Równina Drivii[Fargoth i okolice] Ciągnie złe do złego

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

[Fargoth i okolice] Ciągnie złe do złego

Post autor: Dantalian »

        Może i droga nie dłużyła się okropnie, wszak miał towarzystwo na swoim poziomie (przynajmniej intelektualnym), jednakże jednoskrzydły nie mógł sobie odpuścić bardzo ważnej i jakże zajmującej kwestii marudzenia nowemu kompanowi o wszelkich, zmyślnych trudach podróży jakie tylko przyszły mu do głowy. Od jęczenia o pustym żołądku, palącym słońcu (czego nieczuły na ból i temperatury piekielny w ogóle nie mógł czuć), ciężkie buty, po udawanie oznak starości i ironiczne narzekanie na łupanie w krzyżu (czego przez niewrażliwość na ból również nie mógł odczuwać). Dantalian jednak nie nadużywał tego i nie wystawiał cierpliwości młodszego upadłego na próbę, gdyż nie nudziło mu się aż tak bardzo, a poza tym ile można robić z siebie niewinną kruszynkę? Za dnia szli niemal bez przerw (bo po co?), niemal, ponieważ wielkoduszy rycerz miał na uwadze nożną niedoskonałość pobratymca i dlatego dostosował się do jego możliwości. Jeśli im na to pozwalały siły, zaraz po zachodzie słońca pokonywali niewielką odległość przy pomocy skrzydeł (tu musieli mieć na uwadze wadę czerwonookiego). Jeśli jednak byli zbyt wymęczeni marszem i marudzeniem starszego z aniołów, tradycyjnie wieczorem raczyli się posiłkiem, chwilę posiedzieli, porozmawiali, paciorek i do spania.

        W końcu udało im się dojść do miasta. Dantalian nie wiedział, czy jego kompan był z tego faktu równie uradowany co on, ale mimo to nie zamierzał kryć radości i swoich zamiarów, które pokierowały Czarnym Rycerzem prosto w stronę "ciemniejszej" dzielnicy ogrodzonego miasta. Upadły nie miał potrzeby pchać się w głąb do coraz to bogatszych części, które nie tylko różniły się jaśniejszymi odcieniami ścian niż budynku przy samym brzegu, ale również w kamiennych konstrukcjach zaczęły pojawiać się drewniane akcenty aż całkowicie nie zostały zbudowane z tego surowca, a dachy pokryte zostały strzechą.
        - Jeszcze chwila cierpliwości Vyrhinie i będziemy na miejscu. Nic nam tam nie zagrozi, co najwyżej kilka robali w ubraniu, albo ubrudzenie ich płynami podejrzanego pochodzenia, ale kobiety są łatwo przyswajalne jak posiłki, a do tego tanie jak piwo. - Powiedział nie mogąc się już doczekać dotarcia do przybytku.

        Była to skromna dwupiętrowa oberża, do której wejście znajdowało się od strony zaułka cuchnącego na staję rynsztokiem, a przy drzwiach oparci o ścianę leżeli stali bywalcy zalani w sztok ze świeżo obitą twarzą. Właścicielowi już dawno przestało się opłacać wstawianie w okna nowych szyb, które i tak były błyskawicznie wybijane, dlatego miejscami były zabite dechami, a na wyższych piętrach w ogóle ich nie było. Z tego też powodu doskonale było słychać odgłosy zabawiających się z kurtyzanami, mężczyzn. Odór alkoholu, krwi, wymiocin i paru jeszcze innych przyjemnych zapaszków, a także pijacki bełkot i dźwięki toczącej się wewnątrz burdy skutecznie odstraszały przyzwoitych klientów, ale nie jednoskrzydłego, choć ten się za takiego uważał. Zerknął na towarzysza i się pod hełmem uśmiechnął lekko sam do siebie, klepiąc młodego po ramieniu po czym przechodząc po jakimś pijaku jak po zwykłym dywanie, wkroczył do środka. Przyjemny półmrok tu panujący bardzo cieszył upadłego, który mógł bez obaw zdjąć swój hełm.
        - Dwa ciemne i coś czego nie zdążyła złapać pleśń ani szczury. Powiedz też Miqelowi, że Sulimgar przesyła pozdrowienia - odezwał się kładąc na blacie bezpośrednio przed karczmarzem garść zębów oraz obsydianowy sygnet ze srebrnym "S" w okrągłej tarczce. Otyły karczmarz z opuchniętą twarzą i wielkim siniakiem pod lewym okiem zniknął z ociąganiem za rogiem w drugim pomieszczeniu.
        - Po co ta cała szopka? - spytał zachrypniętym głosem mężczyzna siedzący w kącie niedaleko baru. Miał strasznie oszpeconą twarz, wyglądał jak nieudane połączenie człowieka z trollem, którego skóra nie bardzo chciała dostosować się do mniejszego niż naturalnie ciała przez co zwisała obrzydliwymi fałdami. - Sądziłem, że po spotkaniu z tobą nawet zęby nie zostaną. - Dodał z uznaniem i zdziwieniem.
        - Dla własnej przyjemności, ślicznotko. A zęby wyrwałem jakiemuś myśliwemu po drodze. - Testament zaśmiał się z rozbawieniem. Kilku awanturników mierzyło go prowokacyjnym i wyzywającym spojrzeniem, ale kiedy anioł spoglądał w ich stronę szybko odwracali bądź spuszczali wzrok.
        - Nie umiem sobie ciebie wyobrazić jako anioła, wiesz? - westchnął brzydal wręczając piekielnemu brzęczącą sakwę i niewielki liścik, które od razu zniknęły w czarnych płomieniach kiedy tylko Dantalian wziął je w dłoń, nie zerkając nawet na treść zamieszczoną w notce. Szkarada za to zgarnęła fanty pozostawione przez czerwonookiego na blacie, by zaraz po tym prędko umknąć jak najdalej od niego.
        - Zatrzymam się tu na trochę, więc mam nadzieję, że odpowiednio wywiązałeś się ze swojej części umowy - rycerz zatrzymał go, chwytając szybko za ramię i uśmiechnął się niewinnie. Mężczyzna szybko wcisnął mu w opancerzoną czarną blachą dłoń kluczyk do jednego z lepszych pokoi na górze i do tego złoty naszyjnik.

        W tym też czasie wrócił karczmarz i usatysfakcjonowany piekielny mógł w końcu wrócić do towarzysza. Zajął razem z nim miejsce przy stoliku w miarę najbliżej schodów na górę oraz zakątka, w którym przysypiał oberżysta i jednocześnie na tyle daleko od tłukących się klientów, że nie było możliwości, aby i oni przez przypadek oberwali. Od razu po wygodnym usadowieniu się na krześle podsunął w stronę młodszego od siebie jeden kufel i pozbawioną zapachu, szarą polewkę, do której był dodany, czerstwy acz nie spleśniały chleb. Blaszany od razu wziął się za jedzenie nie starając się zastanawiać nad tym co też może pływać w parującej zupie, biorąc pod uwagę to, że karczmarza było stać co najwyżej na zepsute warzywa, albo te podebrane świniom z koryta. Piwo za to było prawdziwe i o wiele lepsze.
        - Jak skończysz załatwiać swoje sprawy, pofatyguj się tutaj. Ja się nigdzie nie ruszę. - Powiedział do Vyrhina dając gospodarzowi znak, że teraz zjadłby coś bardziej konkretnego. Odwracając się z powrotem do młodszego upadłego, nie odpuścił też sobie zaczepienia jednej z mniej "wypompowanych", a tym samym lepiej się prezentujących, dziewek. Ta akurat na oko miała około szesnastu lat i Dantalian zamierzał zasugerować jej kilka piekielnych zabaw. Oczywiście miał na uwadze, że tutejsze dziewczyny są bardziej kruche i mniej wytrzymałe, niż pokusy.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Droga była nijak szybka, ni też powolna, coś na granicy, jak wtedy gdy słońca nie widać na horyzoncie, ale jego blady blask odbija atmosfera. Zważając na swoją chorą nogę i oszczędzając ją dostatecznie, by jak najwięcej przejść za dnia, Vyrhin oddał się przemyśleniom. Różne sprawy trapiły piekielnika, przede wszystkim musi odnaleźć pewną osobę imieniem Vincento, która winna jest mu dość sporą sumkę. Samo spotkanie raczej nie będzie należało do najprzyjemniejszych, ale cóż, wszystko wyjdzie z czasem. Drugą rzeczą równie nie cierpiącą zwłoki, było oczywiście dopytanie się paru osób o kolczyk, który Vyrh nosił na swoim uchu. Jego niewiadome właściwości i ogólne pochodzenie przedmiotów musi zostać jakoś ustalone. Nic o nich nie wie, poza tym jak działają, a nawet tego ostatniego wyrażenia nie przypnie do kolczyka.
Przemyślenia były przerywane przez niezwykle marudzącego Rycerza, który chyba wstał lewą nogą, ponieważ czasami nie dało się wytrzymać jego narzekań na przykład na buty, co gorsza mówił o pustym żołądku. Czarnooki klepnął się w twarz i kroczył dalej za starszym pobratymcem. Sytuacja związana z podróżą, była przeciwna gdy oboje wzbili się w powietrze, to tam elegancik rozpościerał pełnie sił. Zdrowe i silne skrzydła umożliwiały mu idealny lot, co jest wprost przeciwne do jego towarzysza, którego skrzyło musiało być wyczarowane, ciekawiło go tylko gdzie je stracił? Tak jak on jemu, tak i Vyrh Tetowi. Uwzględnił jego ułomność i po zachodzie słońca podróżowali równym tempem po bezkresie nieba.

        Słońce w zenicie, a dwóch piekielników dochodzi wolnym krokiem do bram Fargoth. Oczom ukazał się wspaniały widok miasta, które budzi trwogę u nie jednych władców. Młody piekielnik bywał tu raz, może dwa, ale za każdym razem odkrywał w tym grodzie zupełnie coś nowego. Na pewno było ono na jego liście ulubionych miast Alaranii. Promienie biły niemiłosiernie w czaszkę upadlaka, lecz ten bezkompromisowo kroczył za swoim przewodnikiem. Testament skręcił i kierował się prosto na tą ciemniejszą dzielnicę. Vyrh bywał tam, lubił się zabawić z tamtejszymi kurtyzanami, a i uduszenie jakiejś nie robiło większej szkody dla społeczeństwa, tak o! Po prostu życie się toczyło, a baba była, a teraz jej nie ma. Mijali obskurne budowle przy akompaniamencie pojękiwań dziwek i ryków nachlanych mężczyzn. ”Stare, dobre Fargoth.”
        - Wiesz... Ja się niczego nie boję, za to może ty boisz się ubrudzenia łapek o robale? - lekki śmiech przeszedł po okolicy, typowa dwójka znajomych, którzy lubią sobie dogryzać, tak mógł pomyśleć każdy patrzący na nich. - Po drugie piwa, piwa i wódki! Kobiety na potem, coś fajnego się wyczaruję, mam nawet pewien pomysł, ale o tym może później? - wzrok powędrował z starszego upadlaka na kolejne mijane budynki, z których śmierdziało gorzej niż z rynsztoka.

        Po niedługiej wędrówce przez obskurną dzielnicę, doszli do jeszcze bardziej obskurnego miejsca, gdzie obskurność rosła wraz z każdym krokiem, który stawiało się w obskurnym wnętrzu. Z zewnątrz docierały znajome dźwięki dziwek i chłopów, których stać na taką szybką przyjemność. Powybijane szyby, zapach krwi, wymiocin i fekaliów mógł doprowadzić do stanu wymiotnego, na szczęście mocna tolerancja na takie rzeczy i otępiały zmysł węchu, sprawiał, że Vyrh mógł spokojnie przebywać w takim miejscu. Środek oberży choć ciemny, to na swój sposób bardzo przytulny. Podeszli do lady, gdzie Testament miał najwyraźniej pewne sprawy do załatwienia, miło było usłyszeć również o tym, że zamówił dobre piwko i dla niego. Nie chciał za bardzo przysłuchiwać się rozmowie z mężczyzną, który był tak obrzydliwy, że wstręt na niego patrzeć. Pewne wyrywki i rozmowy zostały w pamięci, drugie wyleciały. Przez ten czas zastanawiał się, jak pójdzie mu rozmowa z Vincento, na ogół jest miłym typem, ale jego wysokie stanowisko, stwarza pewien problem, jeżeli chodzi o kontakt osobisty z taką osobą. Nie każdy jest mile widziany w lepszych dzielnicach, a co dopiero w domu pułkownika armii Fargoth. Następnie namyśli się kogo zapyta o resztę potrzebnych informacji... z letargu wybił go głos starszego.

        Usiedli wygodnie w wygodnie usytuowanym miejscu, w ogóle życie Vyrha staję się ostatnio bardzo wygodne. Popatrzył na rycerzyka obojętnym, acz miłym wzrokiem w ramach podziękowania za kufel piwa i jedzenie. Polewka nie była za specjalna, lecz nie mógł narzekać, darowanemu koniowi w pysk się nie zagląda, a po takiej podróży warto zjeść cokolwiek. Wszystko popijał piwem, które nie było najgorsze, ale w jego mniemaniu, też nie najlepsze. Pił i kosztował sporo alkoholi w swoim krótkim życiu, ale jak na te warunki, można powiedzieć, że browar był wręcz wykwintny.
        - Powiedz mi Testament... o co chodziło z tymi zębami i pierścieniem? Dochodzi do tego ten facet, z którym przegadałeś trochę przy ladzie, ten brzydal? Oczywiście, jeśli nie chcesz o tym mówić, to po prostu nie mów, proste. - Złapał za łyżkę i pochłaniał kolejne porcję zupy śmietnikowej.
        - Swoje sprawy? Widzisz, muszę odwiedzić pewnego ważnego jego chędożonego mościa, ale uprzedzam, jeśli nie wrócę to choć postaraj się mnie poszukać, wiesz; choć za te dni chędożonego narzekania na obuwie, rozumiesz? - w jednej chwili elegancik pozbył się eleganckiego tonu jak to miał w zwyczaju, kiedy ktoś stawał się swój, a nie obcy.

        Wstał od stołu i ruszył w kierunku bogatych dzielnic, dokładnie pamiętał gdzie mieszka Vincento i jego pijana morda, która wisi mu pieniądze za zabójstwo kochanka jego żony. Ludzie mają w głowach różne pomysły, ale płacą, a o zapachu pieniędzy się nie dyskutuje. Czasem przybierają formę o lekko metalicznym posmaku, czasem ich zapach odtrąca, ale bierzesz je, ciągniesz do swojej sakwy, choć parzą i niemiłosiernie śmierdzą, wiesz o tym, ale kochasz to uczucie, wiesz o tym, że je kochasz, starasz się nienawidzić, ale kochasz jeszcze bardziej tą nienawiść, niż zanim zacząłeś o niej myśleć. Wszystko jest poplątane w małe nici przeznaczenia i przypadku, połączone ludzkie losy. Kroki stawiał pewnie, lecz począwszy od dzielnicy, która przejawiała murowane budowle, strzepnął z siebie niewidzialny paproch, wyprostował sylwetkę i szedł niczym arystokrata do swojego dworu. Ciemniejsze barwy zamieniały się kolejno w jasne, biel i beż rządziły w okolicy, gdzie swoje domy posiadają rozmaite postacie kultury i wojskowości Fargoth.

        Pamiętał każdą uliczkę, każdy zakamarek, który prowadził pod drzwi pułkownika. Spróbował sobie zwizualizować jego postać. Jest to starszy człowiek, siwobrody z pulchną twarzą. Łysina zdobiła jego berecik. ”Ciekawe czy mu wypadły”. Pamiętał, że jest barczysty i z lekkim brzuchem, który zapewne wciąga przy gościach, a guzik od spodni rozpina dopiero, gdy jest czas na odpoczynek. Jego żona przebywała obecnie poza granicami miasta, Vyrha nie interesowały szczegóły o niej, lecz poznał ją podczas wypełniania zlecenia. Powiedzmy, że do spotkania zaszło podczas dość jednoznacznej sytuacji. Karać na gorąco, myśleć na chłodno. Pieniążki.

        Dom Vincenta stał ma lekkim wzniesieniu, cały pomalowany na czystą biel, elementy beżowe zdobiły kolumny, które podtrzymywały swego rodzaju dach wychodzący poza obrys budynku. Zastukał do drzwi, kolorem nieco odstawały od reszty, ale za to majestatycznie się prezentowały. Złota klamka ostrożnie wibrowała, a po chwili było słychać szczęk zamka, drzwi delikatnie się uchyliły, a wpadające światło ukazało młodego mężczyznę, który od razu spytał kim jest skrzydlaty i kogo szuka.
        - Witaj, witaj młody człowieku. Jestem twoją ostatnią myślą, a szukam zapewne twojego szefa. Vincent jest w domu? - popatrzył na tego niby lokaja dość prześmiewczym wzrokiem, on za to był ostrożny, patrzył na ręce, nie mógł sobie pozwolić na brak kontroli.
        - Proszę chwilę zaczekać. - Odpowiedział służący i poszedł po swojego pana. Jak dobry piesek. Vyrhin czekał z niecierpliwością na tę mordę, musiał w końcu zdobyć te pieniądze, za coś do cholery wykonuje zlecenia. Dalekie kroki dochodzące z wnętrza domu, zmusiły marzącego do opuszczenia tej sfery. - Pan Vincento zaraz zejdzie, proszę, zapraszam do salonu. Kawy, herbaty?
        "Jak miło", pomyślał piekielnik i poprosił o mocną kawę, a do tego herbatę z ziół i coś na ząb. ”A co! Trzeba korzystać!”
Awatar użytkownika
Hanti
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadła anielica
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Hanti »

Zapach rynsztoka o poranku nie był tym, czego oczekiwała, lecz pretensje mogła mieć wyłącznie do samej siebie. Nie chcąc wzbudzać rozgłosu i zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, kobieta owiana jedwabnym szalem przemknęła niczym duch przez tylną bramę i od razu wmieszała się w mrok ciemnych zaułków szemranej dzielnicy. Miejscom takim, jak to było bowiem wszystko jedno, kto jak wygląda i skąd pochodzi, liczyło się tylko ile pary ma w łapach i oleju w głowie, by nie dać sobie poderżnąć gardła już pierwszego dnia. Do kasty społecznych wyrzutków, żyjących na marginesie społeczeństwa nie było wcale trudno przystać, należało jedynie zamieszkać tam, gdzie oni. W świecie bójek, pijaństwa i rozpusty. Hanti mijała już czwarty taki przybytek, w którym można było znaleźć wszystkie trzy oferty. I niczym się one od siebie nie różniły: wytatuowany i tępy mięśniak przy drzwiach, otyły barman za ladą i cycate kurtyzany nie pierwszej świeżości, tańczące lub łaszące się do przechodzących mężczyzn. Nad wszystkim dodatkowo sprawował pieczę ciężki odór tłuszczu, potu, piwa, uryny i czegoś cięższego do zidentyfikowania, lecz z pewnością dawno już przetrawionego i wyplutego na bruk. Że też w takich miejscach przyszło jej teraz żyć. Jej, byłej anielicy, służce Najwyższego, która kiedy tylko chciała, mogła wylegiwać się na stosach wypchanych pierzem poduch, zażywać kąpieli w krystalicznie czystych strumykach lub zajadać smakołyki podczas podglądania palladynów i aniołów, ćwiczących na arenie. To zderzenie wizji przeszłości z teraźniejszością sprawiło, że Hanti o mało nie zwróciła i tak skromnego śniadania, kiedy mijała śpiącego w zaułku pijaka, wysmarowanego czymś w rodzaju błota, a błotem oczywiście nie było. Kawałek dalej dostrzegła również kilka wychudzonych psów, skamlących u wejścia do zaułka, do którego nie chciała, ale jednak musiała wejść.

Idąc dziurawą alejką i mijając kolejne zwały śmieci i śpiących pijaków, Upadła musiała dopomagać sobie skrzydłami, by nie stracić równowagi. Problem w tym, że każde machnięcie skrzydeł potęgowało smród, a podmuchy wiatru rozpryskiwały błoto na okoliczne ściany. Na szczęście jej buty i ozdoby zostały nie tknięte. Po minutowej przeprawie, Hanti dotarła w końcu do drzwi obskurnej karczmy, będącej  dwupiętrowym budynkiem z wybitymi oknami. Ze środka dochodziły do niej dźwięki głośnych rozmów, awantur i miłosnych aktów, przy czym jedna ze stron mocno fałszowała swoje zadowolenie.
Pod naporem dłoni, drzwi zaskrzypiały na zardzewiałych zawiasach, zapraszając Upadłą do środka zapachem równie obrzydliwym, co ten towarzyszący zaułkowi. Hanti przekroczyła próg niechętnie, starając się zachować kamienną twarz, kiedy dziesiątki par oczu zwróciły się w jej kierunku. Na szczęście kobieta umiała się zachować, identyczne wizyty złożyła już w Trytonii i Arturonie przed dwoma miesiącami, odwiedzając podobne lokacje, rozmawiając z podobnymi osobami i szukając informacji na temat swojego brata-bliźniaka, które zawsze miały stałą wartość.
Po zejściu do Alaranii, kobieta od razu przystąpiła do poszukiwań, lecz pech, zaniósł ją najpierw do Trytonii, miasta handlu, w którym ludzie przychodzą i odchodzą z każdym przypływem i odpływem. Wypytanie zatem karczmarzy i kapitanów okazało się bezcelowe. Przez wiele dni piekielna błądziła po każdym tropie, nasłuchując plotek i starając się wydobyć z nich informacje na temat jednoskrzydłego jegomościa. Podobny efekt uzyskała kilka mil dalej, w sąsiednim Arturonie, gdzie pozwoliła sobie nawet na użycie siły wobec strażników, którzy nie chcieli wpuścić jej do miasta przed dokładniejszą kontrolą sam na sam w kordegardzie. Fakt, iż mężczyźni do końca życia zapamiętają tamten wieczór napawał dziewczynę większą satysfakcją, niż jej uczynek wobec stróżów prawa.

- Jedno piwo - powiedziała wprost, stając przy ladzie i ignorując wszystkich gości karczmy. Nie przybyła tu, by robić za centrum uwagi, lecz po informacje, które mogą okazać się pomocne w dalszych poszukiwaniach Dantaliana.
- Czy w ostatnich dniach w mieście pojawił się jakiś anioł o czarnych skrzydłach? - zapytała, z przymrożeniem oczu rozglądając się dookoła.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Towarzystwo Vyrhina nie tylko sprawiało, że jednoskrzydły się nie nudził, ale z czystym sumieniem mógł przyznać, że było także niezwykle pouczające. I oczywiście pożyteczne. Nie wiedział jak młodzian odbiera ich wspólną relację, ani jak na jakiej pozycji stawia każdego z nich w tym "związku", z drugiej strony Dantalian nie bardzo się tą kwestią interesował i kiedy była potrzeba otwarcie się wywyższał nad kompanem, zwykle uprzednio dając popis swoich umiejętności i zdobytego przez całe życie doświadczenia. W żadnym wypadku nie chciał tym zgorszyć, czy też upokorzyć czarnookiego, po prostu pragnął tym wyraźnie zaznaczyć granice, a przede wszystkim to kto w ich duecie rządzi. Nie była to władza absolutna i nie wymagał, aby młodszy się go bezmyślnie słuchał, ponieważ gdyby chciał mieć sługę z warzywem zamiast mózgu to na pewno w Piekle ślęczałby nad księgami z dziedziny nekromancji albo demonologii, a nie rozkoszował się cudowną muzyką charakterystyczną tylko i wyłącznie dla piekielnej Torturowni. Jeśli miał jakiś biznes do elegancika, otwarcie mu o tym mówił nie kończąc swojej prośby "proszę", ale też nie mówił wtedy władczym tonem. W większości wypadków jednak otoczenie go na tyle mało interesowało, że nawet nie zwracał uwagi co robił, bądź nie robił Vyrhin. Rozkazy Dantaliana z reguły były podszyte jego lenistwem i tyczyły się przede wszystkim kwestii rozpalenia ogniska, albo znalezienia czegoś na kolację.

        - Z jednej strony masz rację młody, nie tknę niczego po czym już chodzą robale, ponieważ ich obecność świadczy o tym, że już z tym nic więcej nie zrobię. - Uśmiechnął się pod swoim hełmem podstępnie, a czerwień bijąca ze szpary wzrokowej, nabrała nieco intensywniejszej barwy sugerując, że coś niezbyt przyjemnego zaświtało w tym zakutym łbie. - Weźmy na przykład takiego człowieka. Skoro chodzą po nim robale to znaczy, że nie żyje od bardzo dawna, a skoro nie żyje to po co się nim interesować skoro już dawno nie ma z niego żadnego pożytku, ani nie zapewni mi rozrywki? Taki trochę ty, ale po tobie boją się łazić nawet robale, więc ja nie próbuję cię tknąć. - Zaśmiał się z rozbawieniem na podsumowanie swojej pogmatwanej i niezbyt przekonującej filozofii, ale skoro mieli sobie dogryzać to nie musiał się silić na to, by jego słowa miały jakikolwiek sens. Najważniejsze by się jakoś odgryźć czarnookiemu. Dla świadków obserwujących ich z boku, faktycznie mogli uchodzić za parę może nawet najlepszych przyjaciół. Sam Dante nigdy by tak nie określił ich relacji, ponieważ jego przed ostatni "przyjaciel" skończył pożarty przez swoje własne trupie sługi, a "przyjaciółka" Kelisha, o której także już zapomniał, prawie posłużyła mu jako kurtyzana, a przede wszystkim worek treningowy, niestety opuściła ich szybciej niż zakładał i wcale nie przez to, że umarła, po prostu wyparowała w niebieskiej poświacie. Cała ta sprawa nie dawała mu spokoju, ale żyjący tym co tu i teraz piekielny nie miał ochoty się nad tym głowić.

        Po wejściu do tego przecudnego lokalu, nie uszła uwadze odraza widoczna na twarzy jego towarzysza, która sprawiła niemałą radość jednoskrzydłemu, ale nie przyprowadził go tu by torturować go przebywaniem w tak mało przyzwoitym miejscu, a co dopiero eleganckim, jak to. Dlatego od razu porzucił na moment młodszego Upadłego i odszedł złożyć zamówienie dla nich oraz załatwić swoje sprawy związane z obrzydliwie wyglądającym... mężczyzną. Po tym i wraz z posiłkiem oraz piwem wrócił do Vyrhina i zasiadł z nim do stołu.
        - Zęby miały być takim dowcipem, wyrwałem go młodemu myśliwemu, na który miał to nieszczęście, że na mnie trafił. Ja miałem w tamtej sytuacji to szczęście, że nie musiałem czekać aż Kelisha wróci z kolacją, a do tego miałem czym podtrzymać ogień w palenisku. - Wyjaśnił z rozbawieniem rysującym mu się na twarzy, którą odkrył przez zdjęcie hełmu od razu jak wkroczyli do przybytku. Nie miał czego ukrywać przed kompanem, poza tym był dumny z każdej "zbrodni" jakiej dokonał. Zjedzoną przez siebie w błyskawicznym tempie zupę, popił równie szybko piwem, którego skończenie obwieścił głośnym sapnięciem i raptownym odstawieniem pustego kufla z powrotem na stole. Zamówił dla siebie kolejną kolejkę i bardziej syty posiłek, jakby jakość tego co tu oferowali w ogóle mu nie przeszkadzała. Po chwili kontynuował rozmowę z młodzikiem.
        - Pierścień należał do mojego "przyjaciela", u którego zamieszkiwałem dłuższy czas. Ta ślicznotka - wskazał ruchem głowy zniekształconego mężczyznę - zleciła mi, abym coś zrobił z niedobrym magiem, który go oszpecił. - Wyjaśnił wzruszając ramionami i zaraz się rozpromienił jak dziecko kiedy podano mu pieczeń, podobno wieprzową, ale jednoskrzydły podejrzewał, że był to wcześniej po prostu jakiś bezdomny kundel złapany w okolicy. W swojej odpowiedzi nie poruszył jednak sprawy informacji, które dostał na karteczce od brzydala, te nie powinny obchodzić czarnookiego, przynajmniej na razie, a starszemu piekielnikowi dawały kolejny cel podróży oferując niemały zarobek przy kolejnym zleceniu oraz możliwość zawiązania niezwykle przydatnych znajomości, które w przyszłości mogą niezwykle ułatwić mu realizację swojego "marzenia".

        - Teraz to ty narzekasz. - Zaśmiał się po tym jak przełknął jedzoną pieczeń. Kto wie, może podróż z tym młodym upadłym zaowocuje zyskaniem pierwszego przyjaciela, w prawdziwym znaczeniu tego słowa. - Dobra pofatyguję się o ile nie będę zajęty, więc nic nie obiecuję. - Odparł podrywając kolejną kurtyzanę, by Vyrhin pojął czym rycerz mógłby być "zajęty" w najbliższym czasie. Miał bardzo dobry humor.

        Kiedy został sam zaprosił do swojego stołu kilka młodych i w miarę "świeżych" jeszcze ślicznotek, za które zapłacił niemal całego złotego gryfa, na szczęście w cenę wchodziła też noc w najlepszym pokoju. Oczywiście kiedy ktoś zaczyna ostentacyjnie szastać pieniędzmi, zawsze skupi na sobie wzrok wygłodniałych hien, ale te mordy, którym oczy się zabłysły i zainteresowały się szybko zakapturzonym jegomościem w czarnej zbroi, nie były dla niego żadnym wyzwaniem. Nawet jeśli byli by trzeźwi. Pochłaniając kolejne dania z menu karczmy w towarzystwie dwóch kurtyzan, zastanawiał się czy nie rzucić im wyzwania i nie obstawić zakładu na siebie, ale szybko porzucił ten pomysł kiedy tylko do lokalu weszła skrzydlata piękność. Podobnie jak reszta towarzystwa ciężko mu było odwrócić od niej spojrzenie i niemal jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej pośladki kiedy każdy jej krok był zwieńczony kuszącym i niezwykle pobudzającym kołysaniem jej bioder.
        - Idźcie na górę kochane, zaraz do was przyjdę. - Powiedział do swoich towarzyszek na tę noc i wstał od swojego stołu.

        - Przyszedł tu taki jeden z tym zbrojnym jegomościem, ale wyszedł niedawno. - Powiedział karczmarz wskazując podchodzącego niej czerwonookiego, który zdjął swój kaptur z głowy.

        - Dla mnie też jedno piwo, miły gospodarzu. - Rzucił do oberżysty patrząc z łobuzerskim uśmiechem na skrzydlatą dziewczynę, do której się przysiadł. Dodatkowo też położył na ladzie kilka ruenów za swoje i jej zamówienie.
        - Nie wiem czy to odpowiednie miejsce dla takiej ślicznotki. - Mruknął cały czas szczerząc się jednoznacznie do Upadłej, nawet niespecjalnie krył się ze swoimi zamiarami, gdyż zaraz wyciągnął ku niej opancerzoną dłoń i pogładził ją po policzku zgarniając jej czarne kosmyki za ucho. - Jeśli masz jakiś problem może byłbym w stanie ci pomóc? - zapytał aksamitnym, łagodnym tonem prawdziwego anioła. Grunt to stworzyć dobre pierwsze wrażenie. Poza tym nie mógł tak łatwo przepuścić okazji do spędzenia nocy z trzema ślicznotkami, z czego z jedną mógłby pójść na całość tak jak z jakąś pokusą.

***


        Kamerdyner nie był nazbyt szczęśliwy z wizyty tego podejrzanego jegomościa, tym bardziej o takiej porze, ale skoro jego pan spodziewał się tej wizyty, a nawet nakazał wpuszczenie go do środka, służący nie mógł się sprzeciwiać. Po jego wyjściu do kuchni, zjawił się sam pułkownik wojsk Fargoth wkraczając pewnym siebie krokiem do bogatego salonu. Od razu ruchem dłoni wskazał gościowi fotele ustawione przy niewielkim stoliku, po czym sam usiadł na jednym.
        - Jak mam rozumieć wszystko poszło zgodnie z planem, ale nie jestem przekonany co do jakości twoich usług. Nie mniej jestem uczciwym i wyrozumiałym człowiekiem, dlatego proszę, to za fatygę. - Powiedział kładąc na blacie niewielki mieszek z brzęczącymi monetami, który podsunął w stronę upadłego. W środku znajdowała się jedna czwarta całej zapłaty jaką miał otrzymać Vyrhin.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Fargoth to tylko jeden z wielu przystanków na drodze Upadłego. Był świadomy tego, że spotka go tu parę ciekawych rzeczy, tak jak poprzednim razem, gdy omyłkowo zabił dwóch strażników miejskich. Na jego szczęście nie został oskarżony, a nawet nikt nie dowiedział się, że to on stał za zabójstwem stróżów prawa. Szybka ewakuacja z miasta na pewno w tym pomogła, ale ani razu więcej się tu nie pojawił. Nie chciał wszystkiego mówić Tetowi, ale kiedyś na pewno opowie mu tą jakże burzliwą historię. Kolejnym powodem, dla którego musiał opuścić to miasto i nie pojawiał się przez wiele lat, była niejaka Marianne, kobieta o dużym wdzięku i jeszcze większych walorach estetycznych. Niczym romantyk, nie kalkulując na chłodno, zakochał się w pięknej białowłosej, która niestety miała jedynie 14 lat. Vyrhin też był młodzieńcem jak na swoją rasę, ale istniały pewne granice, nawet w tym dziwnym świecie, których nie można przekraczać, jeśli nie jest to na przykład burdel, a dom Hasinów na pewno takowym nie był. To z niego pochodziła i tam mieszkała piękna dziewczynka o blond, kręconych włosach, doskonała nimfetka. Upadlak, zakochany na zabój, starał się o jej względy, które z czasem powoli zdobywał. Ciężka bywa droga zakochanego mężczyzny, jednak pomimo przeciwności losu połączyła ich magiczna więź, która nie chciała puścić, mimo że Vyrh miał pełno niezakończonych spraw w całej Alaranii, to miał już całkowitą pewność, że osiądzie na jakimś skromnym majątku i po wcześniejszych zaręczynach z nimfetką, ożeni się z nią, gdy tylko osiągnie odpowiedni wiek. W życiu upadłych nie wszystko idzie po ich myśli, los chciał, że podczas jednego dość ciepłego wieczoru, zabawiał się ze swoją uroczą towarzyszką na stogu siana w stodole jej ojca, który nakrył oboje na tych zakazanych rozkoszach. Vyrh chciał uspokoić staruszka, ale ten czym prędzej wezwał straż, to właśnie wtedy wywiązała się walka, która nie miała zakończyć się podwójnym zabójstwem. Pan Hasin z trwogą patrzył na ten obrazek, spoglądając to raz na ciała, to na skrzydlatego, Czarnooki wywiązał dialog, w którym wspólnie i naprędce ustalono, że Vyrhin wyniesie się z Fargoth, zostawi młodą damę i nigdy więcej się z nią nie zobaczy, a w zamian Hasin nie wniesie żadnego oskarżenia, zatrze ślady i nie będzie nawet kropli krwi po zwłokach. Dla młodzieńca i świeżaka na ziemiach Alaranii, jakim wtedy był Vyrh była to opłacalna transakcja, a zarazem umowa, jedna z tych które trzeba dotrzymać. Tak oto opuścił te ziemie, nie wracając przez wiele lat, aż do teraz...

        Salon z góry do dołu był ozdobiony bogatymi elementami, skórzane i niezwykle wygodne fotele, które pieściły tyłek Vyrha dając mu chwilę relaksu. Kokietowała go ta elegancja, wystrój i wygoda. Kochał takie warunki, chciałby na co dzień żyć i korzystać z takowych luksusów, ale najpierw musi na nie zarobić. „Może kiedyś coś większego od tego?” Zza okna bił blask niezwykle przezroczystej wody, okazały basen postawiony w ogródku kusił piekielnika swoim hipnotyzującym falowaniem, nawet tu i teraz wskoczyłby w pełnym rynsztunku do tej istnie cieplutkiej, ale ochładzającej przyjemności. Przed nim na ścianie nad kominkiem wisiał barwny obraz, który przedstawiał anioła i demona w trakcie pocałunku. Negliż dominował na pierwszym planie, w tle ukazane zostały zastępy anielskie oraz piekielne, które najwyraźniej wiwatowały parze i grały na instrumentach tak bardzo znajomych Vyrhowi. ”Cóż za niedorzeczność? Chociaż patrząc na to z drugiej strony, może sam byłbym zdolny do takiego związku? Nikt z nas nie zna siebie.” Przed elegancikiem jawił się również dżentelmen w średnim wieku, z ostrymi rysami twarzy, ale pulchną buzią i czerwonym nosem, jego ubiór przynosił na myśl pełną elegancję, mimo wszystko wzrok mężczyzny patrzył ostro w stronę piekielnika. Oddech za oddechem, rozmowa prawie się toczyła, ta metarozmowa, gdzie obydwie strony chcą coś uzyskać, chcą skubnąć dla siebie dobra, które im się należy, poczuć smak zemsty. Przemowę zaczął pułkownik Vincento od ostrej reprymendy na temat działań elegancika. Skrzydlaty trzymał swoje nerwy na wodzy i patrzył w stronę wojskowego obojętnym wzrokiem, był świadom, że gdyby naprawdę tego chciał, pozbyłby się tego guza w ciągu pięciu sekund, zabierając przy tym pełne skrzynie złota, ukryte pod podłogą. To tylko podejrzenia, ale znalazłby je bez większego problemu, chęci zmuszają i uwalniają nieograniczoną energię. Na stół padł mieszek monet, dość pustawy jak na kwotę na jaką się umawiali. Wziął do ręki małą, skórzaną zawijkę i odplątał sznureczek, zaglądając do środka spodziewał się trzydziestu złotych gryfów, lecz wewnątrz ujrzał ich jedynie siedem. Vyrhin spoważniał i starał się nie ukazywać emocji, wybuchy agresji nie są w jego stylu.
- Panie Vincento, wypełniłem dla Pana zlecenie od początku do końca, a w tej chwili dostałem jedną czwartą sumy, o której rozmawialiśmy przed podjęciem zlecenia. Niech mi Pan wyjaśni, co takiego nie podoba się Panu w wykonywaniu przeze mnie zleceń? Jakie wątpliwości? Widział Pan pułkownik chociaż całe zajście? - Vyrh wyciągnął z kieszeni dwa złote pierścienie, rzucił je na stół po stronie mężczyzny.
- Proszę, to dowód wypełnienia zlecenia, dalej miewa Pan jakieś wątpliwości? Poza tym chciałbym zapytać... jak miewa się pańska córka? Zdrowa? Ostatnio nie widuję jej za często w Fargoth? Czyżby zamieszkała teraz w Trytonii? No wie pan... takie słuchy po prostu do mnie doszły, a jak wiadomo, wypadki lub nieszczęścia często się zdarzają, byłoby niezwykle smutno, gdyby nie tylko żona, ale również i córka odeszły z tego świata tak niespodziewanie. - Wypowiadając ostatnie słowo delikatnie je zaakcentował, wiedział czym będzie to skutkowało, nie chciał prowokować pułkownika, ale nie da psuć sobie renomy swojej osoby, która trochę jej zyskała w półświatku Alaranii, szczególnie u tych zamożnych i pięknych panów z przymałymi członkami, które kurczą się za każdym razem, gdy ich kobieta nie chce spoglądać na splendor jaki po sobie zostawiają, gdziekolwiek się nie ruszą. Żywa kupa łajna przy korycie pełnym świń.
- Albo w tej chwili zobaczę na stolę pozostałe 23 monety, albo wyjdę, a Pan będzie musiał pozałatwiać parę spraw z pogrzebem swojej... - tu zakończył swoją mowę małą sugestią, stawiając Vincento w sytuacji, w której może czuć się niebezpiecznie, bo gdy wyjdzie na jaw, że nie tylko jego żona dokonała żywota, ale i jego córka to bardzo łatwo będzie powiązać fakty z jego postacią. Skutkować może to nawet utratą ciepłej i miłej posadki w armii Fargoth.

        Żona pułkownika znajdowała się również w Trytonii, romans miała z narzeczonym córki, chora i piękna rodzinna sytuacja. Nie jest kłamstwem, że kobieta obecnie przebywa w mieście, ale pytaniem od początku było w jakim stanie się znajduję? Ciało nie oddycha, dwadzieścia jeden gram uszło z pobladłej skóry. Sam Vincento prosił, aby ją zostawić u swojego kochanka w stanie duchowym – martwą, a sam kochanek niestety był opcją zabezpieczającą dyskrecje elegancika, musiał zostać zlikwidowany, nic osobistego, ale sytuacja tego wymagała. Myśli i czas upływały, piekielnik tracił swoją piekielną cierpliwość. Co za paradoks.
Awatar użytkownika
Hanti
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadła anielica
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Hanti »

Nim zdążyła odpowiednio zareagować, mężczyzna, którego ciało ukryte było pod czarnym, blaszanym pancerzem, stanął obok niej i zagaił rozmową, rzucając na stół kilka monet oraz znacząco naruszając jej przestrzeń osobistą. Na pierwszy rzut oka wydał jej się najemnikiem lub kimś, kto trudni się brudną robotą za pieniądze serwowane przez bogaczy tego świata. Nie trudno było na takich trafić, wystarczyło usiąść w karczmie, obserwować drzwi i liczyć wchodzących przez nie awanturników obwieszonych bronią od stóp do głów, reklamujących się i zachwalających swoje usługi niczym przekupki towar na bazarze. Taki obraz powstał w głowie kobiety, gdy ta pierwszy raz w swoim życiu odwiedziła pierwszą tawernę w portowej Trytonii. Dopiero kolejne wizyty nauczyły ją rozróżniać i dzielić na typy ich bywalców. Coś w głosie tego konkretnego mężczyzny sprawiło, że Hanti straciła ochotę na kompletne ignorowanie nieznajomego. Po części sprawiła też to jego aura, której pojedyncze nitki odbierała wraz z poczuciem tajemniczego bezpieczeństwa i grozy, bijące spod płachty kaptura.
- Dziękuję, ale sama za siebie zapłacę - oznajmiła Upadła, rzucając na blat srebrnego orła, będącego dość sporym napiwkiem, jak za jeden kufel zimnego i jako takiego piwa. - Nie jestem w aż takiej potrzebie - dodała, choć zupełnie inne myśli chodziły jej teraz po głowie. Mianowicie mężczyzna, który proponuje kobiecie opłacenie tak marnego zamówienia, jakim jest piwo, nie proponując nawet lepszego drinka jest albo nieobyty w relacjach, albo jest skrajnym desperatem. Z tych dwóch, Hanti nie znosiła właśnie tych drugich, gdyż byli dość nieprzewidywalni, a przy tym groźni.
- Po za tym nie chcę przeszkadzać ci w twoich planach - powiedziała, zerkając nieznajomemu przez ramię, na dwie młode i skąpo odziane dziewczyny, chichoczące na schodach w drodze do pokoju. - A jeśli to - wskazała na garść ruenów - miał być pretekst do zaproponowania mi dołączenia do zabawy to jest on wyjątkowo marny i zupełnie nie na miejscu.
Upadła nauczyła się już także rozpoznawać zamiary karczemnych bywalców i gasić je w zarodku, by potem nie biadolić bez sensu.
Gdy dotknął jej policzka, Hanti odruchowo, lecz powoli cofnęła głowę i musnęła palcami lewej ręki trzon swojej włóczni, upewniając się, czy broń jest w pogotowiu i czy na pewno zwrócona jest grotem w stronę podłogi. W przypadku gdyby sytuacja nie rozwinęłaby się pozytywnie, lepiej było nie wszczynać krwawych bójek, psując sobie resztki i tak miernej reputacji. Należało jednak ostudzić zapał.

Dopiero słowa nieznajomego odnośnie pomocy zmusiły Hanti, by ta spojrzała na niego pod zupełnie innym kątem. Pierwszy raz też, odkąd on do niej podszedł, kobieta zwróciła uwagę na jego twarz.
Mężczyzna, bo o pomyłce nie było mowy, był śmiertelnie blady, jego skóra miała wręcz odcień popiołu i obumierającej tkanki na tle białych plam. Rysy miał ostre i uwydatnione. Pierwsze co rzucało się w oczy to jego czerwone ślepie i jarząca się pod spodem blizna, wyglądająca jak przedłużenie szemranego uśmiechu. Drugie oko było ukryte lub kompletnie czarne, czego Hanti nie mogła obecnie stwierdzić z powodu opadających w postaci grzywki, długich, kruczoczarnych włosów, jednak one same wydały się jej suche i zniszczone. Uwadze Piekielnej nie uszła także obecność kłów w uśmiechu. To one sprawiły, że Upadła, w pierwszej kolejności doszła do wniosku, że rozmawia z wampirem. I to nie pierwszej urody i młodości.
Nie chcąc jednak wyjść na niemiłą, kobieta poprawiła zadarte za ucho włosy i spojrzała na nieznajomego z cieniem politowania.
- Wątpię, czy byłbyś w stanie mi pomóc - zagaiła, poruszając lekko skrzydłami. - Właśnie się dowiedziałam, że przyszedł tu z tobą pewien upadły anioł i to właśnie do niego mam interes. Jeśli byłbyś tak dobry i przekazał mu, że jego siostra z piekielnych czeluści chce porozmawiać to byłabym wdzięczna. Jakby coś to będę siedziała w tamtym rogu i próbowała cię unikać, dobrze? - dodała żartobliwie, poklepując wampira po bladym policzku i oddalając się ze swoją bronią i zamówionym piwem.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Po zapłaceniu upadłemu, pułkownik miał szczerą nadzieję, że ten po prostu zgarnie pieniądze i opuści jego włości bez żadnej dyskusji. Nie przewidział jednak tego, iż Vyrhin może okazać się trudniejszy w obejściu i dużo bystrzejszy, niż zwykły najemnik, zapijaczony i z niejednym ubytkiem w jamie ustnej. Fakt, czarnooki reprezentował się nieporównywalnie lepiej od innych awanturników jakich pełno w zapuszczonych karczmach, ale nie ocenia się książki po okładce nawet jeśli była kiedyś posłańcem Najwyższego. Niemniej jednak Vincento nie zamierzał wydawać aż tylu pieniędzy za usługi, choćby i anielskiego najemnika. Oczywiście miał świadomość, że kroczy po bardzo niestabilnym i kruchym gruncie, jednakże nie zamierzał się tak szybko mu poddać. W między czasie kamerdyner przyniósł tacę z dwiema herbatami ziołowymi, jedną dla jego pana, drugą dla gościa, kawę dla skrzydlatego oraz jakąś skromną przekąskę w postaci talerza z nadziewanymi bułkami. Zaraz po tym oddalił się posłusznie i wrócił do zajmowania się domem.
        - Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że wywiązał się pan odpowiednio ze swojego zadania, ale obawiam się, że nie był pan na tyle dyskretny. Doszły mnie słuchy, że był pan widziany w okolicy domu denata w dzień zabójstwa i pańskie przybycie teraz do mnie nie zostało niezauważone. Dostanie pan połowę tego na co się umawialiśmy, w przeciwnym wypadku odejdzie pan stąd z niczym. - Odparł nie kryjąc wyższości i pewności siebie wynikającej z jego stanowiska. Gdyby sytuacja zaszła za daleko, czego nie mógł wykluczyć, miał postawionych w gotowości strażników, czekających obecnie na sygnał. Ich zadaniem było niedopuszczenie, aby piekielny opuścił żywy domostwa, albo w ostateczności bram miasta.
        Niestety tego co zaczął drążyć Vyrhin, pułkownik nie przewidział, przez co na jego twarzy zaczęły wykwitać gniew i oburzenie. Nie spodziewał się, że piekielny może dysponować takimi informacjami i kochanej córeczce Vincenta może grozić wielkie niebezpieczeństwo.
        - Czy pan ma czelność mnie szantażować? - zapytał przez zaciśnięte zęby, starając się opanować co wcale nie było takie proste. Wciąż jednak nie mógł sobie pozwolić na wydanie od tak tej niemałej sumy pieniędzy, która nawet niebyła adekwatna do zleconego zadania, ponieważ pierwszy lepszy pijaczyna z podejrzanej oberży podjąłby się tego za jednego gryfa i pół skrzyni najgorszego wina z pułkowniczej piwniczki.
        - Trzy czwarte całej sumy za zlecenie i puszczę w niepamięć tę zniewagę. - Burknął robiąc się czerwony ze złości na pyzatej twarzy. Drżał też na całym ciele nie tylko przez gniew, ale również obawę o życie swojej księżniczki.

***


        - Coraz bardziej mi się podobasz mała - uśmiechnął się jednoznacznie, patrząc na nią z zadowoleniem jak na jakiś towar najwyższej jakości, który może z łatwością mieć, o ile zaoferuje odpowiednie wynagrodzenie.
        Nie mógł tak szybko wypuścić wolno tej ślicznotki. Mógłby się na nią przyczaić gdzieś w mieście i wbrew jej woli zaciągnąć do jakiejś zapomnianej przez Najwyższego meliny, albo uliczki, miałby z tego dużo więcej radości, ale kultura nakazywała uprzednio dołożyć wszelkich starań, aby uzyskać zgodę po dobroci. Z drugiej strony chciał też się upewnić czy jeszcze potrafił być miły i czy nie stracił swojej anielskiej charyzmy oraz uroku. Wtedy dostałby potwierdzenie, czy wynajęte przez niego dziewczyny chichotały za nim przez to, że miał kasę, czy przez to, że faktycznie im się podobał.
        - Jeśli ich obecność ci przeszkadza mogę je odesłać i będziemy mieć pokój tylko dla siebie. - Mruknął przenosząc wzrok na jej oszałamiające kształty w skąpym ubraniu, aż zjechał spojrzeniem do uszykowanej broni.

        W normalnych warunkach wziąłby dotknięcie broni, za jawną prowokację i zaproszenie do bójki, ale tej krnąbrnej panience chyba nawet pozwoliłby się zadźgać byleby tylko mógł spędzić z nią jedną noc. Nie bardzo był obecny kiedy upadła ponownie otworzyła swoje kuszące usteczka i zaczęła kierować w jego stronę słowa. Zastanawiał się jak bez użycia siły zaprosić ją polubownie do spędzenia z nim czasu i nagle go olśniło kiedy dotarło do niego, że ona poszukuje Vyrhina, a Dante wie gdzie on jest. To była dobra karta przetargowa, dlatego też wyszczerzył się tryumfalnie jakby własnie wygrał jakąś ważną batalię, nie koniecznie uczciwie i przestrzegając zasad etycznych.
        - Zaprowadzę cię do niego, - powiedział przyjmując na twarzy przyjazny i niewinny uśmiech, który przywrócił mu nieco anielskiego uroku - ale pod warunkiem, że spędzisz ze mną noc. - Znów obnażył swoje zęby w parszywym uśmiechu, a czerwone oko błysnęło intensywniej w cieniu kaptura. Był więcej, niż pewny, że oto właśnie trzymał skrzydlatą w garści. Coś w niej jednak sprawiało, że mrowiło go zakurzone i nieco przegniłe miejsce w jego umyśle, od którego odciął się, gdy trafił do Piekła, a mianowicie miał nieodparte wrażenie, że już ją gdzieś kiedyś widział. Nie odrzucał możliwości, iż się po prostu minęli gdzieś w Czeluściach. Co było najbardziej prawdopodobnym, ponieważ w swoim łożu w tamtym okresie gościł jedynie Pokusy.

        Przeciągnął się leniwie, dając swoim dziewczynom znak,by poczekały na niego w pokoju, a sam cierpliwie czekał na odpowiedź czarnoskrzydłej dziewczyny, od której skutecznie swoją aurą odstraszał innych chętnych, na to by ich chociaż zaszczyciła swoim spojrzeniem.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Znudzony spoglądał na pułkownika Vincento, oczy krążyły po pomieszczeniu, a puste słowa wojskowego trafiały w ścianę wytworzoną przez Upadłego wewnątrz jego umysłu. Mężczyzna siedzący naprzeciw chciał ewidentnie wyperswadować młodemu aniołowi, że pełna zapłata nie należy mu się, bo nie dość dyskretnie wypełnił swoje zadanie. Elegancik nie pojmował jak tak bezczelnie można mówić o jego dyskrecji, wiedział że włożył w to zadanie olbrzymią dawkę energii i serca, by zostało wypełnione na sto lub i więcej procent, wręcz był pewien że w tej właśnie chwili ten stary mundurowy chciał zaoszczędzić na zleceniu myśląc, że znalazł kozła ofiarnego, którego łatwo wkręci w swoje gierki. W międzyczasie lokaj przyniósł ciepłe napoje i przystawkę, która wyjątkowo ładnie podana nie pachniała zbyt dobrze. Nie chciał ruszać żadnej z tych rzeczy, myśląc o truciznach i tego typu podobnych rzeczach lepiej poczekać na coś bardziej swojskiego u boku Testamenta.
- Widzi pan, to nie szantaż, to usługa, która jest wiele warta. Nie wynajął pan pierwszego lepszego pijaka spod gospody, lecz profesjonalistę, który zajmuję się tego typu sprawami od lat. Płaci pan za to co widzi, brak podejrzeń, nieskalana reputacja, ogromne znajomości, czy naprawdę mam dalej wymieniać cechy, które posiadam? Nie dostrzega pan pewnych rzeczy panie Vincento. - Spojrzał z pełną powagą wprost w oczy rywala, który chciał ukazać swoją wyższość, ale niestety nieumiejętnie. Vyrh widział jak cały czerwony pułkownik, aż drży ze złości wykładając kolejną propozycję zapłaty. Lekki uśmiech pojawia się na twarzy skrzydlatego.
- Dobrze, zgodzę się na to, ale warto pamiętać na przyszłość, że pewne usługi mogą być droższe i to nie tylko u mnie. Chodzą słuchy, że ceny idą w górę, a wiele osób które znam... - na ostatnie słowo elegant położył niezwykły nacisk. - ...już wprowadza je w życie, tak więc do widzenia. - Szyderczy uśmiech poleciał w stronę staruszka w mundurze, a Vyrh szybkim ruchem zabrał całą sumę ze stołu. Kierował się do wyjścia uważnie spoglądając na strażników, na całe szczęście udało mu się z tego wyjść bez szwanku.

        Idąc ulicami Fargoth zastanawiał się nad sensem swojego bycia w tym miejscu, uzyskał w końcu satysfakcjonującą zapłatę, a o Vincento może zapomnieć. Kierował się wprost do karczmy, w której zostawił swojego towarzysza, brudna okolica wzmagała chęć zwymiotowania na ten wszechobecny syf. Zapach szczyn i kału wywoływał mdłości nawet u najtwardszych bywalców tego typu miejsc. Mijał kurtyzany, typowe dziwki, które chcą oddać swoje ciało za strzępki pieniędzy. Rozmyślał nad tym co jego towarzysz akurat wyprawia z ziemskimi pokusami, ale wyparł tą myśl równie szybko jak ją złapał, wszystkiego dowie się za chwilę, ponieważ zbliżał się do okolic drewnianych, zrujnowanych budowli. Słońce doskwierało padając już pod lekkim kątem w oczy elegancika, wiatr szumiał w prawym uchu, choć niesłyszalne dla młodego upadłego, to odczuwalny chłód po tej części ciała sprawił, że doszedł do tak banalnego wniosku. Lubił rozmyślać o głupich rzeczach, jednocześnie łącząc je z filozofią świata, wtedy sumując dwie różne rzeczy, może wyjść coś niezwykle wyjątkowego.

        Przed nim karczma, za nim przeszłość, w tym miejscu stoi on. Łapie za obskurne drzwi, popycha delikatnie i wchodzi do ciemnego i ponurego wnętrza. Wzrokiem wyszukuje towarzysza, ale pierwsze co, to widzi piękną linię dźwięku, która dociera od strony baru. Zauważa śliczną na jego oko młodą kobietę i tego staruszka, zwanego towarzyszem Testamentem. Wolnym krokiem zachodzi parkę i myśli o tym, że gdy ledwo odszedł i przestał pilnować kolegę – anioła, ten już zdążył znaleźć kolejnego, pewnie równie niepotrzebnego towarzysza, co ta Kelisha. Uważniej spoglądając na kobietę, która ewidentnie rozmawiała z Tetem, zauważył piękne skrzydła, które jednoznacznie wskazywały na pochodzenie. ”No to będzie ciekawie, romantycznie, pięknie i bestialsko.”
- No hej. - Spojrzał na zaskoczoną parkę, która widocznie chciała już gdzieś ruszać. - Vyrhin, miło poznać młodą damę. – Skierował swoją dłoń w stronę niezwykłej piękności, oczekując na jej reakcję. Czekał na dotyk jej wspaniałej dłoni, by móc delikatnie musnąć ją ustami jako prawdziwy dżentelmen.
Awatar użytkownika
Hanti
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadła anielica
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Hanti »

Hanti nie chciała mówić tego głośno, głównie z powodu braku pewności co do zachowania i reakcji swojego rozmówcy, ale ten typ działał jej powoli na nerwy. Arogancki i pyszny w całej swojej pewności siebie zdawał się nie zauważać najbliższego otoczenia, widział jedynie to, co chciał zobaczyć i to, co przyniesie mu korzyść. Mimo to Piekielna w jakimś stopniu go rozumiała, po Upadku sama przestała liczyć się z krzywdą innych i zaspokajać tylko własne potrzeby. Koniec narażania zdrowia i życia za istoty, które same nie umieją poradzić sobie w świecie pełnym wilków. Do takiego właśnie poświęcenia próbował namówić ich Najwyższy i całe szczęście, że słowa brata w porę do niej dotarły. Teraz, widząc zapitych najemników i płatnych morderców, prostytutki bez klasy i upodloną ludzką rasę, Hanti zrozumiała, że dla takich nie warto się poświęcać. I chyba do podobnego wniosku dotarł jej rozmówca. Gdy nie patrzył na nią, w jego oczach świeciła pogarda dla śmiertelników, czysta żądza mordu i zniszczenia. Nie licząc oczywiście wszelkiego rodzaju kurtyzan, z którymi wiązał plany na najbliższe godziny. Widać po nim było, że dawno nie miał kobiety i w akcie desperacji szukał po lichych lokalach. Na jego nieszczęście dziewczyna wiedziała, jak się z takimi obchodzić.

Słysząc jego niemoralną propozycję o zgorszeniu pełnego wszy łóżka na piętrze karczmy, w zamian za otrzymanie pomocy, Hanti zawróciła na pięcie i kołysząc biodrami, podeszła do blaszanego mężczyzny, kładąc mu dłonie na zimnej, stalowej piersi. Na jej usta wypełzł równie paskudny i jednoznaczny uśmiech.
- Od chodzenia w tym żelastwie twój towarzysz chyba się ugotował i daje ci fałszywe sygnały - mruknęła, dając mu czas na przeanalizowanie jej słów, a następnie z całych sił pchnęła czerwonookiego na krzesło, chichocząc, gdy drewniany mebel zajęczał pod ciężarem jego metalowego zadu.
- Idź lepiej do swoich przyjaciółek, bo jeszcze ktoś ci je gwizdnie sprzed nosa - dodała, wskazując czarnemu rycerzowi dwóch wysokich i szerokich w barach najemników, którzy zmierzyli młode kurtyzany głodnym spojrzeniem, a następnie dopiwszy piwo, ruszyli za nimi w kierunku schodów, zupełnie ignorując parę Upadłych i to, że jeden z nich miał je już w garści.

Hanti z satysfakcją obserwowała zmienne emocje na twarzy rozmówcy, cofając się pod jedną z kolumn. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdzieś go już kiedyś widziała. Może przelotnie w Piekle, gdy kręciła się po nim bez celu w towarzystwie Yotanela, z którym tworzyła namiastkę i groteskę prawdziwego związku. Fascynacja jego fizycznymi zdolnościami przyćmiła jej wtedy wszystko inne, Hanti była z nim ze względu na własne bezpieczeństwo, wykorzystała go, by jakoś przetrwać w nowym środowisku, a gdy stała się samodzielna, Upadły przestał być w jej oczach wartościowy. Podobnie patrzyła teraz na metalowego człowieka przed sobą, który, według słów karczmarza, podróżuje z Upadłym Aniołem. Dziewczyna potrzebowała się z nim spotkać i wypytać go o Dantaliana, swojego bliźniaka, którego chciała odnaleźć i się z nim pogodzić. Miała tylko nadzieję, że ten będzie w stanie jej pomóc.

Nim się zorientowała, przedmiot rozmyślań i rozmowy z rozochoconym zbrojnym pojawił się tuż obok. Nie był, jak jego towarzysz, zakuty w zbroję, nosił luźny strój w kolorystyce czerni, który wisiał na nim, ukazując niezbyt masywną sylwetkę. Był wysoki, chudy i na swój sposób przystojny z tymi czarnymi, siwiejącymi lekko po bokach włosami.
- Miło mi poznać - odpowiedziała, podając mu dłoń, a gdy ją ucałował, rzuciła metalowemu prowokujące spojrzenie. - Hanti. Widzę, że dla ciebie Upadek też nie był zbyt dokuczliwy. Chciałabym jednak przejść do konkretów nim twój towarzysz do końca zepsuje mi dziś dzień. Potrzebuję pomocy w odnalezieniu jednego z nas. Wysoki, raczej dobrze zbudowany, przystojny i wiem, że dziwnie to zabrzmi, ale z jednym skrzydłem.
Hanti za wszelką cenę chciała uniknąć zbędnych pytań, kluczenia i trudności, dlatego wypaliła swoje żądanie od razu, bez mrugnięcia powieką. Nie chciała tracić cennego czasu.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Dłużąca się niemiłosiernie próba zaciągnięcia po dobroci Upadłej do swojego tymczasowego łoża, powoli zaczynała irytować i jego. Chociaż raz w życiu chciał być miły i zgarnąć od życia to czego pragnął zgodnie z zasadami moralnymi, i na co mu przyszło? Jak na razie tylko czaił się na tą laseczkę niczym drapieżnik udając, że pada na niego deszcz kiedy ta na niego perfidnie pluje i chichocząc kokieteryjnie odchodzi dalej kusząc swoimi wdziękami i chodem. Wyczekiwał odpowiedniego momentu do "ataku", a ona robiła z nim co chciała i to nie koniecznie to co on chciał by robiła. Powinno być na odwrót! Poirytowany własnymi wnioskami zamierzał już skończyć całą tą szopkę, zacząć być po prostu sobą i po zgarnięciu jej na ręce, uciec z nią na górę do jego pokoju, lecz wtedy piekielnie podniecająca panienka zdecydowała się do niego podejść i położyć swoje delikatne rączki na jego segmentowym napierśniku. Zamruczał z zadowoleniem myśląc, że udało mu się ją nakłonić na małą chwilę relaksu i unosząc lekko głowę do góry popatrzył na nią tryumfalnie z wyższością jak pan i władca.
        - Chodź na górę to zdejmę to żelastwo i wtedy ocenisz słuszność swojej teorii - odpowiedział jej przesuwając dłonią po talii Upadłej i zatrzymując się na jej pośladku.

        Wielkie było jego zaskoczenie kiedy zamiast wspólnego pójścia na górę, został popchnięty przez nią na krzesło, a ona go bezczelnie odprawiła z kwitkiem. Może gdyby byli sami w ogóle by go to nie obeszło i po prostu dałby jej spokój uznając, że nie jest warta funta kłaków, jednakże obecnie znajdowali się w dość zatłoczonej karczmie pełnej moczymord i zawadiaków wszelkiej maści, gdzie co poniektórzy przyglądali się poczynaniom rycerza czekając cierpliwie na swoją kolej, jak stado hien czeka, aby lew w końcu odszedł od jedzonego truchła, w sumie po tym popchnięciu nawet zaczęli się z niego śmiać podobnie co te drapieżniki. Szlag go przez to trafiał tym bardziej, że za jego opłaconymi dziewkami właśnie poszło jakiś dwóch obszczymurów! Tego już było za wiele, ale... Kiedy dopadnie od anielicy by się zemścić za tę zniewagę, wtedy jego kurtyzany już nie będą jego, z drugiej strony - jeśli poleci odgonić tamtych idiotów, pokaże innym, że dał sobą pomiatać kobiecie, która wyszła z tego bez szwanku. I tak źle, i tak jeszcze gorzej. Chociaż... Nie wszystko stracone, najpierw czarnoskrzydła zapłaci mu za to jak go potraktowała, a po tym Dante będzie mógł dodatkowo obić mordę karczmarzowi jeśli ten nie będzie chciał mu oddać pieniędzy za opłacone prostytutki. Plan doskonały! "W ogóle po co ona chciała się spotkać z Vyrhinem? Jego siostra z piekielnych czeluści... Hmm... Nie wspominał, że ma siostrę," zaczął się nad tym zastanawiać. Lepiej późno niż wcale jak to mówią.

        Nie miało to dla niego żadnego znaczenia kim była dla jego towarzysza i czego chciała, powinna była pomyśleć nim postanowiła wypowiedzieć otwartą wojnę z rycerzem. Dante z gniewem się podniósł z krzesła i sprawnie pokonał odległość dzielącą go od upadłej. Znowu. Sprzedał prawego sierpowego jakiemuś już i tak szczerbatemu łysolowi posturą przypominającego niedźwiedzia i trzasnął otwartą dłonią w kolumnę odcinając dziewczynie prawdopodobną drogę ucieczki.
        - Posłuchaj mnie teraz uważnie suko - wysyczał z wściekłością, ale zaraz musiał się cofnąć od anielicy by zrobić miejsce Vyrhinowi.
Z obietnicą bardzo bolesnej i powolnej śmierci dedykowanej kobiecie, Dantalian stanął za towarzyszem dając mu możliwość pogadania z nią, zanim rycerz zamieni ją w krwawą miazgę. Ziewnął przeciągle ze znudzeniem, kiedy młokos zaczął z tymi swoimi drętwymi manierami, ale jakoś nie mógł dalej pozostawać obojętny i się wstrzymywać kiedy usłyszał jej imię.
        - Hanti?! - zapytał z szeroko otworzonymi oczami i z wielkim zaskoczeniem, ale po chwili zacisnął pięść i znów oparł się o ścianę. To pewnie zbieg okoliczności, nie tylko moja siostra mogła mieć tak na imię, tym bardziej, że ona nigdy nie odeszłaby od Najwyższego. Kiedy usłyszał o jednym skrzydle spojrzał zdezorientowany na towarzysza, miał prawdziwy mętlik w głowie. Nie mógł już nad sobą panować, odepchnął młodszego i zacisnął palce na gardle dziewczyny przyciskając ją do kolumny. - Gadaj po co szukasz upadłego z jednym skrzydłem i kim do cholery jesteś?! - warknął ledwo się powstrzymując by nie urwać głowy tej nieznajomej noszącej imię jego siostry.

        - Hola, panie! - wtrącił się oberżysta chcąc załagodzić sytuację, oczywiście żeby nie mieć później kłopotów z władzami. - U mnie w lokalu tylko przyzwoite mordobicie, jeśli chce pan ją zarżnąć jak prosię, wynocha mi stąd do zaułka, najlepiej jak najdalej od mojej karczmy. - Wyjaśnił jednakże tracił na pewności siebie przez oddziaływanie aury rycerza, w której zasięgu się znalazł.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Zadymione pomieszczenie wspominało Vyrhowi dawne czasy, gdy kręcił się po tego typu lokalach w poszukiwaniu dorywczej pracy, różnych zleceń czy poważniejszych misji. Losy jednak potoczyły się w dziwny sposób, podróże które odbywał nie prowadziły do tej sytuacji, budynek nie przypominał pałacu, wszystko jest nie tak.

        W którym momencie zdecydował, że egzystencja jest tylko prostą linią, na której znajdują się przeszkody, a jej ścieżka jest zależna od wyborów, co nie zmienia biegu linii, ale tylko sytuacje, które na niej się znajdują. Nie wie. Może nie tylko on zadaje sobie trudy, by odkryć sens tego co widzi, zauważyć niewidzialne linie, które łączą dane istnienia i prowadzą do różnych mniej lub bardziej odległych punktów. Niektóre są wspólne, niektóre dalekie, ale te linie zbiegają się gdzies tam daleko. Punktem wspólnym jest śmierć, nie ważne kiedy następuję, kiedy się zbiega z innymi, ale jest przede wszystkim cechą wspólną wszystkich istot śmiertelnych no i tych mniej materialnych w niektórych przypadkach. Śmierć jest naturalnym procesem, którego upadły anioł nie boi się, a wręcz czeka na tą chwilę gdy spotka się znów, gdzieś daleko ze wszystkimi których utracił w czasie swoich wędrówek. Musiał niestety cofnąć swój umysł do przyziemnych spraw, nie wiedział ile potrwa ta dziwna sytuacja, która teraz odgrywa się pomiędzy tą dziwną dwójką.

        Hanti to piękne imię dla kobiety. Podniecający impuls przeszył ciało elegancika na wskroś, wygląd anielicy to istna poezja dla oczu, chciał ją pięknie przywitać, widział że porywczy towarzysz już czegoś od niej pragnie, lecz zrobił miejsce młodszemu upadlakowi, by ten dokonał manier.
- Miło poznać, ale jeszcze milej widzieć na swe oczy tak urocza białogłową. - Chciał dodać, że z chęcią umówiłby się z nią w lepszym miejscu i na osobności, ale kątem oka spostrzegł zniecierpliwienie Dantego, dlatego właśnie delikatnie zrobił dla niego miejsce, podejrzewał, że nierozwiązane sprawy mogą nabrać sporego pędu jeśli zaraz nie pozwoli tej parce ich między sobą wyjaśnić, dlatego jego zdziwienie było tym większe, że gdy on powoli odsuwał się robiąc miejsce dla rycerzyka, Hanti nagle rzuciła pytaniem, które poraziło ciało Vyrha. - Zdziwiłaś mnie tym pytaniem, nie powiem że nie znam, otóż jedynym aniołem i to na dodatek z jednym skrzydłem jakiego udało mi się poznać na swojej ścieżce jest ten oto towarzysz – wskazał palcem w stronę Testamenta i zaraz dodał – ale jest pewna nieścisłość w całym opisie. Niestety Testament nie jest ani przystojny, ani dobrze zbudowany. - Mówiąc to zaśmiał się uszczypliwie w stronę swojego kolegi, ostatecznie robiąc mu miejsce przed kobietą. Złość starszego upadlaka była tak ogromna, że ten niestety jeszcze bardziej popchnął młodego na kolumnę, która stała zaraz za nim, elegancik delikatnie się od niej odbił czekając na rozwój wydarzeń.

„Chciałbym znaleźć się w łóżku, takim które otula mnie do snu
Chciałbym zjeść w skutku, posiadając pełny brzuch
Życie tak toczy do przodu
Do tyłu
Kule niewierną
Po co wszelkie złości
Skoro złością jesteś...”


        Z letargu wybudziły go drgania powietrza spowodowane krztuszeniem się kobiety, która była duszona przez starszego upadlaka. Przyparta do ściany, w pułapce, właśnie odczytywał dźwięki które odbijały się od ścian, chciał zrozumieć sens tego co teraz się dzieje. Po chwili już widział, wiedział wszystko. Kobieta poszukuję właśnie Teta, więc albo oznacza to spore kłopoty, albo spore szczęście, o trzeciej opcji nie myśli. W prawdziwym świecie jej nie ma, trzecia opcja, ta neutralna nigdy nie istnieje, potwierdza to krzyk oberżysty, który krzyczy na grupę skrzydlatych, by w tej chwili opuścili lokal i że to nie miejsce na niekulturalne pranie po mordzie. ”Jakby jakiekolwiek było w ogóle kulturalne”.
- Zamknij się oberżystko! - krzyknął w jego stronę z pełnym zdenerwowania głosem, po czym pstryknął palcem mocno skupiając się nad tym co chce uzyskać. Użył magi pustki wokół miejsca w którym stoją, zakrzywił czas i przestrzeń wedle swojej woli sprawiając, że stali się niewidzialni dla otoczenia, głos jako jeden ze zmysłów również nie wydobywał się z tej magicznej bańki iluzji. - Teraz rozmawiajcie do woli towarzysze. - rzucił ostentacyjnie i sam porządnie oparł się o kolumnę, wiedział że magia nie potrwa zbyt długo, a sam gospodarz ogarnie sprawę jaką właśnie zobaczył, ale ten czas jaki pozostał do następnych wydarzeń, był wystarczający, by ta dwójka dogadała się w sprawie poszukiwań.
Awatar użytkownika
Hanti
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadła anielica
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Hanti »

Sytuacja w karczmie zgęstniała nagle niczym gulasz, do którego wsypano całą torbę mąki. Ucichły wszelkie rozmowy i śmiechy, goście przerwali wznoszenie głośnych toastów wśród uderzeń kuflami o kufle, zaprzestano siłowań na rękę, gier w karty i opowiadania sprośnych dowcipów, jakie zawsze towarzyszyły takim miejscom. W grobowej ciszy, jaka zapadła słychać było jedynie wesołe trzaskanie drewna w kominku i przyśpieszony oddech barmana, próbującego zapanować nad sytuacją, zanim piekielni goście przysporzą mu kłopotów. Na co dzień progi jego karczmy witały różnej maści najemników, łowców głów i miejskich pijaczków, zatapiających smutki w piwie, wódce i panienkach. O tym, by spotkać tu elfa lub krasnoluda trzeba by było się pomodlić, a tu proszę - jednego dnia karczmę odwiedza trzech Upadłych Aniołów i to, jak wyczytać można z ich działań, nie są oni pokojowo nastawieni.

Słysząc huk, Hanti w pierwszej kolejności spojrzała na barmana i jego bulwiasty nochal, spodziewając się z jego strony ostrej reprymendy lub wypowiedzianych krzykiem słów "Precz mi stąd!". Fakt, iż to nie on wszczynał burdę dotarł do niej dwie sekundy później, kiedy zimne, metalowe łapska zacisnęły się na jej gardle. Próbując uwolnić się z uścisku, dziewczyna wierzgnęła nogami i poczuła, jak jej szpetny rozmówca przyciska ją do drewnianej kolumny, ani na moment nie zwalniając uścisku.
- Koniec zgrywania miłego? - wysapała, ledwie łapiąc oddech.
Jej palce złapały za rękawice i z całych sił próbowały wyłamać przeciwnikowi kciuk. Niestety ten okazał się silniejszy i szybszy od niej samej. Kątem oka Hanti odnalazła swoją włócznię. Broń spoczywała na zakurzonej podłodze pół metra od niej, których pokonanie graniczyło z cudem. Najpierw musiała uciec piekielnemu. Szarpiąc się we wszystkie strony dziewczyna próbowała sięgnąć szpetnemu do oczu, ale z każdą sekundą traciła życiodajny oddech. Czuła, jak wiotczeją jej wszystkie mięśnie.

- Rycerzyk od siedmiu boleści - wycharczała w odpowiedzi na słowa karczmarza, który najwyraźniej nie zamierzał w tej kwestii kiwnąć choćby palcem. Na jego oczach upadła anielica miała zostać uduszona i wykorzystana seksualnie przez pobratymca z najgłębszych czeluści Piekła.
Jej zamglony wzrok spotkał się ze wzrokiem Upadłego. Hanti znalazła w nim jedynie czystą żądzę i brak jakichkolwiek głębszych uczuć. Nieznajomy wydał jej się wyprutą z człowieczeństwa lalką, którą kieruje zwierzęcy instynkt samozachowawczy. Lecz mimo wszystko nie bała się go i nie umiała tego wyjaśnić. Była o krok od utraty przytomności, piekielnik mógł zrobić z nią co chciał, a ona patrzyła na niego z wyrzutem i obrzydzeniem. Tak bardzo chciała wydłubać mu to roześmiane, czerwone ślepie.

Z pomocą nieoczekiwanie i pewnie nieświadomie przyszedł jej Vyrhin wraz ze swoją magią. Gdy skończył tworzyć nad nimi iluzjonistyczną, odciętą od świata sferę, Hanti poczuła, jak uścisk anioła słabnie, a ona sama odzyskuje zmysły. Pierwszym, co zrobiła było odbicie się od kolumny i pchnięcie mężczyzny z całych sił na ladę. Następnie dziewczyna rzuciła się po włócznie i jej drzewcem zdzieliła piekielnika, najpierw w brzuch, potem w kolano i w twarz. Stojąc na szeroko rozwartych nogach, Hanti zastawiła się bronią i skierowała jej ostrze ku szyi niedoszłego gwałciciela.

- Nie twój, zasrany interes - wycharczała ponownie, odzyskując oddech. - To moja sprawa kogo i po co szukam. Od was potrzebuję tylko informacji. Nie chcę kłopotów, ale ostrzegam, że jeśli kiwniesz palcem, przebiję ci gardło, blaszaku.
- A ty?! - zawołała w stronę Vyrhina, wycofując się tak, by z jednej strony kryła ją kolumna, z drugiej jej własna włócznia. - Też się cofnij i słuchaj. Upadły z jednym skrzydłem to mój brat, Dantalian. Szukam go od kilku miesięcy, użerając się z podobnymi szumowinami, co twój blaszany koleżka, który myśli, że wszystko mu wolno. Jeśli któryś z was ma informacje na ten temat, zdradźcie mi je i się rozejdziemy.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Kiedy Dante obudził się tego ranka przez myśl mu nie przeszło, że ten parszywie szczęśliwy dzień może stać się jednym z tych, których najgorszych w jego życiu. Pierwszym takim dniem było jego narodzenie się, nie pamiętał go może, ale gdyby go nie było, miałby święty spokój i błogą nie-egzystencję pozbawioną kłopotów i problemów dnia codziennego. Drugim - zdradza ze strony własnej siostry i zniweczenie jego genialnych planów zostania Najwyższym i doprowadzenie do tego by inni niebianie byli naprawdę woli i mieli swój własny rozum. No, może czasami ktoś byłby na jego skinienie. Trzeci - dzień sądu kiedy to miał zostać "Oczyszczony" przez całkowite unicestwienie, co przypłacił AŻ utratą skrzydła i uciekł do Czeluści. Czwarty - obława na niego wyznaczona przez Władcę Piekieł, po nie udanym zamachu i ucieczka jednoskrzydłego na ziemie Alaranii. I oczywiście piąty, ten obecny kiedy to właśnie zaszedł do tej przeklętej oberży i natknął się na tę przeklętą, czarnoskrzydłą ladacznicę. Oj tak jego życie byłoby o wiele przyjemniejsze gdyby się nie narodził.

        - Po pierwsze durniu - zwrócił się w stronę Vyrhina z czystą furią w oczach - jeśli ciebie będzie ktoś szukał, nie martw się, też powiem, że ty to ty! - Warknął z więcej niż niezadowoleniem. Nie to żeby ufał młodszemu piekielnikowi, ale w ich zawodzie dyskrecja to chyba podstawa, prawda? - Po drugie, w porównaniu do ciebie, jestem tak samo dobrze zbudowany jak posągi najwybitniejszych rzeźbiarzy. A po trzecie JESTEM piekielnie przystojny! Na swój sposób, ale... Nie czekaj tu akurat dobrze powiedziałeś. Zdziwiłbym się i poważnie zaniepokoił gdybyś w tej kwestii się z nią zgodził. A już na pewno bałbym się zasnąć gdybyś był obok. - Zdawało się, że po swoim ostatnim komentarzu nieco się rozluźnił i uspokoił, ale szybko sobie przypomniał o wszystkim i dopadł do dziewczyny przyciskając ją do ściany. Na karczmarza nawet nie spojrzał, jakby w ogóle nie słyszał jego polecenia.

        - Będę miły jak zaczniesz gadać, dziewko! - mocniej zacisnął palce na jej gardle. Oliwy do ognia jego gniewu dodawała trudność w zrozumieniu sytuacji, obecności i celu tej kobiety. Nie pojmował, dlaczego upadła go szuka i nosi imię jego siostry. Nie wierzył w to by grzeczniutka, dobrotliwa i cnotliwa Hanti odwróciła się plecami do swojego najukochańszego Pana i przeszła na ciemną stronę nocy. Dlaczego miałaby tak postąpić skoro była jednym z jego ulubionych aniołów.

        Zasypywany tymi teoriami, pytaniami i wątpliwościami zapomniał na moment o tym co się dzieje i dopiero rzucane przez Vyrhina zaklęcie pomogło mu wrócić do rzeczywistości, ale popełnić jeden z najbardziej karygodnych błędów jakie tylko wojownik może popełnić. Rozkojarzyć się. Podczas używania przez towarzysza magii, rycerz odwrócił wzrok w jego stronę mimo własnej woli i przez to jego uścisk na szyi upadłej nieco zelżał. Jej to najwyraźniej wystarczyło, gdyż bardzo profesjonalnie się od niego uwolniła i bez wahania wyprowadziła przepiękną kontrę. To nie mogła być jego siostra. Hanti w Planach Niebiańskich wolała leżeć otoczona jedwabiem i aksamitem w promieniach słońca i obserwować treningi innych aniołów. Wtedy wydawało się Dantemu, że byłaby ostatnią niebianką, która kiedykolwiek nauczyłaby się walczyć, albo chociaż dotknęłaby broni w sytuacji zagrożenia. Podnosząc się z podłogi odkaszlnął kilka razy przez uderzenie w brzuch i otarł dłonią twarz z krwi, która pociekła mu z nosa, nim regeneracja naprawiła to uszkodzenie. Nie był tym zadowolony, a w jego krwistych oczach lśniła obietnica śmierci, jednakże nie ruszył się widząc ostrze gotowe pozbawić go głowy. Nawet nie naciągnął na głowę kaptura, który przez atak dziewczyny spadł mu z głowy.

        - A jednak to jesteś ty. - Mruknął bez emocji mrużąc oczy. Nie miał już żadnych wątpliwości, że stoi przed nim jego bliźniaczka. Choć to dobrze ukrywał, kłębiło się w nim od różnych emocji. Czuł ogromny gniew za to co mu zrobiła w przeszłości, radość, że znów widzi swoją młodszą siostrę, zaciekawienie spowodowane jej upadkiem, ale była też nieufność i niepokój, które rodziły się z pytania po co ona go szuka. - Z tego co widzę przestałaś lizać rzyć Najwyższemu, a zaczęłaś Władcy. Nie szukasz mnie by oddać temu pierwszemu, aby znów wrócić do Niebiańskich pałaców i być pierwszym nieśmiertelnym Aniołem Światła? A może działasz na zlecenie tego drugiego by się dorobić u jego boku jako główna kurtyzana?

        Ze złością sprawił by jego zbroja zniknęła ukazując się jej w pełnej krasie z jednym skrzydłem, czerniejącą prawą ręką, którą oplatał mu piekielny łańcuch i czarne szramy na z prawej strony klatki piersiowej i na ramieniu, które były diabelskimi ślepiami. Zacisnął lewą dłoń na ostrzu, nie przejmując się tym, że zaczęła z metalu, na trzon jej broni, spływać jego krew. - Nigdzie się stąd nie ruszam i przysięgam, że cię zabiję jeśli nie znikniesz z mojego życia raz na zawsze. - Warknął odwracając się plecami i kierując w stronę schodów. Zatrzymał się nim na nie wszedł i zwrócił do Vyrhina.
        - Dla własnego dobra nie mów jej o niczym, a najlepiej pozbądź się jej stąd. No chyba, że zdrajcy zawsze trzymają się razem, w takim wypadku również się wynoś.

        Był wściekły na ich oboje, ale z niezrozumiałych sobie powodów nie miał ochoty się ich własnoręcznie pozbywać. Zamiast tego zniknął w drodze na wyższe piętro, z którego schodów na sam dół spadło dwóch mężczyzn, którzy mieli czelność zabawiać się z wykupionymi przez niego ladacznicami. Zgarnął łagodniej dziewczyny do swojego wykupionego na noc pokoju i oddał się przyjemność dla uspokojenia i rozluźnienia. Starał się jak mógł obchodzić się z nimi delikatniej, jak zwykły człowiek, ale przez swoją frustrację nie było to łatwe.
Awatar użytkownika
Vyrhin
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vyrhin »

        Spojrzenie na swoje odbicie daje niezwykły efekt popatrzenia na siebie z perspektywy trzeciej osoby, oceny własnej powłoki, wizualnej warstwy istoty którą jesteśmy. Wnętrze pozostaje zagadką nie tylko dla nas samych, ale i osób z którymi przystajemy. Nikt nie mógł wiedzieć jakie wnętrze skrywa elegant pod warstwą złowieszczego anioła. Nikt nie mógł wiedzieć jak cierpi, nikt nie mógł wiedzieć o czym myśli. Nawet on sam.

        Spoglądając łagodnym okiem na ciąg wydarzeń jakie przed nim się kreowały wiedział, że jest ich częścią, pytaniem było tylko w jakim stopniu on je kreuje i na ile są one zależne od niego. Młoda kobieta i stary mężczyzna wyglądający na niewiele starszego od kobiety. Kim oni są? Rodzeństwem? Na tyle dziwne spotkanie nie mogło przydarzyć się ot tak po przybyciu do Fargoth. Nachodzi na to sytuacja, która spotkała Kelishe, panterołaczkę od siedmiu boleści. Jak zniknęła i czym było to co spotkało ich chwilę potem? Pytania rodzą następne pytania, a na horyzoncie nie widać odpowiedzi. Wzrok Vyrha powędrował chwilę przed wykonaniem iluzji na postać oberżysty, upadły jednoznacznie chciał zaznaczyć poziom jaki ich dzieli. Magia udała się w stu procentach, lecz poniosła za sobą niespodziewany skutek, gdyż przewaga starszego upadłego nagle straciła na znaczeniu, gdy ten zdekoncentrował się wyprawianymi gusłami Vyrhina. Młoda i piękna anielica dopadła broni wprost na oczach młodego piekielnika, ten rzucił się i chciał ją powstrzymać, lecz gibkie i szybkie ruchy Hanti przeszkodziły mu w tym, nawet nie zdążył odpowiednio dopaść włóczni. Elegancik odsunął się na bezpieczną odległość na prośbę kobiety i przez zęby wysyczał parę przekleństw. W tej samej chwili uświadomił sobie, że nawet wybacza Tetowi jego niezrozumienie żartu, a podświadomie szukał dla siebie wybaczenia za lekkomyślność jaka go ogarnęła, opowiadając obcej kobiecie o szczegółach na temat rycerza.

        - Chciałbym prosić cię młoda damo o przemyślenie tego co zamierzasz, nikt nie chcę cię skrzywdzić, a chyba każdy z nas dąży do odkrycia prawdy?
Głos Testamenta przerwał chwilową ciszę, ale młody skrzydlaty sam nie mógł do końca zrozumieć o co chodzi w tej całej sytuacji. Chora gra dwóch upadłych, którzy najwyraźniej dobrze się znali, jeszcze z czasów Niebios. Z dalszych słów piekielnego wynikało jaki wielki błąd popełnił Vyrh podczas komentowania Dantego. W tej chwili życie nie tylko starszego z nich, ale i samego czarnookiego było zagrożone, chciał dopowiedzieć parę słów i dalej namówić obie strony do porzucenia bojowego nastroju, na rzecz cywilizowanej rozmowy, ale obserwując dalsze obrazki tego spektaklu doszedł do wniosku, że jest to bez sensu i lepiej pozostać niemym obserwatorem cudzych losów.

        Testament to niezwykle bojowy upadły, Vyrh wiedział o tym od początku ich znajomości, tak więc reakcja starszego nie była wcale dziwna, ale zdumiewające było ciało piekielnika, jakie ukazało się po zniknięciu zbroi. Było pokryte bliznami po prawej stronie klatki piersiowej, czarna ręka opętana łańcuchem, czarne szramy w miejscu ramienia, które nie przypominały niczego innego z czym młody piekielnik mógł zetknąć się wcześniej. „Co do diabła...”

        Opierając się o murek obok dwójki skłóconych skrzydlatych kierował wzrok na swojego przyjaciela, który powolnym krokiem odchodził w stronę schodów prowadzących na górę karczmy.
- Idź, zrelaksuj się – rzucił po usłyszanych słowach na temat tego jaki zdradziecki jest, nikt nie będzie mu rozkazywał co ma robić. – Po drugie to spokojna głowa, zapanuję nad sytuacją. - Znów pstryknął palcami, by iluzja, która ich okala mogła zniknąć. Świat powrócił do normalnych barw, koło toczy się dalej, zakręca i kołuje w ludzkim umyśle.
        - Może w takim razie poro... - w ostatniej chwili zauważył spadające postacie ze schodów, ale one były wystarczająco daleko, kobieta stała obok niego, ale nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów, więc dlaczego on... zemdlał?

        Padł na deski niczym worek, który urwał się z łańcucha. Tętno i funkcje życiowe były w normie, lecz świadomość odpłynęła gdzieś daleko, tak bardzo i tak odlegle, że nie sposób tego opisać słowami. Vyrhin nie był do końca świadomy, że właśnie doświadczał niekontrolowanej podróży astralnej, wywołanej skrajnymi emocjami i przemyśleniami.
Awatar użytkownika
Hanti
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadła anielica
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Hanti »

Hanti obserwowała obu mężczyzn i zastanawiała się, jak tu podjąć z nimi chociażby cień normalniejszej rozmowy. Ten zakuty w pancerz był chodzącą beczką siarki, która tylko czeka i sama prowokuje, by ją podpalić. Arogancki i pewny siebie dupek, który traktuje innych jakby byli przedmiotami do niego należącymi. Dostatecznie widać to było po jego zachowaniu względem prostytutek i jej własnej osoby, kiedy proponował pójście do jednego łóżka. Upadła nie miała ochoty zostać jego zabawką, stawiła opór, którego ten, jak się okazało, nie był w stanie przetrawić i wściekał się za to na najbliższe otoczenie. Drugi z mężczyzn wydawał się natomiast spokojniejszy, bardziej opanowany i nie pragnący wszczynać burd na każdym kroku. Widać po nim było, że za wszelką cenę stara się załagodzić sytuację, jednocześnie nie robiąc nic, co by mogło zaszkodzić jego blaszanemu koleżce. Najwidoczniej Vyrhin był mu w jakikolwiek sposób podległy.

Drugą stroną medalu w całym zamieszaniu był fakt, że barbarzyńca w zbroi nosił imię jej brata, sam upadły to potwierdził oraz to, że nie ma on jednego skrzydła. Hanti nie mogła oprzeć się wcześniejszemu wrażeniu, iż twarz anioła była znajoma, a jednocześnie tak obca, że mogła patrzeć na nią po raz pierwszy w życiu. Kobieta zapamiętała swojego brata, jako pięknego anioła o proporcjonalnie wyrzeźbionym ciele, jasnych oczach i lśniących włosach, za którym uganiały się młode anielice i palladynki. To, co stało przed nią w tej chwili było jak żywy trup o bladej cerze, obumierającym ciele i siatce blizn, jakby osobnik przetrwał najcięższe z piekielnych tortur.

Widok Dantaliana bez zbroi uderzył w Hanti, jak potężny wicher. Upadła odwróciła z lekka wzrok na widok tych wszystkich blizn i obumierających tkanek, lecz zaraz zajrzała w rozżarzone oko, gdy ten postanowił się odezwać.
- To naprawdę ty - wyszeptała, opanowując cisnące się do oczu łzy wzruszenia. Mimo wszystko odnalezienie brata obudziło w niej wyższe uczucia, których nie powinno się okazywać będąc piekielnym, bo okazywało się tym słabość charakteru, a bądź co bądź Hanti chciała okazać się silna.
- Co ci się stało? - zapytała, robiąc krok w jego stronę. - Twoje oczy, ramiona, pamiętam cię jako silnego i pięknego anioła. Służyłeś wyższym interesom i byłeś oddany Najwyższemu. A potem postanowiłeś się zbuntować, ukryć w Piekle, a teraz tutaj. Gdzie nabawiłeś się tych okropieństw - grotem włóczni dziewczyna wskazała na szramy po prawej stronie torsu i dziwny kolczasty łańcuch wrzynający mu się w ramię.

- Nigdy nie lizałam rzyci Najwyższemu, jeśli tak nazywasz bycie lojalną - wyjaśniła hardo, cytując jego własne słowa. - Kiedyś też taki byłeś. Wierny ideałom. Masz więc czelność zarzucać mi to, o co sam walczyłeś? Z resztą to już koniec. Odeszłam od nauk Nieba i nie dlatego cię szukam, bo jest za ciebie nagroda, tylko dlatego, że umarłabym z żalu. Odkąd uciekłeś płakałam i nie potrafiłam się pozbierać. Zrozumiałam, że po śmierci rodziców nie został mi na świecie nikt inny po za bratem, który tuła się gdzieś między wymiarami. Postanowiłam cię znaleźć, jednakże nie mam w tym interesu. Nie jestem posłanką Piekieł. Jestem tu z własnej woli. Nawet nie wiesz ile musiałam przejść. Po Upadku chciano mnie od razu zgwałcić, gdyby nie inne upadłe anioły, nie wiem co by było dalej. Uczyłam się pod ich okiem, by w odpowiedniej chwili odejść do Alaranii. W Piekle słyszano o tobie, lecz większych informacji nie uzyskałam. Powiadali, że i stąd zwiałeś, więc pożegnałam się i tak o to jestem tutaj.

Nie wiedziała, czy jej słowa wpłyną jakoś na ognisty temperament Dantego, ale musiała przynajmniej spróbować. Świat był okropny dla samotnych, a ona nie miała już nikogo, kto byłby dla niej oparciem. Hanti nie zamierzała poddać się tak łatwo i jeśli wymagało to czasu, to ona okaże cierpliwość, ale nie zrezygnuje.
Awatar użytkownika
Dantalian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 70
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Rozbójnik , Przemytnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Dantalian »

        Niby on sam w głębi swojego plugawego serca, cieszył się ze spotkania z siostrą, która, czego można się było domyślić po pobieżnym spojrzeniu na jej nowy wygląd, zmądrzała. Chciał się uśmiechnąć z tryumfem i wyższością, poklepać po ramieniu i z dumą pochwalić ją za przejrzenie na oczy oraz podjęcie prawidłowej decyzji, odnośnie opuszczenia Planów Niebiańskich i uwolnienie się spod jarzma Najwyższego. Na przeszkodzie tym pozytywnym zachowaniom stała wysokim i grubym murem zdrada jakiej się Hanti dopuściła wobec własnego bliźniaka. Przez silną więź jaka łączyła ich oboje od samych narodzin oraz to, że była tak naprawdę jego jedyną przyjaciółką, popełnił ten błąd i ją jako pierwszą powiadomił o swoim planie rebelii, na której czele wcale nie stawiał tylko siebie, gdyż chciał dzielić władzę razem z nią. Gdyby wiedział, że tak będzie, nigdy by do niej nie przyszedł tego felernego dnia. Niestety przeszłości już nie cofnie i musi już do końca swojej egzystencji żyć jako wróg publiczny i banita zarówno Niebios jak i Piekielnych Czeluści. Do tych drugich zamierza jednak rychło wrócić i znów spróbować zmierzyć się z Władcą. Tym jednak razem będzie dużo cierpliwszy i dołoży wszelkich starań by się odpowiednio przygotować do tej walki.

        - Nie odwracaj wzroku nędzna dziewko, tylko podziwiaj swoje dzieło. - Wyprostował się z psychopatyczną satysfakcją i przyjemnością rysującą się na jego twarzy, kiedy dostrzegł, że ciężko upadłej jest znieść jego obecny wygląd, to jak drastycznie się zmienił.
        Mina mu zrzedła i poprzedni grymas zastąpiony został falą wzbierającej w nim złości, kiedy ta bezczelna samica psa miała czelność wypominać mu to, że sam kiedyś był lojalny Najwyższemu i nie widzi w tym wszystkim swojej winy, a nawet skamle, że to ona jest najbardziej poszkodowana. Ciężko było mu to zdzierżyć i w połowie jej skarg rozległ się brzdęk rozwijanego łańcucha oraz odgłos upadającego na drewniany parkiet, metalowego sznura, którym miał zamiar zakneblować jej usta i tak się owinąć wokół jej głowy, by po mocniejszym szarpnięciu, przyłączona do szyi została jedynie dolna część szczęki. Nie widział jednak sensu podejmowania takiego rozwiązania, nie miał zamiaru tracić na taki wrzód swojego czasu i sił, tak przynajmniej sobie tłumaczył. Nie dopuszczał do siebie myśli, że nie chciał tego robić, bo to była jego młodsza, kochana siostrzyczka.

        - Wal się - warknął do Vyrhina słysząc jego "polecenie", wypowiedziane jakby był nie wiadomo kim, kiedy Dante zaczął się kierować w stronę schodów na górę. Przez ramię rzucił mu jeszcze wrogie spojrzenie i pokazał środkowy palec, życząc mu w myślach by ta zdrajczyni nadziała go jak prosię na swoją włócznię, kiedy tylko mężczyzna się do niej odwróci plecami. Wątpił by doszło do czegoś takiego, raczej staną się najlepszymi przyjaciółmi, albo nawet parą i wspólnie będą obmyślać podczas romantycznych kolacji jak najskuteczniej ubezwłasnowolnić jednoskrzydłego, bądź zabić go przy pierwszej lepszej okazji. Nawet niebianie tak postępują, więc czemu piekielni mieliby być niby lepsi od tych tych chodzących ucieleśnień dobra i miłosierdzia?

        Był tak rozdrażniony i poirytowany, że w ogóle nie zwracał uwagi na to co robi z wynajętymi przez siebie kurtyzanami, ani na ich krzyki i błagania ze łzami w oczach. Jego stosunek z nimi bardziej przypominał bitwę na śmierć i życie, niźli zwyczajne oddanie się przyjemności i relaksowi u boku, dwóch młodych, pięknych i jeszcze pierwszej świeżości dziewek. Jedna uciekła z histerycznym płaczem i złamaną ręką z pokoju zaraz po tym, jak piekielny skończył i się względnie uspokoił. Druga postanowiła zaryzykować i wytrzymać u jego boku do rana wierząc, że zarobi przez to coś ekstra. Ostatecznie ta co została nie wyszła na tym źle, ponieważ szkaradny, krwawooki mężczyzna jedynie wysyłał ją już po wszystkim po kolejne butelki jakiejś podrzędnej siwuchy i okazyjnie coś do jedzenia, przy czym nie zwracał na to ile jej dawał do zapłaty, ani też nie domagał się reszty, którą ognistowłosa dziewczyna uznawała w takim wypadku za napiwek dla niej.

        Dość szybko zasnął, a kurtyzana, choć mogła go opuścić i wrócić z rana do pokoju, udając, że spędziła przy nim całą noc, okazała się być wierniejszą niż wskazywałaby na to jej profesja i została przy śpiącym upadłym aż do rana, choć nie należało to do najprzyjemniejszych pomysłów na jakie kiedykolwiek wpadła. Dante strasznie się wiercił i mruczał niezrozumiale przez sen, a co za tym idzie ona miała nienajlepsze warunki do odpoczynku, jednakże i to postanowiła dzielnie znieść węsząc dodatkową premię.
        Jednoskrzydły nie pamiętał kiedy ostatnim razem coś mu się naprawdę śniło, jednakże to co zastało go tym razem, było istnym koszmarem, najgorszym w całym jego życiu. Na okrągło wyrywano mu skrzydło, w nieskończoność spadał do Piekieł, gdzie Kelisha i wiele innych istot nad którymi w przeszłości się okrutnie znęcał zasypywało go miliardem potwornych tortur, których w większości sam się dopuścił, aż ostatecznie unieruchomiony piekielnym łańcuchem trzymanym przez Vyrhina i Sulimgara, przebijany zostawał na wylot włócznią trzymaną mocno w dłoniach Hanti. I tak w kółko, i w kółko, i w kółko...
        Aż obudził się przed pierwszymi promieniami słońca z ogromnym bólem i cały oblany potem. Przez szok i nagłe obudzenie się nie był jeszcze do końca świadom otaczającej go rzeczywistości. Z jakiegoś powodu czuł ciepło na brzuchu po boku, a lepka dłoń była mocno zaciśnięta na czymś twardym i zimnym. Uczucie bólu rozwiewało się jak mgła, przypominając, że przecież on go w ogóle nie czuje, a to czego właśnie doświadczył było jedynie dziwnym i idiotycznym snem.

        Ze stanu tego dziwnego zamroczenia wyrwał go dźwięk wstrzymywanego oddechu, a następnie energiczne zatrzaśnięcie za sobą w pośpiechu drzwi. Spojrzał w tamtą stronę, zastanawiając się czemu i ta kurtyzana od niego uciekła, ale zagadka się rozwiązała jak tylko wstał. Z prawej strony brzucha wystawał mu dość duży kawałek szkła, które jak się domyślił sam musiał sobie wbić podczas koszmaru.
        - Psia mać - zaklął z niezadowoleniem i popatrzył na zniszczone łóżko i podarte przykrycie. Podrapał się z zakłopotaniem po głowie, a po tym ze wzruszeniem ramion udał się do łaźni, aby umyć się podczas gdy jego ciało będzie się regenerowało. Po drodze wziął swoje spodnie, buty, bieliznę i pelerynę, choć z pokoju wyszedł w pełnej zbroi, jedynie bez hełmu.

        Cudownie zapowiadający się dzień to taki, w którym na dzień dobry zamiast dobrego i pożywnego śniadanka, dostajesz rachunek mający pokryć wszystkie wyrządzone szkody (także te psychiczne) oraz zakaz wstępu w przyszłości do danego przybytku. Żyć nie umierać. Przynajmniej karczmarz nie miał nic przeciwko, kiedy Dante sprzedając mu lewego sierpowego w żołądek, zagarnął sobie do torby coś do picia na drogę zza baru. Akurat innych klientów była garstka (trzeźwych, choć na kacu mordercy) i nikt nie zamierzał tracić, w najlepszym wypadku, życia za kilka butelek alkoholu gorszego, niż własne siki z dodatkiem spirytusu. Założył hełm pozbawiony dolnej połowy przyłbicy odsłaniającej jego usta i kawałek nosa, po czym usiadł na ławce przed karczmą i na spokojnie sobie popijał rozmyślając nad tym gdzie się dalej udać, choć nie chciał jeszcze opuszczać Fargoth. Całkowicie nie interesowało go też wyrabiała para zdrajców, kiedy on usunął się z planu.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości