- Taaaa… - Podrapała się po głowie czarnowłosa, gdy wspomniał coś na temat jej kuchni. Umiała sporządzić kilka wykutych na blachę posiłków i to starczyło. Po co chcieć więcej… Byleby przeżyć! I nie spalić!
Jednak kolejne słowa elfa były tak intrygujące, że jak tu w spokoju stać nad garami? Czasem szczerość Opiekuna mogłaby być mniej szczera albo nieco bardziej wyjaśniająca. Dziw, że Fallon po tylu latach nie nauczył się, by nie wzbudzać tak bardzo ciekawości swojej uczennicy. Nie musisz się spieszyć? W lesie jest COŚ i musi się obecnie TYM zająć? NIE SZUKAJ MNIE?! Czy on mógł powiedzieć coś jeszcze bardziej perfidnego w JEJ stronę?!
Fallon zniknął, jak zawsze nagle i tak po prostu. Lou zdążyła wyciągnąć dłoń w jego stronę. Chciała go sięgnąć, zatrzymać, zapytać, ale on rozpłynął się tak nagle. Ręka dziewczyny opadła, a twarz wypełniła się całym malowidłem rozterek. Usta wciąż zmieniały swój kształt, nie wiedząc, czy mają się raczej cieszyć, czy też uwydatnić w niezadowoleniu. Również brwi wędrowały to w górę to w dół, bo nemorianka trochę się nawet martwiła, nieco bardziej denerwowała, ale najgorzej było przezwyciężyć ciekawość. Tylko w którą stronę miałaby ruszyć?
Postawiła krok na przód. Właściwie to chciała ruszyć dalej, niby wiedząc doskonale, gdzie iść, ale ponownie zatrzymał ją ten głos.
„Będziesz biegać, jak ta bura suka?”
„Ah! Oczywiście, że nie!”, odpowiedziała ze zdenerwowaniem.
„To dobrze” – przyznał głos. – „Jest coś, co możemy dla siebie zrobić. Mam moc, która sprowadzi cię, gdzie tylko zechcesz. Nowa Aeria, Góry Fellarionu. Niebiosa, Piekło…a nawet sama Otchłań. Mam doświadczenie, które nauczy cię o wiele więcej niż… ten elf. Ja nie boję się mówić o magii. Nie stronię od uchylenia tajemnic. Zyskasz siłę, której nie przebije nawet ten las. Te robale… nawet sami królowie będą ci się kłaniać. Wszystko to zyskasz pod jednym warunkiem… Uwolnienia mnie. Wolność za siłę, wiedzę i pragnienia”.
„Mówisz, że tyle warta jest twoja wolność?”, odpowiedziała zadziornie Francine. „Zastanowię się… Najpierw mi powiedz, jak mam to zrobić…I musisz mi powiedzieć, jak wyglądasz”.
„Wszystko w swoim czasie… Krok po kroku. Mówiłaś kiedyś o księdze, której tajemnice zawierają rysopisy świata Otchłani”.
„Mówiłam?”
„Śnię tutaj już sporo czasu, więc i słucham, co masz do powiedzenia. W księdze tej odnajdź strony, gdzie oko żmii na ciebie spogląda, mandragora dotyka cię swymi korzeniami, a bluszcz splata twe ręce”.
„Mam cię uwolnić i śmiesz bawić się ze mną w zagadki?”, prychnęła Francine.
„Sądziłem, że jako pobratymcy łatwiej będziemy mogli się dogadać…”
„Pfe! A co ty sobie myślisz, że…. Chwila, chwila! Pobratymcy?! Jesteś nemorianinem?”, rozglądała się dookoła dziewczyna, ale głos już nie odpowiedział. Francine spuściła głowę. Jeszcze z kilkadziesiąt minut czekała na swojego „pobratymca”, ale nadzieja w końcu rozeszła się po krzewach. No nic, będzie musiała odnaleźć tę księgę i rozwikłać podaną jej zagadkę. Jakże okrutny jej los, gdy musi skupić swoją uwagę na dwóch sprawach! Trudno jest dokopać się do samej tajemnicy, gdy wokół tyle sekretów!
***
Baldrick, chcąc nie chcąc, dowiedział się o spotkania tego całego towarzystwa przeciw demonicy. Nie usłyszał wiele, ale wystarczająco by stwierdzić, że naprawdę planują rozbudowany zamach. Nie chcąc narażać się publicznie na współpracę z dziewoją, zastosował nietypowy przepływ informacji…
***
Francine siedziała przy dokładnie przygotowanym palenisku, dorodnie rozporządzonym mięsie z królika, które wrzuciła i wmieszała w całą gamę możliwych przypraw. Nabiła surowe jadło na badyl i siedziała, kręcąc nim w odpowiednio jednostajnym tempie. W drugiej dłoni utrzymywała księgę. Napisana była dla Lou trudnym językiem. Niby wspólna mowa, ale chyba jakaś z przed wieków! W dodatku zmieszana z językiem demonicznym, a żeby zrobić jej bardziej na złość, to autor pisał jak kura pazurem. Szybko jakoś przyszło jej odnaleźć ukrywaną księgę, a nawet podane strony łatwo wpadły w jej wzrok. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek ta zżółkła stronica będzie ją aż tak interesować.
Próbowała czytać w myślach, później na głos, zapisywała nawet sobie to, co udało się jej domyśleć, doczytać bądź zrozumieć, aby nie zgubić kontekstu, ale praca nad tym wszystkim szła Lou jak krew z nosa. A może raczej jak ze świni, bo doczytała, że krew tego zwierzęcia będzie jej potrzebna do jakiegoś wielkiego rytuału.
Wczytując się z wielką starannością w książkę, próbowała wciąż powtarzać te same kwestie, aby dojść dalej do odczytu tych niestarannych zapisów. Szczególnie przez głowę wciąż przetaczało się hasło „krew świni…”, bo właśnie tutaj utknęła. Tak długo powtarzała sobie te słowa, że miała wrażenie, iż słuchy dane charakterystyczne chrumkanie. Dźwięki te nasilały się coraz bardziej i bardziej… Były niemalże namacalne, takie… realnie. Były coraz bliżej. Tuż u jej boku…
- KWWWWWWWIIIIIIIK! – zaciągnął się świniak, który biegł wprost na nią.
Zszokowana nemorianka zerwała się na równe nogi i pierwsze, co miała do samoobrony, to badyl z niedopieczonym królikiem, ale jakoś odruchowo uchwyciła się szermierki z danym jej narzędziem. Przestraszone zwierzę znowu zakwiczało i odbiło gdzieś w bok wpadając w pierwsze lepsze, gęste krzaki, które złapały cielsko.
- No nie wierzę… - szepnęła do siebie Lou. – ŚWINIA!
Wielokrotnie słyszała o tym, że im dłużej się o czymś myśli, to w końcu dana rzecz się materializuje, ale to tylko w bajkach! (żeby nie było, elfickich bajkach!) A teraz?! A teraz świnia na jej oczach utknęła w krzakach. Tak się mocno szarpała, że wyrwała roślinność wraz ze sobą i porwała w dalszy bieg.
- E… Ej! Chwila! Czekaj! Potrzebna mi krew świni! – zażądała demonica, ale knur, nie wiedząc czemu, na to hasło jeszcze bardziej spanikował.
Francine nie miała żadnego prosiaka, a zmaterializowany knur był jedyną okazją, by zdobyć krew zwierzęcia. Tak więc pognała za nim, porzucając królika i łapiąc rapier. Świniak biegał w kółko i kwiczał, a nemorianka próbowała go uchwycić. Rzucić się i objąć, chociaż był tak ciężki i wielki, że nie starczyło jej rąk. Żeby tak się poniżać, ganiając za świnią! A gdy to nie pomagało, to kilka razy dała mu po dupsku swoim ostrzem, które ledwie dotknęło jego grubej skóry. To tylko pogorszyło sprawę, bo zwierz począł szaleć. W końcu już bardziej wściekły niż spanikowany rzucił się w jej stronę. Szarżował na dziewczynę, która w ostatnim momencie podskoczyła i chwyciła się gałęzi, podwijając nogi, a knur zarył łbem do nieprzytomności w pień. Gdy już okolica zdawała się być bezpieczna, Lou puściła drzewo i powoli opuściła się na dół.
No cóż… Problem krwi ze świni rozwiązany. Knur czy maciora, chyba nie ma większej różnicy. Świnia to świnia, chociaż niby krew dziewic, czyli samic, jest bardziej czysta i pożądana.
Lou znowu siedziała na kamieniu u boku pieczonego królika i nieprzytomnej wciąż świni, leżącej wciąż pod tym samym drzewem. Tutaj miała idealny punkt obserwacyjny, by pilnować swojej zdobyczy. Znalazła gdzieś jeszcze kilka ziemniaków, więc i one teraz pichciły się w chacie w kotle, a na jakieś specyfiki w postaci trunku miała jeszcze chwilę. W końcu miała się nie spieszyć, nieprawdaż?
Tylko, co ona powie elfowi na temat tej świni? Wbiegła jakaś rozszalała, a taka ciężka, że sama jej do domu nie wniesie!
Coś jednak przykuło jej uwagę. Szyja knura obwiązana była sznurem, która wżynała się w ciało zwierzęcia. Zaintrygowana dziewczyna ponownie wstała i zbliżyła się do prosiaka. Pochyliła i dłonią przejechała wzdłuż owiązania. Wyczuła coś drobnego, karteczkę.
Rozchyliła zgięte rogi i bez najmniejszego oporu zaczęła czytać:
„Nie wychoć z lasu. Lucie ropią na ciebie półapkę. Chcą cie wykórzyć z lasu”.
Jakże irytujące i przeurocze błędy mógł postawić tutaj autor listu. Jednak nieważne była poprawność języka a treść tekstu. Do kogo skierowane były te słowa?
Równina Maurat ⇒ [Las na krańcu równiny] Zakamarki serca
- Francine
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Nemorianin
- Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
- Kontakt:
- Fallon
- Szukający drogi
- Posty: 25
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Mędrzec , Opiekun , Włóczęga
- Kontakt:
Stara magia, choć wyczerpująca organizm elfa, przynosiła efekty. Fallon wiedział już z czym ma do czynienia, wiedział jak bardzo niebezpieczna rzecz tworzyła się w tym miejscu. Magia, która się tutaj zbierała zaczęła formować duże skupisko energii, które po jakimś czasie zmieniłoby się w wyrwę w tym świecie i pozwoliło na przejście do dowolnego innego miejsca. Nie można było stwierdzić gdzie, ale przeklęta cząstka esencji elfa wypaczyłaby portal i Stwórca wie jaką katastrofę by to mogło wywołać. Oddzielanie duszy od skupiska energii przez elfa i przywracanie jej do Fallona trwało dosyć krótko. Zaledwie dwa powtórzenia pieśni. Zamknięcie szczeliny, która powstawała i rozproszenie magii w otoczenie to była już pestka. Wystarczył jeden gest i jedno słowo w smoczej mowie. Jednak mimo wszelkich starań, elf nie był w stanie całkowicie zamazać śladów anomalii w tym świecie.
- Muszę trzymać nad tym pieczę - powiedział do siebie Fallon, jednocześnie wstając z kolan na proste nogi. W tym momencie spojrzał się na pozostały ślad, wyraźne naruszenie, wyglądające jak blizna w powietrzu, mieniąca się jasnym, lecz niezbyt intensywnym, światłem. Coś jakby go zahipnotyzowało, powoli zbliżał się do tego. Wyciągał swoją rękę, jakby chciał to chwycić. Nie wiedział na co liczył, nie myślał w tej chwili. Z transu wyrwało go uderzenie o ziemię. Energia odepchnęła go. Siła była tak wielka, że elf zwymiotował krwią. To był portal, a on nie może wyjść z lasu. Przetarł krew z twarzy, rękawem szaty i podniósł się z ziemi. Ból ogarniał jego ciało, ale mimo to był do zniesienia. Czuł jak krew cieknie mu z nosa, jak spływa mu po twarzy. Przywołał do siebie kostur, a wraz z tym gestem w lesie znowu pojawiły się duchy opiekuńcze. Elf jeszcze przed przeniesieniem się do domu sprawdził, czy anomalia jest stabilna. Była.
***
Ludzie w wiosce dalej prowadzili spotkanie. Nie mogli dojść do logicznego sposobu na dorwanie się do Francine. Jedyną opcją było wyciągnięcie jej z lasu, nie ma możliwości by elf odwrócił się od swojej uczennicy. Ale jak to zrobić? Zadawali sobie to pytanie.
- Wiem! - odezwał się jeden, młody blondyn, syn kowala - Musimy użyć podstępu, ktoś musi pójść i przekonać ją do wyjścia z lasu -
- Ale jak? Jak chcesz to zrobić? - zapytał się ich przywódca.
- Musimy wiedzieć coś o niej, coś co pozwoli ją przekonać - gdy to mówił to wszyscy pogrążyli się w myśleniu, ale nikt nie mógł niczego skojarzyć.
- To młoda dziewka jest! Może chłopa jej trzeba - zażartował jeden ze starszych, zwykły pijaczyna, przesiadujący większość swojego czasu w karczmie. Wszyscy wybuchli śmiechem.
- To nie jest głupi pomysł - odrzekł ich przywódca. Syn kowala zaczerwienił się, widział nie raz Francine, która odwiedzała jego ojca, by dbać o swoją broń. Olśniewała go, a był najmłodszy w grupie. Bał się, że ten głupi pomysł przejdzie.
- Wiem! - krzyknął szybko młodzian, by odwieść ich od kontynuowania tematu - Ona jest zainteresowana szermierką, może ten trop pomoże. -
- Dobrze myślisz, ale to będzie Twoje zadanie. Po Tobie się nic nie będzie spodziewać - powiedział przywódca. Wybuchła burzliwa dyskusja, a syn kowala zaczął zastanawiać się co on tutaj robi. On nie chce jej się pozbyć, on chce jej pomóc. Pomyślał sobie, że musi ją ostrzec. Pomóc jej. W międzyczasie zebranie skończyło się, a jego zadaniem było udać się za dwa dni do Francine i wyciągnąć ją z lasu do wioski. Miał powiedzieć jej, że dostanie prezent.
***
Fallon pojawił się przed chatką, cały pokryty własną krwią. Co prawda zatamował już krwawienie, ale stracił jej dużo, a w połączeniu tego z wysiłkiem narzuconym na jego organizm w związku z magią, doprowadziło do tego, że gdy zmaterializował się, momentalnie upadł na ziemię. Nie zdążył zawołać Francine, którą widział. Zemdlał.
- Muszę trzymać nad tym pieczę - powiedział do siebie Fallon, jednocześnie wstając z kolan na proste nogi. W tym momencie spojrzał się na pozostały ślad, wyraźne naruszenie, wyglądające jak blizna w powietrzu, mieniąca się jasnym, lecz niezbyt intensywnym, światłem. Coś jakby go zahipnotyzowało, powoli zbliżał się do tego. Wyciągał swoją rękę, jakby chciał to chwycić. Nie wiedział na co liczył, nie myślał w tej chwili. Z transu wyrwało go uderzenie o ziemię. Energia odepchnęła go. Siła była tak wielka, że elf zwymiotował krwią. To był portal, a on nie może wyjść z lasu. Przetarł krew z twarzy, rękawem szaty i podniósł się z ziemi. Ból ogarniał jego ciało, ale mimo to był do zniesienia. Czuł jak krew cieknie mu z nosa, jak spływa mu po twarzy. Przywołał do siebie kostur, a wraz z tym gestem w lesie znowu pojawiły się duchy opiekuńcze. Elf jeszcze przed przeniesieniem się do domu sprawdził, czy anomalia jest stabilna. Była.
***
Ludzie w wiosce dalej prowadzili spotkanie. Nie mogli dojść do logicznego sposobu na dorwanie się do Francine. Jedyną opcją było wyciągnięcie jej z lasu, nie ma możliwości by elf odwrócił się od swojej uczennicy. Ale jak to zrobić? Zadawali sobie to pytanie.
- Wiem! - odezwał się jeden, młody blondyn, syn kowala - Musimy użyć podstępu, ktoś musi pójść i przekonać ją do wyjścia z lasu -
- Ale jak? Jak chcesz to zrobić? - zapytał się ich przywódca.
- Musimy wiedzieć coś o niej, coś co pozwoli ją przekonać - gdy to mówił to wszyscy pogrążyli się w myśleniu, ale nikt nie mógł niczego skojarzyć.
- To młoda dziewka jest! Może chłopa jej trzeba - zażartował jeden ze starszych, zwykły pijaczyna, przesiadujący większość swojego czasu w karczmie. Wszyscy wybuchli śmiechem.
- To nie jest głupi pomysł - odrzekł ich przywódca. Syn kowala zaczerwienił się, widział nie raz Francine, która odwiedzała jego ojca, by dbać o swoją broń. Olśniewała go, a był najmłodszy w grupie. Bał się, że ten głupi pomysł przejdzie.
- Wiem! - krzyknął szybko młodzian, by odwieść ich od kontynuowania tematu - Ona jest zainteresowana szermierką, może ten trop pomoże. -
- Dobrze myślisz, ale to będzie Twoje zadanie. Po Tobie się nic nie będzie spodziewać - powiedział przywódca. Wybuchła burzliwa dyskusja, a syn kowala zaczął zastanawiać się co on tutaj robi. On nie chce jej się pozbyć, on chce jej pomóc. Pomyślał sobie, że musi ją ostrzec. Pomóc jej. W międzyczasie zebranie skończyło się, a jego zadaniem było udać się za dwa dni do Francine i wyciągnąć ją z lasu do wioski. Miał powiedzieć jej, że dostanie prezent.
***
Fallon pojawił się przed chatką, cały pokryty własną krwią. Co prawda zatamował już krwawienie, ale stracił jej dużo, a w połączeniu tego z wysiłkiem narzuconym na jego organizm w związku z magią, doprowadziło do tego, że gdy zmaterializował się, momentalnie upadł na ziemię. Nie zdążył zawołać Francine, którą widział. Zemdlał.
- Francine
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Nemorianin
- Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
- Kontakt:
Francine wstała by wolnym patykiem przewertować już gasnące ognisko. W dłoni wciąż trzymała karteczkę, ale słysząc jakieś dźwięki za sobą szybko schowała ją do kieszenie spodni. Obróciła się za siebie i tego widoku ani trochę się nie spodziewała.
-Fallon! – krzyknęła istnie zmartwiona i od razu podbiegła do elfa.
Przyklęknęła tuż przy nieprzytomnym ciele swojego Opiekuna. Pełna paniki na początek sprawdziła puls. Na szczęście żył, a to było dla Francine najważniejsze. Bezpretensjonalnie zaczęła sprawdzać ciało elfa, czy doznało jakiś konkretnych urazów. Porozbierała go na miarę możliwości, bo do golizny nie śmiała, i nie zauważyła poważniejszych ran na ciele. Ucisnęła mężczyznę w kilku miejscach na brzuchu by dojrzeć czy aby nie ma żadnych wewnętrznych ran, ale skóra nie sprzeciwiała się dotykowi demonicy. Idąc dalszym tropem, Lou spodziewała się, że ten uszaty głupek pewnie wyczerpał się z energii. Miała ochotę prychnąć oburzona jego zachowaniem. Sam zawsze nie pozwalał jej tracić sił do swoich ostatków, a teraz leży nietomny przed chatką. W dodatku niedaleko nich leży wciąż ta równie nieprzytomna świnia.
Nemorianka wykorzystując swoją siłę i spalając przygotowany posiłek, dotargała elfa do chaty. Trochę jej na tym zeszło, a magia porządku niewiele pomogła, ale na szczęście łoże Opiekuna wcale nie było tak daleko od wejścia. Swoją księgę mądrości odstawił gdzieś na bok. Dziewczyna szybko przyszykowała sobie ciepłą wodę oraz czyste szmatki. Ponownie sięgnęła ubrań Fallona, ale tym razem nieśmiało pozbyła się wilczego pasa i zdjęła jego szatę odkrywając tors mężczyzny.
Wilgnym, lnianym materiałem zmywała plamy krwi z jego twarzy. W cichym zakątku drewnianej chaty czuła się bezpiecznie, nawet gdy on leżał nieprzytomny. To jednak nie odwiodło Francine od myśli.
-Głupek… - szepnęła pod nosem i zaczęła rozmyślać nad zdarzeniami jakie mogły zaistnieć, bo przecież Fallon był silnym magicznie mężczyzną a coś porządnie wyżarło z niego energię.
Wolną dłoń wyciągnęła w stronę elfa. Delikatnie zrzuciła niesforny kosmyk włosów z jego twarzy. Przyglądała mu się uważnie, chociaż z zaskakującym stoickim spokojem. Po głowie czarnowłosej tliły się różnorodne zdarzenia, ale najbardziej obawiała się nieprzychylności jaką mógł okazać mu las. Z nim najbardziej był powiązany, a ostatnio stracił bardzo dużo energii przy teleportacji by za nią pogonić. Czyżby znów chciał opuścić zakątek leśnego krajobrazu? I czy szykuję się jakieś niebezpieczeństwo? Może ta karteczka w jej dłonie nie zjawiła się bez powodu?
Mimo, że Francine nie powiedziała tego na głos to jednak wiedziała, że jeżeli ten las będzie się walił i palił ona go nie opuści. Nie w tedy, gdy on będzie jej potrzebował.
Poczuła ukłucie w sercu. Ten tajemniczy głos z lasu pragnął ją odprowadzić do Otchłani, ale las Fallona ostatnio wydaje się dosyć niepokojący. Szczególnie, gdy Opiekun tych terenów wraca w takim stanie.
Lou na koniec okryła mężczyznę cienkim materiałem, bo w końcu śniące ciało miało niższą temperaturę, a na zmarznięcie mu nie chciała pozwolić. Palce delikatnie powędrowały wzdłuż policzka mężczyzny, jakby na sam koniec chciała okazać mu jeszcze nieco troski póki tego nie widzi i nie czuje. Demonica zwinęła szatę elfa w kłębek i odrzuciła gdzieś na bok. Sięgnęła niskiego stolika, na którym ustawiła według porządku jakieś ziółka przeciwbólowe. Była przygotowana na rozbudzenie swojego mentora i o dziwo jakoś nie czułaby się zaskoczona faktem, że coś go może boleć.
Tak siedząc i wpatrując się w idealnie ułożone listki stukała palcem o blat stolika. Była tak cicho, że aż niebezpiecznie.
-Fallon! – krzyknęła istnie zmartwiona i od razu podbiegła do elfa.
Przyklęknęła tuż przy nieprzytomnym ciele swojego Opiekuna. Pełna paniki na początek sprawdziła puls. Na szczęście żył, a to było dla Francine najważniejsze. Bezpretensjonalnie zaczęła sprawdzać ciało elfa, czy doznało jakiś konkretnych urazów. Porozbierała go na miarę możliwości, bo do golizny nie śmiała, i nie zauważyła poważniejszych ran na ciele. Ucisnęła mężczyznę w kilku miejscach na brzuchu by dojrzeć czy aby nie ma żadnych wewnętrznych ran, ale skóra nie sprzeciwiała się dotykowi demonicy. Idąc dalszym tropem, Lou spodziewała się, że ten uszaty głupek pewnie wyczerpał się z energii. Miała ochotę prychnąć oburzona jego zachowaniem. Sam zawsze nie pozwalał jej tracić sił do swoich ostatków, a teraz leży nietomny przed chatką. W dodatku niedaleko nich leży wciąż ta równie nieprzytomna świnia.
Nemorianka wykorzystując swoją siłę i spalając przygotowany posiłek, dotargała elfa do chaty. Trochę jej na tym zeszło, a magia porządku niewiele pomogła, ale na szczęście łoże Opiekuna wcale nie było tak daleko od wejścia. Swoją księgę mądrości odstawił gdzieś na bok. Dziewczyna szybko przyszykowała sobie ciepłą wodę oraz czyste szmatki. Ponownie sięgnęła ubrań Fallona, ale tym razem nieśmiało pozbyła się wilczego pasa i zdjęła jego szatę odkrywając tors mężczyzny.
Wilgnym, lnianym materiałem zmywała plamy krwi z jego twarzy. W cichym zakątku drewnianej chaty czuła się bezpiecznie, nawet gdy on leżał nieprzytomny. To jednak nie odwiodło Francine od myśli.
-Głupek… - szepnęła pod nosem i zaczęła rozmyślać nad zdarzeniami jakie mogły zaistnieć, bo przecież Fallon był silnym magicznie mężczyzną a coś porządnie wyżarło z niego energię.
Wolną dłoń wyciągnęła w stronę elfa. Delikatnie zrzuciła niesforny kosmyk włosów z jego twarzy. Przyglądała mu się uważnie, chociaż z zaskakującym stoickim spokojem. Po głowie czarnowłosej tliły się różnorodne zdarzenia, ale najbardziej obawiała się nieprzychylności jaką mógł okazać mu las. Z nim najbardziej był powiązany, a ostatnio stracił bardzo dużo energii przy teleportacji by za nią pogonić. Czyżby znów chciał opuścić zakątek leśnego krajobrazu? I czy szykuję się jakieś niebezpieczeństwo? Może ta karteczka w jej dłonie nie zjawiła się bez powodu?
Mimo, że Francine nie powiedziała tego na głos to jednak wiedziała, że jeżeli ten las będzie się walił i palił ona go nie opuści. Nie w tedy, gdy on będzie jej potrzebował.
Poczuła ukłucie w sercu. Ten tajemniczy głos z lasu pragnął ją odprowadzić do Otchłani, ale las Fallona ostatnio wydaje się dosyć niepokojący. Szczególnie, gdy Opiekun tych terenów wraca w takim stanie.
Lou na koniec okryła mężczyznę cienkim materiałem, bo w końcu śniące ciało miało niższą temperaturę, a na zmarznięcie mu nie chciała pozwolić. Palce delikatnie powędrowały wzdłuż policzka mężczyzny, jakby na sam koniec chciała okazać mu jeszcze nieco troski póki tego nie widzi i nie czuje. Demonica zwinęła szatę elfa w kłębek i odrzuciła gdzieś na bok. Sięgnęła niskiego stolika, na którym ustawiła według porządku jakieś ziółka przeciwbólowe. Była przygotowana na rozbudzenie swojego mentora i o dziwo jakoś nie czułaby się zaskoczona faktem, że coś go może boleć.
Tak siedząc i wpatrując się w idealnie ułożone listki stukała palcem o blat stolika. Była tak cicho, że aż niebezpiecznie.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
„Chodź Francine. Chodź do mnie Francine Lou de Bree…”.
Tak mówił tajemniczy głos. Tak mówił ton jeziora. Niebywale kuszący, zniewalający. Obiecał powrót do ojczyzny, na ziemie przecież z pamięci tak…doskonałe dla demonicy. Miała w głowie kilka wytworzonych obrazów, do których tak pragnęła wrócić.
Spojrzała na Fallona. Jeszcze mocno spał i zdawało się, że zajmie mu to jeszcze kilka dobrych godzin. A głos… Głos potrzebuje jej teraz.
Francine wstała. Kilka listków poruszyło się pod wpływem wytworzonego i delikatnego wiatru. Dziewczyna zarzuciła na siebie skórzaną, czarną kurtkę, wciąż pozostawała w białej koszuli i ciemnych spodniach. Wzięła ze sobą ukochany rapier kilka mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. Spakowała na szybko swój plecak w ukochane dwie książki, trochę jedzenie, trochę wody…trochę krótko mówiąc - wszystkiego. Poprawiła rzekę czarnych włosów. Wyjęła pierwszą lepszą kartkę, dobyła pióra i maczając go w atramencie napisała wiadomość do swojego Opiekuna, która nie wyjaśniała za wiele. Krótko poinformowała go, że idzie nad rzekę i jeszcze wybierze się do miasteczka w razie czego, może wrócić dnia kolejnego. Nikt więc nie musiał się martwić.
Jeszcze tuż przed przekroczeniem progu drzwi ciężko westchnęła, z irytacją i wróciła do stolika poprawiając listki.
Gdy już dotarła nad rzekę ten głos potęgował echo w jej głowie z każdym kolejnym zbliżonym centymetrem. Oczywiście, że wlazła do rzeki i zaczęła szukać tego czegoś. W końcu udało się jej dojrzeć niebywały błysk. Strasznie krótki błysk, przecinający się przez taflę wody. Zanurzyła ręce aż po ramiona przekopując stado drobnych kamieni. Woda tu była wyjątkowo przejrzysta, a jednak trudno było znaleźć źródło natręctwa.
- Auć! – Jęknęła cicho wycofując rękę do siebie.
Chwilę przypatrywała się zburzonej wodzie, jak dochodzi do ładu i składu, by wreszcie odnaleźć…odnaleźć głos. Dziwnie to brzmi, ale właśnie tak myślała.
Przejrzystą ciecz przebiła czerwona kropla. Francine spojrzała na swoją dłoń. Zmarszczyła z niezadowolenia brwi widząc, że przecięła się jakimś tępym narzędziem. Ach! Pożałuje ten ktoś tego gadania! I w tedy…w tedy właśnie dojrzała sztylet.
Sięgnęła po niego. Miał rubinowe oko w rękojeści, która obwiązana została wzorem ala sznura. Dawno minęły jego lata świetności, co widać było po wyszczerbionych końcach oraz samo fakcie, że sztylet był złamany.
Przejrzała go dokładnie i mimo, że długo czekała, potrząsała nim i uderzała w ostateczności o kamloka, milczał. Po wielu westchnięciach, wątpliwościach, ponownym przeszukiwaniu dna rzeczki postanowiła pójść do miasta. Kto, jak kto, ale Baldrick to taka szumowina, że pewnie wie co to jest!
Od razu więc ruszyła do miasta.
Historia ta jednakże nie kończy się dobrze. Gdy Lou dotarła do miasta miała wrażenie, że chyba wkroczyła w inny wymiar. Totalny chaos. Wściekli ludzie, widły, ogień.. Co tu się dzieje?
Gdy tylko rozniosła się plotka, że jest w miasteczku to świat oszalał w obszarze kilku kilometrów. Przerażona Francine skryła się gdzieś w rozpadlinach budynku i mało nie dostała zawału, gdy na jej ramieniu spoczęła czyjaś ręka. Z pewnością męska!
Była bliska zabicia Baldricka, która od razu pacnął ją przez łeb. Nie miał czasu tłumaczyć zbyt wiele, ale ogólny sens trafił do niej nazbyt dosadnie.
- Jeżeli tu zostaniesz oni spalą las.
- Spalą las?... – spytała osłupiale nie mogąc wierzyć we wcześniejsze wprowadzenie w historię. Zacisnęła palce na swoim tobołku. To wszystko wokół była tak nierealne, że aż całkiem możliwe.
Nie mogła tu zostać. Jeżeli spalą las, jeżeli dotkną drzew, rozległych koron liści… To także zabiją Fallona. Dał jej wszystko. Lata nauki, wychowanie i chociaż uważała go wciąż za niż bytu to jednak była wdzięczna, za to co zrobił. Szanowała go. Bardzo mocno go szanowała.
- Masz konia? – Pośpiesznie zapytała zbierając się szybko do akcji. Baldrick był zdziwiony, że Lou tak szybko podjęła decyzję.
Wtem Francine zaryzykowała własnym życiem pokazując się na skraju miasta jakiemuś pachołkowi. Wskoczyła na koniec i popędziła przed siebie. Jak najszybciej i jak najdalej od lasu. Tak by już nikt jej tam nie szukał… Tak by deptali jej dłuższy czas po piętach, tak by nikt nie tknął lasu… Duszy Fallona.
Ciąg dalszy Francine nastąpi.
Tak mówił tajemniczy głos. Tak mówił ton jeziora. Niebywale kuszący, zniewalający. Obiecał powrót do ojczyzny, na ziemie przecież z pamięci tak…doskonałe dla demonicy. Miała w głowie kilka wytworzonych obrazów, do których tak pragnęła wrócić.
Spojrzała na Fallona. Jeszcze mocno spał i zdawało się, że zajmie mu to jeszcze kilka dobrych godzin. A głos… Głos potrzebuje jej teraz.
Francine wstała. Kilka listków poruszyło się pod wpływem wytworzonego i delikatnego wiatru. Dziewczyna zarzuciła na siebie skórzaną, czarną kurtkę, wciąż pozostawała w białej koszuli i ciemnych spodniach. Wzięła ze sobą ukochany rapier kilka mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. Spakowała na szybko swój plecak w ukochane dwie książki, trochę jedzenie, trochę wody…trochę krótko mówiąc - wszystkiego. Poprawiła rzekę czarnych włosów. Wyjęła pierwszą lepszą kartkę, dobyła pióra i maczając go w atramencie napisała wiadomość do swojego Opiekuna, która nie wyjaśniała za wiele. Krótko poinformowała go, że idzie nad rzekę i jeszcze wybierze się do miasteczka w razie czego, może wrócić dnia kolejnego. Nikt więc nie musiał się martwić.
Jeszcze tuż przed przekroczeniem progu drzwi ciężko westchnęła, z irytacją i wróciła do stolika poprawiając listki.
Gdy już dotarła nad rzekę ten głos potęgował echo w jej głowie z każdym kolejnym zbliżonym centymetrem. Oczywiście, że wlazła do rzeki i zaczęła szukać tego czegoś. W końcu udało się jej dojrzeć niebywały błysk. Strasznie krótki błysk, przecinający się przez taflę wody. Zanurzyła ręce aż po ramiona przekopując stado drobnych kamieni. Woda tu była wyjątkowo przejrzysta, a jednak trudno było znaleźć źródło natręctwa.
- Auć! – Jęknęła cicho wycofując rękę do siebie.
Chwilę przypatrywała się zburzonej wodzie, jak dochodzi do ładu i składu, by wreszcie odnaleźć…odnaleźć głos. Dziwnie to brzmi, ale właśnie tak myślała.
Przejrzystą ciecz przebiła czerwona kropla. Francine spojrzała na swoją dłoń. Zmarszczyła z niezadowolenia brwi widząc, że przecięła się jakimś tępym narzędziem. Ach! Pożałuje ten ktoś tego gadania! I w tedy…w tedy właśnie dojrzała sztylet.
Sięgnęła po niego. Miał rubinowe oko w rękojeści, która obwiązana została wzorem ala sznura. Dawno minęły jego lata świetności, co widać było po wyszczerbionych końcach oraz samo fakcie, że sztylet był złamany.
Przejrzała go dokładnie i mimo, że długo czekała, potrząsała nim i uderzała w ostateczności o kamloka, milczał. Po wielu westchnięciach, wątpliwościach, ponownym przeszukiwaniu dna rzeczki postanowiła pójść do miasta. Kto, jak kto, ale Baldrick to taka szumowina, że pewnie wie co to jest!
Od razu więc ruszyła do miasta.
Historia ta jednakże nie kończy się dobrze. Gdy Lou dotarła do miasta miała wrażenie, że chyba wkroczyła w inny wymiar. Totalny chaos. Wściekli ludzie, widły, ogień.. Co tu się dzieje?
Gdy tylko rozniosła się plotka, że jest w miasteczku to świat oszalał w obszarze kilku kilometrów. Przerażona Francine skryła się gdzieś w rozpadlinach budynku i mało nie dostała zawału, gdy na jej ramieniu spoczęła czyjaś ręka. Z pewnością męska!
Była bliska zabicia Baldricka, która od razu pacnął ją przez łeb. Nie miał czasu tłumaczyć zbyt wiele, ale ogólny sens trafił do niej nazbyt dosadnie.
- Jeżeli tu zostaniesz oni spalą las.
- Spalą las?... – spytała osłupiale nie mogąc wierzyć we wcześniejsze wprowadzenie w historię. Zacisnęła palce na swoim tobołku. To wszystko wokół była tak nierealne, że aż całkiem możliwe.
Nie mogła tu zostać. Jeżeli spalą las, jeżeli dotkną drzew, rozległych koron liści… To także zabiją Fallona. Dał jej wszystko. Lata nauki, wychowanie i chociaż uważała go wciąż za niż bytu to jednak była wdzięczna, za to co zrobił. Szanowała go. Bardzo mocno go szanowała.
- Masz konia? – Pośpiesznie zapytała zbierając się szybko do akcji. Baldrick był zdziwiony, że Lou tak szybko podjęła decyzję.
Wtem Francine zaryzykowała własnym życiem pokazując się na skraju miasta jakiemuś pachołkowi. Wskoczyła na koniec i popędziła przed siebie. Jak najszybciej i jak najdalej od lasu. Tak by już nikt jej tam nie szukał… Tak by deptali jej dłuższy czas po piętach, tak by nikt nie tknął lasu… Duszy Fallona.
Ciąg dalszy Francine nastąpi.
- Fallon
- Szukający drogi
- Posty: 25
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Mędrzec , Opiekun , Włóczęga
- Kontakt:
Spójrz. To słowo odbijało się echem w świadomości Fallona. Był nieprzytomny, lecz świadomy tego co się dzieje. Jakby wciągnął go sen, lecz zbyt realny by nim być. Czuł się jakby stał w samym centrum wydarzeń, widział jak Francine siłuje się z jego nieprzytomnym ciałem, obdarza go opieką, a potem znika jakby pył na wietrze. Nim cokolwiek dociera do elfa widzi następną scenę, ludzi szykujących się do zamachu na biedną nemoriankę, jego uczennicę, niczym do polowania na czarownicę. Do elfa powoli dociera znaczenie ostatnich wydarzeń, które wcześniej umykały jego uwadze. Ona była tutaj kimś obcym, nie tak jak elf, który był tu jeszcze przed ludźmi. Prości ludzie nie lubią obcych, byle powód jest dla nich dobry. Następny obraz był nagły, zaatakował Fallona niczym drapieżny ptak porywający malutką myszkę ku górze. Widział uciekającą na koniu Francine, widział jak ona odchodzi. Nie musiał widzieć całości, połączył obrazy, które coś mu pokazało. Chwilę później elf jakby siedział przy stole, nie widział wiele, a tyle na ile pozwalało mu nieznaczne światło jednej świeci osadzonej dokładnie w centrum blatu. Nagle doszedł do jego uszu potworny dźwięk, podobny do pisku i skrzypu. Spojrzał na stół, w drewnie widniał wydrapany napis. Wezwij mnie. Gdy przeczytał to na głos został wyrwany ze snu, niczym brutalną siłą. Zerwał się do pozycji siedzącej, oddychał ciężko. Dłuższą chwilę zajęło mu uspokojenie się.
- Co to było? - na głos zadał sobie to pytanie. Nie liczył na odpowiedź, bo od kogo. Rozejrzał się. Francine nie było obok. Coś mu podpowiadało, że to co widział było prawdą. Ale o co chodziło z ostatnim obrazem? Kogo miał wezwać? W tej chwili nic nie przychodziło mu do głowy, a rozchodzący się po jego ciele ból wcale nie pomagał przy skupieniu. Ubrał się jak najszybciej w odzienie leżące najbliżej i wyszedł z domku. Przed wejściem wszystko wyglądało jak we śnie, nawet w tym samym miejscu widniał ślad po tym jak uczennica ciągnęła go po ziemi. Westchnął ciężko i poszedł dalej.
Zbliżył się do granicy lasu, tej najbliżej miasteczka, jedyne co tam zobaczył to ślady kopyt. Nie miał już więcej wątpliwości, że te obrazy były prawdą. Pozostała tylko zagadka ostatniego obrazu. Przez następnych kilka godzin elf spacerował po lesie, nie zastanawiając się nawet gdzie stawia swoje kroki. Jego myśli odpływały do wspomnień. Nie wiedział co się z nim dzieje, rzadko kiedy był aż tak rozkojarzony. Nagle zatrzymał się i rozejrzał. Dotarł do miejsca, w którym kiedyś podjął decyzję, która przesądziła o całym jego życiu, do miejscy w którym wezwał tamtą istotę. Już rozumiał, wiedział kto zesłał mu wizję i kogo ma wezwać. Przeszedł go po plecach potworny dreszcz jakby sama śmierć dyszała mu zza ramienia. Bał się, ale nie mógł zignorować czegoś takiego. Postanowił nie czekać. Wezwanie istoty z Otchłani jest znacznie prostsze, gdy ta chce pojawić się na tym świecie. Fallon musiał jedynie na ziemi narysować pieczęć, co uczynił.
- Długo Ci to zajęło - do uszu elfa dotarł znajomy mu głos. Coś pękło w elfie, ale nie chciał tego pokazać - Nie bój się. Tamto to stare dzieje - demon mówił jakby zabicie całego klanu było niczym. Obraz ciemnej, humanoidalnej sylwetki pojawił się dopiero później. Wyglądał jak smuga dymu, jego oczy połyskiwały szmaragdowym kolorem. Nie ukazywał swojego wyglądu.
- Jak śmiesz! - elf nie wytrzymał, krzyknął, lecz w jego głosie nie było gniewu, a smutek.
- Uspokój się. Widzę, że jeszcze się tego nie nauczyłeś. Pozwól więc, że Ci wyjaśnię jak to wszystko było naprawdę -
- Skąd mam wiedzieć, że nie będziesz kłamał? - zapytał elf, którym targały emocje.
- A jaki miałbym w tym cel? Nie muszę się przed Tobą tłumaczyć - Fallon mu wierzył, musiał, bo czy miał inny wybór? Mógł co prawda go nie słuchać i odejść, ale wezwał go by uzyskać odpowiedzi i dlatego, bo ten mu kazał. Skinął głową, by demon mówił co chce powiedzieć.
- Wiem, że Francine uciekła, wiem też dlaczego. By obronić Ciebie -
- Mnie? -
- Tak, ludzie chcieli spalić las, dopóki ona tutaj była, więc odeszła -
- I to chciałeś mi powiedzieć? Po to miałem Cię wzywać? -
- Nie bądź głupi. Wiem, że do tego nie musiałbym się pokazywać. Chodzi mi o coś innego. Chcę żebyś Ty również opuścił to miejsce -
- Najpierw wybijasz mój lud, potem zamykasz mnie w tym miejscu, by teraz żądać czegoś takiego?! - Fallona zdziwiły słowa jego rozmówcy. Jego żądanie mijało się z jego wcześniejszymi działaniami.
- Aż tak ślepy jesteś? Moje ostatnie słowa do Ciebie były mylące, ale myślałem, że zmądrzejesz do tego czasu i odkryjesz prawdę. To nie ja sprowadziłem taki los na Ciebie i Twój klan. Tylko Ty. Tym czym obdarzyłem Cię ja narobiłeś sobie wrogów. Dlatego nazwałem to karą za Twoją przerośnięta ambicję. Nawet nie zauważyłeś tego jak Twój klan patrzył na Ciebie. Oni nie uważali Ciebie za przykład mimo Twoich starań, ale nie pokazywali Ci tego. Uratowałem Cię. Twój lud planował się Ciebie pozbyć. Nawet ukryli przed Tobą fakt, że urodziło się magicznie uzdolnione dziecko - mieszkaniec Otchłani mówił, a oczy Fallona szkliły się od łez. On nie kłamał, elf to czuł.
- Musieli działać szybko, wiedzieli, że nie mogą tego długo ukrywać przed Tobą. Musiałem działać. Mogłeś mi się jeszcze do czegoś przydać. Co do jednego masz rację, uwięziłem Cię w tym miejscu, lecz dałem warunek, który pozwoli Ci stąd wyjść. Nie ukrywam, że miałem nadzieję, że sam na to wpadniesz -
- Jaki warunek? - zapytał Fallon, który uspokajał się już. W tej chwili czuł, że wracanie do przeszłości go tylko zgubi.
- Przypomnij sobie moje ostatnie słowa. Musisz zerwać ze swoją przeszłością. Przełam kostur, który dostałeś od swojego mistrza, a ja uwolnię Cię z tego więzienia - demon wyciągnął rękę w przód, dając znać Fallonowi, że to czas do działania - Przełam swój kostur, a złamiesz tę więź do przeszłości, która tu Cię więzi. Przełam go a będziesz mógł zająć się przyszłością -
Fallon chwycił swój kostur w obie ręce tak by móc na niego spojrzeć. Złamać go? Elf zadawał sobie w myślach pytanie. W tej chwili jednak, po tym co usłyszał niewielu mówiło mu argumenty przeciw temu. Wierzył demonowi, ten tak naprawdę nie miał powodów by kłamać. Umocnił chwyt i złamał go. Przełamał rdzeń kostura, który chwilę później leżał na ziemi w dwóch kawałkach. Elf czuł zawirowania energii, która krążyła wokół niego, przenikała go. Wszystkie duchy z lasu zniknęły. Został jeden. Lecz ten nie był sową, był krukiem.
- Zawsze byłeś kimś innym niż cały Twój klan, jednak tego nie dopuszczałeś do siebie. Ten duch to prawdziwe odbicie Ciebie - demon wyjaśnił mu zmianę. Chwilę później machnął ręką, a Fallon poczuł ogromny, piekący ból w klatce piersiowej.
- To moje zabezpieczenie, że nie pomożesz Francine wrócić do Otchłani. Ale spokojnie przekułem wszystko co w Tobie było związane z Otchłanią, całą wiedzę i magię w czystą energię. Zyskujesz po prostu nowe możliwości, ale już nigdy mnie nie wezwiesz. I staraj się proszę nie szastać na lewo i prawo wiedzą, którą Cię obdarowałem -
Gdy ból mijał, elf wyprostował się i spojrzał na demona. Czuł jak upływa z niego wiedza o świecie i magii swojego rozmówcy, jak napływa do niego zupełnie inna energia.
- I żegnaj elfie, to ostatnie nasze spotkanie - po tych słowach, demon rozpłynął się w powietrzu, a pieczęć przełamała się.
Fallon spojrzał tylko na pozostawionego mu ducha. Jego zdolność nie zmieniła się, ma teraz tylko ograniczone spektrum. Elfowi podobała się nawet ta zmiana. Zrzuciła z niego odpowiedzialność.
Elf postawił swoje ostatnie kroki w swojej chatce. Spakował kilka niezbędnych ziół, specyfików, prowiant i monet. Miał nadzieję, że waluta świata nie zmieniła się od czasów, gdy wędrował z klanem. Zarzucił na siebie płaszcz z kapturem o czarnym zabarwieniu i czerwonymi zdobieniami i wyszedł, by powędrować w stronę równiny. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na swój dom, który chwilę później stanął w płomieniach. Elf pilnował, by nie rozprzestrzeniło się to na resztę lasu, a gdy spłonęło wszystko co należało do elfa, ten odwrócił wzrok i wyruszył do skupiska magii w centrum lasu, które wcześniej odepchnęło go. Lecz teraz był wolny i miał zamiar wykorzystać ten portal, zobaczyć miejsce, do którego go poprowadzi.
Ciąg dalszy: Fallon
- Co to było? - na głos zadał sobie to pytanie. Nie liczył na odpowiedź, bo od kogo. Rozejrzał się. Francine nie było obok. Coś mu podpowiadało, że to co widział było prawdą. Ale o co chodziło z ostatnim obrazem? Kogo miał wezwać? W tej chwili nic nie przychodziło mu do głowy, a rozchodzący się po jego ciele ból wcale nie pomagał przy skupieniu. Ubrał się jak najszybciej w odzienie leżące najbliżej i wyszedł z domku. Przed wejściem wszystko wyglądało jak we śnie, nawet w tym samym miejscu widniał ślad po tym jak uczennica ciągnęła go po ziemi. Westchnął ciężko i poszedł dalej.
Zbliżył się do granicy lasu, tej najbliżej miasteczka, jedyne co tam zobaczył to ślady kopyt. Nie miał już więcej wątpliwości, że te obrazy były prawdą. Pozostała tylko zagadka ostatniego obrazu. Przez następnych kilka godzin elf spacerował po lesie, nie zastanawiając się nawet gdzie stawia swoje kroki. Jego myśli odpływały do wspomnień. Nie wiedział co się z nim dzieje, rzadko kiedy był aż tak rozkojarzony. Nagle zatrzymał się i rozejrzał. Dotarł do miejsca, w którym kiedyś podjął decyzję, która przesądziła o całym jego życiu, do miejscy w którym wezwał tamtą istotę. Już rozumiał, wiedział kto zesłał mu wizję i kogo ma wezwać. Przeszedł go po plecach potworny dreszcz jakby sama śmierć dyszała mu zza ramienia. Bał się, ale nie mógł zignorować czegoś takiego. Postanowił nie czekać. Wezwanie istoty z Otchłani jest znacznie prostsze, gdy ta chce pojawić się na tym świecie. Fallon musiał jedynie na ziemi narysować pieczęć, co uczynił.
- Długo Ci to zajęło - do uszu elfa dotarł znajomy mu głos. Coś pękło w elfie, ale nie chciał tego pokazać - Nie bój się. Tamto to stare dzieje - demon mówił jakby zabicie całego klanu było niczym. Obraz ciemnej, humanoidalnej sylwetki pojawił się dopiero później. Wyglądał jak smuga dymu, jego oczy połyskiwały szmaragdowym kolorem. Nie ukazywał swojego wyglądu.
- Jak śmiesz! - elf nie wytrzymał, krzyknął, lecz w jego głosie nie było gniewu, a smutek.
- Uspokój się. Widzę, że jeszcze się tego nie nauczyłeś. Pozwól więc, że Ci wyjaśnię jak to wszystko było naprawdę -
- Skąd mam wiedzieć, że nie będziesz kłamał? - zapytał elf, którym targały emocje.
- A jaki miałbym w tym cel? Nie muszę się przed Tobą tłumaczyć - Fallon mu wierzył, musiał, bo czy miał inny wybór? Mógł co prawda go nie słuchać i odejść, ale wezwał go by uzyskać odpowiedzi i dlatego, bo ten mu kazał. Skinął głową, by demon mówił co chce powiedzieć.
- Wiem, że Francine uciekła, wiem też dlaczego. By obronić Ciebie -
- Mnie? -
- Tak, ludzie chcieli spalić las, dopóki ona tutaj była, więc odeszła -
- I to chciałeś mi powiedzieć? Po to miałem Cię wzywać? -
- Nie bądź głupi. Wiem, że do tego nie musiałbym się pokazywać. Chodzi mi o coś innego. Chcę żebyś Ty również opuścił to miejsce -
- Najpierw wybijasz mój lud, potem zamykasz mnie w tym miejscu, by teraz żądać czegoś takiego?! - Fallona zdziwiły słowa jego rozmówcy. Jego żądanie mijało się z jego wcześniejszymi działaniami.
- Aż tak ślepy jesteś? Moje ostatnie słowa do Ciebie były mylące, ale myślałem, że zmądrzejesz do tego czasu i odkryjesz prawdę. To nie ja sprowadziłem taki los na Ciebie i Twój klan. Tylko Ty. Tym czym obdarzyłem Cię ja narobiłeś sobie wrogów. Dlatego nazwałem to karą za Twoją przerośnięta ambicję. Nawet nie zauważyłeś tego jak Twój klan patrzył na Ciebie. Oni nie uważali Ciebie za przykład mimo Twoich starań, ale nie pokazywali Ci tego. Uratowałem Cię. Twój lud planował się Ciebie pozbyć. Nawet ukryli przed Tobą fakt, że urodziło się magicznie uzdolnione dziecko - mieszkaniec Otchłani mówił, a oczy Fallona szkliły się od łez. On nie kłamał, elf to czuł.
- Musieli działać szybko, wiedzieli, że nie mogą tego długo ukrywać przed Tobą. Musiałem działać. Mogłeś mi się jeszcze do czegoś przydać. Co do jednego masz rację, uwięziłem Cię w tym miejscu, lecz dałem warunek, który pozwoli Ci stąd wyjść. Nie ukrywam, że miałem nadzieję, że sam na to wpadniesz -
- Jaki warunek? - zapytał Fallon, który uspokajał się już. W tej chwili czuł, że wracanie do przeszłości go tylko zgubi.
- Przypomnij sobie moje ostatnie słowa. Musisz zerwać ze swoją przeszłością. Przełam kostur, który dostałeś od swojego mistrza, a ja uwolnię Cię z tego więzienia - demon wyciągnął rękę w przód, dając znać Fallonowi, że to czas do działania - Przełam swój kostur, a złamiesz tę więź do przeszłości, która tu Cię więzi. Przełam go a będziesz mógł zająć się przyszłością -
Fallon chwycił swój kostur w obie ręce tak by móc na niego spojrzeć. Złamać go? Elf zadawał sobie w myślach pytanie. W tej chwili jednak, po tym co usłyszał niewielu mówiło mu argumenty przeciw temu. Wierzył demonowi, ten tak naprawdę nie miał powodów by kłamać. Umocnił chwyt i złamał go. Przełamał rdzeń kostura, który chwilę później leżał na ziemi w dwóch kawałkach. Elf czuł zawirowania energii, która krążyła wokół niego, przenikała go. Wszystkie duchy z lasu zniknęły. Został jeden. Lecz ten nie był sową, był krukiem.
- Zawsze byłeś kimś innym niż cały Twój klan, jednak tego nie dopuszczałeś do siebie. Ten duch to prawdziwe odbicie Ciebie - demon wyjaśnił mu zmianę. Chwilę później machnął ręką, a Fallon poczuł ogromny, piekący ból w klatce piersiowej.
- To moje zabezpieczenie, że nie pomożesz Francine wrócić do Otchłani. Ale spokojnie przekułem wszystko co w Tobie było związane z Otchłanią, całą wiedzę i magię w czystą energię. Zyskujesz po prostu nowe możliwości, ale już nigdy mnie nie wezwiesz. I staraj się proszę nie szastać na lewo i prawo wiedzą, którą Cię obdarowałem -
Gdy ból mijał, elf wyprostował się i spojrzał na demona. Czuł jak upływa z niego wiedza o świecie i magii swojego rozmówcy, jak napływa do niego zupełnie inna energia.
- I żegnaj elfie, to ostatnie nasze spotkanie - po tych słowach, demon rozpłynął się w powietrzu, a pieczęć przełamała się.
Fallon spojrzał tylko na pozostawionego mu ducha. Jego zdolność nie zmieniła się, ma teraz tylko ograniczone spektrum. Elfowi podobała się nawet ta zmiana. Zrzuciła z niego odpowiedzialność.
Elf postawił swoje ostatnie kroki w swojej chatce. Spakował kilka niezbędnych ziół, specyfików, prowiant i monet. Miał nadzieję, że waluta świata nie zmieniła się od czasów, gdy wędrował z klanem. Zarzucił na siebie płaszcz z kapturem o czarnym zabarwieniu i czerwonymi zdobieniami i wyszedł, by powędrować w stronę równiny. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na swój dom, który chwilę później stanął w płomieniach. Elf pilnował, by nie rozprzestrzeniło się to na resztę lasu, a gdy spłonęło wszystko co należało do elfa, ten odwrócił wzrok i wyruszył do skupiska magii w centrum lasu, które wcześniej odepchnęło go. Lecz teraz był wolny i miał zamiar wykorzystać ten portal, zobaczyć miejsce, do którego go poprowadzi.
Ciąg dalszy: Fallon
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość