Równiny Andurii ⇒ [Las pomiędzy Shari a Valladonem] Spijając krew i łzy...
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 104
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
- Kontakt:
Talbir nie tracił czasu na jakiekolwiek planowanie. Po prostu wskoczył na konia i popędził w stronę wybranego przez siebie celu, nakazując podwładnym by ci ruszyli za nim. W chwili obecnej liczyło się tylko to by jak najszybciej znaleźć się w Caerwys. W owym wyścigu każdy był wrogiem. Im dłużej czekali, tym trudniejsze stawało się czekające ich zadanie. Każdy kolejny ochotnik, który zdecyduje się przyłączyć do Elestren, stanowił oczywiste utrudnienie. Poza tym ten, który zwał się Jadowym Kolcem musiał dodatkowo wyprzedzić zwolenników księżnej Morvoren, po to by ci nie zdążyli sprzątnąć mu sprzed nosa nagrody.
Syn lorda Lawendowej Doliny gnał przed siebie tak jakby postawił sobie za punkt honoru zajechać własnego wierzchowca, natomiast Bryza robiła co mogła by dotrzymać mu towarzystwa. Niestety przy swoich lichych umiejętnościach jeździeckich, wysiłki Awel z góry skazane były na porażkę. Miała awersję do zwierząt i głębokie przekonanie, że jest to uczucie odwzajemnione, jako iż większość czworonogów jej nie znosiła, ani przez chwile nie wykazując się chęcią by ulżyć kobiecie w cierpieniach. Czarodziejka ledwo trzymała się w siodle. Podróż konno była dla niej męczarnią. Nawet przy spokojnym kłusie zbierała mrowie siniaków, natomiast w pełnym cwale Bryza czuła się jakby przeciągnięto ją przez salę tortur. Na przemian odbijała się boleśnie o koński grzbiet, by po chwili walczyć o to, by nie dać się wyrzucić na kilka kroków w powierzę. Jakby tego było mało, grawitacja również zaprzysięgła się przeciwko niej, działając głównie wtedy gdy Awel tego nie potrzebowała.
Siłą rzeczy dystans miedzy Talbirem a jego doradczynią stale się powiększał. Czarodziejka nie miała pojęcia, że właśnie to uratowało ją przed nieszczęściem. Cały czas wpatrywała się w swojego lorda, starając się nie zgubić drogi. W pewnej chwili dostrzegła, że w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się sylwetka szlachcica, teraz są tylko kłęby dymu. Bryza natychmiast podjęła desperackie próby by wyhamować swojego wierzchowca, zanim podzieli los swojego pana.
Od razu przyszło jej do głowy jedno słowo – „zbójcy”. Jakby mało mieli kłopotów, okazało się, że trafili na jakąś miejscową bandę szukającą łatwego zarobku na rozdrożach. Awel miała nadzieje zawrócić zanim dosięgnie ją jakaś zabłąkana strzała, jednak zatrzymanie rumaka okazało się sztuką jeszcze trudniejsza niż próby utrzymywania się na jego grzbiecie. Z każdą chwilą czarodziejka zbliżała się do Talbira, a tempo jej konia nie zmniejszało się nawet na jotę. Z tej odległości Bryza była już w stanie dostrzec świeżo rozkopane rowy, w które to bezmyślnie wpakował się jej lord. Szczęściem arystokraty, pułapka nie były jeszcze ukończona, przez co jego szaleńcza szarża nie zakończyła się na ostrym palu, a jedynie całą serią bolesnych otarć. Rzecz jasna nic to Talbirowi nie dawało w sytuacji gdyby któryś ze zbirów zdecydował się zakończyć jego żywot rozłupując nieszczęśnikowi czaszkę.
Ku zaskoczeniu jeźdźca, koń Awel ostatecznie zdołał wyhamować tuż przed pierwszym rowem, czyniąc to jednak z takim impetem, że sama Bryza znalazła się na jego szyi, powoli acz systematycznie zsuwając się w dół. Nie dość że lada moment miała zginąć lub trafić do niewoli pojmaną przez bandę szaleńców, to jeszcze przyszło jej to uczynić tracąc przy tym resztki godności. Desperacko szukała jakiegoś punktu oparcia lub uzdy, której mogłaby się chwycić, jednak spocona sierść klaczy była śliska niczym śluz ślimaka. Ślimaczym można też było nazwać tempo w jakim Awel pędziła na spotkanie z nieuchronnym przeznaczeniem. Ostatecznie przegrywając walkę z siła ciążenia, Bryza z łomotem wylądowała na ziemi, boleśnie obijając sobie pośladki. Chciała coś powiedzieć w swojej obronie, gdy nagle wśród napastników dostrzegła twarz w której obraz wpatrywała się od samego poranka.
Elestren Tiernan Melwynn.
- Czekajcie! Jesteśmy po waszej stronie – skłamała czarodziejka licząc, że tylko to może ocalić ich przed zgubą. – Przybywamy na wezwanie.
Syn lorda Lawendowej Doliny gnał przed siebie tak jakby postawił sobie za punkt honoru zajechać własnego wierzchowca, natomiast Bryza robiła co mogła by dotrzymać mu towarzystwa. Niestety przy swoich lichych umiejętnościach jeździeckich, wysiłki Awel z góry skazane były na porażkę. Miała awersję do zwierząt i głębokie przekonanie, że jest to uczucie odwzajemnione, jako iż większość czworonogów jej nie znosiła, ani przez chwile nie wykazując się chęcią by ulżyć kobiecie w cierpieniach. Czarodziejka ledwo trzymała się w siodle. Podróż konno była dla niej męczarnią. Nawet przy spokojnym kłusie zbierała mrowie siniaków, natomiast w pełnym cwale Bryza czuła się jakby przeciągnięto ją przez salę tortur. Na przemian odbijała się boleśnie o koński grzbiet, by po chwili walczyć o to, by nie dać się wyrzucić na kilka kroków w powierzę. Jakby tego było mało, grawitacja również zaprzysięgła się przeciwko niej, działając głównie wtedy gdy Awel tego nie potrzebowała.
Siłą rzeczy dystans miedzy Talbirem a jego doradczynią stale się powiększał. Czarodziejka nie miała pojęcia, że właśnie to uratowało ją przed nieszczęściem. Cały czas wpatrywała się w swojego lorda, starając się nie zgubić drogi. W pewnej chwili dostrzegła, że w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się sylwetka szlachcica, teraz są tylko kłęby dymu. Bryza natychmiast podjęła desperackie próby by wyhamować swojego wierzchowca, zanim podzieli los swojego pana.
Od razu przyszło jej do głowy jedno słowo – „zbójcy”. Jakby mało mieli kłopotów, okazało się, że trafili na jakąś miejscową bandę szukającą łatwego zarobku na rozdrożach. Awel miała nadzieje zawrócić zanim dosięgnie ją jakaś zabłąkana strzała, jednak zatrzymanie rumaka okazało się sztuką jeszcze trudniejsza niż próby utrzymywania się na jego grzbiecie. Z każdą chwilą czarodziejka zbliżała się do Talbira, a tempo jej konia nie zmniejszało się nawet na jotę. Z tej odległości Bryza była już w stanie dostrzec świeżo rozkopane rowy, w które to bezmyślnie wpakował się jej lord. Szczęściem arystokraty, pułapka nie były jeszcze ukończona, przez co jego szaleńcza szarża nie zakończyła się na ostrym palu, a jedynie całą serią bolesnych otarć. Rzecz jasna nic to Talbirowi nie dawało w sytuacji gdyby któryś ze zbirów zdecydował się zakończyć jego żywot rozłupując nieszczęśnikowi czaszkę.
Ku zaskoczeniu jeźdźca, koń Awel ostatecznie zdołał wyhamować tuż przed pierwszym rowem, czyniąc to jednak z takim impetem, że sama Bryza znalazła się na jego szyi, powoli acz systematycznie zsuwając się w dół. Nie dość że lada moment miała zginąć lub trafić do niewoli pojmaną przez bandę szaleńców, to jeszcze przyszło jej to uczynić tracąc przy tym resztki godności. Desperacko szukała jakiegoś punktu oparcia lub uzdy, której mogłaby się chwycić, jednak spocona sierść klaczy była śliska niczym śluz ślimaka. Ślimaczym można też było nazwać tempo w jakim Awel pędziła na spotkanie z nieuchronnym przeznaczeniem. Ostatecznie przegrywając walkę z siła ciążenia, Bryza z łomotem wylądowała na ziemi, boleśnie obijając sobie pośladki. Chciała coś powiedzieć w swojej obronie, gdy nagle wśród napastników dostrzegła twarz w której obraz wpatrywała się od samego poranka.
Elestren Tiernan Melwynn.
- Czekajcie! Jesteśmy po waszej stronie – skłamała czarodziejka licząc, że tylko to może ocalić ich przed zgubą. – Przybywamy na wezwanie.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Ci ludzie musieli wybrać, czy chcą żyć pod aktualnymi rządami Morvoren, czy wolą spróbować oddać władzę młodej Elestren. Część z nich, nawet jeśli otwarcie przyznawała, że „jest źle”, to i tak nie zrobią niczego, co zmieniłoby sytuację, bo boją się o życie swoje i rodziny. Na szczęście, głównie dla Elestren właśnie, byli też tacy, którzy chcieli coś z tym zrobić, chociaż na pewno było ich mniej niż tej pierwszej grupy. Cal nie musiał podejmować takiej decyzji, jednak wcześniej stał przed inną, chociaż ta i tak najpewniej nie miałaby na jego życie takiego wpływu, jak ta, przed którą stali mieszkańcy tych ziem.
– Cóż… Pozostaje mieć nadzieję, że przyłączy się do nas więcej niż kilku mężczyzn – odparł, tak jakby podsumowując. Właściwie, do wygrania tego wystarczyłaby tylko jedna osoba z umiejętnościami, które czyniły kogoś takiego świetnym skrytobójcą… jednak wydawało mu się, że Elestren nie będzie chciała zdobyć władzy właśnie w ten sposób. Otwarta walka, do której zachęcała mieszkańców, oznaczała też to, że dziewczynie na nich zależy i chce to pokazać. Możliwe, że będzie też lepszą władczynią niż ta aktualna, jednak to się okaże dopiero wtedy, gdy Elestren obali Morvoren.
Elf spodziewał się mniejszej liczby ludności. Pora na pewno nie odpowiadała każdemu, więc Cal spodziewał się co najwyżej kilkudziesięciu osób. Tłum stojący przed prowizorycznym podwyższeniem pokazał mu, że jego przypuszczenia były błędne.
Ustawił się za plecami dziewczyny, żeby nadal sprawiać wrażenie jej ochroniarza. Był od niej wyższy, więc mógł obserwować tłum stojąc bezpośrednio za nią. Na przemówienie Elestren ludność zareagowała różnie, co nie było niczym zaskakującym. Calathal myślał nawet o tym, żeby zestrzelić te kilka pomidorów, które poleciały w ich stronę, jednak dziewczynie nie groziło to, że jeden z nich może ją trafić. Wyglądało też na to, że dobrze odgrywał swoją rolę, bo nikt nie odważył się na coś gorszego niż rzucenie jakimś warzywem, w dodatku i tak niecelnie. W końcu zaczęli odchodzić, co elf obserwował z obojętnością, chociaż w duchu liczył na to, że ktoś zostanie. Aktualnie, nawet jedna osoba może im bardzo pomóc… a zostało dwóch mężczyzn. Po chwili Elestren wydawała rozkazy, a on sam dodał tylko tyle, żeby przynieśli też dodatkową łopatę, bo on także im z tym wszystkim pomoże.
Spędzili trochę czasu na wykonywaniu zadania, które zleciła im Elestren, chociaż i tak szło dość sprawnie, patrząc na to, że było ich tak mało. Doły wykopali, uzbroili je i ukryli na drogach prowadzących do wioski i ich poboczach. Praca powoli dobiegała końca, gdy Cal usłyszał tętent końskich kopyt, spojrzał w stronę, z której wydawało mu się, że dobiega odgłos. W ich stronę pędzili jeźdźcy.
– Droga przed nami. Konni. Lepiej przygotować się na walkę – powiedział do ogółu. Sam sięgnął po łuk i nałożył strzałę na cięciwę, chociaż nie wycelował jej od razu przed siebie, czyli w stronę koni i kogoś, kto siedział na ich grzbiecie.
Byli coraz bliżej, aż ten, który jechał z przodu, wpadł w jeden z tych kilku dołów, w których nie znajdowało się jeszcze coś, co mogłoby go zabić lub poważnie zranić. Był już dość blisko ich pozycji, a Cal zaczął, powoli, iść w stronę miejsca, w którym jeździec wpadł w pułapkę. Elf usłyszał drugi głos, który należał do kobiety biegnącej w ich stronę.
– Myślisz, że czegoś takiego nie powiedziałaby osoba, którą Morvoren wysłała na jakieś zwiady albo, może, jako skrytobójcę do pozbycia się Elestren? - zapytał retorycznie Calathal. Łuk powędrował nieco w górę, a już po chwili czubek grotu strzały wędrował między dziewczyną a mężczyzną, któremu udało się wydostać z dziury.
– Zresztą… Sama o tym decyduj, Elestren. Ja i tak im nie ufam – odezwał się, na krótką chwilę odwracając się w stronę dziewczyny. Cofnął się o krok lub dwa, jednak jego łuk cały czas był gotów do wypuszczenia strzały.
– Cóż… Pozostaje mieć nadzieję, że przyłączy się do nas więcej niż kilku mężczyzn – odparł, tak jakby podsumowując. Właściwie, do wygrania tego wystarczyłaby tylko jedna osoba z umiejętnościami, które czyniły kogoś takiego świetnym skrytobójcą… jednak wydawało mu się, że Elestren nie będzie chciała zdobyć władzy właśnie w ten sposób. Otwarta walka, do której zachęcała mieszkańców, oznaczała też to, że dziewczynie na nich zależy i chce to pokazać. Możliwe, że będzie też lepszą władczynią niż ta aktualna, jednak to się okaże dopiero wtedy, gdy Elestren obali Morvoren.
Elf spodziewał się mniejszej liczby ludności. Pora na pewno nie odpowiadała każdemu, więc Cal spodziewał się co najwyżej kilkudziesięciu osób. Tłum stojący przed prowizorycznym podwyższeniem pokazał mu, że jego przypuszczenia były błędne.
Ustawił się za plecami dziewczyny, żeby nadal sprawiać wrażenie jej ochroniarza. Był od niej wyższy, więc mógł obserwować tłum stojąc bezpośrednio za nią. Na przemówienie Elestren ludność zareagowała różnie, co nie było niczym zaskakującym. Calathal myślał nawet o tym, żeby zestrzelić te kilka pomidorów, które poleciały w ich stronę, jednak dziewczynie nie groziło to, że jeden z nich może ją trafić. Wyglądało też na to, że dobrze odgrywał swoją rolę, bo nikt nie odważył się na coś gorszego niż rzucenie jakimś warzywem, w dodatku i tak niecelnie. W końcu zaczęli odchodzić, co elf obserwował z obojętnością, chociaż w duchu liczył na to, że ktoś zostanie. Aktualnie, nawet jedna osoba może im bardzo pomóc… a zostało dwóch mężczyzn. Po chwili Elestren wydawała rozkazy, a on sam dodał tylko tyle, żeby przynieśli też dodatkową łopatę, bo on także im z tym wszystkim pomoże.
Spędzili trochę czasu na wykonywaniu zadania, które zleciła im Elestren, chociaż i tak szło dość sprawnie, patrząc na to, że było ich tak mało. Doły wykopali, uzbroili je i ukryli na drogach prowadzących do wioski i ich poboczach. Praca powoli dobiegała końca, gdy Cal usłyszał tętent końskich kopyt, spojrzał w stronę, z której wydawało mu się, że dobiega odgłos. W ich stronę pędzili jeźdźcy.
– Droga przed nami. Konni. Lepiej przygotować się na walkę – powiedział do ogółu. Sam sięgnął po łuk i nałożył strzałę na cięciwę, chociaż nie wycelował jej od razu przed siebie, czyli w stronę koni i kogoś, kto siedział na ich grzbiecie.
Byli coraz bliżej, aż ten, który jechał z przodu, wpadł w jeden z tych kilku dołów, w których nie znajdowało się jeszcze coś, co mogłoby go zabić lub poważnie zranić. Był już dość blisko ich pozycji, a Cal zaczął, powoli, iść w stronę miejsca, w którym jeździec wpadł w pułapkę. Elf usłyszał drugi głos, który należał do kobiety biegnącej w ich stronę.
– Myślisz, że czegoś takiego nie powiedziałaby osoba, którą Morvoren wysłała na jakieś zwiady albo, może, jako skrytobójcę do pozbycia się Elestren? - zapytał retorycznie Calathal. Łuk powędrował nieco w górę, a już po chwili czubek grotu strzały wędrował między dziewczyną a mężczyzną, któremu udało się wydostać z dziury.
– Zresztą… Sama o tym decyduj, Elestren. Ja i tak im nie ufam – odezwał się, na krótką chwilę odwracając się w stronę dziewczyny. Cofnął się o krok lub dwa, jednak jego łuk cały czas był gotów do wypuszczenia strzały.
- Elestren
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Włóczęga , Arystokrata
- Kontakt:
Choć zmysły dziewczyny nie należały do najgorszych, niemożliwe byłoby chociażby przyrównywanie ich do tych elfickich. Nie dziwiło więc, gdy Calathal ostrzegł, nieufnych jeszcze wobec niego, świeżo upieczonych rewolucjonistów oraz Elestren o nadjeżdżającej konnicy, na długo zanim sami ją usłyszeli. Tak wczesne natarcie wojsk Morvoren było im zupełnie nie na rękę. Wilcze doły, jeszcze niedokończone, pozbawione były zabójczych kolców i jawiły się na razie jako zwykłe rowy. Młoda księżna dała szybki znak swoim podwładnym, by przykryli je wcześniej przygotowanymi materiałami. Prędko nałożyli wiklinowe siatki, przerobione naprędce z wyrobów wiejskich rzemieślników, przysypali je niechlujnie ziemią w taki sposób, że sprawne oko od razu zauważyłoby pułapkę. Nie mieli jednak teraz czasu, więc w parę chwil pomocnicy Elestren zrobili co trzeba i schowali się w krzakach. Młoda księżna natomiast chowała się za pniem dużego dębu, trzymając rękę na głowicy miecza z nadzieją, że kopane w pośpiechu rowy chociaż częściowo spełnią swoją rolę.
Tętent kopyt zbliżał się do pułapek z każdą sekundą, a Elestren, jak i reszta rewolucjonistów, kryli się w gotowości do ataku. W pewnym momencie rozległ się trzask, który oznaczał chociaż połowiczny sukces. Mimo tak niechlujnego założenia pułapki, konni zdołali w nią wpaść. Na całe szczęście. W miejscu pułapki unosiły się teraz kłęby kurzu i piachu, a z krzaków wyszli podwładni młodej księżnej, dzierżąc pałki. Elestren również wyszła z ukrycia, dobywając miecza... I jakież było jej rozczarowanie gdy ujrzała to, co "złowili" w pułapkę. To nie były wojska Melwynnów, w żadnym wypadku. Był to raczej jakiś przypadkowy orszak, składający się z paru pachołów, eskortujących kogoś ubranego wcale nie tak tragicznie. Chociaż trochę z uroku osobistego ujmował mu fakt, że leżał właśnie na dnie rowu. Księżna była na siebie zła. Z dwóch powodów. Właśnie stracili czas i przeszkodzili grupie podróżnych, z którą teraz nie do końca było co zrobić. Nie miała do nich zbyt dużych podejrzeń, wszak nie tak mało ludzi przejeżdża przez te tereny. Ale co teraz? Puszczą ich? Jest prawdopodobieństwo, że zwrócą się do kogoś, powiedzą gdzie spotkali "grupę zbójców" z niską brunetką na czele. Zabiją? Wtedy dokonają egzekucji niewinnych ludzi, i o ile Elestren nie przeszkadzało to w aż tak dużym stopniu, to jak wyglądałoby po tym zaufanie innych rewolucjonistów do niej? Można zgadywać, że niezbyt dobrze.
Szczęście w nieszczęściu, jeźdźcy sami się zdemaskowali. Przynajmniej w pewnym stopniu. Młoda dziewczyna, na oko zbyt młoda żeby jeździć w takiej chorągwi, krzyknęła, że przyjechali na wezwanie i od razu Elestren nabrała podejrzeń.
- Doprawdy? - Zmierzyła dziewczynę wzrokiem. - Nie wyglądacie na dezerterów z wojska. Ani tutejszych. Ani nikogo z Shari. - Podeszła na chwilę do rowu i zerknęła na próbującego się stamtąd wygramolić chłopaka. - Nie te twarze, nie te barwy. Nie sprawiacie też wrażenia najemników, ale kto wie? Zaraz wszystko opowiecie. - Odwróciła się na chwilę, zwracając się do Calathala. - Czy mogłabym prosić o ich związanie?
Tętent kopyt zbliżał się do pułapek z każdą sekundą, a Elestren, jak i reszta rewolucjonistów, kryli się w gotowości do ataku. W pewnym momencie rozległ się trzask, który oznaczał chociaż połowiczny sukces. Mimo tak niechlujnego założenia pułapki, konni zdołali w nią wpaść. Na całe szczęście. W miejscu pułapki unosiły się teraz kłęby kurzu i piachu, a z krzaków wyszli podwładni młodej księżnej, dzierżąc pałki. Elestren również wyszła z ukrycia, dobywając miecza... I jakież było jej rozczarowanie gdy ujrzała to, co "złowili" w pułapkę. To nie były wojska Melwynnów, w żadnym wypadku. Był to raczej jakiś przypadkowy orszak, składający się z paru pachołów, eskortujących kogoś ubranego wcale nie tak tragicznie. Chociaż trochę z uroku osobistego ujmował mu fakt, że leżał właśnie na dnie rowu. Księżna była na siebie zła. Z dwóch powodów. Właśnie stracili czas i przeszkodzili grupie podróżnych, z którą teraz nie do końca było co zrobić. Nie miała do nich zbyt dużych podejrzeń, wszak nie tak mało ludzi przejeżdża przez te tereny. Ale co teraz? Puszczą ich? Jest prawdopodobieństwo, że zwrócą się do kogoś, powiedzą gdzie spotkali "grupę zbójców" z niską brunetką na czele. Zabiją? Wtedy dokonają egzekucji niewinnych ludzi, i o ile Elestren nie przeszkadzało to w aż tak dużym stopniu, to jak wyglądałoby po tym zaufanie innych rewolucjonistów do niej? Można zgadywać, że niezbyt dobrze.
Szczęście w nieszczęściu, jeźdźcy sami się zdemaskowali. Przynajmniej w pewnym stopniu. Młoda dziewczyna, na oko zbyt młoda żeby jeździć w takiej chorągwi, krzyknęła, że przyjechali na wezwanie i od razu Elestren nabrała podejrzeń.
- Doprawdy? - Zmierzyła dziewczynę wzrokiem. - Nie wyglądacie na dezerterów z wojska. Ani tutejszych. Ani nikogo z Shari. - Podeszła na chwilę do rowu i zerknęła na próbującego się stamtąd wygramolić chłopaka. - Nie te twarze, nie te barwy. Nie sprawiacie też wrażenia najemników, ale kto wie? Zaraz wszystko opowiecie. - Odwróciła się na chwilę, zwracając się do Calathala. - Czy mogłabym prosić o ich związanie?
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 104
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
- Kontakt:
Wyprawa Talbira z Lawendowej Doliny zaplanowana została nie tylko wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale również przy wyraźnym sprzeciwie ojca porywczego arystokraty, wskutek czego samozwańczy Jadowy Kolec nie mógł liczyć na towarzystwo oddanej mu służby i zbrojne wsparcie w swoich poczynaniach. Podróżowali w czwórkę, przy czym Awel i pozostali zbrojni wykonywali wolę szlachcica głównie dlatego, że ten im płacił, a ponieważ wszyscy zaliczali się do ludzi nad wyraz przedsiębiorczych, cały czas pozostawali otwarci na bardziej intratne propozycje. Podobnie zresztą sprawy się miały z możliwością błyskawicznego zerwania wiążącego ich kontraktu.
Ubuk i Szklisty widząc wypadek swojego mocodawcy szybko doszli do wniosku, iż Talbir najpewniej zakończył swój niecny żywot, wobec czego stawanie teraz w jego obronie mijało się z celem. Podobnie zresztą jak próba ewentualnej zemsty na tych, którzy przyczynili się do takiego stanu rzeczy. Umowa nie obejmowała takiego przypadku, a dochodzenie roszczeń od nieboszczyka mogło okazać się kłopotliwe. Z drugiej strony obaj mężczyźni nie zamierzali dzielić się ze zbirami swoim stanem posiadania, dlatego dobyli miecze z zamiarem by stanąć do walki lub przynajmniej utorować sobie drogę ucieczki. Widząc ów gest Awel obrzuciła towarzyszy oskarżycielskim spojrzeniem mającym mówić „co wy wyprawiacie?”.
Dla udokumentowania wcześniej wypowiedzianych słów, czarodziejka postanowiła przykładnie dać się związać, wyciągając ręce w stronę elfa, tak by ten mógł czynić swą powinność. Była przekonana, że skoro nie służył księżnej Morvoren, to nie stanowiła dla Elestren żadnego zagrożenia, wobec czego nie powodów by obawiać się przesłuchania. Poza tym logicznym wydawało jej się, że przeciwnik ma znaczną przewagę liczebną. Nikt normalny nie planowałby zasadzki na wrogą armię, mając przy sobie garstkę ludzi. Czarodziejka rozglądała się po okolicznych zaroślach, powoli dochodząc do wniosku jak łatwo dała się podpuścić, uznając opór za bezcelowy. Mimo wszystko musiała przyznać że ten który zakładał jej krępujące sznury, znał się na swojej robocie. Albo też był zwykłym nadgorliwcem.
- Auć, to boli – poskarżyła się Bryza. – Zrobiłam ci coś złego? A może odczuwasz sadystyczną przyjemność z pastwienia się nad słabszymi?
Na szczęście sam rozkaz dotyczył jedynie związania jeńców, nie wspominając o ich kneblowaniu, co chwilowo dało Awel możliwość przemówienia w swojej obronie.
- Nie jesteśmy stąd, Wasza Miłość. Mój Pan przybył tu by zwyciężyć w jakimś lokalnym turnieju. Dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się o sytuacji w Shari, wobec czego lord Talbir postanowił podjąć stosowne działania. A tak w ogóle, jeśli wolno będzie mi zauważyć, tylko przygłupi błazen dałby się złapać… - Czarodziejka trochę zbyt późno zorientowała się, że niezbyt przychylnie wypowiada się o swoim lordzie, wobec czego spróbowała się zreflektować. – Znaczy się jestem przekonana, iż ludzie księżnej Morvoren nie przypuszczą szarży na Caerwys. Już w tej chwili mają do dyspozycji z pięćdziesięciu zbrojnych, a wkrótce będzie ich tylu, by spokojnie otoczyć wioskę szczelnym pierścieniem. Jeśli zwlekają, to tylko dlatego, że swoim wezwaniem dałaś im pani nie tylko okazję zapolowania na siebie, ale również zdemaskowanie przeciwników obecnej władzy, których oni równie chętnie zechcą się pozbyć.
Niestety dla czarodziejki, lord Talbir nigdy nie przykładał większej wagi do dyplomacji, a prowadzenie jakichkolwiek negocjacji przekraczało jego możliwości. Zwłaszcza w sytuacji gdy już na początku takiej debaty kipiał gniewem, szukając pomsty na tym kto targnął się na jego życie.
- W rzyć chędożone kanalie! Rabować wam się zachciało bando śmierdzących nierobów! Tchórze! Stawać mi tu do walki! Nabiję na miecz jak prosiaki, wybatożę, a potem przeciągnę konno po okolicy, by lud widział jak kończą takie gnojki! – krzyczał lord, nieporadnie gramoląc się na powierzchnię. – Awel, Ubuk i Szklisty! Co w wami leniwe pastuchy! Do broni! Czas pogonić stad te łachudry.
Ubuk i Szklisty widząc wypadek swojego mocodawcy szybko doszli do wniosku, iż Talbir najpewniej zakończył swój niecny żywot, wobec czego stawanie teraz w jego obronie mijało się z celem. Podobnie zresztą jak próba ewentualnej zemsty na tych, którzy przyczynili się do takiego stanu rzeczy. Umowa nie obejmowała takiego przypadku, a dochodzenie roszczeń od nieboszczyka mogło okazać się kłopotliwe. Z drugiej strony obaj mężczyźni nie zamierzali dzielić się ze zbirami swoim stanem posiadania, dlatego dobyli miecze z zamiarem by stanąć do walki lub przynajmniej utorować sobie drogę ucieczki. Widząc ów gest Awel obrzuciła towarzyszy oskarżycielskim spojrzeniem mającym mówić „co wy wyprawiacie?”.
Dla udokumentowania wcześniej wypowiedzianych słów, czarodziejka postanowiła przykładnie dać się związać, wyciągając ręce w stronę elfa, tak by ten mógł czynić swą powinność. Była przekonana, że skoro nie służył księżnej Morvoren, to nie stanowiła dla Elestren żadnego zagrożenia, wobec czego nie powodów by obawiać się przesłuchania. Poza tym logicznym wydawało jej się, że przeciwnik ma znaczną przewagę liczebną. Nikt normalny nie planowałby zasadzki na wrogą armię, mając przy sobie garstkę ludzi. Czarodziejka rozglądała się po okolicznych zaroślach, powoli dochodząc do wniosku jak łatwo dała się podpuścić, uznając opór za bezcelowy. Mimo wszystko musiała przyznać że ten który zakładał jej krępujące sznury, znał się na swojej robocie. Albo też był zwykłym nadgorliwcem.
- Auć, to boli – poskarżyła się Bryza. – Zrobiłam ci coś złego? A może odczuwasz sadystyczną przyjemność z pastwienia się nad słabszymi?
Na szczęście sam rozkaz dotyczył jedynie związania jeńców, nie wspominając o ich kneblowaniu, co chwilowo dało Awel możliwość przemówienia w swojej obronie.
- Nie jesteśmy stąd, Wasza Miłość. Mój Pan przybył tu by zwyciężyć w jakimś lokalnym turnieju. Dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się o sytuacji w Shari, wobec czego lord Talbir postanowił podjąć stosowne działania. A tak w ogóle, jeśli wolno będzie mi zauważyć, tylko przygłupi błazen dałby się złapać… - Czarodziejka trochę zbyt późno zorientowała się, że niezbyt przychylnie wypowiada się o swoim lordzie, wobec czego spróbowała się zreflektować. – Znaczy się jestem przekonana, iż ludzie księżnej Morvoren nie przypuszczą szarży na Caerwys. Już w tej chwili mają do dyspozycji z pięćdziesięciu zbrojnych, a wkrótce będzie ich tylu, by spokojnie otoczyć wioskę szczelnym pierścieniem. Jeśli zwlekają, to tylko dlatego, że swoim wezwaniem dałaś im pani nie tylko okazję zapolowania na siebie, ale również zdemaskowanie przeciwników obecnej władzy, których oni równie chętnie zechcą się pozbyć.
Niestety dla czarodziejki, lord Talbir nigdy nie przykładał większej wagi do dyplomacji, a prowadzenie jakichkolwiek negocjacji przekraczało jego możliwości. Zwłaszcza w sytuacji gdy już na początku takiej debaty kipiał gniewem, szukając pomsty na tym kto targnął się na jego życie.
- W rzyć chędożone kanalie! Rabować wam się zachciało bando śmierdzących nierobów! Tchórze! Stawać mi tu do walki! Nabiję na miecz jak prosiaki, wybatożę, a potem przeciągnę konno po okolicy, by lud widział jak kończą takie gnojki! – krzyczał lord, nieporadnie gramoląc się na powierzchnię. – Awel, Ubuk i Szklisty! Co w wami leniwe pastuchy! Do broni! Czas pogonić stad te łachudry.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Obie grupy mierzyły się wzrokiem, niepewne, co mają zrobić. W tle jeden z nieznajomych próbował wyjść z dziury, do której wpadł, najpewniej przez swoją głupotę i to, że pędził tak szybko, że nawet nie patrzył na drogę - doły były ukryte szybko i niedokładnie, więc wystarczyło poświęcić chwilę na obserwacje drogi i bez większego problemu dałoby się je dostrzec. Człowiek ten miał tyle szczęścia, że pułapki nie były uzbrojone, bo w przeciwnym wypadku nie dałby rady wydostać się stamtąd – byłby nieżywy albo ciężko ranny. Podbiegła do nich też dziewczyna, która, chyba, wypowiadała się w imieniu całej grupy. Cal dobrze uznał, że mówienie przekazał Elestren. Elf teraz tylko słuchał rozmowy między nimi i obserwował pozostałych – wolał być przygotowany na to, żeby odpowiednio zareagować, jeśli postanowią zaatakować.
– Związać ich? Nie będzie problemu, jeśli sami nie będą go sprawiać – odpowiedział jej. Sięgnął po kawałek sznura, którego mieli tu akurat dość sporo i podszedł do dziewczyny, która stała najbliżej. Dość blisko niej stała dwójka mężczyzn, a dalej znajdował się trzeci, który był już coraz bliżej dostania się na drogę i dołączenia do nich.
– Nie znam cię, nie ufam ci. Wolę nie ryzykować tego, że się uwolnisz… - odpowiedział po chwili, jednak odrobinę poluzował więzy, chociaż nadal nie można było powiedzieć, że nie czuć ich na częściach ciała, które krępują. Przynajmniej teraz nie było ryzyka, że stworzą one krwawiące rany… chyba, że dziewczyna zacznie się szarpać i będzie próbowała się uwolnić.
– Teraz wy. Nie stawiajcie oporu, a wszystko odbędzie się bez niepotrzebnej przemocy – odezwał się do dwóch zbrojnych, którzy towarzyszyli tej, którą związał przed chwilą. Mężczyźni, głównie na ich szczęście, zgodzili się na to i pozwolili mu na unieruchomienie swoich rąk przy pomocy liny i supłów.
Ruszył powoli w stronę tego, który już wydostał się z dołu. Chciał mu powiedzieć coś podobnego do tego, co usłyszeli mężczyźni, jednak mężczyzna ten zaczął się do nich wydzierać i obrażać ich.
– Nie jesteśmy bandytami, ale skoro tak bardzo chcesz walczyć… to czemu nie. Chociaż, chyba, tylko ty myślisz, że skończy się to twoim zwycięstwem – odparł spokojnie, co może trochę nie pasowało do sytuacji. Odwrócił się jeszcze, żeby zobaczyć, czy reszta nie ma nic przeciwko, żeby to właśnie on zajął się tym człowiekiem.
– Trudno im będzie sięgnąć po broń, gdy są skrępowani – dodał jeszcze i zaczął iść w stronę mężczyzny. Wyglądał, jakby nie przejmował się tym, że osobnik ten dobył już broni i stał w pozycji bojowej. Po chwili krzykacz ruszył w stronę elfa, a ten po prostu zrobił krok w bok i zwyczajnie zszedł z drogi szarżującego, który, gdyby się nie zatrzymał, znowu wpadłby do dziury.
– Przestań, nie trafisz mnie – oświadczył Calathal, odwracając się w stronę człowieka. Domyślał się, że słowa mogą nie podziałać, jednak i tak chciał tego spróbować. Ten zaczął bieg w stronę elfa, przygotowując się do cięcia, które wyprowadził. Cal uniknął ostrza bez problemu, a później uderzył kolanem prosto w brzuch lorda, a ten zgiął się w pół i zakaszlał. Cal zrobił krok do przodu i uderzył pięścią w tył głowy mężczyzny, który padł na ziemię nieprzytomny. Poruszał się płynnie i szybko, wcześniej miał rację mówiąc, że ostrze nawet go nie draśnie.
– To powinno wyłączyć go na chwilę i spowodować, że, może, zacznie zachowywać się normalnie – powiedział, niby sam do siebie, jednak na tyle głośno, że inny mogli usłyszeć te słowa. Później Calathal kucnął przy nieprzytomnym „przeciwniku” i związał mu ręce, aby później podnieść ciało i przynieść je bliżej reszty. Nawet mógł położyć go obok pozostałych, jeśli Elestren zebrała ich w jedno miejsce.
Po tym wszystkim, elf stanął w pobliżu Elestren i pozostał tam. Dziury mieli już wykopane, teraz było trzeba sprawić, żeby były one niebezpieczne, a także lepiej ukryte. Z tego, co zauważył wcześniej, pale były już naostrzone i gotowe do ułożenia w dziurach. Co prawda, była ich tylko czwórka, jednak radzili sobie dość dobrze z zadaniami, które musieli wykonać. Cal odszedł i zaczął pomagać pozostałej dwójce mężczyzn z uzbrajaniem pułapek.
– Związać ich? Nie będzie problemu, jeśli sami nie będą go sprawiać – odpowiedział jej. Sięgnął po kawałek sznura, którego mieli tu akurat dość sporo i podszedł do dziewczyny, która stała najbliżej. Dość blisko niej stała dwójka mężczyzn, a dalej znajdował się trzeci, który był już coraz bliżej dostania się na drogę i dołączenia do nich.
– Nie znam cię, nie ufam ci. Wolę nie ryzykować tego, że się uwolnisz… - odpowiedział po chwili, jednak odrobinę poluzował więzy, chociaż nadal nie można było powiedzieć, że nie czuć ich na częściach ciała, które krępują. Przynajmniej teraz nie było ryzyka, że stworzą one krwawiące rany… chyba, że dziewczyna zacznie się szarpać i będzie próbowała się uwolnić.
– Teraz wy. Nie stawiajcie oporu, a wszystko odbędzie się bez niepotrzebnej przemocy – odezwał się do dwóch zbrojnych, którzy towarzyszyli tej, którą związał przed chwilą. Mężczyźni, głównie na ich szczęście, zgodzili się na to i pozwolili mu na unieruchomienie swoich rąk przy pomocy liny i supłów.
Ruszył powoli w stronę tego, który już wydostał się z dołu. Chciał mu powiedzieć coś podobnego do tego, co usłyszeli mężczyźni, jednak mężczyzna ten zaczął się do nich wydzierać i obrażać ich.
– Nie jesteśmy bandytami, ale skoro tak bardzo chcesz walczyć… to czemu nie. Chociaż, chyba, tylko ty myślisz, że skończy się to twoim zwycięstwem – odparł spokojnie, co może trochę nie pasowało do sytuacji. Odwrócił się jeszcze, żeby zobaczyć, czy reszta nie ma nic przeciwko, żeby to właśnie on zajął się tym człowiekiem.
– Trudno im będzie sięgnąć po broń, gdy są skrępowani – dodał jeszcze i zaczął iść w stronę mężczyzny. Wyglądał, jakby nie przejmował się tym, że osobnik ten dobył już broni i stał w pozycji bojowej. Po chwili krzykacz ruszył w stronę elfa, a ten po prostu zrobił krok w bok i zwyczajnie zszedł z drogi szarżującego, który, gdyby się nie zatrzymał, znowu wpadłby do dziury.
– Przestań, nie trafisz mnie – oświadczył Calathal, odwracając się w stronę człowieka. Domyślał się, że słowa mogą nie podziałać, jednak i tak chciał tego spróbować. Ten zaczął bieg w stronę elfa, przygotowując się do cięcia, które wyprowadził. Cal uniknął ostrza bez problemu, a później uderzył kolanem prosto w brzuch lorda, a ten zgiął się w pół i zakaszlał. Cal zrobił krok do przodu i uderzył pięścią w tył głowy mężczyzny, który padł na ziemię nieprzytomny. Poruszał się płynnie i szybko, wcześniej miał rację mówiąc, że ostrze nawet go nie draśnie.
– To powinno wyłączyć go na chwilę i spowodować, że, może, zacznie zachowywać się normalnie – powiedział, niby sam do siebie, jednak na tyle głośno, że inny mogli usłyszeć te słowa. Później Calathal kucnął przy nieprzytomnym „przeciwniku” i związał mu ręce, aby później podnieść ciało i przynieść je bliżej reszty. Nawet mógł położyć go obok pozostałych, jeśli Elestren zebrała ich w jedno miejsce.
Po tym wszystkim, elf stanął w pobliżu Elestren i pozostał tam. Dziury mieli już wykopane, teraz było trzeba sprawić, żeby były one niebezpieczne, a także lepiej ukryte. Z tego, co zauważył wcześniej, pale były już naostrzone i gotowe do ułożenia w dziurach. Co prawda, była ich tylko czwórka, jednak radzili sobie dość dobrze z zadaniami, które musieli wykonać. Cal odszedł i zaczął pomagać pozostałej dwójce mężczyzn z uzbrajaniem pułapek.
- Elestren
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Włóczęga , Arystokrata
- Kontakt:
Członkowie chorągwi dali się związać bez żadnych problemów. Widocznie choć pędzili beztrosko przez las krainy objętej zagrożeniem wojny domowej, to rozumu wcale im nie brakowało. A przynajmniej… No cóż, nie wszystkim. Ten, który stał na czele chorągwi był najwidoczniej głupi jak but. Miał tyle czasu, zanim ktokolwiek się nim zainteresował. Mógł siedzieć cicho, brać nogi za pas. Udawać, że sobie kark skręcił. Przygotować się chociaż do ataku z zaskoczenia, gdyby ktoś podszedł do wyrwy. Ale nie, to był zaiste “człowiek czynu”. On nie usiedział w miejscu, ratując swoją dupę od kłopotów. Zamiast tego darł się, jakby z niego skórę zdzierali i w końcu Elestren miała wielką ochotę skopać go z powrotem do wyrwy podczas jego wspinaczki.
Całe szczęście wyręczył ją Calathal. Gdy tylko spętał resztę drużyny, a chłopi odprowadzili ich za drzewa, by nie byli zbyt bardzo widoczni z traktu, elf zajął się tą, delikatnie mówiąc, porywczą częścią grupy przejezdnych. Zorganizował przy tym perfekcyjny pokaz siły. Z gracją wykonywał uniki i błyskawicznie wyprowadzał ciosy, kontrując chaotyczny i bezładny styl walki szlachcica. Tamtemu nie pomogła nawet broń w dłoni. Takie położenie przeciwnika na ziemię nie sprzyjało wzrostowi morale. Widowisko robiło wrażenie, czego by nie mówić, i wręcz sprawiło, że dwóch zbrojnych raczej wolało się nie odzywać. I nie ruszać. Nie chcieli skończyć tak marnie, jak ich lider. Tylko dziewczyna miała na tyle odwagi by coś powiedzieć.
- Nie jesteście stąd? Cóż za niespodzianka! Sama bym się nie domyśliła… - odparła ironicznie, a potem zmierzyła ją wzrokiem. - A teraz mów konkretniej. Skąd dokładnie? Valladon? Ekradon? A może przybłędy z Thenderionu? Nie znam waszych barw, wolę być pewna z kim mam do czynienia.
- Nie ucz mnie o wojsku Morvoren. Znam je nawet lepiej niż ona. Wiem jakich ma zbrojnych, wiem kogo wyznacza do dowodzenia chorągwiami, i na miłość boską, znam ich taktykę. Nie potrzebuję przypuszczeń jakiejś przypadkowej siksy. - Uniosła się przez chwilę, lecz szybko ochłonęła i wzdychając, pokręciła głową. - Konnica sprzed kilku lat miała dobrych przywódców, takich jak Wilhelm, Godfryd albo Galadran. Może i wpadliby oni na pomysł ominięcia wilczych dołów. Bo to, że tutaj są, wzięliby za oczywiste. Za dobrze mnie znają. Ale ten pierwszy wisi przy gościńcu, drugi koczuje w lesie… Z trzecim sama nie wiem co się stało. Teraźniejsi oficerowie to tylko wygłodniałe psy, żądne pieniędzy, awansu, liczące na to, że trochę pogwałcą i rozgrabią w imię księżnej. Może paru coś sobą reprezentuje, jak Ivar, o ile ten nie wyleciał ze służby za bycie jedynym kompetentnym. Pomijam już sam fakt, że zbyt dużo drogi nadłożą, chcąc otoczyć Caerwys. Błyskotliwy masz pomysł, zaiste, ale masz też jeden problem dziewczyno. Nie znasz terenu. Pomiędzy zamkiem a tym miejscem leżą gęste lasy, mało ścieżek. Przejadą tędy, nie ma innej opcji.
Monolog, choć wydawać by się mógł zbędny, miał swój cel. Potwierdzał to, że Elestren wie o czym mówi. Nie miała nadal pewności, czy drużyny tej nie nasłała matka albo co gorsza jej jakiś zagraniczny sprzymierzeniec, o ile takich miała. Jeżeli dziewczyna chciałaby jednak przegadać młodą księżną, zostały jej wytrącone z ręki wszystkie karty. Elestren znała teren, charakter tego wojska, jego taktyki. Wiedziała, że Morvoren chce jak najszybszych wyników w tłumieniu płomyka rewolty i specjalnie pogoni swoich jeźdźców, by do wioski pędzili cwałem, nie zważając na nic. Wszak na szali były prawdopodobnie ich życia.
I o ile Elestren podobał się ten monolog, miał w sobie taką władczość i przekonanie o własnej wiedzy, to Ubuk i Szklisty, których imiona już znała, wyłapując je z krzyków przodownika chorągwi, nie podzielali tego entuzjazmu. Jeden z nich, akurat podczas wymiany zdań księżnej i Awel, zerwał się nagle z podłoża i spróbował swoich sił w ucieczce. Pech chciał, że szybko do poobijanego i zmęczonego podróżą pachołka dobiegła szybko Elestren, wyrównując się z nim i podkładając mu nogę parę staj dalej. Mężczyzna padł na ziemię, rozległ się szczęk stali, a błyszcząca klinga zawieszona nad gardłem uciekiniera czekała na najmniejszy ruch, podejrzenie, by zatopić się w ciele i uwolnić rzekę krwi.
- Jeszcze jedna taka próba i zmienisz się prędko w karmę dla kruków. Rozumiemy się?
Całe szczęście wyręczył ją Calathal. Gdy tylko spętał resztę drużyny, a chłopi odprowadzili ich za drzewa, by nie byli zbyt bardzo widoczni z traktu, elf zajął się tą, delikatnie mówiąc, porywczą częścią grupy przejezdnych. Zorganizował przy tym perfekcyjny pokaz siły. Z gracją wykonywał uniki i błyskawicznie wyprowadzał ciosy, kontrując chaotyczny i bezładny styl walki szlachcica. Tamtemu nie pomogła nawet broń w dłoni. Takie położenie przeciwnika na ziemię nie sprzyjało wzrostowi morale. Widowisko robiło wrażenie, czego by nie mówić, i wręcz sprawiło, że dwóch zbrojnych raczej wolało się nie odzywać. I nie ruszać. Nie chcieli skończyć tak marnie, jak ich lider. Tylko dziewczyna miała na tyle odwagi by coś powiedzieć.
- Nie jesteście stąd? Cóż za niespodzianka! Sama bym się nie domyśliła… - odparła ironicznie, a potem zmierzyła ją wzrokiem. - A teraz mów konkretniej. Skąd dokładnie? Valladon? Ekradon? A może przybłędy z Thenderionu? Nie znam waszych barw, wolę być pewna z kim mam do czynienia.
- Nie ucz mnie o wojsku Morvoren. Znam je nawet lepiej niż ona. Wiem jakich ma zbrojnych, wiem kogo wyznacza do dowodzenia chorągwiami, i na miłość boską, znam ich taktykę. Nie potrzebuję przypuszczeń jakiejś przypadkowej siksy. - Uniosła się przez chwilę, lecz szybko ochłonęła i wzdychając, pokręciła głową. - Konnica sprzed kilku lat miała dobrych przywódców, takich jak Wilhelm, Godfryd albo Galadran. Może i wpadliby oni na pomysł ominięcia wilczych dołów. Bo to, że tutaj są, wzięliby za oczywiste. Za dobrze mnie znają. Ale ten pierwszy wisi przy gościńcu, drugi koczuje w lesie… Z trzecim sama nie wiem co się stało. Teraźniejsi oficerowie to tylko wygłodniałe psy, żądne pieniędzy, awansu, liczące na to, że trochę pogwałcą i rozgrabią w imię księżnej. Może paru coś sobą reprezentuje, jak Ivar, o ile ten nie wyleciał ze służby za bycie jedynym kompetentnym. Pomijam już sam fakt, że zbyt dużo drogi nadłożą, chcąc otoczyć Caerwys. Błyskotliwy masz pomysł, zaiste, ale masz też jeden problem dziewczyno. Nie znasz terenu. Pomiędzy zamkiem a tym miejscem leżą gęste lasy, mało ścieżek. Przejadą tędy, nie ma innej opcji.
Monolog, choć wydawać by się mógł zbędny, miał swój cel. Potwierdzał to, że Elestren wie o czym mówi. Nie miała nadal pewności, czy drużyny tej nie nasłała matka albo co gorsza jej jakiś zagraniczny sprzymierzeniec, o ile takich miała. Jeżeli dziewczyna chciałaby jednak przegadać młodą księżną, zostały jej wytrącone z ręki wszystkie karty. Elestren znała teren, charakter tego wojska, jego taktyki. Wiedziała, że Morvoren chce jak najszybszych wyników w tłumieniu płomyka rewolty i specjalnie pogoni swoich jeźdźców, by do wioski pędzili cwałem, nie zważając na nic. Wszak na szali były prawdopodobnie ich życia.
I o ile Elestren podobał się ten monolog, miał w sobie taką władczość i przekonanie o własnej wiedzy, to Ubuk i Szklisty, których imiona już znała, wyłapując je z krzyków przodownika chorągwi, nie podzielali tego entuzjazmu. Jeden z nich, akurat podczas wymiany zdań księżnej i Awel, zerwał się nagle z podłoża i spróbował swoich sił w ucieczce. Pech chciał, że szybko do poobijanego i zmęczonego podróżą pachołka dobiegła szybko Elestren, wyrównując się z nim i podkładając mu nogę parę staj dalej. Mężczyzna padł na ziemię, rozległ się szczęk stali, a błyszcząca klinga zawieszona nad gardłem uciekiniera czekała na najmniejszy ruch, podejrzenie, by zatopić się w ciele i uwolnić rzekę krwi.
- Jeszcze jedna taka próba i zmienisz się prędko w karmę dla kruków. Rozumiemy się?
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 104
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
- Kontakt:
Awel nie miała pojęcia skąd brała się ta cecha. Być może arystokraci dziedziczyli ją w genach, chociaż bardziej prawdopodobne wydawało jej się stwierdzenie, że to zdobyta władza odciska na ludziach owo swoiste piętno, które sprawia, że takich jak Elestern czy Talbir można rozpoznać bez względu na to jak bardzo staraliby się ukryć swoje pochodzenie. Już w pierwszym zdaniu wypowiedzianym przez księżną, czarodziejka mogła dostrzec samouwielbienie, pogardę dla innych, poczucie własnej wyższości, przekonanie o swojej nieomylności, egoizm, narcyzm i traktowanie wszystkich z góry. Zdaniem Bryzy ludzie przy władzy otaczali się doradcami tylko po to by mieć na kogo nakrzyczeć lub tez zepchnąć na nich te bardziej upierdliwe i mniej spektakularne obowiązki. Rolą takich jak Awel było dbanie o to, aby jej zwierzchnik miał pod dostatkiem jadła, czyste odzienie w pogotowiu, zapewnioną rozrywkę i uwielbienie swoich poddanych, a przy tym pozostawał w przekonaniu, że wszystkie te rzeczy są wyłącznie jego zasługą. Natomiast odzywanie się w sprawach takich jak wojna było największym zuchwalstwem na jaki doradca mógł sobie pozwolić. Dlatego właśnie skarcona Bryza natychmiast zamilkła, milcząco potwierdzając iż przyznaje szlachciance pełną rację. Niestety jej szansa by od początku zrobić dobre wrażenie minęła bezpowrotnie.
Charakter Elestern zdawał się być podręcznikowy. Jeśli kogokolwiek uważała za głupszego od swojej służby i traktowała z większą pogardą, to byli to jej przeciwnicy polityczni. Wrogów się nienawidziło, a najlepszym sposobem by to zademonstrować, było ich publiczne poniżenie. Czarodziejka nigdy w życiu nie widziała armii, która przemieszcza się w pełnym cwale, tracąc siły zanim jeszcze dojdzie do bitwy. No ale na wojnach znała się tylko tyle ile słyszała z opowieści Lentira. Być może poszukiwanie przeciwnika tak właśnie się odbywa. Chociaż logika zdawała się temu przeczyć. Gdy Talbir dowiedział się o spotkaniu zwolenników Elestern, był niemal całkowicie pijany. Ubuk i Szklisty również, a ona sama niewiele im pod tym względem ustępowała. Mimo to cała ich czwórka zdążyła jakoś się odnaleźć, wytrzeźwieć i nawet przy fatalnych umiejętności jeździeckich Awel, przybyć tutaj przed galopującą kawalerią Morvoren. Bryza postanowiła nie komentować również faktu w jaki sposób stu zbrojnych miałoby się zmieścić do kliku niezbyt głębokich rowów.
- Proszę o wybaczenie, miłościwa pani. Nie było moja intencją kwestionowanie twoich kompetencji – odpowiedziała czarodziejka spuszczając głowę tak jak to powinni robić ludzie niższego stanu. – Naturalnie nie rozpoznajesz naszej chorągwi ponieważ uszyłam ją wczoraj, a mój pan dopiero zamierzał oficjalnie proklamować nowy herb. Poza tym nigdy w życiu nie widziałam bitwy, więc nie powinnam się wypowiadać. Tym bardziej iż lord Talbir nie upoważnił mnie do prowadzenia negocjacji. Jestem pewna z, że gdy tylko ochłonie, to sam wszystko wyjaśni. Jeśli natomiast dowie się, iż dobrowolnie wydałam jego sekrety, wówczas wpadnie w szał, przy którym to co pokazał przed chwilą, będzie tylko niewinnym żartem.
Czarodziejka wymownie spojrzała w stronę elfa, chcąc dać wojownikowi do zrozumienia, że gniewy swojego władcy boi się bardziej niż jakichkolwiek tortur. Nie była masochistką, za to zawsze starała się postępować praktycznie, rozważając ewentualne korzyści, nawet jeśli oznaczało to niewypowiedzianą prośbę „sponiewieraj mnie pan trochę”.
Jedyna rzeczą jaką mogła w tej chwili zrobić na swoją obronę to pokazać, że jest się wierną temu któremu się służy, przynajmniej do czasu gdy jej obecny pan wciąż dycha. Osobom, które jako pierwsze opuszczając tonący okręt ciężko później zaciągnąć się na kolejny. Z drugiej strony pomyślała, że powinna czym prędzej rzucić tę pracę. Czuła, że lada moment elf obije jej twarz, a Talbir, jeśli przeżyje, tylko poprawi to co pominął ochroniarz Elestern. Służba możnowładcom zamiast okazać się ciepłą i wygodną posadką, coraz bardziej przypominała drogę przez mękę.
Na szczęście dla Awel, Szklisty prawdopodobnie doszedł do podobnych wniosków, podejmując próbę ucieczki, dzięki czemu cały gniew arystokratki skupił się na nim. Pozostało jedynie czekać aż księżna ogłosi swoją decyzję co do ich dalszego losu. Bryza wiele razy lądowała w lochach, czekając na wyrok, dlatego też doskonale znała uczucie jakie jej teraz towarzyszyło, jednak w żaden sposób nie poprawiało to jej humoru.
Charakter Elestern zdawał się być podręcznikowy. Jeśli kogokolwiek uważała za głupszego od swojej służby i traktowała z większą pogardą, to byli to jej przeciwnicy polityczni. Wrogów się nienawidziło, a najlepszym sposobem by to zademonstrować, było ich publiczne poniżenie. Czarodziejka nigdy w życiu nie widziała armii, która przemieszcza się w pełnym cwale, tracąc siły zanim jeszcze dojdzie do bitwy. No ale na wojnach znała się tylko tyle ile słyszała z opowieści Lentira. Być może poszukiwanie przeciwnika tak właśnie się odbywa. Chociaż logika zdawała się temu przeczyć. Gdy Talbir dowiedział się o spotkaniu zwolenników Elestern, był niemal całkowicie pijany. Ubuk i Szklisty również, a ona sama niewiele im pod tym względem ustępowała. Mimo to cała ich czwórka zdążyła jakoś się odnaleźć, wytrzeźwieć i nawet przy fatalnych umiejętności jeździeckich Awel, przybyć tutaj przed galopującą kawalerią Morvoren. Bryza postanowiła nie komentować również faktu w jaki sposób stu zbrojnych miałoby się zmieścić do kliku niezbyt głębokich rowów.
- Proszę o wybaczenie, miłościwa pani. Nie było moja intencją kwestionowanie twoich kompetencji – odpowiedziała czarodziejka spuszczając głowę tak jak to powinni robić ludzie niższego stanu. – Naturalnie nie rozpoznajesz naszej chorągwi ponieważ uszyłam ją wczoraj, a mój pan dopiero zamierzał oficjalnie proklamować nowy herb. Poza tym nigdy w życiu nie widziałam bitwy, więc nie powinnam się wypowiadać. Tym bardziej iż lord Talbir nie upoważnił mnie do prowadzenia negocjacji. Jestem pewna z, że gdy tylko ochłonie, to sam wszystko wyjaśni. Jeśli natomiast dowie się, iż dobrowolnie wydałam jego sekrety, wówczas wpadnie w szał, przy którym to co pokazał przed chwilą, będzie tylko niewinnym żartem.
Czarodziejka wymownie spojrzała w stronę elfa, chcąc dać wojownikowi do zrozumienia, że gniewy swojego władcy boi się bardziej niż jakichkolwiek tortur. Nie była masochistką, za to zawsze starała się postępować praktycznie, rozważając ewentualne korzyści, nawet jeśli oznaczało to niewypowiedzianą prośbę „sponiewieraj mnie pan trochę”.
Jedyna rzeczą jaką mogła w tej chwili zrobić na swoją obronę to pokazać, że jest się wierną temu któremu się służy, przynajmniej do czasu gdy jej obecny pan wciąż dycha. Osobom, które jako pierwsze opuszczając tonący okręt ciężko później zaciągnąć się na kolejny. Z drugiej strony pomyślała, że powinna czym prędzej rzucić tę pracę. Czuła, że lada moment elf obije jej twarz, a Talbir, jeśli przeżyje, tylko poprawi to co pominął ochroniarz Elestern. Służba możnowładcom zamiast okazać się ciepłą i wygodną posadką, coraz bardziej przypominała drogę przez mękę.
Na szczęście dla Awel, Szklisty prawdopodobnie doszedł do podobnych wniosków, podejmując próbę ucieczki, dzięki czemu cały gniew arystokratki skupił się na nim. Pozostało jedynie czekać aż księżna ogłosi swoją decyzję co do ich dalszego losu. Bryza wiele razy lądowała w lochach, czekając na wyrok, dlatego też doskonale znała uczucie jakie jej teraz towarzyszyło, jednak w żaden sposób nie poprawiało to jej humoru.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Nieznajomi ludzie nie stanowili już bezpośredniego zagrożenia, co stało się, gdy powiązali ich wszystkich i zapobiegli próbom ataku. Co prawda jeden z mężczyzn próbował coś zrobić nawet ze związanymi rękoma, jednak Elestren zatrzymała go i możliwe, że jej słowa zapobiegły też pozostałym próbom, które mogłyby wydarzyć się później. Hmm… może nawet jego wcześniejsze działania i to, że powalił osobę, która, chyba, dowodzi tamtą grupą, też sprawiły, że ci pomyślą dwa lub trzy razy, zanim spróbują uciec. Zresztą, takie działania dowiodłyby tylko, że jednak mają jakieś ukryte plany względem Elestren i to takie, które mogą nie skończyć się dla niej zbyt dobrze. Z drugiej strony, jakoś niezbyt go to obchodziło, bo nie znał jej tak dobrze, a na pomoc w tej całej rewolucji zdecydował się głównie dlatego, że złożył obietnicę jej ojcu. W razie gdyby sytuacja stała się naprawdę zła i będzie miał możliwość ucieczki, przy czym mógłby uratować wyłącznie siebie, na pewno wymknie się tak, żeby nie zostać złapanym. Nie będzie utrudniał sobie życia, kombinując, jakby to wyciągnąć z tego wszystkich zaangażowanych. Zamiast tego ulotni się i pójdzie w swoją stronę. Chociaż, istniała też jakaś szansa, że zaczai się gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie, spróbuje obmyślić jakiś plan i, gdy będzie pewien, że wypali, może wtedy spróbuje ich z tego wyciągnąć. Jednak to wszystko, o czym teraz myślał, było czymś, co można by było nazwać planami na czarną godzinę albo coś takiego. Zresztą, w sumie, mógł sobie je obmyślać i dopracowywać, bo aktualnie i tak nie działo się nic ciekawego. Skończyli kopać doły i obsadzać je naostrzonymi, drewnianymi palami, a także ukryli je tak, że ciężko będzie je zauważyć wrogom na końskich grzbietach. Właściwie, nawet nie musieli pilnować więźniów, którzy mogą nie mieć złych zamiarów wobec Elestren – nie wyglądało na to, żeby szykowali kolejną próbę ucieczki.
Calathal wspiął się na pobliskie drzewo, które było w miarę wysokie, a także, całkowicie przypadkowo, rosło obok tego, pod którym wcześniej umieścili więźniów. Elf wybrał gałąź grubą na tyle, żeby utrzymała jego ciało, a później usiadł na niej wygodnie, plecami opierając się o pień. Gałąź była dobrze umiejscowiona, bo mógł z niej obserwować okolicę, w tym także trakt, a sam był słabo widoczny i było trzeba znaleźć się naprawdę blisko drzewa, aby go dostrzec. Tak, to była naprawdę dobra pozycja do obserwowania okolicy… Nawet, jeśli ktoś siedział tak, jak aktualnie sam Calathal – z jedną nogą zgiętą w kolanie, na którym opierał łokieć lewej ręki i drugą, swobodnie zwisającą w dół. Gałęzie i liście zakrywały go na tyle dobrze, że mógł pozwolić sobie na taką pozycję.
– Powiadomię was, jeśli ktoś będzie jechał traktem w naszą stronę – powiedział w stronę Elestren, żeby nie pomyślała sobie, że wszedł tam wyłącznie dla własnej wygody. Po chwili spojrzał w stronę mężczyzny, którego musiał powalić i doprowadzić do stanu nieprzytomności, aby móc go spokojnie związać. Wyglądało na to, że człek ten właśnie się budził.
Calathal wspiął się na pobliskie drzewo, które było w miarę wysokie, a także, całkowicie przypadkowo, rosło obok tego, pod którym wcześniej umieścili więźniów. Elf wybrał gałąź grubą na tyle, żeby utrzymała jego ciało, a później usiadł na niej wygodnie, plecami opierając się o pień. Gałąź była dobrze umiejscowiona, bo mógł z niej obserwować okolicę, w tym także trakt, a sam był słabo widoczny i było trzeba znaleźć się naprawdę blisko drzewa, aby go dostrzec. Tak, to była naprawdę dobra pozycja do obserwowania okolicy… Nawet, jeśli ktoś siedział tak, jak aktualnie sam Calathal – z jedną nogą zgiętą w kolanie, na którym opierał łokieć lewej ręki i drugą, swobodnie zwisającą w dół. Gałęzie i liście zakrywały go na tyle dobrze, że mógł pozwolić sobie na taką pozycję.
– Powiadomię was, jeśli ktoś będzie jechał traktem w naszą stronę – powiedział w stronę Elestren, żeby nie pomyślała sobie, że wszedł tam wyłącznie dla własnej wygody. Po chwili spojrzał w stronę mężczyzny, którego musiał powalić i doprowadzić do stanu nieprzytomności, aby móc go spokojnie związać. Wyglądało na to, że człek ten właśnie się budził.
- Elestren
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Włóczęga , Arystokrata
- Kontakt:
Choć jeden z mężczyzn próbował swoich sił w ucieczce, wśród pojmanych nie było czuć zbytniego oddania swojej sprawie. Dwójka zbrojnych siedziała w ciszy. A Awel? Z jakiegoś powodu miała odwagę by rozmawiać z Elestren, ale z drugiej strony bardzo wyraźnie akcentowała wierność swojemu panu, zrzucając na niego cały zakres problematycznych w jakikolwiek sposób kwestii. Dodatkowo co rusz pokazywała swoją uległość, fakt faktem sztuczną, która powoli zaczynała irytować Elestren. O faktycznym posłuszeństwie nie było mowy, gdzieś we wcześniejszej rozmowie księżna wyłapała wzmiankę o "przygłupim błaźnie". Ta trójka wyraźnie nie miała wielkiego poczucia obowiązku ani żadnego powodu, by tu teraz być. Wszystko rozgrywało się o tegoż "przygłupiego błazna", który właśnie ogłuszony leżał pod drzewem, by zastać swoją drużynę spętaną w środku lasu i, potencjalnie, znów prosić się o pobicie przez elfickiego najemnika.
- Nie kwestionujesz moich kompetencji. Po prostu polegasz na swoich - odparła księżna, łagodząc powoli atmosferę i zabijając niejako nudę związaną z oczekiwaniem. Kto wie, a nuż pogada sobie z kimś o taktyce, chociażby niezobowiązująco. - Problem w tym, że pierścień, nawet gdyby możliwy, niewiele by zrobił. To jest partyzantka, nie armia. Kilka chwil i nie ma nas w wiosce. Zbrojni nie mają czasu, żeby sobie tu przyjechać kłusem w wielkiej grupie, ryzykując, że nas tu już nie będzie. Muszą cwałować ile sił, próbując nas złapać, i takoż im każe Morvoren, jakkolwiek by to ich nie męczyło.
W międzyczasie Calathal, pozbawiony już swoich zajęć, wdrapał się na drzewo, by stamtąd wypatrywać wrogich jeźdźców. Nie wszedł on tam jednak z czystej przezorności, swoją cegiełkę na pewno dołożył fakt, że nie miał nic wielkiego do roboty. Więźniowie byli związani, rowy wykopane, a negocjacja nie należała do jego rzeczy. Pozostało tylko niecierpliwe oczekiwanie na konfrontację, trzymające dwójkę wieśniaków, rezydujących gdzieś właśnie w krzakach, w niepewności. Elestren nie miała z kolei zbyt dużo wątpliwości. Wierzyła, że lodowy elf zdoła załatwić sprawę, jako przecież wyszkolony najemnik. Księżna skinęła do niego głową porozumiewawczo, dając mu znać, że wie gdzie jest i zna jego przeznaczenie w tamtym miejscu.
Na ziemi zaś panowała przez chwilę niezręczna cisza, przerwana jednak dobrymi wiadomościami. Elestren długo się zastanawiała, rozważała możliwości, próbowała wpaść na pomysł co zrobić z więźniami.
- Podjęłam decyzję o waszej trójce - rzekła, przerywając ciszę. - Wypuszczę was. Nie ma żadnego powodu, by was w tą wojnę wplątywać, nie jesteście stąd. Rozetnę wasze więzy, gdy tylko wygramy potyczkę. Nikt z nas nie chce ryzykować tego, że doniesiecie kawalerii o zasadzce. Co do waszego pana jednak... - Skierowała swój wzrok ku Talbirowi. - Poczekamy, aż on się obudzi. Nie wyglądacie jakbyście płonęli z entuzjazmu, by go wyratować. Czyż nie mam racji? Zobaczymy, co ma mi do powiedzenia, skoro wy nie rozmowni.
Jak na życzenie, w tym momencie z ust Talbira wydobyły się jakieś stęknięcia, majaki. Wydał dźwięk, po czym powoli otwierał oczy, jeszcze zbity z tropu, zamroczony, dopiero teraz odzyskiwał przytomność i miało chwilę potrwać, zanim zda sobie sprawę, gdzie tak naprawdę się znajduje i co się stało. Wszystkie oczy zwróciły się teraz na niego, a Elestren zatarła ręce z satysfakcją, gdyż w końcu obudził się ktoś, kto nie będzie mógł wymigać się od odpowiedzi. Nawet jeśli próbowałby... Cóż, tylko tamta trójka miała odejść wolna, prawda? Bez ani chwili zwłoki, księżna podeszła do chłopaka z ręką na głowicy swojej broni, by móc ją szybko dobyć. Trąciła go nogą, zmierzyła wzrokiem i rzekła:
- Cudownie. - Usta Elestren przyjęły szyderczy uśmiech. - Mam nadzieję, że chociaż ty rozwiejesz moje wątpliwości. Twoi ludzie nie są zbyt gadatliwi. Ty, z tego co zdążyłam zobaczyć, owszem. - I w swoim uśmiechu zamarła, czekając odpowiedzi od Talbira.
- Nie kwestionujesz moich kompetencji. Po prostu polegasz na swoich - odparła księżna, łagodząc powoli atmosferę i zabijając niejako nudę związaną z oczekiwaniem. Kto wie, a nuż pogada sobie z kimś o taktyce, chociażby niezobowiązująco. - Problem w tym, że pierścień, nawet gdyby możliwy, niewiele by zrobił. To jest partyzantka, nie armia. Kilka chwil i nie ma nas w wiosce. Zbrojni nie mają czasu, żeby sobie tu przyjechać kłusem w wielkiej grupie, ryzykując, że nas tu już nie będzie. Muszą cwałować ile sił, próbując nas złapać, i takoż im każe Morvoren, jakkolwiek by to ich nie męczyło.
W międzyczasie Calathal, pozbawiony już swoich zajęć, wdrapał się na drzewo, by stamtąd wypatrywać wrogich jeźdźców. Nie wszedł on tam jednak z czystej przezorności, swoją cegiełkę na pewno dołożył fakt, że nie miał nic wielkiego do roboty. Więźniowie byli związani, rowy wykopane, a negocjacja nie należała do jego rzeczy. Pozostało tylko niecierpliwe oczekiwanie na konfrontację, trzymające dwójkę wieśniaków, rezydujących gdzieś właśnie w krzakach, w niepewności. Elestren nie miała z kolei zbyt dużo wątpliwości. Wierzyła, że lodowy elf zdoła załatwić sprawę, jako przecież wyszkolony najemnik. Księżna skinęła do niego głową porozumiewawczo, dając mu znać, że wie gdzie jest i zna jego przeznaczenie w tamtym miejscu.
Na ziemi zaś panowała przez chwilę niezręczna cisza, przerwana jednak dobrymi wiadomościami. Elestren długo się zastanawiała, rozważała możliwości, próbowała wpaść na pomysł co zrobić z więźniami.
- Podjęłam decyzję o waszej trójce - rzekła, przerywając ciszę. - Wypuszczę was. Nie ma żadnego powodu, by was w tą wojnę wplątywać, nie jesteście stąd. Rozetnę wasze więzy, gdy tylko wygramy potyczkę. Nikt z nas nie chce ryzykować tego, że doniesiecie kawalerii o zasadzce. Co do waszego pana jednak... - Skierowała swój wzrok ku Talbirowi. - Poczekamy, aż on się obudzi. Nie wyglądacie jakbyście płonęli z entuzjazmu, by go wyratować. Czyż nie mam racji? Zobaczymy, co ma mi do powiedzenia, skoro wy nie rozmowni.
Jak na życzenie, w tym momencie z ust Talbira wydobyły się jakieś stęknięcia, majaki. Wydał dźwięk, po czym powoli otwierał oczy, jeszcze zbity z tropu, zamroczony, dopiero teraz odzyskiwał przytomność i miało chwilę potrwać, zanim zda sobie sprawę, gdzie tak naprawdę się znajduje i co się stało. Wszystkie oczy zwróciły się teraz na niego, a Elestren zatarła ręce z satysfakcją, gdyż w końcu obudził się ktoś, kto nie będzie mógł wymigać się od odpowiedzi. Nawet jeśli próbowałby... Cóż, tylko tamta trójka miała odejść wolna, prawda? Bez ani chwili zwłoki, księżna podeszła do chłopaka z ręką na głowicy swojej broni, by móc ją szybko dobyć. Trąciła go nogą, zmierzyła wzrokiem i rzekła:
- Cudownie. - Usta Elestren przyjęły szyderczy uśmiech. - Mam nadzieję, że chociaż ty rozwiejesz moje wątpliwości. Twoi ludzie nie są zbyt gadatliwi. Ty, z tego co zdążyłam zobaczyć, owszem. - I w swoim uśmiechu zamarła, czekając odpowiedzi od Talbira.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 104
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
- Kontakt:
Czarodziejka z zadowoleniem przyjęła decyzję Elestern, ponieważ ta gwarantowała jej wolność bez względu na wynik zbliżającej się potyczki. Jeśli księżna wyjdzie z niej zwycięsko, zapewne dotrzyma danego słowa, natomiast jeśli to siły wroga przeważą, trójce związanych jeńców łatwo będzie się wytłumaczyć, iż wcale nie sprzyjali buntowniczce, a w niewolę trafili próbując działać w imieniu prawowitej władczyni Shari. Wystarczyło tylko siedzieć, poczekać i liczyć na to iż stan ten nie będzie trwał długo, oraz że lord Talbir nie zrobi w tym czasie czegoś wyjątkowo głupiego.
- Dziękujemy, miłościwa pani – powiedziała Bryza w imieniu Ubuka i Szklistego.
Awel miała spore doświadczenie w sprawach zdobywania zaufania arystokratów. Niestety nigdy nie było to zadanie łatwe. Zwykle był to proces bardzo powolny, a w przypadku tej konkretnej księżnej mógł okazać się wręcz niemożliwym do realizacji. Oczywiście najszybciej byłoby opowiedzieć się po jej stronie i wesprzeć Elestern w walce, jednak czarodziejka nie była skłonna postawić ni monety na to, iż skromna partyzantka buntowniczki odniesie jakikolwiek sukces. A z wszystkiego na świecie najbardziej ceniła sobie pozostanie w jednym kawałku. Z kolei ta bardziej monotonna droga sugerowała, aby za każdym razem wyrażać swoje zdanie, jednocześnie nigdy na nie nie naciskając, robić dokładnie to czego chce zwierzchnik. Takim jak Talbir należało pozwolić się sparzyć. Najlepiej kilkukrotnie. Mając przy tym nadzieję, iż przy kolejnej błędnej decyzji lord uświadomi sobie, iż niektórzy w jego otoczeniu uważali inaczej i być może warto kiedyś tam takiego głosu posłuchać.
Bryza zamierzała postępować w ten właśnie sposób, ale na jej nieszczęście Ubuk nie miał tyle czasu. Wielkolud zasadził dziewczynie solidnego kopniaka, domagając się w ten sposób przyspieszenia realizacji tych planów.
- Powiedz jej jak rzecz wygląda – zdecydował wojownik.
- Ale dlaczego ja? – protestowała czarodziejka.
- Bo jesteś najbardziej wyszczekana z nas wszystkich, a poza tym jak tego nie zrobisz urwę ci łeb i napluję do środka.
Siła tego ostatniego argumentu przekonała Awel.
- Wasza Miłość. Jeśli można – nieśmiało zaczęła Bryza, szukając w głowie doboru odpowiednich słów. – Wiem, że sytuacja na to nie wygląda, ale naprawdę byliśmy gotowi pójść za naszym lordem w ogień, jednak proszę zrozumieć, iż szlachetny lord Talbir zwykł działać w porywach emocji, a jego zapału i poczucia obowiązku nic nie jest w stanie utemperować. Nasz pan nie zważa na koszty gdy cel jest słuszny, w skutek czego obecnie jego płynność finansowa znacznie ucierpiała.
Czarodziejka nie chciała mówić wprost, że jej pan był bankrutem. Wyruszając w podróż wbrew woli ojca, Talbir wyniósł z zamku tyle dóbr ile tylko zdołał, po czym jedyną rzeczą jaką się zajmował, było trwonienie tegoż majątku. Młodzieniec z prędkością błyskawicy zbliżał się do miejsca, w którym przyjdzie mu wrócić skruszonym do Lawendowej Doliny i błagać o wybaczenie. Niestety wszystko powyższe oznaczało jednocześnie, że spodziewane zyski dla takich jak Awel czy Ubuk powoli rozpływały się niczym mgła, co z kolei dla najemników oznaczało poszukiwanie nowego zleceniodawcy.
Rzecz jasna sam szlachcic miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Gdy tyko odzyskał trzeźwość, natychmiast na powrót zaczął się pieklić.
- Zamknąć gęby niewdzięczne pijawki! To właśnie utrzymywanie takich darmozjadów jak wy, stanowi mój problem! A wy … - tym razem Talbir zwrócił się do Elestern i jej podwładnych. – Nie macie się z czego cieszyć! Przypadkowy sukces wynikający z faktu, iż zostałem ogłuszony upadkiem z wierzchowca, jeszcze o niczym nie świadczy. Poza tym nie mam zamiaru z niczego ci się tłumaczyć wywłoko! Jestem wolnym człowiekiem i żadna sekutnica nie będzie mi tu dyktować co mam robić!
- Dziękujemy, miłościwa pani – powiedziała Bryza w imieniu Ubuka i Szklistego.
Awel miała spore doświadczenie w sprawach zdobywania zaufania arystokratów. Niestety nigdy nie było to zadanie łatwe. Zwykle był to proces bardzo powolny, a w przypadku tej konkretnej księżnej mógł okazać się wręcz niemożliwym do realizacji. Oczywiście najszybciej byłoby opowiedzieć się po jej stronie i wesprzeć Elestern w walce, jednak czarodziejka nie była skłonna postawić ni monety na to, iż skromna partyzantka buntowniczki odniesie jakikolwiek sukces. A z wszystkiego na świecie najbardziej ceniła sobie pozostanie w jednym kawałku. Z kolei ta bardziej monotonna droga sugerowała, aby za każdym razem wyrażać swoje zdanie, jednocześnie nigdy na nie nie naciskając, robić dokładnie to czego chce zwierzchnik. Takim jak Talbir należało pozwolić się sparzyć. Najlepiej kilkukrotnie. Mając przy tym nadzieję, iż przy kolejnej błędnej decyzji lord uświadomi sobie, iż niektórzy w jego otoczeniu uważali inaczej i być może warto kiedyś tam takiego głosu posłuchać.
Bryza zamierzała postępować w ten właśnie sposób, ale na jej nieszczęście Ubuk nie miał tyle czasu. Wielkolud zasadził dziewczynie solidnego kopniaka, domagając się w ten sposób przyspieszenia realizacji tych planów.
- Powiedz jej jak rzecz wygląda – zdecydował wojownik.
- Ale dlaczego ja? – protestowała czarodziejka.
- Bo jesteś najbardziej wyszczekana z nas wszystkich, a poza tym jak tego nie zrobisz urwę ci łeb i napluję do środka.
Siła tego ostatniego argumentu przekonała Awel.
- Wasza Miłość. Jeśli można – nieśmiało zaczęła Bryza, szukając w głowie doboru odpowiednich słów. – Wiem, że sytuacja na to nie wygląda, ale naprawdę byliśmy gotowi pójść za naszym lordem w ogień, jednak proszę zrozumieć, iż szlachetny lord Talbir zwykł działać w porywach emocji, a jego zapału i poczucia obowiązku nic nie jest w stanie utemperować. Nasz pan nie zważa na koszty gdy cel jest słuszny, w skutek czego obecnie jego płynność finansowa znacznie ucierpiała.
Czarodziejka nie chciała mówić wprost, że jej pan był bankrutem. Wyruszając w podróż wbrew woli ojca, Talbir wyniósł z zamku tyle dóbr ile tylko zdołał, po czym jedyną rzeczą jaką się zajmował, było trwonienie tegoż majątku. Młodzieniec z prędkością błyskawicy zbliżał się do miejsca, w którym przyjdzie mu wrócić skruszonym do Lawendowej Doliny i błagać o wybaczenie. Niestety wszystko powyższe oznaczało jednocześnie, że spodziewane zyski dla takich jak Awel czy Ubuk powoli rozpływały się niczym mgła, co z kolei dla najemników oznaczało poszukiwanie nowego zleceniodawcy.
Rzecz jasna sam szlachcic miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Gdy tyko odzyskał trzeźwość, natychmiast na powrót zaczął się pieklić.
- Zamknąć gęby niewdzięczne pijawki! To właśnie utrzymywanie takich darmozjadów jak wy, stanowi mój problem! A wy … - tym razem Talbir zwrócił się do Elestern i jej podwładnych. – Nie macie się z czego cieszyć! Przypadkowy sukces wynikający z faktu, iż zostałem ogłuszony upadkiem z wierzchowca, jeszcze o niczym nie świadczy. Poza tym nie mam zamiaru z niczego ci się tłumaczyć wywłoko! Jestem wolnym człowiekiem i żadna sekutnica nie będzie mi tu dyktować co mam robić!
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Może niektórym siedzenie na drzewie wydawało się niewygodne, w końcu gałęzie i pień nie należały do miękkich materiałów, jednak Calathal przyzwyczaił się już do tego, bo nieraz przesiadywał w takich miejscach. Można było przywiązać się do drzewa w nocy i zasnąć tak, mając wtedy pewność, że nie zostanie się pożywieniem dla nocnych drapieżników.
Głównie zajmował się obserwacją drogi, którą mogą przybyć wojownicy wysłani przez księżną Morvoren, jednak czasem odwracał wzrok, gdy w rozmowie, której cały czas słuchał, pojawiało się coś ciekawego. To miejsce było dobre, chociaż na początku wydawało mu się, że więcej czasu zajmie mu znalezienie odpowiedniego drzewa i gałęzi, aby jej liście zasłaniały go tak dobrze, że nie dało się go dojrzeć z traktu. Słyszał wszystko, włącznie z rozmową między wojownikiem a dziewczyną. Groźba skierowana w jej stronę także dotarła do uszu elfa, jednak postanowił nie reagować, nie ujawniając też tego, że cały czas siedzi w pobliżu. Znaczy… nie było tak, że wspiął się na drzewo gdzieś za ich plecami, aby go nie widzieli, jednak, jeśli będzie siedział cicho, po jakimś czasie mogą nawet zapomnieć o tym, że Calathal ułożył się tam wygodnie i, między innymi, obserwuje trakt.
„Przywódca” grupy, na którą się natknęli, zaczął się budzić. Każdy mógł usłyszeć jakieś stęknięcia i niezrozumiałe wyrazy, które padły z jego ust na chwilę przed tym, jak otworzył oczy.
– Po upadku z wierzchowca próbowałeś wyczołgać się z dziury. Ogłuszony zostałeś chwilę później i to przeze mnie. To na pewno nie było przypadkowe, bo zrobiłem to, żeby cię związać – odezwał się lodowy elf z miejsca, w którym siedział. Nawet nie miał zamiaru schodzić stamtąd tylko po to, żeby powiedzieć coś do tego mężczyzny. Mógł mówić z tego miejsca, bo pozostali i tak słyszeli go wyraźnie.
– Uszy mnie bolą od tego, jak ten człowiek się wypowiada – dodał, specjalnie zmieniając ton głosu na taki, który był odpowiedni dla osób skarżących się na coś, co im przeszkadza lub nie odpowiada.
– Najwidoczniej wysokie urodzenie nie zawsze idzie w parze z odpowiednim wysławianiem się – to powiedział już bardziej do siebie, jednak można było odnieść wrażenie, iż specjalnie powiedział to tak, że można go było usłyszeć również na dole. Później, nawet nie czekając na odpowiedź, odwrócił się w stronę szlaku i znów zaczął go obserwować.
– Mogę ogłuszyć go raz jeszcze, jeśli zajdzie potrzeba… albo od razu wpakować mu strzałę w pierś – zakomunikował, słowa te kierując do Elestren. Oczywiście nie miał zamiaru zrobić tego od razu, po prostu dziewczyna będzie mogła powiedzieć mu o tym, żeby to zrobił. Ewentualnie, jeśli sytuacja będzie napięta, a mężczyzna ten będzie wydzierał się, zdradzając ich pozycję, wtedy sam zareaguje.
Calathal zmrużył oczy, przyglądając się odcinkowi traktu, który znajdował się najdalej od miejsca, w którym siedział. Wydawało mu się, że… widział niedużą chmurę pyłu, którą mogłyby tworzyć końskie kopyta. To oznaczałoby, że ktoś poruszał się traktem i to dość szybko. Elf jeszcze nie odezwał się, mówiąc, że coś zauważył, bo tak naprawdę sam nie był tego pewien. Musiał się upewnić, a to oznaczało dalszą obserwację, chociaż teraz wiedział, czego szukać.
– Hmm… - mruknął cicho do siebie. - Zbliża się grupa jeźdźców, ale są jeszcze na tyle daleko, że nie mogę powiedzieć, jakie barwy na sobie mają albo ilu ich jest – odezwał się w końcu, nawet nie odwracając się w stronę Elestren i reszty grupy. Nie chciał stracić przybyszy z oczu chociażby na chwilę, żeby później nie musieć szukać ich ponownie. Podejrzewał też, że szybciej będzie w stanie powiedzieć, jak ubrani są jeźdźcy niż to, ilu ich jest.
– Jakie barwy nosi wojsko Morvoren? - zapytał, wciąż się nie odwracając. Pytanie nie było skierowane do konkretnej osoby. On po prostu chciał znać odpowiedź, aby potwierdzić to, że zbliżający się ludzie są dla nich wrogami… albo zaprzeczyć temu.
Głównie zajmował się obserwacją drogi, którą mogą przybyć wojownicy wysłani przez księżną Morvoren, jednak czasem odwracał wzrok, gdy w rozmowie, której cały czas słuchał, pojawiało się coś ciekawego. To miejsce było dobre, chociaż na początku wydawało mu się, że więcej czasu zajmie mu znalezienie odpowiedniego drzewa i gałęzi, aby jej liście zasłaniały go tak dobrze, że nie dało się go dojrzeć z traktu. Słyszał wszystko, włącznie z rozmową między wojownikiem a dziewczyną. Groźba skierowana w jej stronę także dotarła do uszu elfa, jednak postanowił nie reagować, nie ujawniając też tego, że cały czas siedzi w pobliżu. Znaczy… nie było tak, że wspiął się na drzewo gdzieś za ich plecami, aby go nie widzieli, jednak, jeśli będzie siedział cicho, po jakimś czasie mogą nawet zapomnieć o tym, że Calathal ułożył się tam wygodnie i, między innymi, obserwuje trakt.
„Przywódca” grupy, na którą się natknęli, zaczął się budzić. Każdy mógł usłyszeć jakieś stęknięcia i niezrozumiałe wyrazy, które padły z jego ust na chwilę przed tym, jak otworzył oczy.
– Po upadku z wierzchowca próbowałeś wyczołgać się z dziury. Ogłuszony zostałeś chwilę później i to przeze mnie. To na pewno nie było przypadkowe, bo zrobiłem to, żeby cię związać – odezwał się lodowy elf z miejsca, w którym siedział. Nawet nie miał zamiaru schodzić stamtąd tylko po to, żeby powiedzieć coś do tego mężczyzny. Mógł mówić z tego miejsca, bo pozostali i tak słyszeli go wyraźnie.
– Uszy mnie bolą od tego, jak ten człowiek się wypowiada – dodał, specjalnie zmieniając ton głosu na taki, który był odpowiedni dla osób skarżących się na coś, co im przeszkadza lub nie odpowiada.
– Najwidoczniej wysokie urodzenie nie zawsze idzie w parze z odpowiednim wysławianiem się – to powiedział już bardziej do siebie, jednak można było odnieść wrażenie, iż specjalnie powiedział to tak, że można go było usłyszeć również na dole. Później, nawet nie czekając na odpowiedź, odwrócił się w stronę szlaku i znów zaczął go obserwować.
– Mogę ogłuszyć go raz jeszcze, jeśli zajdzie potrzeba… albo od razu wpakować mu strzałę w pierś – zakomunikował, słowa te kierując do Elestren. Oczywiście nie miał zamiaru zrobić tego od razu, po prostu dziewczyna będzie mogła powiedzieć mu o tym, żeby to zrobił. Ewentualnie, jeśli sytuacja będzie napięta, a mężczyzna ten będzie wydzierał się, zdradzając ich pozycję, wtedy sam zareaguje.
Calathal zmrużył oczy, przyglądając się odcinkowi traktu, który znajdował się najdalej od miejsca, w którym siedział. Wydawało mu się, że… widział niedużą chmurę pyłu, którą mogłyby tworzyć końskie kopyta. To oznaczałoby, że ktoś poruszał się traktem i to dość szybko. Elf jeszcze nie odezwał się, mówiąc, że coś zauważył, bo tak naprawdę sam nie był tego pewien. Musiał się upewnić, a to oznaczało dalszą obserwację, chociaż teraz wiedział, czego szukać.
– Hmm… - mruknął cicho do siebie. - Zbliża się grupa jeźdźców, ale są jeszcze na tyle daleko, że nie mogę powiedzieć, jakie barwy na sobie mają albo ilu ich jest – odezwał się w końcu, nawet nie odwracając się w stronę Elestren i reszty grupy. Nie chciał stracić przybyszy z oczu chociażby na chwilę, żeby później nie musieć szukać ich ponownie. Podejrzewał też, że szybciej będzie w stanie powiedzieć, jak ubrani są jeźdźcy niż to, ilu ich jest.
– Jakie barwy nosi wojsko Morvoren? - zapytał, wciąż się nie odwracając. Pytanie nie było skierowane do konkretnej osoby. On po prostu chciał znać odpowiedź, aby potwierdzić to, że zbliżający się ludzie są dla nich wrogami… albo zaprzeczyć temu.
- Elestren
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Włóczęga , Arystokrata
- Kontakt:
Awel podziękowała za uwolnienie jak przystało, choć szybko okazało się, że jednak nie puści ona z ust cokolwiek więcej niż "mój pan to wyjaśni", tudzież "nie chciałabym się wypowiadać za mojego pana". I teraz, gdy poznała już część historii Talbira, mglistą bo mglistą, ale chociaż jakąś, Elestren naszło kilka myśli, kim ów Talbir mógł faktycznie być. Jakiś biedny szlachcic? Nie, na pewno nie... Nie miałby wtedy pieniędzy, żeby wynająć drużynę. Nawet tak skromną jak ta. Czy to możliwe, że to wygnaniec, który utracił swe ziemie i został tylko z małą częścią majątku? Może próbuje wsławić się u Morvoren, by ta go w czymś wspomogła? Albo z drugiej strony, może to jakieś dziecko możnowładcy, daleko poza czołówką pretendentów do tronu, które skradło część majątku i uciekło? Może po prostu śmiałek, który chce coś sobie udowodnić? Możliwości było wiele, ale żadna z nich nie była korzystna. Tego człowieka będzie trudno wykorzystać do swoich celów.
Tym trudniej, że najwyraźniej Talbir był wyszczekany. Chyba nie podobała się mu sytuacja, w której właśnie się znajdował, w związku z czym zaczął rozpaczliwie pluć jadem dookoła, a od jego wywyższania się aż uszy bolały. I godność również, bo kim on w ogóle był, żeby w ten sposób odzywać się do Elestren? Jego brawurę zgasił dość szybko elf, za co Elestren była mu wdzięczna. Gdyby ktoś kazał jej jeszcze dłużej słuchać dyrdymałów chłopaka, mogłaby już nie wytrzymać i zrobić mu krzywdę. Calathal wywołał lekki uśmiech satysfakcji na jej twarzy.
- Dziękuję ci Calathal, ale poradzę sobie sama - odparła i obróciła się z powrotem do Talbira. - Owszem, będzie dyktować, i to jakże stanowczo - rzekła w akompaniamencie metalicznego syknięcia, które rozbrzmiało wraz z wyciąganiem miecza z pochwy. Wkrótce zimna stal znalazła się na gardle szlachcica, niebezpiecznie grożąc naostrzonym sztychem, który w każdym momencie mógł przeniknąć przez przełyk. - Nie mam czasu się użerać z takim kmiotem jak ty. Twoja podwładna już wiele wykrakała. "Płynność finansowa znacznie ucierpiała", czyż nie, Awel? - zwróciła się na chwilę do dziewczyny, wracając szybko wzrokiem do jej pana. - Jeżeli nie opowiesz mi kim jesteś i co tu robisz, będę zmuszona to z ciebie wycisnąć. Albo jeszcze lepiej! Przyjmę swoje domysły jako prawdę. Piąty syn jakiegoś barona, co nawet na jedzenie swojemu synkowi skąpi, wszak po cóż mu piąty darmozjad w kolejce do majątku? A ten, żeby cokolwiek zaistnieć, przyjechał się nająć w innym królestwie jako najemnik i dostał zadanie: tropić mnie. Przekonasz mnie, że się mylę? Czy mam zatopić to ostrze w twoim przełyku?
Podczas zastraszania Talbira, na sygnał Calathala momentalnie zerwała się zacinając delikatnie chłopaka na szyi. Nie na tyle, żeby coś mu się stało, ale na tyle, żeby pociekła stamtąd kropla krwi. Niedobrze, ona nadal męczyła się z jeńcami, a tymczasem nadciągała konnica. Co prawda elf nie był pewny, ale kto inny mógł to być? Inne chorągwie nie jeżdżą tymi traktami. Nie chowając miecza, dała znak dwójce podwładnych, by jeden czekał już w krzakach, a drugi zakneblował młodego szlachcica. Calathalowi natomiast odparła.
- Powinni jeździć w błękicie i szkarłacie, choć jeśli są wynajęci, to mogą mieć swoje kolory. Najemników poznaje się tylko po glejtach, nie mają naszych mundurów. Więc tak czy inaczej, na wszelki wypadek strzelaj.
Tym trudniej, że najwyraźniej Talbir był wyszczekany. Chyba nie podobała się mu sytuacja, w której właśnie się znajdował, w związku z czym zaczął rozpaczliwie pluć jadem dookoła, a od jego wywyższania się aż uszy bolały. I godność również, bo kim on w ogóle był, żeby w ten sposób odzywać się do Elestren? Jego brawurę zgasił dość szybko elf, za co Elestren była mu wdzięczna. Gdyby ktoś kazał jej jeszcze dłużej słuchać dyrdymałów chłopaka, mogłaby już nie wytrzymać i zrobić mu krzywdę. Calathal wywołał lekki uśmiech satysfakcji na jej twarzy.
- Dziękuję ci Calathal, ale poradzę sobie sama - odparła i obróciła się z powrotem do Talbira. - Owszem, będzie dyktować, i to jakże stanowczo - rzekła w akompaniamencie metalicznego syknięcia, które rozbrzmiało wraz z wyciąganiem miecza z pochwy. Wkrótce zimna stal znalazła się na gardle szlachcica, niebezpiecznie grożąc naostrzonym sztychem, który w każdym momencie mógł przeniknąć przez przełyk. - Nie mam czasu się użerać z takim kmiotem jak ty. Twoja podwładna już wiele wykrakała. "Płynność finansowa znacznie ucierpiała", czyż nie, Awel? - zwróciła się na chwilę do dziewczyny, wracając szybko wzrokiem do jej pana. - Jeżeli nie opowiesz mi kim jesteś i co tu robisz, będę zmuszona to z ciebie wycisnąć. Albo jeszcze lepiej! Przyjmę swoje domysły jako prawdę. Piąty syn jakiegoś barona, co nawet na jedzenie swojemu synkowi skąpi, wszak po cóż mu piąty darmozjad w kolejce do majątku? A ten, żeby cokolwiek zaistnieć, przyjechał się nająć w innym królestwie jako najemnik i dostał zadanie: tropić mnie. Przekonasz mnie, że się mylę? Czy mam zatopić to ostrze w twoim przełyku?
Podczas zastraszania Talbira, na sygnał Calathala momentalnie zerwała się zacinając delikatnie chłopaka na szyi. Nie na tyle, żeby coś mu się stało, ale na tyle, żeby pociekła stamtąd kropla krwi. Niedobrze, ona nadal męczyła się z jeńcami, a tymczasem nadciągała konnica. Co prawda elf nie był pewny, ale kto inny mógł to być? Inne chorągwie nie jeżdżą tymi traktami. Nie chowając miecza, dała znak dwójce podwładnych, by jeden czekał już w krzakach, a drugi zakneblował młodego szlachcica. Calathalowi natomiast odparła.
- Powinni jeździć w błękicie i szkarłacie, choć jeśli są wynajęci, to mogą mieć swoje kolory. Najemników poznaje się tylko po glejtach, nie mają naszych mundurów. Więc tak czy inaczej, na wszelki wypadek strzelaj.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 104
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
- Kontakt:
W jednej chwili sytuacja Awel gwałtownie się pogorszyła. Jej własny plan nagle wydał się czarodziejce nad wyraz naiwny i nieprzemyślany. Czując utkwione w siebie nienawistne spojrzenie Talbira, Bryza zrozumiała, że właśnie spaliła za sobą ostatnie mosty. Nie żeby zrobiła to z własnej woli, czy w ogóle zrobiła cokolwiek. Wystarczyła sama wzmianka Elestern na temat tego skąd księżna czerpie wiedzę o szlachcicu, by cała wina obciążyła Awel. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że większość kompromitujących Talbira informacji, buntowniczka domyśliła się sama, jednak z racji tego, iż zwierzchnik Bryzy uważał Elestern za głupią pindę, bardziej niż w bystry umysł przeciwniczki, skłonny był on uwierzyć w możliwość, iż czarodziejka wyśpiewała jej wszystko co do słowa. A to z kolei oznaczało, że jeśli księżna spełni swoją obietnicę, ofiarując im wolność, to tym samym wyda Awel na łaskę wściekłego arystokraty.
- Jestem prawowitym synem lorda Lawendowej Doliny – syknął Talbir, tonem jakby chciał zastraszyć księżną.
Rzecz jasna Elestern musiała zdawać sobie sprawę o kogo chodzi. Brigon Larunn być może nie był władcą na tyle groźnym, by bali się go sąsiedzi, jednak z dużym prawdopodobieństwem można było stwierdzić, iż handlowali z nim wszyscy. Ojciec Talbira był człowiekiem równie bogatym co praktycznym. Gdyby zechciał, mógłby wynająć armię, która bez trudu zatrzęsłaby polityką Alaranii, jednak lord Brigon wolał pożyczać pieniądze swoim sąsiadom, po to ty ci płacili najemnikom za walkę z nękającymi ich najeźdźcami, których to armie również były opłacane z pieniędzy pożyczonych od władcy Lawendowej Doliny. W ten sposób niezależnie od skali konfliktu i jego zwycięzcy, ostatecznie na wszystkim zarabiał jeden człowiek. Z tego samego powodu o ile Talbirowi uszła by na sucho ucieczka z domu i kradzież kosztowności, to wieść iż syn Brigona nie potrafił „stanąć na nogi”, pomimo takiego kapitału początkowego, czyniła z młodzieńca nieudacznika, przekreślając go w oczach ojca. Nawet będąc słabym dowódcą i mizernym wojownikiem, Talbir miał obowiązek wykazać się zaradnością i umieć ustawić się w życiu.
Awel odrzuciła od siebie te myśli. Wszystko wskazywało na to, że problemy młodego szlachcica nie będą jej już dotyczyć. Sama zresztą miała wystarczająco powodów do zmartwień, a wszystkie one sprowadzały się do jednego słowa – najemnicy. O ile zachowanie wojska Morvoren zdawało się być dość przewidywalne, dzięki czemu Bryza mogła sądzić, że w przypadku zwycięstwa tych sił, uwięzionym przez Elestern nic nie zagraża, to w przypadku opłacanych zbirów wszystko było możliwe. A kogoż lepiej pchnąć do brudnej roboty? Zwłaszcza w sytuacji gdy nie miało się pewności co do lojalności głównej armii?
- Cholerni najemnicy, niech ich cyklon pochłonie – pomstowała Bryza, modląc się w duchy by okazało się, iż mają do czynienia z regularną armią. Dla ludzi żyjących z rozlewu krwi liczył się tylko kontrakt, a ten ostatni zapewne obejmował jedynie Elestern. Bryzy nie zdziwiłoby wcale gdyby oddziałom zabijaków dano całkowicie wolną rękę. Morvoren musiała skupić się na realizacji celu, a nie na ewentualnych spustoszeniach jakie poczyni jej armia. Prawdopodobnie w umowie z najemnikami nie padły słowa „delikatnie”, czy „całą i zdrową”, co wróżyło źle nie tylko młodej uzurpatorce, ale również wszystkim w jej otoczeniu.
- Ile nam zapłacisz jeżeli zdecydujemy się walczyć dla siebie? – bez skrępowania zaczął targi Ubuk.
Czarodziejka była gotowa kopnąć wielkoluda w jaja za wypowiadanie się w liczbie mnogiej. Miotała się na wszystkie strony, usiłując wysunąć dłoń z krepujących ją więzów, jednak jej wysiłki nie dawały żadnego rezultatu. Elf dobrze wykonał swoją robotę. Pozostawało znaleźć jakiś ostry element i spróbować przetrzeć o niego sznury. Awel zabrała się do działania, zupełnie nie przejmując się faktem, iż jej próba ucieczki była łatwa do zauważania. W obliczu zbliżającej się walki i tak nikt nie będzie miał czasu by zareagować. Mogła nawet napyskować elfowi za to że ten tak dobrze potrafił krępować jeńców.
- Musiałeś tak mocno!? – Bryza poczuła, że musi dać gdzieś upust własnej irytacji. - Zdajesz sobie sprawę co takie bydlaki robią z podobnymi jak ja!? Świnia! Daj mi chociaż szansę, żeby się bronić. Ych, no pękaj wreszcie głupi sznurze…
- A mnie się wydaje, że jak ci tam dorwą rycerkę i ciebie, to może być zabawny widok – złośliwie wtrącił Szklisty.
- Podziwianie widoków jest dla tych, którzy maja oczy, a ty swoje stracisz jak tylko się uwolnię.
- Jestem prawowitym synem lorda Lawendowej Doliny – syknął Talbir, tonem jakby chciał zastraszyć księżną.
Rzecz jasna Elestern musiała zdawać sobie sprawę o kogo chodzi. Brigon Larunn być może nie był władcą na tyle groźnym, by bali się go sąsiedzi, jednak z dużym prawdopodobieństwem można było stwierdzić, iż handlowali z nim wszyscy. Ojciec Talbira był człowiekiem równie bogatym co praktycznym. Gdyby zechciał, mógłby wynająć armię, która bez trudu zatrzęsłaby polityką Alaranii, jednak lord Brigon wolał pożyczać pieniądze swoim sąsiadom, po to ty ci płacili najemnikom za walkę z nękającymi ich najeźdźcami, których to armie również były opłacane z pieniędzy pożyczonych od władcy Lawendowej Doliny. W ten sposób niezależnie od skali konfliktu i jego zwycięzcy, ostatecznie na wszystkim zarabiał jeden człowiek. Z tego samego powodu o ile Talbirowi uszła by na sucho ucieczka z domu i kradzież kosztowności, to wieść iż syn Brigona nie potrafił „stanąć na nogi”, pomimo takiego kapitału początkowego, czyniła z młodzieńca nieudacznika, przekreślając go w oczach ojca. Nawet będąc słabym dowódcą i mizernym wojownikiem, Talbir miał obowiązek wykazać się zaradnością i umieć ustawić się w życiu.
Awel odrzuciła od siebie te myśli. Wszystko wskazywało na to, że problemy młodego szlachcica nie będą jej już dotyczyć. Sama zresztą miała wystarczająco powodów do zmartwień, a wszystkie one sprowadzały się do jednego słowa – najemnicy. O ile zachowanie wojska Morvoren zdawało się być dość przewidywalne, dzięki czemu Bryza mogła sądzić, że w przypadku zwycięstwa tych sił, uwięzionym przez Elestern nic nie zagraża, to w przypadku opłacanych zbirów wszystko było możliwe. A kogoż lepiej pchnąć do brudnej roboty? Zwłaszcza w sytuacji gdy nie miało się pewności co do lojalności głównej armii?
- Cholerni najemnicy, niech ich cyklon pochłonie – pomstowała Bryza, modląc się w duchy by okazało się, iż mają do czynienia z regularną armią. Dla ludzi żyjących z rozlewu krwi liczył się tylko kontrakt, a ten ostatni zapewne obejmował jedynie Elestern. Bryzy nie zdziwiłoby wcale gdyby oddziałom zabijaków dano całkowicie wolną rękę. Morvoren musiała skupić się na realizacji celu, a nie na ewentualnych spustoszeniach jakie poczyni jej armia. Prawdopodobnie w umowie z najemnikami nie padły słowa „delikatnie”, czy „całą i zdrową”, co wróżyło źle nie tylko młodej uzurpatorce, ale również wszystkim w jej otoczeniu.
- Ile nam zapłacisz jeżeli zdecydujemy się walczyć dla siebie? – bez skrępowania zaczął targi Ubuk.
Czarodziejka była gotowa kopnąć wielkoluda w jaja za wypowiadanie się w liczbie mnogiej. Miotała się na wszystkie strony, usiłując wysunąć dłoń z krepujących ją więzów, jednak jej wysiłki nie dawały żadnego rezultatu. Elf dobrze wykonał swoją robotę. Pozostawało znaleźć jakiś ostry element i spróbować przetrzeć o niego sznury. Awel zabrała się do działania, zupełnie nie przejmując się faktem, iż jej próba ucieczki była łatwa do zauważania. W obliczu zbliżającej się walki i tak nikt nie będzie miał czasu by zareagować. Mogła nawet napyskować elfowi za to że ten tak dobrze potrafił krępować jeńców.
- Musiałeś tak mocno!? – Bryza poczuła, że musi dać gdzieś upust własnej irytacji. - Zdajesz sobie sprawę co takie bydlaki robią z podobnymi jak ja!? Świnia! Daj mi chociaż szansę, żeby się bronić. Ych, no pękaj wreszcie głupi sznurze…
- A mnie się wydaje, że jak ci tam dorwą rycerkę i ciebie, to może być zabawny widok – złośliwie wtrącił Szklisty.
- Podziwianie widoków jest dla tych, którzy maja oczy, a ty swoje stracisz jak tylko się uwolnię.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Słuchał rozmowy, która toczyła się poniżej, w tym samym czasie obserwując jeźdźców, którzy powoli zbliżali się do ich pozycji. To, że przywódca grupy, którą złapali, był synem lorda Lawendowej Doliny, nie mówiło mu za wiele. Z drugiej strony nie było to niczym dziwnym, w końcu elf nie interesował się polityką i osobami, która sprawują władzę w danych częściach Alaranii. Znaczy, gdyby mówili o jakimś królu czy coś, może wiedziałby o kim mowa, jednak teraz tak nie było.
Spodziewał się, że mężczyźni, którzy towarzyszyli synowi lorda byli jego strażnikami, a okazało się, iż byli to zwykli najemnicy, którzy nawet zapytali się Elestren, ile im zapłaci, jeśli zmienią strony i będą walczyć dla niej. Wyczulony słuch Calathala pozwolił mu zarejestrować odgłosy, które wydawała związana dziewczyna, gdy próbowała się uwolnić.
– Tak… Żebyś nie uwolniła się łatwo i nie uciekła, w chwili, gdy nikt nie będzie patrzył – odpowiedział jej, nawet nie spoglądając w stronę Awel. Powiedział to spokojnie, nic nie robiąc sobie z tego, że nazwała go świnią i podnosiła głos. Akurat teraz ważniejsza była obserwacja grupy konnych, która zbliżała się do nich, dlatego też większą uwagę poświęcał właśnie na to.
– A co, jeśli jadą tu po to, żeby się do ciebie przyłączyć? - zapytał długouchy, na krótką chwilą odwracając się, aby posłać spojrzenie w stronę Elestren.
– Chyba, że oni nie nosiliby jakichś konkretnych barw właśnie po to, żebyś nie uznała ich za wrogów… ? - zapytał, choć teraz znów spoglądał na trakt i zbliżających się jeźdźców.
– Błękit i szkarłat… chyba widzę te kolory na jeźdźcach – oświadczył, chociaż bardziej do siebie, niż do osób zgromadzonych na dole. Po chwili zeskoczył z drzewa w sposób, który wskazywał na wysoką zręczność i szybkość elfa.
– Podejdę bliżej i wystrzelam ich przed pułapkami. Możliwe, że są to tylko zwiadowcy, bo jest ich wyłącznie kilku. Myślę, że nie ma sensu czekać na to, aż tak nieliczny oddział wpadnie w pułapki i zniszczy je – odezwał się, tłumacząc też swoje zachowanie. Brzmiał tak, jakby już podjął decyzję i, raczej, nie miał zamiaru zmieniać swojego planu. Dlatego też ruszył w stronę traktu, szybko znikając w zaroślach.
Calathal przygotował łuk, a także strzałę, którą osadził na cięciwie, jednak jeszcze nie napinając jej. Jeszcze nie miał zamiaru strzelać, więc nie było potrzeby naciągania cięciwy i marnowania nawet niewielkich ilości siły fizycznej. Poruszał się cicho, na lekko ugiętych nogach, co sprawiało, że biegł ciszej niż normalnie. Cały czas przemieszczał się bokiem traktu tak, żeby skrywały go drzewa i krzewy. Tak było najlepiej, w końcu potencjalnych przeciwników było więcej, dlatego też długouchy chciał mieć element zaskoczenia po swojej stronie.
Minął część drogi, gdzie wcześniej poukrywali pułapki, dlatego też zwolnił nieco i zaczął uważniej nasłuchiwać dźwięku kopyt uderzających o ubitą ziemię. Usłyszał ten odgłos później, zaledwie po tym, jak przebiegł niewielką odległość. Zatrzymał się i naciągnął cięciwę, gotując strzałę do lotu. Poświęcił wyłącznie krótką chwilę na przyjrzenie się grupie zwiadowczej, aby upewnić się, że mają oni barwy tych, którzy aktualnie są jego przeciwnikami… a później wypuścił strzałę, która wbiła się prosto w pierś zwiadowcy, który jechał jako pierwszy.
Pozostali, których Calathal mógł teraz policzyć i było ich sześciu, zatrzymali się i napięli łuki, rozglądając się nerwowo. Elf wyciągnął kolejną strzałę i posłał ją w kolejnego mężczyznę – trafiła bezbłędnie, a przeciwnik spadł z konia. Co prawda dwie strzały poleciały w miejsce, w którym siedział elf, jednak on już się przemieścił i nic go nie trafiło. Poruszając się wystrzelił kolejną strzałę, jednak ta trafiła w ramię jeźdźca, gdyż ten próbował uchylić się przed nią. Na szczęście drugi pocisk trafił dokładnie tam, gdzie został wycelowany. Trzech już zginęło, pozostało jeszcze czterech, którzy byli coraz bardziej nerwowi. Rozglądali się, szukając ukrytego strzelca, celowali w miejsca, w których wydawało mu się, że może siedzieć. Calathal zatrzymał się, wypuścił strzałę, trafił przeciwnika i zrzucił go tym z siodła, przy okazji pozbawiając życia. Przemieścił się znów, aby nie zostać trafionym, chociaż tym razem jedna ze strzał przeleciała tuż nad jego barkiem i wbiła się w drzewo znajdujące się gdzieś dalej. Pozostała trójka zdecydowała się nawet zejść z koni, najpierw zaczęli się rozglądać, w tym czasie jeden z nich padł ze strzałą w plecach. Dopiero teraz zdecydowali się sięgnąć po miecze i wejść w zarośla, próbując odszukać strzelca lub strzelców. Po ich rozmowie, którą udało mu się dosłyszeć, elf dowiedział się, iż obaj uważają, że ktoś musiał tu na nich zastawić pułapkę i łuczników jest, przynajmniej, trzech.
Calathal zamienił łuk na sztylet i zaczął się skradać. Podszedł do jednego ze zwiadowców i zadał cios, jednak ten, wykorzystując szczęście albo jakieś wyostrzone zmysły, uchylił się i odwrócił, od razu komunikując drugiemu, że został zaatakowany przez „jednego z nich”. Elf odskoczył w tył, unikając też cięcia, które mogłoby poważnie uszkodzić jego ciało. Nigdzie nie widział drugiego zwiadowcy, który teraz zaszedł go z tyłu i złapał go, unieruchamiając mu ręce.
– No… to teraz powiesz nam wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć. Wiem, że jesteś sam, bo inaczej padlibyśmy ze strzałami w plecach, które wypuściliby twoi towarzysze – powiedział do niego mężczyzna. Drugi uderzył go pięścią prosto w brzuch, a później w klatkę piersiową. Cal na chwilę stracił dech.
– Gdzie jest księżna Elestren Tiernan z rodu Melwynn? - zapytał go.
– Niedaleko… Ale nie przekażecie tego swoim dowódcom, bo zabiję was tutaj – odpowiedział im po chwili. Cóż, spodziewał się, że go wyśmieją i właśnie tak zareagowali. Później poczuł kolejne ciosy, jednak napinał mięśnie za każdym razem, a przez to ból był mniejszy.
– Nie doceniacie mnie – odpowiedział krótko, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Zupełnie, jakby miał jakieś ukryte sztuczki, którymi pokona ich już za chwilę.
Nagle uderzył łokciem tego, który go trzymał. Raz. Drugi. W końcu uścisk poluzował się, a po trzecim uderzeniu elf mógł się wyswobodzić, co też zrobił. Od razu uchylił się, aby sięgnąć po sztylet, jednak udało mu się też uniknąć ostrza miecza, które zraniło zwiadowcę stojącego za nim.
– Cholera… Szybki jest – powiedział zirytowany mężczyzna. Elf skoczył w tym czasie do przodu, mierząc ostrzem prosto w brzuch zwiadowcy, skacząc na niego i przewracając go. Po chwili wstał, wyciągając ostrze, które teraz było pokryte krwią. Skoczył w stronę ostatniego zwiadowcy, a ten przygotował się na zablokowanie cięcia… Jednak Cal pochylił się i kopnął go w nogi, co było na tyle silne, aby wytrącić go z równowagi i wywrócić. Elf od razu do niego doskoczył i wbił ostrze sztyletu prosto w klatkę piersiową przeciwnika.
Łuk wylądował na plecach Calathala, a on sam wyszedł z zarośli i zaczął zbierać swoje strzały. Nie lubił ich tak zostawiać, bo często udawało mu się je odzyskać, a to oznaczało, że mógł ich użyć ponownie. Konie nie ucierpiały, więc będzie mógł je zebrać i udać się razem z nimi w miejsce, w którym znajdują się teraz Elestren i inni… Pozbierał też miecze, łuki i strzały. Akurat teraz każde uzbrojenie się przyda. Juki przy wierzchowcach nie były puste, więc ich zwartość także się przyda.
Zebrał konie w grupę i zniósł w zarośla te ciała, które leżały na drodze, a później ruszył traktem. Zajął miejsce na pierwszym koniu, tym samym prowadząc resztę za sobą, jednak zszedł z niego, gdy dotarł do odcinka, w którym zaczynały się pułapki. Poprowadził wierzchowce na pobocze i tamtędy dotarł do grupy.
– Wrodzy zwiadowcy. Pozbyłem się ich, zyskując też trochę uzbrojenia, racji żywnościowych i trochę innych rzeczy, które znajdziemy w jukach. No… mamy też kilka koni – oświadczył, zostawiając wierzchowce na polanie, gdzie te został w grupie i zaczęły skubać trawę.
– Ci zwiadowcy zginęliby tak czy inaczej, więc to, że nie wrócili i tak zostałoby dostrzeżone – dodał na koniec.
Spodziewał się, że mężczyźni, którzy towarzyszyli synowi lorda byli jego strażnikami, a okazało się, iż byli to zwykli najemnicy, którzy nawet zapytali się Elestren, ile im zapłaci, jeśli zmienią strony i będą walczyć dla niej. Wyczulony słuch Calathala pozwolił mu zarejestrować odgłosy, które wydawała związana dziewczyna, gdy próbowała się uwolnić.
– Tak… Żebyś nie uwolniła się łatwo i nie uciekła, w chwili, gdy nikt nie będzie patrzył – odpowiedział jej, nawet nie spoglądając w stronę Awel. Powiedział to spokojnie, nic nie robiąc sobie z tego, że nazwała go świnią i podnosiła głos. Akurat teraz ważniejsza była obserwacja grupy konnych, która zbliżała się do nich, dlatego też większą uwagę poświęcał właśnie na to.
– A co, jeśli jadą tu po to, żeby się do ciebie przyłączyć? - zapytał długouchy, na krótką chwilą odwracając się, aby posłać spojrzenie w stronę Elestren.
– Chyba, że oni nie nosiliby jakichś konkretnych barw właśnie po to, żebyś nie uznała ich za wrogów… ? - zapytał, choć teraz znów spoglądał na trakt i zbliżających się jeźdźców.
– Błękit i szkarłat… chyba widzę te kolory na jeźdźcach – oświadczył, chociaż bardziej do siebie, niż do osób zgromadzonych na dole. Po chwili zeskoczył z drzewa w sposób, który wskazywał na wysoką zręczność i szybkość elfa.
– Podejdę bliżej i wystrzelam ich przed pułapkami. Możliwe, że są to tylko zwiadowcy, bo jest ich wyłącznie kilku. Myślę, że nie ma sensu czekać na to, aż tak nieliczny oddział wpadnie w pułapki i zniszczy je – odezwał się, tłumacząc też swoje zachowanie. Brzmiał tak, jakby już podjął decyzję i, raczej, nie miał zamiaru zmieniać swojego planu. Dlatego też ruszył w stronę traktu, szybko znikając w zaroślach.
Calathal przygotował łuk, a także strzałę, którą osadził na cięciwie, jednak jeszcze nie napinając jej. Jeszcze nie miał zamiaru strzelać, więc nie było potrzeby naciągania cięciwy i marnowania nawet niewielkich ilości siły fizycznej. Poruszał się cicho, na lekko ugiętych nogach, co sprawiało, że biegł ciszej niż normalnie. Cały czas przemieszczał się bokiem traktu tak, żeby skrywały go drzewa i krzewy. Tak było najlepiej, w końcu potencjalnych przeciwników było więcej, dlatego też długouchy chciał mieć element zaskoczenia po swojej stronie.
Minął część drogi, gdzie wcześniej poukrywali pułapki, dlatego też zwolnił nieco i zaczął uważniej nasłuchiwać dźwięku kopyt uderzających o ubitą ziemię. Usłyszał ten odgłos później, zaledwie po tym, jak przebiegł niewielką odległość. Zatrzymał się i naciągnął cięciwę, gotując strzałę do lotu. Poświęcił wyłącznie krótką chwilę na przyjrzenie się grupie zwiadowczej, aby upewnić się, że mają oni barwy tych, którzy aktualnie są jego przeciwnikami… a później wypuścił strzałę, która wbiła się prosto w pierś zwiadowcy, który jechał jako pierwszy.
Pozostali, których Calathal mógł teraz policzyć i było ich sześciu, zatrzymali się i napięli łuki, rozglądając się nerwowo. Elf wyciągnął kolejną strzałę i posłał ją w kolejnego mężczyznę – trafiła bezbłędnie, a przeciwnik spadł z konia. Co prawda dwie strzały poleciały w miejsce, w którym siedział elf, jednak on już się przemieścił i nic go nie trafiło. Poruszając się wystrzelił kolejną strzałę, jednak ta trafiła w ramię jeźdźca, gdyż ten próbował uchylić się przed nią. Na szczęście drugi pocisk trafił dokładnie tam, gdzie został wycelowany. Trzech już zginęło, pozostało jeszcze czterech, którzy byli coraz bardziej nerwowi. Rozglądali się, szukając ukrytego strzelca, celowali w miejsca, w których wydawało mu się, że może siedzieć. Calathal zatrzymał się, wypuścił strzałę, trafił przeciwnika i zrzucił go tym z siodła, przy okazji pozbawiając życia. Przemieścił się znów, aby nie zostać trafionym, chociaż tym razem jedna ze strzał przeleciała tuż nad jego barkiem i wbiła się w drzewo znajdujące się gdzieś dalej. Pozostała trójka zdecydowała się nawet zejść z koni, najpierw zaczęli się rozglądać, w tym czasie jeden z nich padł ze strzałą w plecach. Dopiero teraz zdecydowali się sięgnąć po miecze i wejść w zarośla, próbując odszukać strzelca lub strzelców. Po ich rozmowie, którą udało mu się dosłyszeć, elf dowiedział się, iż obaj uważają, że ktoś musiał tu na nich zastawić pułapkę i łuczników jest, przynajmniej, trzech.
Calathal zamienił łuk na sztylet i zaczął się skradać. Podszedł do jednego ze zwiadowców i zadał cios, jednak ten, wykorzystując szczęście albo jakieś wyostrzone zmysły, uchylił się i odwrócił, od razu komunikując drugiemu, że został zaatakowany przez „jednego z nich”. Elf odskoczył w tył, unikając też cięcia, które mogłoby poważnie uszkodzić jego ciało. Nigdzie nie widział drugiego zwiadowcy, który teraz zaszedł go z tyłu i złapał go, unieruchamiając mu ręce.
– No… to teraz powiesz nam wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć. Wiem, że jesteś sam, bo inaczej padlibyśmy ze strzałami w plecach, które wypuściliby twoi towarzysze – powiedział do niego mężczyzna. Drugi uderzył go pięścią prosto w brzuch, a później w klatkę piersiową. Cal na chwilę stracił dech.
– Gdzie jest księżna Elestren Tiernan z rodu Melwynn? - zapytał go.
– Niedaleko… Ale nie przekażecie tego swoim dowódcom, bo zabiję was tutaj – odpowiedział im po chwili. Cóż, spodziewał się, że go wyśmieją i właśnie tak zareagowali. Później poczuł kolejne ciosy, jednak napinał mięśnie za każdym razem, a przez to ból był mniejszy.
– Nie doceniacie mnie – odpowiedział krótko, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Zupełnie, jakby miał jakieś ukryte sztuczki, którymi pokona ich już za chwilę.
Nagle uderzył łokciem tego, który go trzymał. Raz. Drugi. W końcu uścisk poluzował się, a po trzecim uderzeniu elf mógł się wyswobodzić, co też zrobił. Od razu uchylił się, aby sięgnąć po sztylet, jednak udało mu się też uniknąć ostrza miecza, które zraniło zwiadowcę stojącego za nim.
– Cholera… Szybki jest – powiedział zirytowany mężczyzna. Elf skoczył w tym czasie do przodu, mierząc ostrzem prosto w brzuch zwiadowcy, skacząc na niego i przewracając go. Po chwili wstał, wyciągając ostrze, które teraz było pokryte krwią. Skoczył w stronę ostatniego zwiadowcy, a ten przygotował się na zablokowanie cięcia… Jednak Cal pochylił się i kopnął go w nogi, co było na tyle silne, aby wytrącić go z równowagi i wywrócić. Elf od razu do niego doskoczył i wbił ostrze sztyletu prosto w klatkę piersiową przeciwnika.
Łuk wylądował na plecach Calathala, a on sam wyszedł z zarośli i zaczął zbierać swoje strzały. Nie lubił ich tak zostawiać, bo często udawało mu się je odzyskać, a to oznaczało, że mógł ich użyć ponownie. Konie nie ucierpiały, więc będzie mógł je zebrać i udać się razem z nimi w miejsce, w którym znajdują się teraz Elestren i inni… Pozbierał też miecze, łuki i strzały. Akurat teraz każde uzbrojenie się przyda. Juki przy wierzchowcach nie były puste, więc ich zwartość także się przyda.
Zebrał konie w grupę i zniósł w zarośla te ciała, które leżały na drodze, a później ruszył traktem. Zajął miejsce na pierwszym koniu, tym samym prowadząc resztę za sobą, jednak zszedł z niego, gdy dotarł do odcinka, w którym zaczynały się pułapki. Poprowadził wierzchowce na pobocze i tamtędy dotarł do grupy.
– Wrodzy zwiadowcy. Pozbyłem się ich, zyskując też trochę uzbrojenia, racji żywnościowych i trochę innych rzeczy, które znajdziemy w jukach. No… mamy też kilka koni – oświadczył, zostawiając wierzchowce na polanie, gdzie te został w grupie i zaczęły skubać trawę.
– Ci zwiadowcy zginęliby tak czy inaczej, więc to, że nie wrócili i tak zostałoby dostrzeżone – dodał na koniec.
- Elestren
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Włóczęga , Arystokrata
- Kontakt:
Przesłuchania działają w pewnym sensie jak gra w karty. Problem w tym, że Talbir w tej rozgrywce zdawał się nie mieć zbyt wielu kart do zagrania i od razu rzucił na stół to, co miał. Pochodzenie - jakże nieistotne w tej konkretnej sytuacji, w której się znalazł. Gdyby szczerze i spokojnie o sobie opowiedział, bądź też grał na zwłokę, może dałby radę wywinąć się spod ostrza Elestren, może by go puściła. Ale tym tonem nie miał szans nic zdziałać. Nie brał pod uwagę tego, że księżna właśnie stoi naprzeciw niego z rękawem pełnym asów.
- No, i co dalej? - odpowiedziała Elestren, bezczelnie przed tym parskając, czym umniejszyła rolę tegoż faktu. - Jesteś synem Larunna. Pewnie najmłodszym, inaczej skąd byś się tu wziął? Przypomnę ci tylko, że jesteś w środku lasu, w innym królestwie, a w otoczeniu braknie kogokolwiek, kto doniósłby Larunnowi o twojej śmierci. Ubuk, powiedziałbyś? - Odwróciła się do najemnika, który z wyraźnym przeczeniem pokręcił głową. Później znów zwróciła się do Talbira, tym razem mówiąc bardziej wzniośle. - No właśnie. A teraz pozwól się mi pochwalić. Jestem Elestren Tiernan Melwynn, prawowita dziedziczka księstwa Sinsear, siostrzenica królowej Aisy. I taki kmiot jak ty nie powinien nawet śmieć kwestionować mojego autorytetu.
Dalsza rozmowa ze szlachciulkiem nie miała już większego sensu, wszak co by więcej powiedział? Jeśli nadal będzie tak zadziorny, Elestren nic się od niego nie dowie. Jeżeli nie będzie... Cóż, i tak raczej nie wybaczy mu tych zniewag. Nie miała zamiaru się z nim więcej użerać. Zamiast tego obróciła miecz w swojej ręce i zdzieliła go po twarzy jelcem. Po części, żeby go znów ogłuszyć. A po części po prostu dlatego, że Talbir ją denerwował. Za bardzo denerwował.
- Ile zapłacę? - Zmierzyła wzrokiem najemników, którzy właśnie zaoferowali jej bardzo kuszącą ofertę. Czemu miałaby im nie zapłacić? Każdy, kto umie walczyć, przyda się w obecnym momencie. A pieniędzy w skarbcu było wiele, wynajęcie kilku zbrojnych nie zaszkodzi. Dodatkowo to, że sami się zaoferowali, Elestren odebrała jako wyraz uznania i szacunku, może nie znacznego, jednak większego niż do leżącego na ziemi Talbira, którym żaden z dwójki najemników się nie przejmował. - Przy takich złośliwych odzywkach, niewiele. A poza tym? Podwoję stawkę waszego poprzedniego najemcy. Haczyk jest tylko jeden. Pieniądze są w zamku, który trzeba zdobyć. Ale zdobędziemy go, prędzej czy później. Wtedy sobie policzycie za każdy dzień walki dwukrotność waszej normalnej stawki. Potraktujcie to jak inwestycję. Jednak - to mówiąc Elestren podeszła do Talbira, wyrywając mu sakiewkę, którą trzymał przy pasie. - Żebyście nie czuli się stratni, to będzie wasza zaliczka. - I trzymając sakwę, podeszła do najemników, rozcinając ich więzy swoim mieczem.
- A co z tobą, dziewczyno? - zwróciła się do Awel, również rozcinając jej więzy. - Jeżeli też jesteś najemniczką i coś potrafisz, oferta wędruje do ciebie dokładnie w taki sam sposób. Podwójna stawka. Zastanów się nad tym.
- Jeżeli są zbrojnymi, a z tego co mówisz są, rozpoznam tych, którzy chcą się do mnie przyłączyć. A zmiana umundurowania nie miałaby czemu służyć, więc szczerze wątpię... - Ledwo zdążyła odpowiedzieć Calathalowi, gdyż ten, w zasadzie od razu po utrzymaniu odpowiedzi, ruszył w las, zdjąć samemu grupę zbrojnych. Elestren nie wątpiła w jego umiejętności, wszak jest on elfickim najemnikiem, zabójcą, a jego wytrzymałość i zdolności już kiedyś wcześniej widziała. Uśmiechnęła się pod nosem i oparła z rozluźnieniem o drzewo, rzucając do reszty kompanii. - No cóż, czyli sprawę zbrojnych mamy już załatwioną...
I faktycznie, nie potrzeba było dużo czasu, by rozległ się tętent kopyt, a na drodze ukazał elf, wiozący właśnie ze sobą grupę koni, prowadzoną stanowczo za lejce. Zwiadowców brak, prawdopodobnie martwi. Elestren uśmiechnęła się z dumą, gdy Calathal utwierdził ją w przekonaniu, że wynajęcie go było świetną inwestycją.
- Dobra robota, gyfaill. Mam nadzieję, że zostawiłeś ich na widoku? A nawet jeśli nie... W zasadzie nieważne, nie mamy czasu się wracać po te ciała - pochwaliła najemnika, a potem zwróciła się do całej reszty. - Małe zwycięstwo za nami, ale główny oddział nie napotka zwiadowców. Będą wiedzieli, że na nich czekamy. Weźcie swoje rzeczy, wsiadajcie na konie, zbieramy się stąd. Jedziemy do lasu. A wilcze doły zostawiamy, jako małego psikusa dla chorągwi. - Znów dobyła miecza i podeszła do wciąż związanego Talbira. - Ty jednak... Nie można cię z nami zabrać. A tym bardziej nie możemy cię zostawić żywego. Mógłbyś nas zdradzić. Powiedzieć gdzie jedziemy. Chociaż nie... Nawet nie "mógłbyś". Ty byś to zrobił. Prawda? - Chwilę jeszcze stała, zastanawiając się co dokładnie zrobić, lecz po chwili bez wahania przebiła jego gardło, kończąc symbolicznym błogosławieństwem po elficku. - Gweddillwch mewn heddwch, fel y gallai'r eraill fyw, Talbir. - Po czym bezceremonialnie odeszła, podprowadziła swojego konia pod kamień i wsiadła na niego, tym razem nie potrzebując pomocy Calathala, dzięki głazowi. - No, co jest? Ruszamy - rzuciła i poprowadziła swoją drużynę w las.
- No, i co dalej? - odpowiedziała Elestren, bezczelnie przed tym parskając, czym umniejszyła rolę tegoż faktu. - Jesteś synem Larunna. Pewnie najmłodszym, inaczej skąd byś się tu wziął? Przypomnę ci tylko, że jesteś w środku lasu, w innym królestwie, a w otoczeniu braknie kogokolwiek, kto doniósłby Larunnowi o twojej śmierci. Ubuk, powiedziałbyś? - Odwróciła się do najemnika, który z wyraźnym przeczeniem pokręcił głową. Później znów zwróciła się do Talbira, tym razem mówiąc bardziej wzniośle. - No właśnie. A teraz pozwól się mi pochwalić. Jestem Elestren Tiernan Melwynn, prawowita dziedziczka księstwa Sinsear, siostrzenica królowej Aisy. I taki kmiot jak ty nie powinien nawet śmieć kwestionować mojego autorytetu.
Dalsza rozmowa ze szlachciulkiem nie miała już większego sensu, wszak co by więcej powiedział? Jeśli nadal będzie tak zadziorny, Elestren nic się od niego nie dowie. Jeżeli nie będzie... Cóż, i tak raczej nie wybaczy mu tych zniewag. Nie miała zamiaru się z nim więcej użerać. Zamiast tego obróciła miecz w swojej ręce i zdzieliła go po twarzy jelcem. Po części, żeby go znów ogłuszyć. A po części po prostu dlatego, że Talbir ją denerwował. Za bardzo denerwował.
- Ile zapłacę? - Zmierzyła wzrokiem najemników, którzy właśnie zaoferowali jej bardzo kuszącą ofertę. Czemu miałaby im nie zapłacić? Każdy, kto umie walczyć, przyda się w obecnym momencie. A pieniędzy w skarbcu było wiele, wynajęcie kilku zbrojnych nie zaszkodzi. Dodatkowo to, że sami się zaoferowali, Elestren odebrała jako wyraz uznania i szacunku, może nie znacznego, jednak większego niż do leżącego na ziemi Talbira, którym żaden z dwójki najemników się nie przejmował. - Przy takich złośliwych odzywkach, niewiele. A poza tym? Podwoję stawkę waszego poprzedniego najemcy. Haczyk jest tylko jeden. Pieniądze są w zamku, który trzeba zdobyć. Ale zdobędziemy go, prędzej czy później. Wtedy sobie policzycie za każdy dzień walki dwukrotność waszej normalnej stawki. Potraktujcie to jak inwestycję. Jednak - to mówiąc Elestren podeszła do Talbira, wyrywając mu sakiewkę, którą trzymał przy pasie. - Żebyście nie czuli się stratni, to będzie wasza zaliczka. - I trzymając sakwę, podeszła do najemników, rozcinając ich więzy swoim mieczem.
- A co z tobą, dziewczyno? - zwróciła się do Awel, również rozcinając jej więzy. - Jeżeli też jesteś najemniczką i coś potrafisz, oferta wędruje do ciebie dokładnie w taki sam sposób. Podwójna stawka. Zastanów się nad tym.
- Jeżeli są zbrojnymi, a z tego co mówisz są, rozpoznam tych, którzy chcą się do mnie przyłączyć. A zmiana umundurowania nie miałaby czemu służyć, więc szczerze wątpię... - Ledwo zdążyła odpowiedzieć Calathalowi, gdyż ten, w zasadzie od razu po utrzymaniu odpowiedzi, ruszył w las, zdjąć samemu grupę zbrojnych. Elestren nie wątpiła w jego umiejętności, wszak jest on elfickim najemnikiem, zabójcą, a jego wytrzymałość i zdolności już kiedyś wcześniej widziała. Uśmiechnęła się pod nosem i oparła z rozluźnieniem o drzewo, rzucając do reszty kompanii. - No cóż, czyli sprawę zbrojnych mamy już załatwioną...
I faktycznie, nie potrzeba było dużo czasu, by rozległ się tętent kopyt, a na drodze ukazał elf, wiozący właśnie ze sobą grupę koni, prowadzoną stanowczo za lejce. Zwiadowców brak, prawdopodobnie martwi. Elestren uśmiechnęła się z dumą, gdy Calathal utwierdził ją w przekonaniu, że wynajęcie go było świetną inwestycją.
- Dobra robota, gyfaill. Mam nadzieję, że zostawiłeś ich na widoku? A nawet jeśli nie... W zasadzie nieważne, nie mamy czasu się wracać po te ciała - pochwaliła najemnika, a potem zwróciła się do całej reszty. - Małe zwycięstwo za nami, ale główny oddział nie napotka zwiadowców. Będą wiedzieli, że na nich czekamy. Weźcie swoje rzeczy, wsiadajcie na konie, zbieramy się stąd. Jedziemy do lasu. A wilcze doły zostawiamy, jako małego psikusa dla chorągwi. - Znów dobyła miecza i podeszła do wciąż związanego Talbira. - Ty jednak... Nie można cię z nami zabrać. A tym bardziej nie możemy cię zostawić żywego. Mógłbyś nas zdradzić. Powiedzieć gdzie jedziemy. Chociaż nie... Nawet nie "mógłbyś". Ty byś to zrobił. Prawda? - Chwilę jeszcze stała, zastanawiając się co dokładnie zrobić, lecz po chwili bez wahania przebiła jego gardło, kończąc symbolicznym błogosławieństwem po elficku. - Gweddillwch mewn heddwch, fel y gallai'r eraill fyw, Talbir. - Po czym bezceremonialnie odeszła, podprowadziła swojego konia pod kamień i wsiadła na niego, tym razem nie potrzebując pomocy Calathala, dzięki głazowi. - No, co jest? Ruszamy - rzuciła i poprowadziła swoją drużynę w las.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 104
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Pirat , Złodziej
- Kontakt:
Awel z zainteresowaniem przyglądała się pokazowi braku dyscypliny i samowoli elfa. Oczywiście w każdej armii znajdowały się osoby, którym wolno było więcej niż innym, jednak Calathal nawet nie czekał na skinienie głową, czy jakikolwiek gest ze strony księżnej, aprobujący jego pomysł, tylko od razu przystąpił do działania, a Elestren mogła jedynie udawać, że wszystko toczy się pod jej dyktando. Chociaż wyglądała bardziej na osobę zaskoczoną, iż przerwano jej w pół zdania. Bryza nigdy nie słyszała o królestwie, w którym poddani sami decydują co jest najlepsze dla ich władcy. Nawet jeśli w tym konkretnym przypadku postępowanie elfa rzeczywiście było dla buntowniczki „na rękę”, jej brak reakcji tylko pokazywał iż nie do końca nad wszystkim panowała.
Czarodziejka zdecydowała się powyższe spostrzeżenie zachować dla siebie. Póki co miała znacznie ważniejsze problemy. Musiała coś zrobić by przetrwać najbliższe minuty, a w odróżnieniu od Ubuka i Szklistego, jakoś nie widziała się w armii Elestren. Nie była wojowniczką, dlatego też nie mogła złożyć nowej władczyni stosownej oferty.
- Jestem najemnikiem – zgodnie z prawdą odpowiedziała Awel. – Tyle, że ja nie walczę. Nie potrafię. Dla Talbira pełnię raczej rolę służącej.
Bryza celowo nie wspomniała ani słowem a pełnieniu przez siebie funkcji doradczej. Młody lord zdecydowanie nie wyszedł dobrze na jej podszeptach, dlatego też chwalenie się tym to kiepskie referencje. Kłopot w tym że Elestren raczej nie potrzebowała służki, więc taka oferta nie stanowiła dla niej żadnej wartości. Przez chwilę Awel zastanawiała się czy nie wspomnieć o fakcie, iż ćwiczy trochę z włócznią i zna się na magii, jednak po namyśle uznała, iż uczyniłoby to z niej kandydatkę do znalezienia się na pierwszej linii frontu, a tego starała się uniknąć. Musiała znaleźć inne argumenty.
- Ale co za tym idzie nie mam tak wygórowanych oczekiwań w kwestii zapłaty.
Paradoksalnie Ubuk i Szklisty właśnie zgodzili się pracować za darmo. Podwojenie stawki jaką oferował lord Talbir oznaczało podwojenie niczego. Młody szlachcic, podobnie jak Elestren, obiecywał sowitą nagrodę gdy już dopnie swego, żeniąc się z tą której nabluzgał prosto w oczy. Najwyraźniej kuszenie przyrzeczeniami bez pokrycia było wspólną cechą wszystkich arystokratów. Póki co para najemników mogła liczyć na liche utrzymanie i regularne potrącanie im spodziewanej nagrody za przejawianie zachowań, które nie podobały się zwierzchnikowi. Takich jak na przykład plucie na ziemię. Na szczęście dla księżnej rzucona im sakiewka skutecznie wyłączyła myślenie obu wojowników. Przynajmniej na razie.
Zresztą jak się okazało po losie Talbira żaden z nich nie miał innego wyjścia jak przystąpić do drużyny buntowników. Bryza przełknęła kulę strachu stojącą jej w gardle, desperacko szukając jakiegoś argumentu, który mógłby sprawić, iż ona sama nie będzie następna w kolejce. I nic nie przychodziło jej do głowy. Dlatego też zamiast mówić, zaczęła działać i po prostu zbierać przydatne rzeczy z obozowiska. Ostatecznie każda armia potrzebuje odpowiedniego zaplecza dźwigającego toboły, zajmującego się rozbijaniem namiotów, gotowaniem, opatrywaniem rannych, naprawą zniszczeń czy chociażby szyciem głupich chorągwi. Co z tego iż sama Bryza nie znała się na żadnej z tych rzeczy? Ważne by chociażby sprawiać wrażenie przydatnej.
Czarodziejka zdecydowała się powyższe spostrzeżenie zachować dla siebie. Póki co miała znacznie ważniejsze problemy. Musiała coś zrobić by przetrwać najbliższe minuty, a w odróżnieniu od Ubuka i Szklistego, jakoś nie widziała się w armii Elestren. Nie była wojowniczką, dlatego też nie mogła złożyć nowej władczyni stosownej oferty.
- Jestem najemnikiem – zgodnie z prawdą odpowiedziała Awel. – Tyle, że ja nie walczę. Nie potrafię. Dla Talbira pełnię raczej rolę służącej.
Bryza celowo nie wspomniała ani słowem a pełnieniu przez siebie funkcji doradczej. Młody lord zdecydowanie nie wyszedł dobrze na jej podszeptach, dlatego też chwalenie się tym to kiepskie referencje. Kłopot w tym że Elestren raczej nie potrzebowała służki, więc taka oferta nie stanowiła dla niej żadnej wartości. Przez chwilę Awel zastanawiała się czy nie wspomnieć o fakcie, iż ćwiczy trochę z włócznią i zna się na magii, jednak po namyśle uznała, iż uczyniłoby to z niej kandydatkę do znalezienia się na pierwszej linii frontu, a tego starała się uniknąć. Musiała znaleźć inne argumenty.
- Ale co za tym idzie nie mam tak wygórowanych oczekiwań w kwestii zapłaty.
Paradoksalnie Ubuk i Szklisty właśnie zgodzili się pracować za darmo. Podwojenie stawki jaką oferował lord Talbir oznaczało podwojenie niczego. Młody szlachcic, podobnie jak Elestren, obiecywał sowitą nagrodę gdy już dopnie swego, żeniąc się z tą której nabluzgał prosto w oczy. Najwyraźniej kuszenie przyrzeczeniami bez pokrycia było wspólną cechą wszystkich arystokratów. Póki co para najemników mogła liczyć na liche utrzymanie i regularne potrącanie im spodziewanej nagrody za przejawianie zachowań, które nie podobały się zwierzchnikowi. Takich jak na przykład plucie na ziemię. Na szczęście dla księżnej rzucona im sakiewka skutecznie wyłączyła myślenie obu wojowników. Przynajmniej na razie.
Zresztą jak się okazało po losie Talbira żaden z nich nie miał innego wyjścia jak przystąpić do drużyny buntowników. Bryza przełknęła kulę strachu stojącą jej w gardle, desperacko szukając jakiegoś argumentu, który mógłby sprawić, iż ona sama nie będzie następna w kolejce. I nic nie przychodziło jej do głowy. Dlatego też zamiast mówić, zaczęła działać i po prostu zbierać przydatne rzeczy z obozowiska. Ostatecznie każda armia potrzebuje odpowiedniego zaplecza dźwigającego toboły, zajmującego się rozbijaniem namiotów, gotowaniem, opatrywaniem rannych, naprawą zniszczeń czy chociażby szyciem głupich chorągwi. Co z tego iż sama Bryza nie znała się na żadnej z tych rzeczy? Ważne by chociażby sprawiać wrażenie przydatnej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość