, że tam był. Wyczuwała delikatną poświatę jego aury, ale z tej odległości i przez drzwi nie mogła zobaczyć jej szczegółów.
Elfka zwróciła się w stronę tych drzwi i postąpiła jeden krok w ich stronę. Bezgłośnie i konspiracyjnie oświetliła światłem świecy starą klamkę i zamek. Przyłożyła rękę do drewnianego skrzydła, a potem prawy policzek, przytykając ucho do chłodnej płaszczyzny. Wytężony słuch wyłapał jakieś szuranie, które ją spłoszyło, bo nastąpiło tak nagle jakby ktoś zerwał się z łóżka. Zaskoczona cofnęła się i popędziła szybkim krokiem dalej, a za plecami usłyszała metalowe skrzypnięcie mechanizmu klamki i jak się spodziewała - co potem nastąpiło - zgrzytnięcie starych zawiasów. Trochę za późno, albo i nie, zdmuchnęła płomień świecy i otoczyła ją ciemność. Dopiero wtedy idąc dalej naprzód obróciła głowę oglądając się za siebie. Nie widziała za dobrze po tak nagłej zmianie natężenia światła, ale miała wrażenie, że widziała w korytarzu jakiś zarys człowieka. Pierwszy raz w życiu poczuła ciarki na plecach. Wiedziała, że zachowała się nieroztropnie. Po co w ogóle tam się zatrzymywała?
Jej pokój był usytuowany na końcu owego korytarza. Był trochę większy od tego zajmowanego przez nowego gościa Morgana i miał własne wyjście na wielki balkon z widokiem na zaśnieżone szczyty gór. Po zamknięciu drzwi na klucz odłożyła zgaszoną świecę na stolik przy lustrze i za pomocą myśli wywołała iskierkę, od której na powrót zapalił się knot. W pokoju pojawiło się jeszcze kilka podobnych płomyczków od rozstawionych na meblach świeczek i apartament wypełniło ciepłe pomarańczowe światło. Dinitris miała swój kominek w pokoju, ale obojętny był jej chłód, dlatego nigdy go nie używała. Za to lubiła spać przy otwartym na oścież wyjściu na balkon. Wysokie okiennice wpuszczały do środka masy pachnącego źródłami powietrza i zimny blask księżyca, którym często zastępowała światło świec. Za dnia, kiedy robiła sobie wolne, czytała tam książki wypożyczone z osobistej biblioteczki Morgana. Ostatnia, która ją wciągnęła, i w trakcie której czytania była, rozprawiała o tematach nieznanych Dinitris. Kto by pomyślał, że czytanie o czyiś uczuciach będzie tak wciągające?
Po rozczesaniu włosów. Przebraniu się w koszulę nocną, tradycyjnie wyszła na taras by jeszcze raz popatrzeć na góry. I teraz dopiero, dzięki przygodzie na korytarzu, zwróciła uwagę na pozostałą część widoku, który wcześniej jej nie interesował, czyli na całą linię okien na ścianie skrzydła mieszkalnego, który to miała po swojej prawej stronie, a z racji półokrągłego kształtu zamku, miała pełny wgląd w ich zawartość. Nie zamierzała jednak tego wykorzystywać, bo szanowała cudzą prywatność. No, szacunek to duże słowo. Może lepiej przyznać, że po prostu ją nie pociągało podglądanie sąsiadów. O tej porze kilka okien jeszcze oświetlały łuny pomarańczowych świateł i z każdą mijającą minutą zapewne będą gasnąć. Pora i by jej zgasły.
Wróciła do środka i po zgaszeniu wszystkich świec wślizgnęła się do łóżka i podkurczyła kończyny zwijając się w kłębek jak kot. Zawsze tak spała. W każdej formie.
W drodze do drugiej części klasztoru minęła dwóch młodych magów, którzy rozstąpili się przed kroczącą elfką i w wymownym milczeniu odprowadzili kobietę wzrokiem aż całkowicie znikła im z oczu skręcając za rogiem szerokiego korytarza. Dywan wyłożony na podłodze był miły dla bosych stóp elfki, choć nigdy nie narzekała na chłód i nie dała się namówić na założenie pary kozaków, które proponował jej zmartwiony ewentualnymi chorobami, Morgan. Dinitris, była bliska pójścia na kompromis i założeniu lekkich półbutów, ale ostatecznie uznała, że woli sama decydować, kiedy jej kroki mają być słyszalne, co jej przyjaciel przyjął to ze zrozumieniem i od tamtej pory skończyły się debaty na ten temat. Trochę to dziwnie wyglądało, ale chyba wszyscy już do tego przywykli. Tak jak do lekkiego ubioru elfki, jej bardzo silnej aury i tej nieznośnej małomówności. Było paru takich, którzy próbowali wyciągnąć od - wydawałoby się - nieśmiałej niewiasty choćby imię, ale kończyło się to mylnym wrażeniem arogancji ze strony niedoszłej rozmówczyni. Szybko nauczyła swoje otoczenie zachowywać odpowiedni dystans, ale to nie znaczyło, że zatrzymała samo-napędzające się plotki pod jej adresem. Kilka mitów o jej osobie wywoływało śmiech u samej ich bohaterki. Na przykład taki jeden, jej zresztą ulubiony mit, że była pradawną wiedźmą, która potrafiła rzucać uroki na młodych czarodziei, a gdy się odzywała, z jej ust wypływało echo ich straconych dusz z zaświatów. W te bajki wierzyli głównie młodzi adepci i łatwo odróżniała tych, którzy zostali poczęstowani tymi opowieściami. Zazwyczaj wtedy patrzeli na nią z nienawiścią i lękiem. Było też kilku takich, którzy udali się na skargę do samego Morgana z prośbą o wydalenie Dinitris z klasztoru w obawie o swoje życie. Morgam, poczciwy człowiek, nie oświecił swoich podopiecznych, odprawiał ich dość stanowczo i dbał o to by dano spokój jego przyjaciółce. Nikt, nawet z tych utalentowanych magów, nie śmiał próbować wygonić Dinitris na własną rękę. Byłoby to w najlepszym dla niego przypadku sprzeciwieniem się wyraźnemu rozkazowi Morgana - a z nim nikt nie chciał mieć do czynienia.
Idąc długim korytarzem w części mieszkalnej zamku nagle zatrzymała się w miejscu. Jakby natrafiła na niewidzialną ścianę. Stanęła dokładnie obok drzwi, które wcześniej mijała codziennie bez najmniejszego zainteresowania nimi. Elfka obróciła głowę w ich stronę. Wyczuwała wyraźny zapach, którego jeszcze tu nie czuła. Popatrzyła na klamkę, z której zniknął kurz. "On tam jest" - pomyślała spokojnie, ale z pewną dozą mieszanych uczuć. Łowca nagród - których widziała wielu na tym świecie. Nie zagrażał jej - tego była pewna, bo to przecież druh Morgana.
Nasłuchiwanie nie przyniosło rezultatów. Może już spał. Ale była pewna, że tam był. Wyczuwała delikatną poświatę jego aury, ale z tej odległości i przez drzwi nie mogła zobaczyć jej szczegółów.
Elfka zwróciła się w stronę tych drzwi i postąpiła jeden krok w ich stronę. Bezgłośnie i konspiracyjnie oświetliła światłem świecy starą klamkę i zamek. Przyłożyła rękę do drewnianego skrzydła, a potem prawy policzek, przytykając ucho do chłodnej płaszczyzny. Wytężony słuch wyłapał jakieś szuranie, które ją spłoszyło, bo nastąpiło tak nagle jakby ktoś zerwał się z łóżka. Zaskoczona cofnęła się i popędziła szybkim krokiem dalej, a za plecami usłyszała metalowe skrzypnięcie mechanizmu klamki i jak się spodziewała - co potem nastąpiło - zgrzytnięcie starych zawiasów. Trochę za późno, albo i nie, zdmuchnęła płomień świecy i otoczyła ją ciemność. Dopiero wtedy idąc dalej naprzód obróciła głowę oglądając się za siebie. Nie widziała za dobrze po tak nagłej zmianie natężenia światła, ale miała wrażenie, że widziała w korytarzu jakiś zarys człowieka. Pierwszy raz w życiu poczuła ciarki na plecach. Wiedziała, że zachowała się nieroztropnie. Po co w ogóle tam się zatrzymywała?
Jej pokój był usytuowany na końcu owego korytarza. Był trochę większy od tego zajmowanego przez nowego gościa Morgana i miał własne wyjście na wielki balkon z widokiem na zaśnieżone szczyty gór. Po zamknięciu drzwi na klucz odłożyła zgaszoną świecę na stolik przy lustrze i za pomocą myśli wywołała iskierkę, od której na powrót zapalił się knot. W pokoju pojawiło się jeszcze kilka podobnych płomyczków od rozstawionych na meblach świeczek i apartament wypełniło ciepłe pomarańczowe światło. Dinitris miała swój kominek w pokoju, ale obojętny był jej chłód, dlatego nigdy go nie używała. Za to lubiła spać przy otwartym na oścież wyjściu na balkon. Wysokie okiennice wpuszczały do środka masy pachnącego źródłami powietrza i zimny blask księżyca, którym często zastępowała światło świec. Za dnia, kiedy robiła sobie wolne, czytała tam książki wypożyczone z osobistej biblioteczki Morgana. Ostatnia, która ją wciągnęła, i w trakcie której czytania była, rozprawiała o tematach nieznanych Dinitris. Kto by pomyślał, że czytanie o czyiś uczuciach będzie tak wciągające?
Po rozczesaniu włosów. Przebraniu się w koszulę nocną, tradycyjnie wyszła na taras by jeszcze raz popatrzeć na góry. I teraz dopiero, dzięki przygodzie na korytarzu, zwróciła uwagę na pozostałą część widoku, który wcześniej jej nie interesował, czyli na całą linię okien na ścianie skrzydła mieszkalnego, który to miała po swojej prawej stronie, a z racji półokrągłego kształtu zamku, miała pełny wgląd w ich zawartość. Nie zamierzała jednak tego wykorzystywać, bo szanowała cudzą prywatność. No, szacunek to duże słowo. Może lepiej przyznać, że po prostu ją nie pociągało podglądanie sąsiadów. O tej porze kilka okien jeszcze oświetlały łuny pomarańczowych świateł i z każdą mijającą minutą zapewne będą gasnąć. Pora i by jej zgasły.
Wróciła do środka i po zgaszeniu wszystkich świec wślizgnęła się do łóżka i podkurczyła kończyny zwijając się w kłębek jak kot. Zawsze tak spała. W każdej formie.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Sen przyszedł do niego dość szybko, co było trochę dziwne, bo można było powiedzieć, iż było to nowe miejsce, w którym spał. Sen ten był raczej spokojny, chociaż raz wydawało mu się, że obudził się w nocy i podszedł do drzwi, bo wydawało mu się, że ktoś podsłuchiwał albo chciał wejść do pokoju, który teraz zajmował. Później wrócił do łóżka i znów poszedł spać.
Gdy już był ranek i zbudził się, gotów do treningu i rozmowy z Morganem na temat tego zadania, które miałby dla niego, nadal nie był pewien, czy nocny incydent tylko mu się przyśnił, czy rzeczywiście miał miejsce. Przez chwilę nawet zastanawiał się nad tym i rozważał, co działo się naprawdę, a co było tylko snem – niestety, nawet jeżeli rzeczywiście wstawał w nocy i sprawdzał swoje przypuszczenia, to wtedy i tak był tak bardzo zaspany i nagle wyrwany ze snu, że naprawdę można było mieć wrażenie, że może lunatykuje… ale to akurat nigdy mu się nie zdarzało.
”Dobra, mniejsza z tym” – powiedział w myślach sam do siebie, przypominając sobie też o tym, że jest ranek i Słońce już wzeszło, więc będzie mógł na własne oczy sprawdzić, czy rzeczywiście widok za oknem jest taki, o jaki poprosił.
I widok ten… naprawdę był piękny. Gdy Cal usiadł na łóżku, a jego fioletowe oczy spojrzały w okno, na horyzoncie mógł zobaczyć szczyty gór, niektóre pokryte śniegiem. Bliżej rósł rozległy las, a także znajdowały się inne góry – tym razem wszystko to miało już na sobie biały puch, pod którym uginały się gałęzie części drzew. Jednak między lasem a samymi murami klasztoru znajdowała się przestrzeń bez drzew, a jeszcze bliżej była też przepaść. Możliwe, że klasztor kiedyś mógłby być warownią, a sama przepaść miała za zadanie utrudnić albo w ogóle uniemożliwić wrogim wojskom natarcie właśnie z tamtej strony. Calathal otworzył okno, wpuszczając zimne powietrze do pokoju i wychylił się lekko, spoglądając w dół. Nie udało mu się dostrzec dna przepaści – nie dlatego, że była tak głęboka, a dlatego, że gęsta mgła skutecznie zasłaniała jej dno i tak samo skutecznie utrudniała próbę oceny tego, jak głęboka jest wyrwa w ziemi. Odchylił się, zamykając przy okazji okno.
Ubrał się szybko i uzbroił. Miał zamiar potrenować trochę swój wzrok i strzelanie z łuku. Co prawda, był w tym mistrzem i nie potrzebował ciągłych, regularnych treningów, jednak nawet on czasem powinien poświęcić czas właśnie na coś takiego, nie opierając się wyłącznie na pewności związanej ze swoimi umiejętnościami i walkach, gdzie przecież ciągle zdobywał doświadczenie bojowe. Dlatego też wyszedł z pokoju, zamknął drzwi na klucz i skierował się na dziedziniec.
Patrząc na to, że był jeszcze ranek i (prawdopodobnie) było jeszcze zimniej niż za dnia, dziedziniec był pusty, a nawet w drodze w to miejsce, elf spotkał tylko jedną osobę, którą krótko pozdrowił – głównie z grzeczności – i poszedł dalej. Właśnie na dziedzińcu rosło dość spore drzewo, które mogłoby nadać się na tymczasową tarczę, w którą będzie mógł chwilę postrzelać. Miał pewien pomysł, jak zrobić to tak, żeby jak najmniej uszkodzić drzewo, ale najpierw musiał sprawdzić jedną rzecz. Pochylił się i nabrał śniegu, a później spróbował ulepić z niego kulę – jeśli się uda, to jego pomysł także będzie do wykonania. Udało mu się to zrobić, a już po chwili śniegowa kulka leciała prosto w drzewo i uderzyła w nie, przyklejając się do pnia.
Podszedł bliżej drzewa i najpierw zdrapał z niego wcześniejszą śnieżkę i dobrał do niej trochę śniegu, tworząc nową. „Przykleił” ją na środku pnia, na wysokości, na której znalazłby się środek tarczy strzeleckiej, która byłaby na tyle wysoka, aby mógł do niej strzelać z pozycji stojącej. Później zrobił kilka kolejnych śnieżnych kulek i pierwszą z nich przyczepił dwie dłonie nad tą, która miała być środkiem. Pozostałe przyczepiał w takiej samej odległości od „środka”, tworząc z nich okrąg. W końcu skończył pracę i odszedł na trzy kroki, aby sprawdzić, jak wygląda jego tarcza. Wydawało mu się, że dobrze, więc odszedł jeszcze dalej, aż w końcu znalazł się przy ławkach stojących przy schodach, które prowadziły z budynku prosto na dziedziniec. Odległość wynosiła… właściwie Cal sam nie był pewien, ile. Jeśli miałby strzelać, to powiedziałby, że prawdopodobnie od „tarczy” dzieliło go trzydzieści albo trzydzieści pięć kroków. Zdarzało mu się strzelać w cele znajdujące się bliżej, a także w takie, które znajdowały się dalej i często w obu przypadkach były one ruchome.
Ściągnął z siebie płaszcz, który położył na ławce. Tam także wylądowała torba podróżna, sztylet w pochwie, a także łuk i kołczan wypełniony strzałami. Wykonał kilka ćwiczeń rozgrzewających, przy okazji całkowicie wybudzając swoje ciało, sprawiając również, że było ono gotowe do działania. Dopiero po tym sięgnął po łuk i strzałę, którą nałożył na cięciwę. Napiął tą ostatnią, przygotowując się do strzału. Skupił wzrok na celu – którym był środek tarczy wykonanej ze śniegowych kulek – wciągnął zimne, poranne powietrze i wypuścił je ustami, w tym samym czasie wypuszczając strzałę. Pocisk przeciął powietrze i wbił się w śnieżkę. Cal uśmiechnął się sam do siebie i przygotował dwie strzały – jedną wbił w śnieg obok siebie, a drugą nałożył już na cięciwę. Znów skupił się na celu i wypuścił strzałę, później błyskawicznie sięgnął po drugą i ją także wypuścił. Obie dosięgnęły celu, wbijając się tuż obok tej, którą wypuścił na samym początku – jedna wbiła się po prawej, a druga po lewej.
– Widzę, że ciągle jesteś w formie – usłyszał głos dobiegający ze schodów. Rozpoznał po nim Morgana, a gdy odwrócił się, to właśnie jego ujrzał stojącego przy barierce znajdującej się jakieś dwa łokcie nad ławką, przy której stał sam elf.
– Nawet mistrz łuku powinien czasem zwyczajnie postrzelać do tarczy – odpowiedział mu Calathal.
– Jadłeś już śniadanie? Jeśli nie, to mogę powiedzieć ci coś więcej o zdaniu właśnie przy śniadaniu – zaproponował gospodarz. Elf zgodził się na propozycję, chociaż zrobił to wyłącznie skinieniem głowy.
– „Zniszczę” tarczę, pozbieram strzały i rzeczy, i możemy iść – odezwał się, już idąc w stronę prowizorycznej tarczy strzeleckiej. Najpierw wyciągnął pociski ze śnieżki, która była środkiem tarczy, a później zaczął odczepiać od drzewa te, które wyznaczały granicę całej tarczy strzeleckiej. Wrócił, strzały schował do kołczanu i szybko ubrał się, zabierając też swoje rzeczy.
– Chodźmy… Wczoraj nie pokazałeś mi, gdzie jecie posiłki, więc sam pewnie trafiłbym tam wyłącznie przypadkiem – odparł Cal, uśmiechając się lekko, na co Morgan zresztą odpowiedział podobnym grymasem. Później poczekał chwilę, aż elf do niego dołączy i razem ruszyli w stronę jadalni.
Gdy już był ranek i zbudził się, gotów do treningu i rozmowy z Morganem na temat tego zadania, które miałby dla niego, nadal nie był pewien, czy nocny incydent tylko mu się przyśnił, czy rzeczywiście miał miejsce. Przez chwilę nawet zastanawiał się nad tym i rozważał, co działo się naprawdę, a co było tylko snem – niestety, nawet jeżeli rzeczywiście wstawał w nocy i sprawdzał swoje przypuszczenia, to wtedy i tak był tak bardzo zaspany i nagle wyrwany ze snu, że naprawdę można było mieć wrażenie, że może lunatykuje… ale to akurat nigdy mu się nie zdarzało.
”Dobra, mniejsza z tym” – powiedział w myślach sam do siebie, przypominając sobie też o tym, że jest ranek i Słońce już wzeszło, więc będzie mógł na własne oczy sprawdzić, czy rzeczywiście widok za oknem jest taki, o jaki poprosił.
I widok ten… naprawdę był piękny. Gdy Cal usiadł na łóżku, a jego fioletowe oczy spojrzały w okno, na horyzoncie mógł zobaczyć szczyty gór, niektóre pokryte śniegiem. Bliżej rósł rozległy las, a także znajdowały się inne góry – tym razem wszystko to miało już na sobie biały puch, pod którym uginały się gałęzie części drzew. Jednak między lasem a samymi murami klasztoru znajdowała się przestrzeń bez drzew, a jeszcze bliżej była też przepaść. Możliwe, że klasztor kiedyś mógłby być warownią, a sama przepaść miała za zadanie utrudnić albo w ogóle uniemożliwić wrogim wojskom natarcie właśnie z tamtej strony. Calathal otworzył okno, wpuszczając zimne powietrze do pokoju i wychylił się lekko, spoglądając w dół. Nie udało mu się dostrzec dna przepaści – nie dlatego, że była tak głęboka, a dlatego, że gęsta mgła skutecznie zasłaniała jej dno i tak samo skutecznie utrudniała próbę oceny tego, jak głęboka jest wyrwa w ziemi. Odchylił się, zamykając przy okazji okno.
Ubrał się szybko i uzbroił. Miał zamiar potrenować trochę swój wzrok i strzelanie z łuku. Co prawda, był w tym mistrzem i nie potrzebował ciągłych, regularnych treningów, jednak nawet on czasem powinien poświęcić czas właśnie na coś takiego, nie opierając się wyłącznie na pewności związanej ze swoimi umiejętnościami i walkach, gdzie przecież ciągle zdobywał doświadczenie bojowe. Dlatego też wyszedł z pokoju, zamknął drzwi na klucz i skierował się na dziedziniec.
Patrząc na to, że był jeszcze ranek i (prawdopodobnie) było jeszcze zimniej niż za dnia, dziedziniec był pusty, a nawet w drodze w to miejsce, elf spotkał tylko jedną osobę, którą krótko pozdrowił – głównie z grzeczności – i poszedł dalej. Właśnie na dziedzińcu rosło dość spore drzewo, które mogłoby nadać się na tymczasową tarczę, w którą będzie mógł chwilę postrzelać. Miał pewien pomysł, jak zrobić to tak, żeby jak najmniej uszkodzić drzewo, ale najpierw musiał sprawdzić jedną rzecz. Pochylił się i nabrał śniegu, a później spróbował ulepić z niego kulę – jeśli się uda, to jego pomysł także będzie do wykonania. Udało mu się to zrobić, a już po chwili śniegowa kulka leciała prosto w drzewo i uderzyła w nie, przyklejając się do pnia.
Podszedł bliżej drzewa i najpierw zdrapał z niego wcześniejszą śnieżkę i dobrał do niej trochę śniegu, tworząc nową. „Przykleił” ją na środku pnia, na wysokości, na której znalazłby się środek tarczy strzeleckiej, która byłaby na tyle wysoka, aby mógł do niej strzelać z pozycji stojącej. Później zrobił kilka kolejnych śnieżnych kulek i pierwszą z nich przyczepił dwie dłonie nad tą, która miała być środkiem. Pozostałe przyczepiał w takiej samej odległości od „środka”, tworząc z nich okrąg. W końcu skończył pracę i odszedł na trzy kroki, aby sprawdzić, jak wygląda jego tarcza. Wydawało mu się, że dobrze, więc odszedł jeszcze dalej, aż w końcu znalazł się przy ławkach stojących przy schodach, które prowadziły z budynku prosto na dziedziniec. Odległość wynosiła… właściwie Cal sam nie był pewien, ile. Jeśli miałby strzelać, to powiedziałby, że prawdopodobnie od „tarczy” dzieliło go trzydzieści albo trzydzieści pięć kroków. Zdarzało mu się strzelać w cele znajdujące się bliżej, a także w takie, które znajdowały się dalej i często w obu przypadkach były one ruchome.
Ściągnął z siebie płaszcz, który położył na ławce. Tam także wylądowała torba podróżna, sztylet w pochwie, a także łuk i kołczan wypełniony strzałami. Wykonał kilka ćwiczeń rozgrzewających, przy okazji całkowicie wybudzając swoje ciało, sprawiając również, że było ono gotowe do działania. Dopiero po tym sięgnął po łuk i strzałę, którą nałożył na cięciwę. Napiął tą ostatnią, przygotowując się do strzału. Skupił wzrok na celu – którym był środek tarczy wykonanej ze śniegowych kulek – wciągnął zimne, poranne powietrze i wypuścił je ustami, w tym samym czasie wypuszczając strzałę. Pocisk przeciął powietrze i wbił się w śnieżkę. Cal uśmiechnął się sam do siebie i przygotował dwie strzały – jedną wbił w śnieg obok siebie, a drugą nałożył już na cięciwę. Znów skupił się na celu i wypuścił strzałę, później błyskawicznie sięgnął po drugą i ją także wypuścił. Obie dosięgnęły celu, wbijając się tuż obok tej, którą wypuścił na samym początku – jedna wbiła się po prawej, a druga po lewej.
– Widzę, że ciągle jesteś w formie – usłyszał głos dobiegający ze schodów. Rozpoznał po nim Morgana, a gdy odwrócił się, to właśnie jego ujrzał stojącego przy barierce znajdującej się jakieś dwa łokcie nad ławką, przy której stał sam elf.
– Nawet mistrz łuku powinien czasem zwyczajnie postrzelać do tarczy – odpowiedział mu Calathal.
– Jadłeś już śniadanie? Jeśli nie, to mogę powiedzieć ci coś więcej o zdaniu właśnie przy śniadaniu – zaproponował gospodarz. Elf zgodził się na propozycję, chociaż zrobił to wyłącznie skinieniem głowy.
– „Zniszczę” tarczę, pozbieram strzały i rzeczy, i możemy iść – odezwał się, już idąc w stronę prowizorycznej tarczy strzeleckiej. Najpierw wyciągnął pociski ze śnieżki, która była środkiem tarczy, a później zaczął odczepiać od drzewa te, które wyznaczały granicę całej tarczy strzeleckiej. Wrócił, strzały schował do kołczanu i szybko ubrał się, zabierając też swoje rzeczy.
– Chodźmy… Wczoraj nie pokazałeś mi, gdzie jecie posiłki, więc sam pewnie trafiłbym tam wyłącznie przypadkiem – odparł Cal, uśmiechając się lekko, na co Morgan zresztą odpowiedział podobnym grymasem. Później poczekał chwilę, aż elf do niego dołączy i razem ruszyli w stronę jadalni.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Noc upłynęła Dinitris bardzo szybko i dlatego wolała nie spać przez kilka dni, a potem odespać to raz a dobrze. Ale musiała się dopasować do rytmu życia w zakonie, mimo iż nie odczuwała przymusu z niczyjej strony. Sama uznała, że tak będzie "naturalniej" i nie będzie to wzbudzało niczyich podejrzeń, bo o ile Morgan wiedział o jej sekrecie, tak inni mieszkańcy zamku nie musieli znać prawdy. Morgan umiał dotrzymać sekretu - Dinitris ufała temu człowiekowi i wiele mu zawdzięczała i nie chciała żeby miał przez nią kłopoty.
Elfka wstała jak zwykle, czyli jeszcze przed wschodem słońca. To był czas, kiedy mogła w spokoju zjeść śniadanie, pomedytować przed obliczem wschodzącego słońca siedząc na balustradzie wschodniego tarasu. Kiedy warunki pogodowe na to pozwalały, wymykała się w tajemnicy za mury klasztoru żeby pospacerować wzdłuż strumienia znaną sobie ścieżką. Jednak ostatnie opady śniegu były zbyt duże i wolała zostać w środku, przeczekać zimę odkrywając sztuki magii ze starych ksiąg udostępnionych jej na życzenie gospodarza.
Przechodząc długim korytarzem nie mogła się powstrzymać od zerknięcia na drzwi, za którymi był niecodzienny gość. Zapewne jeszcze spał, tak przynajmniej przeczuwała i tym razem nie zamierzała go niepokoić. Przeszła spokojnie dalej kierując się zawiłymi korytarzami do jadalni. Jedyny w zamku kucharz i jego pomocnik zaczynali pracę dużo później, więc Dinitris była przyzwyczajona do szykowania sobie śniadania na własną rękę. Ludzie jadali bardzo często, nie tak jak jej rasa, ale do tego również się przyzwyczaiła. Przebywając w formie elfki miała znacznie skromniejsze zapotrzebowanie na pożywienie i łatwiej było jej organizmowi zaakceptować takie rozdzielanie posiłków. Oczywiście na początku nie było łatwo. Jej brzuch domagał się przede wszystkim mięsa i niezbyt dobrze reagował na przyprawy, jednakże z każdym miesiącem przymuszania go do posłuszeństwa udało się go do nich przyzwyczaić do tego stopnia, że nawet polubiła pieczywo i ser! To już wiele, zważywszy na to, że wcześniej myślała, że woli umrzeć, niż tknąć śmierdzące zżółkłe mleko.
Po sytym posiłku Dinitris postanowiła iść od razu zejść do podziemi i wrócić do pracy. Była pewna, że niebawem zakończy prace nad kamieniem, który tworzyła dla Morgana. Przez te kilka miesięcy przywiązała się trochę do swojego "tworu", choć nie była przekonana, czy uczucie to było odwzajemnione. Tak czy owak była dumna z postępów pracy, szczególnie dlatego, że nauczyła się dzięki temu lepiej kontrolować Magię Energii. Dużo zawdzięczała księgom Morgana i jego wskazówkom, bez których nigdy nie potrafiłaby tak zręcznie ukierunkować drzemiącej w niej energii, a już w ogóle zapomnieć mogłaby o lokowaniu jej w przedmiotach. To oczywiście nie zawsze wychodziło, wymagało to skupienia i pewności siebie. O ile drugą cechę miała we krwi, to pierwsza przychodziła jej w cierpieniach.
Ledwie doszła do schodów spiralą opadających w czeluści piwnicy została dogoniona przez Paula, młodego ucznia, nadzwyczaj sympatycznego, którego Dinitris darzyła sympatią. Chłopiec miał może 16 lat na karku, ale był bystry i uzdolniony. Jako pierwszy odkrył zdolności telepatyczne Dinitris - zdarzyło się to przypadkiem, kiedy elfka wyczuła jak próbuje wejść jej do głowy. Robił to subtelnie, bez złych intencji, prawdopodobnie tylko z troski wynikającej z podejrzenia, że niemowie może być smutno nie móc z nikim porozmawiać. Od tamtej pory ich znajomość miała się bardzo dobrze. Dinitris bardzo polubiła jego nienachalną ciekawość i czysty umysł chłonący jak gąbka przekazywaną mu wiedzę, z którą często, ale ostrożnie, się z nim dzieliła. Chłopak czasami towarzyszył elfce w medytacjach, upływających w ciszy. Paul służył także Morganowi jako kurier między Dinitris, a Morganem, kiedy trzeba było szybko przekazać jakąś wiadomość, a nie zawsze jednej czy drugiej osobie chciało się wzajemnie szukać po całym klasztorze.
- Dini, Dini. Poczekaj.
Mentalny głos zabrzmiał w głowie zaskoczonej Dinitris. Zatrzymała się przed pierwszym stopniem kładąc rękę na metalowej barierce. Elfka o niezwykłej urodzie i prezencji księżniczki popatrzyła z góry na o głowę niższego chłopca, zdyszanego, dobiegającego do niej z miną pełną ekscytacji.
- Widziałaś tego nowego? Widziałaś? Rano sobie urządził trening na dziedzińcu. Wszyscy już o tym gadają. Strzelał z łuku jak mistrz. Ale widok! Szkoda, że tego nie widziałaś, Dini. Normalnie, szok!
Wiele mogła powiedzieć o Paulu, ale to, że zna umiar, to na pewno nie. Dla niego wszystko było "naj", albo "szok". No cóż... Był młody i patrzył na świat wielkimi oczami. Z zachwytem, którego czasami mu zazdrościła. Jednak chaotyczna wiadomość wzbudziła u niej dość duże zainteresowanie, tym bardziej, że chodziło o tego nowego. Ciemne brwi elfki uniosły się lekko w reakcji na "sensację", z którą gonił do niej chłopaczek.
- Spokojnie, nie gnaj tak z myślami, bo cię głowa rozboli. - Starała się go trochę uspokoić swoim miękkim mentalnym głosem. Strasznie nie lubiła chaosu telepatycznego. Ciężko było się wtedy jej skupić na konkretnym wątku. Chłopiec starał się i wychodziła mu ta umiejętność coraz lepiej, ale musiał nabrać doświadczenia.
- Opowiedz mi, co tam robił - poprosiła widząc, że dotarło do niego o co go prosiła.
- No więc to było tak: obudziłem się i wpadł do mnie Morgan. Właściwie on mnie obudził, bo wiesz, że ja śpię długo.
Dinitris miała kamienną twarz, ale pozwoliła mu rozwinąć temat, który trochę zbaczał z kursu na tajemniczego elfa.
- No i powiedział, żebym złapał cię przed zejściem do lochów, znaczy piwnic, i przekazał ci, że chce się z tobą widzieć w jadalni w porze śniadania. Czyli chyba za chwilę.
Ta wiadomość wywołała u niej mieszane uczucia. Zastanawiała się, czy to może mieć związek z przybyciem tego obcego.
- To chyba chodzi o tego nowego... - podsumował Paul, niestety podzielając obawy elfki.
Podziękowała mu za przekazanie wiadomości i poprosiła żeby załatwił jej parę nowych świec do jej pokoju. Ostatnie już się wypalały, a wolała ich naturalne światło od magicznych świetlików, które mogła z łatwością wyczarować. Potem rozstali się i każdy poszedł w swoją stronę. Dinitris niespiesznym krokiem podążyła do stołówki, gdzie czekał na nią gospodarz i... nie kto inny jak ten elf. Przyjrzała mu się pobieżnie, starając się nie okazywać zainteresowania łowcy. Tak go sklasyfikowała, od początku po ubiorze i bazującym na doświadczeniu zwierzęcemu przeczuciu. Miała wrodzoną nieufność do takich typów. Większość była po prostu idiotami, pozbawionymi wyobraźni próżnymi głąbami uganiającymi się za sławą i łatwym zarobkiem. Dlatego podchodząc do stołu trudno jej było zachować pozory obojętności. Sama wyglądała jak dama, niby delikatna, ale w jakiś sposób jej oczy nie pozostawiały złudzeń co do jej ukrytej mocy. Gdy podeszła wystarczająco blisko, Morgan wstał z krzesła i jak zawsze miło i serdecznie powitał elfkę. Na końcu przedstawił jej nieznajomego.
- Poznaj proszę Calathala, to mój drogi przyjaciel. Pobędzie tu z nami przez chwilę. Calathalu, oto Dinitris, twoje... zadanie - uśmiechnął się bardzo tajemniczo. Figlarne iskierki w oczach starca odmłodziły go w mgnieniu oka. Wodził tym roześmianym wzrokiem od Dinitris do Calathala napawając się ich zdziwieniem, zupełnie jakby tylko czekał na to aż któreś z nich zapyta co jest grane. Ale Dinitris nie dała się tak łatwo sprowokować. Oczywiście... wyglądała na zmieszaną lub co najmniej zagubioną, ale zanim podejmie jakąkolwiek reakcję będzie musiała poznać więcej szczegółów. Morgan wskazał elfce na wolne krzesło pośrodku stołu. Przeciwległe końce zajmował on i elf. Dinitris nie wyglądała na taką, która chciała się do nich przysiąść, właściwie to czuła się nieswojo w tym zgoła dziwnym towarzystwie, bo od razu zauważyła, że znają się jak dwa łyse konie i coś tam chyba spiskują za jej plecami.
Elfka wstała jak zwykle, czyli jeszcze przed wschodem słońca. To był czas, kiedy mogła w spokoju zjeść śniadanie, pomedytować przed obliczem wschodzącego słońca siedząc na balustradzie wschodniego tarasu. Kiedy warunki pogodowe na to pozwalały, wymykała się w tajemnicy za mury klasztoru żeby pospacerować wzdłuż strumienia znaną sobie ścieżką. Jednak ostatnie opady śniegu były zbyt duże i wolała zostać w środku, przeczekać zimę odkrywając sztuki magii ze starych ksiąg udostępnionych jej na życzenie gospodarza.
Przechodząc długim korytarzem nie mogła się powstrzymać od zerknięcia na drzwi, za którymi był niecodzienny gość. Zapewne jeszcze spał, tak przynajmniej przeczuwała i tym razem nie zamierzała go niepokoić. Przeszła spokojnie dalej kierując się zawiłymi korytarzami do jadalni. Jedyny w zamku kucharz i jego pomocnik zaczynali pracę dużo później, więc Dinitris była przyzwyczajona do szykowania sobie śniadania na własną rękę. Ludzie jadali bardzo często, nie tak jak jej rasa, ale do tego również się przyzwyczaiła. Przebywając w formie elfki miała znacznie skromniejsze zapotrzebowanie na pożywienie i łatwiej było jej organizmowi zaakceptować takie rozdzielanie posiłków. Oczywiście na początku nie było łatwo. Jej brzuch domagał się przede wszystkim mięsa i niezbyt dobrze reagował na przyprawy, jednakże z każdym miesiącem przymuszania go do posłuszeństwa udało się go do nich przyzwyczaić do tego stopnia, że nawet polubiła pieczywo i ser! To już wiele, zważywszy na to, że wcześniej myślała, że woli umrzeć, niż tknąć śmierdzące zżółkłe mleko.
Po sytym posiłku Dinitris postanowiła iść od razu zejść do podziemi i wrócić do pracy. Była pewna, że niebawem zakończy prace nad kamieniem, który tworzyła dla Morgana. Przez te kilka miesięcy przywiązała się trochę do swojego "tworu", choć nie była przekonana, czy uczucie to było odwzajemnione. Tak czy owak była dumna z postępów pracy, szczególnie dlatego, że nauczyła się dzięki temu lepiej kontrolować Magię Energii. Dużo zawdzięczała księgom Morgana i jego wskazówkom, bez których nigdy nie potrafiłaby tak zręcznie ukierunkować drzemiącej w niej energii, a już w ogóle zapomnieć mogłaby o lokowaniu jej w przedmiotach. To oczywiście nie zawsze wychodziło, wymagało to skupienia i pewności siebie. O ile drugą cechę miała we krwi, to pierwsza przychodziła jej w cierpieniach.
Ledwie doszła do schodów spiralą opadających w czeluści piwnicy została dogoniona przez Paula, młodego ucznia, nadzwyczaj sympatycznego, którego Dinitris darzyła sympatią. Chłopiec miał może 16 lat na karku, ale był bystry i uzdolniony. Jako pierwszy odkrył zdolności telepatyczne Dinitris - zdarzyło się to przypadkiem, kiedy elfka wyczuła jak próbuje wejść jej do głowy. Robił to subtelnie, bez złych intencji, prawdopodobnie tylko z troski wynikającej z podejrzenia, że niemowie może być smutno nie móc z nikim porozmawiać. Od tamtej pory ich znajomość miała się bardzo dobrze. Dinitris bardzo polubiła jego nienachalną ciekawość i czysty umysł chłonący jak gąbka przekazywaną mu wiedzę, z którą często, ale ostrożnie, się z nim dzieliła. Chłopak czasami towarzyszył elfce w medytacjach, upływających w ciszy. Paul służył także Morganowi jako kurier między Dinitris, a Morganem, kiedy trzeba było szybko przekazać jakąś wiadomość, a nie zawsze jednej czy drugiej osobie chciało się wzajemnie szukać po całym klasztorze.
- Dini, Dini. Poczekaj.
Mentalny głos zabrzmiał w głowie zaskoczonej Dinitris. Zatrzymała się przed pierwszym stopniem kładąc rękę na metalowej barierce. Elfka o niezwykłej urodzie i prezencji księżniczki popatrzyła z góry na o głowę niższego chłopca, zdyszanego, dobiegającego do niej z miną pełną ekscytacji.
- Widziałaś tego nowego? Widziałaś? Rano sobie urządził trening na dziedzińcu. Wszyscy już o tym gadają. Strzelał z łuku jak mistrz. Ale widok! Szkoda, że tego nie widziałaś, Dini. Normalnie, szok!
Wiele mogła powiedzieć o Paulu, ale to, że zna umiar, to na pewno nie. Dla niego wszystko było "naj", albo "szok". No cóż... Był młody i patrzył na świat wielkimi oczami. Z zachwytem, którego czasami mu zazdrościła. Jednak chaotyczna wiadomość wzbudziła u niej dość duże zainteresowanie, tym bardziej, że chodziło o tego nowego. Ciemne brwi elfki uniosły się lekko w reakcji na "sensację", z którą gonił do niej chłopaczek.
- Spokojnie, nie gnaj tak z myślami, bo cię głowa rozboli. - Starała się go trochę uspokoić swoim miękkim mentalnym głosem. Strasznie nie lubiła chaosu telepatycznego. Ciężko było się wtedy jej skupić na konkretnym wątku. Chłopiec starał się i wychodziła mu ta umiejętność coraz lepiej, ale musiał nabrać doświadczenia.
- Opowiedz mi, co tam robił - poprosiła widząc, że dotarło do niego o co go prosiła.
- No więc to było tak: obudziłem się i wpadł do mnie Morgan. Właściwie on mnie obudził, bo wiesz, że ja śpię długo.
Dinitris miała kamienną twarz, ale pozwoliła mu rozwinąć temat, który trochę zbaczał z kursu na tajemniczego elfa.
- No i powiedział, żebym złapał cię przed zejściem do lochów, znaczy piwnic, i przekazał ci, że chce się z tobą widzieć w jadalni w porze śniadania. Czyli chyba za chwilę.
Ta wiadomość wywołała u niej mieszane uczucia. Zastanawiała się, czy to może mieć związek z przybyciem tego obcego.
- To chyba chodzi o tego nowego... - podsumował Paul, niestety podzielając obawy elfki.
Podziękowała mu za przekazanie wiadomości i poprosiła żeby załatwił jej parę nowych świec do jej pokoju. Ostatnie już się wypalały, a wolała ich naturalne światło od magicznych świetlików, które mogła z łatwością wyczarować. Potem rozstali się i każdy poszedł w swoją stronę. Dinitris niespiesznym krokiem podążyła do stołówki, gdzie czekał na nią gospodarz i... nie kto inny jak ten elf. Przyjrzała mu się pobieżnie, starając się nie okazywać zainteresowania łowcy. Tak go sklasyfikowała, od początku po ubiorze i bazującym na doświadczeniu zwierzęcemu przeczuciu. Miała wrodzoną nieufność do takich typów. Większość była po prostu idiotami, pozbawionymi wyobraźni próżnymi głąbami uganiającymi się za sławą i łatwym zarobkiem. Dlatego podchodząc do stołu trudno jej było zachować pozory obojętności. Sama wyglądała jak dama, niby delikatna, ale w jakiś sposób jej oczy nie pozostawiały złudzeń co do jej ukrytej mocy. Gdy podeszła wystarczająco blisko, Morgan wstał z krzesła i jak zawsze miło i serdecznie powitał elfkę. Na końcu przedstawił jej nieznajomego.
- Poznaj proszę Calathala, to mój drogi przyjaciel. Pobędzie tu z nami przez chwilę. Calathalu, oto Dinitris, twoje... zadanie - uśmiechnął się bardzo tajemniczo. Figlarne iskierki w oczach starca odmłodziły go w mgnieniu oka. Wodził tym roześmianym wzrokiem od Dinitris do Calathala napawając się ich zdziwieniem, zupełnie jakby tylko czekał na to aż któreś z nich zapyta co jest grane. Ale Dinitris nie dała się tak łatwo sprowokować. Oczywiście... wyglądała na zmieszaną lub co najmniej zagubioną, ale zanim podejmie jakąkolwiek reakcję będzie musiała poznać więcej szczegółów. Morgan wskazał elfce na wolne krzesło pośrodku stołu. Przeciwległe końce zajmował on i elf. Dinitris nie wyglądała na taką, która chciała się do nich przysiąść, właściwie to czuła się nieswojo w tym zgoła dziwnym towarzystwie, bo od razu zauważyła, że znają się jak dwa łyse konie i coś tam chyba spiskują za jej plecami.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Po tym, że większość stołów znajdujących się w jadalni zajmowana była przez mieszkańców klasztoru, można było stwierdzić, że jest to pora, w czasie której jedzą oni śniadanie i rozmawiają ze sobą na różne tematy, zanim jeszcze przystąpią do wykonywania przydzielonych im zadań na dany dzień. Morgan zaprowadził Calathala w stronę stołu, który stał pusty i czekał tylko, aż ktoś przy nim usiądzie. Elf poczuł też na sobie, przynajmniej, kilka spojrzeń, które tłumaczył sobie tym, że przecież jest tu kimś nowym i nie jest też zwykłym człowiekiem, więc nie było nic dziwnego w tym, że mu się przyglądają.
Cal usiadł przy stole, a Morgan zajął krzesło obok niego, chociaż elf spodziewał się, że gospodarz usiądzie naprzeciwko, co poskutkowałoby tym, że zwyczajnie lepiej by im się rozmawiało. Przynajmniej tak mu się wydawało, jednak ostatecznie i tak taką uwagę zachował tylko dla siebie i nie wypowiedział jej na głos.
– Najpierw coś zjemy, a później powiem ci coś więcej na temat tego zdania, które miałbym właśnie dla ciebie – odezwał się Morgan, a Cal spojrzał na niego i pokiwał twierdząco głową, nie wiedząc, że jest to specjalne zagranie mężczyzny, aby móc przeciągnąć powiedzenie mu tego aż do momentu, w którym dołączy do nich Dinitris.
Młody chłopak, będący najpewniej pomocnikiem kucharza, przyniósł do ich stołu dwie miski z lekkim gulaszem, w którym wyglądało na to, że znajdowało się więcej warzyw niż mięsa, nieduży talerz z chlebem, a także dzbanek wody i dwa kubki. Chłopak życzył im smacznego śniadania i oddalił się, kierując się w stronę kuchni.
Zauważył kobietę idącą w stronę ich stolika, zanim jeszcze zabrał się za jedzenie. Widział ją tu pierwszy raz… ale to akurat można było powiedzieć o wielu mieszkańcach klasztoru, bo przecież przybył na ten teren dopiero wczoraj i to wieczorem. Nie miał jednak wątpliwości, że szła prosto w ich stronę. Może była znajomą Morgana, o której ten nie powiedział mu, bo zamierzał ich sobie przedstawić osobiście? Calathal przyglądał jej się przez chwilę, jednak nie tak, jak mężczyzna zachwycony urodą kobiety, na którą patrzy – znaczy się, dostrzegał przecież, że kobieta ta jest piękna – a czujnym wzrokiem, oceniającym ją pod względem umiejętności i tego, jak prawdopodobnie radzi sobie w walce, a także pod względem zagrożenia, jakim mogłaby być dla niego, jeżeli sytuacja zmieniłaby się tak, że musieliby ze sobą walczyć. Patrzył na nią oczami osoby starszej, niż mógłby na to wskazywać jego wygląd i takiej, która w swoim życiu przeżyła już sporo.
W końcu kobieta znalazła się przy ich stoliku. Morgan wstał, a Calathal postąpił podobnie, nie chcąc zachować się nieuprzejmie względem nieznajomej. Później mężczyzna przemówił, przedstawiając zarówno jego, jak i stojącą naprzeciw nich kobietę. Gdy powiedział, że Dinitris jest jego „zadaniem”, oczy elfa – przymrużone jak u osoby, która właśnie wyczuła jakiś spisek – na chwilę spojrzały prosto na gospodarza, jednak po krótkiej chwili znów spoczęły na kobiecie.
– Miło mi cię poznać – odezwał się spokojnym, naturalnym dla siebie głosem i wyciągnął dłoń w jej stronę, licząc na powitalny gest. Nie była ona ukryta w rękawicy, bo elf ściągnął je już wcześniej – gdy tylko on i Morgan znaleźli się w jadalni. Później, gdy już Dinitris usiadła z nimi przy stole, Cal zajął swoje miejsce, jednak jeszcze nie zaczął jeść. Najpierw miał zamiar odezwać się do „zleceniodawcy”, sugerując mu, że powinien powiedzieć coś więcej na temat, który poruszył przy powitaniu i zapoznaniu ich ze sobą.
– Chciałbyś wyjaśnić, jak mam rozumieć to, że Dinitris jest moim „zadaniem”? - zapytał wprost, a gdy Morgan pokiwał twierdząco głową, elf rozsiadł się trochę wygodniej i zaczął jeść śniadanie.
– Już tłumaczę – odezwał się, nadal mając na twarzy ten zadowolony uśmieszek.
– Chodzi o to, że… W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy ktoś zgłaszał mi, że widział na terenie klasztoru jakąś dziwną osobę, która kręciła się albo w pobliżu pokoju, który zajmuje Dinitris, albo w pobliżu miejsca, w którym pracuje. Najpierw pomyślałem, że może tylko im się wydaje, że jest to ktoś nieznajomy, a tak naprawdę może być to jeden z mieszkańców, ale… Dwa dni temu na własne oczy zobaczyłem zamaskowanego i ubranego na czarno mężczyznę, który opuszczał teren klasztoru przez wspinaczkę po murze i zeskoczenie z niego na drugą stronę. Prawdopodobnie jest to jakiś złodziej albo nawet złodzieje, którzy mogą chcieć ukraść coś, co należy do Dinitris – Morgan przerwał na chwilę, aby napić się wody i nawilżyć usta, a także gardło. Cal w tym czasie posilał się, jedząc spokojnie i w ciszy, uważnie słuchając tego, co mówi jego znajomy.
– Chciałbym, żebyś pilnował jej i ochraniał, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Co prawda, mamy tu mężczyzn, którzy potrafią walczyć, jednak… wolałem wezwać do tego kogoś, w kogo umiejętności nie wątpię i wiem, że mogę im zaufać – dopowiedział. Czyżby to było tyle? Cal poczuł na sobie pytające spojrzenie mężczyzny, więc prawdopodobnie tak.
– Jak długo? - zapytał elf, gdy przełknął kęs gulaszu i popił go wodą.
– Aż Dinitris nie skończy pracować nad tym, nad czym tu pracuje – szybko odpowiedział mu Morgan.
– Nie pytam cię o stawkę czy coś, bo nawet ja mam trudności z oszacowaniem tego… Jest zbyt wiele czynników wpływających na ilość ruenów, które mógłbym wziąć za to zlecenie. Już pomijając to, że się znamy, więc na pewno wezmę od ciebie mniej pieniędzy niż od osoby, której nie znam – odezwał się Cal, nawet uśmiechając się lekko. Tak lekko, że właściwie ciężko było zauważyć ten uśmieszek.
– Ja się zgodziłem, jednak myślę, że warto będzie poznać zdanie osoby, którą miałbym ochraniać – zaproponował, a Morgan pokiwał głową, potwierdzając jego słowa. Później obaj spojrzeli prosto na Dinitris, chociaż Cal nie wiedział jeszcze, że kobieta może porozumiewać się z innymi tylko poprzez przemawianie w ich głowach.
Cal usiadł przy stole, a Morgan zajął krzesło obok niego, chociaż elf spodziewał się, że gospodarz usiądzie naprzeciwko, co poskutkowałoby tym, że zwyczajnie lepiej by im się rozmawiało. Przynajmniej tak mu się wydawało, jednak ostatecznie i tak taką uwagę zachował tylko dla siebie i nie wypowiedział jej na głos.
– Najpierw coś zjemy, a później powiem ci coś więcej na temat tego zdania, które miałbym właśnie dla ciebie – odezwał się Morgan, a Cal spojrzał na niego i pokiwał twierdząco głową, nie wiedząc, że jest to specjalne zagranie mężczyzny, aby móc przeciągnąć powiedzenie mu tego aż do momentu, w którym dołączy do nich Dinitris.
Młody chłopak, będący najpewniej pomocnikiem kucharza, przyniósł do ich stołu dwie miski z lekkim gulaszem, w którym wyglądało na to, że znajdowało się więcej warzyw niż mięsa, nieduży talerz z chlebem, a także dzbanek wody i dwa kubki. Chłopak życzył im smacznego śniadania i oddalił się, kierując się w stronę kuchni.
Zauważył kobietę idącą w stronę ich stolika, zanim jeszcze zabrał się za jedzenie. Widział ją tu pierwszy raz… ale to akurat można było powiedzieć o wielu mieszkańcach klasztoru, bo przecież przybył na ten teren dopiero wczoraj i to wieczorem. Nie miał jednak wątpliwości, że szła prosto w ich stronę. Może była znajomą Morgana, o której ten nie powiedział mu, bo zamierzał ich sobie przedstawić osobiście? Calathal przyglądał jej się przez chwilę, jednak nie tak, jak mężczyzna zachwycony urodą kobiety, na którą patrzy – znaczy się, dostrzegał przecież, że kobieta ta jest piękna – a czujnym wzrokiem, oceniającym ją pod względem umiejętności i tego, jak prawdopodobnie radzi sobie w walce, a także pod względem zagrożenia, jakim mogłaby być dla niego, jeżeli sytuacja zmieniłaby się tak, że musieliby ze sobą walczyć. Patrzył na nią oczami osoby starszej, niż mógłby na to wskazywać jego wygląd i takiej, która w swoim życiu przeżyła już sporo.
W końcu kobieta znalazła się przy ich stoliku. Morgan wstał, a Calathal postąpił podobnie, nie chcąc zachować się nieuprzejmie względem nieznajomej. Później mężczyzna przemówił, przedstawiając zarówno jego, jak i stojącą naprzeciw nich kobietę. Gdy powiedział, że Dinitris jest jego „zadaniem”, oczy elfa – przymrużone jak u osoby, która właśnie wyczuła jakiś spisek – na chwilę spojrzały prosto na gospodarza, jednak po krótkiej chwili znów spoczęły na kobiecie.
– Miło mi cię poznać – odezwał się spokojnym, naturalnym dla siebie głosem i wyciągnął dłoń w jej stronę, licząc na powitalny gest. Nie była ona ukryta w rękawicy, bo elf ściągnął je już wcześniej – gdy tylko on i Morgan znaleźli się w jadalni. Później, gdy już Dinitris usiadła z nimi przy stole, Cal zajął swoje miejsce, jednak jeszcze nie zaczął jeść. Najpierw miał zamiar odezwać się do „zleceniodawcy”, sugerując mu, że powinien powiedzieć coś więcej na temat, który poruszył przy powitaniu i zapoznaniu ich ze sobą.
– Chciałbyś wyjaśnić, jak mam rozumieć to, że Dinitris jest moim „zadaniem”? - zapytał wprost, a gdy Morgan pokiwał twierdząco głową, elf rozsiadł się trochę wygodniej i zaczął jeść śniadanie.
– Już tłumaczę – odezwał się, nadal mając na twarzy ten zadowolony uśmieszek.
– Chodzi o to, że… W ciągu ostatniego tygodnia już kilka razy ktoś zgłaszał mi, że widział na terenie klasztoru jakąś dziwną osobę, która kręciła się albo w pobliżu pokoju, który zajmuje Dinitris, albo w pobliżu miejsca, w którym pracuje. Najpierw pomyślałem, że może tylko im się wydaje, że jest to ktoś nieznajomy, a tak naprawdę może być to jeden z mieszkańców, ale… Dwa dni temu na własne oczy zobaczyłem zamaskowanego i ubranego na czarno mężczyznę, który opuszczał teren klasztoru przez wspinaczkę po murze i zeskoczenie z niego na drugą stronę. Prawdopodobnie jest to jakiś złodziej albo nawet złodzieje, którzy mogą chcieć ukraść coś, co należy do Dinitris – Morgan przerwał na chwilę, aby napić się wody i nawilżyć usta, a także gardło. Cal w tym czasie posilał się, jedząc spokojnie i w ciszy, uważnie słuchając tego, co mówi jego znajomy.
– Chciałbym, żebyś pilnował jej i ochraniał, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Co prawda, mamy tu mężczyzn, którzy potrafią walczyć, jednak… wolałem wezwać do tego kogoś, w kogo umiejętności nie wątpię i wiem, że mogę im zaufać – dopowiedział. Czyżby to było tyle? Cal poczuł na sobie pytające spojrzenie mężczyzny, więc prawdopodobnie tak.
– Jak długo? - zapytał elf, gdy przełknął kęs gulaszu i popił go wodą.
– Aż Dinitris nie skończy pracować nad tym, nad czym tu pracuje – szybko odpowiedział mu Morgan.
– Nie pytam cię o stawkę czy coś, bo nawet ja mam trudności z oszacowaniem tego… Jest zbyt wiele czynników wpływających na ilość ruenów, które mógłbym wziąć za to zlecenie. Już pomijając to, że się znamy, więc na pewno wezmę od ciebie mniej pieniędzy niż od osoby, której nie znam – odezwał się Cal, nawet uśmiechając się lekko. Tak lekko, że właściwie ciężko było zauważyć ten uśmieszek.
– Ja się zgodziłem, jednak myślę, że warto będzie poznać zdanie osoby, którą miałbym ochraniać – zaproponował, a Morgan pokiwał głową, potwierdzając jego słowa. Później obaj spojrzeli prosto na Dinitris, chociaż Cal nie wiedział jeszcze, że kobieta może porozumiewać się z innymi tylko poprzez przemawianie w ich głowach.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Dinitris niezbyt spodobało się to zamieszanie zainicjowane przez Morgana. Już jedno wiedział, że nie lubiła się pokazywać w takim tłumie jak teraz, kiedy wszyscy zbierali się w jedno miejsce by zjeść posiłek i poplotkować przy okazji. Czuła na sobie wiele spojrzeń i starała się to ignorować, lecz niewątpliwie było to przytłaczające uczucie, szczególnie, kiedy do tego dochodziło wiele niestosownych słów, szczególnie tych najmłodszych mieszkańców zamku, na których dopiero czekały lekcje z utajniania swoich myśli. W umysły tych nieprzygotowanych Dinitris wchodziła jak rozgrzany nóż w masło, choć akurat na szczęście nie odczuwała żadnego powodu do takich włamów i zazwyczaj to ona sama musiała bronić się przed tym niesłyszalnym hałasem.
Jej przybycie było zwieńczone piskiem drewnianych nóżek odsuwanych od stołu krzeseł na co reszta zebranych - szczególnie tych najbliżej trójki - zareagowała nieskrywaną ciekawością. Morgan po przedstawieniu Dinitris, w momencie, kiedy Calathal wyciągał dłoń w stronę elfki, zwrócił się bezpośrednio do zwróconych do nich spojrzeń.
- Co? Mam coś na wąsie? - Jego głos był wciąż miły, ale stanowczy przekaz był niejako ostrzeżeniem dla podsłuchujących. Wszyscy, bez wyjątku, zrozumieli co miał na myśli i wrócili do swoich zajęć. Z początku było słychać tylko szemranie, ale potem wszystko, zdawałoby się, wróciło do normy i mieszanina rozmów ułożyła się w tradycyjny stołówkowych gwar.
Miała obawy wobec nieznajomego, ale już dawno wyciszyła swoją dziką naturę. Trochę się ucywilizowała ostatnimi latami, dlatego nie stchórzyła, kiedy wysoki elf podał jej rękę - przynajmniej jeszcze czystą, bo - jak zauważyła - jego śniadanie leżało jeszcze na talerzu nietknięte. Kobieta pamiętając o manierach podała mu swoją rękę i od razu wyczuła, a raczej potwierdziła swoje przypuszczenia, czym parał się znamienity gość Morgana. Kąciki ust elfki uniosły się na chwilę, ale nie był to uśmiech dla Calathala. Nie. Po prostu sam fakt poznania kogoś, kto miał w sobie siłę i spryt łowcy przygód wywołał u niej dreszczyk emocji. Niestety wciąż nie wiedziała co Morgan miał na myśli mianując ją "zadaniem" dla tego elfa. Calathal mógł odebrać jej milczenie jako coś negatywnego, ale elfka nie była gotowa wchodzić mu do głowy i częstować się z nim swoimi myślami.
- Usiądź, proszę - zwrócił się Morgan zwalniając swoje miejsce i przesuwając się na przeciwległy koniec stołu ze swoimi naczyniami i sztućcami.
Za to z nim, Dinitris, dzieliła się swoimi przemyśleniami bez wahania. Jedna z kwestii jakie poruszyła, było wzywanie jej w porze śniadania, na co Morgan odparł, że powinna "wyjść do ludzi", a nie "wiecznie się ukrywać po piwnicach". Dinitris rozumiała jego argumenty, ale jakoś ciężko było się jej przekonać do ludzi, którzy oceniali ją po pozorach.
Ich debata trwająca mgnienie oka zakończyła się przyjęciem zaproszenia gospodarza i zajęciem przez nią miejsca obok Calathala. Zostawiła mu jednak dość przestrzeni, ażeby mógł bez skrępowania jeść swój gulasz, a w międzyczasie zwróciła parę złocistych oczu w kierunku Morgana. Ona również czekała na wyjaśnienia.
Wyraz zdumienia nie schodził z twarzy Dinitris, gdy słuchała argumentów Morgana. Owszem, wiedziała o tych wszystkich incydentach, a także o tym, że ktoś już raz próbował włamać się do jej pracowni, kiedy jej tam nie było. Wiedziała, bo sama to zgłosiła. Na szczęście atak włamywacza wytrzymała ostatnia, z trzech Pieczęci, ta najtwardsza i najtrudniejsza do złamania, ale pokonanie dwóch to nie przelewki, gdyż nawet ona sama miałaby małe problemy z rozbrojeniem magicznych zaklęć pieczętujących przejście do podziemi. Gdyby nie miała konkretnych instrukcji od Morgana, prawdopodobnie zajęłoby to jej tygodnie, a tu ktoś pokonał większość praktycznie jednej nocy. No i ktoś włamał się do jej pokoju i skradł ważny dla niej przedmiot, co bardzo ją rozzłościło. Dlatego pomysł schwytania złodzieja, był jej pomysłem, ale nie sądziła, że Morgan pójdzie o krok dalej i wynajmie dla niej obstawę. Trochę to nie w porządku, że nie zapytał jej o zdanie przed faktem dokonanym, dlatego teraz była trochę pogniewana na czarodzieja, co trudno było wyrazić jej tylko myślami.
- "Nie potrzebuję ochrony."
- "Potrzebujesz" - odparł jej czarodziej jednocześnie odpowiadając lodowemu elfowi na jego pytanie.
- "Nie. Poradzę sobie. Nie chcę żeby kręcił się po mojej pracowni jakiś... Zresztą. To on powinien mi płacić, bo to ja go będę musiała chronić." - Potok jej myśli był trochę arogancki, sfrustrowany i buntowniczy, bo wiedziała już, że decyzja zapadła. Ale pewna sprawa, sprawa zaginionego przedmiotu, była związana zarówno ze złodziejem jak i z osobą Calathala, więc Dinitris ostatecznie przystała na pomysł Morgana, nie zdradzając mu swoich planów.
Z wolna zwróciła swoje wyraziste spojrzenie w kierunku elfa, który teraz patrzył na nią oczekując od niej decyzji. Morgan w tym czasie zaczął przewracać łyżką gulasz w swoim półmisku patrząc na dwójkę z wielkim zainteresowaniem. Elfka zaglądała w oczy mężczyzny analizując jego duszę. Oczywiście nie miała żadnych nadprzyrodzonych umiejętności w tym zakresie, ale tak po ludzku - tudzież smoczemu - potrafiła ocenić czyjeś intencje po tym co widzi się w oczach. Zawierzyła instynktowi i zgodziła się, ale wahała się z odpowiedzią. Calathal był jak skała, ale miał dobrą duszę. Duszę lodowego elfa, chłodną, ale w środku ciepłą. Dinitris dyskretnie zanurzyła się w jego aurę i dokładnie zgłębiła jej różnorodne warstwy chcąc jednak zostawić te najbardziej prywatne jej pokłady nienaruszone, niepoznane. Resztę mogła wyczytać z jego oczu.
- Dinitris? - wyciągnął się z wycieczki po innym wymiarze, głos Morgana, kiedy czarodziej z rozbawieniem zauważył, że swoim spojrzeniem kobieta wprawiała z zakłopotanie jego gościa.
"Ocknęła" się z zamyślenia i zamrugała szybko odrywając wzrok od oczu elfa. Popatrzyła z powrotem na Morgana, a następnie wstawiała jednocześnie dając mu odpowiedź. Jemu, nie Calathalowi.
- "Zgoda, ale niech mi się nie kręci pod nogami. Muszę wracać do pracy. Wskaż mu drogę do mojej pracowni. Drzwi będą otwarte." - To było trochę wbrew zasadom jakie przyjęli, ale to była wyjątkowa sytuacja. Elfka posłała ostatnie spojrzenie Calathalowi, po czym udała się slalomem między stołami do wyjścia z jadalni i zniknęła za wyjściem zostawiając świtę za sobą. Przy okazji jednemu frajerowi o wyrafinowanym humorze "przypadkiem" pękła noga od krzesła, co poskutkowało gruchnięciem rozpędzonego żartownisia i rozlaniem na siebie gulaszu. Sama Dinitris tylko wiedziała czy miała coś wspólnego z tym incydentem. Elfie uszy są wyczulone, szczególnie te nie do końca elfie.
Schodząc do piwnic, tak jak uprzedziła, nie zamknęła za sobą drzwi na klucz. Jej pracownia mieściła się w podziemiach zachodniego skrzydła klasztoru. Była to prostokątna sala z kamiennymi ścianami, wyglądająca surowo, bo pozbawiona była jakichkolwiek wygód w postaci mebli. Właściwie jedynymi meblami w tym miejscu był zestaw: biurko plus krzesło. W każdym kącie pomieszczenia ustawione były stojaki z pojedynczymi, grubymi świecami. W centrum sali znajdowała się niska kolumna pozbawiona pracy w postaci dźwigania ciężkiego stropu, a nad nią lewitował kryształ, który emanował własnym falującym światłem.
Dinitris od początku wiedziała, że to kiepski pomysł. Dla niej i dla tego elfa, lepiej by było, gdyby został na zewnątrz, bo najzwyczajniej na świecie zanudzi się tutaj na śmierć. No chyba, że mu da jakieś książki do poczytania. A może nie będzie tak źle? Może jakoś znajdą wspólny język. A z tym akurat może być problem - znając smoczycę i jej aroganckie podejście do niezbyt inteligentnych ras. Niestety, zdawała sobie sprawę z ich przydatności, a raczej praktyczności tego co posiadają, a czego ona nie ma i czego potrzebuje.
Tak. Stojąca przed magicznym kryształem, ciemnowłosa elfka, już snuła swoje sieci podstępów, którymi chciała owinąć Calathala jak bezbronną muszkę, aby potem móc bez skrupułów wyssać z niego potrzebne informacje. Nie zamierzała zrobić mu krzywdy, tylko nakłonić do współpracy. Złodziejaszka raczej się nie obawiała, bo wierzyła w swoje umiejętności obronne, ale nie chciałaby żeby w ewentualnym konflikcie ucierpiał jej ochroniarz, bo był jej potrzebny do znacznie ważniejszych celów.
Rozejrzała się jeszcze raz po słabo oświetlonym pokoju i spojrzała na uchylone drzwi zastanawiając się, kiedy przyjdzie. Nie. Nie ten złodziej. Czekała dość długo na tego elfa, ale w końcu stwierdziła, że nie ma na to czasu i zabrała się do pracy. Powoli uniosła ręce nad świecącym kamieniem i rozpoczęła przekaz energii. Długo nic się nie działo, ale w końcu kryształ zaczął reagować, co nie trudno było zauważyć, bo w zamkniętym pokoju pojawił się przeciąg, który rozpoczął swoją nieskończoną wędrówkę wokół miejsca gdzie stała elfka i kamień. Ponadto światło pulsujące z wnętrza kamienia zwiększyło swoją moc i rozproszyło wszystkie cienie dotychczas skrywające się w różnych zakamarkach pomieszczenia. Dinitris dla lepszego skupienia przymknęła oczy, a jej wszystkie zmysły skupiły się na groźnym tworze, który wymagał nie tylko twardej władzy, ale też wrażliwości i cierpliwości. A o to ostatnie było najtrudniej, kiedy po paru tygodniach przesiadywania w tym pokoju jeden błąd kosztował uwstecznienie całej włożonej w to pracy. Miało to też dobre strony - Dinitris uczyła się nowej arkany na własnych błędach, a to najlepsza forma nauki jaką mogła sobie wymarzyć. Dzięki uprzejmości Morgana miała nieograniczony dostęp do teorii w postaci ksiąg i notatek, ale sam czarodziej odmówił kierowania nauką smoczycy, najprawdopodobniej uznając, że lepiej będzie dać jej przysłowiową "wędkę" niż "rybę".
Jej przybycie było zwieńczone piskiem drewnianych nóżek odsuwanych od stołu krzeseł na co reszta zebranych - szczególnie tych najbliżej trójki - zareagowała nieskrywaną ciekawością. Morgan po przedstawieniu Dinitris, w momencie, kiedy Calathal wyciągał dłoń w stronę elfki, zwrócił się bezpośrednio do zwróconych do nich spojrzeń.
- Co? Mam coś na wąsie? - Jego głos był wciąż miły, ale stanowczy przekaz był niejako ostrzeżeniem dla podsłuchujących. Wszyscy, bez wyjątku, zrozumieli co miał na myśli i wrócili do swoich zajęć. Z początku było słychać tylko szemranie, ale potem wszystko, zdawałoby się, wróciło do normy i mieszanina rozmów ułożyła się w tradycyjny stołówkowych gwar.
Miała obawy wobec nieznajomego, ale już dawno wyciszyła swoją dziką naturę. Trochę się ucywilizowała ostatnimi latami, dlatego nie stchórzyła, kiedy wysoki elf podał jej rękę - przynajmniej jeszcze czystą, bo - jak zauważyła - jego śniadanie leżało jeszcze na talerzu nietknięte. Kobieta pamiętając o manierach podała mu swoją rękę i od razu wyczuła, a raczej potwierdziła swoje przypuszczenia, czym parał się znamienity gość Morgana. Kąciki ust elfki uniosły się na chwilę, ale nie był to uśmiech dla Calathala. Nie. Po prostu sam fakt poznania kogoś, kto miał w sobie siłę i spryt łowcy przygód wywołał u niej dreszczyk emocji. Niestety wciąż nie wiedziała co Morgan miał na myśli mianując ją "zadaniem" dla tego elfa. Calathal mógł odebrać jej milczenie jako coś negatywnego, ale elfka nie była gotowa wchodzić mu do głowy i częstować się z nim swoimi myślami.
- Usiądź, proszę - zwrócił się Morgan zwalniając swoje miejsce i przesuwając się na przeciwległy koniec stołu ze swoimi naczyniami i sztućcami.
Za to z nim, Dinitris, dzieliła się swoimi przemyśleniami bez wahania. Jedna z kwestii jakie poruszyła, było wzywanie jej w porze śniadania, na co Morgan odparł, że powinna "wyjść do ludzi", a nie "wiecznie się ukrywać po piwnicach". Dinitris rozumiała jego argumenty, ale jakoś ciężko było się jej przekonać do ludzi, którzy oceniali ją po pozorach.
Ich debata trwająca mgnienie oka zakończyła się przyjęciem zaproszenia gospodarza i zajęciem przez nią miejsca obok Calathala. Zostawiła mu jednak dość przestrzeni, ażeby mógł bez skrępowania jeść swój gulasz, a w międzyczasie zwróciła parę złocistych oczu w kierunku Morgana. Ona również czekała na wyjaśnienia.
Wyraz zdumienia nie schodził z twarzy Dinitris, gdy słuchała argumentów Morgana. Owszem, wiedziała o tych wszystkich incydentach, a także o tym, że ktoś już raz próbował włamać się do jej pracowni, kiedy jej tam nie było. Wiedziała, bo sama to zgłosiła. Na szczęście atak włamywacza wytrzymała ostatnia, z trzech Pieczęci, ta najtwardsza i najtrudniejsza do złamania, ale pokonanie dwóch to nie przelewki, gdyż nawet ona sama miałaby małe problemy z rozbrojeniem magicznych zaklęć pieczętujących przejście do podziemi. Gdyby nie miała konkretnych instrukcji od Morgana, prawdopodobnie zajęłoby to jej tygodnie, a tu ktoś pokonał większość praktycznie jednej nocy. No i ktoś włamał się do jej pokoju i skradł ważny dla niej przedmiot, co bardzo ją rozzłościło. Dlatego pomysł schwytania złodzieja, był jej pomysłem, ale nie sądziła, że Morgan pójdzie o krok dalej i wynajmie dla niej obstawę. Trochę to nie w porządku, że nie zapytał jej o zdanie przed faktem dokonanym, dlatego teraz była trochę pogniewana na czarodzieja, co trudno było wyrazić jej tylko myślami.
- "Nie potrzebuję ochrony."
- "Potrzebujesz" - odparł jej czarodziej jednocześnie odpowiadając lodowemu elfowi na jego pytanie.
- "Nie. Poradzę sobie. Nie chcę żeby kręcił się po mojej pracowni jakiś... Zresztą. To on powinien mi płacić, bo to ja go będę musiała chronić." - Potok jej myśli był trochę arogancki, sfrustrowany i buntowniczy, bo wiedziała już, że decyzja zapadła. Ale pewna sprawa, sprawa zaginionego przedmiotu, była związana zarówno ze złodziejem jak i z osobą Calathala, więc Dinitris ostatecznie przystała na pomysł Morgana, nie zdradzając mu swoich planów.
Z wolna zwróciła swoje wyraziste spojrzenie w kierunku elfa, który teraz patrzył na nią oczekując od niej decyzji. Morgan w tym czasie zaczął przewracać łyżką gulasz w swoim półmisku patrząc na dwójkę z wielkim zainteresowaniem. Elfka zaglądała w oczy mężczyzny analizując jego duszę. Oczywiście nie miała żadnych nadprzyrodzonych umiejętności w tym zakresie, ale tak po ludzku - tudzież smoczemu - potrafiła ocenić czyjeś intencje po tym co widzi się w oczach. Zawierzyła instynktowi i zgodziła się, ale wahała się z odpowiedzią. Calathal był jak skała, ale miał dobrą duszę. Duszę lodowego elfa, chłodną, ale w środku ciepłą. Dinitris dyskretnie zanurzyła się w jego aurę i dokładnie zgłębiła jej różnorodne warstwy chcąc jednak zostawić te najbardziej prywatne jej pokłady nienaruszone, niepoznane. Resztę mogła wyczytać z jego oczu.
- Dinitris? - wyciągnął się z wycieczki po innym wymiarze, głos Morgana, kiedy czarodziej z rozbawieniem zauważył, że swoim spojrzeniem kobieta wprawiała z zakłopotanie jego gościa.
"Ocknęła" się z zamyślenia i zamrugała szybko odrywając wzrok od oczu elfa. Popatrzyła z powrotem na Morgana, a następnie wstawiała jednocześnie dając mu odpowiedź. Jemu, nie Calathalowi.
- "Zgoda, ale niech mi się nie kręci pod nogami. Muszę wracać do pracy. Wskaż mu drogę do mojej pracowni. Drzwi będą otwarte." - To było trochę wbrew zasadom jakie przyjęli, ale to była wyjątkowa sytuacja. Elfka posłała ostatnie spojrzenie Calathalowi, po czym udała się slalomem między stołami do wyjścia z jadalni i zniknęła za wyjściem zostawiając świtę za sobą. Przy okazji jednemu frajerowi o wyrafinowanym humorze "przypadkiem" pękła noga od krzesła, co poskutkowało gruchnięciem rozpędzonego żartownisia i rozlaniem na siebie gulaszu. Sama Dinitris tylko wiedziała czy miała coś wspólnego z tym incydentem. Elfie uszy są wyczulone, szczególnie te nie do końca elfie.
Schodząc do piwnic, tak jak uprzedziła, nie zamknęła za sobą drzwi na klucz. Jej pracownia mieściła się w podziemiach zachodniego skrzydła klasztoru. Była to prostokątna sala z kamiennymi ścianami, wyglądająca surowo, bo pozbawiona była jakichkolwiek wygód w postaci mebli. Właściwie jedynymi meblami w tym miejscu był zestaw: biurko plus krzesło. W każdym kącie pomieszczenia ustawione były stojaki z pojedynczymi, grubymi świecami. W centrum sali znajdowała się niska kolumna pozbawiona pracy w postaci dźwigania ciężkiego stropu, a nad nią lewitował kryształ, który emanował własnym falującym światłem.
Dinitris od początku wiedziała, że to kiepski pomysł. Dla niej i dla tego elfa, lepiej by było, gdyby został na zewnątrz, bo najzwyczajniej na świecie zanudzi się tutaj na śmierć. No chyba, że mu da jakieś książki do poczytania. A może nie będzie tak źle? Może jakoś znajdą wspólny język. A z tym akurat może być problem - znając smoczycę i jej aroganckie podejście do niezbyt inteligentnych ras. Niestety, zdawała sobie sprawę z ich przydatności, a raczej praktyczności tego co posiadają, a czego ona nie ma i czego potrzebuje.
Tak. Stojąca przed magicznym kryształem, ciemnowłosa elfka, już snuła swoje sieci podstępów, którymi chciała owinąć Calathala jak bezbronną muszkę, aby potem móc bez skrupułów wyssać z niego potrzebne informacje. Nie zamierzała zrobić mu krzywdy, tylko nakłonić do współpracy. Złodziejaszka raczej się nie obawiała, bo wierzyła w swoje umiejętności obronne, ale nie chciałaby żeby w ewentualnym konflikcie ucierpiał jej ochroniarz, bo był jej potrzebny do znacznie ważniejszych celów.
Rozejrzała się jeszcze raz po słabo oświetlonym pokoju i spojrzała na uchylone drzwi zastanawiając się, kiedy przyjdzie. Nie. Nie ten złodziej. Czekała dość długo na tego elfa, ale w końcu stwierdziła, że nie ma na to czasu i zabrała się do pracy. Powoli uniosła ręce nad świecącym kamieniem i rozpoczęła przekaz energii. Długo nic się nie działo, ale w końcu kryształ zaczął reagować, co nie trudno było zauważyć, bo w zamkniętym pokoju pojawił się przeciąg, który rozpoczął swoją nieskończoną wędrówkę wokół miejsca gdzie stała elfka i kamień. Ponadto światło pulsujące z wnętrza kamienia zwiększyło swoją moc i rozproszyło wszystkie cienie dotychczas skrywające się w różnych zakamarkach pomieszczenia. Dinitris dla lepszego skupienia przymknęła oczy, a jej wszystkie zmysły skupiły się na groźnym tworze, który wymagał nie tylko twardej władzy, ale też wrażliwości i cierpliwości. A o to ostatnie było najtrudniej, kiedy po paru tygodniach przesiadywania w tym pokoju jeden błąd kosztował uwstecznienie całej włożonej w to pracy. Miało to też dobre strony - Dinitris uczyła się nowej arkany na własnych błędach, a to najlepsza forma nauki jaką mogła sobie wymarzyć. Dzięki uprzejmości Morgana miała nieograniczony dostęp do teorii w postaci ksiąg i notatek, ale sam czarodziej odmówił kierowania nauką smoczycy, najprawdopodobniej uznając, że lepiej będzie dać jej przysłowiową "wędkę" niż "rybę".
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Na początku wydawało mu się, że Morgan i Dinitris znają się tak dobrze, że rozumieją się bez wypowiadania słów. Później zaczął myśleć o czymś innym – na przykład o tym, dlaczego kobieta tak mu się przygląda. Wcześniej oczywiście musiał zauważyć, że to robi, a ich spojrzenia spotkały się wtedy na chwilę. Na początku nie przeszkadzało mu to, bo przecież wcześniej sam przyglądał się Dinitris, jednak im dłużej był świadom tego, co kobieta robi, tym bardziej zaczęło mu to trochę przeszkadzać, a także czuł się nieco niezręcznie. Pomijając już fakt, że nie przepadał za momentami, w których ktoś przyglądał mu się dłużej, niż wydawałoby się, że powinien. Dobrze, że Morgan zwrócił jej uwagę na siebie, co równało się z tym, że przestała się mu przyglądać, bo brakowało naprawdę niewiele do tego, żeby sam Cal odezwał się i zwrócił jej uwagę właśnie na to, że zbyt długo na niego spogląda. Później usłyszał kobiecy głos w swojej głowie i szybko domyślił się, że to Dinitris przemawia. Pozbył się też tego, co myślał wcześniej o rozumieniu się bez słów i wyciągnął nowe wnioski – albo coś stało się z jej głosem lub gardłem i przez to tymczasowo nie może odzywać się w normalny sposób, albo… jest niemową i telepatyczne przekazywanie głosu bezpośrednio do rozmówcy jest dla niej jedyną możliwością rozmawiania z innymi. Następnie ich spotkanie zakończyło się, chociaż Calathal już niedługo miał zacząć swoją robotę, co oznaczało, że będzie przebywał w pobliżu Dinitris częściej niż, może, oboje by tego chcieli.
– Nie wiem, czy bardziej nie spodobała jej się wizja tego, że ktoś będzie ją ochraniał, czy może tego, że tym kimś będę właśnie ja… Mam wrażenie, że niespecjalnie mnie polubiła – odezwał się elf, gdy wspominana przez niego osoba opuściła pomieszczenie jadalni. Morgan spojrzał na niego i uśmiechnął się, zanim jeszcze odpowiedział cokolwiek.
– Nie przejmuj się tym. Myślę, że jest tak nastawiona do każdego, kogo praktycznie nie zna – odparł mężczyzna i wrócił do swojego posiłku. Cal przez chwilę myślał nad słowami, które usłyszał w odpowiedzi i po tym znów podjął temat.
– Właściwie masz rację… W końcu mam ją ochraniać, a nie zaprzyjaźniać się z nią – wypowiedział te słowa jak coś, co było tak oczywiste, że aż dziw, iż wcześniej o tym nie pomyślał. Morgan pokręcił głową, co oznaczało, że nie do końca zgadza się z tym, co powiedział mu elf, jednak nie odezwał się, dopóki nie przełknął jedzenia i nie popił go wodą.
– A ja myślę, że lepiej będzie wam się współpracowało, gdy jednak nawiążecie ze sobą jakiś kontakt, porozmawiacie i się poznacie – powiedział to tak, jakby składał mu propozycję. Cal kiwnął tylko głową, dając mu do zrozumienia, że usłyszał wszystko i może przemyśli to jeszcze raz. Coś, może doświadczenie życiowe, podpowiadało mu, że Morgan może mieć rację… jednak białowłosy elf wiedział też, że nie ma zamiaru próbować na siłę znaleźć jakiejś nici porozumienia z Dinitris, zwłaszcza jeśli wobec niego będzie zachowywała się podobnie, jak w trakcie ich krótkiej rozmowy przy stole.
Gdy skończyli posiłek, obaj mężczyźni wstali i wyszli z jadalni. Morgan zaprowadził go najpierw do zachodniego skrzydła klasztoru, a później do kamiennych schodów prowadzących do podziemi. Gospodarz nie mówił nic, chociaż wyostrzony słuch elfa wyłapywał czasem jakieś pomrukiwania dobiegające właśnie od niego. Może Morgan nucił sobie coś cicho pod nosem, a może myślał na głos, jednak na tyle cicho, że tylko on sam wyraźnie słyszał słowa, a ktoś idący za nim właśnie tylko to, co dociera do uszu Calathala.
– To w tym korytarzu. Szukaj jedynych otwartych drzwi, właśnie tam znajduje się pracownia Dinitris – powiedział Morgan, przy okazji żegnając się, życząc owocnej współpracy z kobietą i przepraszając, że nie może pójść z nim aż do samych drzwi. Czarodziej miał ważne sprawy, którymi musiał się szybko zająć. Cal rozumiał to i nie chciał zatrzymywać przyjaciela dłużej, niż byłoby to wymagane, dlatego pożegnał się z nim i odprowadził go wzrokiem.
Elf ruszył przed siebie, poruszając się korytarzem – długim i w miarę dobrze oświetlonym – rozglądając się i szukając otwartych drzwi. W końcu znalazł je i zajrzał do środka, gdzie ujrzał pracującą elfkę. Nie chciał jej niepotrzebnie przeszkadzać i przerywać, żeby tylko wspomnieć jej, że przyszedł, więc barkiem oparł się o framugę drzwi i najpierw, przez krótką chwilę, obserwował ją przy pracy, a później rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Przyszedłem, jak widzisz, jednak nie chcę „kręcić ci się pod nogami”, więc będę w korytarzu – odezwał się, gdy zobaczył, że Dinitris spostrzegła jego obecność. Obdarzył ją krótkim spojrzeniem, gdy wypowiadał te słowa.
– Znajdę sobie jakieś zajęcie... Jeśli będziesz coś ode mnie chciała, wiesz gdzie mnie szukać – dodał, chociaż szybko pomyślał, że może niepotrzebnie, bo wątpił, żeby obchodziło ją to, co będzie robił. Później odwrócił się w miejscu, stojąc teraz plecami do kobiety, i wyszedł na korytarz. Na początku pomyślał, że może zamknie za sobą drzwi, jednak później stwierdził, że prawdopodobnie lepiej będzie, jeśli zostawi je otwarte.
Z racji tego, że w pobliżu nie stało żadne krzesło, Cal zwyczajnie usiadł na podłodze. Usiadł w siadzie skrzyżnym, plecami opierając się o ścianę – miejsce, które wybrał, znajdowało się po prawej stronie wejścia do pracowni i zaledwie o krok od niego. Przypomniał sobie też, że powinien mieć w przy sobie książkę o magii powietrza, zakupioną zresztą w mieście, w którym ostatnio uzupełniał zapasy. Spotkał się z nią pierwszy raz, a tytuł - „Arkana powietrzne i magiczne sterowanie strzałą, a także inne, ciekawe zastosowania w sytuacjach zagrożenia zdrowia lub życia” - zwrócił jego uwagę, klasyfikując księgę jako taką, z której mógłby dowiedzieć się czegoś nowego. Owszem, wcześniej czytał podobne dzieła, jednak był pewien, że nigdy tego konkretnego.
– Nie wiem, czy bardziej nie spodobała jej się wizja tego, że ktoś będzie ją ochraniał, czy może tego, że tym kimś będę właśnie ja… Mam wrażenie, że niespecjalnie mnie polubiła – odezwał się elf, gdy wspominana przez niego osoba opuściła pomieszczenie jadalni. Morgan spojrzał na niego i uśmiechnął się, zanim jeszcze odpowiedział cokolwiek.
– Nie przejmuj się tym. Myślę, że jest tak nastawiona do każdego, kogo praktycznie nie zna – odparł mężczyzna i wrócił do swojego posiłku. Cal przez chwilę myślał nad słowami, które usłyszał w odpowiedzi i po tym znów podjął temat.
– Właściwie masz rację… W końcu mam ją ochraniać, a nie zaprzyjaźniać się z nią – wypowiedział te słowa jak coś, co było tak oczywiste, że aż dziw, iż wcześniej o tym nie pomyślał. Morgan pokręcił głową, co oznaczało, że nie do końca zgadza się z tym, co powiedział mu elf, jednak nie odezwał się, dopóki nie przełknął jedzenia i nie popił go wodą.
– A ja myślę, że lepiej będzie wam się współpracowało, gdy jednak nawiążecie ze sobą jakiś kontakt, porozmawiacie i się poznacie – powiedział to tak, jakby składał mu propozycję. Cal kiwnął tylko głową, dając mu do zrozumienia, że usłyszał wszystko i może przemyśli to jeszcze raz. Coś, może doświadczenie życiowe, podpowiadało mu, że Morgan może mieć rację… jednak białowłosy elf wiedział też, że nie ma zamiaru próbować na siłę znaleźć jakiejś nici porozumienia z Dinitris, zwłaszcza jeśli wobec niego będzie zachowywała się podobnie, jak w trakcie ich krótkiej rozmowy przy stole.
Gdy skończyli posiłek, obaj mężczyźni wstali i wyszli z jadalni. Morgan zaprowadził go najpierw do zachodniego skrzydła klasztoru, a później do kamiennych schodów prowadzących do podziemi. Gospodarz nie mówił nic, chociaż wyostrzony słuch elfa wyłapywał czasem jakieś pomrukiwania dobiegające właśnie od niego. Może Morgan nucił sobie coś cicho pod nosem, a może myślał na głos, jednak na tyle cicho, że tylko on sam wyraźnie słyszał słowa, a ktoś idący za nim właśnie tylko to, co dociera do uszu Calathala.
– To w tym korytarzu. Szukaj jedynych otwartych drzwi, właśnie tam znajduje się pracownia Dinitris – powiedział Morgan, przy okazji żegnając się, życząc owocnej współpracy z kobietą i przepraszając, że nie może pójść z nim aż do samych drzwi. Czarodziej miał ważne sprawy, którymi musiał się szybko zająć. Cal rozumiał to i nie chciał zatrzymywać przyjaciela dłużej, niż byłoby to wymagane, dlatego pożegnał się z nim i odprowadził go wzrokiem.
Elf ruszył przed siebie, poruszając się korytarzem – długim i w miarę dobrze oświetlonym – rozglądając się i szukając otwartych drzwi. W końcu znalazł je i zajrzał do środka, gdzie ujrzał pracującą elfkę. Nie chciał jej niepotrzebnie przeszkadzać i przerywać, żeby tylko wspomnieć jej, że przyszedł, więc barkiem oparł się o framugę drzwi i najpierw, przez krótką chwilę, obserwował ją przy pracy, a później rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Przyszedłem, jak widzisz, jednak nie chcę „kręcić ci się pod nogami”, więc będę w korytarzu – odezwał się, gdy zobaczył, że Dinitris spostrzegła jego obecność. Obdarzył ją krótkim spojrzeniem, gdy wypowiadał te słowa.
– Znajdę sobie jakieś zajęcie... Jeśli będziesz coś ode mnie chciała, wiesz gdzie mnie szukać – dodał, chociaż szybko pomyślał, że może niepotrzebnie, bo wątpił, żeby obchodziło ją to, co będzie robił. Później odwrócił się w miejscu, stojąc teraz plecami do kobiety, i wyszedł na korytarz. Na początku pomyślał, że może zamknie za sobą drzwi, jednak później stwierdził, że prawdopodobnie lepiej będzie, jeśli zostawi je otwarte.
Z racji tego, że w pobliżu nie stało żadne krzesło, Cal zwyczajnie usiadł na podłodze. Usiadł w siadzie skrzyżnym, plecami opierając się o ścianę – miejsce, które wybrał, znajdowało się po prawej stronie wejścia do pracowni i zaledwie o krok od niego. Przypomniał sobie też, że powinien mieć w przy sobie książkę o magii powietrza, zakupioną zresztą w mieście, w którym ostatnio uzupełniał zapasy. Spotkał się z nią pierwszy raz, a tytuł - „Arkana powietrzne i magiczne sterowanie strzałą, a także inne, ciekawe zastosowania w sytuacjach zagrożenia zdrowia lub życia” - zwrócił jego uwagę, klasyfikując księgę jako taką, z której mógłby dowiedzieć się czegoś nowego. Owszem, wcześniej czytał podobne dzieła, jednak był pewien, że nigdy tego konkretnego.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Przesył energii do jeszcze niestabilnego źródła wymagał od Dinitris wielkiej ostrożności. Nieuformowane jeszcze bariery nie były skuteczną ochroną przed kaprysami kamienia, co sprawiało, że musiała nie tylko oddawać mu swoją moc, ale też pilnować, żeby "nie uciekała" przypadkiem rozsadzając połowy zachodniego skrzydła zamku. Liczyła się z ryzykiem na tyle na ile akceptował je Morgan. Dlatego dział eksperymentalny umieszczony był pod ziemią, z dala od ludzi, co wcale nie gwarantowało im bezpieczeństwa. Dinitris miała tego świadomość, ale żeby nie martwić przyjaciela, zachowała ten fakt dla siebie i dbała przede wszystkim o to, by nie doszło do nieplanowanej erupcji mocy. Nieujarzmiona moc kryształu była destrukcyjna także dla niego samego. Mały błąd spowodowałby jego implozję, po której nie udałoby się go już naprawić.
Dlatego nawet po przybyciu Calathala nie oderwała się od swojej pracy, tylko delikatnie obróciła głowę w jego stronę. Kontakt wzrokowy wystarczył jako potwierdzenie i chociaż minimalną oznakę grzeczności. Tylko co ją zdziwiło, to to, że jednak jakimś cudem "usłyszał" jej konwersację z Morganem. Nie wierzyła, żeby czarodziej powtórzył jej słowa słowo w słowo elfowi, bo znała swoją opryskliwość i miała świadomość tego, że nie zawsze swoimi wypowiedziami spełnia minimalne wymogi kultury. Taka już była, ale pracowała nad sobą. Jak widać, elf nie obraził się na nią i przyjął zadanie, co z jednej strony było jej na rękę, a z drugiej trochę zaburzało jej spokój. Co zresztą odbiło się na jej umiejętności instynktownego podejmowania decyzji w procesie kreowania kryształu, który jak na złość dzisiaj doskonale wykorzystywał jej rozproszenie i wewnętrzny niepokój. Tym razem uniknęła poparzeń, bo w miarę spokojnie odłożyła ten etap na później. Opuściła swoje ręce i popatrzyła z wyrzutem na niewdzięczny artefakt. Zachmurzyła się i podeszła do stolika rzucając okiem na lekko uchylone drzwi.
"Tak nie może być." Pomyślała i podeszła do nich by je zamknąć i tym samym chociaż fizycznie odseparować się od tajemniczego przyjaciela Morgana. Następnie wróciła do biurka i do swojej pracy. W miarę upływu godzin zapomniała o istnieniu ochrony i dzięki temu dzisiejszy dzień upłynął bez niedokończonych zadań.
Wróciła do rzeczywistości dopiero, gdy nacisnęła klamkę i uchyliła skrzydło drzwi, a za nimi zobaczyła bladą twarz Calathala. Zastanawiała się czy elf rzeczywiście przez cały ten czas czuwał, czy może uciął sobie drzemkę, albo opuścił piwnice zajmując się pożyteczniejszymi sprawami. Jednak odpowiedź przyszła sama, kiedy zauważyła w jego rękach otwartą książkę. Mina Dinitris, jak z kamienia, nie wyraziła jej myśli, które popędziły ciut dalej. Jak dotąd nie odczuwała potrzeby żeby się nimi z kimkolwiek dzielić, ale jeśli ów elf ma pomóc jej odzyskać jej własność, to ktoś będzie musiał przełamać swoje uprzedzenia względem drugiej osoby, i tym kimś najprawdopodobniej będzie jedyna osoba z uprzedzeniami, czyli Dinitris. Elfka poczekała aż Calathal podniesie się ze stopnia i udostępni jej przejście, które było zbyt wąskie aby bez niepotrzebnego kontaktu mogli się wzajemnie minąć. Wykorzystała ten moment, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Może na początek drobnym pytaniem, takim neutralnym.
- Co to za książka? - Nie chciała żeby zabrzmiało to jak przesłuchanie, dlatego nadała swojemu telepatycznemu głosowi ciekawski ton. Książka może ją nie interesowała tak bardzo jak jego reakcja na pojawienie się w jego głowie myśli obcego pochodzenia. Głosów, takich jakie czasami zapamiętuje się i odtwarza we wspomnieniach.
Różni ludzie różnie na to reagują, ale tak naprawdę Dinitris nie miała zbyt wielu okazji na eksperymentowanie, dlatego uważnie dobierała kandydatów do wymiany zdań. Wystarczyło jej już to, że ktoś uwziął się na niej jednej na cały klasztor i najwyraźniej wciąż nie miał dość. Morgan słusznie poprosił o pomoc tego elfa. Tak myślała Dinitris patrząc jak mężczyzna zbiera się ze schodów.
"Lepiej, żeby on dorwał tego złodziejaszka przede mną." To nie były czcze groźby. Dinitris może ładna z zewnątrz w każdej formie jaką przyjmie, w środku była gwałtowną bestią i jeżeli chodziło o przestępców, to dla nich nie było u niej miejsca na litość.
Dinitris nie miała pewności co zrobiłby mu Calathal, ale nie będzie protestowała jeśli uzna, że warto go przesłuchać lub przekazać Morganowi. Jego marny żywot był dla smoczycy zupełnie obojętny. Pytanie, czy dla Calathala również. O tym miała nadzieję dowiedzieć się w swoim czasie.
Dlatego nawet po przybyciu Calathala nie oderwała się od swojej pracy, tylko delikatnie obróciła głowę w jego stronę. Kontakt wzrokowy wystarczył jako potwierdzenie i chociaż minimalną oznakę grzeczności. Tylko co ją zdziwiło, to to, że jednak jakimś cudem "usłyszał" jej konwersację z Morganem. Nie wierzyła, żeby czarodziej powtórzył jej słowa słowo w słowo elfowi, bo znała swoją opryskliwość i miała świadomość tego, że nie zawsze swoimi wypowiedziami spełnia minimalne wymogi kultury. Taka już była, ale pracowała nad sobą. Jak widać, elf nie obraził się na nią i przyjął zadanie, co z jednej strony było jej na rękę, a z drugiej trochę zaburzało jej spokój. Co zresztą odbiło się na jej umiejętności instynktownego podejmowania decyzji w procesie kreowania kryształu, który jak na złość dzisiaj doskonale wykorzystywał jej rozproszenie i wewnętrzny niepokój. Tym razem uniknęła poparzeń, bo w miarę spokojnie odłożyła ten etap na później. Opuściła swoje ręce i popatrzyła z wyrzutem na niewdzięczny artefakt. Zachmurzyła się i podeszła do stolika rzucając okiem na lekko uchylone drzwi.
"Tak nie może być." Pomyślała i podeszła do nich by je zamknąć i tym samym chociaż fizycznie odseparować się od tajemniczego przyjaciela Morgana. Następnie wróciła do biurka i do swojej pracy. W miarę upływu godzin zapomniała o istnieniu ochrony i dzięki temu dzisiejszy dzień upłynął bez niedokończonych zadań.
Wróciła do rzeczywistości dopiero, gdy nacisnęła klamkę i uchyliła skrzydło drzwi, a za nimi zobaczyła bladą twarz Calathala. Zastanawiała się czy elf rzeczywiście przez cały ten czas czuwał, czy może uciął sobie drzemkę, albo opuścił piwnice zajmując się pożyteczniejszymi sprawami. Jednak odpowiedź przyszła sama, kiedy zauważyła w jego rękach otwartą książkę. Mina Dinitris, jak z kamienia, nie wyraziła jej myśli, które popędziły ciut dalej. Jak dotąd nie odczuwała potrzeby żeby się nimi z kimkolwiek dzielić, ale jeśli ów elf ma pomóc jej odzyskać jej własność, to ktoś będzie musiał przełamać swoje uprzedzenia względem drugiej osoby, i tym kimś najprawdopodobniej będzie jedyna osoba z uprzedzeniami, czyli Dinitris. Elfka poczekała aż Calathal podniesie się ze stopnia i udostępni jej przejście, które było zbyt wąskie aby bez niepotrzebnego kontaktu mogli się wzajemnie minąć. Wykorzystała ten moment, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Może na początek drobnym pytaniem, takim neutralnym.
- Co to za książka? - Nie chciała żeby zabrzmiało to jak przesłuchanie, dlatego nadała swojemu telepatycznemu głosowi ciekawski ton. Książka może ją nie interesowała tak bardzo jak jego reakcja na pojawienie się w jego głowie myśli obcego pochodzenia. Głosów, takich jakie czasami zapamiętuje się i odtwarza we wspomnieniach.
Różni ludzie różnie na to reagują, ale tak naprawdę Dinitris nie miała zbyt wielu okazji na eksperymentowanie, dlatego uważnie dobierała kandydatów do wymiany zdań. Wystarczyło jej już to, że ktoś uwziął się na niej jednej na cały klasztor i najwyraźniej wciąż nie miał dość. Morgan słusznie poprosił o pomoc tego elfa. Tak myślała Dinitris patrząc jak mężczyzna zbiera się ze schodów.
"Lepiej, żeby on dorwał tego złodziejaszka przede mną." To nie były czcze groźby. Dinitris może ładna z zewnątrz w każdej formie jaką przyjmie, w środku była gwałtowną bestią i jeżeli chodziło o przestępców, to dla nich nie było u niej miejsca na litość.
Dinitris nie miała pewności co zrobiłby mu Calathal, ale nie będzie protestowała jeśli uzna, że warto go przesłuchać lub przekazać Morganowi. Jego marny żywot był dla smoczycy zupełnie obojętny. Pytanie, czy dla Calathala również. O tym miała nadzieję dowiedzieć się w swoim czasie.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Dobrze, że kobieta nie miała nic do powiedzenia w kwestii tego, gdzie będzie przebywał w czasie, w którym miał ją ochraniać. Co prawda, wątpił w to, żeby powiedziała mu, aby został w pomieszczeniu, jednak jej milczenie i przyjęcie do wiadomości tego, co powiedział i, co ma zamiar zrobić, było chyba o wiele lepsze niż jakieś słowa, które mógłby usłyszeć w swojej głowie. Nadal trochę ciężko było mu się przyzwyczaić do tego, że właśnie w taki sposób będzie się z nim porozumiewała, jednak musiałby skłamać, gdyby powiedział, że byłby to pierwszy raz, kiedy znalazłby się w takiej lub zbliżonej sytuacji.
Te kilka godzin „pilnowania” spędził najpierw na zwyczajnym siedzeniu i medytacji, kolejny raz myśląc o niedawnych wydarzeniach w jego życiu i o tym, gdzie znajdował się teraz, no i o tym, co może stać się w związku z tym. Dopiero później zaczął czytać książkę, którą kupił w mieście. Okazała się ona grubsza, niż wydawało mu się na początku, a także napisana w sposób, który przy dłuższym czytaniu bardziej odpychał od lektury, niż do niej przyciągał – dlatego też elf nie zdołał przeczytać całego dzieła przy jednym posiedzeniu… Ale może to i dobrze, bo nie będzie musiał pytać Morgana o bibliotekę (która na pewno znajdowała się na terenie klasztoru) i o książki, które mogłyby go zainteresować. Możliwe, że zrobi to za jakiś czas, bo podejrzewał, że nie będzie z tym problemu, ale jeszcze nie teraz.
W pewnym momencie, usłyszał w swojej głowie głos kobiety, a gdy spojrzał za siebie, zobaczył ją stojącą właśnie nad nim i przyglądającą się książce, którą nadal trzymał w dłoniach. Wykorzystał cienki pasek tkaniny doczepiony do niej i zaznaczył nim stronę, na której skończył.
– Na temat zastosowania magii powietrza w łucznictwie i innych sytuacjach związanych z walką lub zagrożeniem życia – odpowiedział jej po chwili. Wydawało mu się, że mógłby odpowiadać w myślach, a ona i tak odczytałaby to, jednak na głos mówił zwyczajnie z przyzwyczajenia. Zresztą, gdyby Dinitris to przeszkadzało to możliwe, że powiedziałaby mu o tym.
– Staram się dowiedzieć nowych rzeczy na temat magii, którą się posługuję – dopowiedział, jakby tłumacząc się, dlaczego wybrał właśnie coś takiego do czytania w „wolnych chwilach”. Widać było, że nie jest jakimś głupim najemnikiem, ale to nie tylko po tym, że czasem czytał książki, bo jego spojrzenie też nie należało do kogoś, kto ślepo wykonuje rozkazy i woli ciągle mieć nad sobą dowódcę, aby wiedzieć, co ma robić lub, jeśli pracuje sam, to woli przyjmować konkretne zlecenia, gdzie jasno napisane jest, co ma zrobić. Nie. W spojrzeniu elfa kryła się mądrość, którą nabył nie tylko przez długość życia i to, czego w jego trakcie doświadczył, a także niezależność i samotność. Ta ostatnio mogła sugerować przynajmniej dwie rzeczy – albo to, że często pracuje sam i lubi to robić… albo coś zupełnie odwrotnego.
– Może jesteś głodna? Wiem, że mam dbać o twoje bezpieczeństwo i towarzyszyć ci tylko wtedy, gdy pracujesz, ale może chciałabyś mi towarzyszyć? - zapytał nagle. Mogłoby wydawać się, że to pytanie było dość śmiałe, zważywszy na to, że praktycznie się nie znali, a sama Dinitris raczej nie sprawiała wrażenia osoby, która chciałaby przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż jest to konieczne, jednak i tak zdecydował się zapytać ją właśnie o to.
– Jeśli nie, to zrozumiem… W każdym razie, ja pewnie spędzę trochę czasu w jadalni, bo mój żołądek domaga się jedzenia – dopowiedział, może chcąc wytłumaczyć, dlaczego zapytał ją o to, czy chciałaby zjeść z nim przy jednym stole.
Cal zrobił to, o czym wspomniał Dinitris. Dlatego teraz znajdował się przed wejściem do sali jadalnej, z nią albo bez niej – w zależności od tego, czy zdecydowała się zjeść w jego towarzystwie, czy jednak odmówiła tej propozycji. Pora na jedzenie prawdopodobnie dopiero się zbliżała, gdyż w dużym pomieszczeniu ze stołami i krzesłami znajdowało się zaledwie kilku mieszkańców klasztoru, a pozostali (którzy chcieli zjeść w towarzystwie innych) dopiero schodzili się do jadalni. Calathal wybrał jeden z wolnych stołów i zajął miejsce właśnie przy nim – nigdy nie był duszą towarzystwa, najczęściej wybierając właśnie puste stoliki, zamiast dosiadając się już do tych, przy których ktoś siedział. Oczywiście, nie wyganiał osoby, która później dosiadała się do niego i rozmawiał, jeśli ktoś próbował go o coś zapytać lub zwyczajnie pogadać… chyba, że nie miał ku temu powodów albo humoru, wtedy po jego odpowiedziach i zachowaniu dało się wyczytać, że wolałby posiedzieć w ciszy niż wymuszać na sobie odzywanie się do kogoś, kogo właściwie nie zna.
Zza drzwi prowadzących do kuchni wyłoniła się głowa młodego chłopca, prawdopodobnie pomocnika kucharza, który przebiegł wzrokiem po sali. Możliwe, że sprawdzał ilość osób, które już się zjawiły… może oznaczało to też, że niedługo podadzą jedzenie.
Te kilka godzin „pilnowania” spędził najpierw na zwyczajnym siedzeniu i medytacji, kolejny raz myśląc o niedawnych wydarzeniach w jego życiu i o tym, gdzie znajdował się teraz, no i o tym, co może stać się w związku z tym. Dopiero później zaczął czytać książkę, którą kupił w mieście. Okazała się ona grubsza, niż wydawało mu się na początku, a także napisana w sposób, który przy dłuższym czytaniu bardziej odpychał od lektury, niż do niej przyciągał – dlatego też elf nie zdołał przeczytać całego dzieła przy jednym posiedzeniu… Ale może to i dobrze, bo nie będzie musiał pytać Morgana o bibliotekę (która na pewno znajdowała się na terenie klasztoru) i o książki, które mogłyby go zainteresować. Możliwe, że zrobi to za jakiś czas, bo podejrzewał, że nie będzie z tym problemu, ale jeszcze nie teraz.
W pewnym momencie, usłyszał w swojej głowie głos kobiety, a gdy spojrzał za siebie, zobaczył ją stojącą właśnie nad nim i przyglądającą się książce, którą nadal trzymał w dłoniach. Wykorzystał cienki pasek tkaniny doczepiony do niej i zaznaczył nim stronę, na której skończył.
– Na temat zastosowania magii powietrza w łucznictwie i innych sytuacjach związanych z walką lub zagrożeniem życia – odpowiedział jej po chwili. Wydawało mu się, że mógłby odpowiadać w myślach, a ona i tak odczytałaby to, jednak na głos mówił zwyczajnie z przyzwyczajenia. Zresztą, gdyby Dinitris to przeszkadzało to możliwe, że powiedziałaby mu o tym.
– Staram się dowiedzieć nowych rzeczy na temat magii, którą się posługuję – dopowiedział, jakby tłumacząc się, dlaczego wybrał właśnie coś takiego do czytania w „wolnych chwilach”. Widać było, że nie jest jakimś głupim najemnikiem, ale to nie tylko po tym, że czasem czytał książki, bo jego spojrzenie też nie należało do kogoś, kto ślepo wykonuje rozkazy i woli ciągle mieć nad sobą dowódcę, aby wiedzieć, co ma robić lub, jeśli pracuje sam, to woli przyjmować konkretne zlecenia, gdzie jasno napisane jest, co ma zrobić. Nie. W spojrzeniu elfa kryła się mądrość, którą nabył nie tylko przez długość życia i to, czego w jego trakcie doświadczył, a także niezależność i samotność. Ta ostatnio mogła sugerować przynajmniej dwie rzeczy – albo to, że często pracuje sam i lubi to robić… albo coś zupełnie odwrotnego.
– Może jesteś głodna? Wiem, że mam dbać o twoje bezpieczeństwo i towarzyszyć ci tylko wtedy, gdy pracujesz, ale może chciałabyś mi towarzyszyć? - zapytał nagle. Mogłoby wydawać się, że to pytanie było dość śmiałe, zważywszy na to, że praktycznie się nie znali, a sama Dinitris raczej nie sprawiała wrażenia osoby, która chciałaby przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż jest to konieczne, jednak i tak zdecydował się zapytać ją właśnie o to.
– Jeśli nie, to zrozumiem… W każdym razie, ja pewnie spędzę trochę czasu w jadalni, bo mój żołądek domaga się jedzenia – dopowiedział, może chcąc wytłumaczyć, dlaczego zapytał ją o to, czy chciałaby zjeść z nim przy jednym stole.
Cal zrobił to, o czym wspomniał Dinitris. Dlatego teraz znajdował się przed wejściem do sali jadalnej, z nią albo bez niej – w zależności od tego, czy zdecydowała się zjeść w jego towarzystwie, czy jednak odmówiła tej propozycji. Pora na jedzenie prawdopodobnie dopiero się zbliżała, gdyż w dużym pomieszczeniu ze stołami i krzesłami znajdowało się zaledwie kilku mieszkańców klasztoru, a pozostali (którzy chcieli zjeść w towarzystwie innych) dopiero schodzili się do jadalni. Calathal wybrał jeden z wolnych stołów i zajął miejsce właśnie przy nim – nigdy nie był duszą towarzystwa, najczęściej wybierając właśnie puste stoliki, zamiast dosiadając się już do tych, przy których ktoś siedział. Oczywiście, nie wyganiał osoby, która później dosiadała się do niego i rozmawiał, jeśli ktoś próbował go o coś zapytać lub zwyczajnie pogadać… chyba, że nie miał ku temu powodów albo humoru, wtedy po jego odpowiedziach i zachowaniu dało się wyczytać, że wolałby posiedzieć w ciszy niż wymuszać na sobie odzywanie się do kogoś, kogo właściwie nie zna.
Zza drzwi prowadzących do kuchni wyłoniła się głowa młodego chłopca, prawdopodobnie pomocnika kucharza, który przebiegł wzrokiem po sali. Możliwe, że sprawdzał ilość osób, które już się zjawiły… może oznaczało to też, że niedługo podadzą jedzenie.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Czasami nawet ona potrzebowała jakiegoś urozmaicenia. Choćby przez lepsze poznanie kogoś kogo nie do końca rozumiała. Rasa ludzi, ogółem elfów i ludzi, była niezgłębioną księgą tajemnic. Lubiła odkrywać jej sekrety, poznawać historie, ale zawsze, kiedy mogło z tej znajomości wykiełkować źdźbło przyjaźni, wtedy odzywał się w niej wewnętrzny głos sprzeciwu, każący jej zachować dystans. Nie łatwo być smokiem, a jeszcze trudniej człowiekiem. Ale Dinitris się buntowała. Była ciekawska i głodna przygód. Brakowało jej tylko kogoś z kim mogłaby się swoimi pragnieniami podzielić. Ale nie dlatego zaczepiała swojego "ochroniarza". Albo przynajmniej nie w tym momencie. Miała ku temu powód i przesłanie, które mógł odczytać i odczytał bezbłędnie.
- Jeśli dobrze opanujesz wiatr, to łuk będzie ci zbędny. - Co do tego nie miała żadnych wątpliwości, choć sama nie zgłębiła tego kręgu magii, to nie trudno było jej wyobrazić sobie możliwe zastosowania elementów tego żywiołu. Były interesujące, aczkolwiek nie na tyle żeby skusić ją do poświęcenia im czasu. Jej domeną były inne kręgi, dużo ciekawsze i niebezpieczniejsze.
- Nie jestem ekspertką w tej materii, ale możesz mi kiedyś pokazać co potrafisz. Z chęcią popatrzę - zaproponowała myślowym przekazem ilustrując widok z czubka wieży na wschodniej części zamku. Roztaczał się z niej widok na cały widnokrąg z pominięciem zbocza gór na północy, z którymi zamek sąsiadował i które go przewyższały. Na oko było to miejsce idealne i bezpieczne dla pokazów magicznych, z dala od ciekawskich spojrzeń.
W rzeczywistości bardzo interesowała ją magia rozmaitego rodzaju i pochodzenia, bardziej niż ludzie się nią posługujący, bo znakomita ich większość to zarozumiali patafianie. Calathala wyczuła na odległość, ale to nie znaczy, że go rozczytała do cna. Chociaż chciała zaznać tu nieco rozrywki, nie będzie nalegała jeśli odmówi.
Zaproszenie na kolację zaskoczyło ją i to bardzo. Nie dlatego, że nie była głodna, tylko, że otwartość Calathala wywoływała u niej małą ochotę na zerwanie z nudnymi rytuałami dnia i zrobienie czegoś szalonego. Szalonego - w sensie wejścia do stołówki niespóźnionym i w dodatku z osobą towarzyszącą. Pokusa była tak wielka, że niemal się na tę propozycję zgodziła, ale jak zawsze wygrała jej druga natura. Ta, która odpowiadała za to kim była naprawdę i za to jak ją malowano. Wolała trzymać się na uboczu i nie pokazywać się w zatłoczonych miejscach.
- Nie lubię tłoku w porze kolacji. Zjedz sam jak jesteś głodny, a ja się udam do swojej komnaty - To wyznanie kogoś, kto chciał odpocząć po ciężkim dniu. Ale Dinitris nie zdradzała zmęczenia. Wręcz przeciwnie - patrzyła na niego przytomnie, czujnie odnotowywała jego każdy ruch. W dodatku sprawiała wrażenie zainteresowanej zawarciem znajomości z tym elfem.
Gdy już razem dotarli do rozwidlenia korytarzy i Calathal miał udać się w stronę jadalni, Dinitris popatrzyła jeszcze raz na mężczyznę oddalającego się od niej i zaczęła zastanawiać się, co wiąże tego tajemniczego człowieka z Morganem i dlaczego stary czarodziej wybrał właśnie niego do jej ochrony. Wszak w zakonie było wielu kompetentnych czarodziei. Była ciekawa, czy ma to związek z rasą, czy ze stoickim charakterem nieznajomego. Na pierwszy rzut oka na jego aurę, wyglądał na stonowanego, ale sympatycznego, co wcale nie odzwierciedlało jej własnego charakteru. Więc o to chodziło?
Skręciła w prawo zanim Calathal zorientowałby się, że gapi się na niego i udała się szerokim korytarzem prowadzącym do wschodniego skrzydła klasztoru. W korytarzu spotkała tylko jednego rezydenta zamku, zmierzającego najprawdopodobniej na kolację. Dinitris rzuciła okiem na coś złotego wyzierającego spod połów ciemnego płaszcza. To był skrawek jakiegoś medalionu. Pomimo bystrego wzroku nie udało się jej mu przyjrzeć, a gdy spojrzała wgłąb cienia spod podniesionego kaptura, zobaczyła jedynie zarys warg i słaby kontur nosa. Aby uniknąć wrażenia, że się mu przygląda, popatrzyła na wprost siebie i uniosła lekko podbródek przyjmując neutralną postawę i wyminęła się z postacią nie zmieniając tempa marszu.
Pokonała stopnie schodów prowadzących na najwyższy poziom bloku mieszkalnego i minęła uchylone drzwi od pokoju Calathala. Uchylone? Dinitris zatrzymała się i odwróciła się. Nie podejrzewała elfa o nie zamykanie za sobą drzwi. Przeciągi też same nie otwierają sobie drzwi. Z czystej ciekawości podeszła do wejścia do jego pokoju i zajrzała do środka przez niewielką szczelinę w rozchylonych drzwiach. Zobaczyła przez nie zaścielone łóżko, ale to za mało żeby ugasić jej ciekawość. Położyła rękę na klamce i delikatnie, bardzo powoli, otworzyła drzwi ukradkiem zaglądając do środka. Zobaczyła zamknięte okno, łóżko, drzwi do prywatnej łazienki, dwa krzesła, jakieś szafeczki... Ogólnie prawie to samo co u niej. Elfka podeszła do okna i chwilę przyglądała się malowniczemu widokowi na zewnątrz.
Pomyślała, że nie powinna tu być - chociaż nic złego nie robiła. Ale gdyby ją tutaj przyłapał, mógłby różnie o niej pomyśleć. Ostatnie czego by chciała, to żeby Morgan się na nią pogniewał za pogwałcenie czyjejś prywatności. Wyszła więc z pokoju Calathala i zamknęła za sobą drzwi. Ale kiedy puściła klamkę drzwi jakby bez oporu rozchyliły się na mniej więcej tą samą szerokość co przedtem. Uniosła brwi ze zdziwienia i ponowiła próbę, ale efekt był ten sam. Była skłonna zostawić je w takim stanie, ale jeszcze zerknęła uważniej na futrynę, bo stare drewno czasami się odkształcało i "nie łapało" zamka, lecz kiedy przyjrzała się jej zrozumiała, że to nie tym razem wina odkształceń. Zasuwa w skrzydle była wysunięta, a w futrynie brakowało bardzo istotnej części odpowiadającej za zblokowanie drzwi, kiedy klamka jest podniesiona. Nie była ekspertką, ale wyglądało jej to na celowe działanie. Teraz miała pewność, że złodziej nadal grasuje po zakonie i jeszcze nie nasycił się tym co zdążył jej ukraść.
Zdecydowała, że zostawi tą sprawę do rozwiązania przez jej strażnika. Miała tylko nadzieję, że Calathal nie utracił swoich cennych rzeczy.
Wróciła do swojej komnaty i zamknęła za sobą drzwi na klucz.
- Jeśli dobrze opanujesz wiatr, to łuk będzie ci zbędny. - Co do tego nie miała żadnych wątpliwości, choć sama nie zgłębiła tego kręgu magii, to nie trudno było jej wyobrazić sobie możliwe zastosowania elementów tego żywiołu. Były interesujące, aczkolwiek nie na tyle żeby skusić ją do poświęcenia im czasu. Jej domeną były inne kręgi, dużo ciekawsze i niebezpieczniejsze.
- Nie jestem ekspertką w tej materii, ale możesz mi kiedyś pokazać co potrafisz. Z chęcią popatrzę - zaproponowała myślowym przekazem ilustrując widok z czubka wieży na wschodniej części zamku. Roztaczał się z niej widok na cały widnokrąg z pominięciem zbocza gór na północy, z którymi zamek sąsiadował i które go przewyższały. Na oko było to miejsce idealne i bezpieczne dla pokazów magicznych, z dala od ciekawskich spojrzeń.
W rzeczywistości bardzo interesowała ją magia rozmaitego rodzaju i pochodzenia, bardziej niż ludzie się nią posługujący, bo znakomita ich większość to zarozumiali patafianie. Calathala wyczuła na odległość, ale to nie znaczy, że go rozczytała do cna. Chociaż chciała zaznać tu nieco rozrywki, nie będzie nalegała jeśli odmówi.
Zaproszenie na kolację zaskoczyło ją i to bardzo. Nie dlatego, że nie była głodna, tylko, że otwartość Calathala wywoływała u niej małą ochotę na zerwanie z nudnymi rytuałami dnia i zrobienie czegoś szalonego. Szalonego - w sensie wejścia do stołówki niespóźnionym i w dodatku z osobą towarzyszącą. Pokusa była tak wielka, że niemal się na tę propozycję zgodziła, ale jak zawsze wygrała jej druga natura. Ta, która odpowiadała za to kim była naprawdę i za to jak ją malowano. Wolała trzymać się na uboczu i nie pokazywać się w zatłoczonych miejscach.
- Nie lubię tłoku w porze kolacji. Zjedz sam jak jesteś głodny, a ja się udam do swojej komnaty - To wyznanie kogoś, kto chciał odpocząć po ciężkim dniu. Ale Dinitris nie zdradzała zmęczenia. Wręcz przeciwnie - patrzyła na niego przytomnie, czujnie odnotowywała jego każdy ruch. W dodatku sprawiała wrażenie zainteresowanej zawarciem znajomości z tym elfem.
Gdy już razem dotarli do rozwidlenia korytarzy i Calathal miał udać się w stronę jadalni, Dinitris popatrzyła jeszcze raz na mężczyznę oddalającego się od niej i zaczęła zastanawiać się, co wiąże tego tajemniczego człowieka z Morganem i dlaczego stary czarodziej wybrał właśnie niego do jej ochrony. Wszak w zakonie było wielu kompetentnych czarodziei. Była ciekawa, czy ma to związek z rasą, czy ze stoickim charakterem nieznajomego. Na pierwszy rzut oka na jego aurę, wyglądał na stonowanego, ale sympatycznego, co wcale nie odzwierciedlało jej własnego charakteru. Więc o to chodziło?
Skręciła w prawo zanim Calathal zorientowałby się, że gapi się na niego i udała się szerokim korytarzem prowadzącym do wschodniego skrzydła klasztoru. W korytarzu spotkała tylko jednego rezydenta zamku, zmierzającego najprawdopodobniej na kolację. Dinitris rzuciła okiem na coś złotego wyzierającego spod połów ciemnego płaszcza. To był skrawek jakiegoś medalionu. Pomimo bystrego wzroku nie udało się jej mu przyjrzeć, a gdy spojrzała wgłąb cienia spod podniesionego kaptura, zobaczyła jedynie zarys warg i słaby kontur nosa. Aby uniknąć wrażenia, że się mu przygląda, popatrzyła na wprost siebie i uniosła lekko podbródek przyjmując neutralną postawę i wyminęła się z postacią nie zmieniając tempa marszu.
Pokonała stopnie schodów prowadzących na najwyższy poziom bloku mieszkalnego i minęła uchylone drzwi od pokoju Calathala. Uchylone? Dinitris zatrzymała się i odwróciła się. Nie podejrzewała elfa o nie zamykanie za sobą drzwi. Przeciągi też same nie otwierają sobie drzwi. Z czystej ciekawości podeszła do wejścia do jego pokoju i zajrzała do środka przez niewielką szczelinę w rozchylonych drzwiach. Zobaczyła przez nie zaścielone łóżko, ale to za mało żeby ugasić jej ciekawość. Położyła rękę na klamce i delikatnie, bardzo powoli, otworzyła drzwi ukradkiem zaglądając do środka. Zobaczyła zamknięte okno, łóżko, drzwi do prywatnej łazienki, dwa krzesła, jakieś szafeczki... Ogólnie prawie to samo co u niej. Elfka podeszła do okna i chwilę przyglądała się malowniczemu widokowi na zewnątrz.
Pomyślała, że nie powinna tu być - chociaż nic złego nie robiła. Ale gdyby ją tutaj przyłapał, mógłby różnie o niej pomyśleć. Ostatnie czego by chciała, to żeby Morgan się na nią pogniewał za pogwałcenie czyjejś prywatności. Wyszła więc z pokoju Calathala i zamknęła za sobą drzwi. Ale kiedy puściła klamkę drzwi jakby bez oporu rozchyliły się na mniej więcej tą samą szerokość co przedtem. Uniosła brwi ze zdziwienia i ponowiła próbę, ale efekt był ten sam. Była skłonna zostawić je w takim stanie, ale jeszcze zerknęła uważniej na futrynę, bo stare drewno czasami się odkształcało i "nie łapało" zamka, lecz kiedy przyjrzała się jej zrozumiała, że to nie tym razem wina odkształceń. Zasuwa w skrzydle była wysunięta, a w futrynie brakowało bardzo istotnej części odpowiadającej za zblokowanie drzwi, kiedy klamka jest podniesiona. Nie była ekspertką, ale wyglądało jej to na celowe działanie. Teraz miała pewność, że złodziej nadal grasuje po zakonie i jeszcze nie nasycił się tym co zdążył jej ukraść.
Zdecydowała, że zostawi tą sprawę do rozwiązania przez jej strażnika. Miała tylko nadzieję, że Calathal nie utracił swoich cennych rzeczy.
Wróciła do swojej komnaty i zamknęła za sobą drzwi na klucz.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Spojrzał na nią, gdy powiedziała, że łuk nie będzie mu potrzebny, jeśli uda mu się dobrze opanować dziedzinę magii wiatru. On uważał inaczej, chociaż może również dlatego, że był po prostu przywiązany do tej broni i nie wyobrażał sobie tego, że kiedyś mógłby pozbyć się jej i sprzedać. Poza tym, sam łuk był bronią związaną z jego rodem – w końcu był przekazywany z pokolenia na pokolenie i dbał o niego każdy, kto go używał. A on nie chciał być tym, który się go pozbędzie, mimo że mógłby być ostatnim ze swojego rodu… Chociaż – z drugiej strony – przecież jeszcze nie jest stary, więc może kiedyś uda mu się spotkać elfkę, z którą mógłby założyć rodzinę.
– Porzucę ten łuk tylko wtedy, gdy sam zginę – odezwał się w końcu. Same te słowa mogły wskazywać na to, iż był to ważny przedmiot dla Calathala.
– Co do pokazu… Myślę, że raczej nie miałbym do pokazania czegoś spektakularnego, bo magii powietrza używam głównie w połączeniu z łukiem – dopowiedział, tym razem zachowując naturalny dla siebie ton głosu. Nie powiedział otwarcie, że nie zgadza się na coś takiego, więc właściwie nie była to odmowa, a bardziej propozycja, że może za jakiś czas przypomni sobie o tym i zgodzi się na to, żeby pokazać jej coś związanego ze stopniem, w którym zna magię powietrza.
Ostatecznie Dinitris nie zgodziła się też na to, żeby wspólnie zjeść kolację, więc poszli w swoje strony, po jakimś czasie podróżowania razem przez korytarze klasztoru. Nie miał jej tego za złe, w końcu nie nalegał na to, żeby mu towarzyszyła, a jedynie rzucił propozycją.
Dlatego też Calathal do jadalni wszedł w pojedynkę, później wypatrzył sobie odpowiadający mu stolik i zajął go, czekając na to, aż w pomieszczeniu zbierze się większa ilość ludzi, a pomocnicy kucharza zaczną roznosić kolację. Spodziewał się, że dosiądzie się do niego sam Morgan – jeżeli miałby zamiar jeść kolację w tym samym czasie, w którym je ją większość mieszkańców tego miejsca – więc nie zdziwił się, gdy krzesło naprzeciw niego odsunęło się i zajął je właśnie ten mężczyzna.
– Jak pierwszy dzień „w pracy”? - zapytał od razu elfa.
– Spokojnie… Chociaż przez to, że Dinitris odzywa się telepatycznie, ciężko jest wyczytać jej emocje, zwłaszcza jeśli nie zawiera ich w przekazie – odpowiedział mu elf, rozsiadając się nieco wygodniej w krześle.
– Nawet zaproponowałem jej wspólny posiłek, ale odmówiła, mówiąc, że nie lubi tłoku, który tu się robi o tej porze – dodał, a Morgan pokiwał tylko głową. Może wcześniej także proponował jej coś takiego i spotkał się z identyczną odmową.
– A dogadujecie się? - nadal wypytywał Mrogan. Właściwie, Cal zaczął czuć się, jakby był na jakimś przesłuchaniu i wiele dałby za to, żeby jadalnia nagle zapełniła się, a chłopcy pomagający kucharzowi zaczęliby roznosić posiłki. Niestety, duże pomieszczenie wypełniało się trochę zbyt wolno, więc elfa nadal czekała rozmowa ze znajomym.
– Tak mi się wydaje. Postanowiłem, że będę siedział przed drzwiami do jej pracowni, żeby nie przeszkadzać w pracy i myślę, że była to lepsza decyzja niż siedzenie w środku razem z nią – wypowiedział te słowa, odpowiadając na kolejne pytanie mężczyzny.
– Tylko nie trać czujności, nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć – odparł Morgan, mówiąc to tak, jakby chciał, żeby Cal zrozumiał każde słowo i zapamiętał całe zdanie.
– Nie musisz mi o tym mówić. Zawsze jestem czujny – powiedział do niego elf, co wcale nie było przechwałką. Calathal nawet w trakcie snu – dzięki temu, że był zawsze spał snem czujnym i lekkim – był wyczulony na zmiany w otoczeniu, chociaż przy zamkniętych oczach głównie działał jego wyostrzony słuch, aby zbudzić go od razu, gdy wychwyci coś podejrzanego. Rozejrzał się raz jeszcze i zobaczył, że w trakcie ich rozmowy do jadalni przyszło dość sporo ludzi, a na jednym lub dwóch stołach znajdowało się nawet jedzenie, którego zapach powoli zaczął wypełniać pomieszczenie.
Gdy chłopak z drewnianą tacą znalazł się przy ich stoliku, z zamiarem zostawienia im jedzenia, Cal mógł zobaczyć, co też przygotował kucharz. Była to jajecznica z dodaną do niej drobno posiekaną kiełbasą, a także posypana szczypiorem. Do tego dostali pokrojony chleb i miseczkę z twarogiem, który mogli nałożyć na kromkę lub zjeść go jakoś inaczej, a także dwa kubki i dzbanek z wodą. Pomocnik szefa kuchni życzył im smacznego i odszedł, aby po chwili wejść do kuchni i wynieść stamtąd kolejne porcje kolacji dla mieszkańców klasztoru. Obaj panowie życzyli sobie smacznego i zabrali się za posiłek, równocześnie kończąc rozmowę. Tym razem żaden z nich nie zaczął rozmowy, przy okazji nadal posilając się, więc kolacja minęła im w ciszy.
– Masz jakieś plany na wieczór? - zapytał Morgan, gdy już ich talerze świeciły pustkami.
– Nie… Dlaczego pytasz? - odpowiedział Calathal, nie będąc pewien, czy w pytaniu mężczyzny kryje się jakaś propozycja, czy może tylko czysta ciekawość.
– Tak tylko, z ciekawości... Dobrej nocy, wyśpij się – odparł znajomy elfa, a ten po krótkiej chwili także życzył mu „dobranoc” i obaj ruszyli w przeciwnych kierunkach. Cal do swojego pokoju, niezbyt się przy tym spiesząc, a Morgan zająć się swoimi sprawami, które musiał załatwić, zanim jeszcze będzie mógł położyć się w łóżku.
– Porzucę ten łuk tylko wtedy, gdy sam zginę – odezwał się w końcu. Same te słowa mogły wskazywać na to, iż był to ważny przedmiot dla Calathala.
– Co do pokazu… Myślę, że raczej nie miałbym do pokazania czegoś spektakularnego, bo magii powietrza używam głównie w połączeniu z łukiem – dopowiedział, tym razem zachowując naturalny dla siebie ton głosu. Nie powiedział otwarcie, że nie zgadza się na coś takiego, więc właściwie nie była to odmowa, a bardziej propozycja, że może za jakiś czas przypomni sobie o tym i zgodzi się na to, żeby pokazać jej coś związanego ze stopniem, w którym zna magię powietrza.
Ostatecznie Dinitris nie zgodziła się też na to, żeby wspólnie zjeść kolację, więc poszli w swoje strony, po jakimś czasie podróżowania razem przez korytarze klasztoru. Nie miał jej tego za złe, w końcu nie nalegał na to, żeby mu towarzyszyła, a jedynie rzucił propozycją.
Dlatego też Calathal do jadalni wszedł w pojedynkę, później wypatrzył sobie odpowiadający mu stolik i zajął go, czekając na to, aż w pomieszczeniu zbierze się większa ilość ludzi, a pomocnicy kucharza zaczną roznosić kolację. Spodziewał się, że dosiądzie się do niego sam Morgan – jeżeli miałby zamiar jeść kolację w tym samym czasie, w którym je ją większość mieszkańców tego miejsca – więc nie zdziwił się, gdy krzesło naprzeciw niego odsunęło się i zajął je właśnie ten mężczyzna.
– Jak pierwszy dzień „w pracy”? - zapytał od razu elfa.
– Spokojnie… Chociaż przez to, że Dinitris odzywa się telepatycznie, ciężko jest wyczytać jej emocje, zwłaszcza jeśli nie zawiera ich w przekazie – odpowiedział mu elf, rozsiadając się nieco wygodniej w krześle.
– Nawet zaproponowałem jej wspólny posiłek, ale odmówiła, mówiąc, że nie lubi tłoku, który tu się robi o tej porze – dodał, a Morgan pokiwał tylko głową. Może wcześniej także proponował jej coś takiego i spotkał się z identyczną odmową.
– A dogadujecie się? - nadal wypytywał Mrogan. Właściwie, Cal zaczął czuć się, jakby był na jakimś przesłuchaniu i wiele dałby za to, żeby jadalnia nagle zapełniła się, a chłopcy pomagający kucharzowi zaczęliby roznosić posiłki. Niestety, duże pomieszczenie wypełniało się trochę zbyt wolno, więc elfa nadal czekała rozmowa ze znajomym.
– Tak mi się wydaje. Postanowiłem, że będę siedział przed drzwiami do jej pracowni, żeby nie przeszkadzać w pracy i myślę, że była to lepsza decyzja niż siedzenie w środku razem z nią – wypowiedział te słowa, odpowiadając na kolejne pytanie mężczyzny.
– Tylko nie trać czujności, nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć – odparł Morgan, mówiąc to tak, jakby chciał, żeby Cal zrozumiał każde słowo i zapamiętał całe zdanie.
– Nie musisz mi o tym mówić. Zawsze jestem czujny – powiedział do niego elf, co wcale nie było przechwałką. Calathal nawet w trakcie snu – dzięki temu, że był zawsze spał snem czujnym i lekkim – był wyczulony na zmiany w otoczeniu, chociaż przy zamkniętych oczach głównie działał jego wyostrzony słuch, aby zbudzić go od razu, gdy wychwyci coś podejrzanego. Rozejrzał się raz jeszcze i zobaczył, że w trakcie ich rozmowy do jadalni przyszło dość sporo ludzi, a na jednym lub dwóch stołach znajdowało się nawet jedzenie, którego zapach powoli zaczął wypełniać pomieszczenie.
Gdy chłopak z drewnianą tacą znalazł się przy ich stoliku, z zamiarem zostawienia im jedzenia, Cal mógł zobaczyć, co też przygotował kucharz. Była to jajecznica z dodaną do niej drobno posiekaną kiełbasą, a także posypana szczypiorem. Do tego dostali pokrojony chleb i miseczkę z twarogiem, który mogli nałożyć na kromkę lub zjeść go jakoś inaczej, a także dwa kubki i dzbanek z wodą. Pomocnik szefa kuchni życzył im smacznego i odszedł, aby po chwili wejść do kuchni i wynieść stamtąd kolejne porcje kolacji dla mieszkańców klasztoru. Obaj panowie życzyli sobie smacznego i zabrali się za posiłek, równocześnie kończąc rozmowę. Tym razem żaden z nich nie zaczął rozmowy, przy okazji nadal posilając się, więc kolacja minęła im w ciszy.
– Masz jakieś plany na wieczór? - zapytał Morgan, gdy już ich talerze świeciły pustkami.
– Nie… Dlaczego pytasz? - odpowiedział Calathal, nie będąc pewien, czy w pytaniu mężczyzny kryje się jakaś propozycja, czy może tylko czysta ciekawość.
– Tak tylko, z ciekawości... Dobrej nocy, wyśpij się – odparł znajomy elfa, a ten po krótkiej chwili także życzył mu „dobranoc” i obaj ruszyli w przeciwnych kierunkach. Cal do swojego pokoju, niezbyt się przy tym spiesząc, a Morgan zająć się swoimi sprawami, które musiał załatwić, zanim jeszcze będzie mógł położyć się w łóżku.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Za oknem robiło się już ciemno. Dinitris specjalnie przyciągała czas do zapalenia latarni, żeby móc lepiej obserwować pojawiające się świetliki w oknach widocznej z jej własnego balkonu części mieszkalnej budynku. Szybko stało się to jej rytuałem, a zważywszy na dobrą pamięć (i brak lepszych zajęć), było to formą sprawdzenia obecności mieszkańców tej części zamku. Elfka oparta rękoma o zimny kamień balustrady rozmyślała czy zrobiła coś źle. Nie czarujmy się - kiepsko jej szło zdobywanie czyjejś sympatii.
Rytmiczne stukanie w drzwi oderwało ją od posępnych myśli. Dinitris wróciła do środka i zamknęła drzwi balkonu, a następnie magicznym nakazem zapaliła jednocześnie wszystkie świece rozmieszczone w apartamencie. Nie dla niej. Ona widziała bardzo dobrze nawet w najgłębszych ciemnościach. To był zabieg dla pomocnika kucharza, który zwykle o tej porze przynosił jej kolację do pokoju.
Dinitris trochę nie była dziś głodna, ale i tak wpuściła do siebie młodego chłopaka. Trochę czasu im zajęło nim oboje przywykli do swojego krótkiego, ale regularnego towarzystwa. Smoczyca nie miała nic przeciwko jego ciekawskim spojrzeniom, które z czasem straciły na swej uporczywości. Była, jednakże, przekonana, że wiązało się to z różnymi legendami na jej temat, obijającymi się echem w klasztornych murach, które dotarły także do jej uszu.
W milczeniu, pomocnik kucharza wymienił tacę ze wczorajszym niedojedzonym daniem i wyszedł z pokoju, zostawiając elfkę samą. Dinitris ostatnio zmagała się z brakiem apetytu, ale jako istota nie do końca człekokształtna, mogła nie odczuwać efektów ubocznych tego stanu jeszcze przez kilkanaście dni. Istniały tylko inne efekty uboczne jej głodówki odbijające się w jej zdolnościach magicznych, z których nie zdawała sobie sprawy, ale w teorii dobrze wiedziała o związku sił witalnych z przepływem energii.
Usiadła w swoim fotelu i otwrzyła książkę na zaznaczonej zakładką stronie. Nie mając na dzisiaj innych planów postanowiła dopełnić dzień lekturą o zastosowaniach ziół w lecznictwie doraźnym. Książka bardziej przypominała zbiór przepisów kucharskich, ale szerokie zastosowanie zielarstwa już wcześniej zaintrygowało ją do tego stopnia, że zaczęła kolekcjonować własne zapasy ziół w skrzynce ze słoikami - skromne, bo skromne, ale od czegoś trzeba zacząć. Być może nic z tego nie wyjdzie, a może uratuje kogoś od zatrucia pokarmowego. Lub go zabije. Na dwoje babka wróżyła - jak mawiano.
Niespodziewanie ktoś zaczął pukać do drzwi, a kiedy je otworzyła, zastała za nimi Paula z kilkoma książkami ułożonych stosem na rękach. Elfka uniosła brwi nie rozumiejąc po co jej tyle książek. Poza tym sama wybierała sobie książki do czytania.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam, ale mogę zająć chwilę? Mogę wejść?
- Paul..., jest już późno - westchnęła ciężko w myślach.
Ale chłopiec nie zamierzał odpuszczać.
- Tak, tak, wiem. Ja bardzo przepraszam, ale jutro mam ważny test i nie mogę sobie poradzić z magią strukturalną. To zajmie tylko chwilę.
Dinitris sceptycznie podchodziła do jego "tylko chwili", ale nie mogła mu odmówić pomocy. Wiązał się z tym mały interes zależności. On jej pomagał, to i ona jemu. Czasami chciałaby do tego podejść całkiem bezinteresownie, ale niestety nie było ją na to stać. Nauczyła się, że jedyną słuszną metodą jest "coś" za "coś". I na szczęście Paulowi nie musiała tego tłumaczyć. Pojętny chłopak z niego był.
- Mam też coś co ci się spodoba. - Poruszył zachęcająco brwiami. Zdanie to obudziło w elfce ciekawość, a że i bez tego zdecydowała się pomóc nieszczęśnikowi, to odsunęła się w bok dając mu nieme zaproszenie, a gdy uczeń wszedł do jej pokoju zamknęła za nim drzwi na klucz.
Paul położył książki na stoliku między dwoma krzesłami i sięgnął ręką do kieszeni ukrytej w uczniowskiej, długiej szacie. Wyciągnął z niej medalion na złotym łańcuszku. Był okrągły, odlany ze złota. Jego powierzchnia przypominała splecione gałązki bluszczu, otaczające osadzony w środku żółty klejnot z czarna kropką pośrodku.
- Co to jest? - zapytała pomijając oczywiste pytanie skąd to ma. Była pewna, że Paul zwędził błyskotkę z zajęć. Narobiła by sobie kłopotów przyjmując go od chłopca, ale kto powiedział, że go nie zwróci.
- Załóż i sprawdź - odpowiedział, ale jego zawadiackie zapędy ukróciło jedno spojrzenie elfki w jego roziskrzone z podniecenia oczy. Dinitris nie lubiła jak traktowano ją jak dziecko i nie bawiły ją takie podpuchy, szczególnie ze strony sporo od niej młodszych istot.
- To Migik, służy do znikania. Taki magiczny medalion.
"Taki magiczny medalion"... Dinitris lubiła tą jego dbałość o szczegóły. Na jasnej twarzy elfki pojawiło się zwątpienie i nie zamierzała tego przy nim testować. Dar, a raczej "zapłatę" przyjęła, bo była godziwa i już wiedziała jak się jej przyda. Schowała medalion do szuflady na klucz i wróciła do ucznia, usiedli naprzeciwko siebie po przeciwnych stronach kwadratowego stolika.
- To czego nie potrafisz? - zapytała, ale Paul zmienił temat.
- I jak ten nowy?
Dinitris aż zamrugała z niedowierzania. Chłopak przechodził dziś samego siebie! Ale nawet jakby potrafiła, to oburzać się przez niestosowne pytania nie było w jej stylu. Zwykle to ona była od zadawania niestosownych pytań.
- Ale o co ci znowu chodzi? - zapytała wcale nie chcąc poruszać tego tematu, szczególnie z Paulem, który nie umiał trzymać języka za zębami.
- No... Wiesz. Skoro spędziłaś z nim większość dnia, to chyba dowiedziałaś się czegoś o nim?
- Nie było czasu na rozmowę.
Paul popatrzył na nią pytającym wzrokiem.
- Nie było czasu. Jak tak cię interesuje, to sam go zagadaj - dodała trochę oschle, żeby dał sobie spokój, ale Paul nic sobie z jej tonu nie robił.
- Nie lubisz go?
- Skąd! - Od razu zaprzeczyła dziwiąc się skąd u niego takie wnioski.
- No bo skoro w ogóle ze sobą nie rozmawialiście... - Uśmiechnął się przerywając zdanie, bo coś mu przyszło do głowy. - Albo się wstydzisz.
Na takie oskarżenie Dinitris pokręciła głową.
- Nic podobnego. Jak będę miała chęć, to z nim porozmawiam.
- Eh... Czyli nigdy. Ty z nikim nie rozmawiasz i nigdy nie masz na to chęci.
- Nieprawda. Rozmawiam z tobą. Chociaż... Rzeczywiście, nie zawsze mam na to ochotę. Jak na przykład teraz. - Wzięła głębszy wdech symbolizując zakończenie tej dyskusji. - A tak w ogóle, to ta nauka, to był blef, tak?
Paul uśmiechnął się. Dinitris zbyt dobrze znała tego młodziaka, żeby uwierzyć w takie bajki. Niewinne kłamstewka przychodziły mu nadzwyczaj łatwo, ale smoczyca najczęściej pozwalała mu wierzyć, że daje się na nie nabrać.
- Nieprawda, ale w sumie przypomniałem sobie, że test jest nie jutro, ale za trzy dni. To ja już pójdę.
- Oczywiście. - Pobłażliwy uśmiech pojawił się na pięknej twarzyczce elfki, kiedy potwierdziły się jej przypuszczenia.
Nie odprowadzała go do drzwi, ale kiedy wyszedł, podeszła do zamka i przekręciła klucz ryglując wejście do swojej komnaty. Ostatecznie Paul dał jej do myślenia z tym całym Calathalem i gdy tak sobie pomyślała o nim i połączyła te wspomnienia z jego aurą, zauważyła, że jakaś jej część, o której istnieniu zapomniała, buduje w niej całkiem przyjemne uczucia.
Rytmiczne stukanie w drzwi oderwało ją od posępnych myśli. Dinitris wróciła do środka i zamknęła drzwi balkonu, a następnie magicznym nakazem zapaliła jednocześnie wszystkie świece rozmieszczone w apartamencie. Nie dla niej. Ona widziała bardzo dobrze nawet w najgłębszych ciemnościach. To był zabieg dla pomocnika kucharza, który zwykle o tej porze przynosił jej kolację do pokoju.
Dinitris trochę nie była dziś głodna, ale i tak wpuściła do siebie młodego chłopaka. Trochę czasu im zajęło nim oboje przywykli do swojego krótkiego, ale regularnego towarzystwa. Smoczyca nie miała nic przeciwko jego ciekawskim spojrzeniom, które z czasem straciły na swej uporczywości. Była, jednakże, przekonana, że wiązało się to z różnymi legendami na jej temat, obijającymi się echem w klasztornych murach, które dotarły także do jej uszu.
W milczeniu, pomocnik kucharza wymienił tacę ze wczorajszym niedojedzonym daniem i wyszedł z pokoju, zostawiając elfkę samą. Dinitris ostatnio zmagała się z brakiem apetytu, ale jako istota nie do końca człekokształtna, mogła nie odczuwać efektów ubocznych tego stanu jeszcze przez kilkanaście dni. Istniały tylko inne efekty uboczne jej głodówki odbijające się w jej zdolnościach magicznych, z których nie zdawała sobie sprawy, ale w teorii dobrze wiedziała o związku sił witalnych z przepływem energii.
Usiadła w swoim fotelu i otwrzyła książkę na zaznaczonej zakładką stronie. Nie mając na dzisiaj innych planów postanowiła dopełnić dzień lekturą o zastosowaniach ziół w lecznictwie doraźnym. Książka bardziej przypominała zbiór przepisów kucharskich, ale szerokie zastosowanie zielarstwa już wcześniej zaintrygowało ją do tego stopnia, że zaczęła kolekcjonować własne zapasy ziół w skrzynce ze słoikami - skromne, bo skromne, ale od czegoś trzeba zacząć. Być może nic z tego nie wyjdzie, a może uratuje kogoś od zatrucia pokarmowego. Lub go zabije. Na dwoje babka wróżyła - jak mawiano.
Niespodziewanie ktoś zaczął pukać do drzwi, a kiedy je otworzyła, zastała za nimi Paula z kilkoma książkami ułożonych stosem na rękach. Elfka uniosła brwi nie rozumiejąc po co jej tyle książek. Poza tym sama wybierała sobie książki do czytania.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam, ale mogę zająć chwilę? Mogę wejść?
- Paul..., jest już późno - westchnęła ciężko w myślach.
Ale chłopiec nie zamierzał odpuszczać.
- Tak, tak, wiem. Ja bardzo przepraszam, ale jutro mam ważny test i nie mogę sobie poradzić z magią strukturalną. To zajmie tylko chwilę.
Dinitris sceptycznie podchodziła do jego "tylko chwili", ale nie mogła mu odmówić pomocy. Wiązał się z tym mały interes zależności. On jej pomagał, to i ona jemu. Czasami chciałaby do tego podejść całkiem bezinteresownie, ale niestety nie było ją na to stać. Nauczyła się, że jedyną słuszną metodą jest "coś" za "coś". I na szczęście Paulowi nie musiała tego tłumaczyć. Pojętny chłopak z niego był.
- Mam też coś co ci się spodoba. - Poruszył zachęcająco brwiami. Zdanie to obudziło w elfce ciekawość, a że i bez tego zdecydowała się pomóc nieszczęśnikowi, to odsunęła się w bok dając mu nieme zaproszenie, a gdy uczeń wszedł do jej pokoju zamknęła za nim drzwi na klucz.
Paul położył książki na stoliku między dwoma krzesłami i sięgnął ręką do kieszeni ukrytej w uczniowskiej, długiej szacie. Wyciągnął z niej medalion na złotym łańcuszku. Był okrągły, odlany ze złota. Jego powierzchnia przypominała splecione gałązki bluszczu, otaczające osadzony w środku żółty klejnot z czarna kropką pośrodku.
- Co to jest? - zapytała pomijając oczywiste pytanie skąd to ma. Była pewna, że Paul zwędził błyskotkę z zajęć. Narobiła by sobie kłopotów przyjmując go od chłopca, ale kto powiedział, że go nie zwróci.
- Załóż i sprawdź - odpowiedział, ale jego zawadiackie zapędy ukróciło jedno spojrzenie elfki w jego roziskrzone z podniecenia oczy. Dinitris nie lubiła jak traktowano ją jak dziecko i nie bawiły ją takie podpuchy, szczególnie ze strony sporo od niej młodszych istot.
- To Migik, służy do znikania. Taki magiczny medalion.
"Taki magiczny medalion"... Dinitris lubiła tą jego dbałość o szczegóły. Na jasnej twarzy elfki pojawiło się zwątpienie i nie zamierzała tego przy nim testować. Dar, a raczej "zapłatę" przyjęła, bo była godziwa i już wiedziała jak się jej przyda. Schowała medalion do szuflady na klucz i wróciła do ucznia, usiedli naprzeciwko siebie po przeciwnych stronach kwadratowego stolika.
- To czego nie potrafisz? - zapytała, ale Paul zmienił temat.
- I jak ten nowy?
Dinitris aż zamrugała z niedowierzania. Chłopak przechodził dziś samego siebie! Ale nawet jakby potrafiła, to oburzać się przez niestosowne pytania nie było w jej stylu. Zwykle to ona była od zadawania niestosownych pytań.
- Ale o co ci znowu chodzi? - zapytała wcale nie chcąc poruszać tego tematu, szczególnie z Paulem, który nie umiał trzymać języka za zębami.
- No... Wiesz. Skoro spędziłaś z nim większość dnia, to chyba dowiedziałaś się czegoś o nim?
- Nie było czasu na rozmowę.
Paul popatrzył na nią pytającym wzrokiem.
- Nie było czasu. Jak tak cię interesuje, to sam go zagadaj - dodała trochę oschle, żeby dał sobie spokój, ale Paul nic sobie z jej tonu nie robił.
- Nie lubisz go?
- Skąd! - Od razu zaprzeczyła dziwiąc się skąd u niego takie wnioski.
- No bo skoro w ogóle ze sobą nie rozmawialiście... - Uśmiechnął się przerywając zdanie, bo coś mu przyszło do głowy. - Albo się wstydzisz.
Na takie oskarżenie Dinitris pokręciła głową.
- Nic podobnego. Jak będę miała chęć, to z nim porozmawiam.
- Eh... Czyli nigdy. Ty z nikim nie rozmawiasz i nigdy nie masz na to chęci.
- Nieprawda. Rozmawiam z tobą. Chociaż... Rzeczywiście, nie zawsze mam na to ochotę. Jak na przykład teraz. - Wzięła głębszy wdech symbolizując zakończenie tej dyskusji. - A tak w ogóle, to ta nauka, to był blef, tak?
Paul uśmiechnął się. Dinitris zbyt dobrze znała tego młodziaka, żeby uwierzyć w takie bajki. Niewinne kłamstewka przychodziły mu nadzwyczaj łatwo, ale smoczyca najczęściej pozwalała mu wierzyć, że daje się na nie nabrać.
- Nieprawda, ale w sumie przypomniałem sobie, że test jest nie jutro, ale za trzy dni. To ja już pójdę.
- Oczywiście. - Pobłażliwy uśmiech pojawił się na pięknej twarzyczce elfki, kiedy potwierdziły się jej przypuszczenia.
Nie odprowadzała go do drzwi, ale kiedy wyszedł, podeszła do zamka i przekręciła klucz ryglując wejście do swojej komnaty. Ostatecznie Paul dał jej do myślenia z tym całym Calathalem i gdy tak sobie pomyślała o nim i połączyła te wspomnienia z jego aurą, zauważyła, że jakaś jej część, o której istnieniu zapomniała, buduje w niej całkiem przyjemne uczucia.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Elf szedł korytarzami klasztoru raczej nieśpiesznie, podążając w stronę niewielkiego pokoju, który został mu przydzielony. Nie przeszkadzała mu jego wielkość, bo przecież nierzadko zdarzało mu się spać w o wiele gorszych warunkach. Dla niego najważniejsze było to, że w pokoju znajdowało się łóżko, na którym mógł się przespać – a jeszcze mniejsze pomieszczenie obok, które pełniło funkcję łazienki i toalety było również miłym dodatkiem. Tym samym był też widok rozpościerający się za oknem tego pomieszczenia – miłym i ładnym dodatkiem, o który zresztą sam poprosił Morgana.
Dotarł w końcu do pokoju i od razu zauważył, że drzwi są niedomknięte. Oczywiście, że wydało mu się to podejrzane, bo przecież zamykał je na klucz, gdy rano opuszczał kwaterę. Przyjrzał się też zamkowi – był wyłamany, czego zresztą się spodziewał. Dłoń Calathala powędrowała w stronę sztyletu przy pasie, na którego rękojeści spoczęła. Co prawda, nie wydawało mu się, że zastanie tam kogoś, kogo nie powinno tam być, bo potencjalny złodziej do pokoju włamał się najpewniej wtedy, gdy on zajęty był pilnowaniem bezpieczeństwa Dinitris. Wszedł do środka i od razu zajął się sprawdzaniem, czy nie zginęło nic z tych kilku rzeczy, które tu zostawił. Wszystkie meble były na swoim miejscu, co także dotyczyło jego rzeczy, więc wyglądało na to, że tajemniczy złodziej nie ukradł stąd niczego. Dlatego też Cal ponownie opuścił pokój i udał do Morgana, licząc na to, że znajdzie go w jego kwaterach i nie będzie musiał przeszukiwać całego terenu klasztoru, aby go odszukać.
Na szczęście, trafił na Morgana tam, gdzie chciał, jednak mężczyzna właśnie gdzieś się wybierał.
– Nie zajmę ci dużo czasu, możemy rozmawiać, idąc tam, gdzie miałeś się udać – powiedział od razu elf. Jego rozmówca natomiast pokiwał tylko głową i nie odzywał się, pozwalając Calowi na to, żeby powiedział mu, z czym do niego przychodzi.
– Za dnia ktoś włamał się do mojego pokoju, wykorzystując to, że pilnowałem Dinitris. Drzwi były zamknięte na klucz, więc osoba ta musiała zniszczyć zamek, aby dostać się do środka… i właśnie to się stało. Nie wiem, co chciała albo chcieli tam znaleźć, ale myślę, że tego nie znaleźli, bo nie zginęło mi nic z rzeczy, które tam zostawiłem – opowiedział znajomemu. Tylko, że nie było to wszystko, co chciał mu powiedzieć, więc od razu odezwał się, nie dając Mroganowi zacząć mówić, jeżeli ten to planował.
– Patrząc na to wydarzenie, można pomyśleć, że albo myśleli, że jestem w posiadaniu czegoś, czego nie mam, albo może chcieli zabrać mi coś z rzeczy, które noszę przy sobie, żeby… może zmusić mnie do zrobienia czegoś, podjęcia ich tropu albo jeszcze czegoś innego – dodał na koniec. Co prawda, chciał jeszcze wspomnieć o samych drzwiach, jednak podejrzewał, że Morgan sam zaproponuje ich naprawę, skoro powiedział mu przecież, że zostały one zniszczone.
– Jutro wyślę kogoś, żeby zajął się tymi drzwiami, dobrze? - zaproponował mężczyzna. Cal pokiwał tylko głową, bo prawdę mówiąc, liczył właśnie na coś takiego. Ich naprawa mogłaby się odbyć wtedy, gdy jego po prostu nie będzie w pomieszczeniu – poza tym, przecież nie było też tak, że znał tu każdego, więc może chłopakom od Morgana będzie pracowało się lepiej, gdy jego tam nie będzie.
– Może niech mieszkańcy zwracają uwagę na jakieś dziwnie zachowujące się osoby. Myślę, że ten złodziej albo złodzieje, bo nie należy wykluczać, że jest tylko jeden, mogą pojawić się na terenie klasztoru ponownie – powiedział na koniec, a później pożegnał się ze znajomym, ponownie życząc mu dobrej nocy.
Ponownie znalazł się w swoim pokoju, zamknął za sobą drzwi, które i tak nie domknęły się do końca. Później ściągnął płaszcz i ekwipunek, który rozłożył w odpowiednich miejscach – płaszcz powiesił, elementy pancerza schował do szafy, łuk oparł o szafkę nocną, kołczan ze strzałami i sztylet położył na szafce nocnej. Został w tunice, spodniach i butach. Wolał zapewnić sobie bezpieczeństwo w nocy – mimo, że miał lekki i czujny sen – dlatego też przesunął kufer spod łóżka pod drzwi i zastawił je nim, sprawiając tym samym, że domknęły się one. Dodatkowo, jeśli ktoś będzie chciał je otworzyć, to elf na pewno usłyszy przesuwający się kufer po podłodze. W końcu ściągnął też tunikę, a także buty, gdy już usiadł na łóżku. Spojrzał jeszcze w stronę okna, podziwiając noce i pokryte gwiazdami niebo… a później położył się i spróbował zasnąć. Liczył na to, że noc minie spokojnie, chociaż domyślał się już, że jego sen będzie raczej niespokojny.
Dotarł w końcu do pokoju i od razu zauważył, że drzwi są niedomknięte. Oczywiście, że wydało mu się to podejrzane, bo przecież zamykał je na klucz, gdy rano opuszczał kwaterę. Przyjrzał się też zamkowi – był wyłamany, czego zresztą się spodziewał. Dłoń Calathala powędrowała w stronę sztyletu przy pasie, na którego rękojeści spoczęła. Co prawda, nie wydawało mu się, że zastanie tam kogoś, kogo nie powinno tam być, bo potencjalny złodziej do pokoju włamał się najpewniej wtedy, gdy on zajęty był pilnowaniem bezpieczeństwa Dinitris. Wszedł do środka i od razu zajął się sprawdzaniem, czy nie zginęło nic z tych kilku rzeczy, które tu zostawił. Wszystkie meble były na swoim miejscu, co także dotyczyło jego rzeczy, więc wyglądało na to, że tajemniczy złodziej nie ukradł stąd niczego. Dlatego też Cal ponownie opuścił pokój i udał do Morgana, licząc na to, że znajdzie go w jego kwaterach i nie będzie musiał przeszukiwać całego terenu klasztoru, aby go odszukać.
Na szczęście, trafił na Morgana tam, gdzie chciał, jednak mężczyzna właśnie gdzieś się wybierał.
– Nie zajmę ci dużo czasu, możemy rozmawiać, idąc tam, gdzie miałeś się udać – powiedział od razu elf. Jego rozmówca natomiast pokiwał tylko głową i nie odzywał się, pozwalając Calowi na to, żeby powiedział mu, z czym do niego przychodzi.
– Za dnia ktoś włamał się do mojego pokoju, wykorzystując to, że pilnowałem Dinitris. Drzwi były zamknięte na klucz, więc osoba ta musiała zniszczyć zamek, aby dostać się do środka… i właśnie to się stało. Nie wiem, co chciała albo chcieli tam znaleźć, ale myślę, że tego nie znaleźli, bo nie zginęło mi nic z rzeczy, które tam zostawiłem – opowiedział znajomemu. Tylko, że nie było to wszystko, co chciał mu powiedzieć, więc od razu odezwał się, nie dając Mroganowi zacząć mówić, jeżeli ten to planował.
– Patrząc na to wydarzenie, można pomyśleć, że albo myśleli, że jestem w posiadaniu czegoś, czego nie mam, albo może chcieli zabrać mi coś z rzeczy, które noszę przy sobie, żeby… może zmusić mnie do zrobienia czegoś, podjęcia ich tropu albo jeszcze czegoś innego – dodał na koniec. Co prawda, chciał jeszcze wspomnieć o samych drzwiach, jednak podejrzewał, że Morgan sam zaproponuje ich naprawę, skoro powiedział mu przecież, że zostały one zniszczone.
– Jutro wyślę kogoś, żeby zajął się tymi drzwiami, dobrze? - zaproponował mężczyzna. Cal pokiwał tylko głową, bo prawdę mówiąc, liczył właśnie na coś takiego. Ich naprawa mogłaby się odbyć wtedy, gdy jego po prostu nie będzie w pomieszczeniu – poza tym, przecież nie było też tak, że znał tu każdego, więc może chłopakom od Morgana będzie pracowało się lepiej, gdy jego tam nie będzie.
– Może niech mieszkańcy zwracają uwagę na jakieś dziwnie zachowujące się osoby. Myślę, że ten złodziej albo złodzieje, bo nie należy wykluczać, że jest tylko jeden, mogą pojawić się na terenie klasztoru ponownie – powiedział na koniec, a później pożegnał się ze znajomym, ponownie życząc mu dobrej nocy.
Ponownie znalazł się w swoim pokoju, zamknął za sobą drzwi, które i tak nie domknęły się do końca. Później ściągnął płaszcz i ekwipunek, który rozłożył w odpowiednich miejscach – płaszcz powiesił, elementy pancerza schował do szafy, łuk oparł o szafkę nocną, kołczan ze strzałami i sztylet położył na szafce nocnej. Został w tunice, spodniach i butach. Wolał zapewnić sobie bezpieczeństwo w nocy – mimo, że miał lekki i czujny sen – dlatego też przesunął kufer spod łóżka pod drzwi i zastawił je nim, sprawiając tym samym, że domknęły się one. Dodatkowo, jeśli ktoś będzie chciał je otworzyć, to elf na pewno usłyszy przesuwający się kufer po podłodze. W końcu ściągnął też tunikę, a także buty, gdy już usiadł na łóżku. Spojrzał jeszcze w stronę okna, podziwiając noce i pokryte gwiazdami niebo… a później położył się i spróbował zasnąć. Liczył na to, że noc minie spokojnie, chociaż domyślał się już, że jego sen będzie raczej niespokojny.
Ostatnio edytowane przez Calathal 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Dinitris
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 62
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje:
- Kontakt:
Po spokojnej nocy, bez niezapowiedzianych przygód, nastał nowy dzień pełen wyzwań. Dinitris wstała jak zwykle bardzo wcześnie, jeszcze przed pierwszym promieniem słońca. Ubrała się nieco cieplej i opuściła swój pokój po cichu, choć to nie lada wyzwanie zważywszy na głośno działającą klamkę i nienasmarowane zawiasy. Ale się starała. Dobrze wiedziała, że parę kroków dalej spał czujnym snem Calathal, którego nie chciała przypadkiem alarmować krzątaniem się po korytarzach. Niemal na paluszkach przeszła obok jego pokoju rzucając tylko okiem na uszkodzony zamek i pewnie zastawione czymś od środka skrzydło drzwiowe. Pamiętała jak ostatnim razem skończyło się podkradanie do niego, więc odpuściła sobie to tym razem i nie burząc jego spokoju, względnie cicho (czyli dla ludzkich uszu bezszelestnie) poszła dalej korytarzem na prowadzącym do schodów na dół, gdzie znajdowało się wyjście na podwórze. A tam z kolei jedyna brama na zewnątrz murów klasztoru, z której skorzystała. Takie poranne spacery trwały czasami do południa i tym razem nie było inaczej, a wręcz nieco dłużej. Oczywiście miała swój wytyczony szlak, prowadzący do odkrytej przez nią jaskini za wodospadem - o tej porze roku i przy aktualnych warunkach raczej lodospadu, gdyż woda w nim zamarzła, tworząc bajeczną półprzeźroczystą ścianę wewnątrz której biło źródło krystalicznie czystej wody. W środku wydrążonej w skale dziupli, znajdowało się na sklepieniu wiele sopli i piękne, gładkie ściany przepasane odkrytymi przez wieki wodnej erozji żyłami czystego srebra. Jej smocza natura przyciągała ją tu jak magnes i nakazywała stałe pilnowanie, aby to miejsce pozostawało nieodkryte i jej własnością. Była gotowa przepędzić stąd każdego intruza i spędzać tu większość dnia odkrywając nowe srebrne złoża za pomocą magicznych sztuczek. Srebro nie pociągało jej tak bardzo jak klejnoty, ale to miejsce miało swój urok i zamierzała kiedyś utworzyć tu swoje przytulne legowisko z małymi zapasami znalezionych i zrabowanych skarbów. Nie przeszkadzała jej tu relatywnie bliska odległość do klasztoru, bo jego mieszkańcy nie dbali o to co wokół nich i pod ich nosem, a ewentualne szlaki znajdowały się po drugiej stronie górskiego zbocza.
W swojej kryjówce, a nawet poza nią, ale na tej części gór mogła bez strachu przemienić się w złotołuską smoczycę i rozciągnąć, skurczone w małej osóbce elfki, smocze gnaty, co też z wielkim zadowoleniem uczyniła będąc jeszcze przed lodogrzmotem. Przemiana była bardzo efektowna, choć brakowało przy tym opisywanej w mitach magicznej chmury. Przypominało raczej koszmarną, w szybkim tempie, postępującą deformację każdej części ciała. Niektórym może nawet wydawała się ona bolesna, ale to na szczęście było jedynie wyolbrzymionym wrażeniem. Biorąc pod uwagę magiczny przebieg tegoż procesu, można snuć przypuszczenia, że rozrywanie skóry i rozciąganie kości nie może być odczuwane jako coś czego się nie poczuje i na pewno nie jest to miłe. Na szczęście nie było tak źle jak to wyglądało. Owszem, może nie należało to do najprzyjemniejszych chwil w jej życiu, ale gdyby miała to porównać do czegoś przytrafiającego się zwykłemu człowiekowi, to wybrałaby porównanie tego do skręcenia kostki, tylko tą kostką musiałoby być całe ciało. Na szczęście, jak przystało na kogoś jej rozmiarów, jej próg bólu był dość wysoki, inaczej nigdy by się na to nie zdecydowała. A było warto. Balansowanie na granicy świata ludzi i pradawnych kreatur było ryzykowne, lecz niosło ze sobą tyle korzyści, że warto było czasem ponieść dla niego straty.
Dinitris po rozprostowaniu skrzydeł i ogólnym rozciągnięciu zastałych stawów weszła do jaskini za wodospadem, aby rzucić okiem na swoje srebrne skarby. Mogłaby tam przeleżeć całe wieki, ale dzisiaj miała inne plany. Wycofała się do tyłu i weszła na pochyloną skałę, którą już dawno upatrzyła sobie jako idealny leżaczek z przepięknym widokiem na dolinę u podnóża gór. Czasem wypatrywała stąd czegoś do upolowania, czasem też tu przysypiała. Ale dzisiaj po prostu patrzyła w dół, leżąc jak wielki kot z ogonem schowanym pod masywnym skrzydłem.
Jej myśli sięgały dużo dalej niż wzrok. Na początku krążyły wokół orzeźwiającego widoku śniegu pokrywającego dywan z drzew na dnie doliny, potem zboczyły na chwilę do sytuacji ze wczoraj, w której to zastała otwarte drzwi od pokoju Calathala, a potem stała się właścicielką magicznego medaliku.
Wydała z siebie gardłowy odgłos niezadowolenia, gdy przypomniała sobie o straconej tydzień temu swojej bezcennej mapie. Smoczyca przymknęła powieki skupiając się na analizie faktów. Jej gadzia natura kazała jej znaleźć złodzieja na własną łapę, lecz z drugiej strony dostała przecież do pomocy Calathala. Lodowy elf mógł jej w tym pomóc za drobną opłatą. Był najemnikiem w pewnym sensie, a więc wystarczyło mu tylko trochę złota i sprawa załatwiona!
Niestety - z wibrującym westchnieniem ułożyła łeb na przednich łapach - nie lubiła się dzielić swoimi skarbami.
Ostatecznie, po długim namyśle, zdecydowała zapłacić mu srebrem, którego miała dość w swojej jaskini.
Smok podniósł się i wrócił do zamarzniętego wodospadu, gdzie zniknął za lodową zasłoną, aby po chwili wyjść pod postacią elfki trzymającej w garściach dwie grudki srebra, ważące przynajmniej po 2 funty każde z osobna. Z nadzieją, że uda się jej przekupić Calathala wróciła do klasztoru, gdzie życie już zdążyło się rozpędzić i przyjąć naturalny rytm. Było jeszcze przed porą obiadu, co wywnioskowała po pachnącym gulaszem dymie wydobywającym się z kuchennego komina. Skorzystała z tego, że wszyscy byli zajęci swoimi sprawami i w korytarzach panowała cisza i pustki i wyruszyła schodami do góry, gdzie znajdowały się pokoje mieszkalne. Tam spodziewała się znaleźć elfa. No chyba, że czekał przed drzwiami jej pracowni w podziemiach. Najpierw postanowiła sprawdzić czy nie ma go w jego pokoju. Podeszła do drzwi i zapukała trzykrotnie. Bryłki srebra wcześniej ukryła w sakwie przy biodrze.
W swojej kryjówce, a nawet poza nią, ale na tej części gór mogła bez strachu przemienić się w złotołuską smoczycę i rozciągnąć, skurczone w małej osóbce elfki, smocze gnaty, co też z wielkim zadowoleniem uczyniła będąc jeszcze przed lodogrzmotem. Przemiana była bardzo efektowna, choć brakowało przy tym opisywanej w mitach magicznej chmury. Przypominało raczej koszmarną, w szybkim tempie, postępującą deformację każdej części ciała. Niektórym może nawet wydawała się ona bolesna, ale to na szczęście było jedynie wyolbrzymionym wrażeniem. Biorąc pod uwagę magiczny przebieg tegoż procesu, można snuć przypuszczenia, że rozrywanie skóry i rozciąganie kości nie może być odczuwane jako coś czego się nie poczuje i na pewno nie jest to miłe. Na szczęście nie było tak źle jak to wyglądało. Owszem, może nie należało to do najprzyjemniejszych chwil w jej życiu, ale gdyby miała to porównać do czegoś przytrafiającego się zwykłemu człowiekowi, to wybrałaby porównanie tego do skręcenia kostki, tylko tą kostką musiałoby być całe ciało. Na szczęście, jak przystało na kogoś jej rozmiarów, jej próg bólu był dość wysoki, inaczej nigdy by się na to nie zdecydowała. A było warto. Balansowanie na granicy świata ludzi i pradawnych kreatur było ryzykowne, lecz niosło ze sobą tyle korzyści, że warto było czasem ponieść dla niego straty.
Dinitris po rozprostowaniu skrzydeł i ogólnym rozciągnięciu zastałych stawów weszła do jaskini za wodospadem, aby rzucić okiem na swoje srebrne skarby. Mogłaby tam przeleżeć całe wieki, ale dzisiaj miała inne plany. Wycofała się do tyłu i weszła na pochyloną skałę, którą już dawno upatrzyła sobie jako idealny leżaczek z przepięknym widokiem na dolinę u podnóża gór. Czasem wypatrywała stąd czegoś do upolowania, czasem też tu przysypiała. Ale dzisiaj po prostu patrzyła w dół, leżąc jak wielki kot z ogonem schowanym pod masywnym skrzydłem.
Jej myśli sięgały dużo dalej niż wzrok. Na początku krążyły wokół orzeźwiającego widoku śniegu pokrywającego dywan z drzew na dnie doliny, potem zboczyły na chwilę do sytuacji ze wczoraj, w której to zastała otwarte drzwi od pokoju Calathala, a potem stała się właścicielką magicznego medaliku.
Wydała z siebie gardłowy odgłos niezadowolenia, gdy przypomniała sobie o straconej tydzień temu swojej bezcennej mapie. Smoczyca przymknęła powieki skupiając się na analizie faktów. Jej gadzia natura kazała jej znaleźć złodzieja na własną łapę, lecz z drugiej strony dostała przecież do pomocy Calathala. Lodowy elf mógł jej w tym pomóc za drobną opłatą. Był najemnikiem w pewnym sensie, a więc wystarczyło mu tylko trochę złota i sprawa załatwiona!
Niestety - z wibrującym westchnieniem ułożyła łeb na przednich łapach - nie lubiła się dzielić swoimi skarbami.
Ostatecznie, po długim namyśle, zdecydowała zapłacić mu srebrem, którego miała dość w swojej jaskini.
Smok podniósł się i wrócił do zamarzniętego wodospadu, gdzie zniknął za lodową zasłoną, aby po chwili wyjść pod postacią elfki trzymającej w garściach dwie grudki srebra, ważące przynajmniej po 2 funty każde z osobna. Z nadzieją, że uda się jej przekupić Calathala wróciła do klasztoru, gdzie życie już zdążyło się rozpędzić i przyjąć naturalny rytm. Było jeszcze przed porą obiadu, co wywnioskowała po pachnącym gulaszem dymie wydobywającym się z kuchennego komina. Skorzystała z tego, że wszyscy byli zajęci swoimi sprawami i w korytarzach panowała cisza i pustki i wyruszyła schodami do góry, gdzie znajdowały się pokoje mieszkalne. Tam spodziewała się znaleźć elfa. No chyba, że czekał przed drzwiami jej pracowni w podziemiach. Najpierw postanowiła sprawdzić czy nie ma go w jego pokoju. Podeszła do drzwi i zapukała trzykrotnie. Bryłki srebra wcześniej ukryła w sakwie przy biodrze.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Dobrze przypuszczał, że jego sen będzie dość niespokojny przez to, co stało się z drzwiami. Mimo, że zastawił je i zadbał o to, żeby usłyszał, gdyby ktoś próbował je otworzyć, to i tak nocą zbudził się aż trzy razy. Wiedział też, że przecież jego sen zawsze był lekki i czujny, jednak nawet mimo tego, on i tak tej nocy tak naprawdę nie zapadł w taki… konkretny sen, a bardziej „odpoczywał” przez drzemki trwające około trzech godzin, które przerywane były tymi pobudkami.
W końcu zbudził się ponownie, jednak tym razem nie przez to, co wcześniej, a przez coś bardziej realnego. Był to odgłos pukania w drzwi, o którym Calathal wiedział, iż jest prawdziwy. Czyżby przez ten niespokojny sen zaspał na śniadanie i teraz w jego drzwi stukał jeden z mężczyzn, którzy dzisiaj mieli zająć się jego zniszczonymi drzwiami? Właściwie… było to możliwe, chociaż, gdy spojrzał w stronę okna, aby określić porę dnia, wydawało mu się, że czas na posiłek dopiero ma nadejść. Może się mylił, chociaż to oznaczałoby też, że zaspałby na rozpoczęcie swojej pracy, czyli na to, żeby kolejne kilka godzin spędzić na korytarzu, a konkretniej przed drzwiami pracowni Dinitris. Usiadł na łóżku i włożył buty, a później podszedł do drzwi i odsunął kufer na jego poprzednie miejsce, sprawiając też, że drzwi ponownie otworzyły się lekko.
Koszuli nie założył, bo… może zapomniał, a może – przekonany o tym, że do drzwi puka mężczyzna – po prostu uznał, że osobnik ten nie poczuje się jakiś zgorszony lub zakłopotany. Dlatego też otworzył drzwi, gotów na rozmowę z osobami, które przysłał tu Morgan. Tyle tylko, że pomylił się w ocenie sytuacji i górna – i naga – część atletycznej sylwetki elfa, owszem, została pokazana tuż przed oczami osoby stojącej przed drzwiami, ale… była to sama Dinitris, a nie ktoś, kogo się spodziewał.
Przez krótką chwilę patrzył się na kobietę, raczej zaskoczony jej obecnością w tym miejscu. Dopiero po tej chwili zrozumiał, do jakiej sytuacji doprowadziło to, że… źle ocenił wcześniejszą sytuację i odwrócił się w poszukiwaniu swojego odzienia.
– Przepraszam. Gdybym wiedział, że to ty stoisz za drzwiami, ubrałbym się, zanim bym je otworzył – odezwał się, podchodząc do miejsca, w którym leżała jego tunika. Nigdzie nie ruszyła się z miejsca, w którym zostawił ją wczoraj. Już nie stał też w wejściu i nie blokował go, więc elfka mogła wejść do środka, jeśli chciała.
– Zaspałem i osobiście po mnie przyszłaś? Coś stało się na terenie klasztoru i potrzebna jest moja pomoc? - Zaczął wypytywać, chociaż wydawało mu się, że najbardziej prawdopodobne mogłoby być to pierwsze. W każdym razie, czekając na odpowiedź Dinitris, założył już tunikę, a później zaczął dość szybko się ubierać – zabierając części pancerza i ekwipunku z miejsc, w których je zostawił wczorajszego wieczoru i od razu zakładając je na siebie.
– Tej nocy źle spałem i dlatego mogłem zaspać – odparł, próbując się wytłumaczyć, może nie wiedząc nawet, że nie o to chodzi. Tym bardziej, że nadal wydawało mu się, iż wcale nie zaspał na posiłek, a gdyby właśnie teraz zszedł na dół, to albo pomocnicy kucharza roznosiliby dopiero posiłek, albo nawet w jadalni nie byłoby jeszcze wszystkich, przez co chłopcy dopiero za chwilę może zaczęliby nosić między stołami tace z posiłkami.
– Wolałbym coś zjeść, zanim pójdziemy do twojej pracowni, więc, jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć, a jeśli nie… to spotkamy się na miejscu. Chociaż teraz i tak będę musiał jeszcze poczekać na mężczyzn, którzy wymienią drzwi do tego pokoju – mówił dalej, a krótko po tym, jak skończył, ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem na pewno były to osoby, o których wspomniał przed chwilą. To mogło też przerwać ich rozmowę.
– Przyszliśmy wymienić drzwi – powiedział męski głos i drzwi do pokoju się otworzyły. Za nimi stał wysoki mężczyzna w średnim wieku, a tuż za nim stał młodszy i niższy. Obaj wyglądali na dość silnych, a ubrani byli w to, w co każdy mieszkaniec tego budynku. Pierwszy miał lekki zarost, a w jego czarnych włosach dało się zauważyć zaczątki siwizny, chociaż jego oczy były brązowe i pełne życia. Drugi był gładko ogolonym blondynem o oczach w kolorze ciemnej zieleni.
– Śmiało, i tak… mieliśmy zamiar wychodzić, więc nie będziemy wam przeszkadzać – odparł Calathal, na co mężczyzna odpowiedział mu tylko skinieniem głowy.
– Macie dwa klucze? Jeden wziąłbym ze sobą, a drugim moglibyście zamknąć drzwi, gdy już skończycie – zapytał po chwili. Rozmówca znowu pokiwał głową i sięgnął do kieszeni, z której po chwili wyciągnął klucz. Wręczył go elfowi, a ten schował go do niedużej, wewnętrznej kieszeni płaszcza – wiedział, że stamtąd nie powinien mu wypaść.
Przeszedł kilka kroków, chcąc dotrzeć do sali jadalnej, jednak przypomniał sobie, że przecież nie jest sam. Dlatego też odwrócił się w stronę Dinitris i spojrzał na nią pytającym wzrokiem – w końcu nie odpowiedziała mu wcześniej, bo pukanie do drzwi prawdopodobnie zwróciło uwagę ich obojga.
W końcu zbudził się ponownie, jednak tym razem nie przez to, co wcześniej, a przez coś bardziej realnego. Był to odgłos pukania w drzwi, o którym Calathal wiedział, iż jest prawdziwy. Czyżby przez ten niespokojny sen zaspał na śniadanie i teraz w jego drzwi stukał jeden z mężczyzn, którzy dzisiaj mieli zająć się jego zniszczonymi drzwiami? Właściwie… było to możliwe, chociaż, gdy spojrzał w stronę okna, aby określić porę dnia, wydawało mu się, że czas na posiłek dopiero ma nadejść. Może się mylił, chociaż to oznaczałoby też, że zaspałby na rozpoczęcie swojej pracy, czyli na to, żeby kolejne kilka godzin spędzić na korytarzu, a konkretniej przed drzwiami pracowni Dinitris. Usiadł na łóżku i włożył buty, a później podszedł do drzwi i odsunął kufer na jego poprzednie miejsce, sprawiając też, że drzwi ponownie otworzyły się lekko.
Koszuli nie założył, bo… może zapomniał, a może – przekonany o tym, że do drzwi puka mężczyzna – po prostu uznał, że osobnik ten nie poczuje się jakiś zgorszony lub zakłopotany. Dlatego też otworzył drzwi, gotów na rozmowę z osobami, które przysłał tu Morgan. Tyle tylko, że pomylił się w ocenie sytuacji i górna – i naga – część atletycznej sylwetki elfa, owszem, została pokazana tuż przed oczami osoby stojącej przed drzwiami, ale… była to sama Dinitris, a nie ktoś, kogo się spodziewał.
Przez krótką chwilę patrzył się na kobietę, raczej zaskoczony jej obecnością w tym miejscu. Dopiero po tej chwili zrozumiał, do jakiej sytuacji doprowadziło to, że… źle ocenił wcześniejszą sytuację i odwrócił się w poszukiwaniu swojego odzienia.
– Przepraszam. Gdybym wiedział, że to ty stoisz za drzwiami, ubrałbym się, zanim bym je otworzył – odezwał się, podchodząc do miejsca, w którym leżała jego tunika. Nigdzie nie ruszyła się z miejsca, w którym zostawił ją wczoraj. Już nie stał też w wejściu i nie blokował go, więc elfka mogła wejść do środka, jeśli chciała.
– Zaspałem i osobiście po mnie przyszłaś? Coś stało się na terenie klasztoru i potrzebna jest moja pomoc? - Zaczął wypytywać, chociaż wydawało mu się, że najbardziej prawdopodobne mogłoby być to pierwsze. W każdym razie, czekając na odpowiedź Dinitris, założył już tunikę, a później zaczął dość szybko się ubierać – zabierając części pancerza i ekwipunku z miejsc, w których je zostawił wczorajszego wieczoru i od razu zakładając je na siebie.
– Tej nocy źle spałem i dlatego mogłem zaspać – odparł, próbując się wytłumaczyć, może nie wiedząc nawet, że nie o to chodzi. Tym bardziej, że nadal wydawało mu się, iż wcale nie zaspał na posiłek, a gdyby właśnie teraz zszedł na dół, to albo pomocnicy kucharza roznosiliby dopiero posiłek, albo nawet w jadalni nie byłoby jeszcze wszystkich, przez co chłopcy dopiero za chwilę może zaczęliby nosić między stołami tace z posiłkami.
– Wolałbym coś zjeść, zanim pójdziemy do twojej pracowni, więc, jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć, a jeśli nie… to spotkamy się na miejscu. Chociaż teraz i tak będę musiał jeszcze poczekać na mężczyzn, którzy wymienią drzwi do tego pokoju – mówił dalej, a krótko po tym, jak skończył, ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem na pewno były to osoby, o których wspomniał przed chwilą. To mogło też przerwać ich rozmowę.
– Przyszliśmy wymienić drzwi – powiedział męski głos i drzwi do pokoju się otworzyły. Za nimi stał wysoki mężczyzna w średnim wieku, a tuż za nim stał młodszy i niższy. Obaj wyglądali na dość silnych, a ubrani byli w to, w co każdy mieszkaniec tego budynku. Pierwszy miał lekki zarost, a w jego czarnych włosach dało się zauważyć zaczątki siwizny, chociaż jego oczy były brązowe i pełne życia. Drugi był gładko ogolonym blondynem o oczach w kolorze ciemnej zieleni.
– Śmiało, i tak… mieliśmy zamiar wychodzić, więc nie będziemy wam przeszkadzać – odparł Calathal, na co mężczyzna odpowiedział mu tylko skinieniem głowy.
– Macie dwa klucze? Jeden wziąłbym ze sobą, a drugim moglibyście zamknąć drzwi, gdy już skończycie – zapytał po chwili. Rozmówca znowu pokiwał głową i sięgnął do kieszeni, z której po chwili wyciągnął klucz. Wręczył go elfowi, a ten schował go do niedużej, wewnętrznej kieszeni płaszcza – wiedział, że stamtąd nie powinien mu wypaść.
Przeszedł kilka kroków, chcąc dotrzeć do sali jadalnej, jednak przypomniał sobie, że przecież nie jest sam. Dlatego też odwrócił się w stronę Dinitris i spojrzał na nią pytającym wzrokiem – w końcu nie odpowiedziała mu wcześniej, bo pukanie do drzwi prawdopodobnie zwróciło uwagę ich obojga.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości