Rododendronia[Na skraju miasta] - Spokojne dni

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Awatar użytkownika
Mezzrat
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mezzrat »

Promienie wpadające przez ażurowe drewniane kraty przesłaniające gotyckie okienka zdawały się migotać: setki świetlnych punkcików zawieszonych w powietrzu, w bardzo ciężkim powietrzu wypełniającym gęsto niewielki pokoik w barwach sepii. Drewniana boazeria na ścianach potęgowała cień każdego kąta, wyryte w dębinie misterne dekoracje, damy, rycerze i smoki, zdawały się poruszać za każdym razem, gdy padały na nie cętki światła, rozproszone i tak w złotym dymie unoszącym się z fajki Mistrza siedzącego przy biurku. Zdawało się, że cała wynajęta komnatka niesławnej gospody na obrzeżach miasta stara się odsunąć od tego miejsca. On siedział w centrum, a ściany jak gdyby nagle poszerzały objętość pomieszczenia, przydawały mu celowo metrażu albo wyginały się w łuki. Strop, jeśli gdzieś tam był, to na tyle wysoko, by nie dało się go zrazu dostrzec. Ginął w mroku, nawet jeśli wysłać tam kłąb dymu. Wszystko pochłaniała ciężka maniera tenebrosa, i tylko dlatego, że okna musiały być zasłonięte - dwa szczelnymi okiennicami, jedno kratownicą. Świetlne punkty, migoczące przebłyski ze świata na zewnątrz. Gwiazdy dnia.
Dymny wąż wysunął się spomiędzy warg Mistrza, by rozproszyć się gdzieś poza skupiskiem świateł, poza granicą widzenia. Kopertę leżącą na biurko rozcięto prosto, dokładnie, by nie naruszyć w żaden sposób jej zawartości. Ale wewnątrz i tak był tylko list, karta z szarego papieru zapisana drobnym pismem. Nieszyfrowanym, może niebezpiecznie. Może należało znaleźć nowego informatora.
Kolejny kłąb dymu; zapadnięta, blada klatka piersiowa poznaczona starymi bliznami uniosła się spazmatycznie i opadła, na długo pozostając w bezruchu. Narzuta z wilczym łbem spoczywała na zasłanym łóżku, wraz z koszulą i skórzanym kubrakiem obszywanym futrem. Mistrz otworzył oczy.
A więc wiadomości były dwie: potencjalnie dobra oraz gorsza, bo dotycząca przeszłości i niezałatwionych niegdyś spraw. Teraz należało skupić się na tej pierwszej. Głosiła: wrogowie rodu Tal Ancar przeżywają kryzys. Kilku dostarczycieli towaru odmówiło usług po jakiejś przykrej sytuacji z ludźmi uprawiającymi ziemię. Czy jakiś wróg może być lepszy od wroga osłabionego? Zagubionego we własnej sytuacji, ale sądzącego, że nikt szczególny o tym nie wie? Jeśli zwierzęta uczynią dla własnej korzyści wyłom w murze, jeśli czas skruszy cegły, należy zaraz uderzyć - i mur upadnie. Co za prosta sprawa. Co za słuszne ustawienie gwiazd! Jeśli grać po zwycięskiej stronie, to tylko mając na podorędziu siatkę szpiegów. Siedzieć jak pająk na jej środku i pociągać za odpowiednie sznurki, przyciągać prawdziwe informacje, czasami wypuszczać fałszywe, budować swój własny porządek. Dobrze będzie pokazać światu, że sir Eldan zwycięża. Dobrze będzie zbudować wokół niego jeszcze większą legendę, niż to się już działo - to przyciągnie ludzi chcących walczyć po jego stronie, to zbuduje jego dwór. A więc dobrze będzie wmawiać, że oto Eldan Tal Ancar ma prawdziwą władzę, a samemu ukrywać się póki co w bezpiecznym cieniu. Do czasu, aż jego śmierć będzie już uzasadniona, kiedy sprawy ułożą się jak należy.
Ale ta druga wieść… ta była o wiele bardziej męcząca. Ta kazała mu zapalić zioła, za posiadanie których w tej dziwnej krainie najpewniej należałoby go ukarać. Bo i była to wieść z tą właśnie krainą związana. A więc zdarzyło się, że gdyby Mistrz zaledwie przekroczył jej granice, już angażował się sekretnie w tutejszą politykę. Trafił na warownię, którą nazywano niezdobytą. Jakże ironicznie brzmiałby ten tytuł, gdyby sam ją zdobył! Słodka rodzina królewska, miłe miasteczko, solidne ugruntowanie polityczne i gospodarcze. Nie zdołał przedrzeć się na dwór, ale zdołał użyć podstępu.
Zatruć następcę tronu, a potem zjawić się przed królem i oznajmić, że on to jest jedynym człowiekiem w okolicy, który zna lekarstwo. Gdyby jeszcze trucizna nie była trucizną - ale niespotykanym przekleństwem? Czarna magia, więcej nic! Musiało się to udać. Książę przeklęty, ale Mistrz… Mistrz musiał wówczas zmienić plany.
Ile czasu mogło minąć? Rok może. A teraz nadchodziła wiadomość, że ów przeklęty książę błąka się po świecie, bezmyślny król zaś czyni co może, by doprowadzić do katastrofy i zdradzenia sekretu przeklętego syna. I pytanie: cóż tedy czynić?
Mistrz przeczesał palcami grube włosy i z powrotem przymykał oczy. Pomyśli o tym jeszcze. Pomyśli. Podobne błędy miał w zwyczaju eliminować, ale ta sytuacja zbyt wymknęła mu się spod kontroli, by mógł ją tak łatwo zdusić. Pomyśli. Czym teraz powinien się właściwie przejmować, to była sytuacja obecna: zmobilizować Eldana do gromadzenia ludu. Lepszej sytuacji nie będzie.
Zerwał się z krzesła, przywdział z powrotem, list schował. Kiedy opuszczał komnatę, złoty dym przybierał kształt dzikich bestii, goniących się wzajemnie między nogami biurka.


W karczmie był przed czasem. Zajął stolik gdzieś na uboczu i z przyjaznym uśmiechem prosił karczmarza o specjalne ugoszczenie Eldana Tal Ancar i przyprowadzenie go tutaj, gdy tylko się zjawi. Od kominka rozbrzmiewała jakaś niewesoła szanta, ale i tak co i raz wybuchano śmiechem. Światło wpadające przez duże okna wypełniało ciepło wnętrze pachnące miodem i przyprawami.
Ani śladu ciężkiego dymu gdziekolwiek poza umysłem Mistrza.
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Gdzie się podziali ci wszyscy ludzie, którzy niedawno otaczali ich ze wszystkich stron? Gdzie starsze panie z laseczkami i śmiesznymi nakryciami głów, gdzie wesołe dziewczęta w kolorowych sukienkach wystających spod grubych kożuchów? Gdzie energiczni chłopcy próbujący dorównać swym ojcom, gdzie nieszczęsne urwisy biegające między nogami dorosłych i... rzucający w ciebie kamykami?
        Umm nie mógł sobie przypomnieć, kiedy wszystko wróciło do normy. Niedawne spotkanie tak bardzo go pochłonęło, że nawet nie zauważył co dzieje się z otoczeniem. Teraz zaś w głowie miał tylko jedno: w Rododendronii magia jest zakazana. Właśnie dlatego, za swoje istnienie przypłacił różyczką fioletu i czerwieni na ramieniu. Ale przecież pan Eldan Tar Ancal nie uznał go za zagrożenie. Nie kazał mu zmykać jak najszybciej, nie wyzwał go, nie groził palcem. A przecież on też jest stróżem prawa, prawda? Zamiast tego był bardzo miły, aż smutno było opuszczać go na tę chwilę. Lecz wkrótce mieli się znów spotkać. Rycerz chciał tego. Może jego towarzyszka również? Była całkiem urocza, choć taka... Niedostępna. Ale skoro nawet mistrz Mezzrat wyraził zainteresowanie osobą maie, to z pewnością i Lea nie miała nic przeciwko. Umm wierzył w każde wypowiedziane pod jego adresem słowo. Rzadko kiedy zakładał, że ktoś kłamie i być może dlatego nie mógł zauważyć prawdziwych intencji tajemniczego jegomościa z wilkiem na ramionach. A najpewniej nie były tak niewinne, jak chciał wierzyć Umm.

        Chmury rozszalały się na dobre. Plotkowanie sprawiło, że straciły rachubę czasu i zapomniały, że w całej Alaranii to one są mistrzyniami szydełka. Kolejne baletnice uciekały spod igiełek, tworząc na ziemi coraz piękniejszy i grubszy koc. Ciemierniki rododendrońskie żałowały tylko, że narzuta ta jest taka zimna. Dlaczego koronkowe sukienki baletnic nie mogły być ciepłe i delikatne? Czemu ich ramiona i smukłe obcasy kłuły, zamiast pieścić? Kiedy znudzone dziewiarki zużywały kolejne metry włóczek i nici, wesoło podśpiewując, baletnice spadały, by w ostatnich chwilach swego istnienia roześmiać się, a potem zamienić we własne łzy. Śmiech wzruszał, ale i zapowiadał mróz.

        Za bramą miejską kolejny kamyczek przeleciał tuż przed nosem chłopca. Przez cały ten czas szedł, trzymając mocno pasek worka i nawet nie patrzył, dokąd prowadzą go nogi. A przecież miał cel. Musiał odnaleźć kartografa, choć nie znał miasta. Rozmyślania zupełnie go rozproszyły. Przez to nie zauważył, gdy w jego otoczeniu znów pojawili się ludzie. Jedna twarz była nawet znajoma.
- Hej, donosicielu! Teraz chętnie się z tobą pobawię.
        Umm zatrzymał się gwałtownie.
- Donosisz listy, ale i kłopoty, nie?
        Błyszczące gwiazdami oczy spotkały się z wyblakłoszarymi chłopca naprzeciwko. To był ten, który nabił mu krwiaka. Znowu zachowywał się dziwnie. Maie próbował zrozumieć dlaczego. Potem jednak zwrócił uwagę na dwójkę stojącą za nim. Niewysoki blondynek o spiczastych uszach i przypominający małą beczułkę brunet o bardzo kanciastych rysach twarzy. Razem tworzyli naprawdę ciekawą grupkę. Każdy jego członek wydawał się nie pasować do reszty, a jednak widać było, że razem czują się silni, że rozumieją się bez słów i że... lepiej z nimi nie zadzierać.
- Przepraszam, ale niestety nie mam już czasu na zabawę. – powiedział Umm, próbując być bardzo grzecznym, ale i pewnym siebie. Poprawił worek na plecach i ruszył dalej przed siebie. W głowie powtarzał sobie, że jakkolwiek może się mylić co do tych dzieci, nie powinien ryzykować. Jak to mówił bibliotekarz Nie musi cię kochać cała Alarania. Cóż, teraz te słowa znów zaczynały nabierać sensu. Tylko ciężko było tak zostawić coś w tyle, zbagatelizować i robić swoje. Maie czuł świdrujące jego plecy spojrzenia. Powietrze, mimo padających coraz intensywniej płatków śniegu, zrobiło się jakby cieplejsze. A może to tylko ta ludzka forma znów wariowała? Ach, czemu starszy maie nie powiedział mu, że nawet książe z bajki, przeniesiony do rzeczywistości, będzie reagował jak każdy inny przedstawiciel rasy ludzkiej?
- Ale ty się bardzo chcesz z nami bawić! – usłyszał za sobą. Chwila ciszy, kilka kroków dalej, coś znów go uderzyło. Lekko, ale skutecznie. Kolejny siniak, między łopatkami. – W kotka i magiczną myszkę, nie?
        Maie spojrzał przez ramię akurat w momencie, gdy trójka za nim ruszyła. Biegli w jego stronę śmiejąc się i strojąc paskudne miny. Czego oni chcieli? Czy, w przeciwieństwie do Eldana, uważali, że taki przejaw magii jak on, jest niedopuszczalny? Mogliby przecież powiedzieć wprost, że nie powinien być w tym mieście. Przecież by im uwierzył i nie śmiał się sprzeczać, w obliczu ostatnich wydarzeń. Zniknąłby im z oczu najszybciej jak to możliwe.
        Nie próbował już łagodzić sytuacji. Ruszył pędem przed siebie, z oczami otwartymi szeroko, a resztą ciała tak już rozgrzaną ze strachu, że kożuch wydał się zbędny. Biegł, nie myśląc dokąd. Po prostu jak najdalej od grupki za jego obolałymi plecami. Choć, właściwie nie czuł już żadnego bólu. Przyzwyczaił się, a emocje były dodatkowym znieczuleniem. Mimo to wcale nie uśmiechało mu się zostanie ukamieniowanym przez rododendrońskie kocurki. Umm nie był pewien, jak dokładnie wygląda kamieniowanie, ale wydawało mu się, że to właśnie mu zagraża.
        Chłopcy za nim rozkrzyczeli się na dobre. Rzucali czym popadnie, licząc, że ofiara znów po części straci swą materialną powłokę. Dodatkowo ścigali się w co kreatywniejszym i bardziej obraźliwym wyzywaniu obcego. Ściągali uwagę przechodniów, którzy obrzucali ich niezadowolonymi spojrzeniami. Śnieg pada, wiatr coraz mocniejszy, a tu jeszcze taka zgraja.
        Umm pędził główną ulicą, starając się nie wpaść na żadnego z mieszkańców. Było to jednak trudne, szczególnie gdy plątały mu się nogi i nie wiedział, co właściwie robi. Wbiegł więc na środek drogi, tam, gdzie wozy, konni i karoce mijają się w powolnym, pozbawionym uczuć marszu. Od razu prawie wpadł pod kopyta koni ciągnących wóz z różnego rodzaju ładunkami. Zwierzęta wierzgnęły, woźnica krzyknął, wóz podskoczył, a maie poczuł, jak robi mu się coraz goręcej. Niech cały śnieg spadnie na niego, by nie miał przed kim się wstydzić i by ochłodził rozgorączkowane czoło!
- Przepraszam, przepraszam! - krzyczał i biegł dalej.
        To nie był dobry początek jego przygody w Rododendronii. Umm zdecydowanie bardziej wolał słuchać zapierających dech w piersiach historii, niż je przeżywać. No, chyba że pełno w nich motylów, świateł i gorących babeczek z lukrem. I może jeszcze wesołych skowronków i pachnących magnolii. Mile widziane byłyby też gwiazdy na nieboskłonie i wspaniała, pusta przestrzeń, pojawiająca się nagle pod twoimi stopami, zamiast pewnego bruku...
        Nie. Moment. Nie, tego Umm nie pragnął w swojej historii. Dlaczego więc...
- Głuuuuuupiiii!
        Dopiero krzyk kanciastotwarzego łobuza wybudził Umm. Bruku naprawdę nie było. Jasnowłosy chłopiec spadał. Po ludzku, tak jak spadają ciała podlegające podstawowym prawom fizyki — szybko i nieodwołalnie.

        Kto wymyślił miasta z poziomami? Wszystkie powinny znajdować się na rozległym, równiutkim obszarze. To by było o wiele bezpieczniejsze. Tylko że... Nie tak samo bajeczne.
        Białozor wykorzystał pęd, by nie tracąc prędkości wystrzelić przed siebie i zatoczyć koło. Akurat, by nabrać w płuca powietrze i ponownie wznieść się do góry, jeszcze wyżej niż do tej pory był. Minął poziom, na którego skraju stała trójka łobuzów i z rozdziwaionymi ustami patrzyła na ptaka. Ten nie poświęcił im już ani chwili uwagi. Wypatrzył świątynną wieżę i tam się właśnie skierował. Leciał powoli, beztrosko. Odpoczywał na wietrze, choć śnieg ograniczał widoczność. Prądy powietrza idealnie prowadziły go do celu. Wkrótce zasiadł w okienku wieży i znów zamienił w człowieka. Trochę nieprzemyślanie, bo okienko było małe, więc uderzył się w głowę i wywrócił do tyłu. Ale nie szkodzi. To nic. Najważniejsze, że nikt go nie gonił. Teraz mógł zwyczajnie odetchnąć.
        Na szczycie wieży, tuż pod spiczastym dachem stała żelazna misa z węgielkami pływającymi w złocistym płynie. Węgielki płonęły. Było ciepło. Przyjemnie. Umm wstał i wyciągnął dłonie w stronę źródła ciepła. Jak zwykle były czerwone od zimna, więc kiedy je grzał, było mu niemal tak przyjemnie, jak gdyby w historii pojawiły się jednak gorące babeczki z lukrem...
        Wciąż jednak miał swoją małą misję i nie powinien o tym zapominać. Krótka przerwa nie zaszkodzi, ale wkrótce musiał znowu ruszać, by zdążyć do kartografa przed spotkaniem z nowymi przyjaciółmi. Usiadł więc przed misą, opierajac się delikatnie o zimny kamień ściany i z worka wyciągnął swą ukochaną księgę.
        Heroglobina była niewzruszona. Wyglądała tak samo, jak zawsze, i to pokrzepiało. Szczególnie jej jarzący się diamencik, który przypominał, że księga jest czymś więcej niż zwykłym przedmiotem-dla maie była żywą istotą. Przyjaciółką.
        Otworzył ostrożnie, z czułością strony i poprosił o odnalezienie informacji o kartografie. Heroglobina zaszeleściła kartkami... Ale maie nie zdążył zobaczyć, co pokazuje, gdyż oczy zasnuła mgła, a powieki opadły, by sny nie przestraszyły się jasności.

        Słońce chowało się już za horyzontem, gdy przed sierocińcem pojawiła się kolejna osoba. Zbliżała się szybko, prawie biegła przyciskając tobołek do piersi. Wystawał z niego niewielki rulon. Istota ta była wyraźnie zdenerwowana. Było już tak późno, a on dopiero się pojawił! Eldan i Lea musieli na niego czekać, dłużej niż można by zakładać, a mimo to wciąż tu byli. Siedzieli na placu przed sierocińcem i właśnie dostrzegli zbliżającego się nowego znajomego. Ten zaś, kiedy tylko również ich zobaczył, nagle poweselał. Wszystkie troski w jednej chwili wyleciały mu z głowy.
- Przepraszam bardzo, panie Eldanie i pani Leo! - wykrzyknął, gdy był już kilka stóp od rycerza. - Mam nadzieję, że sierociniec ugościł was dobrze w tym czasie.
        Oczywiście nie wiedział, co mówi. Nie domyślał się funkcji wielkiego budynku wyrastającego przed nim. Założył jednak, że tacy bohaterowie mogą tam dostać wygodny fotel i herbatkę. A może po prostu chciał wierzyć, że w jakiś sposób oczekiwanie upłynęło im lepiej, niż zakładał. Całe szczęście, nawet jeśli tak nie było, rycerz nie pokazał tego po sobie i wkrótce cała trójka ruszyła dalej przed siebie. Teraz nie musiał się już obawiać, że zgubi drogę, że ktoś go zaatakuje... Na przykład te dzieci, których główki wystawały znad parapetów okien sierocińca i te, które porządkowały plac. Umm poczuł dziwny ucisk w żołądku na ten widok. Dlaczego tam było ich tak wielu? I dlaczego mieli ubranka tak podobne do tych, które nosiła trójka łobuzów? Maie miał szczerą nadzieję, że opuści to miejsce jak najszybciej, bo jedyne co mu przychodziło do głowy, to myśl, że miejsce to jest specjalną szkołą urwisów. Kotków, które mają ścigać magiczne myszki.
Awatar użytkownika
Eldan
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek.
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Eldan »

        Ruszyli względnie wąską ulicą prostopadłą do sierocińca, która w niedalekiej przyszłości miała doprowadzić ich do głównego traktu, z którego będą mogli ruszyć w dalszą drogę ku gospodzie.

        - Często przebywasz wśród ludzi? - zapytał niedługo po tym jak wyruszyli spod sierocińca. Z pewnością słowa wypowiedziane przez istotę w postaci młodego chłopca zostały wypowiedziane z powodu niewiedzy dotyczącej tego miejsca i nie wzbudziły żadnych negatywnych emocji ze strony Eldana, a jedynie chęć tego, aby przekazać mu wiedzę o miejscach takich jak to.

        Budynki otaczały ich z obu stron, co jakiś czas można było dostrzec jakiegoś włóczęgę lub siedzącego żebraka. Drewniane tabliczki nad głowami mieniły się różnorodnymi nazwami lokalów, które prezentowały najróżniejsze usługi. Z pewnością ta mała dzielnica była pełna niezależnych handlarzy i rzemieślników, chociaż... nie tylko. W oddali, po lewej stronie, można było dostrzec dwie kurtyzany, które wabiły wdziękiem strudzonych wędrowców i bogatych mieszkańców szukających zainteresowania, niekiedy oferując nawet darmowe pokazanie kawałka nagiego ciała, aby rozpalić żądzę przemykających obok mężczyzn. Do zmierzchu zostało jednak jeszcze trochę czasu, a takie eksponowanie ciała w dzielnicy z dużą ilością usług handlowych przed zmierzchem, było niemile widziane dla wizerunku miasta a także dla jego władz. Jedna z dziewczyn, ubrana skąpo w dwuczęściową zwiewną sukienkę, zakrywającą tylko wrażliwe miejsca oraz kawałek brzucha, zauważyła zbliżającą się trójkę i delikatnie, niepewnym krokiem wyszła naprzeciw szlachcicowi. Miała nie więcej niż dwadzieścia parę wiosen.

- Heeeej... chciałbyś się może trochę... zabawić? - uśmiechnęła się zalotnie, z jej oddechu można ledwo można było wyczuć zapach alkoholu. Jej dłoń po chwili powędrowała w kierunku policzka Eldana, została jednak zatrzymana nim go dosięgnęła przez inną kobiecą dłoń, zaś wzrok damy lekkich obyczajów od razu skierował się w stronę Lei.

        - Lea... dam sobie radę. - zwrócił się w kierunku swojej towarzyszki, która po chwili puściła dłoń nieznajomej. Drugi raz dziewczyna jednak nie próbowała sięgać w stronę szlachcica, starała się po cichu oddalić od tych dwojga, jednak została zatrzymana przez wysokiego szatyna.

        - Idź po właściciela. - polecił jej krótko, zaś ona tylko skinęła głową i wspólnie z drugą kurtyzaną schowały się do budynku. Niecałą minutę później, z dwóch bocznych uliczek wyszło dziewięcioro oprychów, którzy stanęli w taki sposób, aby uniemożliwić wyjście z uliczki.

        - Któż by pomyślał, że taka dziewczyna może mieć na myśli taką zabawę. - zawołał i uśmiechnął się lekko, a następnie gestem poprosił towarzyszkę o przypilnowanie młodego Umm.

        - Chciałem się spotkać z szefem, a nie z bydłem... - powiedział to na widok rzezimieszka z stalową obręczą w przekutym nosie. - Gdzie...

        - Morda! - wykrzyknął mężczyzna z prawej strony, lekko górujący wzrostem nad szlachcicem, drugi z kolei głos był z lewej strony, pochodzący od niewiele niższego oprycha. - Właśnie! Morda śmieciu!

        Z twarzy Eldana zniknął uśmiech a pojawił się dobrze widoczny grymas. Ruch w kierunku nieprzyjemnego oprycha po lewej stronie, skończył się odczepieniem miecza razem z pochwą i wycelowaniem głowicy miecza prosto w twarz bandyty, złamany nos rozbryzgał krew w miejscu, w którym przed chwilą stał, a on sam upadł kilka stóp dalej odrzucony spóźnioną reakcją. Zaraz po nim, spadły również trzy czerwone zęby. Reszta oprychów chciała zareagować i rzucić się na niego, ale ruch ofensywny zamieniła w przejście do defensywy na widok leżącego oprycha. Jeden z nich jednak nie zawahał się kontynuować ataku i to właśnie on stał się następną przeszkodą bruneta. Zabiegając wojownika z prawej strony, miał nadzieję na brak natychmiastowego kontrataku ze strony szlachcica. Był jednak w błędzie. Dobry obrót i celnie wymierzone uderzenie tyłem skórzanego buta, w którym znajdowało się stalowe wzmocnienie spowodowało ochlapanie drzwi nocnego przybytku krwią, a sam przeciwnik padł pod ścianą tegoż budynku. To zakończyło nierówną walkę, a reszta rzezimieszków albo rozpierzchła się, uciekając tam, skąd przyszli, albo składając swych współpracowników do całości, starała się nie wdawać w dalszą walkę. Szlachcic nie musiał już długo czekać na właściciela tego lokalu, który od razu rozpoznał z kim ma do czynienia...

        - Zabieraj swoje panienki z ulicy, a to co zostawiły ma być wyczyszczone. - wskazał pozostawioną krew na środku ulicy oraz drzwiach przybytku - Dziewczynki lepiej niech nie wychodzą przed zmierzchem z lokalu, a ty odwiedzisz teraz każdy sklep na tej ulicy i przeprosisz za to zamieszanie... - podniósł swój głos - ... ALBO - ponownie zmienił ton głosu - ... to będzie ostatni twojego lokalu jak i twojego pobytu w tym mieście. Zrozumiano?

        Kilkadziesiąt minut później cała trójka kontynuowała swoją drogę do głównego traktu.

        - Nie znosisz zbyt dobrze krytyki, mam rację? - zapytała Lea
        - Ejj! - zawołał w jej stronę - Po prostu nie lubię chamstwa.
        - Ta... widziałam.
        - A ty nie lubisz, gdy dotykają to co twoje, tak?
        - Skąd takie wnioski?
        - Widziałem twoją reakcję, gdy ta dziewczyna próbowała mnie dotknąć! - zawołał z uśmiechem w jej stronę.
        - Od kiedy ty jesteś mój, hę? - nie potrafiła skonstruować na szybko odpowiedzi, więc odbiła nieprzemyślanym pytaniem.
        - Pamiętam jak kiedyś mówiłaś, per 'Mój Dowódca' całkiem dawno temu, już zapomniałaś?
        - To nie ma nic wspólnego! Zwracałam się tak tylko z grzeczności, byłam niezwykle wdzięczna wtedy, że dałeś mi możliwość dołączenia do twojej drużyny... I nic więcej! - zawołała przystając na chwilę przed wyjściem z ulicy.
        - No tak... A potem zaczęłaś mi mówić po imieniu... To chyba lepiej niż 'Mój Dowódca'. - kontynuował droczenie się z nią, również przystanął, aby kontynuować żywą rozmowę, którą niezwykle rzadko mógł z nią przeprowadzać.
        - Przecież sam mi kazałeś zwracać się do ciebie po imieniu! - zawołała ponownie.
        - To tak nie jest lepiej?
        - N-Nie... Znaczy... Argh... - mruknęła ze złości - Przestań! - ruszyła do przodu w kierunku karczmy zostawiając w tyle Umm i Eldana.

        Szlachcic uśmiechnął się szeroko po całej rozmowie i również kontynuował drogę do gospody...
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Drobne kamyczki chrzęściły pod podeszwami. Wyznaczały zabawny rytm ich kroków, jakby każde działanie miało swoją melodię. Przy cichym śmiechu śnieżynek, gęstym i perlistym, ten dźwięk wydawał się nadawać tempo muzyce. Odliczało ładnie czas do jej końca. Chrup, chrup, chrup... I minęły trzy sekundy. Z nieba na idącą trójkę spadło trzydzieści śnieżynek i trzydzieści różnych głosików wypełniło pustą od dźwięków przestrzeń wysokim C-dur. W uszach innych to ciężkie buciory rycerza głośno zaznaczały swoją obecność, podobnie jak tylko odrobinę lżejsze Lei. Maie spojrzał na nią spomiędzy jasnych pasm włosów opadających mu na oczy, kiedy szedł pochylony do przodu i obserwował pokrywający się śniegiem bruk. Wydawała się taka pewna siebie i jakby oswojona z każdą sytuacją. Nic nie mogło jej wytrącić z równowagi. Umm nie miał pojęcia. Co może myśleć na temat jego obecności z nimi. Zaczął się za to zastanawiać nad inną kwestią: Jak to właściwie jest, że kobieta jest rycerzem? Czy może raczej... rycerką? Nawet nie wiedział jak to określić. Oczywiście słyszał o wielu kobietach-wojowniczkach, jednak jeszcze nigdy z żadną nie miał do czynienia tak jak dzisiaj. Dlatego z reguły opowieści czy migająca w oddali postać kobiety w zbroi wydawała się czymś nie do końca pewnym i niezwykłym. Tymczasem tutaj nikt nie zwracał specjalnie na nią uwagi. Nie w sposób inny niż na Eldana. To naprawdę było ciekawe. Dlaczego właściwie chciała robić to, czym w większość zajmują się mężczyźni? Jej chód, choć żołnierski, wciąż zachował pewną kobiecą grację, więc chyba nie pragnęła za wszelką cenę być jak mężczyźni. Chociaż z drugiej strony, czy takie dzielenie istot na zachowujących się odpowiednio do swojej... płci — jak to nazywają mądre książki — jest sprawiedliwe? Czy Umm mógł powiedzieć, że „prawdziwy z niego mężczyzna”? Może powinien zacząć nosić miecz i spluwać innym pod nogi? Zerknął tym razem dyskretnie na rycerza. Ciekawe czy on też pluje? Wtedy, jak na zawołanie ten zadał pytanie.
        - Dużo częściej wśród zwierząt i chmur — odpowiedział Umm bez namysłu, bo też tym razem pytanie nie sprawiło mu żadnej trudności. Był z siebie dumny, że choć raz udało mu się odpowiedzieć „tak po prostu”. - Czy... to źle? Widziałem te dzieci. Mam nadzieję, że były dla was milsze, niż dla mnie. – urwał na chwilę, by wspomnieć siniaki, ale równie szybko jego brwi uniosły się, w typowym wyrazie zainteresowania. – Czy odwiedzanie sierocińca to część twoich obowiązków?
        Nie wiedział, jak nieodpowiednia i nietaktowna mogła być część jego słów, cokolwiek go dzisiaj nie spotkało. Dzielnie znosił ból obtłuczonego ciała, ale ten nie dawał o sobie zapomnieć. Trzeba było jednak zachować spokój. To nic, to nic. Nie panikuj, a wszystko będzie dobrze.
        - To dla mnie naprawdę zaszczyt, że poświęcacie mi tyle czasu, panie Eldanie i pani Leo. Nie mogę się doczekać, aż Heroglobina dostanie kolejną porcję opowieści! W dodatku udało mi się zdobyć jedno ze świeższych opracowań map Alaranii. Jest w niej mniej pustych plam niż wcześniej. Będzie mógł mi pan pokazywać, gdzie był... Zdobyłem też mapę całej Rododendronii, ale później zrobię własną. Zaznaczę w niej najmilsze miejsca. Bibliotekę, cukiernie, parki... Uniosę się ponad najwyższe budynki i tam będę rysować.
        I udało się. Emocje wzięły górę. Było zbyt wiele przedziwnych rzeczy wokół, by zamartwiać się sobą. Siebie ma na co dzień. Jeszcze zdąży skierować myśli w odpowiednim kierunku. Teraz zostały one poświęcone czemuś zupełnie innemu.
        Ciężko było uwierzyć własnym oczom, gdy wspomnienie porannego jarmarku jeszcze nie osłabło, a jego radość i kolory już zastępował zgoła inny obraz. Jawił się w ponuro stonowanych odcieniach, izolując szczelnie radość postrzępionymi szmatkami ubrań, brudnych firan i zabłoconymi butami. Zatrważająca woń, której pochodzenia Umm nie był w stanie określić, zatykała nos, tak że miało się ochotę uwolnić od zmysłów istot fizycznych. Maie jednak nie pozwolił sobie na to, pamiętając, jak zaczęła się jego historia w tym mieście. Dlatego też był skazany na rzeczywistość odmienną od tej z opowieści wędrowców i z ksiąg. Zwykle dowiadywał się o tym, co piękne i chwalebne; słyszał historie o wielkich bohaterach, oglądał ryciny przedstawiające piękne zamki. Nie przypominał sobie jednak ciasnych uliczek śmierdzących patroszonymi rybami. Kwaśna woń mieszała się z czymś mdłym. Milczano również o brudnych dzieciach i bezsilnych staruszkach siedzących pod ścianami, jakby mieli tam spędzić całe życie. Czy już nawet na nic nie czekali? Wręcz pokrzepiający wydawał się widok tych dzieci i kobiet, które miały jeszcze energię, by wyciągać do ciebie dłonie i błagać o jałmużnę. Z Eldanem i Leą u boku, takich osób nagle zrobiło się dość dużo, a przecież ci nie mogli oddać wszystkich swoich ruenów. Raz nawet Umm poczuł szarpanie za rękaw i gdy spojrzał w dół w niebieskie oczka malutkiej lisołaczki, poczuł wręcz wyrzuty sumienia, że jego kożuch jest w tak dobrym stanie, policzki czyste, a żołądek... może nie pełny, ale skutecznie ignorowany z własnej chęci, a nie takiej potrzeby. Chłopiec wyciągnął z worka ostatnią gruszkę i oddał ją dziewczynce. Nic się nie stanie, jeśli sam nie zje dzisiaj kolacji. Zamieni się w smugę energii i głód przestanie być problemem. Przynajmniej do czasu.
        Czy ci ludzie byli nieszczęśliwi? Dlaczego jedni codziennie opychali swoje brzuchy do granic i chodzili we frakach z diamencikami, a innym ledwo wystarczało na codzienną porcję chleba?
        Wszystkie te pytania mieszały w głowie młodego maie. Przez całą drogę zagadywał dwójkę nowych znajomych, jednak w pewnym momencie zamilkł i nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Bał się, że w tej dzielnicy nawet słowo to bogactwo i nieodpowiednie może okazać się zbytkiem, na który niektórych nie stać.
        Smutek i niezrozumienie zamieniły się w dezorientację, gdy sprzeczne uczucia podziwu i niesprawiedliwości ogarnęły umysł Umm, tworząc z niego bierną kukiełkę. Wiatr starał się zaopiekować swym maie. Podmuchami próbował chwycić kościste ramiona, tak jak matka otula swoje małe dziecko. Przytrzymać, osłonić przed niebezpiecznym światem, zdmuchnąć na bezpieczne łono. Kiedy to się nie udawało wiatr zawiewał chociaż włosy na ciemne oczy, by uchronić je przed widokiem, który mógłby zadrasnąć serce. Umm jednak widział i targały nim sprzeczne emocje.
        Eldan postanowił zaprowadzić porządek. Tylko jak przedziwnie było słyszeć tę nagłą zmianę tonu, widzieć szczególny wyraz twarzy, a potem... działania ekscytująco skuteczne. Z zapartym tchem obserwowało się lekkość i pewność ruchów, które, jakby od niechcenia unieszkodliwiały przeciwników. Tylko z drugiej strony widok rycerza zalewającego krwią piach w nierównej walce z niewiele znaczącymi osiłkami nie wydawał się czymś, co Umm chciałby uwiecznić na kartach Heroglobiny. A może właśnie powinien? W gruncie rzeczy rycerz... chyba... wypełniał swoje obowiązki. Kobieta, ta kolorowa pani, którą nie stać było na ubrania, najwidoczniej robiła coś, czego nie powinna. A może Eldan po prostu jej nie lubił? I Lea. Tak, ona szczególnie. W pewnym momencie nie musiała już na polecenie swojego przywódcy osłaniać chłopca, gdyż ten sam schował się za jej nogami i z trwogą czekał końca. Był przerażony.
        Kiedy wszystko się skończyło, dalej stał jak posąg za Leą, która jednak ruszyła w stronę mężczyzny, a potem we trójkę znów ruszyli dalej. Umm szedł w milczeniu, mechanicznie przebierając nogami.
        Do tej pory myślał, że rycerze walczyć muszą tylko na wojnie lub królewskich misjach. Nigdy nie słyszał o ulicznych walkach, bez użycia miecza i nie w obronie szlachetnych wartości. A może jednak? Może Eldan z rodu Tar Ancal chronił coś bardzo ważnego, czego nie rozumiał Umm. To bardzo możliwe, w końcu nawet nie wiedział, czym naprawdę sobie tamci ludzie zasłużyli. Czy chodziło o te kobiety? Może mężczyźni nie kupowali im materiałów, z których mogłyby uszyć sobie ciepłe ubranie. Na dodatek pewnie kazali im cały czas pracować, przez co same wśród przypadkowych ludzi musiały szukać zabawy. Każdy jej potrzebuje, maie dobrze o tym wiedział. A jednak cała ta sytuacja wydawała się jakaś... brudna. I choć pouczenie rycerza zrobiło wrażenie na chłopcu i dało mu nadzieję, to wciąż trochę niepewnie próbował wszystko przeanalizować.
        Z tego dziwnego stanu, podczas którego prawie potykał się o własne nogi, wyrwała go rozmowa. Słysząc ją, mimowolnie uśmiechnął się, w końcu zaczynając rozumieć, że ta dwójka chyba naprawdę się lubi. Kiedy więc Lea wyrwała do przodu, Umm odetchnął, próbując przez chwilę nie myśleć o niedawnej bójce i zadarł głowę do góry.
        - Dlaczego pani Lea cały czas jest taka naburmuszona? - spytał. - Czy to przeze mnie? A może chodzi o to, że jest kobietą? Słyszałem, że kobietom czasem trzeba dać coś ładnego, inaczej cały czas się złoszczą. Może powinien kupić Pan jej jakieś wstążki? Mogłaby sobie powplatać między części zbroi. Bo widzi Pan, myślę, że ona by chciała wyglądać bardziej jak kobieta. Teraz zupełnie przypomina mężczyznę. A jeśli nie, to widziałem na targu ślicznie malowaną okarynę. Na pewno by jej się spodobała.
        Słowami próbował zagłuszyć myśli, które nadal krążyły wokół tamtego niemiłego incydentu. Wiedział jednak, że w końcu nie wytrzyma i zapyta. Musiał wiedzieć jak to jest z tymi rycerzami.
        Na razie przed ich oczyma zaczął rosnąć widok celu, do którego zamierzali. Okazały budynek karczmy zachęcał do wejścia trochę komicznie eleganckim szyldem, na którym starannie nakreślono dwa słowa - „Pod łabędziem” - a obok namalowano uproszczony wizerunek tego właśnie zwierzęcia. Kamienne fundamenty, drewniane ściany, spadzisty dach i całkiem duży ganek zapowiadały lokal prosty, lecz z długą historią. Do środka zapraszało zaś ciepłe światło wylewające się z dużych okiem na ulicę i sącząca się cicho muzyka. Umm rozpoznał w melodii szanty, jednak słów żadnych nie usłyszał. Być może akurat grający mieli przerwę, zastanawiali się nad kolejnym wykonaniem. Jeszcze ciszej zrobiło się, gdy najpierw Lea, a potem Eldan z małym chłopcem u boku zostali zauważeni przez klientów karczmy. Wszystko jednak szybko wróciło do normy i po chwili na powrót zrobiło się gwarno. Na małej scenie ktoś wyciągnął skrzypce, ktoś inny zaczął uderzać w skórę naciągnięta na obręcz. Pierwsze słowa rozbrzmiały cicho, skutecznie jednak przyciągając uwagę słuchających.
W słońcu żyję, w górach na wszystko patrzę z góry
Radosna muzyka, tańczę, jakby taniec przeganiał burzowe chmury
Królowie kontent, jedyne osuwiska to skarbca złote lawiny ...

        - Eldanie Tar Ancal — rozległ się nagle niski głos, gdy sam właściciel przybytku wyszedł, by przywitać nowych klientów — to zaszczyt gościć cię w naszych skromnych progach. Proszę, proszę za mną. Przygotowaliśmy już stolik!
        Umm stojąc za rycerzem, był prawie niewidoczny. Cieszył się jednak z tego powodu, bo w obliczu tak niezwykłego powitania nie miał pojęcia co zrobić ze swoją małą osóbką. Długo jednak nie musiał się tym martwić, bo raptem poczuł coś, co siłą przypomniało mu o jego naturze. Cichą melodię, której smutna melodia ścisnęła serce maie i cofnęła go o kilka kroków do tyłu. Maie zadarł głowę do góry i zobaczył prześwitujące przez chmurę w kształcie żaglowca migotanie. Mały, biały punkcik wydawał się do niego puszczać załzawione oczko. To był moment, w którym łuska przestała się liczyć. Karczma, wspaniałe historie rycerza, list. To już nie było istotne.
        Po chłopcu zostało tylko wspomnienie, gdy zamienił się w lśniącą wstęgę energii i zniknął cicho w przestworzach.

Pieśń gwiazd
Awatar użytkownika
Mezzrat
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mezzrat »

        Czy ten człowiek w ogóle wyglądał na kogoś, kto mógłby zostać przyszłym królem? Zapewne sporo się jeszcze musiał nauczyć; prezencję miał, to należało mu przyznać, ale sama prezencja nie czyniła władcy, lidera, kogoś za kim ludzie chętnie pójdą. Może nawet dobrze działał mieczem, może potrafił wdzięcznie się odezwać albo podjąć słuszną, piękne szlachetną decyzję od czasu do czasu. Ale tym, co naprawdę pozwalało nasadzić komuś na głowę koronę prawdziwego władcy, bardzo zresztą ciężką koronę, było zawsze przede wszystkim zdecydowanie, upór i umiejętność zakładania masek. Piękno i ciepło na zewnątrz, żelazna siła w środku, to zapewniało sukces i w tej kwestii należało młodego następcę tronu uświadomić. Dość, by wiedział, że może już uderzyć, zmobilizować lud, nagiąć świat dla własnych korzyści. O tych zawiłościach serca, które zdradzał, należało pomyśleć później - sentymenty nigdy nie działały dobrze na wypełnianie obowiązków.
        Wszystko to należało tylko dobrze rozegrać, rozłożyć w czasie, nie śpieszyć się i wszystko przemyśleć. Ostatecznie z każdego można było uczynić swoją marionetkę do zabawy, potrzeba tylko było odrobiny czasu.
        Mistrz wstał od stołu, uśmiechając się życzliwie, kiedy przybysze byli już coraz bliżej; przekupiony karczmarz przyprowadził ich na miejsce, ale gdy tylko zaczęli siadać spojrzał ponad ramieniem Eldana prosto w twarz Mistrza i znów miał niestety tę zatroskaną, zaniepokojoną minę na czerwonym obliczu, kiedy ocierając dłonie o fartuch wracał do swoich obowiązków. Czasami marionetki nie miały wystarczająco dużo silnej woli. Czasami niepotrzebnie się bały. A może właśnie - potrzebnie - ale zbyt ciężko było ich strachem kierować.
        Mezzrat pozostał jednak niewzruszony, uśmiechał się tylko szeroko.
        - Dobrze was widzieć! Pani, paniczu. - Skinął kolejno głową. - Pozwoliłem sobie zamówić nam na początek coś na osłodzenie wieczoru, ale mówcie, proszę, jak minął wam dzień? Widzę… ah, widzę, że zgubiliście małego towarzysza?
        Zapytywał o to wszystko takim tonem, jakiego użyłby na przykład uprzejmy dziadek zagadujący do swoich wnucząt, a na wspomnienie Umma dodatkowo rozejrzał się, jakby miał nadzieję jednak gdzieś go zobaczyć. Tylko ta część nieco go zaniepokoiła. Nie zdążył oddać tej szczególnej istotce listownej odpowiedzi. To utrudniało sprawy, ale na pewno nie powstrzymywało ich w żaden sposób. Nie takie problemy już rozwiązywał. Posłańców było wiele, cóż że nie wszystkim jednak dało się zaufać. Szkoda.
        Chwilę po tym karczmarz przyniósł jednak dzban miodu i trzy kufle.
        - Dla panienki, specjalnie, z gałązką mściworzębu - rzekł jowialnie. - Na smak!
        I oddalił się szybko, tym razem już na całe szczęście nie zerkając nawet na Mezzrata. Ten zdołał zdławić odetchnięcie z ulgą. Msciworząb nie był znany w tych stronach. Kilka jego igiełek dodawało rzeczywiście każdemu trunkowi wyjątkowego posmaku i wpływało dobrze na trawienie, cała gałązka jednak mogła sprawić tylko i wyłącznie to, że organizm zatruje się na jakiś czas i zechce zwrócić na raz całą zawartość żołądka. Panna Lea nie była potrzebna przy rozmowach, które miały nastąpić - tylko tyle. O wiele lepiej było się jej tymczasowo pozbyć.
        Mistrz zakręcił złotym trunkiem w kuflu i sam śmiało pociągnął solidny łyk. Potem rozsiadł się wygodniej.
        - Doszły mnie wieści, które mogą wydać się wam interesujące, wiecie, sir Eldanie? - rzekł poważnie. - Wiem, prawić ci miałem o stwórcy, w którego imieniu tu przybywam, wszyscy przybywamy, jak sądzę… Ale to ciekawe, doprawdy! Mówią, że ci, którzy przed laty ciemiężyli ród twój, panie… stoją teraz w obliczu, cóż, kryzysu. Podobno to coś z gospodarką, nie znam się na tym dobrze! Ale myślałem o tym, jak to człowiek nieraz myśli i zastanawiam się: czy to nie brzmi doskonale? Ha, jeśli wróg słabnie, to jak ty, panie, możesz na tym skorzystać! Nic, tylko wykorzystać okazję i capnąć ich z miejsca! Oczywiście w żartach to mówię, panie, w żartach… Chociaż…

        Ale im dłużej trwała dyskusja i im mniej złotego trunku pozostawało w dzbanie, tym bardziej tracił Mistrz pewność, czy to aby na pewno dobra droga. Sam dobrze wiedział, że potrzebuje doskonałej szansy - takiej, która będzie musiała okazać się trafioną, i dzięki której bez wątpliwości osiągnie sukces. Cóż, każda próba to jednak nowe pole doświadczeń. Każde użycie trucizny wskazywało nieco odmienne możliwości jej działania. Każdy mord - następstwa dla duszy mordercy. I ta znajomość, zgodnie z zasadą, niosła pewne korzyści. Listy, informacje, dla wprawnego oka wszystko miało wartość.
        Jeśli jednak to wszystko znaczyło za mało - należało najpewniej odpuścić. Dla panicza Eldana i jego towarzyszki nie przyniosło to żadnych konsekwencji. Umówiwszy się na kolejne spotkanie - nie pojawił się.
        Cóż, były teraz sprawy o wiele bardziej naglące, którymi należało się prędko zająć.
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość