Fargoth[Fargoth] Zakaz konkurencji

Miasto położone na granicy Równiny Drivii i Wschodnich Pustkowi, jedno z głównych miast środkowej Alarani, położone na szlaku handlowym, prowadzącym przez Opuszczone Królestwo aż do Wybrzeża Cienia.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Loki zaraz po wysłuchaniu przemowy lodowego anioła, poczuł jak trzymany w ręku kieliszek staje się nieznośnie zimny. Jego temperatura spadała szybko do tego stopnia, że dłuższy kontakt z nim sprawiał ból. Chcąc nie chcąc demon musiał go upuścić. kieliszek uderzył o podłogę roztrzaskując się w iskrach światła odbitych przez drobny lód, jaki pokrywał potłuczone w drobny proszek szkło oraz czerwonych refleksach z zamarzniętego wina. Lokstar spojrzał spokojnie po reszcie towarzyszy. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Oczekiwał, że przybyły jegomość z obstawą, nie otrzymawszy oczekiwanego wsparcia w swej sprawie rozpęta tu piekło. Jak bardzo się zdziwił gdy do tej pory, dość spokojna i infantylna syrena, nagle stała się agresywna i wyraźnie urażona. "Może nie potrzebnie mówiłem o tej zapłacie za dostarczenie jej tutaj całej i zdrowej? Kto mógłby się domyślać, że wywoła to u niej taką falę gniewu." zastanawiał się w duchu. Szybko jednak doprowadziła ją do porządku Akarsana. Ta zawsze potrafiła znaleźć rozwiązanie w trudnych sytuacjach, jak udowodniła to zabijając pokusę i zrzucając winę na karczmarza. "To twoja robota, prawda?" Uśmiechnął się, a pytanie było raczej retoryczne i wymuszone na samym sobie. Szybko omiótł wzrokiem resztę osób przebywających w głównej sali karczmy. Zobaczył, że szermierz przy ladzie nie pozostał niewzruszony całą sytuacją. Zanim jednak zdążył coś zrobić oczom Yallana ukazał się podchodzący do, swojego jak myślał pana, czarny, zakapturzony mężczyzna. Stanął na wprost i wyciągnął w kierunku Baldrughana miecz. "Się będzie działo." Loki poprawił kapelusz na głowie, zacisnął pięść i po kilku oddechach udało mu się opanować emocje. Z jednej strony chciał popatrzeć jak tamci zaczęli by się mordować nie wiadomo w sumie o co. Z drugiej strony dawno już nie stoczył potyczki z żadnym upadłym czy innym demonem. "Sądząc po jego dokonaniach, tam w zatopionych ruinach, upadli są znacznie potężniejsi niż ich pamiętam. Cóż... Będzie okazja by przetestować kilka sztuczek." Loki czekał tylko aż nadarzy się okazja by wykonać jakiś ruch. Ofensywny bądź zupełnie przeciwnie. Nie wie czego może się spodziewać po tego typu przeciwnikach. Najbardziej zagadkowy był facet w kapturze, który zmienił front. Kto mógł wiedzieć czy nie zrobiłby by tego znów przy pierwszej okazji dającej mu przewagę i bezpieczeństwo. Wygląda na takiego co lubi trzymać się z silniejszymi a przynajmniej z wygrywającymi w potyczce. Nagle do całego zamieszania przyłączył się szermierz. W dość delikatny sposób zasugerował opuszczenie lokalu i prowadzenie wojaczki na zewnątrz przybytku. Podczas całego tego czasu gdy przyglądał się otoczeniu czuł na sobie świdrujące spojrzenie. Był to wzrok Akarsany. Jej wzrok niemal przebijał osobę Lokstara na wylot.

        Loki był twardy i nie łatwo było go zastraszyć. Jednak całym sercem miał nadzieję, że obejdzie się bez rozlewu krwi. Dodatkowo liczył, że uda mu się zdobyć choć jedno pióro lodowego, upadłego anioła. Miał już kilka zdobytych i nie zamierzał na nich poprzestać, a taki okaz był rzadki z tego co zdążył zaobserwować. Chciał zdobyć je po dobroci, a jak ta droga zawiedzie to po złości. Nie zależało mu tak na prawdę na nikim z tej ferajny i bystre oko mogło to łatwo zauważyć. Starał się jednak ukryć swoje prawdziwe intencje. Nie lubił widoku cierpiących kobiet. A tym bardziej nie chciał narażać sam siebie. "Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów - jeszcze bliżej."

         - Baldrughanie. - Zaczął miło. - Nie jestem pewien co ma znaczyć twoja wizyta tutaj w Fargoth wraz z twą służbą lub przybocznymi. Nie wiem jak ich nazywasz. Jeśli próbujesz mnie zastraszyć to próbuj dalej. Nie takich jak ty odsyłało się na tamten świat jeszcze nie tak dawno temu. Trochę sobie uświadomiłem, tam w zatopionych ruinach, podczas walki. Ale najważniejsze, że prawdopodobnie odzyskałem pamięć, którą ktoś, lub coś, skrzętnie mi wymazało. Dlatego możesz mieć mnie za podrzędnego demona lub zwyczajnie istotę z niższych sfer. Ba z samego rynsztoka. - W tym samym czasie wykonując nieznaczny gest dłonią, z powietrza wyłonił się nowy kieliszek napełniający się samoistnie wytwornym, szkarłatnym trunkiem. Sam kieliszek był fantastycznie zdobiony. Dodatkowo wykonany był na pierwszy rzut oka ze szkła kryształowego. - Widzisz. - Upił łyk delektując się znakomitym smakiem jakiego nie powstydziłby się najlepszy twórca win na całym kontynencie. - Nie wielu z nas obawia się twojego gniewu. Kathleen pierwsza pozwoliła się ponieść gniewowi przy Tobie. - Wskazał palcem na siedzącą obok Akarsany syrenę. - Po za tym twój towarzysz chyba cię zdradził. Nie martw się. Ja nie mam do ciebie nic. Czekam tutaj tylko na Twojego towarzysza, który ma mi przekazać zapłatę. Niestety szczerze wątpię by się tutaj w ogóle raczył pojawić. Dlatego... - Podszedł kilka kroków w stronę wejścia gdzie stała większość zgromadzonych. W tym sam lodowy anioł, zakapturzony jegomość i szermierz próbujący ich rozdzielić. - ...Mamy dwa wyjścia. Albo zaczniemy się tutaj lać jak dzieci; używając do tego nieco bardziej brutalnych metod niż one, lub odłożysz na bok swoje widzimisię i dasz sobie postawić kufel piwa, czy co wy tam pijacie w swoich kręgach. - Starał się opóźnić wspólne mordowanie jak najbardziej mógł. Wiedział, że igra z ogniem. Ale co mógł zrobić innego? Albo grać na zwłokę albo zagadać przeciwnika, aby w razie odrzucenia propozycji mieć pierwszy ruch. Podszedł jeszcze kilka kroków tak, że dzieliła ich odległość miecza w prostej ręce i jeszcze kilka palców po czym jeszcze nie do końca opróżniony kryształowy kieliszek został rzucony przez Lokiego prosto w ścianę, na której rozbił się w drobinki szkła i luźne krople wina. W tym samym momencie w tej samej dłoni po obrocie nadgarstka pojawił się as pik. - To jak będzie? - Spytał już wymuszając odpowiedź. Po tych słowach karta demonstracyjnie stanęła w niebieskim płomieniu zaś sam demon uśmiechnął się krzywo. Był gotowy zafundować wybuchający pocisk, którym miała być trzymana w palcach karta, wprost w swego oponenta bez chwili zawahania. Oczekiwał tylko decyzji. Werbalnej lub nie. Nie zależało mu specjalnie na żadnej z opcji. Wiedział, że prędzej czy później dojdzie to otwartej konfrontacji. "Pokaż z jakiej jesteś gliny."
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

        "Jego ukochanej rybce"? On tak powiedział? Już miała mu wylać butelkę wina na ten parszywy ryj, kiedy to nagle powstrzymała ją ta rudowłosa piękność. A miała taką ochotę mu przyłożyć! Nie lubiła tego lodowego typa, a ten, rzucając w jej stronę takie słowa, nie zdobywał jej sympatii. Jak on w ogóle śmiał mówić do niej w ten sposób? Przecież znał imię syreny, dlaczego więc używał takich chamskich zwrotów? Na dodatek to "ukochanej"... gdyby Vaxen w najmniejszym stopniu za nią przepadał, to z pewnością nie zostawiłby jej z tak podejrzanymi typami. Co prawda, Lokstar okazał się najsympatyczniejszym mężczyzną jakiego do tej pory spotkała, ale skąd wiedział o tym Puchacz? Przecież oboje poznali go dopiero na pustyni, a dokładniej... pod nią.
        Mimo wszystko była wdzięczna Akarsanie za odciągnięcie jej od tamtej trójki. Wolała nie przysparzać sobie więcej problemów. I tak była zdana na łaskę Lokstara. Gdyby ją tu zostawił, z pewnością by zginęła. Dlatego też, usiadła grzecznie przy stoliku i zaczęła popijać herbatę. Tak, zdecydowanie się uspokoiła.
        - Dzięki, trochę mnie poniosło - zwróciła się nieco zmieszana do rudowłosej. Całe szczęście, że była w pobliżu, kto wie, czy tym odciągnięciem nie uratowała jej ogona.
        W pewnym momencie jej ogniste loki zaczęły parować. Mogłoby się wydawać, że ktoś próbuje ugasić pożar na głowie Kathleen, ale niestety, to nie było to. Magiczna woda od rodziców Shy się skończyła, a czas syreny dobiegał końca. Czuła jak jej nieskazitelna skóra robi się sucha i nieco... słonawa?
Nie, błagam, nie! Jeszcze nie teraz! Dlaczego teraz?!, krzyczała w myślach, po czym odskoczyła od stolika i wybiegła z karczmy, krzycząc:
- Potrzebna mi słona woda! Błagam, pomóżcie mi!
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Z cichym sykiem, powoli wciągnął powietrze, zaraz potem je wypuszczając, wraz z dźwiękiem podobnym do świstu wiatru w mroźną, zimową noc. Nie spodziewał się, że może mieć tylu przeciwników. Najpierw Ragnex się jego wyparł, potem do gry wszedł elficki wojownik, a teraz Lokstar przygotowuje się do ataku. Wiedział o tym, gdyż nietrudno było wyczuć magiczne wibracje wyciekające z karty wycelowanej w pierś Lodowego Upadłego.
- Gratuluję, Demonie. Można powiedzieć, że zapędziłeś mnie w kozi róg. Sam z pewnością miałbyś trudności pokonaniem mnie... Ale mając za sobą elfickiego szermierza, oraz podającego się każdemu mocniejszemu podmuchowi wiatru Łowcę Dusz.- Lodowy mówił powoli, z nieukrywaną wściekłością. Teraz konfrontacja wydawała się być nieunikniona, a Baldrughan nie miał najmniejszej ochoty na jakiekolwiek przelewanie krwi.- Sądzę, że będę musiał...- Niespodziewanie, wypowiedź Upadłego przerwał wrzask przerażonej dziewczyny, którą okazała się Kathleen. Syrena pognała w kierunku wyjścia, krzykiem błagając wszystkich o wodę. Upadłemu Aniołowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zamachał skrzydłami, co spowodowało rozejście się potężnego podmuchu wiatru w karczmie, więc nawet jeśli Lokstar rzucił swą kartę, to zmieniła ona kierunek tuż przed piersią Upadłego. Gdy wszyscy byli oszołomieni paniką dziewczyny i potężnym podmuchem zimnego wiatru, Baldrughan uniósł jedną rękę i wycelował ją w Kathleen. Kolejny podmuch zimnego wiatru oderwał Syrenę od ziemi i rzucił nią w ramiona Upadłego. Ten złapał ją w locie i mocno przycisnął do napierśnika swej lodowej zbroi. Z jego palców zaczęła sączyć się chłodna woda, która zamiast kapać na podłogę, zaczęła ściekać po ciele Syreny, wbrew prawu grawitacji, we wszystkich kierunku, tworząc jakby "wodny śpiwór" wokół niej. Upadły objął ją nieco mocniej, zamykając ją w żelaznym uścisku, po czym zbliżył swą twarz do jej ucha, ukrytego za rudymi włosami:
- Żadnych sztuczek, Kath. Bo ta woda może okazać się twoją zgubą, nie ratunkiem- wyszeptał ze świstem, obserwując jak "wodny kokon" obejmuje po chwili całą syrenę. Baldrughan spojrzał na Lokstara, śmiejąc się cicho. Jego gwardziści w czasie całego zamieszania, ustawili się za swym panem i wymierzyli swe lekkie kusze w kierunku Demona i tłumu.
- Wygląda na to, Iluzjonisto, że teraz ja tu rozdaję karty. Ale miałeś rację. Nie chcę walczyć. Zabiłem wystarczająco dużo osób w Ostatnim Bastionie. Teraz chcę porozmawiać z wami, jak potężna istota z drugą. Chyba, że nie macie takiej chęci- zacisnął swą lodową rękawicę na szyi Syreny, nie dusząc jej jednak- To jestem w posiadaniu argumentu, który powinien wam ją dać.-
Śmiech Upadłego, przypominający lawinę, potoczył się po cały pomieszczeniu.
- Jaki jest więc wasz wybór?- spytał, po czym przesłał telepatyczny rozkaz do swoich Gwardzistów, aby usunęli z karczmy, nie ważne czy siłą, czy nie, wszystkie osoby, oprócz rudej dziewczyny, elfa i jego towarzyszy, demonicznego iluzjonisty, oraz Łowcy Dusz, który był teraz dla Baldrughana zagadką.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

         Gdy leciał w kierunku umówionego miejsca na spotkanie z Lokstarem i Kath "zahaczył" o Morze Cienia, gdzie napełnił bukłak słoną wodą. Syrena w centrum lądu może mieć problem ze zdobyciem zbawiennej dla niej cieczy, Vax po prostu pomyślał strategicznie. Może dziewczyna go nie zabije. Myśl ta rozbawiła Demona.
        Splunął w powietrzu. Znajdował się już ponad miastem Fargoth, zaś jego reakcja wywołana była jedynie przypomnieniem sobie o Rayli i syrenie. "Jak tak można... Rozumiem, piekielna, ale to była przesada..." nie potrafił się uspokoić, ciągle był poddenerwowany.
        Lot należał do tych relaksacyjnych, spokojnych, dosyć przyjemnych. Nawet fakt, że Zamaskowany uwielbiał latać nie zmniejszał radości z podróży. Wiatr smagał go po nagim torsie wywołując przyjemne dreszcze, tętno uspokajało się, Vaxen głębiej oddychał i czuł się po prostu wspaniale. Jego dobry humor miał wkrótce legnąć w gruzach.
        Wykonywał już chyba piąte koło ponad Fargoth poszukując strzępków aury Kathleen bądź Lokstara, niestety nie potrafił ich zlokalizować. "Jeszcze nie dotarli na miejsce...? Dziwne" zastanawiał się Czarny zniżając lot do takiej wysokości, że niemal uderzył w dzwonnicę w centrum miasta. Postanowił jednak wylądować w okolicach rynku. Ludzie na jego widok rozproszyli się tworząc okręg, po środku którego dotknął on ziemi. Przypatrywali się mu z zainteresowaniem i lekkim strachem. Strachem przed nieznanym. "Oj, już niedługo będziecie mnie rozpoznawać w każdej sytuacji!" przewidywał Vax. Spojrzał na losowego przechodnia i krzyknął:
        - Won, albo wymorduję jak psy! - groźba podziałała i większość odwróciła się niezbyt pospiesznie się oddalając. Pojedyncze osoby potrzebowały dodatkowej zachęty w postaci odrobiny bólu. "Taką rozgrzewkę to ja rozumiem" zaśmiał się sam do siebie, nieco z dumy, nieco z zadowolenia. Z jednego z opuszczonych straganów zabrał dwa jabłka. i ruszył przed siebie na spacer.
        Przemaszerował kilkanaście minut oddalając się od centrum aż natrafił na niesione wraz z wiatrem emanacje znajomej Naturianki oraz Demona. "Nareszcie, czas najwyższy..." przeleciało mu niczym wiatr przez myśl i ruszył w tamtym kierunku niespiesznym krokiem nadgryzając jedno ze skradzionych jabłek. Owoc był soczysty, słodki i dojrzały, kojarzył się mu w tym momencie z Kelishą, którą spotkał ponad... "Rety, kiedy to było?!" roześmiał się, tym razem w głos. "Przecież nie jestem aż tak stary".
        Dopiero po kilkunastu dłuższych minutach stanął u wrót karczmy. A raczej u samego progu, bowiem framuga bez drzwi wyraźnie odcinała się na tle podniszczonych domostw.
        - Co tu się... - zaskoczony zajrzał po cichu do środka.
        To, co ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Baldrughan, Lokstar, do tego jakiś mierzący wzrokiem Mroźnego Upadłego elf, zmiennokształtna wraz z Kathleen przy stoliku i zamaskowany jegomość, od którego wyraźnie śmierdziało duszami. "Łowca" niemal wysyczał, na szczęście tylko we własnej głowie.
        Vaxen nie przekroczył jednak progu gospody, wciąż nie zwracając na siebie uwagi istot będących w środku. Okazało się, że część "gości" to gwardia Baldrughana. W dodatku byli oni wszyscy na tyle zajęci sobą, że nikt nawet nie wyczuł potężnej emanacji Przemienionego. Niespodziewanie syrena Kath wybiegła przed zniszczone drzwi błagając o wodę, nawet nie zauważyła zamaskowanego skrytego w lekkim cieniu, zbyt przerażona wizją zamiany w słoną, morską pianę. W sumie panicz Qualn'ryne rozumiał ją doskonale, nikt nie ma ochoty zbyt szybko umierać. Dlatego Vax dawał każdemu powolną, długą, bolesną śmierć. Przynajmniej zazwyczaj...
        Nagle bieg wydarzeń znowu się zmienił, ciało Naturianki bowiem uniosło się w powietrze i wleciało z powrotem do karczmy. "Na jasną cholerę, dwie wiedźmy i popieprzonego kota, co tu się kur... wyprawia?!" przeklął zaskoczony Czarny zdejmując maskę. Na słowa Upadłego jego gwardziści zaczęli opróżnianie pomieszczenia z nieproszonych gości. Szykowała się walka, dosyć poważna, zważywszy, że nawet Lodowy nie chciał strat w cywilach. "A co gdyby im tak przeszko..."
        - Proszę się stąd oddalić, natychmiast - powiedział jeden z żołnierzy Piekielnego w kierunku Vaxena przerywając mu myśl.
        "Co...? Zaraz, zaraz, czy on się do mnie zwrócił?!"
        - Ależ oczywiście! - powiedział sarkastycznie nieco przyciszonym głosem nadal pozostając niezauważonym przez istoty wewnątrz pomieszczenia - pozwolisz jednak, że zabiorę ze sobą... Twoją głowę - uśmiechnął się i bezceremonialnie odciął natrętnemu człowieczkowi łeb. Ten nawet nie zdążył zareagować. Zaraz w jego kierunku zaczęły się zbliżać kolejne postaci gwardzistów. Dobywali broni. "No nie...".

        - Czy ktoś mógłby mi łaskawie, do jasnej cholery, wytłumaczyć - klęła wniebogłosy sylwetka nieznajomego mężczyzny skryta za ciałem jednego z żołnierzy Baldrughana gdy przechodził przez próg. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się można było dostrzec, że członek gwardii Upadłego jest martwy, z jego piersi wystawały dwa hebanowe, ogromne ostrza - co tu się do ciemnej anielki i dwustu... O, witaj Loki... Yyy... Smoków dzieje?! A właśnie, Lokstar... - nagle jego ton nieco przycichł, gdy truchło faceta od Lodowego upadło w kąt. Gdy Piekielny próbował wyłapać jakąkolwiek aurę kogoś ze swojej brygady dostrzegał jedynie pustkę. Ciała wszystkich leżały na zewnątrz rozstrzelone w promieniu kilkunastu łokci. - Twoja zapłata - powiedział spokojnie rzucając w kierunku Demona... Jabłko.
        Zaskoczone twarze wszystkich obecnych sprawiły Zamaskowanemu sporo frajdy. Oczywiście sam stał wciąż uzbrojony, z założoną maską na twarz i przeszywającym każdego z osobna spojrzeniem.
        - Puść ją. Natychmiast. - rzucił Vaxen w kierunku Baldrughana obserwując Kathleen, która leżała w jego ramionach oblana strumieniem magicznej wody. Co gorsza Lodowy mógł wykorzystać fakt pomocy Kath jako kartę przetargową, była po prostu jego zakładniczką. Bez problemu mógłby ją zamienić teraz w lodową figurkę do ogrodu. Czarny dodatkowo przeleciał spojrzeniem po wszystkich obecnych zatrzymując się na nieco dłużej tylko na nieznanym sobie Ragnexie mierząc go chłodnym niczym Mroźny Upadły spojrzeniem i lisołaczce, bowiem była zdecydowanie piękną kobietą. - Puść ją, albo kiepsko się to dla ciebie skończy.
Awatar użytkownika
Cerau
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Przemytnik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Cerau »

        Jak się okazało, droga do Fargoth była nawet znośna. Mimo tego, że większość czasu podróżował nocą. Bo w dzień w jego obecnym stanie było dość ciężko. Trudne to było z prostego powodu, ze słońce, albo raczej światło słoneczne sprawiało mu ból. Ciężko było się do tego przyzwyczaić. Chociaż Cerau takowe predyspozycje posiadał. Głównie dlatego, że i tak prowadził raczej nocny tryb życia. Pracę wykonywał zawsze wieczorami, nocą i to była pora, kiedy prowadził prawdziwe życie. A nie w ciągu dnia. Na szczęście wystarczył też dobry płaszcz, który załatwił sobie już w Serenei od Marca - starego znajomego z właśnie tego portu. Co ich łączyło? Krótko mówiąc - interesy. Nie tylko płaszcz zresztą mu pomógł zorganizować. Ale to już inna kwestia. Małe opłaty już na miejscu musiał uiścić - więc małe wspomożenie finansowe było mu potrzebne. Rzecz jasna - z pewnym zwrotem. A warto dodać, że tak czy siak Cerau wisiał mu już wcześniej dość sporą sumę za wynajem statku - który opłacił oczywiście Marc.
        W końcu jednak dotarł. Już na dzień dobry przywitała go straż, która była dość podejrzliwa do podróżnika. Który jednak okazał się mieszkańcem miasta. Mimo to, już na dzień dobry dowiedział się o większości rzeczy, które wydarzyły się pod jego nieobecność. Pierwsze co musiał zrobić było oczywiście udanie się do swojej siedziby. Danie znać, że "już jestem" i podpytanie się o te wydarzenia. Kolejny cel? Dość oczywisty, karczma. Dlaczego? Wiele tu tłumaczyć nie trzeba - był niemalże pewien, że spotka tam kogoś, z kim będzie mógł odbyć dłuższą rozmowę. A tu proszę. W okolicy karczmy pustki i parę ciał, które sprawdził. Świeże, sprzed chwili. Rozejrzał się spod kaptura, lustrując dokładnie okolicę. "Nic podejrzanego" o ile to odpowiednie słowa. Rozejrzał się, no cóż... nadal był "młodym" wampirem. Więc dalej potrzebował pić sporo krwi. Upewnił się, że nikt nie patrzy i zbliżył po kolei do trzech ciał, upijając z nich trochę krwi. Kiedy był w siedzibie spokojnie się ogarnął, uzupełnił swoje podręczne wyposażenie - sztylety etc, także był gotów do pozbycia się ewentualnych świadków tego co się tu właśnie działo. No bo cóż, słabo by wyszło, gdyby ktoś widział jak pije czyjaś krew. Sam by źle na to zareagował jeszcze jakiś czas temu. Teraz? Konieczność, musi i koniec. Nawet odpowiadała mu jego obecna postać. Dawała mu zdecydowanie większe możliwości i lepsze spojrzenie na przyszłość. Uniósł rękę do ust, wycierając je rękawem, uprzednio jednak je oblizując. Poczuł swoisty zastrzyk energii towarzyszący posiłkowi i spojrzał ku drzwiom do karczmy. Słyszał, ze coś się tam dzieje. Wiec wejście teraz głównymi drzwiami byłoby głupie. Zwłaszcza, że chciał pozostać niezauważonym.
        Na szczęście zdawał sobie sprawę z tylnych drzwi - wiele raz z nich korzystał - i udał się do nich. Po chwili już wszedł po cichu do środka. Co prawda drzwi prowadziły na zaplecze, jednak spokojnie można było się przedostać do głównej sali, a przejście nie było oddzielone drzwiami, co dawało mu swoistą przewagę. Wierzył w swoje umiejętności skradania się - które naprawdę posiadał i skradać to się umiał. Powolutku, ostrożnie stawiając każdy krok zbliżył się do winkla, zza którego mógł obserwować sytuację w pomieszczeniu. Zamarł. Sytuacja była dość... ciekawa i bardzo, ale to bardzo nietypowa. A ludzi tu było... niewielu. Jeżeli jacyś w ogóle byli. A w tej chwili nie zdziwiły się, gdyby Ci co wyglądają na ludzi nimi się nie okazali. Czy był tam ktoś, kogo znał? Tak. Akarsa. Przez chwilę lustrował ją spojrzeniem, dziwiąc się temu co się tutaj dzieje. Później wychylił się odrobinę bardziej i zlustrował wzrokiem przemienionego - Lokiego, którego co prawda nie znał, ale pamiętał jego osobę z dnia, kiedy razem z lisołączką zajęli się pokusą. No, bardziej zajęła się nią zmiennokształtna, ale nieważne. Ważniejsze było teraz co innego - pozostać niezauważonym i obserwować sytuację. Co prawda wiedział, że razem z przemianą zwiększyła się jego siłą, ale jak tu był anioł... to wątpił, żeby mógł się z nim mierzyć. A z tego co widział, nie tylko on był tu uzbrojony i na swój sposób groźny. No nic, zostało mu czekać i obserwować...
Awatar użytkownika
Ragnex
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Piekielny - Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ragnex »

        W karczmie sytuacja zaczęła się robić gorąca (lecz i tak Baldrughan ją ochładzał), najpierw poważna rozmowa Lodowego z Lokstarem, potem biegająca syrena, a teraz typ spod jasnej maski, któremu nie dało się odczytać emocji. Widać było, że zamaskowany dobrze zna całą „drużynę”, jak na ironię.
        Co ważniejsze, Ragnexowi zaimponowała postawa niespodziewanego gościa. Jednak jego przeczucie mówiło mu, żeby na razie pozostać z podejrzeniami. Zresztą, kto, by zaufał człowiekowi wparowującemu prosto do karczmy, który jednocześnie rzuca trupa!? Tylko szaleniec. No cóż los nie wybiera. Jaquze odzyskiwał nadzieję, że nikt więcej ich nie odwiedzi, jednakże „poczuł”, że oprócz zebranej tutaj gromadki znajduję się jeszcze jedna osoba. Domyślił się, że ten ktoś najwidoczniej nie chciał się przedstawiać, wolał oglądać przebieg zdarzeń z bezpieczniejszej odległości. ”Gdy będzie potrzeba, znajdę się tuż za jego plecami, z resztą już prawie namierzyłem jego” lożę” „. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i powiedział spokojnym głosem.
- Moi drodzy, nie możecie dojść do jakiegoś kompromisu? - uśmiechnął się lekko – Nie rozlewajmy niepotrzebnej krwi. No, chyba że każdy z was tego chcę…
        Był gotowy do walki, jeśli byłaby taka potrzeba, cały czas czuł „powiew” podniecenia, komuś zależało na wbiciu mu miecza w plecy z wielką satysfakcją. Sai chrząknął.
- Więc jak chcecie postąpić?
Awatar użytkownika
Akarsana
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akarsana »

        Uśmiechnęła się do Kathleen, gdy ta podziękowała jej za interwencję. Nie miała pojęcia dlaczego, ale zależało jej uspokojeniu obecnych i powstrzymaniu szykującej się burdy. Może zostawszy prawą ręką Cerau poczuła się odpowiedzialna za miasto pod jego nieobecność? Ta myśl wydała się lisołaczce na tyle abstrakcyjna, że kąciki jej ust mimowolnie uniosły się do góry. " Zbyt długie przebywanie w jednej miejscowości źle na mnie wpływa. Jeszcze trochę i postanowię osiedlić się tu na stałe. Albo, niech Prasmok broni, zacznę się troszczyć o tubylczych cywilów!"

        Tymczasem akcja w karczmie ani myślała zwolnić nieco tempa. Dusząca atmosfera męskiej rywalizacji oplatała ich wszystkich, wypierając opanowanie i zdrowy rozsądek. Teoretycznie uspokajające wystąpienie szermierza jak i kolejna przemowa Lokstara - swoją drogą, facet miał wyraźny pociąg do krasomówczych wystąpień i gdyby nie okoliczności, w jakich się spotkali, Akarsana wzięlaby go prawdopodobnie za wprawionego w politycznych gierkach dworzanina. No, ewentualnie kapłana. - nosiły jedynie pozory pokojowych propozycji. W rzeczywistości, za uprzejmymi zdaniami kryło się wyraźne wyzwanie, czytelne nawet dla obserwującej ich z boku rudej, a co dopiero dla Lodowego Anioła, ku któremu zostało ono skierowane. Baldrughan nie mógł oczywiście zostawić tego bez stosownej odpowiedzi.

         Złośliwy Los uznał jednak, że przebieg wydarzeń w gospodzie stał się zbyt przewidywalny i przemowa Upadłego, która wydawała się wieść wreszcie ku nieuchronnemu chyba rozlewowi krwi, została przerwana w nieoczekiwany sposób. Kathleen zerwała się gwałtownie i z krzykiem wybiegła z karczmy. Akarsana czuła panikę rudowłosej, która zdawała się przejmować nad nią kontrolę. Trybiki w głowie lisołaczki zdawały się kręcić jak szalone, gdy przypominała sobie posiadane informacje o syrenach. "Istoty zrodzone z morza... mogą przybrać ludzką postać... po upływie 12 godzin bez wody morskiej umierają... A to lich, ożywieniec i cały legion diabłów! Skąd w środku miasta wziąć morską wodę?"

         Odpowiedź nadeszła z nieoczekiwanego kierunku, gdy Baldrughan wywołał silny wiatr i przywołał do siebie spanikowaną syrenę. Lisołaczka uniosła brew, obdarzając Anioła spojrzeniem pełnym uznania, gdy ten za jednym zamachem uratował życie Kath, robiąc z niej swoją dłużniczkę oraz zapewnił sobie niekwestionowaną kartę przetargową w dyskusji z Lokstarem. Nie przeoczyła również faktu, że jego gwardziści wygonili z karczmy tych nielicznych ludzi, których ciekawość była silniejsza niż strach i nie uciekli jeszcze na własną rękę. Na szczęście żaden z nich nie był tak głupi, aby spróbować wygonić ją. Naturalnie, nie zamierzała wtrącać się w narastający konflikt - nie miała w tym żadnego interesu, a w dodatku, o ile mogłaby może podjąć się sprzątnięcia tych tutaj z zaskoczenia, o tyle w otwartej walce nie miała z nimi najmniejszych szans. Nie znaczyło to jednak, że mogłaby odpuścić sobie tak ciekawie zapowiadające się przestawienie. Zwłaszcza, że na scenę wkroczył właśnie nowy aktor.

         Akarsana poprawiła się wygodniej na ławie i pociągnęła łyk wina, taksując wzrokiem nowo przybyłego. Trzeba mu przyznać, wiedział jak dobrym wejściem zapewnić sobie uwagę. Było w nim coś dziwnego. I nie chodziło bynajmniej o maskę, zakrywającą twarz - nie potrzebowała jej widzieć, aby czuć jego lekkie podirytowanie. Nie, to było coś... wciągnęła powietrze, gdy napotkała jego wzrok. Otoczyła ją czerń i poczuła się jakby spojrzała w nieograniczoną pustkę. Śmiertelnie niebezpieczną, nieograniczoną pustkę. "Demon". To musiał być ów słynny Vaxen, główna przyczyna dzisiejszych wydarzeń.
Nagle zrozumiała, dlaczego Baldrughan podjął przeciw niemu krucjatę. Nie była dobrą dziewczynką, nie wahała się przed odbieraniem życia, a kłamstwa i manipulacje były dla niej czymś równie naturalnym jak oddychanie, ale nie określiłaby się mianem złej. Tymczasem był to pierwszy przymiotnik, jaki nasuwał jej się w odniesieniu do stojącego w progu szermierza. Zagryzła wargi, rozglądając się po zgromadzonych. Czy naprawdę tylko ona to widziała? A może nie... Może reszty to po prostu nie obchodziło?

         W duszy dziękowała swojej nauczycielce aktorstwa, dzięki której wzrastające poczucie zagubienia nie znajdowało odbicia na jej twarzy. Przyzwyczaiła się, że to ona jest najmniej ludzką istotą w towarzystwie, a teraz otoczona była przez Upadłego Anioła, Łowcę Dusz, dwa Demony, syrenę i żółtookiego szermierza, należącego, jak zgadywała, do rasy elfów. Nie miała pojęcia, czym się kierują i czy nie lubują się chociażby w torturach. Nie wiedziała nawet, czy magiczne sztuczki, które stosowała do wydostania się z kłopotów, będą przeciw nim skuteczne...

        Łowca Dusz okazał się kolejnym, którego pod pozorem uspokajających słów ciągnęło do walki, wydawało się więc, że potyczki nie da się uniknąć i jedyną bezpieczną dla postronnych osób opcją jest przeniesienie jej poza miasto. Akarsana zmrużyła lekko oczy, skupiając się na swojej magii, a stronę nabuzowanych testosteronem wojowników popłynęła fala spokoju, spleciona z litością wobec bezbronnych cywili. Nie była pewna, czy odniesie to jakikolwiek skutek, ale nie szkodziło przecież spróbować, prawda?
Awatar użytkownika
Arc
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arc »

Walka zdawała się być nieuchronna co Archera nawet cieszyło. Było widać, że Lodowy nie jest byle przeciętniakiem i będzie miał ciekawe wyzwanie. Bez zbędnych ceregieli dobył Pożeracza i Zabójcę będąc gotów do walki. Nagły zwrot akcji, który nastąpił nieoczekiwanie zbił nieco szermierza z tropu.
- Po co tej dziewczynie słona woda, której nie znajdziesz w mieście? - pomyślał patrząc jak towarzyszka Lokstara biegiem oddala się się w stronę wyjścia, błagając o wodę. To co nastąpiło potem przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Potężny podmuch skierował dziewczynę na Upadłego który, pochwycił ją i otulił wodną otoczką, biorąc przerażoną dziewczynę jako zakładniczkę.
- Cholerny drań... - warknął przez zęby chowając miecze, jednak był przygotowany na ponowne ich wyciągnięcie w razie potrzeby. Anioł miał nad nimi wyraźną przewagę. Jeden nieostrożny ruch i dziewczyna natychmiast może zostać zamieniona w bryłę lodu.
- A mamy jakiś wybór? Bo jak tak to chętnie nakopię ci do tego zmrożonego tyłka Lodowa Księżniczko - zakpił odpowiadając na pytanie, miażdżąc wzrokiem piekielnego. Dalszą konwersację przerwało pojawienie się "nowego aktora na scenie", który widocznie dobrze znał Kath na co wskazywał wrogi ton zamaskowanego osobnika. Na twarzy szermierza pojawił się jego klasyczny, demoniczny uśmieszek.
- Nie ma co będzie wesoło - pomyślał, sięgając ponownie po miecze. W tym momencie poczuł jakby ktoś próbował wpłynąć na jego emocje. Nie odwracając się rozejrzał się delikatnie, zauważając że Akarsana wydaje się być dziwnie skupiona.
- Zostaw moją głowę w spokoju - burknął w myślach, ponownie skupiając się na Baldrughanie. Trzeba było szybko wymyślić jak ocalić bezbronną zakładniczkę nie narażając jej na zagrożenie.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Czuł, że zaraz wybuchnie. Karta w dłoni aż sama prosiła się by dać jej możliwość rzucenia się w kierunku celu. Loki dał upust swemu napadu gniewu i wypuścił z ręki kartę. Ta poszybowała prosto przed siebie. Nie jednak prosto w cel. Została specjalnie skierowana lekko w bok. Chcąc nie chcąc i tak by nie trafił celu. Syrena, którą przyprowadził do karczmy jakiś czas temu, nagle wybiegła jakby przerażona lub zwyczajnie spanikowana. "A tą co napadło?" Miał dosyć zgrywania przyejmniaczka. I tak już był spalony jako nieszkodliwy przybysz znikąd przez swój pokaz z kartą. W czasie gdy tak rozmyślał, lodowy anioł skrzydłami obudził potężny wiatr. Odgiął on tor lotu karty, która wybuchła po kontakcie z przeszkodą odrywając pokaźny kawałek ściany. Potężny magiczny ładunek zgromadzony w niewielkim obiekcie. Ten sam wiatr również rzucił syrenę prosto w ramiona Upadłego. "No tego jeszcze brakowało, teraz będzie gorzej..." Woda zaczęła delikatnie otaczać ciało syreny, a sam upadły szepnął coś jej do ucha. Co? Nie ważne. Teraz już nie była pod jego opieką. "Rób z nią co chcesz. Usmażyłem dwie pieczenie na jednym ogniu. Ty jesteś zadowolony, a ja dostanę od Vaxena zapłatę."

         - Wygląda na to, Iluzjonisto, że teraz ja tu rozdaję karty. Ale miałeś rację. Nie chcę walczyć. Zabiłem wystarczająco dużo osób w Ostatnim Bastionie. Teraz chcę porozmawiać z wami, jak potężna istota z drugą. Chyba, że nie macie takiej chęci- zacisnął swą lodową rękawicę na szyi Syreny - To jestem w posiadaniu argumentu, który powinien wam ją dać.
         - A mamy jakiś wybór? Bo jak tak to chętnie nakopię ci do tego zmrożonego tyłka Lodowa Księżniczko - zakpił odpowiadając na pytanie, miażdżąc wzrokiem piekielnego szermierz, który przybył wcześniej na obiad. Spodobała się ta reakcja Yallanowi ale postanowił jeszcze chwilę przeczekać.
         - Baldrughanie, rozumiem. - Loki był rozbawiony efektem wybuchu karty i nawiązaniem do niej Baldrughana. Wyrwa była znacznie większa niż się spodziewał, co mogło świadczyć o faktycznym wzroście jego mocy magicznych po incydencie z piórami w zatopionych ruinach. - Mam pytanie. - Opuścił wzrok jakby od niechcenia i poprawił rękawiczkę. Chwilę po tym sięgnął po wykałaczkę ale nie włożył jej do ust. - Dlaczego kazałeś mi ją tutaj przyprowadzić skoro teraz zamierzasz ją zabić własnoręcznie? A no tak, przepraszam. W sumie logiczne, chciałeś to zrobić osobiście. Ale w takim razie czemu nie zrobiłeś tego od razu. Na prawdę liczysz, że się nią przejmę? - Pstryknął palcami w wykałaczkę, która przeleciała przez pomieszczenie znikając w płomieniu. - Twoje polecenie brzmiało abym ją tutaj przyprowadził. Chciałeś, masz... Nie wnikam jakie masz dalsze plany co do niej. - Urwał swą wypowiedź szczędząc słów, które jak mniemał i tak pozostaną niezauważone w całym tym zamieszaniu. Nie wszystko szło tak jakby sobie to wymarzył ale nie mógł narzekać. Nie ważne co by się teraz stało postara się by mieć zapewniony odwrót. Szybko obmyślił drogę przez zaplecze. W ten sam sposób wcześniej śledził Akarsanę. Przyjrzał się stropowi. Zauważył kilka obluzowanych gwoździ. Niewiele ale przy pomocy kilku sztuczek mogły być przydatne lub nawet spowodować więcej zamieszania niż dotąd. Nad nimi było kilka pokoi. Jakże zdziwieni by musieli być wszyscy gdyby jakiś gość wpadł do głównej sali przez sufit. Ot ci niespodzianka by ich spotkała. Coś się jednak zmieniło w postanowieniach Lokstara. Postanowił spróbować swoich sił i nie uciekać. Jednak zachować środki ostrożności zawsze nie zaszkodzi.

        Analizował dalej swoje możliwości spod kapelusza i zza okularów unikając kontaktu z lodowym aniołem czy syreną. W tym momencie dziwne stłumione odgłosy wydobyły się zza drzwi. W chwilę potem wszedł jeden z gwardzistów Baldrughana. Szybki rekonesans wzrokiem od góry do dołu i było jasne. Dwie ciemne, niemal czarne klingi sterczały nieszczęśnikowi z piersi.
         - Czy ktoś mógłby mi łaskawie, do jasnej cholery, wytłumaczyć - klęła wniebogłosy sylwetka nieznajomego mężczyzny skryta za ciałem - co tu się do ciemnej anielki i dwustu... O, witaj Loki... Yyy... Smoków dzieje?! A właśnie, Lokstar... - Skierował się do Lokiego zaraz po tym jak ciało, które go zasłaniało powędrowało w kąt rzucone siłą. Teraz widać było kto stał za trupem.
         - Witaj... - Odparł niewzruszony iluzjonista. - Udało ci się dotrzeć w końcu.
         - Twoja zapłata. - Spokojnym tonem dodał przybyły demon rzucając... jabłko.
         - Kpisz, czy o drogę "na tamten świat" pytasz? Jabłko?! - Nagle spojrzał na owoc trzymany w dłoni, spod kapelusza zerknął na Vaxena i wybuchł radosnym śmiechem. - W sumie czego mogłem się spodziewać? Nie umawialiśmy się na nic konkretnego. Ale cieszę się, że mimo to dotrzymałeś obietnicy wynagrodzenia. W takim razie moja rola skończona. - Już miał odchodzić gdy obrócił się jeszcze raz do przybyłego skrzydlatego w masce. - Naprawdę, mogłeś przybyć wcześniej. Nie bawi mnie dyskusja z twoim paziem. - Rzucił prawdopodobnie obrażając obu na raz tym stwierdzeniem. Nie przejął się specjalnie. Stał się na moment niewidzialny dla wszystkich obecnych a w miejscu gdzie stał wykreował swoja niematerialną podobiznę. Sam stał delikatnie obok, by nawet próbując wyczuć jego aurę było to mocno utrudnione znalezienie różnicy w położeniu iluzji i jego samego.

         - Moi drodzy, nie możecie dojść do jakiegoś kompromisu? - uśmiechnął się lekko łowca dusz. – Nie rozlewajmy niepotrzebnej krwi. No, chyba że każdy z was tego chce… - Łowca chrząknął - Więc jak chcecie postąpić?
         - A ty jak chcesz? - uprzedził wszystkich Lokstar. - Jeśli tak bardzo masz ochotę, proszę. - Wyciągnął ku niemu dłoń, tę prawdziwą, choć pokrywającą się z iluzją, na której pojawił się sztylet. - Możesz zacząć od własnej. Dwulicowi zdrajcy, którzy trzymają stronę tylko silniejszych i zmieniają ją przy pierwszej okazji, gdy widzą, że źle wybrali nie żyją za długo. - Podrzucił ostrze, które się obróciło kilka razy w powietrzu po czym rękojeść noża była wycelowana prosto w osobę łowcy. - To jak? - ponaglił unosząc dłoń z ostrzem po swojej stronie. Wiedział, że nie zaatakuje od razu. Czuł to. A nawet jeśli by spróbował to magia niszcząca przedmiot w miłym dla ucha i oka wybuchu była w pogotowiu.

         Loki tak na prawdę nie miał złych intencji do żadnego z obecnych tutaj wojowników takiej czy innej maści. Działał pod wpływem emocji i nie zamierzał z tego rezygnować. Rzadko ma okazję móc skonfrontować się z potężnymi istotami. Przypominają mu się wtedy dokładnie lata gdy był człowiekiem. Zwalczał wtedy takie sytuacje na zlecenie. A teraz? Sam jest częścią zamieszania.

         Chwilę odgrywał swoją scenkę cały czas pilnując by nie być na linii ognia lub miecza. Liczył, że wszystkie ataki, które mogłyby nastąpić będą skierowane w iluzje. W tym samym czasie poczuł w głowie chęć przemieszczenia się z dala od miasta. "Kto próbuje zamieszać mi w głowie będzie miał niewesołą niespodziankę" Rozejrzał się i ujrzał skupioną Rudowłosą przy stole. "Poważnie? Nie ważne." Skupił się przez moment po czym dziwne nienaturalne uczucie zniknęło.

         - Baldrughanie, Vaxenie, miłe panie. Przyjemnie się z wami rozmawia. Ale czy to nie jest przypadkiem to co chciałeś, Baldrughanie? Na twoim miejscu bym wypuścił już syrenę. Jeśli nie chcesz jej zrobić krzywdy to po co ją dalej trzymać w uścisku. Szkoda takiej ładnej twarzy. - Stał tyłem do anioła, obrócił tylko głowę bokiem. - A i jeszcze jedno. Ładne masz piórka, naprawdę są z lodu czy tylko tak wyglądają? - Odwrócił się - Bo chciałbym jedno, czy dwa. Oczywiście za pozwoleniem. - Skłonił się teatralnie co chwilę zmieniając swoje nastawienie do każdego z obecnych. Raz był miły by za chwilę ugodzić złym słowem. - Zastanawiam się tylko, czy faktycznie was tak ciągnie do walki? Bo ja, widzicie, kupiłem wczoraj nowe ciuchy i szkoda było by je zniszczyć, nie uważacie? Sporo się narobiłem, by wglądać w miarę elegancko. Wszak spotkanie w wyższych sferach wymaga klasy. - Poprawił płaszcz na ramionach. - No nie byłbym sobą gdybym nie spytał gości o to. - Pokazał wolną dłonią w kierunku baru. - Wina? A może zagramy w jakąś grę? - Pokręcił głową... - Co ja robię? - Uderzył się w pierś udając skruchę. - przybyliście po coś konkretnego, prawda? Przepraszam. Chcecie walczyć? Proszę bardzo. Ale mimo wszystko zróbmy to jak dżentelmeni. - Nałożył dłoń na dłoń spodem do siebie. Przesunął jedną nad drugą w magicznym geście. Pojawiła się na jedne z dłoni talia kart. Podniósł rękę szybkim łukiem. Karty oddzielone od siebie ułożyły się w powietrzu w taki sam łuk jaki zatoczyła dłoń Lokiego. - Wyjdźmy stąd. - Pięćdziesiąt dwie karty wbiły się na raz w ścianę frontową. - Niech wszyscy widzą! - Karty wybuchły jedna po drugiej niwelując falę uderzeniową i tworząc wyrwę w ścianie, przez którą spokojnie mogliby wszyscy obecni przejść na raz prosto na dziedziniec przed karczmą. Stanął przy krawędzi i gestem kamerdynera zaprosił do opuszczenia lokalu. - Zapraszam. - Teraz włożył wykałaczkę w usta z uśmiechem.

        "Przedstawienie czas zacząć!"
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

        Zagubionym i zamglonym wzrokiem lustrowała niemalże każdego przechodnia, którego widziała na zewnątrz. W tym momencie żyła nadzieją, że ktoś handluje morską wodą, co było mało prawdopodobne, i że ulituje się nad biedną syreną. Nie wiedziała, gdzie się w tym momencie znajduje, ale owe miasto nie wyglądało jakby leżało nad morzem. Niepotrzebnie tu szła, mogła umrzeć na pustyni. Szybka, ale bolesna śmierć. Może w ten sposób pożywiłaby jakąś roślinkę? Tak, to byłaby naprawdę piękna śmierć. A jaka pożyteczna! Teraz jednak była skazana tylko na siebie i nie wróżyło to nic dobrego. Na dodatek nie miała pojęcia, że gdzieś w pobliżu był Vaxen, gdyby posiadała taką wiedzę, to ostatnie sekundy swego życia przeznaczyłaby na rzucanie w niego obelgami. Mógł ją przecież zabrać do morza,do domu... Nie, musiał przecież zostawić SYRENĘ na środku pustyni. Przecież gdyby nie Shy i rodzice dziewczynki to z pewnością by nie przeżyła. Na szczęście Puchacza była zbyt przerażona, aby zwracać uwagę na postać skrytą w cieniu.
        W pewnym momencie usłyszała ciche "ja mam". Wypowiedział to zgarbiony staruszek. Trzymał wyciągniętą w jej stronę rękę z bukłakiem. Tam musiała być woda, jej wybawienie. Gdyby wlać ją da jakiejś beczki, może zanurzyłaby w niej chociaż nogi, aby mogła wsiąknąć w jej wysychającą skórę. Czuła, jak nogi się pod nią uginają. Chyba powoli traciła przytomność.
        - Niech Pan tu podejdzie! Błagam! Błagam! - krzyczała, a może to była tylko niema prośba? W każdym razie, dziaducha zaczął znikać za mgłą, którą widziała tylko Kathleen, a ona sama uniosła się w powietrze i ni z tego, ni z owego znalazła się w ramionach Baldrughana. "Tak, Ty mnie zabij. Przecież potrafisz", pomyślała, zamykając oczy. Stało się jednak coś innego. Zamiast bólu poczuła ulgę. Kojąca woda wzięła ją w opiekę i otuliła całe jej ciało. Co dziwniejsze, nogi nie zmieniły się w syreni ogon. Kath cały czas pozostawała człowiekiem, ale czuła, że zbiera siły. To było dziwne. Dlaczego Lodowy jej pomagał? Nie musiała długo nad tym myśleć, bo po chwili dostała odpowiedź i to z ust samego Upadłego.
        - Żadnych sztuczek, Kath. Bo ta woda może okazać się twoją zgubą nie ratunkiem. - Tak właśnie powiedział. Musiała jednak coś sprawdzić. Zamknęła oczy i skupiła się na cieczy, która w tym momencie ją chroniła, ona jednak ani ruszyła. Jestem za słaba, pomyślała. Lodowy był zdecydowanie silniejszy, nie mogła go pokonać. Jednakże oprócz tej próby, to była naprawdę grzeczna. Nie chciała umrzeć. Gdyby tak się stało... w Alaranii wybuchłaby wojna. Cały morski świat pomściłby życie Kathleen Elenser. Już "ojciec" dziewczyny by tego dopilnował. Miałaby na sumieniu tyle ludzkich i nieludzkich istnień. Nie mogła do tego dopuścić. Dlatego też nie protestowała tylko poddała się woli Lodowego. Musiała skupić, no bo kto wie, czy zregeneruje siły szybciej niż zwykle? Niestety, Baldrughan chyba nie panował nad siłą, bo kiedy zacisnął dłoń na jej szyi, naprawdę nie mogła nabrać powietrza, nawet tego zawartego w wodzie. Od razu złapała go rękę, próbując go powstrzymać. To bolało... bardzo.
        Usłyszała nagle przeogromny trzask, a później znajomy głos. Musiała otworzyć oczy, aby zidentyfikować źródło tego dźwięku, a później także rozpoznać istotę, która wypowiedziała owe słowa. O dziwo... był to Vaxen. Znów miał krótkie włosy i w ogóle się nie zmienił.
- Proszę... Pomóżcie mi - powiedziała cicho, patrząc prosto w oczy Puchaczowi. Naprawdę się bała. Po chwili jednak zamknęła oczy. Nie wiedziała czy ze zmęczenia czy po prostu straciła przytomność. W każdym razie nie wiedziała, co się dalej stanie, ale na pewno nie miała władzy nad swoim ciałem. W tym momencie wyglądała jak porcelanowa laleczka. Znieruchomiała, bezpańska, Laleczka z saskiej porcelany.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Kolejność zdarzeń nie potoczyła się po jego myśli.
Po pierwsze, Kathleen zemdlała w jego ramionach, co mogło być spowodowane nazbyt dużym naciskiem jego lodowych dłoni na szyję syreny. Lekko speszony Baldrughan rozluźnił uścisk na krtani Kathleen i mocniej przytrzymał jej znieruchomiałe ciało, by zemdlona nie wypadła z jego objęć.
Kolejnym problemem był Vaxen. Ten przeklęty, brudny, śmierdzący siarką i mrokiem demon śmiał wydawać mu polecenia, wcześniej w dosyć okrutny sposób, likwidując jego osobistą gwardię. Jednak Baldrughan wciąż miał syrenę i żadna z istot w budynku nie mogła mu nic zrobić, dopóki on miał możliwość ukręcenia jej karku jedną myślą. A przynajmniej tak myślał.
Ocenę sytuacji Lodowego przerwała wypowiedź jego dawnego towarzysza, który o dziwo nie wyglądał na zbytnio napalonego na walkę. Baldrughan nie dziwił mu się, gdyż Ragnex może miałby szanse z Lokstarem, czy Lisołaczką, ale elf, on sam, czy nawet Vaxen byli dla niego prawdopodobnie zbyt wielkim wyzwaniem.
Skoro mowa o elfie, posiadacz magicznych mieczy wydawał się bardziej nastawiony na walkę niżeli na pertraktacje, co potwierdził chamskim komentarzem skierowanym w stronę Lodowego, choć ten to zignorował. W tej samej chwili do umysłu Lodowego dotarły niewyraźne sygnały magiczne, tak jakby ktoś próbował na niego wpłynąć magią emocjonalną. Anioł zaśmiał się w myślach i odbił zaklęcie w rzucającego, wypełniając je jednak strachem, bólem i smutkiem, jakiego on sam zaznał przed Upadkiem.
Dzieła dopełnił Lokstar, przedstawiając sztukę pod tytułem: "Mam ochotę was wszystkich pozabijać, choć nie powiem tego otwarcie i będę rzucał słabymi żartami." Gdy dym po wybuchy ściany opadł, Baldrughan powoli wzniósł się w powietrze, leniwie machając skrzydłami. Z jego gardła wypływał lodowaty śmiech.
- Mówisz, puścić ją? Kusząca propozycja, demonie, jednakże po tym, jak potraktowałeś moją gwardię, jest raczej do odrzucenia. Chociaż w sumie czemu nie? Puszczę ją. Ale jakieś tysiąc metrów nad miastem... A co do ciebie, Lokstarze, cieszę się, że w końcu przełamałeś lody i powiedziałeś to, co wszystkim chodziło po myśli. Otóż, nie mam zamiaru zabijać syreny... Ale jeśli Vaxen mnie do tego zmusi, będzie to mój smutny obowiązek... Ale dość już o tym. Czas, byście pokazali, na czym bardziej wam zależy. Na życiu naszej złotej rybki, czy na losie całego Fargoth? - Głos Upadłego odbił się echem po prawie pustej karczmie, po czym jego mocarne skrzydła wzniosły go jeszcze wyżej. W karczmie zaczął dąć naprawdę potężny wiatr, wręcz wicher. Jego siła zaczęła wyrzucać stoły i krzesła poza budynek, więc nie było w tym nic dziwnego, że po chwili wyrzuciła i wszystkie stworzenia zebrane w karczmie. Baldrughan wyleciał tuż za nimi, nadal trzymając w objęciach syrenę:
- A więc zacznijmy rozgrywkę, moi mili. A wierzcie mi, jest o co grać. - Lodowy uniósł swą runiczną włócznie i wyszeptał parę inkantacji, co zabrzmiało ja szum wiatru, na tle wodospadu.
Nad Fargoth zaczęły gromadzić się czarne chmury, a na dachy budynków zaczął sypać się grad, wielkości groszku, pomieszany ze śniegiem. Baldrughan szybko wzleciał w górę, w kierunku chmur, a jego głos niósł się nad Fargoth:
- Poznajcie gniew Syna Nawałnicy... - Z nieba poleciały olbrzymie bryły lody, wbijając się w kamienny chodnik. Baldrughan zebrał energię życiową poległych gwardzistów i cisnął ją w bryły lodu, sprawiając swą magią, że przybrały one kształt rosłych mężczyzn w zbrojach. W ich dłoniach pojawiły się długie miecze i włócznie, a na plecach tarcze rozmiarów pawęża, jednakże w nieco innym kształcie. Lodowe golemy zaczęły się poruszać, powoli człapiąc w kierunku karczmy.
- Nadeszła zima... Niech śmiertelni żałują... - mówił echem Baldrughan, górując nad miastem, oświetlonym przez magiczne błyskawice jego gniewu.
Awatar użytkownika
Cerau
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Przemytnik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Cerau »

        Wydarzenia znacznie wykraczały poza jego możliwości. Nawet jakby chciał cokolwiek zrobić, przeciwdziałać temu do czego się to wszystko sprowadzało, to i tak nie mógłby nic zrobić. Smutne, ale prawdziwe. Cerau chociaż skrytobójcą był dość zdolnym, to w takiej sytuacji jego umiejętności zakrawały o bezużyteczność. W końcu... skrytobójca, który rzuca się na pole walki, gdzie jest kilku potencjalnych przeciwników skrytobójcą nie jest. Jest idiotą, któremu widocznie życie niemiłe. Ten przemytnik co prawda już nie żyje, bo jest wampirem, które poniekąd są nieumarłe, ale nadal myślał o sobie w tych kategoriach życia.
        Przysłuchiwał się ich rozmowie, starając się chociaż trochę połapać w sytuacji i poniekąd mu to wychodziło. Anioł trzymający piękną kobietę w ramionach był jeden miał ze sobą jakichś ludzi, reszta była przeciwko niemu. Ale kobieta była zakładniczką i nie mogli nic zrobić, bo najwidoczniej nie chcieli zrobić jej krzywdy... A Akarsana... najwidoczniej nie była po niczyjej stronie. Znaczy, była prędzej przeciwko Lodowemu - jak już go ochrzcił w głowie Cerau - niźli z nim.
        Sytuacja była po prostu nieciekawa. Już w głowie przeszły mu myśli, w związku z tym, co się tu teraz dzieje i ewentualne szkody, które może przynieść ich potyczka, on też może ponieść szkody... albo raczej straty, tak, to odpowiednie słowo. Jeżeli miasto będzie w jakimś stopniu zniszczone, to takie warunki nigdy nie sprzyjają owocnym interesom. Cóż... suma summarum może sobie pozwolić teraz na jakieś straty. W końcu od tylu lat ma pieniądze w nadmiarze, że teraz krótki okres czasu, kiedy wcale wielkich zysków jego "interesy" nie będą generować, to znowu wiele na tym nie straci. Ah... otrząsnął się po chwili z tego swoistego zamyślenia. Zdał sobie sprawę, jaki to materialista się z niego zrobił ostatnio. Chociaż w sumie od zawsze przykładał dużą rolę pieniądzom. Dobra, nieważne. Przyjrzał się sytuacji ponownie.
        Widać akcja toczyła się szybko, bo teraz wszyscy chcieli się wynieść poza karczmę i załatwić swoje porachunki. No i dobrze, może opuszczą miasto - chociaż akurat na to za bardzo nie liczył. Kiedy demon zaprosił wszystkich do wyjścia z karczmy, Baldrughan jak został nazwany zaczął swoją własną premowę.
        - Sukinsyn. - Mruknął wampir pod nosem i dostrzegł ruch Akarsany, która najwidoczniej wolała zmyć się z karczmy by nie uczestniczyć w tym konflikcie. I bardzo dobrze, popierał jej decyzję i obserwował jak ruszyła ku tylnemu wyjściu, gdzie on sam był. W tej samej chwili rozpętało się coś dziwnego - potężny wiatr zaczął dąć w karczmie, demolując ją i wyrzucajac stoły i krzesła poza budynek. A Akarsana, no najwidoczniej wiatr pchnął ją w jego stronę. Odszedł krok od ściany, starając się utrzymać równowagę - bo w tym miejscu już wiatr tak bardzo nie dął, bo za winklem... ale nadal mocno! - i lisołaczka dosłownie wpadła na niego. Ledwo utrzymał przy tym równowagę.
        - Spadamy. - Rzucił krótko, nadal mając na głowie kaptur, więc mogła go po tym nie poznać. Ale w sumie głos znajomy. Wiec może jednak? W każdym razie wyciągnął ją - trochę siłą co prawda, ale jednak - z karczmy i dopiero wtedy ją puścił.
        - Idziemy do kwatery, później mi będziesz mogła wszystko wyjaśnić. To nas nie dotyczy, zresztą nie ma sensu byśmy się w to mieszali. Chodź. - I ruszył ku najbliższemu "tajemnemu" zejściu ku kwaterze. No a lisołaczka prawdopodobnie ruszyła za nim. Ba, nawet na pewno...

[Ciąg dalszy : Cerau, Akarsana...]
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Ściana wyleciała w powietrze ukazując konkretną wyrwę na drogę. Kurz i dym unosił się jeszcze chwilę w pomieszczeniu, nie przeszkadzało to jednak w wyczuwaniu aur. A te szybko się przemieszczały. Z karczmy nie zostało już zbyt wiele, więc nazewnictwo używanie przez Vaxena w jego głowie płynnie przeszło z "gospoda" na "ruina". A ową ruinę właśnie opuściły dwie osoby. W pośpiechu. Pier... Nienawidzę tchórzy..." przeklął Vax mając przez chwilę ochotę podążyć za tamtą parką. Szybko jego plany jednak uległy zmianom.
        Lokstar z przesadzoną uprzejmością i ogromną dawką sarkazmu zaprosił wszystkich na zewnątrz, by walczyli tam. Tylko po co?! Przecież z karczmy nie zostało już niemal nic! A wyglądało na to, że drugi demon pragnie ograniczyć straty architektoniczne. "Hipokryta" zaśmiał się Czarny dobywając drugiego ostrza. Dalej jedynie obserwował wydarzenia. Groźby, cięte uwagi - norma. Żaden z obecnych jednak nie chciał wykonać żadnego ruchu, obie strony były w sytuacji patowej. Na całe szczęście Baldrughan chyba znalazł rozwiązanie z tej nudnej sytuacji.
        Jedynym problemem, czy też raczej przyczyną dla panicza Qualn'ryne, była syrena. Gdyby tylko Lodowy jej nie zabrał ze sobą, Zamaskowany za nic miałby sobie groźby, idiotyczne potyczki bez celu czy cięte spojrzenia. Nikt nie będzie nim pomiatał, fakt, ale zupełnie durne pogróżki oraz walki bez celu nie przynosiły żadnych korzyści. Vaxen uwielbiał walczyć, ale tylko ze świadomością, że zwycięstwo coś mu da. Po co poświęcać cenny czas, cenne siły i cenne życie by sobie pomachać mieczykiem?
        Najwyraźniej nie wszyscy to rozumieli. Przede wszystkim Upadły. "Ten pieprzony sukinkot... Rozumiem brak emocji, rozumiem chęć walki, rozumiem pragnienie mocy. Ale deptanie własnego i cudzego honoru...?! Tego nie daruję! Godność ma każdy, nawet taki popapraniec jak ty!".
        - Godność ma każdy, nawet taki popapraniec jak ty! - krzyknął, powtarzając swoją myśl na głos. Oczywiście kierował ją w stronę odlatującego Piekielnego. Z nieba zaczęły spadać lodowe bryły, robiło się to wszystko zbyt niebezpieczne. Na taką myśl Demon uśmiechnął się i przywdział maskę.
        Rozsunął skrzydła w obie strony. Chłodny wiatr nabierał na sile coraz pewniej smagając miasto swoim lodowym oddechem. Kolejny hipokryta... przeleciało Vaxenowi przez myśl. Najpierw pan Pogodynka chce pokojowo załatwiać sprawę, a potem nagle mu się "odwiduje". "A może nie pan Pogodynka, a pani Pogodynka? Wahania nastrojów prawie jak u kobiety...".
        - Czy ktoś z obecnych potrafi latać? - zapytał przeskakując spojrzeniem po pozostałych przed karczmą towarzyszach. Było to jednak bardziej pytanie retoryczne. - Ehh, kogo ja oszukuję. Siedzieć grzecznie i nie przeszkadzać! - rzucił do reszty istot i wzbił się w powietrze w dzikiej pogoni za aurą Baldrughana i Kathleen. "Trzymaj się, mała, daj mu popalić, zaraz tam będę" myślał o syrenie Czarny. Leciał szybko, chodź wiatr skutecznie go hamował. dodatkowo raz za razem zmuszony był do wykonywania uników przed olbrzymimi soplami z twardego lodu. Lodowy był zły, to było jasne. "A wściekła kobieta to nic, co może dobrze wróżyć..." zaśmiał się jeszcze raz.
        Wtem zza kłębu szarawej chmury Czarnooki dostrzegł śnieżne skrzydła. Były potężne, wielkie i łatwo zauważalne we wszechogarniającej szarości. Dodatkowo pomogło mu wyczuwanie aur, bez tego trudno byłoby namierzyć kogokolwiek wysoko ponad miastem. Na szczęście dla Przemienionego, jego własna aura była na tyle słabo dostrzegalna, że Anioł nie mógł jej zauważyć, a ponieważ leciał plecami do Vaxa, również go nie widział.
        Były Piekielny nie widział, co wyczynia Kathleen, miał jednak nadzieję, że skutecznie utrudnia Baldrughanowi jego plany. "Graj na czas" myślał wiedząc, że ona nie usłyszy jego słów. Telepatia, o ile istniała, leżała poza zasięgiem jego zdolności, podobnie jak teleportacja i wiele obszernych dziedzin magii. "Właśnie, magia!" obudził się Czarny Szermierz zaciskając mocniej dłonie na rękojeściach ostrzy.
        Od jakiegoś czasu nie zbliżał się zupełnie do sylwetki Lodowego, lecieli podobnym tempem, jednak Upadły był w zasięgu działania zdolności Vaxena. Zamaskowany postanowił działać. "Niech czuje ból jak moja matka. Niech jego pierś przeszywają dwa, hebanowe, zatrute ostrza. Niech w jego żyłach płynie zatruty płyn powodujący konwulsje. Niech trzęsie się z paniki i bólu. Jego tors niech krwawi nieistniejącą krwią!" myślał Demon, a jego myśli przeradzały się w doskonałe, precyzyjne i świetnie mierzone zaklęcia. Strumyk magii poszybował z prędkością światła uderzając Lodowego. To musiało wytrącić go z rytmu, musiał stracić kontrolę choć na chwilę, bo jego ciało nie mogło mieć aż takiej wytrzymałości. I choć to nie było najgorsze, co dlań Vax przygotował, było dobrą przystawką, doskonałym początkiem ich niedługiej potyczki.
        Zaklęcia, o ile miały jakikolwiek efekt, na pewno wskórały choć minimalne zwolnienie Anioła, jego szybkość musiała zmaleć na tyle, aby zamaskowany mógł ich dogonić. Pierwsze, co planował, było odebranie Baldrughanowi "karty przetargowej". Odbicie Kath. Jeśli to się uda, reszta może być nieważna.
        Vaxen pojawił się nagle przed torturowanym magią Aniołem, ostrza kierując na jego przedramiona. Cel był prosty - miał wypuścić dziewczynę z (dosłownie) mrożących krew w żyłach objęć. Jeśli cios się powiedzie, Vax, zwiększając natężenie bólu odczuwanego przez Upadłego, ruszy za spadającą syreną, chwytając ją i starając się w miarę bezpiecznie wylądować. Jednocześnie zakrywa się niejaką tarczą z ognia - tuż za nim, kilka łokci od wrażliwych piór, płonąć ma gruba ściana tego żywiołu chroniąca Demona przed ewentualnym atakiem wiatru, wody lub lodu. Przynajmniej częściowo. Przemieniony jednak zdecydowanie liczy, że jego potężna dziedzina działająca obecnie na Śnieżynkę - Zła - wywoła taki ból, że przeciwnik nie będzie w stanie funkcjonować z pełnią swoich sił. "Trzeba było się mnie pozbyć, jak miałeś okazję!".
Awatar użytkownika
Arc
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arc »

No i stało się to co prędzej czy później stać się musiało. Szermierz ledwo wkroczył do karczmy a już wdał się w walkę. Kto go nie znał mógłby pomyśleć, że na siłę szuka zguby. Ci co z nim jednak dłużej przebywali wiedzieli, że nie wdaje się w walki od tak dla kaprysu i zna swoje możliwości. Gdy anioł machnął skrzydłami Blaze dobył Smoczego Zabójcy, jednak na niewiele mu się to zdało gdyż wraz z pozostałymi osobami i resztkami tego co pozostało z karczmy zostali zdmuchnięci na zewnątrz. Szermierz szybko wbił wyciągnięte ostrze w brukowane podłoże dzięki czemu natychmiastowo się zatrzymał i mógł stanąć w miarę pewnie na nagach. Nie zdążył jednak w połowie wykonać tej czynności gdy coś a raczej ktoś zwalił się na niego przez co leżał teraz na ziemi. Okazało się, że to Lokstar wpadł na niego skutkiem czego tak teraz leżeli.
- Złaź ze mnie z łaski swojej... - mruknął przez zęby, zrzucając iluzjonistę, po czym wstał. Zauważył, że prócz niego i Lokiego na zewnątrz znaleźli się zamaskowany nieznajomy oraz sam lodowy z porwaną dziewczyną. Towarzysza Śnieżynki i Akarsany nigdzie nie było widać. Na zewnątrz zaczęło wiać i mocno śnieżyć.
-A ten co? Chce nas zasypać na śmierć? - pomyślał Arc, rozwiązując swoją bandanę z ramienia, następnie założył ją na głowie. Był to jego mały rytuał, który wykonywał zawsze gdy zamierzał walczyć z silnym przeciwnikiem. Zamaskowany zapytał ich czy umieją latać. Pytanie było zapewne retoryczne jednak szermierz pozwolił sobie na nie odpowiedzieć.
- Wyglądam na takiego co ma skrzydła? - powiedział podchodząc do wbitej w ziemię katany by ją wyciągnąć. W tym momencie coś zagrzmiało a z nieba posypały się ogromne bryły lodu.
- W końcu coś ciekawego - mruknął do siebie dobywając Jesienny Deszcz i Pożeracza Demonów, rękojeść tej pierwszej wkładając do ust, następnie lewą ręką wyciągnął Smoczego Zabójcę. Gdy bryły lodu były już bardzo blisko, rozpędził się skoczył w ich stronę rozcinając kilka najbliższych ich towarzystwu, Rozpadły się w drobny mak gdy Blaze wylądował na ziemi.
- Jeśli mamy pokonać tego bydlaka i jego ego, musimy współpracować przynajmniej do czasu, aż rozprawimy się ze Śnieżynką. Skoro umiesz latać to droga wolna ja zajmę się tymi tutaj. - powiedział do zamaskowanego, wskazując lodowe golemy, które powstały z brył lodu, którym udało się spaść na ziemię.
- Zaczyna się robić ciekawie - pomyślał odwracając się do lodowych stworów, po czym natarł na nie rozpoczynając największą walkę w swoim życiu
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Spojrzał po wszystkich przy wyrwie. W tym momencie poczuł zimno na skórze a jego broda i włosy pokryły się białym nalotem zimna. Obejrzał się i ujrzał jak Lodowy anioł zbiera się jakby do startu. Było to mylne stwierdzenie gdyż zanim to zrobił, trzymając nadal w ramionach syrenę potężne skrzydła wzbudziły potężne uderzenie powietrza, które bezceremonialnie wypchnęło wszystkich na brukowaną aleję przed karczmą. Loki, jeszcze przez moment opierał się silnemu podmuchowi dzięki ścianie przy której stał, a raczej jej resztkach. Większość obecnych w pomieszczeniu zdążyła już opuścić lokal w przymuszonym pośpiechu. Niestety ostatni podmuch skutecznie osłabił konstrukcję ściany i sam demon również poszybował rzucony niczym lalka. Dzięki swej, jak nad wiek dużej sprawności fizycznej, zdołał się przygotować do lądowania na nierównej nawierzchni. Niestety, zanim to nastąpiło wpadł na coś, a raczej na kogoś. Przetoczyli się kilka razy. Nie wiedział kiedy lodowy opuścił pomieszczenie nie mówiąc już o zamaskowanym Vaxenie i reszcie, która zniknęła mu z oczu przed chwilą. Leżał natomiast na szermierzu, który kilka minut temu jadł spokojnie obiad. Co ciekawe nigdzie nie było widać jego towarzysza. Może i lepiej zważywszy na sytuację obecną i tą która mogła przybrać niekontrolowany obrót.
         - Złaź ze mnie z łaski swojej... - Mruknął szermierz przygnieciony osobą Lokiego, przy okazji zrzucając go z siebie i wstając. Loki przez moment jeszcze na ziemi podniósł się bez zbędnych ozdobników i szybko przeczesał wzrokiem okolicę w poszukiwaniu... Właśnie kogo? Po co i kogo szuka... To nie on przecież jest tutaj zagrożeniem, ani atakowanym. W sumie to jest w tej całej walce nikim. "Jestem słaby..." Stwierdził gdy kątem oka dostrzegł dwie postacie ścigające się na niebie nad Fargoth. Nie dostrzegł, że niebo poczerniało, a z chmur zaczęły spadać drobinki lodu. Najpierw w postaci śniegu a z czasem potężne masywne bryły lodu wielkości człowieka. Jedna z takich brył leciała prosto na niego.
         - Psiakrew! - Zaklął i w tym samym momencie w odciągniętej do zamachu dłoni pojawiła się karta. Po chwili powędrowała ona pionowo w górę wbijając się w bryłę lodu. Sekundę później rozerwało lód na miliardy skrzących się drobinek. - Co to ma być? - Zaśmiał się. Istoty go otaczające były znacznie potężniejsze od większości stworzeń, które spotkał do tej pory.

        Spojrzał na swoje dłonie. Stworzył znów całą talię kart. Rozłożył je w powietrzu. Obrócił, podpalił i nakazał poruszać się wokół niego. "Co ja właściwie wyprawiam? To się nie może udać." Faktycznie, tylko przez moment działało to tak jak zaplanował. Nie posiadał umiejętności kontrolowania ruchu przedmiotów. Potrafił tylko przez chwilę je utrzymywać lub nadać im konkretny kierunek jak przy rzucie. W tym momencie potężna bryła lodu spadła kilka metrów za nim. "Starczy tej zabawy. Zagrajmy w coś poważniejszego." Poprawił kapelusz i znów wypatrzył w powietrzu dwie skrzydlate postacie. "Po co ja go atakuję? Ah tak... Ta dziewczyna." Uśmiech zagościł na jego twarzy. Wykałaczka pojawiła się w dłoni i powędrowała do ust tylko po to, by zostać przegryzioną i wyplutą na ziemie w gniewie.
         - Wielka moc a rozsądku za grosz. Zabiją ją... - W czasie tego zdania zaczął biec w kierunku latających stworzeń omijając co jakiś czas szumiącą groźnie bryłę lodu. Nie przejmował się specjalnie resztą towarzystwa. Obrał sobie cel i tylko on się liczył. "Straty wliczone."

Nabrał rozpędu. Materializując kartę za kartą ciskał nimi w powietrze celując jak najbliżej skrzydlatego trzymającego dziewczynę. Wiedząc, że z tej odległości nie wiele może zrobić starał się tylko, maksymalnie jak to tylko możliwe zdekoncentrować upadłego i demona w powietrzu. Jeśli przypadkiem by trafił choć jedną kartą w skrzydło lub cokolwiek innego, zamaskowany mógłby go dogonić i odebrać dziewczynę. Niestety nie liczył na to, a miał tylko nadzieję. Karta, jedna za drugą, wybuchały raz z lewej, raz prawej, z góry, z tyłu w niebieskim płomieniu i donośnym huku. Rzucanie w pełnym biegu i uważanie by na nic nie wpaść było wyczynem samym w sobie, nie mówiąc już o celności, która mimo warunków nie była wcale taka zła. Nagle, gdy skręcił w jedną z uliczek niedaleko poczuł chłód, ból i że traci grunt pod stopami. Gdy jego oczy znów mogły zebrać ostrość ujrzał wielką, błękitno-białą sylwetkę golema.
         - A ty tu cze...? - Nie skończył zdania, gdyż po raz kolejny w tym tygodniu przeleciał uderzony czymś kolejne metry lądując niczym zaprawiony wojownik na kolanie podpierając się dłonią i podnosząc wzrok na golema wychodzącego z ulicy. - Chyba powinni z tego zrobić zawody. Rzut iluzjonistą na odległość - sposób dowolny, liczy się tylko... Co ja wygaduję?! - Zganił się i wstał otrzepując płaszcz oraz wypuszczając parę z ust. Było chłodno. Ból, który towarzyszył uderzeniu zniknął, a pióro w piersi zadrżało. - No tak. To sprawka upadłego... To pióro... - Uśmiechnął się gładząc miejsce, gdzie zatopiony w nim był artefakt. - No choć paskudo! - Golem jak na zawołanie ruszył pędem z ewidentnym zamiarem staranowania Lokstara. Demon niemal w ostatniej chwili uchylił się przed zlodowaciałą pięścią. Loki odskoczył na bok i rzucił kolejną kartą, która się wbiła, delikatnie ale jednak. "Z czego ty jesteś? Nie ważne." Kolejny unik, przeskok miedzy nogami potwora i karta w plecy.
         - A może by tak... - Zamiast karty wykreował sztylet. Wbił się ostrzem w okolicach kręgosłupa golema. - No patrzcie. To jeszcze raz. - Już ostrze leciało ale zostało odbite przez rękę szkarady i powędrowało w powietrze. - Tak się bawimy? - Pstryknął palcami i karta wbita w okolicy uda wybuchła. Na nieszczęście nie czyniąc większej szkody. Jedynie niewielki fragment lodu się ukruszył. - Twardziel z ciebie. - Kątem oka zauważył walczącego nieopodal szermierza. Nie zdołał ocenić jak mu idzie, gdyż musiał uskoczyć przed kolejnym ciosem lodowego golema. Ten ponawiał ataki rękoma jeden za drugim. W pewnym momencie znów zaszarżował i wbiegł prosto w scianę budynku tworząc w nim ogromną wyrwę. - Pogięło cię?! - Rzucił ironicznie i powietrze przeciął kolejny sztylet wbijając się nieco głębiej. Loki nie czekając aż ogromne cielsko się zbierze, ruszył z zamiarem uwieszenia się na rękojeści. "Nie pęknij, błagam!" Loki zdołał dosięgnąć ostrza jedną ręką. W tym samym momencie potwór zaczął próbować go z zrzucić z siebie. Yallan zaliczył najdziksze rodeo jakie do tej pory miał okazję. Ciężko było się utrzymać ale drugi nóż skutecznie to ułatwił. Tworząc kolejne ostrza i wbijając je w lodowe cielsko Lokstar wspiął się aż do szyi potwora. Objął szyję nogami, w jednej ręce zmaterializował już trzecią talię tego dnia i chwilę walcząc by nie spaść, wepchnął ją golemowi do gardła.
         - Masz nażryj się tym! - Po tych słowach odskoczył saltem lądując na ziemi. Spojrzał na swojego przeciwnika. Ten, chwilę próbują jakby zrozumieć co się stało, niemiło został zaskoczony. Jego głowa zwyczajnie zniknęła pod wpływem kolejnego wybuchu.

        Stracił z oczu wszystkich pozostałych. W okolicy przyglądało się tylko jego zmaganiom kilkoro gapiów. Sylwetka bezgłowego potwora nadal stała tam gdzie wcześniej. "Padniesz czy dalej będziemy się bawić?" Nie zamierzał tego sprawdzać. Ruszył pędem w kierunku gdzie, prawdopodobnie mógł znajdować się szermierz. "Może potrzebować pomocy. Choć może nie?" Wybiegł na plac gdzie wcześniej miała stać karczma. Tak przynajmniej myślał. "Zgubiłem się? Nie może być." Spojrzał w niebo. Nie widział stąd sylwetek latających.
         - Muszę wejść wyżej. - Wyważył pierwsze drzwi jakie napotkał w budynku i wbiegł przez nie kierując się prosto na schody. Przebiegł korytarzem i z okna w szczycie budynku przedostał się na dach. Przeskoczył na kolejny budynek nad ulicą z dala od lodowych odmieńców. "Teraz gdzie?" Rozejrzał się i usłyszał szczęk stali. "Aha, mam cię." Ruszył pędem w tamtym kierunku. Przeskakiwał nad uliczkami. Pod sobą zauważył dwa kolejne golemy zmierzające za nim.
         - Którędy, którędy!? - Ześlizgnął się na nierównej powierzchni dachu i zaczął się zsuwać z niego. W tym samym momencie w miejsce gdzie był moment temu spadła bryła lodu. "Szczęście dopisuje. Przynajmniej tyle." Za szybko się ucieszył. Budynek zaczął się walić. Udało się jeszcze Lokiemu odskoczyć na bok i wylądować twardo na ziemi. Syknął gdy chciał wstać ale z radością odkrył, że najwyżej skończy się siniakiem. Pobiegł dalej na pamięć, w kierunku gdzie usłyszał dźwięki walki. Liczył, że spotka szermierza niżeli skrzydlatych. Miał szczęście. wybiegł prosto na kończącego prawdopodobnie swój bój szermierz. Na pierwszy rzut oka radził sobie nieźle. Na pewno lepiej niż Loki.
         - Nie chce narzekać, ale między budynkami jest ich więcej. - Wskazał za siebie w pełnym biegu Lokstar. Obiegł walczących i nawet podobało mu się walczenie u boku kogoś. - To jak, mówiłeś o współpracy. Myślę, że to dobra pora! Szykuje się niezła batalia. - Loki przygotował już wachlarz kart gotowych do ataku i wyszukiwał odpowiedniego momentu i celu. Czas trochę inaczej to rozegrać.
Awatar użytkownika
Kathleen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kathleen »

        Na początku mogłoby się wydawać, że Syrena zemdlała, w końcu jej bezwładne ciało na to wskazywało. Poza tym, nie darła się wniebogłosy, co również mogłoby wskazywać na to, że została po prostu ogłuszona. Była to jednak błędna teza, bowiem Kathleen próbowała się maksymalnie skupić. Jeden... dwa... trzy... pięćdziesiąt.... Od kiedy tylko znalazła się pod wodną otoczką Lodowego, zaczęła liczyć w myślach sekundy, a że w takim zamieszaniu, jakie panowało w karczmie, łatwo o pomyłkę, musiała się najzwyczajniej w świecie wyłączyć. Do najłatwiejszych to nie należało, ale dała radę, walczyła w końcu o własne życie.
        Jeszcze tylko dziesięć minut, wytrzymaj, pomyślała, kiedy to wybiła tysiąc dwusetna sekunda. Podróżowanie w objęciach Baldrughana nie należało do najprzyjemniejszych. Cóż, należało powiedzieć jasno - spełnienie marzeń to to nie było. Musiała być jednak cierpliwa, dlatego cały czas liczyła.

        Tysiąc osiemset!, krzyknęła w myślach i w tym momencie otworzyła oczy. Na dłuższy czas straciła kontakt z otoczeniem, więc aby wiedzieć, co się dookoła niej dzieje, została zmuszona do rozejrzenia się. Niewiele się zmieniło, nadal była w objęciach Śnieżynki - różnice polegały na tym, że teraz unosiła się w powietrzu, a za nimi leciał Puchacz. Nic wielkiego. Zaraz, zaraz.
        - Vaxen? - Nawet nie zdawała sobie sprawy, że właśnie wypowiedziała swoje myśli na głos. Nie dość, że właśnie leciał jej na ratunek - przynajmniej taką miała nadzieję - to jeszcze miał krótkie włosy! Dobrze, że coś zrobił z tamtymi kłakami, bo w tej fryzurze wyglądał o wiele lepiej.
        - Mógłbyś mnie postawić na ziemie? - zapytała na razie spokojnie, jednak Lodowy był zbyt zajęty walką z Demonem, więc istniało prawdopodobieństwo, że po prostu jej nie słyszał. - Przepraszam, czy Ty jesteś głuchy? Powiedziałam, że chcę na dół. Latająca syrena to nie jest coś normalnego. - Ponownie próbowała załatwić sprawę pokojowo, ale po raz kolejny została zignorowana. Nie miała zamiaru płaszczyć się przed nim. Chciała być miła, tak jak na prawdziwą kobietę przystało, ale najwyraźniej to nie działało i musiała wrócić do starych metod. - POWIEDZIAŁAM, NA DÓŁ, POPAPRAŃCU! - wrzasnęła, a rzucając w niego obelgą, zacisnęła mocno pięści, co spowodowało, że ze wszystkich studni w najbliższym otoczeniu woda wybuchła jak z gejzerów. Tak, zdenerwował ją i to nie na żarty.
        Oczy Syreny przybrały teraz barwę zachmurzonego nieba, domieszkę granaty można było dostrzec tylko po dokładnym przyjrzeniu się, ale większość obserwatorów i tak by uznała, że są one w odcieniu czerni. Od Baldrughana była słabsza i to o wiele, ale kto powiedział, że nie można pomóc szczęściu? Kathleen ze wszystkich sił próbowała manipulować wodą, która ją otaczała i choć nie miała żadnych szans z magia Lodowego, to musiała mu trochę przeszkodzić w koncentracji. W końcu unikanie ataków Vaxa, latanie i kontrolowanie osłony było niemożliwe, przynajmniej każdej z tych rzeczy nie można było robić perfekcyjnie. Nikt tego nie potrafił, nawet on. Dlatego kiedy tylko magia Puchacza dotknęła upadłego, dziewczyna od razy przybrała postać syreny przez co z łatwością mu się wyślizgnęła. W połowie lotu na ziemię na nowo stała się człowiekiem, jednak jej sukienka wyglądała jak szmata. Zakrywała już niewiele i najzwyczajniej nie nadawała się do niczego.
        Upadek mógłby być naprawdę bolesny, dlatego podczas spadania, wyciągnęła rękę przed siebie, skupiając całą swoją uwagę na rozchlapanej po ziemi wodzie. Mam nadzieję, że zdążę...
Zablokowany

Wróć do „Fargoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości