Kraina Hrivenore ⇒ *Gwiazdkowy event* Kraina Hrivenore
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
*Gwiazdkowy event* Kraina Hrivenore
Sama już nie pamiętała, jak tu dotarła, ale z pewnością te kierunki świata nie były wyznaczone na jej mapie. Z początku odległa kraina śniegów pełna wzgórz, dolin oraz niewielkich, lodowych jaskiń, w których zdołała się wcisnąć. Miejsce to witało swoich gości niewielkimi okruchami z nieba. Oślepiająca biel z początku była drażniąca, ale organizm ma to do siebie, że zaadaptował się do jaskrawych barw. Teraz bardziej oślepiająca zdawała się czerń i wszelkie jej odcienie. Tak naprawdę, to właśnie te ujawniające się kolory zmieniły wszystko.
Z daleko dojrzała czarno-biały teren, przy czym… Był bardziej ciemny. Skierowała się właśnie w tamtą stronę. Nie bez powodu. Liczyła na towarzystwo drzew i w tej kwestii się nie pomyliła…
Im bliżej dochodziła do swojego celu, tym droga stawała się trudniejsza. Śnieg coraz mocniej sypał budując kolejne warstwy do przebrnięcia. Doczekała się stanu, że biała płachta sięgała jej do ud i dopiero w lesie nieco zmniejszyła swój poziom. Nieco…
Suma summarum, cieszyła się z obecności jakiejkolwiek natury, ale ten las wywołał w niej uczucie niepewności. Nie wyglądał ni krzty przyjaźnie, nawet dla driady. Czarne figury i kształty, które przepuszczały wiatr z opadającym śniegiem, wyglądały niesamowicie pusto i przerażająco. Jednak Frigg wydawała się być niezrażona. Wkroczyła pewnie, chociaż wolno, bo cóż… Przy jej wzroście i przy wysokości śniegu, trudno było poruszać się szybciej.
Zbliżyła się z wolna do jednego z pni, po czym ułożyła dłoń na czarnej, nierównej strukturze. Nie czuła nic. Nie słyszała żadnego odzewu, jakby było martwe, niezdolne do współpracy. Las nie mówił, nie huczał. Nie łączył się z nią mentalnie… Jednak i z martwymi roślinami przeco miała kontakt... Nieco speszona wycofała rękę, ale jej zamiar się nie zmienił. Wdrążyła się w las jeszcze dalej, gubiąc drogę powrotną…
***
Noc zazwyczaj trwała tu dłużej. W połączeniu z czarnymi figurantami nie mogła czuć się bezpiecznie. Powyżej poziomu ud dziewczyny było czarno i granatowo, poniżej wyłącznie wiecznie ciągnąca się biel. Z czasem śnieg na nowo zaczął padać i przyjaźnie okrył wystające gałęzie, ale także z czasem… Wiał i huczał, szalał niczym opętany. Zupełnie jakby w centrum lasu nastąpiła śnieżyca, co jeszcze bardziej utrudniło podróż.
Drobna postać sunęła dalej. Przerwy na nic się zdawały przy szalejących, śnieżnych płatkach, poza tym tuż przed ich gościnnością dojrzała coś w oddali. Czerwony płomyk, który szybko zgasł, ale na pewno go widziała!
Była więc blisko cywilizacji!
Driada ubrana była w więcej warstw niż przewidywała sama cebula. Grube futra otulały ją z każdej strony i wydawało się jakby miała na sobie, co najmniej dwie lub trzy ich warstwy. Z ciemnobrązowej kuli można było dojrzeć jedynie szczuplejszą warstwę grubego szala oraz parę brązowych, upartych oczu, który dzielił zielony skrawek skóry.
Śnieg wykazał swój bajeczny taniec na wolnej przestrzeni, a dokładniej coś na wzór placu w samym środku lasu. Wolna przestrzeń zawalona toną świeżego śniegu, a w samym centrum ciemne sanie, obłożone łatanymi worami. A przy nich… Człowiek, który twardo próbował popchnąć sanie.
Driada zdziwiła się widokiem witając go kpiącym spojrzeniem, ale zbliżyła się do mężczyzny. Dłoń rudowłosej spoczęła na jego ramieniu, a starzec zwrócił się w jej stronę równie zaskoczony widokiem innej żywej jednostki w tym martwym lesie, co ona gościem pchającym sanie w wichurze. Był ubrany lżej od driady, ale wciąż grubo. Posiadał czapkę z oklapłymi uszami, spod której wystawały niesforne siwe kosmyki. Jego niebieskie oczy przyozdabiał także siwy wąs i broda oraz warstwy zmarszczek.
Frigg już chciała westchnąć przykładając grubą rękawice do twarzy. Tylko staruszkowie miewali takie pomysły. Z trudem zsunęła szal z ust i nosa, by móc zwrócić się do starca.
- Oszalał pan?! – krzyczała, bo wiatr świstał na tyle mocno, że inaczej porozumieć się nie można było. - Gdzie pan idzie?!
- Do wioski, pani! Ale ja te sanie muszę tam dopchać!
„Oszalał…”
- W taką wichrę? Lepiej do wioski się wrócić i przeczekać śnieg! Zamarznie pan tu!
- Co zrobię?!
- ZAMARZNIE! – powtórzyła, gdy śnieg bezlitośnie chłostał ją po mrożącej twarzy wywołując uczucie bólu. - CHODŹ PAN ZE MNĄ! – I chwyciła staruszka za rękę, ale ten szarpnął się uparcie nie chcąc najwidoczniej opuścić miejsca.
- Nigdzie nie idę! Bez sani ani rusz!
- Czy pan posiada za krzty inteligencji?! PRĘDZEJ PAN TU UMRZE Z MROZU NIŻ SIĘ RUSZY ZAŁADOWANYMI SANIAMI PRZY TAKIEJ WIETRZE I Z TAKĄ WARSTWĄ ŚNIEGU!
- Ale…ja…ja nie mogę! Pani…
Wówczas spojrzała na nią para błękitnych oczu, tak przejrzystych i klarownych, że nogi miękły momentalnie. Nie dlatego, że powalał pięknem… Frigg zrobiła się jakoś żal starca, ale jak wydostać się takimi saniami z lasu przy takich warunkach?
- Nie można jutro?!
- Pani, ja muszę do świtu do wioski z nimi dojść!
- DO KIEDY?! - wrzasnęła z niedowierzaniem.
- DO ŚWITU!
- Przecież słyszę, lecz nie wierzę w co gadasz! Śnieg cię tutaj zakopie żywcem!
- Ale…ale…ale ja muszę….!
Spojrzała w dół wyładowując wściekły wzrok na warstwie śniegu. Machała przecząco głową mamrocząc obelgi pod nosem i wyzwiska. Nie miała zamiaru pomagać dziadkowi, który postradał zmysły. Musiała jednak dowiedzieć się gdzie dokładnie leży wioska. Nie zdążyła zadać pytania…
Między jedną czernią a drugą błysnęły złote kropki, a z czasem pojawiło się ich więcej i zdecydowanie nie należały one do ogniska, a kogoś mniej sympatycznego. Również staruszkowi ni uszło to uwadze.
- Ooooo nie… bestie! Za dnia Ninque, w nocy Mor…
Frigg skierowała się w stronę staruszka. Ninque oznaczał biały, mor czarny z elfickiego. Nie widziała jednak jego uszu, chociaż z twarzy wyglądał jak zwykły człowiek.
- Co to jest? - spytała bezgłośnie poruszając ustami.
- Wilki… - odparł w ten sam sposób, a driada szybko pociągnęła go w dół kryjąc się pod wybrzuszonym tyłem sań. Dziewczyna przyglądała się w oddali zbliżającym się zwierzętom. Posiadały większe gabaryty niż zwykłe pupile. Jedne z nich były nieco niższe od samej driady.
- Hm… Mogły być większe.
- Ale…ale to szczeniaki… - odparł staruszek, a Frigg jeszcze raz przyjrzała się wyłaniającym zwierzętom. Rodzice wilczątka mierzyły na szczęście, bądź i nieszczęście, niecałe sześć stóp… Przynajmniej mierząc okiem drobnej driady.
Frigg wypuściła wiązkę magii, docierając do jednego z wilcząt. Była niesamowicie zaskoczona, bowiem istoty te nie wykazywały funkcji życiowych. Nie posiadały ciała złożonego z organów, czy mięśni… Ale też nie były niematerialne.
Chciała zadać kolejne nieme pytanie do starca, ale zwierzęta… albo raczej istoty, wściekły się momentalnie, gdy wyczuły magię u swojego potomka. Teraz już nie miały zamiaru odpuścić wiedząc, że kolację podano…
Frigg serce stanęło w gardle z narostu adrenaliny. Nie mogła zestrzelić stworzeń strzałą… ani zranić sztyletem, przynajmniej na odległości. Wiatr był zbyt silny i mógł jedynie zmieniać dowolnie kierunek narzędzi, co dziwniejsze, wypuszczenie tak drobnej wiązki magicznej odebrało jej dwa razy więcej sił niż zazwyczaj. Było to proste zaklęcie, same podstawy, a jednak wszystko funkcjonowało to tak jak nie trzeba.
Były to stworzenia inteligentne i same jakby obawiały się swojego przeciwnika. Wciąż krążyły wokół, a większość z nich kryła się w czarnym lesie. Frigg nieco zaskoczona była ich działaniem, gdyby zbliżyły się wszystkie to z pewnością nie mieliby szans. Opcją był jedynie fakt, że nie wiedzą z czym mają do czynienia lub też, skoro to wilki, miały wątpliwości co do zapachu driady na zimowym pustkowiu. Może był dla nich znajomy?
Wątpliwości szybko się rozwiały, gdy usłyszała chrupnięcie zgniatanego śniegu. Wilk zachodził od strony starca, którego szybko odepchnęła witając rzucającego się do walki zwierzęcia, o ile takowym mianem mogła to określić. Zmiana wysokości postaci nie pozwoliła na chapnięcie starca ogromem białych zębisk, a jedynie na przeskoczenie zielonoskórnej, która cięła go od dołu. Ciepła ciecz opryskała driadę i chociaż była czerwona smakowała obrzydliwie słodko. Zupełnie jak…
„Karmel?...”
Wilk zapiszczał i padł zraniony na śnieg. Wtedy jednak los został przesądzony. Wściekłe stado zawyło do księżyca. Zranione zwierzę wygrzebywało się ze śniegu, jeszcze bardziej gotowe do walki niż na początku…
Z daleko dojrzała czarno-biały teren, przy czym… Był bardziej ciemny. Skierowała się właśnie w tamtą stronę. Nie bez powodu. Liczyła na towarzystwo drzew i w tej kwestii się nie pomyliła…
Im bliżej dochodziła do swojego celu, tym droga stawała się trudniejsza. Śnieg coraz mocniej sypał budując kolejne warstwy do przebrnięcia. Doczekała się stanu, że biała płachta sięgała jej do ud i dopiero w lesie nieco zmniejszyła swój poziom. Nieco…
Suma summarum, cieszyła się z obecności jakiejkolwiek natury, ale ten las wywołał w niej uczucie niepewności. Nie wyglądał ni krzty przyjaźnie, nawet dla driady. Czarne figury i kształty, które przepuszczały wiatr z opadającym śniegiem, wyglądały niesamowicie pusto i przerażająco. Jednak Frigg wydawała się być niezrażona. Wkroczyła pewnie, chociaż wolno, bo cóż… Przy jej wzroście i przy wysokości śniegu, trudno było poruszać się szybciej.
Zbliżyła się z wolna do jednego z pni, po czym ułożyła dłoń na czarnej, nierównej strukturze. Nie czuła nic. Nie słyszała żadnego odzewu, jakby było martwe, niezdolne do współpracy. Las nie mówił, nie huczał. Nie łączył się z nią mentalnie… Jednak i z martwymi roślinami przeco miała kontakt... Nieco speszona wycofała rękę, ale jej zamiar się nie zmienił. Wdrążyła się w las jeszcze dalej, gubiąc drogę powrotną…
***
Noc zazwyczaj trwała tu dłużej. W połączeniu z czarnymi figurantami nie mogła czuć się bezpiecznie. Powyżej poziomu ud dziewczyny było czarno i granatowo, poniżej wyłącznie wiecznie ciągnąca się biel. Z czasem śnieg na nowo zaczął padać i przyjaźnie okrył wystające gałęzie, ale także z czasem… Wiał i huczał, szalał niczym opętany. Zupełnie jakby w centrum lasu nastąpiła śnieżyca, co jeszcze bardziej utrudniło podróż.
Drobna postać sunęła dalej. Przerwy na nic się zdawały przy szalejących, śnieżnych płatkach, poza tym tuż przed ich gościnnością dojrzała coś w oddali. Czerwony płomyk, który szybko zgasł, ale na pewno go widziała!
Była więc blisko cywilizacji!
Driada ubrana była w więcej warstw niż przewidywała sama cebula. Grube futra otulały ją z każdej strony i wydawało się jakby miała na sobie, co najmniej dwie lub trzy ich warstwy. Z ciemnobrązowej kuli można było dojrzeć jedynie szczuplejszą warstwę grubego szala oraz parę brązowych, upartych oczu, który dzielił zielony skrawek skóry.
Śnieg wykazał swój bajeczny taniec na wolnej przestrzeni, a dokładniej coś na wzór placu w samym środku lasu. Wolna przestrzeń zawalona toną świeżego śniegu, a w samym centrum ciemne sanie, obłożone łatanymi worami. A przy nich… Człowiek, który twardo próbował popchnąć sanie.
Driada zdziwiła się widokiem witając go kpiącym spojrzeniem, ale zbliżyła się do mężczyzny. Dłoń rudowłosej spoczęła na jego ramieniu, a starzec zwrócił się w jej stronę równie zaskoczony widokiem innej żywej jednostki w tym martwym lesie, co ona gościem pchającym sanie w wichurze. Był ubrany lżej od driady, ale wciąż grubo. Posiadał czapkę z oklapłymi uszami, spod której wystawały niesforne siwe kosmyki. Jego niebieskie oczy przyozdabiał także siwy wąs i broda oraz warstwy zmarszczek.
Frigg już chciała westchnąć przykładając grubą rękawice do twarzy. Tylko staruszkowie miewali takie pomysły. Z trudem zsunęła szal z ust i nosa, by móc zwrócić się do starca.
- Oszalał pan?! – krzyczała, bo wiatr świstał na tyle mocno, że inaczej porozumieć się nie można było. - Gdzie pan idzie?!
- Do wioski, pani! Ale ja te sanie muszę tam dopchać!
„Oszalał…”
- W taką wichrę? Lepiej do wioski się wrócić i przeczekać śnieg! Zamarznie pan tu!
- Co zrobię?!
- ZAMARZNIE! – powtórzyła, gdy śnieg bezlitośnie chłostał ją po mrożącej twarzy wywołując uczucie bólu. - CHODŹ PAN ZE MNĄ! – I chwyciła staruszka za rękę, ale ten szarpnął się uparcie nie chcąc najwidoczniej opuścić miejsca.
- Nigdzie nie idę! Bez sani ani rusz!
- Czy pan posiada za krzty inteligencji?! PRĘDZEJ PAN TU UMRZE Z MROZU NIŻ SIĘ RUSZY ZAŁADOWANYMI SANIAMI PRZY TAKIEJ WIETRZE I Z TAKĄ WARSTWĄ ŚNIEGU!
- Ale…ja…ja nie mogę! Pani…
Wówczas spojrzała na nią para błękitnych oczu, tak przejrzystych i klarownych, że nogi miękły momentalnie. Nie dlatego, że powalał pięknem… Frigg zrobiła się jakoś żal starca, ale jak wydostać się takimi saniami z lasu przy takich warunkach?
- Nie można jutro?!
- Pani, ja muszę do świtu do wioski z nimi dojść!
- DO KIEDY?! - wrzasnęła z niedowierzaniem.
- DO ŚWITU!
- Przecież słyszę, lecz nie wierzę w co gadasz! Śnieg cię tutaj zakopie żywcem!
- Ale…ale…ale ja muszę….!
Spojrzała w dół wyładowując wściekły wzrok na warstwie śniegu. Machała przecząco głową mamrocząc obelgi pod nosem i wyzwiska. Nie miała zamiaru pomagać dziadkowi, który postradał zmysły. Musiała jednak dowiedzieć się gdzie dokładnie leży wioska. Nie zdążyła zadać pytania…
Między jedną czernią a drugą błysnęły złote kropki, a z czasem pojawiło się ich więcej i zdecydowanie nie należały one do ogniska, a kogoś mniej sympatycznego. Również staruszkowi ni uszło to uwadze.
- Ooooo nie… bestie! Za dnia Ninque, w nocy Mor…
Frigg skierowała się w stronę staruszka. Ninque oznaczał biały, mor czarny z elfickiego. Nie widziała jednak jego uszu, chociaż z twarzy wyglądał jak zwykły człowiek.
- Co to jest? - spytała bezgłośnie poruszając ustami.
- Wilki… - odparł w ten sam sposób, a driada szybko pociągnęła go w dół kryjąc się pod wybrzuszonym tyłem sań. Dziewczyna przyglądała się w oddali zbliżającym się zwierzętom. Posiadały większe gabaryty niż zwykłe pupile. Jedne z nich były nieco niższe od samej driady.
- Hm… Mogły być większe.
- Ale…ale to szczeniaki… - odparł staruszek, a Frigg jeszcze raz przyjrzała się wyłaniającym zwierzętom. Rodzice wilczątka mierzyły na szczęście, bądź i nieszczęście, niecałe sześć stóp… Przynajmniej mierząc okiem drobnej driady.
Frigg wypuściła wiązkę magii, docierając do jednego z wilcząt. Była niesamowicie zaskoczona, bowiem istoty te nie wykazywały funkcji życiowych. Nie posiadały ciała złożonego z organów, czy mięśni… Ale też nie były niematerialne.
Chciała zadać kolejne nieme pytanie do starca, ale zwierzęta… albo raczej istoty, wściekły się momentalnie, gdy wyczuły magię u swojego potomka. Teraz już nie miały zamiaru odpuścić wiedząc, że kolację podano…
Frigg serce stanęło w gardle z narostu adrenaliny. Nie mogła zestrzelić stworzeń strzałą… ani zranić sztyletem, przynajmniej na odległości. Wiatr był zbyt silny i mógł jedynie zmieniać dowolnie kierunek narzędzi, co dziwniejsze, wypuszczenie tak drobnej wiązki magicznej odebrało jej dwa razy więcej sił niż zazwyczaj. Było to proste zaklęcie, same podstawy, a jednak wszystko funkcjonowało to tak jak nie trzeba.
Były to stworzenia inteligentne i same jakby obawiały się swojego przeciwnika. Wciąż krążyły wokół, a większość z nich kryła się w czarnym lesie. Frigg nieco zaskoczona była ich działaniem, gdyby zbliżyły się wszystkie to z pewnością nie mieliby szans. Opcją był jedynie fakt, że nie wiedzą z czym mają do czynienia lub też, skoro to wilki, miały wątpliwości co do zapachu driady na zimowym pustkowiu. Może był dla nich znajomy?
Wątpliwości szybko się rozwiały, gdy usłyszała chrupnięcie zgniatanego śniegu. Wilk zachodził od strony starca, którego szybko odepchnęła witając rzucającego się do walki zwierzęcia, o ile takowym mianem mogła to określić. Zmiana wysokości postaci nie pozwoliła na chapnięcie starca ogromem białych zębisk, a jedynie na przeskoczenie zielonoskórnej, która cięła go od dołu. Ciepła ciecz opryskała driadę i chociaż była czerwona smakowała obrzydliwie słodko. Zupełnie jak…
„Karmel?...”
Wilk zapiszczał i padł zraniony na śnieg. Wtedy jednak los został przesądzony. Wściekłe stado zawyło do księżyca. Zranione zwierzę wygrzebywało się ze śniegu, jeszcze bardziej gotowe do walki niż na początku…
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
- Hej, patrzcie, cóż to znalazłem w lesie!
Yastre szedł za swoim nieletnim nowym znajomym, zawahał się jednak, gdy usłyszał jak został zapowiedziany. Nie spodziewał się, że zrobi się z niego taką sensację. Ten dzieciak, na którego natknął się zupełnie przypadkiem, był całkiem miły, wesoły, zachęcał panterołaka, by poszedł z nim i by poznał jego rodzinę, na co bandyta chętnie przystał - wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi lubił przebywać między ludźmi. Ale nie w momencie, gdy został zapowiedziany jako “coś”. To było niemiłe. Yastre momentalnie się nabzdyczył, zacisnął wargi i wydął lekko policzki, a jego ogon poruszał się niespokojnie. Rozbieganym wzrokiem ogarnął okolicę. Trzy wozy podróżne ustawione w trójkąt, by osłaniać oświetlony ogniskami obóz, wszędzie walały się różne rzeczy. Lekko licząc przebywały tu dwa tuziny osób, w tym w większości dzieci i młodzież… Chyba tylko to sprawił, że panterołak nie obrócił się na pięcie i nie uciekł - młodzi zawsze przyjmowali go lepiej niż dorośli. Tak jak teraz - ledwo postąpił dwa kroki wgłąb obozu, a już usłyszał pisk zachwyconych dziewczyn, które zerwały się ze swoich miejsc i do niego podbiegły.
- O na łuski Prasmoka, ty masz takie śliczne uszka! - zachwycała się jedna z nich. Dotknęła rzeczonego ucha panterołaka, chyba po to, aby przekonać się, czy jest ono prawdziwe. Yastre poczuł łaskotki i zatrzepotał uszami, co wywołało kolejny pisk dziewczyn, a jego poczucie własnej wartości poszybowało kilka oczek w górę. Później już było z górki - wszyscy chcieli zobaczyć mężczyznę z kocim ogonem i kocimi uszami, wypytywali go o imię i masę nieistotnych rzeczy, sami się przedstawiali i zachęcali bandytę, by ten usiadł i napił się z nimi… Yastre nie trzeba było dwa razy namawiać. Nim nadeszła północ, on bawił się z nieznajomymi jak ze starymi przyjaciółmi, stukał się kuflami z mężczyznami i przymilał się do wszystkich dziewczyn, które nie miały jeszcze mężów i nie odtrącały go tak od razu. Jak zawsze jednak zapomniał o jednym: jego głowa była znacznie słabsza niż by tego sobie życzył. Szybko upił się tak, by mieć problemy z chodzeniem prosto, chwilę później prawił niemoralne propozycje każdej osobie, którą tylko miał pod ręką, bez względu na wiek, płeć czy stan cywilny. Wystarczyły jeszcze dwa kieliszki, by padł pod ławę i zasnął jak kłoda… O proszę. Panterołak dosłownie przewrócił się podczas picia kolejnej kolejki i gdy już przebrzmiała salwa śmiechu jego nowej kompanii, dało się słyszeć jego donośne chrapanie.
- Hej… Ej, on śpi. Patrzcie, nie reaguje - zauważył jeden z chłopaków, targając bandytę za ramię jakby był workiem ziemniaków. Yastre tylko zaburczał coś niewyraźnie i powiercił się chwilę, ale oczu nie otworzył.
- Ale się upił! Ej, mam pomysł… Zróbmy mu kawał - zaproponował jeden ze starszych chłopaków.
- Chyba nie myślisz…
- Ależ dokładnie o tym myślę - zapewnił prowodyr, uśmiechając się przy tym cwaniacko. Reszta z początku wyglądała na nieprzekonaną, lecz po chwili ich opór stopniał. Rozdzielone zostały zadania i cała grupa dzieciaków zabrała się za przygotowywanie psikusa zmiennokształtnemu. Takie, który na długo popamięta.
Yastre obudził chłód. Powiercił się odrobinę, podkulił ogon i kończyny, by złapać jeszcze trochę ciepła i ponownie zasnąć, ale to było niewykonalne. Niezadowolony otworzył oczy i podniósł się ostrożnie. Miał strasznego kaca - głowa go bolała, w ustach miał suchość i niesmak, a jego kiszki grały marsz żałobny. Powoli zbierał do kupy poturbowane wspomnienia z poprzedniego dnia i za nic w świecie nic mu się nie zgadzało. Spotkał jakąś grupkę wędrowców, pił z nimi, bawił się… Ale to było na Równinach Andurii, a nie… No właśnie, gdzie? Na moment panterołak zapomniał o wszelkich kacowych niedogodnościach, rozejrzał się wkoło siebie, a na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego skonsternowania i zamyślenia - między brwiami utworzyła się wyraźna pionowa zmarszczka, a uszy rozjechały się na boki. Śnieg. Las i śnieg. Nie, to się za nic w świecie nie zgadzało. Yastre był tak niezadowolony, że nie jest w stanie zrozumieć swojego położenia, że aż zaczął burczeć i złorzeczyć pod nosem. Wstał i otrzepał się z białego puchu, który zdążył na nim osiąść podczas snu. O dziwo był ubrany całkiem stosownie do panujący warunków, miał kurtkę z futrem i buty. Stracił za to sakiewkę i miecz, więc rachunek się wyrównywał. W kieszeni nowego odzienia znalazł karteczkę, na której pewnie wszystko było wytłumaczone, pewnie nawet ta biało-czerwono-zielona kokarda, którą miał zawiązaną na ogonie. Problem polegał jednak na tym, że on nie umiał czytać…
- Aj, aj, aj… - zaczął powtarzać w pętli, drapiąc się z konsternacją między uszami. W końcu uznał, że nie ma co czekać na cud, przecież nigdy się nie zdarzyło, by od samego patrzenia na literki spłynęło na kogoś olśnienie. Schował karteczkę i ruszył przed siebie. Jego krok nie był dziarski, przypominał raczej przetaczającą się kupkę nieszczęścia - kac nie miał dla niego skrupułów. Z braku lepszej alternatywy Yastre zaczął jeść śnieg, by chociaż pragnienie udało mu się ugasić. Zapowiadał się naprawdę ciężki dzień…
Nie było wcale tak źle. Młody samiec miał szybki metabolizm i nim nastało południe, uporał się już ze wszystkimi dolegliwościami dnia poprzedniego. Doskwierał mu tylko głód, ale i z tym można było sobie poradzić - dwie upolowane po przemianie w kota perliczki były idealnym posiłkiem. Panterołak pożarł je w zastraszającym tempie. Świeże mięso, gorąca krew, która aż parowała na tym mrozie - to zdecydowanie było coś, co mogło poprawić humor drapieżnika. Był tak głodny, że nawet nie zwrócił uwagi, że te ptaki jakoś bardzo nietypowo smakowały… Nie były jednak gorzkie, a to znaczyło, że nie były też trujące, więc czym miał się przejmować? Po posiłku mógł się w końcu skupić na tym, by rozeznać się w swoim położeniu - może wcale nie był tak daleko od miejsca, gdzie obozowali tamci ludzie? Może to tylko jakaś jedna dziwna dolina? A bo mało takich cudów w całej Alaranii? W Yastre momentalnie wstąpił optymizm, zadowolony z siebie zaczął iść przed siebie, gwiżdżąc jakąś skoczną melodyjkę i kiwając na boki ogonem, za którym niczym flaga ciągnęły się trójkolorowe pasma wstążki… Zmierzchało, ale to go nie zniechęciło - w nocy widział równie dobrze co w dzień. Słyszał niestety gorzej, ale nie była to wcale kwestia tego, że w tę pogodę odmarzały mu uszy - po prostu wiatr wył tak, że zniekształcał wszystkie inne dźwięki.
- Aj, aj, aj… - powtórzył po raz kolejny tego dnia, gdy niespodziewany podmuch szarpnął go w bok. Przystanął, zastrzygł uszami. Usłyszał coś? Tak, na pewno! Podmuchowi towarzyszyła zmiana kierunku, z którego wiał wiatr, panterołak poczuł przyniesioną razem z nim mieszaninę zapachów: dominującą woń piżma i futra i słaby aromat… mydła? Yastre od razu skierował swoje kroki w tamtą stronę i nawet niespecjalnie się skradał: wichura rozwiewała jego zapach i zagłuszała kroki, mógł nawet biec. I oczywiście z tego skorzystał. Już z daleka zauważył polankę, na której środku stał jakiś wóz z dwiema tkwiącymi przy nim postaciami, a to wszystko otaczała wataha wilków. I to jakich! Panterołakowi szczęka opadła, gdy zobaczył jakie te bestie były wielkie! Nie okazał jednak strachu - to jego powinny się bać, nie on ich! Nim jednak zdołał dotrzeć na polankę i pogonić wilkom kota, sytuacja zmieniła się diametralnie. Zaczęła się walka, jedna z postaci przy saniach czymś rzuciła w wilczura, kolejny pchlarz zaatakował drugą osobę. ”Ale się porobiło…” pomyślał z niezadowoleniem panterołak.
Osoby na polance mogły usłyszeć głośny ryk dzikiego kota dochodzący spomiędzy drzew. Chwilę później między wilki wpadł... mężczyzna. Nie kot, zwykły mężczyzna. Z niespotykaną zwinnością wyskoczył wysoko w górę i kopnął jednego z wilków prosto w łeb. Bestia padła na śnieg, z pewnością nie martwa, ale na pewno trochę otumaniona. Nieznajomy z gracją wylądował na śniegu niedaleko wozu i dwóch zaatakowanych osób. Obrócił się w stronę wilków i zaryczał, o dziwo wzbudzając w nich respekt. Teraz można było zresztą dostrzec, że ma on kocie uszy i ogon. Ogon z kokardką, co warto nadmienić. On sam jakby dopiero teraz dostrzegł, że ma nogę oblepioną czymś, co teoretycznie powinno być krwią. Zmarszczył nos, powęszył chwilę.
- Fuj... - wyrwało mu się, jakby wdepnął w coś znacznie gorszego niż w rzeczywistości. Podejrzliwie obejrzał podeszwę buta, ale nie miał zbyt wiele czasu na analizowanie sytuacji, w końcu wilki nie czekały aż panterołak dojdzie do jakiś wniosków, choćby nawet miały być najbłyskotliwsze.
Yastre szedł za swoim nieletnim nowym znajomym, zawahał się jednak, gdy usłyszał jak został zapowiedziany. Nie spodziewał się, że zrobi się z niego taką sensację. Ten dzieciak, na którego natknął się zupełnie przypadkiem, był całkiem miły, wesoły, zachęcał panterołaka, by poszedł z nim i by poznał jego rodzinę, na co bandyta chętnie przystał - wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi lubił przebywać między ludźmi. Ale nie w momencie, gdy został zapowiedziany jako “coś”. To było niemiłe. Yastre momentalnie się nabzdyczył, zacisnął wargi i wydął lekko policzki, a jego ogon poruszał się niespokojnie. Rozbieganym wzrokiem ogarnął okolicę. Trzy wozy podróżne ustawione w trójkąt, by osłaniać oświetlony ogniskami obóz, wszędzie walały się różne rzeczy. Lekko licząc przebywały tu dwa tuziny osób, w tym w większości dzieci i młodzież… Chyba tylko to sprawił, że panterołak nie obrócił się na pięcie i nie uciekł - młodzi zawsze przyjmowali go lepiej niż dorośli. Tak jak teraz - ledwo postąpił dwa kroki wgłąb obozu, a już usłyszał pisk zachwyconych dziewczyn, które zerwały się ze swoich miejsc i do niego podbiegły.
- O na łuski Prasmoka, ty masz takie śliczne uszka! - zachwycała się jedna z nich. Dotknęła rzeczonego ucha panterołaka, chyba po to, aby przekonać się, czy jest ono prawdziwe. Yastre poczuł łaskotki i zatrzepotał uszami, co wywołało kolejny pisk dziewczyn, a jego poczucie własnej wartości poszybowało kilka oczek w górę. Później już było z górki - wszyscy chcieli zobaczyć mężczyznę z kocim ogonem i kocimi uszami, wypytywali go o imię i masę nieistotnych rzeczy, sami się przedstawiali i zachęcali bandytę, by ten usiadł i napił się z nimi… Yastre nie trzeba było dwa razy namawiać. Nim nadeszła północ, on bawił się z nieznajomymi jak ze starymi przyjaciółmi, stukał się kuflami z mężczyznami i przymilał się do wszystkich dziewczyn, które nie miały jeszcze mężów i nie odtrącały go tak od razu. Jak zawsze jednak zapomniał o jednym: jego głowa była znacznie słabsza niż by tego sobie życzył. Szybko upił się tak, by mieć problemy z chodzeniem prosto, chwilę później prawił niemoralne propozycje każdej osobie, którą tylko miał pod ręką, bez względu na wiek, płeć czy stan cywilny. Wystarczyły jeszcze dwa kieliszki, by padł pod ławę i zasnął jak kłoda… O proszę. Panterołak dosłownie przewrócił się podczas picia kolejnej kolejki i gdy już przebrzmiała salwa śmiechu jego nowej kompanii, dało się słyszeć jego donośne chrapanie.
- Hej… Ej, on śpi. Patrzcie, nie reaguje - zauważył jeden z chłopaków, targając bandytę za ramię jakby był workiem ziemniaków. Yastre tylko zaburczał coś niewyraźnie i powiercił się chwilę, ale oczu nie otworzył.
- Ale się upił! Ej, mam pomysł… Zróbmy mu kawał - zaproponował jeden ze starszych chłopaków.
- Chyba nie myślisz…
- Ależ dokładnie o tym myślę - zapewnił prowodyr, uśmiechając się przy tym cwaniacko. Reszta z początku wyglądała na nieprzekonaną, lecz po chwili ich opór stopniał. Rozdzielone zostały zadania i cała grupa dzieciaków zabrała się za przygotowywanie psikusa zmiennokształtnemu. Takie, który na długo popamięta.
Yastre obudził chłód. Powiercił się odrobinę, podkulił ogon i kończyny, by złapać jeszcze trochę ciepła i ponownie zasnąć, ale to było niewykonalne. Niezadowolony otworzył oczy i podniósł się ostrożnie. Miał strasznego kaca - głowa go bolała, w ustach miał suchość i niesmak, a jego kiszki grały marsz żałobny. Powoli zbierał do kupy poturbowane wspomnienia z poprzedniego dnia i za nic w świecie nic mu się nie zgadzało. Spotkał jakąś grupkę wędrowców, pił z nimi, bawił się… Ale to było na Równinach Andurii, a nie… No właśnie, gdzie? Na moment panterołak zapomniał o wszelkich kacowych niedogodnościach, rozejrzał się wkoło siebie, a na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego skonsternowania i zamyślenia - między brwiami utworzyła się wyraźna pionowa zmarszczka, a uszy rozjechały się na boki. Śnieg. Las i śnieg. Nie, to się za nic w świecie nie zgadzało. Yastre był tak niezadowolony, że nie jest w stanie zrozumieć swojego położenia, że aż zaczął burczeć i złorzeczyć pod nosem. Wstał i otrzepał się z białego puchu, który zdążył na nim osiąść podczas snu. O dziwo był ubrany całkiem stosownie do panujący warunków, miał kurtkę z futrem i buty. Stracił za to sakiewkę i miecz, więc rachunek się wyrównywał. W kieszeni nowego odzienia znalazł karteczkę, na której pewnie wszystko było wytłumaczone, pewnie nawet ta biało-czerwono-zielona kokarda, którą miał zawiązaną na ogonie. Problem polegał jednak na tym, że on nie umiał czytać…
- Aj, aj, aj… - zaczął powtarzać w pętli, drapiąc się z konsternacją między uszami. W końcu uznał, że nie ma co czekać na cud, przecież nigdy się nie zdarzyło, by od samego patrzenia na literki spłynęło na kogoś olśnienie. Schował karteczkę i ruszył przed siebie. Jego krok nie był dziarski, przypominał raczej przetaczającą się kupkę nieszczęścia - kac nie miał dla niego skrupułów. Z braku lepszej alternatywy Yastre zaczął jeść śnieg, by chociaż pragnienie udało mu się ugasić. Zapowiadał się naprawdę ciężki dzień…
Nie było wcale tak źle. Młody samiec miał szybki metabolizm i nim nastało południe, uporał się już ze wszystkimi dolegliwościami dnia poprzedniego. Doskwierał mu tylko głód, ale i z tym można było sobie poradzić - dwie upolowane po przemianie w kota perliczki były idealnym posiłkiem. Panterołak pożarł je w zastraszającym tempie. Świeże mięso, gorąca krew, która aż parowała na tym mrozie - to zdecydowanie było coś, co mogło poprawić humor drapieżnika. Był tak głodny, że nawet nie zwrócił uwagi, że te ptaki jakoś bardzo nietypowo smakowały… Nie były jednak gorzkie, a to znaczyło, że nie były też trujące, więc czym miał się przejmować? Po posiłku mógł się w końcu skupić na tym, by rozeznać się w swoim położeniu - może wcale nie był tak daleko od miejsca, gdzie obozowali tamci ludzie? Może to tylko jakaś jedna dziwna dolina? A bo mało takich cudów w całej Alaranii? W Yastre momentalnie wstąpił optymizm, zadowolony z siebie zaczął iść przed siebie, gwiżdżąc jakąś skoczną melodyjkę i kiwając na boki ogonem, za którym niczym flaga ciągnęły się trójkolorowe pasma wstążki… Zmierzchało, ale to go nie zniechęciło - w nocy widział równie dobrze co w dzień. Słyszał niestety gorzej, ale nie była to wcale kwestia tego, że w tę pogodę odmarzały mu uszy - po prostu wiatr wył tak, że zniekształcał wszystkie inne dźwięki.
- Aj, aj, aj… - powtórzył po raz kolejny tego dnia, gdy niespodziewany podmuch szarpnął go w bok. Przystanął, zastrzygł uszami. Usłyszał coś? Tak, na pewno! Podmuchowi towarzyszyła zmiana kierunku, z którego wiał wiatr, panterołak poczuł przyniesioną razem z nim mieszaninę zapachów: dominującą woń piżma i futra i słaby aromat… mydła? Yastre od razu skierował swoje kroki w tamtą stronę i nawet niespecjalnie się skradał: wichura rozwiewała jego zapach i zagłuszała kroki, mógł nawet biec. I oczywiście z tego skorzystał. Już z daleka zauważył polankę, na której środku stał jakiś wóz z dwiema tkwiącymi przy nim postaciami, a to wszystko otaczała wataha wilków. I to jakich! Panterołakowi szczęka opadła, gdy zobaczył jakie te bestie były wielkie! Nie okazał jednak strachu - to jego powinny się bać, nie on ich! Nim jednak zdołał dotrzeć na polankę i pogonić wilkom kota, sytuacja zmieniła się diametralnie. Zaczęła się walka, jedna z postaci przy saniach czymś rzuciła w wilczura, kolejny pchlarz zaatakował drugą osobę. ”Ale się porobiło…” pomyślał z niezadowoleniem panterołak.
Osoby na polance mogły usłyszeć głośny ryk dzikiego kota dochodzący spomiędzy drzew. Chwilę później między wilki wpadł... mężczyzna. Nie kot, zwykły mężczyzna. Z niespotykaną zwinnością wyskoczył wysoko w górę i kopnął jednego z wilków prosto w łeb. Bestia padła na śnieg, z pewnością nie martwa, ale na pewno trochę otumaniona. Nieznajomy z gracją wylądował na śniegu niedaleko wozu i dwóch zaatakowanych osób. Obrócił się w stronę wilków i zaryczał, o dziwo wzbudzając w nich respekt. Teraz można było zresztą dostrzec, że ma on kocie uszy i ogon. Ogon z kokardką, co warto nadmienić. On sam jakby dopiero teraz dostrzegł, że ma nogę oblepioną czymś, co teoretycznie powinno być krwią. Zmarszczył nos, powęszył chwilę.
- Fuj... - wyrwało mu się, jakby wdepnął w coś znacznie gorszego niż w rzeczywistości. Podejrzliwie obejrzał podeszwę buta, ale nie miał zbyt wiele czasu na analizowanie sytuacji, w końcu wilki nie czekały aż panterołak dojdzie do jakiś wniosków, choćby nawet miały być najbłyskotliwsze.
- Enthir
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Imp. Enthir określa sam siebie
- Profesje:
- Kontakt:
- Nicponie! Hultaje!
Krzyk jednego z miejscowych było słychać w całej wsi. Ów człowiek po ciężkim dniu pracy udał się do własnej spiżarni, w celu spożycia zasłużonej kolacji. Jednakże uchyliwszy drzwi pomieszczenia doznał prawdziwego szoku. To tu, to tam leżały kawałki potłuczonych słoików po konfiturach. Na podłodze walały poszarpane kosze, a właściwie pozostałe z nich strzępki wikliny. Niemalże całe jedzenie zniknęło, w spiżarni pozostały jedynie niezdatne do spożycia resztki. Gdy pechowy właściciel krzyczał wniebogłosy i ze złości wyrywał sobie z głowy resztki włosów, Enthir zaglądał przez okno jego chatki i chichotał. Żarłoczny imp uwielbiał owoce i wykonane z nich przetwory, a widok człowieka w takim stanie stanowił dodatkową atrakcję. Biedak przez wybryki Enthira poniósł ogromną stratę, lecz mały diablik nie zdawał sobie z tego sprawy. Przecież to tylko niewinny dowcip, prawda? Co jest złego w zjedzeniu czyiś owoców, przecież rosną na drzewach gdzie popadnie! A konfitury? Bez problemu można zrobić nowe, wszyscy to potrafią. Enthir uwielbiał płatać figle niewinnym ludziom. Skonsumowanie całej zawartości czyjeś spiżarni było już trzecim wybrykiem diablika w tej wsi. To miejsce niezwykle mu się podobało. Tutejsi sprawiali wrażenie osób wiodących beztroskie i sielankowe życie, toteż na psoty chochlika reagowali znacznie śmieszniej niż jego pozostałe ofiary. A przynajmniej takie wrażenie odnosił żartowniś.
Gdy zbliżał się wieczór i Enthir udał się w głąb lasu, aby móc spokojnie odpocząć coś przykuło jego uwagę. W oknie jednej z chat zamigotało jaskrawe, zielonkawe światło. Błysk trwał dosłownie chwileczkę, po czym zgasł... i po chwili znowu się pojawił! Zaciekawiony diablik błyskawicznie udał się w kierunku tajemniczego źródła światła. Zajrzał przez okno gospodarstwa i ujrzał ludzkiego czarodzieja siedzącego na krześle. Mag dzierżył w swych dłoniach kartkę papieru i czytał na głos znajdujące się na niej zapiski. Na podłodze chatki namalowany został dziwaczny znak, który co jakiś czas mienił się zielonkawym światłem, lecz poza tym nic się nie działo. Po jakimś czasie znudzony wieśniak westchnął, odłożył pergamin i wyszedł do drugiego pomieszczenia. W tym czasie imp wskoczył do chaty przez uchylone okno. Enthir przyjrzał się bliżej namalowanej na podłodze figurze. Arcydziełem sztuki nie była, ale i tak narysowanie czegoś takiego zapewne stanowiło niemałe wyzwanie. Rysunek składający się ze skomplikowanych wzorów pokrywał niemalże całą posadzkę. W centralnej części znajdowały się najbardziej zawiłe kształty. Diablik po obejrzeniu malowidła sięgnął po leżące obok notatki. Umiał jako tako czytać, lecz tekst był napisany dość zawiłym językiem. Ponadto autor nie pisał najładniej, przez co Enthir niczego nie rozumiał. Po którejś z kolei nieudanej próbie rozszyfrowania tekstu diablik podarł papier na kawałki.
"Chcę światła. Jak ten człowiek je zrobił? Tak pięknie wyglądały!"
Nagle tuż obok Enthira przeleciała drewniana chochla. Diablik obejrzał się za siebie i spostrzegł przestraszonego nie na żarty właściciela posesji.
- Olaboga! Przyzwałem czarta! Najprawdziwszego czarta!
Imp przestraszył się nie miej niż ów człowiek. Czarodziej od siedmiu boleści. Nie dość, że musiał odczytywać zaklęcia, to jeszcze nie odnosił zbyt wielkich sukcesów w czarowaniu. Jakby tego było mało, wziął Enthira za diabła. Imp w przerażeniu skierował się w stronę okna, gdy czarodziej krzyknął coś w niezrozumiałym języku. Znak na podłodze ponownie zamigotał jaskrawym, wręcz oślepiającym światłem. Stojący na środku pomieszczenia chochlik oniemiał z wrażenia, jednak po chwili poczuł się bardzo słabo. Wkrótce stracił przytomność.
Ocknął się jakiś czas później. Obudził go lodowaty powiew wiatru. Enthir delikatnie uchylił powieki i wstał.
"Gdzie... gdzie jestem?"
Diablik rozejrzał się. Ściany, sufit, czarodziej, wszystko, co go otaczało zniknęło. Imp spostrzegł jedynie śnieg i drzewa.
"Ten człowiek mnie tu przeniósł?"
Rzeczywiście. Tamtejszy początkujący czarownik chcąc pozbyć się Enthira postanowił przeteleportować go jak najdalej od wioski. Tamtejsi ludzie i tak nie pochwalali jego sztuczek, które zazwyczaj miały katastrofalne skutki. Jak zareagowaliby na wieść, że ich przygłupi mag omyłkowo sprowadził im diabła? Podczas teleportacji zapragnął jedynie, aby chochlik przeniósł się jak najdalej. Ten wylądował... no właśnie, gdzie? W wiosce był środek lata, tymczasem tutaj wszystko przykrywał biały puch. Enthir nie lubił śniegu. Był zimny, mokry i miał najpaskudniejszy dla diablika kolor - biały! Pokrywa śnieżna sięgała niewielkiemu chochlikowi do szyi, toteż ten w celu podróży musiał lecieć. Enthir zatrzepotał skrzydełkami i już po chwili unosił się nad ziemią. Nie wiedząc, gdzie powinien się udać, zaczął lecieć przed siebie. Z oddali wyglądał niczym niewielka, lecąca płomienna kulka. Było mu zimno, wiatr nieustannie niemiłosiernie smagał go swym lodowatym powiewem. Enthir leciał tak przez jakiś czas nieustannie obserwując ten sam las, gdy nagle dostrzegł coś dziwnego. Pośrodku lasu stały olbrzymie sanie. Obok nich jakiś tajemniczy jegomość próbował je pchnąć. Jego próby przerwała druga osoba, która podeszła do niego i zaczęła z nim rozmawiać. Imp stał stanowczo za daleko, aby usłyszeć rozmowę. Nie mógł nawet określić ras tamtejszych osób. Chochlik nie mogąc powstrzymać swej ciekawości ruszył w kierunku sań, jednak nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się wataha wilków. Momentalnie diablika opanował strach. Ujrzawszy te przerażające zwierzęta wleciał na najbliższe drzewo i postanowił poczekać, aż zrobi się bezpieczniej. Siedząc tam z przejęciem obserwował dalszy przebieg wydarzeń.
Krzyk jednego z miejscowych było słychać w całej wsi. Ów człowiek po ciężkim dniu pracy udał się do własnej spiżarni, w celu spożycia zasłużonej kolacji. Jednakże uchyliwszy drzwi pomieszczenia doznał prawdziwego szoku. To tu, to tam leżały kawałki potłuczonych słoików po konfiturach. Na podłodze walały poszarpane kosze, a właściwie pozostałe z nich strzępki wikliny. Niemalże całe jedzenie zniknęło, w spiżarni pozostały jedynie niezdatne do spożycia resztki. Gdy pechowy właściciel krzyczał wniebogłosy i ze złości wyrywał sobie z głowy resztki włosów, Enthir zaglądał przez okno jego chatki i chichotał. Żarłoczny imp uwielbiał owoce i wykonane z nich przetwory, a widok człowieka w takim stanie stanowił dodatkową atrakcję. Biedak przez wybryki Enthira poniósł ogromną stratę, lecz mały diablik nie zdawał sobie z tego sprawy. Przecież to tylko niewinny dowcip, prawda? Co jest złego w zjedzeniu czyiś owoców, przecież rosną na drzewach gdzie popadnie! A konfitury? Bez problemu można zrobić nowe, wszyscy to potrafią. Enthir uwielbiał płatać figle niewinnym ludziom. Skonsumowanie całej zawartości czyjeś spiżarni było już trzecim wybrykiem diablika w tej wsi. To miejsce niezwykle mu się podobało. Tutejsi sprawiali wrażenie osób wiodących beztroskie i sielankowe życie, toteż na psoty chochlika reagowali znacznie śmieszniej niż jego pozostałe ofiary. A przynajmniej takie wrażenie odnosił żartowniś.
Gdy zbliżał się wieczór i Enthir udał się w głąb lasu, aby móc spokojnie odpocząć coś przykuło jego uwagę. W oknie jednej z chat zamigotało jaskrawe, zielonkawe światło. Błysk trwał dosłownie chwileczkę, po czym zgasł... i po chwili znowu się pojawił! Zaciekawiony diablik błyskawicznie udał się w kierunku tajemniczego źródła światła. Zajrzał przez okno gospodarstwa i ujrzał ludzkiego czarodzieja siedzącego na krześle. Mag dzierżył w swych dłoniach kartkę papieru i czytał na głos znajdujące się na niej zapiski. Na podłodze chatki namalowany został dziwaczny znak, który co jakiś czas mienił się zielonkawym światłem, lecz poza tym nic się nie działo. Po jakimś czasie znudzony wieśniak westchnął, odłożył pergamin i wyszedł do drugiego pomieszczenia. W tym czasie imp wskoczył do chaty przez uchylone okno. Enthir przyjrzał się bliżej namalowanej na podłodze figurze. Arcydziełem sztuki nie była, ale i tak narysowanie czegoś takiego zapewne stanowiło niemałe wyzwanie. Rysunek składający się ze skomplikowanych wzorów pokrywał niemalże całą posadzkę. W centralnej części znajdowały się najbardziej zawiłe kształty. Diablik po obejrzeniu malowidła sięgnął po leżące obok notatki. Umiał jako tako czytać, lecz tekst był napisany dość zawiłym językiem. Ponadto autor nie pisał najładniej, przez co Enthir niczego nie rozumiał. Po którejś z kolei nieudanej próbie rozszyfrowania tekstu diablik podarł papier na kawałki.
"Chcę światła. Jak ten człowiek je zrobił? Tak pięknie wyglądały!"
Nagle tuż obok Enthira przeleciała drewniana chochla. Diablik obejrzał się za siebie i spostrzegł przestraszonego nie na żarty właściciela posesji.
- Olaboga! Przyzwałem czarta! Najprawdziwszego czarta!
Imp przestraszył się nie miej niż ów człowiek. Czarodziej od siedmiu boleści. Nie dość, że musiał odczytywać zaklęcia, to jeszcze nie odnosił zbyt wielkich sukcesów w czarowaniu. Jakby tego było mało, wziął Enthira za diabła. Imp w przerażeniu skierował się w stronę okna, gdy czarodziej krzyknął coś w niezrozumiałym języku. Znak na podłodze ponownie zamigotał jaskrawym, wręcz oślepiającym światłem. Stojący na środku pomieszczenia chochlik oniemiał z wrażenia, jednak po chwili poczuł się bardzo słabo. Wkrótce stracił przytomność.
Ocknął się jakiś czas później. Obudził go lodowaty powiew wiatru. Enthir delikatnie uchylił powieki i wstał.
"Gdzie... gdzie jestem?"
Diablik rozejrzał się. Ściany, sufit, czarodziej, wszystko, co go otaczało zniknęło. Imp spostrzegł jedynie śnieg i drzewa.
"Ten człowiek mnie tu przeniósł?"
Rzeczywiście. Tamtejszy początkujący czarownik chcąc pozbyć się Enthira postanowił przeteleportować go jak najdalej od wioski. Tamtejsi ludzie i tak nie pochwalali jego sztuczek, które zazwyczaj miały katastrofalne skutki. Jak zareagowaliby na wieść, że ich przygłupi mag omyłkowo sprowadził im diabła? Podczas teleportacji zapragnął jedynie, aby chochlik przeniósł się jak najdalej. Ten wylądował... no właśnie, gdzie? W wiosce był środek lata, tymczasem tutaj wszystko przykrywał biały puch. Enthir nie lubił śniegu. Był zimny, mokry i miał najpaskudniejszy dla diablika kolor - biały! Pokrywa śnieżna sięgała niewielkiemu chochlikowi do szyi, toteż ten w celu podróży musiał lecieć. Enthir zatrzepotał skrzydełkami i już po chwili unosił się nad ziemią. Nie wiedząc, gdzie powinien się udać, zaczął lecieć przed siebie. Z oddali wyglądał niczym niewielka, lecąca płomienna kulka. Było mu zimno, wiatr nieustannie niemiłosiernie smagał go swym lodowatym powiewem. Enthir leciał tak przez jakiś czas nieustannie obserwując ten sam las, gdy nagle dostrzegł coś dziwnego. Pośrodku lasu stały olbrzymie sanie. Obok nich jakiś tajemniczy jegomość próbował je pchnąć. Jego próby przerwała druga osoba, która podeszła do niego i zaczęła z nim rozmawiać. Imp stał stanowczo za daleko, aby usłyszeć rozmowę. Nie mógł nawet określić ras tamtejszych osób. Chochlik nie mogąc powstrzymać swej ciekawości ruszył w kierunku sań, jednak nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się wataha wilków. Momentalnie diablika opanował strach. Ujrzawszy te przerażające zwierzęta wleciał na najbliższe drzewo i postanowił poczekać, aż zrobi się bezpieczniej. Siedząc tam z przejęciem obserwował dalszy przebieg wydarzeń.
Nigdy nie przepadała za braniem zlecenia od gildii. Niezależnie, czy byli to zabójcy, złodzieje czy uliczne kurtyzany. Zawsze, ale to zawsze to się nie kończyło dobrze. Albo zlecenie nie było nic warte i zapłata mogła wystarczyć co najwyżej na kubek pomyj, albo na tyle trudne, że musiała je sobie odpuścić, bo szybciej by ją złapali niż by je wykonała. Więc tak czy siak nic z tego nie miała... Ale czasem musiała się do tych ludzi uśmiechnąć... Czasem sakiewka i brzuch były zbyt puste by martwić się lichą zapłatą, albo trudnością zadania... I tak było tym razem. A jednak zlecenie było zgoła inne. Zamiast wkraść się w środku nocy, gdy wszyscy śpią miała ukraść cenny przedmiot w czasie hucznego balu. Ona i bal... Kpina! Ani nie potrafiła tańczyć, ani też nie znała się na dworskiej etykiecie. Szybciej zrobi z siebie pośmiewisko i ją wyrzucą niż wykona to zlecenie. No ale jak mus to mus...
Tym razem nie miała na sobie ani stroju wykorzystywanego w pracy, ani też tego co uwielbiała najbardziej - czyli koszuli i spodni. Niee... Dostała skórzane trzewiczki i prostą, jedwabną suknię z głębokim dekoltem. Miała dziwne wrażenie, ze tylko dlatego by jej zleceniodawcy mieli na co się gapić. Faceci... Przynajmniej zadbali o pozory jej wizyty, miała oficjalne zaproszenie, nawet własny powóz... Chętnie by go oskubała z kilku złoceń, gdyby nie ostatni szczegół. "Hrabia Brynn", przynajmniej oficjalnie - a tak naprawdę jej obstawa, która ma dopilnować dotrzymania umowy. Miał pewnie ze trzy i pół sążnia wzrostu, łapy jak kolumny, przynajmniej twarz była znośna i nie przypominała wioskowego przygłupa.Jego spojrzenie zdradzało piekielną inteligencję. Gdyby próbowała coś kombinować szybko by tego pożałowała. Nawet się do niej nie odzywał w czasie podróży... Dopiero gdy powóz się zatrzymał uśmiechnął się do niej.
- Zapraszam na bal, moja droga. - Wysiadł pierwszy i podał dłoń, by mogła się na nim wesprzeć wysiadając. Ruszyła w stronę drzwi, prowadzona pod ramię. Tam na chwilę musieli przystanąć, by dopełnić formalności.
- Hrabia Brynn, a to panienka Solair. - Ukłoniła się nieznacznie, gdy jej została przedstawiona tymczasowym mianem. Strażnik zawiesił na nich na chwilę oko i odhaczył coś na papirusie.
- Jesteście ostatni. Panicz na pewno się ucieszy z waszego przybycia. - Otwarto im drzwi, za którymi czekał młody chłopak. Ich przewodnik po domu, którego zadaniem było skierowanie ich do głównej sali. Tam przywitała ich cała masa świec, stoły zajmujące miejsce pod każdą ścianą uginające się wręcz od jedzenia. Na środku sali tancerze poruszali się jak trybiki w zegarku, wszyscy zdawać by się mogło poruszający się jak jedno ciało. Dopiero po chwili dojrzała orkiestrę, gdzieś w głębi sali, jednak nie potrafiła określić instrumentów z jakich korzystali. Przez następne kilkanaście minut musiała przeżyć kolejne przywitania, ukłony, komplementy i spojrzenia, które zatrzymywały się nie tam gdzie powinny zdecydowanie zbyt długo. Po tym na chwilę dano jej spokój. Mogła zjeść, napić się wina na spokojnie... Choć z umiarem, musiała w końcu zachować trzeźwość umysłu. Kolejne godziny dłużyły się niemiłosiernie... Jej "ochroniarz" na jakiś czas zniknął, musiała się więc użerać ze szlachtą, która mniej lub bardziej zuchwale, w zależności od stopnia upicia, oferowała jej niedwuznaczne propozycje. W końcu jaśnie hrabia raczył się zjawić i w jego towarzystwie opuściła główną salę. Pod pretekstem znalezienia jakiegoś zacisznego miejsca, gdzie mogliby pobyć sami. I tym razem pomógł im chłopiec na posyłki - jak widać właściciel był przygotowany na taką ewentualność i zawczasu zapewnił kilka wolnych sypialni. Gdy od pokoju zamknęły się za nimi, kotołaczka zręcznymi ruchami podwinęła suknię i związała podaną przez Brynna taśmą. Wciąż pozostawała na tyle długa by ukryć to i owo, ale na tyle krótka by nie krępować ruchów. Wzięła również od niego kawałek szmatki, który wsadziła sobie w zęby.
- Pamiętasz gdzie masz iść? Mieliśmy trochę szczęścia i pokój, którego szukamy jest po tej samej stronie co i my. - Mężczyzna nie przypominał ani trochę tego nonszalanckiego hrabiego, którego udawał jeszcze kilka minut temu w towarzystwie. Raczej kogoś kto nie pierwszy raz robi taką akcję i nie przyjmuje do wiadomości porażki... Dziewczyna skinęła mu tylko głową i otworzyła okno. Już po chwili poruszała się po ścianie niczym zielony, futrzasty pająk wbijając się w nierówności pazurami. Po chwili dotarła do właściwego okna, przez chwilę nasłuchiwała, czy nikt nie porusza się w budynku, po czym najciszej jak umiała wybiła szybę, dłonią owiniętą w szmatę, którą wyjęła z ust. Nie miała dużo czasu, ktoś mógł usłyszeć hałas i zaraz przybiegnie sprawdzić co się dzieje. Zapewne razem ze strażnikiem...
Otworzyła okiennicę i ostrożnie wskoczyła do pokoju. Był to niewielki gabinet w zasadzie niewiele różniący się od innych temu podobnych. Biurko, krzesło, kilka półek z książkami, kanapa i parę świeczników. Ona jednak nie potrzebowała światła, szybko więc zaczęła przeglądać pokój, żadna jednak szuflada nie skrywała tego po co tu przyszła. Zaczęła więc szukać mniej widocznych schowków. W końcu znalazła. To było tak banalne, że aż głupie. Prychnęła z lekceważeniem, patrząc na wydrążoną książkę. W środku spoczywał naszyjnik, dziewięć kamieni szlachetnych, każdy w innej barwie, mieniło się w blasku padającym z okna. Już miała się skierować z powrotem na zewnątrz, gdy światło przesłonił jakiś cień.
- Widzę, że podoba ci się moja własność. - Nieznajomy okazał się być właścicielem posesji. Kotołaczka nie potrafiła zrozumieć skąd on się tam nagle wziął. Przecież nie mógł też wejść oknem, ani drzwiami. Usłyszałaby...
- Pewnie zastanawiasz się jak się tu znalazłem? Magia moja droga, magia. W zasadzie byłem tu cały czas. Twój przyjaciel jest już zatrzymany. Można powiedzieć, że masz szczęście, bo tylko o niego mi chodziło. Ty jesteś tylko pionkiem... Ale próbowałaś mnie okraść, nie mogę ci więc tego puścić płazem. Co powiesz na małą wycieczkę? - Po tych słowach machnął ręką i naszyjnik razem z książką poszybował w jego stronę. Równocześnie świat wokół niej rozjarzył się błękitnym światłem, a potem zniknął...
Było ciemno... Ale to jedyne co się nie zmieniło. Bo było też zimno. I wiało. Bardzo, bardzo mocno wiało z dodatkiem śniegu. Byłaby to może urocza pogoda, gdyby nie to, że była w cienkiej sukni i leciała. A w zasadzie spadała... "Czyli umrę od upadku. Pięknie! Po prostu psiakrew pięknie..." - nie wiedziała jak daleko jeszcze ma do ziemi. Wszędzie była tylko biel. W końcu, mrużąc oczy dostrzegła coś ciemniejszego w czego stronę leciała. Przypominało... Wóz. Sicissa zaczęła się drzeć, co bardziej przypominało kocie wycie niż ludzki krzyk.
W dole, choć wiatr mocno zagłuszał dziewczynę wilki ją usłyszały. Młode wilczki nie wytrzymały podniecone zdobyczą i gdy dotarło do nich płaczliwe miauczenie, zareagowały jak na sygnał do ataku. Jeden z samców nawet nie przejmował się ostrożnością tylko w pełnym biegu ruszył w stronę ofiar. Ale tego co się stało kompletnie się nie spodziewał, a jeszcze mniej spodziewała się kotołaczka...
Zdążyła tylko dostrzec trójkę postaci przy wozie, po czym zaryła głową w śnieg. Na jej szczęście było go na tyle dużo, a ona nie spadała pionowo, dzięki czemu jakimś cudem przeżyła spotkanie z ziemią. Ale za to utknęła do pasa w zaspie, z przepięknie wystawionymi pośladkami, oraz suknią wciąż podwiniętą po rabunku w rezydencji. Rudy ogon przez chwilę machał się nieznacznie, by po chwili zniknąć pod brązowym cielskiem wilczura.
Szczeniak nie zdążył wyhamować gdy przed jego pyskiem spadło coś zielonego. W jego oczach odbiło się niemałe zdziwienie, gdy zatrzymał się nagle, obejmując biodra kotołaczki przednimi łapami. Z pomiędzy jego tylnych łap wystawał rudy ogon, a zaspa śniegu, która kryła resztę nowego gościa, wydawała zduszone odgłosy wyrażające niezadowolenie...
Tym razem nie miała na sobie ani stroju wykorzystywanego w pracy, ani też tego co uwielbiała najbardziej - czyli koszuli i spodni. Niee... Dostała skórzane trzewiczki i prostą, jedwabną suknię z głębokim dekoltem. Miała dziwne wrażenie, ze tylko dlatego by jej zleceniodawcy mieli na co się gapić. Faceci... Przynajmniej zadbali o pozory jej wizyty, miała oficjalne zaproszenie, nawet własny powóz... Chętnie by go oskubała z kilku złoceń, gdyby nie ostatni szczegół. "Hrabia Brynn", przynajmniej oficjalnie - a tak naprawdę jej obstawa, która ma dopilnować dotrzymania umowy. Miał pewnie ze trzy i pół sążnia wzrostu, łapy jak kolumny, przynajmniej twarz była znośna i nie przypominała wioskowego przygłupa.Jego spojrzenie zdradzało piekielną inteligencję. Gdyby próbowała coś kombinować szybko by tego pożałowała. Nawet się do niej nie odzywał w czasie podróży... Dopiero gdy powóz się zatrzymał uśmiechnął się do niej.
- Zapraszam na bal, moja droga. - Wysiadł pierwszy i podał dłoń, by mogła się na nim wesprzeć wysiadając. Ruszyła w stronę drzwi, prowadzona pod ramię. Tam na chwilę musieli przystanąć, by dopełnić formalności.
- Hrabia Brynn, a to panienka Solair. - Ukłoniła się nieznacznie, gdy jej została przedstawiona tymczasowym mianem. Strażnik zawiesił na nich na chwilę oko i odhaczył coś na papirusie.
- Jesteście ostatni. Panicz na pewno się ucieszy z waszego przybycia. - Otwarto im drzwi, za którymi czekał młody chłopak. Ich przewodnik po domu, którego zadaniem było skierowanie ich do głównej sali. Tam przywitała ich cała masa świec, stoły zajmujące miejsce pod każdą ścianą uginające się wręcz od jedzenia. Na środku sali tancerze poruszali się jak trybiki w zegarku, wszyscy zdawać by się mogło poruszający się jak jedno ciało. Dopiero po chwili dojrzała orkiestrę, gdzieś w głębi sali, jednak nie potrafiła określić instrumentów z jakich korzystali. Przez następne kilkanaście minut musiała przeżyć kolejne przywitania, ukłony, komplementy i spojrzenia, które zatrzymywały się nie tam gdzie powinny zdecydowanie zbyt długo. Po tym na chwilę dano jej spokój. Mogła zjeść, napić się wina na spokojnie... Choć z umiarem, musiała w końcu zachować trzeźwość umysłu. Kolejne godziny dłużyły się niemiłosiernie... Jej "ochroniarz" na jakiś czas zniknął, musiała się więc użerać ze szlachtą, która mniej lub bardziej zuchwale, w zależności od stopnia upicia, oferowała jej niedwuznaczne propozycje. W końcu jaśnie hrabia raczył się zjawić i w jego towarzystwie opuściła główną salę. Pod pretekstem znalezienia jakiegoś zacisznego miejsca, gdzie mogliby pobyć sami. I tym razem pomógł im chłopiec na posyłki - jak widać właściciel był przygotowany na taką ewentualność i zawczasu zapewnił kilka wolnych sypialni. Gdy od pokoju zamknęły się za nimi, kotołaczka zręcznymi ruchami podwinęła suknię i związała podaną przez Brynna taśmą. Wciąż pozostawała na tyle długa by ukryć to i owo, ale na tyle krótka by nie krępować ruchów. Wzięła również od niego kawałek szmatki, który wsadziła sobie w zęby.
- Pamiętasz gdzie masz iść? Mieliśmy trochę szczęścia i pokój, którego szukamy jest po tej samej stronie co i my. - Mężczyzna nie przypominał ani trochę tego nonszalanckiego hrabiego, którego udawał jeszcze kilka minut temu w towarzystwie. Raczej kogoś kto nie pierwszy raz robi taką akcję i nie przyjmuje do wiadomości porażki... Dziewczyna skinęła mu tylko głową i otworzyła okno. Już po chwili poruszała się po ścianie niczym zielony, futrzasty pająk wbijając się w nierówności pazurami. Po chwili dotarła do właściwego okna, przez chwilę nasłuchiwała, czy nikt nie porusza się w budynku, po czym najciszej jak umiała wybiła szybę, dłonią owiniętą w szmatę, którą wyjęła z ust. Nie miała dużo czasu, ktoś mógł usłyszeć hałas i zaraz przybiegnie sprawdzić co się dzieje. Zapewne razem ze strażnikiem...
Otworzyła okiennicę i ostrożnie wskoczyła do pokoju. Był to niewielki gabinet w zasadzie niewiele różniący się od innych temu podobnych. Biurko, krzesło, kilka półek z książkami, kanapa i parę świeczników. Ona jednak nie potrzebowała światła, szybko więc zaczęła przeglądać pokój, żadna jednak szuflada nie skrywała tego po co tu przyszła. Zaczęła więc szukać mniej widocznych schowków. W końcu znalazła. To było tak banalne, że aż głupie. Prychnęła z lekceważeniem, patrząc na wydrążoną książkę. W środku spoczywał naszyjnik, dziewięć kamieni szlachetnych, każdy w innej barwie, mieniło się w blasku padającym z okna. Już miała się skierować z powrotem na zewnątrz, gdy światło przesłonił jakiś cień.
- Widzę, że podoba ci się moja własność. - Nieznajomy okazał się być właścicielem posesji. Kotołaczka nie potrafiła zrozumieć skąd on się tam nagle wziął. Przecież nie mógł też wejść oknem, ani drzwiami. Usłyszałaby...
- Pewnie zastanawiasz się jak się tu znalazłem? Magia moja droga, magia. W zasadzie byłem tu cały czas. Twój przyjaciel jest już zatrzymany. Można powiedzieć, że masz szczęście, bo tylko o niego mi chodziło. Ty jesteś tylko pionkiem... Ale próbowałaś mnie okraść, nie mogę ci więc tego puścić płazem. Co powiesz na małą wycieczkę? - Po tych słowach machnął ręką i naszyjnik razem z książką poszybował w jego stronę. Równocześnie świat wokół niej rozjarzył się błękitnym światłem, a potem zniknął...
Było ciemno... Ale to jedyne co się nie zmieniło. Bo było też zimno. I wiało. Bardzo, bardzo mocno wiało z dodatkiem śniegu. Byłaby to może urocza pogoda, gdyby nie to, że była w cienkiej sukni i leciała. A w zasadzie spadała... "Czyli umrę od upadku. Pięknie! Po prostu psiakrew pięknie..." - nie wiedziała jak daleko jeszcze ma do ziemi. Wszędzie była tylko biel. W końcu, mrużąc oczy dostrzegła coś ciemniejszego w czego stronę leciała. Przypominało... Wóz. Sicissa zaczęła się drzeć, co bardziej przypominało kocie wycie niż ludzki krzyk.
W dole, choć wiatr mocno zagłuszał dziewczynę wilki ją usłyszały. Młode wilczki nie wytrzymały podniecone zdobyczą i gdy dotarło do nich płaczliwe miauczenie, zareagowały jak na sygnał do ataku. Jeden z samców nawet nie przejmował się ostrożnością tylko w pełnym biegu ruszył w stronę ofiar. Ale tego co się stało kompletnie się nie spodziewał, a jeszcze mniej spodziewała się kotołaczka...
Zdążyła tylko dostrzec trójkę postaci przy wozie, po czym zaryła głową w śnieg. Na jej szczęście było go na tyle dużo, a ona nie spadała pionowo, dzięki czemu jakimś cudem przeżyła spotkanie z ziemią. Ale za to utknęła do pasa w zaspie, z przepięknie wystawionymi pośladkami, oraz suknią wciąż podwiniętą po rabunku w rezydencji. Rudy ogon przez chwilę machał się nieznacznie, by po chwili zniknąć pod brązowym cielskiem wilczura.
Szczeniak nie zdążył wyhamować gdy przed jego pyskiem spadło coś zielonego. W jego oczach odbiło się niemałe zdziwienie, gdy zatrzymał się nagle, obejmując biodra kotołaczki przednimi łapami. Z pomiędzy jego tylnych łap wystawał rudy ogon, a zaspa śniegu, która kryła resztę nowego gościa, wydawała zduszone odgłosy wyrażające niezadowolenie...
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 409
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
Esmeralda wędrowała przez ciemny, mroczny las. Kto wie, jakie okropności i stwory z piekła rodem go zamieszkiwały, jednakże przemienionej to było nie straszne, sama była poniekąd potworem. Od czasu do czasu kłóciła się z Irą. Nienawidziła jej, jednak mimo to cieszyła się, że w tym obcym świecie nie jest całkiem samotna. Po drodze trafiła na ludzką osadę, chciała przejść normalnie, ale oczywiście ludzie wzięli ja za upadłego anioła. Wkurzona przyrzekła sobie, że kiedyś po prostu obleje te skrzydła białą farbą. Dodatkowo wkurzał ją śmiech demonicy, nabijającej się z tej sytuacji. Jakoś przeżyła, w końcu potrafiła latać, więc szybko uciekła. Jakąś część drogi przebyła w powietrzu, potem zaś przerzuciła się na nogi, z tego względu, że kiedyś, wiele, wiele lat temu była jedynie zwyczajną ludzką dziewczyną co nie znała magii i tych wszystkich niezwykłych rzeczy. Gdy opuściła puszczę, jej oczom ukazało się potężne, budzące grozę zamczysko. Podbiegła tam natychmiast i zastukała ozdobną kołatką do wielkich wrót. Otworzył jej mężczyzna, stary, z długa brodą. Przyjrzał jej się, z niesmakiem spoglądając na to, co już nie miało prawa nazywać się ubraniem. Es uśmiechnęła się krzywo, natomiast mieszkaniec tej posiadłości przyjrzał się temu, co widniało na plecach przemienionej. Uśmiechnął się tajemniczo i wpuścił do środka. Czarnowłosa chciała się dowiedzieć wszystkiego o tym świecie, już trochę wiedziała, ale starzec nie wypowiadał ani jednego słowa, za to szybko dało się wychwycić, iż para się magią. Gdy dziewczyna się trochę rozgościła, przyniósł jej normalne ubranie, śliczną suknię. Esme nawet nie chciała na to patrzeć i żądała spodni oraz prostej bluzki. Czarodziej długo kręcił głową, ale ostatecznie się zgodził i z niesmakiem patrzył na kobietę ubrana w taki sposób. Ira, dotychczas milcząca, ukazywała się pradawnemu i usiłowała go nastraszyć, zirytować lub wywołać jakiekolwiek inne negatywne emocję. Wszystko kończyło się tym, iż mężczyzna pozostawał niewzruszoną oazą spokoju. Zaczynało to nudzić obie, demoniczne dusze egzystujące w jednym ciele.
Po kilku dniach pobytu Esmeraldy w zamczysku, czarodziej odezwał się po raz pierwszy, spytał, czy nie chce wrócić do siebie. Można było zaobserwować jakiś błysk, iskierkę nadziei w błękitnych oczach dziewczyny. Energicznie pokiwała głową, ponieważ nie mogła wydać z siebie głosu z tego wszystkiego. Mag jednak nie podzielał jej entuzjazmu i starał się ją uspokoić. Ostrzegał, że może wylądować w miejscu całkowicie niespodziewanym. Nagle tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, zmusił swojego gościa do ubrania cieplejszych ubrań. Es i Ira prowadziły ostrą, telepatyczną dyskusję i nawet nie zauważyły, jak starzec wypowiada zaklęcie, a wokół nich wszystko się zmienia. Grunt pod nogami znikł, zrobiło się chłodno a na dodatek jakoś tak ciemno.
- O-o… - Przemieniona zaczęła spadać, przez chwilę nie mogła zapanować nad skrzydłami i miotała się w powietrzu, na szczęście nic się nie stało, w porę odzyskała kontrolę.
- Byłaby z nas, a raczej z ciebie, krwawa miazga – zachichotała demonica.
- Ta… Spójrz! Au… Ej, czy to nie… śnieg? – Przemieniona leciała, coraz bardziej wiało, na jej skrzydłach zatrzymywały się śnieżynki o niezwykłych wzorach, każdy się różnił. Niemożliwym zadaniem było znalezienie dwóch takich samych. Esme cieszyła się jak dziecko, dawno nie widziała śniegu, kojarzył jej się z miłymi wieczorami przy kominku, jeśli oczywiście nie trzeba było z kimś walczyć czy też ratować świat.
- Tu jest jakoś inaczej, spójrz, tam w oddali coś… lub ktoś, jest. Leć to sprawdzić jestem ciekawa ich emocji! – powiedziała Ira iście rozkazującym tonem, choć wiedziała że nie jest on wcale konieczny, przemieniona i tak by tam poleciała z własnej ciekawości.
- Trochę zimno się robi… - Spojrzała na swe skrzydła, które powoli stawały się coraz bielsze od śniegu – Czas się rozruszać! – Runęła w dół i leciała najszybciej jak to możliwe by choć trochę się rozgrzać.
Podczas tego Es wpadła do oka śnieżynka, wytrącona z równowagi zaryła w śnieg, zirytowana szybko wstała. Miała nadzieję, że nikt tego nie widział. Szybko rozejrzała się wokół. Widząc wilki, naszykowała miecz, następnie zobaczyła wystający ze śniegu rudy ogon. "Co do… jakiś kot? Tutaj?!" – pomyślała. Stała tu jeszcze jakaś kobieta o zielonej skórze, mężczyzna z ogonem, na którym widniała kokardka, oraz starzec z saniami. Przemieniona przyłożyła dłoń do czoła myśląc, że wciąż trafia na jakieś dziwaczne grupy. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nie odnalazła tego kogoś, a co za tym idzie nie przekonała się czy jest to prawdą.
Jeden z wilków rzucił się w stronę czarnowłosej, zirytowało ją to, kilka machnięć mieczem i było po sprawie. Es kopnęła martwe ciało tego zwierzaka na bok. Wzbiła się lekko ponad ziemię i podleciała bliżej do całego towarzystwa.
- No witajcie, co tu się dzieję? – Nie myślała o tym by się przedstawiać czy być grzeczną, interesowało ją jedynie całe to zamieszanie. Po chwili jednak stwierdziła, że można by dodać to jak ma na imię.
- No i… Jestem Esmeralda, a tam za mną Ira… - Wskazała na coś w rodzaju cienia unoszącego się tuż za jej plecami. Widać w nim było dwa zielone punkty przypominające oczy.
Po kilku dniach pobytu Esmeraldy w zamczysku, czarodziej odezwał się po raz pierwszy, spytał, czy nie chce wrócić do siebie. Można było zaobserwować jakiś błysk, iskierkę nadziei w błękitnych oczach dziewczyny. Energicznie pokiwała głową, ponieważ nie mogła wydać z siebie głosu z tego wszystkiego. Mag jednak nie podzielał jej entuzjazmu i starał się ją uspokoić. Ostrzegał, że może wylądować w miejscu całkowicie niespodziewanym. Nagle tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, zmusił swojego gościa do ubrania cieplejszych ubrań. Es i Ira prowadziły ostrą, telepatyczną dyskusję i nawet nie zauważyły, jak starzec wypowiada zaklęcie, a wokół nich wszystko się zmienia. Grunt pod nogami znikł, zrobiło się chłodno a na dodatek jakoś tak ciemno.
- O-o… - Przemieniona zaczęła spadać, przez chwilę nie mogła zapanować nad skrzydłami i miotała się w powietrzu, na szczęście nic się nie stało, w porę odzyskała kontrolę.
- Byłaby z nas, a raczej z ciebie, krwawa miazga – zachichotała demonica.
- Ta… Spójrz! Au… Ej, czy to nie… śnieg? – Przemieniona leciała, coraz bardziej wiało, na jej skrzydłach zatrzymywały się śnieżynki o niezwykłych wzorach, każdy się różnił. Niemożliwym zadaniem było znalezienie dwóch takich samych. Esme cieszyła się jak dziecko, dawno nie widziała śniegu, kojarzył jej się z miłymi wieczorami przy kominku, jeśli oczywiście nie trzeba było z kimś walczyć czy też ratować świat.
- Tu jest jakoś inaczej, spójrz, tam w oddali coś… lub ktoś, jest. Leć to sprawdzić jestem ciekawa ich emocji! – powiedziała Ira iście rozkazującym tonem, choć wiedziała że nie jest on wcale konieczny, przemieniona i tak by tam poleciała z własnej ciekawości.
- Trochę zimno się robi… - Spojrzała na swe skrzydła, które powoli stawały się coraz bielsze od śniegu – Czas się rozruszać! – Runęła w dół i leciała najszybciej jak to możliwe by choć trochę się rozgrzać.
Podczas tego Es wpadła do oka śnieżynka, wytrącona z równowagi zaryła w śnieg, zirytowana szybko wstała. Miała nadzieję, że nikt tego nie widział. Szybko rozejrzała się wokół. Widząc wilki, naszykowała miecz, następnie zobaczyła wystający ze śniegu rudy ogon. "Co do… jakiś kot? Tutaj?!" – pomyślała. Stała tu jeszcze jakaś kobieta o zielonej skórze, mężczyzna z ogonem, na którym widniała kokardka, oraz starzec z saniami. Przemieniona przyłożyła dłoń do czoła myśląc, że wciąż trafia na jakieś dziwaczne grupy. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nie odnalazła tego kogoś, a co za tym idzie nie przekonała się czy jest to prawdą.
Jeden z wilków rzucił się w stronę czarnowłosej, zirytowało ją to, kilka machnięć mieczem i było po sprawie. Es kopnęła martwe ciało tego zwierzaka na bok. Wzbiła się lekko ponad ziemię i podleciała bliżej do całego towarzystwa.
- No witajcie, co tu się dzieję? – Nie myślała o tym by się przedstawiać czy być grzeczną, interesowało ją jedynie całe to zamieszanie. Po chwili jednak stwierdziła, że można by dodać to jak ma na imię.
- No i… Jestem Esmeralda, a tam za mną Ira… - Wskazała na coś w rodzaju cienia unoszącego się tuż za jej plecami. Widać w nim było dwa zielone punkty przypominające oczy.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Trudno powiedzieć by Frigg zrozumiała co się wokół dzieje. Z pewnością bardziej od niej zagubiony był starzec, bo driada posiadała niezwykły zmysł dostosowywania się do sytuacji i nadawania jej nowego biegu.
Trudo tez było określić, która z pojawiających się osób zaskoczyła ją najbardziej. Wszystko zaczęło się od charakterystycznego, kotowatego ryku i w żaden sposób nie spodziewała się mężczyzny… Nie, nie… Nie aby dziwił ją sam fakt, że ów gość posiadał uszy czy ogon. W końcu nie raz i nie dwa miała do czynienia ze zwinnymi mieszańcami w nieprawych interesach. Bardziej zastanawiała ją urocza kokardka przewiązana na samym końcu ruchliwego, czarnego ogona. Wyglądał jak prezent świąteczny w gęstwinie białego puchu. Przez głowę przeleciała jej myśl czy nie jest może pupilkiem siwobrodego, która szybko została przerwana kolejnym gościem…
Pochyliła się gwałtownie, gdy do jej uszu wpadły dźwięki kociego wycia. Rozejrzała się bardzo uważnie po okolicy, ale „koci śpiew” nie ustępował. Stawał się coraz wyraźniejszy, ale nikogo nie widziała. Dopiero patrząc na wilki zorientowała się skąd wydobywa się odrażająca melodia. Wszystko trwało dosłownie sekundy i na całe szczęście gwiazdka z nieba uderzyła wystarczająco daleko od driady. Śnieg wzbił się w górę szczypiąc sarnie oczy zielono-skórnej. Warknęła zirytowana, a gdy starła białą warstwę z twarzy, ujrzała godne podziwu krągłe pośladki, których momentalnie pozazdrościła sama Frigg. Aż przechyliła głowę uważnie przyglądając się okazałościom natury, gdy nagle obraz zmienił widok na bardziej dwuznaczny. Rudy ogon tylko nadał płomienności zaistniałej sytuacji. Z wielką chęcią wyśmiałaby narastający cyrk wokół, ale nie miała zamiaru zostać pożarta przez stado przerośniętych wilczurów.
Wskoczyła na sanie i od razu chwyciła za łaciate worki. Musiało się w nich coś znajdować skoro wilki zdołały wyczuć więcej niż tylko śnieg. Szarpnęła za jedną z lin, która wydawała się być prowizorycznie uwiązana, ale ani drgnęła. Siłowała się z nią krótką chwilę po czym chwyciła za kolejne sznury. Nic to jednak nie dawało. Wściekła dziewczyna objęła palcami brzegi towaru i próbowała rozłożyć, rozedrzeć, a nawet rozpruć zębami. Nic, nic, nic!
Pociągnęła mocno za lniany materiał, ale żadna siła nie zdołała pomóc drobnej istotce. Był to ruch tak gwałtowny, że sama zatańczyła na brzegu sań. Krótki krzyk „Uwaaa!” oraz wymachiwanie rękoma nie pozwoliło na utrzymanie równowagi i wówczas niewielka, futrzana kulka spadła na czarnowłosą.
Nie zwróciła na nią wcześniej uwagi, a teraz zatopiła się z nią w lodowatej bieli. Wstała na tyle zwinnie i szybko na ile mogła. Nowa uczestniczka mogła dostrzec srogi wzrok driady oraz jasne kłęby z ust walczące z mrozem. Nie odpowiedziała nic, rozejrzała się tylko wokół. Stado wilków było nieco rozbite. Jeden z rosłych samców zapolował z boku na czarno-ogoniastego, ale Frigg szybko zareagowała puszczając kolejną wiązkę magii w jego stronę. Skok atakującego był nieudany sekundowym paraliżem. Wilk zawył równie silnie, co leśna dziewczyna. Poczuła parzący płomień, który uderzył w całej linii ręki.
Usłyszała nikły głos starca. Jeszcze raz wspięła się na sanie. Staruszek z niebywałą łatwością rozwinął worki, zagłębiając dłoń do czarnej dziury. Dosłownie, bo nie odpuściła sobie ciekawości zajrzenia do środka. Brodaty wyjął kilka smakołyków, w postaci kosteczek. Frigg ujęła je w dłonie zastanawiając się, co ten niepoprawny staruch znowu wymyślił, ale…
Zapach smakołyków od razu zawirował w powietrzu budząc zainteresowanie wszystkich zwierząt wokół. Wilki zupełnie jakby ogłupiały. Podenerwowane i podniecone zapachem przekąski. Niestety woń zadziałała również na kocich sprzymierzeńców, co od razu zauważyła driada. Uszy każdego z nich wyprostowały się na baczność, a nozdrza delikatnie poruszały płatkami nosa. Szukały źródła pożywienia, nawet zatopione w po pośladki w śniegu.
Dziewczyna od razu machnęła ręką do starca by dał ich więcej. Część od razu podarowała w ręce skrzydlatej.
- Trzymaj je i nie rzucaj! – krzyknęła. – Bo od razu się wojna zacznie!
Starzec jeszcze na chwilę zaczepił ramię zielonej. Z worka wyjął szklaną kulę średnich rozmiarów. Zaniemówiła na jej widok, ponieważ kryła w sobie złotego zajączka. Wesoło kicał w wykreślonym torem koła pozostawiając po sobie również lśniący, złoty pył. Przypominał pozytywkę, tylko bez podstawki. Brakowało jedynie hipnotyzującej melodii, ale sam widok już zachwycał. Nie wiedzieć czemu czuła do czego służy podarunek, chociaż nie było czasu na wyjaśnienia. Wsunęła zajączka do sporej kieszeni i zeskoczyła, tym razem zgrabniej, z sań. Czuła na sobie wzrok każdego ze zwierząt, które czuwały i obserwowały każdy ruch. Była ostrożna i stosunkowo powolna. Każde gwałtowniejsze drgnięcie z pewnością wywołałyby chaos. Podobnie czuła się zarówno Esmeralda.
Frigg wskazała palcem w stronę kobiety w sukni, dając znak skrzydlatej by robiła mniej więcej to samo co ona. Zbliżyła się do uszatego mężczyzny, ale nie za blisko by zachować zdrowy dystans, czyli taki, który nie pozwoliłby mu się na nią rzucić. Wysunęła przed siebie rękę ze smakołykiem. Przechyliła słodycz nieco w lewo, a później w prawo… Widziała, jak oczy wędrują zgodnie z wyznaczonym kierunkiem. Musiała skupić uwagę wszystkich zwróconych w jej stronę i pokazać kto rządzi w stadzie. Driada próbowała wykorzystać wszelkie poznane wzmianki na temat tresury zwierząt i szczerze liczyła na to, że nic nie zepsuje jej planu.
Jedno z wilcząt podskoczyło do przodu wędrując od kąta do kąta, chcąc znowu skoczyć. Zwierzak stanął na łapach. Reszta również uległa rozkojarzeniu, ale głos Frigg był mocniejszy przy czym posiadała słodką władzę.
- Siad! – Nakazała otwartą ręką, ostro, po nauczycielsku i wilk o dziwo posłuchał. Kolejny ze stada próbował wyrwać się z szeregu, ale dziewczyna przecięła w poziomie powietrze. Zdenerwowane zwierzę pochyliło się w żalu, że nie może wykonać żadnego ruchu.
Wiatr wraz z rozkazem driady jakby się uspokoił. Teraz na ubraniach gościły jedynie sypkie płatki śniegu. Oddychała spokojnie i głęboko. Narastająca niecierpliwość w powietrzu powoli pogarszała sprawę, w końcu rzucą się jak na mięso!
- Kici… Kici… - wyszeptała w stronę kotowatego, pozwalając mu się zbliżyć. Gdy tylko jeden z wilków chciał podążyć za mężczyzną od razu poszczuła go groźbą przywołując do porządku. Z każdym krokiem panterołaka było widać zwiększającą się różnicę wzrostu. Był zdecydowanie wyższy od drobnego leśnego druha jakim była Frigg. Przyglądała się mu coraz uważniej. Patrzyła na uszy, ogon i mimikę twarzy. To właśnie te punkty zdradzały nadchodzące zamiary. Miał dość ostrą w rysach, z pewnością charakterystyczną, twarz. Pozwoliła mu się zbliżyć na długość ręki. Musiała przyznać, że był dumnym posiadaczem nawet ładnych oczu, a raczej gęsto ustawionych rzęsy nadających im wyrazistości.
Pochyliła się w jego stronę, ale wciąż wlepiał oczy w smakołyk. Pstryknęła palcami przed jego twarzą zbudzając go na chwilę.
- Słuchaj mnie… Dziwnie to zabrzmi, ale wypuszczę zająca. - Jego wzrok co jakiś czas przymusowo spoglądał na kosteczkę. Widać im bliżej był tym silniejszy zapach wydzielał smakołyk. Pstryknęła kolejny raz, chociaż palce odpadały jej z zimna. - Jak mnie posłuchasz to dostaniesz, jasne? Spójrz tutaj… - Wysunęła kulę z kieszeni, w której radośnie skakał złoty zajączek. – Trzeba wypuścić zajączka, złapać za uszy bądź szkity, za co tylko zechcesz, obładować słodyczami po czym wypuścić w siną w dal, a wszyscy będą bezpieczni… Jak to zrobimy dostaniesz garść takich kosteczek. Układ stoi?
Trudo tez było określić, która z pojawiających się osób zaskoczyła ją najbardziej. Wszystko zaczęło się od charakterystycznego, kotowatego ryku i w żaden sposób nie spodziewała się mężczyzny… Nie, nie… Nie aby dziwił ją sam fakt, że ów gość posiadał uszy czy ogon. W końcu nie raz i nie dwa miała do czynienia ze zwinnymi mieszańcami w nieprawych interesach. Bardziej zastanawiała ją urocza kokardka przewiązana na samym końcu ruchliwego, czarnego ogona. Wyglądał jak prezent świąteczny w gęstwinie białego puchu. Przez głowę przeleciała jej myśl czy nie jest może pupilkiem siwobrodego, która szybko została przerwana kolejnym gościem…
Pochyliła się gwałtownie, gdy do jej uszu wpadły dźwięki kociego wycia. Rozejrzała się bardzo uważnie po okolicy, ale „koci śpiew” nie ustępował. Stawał się coraz wyraźniejszy, ale nikogo nie widziała. Dopiero patrząc na wilki zorientowała się skąd wydobywa się odrażająca melodia. Wszystko trwało dosłownie sekundy i na całe szczęście gwiazdka z nieba uderzyła wystarczająco daleko od driady. Śnieg wzbił się w górę szczypiąc sarnie oczy zielono-skórnej. Warknęła zirytowana, a gdy starła białą warstwę z twarzy, ujrzała godne podziwu krągłe pośladki, których momentalnie pozazdrościła sama Frigg. Aż przechyliła głowę uważnie przyglądając się okazałościom natury, gdy nagle obraz zmienił widok na bardziej dwuznaczny. Rudy ogon tylko nadał płomienności zaistniałej sytuacji. Z wielką chęcią wyśmiałaby narastający cyrk wokół, ale nie miała zamiaru zostać pożarta przez stado przerośniętych wilczurów.
Wskoczyła na sanie i od razu chwyciła za łaciate worki. Musiało się w nich coś znajdować skoro wilki zdołały wyczuć więcej niż tylko śnieg. Szarpnęła za jedną z lin, która wydawała się być prowizorycznie uwiązana, ale ani drgnęła. Siłowała się z nią krótką chwilę po czym chwyciła za kolejne sznury. Nic to jednak nie dawało. Wściekła dziewczyna objęła palcami brzegi towaru i próbowała rozłożyć, rozedrzeć, a nawet rozpruć zębami. Nic, nic, nic!
Pociągnęła mocno za lniany materiał, ale żadna siła nie zdołała pomóc drobnej istotce. Był to ruch tak gwałtowny, że sama zatańczyła na brzegu sań. Krótki krzyk „Uwaaa!” oraz wymachiwanie rękoma nie pozwoliło na utrzymanie równowagi i wówczas niewielka, futrzana kulka spadła na czarnowłosą.
Nie zwróciła na nią wcześniej uwagi, a teraz zatopiła się z nią w lodowatej bieli. Wstała na tyle zwinnie i szybko na ile mogła. Nowa uczestniczka mogła dostrzec srogi wzrok driady oraz jasne kłęby z ust walczące z mrozem. Nie odpowiedziała nic, rozejrzała się tylko wokół. Stado wilków było nieco rozbite. Jeden z rosłych samców zapolował z boku na czarno-ogoniastego, ale Frigg szybko zareagowała puszczając kolejną wiązkę magii w jego stronę. Skok atakującego był nieudany sekundowym paraliżem. Wilk zawył równie silnie, co leśna dziewczyna. Poczuła parzący płomień, który uderzył w całej linii ręki.
Usłyszała nikły głos starca. Jeszcze raz wspięła się na sanie. Staruszek z niebywałą łatwością rozwinął worki, zagłębiając dłoń do czarnej dziury. Dosłownie, bo nie odpuściła sobie ciekawości zajrzenia do środka. Brodaty wyjął kilka smakołyków, w postaci kosteczek. Frigg ujęła je w dłonie zastanawiając się, co ten niepoprawny staruch znowu wymyślił, ale…
Zapach smakołyków od razu zawirował w powietrzu budząc zainteresowanie wszystkich zwierząt wokół. Wilki zupełnie jakby ogłupiały. Podenerwowane i podniecone zapachem przekąski. Niestety woń zadziałała również na kocich sprzymierzeńców, co od razu zauważyła driada. Uszy każdego z nich wyprostowały się na baczność, a nozdrza delikatnie poruszały płatkami nosa. Szukały źródła pożywienia, nawet zatopione w po pośladki w śniegu.
Dziewczyna od razu machnęła ręką do starca by dał ich więcej. Część od razu podarowała w ręce skrzydlatej.
- Trzymaj je i nie rzucaj! – krzyknęła. – Bo od razu się wojna zacznie!
Starzec jeszcze na chwilę zaczepił ramię zielonej. Z worka wyjął szklaną kulę średnich rozmiarów. Zaniemówiła na jej widok, ponieważ kryła w sobie złotego zajączka. Wesoło kicał w wykreślonym torem koła pozostawiając po sobie również lśniący, złoty pył. Przypominał pozytywkę, tylko bez podstawki. Brakowało jedynie hipnotyzującej melodii, ale sam widok już zachwycał. Nie wiedzieć czemu czuła do czego służy podarunek, chociaż nie było czasu na wyjaśnienia. Wsunęła zajączka do sporej kieszeni i zeskoczyła, tym razem zgrabniej, z sań. Czuła na sobie wzrok każdego ze zwierząt, które czuwały i obserwowały każdy ruch. Była ostrożna i stosunkowo powolna. Każde gwałtowniejsze drgnięcie z pewnością wywołałyby chaos. Podobnie czuła się zarówno Esmeralda.
Frigg wskazała palcem w stronę kobiety w sukni, dając znak skrzydlatej by robiła mniej więcej to samo co ona. Zbliżyła się do uszatego mężczyzny, ale nie za blisko by zachować zdrowy dystans, czyli taki, który nie pozwoliłby mu się na nią rzucić. Wysunęła przed siebie rękę ze smakołykiem. Przechyliła słodycz nieco w lewo, a później w prawo… Widziała, jak oczy wędrują zgodnie z wyznaczonym kierunkiem. Musiała skupić uwagę wszystkich zwróconych w jej stronę i pokazać kto rządzi w stadzie. Driada próbowała wykorzystać wszelkie poznane wzmianki na temat tresury zwierząt i szczerze liczyła na to, że nic nie zepsuje jej planu.
Jedno z wilcząt podskoczyło do przodu wędrując od kąta do kąta, chcąc znowu skoczyć. Zwierzak stanął na łapach. Reszta również uległa rozkojarzeniu, ale głos Frigg był mocniejszy przy czym posiadała słodką władzę.
- Siad! – Nakazała otwartą ręką, ostro, po nauczycielsku i wilk o dziwo posłuchał. Kolejny ze stada próbował wyrwać się z szeregu, ale dziewczyna przecięła w poziomie powietrze. Zdenerwowane zwierzę pochyliło się w żalu, że nie może wykonać żadnego ruchu.
Wiatr wraz z rozkazem driady jakby się uspokoił. Teraz na ubraniach gościły jedynie sypkie płatki śniegu. Oddychała spokojnie i głęboko. Narastająca niecierpliwość w powietrzu powoli pogarszała sprawę, w końcu rzucą się jak na mięso!
- Kici… Kici… - wyszeptała w stronę kotowatego, pozwalając mu się zbliżyć. Gdy tylko jeden z wilków chciał podążyć za mężczyzną od razu poszczuła go groźbą przywołując do porządku. Z każdym krokiem panterołaka było widać zwiększającą się różnicę wzrostu. Był zdecydowanie wyższy od drobnego leśnego druha jakim była Frigg. Przyglądała się mu coraz uważniej. Patrzyła na uszy, ogon i mimikę twarzy. To właśnie te punkty zdradzały nadchodzące zamiary. Miał dość ostrą w rysach, z pewnością charakterystyczną, twarz. Pozwoliła mu się zbliżyć na długość ręki. Musiała przyznać, że był dumnym posiadaczem nawet ładnych oczu, a raczej gęsto ustawionych rzęsy nadających im wyrazistości.
Pochyliła się w jego stronę, ale wciąż wlepiał oczy w smakołyk. Pstryknęła palcami przed jego twarzą zbudzając go na chwilę.
- Słuchaj mnie… Dziwnie to zabrzmi, ale wypuszczę zająca. - Jego wzrok co jakiś czas przymusowo spoglądał na kosteczkę. Widać im bliżej był tym silniejszy zapach wydzielał smakołyk. Pstryknęła kolejny raz, chociaż palce odpadały jej z zimna. - Jak mnie posłuchasz to dostaniesz, jasne? Spójrz tutaj… - Wysunęła kulę z kieszeni, w której radośnie skakał złoty zajączek. – Trzeba wypuścić zajączka, złapać za uszy bądź szkity, za co tylko zechcesz, obładować słodyczami po czym wypuścić w siną w dal, a wszyscy będą bezpieczni… Jak to zrobimy dostaniesz garść takich kosteczek. Układ stoi?
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
W żyłach panterołaka buzowała adrenalina, widać było, jak nie potrafi ustać w miejscu. Balansował ciężarem ciała, podskakując przy tym lekko w miejscu jak zawodowy bokser, jego ogon kiwał się na boki, a długie tasiemki kokardy powiewały na wietrze, pięknie komponując się z unoszącymi się w powietrzu płatkami śniegu. Yastre szczerzył zęby, ale razem z jego ruchami i wyrazem oczu sprawiał wrażenie raczej rozbawionego niż złego. Wilki tego tak nie odbierały - jak dla każdego dzikiego zwierzęcia tak i dla nich pokazywanie kłów było oznaką agresji, a w wykonaniu młodego, silnego samca, któremu testosteron wylewał się z uszu, był to sygnał, którego nie można było zignorować. Kilka wilczurów od razu zasadziło się na zmiennokształtnego, by najgorszego przeciwnika wykończyć w pierwszej kolejności. Wtedy jednak zdarzyło się wiele dziwnych rzeczy na raz. Najpierw dało się słyszeć przeraźliwy koci wrzask. Panterołak rozejrzał się wkoło, po czym gwałtownie zgiął się wpół, by spojrzeć pod sanie. Dopiero gdy wiatr zmienił kierunek i przywiał specyficzną woń kociego futra, Yastre wiedział, gdzie ma patrzeć. Podniósł wzrok, a na jego twarzy pojawił się przezabawny wyraz głębokiego zaskoczenia, uszy mu oklapły, szczęka opadła, a oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Patrzył jak cielę na postać, która spadła głową prosto w zaspę. Gdy tylko śnieg trochę opadł i dało się dostrzec, w jak niefortunnej sytuacji znalazła się ta latająca osóbka, Yastre z kłapnięciem zamknął usta i zmrużył lekko oczy, jakby nie dowierzał temu, co widzi. "Ogon!", ucieszył się w myślach. Ruda kita oznaczała kolejnego zmiennokształtnego, a to zaś znaczyło, że będzie miał fajowe towarzystwo! Zawsze to łatwiej dogadać się z kimś, kto nosi to samo brzemię, co ty... Po chwili jednak do panterołaka dotarło, że kita należy do samiczki, która przypadkiem wylądowała w wyjątkowo niedwuznacznej pozycji, eksponując to, czego chyba nie zamierzała... Ogon zdradził zmiennokształtnego, gdy uniósł się i zaczął kołysać na boki, wyrażając olbrzymie zainteresowanie tym, co widzi. Przez moment stał zupełnie zahipnotyzowany, po czym nagle się ocknął. Zerknął, czy od kogoś nie dostanie mu się w dziób za takie bezczelne patrzenie na pupę zmiennokształtnej (kobiety z jakiś niezrozumiałych dla niego powodów strasznie się o to obrażały!), całe szczęście jednak okazało się, że nie tylko on na moment stracił władzę nad sobą - jedna z postaci, które już wcześniej były przy saniach, gapiła się równie tępo co on. Zaraz jednak i ona odzyskała rezon i zainteresowała się zawartością sań. Panterołak został na ziemi sam... Ale i to nie na długo. Dopiero teraz zauważył jakąś kobietę ze skrzydłami. Znowu szczęka mu opadła.
- Łał! - ucieszył się i zaraz sięgnął do lotek, by przekonać się, czy są prawdziwe. Był tak podekscytowany tym, że widzi osobę ze skrzydłami - bo rzadko takie widywał - że zapomniał odpowiedzieć na jej powitanie. Nie zdążył jednak dotknąć skrzydeł czarnowłosej kobiety, gdy zaraz zastrzygł uszami i wyprostował się, wzrok obracając w stronę zaspy, gdzie wylądowała zmiennokształtna z rudym ogonem.
- Ej! - zawołał oburzony, widząc wilczura, który się do niej zabierał, a przynajmniej Yastre tak sobie zinterpretował ten obrazek. Zaraz rzucił się damie w opałach na ratunek. W głębokim śniegu trudno było mu wziąć rozbieg i odpowiednio wyskoczyć, dlatego jego cios nie był zbyt silny. Stojąc na ziemi kopnął wilczura w bark z taką siłą, że pewnie coś mu zgruchotał. Zwierzę zaskowyczało i puściło kobietę, a wtedy panterołak uderzył je z impetem w łeb. Raczej nie zabił wilczura, bo ten zdołał zrobić jeszcze kilka kroków, nim padł w śnieg, pewnie więc był otumaniony. Yastre to wystarczyło, teraz mógł skończyć ratować damę z zaspy. Niestety, o rycerskości i szarmanckim podejściu do kobiet zdarzyło mu się jedynie raz czy dwa razy usłyszeć, więc zamiast delikatnie pomóc jej wstać, panterołak złapał dziewczynę za nogę i jednym pociągnięciem wyciągnął ją z zaspy. Nie tak od razu puścił jej nogę, bo chociaż miał taki zamiar, coś przykuło jego uwagę. Konkretniej był to bardzo niezwykły zapach. Zmiennokształtny zaczął intensywnie węszyć, prawie się przy tym hiperwentylując, zaraz jednak namierzył źródło upojnej woni. Było to coś, co trzymała w rękach mała istotka siedząca na saniach. Yastre wodził za nią wzrokiem z trudem przełykając ślinę, bo czymkolwiek było to, co czuł, pachniało to bardzo smakowicie, a jedzenie było jego drugą w kolejności najukochańszą rzeczą na świecie zaraz po miłych dziewczynach. Dlatego wodził za kosteczkami w ręce driady nie tylko oczami, ale wręcz całym sobą, bo kręcił też głową, tułowiem i ogonem.
- Siad! - krzyknęła nagle kobieta. Nie, Yastre nie usiadł, chociaż niewiele brakowało, puścił jednak nogę kotowatej dziewczyny. "Ale byłby obciach!", przemknęło mu przez myśl, gdy wyobraził sobie siebie siedzącego między wilczurami. Z miejsca odgonił tę myśl, działo się wszak coś ważniejszego - posiadaczka łakoci właśnie go wołała. Zmiennokształtny zaczął się zbliżać, chociaż czynił to dość ostrożnie - nie chciał oberwać takim pociskiem jak wilki. Im był bliżej, tym wyraźniej czuł zapach słodyczy i coraz trudniej było mu się skupić na czymkolwiek innym. Momentalnie zrobił się głodny i już kombinował, jak tu przekonać dziewczynę do podzielenia się cukierkami, gdy ta pstryknęła mu palcami przed twarzą. Yastre zaraz odzyskał świadomość, a jego uszy w jednej chwili znalazły się na szczycie czaszki, oznajmiając pełną czujność właściciela. Panterołak słuchał planu driady, chociaż oczami biegał od kosteczek, do tej oblicza i do kuli z zajączkiem. Kobieta nie pozwalała mu jednak zbytnio się rozkojarzyć i zaraz przywoływała go do porządku, gdy za bardzo skupiał się na słodyczach.
- Stoi! - zakrzyknął radośnie, gdy usłyszał jaki był plan. Zaraz jednak zrobił zaskoczoną minę, jakby dopiero coś sobie uświadomił, gapił się przy tym intensywnie na driadę. - Ale ty jesteś malutka!
Jakby ta refleksja to było mało, Yastre jeszcze pochylił się, by mieć wzrok na wysokości oczu driady i wtedy oparł palec wskazujący na czubku jej głowy. Uśmiechał się jak głupi - dla niego "mała dziewczyna" była synonimem dla "słodka dziewczyna", a on miał do takich straszną słabość. Driada zdobyła więc władzę nad obiema częściami natury zmiennokształtnego, nad drzemiącym w nim zwierzakiem i mężczyzną jednocześnie. Mogła go sobie ustawiać jak chciała.
- Dawaj, dawaj! - zachęcił ją z entuzjazmem zmiennokształtny, klaszcząc przy tym cicho w dłonie. Stał na szeroko rozstawionych nogach i kiwał się na boki, jakby szykował się na złapanie bardzo szybkiej piłki, która może niekoniecznie wpaść mu od razu w ręce. Oczywiście nie było mowy o porażce, był wszak panterą, myśliwym, doskonałym łowcą, co tam dla niego taki mały zabawkowy zajączek. Złapie go, gdy tylko driada otworzy kulę!
- Łał! - ucieszył się i zaraz sięgnął do lotek, by przekonać się, czy są prawdziwe. Był tak podekscytowany tym, że widzi osobę ze skrzydłami - bo rzadko takie widywał - że zapomniał odpowiedzieć na jej powitanie. Nie zdążył jednak dotknąć skrzydeł czarnowłosej kobiety, gdy zaraz zastrzygł uszami i wyprostował się, wzrok obracając w stronę zaspy, gdzie wylądowała zmiennokształtna z rudym ogonem.
- Ej! - zawołał oburzony, widząc wilczura, który się do niej zabierał, a przynajmniej Yastre tak sobie zinterpretował ten obrazek. Zaraz rzucił się damie w opałach na ratunek. W głębokim śniegu trudno było mu wziąć rozbieg i odpowiednio wyskoczyć, dlatego jego cios nie był zbyt silny. Stojąc na ziemi kopnął wilczura w bark z taką siłą, że pewnie coś mu zgruchotał. Zwierzę zaskowyczało i puściło kobietę, a wtedy panterołak uderzył je z impetem w łeb. Raczej nie zabił wilczura, bo ten zdołał zrobić jeszcze kilka kroków, nim padł w śnieg, pewnie więc był otumaniony. Yastre to wystarczyło, teraz mógł skończyć ratować damę z zaspy. Niestety, o rycerskości i szarmanckim podejściu do kobiet zdarzyło mu się jedynie raz czy dwa razy usłyszeć, więc zamiast delikatnie pomóc jej wstać, panterołak złapał dziewczynę za nogę i jednym pociągnięciem wyciągnął ją z zaspy. Nie tak od razu puścił jej nogę, bo chociaż miał taki zamiar, coś przykuło jego uwagę. Konkretniej był to bardzo niezwykły zapach. Zmiennokształtny zaczął intensywnie węszyć, prawie się przy tym hiperwentylując, zaraz jednak namierzył źródło upojnej woni. Było to coś, co trzymała w rękach mała istotka siedząca na saniach. Yastre wodził za nią wzrokiem z trudem przełykając ślinę, bo czymkolwiek było to, co czuł, pachniało to bardzo smakowicie, a jedzenie było jego drugą w kolejności najukochańszą rzeczą na świecie zaraz po miłych dziewczynach. Dlatego wodził za kosteczkami w ręce driady nie tylko oczami, ale wręcz całym sobą, bo kręcił też głową, tułowiem i ogonem.
- Siad! - krzyknęła nagle kobieta. Nie, Yastre nie usiadł, chociaż niewiele brakowało, puścił jednak nogę kotowatej dziewczyny. "Ale byłby obciach!", przemknęło mu przez myśl, gdy wyobraził sobie siebie siedzącego między wilczurami. Z miejsca odgonił tę myśl, działo się wszak coś ważniejszego - posiadaczka łakoci właśnie go wołała. Zmiennokształtny zaczął się zbliżać, chociaż czynił to dość ostrożnie - nie chciał oberwać takim pociskiem jak wilki. Im był bliżej, tym wyraźniej czuł zapach słodyczy i coraz trudniej było mu się skupić na czymkolwiek innym. Momentalnie zrobił się głodny i już kombinował, jak tu przekonać dziewczynę do podzielenia się cukierkami, gdy ta pstryknęła mu palcami przed twarzą. Yastre zaraz odzyskał świadomość, a jego uszy w jednej chwili znalazły się na szczycie czaszki, oznajmiając pełną czujność właściciela. Panterołak słuchał planu driady, chociaż oczami biegał od kosteczek, do tej oblicza i do kuli z zajączkiem. Kobieta nie pozwalała mu jednak zbytnio się rozkojarzyć i zaraz przywoływała go do porządku, gdy za bardzo skupiał się na słodyczach.
- Stoi! - zakrzyknął radośnie, gdy usłyszał jaki był plan. Zaraz jednak zrobił zaskoczoną minę, jakby dopiero coś sobie uświadomił, gapił się przy tym intensywnie na driadę. - Ale ty jesteś malutka!
Jakby ta refleksja to było mało, Yastre jeszcze pochylił się, by mieć wzrok na wysokości oczu driady i wtedy oparł palec wskazujący na czubku jej głowy. Uśmiechał się jak głupi - dla niego "mała dziewczyna" była synonimem dla "słodka dziewczyna", a on miał do takich straszną słabość. Driada zdobyła więc władzę nad obiema częściami natury zmiennokształtnego, nad drzemiącym w nim zwierzakiem i mężczyzną jednocześnie. Mogła go sobie ustawiać jak chciała.
- Dawaj, dawaj! - zachęcił ją z entuzjazmem zmiennokształtny, klaszcząc przy tym cicho w dłonie. Stał na szeroko rozstawionych nogach i kiwał się na boki, jakby szykował się na złapanie bardzo szybkiej piłki, która może niekoniecznie wpaść mu od razu w ręce. Oczywiście nie było mowy o porażce, był wszak panterą, myśliwym, doskonałym łowcą, co tam dla niego taki mały zabawkowy zajączek. Złapie go, gdy tylko driada otworzy kulę!
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 409
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
Esmeralda wylądowała na śniegu i w tej chwili zauważyła dziwnego starszego jegomościa, na którego wcześniej nie zwróciła większej uwagi, może dlatego, że wyglądał najnormalniej z całej tej paczki. Przemieniona widząc driadę siłującą się z workami podeszła nieco niepewnie.
- Może pomóc? – Lecz nim otrzymała odpowiedź lub zdążyła zareagować owa osóbka spadła na nią i obie wylądowały w śniegu. Czarnowłosa odruchowo ułożyła skrzydła w taki sposób, by osłonić się przynajmniej po bokach. Z daleka to wyglądało jakby przytulała Frigg. Nie trwało to długo, naturianka jak najszybciej wstała. Nagle właściciel ogona z kokardką zdawał się chcieć chwycić niebieskooką za skrzydła. Dziewczyna nie była pewna, jak ma na to zareagować jednak zmiennokształtny zajął się teraz czymś innym.
W tym czasie dziadek wyjął coś z worka, dziewczyna, która jeszcze moment wcześniej spadła na Es teraz trzymała jakieś cukierki. Miały one najwyraźniej dziwny wpływ na zwierzęta.
- Naprawdę intrygujące – stwierdziła Ira. – Te przysmaki działają jakoś na tych kocich ludzi, kotoczłeki… homo kotus? Mniejsza o to… w każdym razie reagują na to, podobnie jak wilki.
- Mhm… homo kotus?! A cóż to za określenie? – zachichotała w myślach Es. – A właśnie, przydałoby się wyciągnąć właścicielkę rudego ogona… - Te przemyślenia przerwała jej Frigg wręczająca garstkę słodyczy. Przez chwile nie wiedziała, dlaczego ona je dostała, ale szybko połapała się, że jest jedną z osób niebędących w części zwierzęciem.
Starzec wygrzebał jakąś dziwną kulę. Wewnątrz niej kicał sobie złoty zajączek. Przemieniona zaczęła się zastanawiać, czy nie trafiła na jakieś magiczne przedstawienie dla dzieci. Obserwowała teraz głównie driadę i podobnie jak ona starała się zapanować nad wilkami. Nie wiedząc w sumie dlaczego, posłuchała Frigg i podeszła ostrożnie do kotołaczki, którą już wyciągnął ze śniegu tamten zmiennokształtny. Musiał to zrobić wtedy, gdy nie zauważyła. Wyciągnęła ku niej dłoń ze smakołykiem. Starała się odganiać wilki w podobny sposób jak ta zielona, choć krzywiła się nieco, wolałaby je pozabijać i problem z głowy.
- Można tymi smakołykami sterować nimi! To może każesz kotce naszej wyciągnąć tego dziwnego podglądacza?!
- O czym ty mówisz, Ira? – zdziwiła się Es.
- O podglądaczu! Ona ma pewnie dobry węch, to znajdzie. Każ jej!
- W sumie…
Czarnowłosa kusiła kotołaczkę wzorując się na tym, jak tego dokonała driadka przy panterołaku. Obiecała jej, że da cukierka, jeśli ta znajdzie ukrywającą się postać. Było to nie za łatwe zadanie, więc poprawiła się i powiedziała zmiennokształtnej, że dostanie nawet dwa smakołyki.
- Wskaż jej drzewo… - powiedziała Ira.
- Jesteś pewna?
- TAK!
- Wiem jedynie, że owa osoba kryje się gdzieś w gałęziach drzew, znajdź tę postać i przyprowadź tu! Wtedy dostaniesz nagrodę. – Pokazała jej raz jeszcze przysmak wydzielający woń tak silnie działającą na zwierzęta i półzwierzęta.
Teraz przemieniona zamachnęła skrzydłami, by wznieść się w powietrze na tyle wysoko by jej nic nie dosięgnęło. Skrzydła były wielkim ułatwieniem, zamyśliła się nad tym, jak to kiedyś ich nie posiadała. Zaczęła się zastanawiać, jak mogła wtedy żyć. W obecnej chwili za nic by ich nie oddała.
- Es, nie odlatuj… oczywiście w przenośni. A jak już to nie w takie wspomnienia, z których się nie najem! – oburzyła się demonica.
- Ta, bo ciebie będę specjalnie karmić… Hmm chyba polecę za kotką i zobaczę jak jej idzie. – Tak jak pomyślała, tak zrobiła. Śledziła ją z powietrza w odpowiedniej odległości, by nie rozpraszać dziewczyny zapachem cukierków, które Esmeralda nadal trzymała. Była ciekawa kogo znajdą.
W pewnym momencie czarnowłosa zatrzymała się w powietrzu zdziwiona. Wydawało jej się, że widzi skrzydła i coś jakby rogi. Zastanawiała się chwile czy to przewidzenie, czy coś tu jest naprawdę.
- Nie, nic tu nie ma.
- Ira! – przemieniona zdenerwowała się, czyżby ta demonica usiłowała zrobić ją w konia?
- Mmm, smaczny gniew. Kłamałam, głodna byłam. Nie wydawało ci się.
Dziewczyna nie odpowiedziała i szybko odnalazła wzrokiem zmiennokształtną. Tamtego stwora widziała przez chwilę, może ruda go odnajdzie i złapie.
- Może pomóc? – Lecz nim otrzymała odpowiedź lub zdążyła zareagować owa osóbka spadła na nią i obie wylądowały w śniegu. Czarnowłosa odruchowo ułożyła skrzydła w taki sposób, by osłonić się przynajmniej po bokach. Z daleka to wyglądało jakby przytulała Frigg. Nie trwało to długo, naturianka jak najszybciej wstała. Nagle właściciel ogona z kokardką zdawał się chcieć chwycić niebieskooką za skrzydła. Dziewczyna nie była pewna, jak ma na to zareagować jednak zmiennokształtny zajął się teraz czymś innym.
W tym czasie dziadek wyjął coś z worka, dziewczyna, która jeszcze moment wcześniej spadła na Es teraz trzymała jakieś cukierki. Miały one najwyraźniej dziwny wpływ na zwierzęta.
- Naprawdę intrygujące – stwierdziła Ira. – Te przysmaki działają jakoś na tych kocich ludzi, kotoczłeki… homo kotus? Mniejsza o to… w każdym razie reagują na to, podobnie jak wilki.
- Mhm… homo kotus?! A cóż to za określenie? – zachichotała w myślach Es. – A właśnie, przydałoby się wyciągnąć właścicielkę rudego ogona… - Te przemyślenia przerwała jej Frigg wręczająca garstkę słodyczy. Przez chwile nie wiedziała, dlaczego ona je dostała, ale szybko połapała się, że jest jedną z osób niebędących w części zwierzęciem.
Starzec wygrzebał jakąś dziwną kulę. Wewnątrz niej kicał sobie złoty zajączek. Przemieniona zaczęła się zastanawiać, czy nie trafiła na jakieś magiczne przedstawienie dla dzieci. Obserwowała teraz głównie driadę i podobnie jak ona starała się zapanować nad wilkami. Nie wiedząc w sumie dlaczego, posłuchała Frigg i podeszła ostrożnie do kotołaczki, którą już wyciągnął ze śniegu tamten zmiennokształtny. Musiał to zrobić wtedy, gdy nie zauważyła. Wyciągnęła ku niej dłoń ze smakołykiem. Starała się odganiać wilki w podobny sposób jak ta zielona, choć krzywiła się nieco, wolałaby je pozabijać i problem z głowy.
- Można tymi smakołykami sterować nimi! To może każesz kotce naszej wyciągnąć tego dziwnego podglądacza?!
- O czym ty mówisz, Ira? – zdziwiła się Es.
- O podglądaczu! Ona ma pewnie dobry węch, to znajdzie. Każ jej!
- W sumie…
Czarnowłosa kusiła kotołaczkę wzorując się na tym, jak tego dokonała driadka przy panterołaku. Obiecała jej, że da cukierka, jeśli ta znajdzie ukrywającą się postać. Było to nie za łatwe zadanie, więc poprawiła się i powiedziała zmiennokształtnej, że dostanie nawet dwa smakołyki.
- Wskaż jej drzewo… - powiedziała Ira.
- Jesteś pewna?
- TAK!
- Wiem jedynie, że owa osoba kryje się gdzieś w gałęziach drzew, znajdź tę postać i przyprowadź tu! Wtedy dostaniesz nagrodę. – Pokazała jej raz jeszcze przysmak wydzielający woń tak silnie działającą na zwierzęta i półzwierzęta.
Teraz przemieniona zamachnęła skrzydłami, by wznieść się w powietrze na tyle wysoko by jej nic nie dosięgnęło. Skrzydła były wielkim ułatwieniem, zamyśliła się nad tym, jak to kiedyś ich nie posiadała. Zaczęła się zastanawiać, jak mogła wtedy żyć. W obecnej chwili za nic by ich nie oddała.
- Es, nie odlatuj… oczywiście w przenośni. A jak już to nie w takie wspomnienia, z których się nie najem! – oburzyła się demonica.
- Ta, bo ciebie będę specjalnie karmić… Hmm chyba polecę za kotką i zobaczę jak jej idzie. – Tak jak pomyślała, tak zrobiła. Śledziła ją z powietrza w odpowiedniej odległości, by nie rozpraszać dziewczyny zapachem cukierków, które Esmeralda nadal trzymała. Była ciekawa kogo znajdą.
W pewnym momencie czarnowłosa zatrzymała się w powietrzu zdziwiona. Wydawało jej się, że widzi skrzydła i coś jakby rogi. Zastanawiała się chwile czy to przewidzenie, czy coś tu jest naprawdę.
- Nie, nic tu nie ma.
- Ira! – przemieniona zdenerwowała się, czyżby ta demonica usiłowała zrobić ją w konia?
- Mmm, smaczny gniew. Kłamałam, głodna byłam. Nie wydawało ci się.
Dziewczyna nie odpowiedziała i szybko odnalazła wzrokiem zmiennokształtną. Tamtego stwora widziała przez chwilę, może ruda go odnajdzie i złapie.
Nawet przez śnieg poczuła, że coś wisi w powietrzu. Nie potrafiła określić tego zapachu, ale kusił ją. Cokolwiek by to nie było - chciała to. Teraz. Natychmiast! Ale natychmiast to została tylko wyrwana ze śniegu przez jakiegoś faceta, który mimo, że był zmiennokształtnym, to chyba nie potrafił obchodzić się z kobietami. Szczególnie, że zaraz sobie poszedł, na szczęście w końcu puszczając jej nogę... Dziewczyna mogła się w końcu rozejrzeć za tym czymś kuszącym... Swoją uwagę skupiła na kobiecie ze skrzydłami, a raczej to nieznajoma skupiła wzrok kotołaczki na swojej ręce. Coś w niej trzymała... Smakołyki. Nie wyglądały może jakoś wybitnie, ale ten zapach... Ludzka część kotołaczki postanowiła zrobić sobie przerwę, a przynajmniej większość niej... Sicissa gapiła się więc na skrzydlatą szeroko otwartymi oczami, miaucząc żałośnie. Jej ogon poruszał się niespokojnie, gdy dziewczyna próbowała przymilać się do ręki ze smakołykami. Zmiennokształtna próbowała nawet wysupłać niepostrzeżenie cukierki z ręki czarnowłosej, ale bezskutecznie. Mimo że ta wydawała się zagubiona, to nie dała sobie odebrać narzędzia władzy. W końcu kotołaczka zaczęła słuchać co się do niej mówi.
- Drzewo. Znaleźć! - Wystrzeliła jak z procy w kierunku najbliższych drzew. W zasadzie kompletnie na oślep... Dopiero na linii lasu zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać... Węszyć... Szukać... Coś faktycznie czaiło się pośród drzew. I nie pachniało najładniej. Potrzebowała chwili, by w padającym śniegu dojrzeć intruza, szczególnie, że wpadający w oczy płatki nie ułatwiał patrzenia w górę. W końcu pośród bieli dojrzała fragment czegoś brązowego. Zaczęła się wdrapywać na drzewo, ale nim zdążyła złapać tą istotę, poślizgnęła się na zamarzniętej gałęzi i spadła ponownie w zaspę śniegu. Tym razem jednak wydostała się z niej znacznie szybciej.
- Latająca bestia! Tutaj! - Biegała wokół drzewa, wskazując na znalezisko. Nie zamierzała pozwolić mu uciec. Nagroda w postaci słodkości była zbyt duża!
- Drzewo. Znaleźć! - Wystrzeliła jak z procy w kierunku najbliższych drzew. W zasadzie kompletnie na oślep... Dopiero na linii lasu zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać... Węszyć... Szukać... Coś faktycznie czaiło się pośród drzew. I nie pachniało najładniej. Potrzebowała chwili, by w padającym śniegu dojrzeć intruza, szczególnie, że wpadający w oczy płatki nie ułatwiał patrzenia w górę. W końcu pośród bieli dojrzała fragment czegoś brązowego. Zaczęła się wdrapywać na drzewo, ale nim zdążyła złapać tą istotę, poślizgnęła się na zamarzniętej gałęzi i spadła ponownie w zaspę śniegu. Tym razem jednak wydostała się z niej znacznie szybciej.
- Latająca bestia! Tutaj! - Biegała wokół drzewa, wskazując na znalezisko. Nie zamierzała pozwolić mu uciec. Nagroda w postaci słodkości była zbyt duża!
- Enthir
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Imp. Enthir określa sam siebie
- Profesje:
- Kontakt:
Enthir siedząc na zamarzniętej gałęzi czujnym wzrokiem obserwował widowisko. Tak bardzo chciał móc podejść i z bliska przyjrzeć się saniom tajemniczego starca, lecz strach przed wilkami skutecznie powstrzymywał go przed opuszczeniem pozornie bezpiecznej gałęzi. Wzrok diablika przykuła garść słodyczy. Enthir przeszedł na sam koniec gałązki, wychylił się jak najbardziej do przodu i zmrużył oczy, aby jak najlepiej przyjrzeć się cukierkom. Nawet z tej odległości czuł ich cudowny zapach. Słodycze nie wpływały na diablika tak samo, jak na zwierzęta, lecz ten mimo wszystko postanowił skosztować jednego z owych łakoci. Enthir oblizał usta i postanowił "pożyczyć" jeden smakołyk. Już miał zamiar polecieć w kierunku skupionej na rozmowie z panterołakiem driady, gdy nagle poczuł jakiś ruch tuż za swoimi plecami. Przestraszony stracił równowagę i prawie upadł na ziemię. Spojrzał w dół i dostrzegł biegającą naokoło drzewa kotołaczkę. Ta zaczęła krzyczeć i wskazywać palcem na Enthira.
- Ćććććć! - syknął diablik przykładając palec do ust.
Mimo nalegań kotołaczka nie ustępowała. Narobiła sporo hałasu jednocześnie uniemożliwiając Enthirowi podkradnięcie cukierka. Ten rozzłoszczony ulepił niewielką śnieżkę i cisnął nią prosto w dziewczynę.
- To twoja wina! Twoja! Wszyscy zauważyli! Teraz na pewno nie zdobędę łakocia!
Diablik wypowiedziawszy te słowa pokazał zmiennokształtnej język i ponownie rzucił śnieżką.
- Ćććććć! - syknął diablik przykładając palec do ust.
Mimo nalegań kotołaczka nie ustępowała. Narobiła sporo hałasu jednocześnie uniemożliwiając Enthirowi podkradnięcie cukierka. Ten rozzłoszczony ulepił niewielką śnieżkę i cisnął nią prosto w dziewczynę.
- To twoja wina! Twoja! Wszyscy zauważyli! Teraz na pewno nie zdobędę łakocia!
Diablik wypowiedziawszy te słowa pokazał zmiennokształtnej język i ponownie rzucił śnieżką.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
„Stoi!” w głowie Frigg nie istniała inna odpowiedź prócz tej pozytywnej. Kącik ust dziewczyny podniósł się do góry, a w oczach zaigrała pewność siebie. Wystarczyło tylko wydostać złotego zajączka z kuli. Palce zatańczyły na przezroczystej powierzchni niemalże od razu i już miała przenieść wzrok na przedmiot, gdy nagle poczuła palec na swoim czole.
- Em?... - odparła cicho, prawie niedosłyszalnie spoglądając na panterołaka, którego ciepły oddech zagościł na zielonej twarzy tworząc niewielkie kłębowiska w powietrzu. Niezbyt głęboka refleksja nieznajomego od razu wzbudziła irytację w driadzie, co widać było po kreującej się mimice. Wystarczyło jeszcze ją poklepać po głowie i wybuch złości miałby gotowy. Jego szczęście, że znajdowała się w tarapatach.
Jeszcze jeden fakt chronił go przed wygnaniem z pola widzenia. Smakołyki, a może coś więcej? Zmiennokształtny nie wydawał się zbytnio błyskotliwy, patrząc na jego stwierdzenia oraz ogólne zachowanie, choćby ciąganie za nogę kobiety z zaspy śniegu. Cokolwiek by to nie było, Frigg miała zamiar wykorzystać go całkowicie. Póki jest przydatny i chętny na żywą przynętę, może ją nawet porównać do krasnoludka. Byleby przeżyć.
Przeniosła więc spojrzenie na kulę. Kręciła w jedną i drugą stronę, jakby szukając sposobu otwarcia. Nic jednak nie działało, a wokół czuć było narastającą niecierpliwość. Szczególnie panterołaka. Bardzo się wczuł w rozkaz, dlatego nie mogła sobie pozwolić na dalsze komplikacje. Pukała zmarzniętą dłonią w kulę, rzuciła w śnieg. W ostateczności na nią skoczyła, ale ten pomysł skończył się niepowodzeniem.
- Wooooah! - krzyknęła, gdy noga poślizgnęła się na okrągłej powierzchni. Poleciała na plecy, gdzie noga pozostawiła w górze sklejone płaty śniegu. Frigg warknęła i na kolanach sięgnęła po sztylet zbierając się do kuli. Kilka razy uderzyła ostrzem pozostawiając na szkle niewielką ilość rys, ale narastająca złość i wyżycie na przedmiocie wspomagało wydostanie zwierzyny. Wówczas starzec w tle szepnął zdanie pod nosem, o ile dobrze wyłapała Frigg, coś na temat życzenia. – He? – I ostatni raz cisnęła w stronę kuli. Pękła gwałtownie wydostając złotego zajączka na wolność, który swoją drogą odbił się od twarzy zielonej po raz kolejny zatapiając ją w śniegu.
– No żeż… - wymamrotała unosząc łeb, ale nie zdążyła zareagować bardziej. Dla stada wilków nagły chaos stał się znakiem startu. Gdzieś usłyszała kolejny, nieznajomy głos, krzyczący coś o smakołykach. Frigg spojrzała na kosteczki i zebrała wszystkie w garści. Jeszcze nigdy nie pędziła tak szybko jak dzisiejszego dnia. Ruszyła w stronę najbliższego drzewa, by móc na nie skoczyć. Chwyciła się gałęzi i zebrała nogi do góry, obejmując ją całkowicie. Chciała się podciągnąć wyżej, ale jeden z wilków zdołał uchwycić w pysk jej płaszcz.
- Aaaa! – krzyknęła po raz kolejny walcząc z ciężarem zwierzyny. Głowa dziewczyny zwisnęła do góry nogami i dopiero teraz ujrzała zajączka. Określenie „psychiczny” odzwierciedlało szalone kicanie. Wzrok Frigg nawet nie nadążał za jego ruchami, skakał tak szybko i sprytnie, że omylił nawet wilki. – Łłłłłł… łaaap go! Tam…e..tam! Aaa! - Wskazywała palcami, gdy gałąź ugięła się posłusznie ciągana przez psich kuzynów. Chwyciła kilka obrzydliwie słodkich smakołyków do ust by zwolnić dłoń, która powędrowała po kolejny sztylet. Przecięła wszelkie sznury futrzanego płaszcza by móc się od niego uwolnić i pozwolić go porwać wyrośniętym psom. Frigg skoczyła jeszcze wyżej zahaczając wzrokiem o kolejne wybryki złotego zwierza, ale nie na długo. Psiska dobrze radziły sobie ze skakaniem i jako tako wspinaczką po najniższych gałęziach, by móc sięgnąć swojej ofiary. Wystraszona driada skoczyła więc na sąsiednie drzewo, ale ono okazało się bogatsze w odstające badyle oraz o wiele niższe. Milimetry dzieliły ją od pyska. Jej plan był prosty, skakać tak długo aż wreszcie panterołak uchwyci złotą kolację, a później… Właśnie, co później? A raczej, jak później?
Kolejne drzewo było wyższe od innych. Już była gotowa do skoku, gdy nagle ujrzała… coś. Tak, to z pewnością było coś, bo nie ktoś.
- Co do…diabła?! - wycedziła między zębami w ostatniej chwili chwytając się gałęzi, na których zawisła niczym połamana. – Ajć! – jęknęła wskakując na wyższe gałęzie, jak najwyżej tylko mogła. Psy rzucały się, szczekały i chrobotały pazurami pień wytrzymałego drzewa, a Frigg spoglądała na małego stwora. Był niczym gwiazdka na szczycie choinki w środku nocy. Pomarańczowe prześwity przypominały ciepłe światełko, ale sam potworek nie wydawał się być równie przyjazny.
– Wooow! - Drzewo zakołysało się niebezpiecznie. Teraz sama była jak ozdoba świąteczna na czubku łysego drzewa ze smakołykami w ustach. Chwyciła je wszystkie i schowała w ubranie, na wysokości klatki piersiowej. Śnieg moczył kolejnymi płatkami drobne ciało driady, które teraz przemarzało do szpiku kości.
Tymczasem stado wilków rozbiegało się w pogoni za wszystkim, co nie należało do ich stada, dziwnym trafem omijając jednak sanie i starca, który schował się w saniach. Część dzikich zwierząt w pogoni za driadą także miało w planach doskoczyć do diablika oraz kotołaczki, chociaż ich rozum wciąż maniakalnie brnął do pysznych kosteczek.
-Uważaj! – krzyknęła do dziewczyny w dole, ale oczy driady pokierowały się też za zającem. – Uważaj! – krzyknęła głośniej, gdy sprytny złoty skoczek próbował wykiwać swojego prześladowcę. Zapędził go w kozi róg do towarzystwa wilczurów. – Esmeraldo!… - krzyknęła niepewnie, jakby szukając imienia w pamięci. - Nie trać smakołyków! Będą dla tego złotego, biegającego gnojka!
„Oh…Byleby nie uciekł!”, pomyślała dziewczyna targana stresem z każdej strony, a kątem oka obserwowała malutkiego stwora. „Oooo… Mam nadzieję, że nie jest tak durny na jakiego wygląda…” przełknęła ślinę licząc na łut szczęścia.
- Em?... - odparła cicho, prawie niedosłyszalnie spoglądając na panterołaka, którego ciepły oddech zagościł na zielonej twarzy tworząc niewielkie kłębowiska w powietrzu. Niezbyt głęboka refleksja nieznajomego od razu wzbudziła irytację w driadzie, co widać było po kreującej się mimice. Wystarczyło jeszcze ją poklepać po głowie i wybuch złości miałby gotowy. Jego szczęście, że znajdowała się w tarapatach.
Jeszcze jeden fakt chronił go przed wygnaniem z pola widzenia. Smakołyki, a może coś więcej? Zmiennokształtny nie wydawał się zbytnio błyskotliwy, patrząc na jego stwierdzenia oraz ogólne zachowanie, choćby ciąganie za nogę kobiety z zaspy śniegu. Cokolwiek by to nie było, Frigg miała zamiar wykorzystać go całkowicie. Póki jest przydatny i chętny na żywą przynętę, może ją nawet porównać do krasnoludka. Byleby przeżyć.
Przeniosła więc spojrzenie na kulę. Kręciła w jedną i drugą stronę, jakby szukając sposobu otwarcia. Nic jednak nie działało, a wokół czuć było narastającą niecierpliwość. Szczególnie panterołaka. Bardzo się wczuł w rozkaz, dlatego nie mogła sobie pozwolić na dalsze komplikacje. Pukała zmarzniętą dłonią w kulę, rzuciła w śnieg. W ostateczności na nią skoczyła, ale ten pomysł skończył się niepowodzeniem.
- Wooooah! - krzyknęła, gdy noga poślizgnęła się na okrągłej powierzchni. Poleciała na plecy, gdzie noga pozostawiła w górze sklejone płaty śniegu. Frigg warknęła i na kolanach sięgnęła po sztylet zbierając się do kuli. Kilka razy uderzyła ostrzem pozostawiając na szkle niewielką ilość rys, ale narastająca złość i wyżycie na przedmiocie wspomagało wydostanie zwierzyny. Wówczas starzec w tle szepnął zdanie pod nosem, o ile dobrze wyłapała Frigg, coś na temat życzenia. – He? – I ostatni raz cisnęła w stronę kuli. Pękła gwałtownie wydostając złotego zajączka na wolność, który swoją drogą odbił się od twarzy zielonej po raz kolejny zatapiając ją w śniegu.
– No żeż… - wymamrotała unosząc łeb, ale nie zdążyła zareagować bardziej. Dla stada wilków nagły chaos stał się znakiem startu. Gdzieś usłyszała kolejny, nieznajomy głos, krzyczący coś o smakołykach. Frigg spojrzała na kosteczki i zebrała wszystkie w garści. Jeszcze nigdy nie pędziła tak szybko jak dzisiejszego dnia. Ruszyła w stronę najbliższego drzewa, by móc na nie skoczyć. Chwyciła się gałęzi i zebrała nogi do góry, obejmując ją całkowicie. Chciała się podciągnąć wyżej, ale jeden z wilków zdołał uchwycić w pysk jej płaszcz.
- Aaaa! – krzyknęła po raz kolejny walcząc z ciężarem zwierzyny. Głowa dziewczyny zwisnęła do góry nogami i dopiero teraz ujrzała zajączka. Określenie „psychiczny” odzwierciedlało szalone kicanie. Wzrok Frigg nawet nie nadążał za jego ruchami, skakał tak szybko i sprytnie, że omylił nawet wilki. – Łłłłłł… łaaap go! Tam…e..tam! Aaa! - Wskazywała palcami, gdy gałąź ugięła się posłusznie ciągana przez psich kuzynów. Chwyciła kilka obrzydliwie słodkich smakołyków do ust by zwolnić dłoń, która powędrowała po kolejny sztylet. Przecięła wszelkie sznury futrzanego płaszcza by móc się od niego uwolnić i pozwolić go porwać wyrośniętym psom. Frigg skoczyła jeszcze wyżej zahaczając wzrokiem o kolejne wybryki złotego zwierza, ale nie na długo. Psiska dobrze radziły sobie ze skakaniem i jako tako wspinaczką po najniższych gałęziach, by móc sięgnąć swojej ofiary. Wystraszona driada skoczyła więc na sąsiednie drzewo, ale ono okazało się bogatsze w odstające badyle oraz o wiele niższe. Milimetry dzieliły ją od pyska. Jej plan był prosty, skakać tak długo aż wreszcie panterołak uchwyci złotą kolację, a później… Właśnie, co później? A raczej, jak później?
Kolejne drzewo było wyższe od innych. Już była gotowa do skoku, gdy nagle ujrzała… coś. Tak, to z pewnością było coś, bo nie ktoś.
- Co do…diabła?! - wycedziła między zębami w ostatniej chwili chwytając się gałęzi, na których zawisła niczym połamana. – Ajć! – jęknęła wskakując na wyższe gałęzie, jak najwyżej tylko mogła. Psy rzucały się, szczekały i chrobotały pazurami pień wytrzymałego drzewa, a Frigg spoglądała na małego stwora. Był niczym gwiazdka na szczycie choinki w środku nocy. Pomarańczowe prześwity przypominały ciepłe światełko, ale sam potworek nie wydawał się być równie przyjazny.
– Wooow! - Drzewo zakołysało się niebezpiecznie. Teraz sama była jak ozdoba świąteczna na czubku łysego drzewa ze smakołykami w ustach. Chwyciła je wszystkie i schowała w ubranie, na wysokości klatki piersiowej. Śnieg moczył kolejnymi płatkami drobne ciało driady, które teraz przemarzało do szpiku kości.
Tymczasem stado wilków rozbiegało się w pogoni za wszystkim, co nie należało do ich stada, dziwnym trafem omijając jednak sanie i starca, który schował się w saniach. Część dzikich zwierząt w pogoni za driadą także miało w planach doskoczyć do diablika oraz kotołaczki, chociaż ich rozum wciąż maniakalnie brnął do pysznych kosteczek.
-Uważaj! – krzyknęła do dziewczyny w dole, ale oczy driady pokierowały się też za zającem. – Uważaj! – krzyknęła głośniej, gdy sprytny złoty skoczek próbował wykiwać swojego prześladowcę. Zapędził go w kozi róg do towarzystwa wilczurów. – Esmeraldo!… - krzyknęła niepewnie, jakby szukając imienia w pamięci. - Nie trać smakołyków! Będą dla tego złotego, biegającego gnojka!
„Oh…Byleby nie uciekł!”, pomyślała dziewczyna targana stresem z każdej strony, a kątem oka obserwowała malutkiego stwora. „Oooo… Mam nadzieję, że nie jest tak durny na jakiego wygląda…” przełknęła ślinę licząc na łut szczęścia.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Panterołak przechylił głowę na bok, zmarszczył brwi i nos - zdawało mu się, czy ta zielonoskóra panna nie była zadowolona? Przecież nie powiedział nic złego! Yastre miał tyle oleju w głowie, by wyprostować się i dać driadzie spokój, przynajmniej na ten moment, gdy siłowała się z kulą, w której zamknięty był królik. Jego ekscytacja raz malała, raz się wzmacniała, w zależności jak jej szło.
- A może ja spróbuję? - zaproponował. - Pazurem... Aj!
Driada skoczyła na kulę i dosłownie wywinęła na niej orła. Kilka wilków zainteresowało się tymi popisami i ostrożnie zaczęło się zbliżać, Yastre jednak czuwał. Stanął im naprzeciw, wyszczerzył zęby, uszy położył po sobie i syknął ostrzegawczo. Gdy robił taką minę daleko mu było do radosnego kociaka, jakim był przez większość czasu, faktycznie mógł wzbudzać respekt. Basiory cofnęły się, nie chcąc ryzykować starcia z takim przeciwnikiem, widać było jednak, jak łypią na niego z niezadowoleniem, jakby już sobie knuły, jak by tu go później dopaść i odegrać się. Niedoczekanie!
Panterołak wrócił do driady. Kobieta zawzięcie dźgała kulę nożem, a na twarzy mężczyzny malowało się zwątpienie - co się stanie, jeśli przebije się przez szkło i zabije królika? To dopiero byłby pech. Yastre aż wstrzymał oddech patrząc na tę całą operację. I nagle stało się kilka rzeczy na raz. Kula pękła, królik wyskoczył i przewrócił driadę, wilki ruszyły do ataku... A zmiennokształtny ruszył w pogoń. Nie złapał skubańca zaraz po tym jak opuścił on swoje więzienie - na drodze stanęła mu driada, a później już było za późno. Pantera jest jednak zwierzęciem łownym, więc zmiennokształtny od razu podjął pościg, w biegu mocno uderzając w mordę wilka, który czaił się na leżącą w śniegu zielonoskórą kobietę - jeszcze chwila, a basior by się na nią rzucił. Yastre był przekonany, że driada sobie poradzi, gdyż była wyjątkowo zadziorna i na dodatek potrafiła czarować, dlatego liczył się dla niego jedynie pościg za złotym królikiem. Co samo w sobie nie byłoby tak trudne, gdyby nie to, że zmiennokształtny musiał lawirować między biegającymi w najróżniejszych kierunkach wilkami. Niektóre próbowały dopaść drzew i siedzących na nich postaci, inne goniły królika, a inne... panterołaka, by nie był zbyt łatwo. Yastre nie wdawał się w walkę, raczej kiwał swój pościg, starając się cały czas zmniejszać dystans między sobą a królikiem, który biegał jakby się szaleju najadł.
- On jest jakiś dziwny! - zawołał zmiennokształtny, chociaż nie było do końca wiadomo, komu to mówi. W pogoni za zdobyczą zrobił gwałtowny zwrot, spod jego nóg wzbił się tuman lotnego śniegu, a gdy opadł, panterołak był już daleko. Przeskoczył nad wilkiem, który zastąpił mu drogę, jakby był to zwykły kozioł gimnastyczny. Yastre mógł tak długo ganiać i wykonywać przeróżne uniki i akrobacje, ale zaczęło go to irytować. Jego samcza duma cierpiała - był zdrowym, dorosłym osobnikiem, a nie potrafił dopaść śmiesznego roślinożercy! W końcu uznał, że nie ma co przebierać w środkach. Zrobił dwa długie susy i skoczył, zdawałoby się, na główkę w śnieg. W locie jego ciało spowiła czarna mgła, a gdy ta się rozwiała, na tle bieli odznaczało się nie ubrane w futrzaną kurtkę ciało młodego mężczyzny, a czarna jak smoła sylwetka pantery. I chociaż wszystkie ubrania z panterołaka spadły, kokarda na jego ogonie pozostała.
Kolejny ryk wściekłego wielkiego kota rozdarł powietrze, co słabsze osobniki wilczej watahy skuliły się słysząc ten dźwięk. W tym ciele żadne zwierzę nie mogło dorównać Yastre, panterołak był szybki i zwinny jak goniony przez niego królik, ale przy tym wielokrotnie silniejszy. Nie minęła chwila, gdy zmiennokształtny wymanewrował wszystkie czające się na niego wilki i był już sam na sam ze swoją zdobyczą. Przyspieszył, gwałtownie zmniejszył dystans i skoczył do ataku. W powietrze wzbił się tuman kurzu, z którego chwilę później wyskoczyła pantera. Szybko popędziła na najbliższe drzewo i wspięła się na nie z taką łatwością, jakby pień miał domontowane szczebelki. Wilki wianuszkiem otoczyły drzewo i patrzyły w górę na Yastre, który miał ich delikatnie mówiąc w nosie. W pysku trzymał złapanego za kark króliczka - zdobycz była żywa, ale jednocześnie tak przerażona, że prawie nie walczyła. Panterołak patrzył znacząco na siedzącą na czubku drzewa driadę. "Gdzieś ty wlazła?", pytało to spojrzenie, "Wracaj tu w tej chwili!". Yastre jednak nie był aż tak głupi, za jakiego uważała go driada, wiedział, że sam nie może sobie pozwolić na pozostawanie w jednym miejscu, a zielonoskóra kobieta pewnie nie będzie umiała tak łatwo zleźć do niego. Ostrożnie więc zaczął wspinać się do niej, uważając, by nie zagryźć swojej zdobyczy, chociaż pysk miał pełen śliny.
- A może ja spróbuję? - zaproponował. - Pazurem... Aj!
Driada skoczyła na kulę i dosłownie wywinęła na niej orła. Kilka wilków zainteresowało się tymi popisami i ostrożnie zaczęło się zbliżać, Yastre jednak czuwał. Stanął im naprzeciw, wyszczerzył zęby, uszy położył po sobie i syknął ostrzegawczo. Gdy robił taką minę daleko mu było do radosnego kociaka, jakim był przez większość czasu, faktycznie mógł wzbudzać respekt. Basiory cofnęły się, nie chcąc ryzykować starcia z takim przeciwnikiem, widać było jednak, jak łypią na niego z niezadowoleniem, jakby już sobie knuły, jak by tu go później dopaść i odegrać się. Niedoczekanie!
Panterołak wrócił do driady. Kobieta zawzięcie dźgała kulę nożem, a na twarzy mężczyzny malowało się zwątpienie - co się stanie, jeśli przebije się przez szkło i zabije królika? To dopiero byłby pech. Yastre aż wstrzymał oddech patrząc na tę całą operację. I nagle stało się kilka rzeczy na raz. Kula pękła, królik wyskoczył i przewrócił driadę, wilki ruszyły do ataku... A zmiennokształtny ruszył w pogoń. Nie złapał skubańca zaraz po tym jak opuścił on swoje więzienie - na drodze stanęła mu driada, a później już było za późno. Pantera jest jednak zwierzęciem łownym, więc zmiennokształtny od razu podjął pościg, w biegu mocno uderzając w mordę wilka, który czaił się na leżącą w śniegu zielonoskórą kobietę - jeszcze chwila, a basior by się na nią rzucił. Yastre był przekonany, że driada sobie poradzi, gdyż była wyjątkowo zadziorna i na dodatek potrafiła czarować, dlatego liczył się dla niego jedynie pościg za złotym królikiem. Co samo w sobie nie byłoby tak trudne, gdyby nie to, że zmiennokształtny musiał lawirować między biegającymi w najróżniejszych kierunkach wilkami. Niektóre próbowały dopaść drzew i siedzących na nich postaci, inne goniły królika, a inne... panterołaka, by nie był zbyt łatwo. Yastre nie wdawał się w walkę, raczej kiwał swój pościg, starając się cały czas zmniejszać dystans między sobą a królikiem, który biegał jakby się szaleju najadł.
- On jest jakiś dziwny! - zawołał zmiennokształtny, chociaż nie było do końca wiadomo, komu to mówi. W pogoni za zdobyczą zrobił gwałtowny zwrot, spod jego nóg wzbił się tuman lotnego śniegu, a gdy opadł, panterołak był już daleko. Przeskoczył nad wilkiem, który zastąpił mu drogę, jakby był to zwykły kozioł gimnastyczny. Yastre mógł tak długo ganiać i wykonywać przeróżne uniki i akrobacje, ale zaczęło go to irytować. Jego samcza duma cierpiała - był zdrowym, dorosłym osobnikiem, a nie potrafił dopaść śmiesznego roślinożercy! W końcu uznał, że nie ma co przebierać w środkach. Zrobił dwa długie susy i skoczył, zdawałoby się, na główkę w śnieg. W locie jego ciało spowiła czarna mgła, a gdy ta się rozwiała, na tle bieli odznaczało się nie ubrane w futrzaną kurtkę ciało młodego mężczyzny, a czarna jak smoła sylwetka pantery. I chociaż wszystkie ubrania z panterołaka spadły, kokarda na jego ogonie pozostała.
Kolejny ryk wściekłego wielkiego kota rozdarł powietrze, co słabsze osobniki wilczej watahy skuliły się słysząc ten dźwięk. W tym ciele żadne zwierzę nie mogło dorównać Yastre, panterołak był szybki i zwinny jak goniony przez niego królik, ale przy tym wielokrotnie silniejszy. Nie minęła chwila, gdy zmiennokształtny wymanewrował wszystkie czające się na niego wilki i był już sam na sam ze swoją zdobyczą. Przyspieszył, gwałtownie zmniejszył dystans i skoczył do ataku. W powietrze wzbił się tuman kurzu, z którego chwilę później wyskoczyła pantera. Szybko popędziła na najbliższe drzewo i wspięła się na nie z taką łatwością, jakby pień miał domontowane szczebelki. Wilki wianuszkiem otoczyły drzewo i patrzyły w górę na Yastre, który miał ich delikatnie mówiąc w nosie. W pysku trzymał złapanego za kark króliczka - zdobycz była żywa, ale jednocześnie tak przerażona, że prawie nie walczyła. Panterołak patrzył znacząco na siedzącą na czubku drzewa driadę. "Gdzieś ty wlazła?", pytało to spojrzenie, "Wracaj tu w tej chwili!". Yastre jednak nie był aż tak głupi, za jakiego uważała go driada, wiedział, że sam nie może sobie pozwolić na pozostawanie w jednym miejscu, a zielonoskóra kobieta pewnie nie będzie umiała tak łatwo zleźć do niego. Ostrożnie więc zaczął wspinać się do niej, uważając, by nie zagryźć swojej zdobyczy, chociaż pysk miał pełen śliny.
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 409
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
Esme uniosła się i przyjrzała stworu, który kotołaczka znalazła. Pierwszy raz widziała coś takiego.
- Co za czort?! – krzyknęła przemieniona.
- Taki jak ty lub ja, haha! – dopowiedziała w myślach Ira.
- O… on mówi… - zdziwiła się niebieskooka. – Czym ty jesteś i co planowałeś?! – spytała diablika.
Najchętniej by go złapała, lecz wolała się nie przemęczać - skoro ma władze nad zmiennokształtną to ją wykorzysta. Dlatego też strąciła chochlika z drzewa poprzez energiczne i niespodziewane ruchy gałęziami. Nakazała kotce go złapać. Nagły krzyk odwrócił uwagę demonicy od impa. Spojrzała, skąd dochodził. To ta zielonoskóra skoczyła na jakąś kulę i się wywróciła. Es pokręciła głową z dezaprobatą. Już chciała lecieć do niej i tym się zając, gdy driadzie wreszcie się udało. Z kuli wybiegł złoty zając. "W porządku, tylko czemu on jest złoty i był w kuli?! I jaki w tym wszystkim sens, po co ten ogoniasty ma złapać tego zwierza, skoro wcześniej już go mieli…?" – pomyślała Es.
Frigg uciekła teraz na drzewo, wszystko działo się tak szybko i dość chaotycznie. Przemieniona westchnęła. Zastanawiała się kto jej może wyjaśnić choć w połowię to wszystko. Podleciała do starca z oburzoną a wręcz wściekłą miną.
- Żądam wyjaśnień! O co tu chodzi?! Gadajże, jeśli chcesz swe życie zachować! – zagroziła, biorąc swój miecz, nie miała ochoty zabić tego mężczyznę, który nic jej nie zrobił, ale musiała wywołać w nim strach. Może to coś da. Widząc co się dzieje kawałek dalej ucieszyła się, że posiada skrzydła. Nieważne, że czasem sprawiają jej kłopoty.
Niespodziewanie driada ją zawołała. Kazała nie tracić smakołyków by były dla tego zająca. "To chyba jakiś absurd…" - pomyślała, ale zrobiła tak, skoro oni są stąd powinni wiedzieć co i jak.
Jeden z wilków prawie rzucił się na dziewczynę, lecz ta w porę uniosła się wyżej. Zdenerwowana uderzyła mieczem wilka, który jęknął z bólu.
- A poszedł! - krzyknęła do tego, co oberwał. – Niech mi ktoś coś wytłumaczy… cokolwiek z tych rzeczy co się tu dzieją.
- Co za czort?! – krzyknęła przemieniona.
- Taki jak ty lub ja, haha! – dopowiedziała w myślach Ira.
- O… on mówi… - zdziwiła się niebieskooka. – Czym ty jesteś i co planowałeś?! – spytała diablika.
Najchętniej by go złapała, lecz wolała się nie przemęczać - skoro ma władze nad zmiennokształtną to ją wykorzysta. Dlatego też strąciła chochlika z drzewa poprzez energiczne i niespodziewane ruchy gałęziami. Nakazała kotce go złapać. Nagły krzyk odwrócił uwagę demonicy od impa. Spojrzała, skąd dochodził. To ta zielonoskóra skoczyła na jakąś kulę i się wywróciła. Es pokręciła głową z dezaprobatą. Już chciała lecieć do niej i tym się zając, gdy driadzie wreszcie się udało. Z kuli wybiegł złoty zając. "W porządku, tylko czemu on jest złoty i był w kuli?! I jaki w tym wszystkim sens, po co ten ogoniasty ma złapać tego zwierza, skoro wcześniej już go mieli…?" – pomyślała Es.
Frigg uciekła teraz na drzewo, wszystko działo się tak szybko i dość chaotycznie. Przemieniona westchnęła. Zastanawiała się kto jej może wyjaśnić choć w połowię to wszystko. Podleciała do starca z oburzoną a wręcz wściekłą miną.
- Żądam wyjaśnień! O co tu chodzi?! Gadajże, jeśli chcesz swe życie zachować! – zagroziła, biorąc swój miecz, nie miała ochoty zabić tego mężczyznę, który nic jej nie zrobił, ale musiała wywołać w nim strach. Może to coś da. Widząc co się dzieje kawałek dalej ucieszyła się, że posiada skrzydła. Nieważne, że czasem sprawiają jej kłopoty.
Niespodziewanie driada ją zawołała. Kazała nie tracić smakołyków by były dla tego zająca. "To chyba jakiś absurd…" - pomyślała, ale zrobiła tak, skoro oni są stąd powinni wiedzieć co i jak.
Jeden z wilków prawie rzucił się na dziewczynę, lecz ta w porę uniosła się wyżej. Zdenerwowana uderzyła mieczem wilka, który jęknął z bólu.
- A poszedł! - krzyknęła do tego, co oberwał. – Niech mi ktoś coś wytłumaczy… cokolwiek z tych rzeczy co się tu dzieją.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Starzec skuliła się jeszcze bardziej za worami. Przestraszył się nieznanej dla niego skrzydlatej osoby i cicho jęknął z przerażenia.
- Oooo Pani… ja nie chciałem… - Uniósł ręce jakby chciał obronić się przed atakiem z jej strony. – Ja tylko sanie… sanie do świtu muszę przewieźć… A godzina już taka późna. Ja nic nie chciałem… - wybraniał się. - Ta mała panienka chciała mi tylko pomóc bom żem ugrzązł tutaj… - Kątem oka objął niebo, które już nie mogło być ciemniejsze o tej porze. Oznaczało to, że niedługo słońce zechce wkraść się na górę by otoczyć okolice światłem i względnym ciepłem.
Jeden z wilków zwrócił uwagę na latającą istotę, która pachniała równie smacznie co ta wisząca na drzewie. Kilka wilcząt krążyło po ziemi, jakby pilnowało każdej sekundy. Była jak smoła zalewająca białe sale. Podskakiwały by dopaść Esmeraldę i ją chwycić zębiskami. Ale nie tylko ona zdobyła swoją uwagę…
Także kotka była łatwym kąskiem, póki krążyła po ziemi… A wilki łamiące kolejne szczeble gałęzi, po których się wspinały, także nie marnowały sił by złapać małego, piekielnego stwora. Z ich pysków ciekła gęsta ślina, a oczy paliły się z wściekłości.
- Oooo Pani… ja nie chciałem… - Uniósł ręce jakby chciał obronić się przed atakiem z jej strony. – Ja tylko sanie… sanie do świtu muszę przewieźć… A godzina już taka późna. Ja nic nie chciałem… - wybraniał się. - Ta mała panienka chciała mi tylko pomóc bom żem ugrzązł tutaj… - Kątem oka objął niebo, które już nie mogło być ciemniejsze o tej porze. Oznaczało to, że niedługo słońce zechce wkraść się na górę by otoczyć okolice światłem i względnym ciepłem.
Jeden z wilków zwrócił uwagę na latającą istotę, która pachniała równie smacznie co ta wisząca na drzewie. Kilka wilcząt krążyło po ziemi, jakby pilnowało każdej sekundy. Była jak smoła zalewająca białe sale. Podskakiwały by dopaść Esmeraldę i ją chwycić zębiskami. Ale nie tylko ona zdobyła swoją uwagę…
Także kotka była łatwym kąskiem, póki krążyła po ziemi… A wilki łamiące kolejne szczeble gałęzi, po których się wspinały, także nie marnowały sił by złapać małego, piekielnego stwora. Z ich pysków ciekła gęsta ślina, a oczy paliły się z wściekłości.
- Enthir
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Imp. Enthir określa sam siebie
- Profesje:
- Kontakt:
Gdy Enthir lepił trzecią śnieżkę usłyszał czyiś głos dobiegający zza jego pleców. Odwróciwszy się ujrzał unoszącą się nad ziemią dziewczynę. Już wcześniej widział ją z ukrycia, jednak teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Przez jej skrzydła Enthir uznał, że dziewczyna najprawdopodobniej jest anielicą. Diablik zignorował zadane mu pytania, zresztą i tak nie potrafiłby na nie w miarę sensownie odpowiedzieć. Chwilę później gałąź zachwiała się, a Enthir stracił równowagę. Przed upadkiem zdążył kurczowo objąć gałąź swoimi drobnymi nogami i rękoma. Dodatkowo z całej siły wbił w nią swe niewielkie pazury. Mimo to wywołane przez Es wstrząsy były zbyt silne. Diablik po chwili nie wytrzymał i runął na ziemię przy okazji obijając się o niższe gałązki. Ze względu na niewielkie rozmiary Enthira śnieg niemal całkowicie zamortyzował jego upadek, jednakże liczne zderzenia z gałęźmi doprowadził do powstania wielu zadrapań na jego ciele. Obolały stworek po chwili wygramolił się z zaspy, po czym rozejrzał się. Z jednej strony biegały wilki, natomiast z drugiej czaiła się kotołaczka. Diablik zatrzepotał skrzydłami i jak najszybciej uciekł z powrotem na drzewo, gdzie dokładniej obejrzał swoje skaleczenia. Nie były poważne, w żadnym stopniu nie zagrażały jego życiu, aczkolwiek wszystkie szczypały. Po chwili uwagę Enhira przykuła driada, a konkretniej jej spektakularny upadek przez nieudaną próbę uwolnienia zajączka z kuli. Diablik widząc to zachichotał. Przypomniały mu się widoki wieśniaków żałośnie upadających na ziemię podczas nieuważnego stąpania po lodzie. Szkoda, że mógł to obserwować jedynie podczas zimy. Pomimo przeciwności losu kula w końcu ustąpiła, a uwięziony w niej zajączek błyskawicznie uciekł. Panterołak pognał tuż za nim, a całemu pościgowi towarzyszyła wataha wilków. Diablik z fascynacją oglądał to całe "przedstawienie". Szczególnie spodobał mu się złoty zajączek, sam chciałby mieć takowego w posiadaniu. Jakiś czas później mężczyzna przybrał postać pantery. Mocno podekscytował tym Enthira, który pierwszy raz ujrzał zmiennokształtnego potrafiącego przybrać postać tego zwierzęcia. W tej formie z łatwością dogonił i złapał ofiarę.
"Nie zrób mu krzywdy!"
Diablikowi bardzo zależało na możliwości bliższego przyjrzenia się królikowi, natomiast widok pantery trzymającej go w pysku raczej nie sprzyjał zaistnieniu takiej sytuacji. Głos driady wyrwał Enthira z zamyśleń. Był tak skupiony na oglądaniu gonitwy, że nawet nie dostrzegł wspinającej się tuż obok dziewczyny. Gdy ta zatrzymała się na szczycie drzewa, diablik pomimo bycia obserwowanym powoli zaczął skradać się w jej stronę. Zatrzymał się na czubku sąsiedniego drzewa i jak zahipnotyzowany obserwował jak driada chowa pozostałe smakołyki do ubrania. Diablik uśmiechnął się, oblizał usta i zaczął wyczekiwać okazji do "pożyczenia" kilku cukierków.
"Nie zrób mu krzywdy!"
Diablikowi bardzo zależało na możliwości bliższego przyjrzenia się królikowi, natomiast widok pantery trzymającej go w pysku raczej nie sprzyjał zaistnieniu takiej sytuacji. Głos driady wyrwał Enthira z zamyśleń. Był tak skupiony na oglądaniu gonitwy, że nawet nie dostrzegł wspinającej się tuż obok dziewczyny. Gdy ta zatrzymała się na szczycie drzewa, diablik pomimo bycia obserwowanym powoli zaczął skradać się w jej stronę. Zatrzymał się na czubku sąsiedniego drzewa i jak zahipnotyzowany obserwował jak driada chowa pozostałe smakołyki do ubrania. Diablik uśmiechnął się, oblizał usta i zaczął wyczekiwać okazji do "pożyczenia" kilku cukierków.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Frigg obserwowała pokaz pantery, która zwinnie przemieszczała się między wilkami. Na pierwszy rzut oka Yastre wydawał się zdecydowanie zwinniejszy i szybszy od niziutkiej driady. I z pewnością pod pewnymi względami tak było. W końcu posiadał instynkt, cechy czarnej bestii, ale jakże imponującej i postawnej! To sprawiało, że nie mogła porównywać się do panterołaka.
Driada musiała przyznać, że mężczyzna bardzo zwinnie uwinął się z zajączkiem. Za szybko oceniła go i jego umiejętności, co nie było nowością w jej przypadku. Wolała z góry założyć gorsze by móc dwukrotnie cieszyć się z tego lepszego.
Przechwyciła wzrok pantery i nie potrafiła, a nawet nie miała zamiaru się przed nim jakkolwiek tłumaczyć. Zresztą, jak zawsze odpowiedziałaby jedynie „Tak wyszło”.
Objęła nogami mocno pień drzewa. Czuła jak powoli traci czucie w palcach, jak śnieg wolno odkłada się w sposób bezlitosny na jej plecach i biodrach zapowiadając choroby płuc czy też nerek, ale teraz ważniejsze było życie. Trzęsła się niemiłosiernie, cała drżała z nieustępliwego chłodu. Odpięła pas. Któryś z wilków doskoczył wyżej zaczepiając się na gałęzi. Gwałtownie i odruchowo przygwoździła mu armią przymocowanych sztyletów wytrącają zwierzę z równowagi. Zrzuciła sztylety nie oszczędzając żadnego napastnika po drodze. W wolne miejsca powkładała pachnące kosteczki, po czym skierowała się ku najbardziej odstającej i najwyższej gałęzi trzymając mocno wypełniony pas. Sunęła się coraz dalej, ale i też coraz trudniej. Zęby stukały głośno same o siebie, a w oczach Frigg zagościły zmrożone łzy. „O jak zimno… jak zimno… jak… ziii… zii… zimn… zimno…”.
Wysuwała się coraz dalej i dalej… Przypominając sobie działanie smakołyków. Na chwilę przystanęła wątpiąc w nieznajomego. Na ile mogła mu ufać? Mógł w końcu puścić złotego pupilka i sam zeżreć wszystko, niekoniecznie dlatego, że tego chciał, ale dlatego, że nie potrafiłby się opanować. Pas zagrał brzęczkami, gdy drzewo po raz kolejny mocniej zakołysało. Twarz leśnej istotki też nie ukrywała wątpliwości. Była zbyt zmarznięta by myśleć nad zakamuflowaniem emocji. Mimo wszystko posuwała się dalej.
Była już tak blisko, ale łapsko wilczura uderzyło w gałąź. Frigg spojrzała między swoje nogi. Widok nie był pocieszający. Zwierzęta wreszcie dopięły swego celu. Sięgnęły jej stopnia, ale pech czy też szczęście chciało, że każde z nich na siłę próbowało się do niej wdrapać. Jedno z wilcząt spadło, pociągając za sobą kilku pobratymców. Jednak na tyle mocno, że gałąź zawisła nadłamana w powietrzu. Driada krzyknęła, gdy nogi zleciały jej w dół - obawiała się, że wyląduje w rzece wygłodniałych stworzeń.
Wtedy głos Esme zabrzmiał niczym zbawienie. Driada zakołysała się wykorzystując własne ciało. Słyszała jak drzewo traci własne siły i w ekstremalny sposób, co do sekundy, wyskoczyła. Skrzydlata poczuła mocne uderzenie, kilka ulatujących piór w powietrzu, a także nowy dodatek w postaci około czterech kamieni. Na początku próbowała wycelować bezpośrednio na jej plecy, ale zmarznięte ręce nie uchwyciły odpowiednio czarnowłosej. Takim sposobem, zahaczając o skrzydło, zleciała w dół chwytając się jej bioder, ud i kończąc na kolanach.
Dziewczyna niemalże zleciała z nią w dół. Frigg szybko podwinęła z piskiem nogi, gdy kolejny wilk skoczył w momencie opadnięcia lotu.
- Do góry, do góry!!! – krzyczała zielonoskórna. Było to wyzwanie dla obu stron, ale driada nie akceptowała porażki. – Do pantery! Dalej, dalej! – krzyczała co jakiś czas piszcząc. – Trzymaj pas! I zapnij go na tym złotym króliku! I tylko nie daj kotkowi wszystkiego zeżreć… -dodała nieco ciszej.
Driada musiała przyznać, że mężczyzna bardzo zwinnie uwinął się z zajączkiem. Za szybko oceniła go i jego umiejętności, co nie było nowością w jej przypadku. Wolała z góry założyć gorsze by móc dwukrotnie cieszyć się z tego lepszego.
Przechwyciła wzrok pantery i nie potrafiła, a nawet nie miała zamiaru się przed nim jakkolwiek tłumaczyć. Zresztą, jak zawsze odpowiedziałaby jedynie „Tak wyszło”.
Objęła nogami mocno pień drzewa. Czuła jak powoli traci czucie w palcach, jak śnieg wolno odkłada się w sposób bezlitosny na jej plecach i biodrach zapowiadając choroby płuc czy też nerek, ale teraz ważniejsze było życie. Trzęsła się niemiłosiernie, cała drżała z nieustępliwego chłodu. Odpięła pas. Któryś z wilków doskoczył wyżej zaczepiając się na gałęzi. Gwałtownie i odruchowo przygwoździła mu armią przymocowanych sztyletów wytrącają zwierzę z równowagi. Zrzuciła sztylety nie oszczędzając żadnego napastnika po drodze. W wolne miejsca powkładała pachnące kosteczki, po czym skierowała się ku najbardziej odstającej i najwyższej gałęzi trzymając mocno wypełniony pas. Sunęła się coraz dalej, ale i też coraz trudniej. Zęby stukały głośno same o siebie, a w oczach Frigg zagościły zmrożone łzy. „O jak zimno… jak zimno… jak… ziii… zii… zimn… zimno…”.
Wysuwała się coraz dalej i dalej… Przypominając sobie działanie smakołyków. Na chwilę przystanęła wątpiąc w nieznajomego. Na ile mogła mu ufać? Mógł w końcu puścić złotego pupilka i sam zeżreć wszystko, niekoniecznie dlatego, że tego chciał, ale dlatego, że nie potrafiłby się opanować. Pas zagrał brzęczkami, gdy drzewo po raz kolejny mocniej zakołysało. Twarz leśnej istotki też nie ukrywała wątpliwości. Była zbyt zmarznięta by myśleć nad zakamuflowaniem emocji. Mimo wszystko posuwała się dalej.
Była już tak blisko, ale łapsko wilczura uderzyło w gałąź. Frigg spojrzała między swoje nogi. Widok nie był pocieszający. Zwierzęta wreszcie dopięły swego celu. Sięgnęły jej stopnia, ale pech czy też szczęście chciało, że każde z nich na siłę próbowało się do niej wdrapać. Jedno z wilcząt spadło, pociągając za sobą kilku pobratymców. Jednak na tyle mocno, że gałąź zawisła nadłamana w powietrzu. Driada krzyknęła, gdy nogi zleciały jej w dół - obawiała się, że wyląduje w rzece wygłodniałych stworzeń.
Wtedy głos Esme zabrzmiał niczym zbawienie. Driada zakołysała się wykorzystując własne ciało. Słyszała jak drzewo traci własne siły i w ekstremalny sposób, co do sekundy, wyskoczyła. Skrzydlata poczuła mocne uderzenie, kilka ulatujących piór w powietrzu, a także nowy dodatek w postaci około czterech kamieni. Na początku próbowała wycelować bezpośrednio na jej plecy, ale zmarznięte ręce nie uchwyciły odpowiednio czarnowłosej. Takim sposobem, zahaczając o skrzydło, zleciała w dół chwytając się jej bioder, ud i kończąc na kolanach.
Dziewczyna niemalże zleciała z nią w dół. Frigg szybko podwinęła z piskiem nogi, gdy kolejny wilk skoczył w momencie opadnięcia lotu.
- Do góry, do góry!!! – krzyczała zielonoskórna. Było to wyzwanie dla obu stron, ale driada nie akceptowała porażki. – Do pantery! Dalej, dalej! – krzyczała co jakiś czas piszcząc. – Trzymaj pas! I zapnij go na tym złotym króliku! I tylko nie daj kotkowi wszystkiego zeżreć… -dodała nieco ciszej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości