Szepczący Las[Gdzieś niedaleko Danae] Niespodziewane towarzystwo

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Ilia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ilia »

Pozostawiwszy za sobą grupę uciekinierów, Ilirinleath ruszyła dalej w poszukiwaniu obozu żołnierzy. Cały czas zachowywała czujność nie będąc pewna na przedstawicieli której z stron przyjdzie jej trafić. Z tego co zdołała usłyszeć, Medard i jego zastępy kontrolowali większą część lasu, a szala zwycięstwa zdawała się przechylać na korzyść wampira, jednak partyzanckie oddziały Hodora, nieustannie przemykały przez dzicz starając się zadać oddziałom księcia jak największe straty. Znając ogólny kierunek w którym powinna znajdować się twierdza Hodora, elfka wędrowała tak długo aż ujrzała obozowe ogniska.
Po raz kolejny zbeształa w myślach ludzką głupotę. Kilkunastoosobowa grupa zbrojnych rozsiadła się na leśnej polanie, robiąc wokół siebie tyle hałasu, dymu i ognia iż bez trudu można ich było dostrzec z znacznej odległości, a na dodatek gęste zarośla wokół obozowiska umożliwiały zbliżenie się szpiegowi niemal pod same wojskowe namioty. Ilia zdecydowała się skorzystać z tej szansy i wybadać nastroje panujące wśród żołnierzy. Na szczęście dla niej, bystry wzrok i niezwykle czuły słuch, sprawiały że elfka mogła zachować bezpieczną odległość od żołnierzy nie ryzykując zdemaskowania.
W obozie panował nastrój niezadowolenia, utyskiwania i zarzucania się wzajemnymi oskarżeniami. Jak mało kto, ludzie lubili rozmawiać między sobą o tym co sami mogliby uczynić będącna miejscu swoich dowódców. Uwielbiali krytykować władze i wytykać jej błędy, przy czym ogólną zasadą było narzekanie na czynność wykonywaną obecnie i udowadnianie sobie ze dużo lepszym rozwiązaniem byłoby zaniechanie tychże prac. Początkowo Ilirinleath zdawało się ze ma przed sobą popleczników Hodora, gdyż większość wyzwisk i mało wyszukanych epitetów jakimi posługiwali się zbrojni dotyczyła Medarda i wyznaczonych przez niego wojskowych dowódców. Szybko okazało się jednak że ci ostatni zaliczają się również w poczet zwierzchników oddziału który elfka miała przed sobą, a postawa mężczyzn wynika z niezadowolenia z sposobu prowadzenia całej kampanii. Dokładniej rzecz ujmując wojska Medarda odniosły wreszcie sukces odnajdując ukrytą twierdzę Hodora. Wyczyn ten okazał się w praktyce nie być tak trudnym jak spodziewałby się tego obecny władca. Nie da się trzymać w tajemnicy czegoś o czym wiedzą tysiące, zwłaszcza gdy większość z tych osób zalicza się do rasy ludzkiej. Problem polegał na tym że samo dotarcie do warowni, zamiast rozwiązać, tylko komplikowało sytuację żołnierzy. Dowódcy Karnstein mieli przed sobą kilka możliwości. Natychmiast przypuścić szturm na twierdzę, narażając swoje oddziały na gigantyczne straty bez pewności odniesienia zwycięstwa. Rozpocząć oblężenie na które nie byli przygotowani spodziewając się zawczasu łatwego zwycięstwa, lub siedzieć na tyłkach czekając aż ktoś inny podejmie za nich niezręczną decyzję.
- Zapuściliśmy tu korzenie! Możemy obrzucaćsię wzajemnie kamykami jeszcze przez dwie zimy, a nasze dupska odparzą się od miejscowych głazów. – Narzekał jeden z żołnierzy postulujący za podjęciem walki – Powinniśmy od razu wziąć skurwieli za ryje i wytargać z tych kamiennych murów, a zamiast tego wracamy po wozy z żywnością.
- Gdzie do chuja jest książę? Zaszył się w lasach i buja z zwierzętami zamiast stanąć na czele swojej armii. – Wtórował mu inny. – Przeklęci arystokraci. Ci idioci więcej czasu spędzają na wzajemnych kłótniach niż podejmowaniu decyzji.
Mając już obraz atmosfery panującej w oddziale, Ilirinleath podjęła decyzję odnośnie dalszych działań. Skoro poddani Medarda nie pałali do niego wielkim zamiłowaniem, ona sama nie mogła ot tak skorzystać z jego pieczęci w celu zapewnienia sobie ich posłuszeństwa. Musiała posłużyć się dowódcą żołnierzy i nakłonić go do współpracy. Wiele wskazywało że człowiek ów nie był specjalnie rozgarnięty skoro jawnie pozwalał na oznaki buntu wśród własnych podkomendnych.
Elfka wstała i pewnym krokiem ruszyła w stronę namiotu dowódcy.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Gdy Esmeralda leżała nieprzytomna między drzewami chował się pewien mężczyzna. Miał wóz i konia. Możliwe że się gdzieś tu zagubił. Widząc parę czarnych skrzydeł pomyślał że to na pewno upadły anioł. Wziął więc nóż. Ostrożnie i po cichu zbliżył się do przemienionej. W tym momencie ujrzał wampira. Serce zabiło mu mocniej. Ukrył się w krzakach. Poczekał aż nieumarły odwróci wzrok. Gdy tylko to zrobił podbiegł do czarnowłosej. Dopiero teraz zorientował się że to kobieta. Miał mało czasu na zastanowienie dlatego wziął ją na ręce i zaniósł do swego wozu. Upewnił się że jest nieprzytomna i jak najszybciej pogonił konia by opuścić to miejsce. Wyjechał z lasu i spostrzegł jak jego aniołek ucieka.
- EJ CZEKAJ! - zatrzymał się.
Jednakże Esmeralda odleciała jak najdalej przed siebie, na tyle szybko ile starczało jej sił. Nie miała zamiaru by ktoś ją usiłował porwać jak teraz. Musiała znaleźć jakieś spokojne miejsce. Zniechęcony mężczyzna ruszył w swoją stronę.
- A mogłem ją związać... - pomyślał.

Ciąg dalszy - Esmeralda
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Stada kruków zlatywały się, by ucztować na trupach poległych podczas wielu bitew i oblężenia. W całym lesie dało się słyszeć ich donośne krakanie, a stronnicy strąconego z piedestału rodu von Hodor narzekali na idące niechybnie czasy, jakby zamordyzmu i kłusownictwa było im jeszcze mało.
Zmrok zapadał na spornymi ziemiami, z których lwia część wydawała się odzyskiwać utracony wieki temu spokój i lelki kozodoje zaczynały wyfruwać z dziennych ukryć, by móc beztrosko polować na ćmy. Krzyki, wedle co poniektórych mające zwiastować śmierć, uszom nowych panów zdawały się być nawet całkiem miłe, przynajmniej nikt z sił Karnsteinu z tego powodu zmysłów nie postradał.
Wrzaski wąsatych ptaków zbudziły leniwca wielkości przeciętnego słonia, który niemrawo przechylił łeb w stronę, z której dobiegały. Nie zrobiło to większego wrażenia na tym ogromnym szczerbaku, ponieważ po sprawdzeniu hałasów od razu niemal wrócił do snu. Chmary nietoperzy zakryły nieboskłon tak dokładnie, że nie prześliznęła się nawet drobinka z tego, co szczodre słońce pozwoliło uszczknąć księżycowi. Łysy władca nocy dzisiaj był chyba nie w humorze, więc zamiast prowadzić zbłąkanych wędrowców do celu, pokazał im tylko rzyć.
Tymczasem Medard, straciwszy z oczu Esme -zapewne padła gdzieś po drodze- , przywołał do siebie wierzchowca i udał się w miejsce, z którego się oddalił, dokonując tu i ówdzie niespodziewanej wizytacji posterunków swych wojsk. Bystry wzrok wąpierza dostrzegł sporą grupę leśnych driad, przedzierającą się w tym samym kierunku. Postanowił więc przyjrzeć się tym niespodziewanym ruchom nieco bliżej i ciut dokładniej.
Ilia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ilia »

Ilia przeklinała swoja naiwność. Z obserwacji poczynionych na podstawie tego jak zorganizowany był obóz i jakie panowały w nim nastroje wśród żołnierzy, elfka oceniła dowódcę napotkanego przez siebie oddziału, jako człowieka o niewielkich zdolnościach przywódczych, bez charyzmy i autorytetu wśród poddanych, a nadto jako osobę którą jej łatwo będzie zmanipulować i przekonać do własnych celów.
Myliła się niemal w każdym względzie. Przede wszystkim nie miała do czynienia z istota ludzką a przedstawicielem rasy wampirów. Najwyraźniej Medard obsadzał kluczowe stanowiska w armii tylko zaufanymi sobie osobnikami lub własną rodziną. Elfka została pojmana ledwo tylko postawiła stopę w namiocie dowódcy. Szybko przekonała się iż pozorny chaos panujący na zewnątrz to tylko przykrywka mająca na celu zmylenie postronnych obserwatorów. Od wewnątrz wszystko wyglądało na doskonale zorganizowane i planowane co do ostatniego szczegółu. Jednak najbardziej szokującym dla strażniczki faktem było to iż dowodzący zbrojnymi wampir wcale nie przejawiał sympatii do swojego księcia.
Ilia od razu przekazała żołnierzowi pieczęć otrzymaną od Medarda mając nadzieję iż symbol ten zagwarantuje jej pomoc i przychylność osobników wśród których się znalazła. Mężczyzna długo przyglądał się przedmiotowi obracając go w swoich chudych dłoniach, a jego zaciśnięte w wąską linie wargi wcale nie świadczyły o entuzjazmie związanym z otrzymanymi wieściami.
- Powiedz mi elfico, dlaczegoż to mój krewniak miałby domagać się naszego powrotu na pole bitwy? Przewaga liczebna wojsk Karnstein nad tym nędznikiem Hodorem jest pięciokrotna. Medard dysponuje kilkoma tysiącami zbrojnych ale ty twierdzisz iż nie może rozpocząć szturmu bez trzydziestu moich wojaków? – Spytał chłodno wampir. Ilia czuła jak rośnie w niej irytacja. Dowódca zwracał się do niej w sposób obraźliwy i nie ukrywający pogardy. Kazano jej stać podczas gdy jej rozmówca siedział w wygodnym fotelu, a stojący obok niej adiutant kapitana uderzył ją w twarz za każdym razem gdy tylko elfka odezwała się wbrew oczekiwaniom wampira.
- Nie wiem. Medard nie dzieli się ze mną swoimi sekretami. Najlepiej jeśli sam go o to zapytasz. – Odparła Ilia zarabiając tym samym kolejny cios w skroń.
Ilirinleath obwiniała się o niezwykłą głupotę. Powinna przewidzieć iż Dwór Medarda nie składa się tylko i wyłącznie z jego zwolenników ale także z niegodziwców czekających na potknięcie władcy i pragnących skrycie zająć jego miejsce. Łatwowiernie liczyła że każdy żołnierz Karnstein udzieli jej pomocy, a glejt otrzymany od księcia otworzy jej wszystkie drzwi. Ttymczasem przez swoją naiwność wpakowała się w sporą opresję.
- Medard jest słaby. - Rozpoczął swój monolog wampir - A z wiekiem jego słabość widoczna jest coraz bardziej. Słaby, ugodowy i litościwy. Przejmuje się nędznym żywotem ludzi tak jakby ich los miał cokolwiek znaczyć. Nie potrafi poświecić tych kilku setek w imię wyższej sprawy. A co gorsze przez układanie się z takimi jak wy manifestuje swoją słabość w całym świecie. Silne państwo nie potrzebuje sojuszników, nie musi o nich zabiegać, a tym bardziej nie skomli o pomoc. Tymczasem nasz książę robi to wszystko. Wydaje mu się iż posiada władzę absolutną, jednak są grupy które nieustannie go oceniają i których zadaniem jest powstrzymanie jego szaleństwa.
Tym razem Ilia uznała za stosowne pominąć owe wieści milczeniem. Uczyniła tak, nie tylko z względu z obawy przed gniewam wampira, ale przede wszystkim liczyła na to iż jej rozmówca zdradzi coś więcej.
- Oczywiście jest też honorowy i ma poparcie społeczeństwa. Jeśli deklaruje sie zapewnić komuś bezpieczeństwo, na przykład poprzez ckliwe symbole, to wyda z siebie ostatnie tchnienie chcąc dotrzymać słowa. I tylko dlatego wciąż pozostajesz przy życiu. Zamierzam wysłać Medardowi to gówno - dowódca rzucił na ziemię glejt jaki Ilia otrzymała od księcia - z dodatkiem twoich włosów i informacją że właśnie ścigam niedobitków z bandy Hodora którzy uprowadzili cennego zakładnika. Liczę na to iż nasz uwielbiany przez wszystkich władca ruszy ci na pomoc. Być może Medard osiągnął tu wielkie zwycięstwo, okrył się chwałą i zdobył sobie na trwałe miejsce w historii, jednak wcale nie powiedziane jest iż musi z tej wyprawy powrócić żywym.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Wojna zakończona! Co prawda tu i ówdzie niedobitki, które nie zamierzały się poddać, próbowały działań na pograniczu wojny podjazdowej i pospolitego harcownictwa, ale ich marne wysiłki na niewiele się zdały. To samo można powiedzieć o pozostałych jakimś cudem jeszcze oddziałach złożonych z kłusowników wspieranych przez wieśniaków zamieszkujących leśne osady. Obaj przeciwnicy prezentowali znikomą siłę bojową, ba, straż składająca się z kilkunastu uzbrojonych chłopów z łatwością poradziłaby sobie z zagrożeniem tej rangi - zwyczajny bandytyzm, jakiego w lasach niemało, ot co.
Z harcownictwem i rabusiami będą musieli walczyć nowi zarządcy tych ziem, Medard natomiast zajęty był dużo poważniejszymi sprawami niż grupka zdziczałego chłopstwa pod dowództwem szlachcica - hołodupca plądrująca osady pasterzy i bartników gdzieś w głębi lasu - od tego jest straż!
Książę osobiście wymierzał stosowne kary przydybanym na gorącym uczynku dezerterom, szpiclom Hodora czy zwyczajnym leniom oddającym się upojeniu alkoholowemu podczas warty. Wojsko ma być wojskiem, a nie burdelem ogarniętym pożarem! Widać myszy zaczęły sobie pozwalać, gdy kot patrzy na wszystko przez palce. Karnstein wywiadem stoi- wiadomo więc nie od dzisiaj, iż w każdym oddziale pracuje szpieg w ukryciu. Tacy delikwenci co i rusz dostarczali księciu interesujących informacji na temat możliwych tarć czy ruchów mogących przerodzić się w coś więcej niż czcze biadolenie żołdactwa przy ognisku tudzież karczemne rozmowy przeklętego szlachciurstwa, które chciałoby wracać do domu na żniwa. Hubert van Trompon, kwarteron unieszkodliwiony dawno temu w swym dworze przez tajemniczą postać majaczył zza grobu niczym upiór! Jeden z jego synów dzięki jakimś fortelom lub przekupstwu pozostał w armii i jak gdyby nigdy nic dowodzi trzydziestką piechurów i śmie sabotować rozkazy ze stolicy. Jego buntowniczy oddział stacjonował gdzieś nieopodal i widać także Vaerren zamierza przydybać zdrajcę na gorącym uczynku.
- Trup ojczulka jeszcze nie zdążył całkiem ostygnąć, a synalek ponawia rozpoczęte przezeń spiski. Będzie wisiał! - pomyślał Medard i zabrał się za wykonywanie misternego planu.
Będąc w jednym z większych posterunków w okolicy zebrał oddanych żołnierzy i ruszyli pojmać zdrajcę żywcem, a jeśli to się nie powiedzie - zabić drania na miejscu i tym samym rozwiązać problem.
Oddział driad napotkany po drodze okazał się być siłami specjalnymi Vaerren, tego samego, którego główna armia narobiła wiele hałasu przemierzając przez lasy i klnąc na czym świat stoi. Vaerreńczycy także mieli dość knowań rodu van Tromponów, gdyż ci częstokroć napadali na karawany kupieckie ciągnące do miasta z odległych krain, postanowili więc z tym niecnym procederem rozprawić się raz na zawsze. Połączone siły otoczyły obóz tromponistów, który nie wyróżniał się niczym szczególnym - ot, zwijający się niewielki składzik wojskowy, gdyby nie pewien fakt. Pośród chaotycznie biegającego, nierzadko pijanego żołdactwa nie było widać ani dowódcy, ani jego adiutanta, ani straży przybocznej stworzonej na elficki wzór. Gdyby pojmali wroga, nie trzeba by było tyle szych w jednym miejscu, starczyłby jeden - góra dwóch żołnierzy. Tajniak w przebraniu kwatermistrza siedział sobie nieopodal kotła, w którym chlupotały resztki grochówki, więc to nie on był powodem tej dziwnej narady. Nad namiotem, w którym rezydowali spiskowcy, kruki zataczały koła. Znak, że wtajemniczeni siedzą w środku. A jeniec - cóż, nie każdego da się uratować, a potomni zapamiętają go jako męczennika - patriotę, który oddał swój żywot za kraj.
Akcja rozpoczęta. Rozweselone żołdactwo nawet nie zdążyło chwycić za broń, o ile miało ją na podorędziu. Strzały były o wiele szybsze. Nikt nie miał prawa ujść z życiem. Z namiotu zaś dochodziły odgłosy tortur i przechwałek Trompona - typowe dla tej rodziny.
Słaby. Słaby, ugodowy i litościwy. Przejmuje się nędznym żywotem ludzi...
- Tego już za wiele! Dzisiaj zginie nie tylko ten chwalipięta Vitt, ale wszyscy, którzy go popierają i to nie tylko tu, ale w całym księstwie! Słać wici! Trzeba wytłuc te karaluchy nim rozplenią się jeszcze bardziej! - grzmiał książę, nie podnosząc za bardzo głosu, by nie zdradzić zmian w obozie.
Tymczasem do namiotu dowódcy wdarła się dwudziestka żołnierzy. Świst strzał raz po raz wyrzucanych z łuków mógł dawać się we znaki nie tylko wrażliwym uszom, a wprawne miecze skrytobójców z łatwością przerzynały gardła buntowników. Trompon i jego adiutant nie mieli większych szans ani na ucieczkę, ani tym bardziej negocjowanie swych i tak już nadwątlonych pozycji. Musieli się poddać lub zginąć.
Tymczasem całe księstwo spływało krwią tych, którzy odważyli się spiskować przeciw władzy księcia i panującej dynastii, a więzienia i lochy w większych ośrodkach miejskich wzbogaciły się o znaczące persony, których los wisiał na włosku... Nie ma litości dla skurwysynów!
Ostatnio edytowane przez Medard 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Ilia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Ilia »

Sytuacja Ilirinleath nie wyglądała dobrze. Elfka szybko zdało sobie sprawę że buntownicy którzy chcieli wykorzystać ją jako ewentualną przynęta na Medarda, wcale nie potrzebują jej żywej . Co więcej taki jeniec przysparzałby im więcej kłopotów niż korzyści. Z obawą wyczekiwała wyroku w swojej sprawie. Przez kilka następnych minut dowódca wraz z swoim adiutantem omawiali plan wciągnięcia księcia w zasadzkę, upozorowania działań popleczników Hodora i zamordowania obecnego władcy. Dyskutowali otwarcie, zupełnie nie przejmując się tym iż strażniczka słyszy każde słowo, co tym bardziej rozwiewało nikłe nadzieje Ilii.
- Co z nią zrobimy? – Spytał wreszcie adiutant wskazując na elfkę – Może oddany ją naszym ludziom? Chłopaki spragnieni są łupów, a tymczasem obecna wyprawa przynosi im tylko straty. Warto zadbać o podniesienie morale. – Z śmiechem skwitował swój pomysł oprawca Ilirinleath.
- Nazbyt niebezpieczne. – Młody wampir siedzący do tej pory w cieniu po raz pierwszy wtrącił się do rozmowy. – Ludzie mają zbyt długie języki. Nawet jeśli nasz plan się powiedzie, ewentualna informacje o tym że elfica była w naszych rękach przysporzy nam tylko kłopotów. A co gorsza ktoś może powiązać nas z całą sprawą. Pozwól mi kapitanie pozbyć się jej ciała po cichu. Niedaleko jest urwisko, idealnie nadające się do ukrycia zwłok.
- Zgoda. – Odparł dowódca. – Jednak Medard przed śmiercią musi się dowiedzieć że cierpiała.
Młody wampir pociągnął elfkę prowadząc ją w stronę wyjścia z namiotu. Początkowo Ilia podążała za nim posłusznie, jednak gdy tylko upewniła się iż są poza zasięgiem wzroku żołnierzy z obozu, zaczęła walczyć o swoje życie. Wyrywała się, szarpała, gryzła i wierzgała nogami usiłując kopnąć swojego przeciwnika.
- Przestań! – Syknął mężczyzna. – Usiłuję ci pomóc.
- Ciężko mi w to uwierzyć skoro nadal pozostaję związana. – Ironicznie stwierdziła elfka.
- Pomogę ci jeśli w zamian ty również spełnisz moją prośbę. – Wyjaśnił wampir.
- Czego chcesz?
- Tego samego czego oczekiwał po tobie Medard. – Padła odpowiedź. Ilirinleath nie miała pojęcia o co chodzi, a jej podniesione brwi i zdziwienie malujące się na twarzy, uświadomiły wampirowi konieczność wyjaśnienia sytuacji.
- Nie powiedział ci? – Zaśmiał się głośno. – To typowe dla niego. Zyskać zaufanie i owinąć sobie cel wokół palca, a dopiero potem zaatakować wprost. Ja niestety nie mam tyle czasu więc przejdę od razu do sedna. Chodzi o elficką krew. Taki pokarm potrafi dać wampirowi niezwykłą moc. Zwłaszcza jeśli jest to krew szlachetnie urodzonego elfa…
- Ale ja wcale nie jestem… - Usiłowała protestować Ilia.
- Możesz się wypierać, ale pamiętaj iż wyczuwanie zapachu krwi to dla nas codzienność. Jak już wspomniałem krew elfa jest dla nas bezcenna, jednak takie poświęcenie ma sens tylko wtedy gdy jest ona ofiarowana z nieprzymuszonej woli. Strach, złość, opór i wszystkie negatywne uczucia, burzą nie tylko smak ale i magiczne właściwości przyjętego posiłku. Dlatego też jeśli dobrowolnie pozwolisz mi skosztować swojej krw,i ja zapewniam że puszczę cię wolno i pozwolę żyć.
- I tego właśnie oczekuje ode mnie Madard? – Niedowierzała elfka. „A to obrzydliwa, dwulicowa świnia” zdążyła pomyśleć o księciu Karnstein. Rzecz jasna nie było mowy by zgodziła się ani dla Medarda, ani dla osobnika którego miła przed sobą. Tego ostatniego musiała jednak zwodzić chcąc znaleźć dla siebie szansę na ocalenie.
- Zapewniam.
- W taki razie chyba nic z tego nie będzie. Jestem śmiertelnie przerażona tym co dziś zaszło a mówiłeś że to …
- Mogę poczekać. Dam ci tyle czasu ile potrzebujesz byś się uspokoiła. – Zapewnił wampir.
– Ale… ale rozetniesz mi więzy?
- Jeśli tylko złożysz stosowną obietnicę. Ludzie to zakłamani zdrajcy jednak słowu elfa gotów jestem zawierzyć.
- Obiecuję. Zrobimy jak zechcesz. – Powiedziała Ilirinleath, a wampir uśmiechnął się z zadowoleniem. Strażniczka odetchnęła z ulgą. Jej rozmówca jednak nie znał elfów tak dobrze jak mu się zdawało. Oczywiście że przysięga dla elfów była czymś świętym ale nie składało się takich deklaracji w sposób jaki zrobiła to Ilia przed chwilą.
Wampir sięgnął po nóż z zamiarem rozcięcia Ilii więzów, nim jednak zdążył cokolwiek uczynić z obozu doszły ich okrzyki walki, przerażenia i śmierci.
- Przeklęte ścierwa Hodora. Nakryli nas. Musimy uciekać. – Zauważył żołnierz, dokładnie w tej samej chwili w której jedna z gałęzi najbliższego drzewa przebiła mu serce. Na twarzy Ilii zagościł przebiegły uśmiech. Tak kończy się niedocenianie rasy elfów. Podziękowała roślinie za okazaną pomoc. Postanowiła że nie będzie wracać w pobliże księcia lecz wyruszy własną drogą.
Serana
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Serana »

Alarania to naprawdę fascynująca kraina, szybkość z jaką można tu zgromadzić nieumarłą armię jest naprawdę porażająca. Tyle terenów bez czyjejś władzy i struktury miast-państw... przecież to aż się prosi o inwazję. Nim powstaną, albo też zacisną się jeszcze bardziej, sojusze to może być już za późno. Przecież gdyby jej "pobratymcy" tu przypłynęli, to byłby istny pogrom. Dobrze więc, że nie mieli żadnego zainteresowania tą krainą, a biorąc pod uwagę niedawną utratę kadrową na najwyższym szczeblu, mogli dostać na wojnach mocno po dupie. Bez ich "boskiego" dowódcy mają przejebane, paraliż ośrodka decyzyjnego i walki o tę pozycję zrobi swoje. Ach ten słodki chaos, który ma już za sobą...
Jak przystało na wampirzycę z jakiegoś jako takiego domu, w końcu jest świadoma tego, że ma dość dobrą krew, bo nie spala się na słońcu od tak do kupki popiołu, zadbała o względnie reprezentacyjną i cholernie skuteczną eskortę. Sześciu jeźdźców wyposażonych nie gorzej niż ona sama, oddział terroru dla tych którzy nie będą tolerować ich obecności. Blisko dwumetrowi wojownicy w ciemnych zbrojach o złowrogiej charakterystyce, pamiątki po ich poprzednich użytkownikach. Wyposażeni w półtoraki i tarcze, oczywiście na trupich wierzchowcach pokrytych żelaznym pancerzem. Taki rumak nie zmęczy się ze względu na obciążenie, a rozpędzony staranuje jeszcze bardziej dotkliwie. Kilka dni zajęło Seranie powołanie ich do nieżycia, bo jegomoście są dość... skomplikowani i męczący dla niezbyt doświadczonej wampirzycy. Nie zmienia to faktu, że są bardzo skuteczni i trudni w odpędzeniu, dla zwykłego woja niemożliwi do pokonania.
Ona sama oczywiście jechała na czele tej niewielkiej kolumny, nie do końca świadoma wydarzeń rozgrywających się w okolicy. Gromienie jakiegoś Hodora i innego pospólstwa przez Księstwo Karnstein... no niech będzie, niewiele jej to mówiło. Jakakolwiek inna nazwa i brzmi tak samo neutralnie. Kto jest z kim, za kim i przeciwko komu, nie jej interes. Bardziej interesowała ją osoba Zitterda Arachana, jakiś lepszy zbrojny buntowników. Ponoć wiedział coś o pochodzeniu flagi, którą miała ze sobą, zwiniętą w jukach. Wtrąciła swój nos tam gdzie akurat potrzeba i parę informacji zyskała, przydatnych w jej poszukiwaniach "domu i rodziny."

Nie omieszkała przesłuchać jedną z zagubionych owieczek, która panicznie uciekała przed książęcymi wilkami. Przygwoździła go do drzewa i grzecznie spytała o szukaną osobę...
- Żywy czy martwy, to nie ma znaczenia, będzie gadał tak czy inaczej - mruknęła na zakończenie (nie)miłej pogawędki i ruszyła dalej. A co z nim? Niech ucieka, to nie jej konflikt. Cel miała prosty, jeden z "posterunków", który buntowników, który mógł już nie istnieć, ale ciała od tak nie znikają.
To czy zbrojny oddział pod z Seraną na czele napatoczy się na siły Karnsteinu zależało od nich samych, bo nie mogła znać szybkości czyszczenia tego obszaru z elementów niepożądanych. Raczej nie zanosiło się na ciepłe powitanie, w końcu siedmiu jeźdźców rodem z horrorów nie wróżyło nic dobrego, nawet dla wyspecjalizowanego wojska. Nikt nie mógł być pewny, kogo popierali, bo brakowało tu jakichkolwiek oznaczeń związanych z przynależnością do którejkolwiek strony konfliktu. Oddział BARDZO specjalny jest w drodze...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Elfowie od wieków bytujący pośród wiekowych drzew w prastarych puszczach, do których nie dobrał się jeszcze żaden topór krasnoludzki ni piły śmiertelników, jak świat światem cenią sobie spokój panujący ponoć w leśnych ostępach. Mawiają nawet: "imperia padają, lasy trwają" tudzież "natura ciągnie elfa do lasu". Niestety nie w każdym zagajniku, borze czy kniei panuje hołubiony tak przez długouchów błogostan. O ile znaczna część Szepczącego Lasu jak ulał pasuje do opiewanego w elfich pieśniach ideału, to tereny przynależne Mai Laintha'e i okoliczne ziemie wyglądają przy tym jak zubożały, bardzo daleki krewny. Można by rzec, iże panuje tam -wymuszony wiekami cudacznego status quo- względny spokój. Bardzo względny.
Nic więc dziwnego, że na tak niestabilne tereny ściągają rozmaitej maści łotrzyki, zbiegowie chcący zniknąć sprzed nosa wymiaru sprawiedliwości, uciekający przed gniewem pana chłopi, agenci wywiadów (gdzie nie ma szpiegów?) czy zwyczajne tatałajstwo, które nigdzie indziej albo nie mogłoby żyć, albo nie miało wystarczających środków na utrzymanie tego, co przez długie lata z uporem maniaka ciułali tylko po to, by prędzej czy później przeszło w ręce kogoś wyżej postawionego.
Las stał się więc polem walk nie tylko pomiędzy Księstwem a niedobitkami sił demarskich, które nie zdążyły zawczasu opuścić utraconych przez buńczucznego wasala ziem czy też sił porządkowych z kłusownictwem lub pospolitym bandytyzmem. Z braku wilka, pomniejsze pieski, trzymane przezeń za pysk przez długie wieki, skoczyły sobie do gardeł, gdy pana zabrakło. Tam, gdzie nie sięgała jeszcze władza Mai Laintha'e, panował swojski rozgardiasz, podobny do stanu panującego w ogarniętym pożarem burdelu.
Jednak ów chaotyczny stan nie miał prawa trwać wiecznie, choćby z uwagi na szybkie przejmowanie pozostałych jeszcze ognisk oporu buntowników przez sunące jak burza siły Karnsteinu.
Gdzieś w lesie, w jednym z takich dogorywających obozów chował się jak szczur pierwszy zbrojmistrz rodu von Hodor, niejaki Zitterd Arachan. Dziwne, że krasnolud wspierał skurwysynów, którzy tak bezpardonowo potraktowali jego współplemieńców mieszkających od millenniów na zarządzanych przezeń ziemiach.
Wdać, że niesława tego miejsca dotarła dalej, niż można by było tego oczekiwać. Oto siły zwiadowcze zauważyły dziwnych jeźdźców, niepodobnych do formacji spotykanych w Środkowej Alaranii. Może jakiś szlachcic dysponował takimi przybocznymi, ale i w to można powątpiewać. Ktoś by o nich wiedział. Medard nakazał uważniej przyjrzeć się gościom i czujnie śledzić każdy ich ruch. Kruki krążyły nad eskortą, bacznie obserwując okolicę...
Serana
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Serana »

Obozowi bywalcy mięli to nieszczęście nie wyniesienia się z tego jakże niesprzyjającego dla nich miejsca przed przybyciem wojsk im niesprzyjających. Może i przed Karnsteinem chociaż garstka zdołałaby czmychnąć, ale od drugiej strony pierwsi dopadli ich mroczni jeźdźcy z Seraną na czele. Pod względem liczb nie imponowali, ale tylko ci z bardziej wyczulonym zmysłem magicznym mogli potwierdzić większą jakość. Potężne zbroje i postura, zwłaszcza gdy zeskoczyli z wierzchowców. Barczyste monstra i jedno drobniejsze, idące na szpicy. Oczywiście nie każdy człowiek mógł to wiedzieć i w przypływie impulsu, część z nich rzuciła się na napastników. Dwunastu chłopa zostało wyrżniętych w trymiga, a te ziemie spłynęły krwią i wnętrznościami niegodziwców. Nieumarli nie dbali o żadną finezję, po prostu zarżnęli agresorów niczym prosiaki i tyle. Nie ma się nad czym rozwodzić ani płakać, to tylko mięso, niewarte uwagi.
- Który z was to Zitterd Arachan? - spytała, wodząc wzrokiem po pozostałościach, czyli dziesięciu ludzi i krasnoludowi. Strzelała, że to pewnie kurdupel, ale tylko dlatego, że wyróżniał się z tłumu i to bardzo. Nic rasistowskiego, ot charakterystyczny wygląd i wielgachna broda, jak na górniczych piwoszy przystało. Niestety ale odpowiedzi nikt jej nie udzielił, nawet pod dłuższej chwili przeraźliwego milczenia. - Nie spytam ponownie - powiedziała, po czym wysunięty najbardziej na lewo osobnik zaczął się dusić. Bardzo lubiła tę sztuczkę z uciskiem czyjegoś gardła na odległość, może i oklepane ale sprawiające radość. Żadnej litości, nie miała zamiaru odpuścić. Tylko co jeśli to jego szukała? Ano zawsze mogła przepytać zwłoki, w końcu jest jako taką nekromantką, a trup nie kłamie. Równie dobrze mogła czytać ich myśli albo dobrać się do dalszych wspomnień, tylko wtedy nie ma zabawy...
- Nikt? W takim razie będę to kontynuowała, aż któryś raczy przemówić... - i teraz padł ten po prawej, tyle wystarczyło. Krasnolud wystąpił przed szereg i wyglądał dziwnie blado...
- Wystarczy, to ja... czym mogę służyć? - spytał, podchodząc bliżej trupiej ekipy, ze spuszczoną głową i dobrze widocznymi rękoma, by przypadkiem nikt nie skrócił go o głowę z powodu podejrzeń.

Jeden z podwładnych Serany podał jej chorągiew, poszarpane na krawędziach i nieco zabrudzone krwią płótno, którą ta zaprezentowała krasnoludowi.
- Gdzie znajdę właścicieli? Lokacja zamku, dworu, obojętnie czego należącego do nich. - Bardzo miła prośba z jej strony.
Brodacz zamyślił się chwilę, bo od tego zależało jego życie, podwładnych również.
- Wiem tylko tyle, że to miało coś wspólnego z Maurią i ich wyprawą wojenną gdzieś na południe, dość sporo sił zaangażowano... ale oficjalnie nic nie wiadomo przeciwko jakiemu państwu - wydusił w końcu z siebie, omal nie dostając zadyszki. - Później ścigano prawdopodobnie niedobitków, właśnie z tym sztandarem... Może któryż z możnych wiedziałby więcej... - Jednocześnie jego przemowa była kontrolowana, o czym raczej nie wiedział. Wampirzyca wolała mieć pewność, że nie łże jak pies, dlatego siedziała w jego strachliwej główce.

Po chwili gwardia Serany dobyła swoich mieczy, ustawiając się obok swojej Pani. Miało to związek z pewnymi wydarzeniami...
- Chciałabym powiedzieć, że możecie zejść mi z oczu, ale grupki żołdaków za wami mogą mieć inne zdanie w tym temacie. - Sunące jak burza oddziały Karnsteinu, jak zareagują na buntowników to wiadome, ale na mroczne widma? Kamuflaż to jedno, ale aury to inna bajka, a te mało kto potrafił ukryć.
Jeśli chcą walki to ją dostaną... jeśli.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

To było do przewidzenia. Chędożony krasnolud wreszcie wychynął ze swego barłogu i -chcąc nie chcąc- został przydybany przez dziwaczny zwiad (o ile ta niestandardowa formacja w ogóle była zwiadem, a tego już kruki nie mogły stwierdzić ze stuprocentową pewnością). Kruki wyczuły jedno - ciężkozbrojni należeli do jednostek, z których żywot dawno uleciał na skutek takich tudzież innych zbiegów okoliczności i trzymali się przysłowiowej kupy tylko dlatego, że ktoś ich tak sumiennie poskładał, a włożył w tę czynność niemało zachodu.
Siły ludzkich najemników, które ostały się jeszcze przy buntownikach nie były zbyt rozmowne i nawet duszenie na odległość, choć efektowne, wielkich informacji nie przyniosło przybyszom, a i wpływ psychologiczny tegoż można by uznać za znikomy. Tłuk pozostanie tłukiem, a na takich broń psychologiczna nie działa. Co innego brodaty amator korzennych piwsk - ów niemal od razu się rozckliwił i nabrał dziwnej werwy do odpowiadania na pytania dotyczące proporca, a raczej jego resztek. Skąd oni wytrzasnęli ten proporzec?! Flaga wyglądała, jakby ją ktoś wsadził likaonowi do gardła, a następnie wyciągnął przez rzyć.
Tymczasem żołdactwo najemne znajdujące się po drugiej stronie obozu buntowników musiało radzić sobie samo. Siły Księstwa dowodzone przez Medarda osobiście z wielkim hukiem wdarły się do bastionu wywrotowców i wyłapywały co więcej znaczących rokoszan, łamiąc przy okazji wszelkie próby oporu. Znaleziono za to parę prawilnych artefaktów z czasów wojen z Maurią, kilka ichnich buńczuków nadgryzionych zębem czasu oraz cztery tajemnicze zwoje, które od razu przekazano władcy. Książę wertował znaleziska z uwagą, jedno po drugim.
- Ildehar dobiera sobie ciekawych sługusów - co jeden, to większy idiota. Zniszczymy wszystkich po kolei. - rzucił, cedząc między zębami. Widać do Demarczyków mógł dotrzeć tylko kij i wszystko wskazywało, że prędzej czy później ów kij spadnie na nich niczym grom z jasnego nieba, a oni nawet nie będą w stanie określić, co takiego rąbnęło ich po łbach.
Plemię nomadów łase na wojenne łupy to przypadek, zawiadujący nim nieposłuszny wasal - ewidentny zbieg okoliczności i braki w dziedzinie zarządzania u suwerena. Dwóch takich wasali znaczy, iż mamy do czynienia albo z ciągnącym ku wojnom zbójem, albo z tępym wieśniakiem, który nie powinien nigdy zasiadać na jakimkolwiek tronie. Mięsny Jeż, despota dręczący niewielkie państewko niedaleko ziem von Hodorów był jednym z sygnatariuszy owych zwojów, obok plenipotenta rodu von Hodor, chana nieistniejącej już grupy centaurów i i Luca de Merde, szefa wywiadu Demary. Wszystko wydawało się dość dziwne.
Awatar użytkownika
Archael
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Opiekun , Nauczyciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Archael »

- Jestem głodna.
Dziewczyna miała na oko piętnaście lat, ubrana w czarną suknię gotycką, prostą, ale elegancką, długą do kolan, do tego nosiła czarne pończochy, ukrywające niezwykłą bladość jej nóg, czarne pantofelki i czarną koronkową obrożę na szyi. Upodobanie do czarnych ubrań dziewczyny doskonale łączyło się z długimi do pasa, prostymi i oczywiście czarnymi włosami dziewczyny, problemem, albo i nie, zależy jak kto woli, była niezwykle blada, momentami wręcz biała cera dziewczęcia, a kontrast między skórą dziewczyny a jej ubraniem był z jednej strony niepokojący, z drugiej strony nadawał jej niezwykłego uroku. Sentia, bo tak się dziewczyna nazywała, była wampirem, co prawda potrafiła kontrolować swoją krew, dzięki czemu mogła np. nadać rumieńców swojej twarzy, ale uważała, że tak wygląda lepiej. Towarzysz dziewczyny wyglądał na około dwadzieścia lat i podobnie do młodszej ubrany był na czarno. Oczywiście nie w suknię, ale w frak, prosto i elegancko. Dwójka wyglądała dziwnie nie tylko ze względu na swoją bladą cerę, nie tylko ze względu na to, iż wędrowali podczas ciemnej nocy, ale głównie dlatego, że wędrując przez las, głuszę, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, wyglądali jakby szli na bal… ba, ich ubrania były nieskazitelnie czyste, jakby z miasta wyszli zaledwie przed godziną, a byli przecież w środku rozległego lasu.
- Przecież masz tam takich dwóch z tyłu.
Stwierdził beznamiętnie mężczyzna, miał aksamitny, uspokajający głos, zwykle jedno słowo sprawiało, że zwykli ludzie zaczynali mu ufać jak dobremu przyjacielowi.
- Mogę?!
Zachwyciła się dziewczyna, podskakując niemal z radości. Jej twarz była tak wesoła i niewinna, że nikt nigdy nie pomyślałby źle o dziewczynce, za to gdy jej oczy zaczynały błyszczeć czystą czerwienią, a uśmiech ukazywał długie i nieskazitelnie białe kły… kontrast między jej dwoma obliczami zabijał wolę największego chojraka – prawdziwy upiór, banshee, demon, tak określali ją ci, którzy widzieli ją jako ostatnią.
W jednej chwili dziewczyna opadła na ziemię, ale jej towarzysz nie zareagował i po prostu szedł dalej, pozostawiając dziewczynę na pastwę losu.
Gdy tylko mężczyzna się oddalił od byłej towarzyszki, nawet nie odwracając się za nią, zza krzaków wyszła dwójka mężczyzn, obdartusów, w porozdzieranych ubraniach ze skór, żyjących zapewne z rabunków na gościńcach. Jeden z mężczyzn uśmiechnął się lubieżnie gdy zbliżył do Sentii i uniósł jej głowę, będąc przekonanym, że dziewczyna straciła przytomność. Nieskazitelne, doskonałe wręcz, młode lico dziewczyny budziło pożądanie, niewiele który potrafił się oprzeć jej twarzy, a jeszcze mniej potrafiło się oprzeć jej spojrzeniu. Tym dwojgu jednak nie dane było ujrzeć uroczego spojrzenia dziewczyny.
Mężczyzna który spoglądał lubieżnie na twarz Sentii już miał zamiar rozerwać jej suknię, gdy dziewczyna otworzyła oczy. Spojrzenie mężczyzny zmieniło się diametralnie. W jednej chwili twarz straciła całą krew i wszelkie rumieńce, a pełne przerażenia, szeroko otwarte oczy spoglądały wprost w czerwone, półotwarte oczka czarnowłosej. Usta zastygłe w strachu nie mogły wykrzesać żadnego dźwięku. Nie minęła sekunda, a ostre kły dziewczyny wbite już były w szyję gwałciciela i prawdopodobnie mordercy. Wszechogarniająca ciemność utrudniała widzenie, jednak w końcu towarzysz zaatakowanego napastnika, zorientował się co się działo. Chciał wrzasnąć, krzyknąć, lub uciec. Widział już kiedyś wampiry, zawsze jednak udawało mu się ujść z życiem, lecz widział co dzieje się z ludźmi, którzy mieli to nieszczęście, że albo nie docenili dzieci nocy, albo zostali zwyczajnie obrani za cel. Nie dane mu jednak było uciec, ani nawet krzyknąć. Gdy tylko mężczyzna zdał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i otworzył usta, jego krzyk został stłumiony męską dłonią. Towarzysz Sentii pojawił się niezauważalnie przed bandytą i zakrył mu usta, a następnie spojrzał na niego spokojnym wzrokiem.
- Nie bój się…
Szepnął tylko, a mężczyzna niemal natychmiast zamknął usta, jednak jego serce nie przestało walić jak oszalałe. Wampir powoli nachylił się nad szyją człowieka i zatopił kły w jego ciele. Słodki smak krwi wypełnił jego usta, a następnie żyły, jednak nie była to krew o wyjątkowym smaku, była raczej średnia, ale czego się spodziewać bo leśnych obdartusach?
Posiłek nie trwał długo. Gdy tylko człowiek stracił przytomność, wampir odłożył go na ziemię.
- Pamiętaj, nie do końca i wyssij mu wspomnienia z ostatnich minut.
Mężczyzna odezwał się to młodej wampirzycy, spoglądając w jej stronę.
- Tak Mistrzu.
Odezwała się dziewczyna, odkładając nieprzytomnego mężczyznę na drogę. Sentia wstała z ziemi i przyjrzała ubrudzonej sukience, a następnie zamknęła oczy. Chwila skupienia, a cały brud z sukni, pończoch i butów odpadł na ziemię wraz z niewielkimi, ciemno czerwonymi plamkami.
- Doskonale się spisałaś.
Wampir pochwalił uczennicę i uśmiechnął się, po czym ruszył dalej w las.

Dochodzące od jakiegoś czasu z oddali głosy, zaczęły nabierać na sile w miarę wędrówki w głąb lasu.
Gdy dwójka wampirów zbliżyła się na pewną odległość, mężczyzna się zatrzymał.
- Co czujesz?
Zapytał dziewczynę, a ta zamknęła oczy i zastanowiła się chwilę, wciągając powoli powietrze nosem i równie wolno wypuszczając ustami.
- Wampir…
Odparła dziewczyna, mrużąc oczy.
- Potężny wampir… Czuję tu jego aurę… pełną bólu i strachu… Ale… Nie jest tak stary jak Ty…
Stwierdziła, a na ostatnie słowa uśmiechnęła się figlarnie i pokazała język.
- Nie sądzę, też, czy aby jest starszy ode mnie..
- Na pewno bardziej doświadczony, może i bardziej doświadczony ode mnie. – Przerwał dziewczynie – Ale to nie doświadczenie stanowi siłę wampirzej krwi, a jej wiek i rozcieńczenie.
Dodał po chwili.
- Cho moja Miła. Chcę się przywitać ze starym znajomym. Złożymy wizytę Medardowi.
Uśmiechnął się nieco tajemniczo do wampirzycy i udał w kierunku zapachu wampira. Sentia podążyła za nim.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Nareszcie w lesie, który ostatnimi czasy był świadkiem coraz to nowych potyczek, zamieszek, rozruchów, rozlicznych przetasowań polityczno-militarnych, a nawet kilku równolegle prowadzonych wojen, nie wspominając o niecnym procederze kłusowania i handlu zagrożonymi gdzie indziej zwierzętami oraz pospolitym bandytyzmie, jakiego wszędzie uświadczyć można, stał się niedawno istną oazą spokoju. Oczywiście nie dla wszystkich, ponieważ spiskujący przeciw księciu stronnicy van Tromponów nawet tam nie mogli choć na chwilę zmrużyć nawet jednego oka, by nie wpaść w zastawioną na nich przez wywiad książęcy zasadzkę. Na szczęście nie za wielu ich łaziło po terenie Karnsteinu za sprawą skutecznie przeprowadzonej czystki po nie tak odległych próbach zaszkodzeniu interesom Monarchii i samego władcy. Psie syny gniją w piachu lub ciemnicach lochów i nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości taki stan rzeczy miał ulec zmianie. Podobny los czekał kłusowników i nie chodzi tutaj o polującego z głodu chłopa czy łyczka pragnącego uszyć sobie lisi kołpak, by poczuć się ważniejszym od tatałajstwa chodzącego uliczkami miasta, w którym przyszło mu egzystować. Handlarze rzadkimi okazami fauny i pozyskujący na dziko leśne storczyki mają się czego obawiać, gdyż kara ich nie minie. Mocodawcy powyższych także nie śpią spokojnie, a niewielu takowych zdołało przetrwać najcięższe dla nich czasy. Nowy pan - nowe porządki na ziemiach przezeń zarządzanych. Zero litości dla ptaka, który sra we własnym gnieździe - jak to zwykły mawiać miejscowe krasnoludy.
Medard nie musiał już za bardzo przejmować się ani spiskami w szerszym otoczeniu czy armii, chociaż niedobitki wywrotowców były bacznie obserwowane przez wywiad i tajne służby, ani tym bardziej wzmożoną aktywnością kłusowników tudzież wspierających ich lokalnych watażków pragnących powrotu demarskiego rozgardiaszu i bezhołowia, których uosobieniem stał się król Ildehar. Ów jednak odciął się od wybryków swych podkomendnych, a większych urwisów kazał wtrącić do lochów. Co to za kraj, który nie kontroluje poczynań własnego wywiadu? - to pytanie pozostawało póki co bez odpowiedzi, jednakże Medard wiedział, czym skutkuje taki stan rzeczy, a nie było to nic dobrego.
Szpiedzy rozmieszczeni po lasach, tresowane kruki oraz własny nos doniosły księciu o dwojgu obwiesiów polujących na bandytów w samym środku puszczy. Nie wyglądali na miejscowych łapserdaków czy przybyszów z najodleglejszych zadupi, zwabionych obietnicą łatwego ruena. Ich przedpotopowy -zdaniem agentów-strój dowodził tylko jednego. Niecodzienni goście kierowali się w stronę polany, która stanowiła tymczasową bazę sił Karnsteinu. Oj, będzie się działo.
Awatar użytkownika
Archael
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Opiekun , Nauczyciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Archael »

Wojny, wojenki, potyczki polityczne. Żadne z wymienionych niewiele interesowały dwójkę wampirów, wędrujących samotnie między miastami i królestwami, nigdy nie zagrzewając miejsca na dłużej.
- Aura jest coraz silniejsza.
Szepnęła dziewczyna z nutą strachu. Widać doświadczenie i mroczna aura Medarda budziły w niej emocje, których dziewczyna nie powinna odczuwać. Archael w ogóle nie odpowiedział na jej słowa, szedł dalej przed siebie, w kierunku, z którego czuł zapach krwi starego znajomego.
Sentia sprawiała wrażenie coraz bardziej wystraszonej, nie okazywała tego bezpośrednio, lecz wampir wyczuwał takie rzeczy u swojej podopiecznej. ”Nie bój się Moja Miła. Opanuj te emocje” – przekazał mentalne przesłanie dziewczynie i ruszyli dalej.
Nie minęło dużo czasu, gdy wampiry dotarły na polanę, na której najprawdopodobniej znajdował się Medard. Tak naprawdę Archael nie wiedział po co w ogóle postanowił zobaczyć wampira, to był raczej kaprys niż decyzja, ale każdy czasem ulega kaprysom. Aura wampirzego księcia była tutaj bardzo silna, bardzo gęsta. Sentia poczuła się przytłoczona siłą tej aury, choć jej własna nie była dużo słabsza, jednak tego dziewczyna nie wiedziała i nie potrafiła opanować napływających bodźców innych aur… znaczy tych silniejszych. Dziewczyna miała bardzo wrażliwy zmysł magiczny, bardziej wrażliwy niż ktokolwiek jej znany… chociaż to nie jest zbyt dobre porównanie, bo zwyczajnie znała mało osób, ale miała naprawdę wyczulony zmysł i nie było co do tego wątpliwości.
Gdy dwójka weszła na polanę, natychmiast zostali otoczeni przez popleczników Medarda. Żołnierze… znaczy chyba żołnierze, ale kto by się tam przejmował błahostkami typu – jaką funkcję pełnią słudzy? Tak więc żołnierze otoczyli Archaela i Sentię, nie pozwalając im przejść. Wampir nie przejął się nimi zbytnio, jednak nie chciał wszczynać niepotrzebnej walki, nawet jeżeli miałaby potrwać tylko parę sekund.
- Szukamy Medarda.
Stwierdził tylko mężczyzna, nie patrząc na nikogo konkretnego, ale na każdego po kolei. Póki co nie zamierzał zmuszać nikogo do czegokolwiek – spokój i elegancja, bo brutalność i barbarzyństwo nie są nikomu potrzebne. Żołnierze wymienili między sobą spojrzenia, po czym jeden z nich wyjął miecz i wycelował nim w Sentię.
- Kim wy do cholery jesteście?
Zapytał, patrząc na dziewczynę, nie mogąc wręcz odwrócić od niej wzroku. Kilkoro kolejnych żołnierzy wyjęło miecze i pałki. Krąg powoli się zacieśniał.
- Niech cię to nie interesuje.
Odparła dziewczyna z westchnieniem. Żołnierz wpatrujący się w wampirzycę popełnił błąd patrząc w te oczy, kimkolwiek był, nie mógł już sam z siebie uwolnić się z objęć spojrzenia czarnowłosej.
- Chcemy spotkać twojego pana.
Powiedziała spokojnie, a na te słowa mężczyzna drżącą ręką schował broń i wyłamał się z koła, robiąc przejście dla dziewczyny. Choć jego ruchy wydawały się całkiem uległe i swobodne, to jednak jego spojrzenie i wzrok wyrażały niechęć i zdziwienie.
Archael ruszył w kierunku wskazanym przez mężczyznę, by spotkać się z dawnym znajomym, a jednocześnie bratem nocy, choć różnica w ich wieku czyniła zdecydowaną przepaść w czystości krwi. Mimo tego, Medard wywarł na Archaelu wrażenie już przy pierwszym spotkaniu, przypominając mu zachowaniem dawną arystokrację wampirzego świata.
Gdy tylko wampiry wyszły z kręgu sług, Sentia stanęła nieco za swoim mistrzem, nie wiedząc czego się ma spodziewać.
- Pójdź do nas stary przyjacielu.
Zawołał Archael, wiedząc, że wampir jest w pobliżu i prawdopodobnie obserwuje całą sytuację.
- Ten, którego ongiś przebudziłeś, pragnie cię zobaczyć.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Ludzie - te łyse małpy chyba nigdy się nie zmienią. Ciągle będą powtarzać te same błędy, na których ich antenaci zdążyli zjeść zęby razem z korzeniami i fragmentami kości obydwu szczęk. Widocznie atawistyczne formy zachowań wydawały się być niejako korzystne dla całości populacji, gdyż nic nie robiły sobie ani z ewolucji, ani zmian psychicznych wśród przedstawicieli ludzkości.
I pomyśleć, iż praszczury dzieci nocy wywodzą się od tych nic niewartych śmiertelników... Kaprys losu czy może zrządzenie Przedwiecznego, który zakpił sobie z człowieka, tworząc przypadkowo drapieżcę najwyższego z rzędów, czyhającego w mroku na tych, którzy jeszcze nie tak dawno nie mieli nad sobą niczego no może poza dzikim zwierzem gdzieś w głębi lasu.
Tak było i tym razem. Wartownicy nie przypomnieli sobie na czas lub spali na szkoleniu, gdy było o wywiadzie wojskowym, wampiryzmie i tym podobnych. Dwoje niedzisiejszo wyglądających obcych w samym środku lasu to albo zidiociali przebierańcy, albo wampiry, których lepiej nie drażnić bez odpowiednich środków zaradczych. Niestety, jeden z żołnierzy, zapewne szczeniak zaraz po akademii, a może i poborowy - trudno ocenić po jednym wybryku, zapomniał był, iż nie należy patrzeć wampirowi w oczy, gdyż zauroczyć delikwenta potrafi. Pech chciał, że dla wartownika było już za późno na jakiekolwiek reakcje, a w starciu z dziewczyną nie miał większych szans.
Medard, obserwując wszystko z dystansu, wyszedł w odpowiedniej chwili, zgarnął leżący samopas pod namiotem hałaśnik vaerreński, jakby znikąd zjawił się między żołnierzami, którzy przepuścili obcych i warknął do lebiegów:
- Poszli won!!! Policzę się z wami, nieroby, w najbliższym czasie, bo tak to być nie może, by bele łapserdak właził mi do bazy jak -nie przebierając w słowach- świnia w pomidory! Każdemu zarządzić dwadzieścia batów!
Zaraz po obsobaczeniu leniwych żołdaków spostrzegł, kim były dziwne postacie z lasu. Dziewczyny nie znał, założył więc, iż to nowy nabytek pradawnego wąpierza, którego jakiś czas temu przywrócił temu światu podczas wyprawy po skarb legendarnego władcy dawno wymarłej cywilizacji. Hibernatus dobrze się trzymał jak na swój wiek - można rzec, iż posiadał siły młodzieniaszka.
- Witajcie. Dawnośmy się nie widzieli. Przejdźmy gdzieś, gdzie będą lepsze warunki do cywilizowanej rozmowy, jak na arystokrację przystało. Byle dalej od tych idiotów, bo aż mnie korci wszystkich spopielić... - rzekł książę, wskazując namiot, który obrał za kwaterę.
Awatar użytkownika
Archael
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Opiekun , Nauczyciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Archael »

Przywódca żołnierskiej zgrai pojawił się niemal na wezwanie, co bardzo ucieszyło wampira, nie tylko dlatego, że nie musiał czekać, ale i dlatego, że nie musiał wstydzić się, że źle wyczuł miejsce lub osobę, jednak wtedy jego frustracja została by rozładowana na żołnierzach, którzy niedawno zablokowali mu drogę… no i pozostałaby odpowiedź na pytanie – czyją aurę wyczuła Sentia? Tak czy inaczej prawdopodobieństwo pomyłki było raczej małe, jednak istniało zawsze, dlatego wampir był bardzo rad, że tym razem do takowej nie doszło.
Gdy tylko Medard pojawił się przed postaciami, wampir skłonił się jak nakazywała etykieta.
- Witaj. Witaj.
Odparł natychmiast, przywołując na usta uśmiech, szczery co prawda, jednak nie za szeroki, w zasadzie nie bardziej okazały niż jedynie uniesienie kącików ust, jednak rozmówca mógł to wziąć za dobrą monetę w jakichkolwiek rozmowach, o ile byłaby potrzeba by w ten lub inny sposób musieć wierzyć, lub zastanawiać się, czy nie wierzyć rozmówcy.
- Zaiste, nie jest to zacne miejsce, na kontentowanie się dyskursem, bądź zwykłą rozmową istot wyższej rasy.
Dodał na słowa Medarda i skłonił się nieco, przyjmując zaproszenie do namiotu, po czym ruszył w tamtą stronę.
Sentia szła za mistrzem, patrząc pod swoje nogi, całkowicie zszokowana prezencją i aurą wampirzego księcia, nie śmiąc lub bojąc się spojrzeć nie tylko w oczy Medarda i jego twarz, ale w ogóle na niego. Jej ruchy były zgrabne, ale nieco sztywne, przynajmniej jak na wampira. Archael wyczuł reakcję podopiecznej i zatrzymał się.
- Czy jesteś w stanie stłumić choć odrobinę swoją aurę? Moja tu uczennica ledwo oddycha w Twej obecności, nie mówiąc o podejmowaniu jakichkolwiek działań.
Powiedział wskazując na czarnowłosą. Hipnoza, której dziewczyna użyła na strażniku nie była niczym niezwykłym, raczej sztuczką, choć nawet bez wykorzystywania magii… po prostu potrafiła przekonać do swojej woli niemal każdego mężczyznę. Mężczyzna szturchnął delikatnie wampirzycę, a ta otrząsnęła się nieco z marazmu, spojrzała na Medarda i dygnęła, delikatnie, dystyngowanie, elegancko, jednak nie spoglądając wampirowi w oczy. Po tym krótkim przywitaniu Archael znów się uśmiechnął i poszedł do namiotu wampira, korzystając z zaproszenia.
Serana
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Serana »

Co ostatecznie stało się z krasnoludem, trudno dla Serany orzec, nie jej walka, jeśli jakakolwiek była. Jako iż dłuższa chwila nie przyniosła nic, mogła w spokoju oddelegować się do swoich zajęć, czyli radosnej przejażdżki po nie do końca stabilnym rejonie. Ach, nie ma to jak świeże powietrze, przepełnione zapachem krwi, o którą nietrudno... "Od ostatniego posiłku minęło trochę czasu..." Oj tak, z pewnością apetycik miała pobudzony, zwłaszcza gdy w końcu natrafiła na dość... nietypową osobistość. Piękny i nowy mundur, zapewne nie tak dawno wyleciał z zakładu krawieckiego. Aż chce się rzec, godny reprezentant... którejś ze stron, ale to tylko iluzja. Cuchnął strachem na kilometr, może dwa, w ostateczności dziesięć, dezerter. Nawet nie musiała wysilać się podczas czytania w myślach.
- Byle jak najdalej stąd... - mruknęła pod nosem z pogardą, bo to właśnie wyczytała. A "stąd" oznaczało "byle nie w kierunku polany." Czyli na dobrą sprawę zwiewał przed główną siłą w tym rejonie, jednocześnie porzucając własną bojówkę, czy co oni tam uprawiali, bo na pewno nie szlachetną miłość. Wielka szkoda, że nie miał szczęścia... chociaż kto by po nim płakał?

***

- Kiepsko smakujesz, chłopcze - bo czego mogła spodziewać się po ludzkiej krwi? Dlatego szybko odpuściła przystawkę, kiedy indziej podje, jeszcze nie zdychała z głodu. To nie wspaniała, słodka nuta typowa dla smoków... Swego czasu i taką bestię upolowała, młodego osobnika ale dość wyrośniętego, opowieść w sam raz do ogniska z przyjació... nieważne, takich nigdy nie miała. Puściła gagatka, który zaczął odczołgiwać się, byle jak najdalej... i powinien zacząć się modlić, bo większą łaską byłaby śmierć przez powieszenie, nawet ze strony Księstwa. To bolało tylko chwilę, a to co zrobiła mu Serana, dłużej... Od zawsze ją uczono, by nie próbowała rzucać zaklęć mających wskrzesić trupa na żywych... i dlatego robiła na przekór. Lekko zmodyfikowała czar, który miał dotkliwsze skutki uboczne, a mianowicie... "słabszego" dostosowywał pod siebie, czyli powoli zamieniał w szkielet.
W całej okolicy aż nadto było słychać agonię młodzika, darł się jak gdyby go skalpowano. Cóż, była to częściowa prawda, bo to był dopiero przedsmak. Stopniowo jego skóra zaczęła odklejać się od kości, począwszy od rąk i nóg. Trwało to długie minuty, bo wampirzyca lubiła napawać się cudzym cierpieniem, dlatego dawkowała to... roztropnie. Okolica stopniowo pokrywała się krwią i kolejnymi kawałkami mięsa, zaś śmierć nie chciała nadejść. Gdyby miała pogodniejszy nastrój, może pokusiłaby się o jakiegoś balonika z jelit, ale była chyba za duża na takie zabawy...
Zaśmiała się, gdy, w miarę postępu, gałki oczne zamieniły się w płynną maź. Tak, stara dobra szkoła... aż zęby biedaczynie wypadły, wpadając do przełyku. Odruchowo chciał poklepać się po plecach, albo uderzyć w brzuch, byle tylko przestać dławić się, ale kończyny nie były już zdatne do użytku. Skala bólu równa temu towarzyszącemu porodowi, pomnożonemu przez trzy, przy czym to uczucie z założenia nie doprowadzało do zgonu, tylko wykrwawienie albo naruszenie ważniejszych partii ciała, które omijała.
Okrutna? Nie, po prostu lubiła bawić się jedzeniem...

***

Za to usłyszała co chciała, polana, a że spieprzał przed nimi, ktoś tam musiał być. Może jakieś szlachciątko albo inny generał? Diabli wiedzieli... bo niespecjalnie Serana miała czas na studiowanie polityki w jakimkolwiek zakątku Alaranii. Ta cholerna flaga... przez nią czuła się niczym dziecko błądzące we mgle... chociaż mając czterdzieści lat i patrząc na to przez potencjalną nieśmiertelność wampirów... Dziecko mogące zrobić "kuku" dla grupy rycerstwa od niechcenia. Takie młode a miało na koncie sporo zabójstw, włącznie z naprawdę silnymi jednostkami. Może i często przeceniała siebie... ale na równi z tym, nie doceniano jej. A fakt, że jeszcze żyła o czymś świadczył.
Tylko jak wyglądała ochrona obozu z polany po reprymendzie i karze, w obliczu jeździeckiej ekipy, która nie przyjechała tu na grzyby? Sześciu rosłych kawalerzystów, trupy większe niż wampiry, jeśli wierzyć w te bzdury o stopniu martwości krwiopijców, ach ta gawiedź oraz ich spóźniona z pojawieniem się tutaj (i odpisem) stwórczyni, na czele.
Nie pierwszy już raz wystawiała się na ewentualny ostrzał na pierwszej linii, przywykła do misji samobójczych, więc ekipa broniąca swego władcy to raczej dwanaście w dziesięciostopniowej skali zagrożenia, czyli akceptowalnie. No chyba, że ktoś raczy uwierzyć w jej pacyfizm i chęć identyfikacji tej chorągiewki w nędznym stanie.
"Śmiertelnicy... i wampirze towarzystwo... no proszę." Ciekawe tylko jak z czystością krwi...
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości