Wybrzeże Cienia ⇒ Otchłań
- Nerissa
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir Czystej Krwi
- Profesje:
Otchłań
Za skalistym, ogromnym wzniesieniem, przejeżdżająca na wierzchowcu o prostej budowie młoda dama, dostrzegła kątem oka przepiękna zjawisko zachodzącego słońca. W sumie, zachwycił by ją choć częściowo ten tajemniczy zmierzch, gdyby miała w sobie bodaj namiastkę współczucia i litości. W teraźniejszości wyglądało to inaczej - pragnęła zniszczyć tą "pieprzoną" tarczę słoneczną, aby ludzkość spowinęła wieczna ciemność. Natenczas mogłaby wydawać z siebie dźwięki przypominające coś w stylu gadziego śpiewu radości lub pełnego zadowolenia. Mogłaby wtenczas z wymierną satysfakcją polować na istoty zwane "wysokie elfy" oraz młode smoczęta i je co do jednego wysłać w zaświaty.
Będąca w dość długotrwałej, odległej podróży wraz ze swoim nowiusieńkim "towarzyszem" - a dokładniej to ze swoim poddanym lub jak wolała o nim mówić "giermkiem", postanowiła w końcu odpocząć od tej nieco ważnej, męczącej ekspedycji. Rozbiła zatem pośrodku ciemności drewniany, obskurny namiot. Egipskie ciemności, które ich ogarniały nie należały do najprzyjemniejszych - bynajmniej nie dla pachołka. Widoczne było to , jak zachwycała się każdym nikłym, gęstym promieniem ciemności. Delektowała się nią niczym dzikie zwierzę na pustyni, pragnące wypić chociażby litr czystej wody lub jedzące kawałek śmierdzącej padliny. Nadszedł i czas przez nią wyczekiwany - całkowita ciemność spowiła uprzednio jasne niebo, przez co zawyła do świecącego nad nią księżyca. Uwielbiała ten wspaniały moment, kiedy nie czuła nic, po za swoim marnym istnieniem w tym żałosnym, nic nieznaczącym materialnym bycie. Jednakże i znudziło jej się to po chwili, kiedy nie odczuwała żadnego z uczuć rozradowania. Następnie, sięgnęła do podręcznej, niebieskawej torby, gdzie przechowywała między innymi suchy prowiant jak i pewien przedmiot. Gdy mimowolnie sięgała dłońmi do jego ciepłego wnętrza, odezwał się przebywający z nią posłaniec.
- O Pani moja, czyż mógłbym skosztować, choć odrobinę tego jadła, które ze sobą przywiozłaś? W ustach mych nie miałem niczego od tygodnia! A przecież jeszcze tyle przed nami, straszliwa droga! - z lekkim niepokojem wypowiedział te słowa wiedząc, że jego właścicielka niechętnie dzieli się ze swoim wyżywieniem, a co dopiero z taką osobą, jaką był ten nędzny posługa.
- Czy ja wcześniej nie wyraziłam się jasno?! Sto razy Tobie już to powtarzam, tandetny kundlu! Nie wykonałeś ostatnimi czasy żadnej porządnej roboty, więc i nie zasłużysz sobie na choćby kruszynę chleba! - podniośle odpowiedziała na jego mizerną prośbę, dostrzegając w niej coraz to większy pokład gniewu.
- Błagam, o wszechpotężna. Spragnionym od dłuższego czasu nie wytrzymam na jałowym pustkowiu. A wiesz, moja Pani jak to będzie, kiedy dotrzemy na miejsce. Nie... przeżyje - litościwie błagam już na kolanach swoją Panią o to, aby użyczyła mu w końcu jakiegokolwiek jadła - Naprawdę proszę!
- Ty obrzydliwy po wsze aspekty psie! Przy mojej posturze nie miałbyś nic! A tak, to zapewniam ci ochronę i obstawę. I ty jeszcze prosisz, abym cię nakarmiła?! - z wielkim oburzeniem powstała z twardego gruntu, na którym uprzednio siedziała. Nie mogła dopuścić, aby w tak bajeczną noc, humor jej zepsuł jakiś niepotrzebny truteń - Dlaczego ja wciąż Ciebie ze sobą zabieram? Przecież od tamtego pamiętnego popołudnia nie uczyniłeś nic pożytecznego co by mogło mnie w minimalnym stopniu poruszyć! - widocznie już zblazowana rozmową z tym trutniem, postanowiła poczekać na jego reakcję.
- Mam cię dosyć ty puszczalska suko! Znosiłem Twoje humory bo byłaś mi obstawą w różnych sytuacjach, ale teraz nie mam zamiaru wciąż z Tobą podróżować, żałosna dziwko!
Niezbyt zdumiona owymi słowami oraz niby przerażającymi wulgaryzmów, przez kilka sekund wpatrywała się beznamiętnie na niego w bezruchu. Ten strasznie przerażony oczekiwał odpowiedzi ów "lekkich obyczajów damy".
- Moja nienawiść przelała się na szalę obłędu. Raz na zawsze popamiętasz me oblicze, pozostawiając po sobie znak w tym nic nie wartym ciele! - wyciągnęła zza swych pleców mosiężny łuk i zbliżyła się do niego.
- Nic mi nie możesz uczynić! - rozpoczął więc swą ucieczkę, począwszy od zejścia z pagórka, na którym się znajdowali. Było to nader trudne ze względu na niekorzystne wiatry w okolicach tego terytorium.
Tak zmarkotniałe uciekając z skalistej góry, Nerissa wyciągnęła jedną płonącą strzałę, umieściła ją w złotawym grocie łuku i wystrzeliła ją z zawrotną prędkością w kierunku uciekiniera. Ten padł na murowaną ziemię niczym zarzynana dziewica podczas walki z potężnymi bestiami, zwanymi poniekąd smokami. Teraz czas został przeznaczony ku chwale Nerissy, aby ta mogła z obiegającymi ją laurami zejść powoli w stronę umierającego w agonii człowieka. Pewnie każdy by się domyślić, w jakim celu się tam wybiera - aby dokończyć swe makabryczne dzieło. Będąca już bliżej jego czarniawego żółtawego, nędznego cielska, uklęknęła spokojnie, i delikatnym, nieco anielskim głosem wypowiedziała wprost w jego narządy przystosowane do odbierania fal dźwiękowych kilka słów.
- A teraz umieraj, nic nieznaczący człowieczku. Niech Twój zgon na tych cienistych polach będzie melodią ku nowej nadziei dla umarłych, którzy powstaną i, którzy zapanują nad rzeczywistością. Podziękują Ci. Niebawem. - w tym momencie jej niebiańskie oczęta zabłysnęły turkusowym płomieniem, oznaczające rosnącą w jej mrocznym sercu bezgraniczną nienawiść do świata i ich mieszkańców. Teraz niczym szalona małpa Wskoczyła na klatkę piersiową wpółmartwego śmiertelnika, w zamierzeniu rozerwania na strzępy jego organów wewnętrznych oraz wypiciu jego rozkosznej krwi. Jak twierdziła "Nieważne jakim człowiekiem był, lecz słodkość owej krwi się liczy". Po dokonanym akcie straszliwego morderstwa, otarła swoje wargi oraz policzek z pozostałej po niego krwi.
- Niesamowicie. Jestem już upita na dzisiejszy dzień. Czas szukać innego substytutu - zmierzała teraz na północ, gdzie od początku miała zamiar się udać
Będąca w dość długotrwałej, odległej podróży wraz ze swoim nowiusieńkim "towarzyszem" - a dokładniej to ze swoim poddanym lub jak wolała o nim mówić "giermkiem", postanowiła w końcu odpocząć od tej nieco ważnej, męczącej ekspedycji. Rozbiła zatem pośrodku ciemności drewniany, obskurny namiot. Egipskie ciemności, które ich ogarniały nie należały do najprzyjemniejszych - bynajmniej nie dla pachołka. Widoczne było to , jak zachwycała się każdym nikłym, gęstym promieniem ciemności. Delektowała się nią niczym dzikie zwierzę na pustyni, pragnące wypić chociażby litr czystej wody lub jedzące kawałek śmierdzącej padliny. Nadszedł i czas przez nią wyczekiwany - całkowita ciemność spowiła uprzednio jasne niebo, przez co zawyła do świecącego nad nią księżyca. Uwielbiała ten wspaniały moment, kiedy nie czuła nic, po za swoim marnym istnieniem w tym żałosnym, nic nieznaczącym materialnym bycie. Jednakże i znudziło jej się to po chwili, kiedy nie odczuwała żadnego z uczuć rozradowania. Następnie, sięgnęła do podręcznej, niebieskawej torby, gdzie przechowywała między innymi suchy prowiant jak i pewien przedmiot. Gdy mimowolnie sięgała dłońmi do jego ciepłego wnętrza, odezwał się przebywający z nią posłaniec.
- O Pani moja, czyż mógłbym skosztować, choć odrobinę tego jadła, które ze sobą przywiozłaś? W ustach mych nie miałem niczego od tygodnia! A przecież jeszcze tyle przed nami, straszliwa droga! - z lekkim niepokojem wypowiedział te słowa wiedząc, że jego właścicielka niechętnie dzieli się ze swoim wyżywieniem, a co dopiero z taką osobą, jaką był ten nędzny posługa.
- Czy ja wcześniej nie wyraziłam się jasno?! Sto razy Tobie już to powtarzam, tandetny kundlu! Nie wykonałeś ostatnimi czasy żadnej porządnej roboty, więc i nie zasłużysz sobie na choćby kruszynę chleba! - podniośle odpowiedziała na jego mizerną prośbę, dostrzegając w niej coraz to większy pokład gniewu.
- Błagam, o wszechpotężna. Spragnionym od dłuższego czasu nie wytrzymam na jałowym pustkowiu. A wiesz, moja Pani jak to będzie, kiedy dotrzemy na miejsce. Nie... przeżyje - litościwie błagam już na kolanach swoją Panią o to, aby użyczyła mu w końcu jakiegokolwiek jadła - Naprawdę proszę!
- Ty obrzydliwy po wsze aspekty psie! Przy mojej posturze nie miałbyś nic! A tak, to zapewniam ci ochronę i obstawę. I ty jeszcze prosisz, abym cię nakarmiła?! - z wielkim oburzeniem powstała z twardego gruntu, na którym uprzednio siedziała. Nie mogła dopuścić, aby w tak bajeczną noc, humor jej zepsuł jakiś niepotrzebny truteń - Dlaczego ja wciąż Ciebie ze sobą zabieram? Przecież od tamtego pamiętnego popołudnia nie uczyniłeś nic pożytecznego co by mogło mnie w minimalnym stopniu poruszyć! - widocznie już zblazowana rozmową z tym trutniem, postanowiła poczekać na jego reakcję.
- Mam cię dosyć ty puszczalska suko! Znosiłem Twoje humory bo byłaś mi obstawą w różnych sytuacjach, ale teraz nie mam zamiaru wciąż z Tobą podróżować, żałosna dziwko!
Niezbyt zdumiona owymi słowami oraz niby przerażającymi wulgaryzmów, przez kilka sekund wpatrywała się beznamiętnie na niego w bezruchu. Ten strasznie przerażony oczekiwał odpowiedzi ów "lekkich obyczajów damy".
- Moja nienawiść przelała się na szalę obłędu. Raz na zawsze popamiętasz me oblicze, pozostawiając po sobie znak w tym nic nie wartym ciele! - wyciągnęła zza swych pleców mosiężny łuk i zbliżyła się do niego.
- Nic mi nie możesz uczynić! - rozpoczął więc swą ucieczkę, począwszy od zejścia z pagórka, na którym się znajdowali. Było to nader trudne ze względu na niekorzystne wiatry w okolicach tego terytorium.
Tak zmarkotniałe uciekając z skalistej góry, Nerissa wyciągnęła jedną płonącą strzałę, umieściła ją w złotawym grocie łuku i wystrzeliła ją z zawrotną prędkością w kierunku uciekiniera. Ten padł na murowaną ziemię niczym zarzynana dziewica podczas walki z potężnymi bestiami, zwanymi poniekąd smokami. Teraz czas został przeznaczony ku chwale Nerissy, aby ta mogła z obiegającymi ją laurami zejść powoli w stronę umierającego w agonii człowieka. Pewnie każdy by się domyślić, w jakim celu się tam wybiera - aby dokończyć swe makabryczne dzieło. Będąca już bliżej jego czarniawego żółtawego, nędznego cielska, uklęknęła spokojnie, i delikatnym, nieco anielskim głosem wypowiedziała wprost w jego narządy przystosowane do odbierania fal dźwiękowych kilka słów.
- A teraz umieraj, nic nieznaczący człowieczku. Niech Twój zgon na tych cienistych polach będzie melodią ku nowej nadziei dla umarłych, którzy powstaną i, którzy zapanują nad rzeczywistością. Podziękują Ci. Niebawem. - w tym momencie jej niebiańskie oczęta zabłysnęły turkusowym płomieniem, oznaczające rosnącą w jej mrocznym sercu bezgraniczną nienawiść do świata i ich mieszkańców. Teraz niczym szalona małpa Wskoczyła na klatkę piersiową wpółmartwego śmiertelnika, w zamierzeniu rozerwania na strzępy jego organów wewnętrznych oraz wypiciu jego rozkosznej krwi. Jak twierdziła "Nieważne jakim człowiekiem był, lecz słodkość owej krwi się liczy". Po dokonanym akcie straszliwego morderstwa, otarła swoje wargi oraz policzek z pozostałej po niego krwi.
- Niesamowicie. Jestem już upita na dzisiejszy dzień. Czas szukać innego substytutu - zmierzała teraz na północ, gdzie od początku miała zamiar się udać
- Avrir
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 61
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
- Kontakt:
Idąc przez dosyć skalistą plażę, mając za sobą wyjący wiatr i wzburzone morze, Avrir zastanawiał się, co tak właściwie zmusiło go do tego, aby udać się na te przeklęte wyspy. Jedyną nietkniętą rzeczą z jego ekwipunku pozostawała ozdobna laseczka, która wydawała się być czasami o wiele bardziej wytrzymała, niż pogięta teraz zbroja jego osobistego ożywieńca-ochroniarza. ”Do licha, znów będę musiał ją oddać do naprawy! A przecież tak niedawno już to robiłem! Dobrze przynajmniej, że zarobiłem trochę na tych całych niewolnikach. Strach pomyśleć, co by było, gdybym jednak nie zgodził się zorganizować tej aukcji. Te moje pomysły zrujnowałyby mnie.”
A jeszcze ledwie kilka tygodni temu spokojnie sobie siedział w swojej rezydencji, bez niemal żadnych trosk i zmartwień. Pamiętał doskonale tę chwilę, która zadecydowała o tym, że kolejnych kilka dni jego życia będzie wyglądać tak, jak wyglądały. Stało się to przez jednego człowieka, który teraz znajdował się w żelaznym uścisku Osgalitha. Wampir zatrzymał się i obejrzał, spoglądając prosto w oczy mężczyzny.
Pamiętał, jak przyszedł wtedy do niego. Niby jakiś szurnięty badacz-archeolog, którego rolę aż zadziwiająco dobrze odgrywał. Ponoć znalazł sposób na zdobycie niesamowitych bogactw oraz, jak to się wyraził, „wiecznego i wielkiego dorobku dla nauki, matki nas wszystkich”. Avrira interesowała głównie ta pierwsza część. Mężczyzna opowiedział mu o wyspach ogarniętych wiecznym sztormem, gdzie ponoć kiedyś znajdowało się potężne miasto, którego ruiny nadal pozostawały niezbadane. Oprócz tego człowieczek posiadał także inne, bardziej konkretne informację, które jeszcze bardziej przypadły do gustu wampirowi. Na wyspach było także miasto, tym razem jednak żyjące. Zamieszkiwali je głównie nieumarli oraz piekielni, a także ludzie, którzy stanowili tam niziny społeczne. Po dokładniejszym zapoznaniu się z wszystkim, co dziwny mężczyzna miał przy sobie, Avrir zadecydował, że rusza w drogę na te wyspy. Wziął ze sobą część służby, wóz, Osgalitha oraz rzecz jasna owego badacza.
Ich podróż na Wybrzeże Cienia trochę trwała, biorąc pod uwagę kilka niespodziewanych opóźnień, między innymi zamieszki w jednej z wiosek, przez którą przejeżdżali. Kilku dziwnych kapłanów uznało nawet Avrira za wilkołaka i zażądali jego głowy, na co wampir wybuchł śmiechem. Nie skończyło się to zbyt dobrze, udało im się opuścić to miejsce dopiero po trzech dniach, a w dodatku musieli się zadowolić jakimś powozem ukradzionym przez samozwańczych rebeliantów, bo ich dziwnym trafem zniknął.
W końcu jednak, po dosyć męczącej i denerwującej drodze, dotarli do jednego z portów na Wybrzeżu Cienia. Avrir cudem zdołał tam znaleźć kapitana, który podjął się zawiezienia ich na północ, ale zapłacił za to wysoką cenę. Dosłownie. Umiejętności wampira na nic mu nie pomogły, kapitan był uparty jak diabeł goniący za aniołem, a do tego wiedział, że wampir nie ma innego wyjścia. Zdenerwowany krwiopijca zapłacił mu niebotyczną sumę i wkrótce wyruszyli na otwarte morze na okręcie (który zresztą był zdecydowanie mniejszy, niż wcześniej opisywał go kapitan). Płynęli w miarę spokojnie, dopóki nie zbliżyli się do wysp.
Kapitan był dosyć doświadczony, do tego jeszcze badacz zaoferował, że poprowadzi ich przez burzę. Ponoć miał jakąś mapę wiatrów, która to miała mu pozwolić na ominięcie zdradzieckich wichrów i prądów morskich. Skończyło się na tym, że po kilku dniach zmagania się z żywiołem uderzyli w jakąś dziwną górę lodową, która nagle pojawiła się przed nimi, wprawiając wszystkich (licząc sternika) w osłupienie. Sytuację dałoby się jeszcze opanować, gdyby nie to, że „naukowiec” nagle ni z stąd ni zowąd wyciągnął jakiś przedmiot i rzucił go w pokład. Cały statek momentalnie stanął w płomieniach, a mężczyzna roześmiał się dziko i wyskoczył do wody. Z całej załogi udało się przetrwać tylko ożywieńcowi i Avrirowi, któremu Osgalith pomógł dopłynąć do brzegu. O dziwo ożywieniec potrafił mistrzowsko pływać nawet w pełnej zbroi, co po prostu zadziwiło wampira. Nigdy by się czegoś takiego po nim nie spodziewał.
Po kilku godzinach zmagania się z żywiołami dopłynęli do brzegu, gdzie padliby najpewniej wyczerpani gdyby nie to, że żaden z nich nie odczuwał zmęczenia. Zamiast tego dostrzegli na skalistej plaży ich znajomego badacza, który urządził sobie mały szałas i właśnie próbował upiec na małym ognisku kraba. Nie uciekł daleko, zanim dopadł go Osgalith. Teraz szli plażą, a Avrir zastanawiał się, co teraz powinni zrobić, wpatrując się w oczy schwytanego mężczyzny.
- Wcześniej zasłoniłeś się tajemnicą badawczą, co od razu wydało mi się bzdurą, ale teraz nie masz innego wyjścia. Mów, kim jesteś i jak się nazywasz, albo zaraz mój sługa zrobi z ciebie odkrwawiony szaszłyk.
- Jestem tylko sługą Bogini – powiedział mężczyzna, wznosząc do góry ręce. - A na imię mi Ysyhalaksaskan Mikitururururru Ashalamaniti. Ale wszyscy mówią mi Yma. A ty spłoniesz, bezbożny wilkołaku!
Avrir nie dał po sobie poznać zdziwienia.
- A czy ta twoja Bogini nie przypomina czasem wielkiego konio-smoka z kilkoma parami nóg?
- Ach! – wrzasnął Yma. - Wiem, że razem z Inną wybiłeś grupę wiernych, ale to nie był cios śmiertelny! Bogini nadejdzie i...
Avrir przestał słuchać. Zastanawiał się nad tym, co właśnie usłyszał. Widocznie ta cała sekta pijaków, na którą kiedyś się natknął w Górach Druidów i z pomocą jednej takiej smoczycy kompletnie wybił (no dobra, to smoczyca wszystkim się zajęła, a wampir tylko stał i podziwiał), była o wiele większa, niż mógłby podejrzewać. Kto by się spodziewał, że natknie się na kogoś takiego teraz, po takim szmacie czasu?
- Wznoszę jednak, że zależy ci na przetrwaniu?
- Ależ tak! Jestem jednym z najwyższych pi... kapłanów Bogini! Muszę przetrwać!
- Czyli pomożesz mi znaleźć to całe miasto?
- Oczywiście! - powiedział Yma, wyrywając się z uścisku ożywieńca, po czym ruszył w głąb wyspy żwawym krokiem, zupełnie najwyraźniej zapominając o pieczonym krabie. - Za mną! Przyjaciel mojego przyjaciela jest moim wrogiem!
Osgalith spojrzał ze zdziwieniem na Avira, co mu się nieczęsto zdarzało.
- Gdybym ja tylko wiedział, co tutaj się dzieje, to może bym ci to wytłumaczył – powiedział posępnie wampir.
A jeszcze ledwie kilka tygodni temu spokojnie sobie siedział w swojej rezydencji, bez niemal żadnych trosk i zmartwień. Pamiętał doskonale tę chwilę, która zadecydowała o tym, że kolejnych kilka dni jego życia będzie wyglądać tak, jak wyglądały. Stało się to przez jednego człowieka, który teraz znajdował się w żelaznym uścisku Osgalitha. Wampir zatrzymał się i obejrzał, spoglądając prosto w oczy mężczyzny.
Pamiętał, jak przyszedł wtedy do niego. Niby jakiś szurnięty badacz-archeolog, którego rolę aż zadziwiająco dobrze odgrywał. Ponoć znalazł sposób na zdobycie niesamowitych bogactw oraz, jak to się wyraził, „wiecznego i wielkiego dorobku dla nauki, matki nas wszystkich”. Avrira interesowała głównie ta pierwsza część. Mężczyzna opowiedział mu o wyspach ogarniętych wiecznym sztormem, gdzie ponoć kiedyś znajdowało się potężne miasto, którego ruiny nadal pozostawały niezbadane. Oprócz tego człowieczek posiadał także inne, bardziej konkretne informację, które jeszcze bardziej przypadły do gustu wampirowi. Na wyspach było także miasto, tym razem jednak żyjące. Zamieszkiwali je głównie nieumarli oraz piekielni, a także ludzie, którzy stanowili tam niziny społeczne. Po dokładniejszym zapoznaniu się z wszystkim, co dziwny mężczyzna miał przy sobie, Avrir zadecydował, że rusza w drogę na te wyspy. Wziął ze sobą część służby, wóz, Osgalitha oraz rzecz jasna owego badacza.
Ich podróż na Wybrzeże Cienia trochę trwała, biorąc pod uwagę kilka niespodziewanych opóźnień, między innymi zamieszki w jednej z wiosek, przez którą przejeżdżali. Kilku dziwnych kapłanów uznało nawet Avrira za wilkołaka i zażądali jego głowy, na co wampir wybuchł śmiechem. Nie skończyło się to zbyt dobrze, udało im się opuścić to miejsce dopiero po trzech dniach, a w dodatku musieli się zadowolić jakimś powozem ukradzionym przez samozwańczych rebeliantów, bo ich dziwnym trafem zniknął.
W końcu jednak, po dosyć męczącej i denerwującej drodze, dotarli do jednego z portów na Wybrzeżu Cienia. Avrir cudem zdołał tam znaleźć kapitana, który podjął się zawiezienia ich na północ, ale zapłacił za to wysoką cenę. Dosłownie. Umiejętności wampira na nic mu nie pomogły, kapitan był uparty jak diabeł goniący za aniołem, a do tego wiedział, że wampir nie ma innego wyjścia. Zdenerwowany krwiopijca zapłacił mu niebotyczną sumę i wkrótce wyruszyli na otwarte morze na okręcie (który zresztą był zdecydowanie mniejszy, niż wcześniej opisywał go kapitan). Płynęli w miarę spokojnie, dopóki nie zbliżyli się do wysp.
Kapitan był dosyć doświadczony, do tego jeszcze badacz zaoferował, że poprowadzi ich przez burzę. Ponoć miał jakąś mapę wiatrów, która to miała mu pozwolić na ominięcie zdradzieckich wichrów i prądów morskich. Skończyło się na tym, że po kilku dniach zmagania się z żywiołem uderzyli w jakąś dziwną górę lodową, która nagle pojawiła się przed nimi, wprawiając wszystkich (licząc sternika) w osłupienie. Sytuację dałoby się jeszcze opanować, gdyby nie to, że „naukowiec” nagle ni z stąd ni zowąd wyciągnął jakiś przedmiot i rzucił go w pokład. Cały statek momentalnie stanął w płomieniach, a mężczyzna roześmiał się dziko i wyskoczył do wody. Z całej załogi udało się przetrwać tylko ożywieńcowi i Avrirowi, któremu Osgalith pomógł dopłynąć do brzegu. O dziwo ożywieniec potrafił mistrzowsko pływać nawet w pełnej zbroi, co po prostu zadziwiło wampira. Nigdy by się czegoś takiego po nim nie spodziewał.
Po kilku godzinach zmagania się z żywiołami dopłynęli do brzegu, gdzie padliby najpewniej wyczerpani gdyby nie to, że żaden z nich nie odczuwał zmęczenia. Zamiast tego dostrzegli na skalistej plaży ich znajomego badacza, który urządził sobie mały szałas i właśnie próbował upiec na małym ognisku kraba. Nie uciekł daleko, zanim dopadł go Osgalith. Teraz szli plażą, a Avrir zastanawiał się, co teraz powinni zrobić, wpatrując się w oczy schwytanego mężczyzny.
- Wcześniej zasłoniłeś się tajemnicą badawczą, co od razu wydało mi się bzdurą, ale teraz nie masz innego wyjścia. Mów, kim jesteś i jak się nazywasz, albo zaraz mój sługa zrobi z ciebie odkrwawiony szaszłyk.
- Jestem tylko sługą Bogini – powiedział mężczyzna, wznosząc do góry ręce. - A na imię mi Ysyhalaksaskan Mikitururururru Ashalamaniti. Ale wszyscy mówią mi Yma. A ty spłoniesz, bezbożny wilkołaku!
Avrir nie dał po sobie poznać zdziwienia.
- A czy ta twoja Bogini nie przypomina czasem wielkiego konio-smoka z kilkoma parami nóg?
- Ach! – wrzasnął Yma. - Wiem, że razem z Inną wybiłeś grupę wiernych, ale to nie był cios śmiertelny! Bogini nadejdzie i...
Avrir przestał słuchać. Zastanawiał się nad tym, co właśnie usłyszał. Widocznie ta cała sekta pijaków, na którą kiedyś się natknął w Górach Druidów i z pomocą jednej takiej smoczycy kompletnie wybił (no dobra, to smoczyca wszystkim się zajęła, a wampir tylko stał i podziwiał), była o wiele większa, niż mógłby podejrzewać. Kto by się spodziewał, że natknie się na kogoś takiego teraz, po takim szmacie czasu?
- Wznoszę jednak, że zależy ci na przetrwaniu?
- Ależ tak! Jestem jednym z najwyższych pi... kapłanów Bogini! Muszę przetrwać!
- Czyli pomożesz mi znaleźć to całe miasto?
- Oczywiście! - powiedział Yma, wyrywając się z uścisku ożywieńca, po czym ruszył w głąb wyspy żwawym krokiem, zupełnie najwyraźniej zapominając o pieczonym krabie. - Za mną! Przyjaciel mojego przyjaciela jest moim wrogiem!
Osgalith spojrzał ze zdziwieniem na Avira, co mu się nieczęsto zdarzało.
- Gdybym ja tylko wiedział, co tutaj się dzieje, to może bym ci to wytłumaczył – powiedział posępnie wampir.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
- Płacę, to krwa wymagam! - warknął Cerau. Był w porcie, z którego miał wyruszyć na Morze Cienia. Nie znał dokładnego położenia miejsca, do którego się wybierał. Fragment listu: "Następnie kieruj się na północ, aż dojrzysz nikłe opary mgły. Dopłyń do miasta." tak naprawdę nie mówił wiele i był ciężkim orzechem do zgryzienia. Znaczy, miał dwie możliwe interpretacje. Jedna, ta trudniejsza, sugerowała, że może być duużo zabawy z dopłynięciem do miasta. Jakieś dziwne znaczenia słów, ukryte ich znaczenia, mające na celu nie zdradzić położenia tajemniczego miasta. A druga, o wiele prostsza, mówiła, że po prostu miał płynąć na północ, aż dojrzy nikłe mgliste opary. No i dopłynąć do miasta... Wiele tu też nie mówiło, ale było najprostszą możliwą interpretacją i mimo wszystko wolał na tej się skupić.
- Płacisz... Ciągle mówisz, że płacisz. Ale to ja ryzykuję statek! To ja ryzykuję załogę. Dla jednego człowieka? - odparł równie wściekły mężczyzna, właściciel statku, jak można było się domyślić.
- Płacę, jak za cały przewóz - odparł Cerau spokojnym tonem. Jego rozmówca musiał się zmieszać. Złodziej dopiero warczał, był niekoniecznie miły, a teraz mówił spokojnym tonem.
- Ale...
- Umowa stoi?
- Więc...
- STOI? - Nie miał zamiaru pozwolić mu dokończyć. Powiedział to słowo bardzo ostrym tonem.
Rozmówca westchnął i patrzył przez chwilę na Cerau, którego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, a postawa była spokojna i widocznie luźna.
- Stoi.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność.
- A płacisz... - Tutaj znowu Cerau mu nie dał skończyć.
- Z góry. - Po tych słowach nawet nie zaczekał na jego odpowiedź i wycofał się. Musiał załatwić jeszcze jedną rzecz.
- Dobrze cię widzieć całego i zdrowego, Cerau. - Mówił te słowa mężczyzna w średnim wieku, coś jak sam Cerau właśnie.
- Ciebie też dobrze widzieć, Marc. Ale darujmy sobie te uprzejmości. Mam do ciebie interes - odparł Cerau, rozsiadając się wygodniej w fotelu, na którym siedział. Znajdowali się w niewielkim, przytulnym pomieszczeniu. Mężczyźni byli sami, dzieliło ich biurko, przy którym siedział Marc, zawalone przez sterty papierów.
- Wszyscy do mnie przychodzą tylko w interesach... Widzisz, ile mam przez to papierkowej roboty? Szlag mnie trafia. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko...
- I wtedy uświadamiasz sobie, że masz z tego za duże zyski i odsuwasz wątpliwości na bok. Przecież cię znam.
Marc się zaśmiał.
- Znasz mnie... Mów więc, o co chodzi.
- Potrzebne mi pieniądze. Nie mam przy sobie wystarczającej sumy, ale muszę opłacić wynajęcie statku i całej załogi. Płacę jak za cały przewóz, więc trochę to kosztuje.
- Nie wątpię, ale...
- Dostaniesz parę procent, traktujmy to jako pożyczkę.
- Rozumiem... A płyniesz do...?
- Gdzieś. Nie musisz znać szczegółów, by udzielić mi tej pożyczki - odparł ze stoickim spokojem Cerau.
- Dobrze wiesz, że lepiej mieć więcej informacji, niż mniej. - Z twarzą pokerzysty Marc rozsiadł się wygodniej.
- Masz tyle informacji, ile możesz otrzymać. Więcej nie potrzebujesz.
- Ciężko się z tobą dogadać, ale wiesz co mówisz.
- Dlatego tak daleko zaszedłem.
Marc ponownie się zaśmiał.
- Za to cię lubię.
- Cieszę się. To umowa stoi?
- Dziesięć procent. - Z szerokim uśmiechem rzucił nonszalancko Marc.
- Pięć.
- Dziewięć.
- Pięć.
- Dobra, powiedzmy, że siedem. To standardowa stopa.
- Pięć.
- Cholera! Nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę trzymać poziom i nie dam ci takiej pożyczki za marne pięć procent. Nawet ze względu na przeszłość. - A ich przeszłość, tak naprawdę, opierała się na wspólnych interesach. No cóż, o ile zarówno Cerau, jak i Marc mieli dość wątpliwy honor, to w interesach byli bardzo rzetelni. Znali się już wystarczająco, by wiedzieć, że żaden z nich nie oszuka drugiego.
- Więc nie dogadamy się. Pójdę do kogoś innego - odparł Cerau mężczyźnie wciąż ze stoickim spokojem. Wstał i ruszył ku drzwiom. Marc nawet nie drgnął.
- Bywaj, Marc. - To była swoista gra, który odpuści pierwszy. Ale Cerau nie miał zamiaru odpuścić. Mógł pójść do kogoś innego. I o ile Marc nie odpuści, to też zrobi. Nacisnął na klamkę drzwi i otworzył drzwi. Zrobił pierwszy krok i usłyszał za plecami westchnięcie.
- Chciałeś coś powiedzieć?
- Zgadzam się. Pięć procent. Wykończysz mnie, stara mendo. - Cerau się zaśmiał i wrócił do biurka. Tym razem przy nim nie usiadł.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność - rzucił lekko rozbawionym tonem.
- Z tobą też. Wiem, kto ma dostać pieniądze. Mam ludzi w porcie. Podpisz to, wyślę do Fargoth.
- Dowód na to, że nie kłamię? Chcesz jak najszybciej pieniądze, tak? Wiesz, że mógłbym sam napisać to pismo i je wysłać. Dostałbym te pieniądze bez zabaw tutaj z tobą.
- Ale wtedy byś musiał czekać. A pewnie liczysz się z czasem, ty stary draniu, co? Nie wiem, co knujesz. - Marc zmrużył oczy, wpatrując się uważnie w twarz rozmówcy.
- Nie dowiesz się. No i masz rację. Dawaj, podpiszę to. - Marc bez słów podsunął mu kwitek. Cerau nawet nie sprawdził. Chwycił pióro i podpisał.
- Miłego dnia.
- Miłej podróży.
- Dobrze się czujesz?
- A do cholery nie widać? Po prostu wspaniale? - Och, te słowa po prostu ociekały ironią. Gdyby słowa były czymś namacalnym, a ironia też.... To po prostu lałaby się ta ironia po tych właśnie słowach.
- Właśnie widzę... Płyniemy dopiero parę godzin. Chyba nie lubisz pływać?
- Nie miałem okazji ani potrzeby.
- Ha, szczur lądowy. Nie krępuj się i rzygaj do woli. Tylko do wody i nie po pokładzie, albo sam będziesz to czyścił.
- Jasne... - Drothgar, bo tak nazywał się kapitan, poklepał go mocno po ramieniu i wrócił do... Gdzieś tam, to nieważne. Nie było też ważnym to, że Cerau, który stał na pokładzie, chwilę po klepnięciu kapitana zwrócił śniadanie wprost do wody. Nie, zdecydowanie nie lubił pływać. Nie czuł się tutaj pewnie. O wiele bardziej wolał stały ląd, najlepiej jakieś ciemne, wąskie uliczki. To był jego teren. Przypomniał sobie Fargoth... Ach, tam było idealnie. A tutaj? Tutaj było okropnie. Miał nadzieję, że szybko dopłyną do tego miejsca.
Głupia była rozmowa pomiędzy nim a Drothgarem, którą odbyli przed wypłynięciem.
- Dokąd płyniemy, szefuńciu?
- Na północ. Mamy natrafić na opary mgły, a stamtąd dopłynąć do miasta.
- Co to za brednie? Mgła? Miasto? Przecież Wyspa Maar to tylko bajka. Wierzysz w to?
- Nie. Tutaj chodzi o coś innego. Zapłacone? Zapłacone. - Kapitan wcale nie musiał odpowiadać, bo Cerau sam sobie to zrobił. - A skoro zapłacone, to nie musicie myśleć, gdzie płyniecie. Płyniemy tak, jak ustalone.
- Ale to głupota... Bez celu płyniemy... Będziemy się tylko błąkać...
- Więc zapłaciłem za błąkanie.
- Arr... Dobra. Ale nie będziemy długo się błąkać. Pamiętaj, że jesteś sam, a my mamy całą załogę. Jak coś, to wyrzucimy cię za burtę. - Tutaj ze spokojem odparł Drothgar. Chyba nie żartował.
- No to przynajmniej będziemy mieć trochę zabawy. - Głupia rozmowa. Ale Cerau polubił swojego tymczasowego towarzysza. Mimo wszystko...
Szalał sztorm. Wcale nie było lekko i łatwo. Jak to podczas sztormu. Kiedy zaczynał się sztorm, a nawet trochę wcześniej, załoga już o tym wiedziała. Widać, że byli doświadczeni, przewidywali. No i kapitan zaproponował dość dobre rozwiązanie dla Cerau na przetrwanie. Bo na statku ciężko byłoby mu się utrzymać. W końcu był szczurem lądowym, jak go nazywał kapitan. Rozwiązanie było proste - przywiązanie do masztu. Niby głupie, ale... Dobre. Cerau na początku się nie chciał zgodzić, ale Drothgar go przekonał. Przywiązali go i... Chwilę później rozszalał się sztorm.
- Pracujcie razem! Równomiernie! - darł się na cały głos kapitan, który również pomagał załodze. Ciężko było tym wszystkim kierować. Ledwo było słychać jego potężny i tubalny głos.
- STARAJCIE SIĘ! - Po chwili kolejny krzyk. Ledwo docierał do uszu Cerau. Przez pokład co chwilę przelewały się fale, wcale nie było to przyjemne. Dławił się i tracił oddech, by po chwili nabierać powietrza i... Znowu zostać zaatakowanym przez kolejną falę. Minęło parę godzin od wpłynięcia we mgłę. Cała podróż trwała jakieś dwa dni. Płynęli wolnym tempem. A teraz? Wszyscy mieli nadzieję, że przeżyją ten sztorm. O ile dla samego Cerau było to straszne przeżycie, to nawet załoga się bała. Nie można było zignorować żadnego sztormu. Chwila nieuwagi, złej współpracy i... Łatwo było się rozbić. A to? To był chyba jeden z najgorszych sztormów, jaki musieli pokonać. Sam Cerau po prostu modlił się, by to się skończyło. Nawet on, w takiej chwili, tracił zimną krew. Kompletna bezsilność. Walka z żywiołem, który wcale nie dawał im forów... Z każdą falą wydawało mu się, że lądował za burtą, chociaż czuł trzymające go więzy... To głupie, ale nie myślało się w takich sytuacjach racjonalnie, tylko przeciwnie - irracjonalnie.
Cała załoga pracowała z maksimum swoich możliwości, robili, co tylko było w ich mocy, by nie stracić panowania nad sytuacją. Chociaż za to bardziej odpowiadał Drothgar, który nadal wydawał jakieś okrzyki ledwo dobiegające do uszu złodzieja. Chociaż… Ten i tak nie zwracał na nie uwagi, wciąż tylko modlił się, mając nadzieję, że to się zaraz skończy i jakieś bliżej nieokreślone bóstwo wysłucha jego modlitw. W końcu rozległy się głuche trzaski. Krzyki… Cerau czuł, jak jego więzy, chociaż dobrze związane, zaczynały pod wpływem słonej wody rozluźniać się. Coś zaczęło trząść całym statkiem. Słyszał trzask łamanych desek, kadłubu… Wszystko jednak zlewało mu się w całość, która wcale nie była normalna. Razem przybierało to postać zwykłego huku, dziwnych trzasków… Nagle zapanowała ciemność… Otworzył oczy, nie czuł wody. No, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak było to przed chwilą. Nadal w ustach miał jej posmak - o co zresztą nie ciężko, mimo wszystko morska woda smakuje inaczej niż ślina. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że musiał stracić przytomność. Nawet nie wiedział kiedy. Nie rozumiał. Po prostu w jednej chwili zrobiło się ciemno. A jak ponownie otworzył oczy, to już czuł, że nie jest na statku. Nie czuł jakiegoś większego bólu, prócz bólu w płucach, który był trochę uciążliwy. Odkaszlnął. Usiadł na piasku. Popatrzył na wodę. Widział rozbity na ostrych skałach statek. Nie widział nikogo z załogi. Dziwne… To nie było normalne. Rozumiał, że załoga przegrała ze sztormem. Ale dlaczego nikogo nie wyrzuciło na brzeg, skoro był w okolicy. Odepchnął od siebie tę myśl, teraz było coś ważniejszego. Gdzie on do cholery był!?Ciemna ziemia, jakby spalona. Faktycznie, do nosa dotarł mu taki swąd spalenizny… Prócz tego swąd zgnilizny przeplatający się z tym poprzednim. Było ciemno też ogólnie. Ale z miejsca na którym wylądował widział wysoką konstrukcję, coś w stylu… Wieży? Wspaniale… Nie widział żadnej żywej duszy. Wstał i rozprostował kości. Sprawdził czy wszystko co miał przy sobie nadal było na miejscu - tak. Super. Otwarta przestrzeń, brak miejsc do schowania się… Po prostu idealne miejsce dla skrytobójcy!
- Płacisz... Ciągle mówisz, że płacisz. Ale to ja ryzykuję statek! To ja ryzykuję załogę. Dla jednego człowieka? - odparł równie wściekły mężczyzna, właściciel statku, jak można było się domyślić.
- Płacę, jak za cały przewóz - odparł Cerau spokojnym tonem. Jego rozmówca musiał się zmieszać. Złodziej dopiero warczał, był niekoniecznie miły, a teraz mówił spokojnym tonem.
- Ale...
- Umowa stoi?
- Więc...
- STOI? - Nie miał zamiaru pozwolić mu dokończyć. Powiedział to słowo bardzo ostrym tonem.
Rozmówca westchnął i patrzył przez chwilę na Cerau, którego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, a postawa była spokojna i widocznie luźna.
- Stoi.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność.
- A płacisz... - Tutaj znowu Cerau mu nie dał skończyć.
- Z góry. - Po tych słowach nawet nie zaczekał na jego odpowiedź i wycofał się. Musiał załatwić jeszcze jedną rzecz.
- Dobrze cię widzieć całego i zdrowego, Cerau. - Mówił te słowa mężczyzna w średnim wieku, coś jak sam Cerau właśnie.
- Ciebie też dobrze widzieć, Marc. Ale darujmy sobie te uprzejmości. Mam do ciebie interes - odparł Cerau, rozsiadając się wygodniej w fotelu, na którym siedział. Znajdowali się w niewielkim, przytulnym pomieszczeniu. Mężczyźni byli sami, dzieliło ich biurko, przy którym siedział Marc, zawalone przez sterty papierów.
- Wszyscy do mnie przychodzą tylko w interesach... Widzisz, ile mam przez to papierkowej roboty? Szlag mnie trafia. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko...
- I wtedy uświadamiasz sobie, że masz z tego za duże zyski i odsuwasz wątpliwości na bok. Przecież cię znam.
Marc się zaśmiał.
- Znasz mnie... Mów więc, o co chodzi.
- Potrzebne mi pieniądze. Nie mam przy sobie wystarczającej sumy, ale muszę opłacić wynajęcie statku i całej załogi. Płacę jak za cały przewóz, więc trochę to kosztuje.
- Nie wątpię, ale...
- Dostaniesz parę procent, traktujmy to jako pożyczkę.
- Rozumiem... A płyniesz do...?
- Gdzieś. Nie musisz znać szczegółów, by udzielić mi tej pożyczki - odparł ze stoickim spokojem Cerau.
- Dobrze wiesz, że lepiej mieć więcej informacji, niż mniej. - Z twarzą pokerzysty Marc rozsiadł się wygodniej.
- Masz tyle informacji, ile możesz otrzymać. Więcej nie potrzebujesz.
- Ciężko się z tobą dogadać, ale wiesz co mówisz.
- Dlatego tak daleko zaszedłem.
Marc ponownie się zaśmiał.
- Za to cię lubię.
- Cieszę się. To umowa stoi?
- Dziesięć procent. - Z szerokim uśmiechem rzucił nonszalancko Marc.
- Pięć.
- Dziewięć.
- Pięć.
- Dobra, powiedzmy, że siedem. To standardowa stopa.
- Pięć.
- Cholera! Nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę trzymać poziom i nie dam ci takiej pożyczki za marne pięć procent. Nawet ze względu na przeszłość. - A ich przeszłość, tak naprawdę, opierała się na wspólnych interesach. No cóż, o ile zarówno Cerau, jak i Marc mieli dość wątpliwy honor, to w interesach byli bardzo rzetelni. Znali się już wystarczająco, by wiedzieć, że żaden z nich nie oszuka drugiego.
- Więc nie dogadamy się. Pójdę do kogoś innego - odparł Cerau mężczyźnie wciąż ze stoickim spokojem. Wstał i ruszył ku drzwiom. Marc nawet nie drgnął.
- Bywaj, Marc. - To była swoista gra, który odpuści pierwszy. Ale Cerau nie miał zamiaru odpuścić. Mógł pójść do kogoś innego. I o ile Marc nie odpuści, to też zrobi. Nacisnął na klamkę drzwi i otworzył drzwi. Zrobił pierwszy krok i usłyszał za plecami westchnięcie.
- Chciałeś coś powiedzieć?
- Zgadzam się. Pięć procent. Wykończysz mnie, stara mendo. - Cerau się zaśmiał i wrócił do biurka. Tym razem przy nim nie usiadł.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność - rzucił lekko rozbawionym tonem.
- Z tobą też. Wiem, kto ma dostać pieniądze. Mam ludzi w porcie. Podpisz to, wyślę do Fargoth.
- Dowód na to, że nie kłamię? Chcesz jak najszybciej pieniądze, tak? Wiesz, że mógłbym sam napisać to pismo i je wysłać. Dostałbym te pieniądze bez zabaw tutaj z tobą.
- Ale wtedy byś musiał czekać. A pewnie liczysz się z czasem, ty stary draniu, co? Nie wiem, co knujesz. - Marc zmrużył oczy, wpatrując się uważnie w twarz rozmówcy.
- Nie dowiesz się. No i masz rację. Dawaj, podpiszę to. - Marc bez słów podsunął mu kwitek. Cerau nawet nie sprawdził. Chwycił pióro i podpisał.
- Miłego dnia.
- Miłej podróży.
- Dobrze się czujesz?
- A do cholery nie widać? Po prostu wspaniale? - Och, te słowa po prostu ociekały ironią. Gdyby słowa były czymś namacalnym, a ironia też.... To po prostu lałaby się ta ironia po tych właśnie słowach.
- Właśnie widzę... Płyniemy dopiero parę godzin. Chyba nie lubisz pływać?
- Nie miałem okazji ani potrzeby.
- Ha, szczur lądowy. Nie krępuj się i rzygaj do woli. Tylko do wody i nie po pokładzie, albo sam będziesz to czyścił.
- Jasne... - Drothgar, bo tak nazywał się kapitan, poklepał go mocno po ramieniu i wrócił do... Gdzieś tam, to nieważne. Nie było też ważnym to, że Cerau, który stał na pokładzie, chwilę po klepnięciu kapitana zwrócił śniadanie wprost do wody. Nie, zdecydowanie nie lubił pływać. Nie czuł się tutaj pewnie. O wiele bardziej wolał stały ląd, najlepiej jakieś ciemne, wąskie uliczki. To był jego teren. Przypomniał sobie Fargoth... Ach, tam było idealnie. A tutaj? Tutaj było okropnie. Miał nadzieję, że szybko dopłyną do tego miejsca.
Głupia była rozmowa pomiędzy nim a Drothgarem, którą odbyli przed wypłynięciem.
- Dokąd płyniemy, szefuńciu?
- Na północ. Mamy natrafić na opary mgły, a stamtąd dopłynąć do miasta.
- Co to za brednie? Mgła? Miasto? Przecież Wyspa Maar to tylko bajka. Wierzysz w to?
- Nie. Tutaj chodzi o coś innego. Zapłacone? Zapłacone. - Kapitan wcale nie musiał odpowiadać, bo Cerau sam sobie to zrobił. - A skoro zapłacone, to nie musicie myśleć, gdzie płyniecie. Płyniemy tak, jak ustalone.
- Ale to głupota... Bez celu płyniemy... Będziemy się tylko błąkać...
- Więc zapłaciłem za błąkanie.
- Arr... Dobra. Ale nie będziemy długo się błąkać. Pamiętaj, że jesteś sam, a my mamy całą załogę. Jak coś, to wyrzucimy cię za burtę. - Tutaj ze spokojem odparł Drothgar. Chyba nie żartował.
- No to przynajmniej będziemy mieć trochę zabawy. - Głupia rozmowa. Ale Cerau polubił swojego tymczasowego towarzysza. Mimo wszystko...
Szalał sztorm. Wcale nie było lekko i łatwo. Jak to podczas sztormu. Kiedy zaczynał się sztorm, a nawet trochę wcześniej, załoga już o tym wiedziała. Widać, że byli doświadczeni, przewidywali. No i kapitan zaproponował dość dobre rozwiązanie dla Cerau na przetrwanie. Bo na statku ciężko byłoby mu się utrzymać. W końcu był szczurem lądowym, jak go nazywał kapitan. Rozwiązanie było proste - przywiązanie do masztu. Niby głupie, ale... Dobre. Cerau na początku się nie chciał zgodzić, ale Drothgar go przekonał. Przywiązali go i... Chwilę później rozszalał się sztorm.
- Pracujcie razem! Równomiernie! - darł się na cały głos kapitan, który również pomagał załodze. Ciężko było tym wszystkim kierować. Ledwo było słychać jego potężny i tubalny głos.
- STARAJCIE SIĘ! - Po chwili kolejny krzyk. Ledwo docierał do uszu Cerau. Przez pokład co chwilę przelewały się fale, wcale nie było to przyjemne. Dławił się i tracił oddech, by po chwili nabierać powietrza i... Znowu zostać zaatakowanym przez kolejną falę. Minęło parę godzin od wpłynięcia we mgłę. Cała podróż trwała jakieś dwa dni. Płynęli wolnym tempem. A teraz? Wszyscy mieli nadzieję, że przeżyją ten sztorm. O ile dla samego Cerau było to straszne przeżycie, to nawet załoga się bała. Nie można było zignorować żadnego sztormu. Chwila nieuwagi, złej współpracy i... Łatwo było się rozbić. A to? To był chyba jeden z najgorszych sztormów, jaki musieli pokonać. Sam Cerau po prostu modlił się, by to się skończyło. Nawet on, w takiej chwili, tracił zimną krew. Kompletna bezsilność. Walka z żywiołem, który wcale nie dawał im forów... Z każdą falą wydawało mu się, że lądował za burtą, chociaż czuł trzymające go więzy... To głupie, ale nie myślało się w takich sytuacjach racjonalnie, tylko przeciwnie - irracjonalnie.
Cała załoga pracowała z maksimum swoich możliwości, robili, co tylko było w ich mocy, by nie stracić panowania nad sytuacją. Chociaż za to bardziej odpowiadał Drothgar, który nadal wydawał jakieś okrzyki ledwo dobiegające do uszu złodzieja. Chociaż… Ten i tak nie zwracał na nie uwagi, wciąż tylko modlił się, mając nadzieję, że to się zaraz skończy i jakieś bliżej nieokreślone bóstwo wysłucha jego modlitw. W końcu rozległy się głuche trzaski. Krzyki… Cerau czuł, jak jego więzy, chociaż dobrze związane, zaczynały pod wpływem słonej wody rozluźniać się. Coś zaczęło trząść całym statkiem. Słyszał trzask łamanych desek, kadłubu… Wszystko jednak zlewało mu się w całość, która wcale nie była normalna. Razem przybierało to postać zwykłego huku, dziwnych trzasków… Nagle zapanowała ciemność… Otworzył oczy, nie czuł wody. No, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak było to przed chwilą. Nadal w ustach miał jej posmak - o co zresztą nie ciężko, mimo wszystko morska woda smakuje inaczej niż ślina. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że musiał stracić przytomność. Nawet nie wiedział kiedy. Nie rozumiał. Po prostu w jednej chwili zrobiło się ciemno. A jak ponownie otworzył oczy, to już czuł, że nie jest na statku. Nie czuł jakiegoś większego bólu, prócz bólu w płucach, który był trochę uciążliwy. Odkaszlnął. Usiadł na piasku. Popatrzył na wodę. Widział rozbity na ostrych skałach statek. Nie widział nikogo z załogi. Dziwne… To nie było normalne. Rozumiał, że załoga przegrała ze sztormem. Ale dlaczego nikogo nie wyrzuciło na brzeg, skoro był w okolicy. Odepchnął od siebie tę myśl, teraz było coś ważniejszego. Gdzie on do cholery był!?Ciemna ziemia, jakby spalona. Faktycznie, do nosa dotarł mu taki swąd spalenizny… Prócz tego swąd zgnilizny przeplatający się z tym poprzednim. Było ciemno też ogólnie. Ale z miejsca na którym wylądował widział wysoką konstrukcję, coś w stylu… Wieży? Wspaniale… Nie widział żadnej żywej duszy. Wstał i rozprostował kości. Sprawdził czy wszystko co miał przy sobie nadal było na miejscu - tak. Super. Otwarta przestrzeń, brak miejsc do schowania się… Po prostu idealne miejsce dla skrytobójcy!
- Sechmet
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Smokołak
- Profesje: Włóczęga
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
-SZYBCIEJ AMI! SZYBCIEJ!-krzyknęła Sechmet do swego pseudosmoka Amiego. Uciekali oni już jakiś czas. Ścigały ich demony i diabły. Parę dni temu minęli Szepczący Las i przelecieli nad górami Dasso. Niedaleko terenów dawnego domu smokołaczki zrobili sobie dłuższą przerwę. Musieli odpocząć i pożywić się czymś większym. Wokół ta pustka i zniszczone ostatnie ściany dawnego domu dziewczyny.
-Nie mamy wyjścia, będziemy nocować w tych ruinach.-powiedziała do swego smoczego towarzysza ze smutkiem. Z tym miejscem wiązało się wiele wspomnień, cała przeszłość, dawny ból po stracie.
Ostrożnie weszli do ruin starej willi. Ami natychmiast znalazł sobie miejsce do spania na starym zakurzonym materacu.
-Śpij mały…należy ci się.-powiedziała pod nosem z lekkim uśmiechem. Następnie poszła znaleźć sobie posłanie. Znalazła je stosunkowo szybko, w jej starym pokoju. Czuła smutek i żal po stracie rodziców. Ale wiedziała że musi uciekać, ona nie może zginać. Poświęcili się by żyła więc ich nie zawiedzie.
Noc mijała spokojnie, cicho, póki co bezpiecznie. Jednak mimo takich warunków Sechmet nagle zbudziła się, wstała i ruszyła szukać map należących do jej ojca. Mogły przecież tu jeszcze być.
-TAK! TO JEST TO! JEST!-krzyknęła uradowana smokołaczka budząc tym Amiego, który ciekawsko przyleciał zobaczyć co się dzieje.
Dziewczyna trzymała w rękach mapę Alaranii. Szybciutko ustaliła gdzie jest. Namyślała się jeżdżąc palcem po mapie gdzie mogłaby się udać.
-Przeszukali Szepczący Las, tam nie mogę wrócić, tylko na to liczą. W górach Dasso już pewnie są. Mogą być wszędzie.-martwiła się mówiąc pod nosem. Niespodziewanie jej uwagę przykułu wyspy Merdelain.
-Może tam bym mogła poczuć się bezpieczna? Wystarczy że przejdę teren Opuszczonego Królestwa, następnie czmychnąć przez Wschodnie Pustkowia ,a na wybrzeżu Cienia wykonam jakąś tratwę i popłynę na wyspy!
Smok słysząc jej słowa rzucił jej zdziwione spojrzenie zawierające nutkę przerażenia. Ryknął niezbyt głośno do Sechmet.
-Będziemy lecieć nad wodą. Tratwa przyda nam się gdy skrzydła się zmęczą.-doskonale zrozumiała obawy swego pseudosmoka.
Tej nocy smokołaczka już nie zasnęła, czyniła przygotowania do dalekiej podróży.
Gdy nastał świt wyruszyli. Lecieli nad Opuszczonym Królestwem starając się nie odwracać w stronę dawnego domu. Po prostu lecieli nad chmurami mając nadzieje na znalezienie swojego azylu.
-Nie mamy wyjścia, będziemy nocować w tych ruinach.-powiedziała do swego smoczego towarzysza ze smutkiem. Z tym miejscem wiązało się wiele wspomnień, cała przeszłość, dawny ból po stracie.
Ostrożnie weszli do ruin starej willi. Ami natychmiast znalazł sobie miejsce do spania na starym zakurzonym materacu.
-Śpij mały…należy ci się.-powiedziała pod nosem z lekkim uśmiechem. Następnie poszła znaleźć sobie posłanie. Znalazła je stosunkowo szybko, w jej starym pokoju. Czuła smutek i żal po stracie rodziców. Ale wiedziała że musi uciekać, ona nie może zginać. Poświęcili się by żyła więc ich nie zawiedzie.
Noc mijała spokojnie, cicho, póki co bezpiecznie. Jednak mimo takich warunków Sechmet nagle zbudziła się, wstała i ruszyła szukać map należących do jej ojca. Mogły przecież tu jeszcze być.
-TAK! TO JEST TO! JEST!-krzyknęła uradowana smokołaczka budząc tym Amiego, który ciekawsko przyleciał zobaczyć co się dzieje.
Dziewczyna trzymała w rękach mapę Alaranii. Szybciutko ustaliła gdzie jest. Namyślała się jeżdżąc palcem po mapie gdzie mogłaby się udać.
-Przeszukali Szepczący Las, tam nie mogę wrócić, tylko na to liczą. W górach Dasso już pewnie są. Mogą być wszędzie.-martwiła się mówiąc pod nosem. Niespodziewanie jej uwagę przykułu wyspy Merdelain.
-Może tam bym mogła poczuć się bezpieczna? Wystarczy że przejdę teren Opuszczonego Królestwa, następnie czmychnąć przez Wschodnie Pustkowia ,a na wybrzeżu Cienia wykonam jakąś tratwę i popłynę na wyspy!
Smok słysząc jej słowa rzucił jej zdziwione spojrzenie zawierające nutkę przerażenia. Ryknął niezbyt głośno do Sechmet.
-Będziemy lecieć nad wodą. Tratwa przyda nam się gdy skrzydła się zmęczą.-doskonale zrozumiała obawy swego pseudosmoka.
Tej nocy smokołaczka już nie zasnęła, czyniła przygotowania do dalekiej podróży.
Gdy nastał świt wyruszyli. Lecieli nad Opuszczonym Królestwem starając się nie odwracać w stronę dawnego domu. Po prostu lecieli nad chmurami mając nadzieje na znalezienie swojego azylu.
- Nessa
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 13
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
Wizyta w Thenderionie okazała się być dla czarodziejki owocna. Udało jej uzyskać dostęp do królewskiej biblioteki, oczywiście powołując się na przedstawicielstwo zamku czarodziejek. Tam, pośród wszelkiej maści ksiąg odnalazła zapiski, o tajemniczej wyspie, a raczej całym archipelagu. Wedle zapisków na morzu Cienia znajdować się miało miejsce, wokół którego wciąż szaleć miały sztormy i huraganowe wiatry. Jednak nie było to zaklęcie rzucone wieki temu, lecz wciąż aktywne, utrzymywane przez tamtejszych magów i wedle ich woli modyfikowane. Nessa nie wiedziała ile z tych bajek jest prawdą. Ale nawet jeśli tamtejsza cywilizacja miała już dawno wymrzeć to wciąż mogli pozostawić po sobie masę cennych artefaktów i zapisków dotyczących władzy nad wiatrami, a kto wie może i wykorzystania błyskawic? Starannie przepisała wszelkie znalezione informacje na fragment papieru, który "wysępiła" od głównego bibliotekarza. Po czym niezwłocznie opuściła Thenderion, udając się na północny wschód.
Za swój port wypadowy obrała Arturon, przez wzgląd na liczne związki kupieckie tego miasta. Jednak ani groźbą, ani prośbą (szczególnie często wykorzystywała to pierwsze), nie udało jej się znaleźć kapitana, który byłby skłonny przetransportować ją na ten zapomniany przez świat archipelag. Tyle dobrego, że jeden z tych... Szczeniaczków kałużowych, jak to czarodziejka w myślach określała żeglarzy, wijąc się pod jej wyładowaniami usłużnie określił kierunek gdzie powinna szukać. na jego nieszczęście przy okazji zdążył ją też obrazić kilkukrotnie. Zapewne ten mężczyzna już nigdy nie wyjdzie z kajuty w czasie burzy... Tak czy inaczej teraz znając kierunek mogła bez dalszych opóźnień wyruszyć na poszukiwania.
Większość trasy pokonała bez problemu. Z użyciem magii powietrza odpędzała co mniej przyjaźnie wyglądające chmury, przy okazji nie przejmując się też ewentualnymi zbłąkanymi błyskawicami. Odpowiednio wcześniej przygotowała zaklęcie, które miało je od niej odpędzać w razie gdyby któraś planowała trafić lecącą magiczkę. W końcu jednak, po kilku dniach nieustannego lotu, na zmianę wykorzystując latawiec ze zwykłymi zaklęciami lotu, gdy miała wrażenie, że ręce jej już odpadną, a zaklęć znacznie dłużej już nie utrzyma - trafiła na obszar gdzie jej zaklęcia nie chciały już rozpraszać burzowych chmur, a nad wodą unosiła się mgła gęsta niczym mleko. Nie minęło kilka minut, gdy wokół czarodziejki rozpętało się piekło. Wiatr szarpał nie tylko nią, ale też jej latawcem. W obawie, że ten się porwie, zwinęła go i mocno przycisnęła do piersi. Ledwo była w stanie utrzymać zaklęcia, które powstrzymywały rozszalałe żywioły przed ciśnięciem jej w dół, w głębiny. Nie mówiąc już o tym, że przemokła do suchej nitki... Pewnie teraz byłaby wściekła i miotała zaklęciami na prawo i lewo, ale wyjątkowo nie miała na to siły i czasu. Musiała się skupić.
Prawie nie zauważyła lecącego w jej stronę pocisku lodu. Jednak i tak już było za późno by zrobić unik, w pośpiechu więc rzuciła najprostsze i szczerze mówiąc mało dokładne zaklęcie ognia. Dwa czary zderzyły się ze sobą, wywołując wybuch pary, który oszołomił Nessę i zachwiał nią znacznie. Przez chwilę myślała, że wszystko wciąż jest pod kontrolą, by w następnej chwili wszystkie jej skomplikowane sploty zaklęć pękły, a dziewczyna poleciała w dół, na spotkanie ze śmiercią. Spanikowana w pośpiechu splatała nowy czar, mający ją uratować. Nie mając jednak czasu na jego dopracowanie skończyło się tylko, albo aż na przywaleniu w ziemię ze sporym impetem, jednak zmniejszonym na tyle, by nie skończył się śmiercią. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się podnieść. Zdecydowanie będzie miała sporo siniaków, jak nie jeden wielki. Wszystko ją bolało, ale na szczęście chyba nic nie złamała. Nie zgubiła też swojego latawca, którego nawet przy ryzyku śmierci nie wypuściła z rąk. Teraz jej "zwierzątko" mogło znów unieść się w powietrze. Było już ciemno, a ona znajdowała, chyba jakiejś plaży. Ważne, że grunt był dosyć stabilny... Czarodziejka mruknęła coś pod nosem i uniosła dłoń ku górze. Pomiędzy jej palcami uformowała się kula światła na tyle jasna, by rozświetlić otoczenie, ale też nie razić zbytnio w oczy.
- No... I co teraz? Hm? Mały? - Nie mając pod ręką nikogo innego, zaczynała już gadać nawet do latawca, który teraz radośnie podleciał do święcącej kulki, która tak samo jak on unosiła się w powietrzu.
Za swój port wypadowy obrała Arturon, przez wzgląd na liczne związki kupieckie tego miasta. Jednak ani groźbą, ani prośbą (szczególnie często wykorzystywała to pierwsze), nie udało jej się znaleźć kapitana, który byłby skłonny przetransportować ją na ten zapomniany przez świat archipelag. Tyle dobrego, że jeden z tych... Szczeniaczków kałużowych, jak to czarodziejka w myślach określała żeglarzy, wijąc się pod jej wyładowaniami usłużnie określił kierunek gdzie powinna szukać. na jego nieszczęście przy okazji zdążył ją też obrazić kilkukrotnie. Zapewne ten mężczyzna już nigdy nie wyjdzie z kajuty w czasie burzy... Tak czy inaczej teraz znając kierunek mogła bez dalszych opóźnień wyruszyć na poszukiwania.
Większość trasy pokonała bez problemu. Z użyciem magii powietrza odpędzała co mniej przyjaźnie wyglądające chmury, przy okazji nie przejmując się też ewentualnymi zbłąkanymi błyskawicami. Odpowiednio wcześniej przygotowała zaklęcie, które miało je od niej odpędzać w razie gdyby któraś planowała trafić lecącą magiczkę. W końcu jednak, po kilku dniach nieustannego lotu, na zmianę wykorzystując latawiec ze zwykłymi zaklęciami lotu, gdy miała wrażenie, że ręce jej już odpadną, a zaklęć znacznie dłużej już nie utrzyma - trafiła na obszar gdzie jej zaklęcia nie chciały już rozpraszać burzowych chmur, a nad wodą unosiła się mgła gęsta niczym mleko. Nie minęło kilka minut, gdy wokół czarodziejki rozpętało się piekło. Wiatr szarpał nie tylko nią, ale też jej latawcem. W obawie, że ten się porwie, zwinęła go i mocno przycisnęła do piersi. Ledwo była w stanie utrzymać zaklęcia, które powstrzymywały rozszalałe żywioły przed ciśnięciem jej w dół, w głębiny. Nie mówiąc już o tym, że przemokła do suchej nitki... Pewnie teraz byłaby wściekła i miotała zaklęciami na prawo i lewo, ale wyjątkowo nie miała na to siły i czasu. Musiała się skupić.
Prawie nie zauważyła lecącego w jej stronę pocisku lodu. Jednak i tak już było za późno by zrobić unik, w pośpiechu więc rzuciła najprostsze i szczerze mówiąc mało dokładne zaklęcie ognia. Dwa czary zderzyły się ze sobą, wywołując wybuch pary, który oszołomił Nessę i zachwiał nią znacznie. Przez chwilę myślała, że wszystko wciąż jest pod kontrolą, by w następnej chwili wszystkie jej skomplikowane sploty zaklęć pękły, a dziewczyna poleciała w dół, na spotkanie ze śmiercią. Spanikowana w pośpiechu splatała nowy czar, mający ją uratować. Nie mając jednak czasu na jego dopracowanie skończyło się tylko, albo aż na przywaleniu w ziemię ze sporym impetem, jednak zmniejszonym na tyle, by nie skończył się śmiercią. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się podnieść. Zdecydowanie będzie miała sporo siniaków, jak nie jeden wielki. Wszystko ją bolało, ale na szczęście chyba nic nie złamała. Nie zgubiła też swojego latawca, którego nawet przy ryzyku śmierci nie wypuściła z rąk. Teraz jej "zwierzątko" mogło znów unieść się w powietrze. Było już ciemno, a ona znajdowała, chyba jakiejś plaży. Ważne, że grunt był dosyć stabilny... Czarodziejka mruknęła coś pod nosem i uniosła dłoń ku górze. Pomiędzy jej palcami uformowała się kula światła na tyle jasna, by rozświetlić otoczenie, ale też nie razić zbytnio w oczy.
- No... I co teraz? Hm? Mały? - Nie mając pod ręką nikogo innego, zaczynała już gadać nawet do latawca, który teraz radośnie podleciał do święcącej kulki, która tak samo jak on unosiła się w powietrzu.
- Nerissa
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir Czystej Krwi
- Profesje:
Kontynuując nuż męczącą wyprawę w kierunku mroźnej północy, skupiała w swym ręku zakrwawione półkole, oraz ociekającą nieapetycznym śluzem wątrobę zamordowanego uprzednio nieboszczka. Nim zegar wybijał kolejne stracone chwile epizodów z rozkładającego się zycia, miała już za swymi plecami co nie miara niebotyczne wzniesienia do tak zwanego "pozostawienia ich na uboczu". Sporadycznie, jak można byłoby się spodziewać po wysoce zamkniętej w swej egocentrycznej osobie depresantkę, dysponowała wielką chęcią bycia nieżywą istotką. Dosłownie. Pożądała rzeczy, dla której stworzenia nieśmiertelne zabiły by z zimną krwią posiadacza ów znaczącej cechy. Nieszablonowo istotnie dla takiego samopoczucia towarzyszy złowroga atmosfera, rozkazująca danej personie, aby odebrała sobie najcenniejszy dar jakim jest żywot - nadany wprost przez córkę przeznaczenia. To właśnie jej okrągłą mózgownicę nawiedzały myśli o takim procederze - ażeby udać się na jeden z masywów górskich, a następnie z tychże wzniesień rzucić się w jakikolwiek, zawrotnie pędzący wodospad. Nieraz takie koncepcje przez nią przelatywały niczym śnieżny gołąb chcący dolecieć do swego domu, ale wyszłaby na absolutnego trzęsidupe. Nie, nie. To nie było godn uczynku wampirzycy tak zamożnej, aby pozwolić sobie na tak ogromne upokorzenie. Posiadała bezustannie na swym zabójczym koncie jedno, ważne zadanie, które musiałą wykonać - za wszelką cenę. Wtemczas w jej wykształconej poniekąd główce zabrzmiał cichutki głosik: "Księżyc bajeczny niech głosów donośnych wysłucha, jak niemożliwe modły składa twa ofiara krucha. A w stronę kuli, co oddaje nam ciepło, nigdy nie winien zagasnąć. By kolejno promienie gorętszego blasku jego wielkiej dostojności, niechaj upalą całkowicie ciało me na wietrze gwałtownym. Abym kolejno mogła w zaświatach twardą ręką rządzić, by ustawić w rydzach anioły i demony. - nagle, niczym grom z jasnego niebia przypomniała słowa te, które wypowiedzieć jednynie mogła do niej jej dawna służebnica. Wyłącznie ona dlatego, iż była jej wybraną ukochanicą. W sumie, kiedy żałobnie schodziła ze świata śmiertelnych podczas tortur okrutnych, niczym w operze śpiewała przepięknie oraz krzyczała do diabłów wcielonych. Wciąż wzdycha głęboko, gdy przypomni sobie tamto ciekawe zdarzenie. Wyglądało to tak bajecznie... Nigdy dla kata nie było idealniejszego momentu od obecnego, kiedy dusza neigodziwczyni odchodziła w strony tamte. Radość Nerissy była tak wysoce ogroma, że niemal prawie nabrała ochoty na taniec przyjej stole. Oczywiście, przy doskonalszej melodii cierpienia. Jako iż była nieraz jej kochanką, nie szkoda jej było pod różnorakimi względami ją torturować. Jako służebnica rozkoszy sprawowała się znakomicie, tego powiedzieć nie mogła.
Nadal trzymając świetny poziom psychiczny, jak i nie będąc na żadnym wyczerpaniu fizycznym, odkryła leśną dróżkę prowadzącą wprost na polanę. Przekraczając próg sfery przyjaznej dla człowieczyzny, odczuła w nozdrzach swych bijący gorąc słońca. W malowniczej okolicy roznosił się aromatyczny zapach kwiatów, który jakby nawoływał mieszkańców planety do swojego zawsze otwartego domu uczuciem wszelakiej miłości natury do zwierząt. Z każdej strony wyłaniała się potężna roślinka, która za swe zadanie miała oddawać choćby troszeczkę cienia spoconym sarenkom lub niegroźnym kolcozwierzom. Na delikatnie ułożonych liściach drzew wylegiwały się jakby nigdy nic zmęczone mróweczki, po skończonej pracy. Zza osłony drzewoic wyłaniał się zapach kwiatów róż oraz miękkiego aromatu tulipana. Nawet nieliczne jastrzębie przysiadły się na wydatnych koronach drzew. Wraz z upływem czasu nadleciały i ptaszyska, śpiewające wesoło do usząt leśniczych. Ta wonność... Gęsta atmosfera... Nie zapadł nawet jeszcze ranek. Było to tak mocne uczucie, iż Ner położyła się na wybujałej gęstwinie w zamiarze odetchnięcie. Zemdlała.
- Otworzyła chociaż raz przez ten czas oczy? - krzątając się w niewielkim pomieszczeniu, aż nadto rosły mężczyzna zapytał siedzącego przy czarnawym biurku starzyznę. Był on właśnie w chwili wysprzątnięcia zabrudniałego kąta w pokoju.
Ten nieprzerwanie śledząc wzrokiem kartki papieru które miał przed sobą, odpowiedział mu krótko - Mhm... Nie, jeszcze nie.
- A kiedy może już powstać? - nadal zaciekle pytał, chwytając poręczną wycieraczkę do kurzu.
- Za chwil parę. Zachowaj cierpliwość, mój drogi abiturencie. Popatrz tam. W tamtym podniszczałym stoliku znajduje się ciecz o seledynowo-lazurowej barwie. Jest to przygotowana przeze mnie mikstura "leczenia", która powinna jej pomóc - w pewnym momencie aż ślina stanęła mu w gardle, będąc pewnym, czy na pewno ja to wspomoże . Albo, w najgroszym wypadku, zabije. W przebłysku światła spojrzał ukradkiem na swe miejsce pracy. Następnie sięgnął w głąb hebanowej półki, aby wyciągnąć pewien skrawek papieru.
- Hm... Niezwykle ciekawe pismo tej kobiety. Jeżeli to ona pisała na tym białym papierze. To prawda, że znalazłeś to przy niej prawda? - wskazał na malusieński papierek, a kolejno uraczył wzrokiem swego ucznia.
- Już mówiłem Tobie mistrzu, że tak. Wygląda na to, iż jest to jakaś zapisana wiadomość. - zastanowił się przez sekundę, w dalszym ciągu rozważał splamienie chemikaliami miksturę. Wiedział on, kim była ta dziewoja... Po chwili spojrzał krótko na nieprzytomną wampirzycę.
- Wnioskując z tekstu, jaki tutaj widnieje, miała zapewne się z kimś spotkać na północy. A dokładniej za głównym obszarem portów.... - odwracając już szklany wzrok, dodał do staruszka.
- Powiadasz, że na północy, taak? I to na dodatek za bezkresnym morzem? - jego obecny wyraz twarzy przemienił się z obojętności w absolutne zadzwienie. Być może wiedział więcej, aniżeli powinien.
- Toż to... nadzwyczaj dziwaczne, aby udawać się w głąb szaleńczego oceanu. Przecież tam nie ma nic, co mogłoby ją zainteresować. No może oprócz opuszczonych wysepek i... - cichutki głosik staruszka w tym momencie gwałtownie został przerwany poprzez ugryzienie siebie w język.
- I? No i co? - dociekał całkowitej prawdy jego uczeń, żyjąc w świadomości, iż igranie z czystszymi od innych wampirami nie jest dobrym pomysłem.
- To nic takiego... Zromum pewną rzecz, iż zbyt wiele nacierpiałem żywotu, aby opowiadać niestworzone legendy. Poza tym, kto by słuchał takiego zwariowanego starca! - zaśmiał się.
- Być może to ważne... Ale zgoda, przeczekajmy.
W słowa te ujął krzty swej mocy, i powołując się na zaklęcia natury, schował tajemniczy skrawek papieru do zaklętej szuflady.
Pomiędzy zamglonymi cienii bezbrzeżnego morza, harcowała w najlepsze paskudna burza morska. Żaglowce oraz inne okręty Wojsk Oceanicznych Morza Cienia, jak na złość przeznaczeniu, nieszczęśliwie rozbijały się o pozostałości iglic zrujnowanych wysp. Pasażerowie dość ogromnych banderów ewakuowali się z płonących statków - jedni wskoczyli do niemożebnie głębokiego morza, niektórych zdążyły porwać istoty morskie, a inni porozbijali się przy katastrofie na okoliczne wyspy. Tam, wpośród nikłej atmosfery ostatniej godziny, nie mieli pewności iż przeżyją. Zapewne od początku znaleźli się w miejscu, gdzie oczekiwała na nich pewna śmierć. Zewsząd z okolicy, możnabyło odczuć nieprzyjemny swąd zgnilizny i zepsucia, wszechobecnej śmierci i potępionych istnień. Grunt pod ich nogami przybierał barwę czarnego obsydianu, który rozstępował swe płyty naprzeciw ożywieńcom. Każda z hord tychże nieumarłych stworzeń rozgromiła ostatnie bastiony ludzkości na tym terytorium. Aby znów miejsce to pozostało zniszczone jak dotychczas.
- Ymm... Co?! - nicyzm wyborowy strzelec ostrzeliwujący kilkunastoma strzałami przeciwnika, tak ona z niebywałym krzykiem poderwała się na nogi. - Co ja tutaj robię?
Ten sam mężczyzna który miał przyjemność przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, dostrzegł gwałtowną reakcję kobiety.
- Spokojnie... - ledwo nie skończył zdania, a Nerissa nuż znalazła się za jego plecami.
- Zaprowadź mnie w głąb tej chałupy, inaczej zginiesz!
- Wiedziałem, że będziesz chciała nas ukatrupić, wampirze!
- Mhm, spostrzegawczy jesteś marny człowieczku. A teraz, wykonaj polecenie jakie ci nadałam!
Ten jak rozkazała jego nędznej duszyczce, zaprowadził ją w kierunku swego mistrza. Ona sama nie była pewna, czy to nie jest jakaś pułapka zastawiona przez sprzyjaźnione z ludźmi koboldy.
W końcu i tak doszli do progu średniej wielkości pokoju, w którym aktualnie przebywał starzec. Nadal, czyli jak zwykle wertował stery papierów.
- Ty! Kim jesteś i czego ode mnie chcesz, spróchniały dziadku?
- Spokojnie, moje dziecię. - z uprzednim głosem przytulnego staruszka odpowiedział iście zdenerwowanej.
- Nie będziesz mi rozkazywał. Co najwyżej ja mogę rozkazać swym służebnicom, aby Cię stracono.
- Ha, toż to naprawdę niepotrzebne, wojownicza wampirzyco.
- Skąd wiesz, jakiego gatunku jestem?
- Przede mną niczego nie można ukryć. I tak w końcu bym się dowiedział - zaśmiał się.
- Gadaj w końcu, dlaczego mnie tutaj sprowadziłeś.
- Zapewne poznaliście się już. To jest mój młody uczeń. Odnalazł on cię w pobliżu naszej siedziby, a dokładniej to nieprzytomną na polanie. Postanowiliśmy Ci pomóc - wskazał na regał, gdzie teraz znajdowała się tamta mikstura - To jedna z nich ocaliła Ci życie.
- Nie jestem aż tak słaba, starcze. Przeżyłabym i bez was.
- Niewątpliwe... ha. Ale jako objawiająca się iście złowroga kobietka, mogłaś umrzeć w otoczeniu tak praworządnym.
- Ah, i jeszcze jedno. To chyba należy do Ciebie - w tym momencie wypowiadał jakby zaklęcie, otwierając zamkniętą szufladę. - Prosze.
Ta spojrzała na należący do niej skrawek papieru. Zdziwiła się i to bardzo.
- Jak śmiałeś zabrać to z mego ciała? - jej oczy znów zabłysły, tak jak miało to miejsce przy zabijaniu sługi. - Powinnam cię zabić.
- I tak tego nie uczynisz. W tym miejscu krwi nie przelejesz. Ale to już nieistotne. Możesz odejść.
- Właśnie od począwszy miałam to w zamiarze
- Zaczekaj jeszcze. Nie wiem co chcesz spowodować za morzem bezkresnym, ale to nie jest najlepszy pomysł...
- To już jest moja sprawa, i nic Ci do tego. - zabrała leżący na drewnianym krześle płaszcz i odeszła.
Nie oglądała się poza swoje plecy, ale jakaś namiastka w jej martwej duszy ciekaw była, w jakim celu te osoby postanowiły ugościć bezduszną, bezlitosną oraz żądną wiecznej krwi wampirzycę. Toć nie znała nigdy uczucia pomocy, a jednak chcęci mordu. "Co mnie powstrzymało, iż nie wbiłam swego półkola w te nędzne posępniałe ciała? Powoli kończyła się leśna dróżka, wyprowadzająca do gęstwiny lasu. Mijały godziny.
Po długotrwałej przechadzce, niczym przez wysłuchane modły w księżyc, dotarła do ogromnego, wysoce rozwiniętego portu morskiego. To z niego miała wyruszyć. Miała szczęśćie, iż było już widno na dworze. Toteż nie miała zamiaru we mgle czy w deszczu podróżować. Szczególnie, że wiązało się to z ważnym zadaniem.
- Witam. Spodziewam się tutaj osoby, która mogłaby zapuścić żaglę i wyruszyć ze mną na morze
- Przykro mi, damulko. Wszystkie okręty są zajęte.
- Powiedz swemu przełożonemu, iż dotarła do portu śmierć. Jeżeli nie zbierze żniw tym razem w postaci prośby, to swą kosą przejedzie się po okolicy
- T-tak. Oczyywiście - niedojrzałe chłopięce poszło do szefuńcia przekazać groźne słowa. Po chwili powrócił.
- Jednak. Jednak jeden żaglowiec jest wciąż dostępny. Zabierzę się z Panią pewien doświadczony kapitan.
- I nie można było tak od razu? Tylko strzępie sobie nerwy i słowa.
Zza ogromnego tłumu ludzi wyszedł mężczyzna. Ubrany był w biały mundur oraz srebrzysty pas wokół talii.
- Nareszcie jesteś. Myslałem, że nigdy już się nie doczekam spojrzenia śmiercionośnej żmiji.
- Nie pozwalaj sobie, Qanvirze. Chyba że chcesz skończyć, jak Twoja rodzina?
- Nie... Dobra, ruszajmy. Dopóty dopóki pogoda nam sprzyja. - zaprowadził siebie i ją na pozłacany statek.
Z astronomicznie wielkiej przystani, kapitan Qanvir właśnie wyprowadzał drogocenny okręt na wzburzone wody. Razem ze swoją podwładną, czyli Nerissą znajdowali się już na zatłoczonym pokładzie, gdzie przebywali również z innymi pasażerami - jak nazywał ich kapitan, sprzątaczami. Przed nimi zapowiadała się niemiłosiernie długa droga, aż dosięgną swego celu.
- Ale ty wiesz, że twój stateczek może zatonąć?
- Co?? jak to, ale o co chodzi? - zapytał iście przerażony jej słowami
- No... Tam dokąd zmierzamy, wyładowania atmosferycze nie pozwolą nam tak łatwo przedrzeć się na drugi koniec.
- Nic o tym nie mówiłaś! Wiesz ile kosztowało mnie złoto i srebro, aby pomalować ten statek?
- Wiem. Dlatego Ci nic nie mówiłam. I skończ już.
- Jesteś zaprawdę okrutna i dyspotyczna, Ner.
- Nie musisz mówić mi tego, co jest już faktem. I jeszcze raz powiedz do mnie Ner, a Twój język rzucę na pożarcie biesom. Okej?
- No dobra... - lekko zmieszany, postanowił zmienić temat.
- A dlaczego akurat tam?
- Wiedz tylko, iż miejsce do którego mamy zamiar się udać, przed śmiertelnymi zamkniętym jest. A jego złowrogość już teraz napełnia mnie.
- Która to z kolei stolica wampirów?
- Zamknij pysk głupcze. To nie jest zwykłe miejsce, gdzie tacy jak my możemy spokojnie popijać plazmę. Tam, gdzie księżyc nie dociera, wypierając słońce swą okazałością.
- Ehhh... Czyli jest tam ciemno jak w dupie?
- Dokładnie.
Na bezgranicznym oceanie zaczął szaleć sztorm. Przygotowani na to podróżnicy, doświadczeni poprzez los, próbowali w jakiś sposób ominąć żywiołową przeszkodę. Jednak jak mogliby się spodziewać, statek miał właśnie się rozbić. Niektórzy rzucili się w wir morza, a inni odebrali sobie życie, po prostu odcinając sobie nożem tętnice. Prowadzący okręt także chciał jak najszybciej zginąć, ale Nerissa nie pozwoliła mu na taki czyn.
Sama przejęła stery, próbując rozbić się chociaż na jakiejś dogodnej wysepce. Jednakże nikomu nigdy nie udało się w na tej parceli dokonać manewrów umożliwiających wygodne roztrzaskanie się. Tak i też było w tym przypadku. Statek runął niczym domek z kart na ocean, a dwojga istot podpłynęła na wyspę.
- Co my teraz zrobimy idiotko! Przez ciebie... mój statek... Bogowie, nie! - krzyczał w niebiosy.
- Zamknij się w końcu! Mam Ciebie dosyć kundlu!
- Mój statek... Mój statek, dlaczego... - kiedy kilka razy lamentował już nieznośnie, Nerissa wbiła końce swego łuczyska w jego ciało
- Głupia, snobistyczna szmata - pomyślała.
Nie wiedziała dokąd teraz iść. Czy to w tamtą stronę? A może na zachód. Stąpała twardo po piaszczystej plaży, szukając choćby żywej duszy. Jednak nikogo tutaj nie było. Nic dziwnego, skoro kilometr stąd rozciąga się ponury krajobraz zniszczenia. Zewsząd dochodził do jej nozdrzy przykry zapach rozkładających się ciał, więc utraciła nadzieję, iż odnajdzie drogę do celu. Jedynie co dostrzegła na horyzoncie, to obsydianową wieżę, która co chwila ciskała z grotów lodowe kule.
- Zaraz... - zastanowiła się. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Ktoś tutaj był.
Złowroga aura unosiła się w powietrzu niczym skradająca się matrona do swojego głupiego pisklęcia. Nie wiedząc czemu, postanowiła pójść za tropem do źródła tej emanacji. Rozglądając się dookoła, niczego nie zauważyła, ale nie poddała się i wyruszyła z przystanii Wieży. Dreptała stopami po potepionej ziemi, aż dodatrła na skraj wybrzeża. W tamtym miejscu jej delikatne nozdrza odczuły człowieczą woń. Biegła ile sił w nogach, aby dotrzeć do rozwidlenia przy morzu. Nie patrząc zbytnio przed siebie, nieszczęśliwie upadła na przechodzącego tędy człowieka. Leżeli tak może z kilka sekund, aż wampirzyca nie powstała.
- Człowiek! - krzyknęła do jego uszu. - Jakim prawem śmiałeś we mnie wejśc? - miała już w zanadrzu strzały, które pragnęła wystrzelić w ludzki pomiot.
Nadal trzymając świetny poziom psychiczny, jak i nie będąc na żadnym wyczerpaniu fizycznym, odkryła leśną dróżkę prowadzącą wprost na polanę. Przekraczając próg sfery przyjaznej dla człowieczyzny, odczuła w nozdrzach swych bijący gorąc słońca. W malowniczej okolicy roznosił się aromatyczny zapach kwiatów, który jakby nawoływał mieszkańców planety do swojego zawsze otwartego domu uczuciem wszelakiej miłości natury do zwierząt. Z każdej strony wyłaniała się potężna roślinka, która za swe zadanie miała oddawać choćby troszeczkę cienia spoconym sarenkom lub niegroźnym kolcozwierzom. Na delikatnie ułożonych liściach drzew wylegiwały się jakby nigdy nic zmęczone mróweczki, po skończonej pracy. Zza osłony drzewoic wyłaniał się zapach kwiatów róż oraz miękkiego aromatu tulipana. Nawet nieliczne jastrzębie przysiadły się na wydatnych koronach drzew. Wraz z upływem czasu nadleciały i ptaszyska, śpiewające wesoło do usząt leśniczych. Ta wonność... Gęsta atmosfera... Nie zapadł nawet jeszcze ranek. Było to tak mocne uczucie, iż Ner położyła się na wybujałej gęstwinie w zamiarze odetchnięcie. Zemdlała.
- Otworzyła chociaż raz przez ten czas oczy? - krzątając się w niewielkim pomieszczeniu, aż nadto rosły mężczyzna zapytał siedzącego przy czarnawym biurku starzyznę. Był on właśnie w chwili wysprzątnięcia zabrudniałego kąta w pokoju.
Ten nieprzerwanie śledząc wzrokiem kartki papieru które miał przed sobą, odpowiedział mu krótko - Mhm... Nie, jeszcze nie.
- A kiedy może już powstać? - nadal zaciekle pytał, chwytając poręczną wycieraczkę do kurzu.
- Za chwil parę. Zachowaj cierpliwość, mój drogi abiturencie. Popatrz tam. W tamtym podniszczałym stoliku znajduje się ciecz o seledynowo-lazurowej barwie. Jest to przygotowana przeze mnie mikstura "leczenia", która powinna jej pomóc - w pewnym momencie aż ślina stanęła mu w gardle, będąc pewnym, czy na pewno ja to wspomoże . Albo, w najgroszym wypadku, zabije. W przebłysku światła spojrzał ukradkiem na swe miejsce pracy. Następnie sięgnął w głąb hebanowej półki, aby wyciągnąć pewien skrawek papieru.
- Hm... Niezwykle ciekawe pismo tej kobiety. Jeżeli to ona pisała na tym białym papierze. To prawda, że znalazłeś to przy niej prawda? - wskazał na malusieński papierek, a kolejno uraczył wzrokiem swego ucznia.
- Już mówiłem Tobie mistrzu, że tak. Wygląda na to, iż jest to jakaś zapisana wiadomość. - zastanowił się przez sekundę, w dalszym ciągu rozważał splamienie chemikaliami miksturę. Wiedział on, kim była ta dziewoja... Po chwili spojrzał krótko na nieprzytomną wampirzycę.
- Wnioskując z tekstu, jaki tutaj widnieje, miała zapewne się z kimś spotkać na północy. A dokładniej za głównym obszarem portów.... - odwracając już szklany wzrok, dodał do staruszka.
- Powiadasz, że na północy, taak? I to na dodatek za bezkresnym morzem? - jego obecny wyraz twarzy przemienił się z obojętności w absolutne zadzwienie. Być może wiedział więcej, aniżeli powinien.
- Toż to... nadzwyczaj dziwaczne, aby udawać się w głąb szaleńczego oceanu. Przecież tam nie ma nic, co mogłoby ją zainteresować. No może oprócz opuszczonych wysepek i... - cichutki głosik staruszka w tym momencie gwałtownie został przerwany poprzez ugryzienie siebie w język.
- I? No i co? - dociekał całkowitej prawdy jego uczeń, żyjąc w świadomości, iż igranie z czystszymi od innych wampirami nie jest dobrym pomysłem.
- To nic takiego... Zromum pewną rzecz, iż zbyt wiele nacierpiałem żywotu, aby opowiadać niestworzone legendy. Poza tym, kto by słuchał takiego zwariowanego starca! - zaśmiał się.
- Być może to ważne... Ale zgoda, przeczekajmy.
W słowa te ujął krzty swej mocy, i powołując się na zaklęcia natury, schował tajemniczy skrawek papieru do zaklętej szuflady.
Pomiędzy zamglonymi cienii bezbrzeżnego morza, harcowała w najlepsze paskudna burza morska. Żaglowce oraz inne okręty Wojsk Oceanicznych Morza Cienia, jak na złość przeznaczeniu, nieszczęśliwie rozbijały się o pozostałości iglic zrujnowanych wysp. Pasażerowie dość ogromnych banderów ewakuowali się z płonących statków - jedni wskoczyli do niemożebnie głębokiego morza, niektórych zdążyły porwać istoty morskie, a inni porozbijali się przy katastrofie na okoliczne wyspy. Tam, wpośród nikłej atmosfery ostatniej godziny, nie mieli pewności iż przeżyją. Zapewne od początku znaleźli się w miejscu, gdzie oczekiwała na nich pewna śmierć. Zewsząd z okolicy, możnabyło odczuć nieprzyjemny swąd zgnilizny i zepsucia, wszechobecnej śmierci i potępionych istnień. Grunt pod ich nogami przybierał barwę czarnego obsydianu, który rozstępował swe płyty naprzeciw ożywieńcom. Każda z hord tychże nieumarłych stworzeń rozgromiła ostatnie bastiony ludzkości na tym terytorium. Aby znów miejsce to pozostało zniszczone jak dotychczas.
- Ymm... Co?! - nicyzm wyborowy strzelec ostrzeliwujący kilkunastoma strzałami przeciwnika, tak ona z niebywałym krzykiem poderwała się na nogi. - Co ja tutaj robię?
Ten sam mężczyzna który miał przyjemność przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, dostrzegł gwałtowną reakcję kobiety.
- Spokojnie... - ledwo nie skończył zdania, a Nerissa nuż znalazła się za jego plecami.
- Zaprowadź mnie w głąb tej chałupy, inaczej zginiesz!
- Wiedziałem, że będziesz chciała nas ukatrupić, wampirze!
- Mhm, spostrzegawczy jesteś marny człowieczku. A teraz, wykonaj polecenie jakie ci nadałam!
Ten jak rozkazała jego nędznej duszyczce, zaprowadził ją w kierunku swego mistrza. Ona sama nie była pewna, czy to nie jest jakaś pułapka zastawiona przez sprzyjaźnione z ludźmi koboldy.
W końcu i tak doszli do progu średniej wielkości pokoju, w którym aktualnie przebywał starzec. Nadal, czyli jak zwykle wertował stery papierów.
- Ty! Kim jesteś i czego ode mnie chcesz, spróchniały dziadku?
- Spokojnie, moje dziecię. - z uprzednim głosem przytulnego staruszka odpowiedział iście zdenerwowanej.
- Nie będziesz mi rozkazywał. Co najwyżej ja mogę rozkazać swym służebnicom, aby Cię stracono.
- Ha, toż to naprawdę niepotrzebne, wojownicza wampirzyco.
- Skąd wiesz, jakiego gatunku jestem?
- Przede mną niczego nie można ukryć. I tak w końcu bym się dowiedział - zaśmiał się.
- Gadaj w końcu, dlaczego mnie tutaj sprowadziłeś.
- Zapewne poznaliście się już. To jest mój młody uczeń. Odnalazł on cię w pobliżu naszej siedziby, a dokładniej to nieprzytomną na polanie. Postanowiliśmy Ci pomóc - wskazał na regał, gdzie teraz znajdowała się tamta mikstura - To jedna z nich ocaliła Ci życie.
- Nie jestem aż tak słaba, starcze. Przeżyłabym i bez was.
- Niewątpliwe... ha. Ale jako objawiająca się iście złowroga kobietka, mogłaś umrzeć w otoczeniu tak praworządnym.
- Ah, i jeszcze jedno. To chyba należy do Ciebie - w tym momencie wypowiadał jakby zaklęcie, otwierając zamkniętą szufladę. - Prosze.
Ta spojrzała na należący do niej skrawek papieru. Zdziwiła się i to bardzo.
- Jak śmiałeś zabrać to z mego ciała? - jej oczy znów zabłysły, tak jak miało to miejsce przy zabijaniu sługi. - Powinnam cię zabić.
- I tak tego nie uczynisz. W tym miejscu krwi nie przelejesz. Ale to już nieistotne. Możesz odejść.
- Właśnie od począwszy miałam to w zamiarze
- Zaczekaj jeszcze. Nie wiem co chcesz spowodować za morzem bezkresnym, ale to nie jest najlepszy pomysł...
- To już jest moja sprawa, i nic Ci do tego. - zabrała leżący na drewnianym krześle płaszcz i odeszła.
Nie oglądała się poza swoje plecy, ale jakaś namiastka w jej martwej duszy ciekaw była, w jakim celu te osoby postanowiły ugościć bezduszną, bezlitosną oraz żądną wiecznej krwi wampirzycę. Toć nie znała nigdy uczucia pomocy, a jednak chcęci mordu. "Co mnie powstrzymało, iż nie wbiłam swego półkola w te nędzne posępniałe ciała? Powoli kończyła się leśna dróżka, wyprowadzająca do gęstwiny lasu. Mijały godziny.
Po długotrwałej przechadzce, niczym przez wysłuchane modły w księżyc, dotarła do ogromnego, wysoce rozwiniętego portu morskiego. To z niego miała wyruszyć. Miała szczęśćie, iż było już widno na dworze. Toteż nie miała zamiaru we mgle czy w deszczu podróżować. Szczególnie, że wiązało się to z ważnym zadaniem.
- Witam. Spodziewam się tutaj osoby, która mogłaby zapuścić żaglę i wyruszyć ze mną na morze
- Przykro mi, damulko. Wszystkie okręty są zajęte.
- Powiedz swemu przełożonemu, iż dotarła do portu śmierć. Jeżeli nie zbierze żniw tym razem w postaci prośby, to swą kosą przejedzie się po okolicy
- T-tak. Oczyywiście - niedojrzałe chłopięce poszło do szefuńcia przekazać groźne słowa. Po chwili powrócił.
- Jednak. Jednak jeden żaglowiec jest wciąż dostępny. Zabierzę się z Panią pewien doświadczony kapitan.
- I nie można było tak od razu? Tylko strzępie sobie nerwy i słowa.
Zza ogromnego tłumu ludzi wyszedł mężczyzna. Ubrany był w biały mundur oraz srebrzysty pas wokół talii.
- Nareszcie jesteś. Myslałem, że nigdy już się nie doczekam spojrzenia śmiercionośnej żmiji.
- Nie pozwalaj sobie, Qanvirze. Chyba że chcesz skończyć, jak Twoja rodzina?
- Nie... Dobra, ruszajmy. Dopóty dopóki pogoda nam sprzyja. - zaprowadził siebie i ją na pozłacany statek.
Z astronomicznie wielkiej przystani, kapitan Qanvir właśnie wyprowadzał drogocenny okręt na wzburzone wody. Razem ze swoją podwładną, czyli Nerissą znajdowali się już na zatłoczonym pokładzie, gdzie przebywali również z innymi pasażerami - jak nazywał ich kapitan, sprzątaczami. Przed nimi zapowiadała się niemiłosiernie długa droga, aż dosięgną swego celu.
- Ale ty wiesz, że twój stateczek może zatonąć?
- Co?? jak to, ale o co chodzi? - zapytał iście przerażony jej słowami
- No... Tam dokąd zmierzamy, wyładowania atmosferycze nie pozwolą nam tak łatwo przedrzeć się na drugi koniec.
- Nic o tym nie mówiłaś! Wiesz ile kosztowało mnie złoto i srebro, aby pomalować ten statek?
- Wiem. Dlatego Ci nic nie mówiłam. I skończ już.
- Jesteś zaprawdę okrutna i dyspotyczna, Ner.
- Nie musisz mówić mi tego, co jest już faktem. I jeszcze raz powiedz do mnie Ner, a Twój język rzucę na pożarcie biesom. Okej?
- No dobra... - lekko zmieszany, postanowił zmienić temat.
- A dlaczego akurat tam?
- Wiedz tylko, iż miejsce do którego mamy zamiar się udać, przed śmiertelnymi zamkniętym jest. A jego złowrogość już teraz napełnia mnie.
- Która to z kolei stolica wampirów?
- Zamknij pysk głupcze. To nie jest zwykłe miejsce, gdzie tacy jak my możemy spokojnie popijać plazmę. Tam, gdzie księżyc nie dociera, wypierając słońce swą okazałością.
- Ehhh... Czyli jest tam ciemno jak w dupie?
- Dokładnie.
Na bezgranicznym oceanie zaczął szaleć sztorm. Przygotowani na to podróżnicy, doświadczeni poprzez los, próbowali w jakiś sposób ominąć żywiołową przeszkodę. Jednak jak mogliby się spodziewać, statek miał właśnie się rozbić. Niektórzy rzucili się w wir morza, a inni odebrali sobie życie, po prostu odcinając sobie nożem tętnice. Prowadzący okręt także chciał jak najszybciej zginąć, ale Nerissa nie pozwoliła mu na taki czyn.
Sama przejęła stery, próbując rozbić się chociaż na jakiejś dogodnej wysepce. Jednakże nikomu nigdy nie udało się w na tej parceli dokonać manewrów umożliwiających wygodne roztrzaskanie się. Tak i też było w tym przypadku. Statek runął niczym domek z kart na ocean, a dwojga istot podpłynęła na wyspę.
- Co my teraz zrobimy idiotko! Przez ciebie... mój statek... Bogowie, nie! - krzyczał w niebiosy.
- Zamknij się w końcu! Mam Ciebie dosyć kundlu!
- Mój statek... Mój statek, dlaczego... - kiedy kilka razy lamentował już nieznośnie, Nerissa wbiła końce swego łuczyska w jego ciało
- Głupia, snobistyczna szmata - pomyślała.
Nie wiedziała dokąd teraz iść. Czy to w tamtą stronę? A może na zachód. Stąpała twardo po piaszczystej plaży, szukając choćby żywej duszy. Jednak nikogo tutaj nie było. Nic dziwnego, skoro kilometr stąd rozciąga się ponury krajobraz zniszczenia. Zewsząd dochodził do jej nozdrzy przykry zapach rozkładających się ciał, więc utraciła nadzieję, iż odnajdzie drogę do celu. Jedynie co dostrzegła na horyzoncie, to obsydianową wieżę, która co chwila ciskała z grotów lodowe kule.
- Zaraz... - zastanowiła się. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Ktoś tutaj był.
Złowroga aura unosiła się w powietrzu niczym skradająca się matrona do swojego głupiego pisklęcia. Nie wiedząc czemu, postanowiła pójść za tropem do źródła tej emanacji. Rozglądając się dookoła, niczego nie zauważyła, ale nie poddała się i wyruszyła z przystanii Wieży. Dreptała stopami po potepionej ziemi, aż dodatrła na skraj wybrzeża. W tamtym miejscu jej delikatne nozdrza odczuły człowieczą woń. Biegła ile sił w nogach, aby dotrzeć do rozwidlenia przy morzu. Nie patrząc zbytnio przed siebie, nieszczęśliwie upadła na przechodzącego tędy człowieka. Leżeli tak może z kilka sekund, aż wampirzyca nie powstała.
- Człowiek! - krzyknęła do jego uszu. - Jakim prawem śmiałeś we mnie wejśc? - miała już w zanadrzu strzały, które pragnęła wystrzelić w ludzki pomiot.
Ostatnio edytowane przez Nerissa 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Avrir
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 61
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
- Kontakt:
Yma najwyraźniej przyjął swoje nowe zadanie z wielką ochotą i teraz z niewyobrażalnym wręcz oddaniem je wypełniał. Niemal leciał przez las, który porastał niewielką wyspę, na której się znajdowali, bez problemu przeskakując nad niewielkimi urwiskami i po prostu przechodząc nad wężami, które wydawały się być jak najbardziej jadowite, a których pełno było na wysepce. Gdyby dwójka osób podążająca z nim była ludźmi, najpewniej nie zdołaliby nadążyć za energicznym człowiekiem, który wydawał się nie tracić ani odrobiny energii podczas prawie szalonego biegu. Gdyby nie to, że Avrir już wcześniej przyjrzał się aurze człowieka i temu, że jego charakter wydawał się być mniej stabilny, niż sen Prasmoka podczas magicznych rytuałów magów tysiące lat temu, wampir uznałby go za nieumarłego. Nic sobie nie robił z jadowitych zwierząt i się nie męczył, podobnie jak on i Osgalith. Opcja niemal oczywista. ”Zdaje mi się, że w jego aurze są ślady po magii, ale nie potrafię jej rozpoznać. Może to jakieś ich czary-mary ku czci Bogini albo coś takiego. W końcu ponoć jest jednym z „najwyższych pi... kapłanów Bogini”.”
Zanim jednak Avrir zdążył to przemyśleć, Yma nagle zatrzymał się w miejscu tak niespodziewanie, że wampir o mało na niego nie wpadł. Mniej szczęścia miał ożywieniec, który z hukiem przewrócił człowieka, upadając na niego w pełnej zbroi. Chwilę zabrało, zanim zdołali się pozbierać, ale Avrira już to wcale nie interesowało. Znajdowali się na niewielkim wzniesieniu, które było jednak jednym z wyższych na wyspie. Z niego wampir zdołał dostrzec coś, czego wcześniej nie zauważył – wielką, czarną wieżę, która miotała w rozszalałe morze fragmentami lodu i ognia. ”Ach, a więc to stąd wzięła się tak nagle ten lód. A już się obawiałem, że zaczynam głupiec na tyle, żeby nie zauważyć góry lodowej płynącej centralnie na mnie i mogącą zatopić mój statek. No kto by przeoczył taki wielki kawał lodu?”
- Yma – odezwał się Avrir, kiedy człowiek już zdołał wstać i masował się z bólem po plecach. - Co to za budynek?
- Co?
Mężczyzna spojrzał w stronę, w którą wpatrywał się wampir i zmarszczył brwi. Wyjął ze swojej torby jakąś księgę, którą natychmiast obrócił do góry nogami i zaczął ją szybko kartkować. Avrir spojrzał na to, marszcząc brwi.
- Dlaczego odwróciłeś tę książkę?
- O! - Yma wyraźnie się ucieszył, że ktoś go o to zapytał. - To jest zaszyfrowana książka, runy zostały spisane w języku Bogini, a do tego są odwrócone. Nikt oprócz kompletnego id... ideologa Bogini nie zdoła ich odczytać.
- I jak?
- Oho, właśnie się dowiedziałem, że w tym rejonie występują straszliwe warunki pogodowe – mruknął Yma. - Piszą, że tylko szaleniec by tu popłynął.
Avrir spojrzał na zachmurzone niebo, wzburzone morze i szalejącą wichurę, która była aż nadto widoczna.
- Nie do wiary.
- Dokładnie – ochoczo potaknął Yma. - O, mam tutaj rysunek tej wieży. Hm, napisane jest tyle, że plują ciepłem i zimnem, lepiej je unikać.
- Dużo mi to nie powiedziało nowego – westchnął wampir. - Dobrze, będziemy się trzymać z dala od tych wież.
- Lepiej zejść z drogi – odezwał się nagle ożywieniec, po czym wskazał na wieżę. Avrir i Yma natychmiast tam spojrzeli i ujrzeli kulę ognia, która właśnie została wystrzelona w ich kierunku. Czym prędzej ruszyli dalej, unikając płomieni.
Niedługo potem Yma zatrzymał się po raz kolejny, po czym natychmiast skoczył w bok, padając na ziemię i zasłaniając głowę rękami. Tym razem Osgalith zdołał zatrzymać się tak, że bez wątpienia nie zdołałby wpaść na mężczyznę, który nie przejmując się tym, leżał na ziemi. Avrir podniósł wzrok i przed sobą ujrzał kilkanaście budynków wykonanych z dziwnego, szarego surowca. Choć precyzując było to kilkanaście mocno zniszczonych budowli z dziwnego, szarego i rozsypującego się surowca. Wampir spojrzał na nie i zdał sobie sprawę, że to muszą być te ruiny, o których mówił Yma. Choć po słowie „miasto” spodziewał się czegoś... większego. I choć budynki były w miarę duże, to ich liczba mała.
- Yma – powiedział po raz kolejny Avrir. - Wyciągaj tę swoją biedną książeczkę i mów, co widzę.
Człowiek leżący na ziemi podniósł głowę, rozejrzał się i błyskawicznie wstał, łypiąc podejrzliwie na ożywieńca. Ten sięgnął po zawieszony na plecach miecz, więc Yma odwrócił się natychmiast w stronę wampira i spojrzał na ruiny, rozszerzając oczy.
- Ach, to przecież ono! - krzyknął z zadowoleniem. - Pradawne miasto! Ależ ono jest wielkie!
- No tak... - Wampir starał się powiedzieć to subtelnie. - W końcu właśnie po to się zatrzymałeś w tym miejscu, czyż nie?
Ale mężczyzna był już w innym świecie. Zaczął bardzo, bardzo głośno śpiewać jakąś pieśń, których słów Avrir nie potrafił zrozumieć. Podejrzewał, że były one w smoczej mowie, którą owi kapłani w końcu w jakimś tam stopniu władali i mówiły coś o chwale Bogini. Wampirowi nie chciało się uwierzyć, aby ta sekta potrafiła śpiewać o czymkolwiek innym. Zaśmiał się pod nosem, gdy przypomniał sobie słowa jednego z tych kultystów. ””Nie wolno też zapominać o Wielkiej Księdze Niezapomnianego... Księdze Niezapomnianego... no, tego..” Ha, ha, to mnie chyba zawsze będzie bawić.” Jednak wampir skrzywił się po chwili niezadowolony, bo zrozumiał, że Ymę usłyszy każda istota w promieniu kilku mil. Ale o ile się orientował, na tej wysepce nie było ludzi.
Zanim jednak Avrir zdążył to przemyśleć, Yma nagle zatrzymał się w miejscu tak niespodziewanie, że wampir o mało na niego nie wpadł. Mniej szczęścia miał ożywieniec, który z hukiem przewrócił człowieka, upadając na niego w pełnej zbroi. Chwilę zabrało, zanim zdołali się pozbierać, ale Avrira już to wcale nie interesowało. Znajdowali się na niewielkim wzniesieniu, które było jednak jednym z wyższych na wyspie. Z niego wampir zdołał dostrzec coś, czego wcześniej nie zauważył – wielką, czarną wieżę, która miotała w rozszalałe morze fragmentami lodu i ognia. ”Ach, a więc to stąd wzięła się tak nagle ten lód. A już się obawiałem, że zaczynam głupiec na tyle, żeby nie zauważyć góry lodowej płynącej centralnie na mnie i mogącą zatopić mój statek. No kto by przeoczył taki wielki kawał lodu?”
- Yma – odezwał się Avrir, kiedy człowiek już zdołał wstać i masował się z bólem po plecach. - Co to za budynek?
- Co?
Mężczyzna spojrzał w stronę, w którą wpatrywał się wampir i zmarszczył brwi. Wyjął ze swojej torby jakąś księgę, którą natychmiast obrócił do góry nogami i zaczął ją szybko kartkować. Avrir spojrzał na to, marszcząc brwi.
- Dlaczego odwróciłeś tę książkę?
- O! - Yma wyraźnie się ucieszył, że ktoś go o to zapytał. - To jest zaszyfrowana książka, runy zostały spisane w języku Bogini, a do tego są odwrócone. Nikt oprócz kompletnego id... ideologa Bogini nie zdoła ich odczytać.
- I jak?
- Oho, właśnie się dowiedziałem, że w tym rejonie występują straszliwe warunki pogodowe – mruknął Yma. - Piszą, że tylko szaleniec by tu popłynął.
Avrir spojrzał na zachmurzone niebo, wzburzone morze i szalejącą wichurę, która była aż nadto widoczna.
- Nie do wiary.
- Dokładnie – ochoczo potaknął Yma. - O, mam tutaj rysunek tej wieży. Hm, napisane jest tyle, że plują ciepłem i zimnem, lepiej je unikać.
- Dużo mi to nie powiedziało nowego – westchnął wampir. - Dobrze, będziemy się trzymać z dala od tych wież.
- Lepiej zejść z drogi – odezwał się nagle ożywieniec, po czym wskazał na wieżę. Avrir i Yma natychmiast tam spojrzeli i ujrzeli kulę ognia, która właśnie została wystrzelona w ich kierunku. Czym prędzej ruszyli dalej, unikając płomieni.
Niedługo potem Yma zatrzymał się po raz kolejny, po czym natychmiast skoczył w bok, padając na ziemię i zasłaniając głowę rękami. Tym razem Osgalith zdołał zatrzymać się tak, że bez wątpienia nie zdołałby wpaść na mężczyznę, który nie przejmując się tym, leżał na ziemi. Avrir podniósł wzrok i przed sobą ujrzał kilkanaście budynków wykonanych z dziwnego, szarego surowca. Choć precyzując było to kilkanaście mocno zniszczonych budowli z dziwnego, szarego i rozsypującego się surowca. Wampir spojrzał na nie i zdał sobie sprawę, że to muszą być te ruiny, o których mówił Yma. Choć po słowie „miasto” spodziewał się czegoś... większego. I choć budynki były w miarę duże, to ich liczba mała.
- Yma – powiedział po raz kolejny Avrir. - Wyciągaj tę swoją biedną książeczkę i mów, co widzę.
Człowiek leżący na ziemi podniósł głowę, rozejrzał się i błyskawicznie wstał, łypiąc podejrzliwie na ożywieńca. Ten sięgnął po zawieszony na plecach miecz, więc Yma odwrócił się natychmiast w stronę wampira i spojrzał na ruiny, rozszerzając oczy.
- Ach, to przecież ono! - krzyknął z zadowoleniem. - Pradawne miasto! Ależ ono jest wielkie!
- No tak... - Wampir starał się powiedzieć to subtelnie. - W końcu właśnie po to się zatrzymałeś w tym miejscu, czyż nie?
Ale mężczyzna był już w innym świecie. Zaczął bardzo, bardzo głośno śpiewać jakąś pieśń, których słów Avrir nie potrafił zrozumieć. Podejrzewał, że były one w smoczej mowie, którą owi kapłani w końcu w jakimś tam stopniu władali i mówiły coś o chwale Bogini. Wampirowi nie chciało się uwierzyć, aby ta sekta potrafiła śpiewać o czymkolwiek innym. Zaśmiał się pod nosem, gdy przypomniał sobie słowa jednego z tych kultystów. ””Nie wolno też zapominać o Wielkiej Księdze Niezapomnianego... Księdze Niezapomnianego... no, tego..” Ha, ha, to mnie chyba zawsze będzie bawić.” Jednak wampir skrzywił się po chwili niezadowolony, bo zrozumiał, że Ymę usłyszy każda istota w promieniu kilku mil. Ale o ile się orientował, na tej wysepce nie było ludzi.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Na morzu wciąż szalał sztorm, słyszał szumy, jeden wielki harmider który nic nie przynosił na myśl. Stracił więc tą stroną zainteresowanie niemalże od razu. Na razie stał w miejscu i bacznym spojrzeniem ciągle rejestrował otoczenie. Wieżę ciskającą jakimiś kulami wyglądającymi stąd na lodowe... Cerau wzrok ma dość dobry, więc pewnie dobrze ocenił, ale to był szczegół tylko, tym też szybko stracił zainteresowanie, jako, że nie miało na niego kompletnego wpływu. Ocenił tylko mniej więcej odległość od dziwnej, tajemniczej budowli i... Tyle. Najbardziej zainteresowało go jednak... Coś. Nie wiedział dokładnie co to było. Zmrużył oczy próbując przypatrzeć się temu czemuś. A tym czymś było coś... Coś, co się ruszało. Nie zbliżało się ku niemu. Po chwili zdał sobie sprawę z tego co widzi. To był oddział jakichś żołnierzy. Gdzie on do cholery trafił? Do piekła? Fakt... Może umarł na tym sztormie? Ale... Czułby dalej ten posmak słonej wody w ustach? Chyba nie... Nie podobała mu się ta opcja więc prędko ją od siebie odsunął. Ale mimo wszystko, nie podobało mu się to miejsce. Po pierwsze nie czuł się pewnie na otwartych przestrzeniach, po drugie... Było to dość dziwne miejsce, delikatnie mówiąc. Na swój sposób nawet straszne, nie żeby się bał ale... Po prostu źle się tutaj czuł. Ruszył ponownie po tym jak przystanął. Jeszcze nie wiedział gdzie. Zrobił może dwa kroki, kiedy... Coś w niego weszło i znalazł się razem z "tym czymś" na ziemi. Ale zaraz... To była... Kobieta? Wybałuszył oczy, przez chwilę nie wstając bo był trochę oszołomiony "swoim odkryciem". Jednakże to ostatecznie nie on wstał pierwszy. Nie miał się wcześniej jak z tej pozycji przyjrzeć nieznajomej, a kiedy ta wstała, mieli inny problem. Ta zaczęła się wydzierać więc szybko stanął na nogi i nim ta się spostrzegła znalazł za nią. Widział jak już dobywała strzały, więc umiejętnie zablokował jej ten ruch. Przyciągnął ją do siebie i dłonią, wcale nie martwiąc się tym, że to się może jej nie spodobać zatkał usta.
- Zamknij się kurw.a, albo nas usłyszą. A Ty to niby co? Smok? - Warknął jej do ucha niskim i groźnym tonem. Tak, zdecydowanie nie miał pozwolić dać się przez nią zdemaskować. Dla efektu w mgnieniu oka, jeszcze przy wstawaniu dobył jeden ze sztyletów, przykładając go jej do boku. No co? Dobra perswazja zawsze dobra. Chciał się po pierwsze dowiedzieć co tu się działo. Kim ona była, co to za miejsce. Ale... Czy nie było też możliwości, że miejsce w którym właśnie był, było tym do którego miał dotrzeć zgodnie z listem? Do jego nozdrzy jakby nagle doszedł zapach jej włosów, jednak nie pozwolił by go to rozluźniło. Musiała się uspokoić i tyle. Przypomniał sobie jeszcze raz treść listu.
- "Następnie kieruj się na północ aż dojrzysz nikłe opary mgły. Dopłyń do miasta. Tam się widzimy. Nie zawiedź mnie." - Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że powiedział to na głos. Znaczy, wymruczał to pod nosem, niemalże do ucha nieznajomej. Resztę swoich rozmyślań kontynuował jednakże w myślach. Miasta... Tutaj nie było miasta do cholery jasnej. To mu się zdecydowanie nie zgadzało.
- Nie drzyj się i pogadajmy, Ty jesteś jakaś tutejsza? Co tu robisz? Jest tu gdzieś jakieś miasto? - Zasypał ją gradem pytań, zdejmując jej z ust dłoń i od niej odstępując, widział po niej, że była lekko oszołomiona tym co właśnie zrobił. Chyba się nie spodziewała, że on tak zareaguje.
- Zamknij się kurw.a, albo nas usłyszą. A Ty to niby co? Smok? - Warknął jej do ucha niskim i groźnym tonem. Tak, zdecydowanie nie miał pozwolić dać się przez nią zdemaskować. Dla efektu w mgnieniu oka, jeszcze przy wstawaniu dobył jeden ze sztyletów, przykładając go jej do boku. No co? Dobra perswazja zawsze dobra. Chciał się po pierwsze dowiedzieć co tu się działo. Kim ona była, co to za miejsce. Ale... Czy nie było też możliwości, że miejsce w którym właśnie był, było tym do którego miał dotrzeć zgodnie z listem? Do jego nozdrzy jakby nagle doszedł zapach jej włosów, jednak nie pozwolił by go to rozluźniło. Musiała się uspokoić i tyle. Przypomniał sobie jeszcze raz treść listu.
- "Następnie kieruj się na północ aż dojrzysz nikłe opary mgły. Dopłyń do miasta. Tam się widzimy. Nie zawiedź mnie." - Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że powiedział to na głos. Znaczy, wymruczał to pod nosem, niemalże do ucha nieznajomej. Resztę swoich rozmyślań kontynuował jednakże w myślach. Miasta... Tutaj nie było miasta do cholery jasnej. To mu się zdecydowanie nie zgadzało.
- Nie drzyj się i pogadajmy, Ty jesteś jakaś tutejsza? Co tu robisz? Jest tu gdzieś jakieś miasto? - Zasypał ją gradem pytań, zdejmując jej z ust dłoń i od niej odstępując, widział po niej, że była lekko oszołomiona tym co właśnie zrobił. Chyba się nie spodziewała, że on tak zareaguje.
- Sechmet
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Smokołak
- Profesje: Włóczęga
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Lecieli już naprawdę długo. Sechmet była zmęczona i ledwo utrzymywała się w powietrzu. Niebawem dolecieli do wybrzeża. Zmachana smokołaczka opadła na piach a jej towarzysz Ami poszedł w jej ślady. Leżeli tak chwile w ciszy patrząc na falującą morską wodę. To było takie odprężające, było tak dobrze i miło że oboje zasnęli. Zbudził ich dopiero zimny wieczorny deszcz.
-Oh nie! Musze zbudować tratwę a tu tak ciemno…-zmartwiła się dziewczyna.
Ami widząc jej panikę w oczach złapał ją lekko za ogon i zaczął ciągnąć w stronę pobliskiego lasku. Było tam wiele powalonych drzew, większych i mniejszych. Sechmet natychmiast zabrała się do zbierania materiałów na budowę tratwy. Jej pseudosmok też chętnie pomagał szukając płatów kory które mogłyby posłużyć za wiosła. Ciemność nie była przeszkodą jak się okazało. Dla smokołaczki nie było problemem rozpalenie ogniska. Po paru godzinach solidnej pracy wreszcie skończyli. Po chwili odpoczynku i głębszym zastanowieniu dziewczyna zrobiła coś na kształt plecaka, z liści tutejszych roślin.
-Trzeba coś upolować na drogę. Łapanie ryb to nie moja specjalność.-uśmiechnęła się do Amiego- Poczekaj tu. Za chwile wrócę.-Po tych słowach pobiegła w las zostawiając małego smoka samego. Co niezbyt go zachwyciło. Ogień przygasł, Ami starał się go rozpalić, jednakże coś mu na to nie pozwalało. Na drzewach, na ziemi, wszędzie widać było cienie. Cienie powoli zbliżające się do miniaturowego smoka. Zaczął on ryczeć jak najgłośniej i jak najgroźniej, niestety nie był typowym smokiem i jego ryk brzmiał raczej zabawnie i wcale nie przerażał. Na szczęście w tejże właśnie chwili przyszła Sechmet niosąc jakieś upolowane nieokreślone zwierzę. Cienie w jednej chwili zniknęły dając spokój przerażonemu smokowi, bynajmniej na razie.
-Ami? Czy coś się stało?-zapytała zdziwiona smokołaczka. Pseudosmok natychmiast zaczął opowiadać co się stało oczywiście w swoim języku.
-Cienie…Musimy wyruszyć TERAZ. Nie ma chwili do stracenia.- Po tych słowach oboje niosąc tratwę pobiegli do morza i wypłynęli w nieznane.
-Ktoś je przysłał i chyba dobrze wiem kto…-powiedziała lekko poddenerwowana Sechmet.
-Oh nie! Musze zbudować tratwę a tu tak ciemno…-zmartwiła się dziewczyna.
Ami widząc jej panikę w oczach złapał ją lekko za ogon i zaczął ciągnąć w stronę pobliskiego lasku. Było tam wiele powalonych drzew, większych i mniejszych. Sechmet natychmiast zabrała się do zbierania materiałów na budowę tratwy. Jej pseudosmok też chętnie pomagał szukając płatów kory które mogłyby posłużyć za wiosła. Ciemność nie była przeszkodą jak się okazało. Dla smokołaczki nie było problemem rozpalenie ogniska. Po paru godzinach solidnej pracy wreszcie skończyli. Po chwili odpoczynku i głębszym zastanowieniu dziewczyna zrobiła coś na kształt plecaka, z liści tutejszych roślin.
-Trzeba coś upolować na drogę. Łapanie ryb to nie moja specjalność.-uśmiechnęła się do Amiego- Poczekaj tu. Za chwile wrócę.-Po tych słowach pobiegła w las zostawiając małego smoka samego. Co niezbyt go zachwyciło. Ogień przygasł, Ami starał się go rozpalić, jednakże coś mu na to nie pozwalało. Na drzewach, na ziemi, wszędzie widać było cienie. Cienie powoli zbliżające się do miniaturowego smoka. Zaczął on ryczeć jak najgłośniej i jak najgroźniej, niestety nie był typowym smokiem i jego ryk brzmiał raczej zabawnie i wcale nie przerażał. Na szczęście w tejże właśnie chwili przyszła Sechmet niosąc jakieś upolowane nieokreślone zwierzę. Cienie w jednej chwili zniknęły dając spokój przerażonemu smokowi, bynajmniej na razie.
-Ami? Czy coś się stało?-zapytała zdziwiona smokołaczka. Pseudosmok natychmiast zaczął opowiadać co się stało oczywiście w swoim języku.
-Cienie…Musimy wyruszyć TERAZ. Nie ma chwili do stracenia.- Po tych słowach oboje niosąc tratwę pobiegli do morza i wypłynęli w nieznane.
-Ktoś je przysłał i chyba dobrze wiem kto…-powiedziała lekko poddenerwowana Sechmet.
- Reatrei
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
W swojej wędrówce bez początku i końca, bez celu, dotarła do Trytonii. Musiała przyznać, że miasto bardzo ją zawiodło. Spodziewała się pięknej osady owianej morską bryzą i ciepłym wiatrem, ale rzeczywistość była dużo bardziej brutalna. Trytonia okazała się ciasnym, brudnym miasteczkiem, śmierdzącym rybami i krwią tychże. Nie mogła tu jednak narzekać na brak ofiar i zajęć, toteż postanowiła zostać.
Kobieta szarpała się i usiłowała wyrwać, ale na nic to się zdało, uścisk wampirzycy był żelazny. Reatrei delikatnie odgarnęła włosy, które opadły na szyję. Jej dotyk na chwilę uspokoił ofiarę. Zapewne myślała, że krwiopijczyni się ulituje…ah, w jakim była błędzie! Już po kilku chwilach ciepła krew wypełniła wampirze usta. Morderczyni piła długo, w końcu od trzech dni niczego nie zjadła. Rozkoszując się posiłkiem, nie zwróciła uwagi na trzask za plecami. A potem było już za późno. Posrebrzany łańcuch, wyrzucony przez oszalałego z wściekłości kapitana oplótł jej szyję. Rea zawyła z bólu i upadła na ziemię, zwijając się w kłębek. Usiłowała uwolnić się od nienawistnego metalu, ale każdy ruch potęgował cierpienia. Czuła się jak przypiekana żywym ogniem. Po kilku chwilach się poddała. Zaczęła wyć i płakać, chociaż wiedziała, że to upokarzające. Kupiec nie zwrócił uwagi na jej łzy. Wyciągnął kolejny łańcuch i zaczął bić nim leżącą. „Dość!” Oczy zaszły jej mgłą. Kolejne uderzenie, wymierzone w skroń, pozbawiło ją świadomości.
Obudziła się przywiązana do nogi stołu. Przywiązana srebrnym łańcuchem, ale na tyle sprytnie, by nie dotykał jej, dopóki się nie poruszy. Wszelkie próby ucieczki musiały skończyć się bliskim spotkaniem ze srebrem. Nie mogła i nie chciała do tego dopuścić. Uniosła wzrok i zobaczyła stojącego przed nią mężczyznę.
- To była moja żona, suko! Zapłacisz mi za to!
Zamachnął się i uderzył ją w twarz. Osłabiona nawet nie próbowała się uchylić. Krew pociekła jej z nosa strumieniem, zalewając usta i jego rękę. Kupiec uderzył jeszcze raz, a potem szarpnął wampirzycą, powodując, że łańcuch dotknął jej szyi. Krzyknęła i wyszczerzyła na niego zęby. Pomogło. Błysk śnieżnobiałych kłów trochę go przestraszył. Odsunął się od niej i podniósł leżące na stole, ponad jej głową, grube i mocne sznury. Związał jej ręce, a w usta wsadził drewniany knebel. Potem odwiązał ją od stołowej nogi i wyprowadził na zewnątrz. Była noc, ale jasny księżyc powodował, że nawet zwykły człowiek był w stanie cokolwiek dojrzeć. Kupiec zaciągnął Reatrei do doków, a następnie wepchnął na pokład niedużego stateczku, małej kupieckiej kogi. Część załogi podchodziła aby skorzystać z okazji i porządnie przyłożyć nie mogącej się bronić wampirzycy, jednak byli tacy, którzy nie chcieli podejść do niej za żadną cenę. Kupiec otworzył klapę znajdującą się na pokładzie i popchnął ją. Dziewczyna upadła na mokre deski, ale, gdy klapa zatrzasnęła się nad nią, prawie natychmiast zemdlała.
Pokład potwornie się trząsł. Stare deski zaczęły przeciekać, mocząc doszczętnie leżącą na podłodze. Koga szalała, tańcząc na falach. Rea podniosła się, ale natychmiast wróciła do pozycji siedzącej, po tym jak stateczek uderzył w coś dużego i bardzo twardego. Podpełzła do beczek, leżących w kącie i usiadła na nich podwijając pod siebie nogi. Tutaj było odrobinę bardziej sucho niż na dole.
Po raz kolejny szarpnęło. Wampirzyca spadła z beczek uderzając i tak poobijaną już głową w ścianę. Nagle koga zachybotała się niebezpiecznie i upadła na bakburtę. Okręciło ją kilkakrotnie wokół własnej osi, a następnie cisnęło na skały. W pokładzie powstała niewielka dziura napełniająca się wodą w zawrotnym tempie. Reatrei wiedziała, że to być może jedna szansa. Na klęczkach podeszła do otworu, wzięła głęboki oddech i zanurkowała w zimną toń, wydostając się na zewnątrz. Fale były większe niż przypuszczała. Porwały ją natychmiast i zaczęły ciskać o skały i rafy. Osłaniając głowę rękami oddała się na pastwę żywiołu, zmieniając się w bezwładną kulkę. Po długiej walce z wodą, w końcu uderzyła dłońmi w stały ląd. Wbiła paznokcie w ziemię wyciągając się z morza. Wykonała kilka bezładnych kroków nim w końcu upadła na wyślizgane wiatrem i wodą kamienie. Leżała na plecach, wpatrując się w ciemne, zachmurzone niebo. Dużo czasu minęło nim w końcu pozbierała się i chwiejnie stanęła. Rozglądając się dookoła dostrzegła majaczącą na tle szarego nieba wieżę. Był to jedyny konkretny cel w zasięgu wzroku, toteż w tym kierunku się udała.
W pewnym momencie jej uwagę przykuło głośnie zawodzenie, jakby śpiew? Chociaż było to przejawem kompletnego debilizmu, pobiegła w jego kierunku, mając nadzieję na spotkanie kogokolwiek żywego. Wpadła do rzadkiego lasku i przedzierając się przez poszycie, wypadła w końcu na niewielką polankę. Stało na niej trzech mężczyzn. Jej wzrok padł na najwyższego, będącego po środku. Zdążyła już pożałować, że nie ukryła się między drzewami, ale było za późno. Zdążyli ją zauważyć. Nie starała się nawet uciec, czekała na jakąkolwiek reakcję z ich strony.
Kobieta szarpała się i usiłowała wyrwać, ale na nic to się zdało, uścisk wampirzycy był żelazny. Reatrei delikatnie odgarnęła włosy, które opadły na szyję. Jej dotyk na chwilę uspokoił ofiarę. Zapewne myślała, że krwiopijczyni się ulituje…ah, w jakim była błędzie! Już po kilku chwilach ciepła krew wypełniła wampirze usta. Morderczyni piła długo, w końcu od trzech dni niczego nie zjadła. Rozkoszując się posiłkiem, nie zwróciła uwagi na trzask za plecami. A potem było już za późno. Posrebrzany łańcuch, wyrzucony przez oszalałego z wściekłości kapitana oplótł jej szyję. Rea zawyła z bólu i upadła na ziemię, zwijając się w kłębek. Usiłowała uwolnić się od nienawistnego metalu, ale każdy ruch potęgował cierpienia. Czuła się jak przypiekana żywym ogniem. Po kilku chwilach się poddała. Zaczęła wyć i płakać, chociaż wiedziała, że to upokarzające. Kupiec nie zwrócił uwagi na jej łzy. Wyciągnął kolejny łańcuch i zaczął bić nim leżącą. „Dość!” Oczy zaszły jej mgłą. Kolejne uderzenie, wymierzone w skroń, pozbawiło ją świadomości.
Obudziła się przywiązana do nogi stołu. Przywiązana srebrnym łańcuchem, ale na tyle sprytnie, by nie dotykał jej, dopóki się nie poruszy. Wszelkie próby ucieczki musiały skończyć się bliskim spotkaniem ze srebrem. Nie mogła i nie chciała do tego dopuścić. Uniosła wzrok i zobaczyła stojącego przed nią mężczyznę.
- To była moja żona, suko! Zapłacisz mi za to!
Zamachnął się i uderzył ją w twarz. Osłabiona nawet nie próbowała się uchylić. Krew pociekła jej z nosa strumieniem, zalewając usta i jego rękę. Kupiec uderzył jeszcze raz, a potem szarpnął wampirzycą, powodując, że łańcuch dotknął jej szyi. Krzyknęła i wyszczerzyła na niego zęby. Pomogło. Błysk śnieżnobiałych kłów trochę go przestraszył. Odsunął się od niej i podniósł leżące na stole, ponad jej głową, grube i mocne sznury. Związał jej ręce, a w usta wsadził drewniany knebel. Potem odwiązał ją od stołowej nogi i wyprowadził na zewnątrz. Była noc, ale jasny księżyc powodował, że nawet zwykły człowiek był w stanie cokolwiek dojrzeć. Kupiec zaciągnął Reatrei do doków, a następnie wepchnął na pokład niedużego stateczku, małej kupieckiej kogi. Część załogi podchodziła aby skorzystać z okazji i porządnie przyłożyć nie mogącej się bronić wampirzycy, jednak byli tacy, którzy nie chcieli podejść do niej za żadną cenę. Kupiec otworzył klapę znajdującą się na pokładzie i popchnął ją. Dziewczyna upadła na mokre deski, ale, gdy klapa zatrzasnęła się nad nią, prawie natychmiast zemdlała.
Pokład potwornie się trząsł. Stare deski zaczęły przeciekać, mocząc doszczętnie leżącą na podłodze. Koga szalała, tańcząc na falach. Rea podniosła się, ale natychmiast wróciła do pozycji siedzącej, po tym jak stateczek uderzył w coś dużego i bardzo twardego. Podpełzła do beczek, leżących w kącie i usiadła na nich podwijając pod siebie nogi. Tutaj było odrobinę bardziej sucho niż na dole.
Po raz kolejny szarpnęło. Wampirzyca spadła z beczek uderzając i tak poobijaną już głową w ścianę. Nagle koga zachybotała się niebezpiecznie i upadła na bakburtę. Okręciło ją kilkakrotnie wokół własnej osi, a następnie cisnęło na skały. W pokładzie powstała niewielka dziura napełniająca się wodą w zawrotnym tempie. Reatrei wiedziała, że to być może jedna szansa. Na klęczkach podeszła do otworu, wzięła głęboki oddech i zanurkowała w zimną toń, wydostając się na zewnątrz. Fale były większe niż przypuszczała. Porwały ją natychmiast i zaczęły ciskać o skały i rafy. Osłaniając głowę rękami oddała się na pastwę żywiołu, zmieniając się w bezwładną kulkę. Po długiej walce z wodą, w końcu uderzyła dłońmi w stały ląd. Wbiła paznokcie w ziemię wyciągając się z morza. Wykonała kilka bezładnych kroków nim w końcu upadła na wyślizgane wiatrem i wodą kamienie. Leżała na plecach, wpatrując się w ciemne, zachmurzone niebo. Dużo czasu minęło nim w końcu pozbierała się i chwiejnie stanęła. Rozglądając się dookoła dostrzegła majaczącą na tle szarego nieba wieżę. Był to jedyny konkretny cel w zasięgu wzroku, toteż w tym kierunku się udała.
W pewnym momencie jej uwagę przykuło głośnie zawodzenie, jakby śpiew? Chociaż było to przejawem kompletnego debilizmu, pobiegła w jego kierunku, mając nadzieję na spotkanie kogokolwiek żywego. Wpadła do rzadkiego lasku i przedzierając się przez poszycie, wypadła w końcu na niewielką polankę. Stało na niej trzech mężczyzn. Jej wzrok padł na najwyższego, będącego po środku. Zdążyła już pożałować, że nie ukryła się między drzewami, ale było za późno. Zdążyli ją zauważyć. Nie starała się nawet uciec, czekała na jakąkolwiek reakcję z ich strony.
Ostatnio edytowane przez Reatrei 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Nerissa
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir Czystej Krwi
- Profesje:
- Na otyłą macochę kuriozalnej prostytutki! Cóż to jest za wyrafinowane zagranie z jego osobliwej strony! A także wypowiedziane przez niego, stanowcze wulgarne słówka: "Zamknij się kurw.a". - Nieusilnie próbowała zrozumieć, dlaczego akurat w ten sposób przemówił do seraficznej niewiasty, którą była - W sumie, iście niepojętnie jakie to... jest, niczym dosyć, a słusznie ostro. Zarazem niczym spośród taniego brukowca czy mosiężnej książki kobiecej, a jednak w żywej idei istnienia... Nie wiem czy to za bardzo lubię. Czy wszakże jedyną droga ścieżki zauroczenia są one... Być może, to jest do końca niepewne, a więc cóż mogę w takim przypadku odczuwać? O malownicza, zniszczona naturo. Pozwól mi ów pojąć, gdyż nie rozumiem. Nikt mnie w tym za bardzo nie wspiera. Hihi, każdy w końcu, których na mnie zależało, z ręki mej splamionej zginęło. Czymże zatem jest ta tajemna, burzliwa we mnie zmiana? A może nie podołam katastrofalnym jej skutkom? Zawsze wyzbywałam się uczucia tego, lecz nie pragnienia. Na opiekuna księżyca... Toż to takie trudne do pojęcia! Ja tak nie wytrzymam! Tego już za wiele. Jednakże. Wracając do tematu. A dokładniej jego "tematu". Nigdy za swego istnienia, we własnych ofiarach tego nie dostrzegłam... To było, takie cudowne? A skądże, tak mi się tylko wydaje. Za każdym razem tak jest... Ale nie mogę się powstrzymać, by opisać co czuję. Po prostu w mych myślach setki wspomnień... A jego postura. Jego gładziutka, o matulu! Aż mi wampirza ślina w przełyku zastyga! Niczym gorące natchnienie, którym się za zmierzchu napawam. Jawi się jako bardziej szorstka - o tak, właśnie taka! W dotyku taka szamrawa. Wszakże leciutko gorąca, czyż to owe słońce tak na niego działa? Dwa inne światy, mogłam się domyślać. Człowieczę marne, jednak zdaje się bestialskie. Ja natomiast, szlachetna urodzona, z łoża zamożnego wysoce spłodzona. A ta dłoń stojącego naprzeciw mężczyzny... Nie jestem w stanie dojść do siebie, przecież to zaiste niemożliwe! Ja taka nie jestem, a raczej inna - egocentryczka i depresyjna. Któż by zechciał tak okrutną istotkę? Czyż mam wybór będąc inaczej? Ale wciąż dochodzę do zmysłów, gdyż czy to możliwe, iż jestem zdolna odczuwać owe doznania? Nikt nie zabroni - to oczywista prawda, ale czy można oszukać naturę wąmpierza? Co zmienia a zmienić ma w zamiarze, nie wiem i nie chcę wiedzieć. To wszystko jest takie przytłaczające. A nawet i on, niby taki ludzki pomiecina, co by do rowu jedynie się nadawał... Nie sprostał mym oczekiwaniom. Choć myślałam, że tu i teraz zabije mnie znienacka, a następnie zakrwawiony nóż da do polizania, odejdę w zaświaty, tak jak zawsze chciałam. Zaraz... Co ja znów opowiadam? Nieważne. Lubująca się w morderswie, hehe. A z pozoru taka niewinna. Może i wróćmy do sprawy głównej. Delikatny mówiłam? Mógłby bardziej swym głosem donośnie przemówić, wtenczas zadowolona bym była. A tak to tylko wulgaryzmem się posłużył, nędzna piechota. Jednakże wciąż to nie to samo... Nadal pragnę więcej łaknienia - krwi czystej człowieczej, oraz pożywienia. - aczkolwiek po chwili zdołała się otrząsnąć z odczucia nieznanego. Spojrzała ponownie w jego oczy i wykrzyknęła:
- Człowiek! - wyrwała się z impetem jego na pozór przyjemnego objęciu, nie będąc nawet świadom, jak haniebnym czynem było dotknięcie ludzkiego kundla dłonią jej ślicznej, opalonej twarzyczki. A konkretniej czerwonych, głębokich ponętnych ust. Nie zdziwił ją fakt, iż sztylet który uprzednio był przy jej gładziutkiej szyi, wypadł z jego rąk gwałtownie. Następnie, nie mogła się oprzeć również zdziwieniu, na inne jego słowa.
- Smok? Czy ty mnie właśnie próbujesz obrazić? Nie masz serca, ha ha. Nie wiedziałam, iż wasza bezczelność sięga tak szczególnych wymiarów ludzkiej osobliwości. Wiesz jakbym się teraz poczuła? No jak się Ciebie pytam, odpowiadaj! - nie odpowiedział - Możesz sobie wyobrazić kretynie, na przykład w podeszłym wieku staruszkę, która okazuje się być arcyliszem oraz twoją babuleńką. Nie taka, która w ohydne pierożki nadziewa ludzkie jelita. Takie są to tylko te, które bez żadnych skrupułów kradną moc magiczną z naszego dostojnego dworu. Tak samo jest niezwykle upokarzające, kiedy tacy jak wy nazywacie mnie owym gadem! A to już jest przegięcie! One są przecież koszmarne, szkaradne niczym tamci ożywieńcy. - owiane zawsze wiecznym ogniem strzały, które wcześnie miała zamiar wyjąć, i które ów rosły mężczyzna ponownie w nią schował, zwinnym ruchem wyjęła i tańcząc niby do singla, odpowiedziała elegancko.
- Nie chciałabym cię martwić, ale zbytnio nie przepadam za waszą rasą. Dlatego otóż muszę wykonać egzekucję, skarbeńku. Potrwa to jednak dosyć krótko, bez obaw - zaśmiała się cichutko, jednakże przez jej mózgownicę przeszło krótkie wspomnienie. "Czy ten jegomość, aby nie wypowiedział treści listu, którego nie powierzyłam Arachnie?" - nie zastanowiła się nawet przez sekundę, to by mogło wyjaśniać, co ta szarzyzna tutaj robi. Ona zatem nie chciała w tej okolicy nikogo.
- Jakżeś przybył na te cholerne wyspy? Musiałeś mieć w sobie sporo odwagi i brawury, by zapuścić się do Legowiska Cieni - nadal nie zbaczała wzroku z jego figury. Następnie niechętnie odpowiedziała na jego pytania.
- Jesteśmy pośrodku nicości, gdzie kości zdają się grać umarłym pieśni. Jak nie zagłębisz się bardziej w jego ponurą strukturę, wtedy ona zagłębi się w ciebie całkowicie. I staniesz się nimi - wskazała na bezmyślne stworzenia, okrążające co chwila enigmatyczną wieżę.
- A to jest najgorsze, aniżeli zostać człowiekiem. Dlatego odpowiadaj, w jakim celu się tutaj znalazłeś? - schowała niechętnie swe Bronie za plecy, czekając na rozwój wydarzeń.
- Człowiek! - wyrwała się z impetem jego na pozór przyjemnego objęciu, nie będąc nawet świadom, jak haniebnym czynem było dotknięcie ludzkiego kundla dłonią jej ślicznej, opalonej twarzyczki. A konkretniej czerwonych, głębokich ponętnych ust. Nie zdziwił ją fakt, iż sztylet który uprzednio był przy jej gładziutkiej szyi, wypadł z jego rąk gwałtownie. Następnie, nie mogła się oprzeć również zdziwieniu, na inne jego słowa.
- Smok? Czy ty mnie właśnie próbujesz obrazić? Nie masz serca, ha ha. Nie wiedziałam, iż wasza bezczelność sięga tak szczególnych wymiarów ludzkiej osobliwości. Wiesz jakbym się teraz poczuła? No jak się Ciebie pytam, odpowiadaj! - nie odpowiedział - Możesz sobie wyobrazić kretynie, na przykład w podeszłym wieku staruszkę, która okazuje się być arcyliszem oraz twoją babuleńką. Nie taka, która w ohydne pierożki nadziewa ludzkie jelita. Takie są to tylko te, które bez żadnych skrupułów kradną moc magiczną z naszego dostojnego dworu. Tak samo jest niezwykle upokarzające, kiedy tacy jak wy nazywacie mnie owym gadem! A to już jest przegięcie! One są przecież koszmarne, szkaradne niczym tamci ożywieńcy. - owiane zawsze wiecznym ogniem strzały, które wcześnie miała zamiar wyjąć, i które ów rosły mężczyzna ponownie w nią schował, zwinnym ruchem wyjęła i tańcząc niby do singla, odpowiedziała elegancko.
- Nie chciałabym cię martwić, ale zbytnio nie przepadam za waszą rasą. Dlatego otóż muszę wykonać egzekucję, skarbeńku. Potrwa to jednak dosyć krótko, bez obaw - zaśmiała się cichutko, jednakże przez jej mózgownicę przeszło krótkie wspomnienie. "Czy ten jegomość, aby nie wypowiedział treści listu, którego nie powierzyłam Arachnie?" - nie zastanowiła się nawet przez sekundę, to by mogło wyjaśniać, co ta szarzyzna tutaj robi. Ona zatem nie chciała w tej okolicy nikogo.
- Jakżeś przybył na te cholerne wyspy? Musiałeś mieć w sobie sporo odwagi i brawury, by zapuścić się do Legowiska Cieni - nadal nie zbaczała wzroku z jego figury. Następnie niechętnie odpowiedziała na jego pytania.
- Jesteśmy pośrodku nicości, gdzie kości zdają się grać umarłym pieśni. Jak nie zagłębisz się bardziej w jego ponurą strukturę, wtedy ona zagłębi się w ciebie całkowicie. I staniesz się nimi - wskazała na bezmyślne stworzenia, okrążające co chwila enigmatyczną wieżę.
- A to jest najgorsze, aniżeli zostać człowiekiem. Dlatego odpowiadaj, w jakim celu się tutaj znalazłeś? - schowała niechętnie swe Bronie za plecy, czekając na rozwój wydarzeń.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Cerau jako skrytobójca, złodziej nie zawsze kierował się głównie kulturą, dobrym obyciem czy etykietą. Niee, zdecydowanie nie. W sytuacjach takich jak ta - które wymagały szybkich reakcji napewno nie miał zamiaru się krygować, czy być przesadnie uprzejmym. Wręcz przeciwnie. W tym przypadku zwykłe, proste “zamknij się kurw.a” idealnie odnosiło się do tego co chciał powiedzieć i czego oczekiwał po nieznajomej. To było najwygodniejsze wyjście, był skrytobójcą i jego ulubionym terenem były zdecydowanie ciasne miejskie uliczki, jakieś tunele, budynki… To chociaż na takim otwartym terenie zdecydowanie też nie czuł się pewnie, to jak się zachować wiedział. Ale takie miejsca chociaż rządziły się kompletnie innymi prawami, to miały pewne wspólne cechy. W tym przypadku - na pewno nie można było być głośno. Odpadało więc skakanie i darcie się na cały głos “tu jestem! Tu jestem!” No tak. Nawet kompletny debil, wiedział, że takie zachowanie nigdzie nie miało prawa bytu, jeżeli nie chciało się zostać wykrytym, lub zauważonym. A on nie miał zamiaru zostać zauważonym. Gdyby kobieta nie chciała współpracować, nie zawahałby się przy zwyczajnym poderżnięciu gardła. Czy to byłby jego pierwszy raz? Oczywiście, że nie. Fach skrytobójcy nie zawsze sprowadzał się do mordowania jakichś mężczyzn, starców, polityków. Czasem to były wręcz głupie zadania. Nawet zdarzało mu się zamordować dziwkę. No co? Dostał wynagrodzenie, to wykonał zlecenie. Nie zawsze robi się to co chce. A w tym fachu zdecydowanie nie można było wybrzydzać, tutaj brało się co było i się cieszyło, że się ma robotę. A dopływ pieniędzy? No cóż, to tego nieodłączna część. Główna wręcz, bo to właśnie dla zysków robiło się coś takiego. Nie mówiąc już o tym, że niektórym mordowanie wręcz sprawiało przyjemność. Czy on też tak miał? Nie, takie posunięcia traktował bardziej jako… Konieczność. Sport. Coś w tym stylu. Nie mógł mówić, że sprawia mu to przyjemność, ale też nie czuł jakichś niepotrzebnych hamulców przy wykonywaniu zleceń. Był bezwzględny, robił co musiał i za co miał zapłacone. O ile jego moralność można było postawić pod ogromnym znakiem zapytania, to w kwestii dotrzymywania umów, wykonywania zleceń można było mu zaufać. Kłamać? Żaden problem. Złamać umowę? Grzech i wstyd. Nie wolno. Zlecenia trzeba było wykonywać, umów dotrzymywać i koniec, rzetelność w tym fachu to ważna rzecz i jeżeli nie robiło się swojej roboty to nie miało się roboty. No, ale wracając do rzeczy. Cofnął rękę ze sztyletem zaraz po tym, jak nieznajoma z impetem się wyrwała z jego chwytu. Tak na prawdę, to jej na to pozwolił. Widocznie nie miała zamiaru się drzeć wniebogłosy i zwrócić na nich uwagę. Chociaż co fakt, to fakt. Mogła być spokojniejsza. Chociaż, kiedy ktoś przykłada Ci nóż to raczej ciężko zachować spokój. Obrazić… Czemu od razu uznała, że chce od razu ją obrazić… Zresztą, na co ona zwróciła uwagę? Na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień i mimo tego, że był lekko spięty to w myślach niemalże się zaśmiał.
- Obrazić? Nie, gdzieżbym śmiał! Po prostu doceniam Twoją spostrzegawczość i domyślnosć. Długo myślałaś nad tym, by określić mnie mianem człowieka? Miałaś jakieś inne opcje? A może przypominałem Ci rybę? Hm? - No tak, jego słowa wręcz ociekały sarkazmem, po prostu sarkazm przelewał się litrami. No, ale to odzwierciedlało tak na prawdę to co kłębiło się mu w głowie. Nie skomentował komentarza o tym, że smoki są szkaradne jak ożywieńcy. To było po prostu coś nieistotnego i nie widział sensu ciągnięcia tego tematu. O ile fakt - ożywieńcy są szkaradni - bo to ożywieńcy - to smoki takie nie były. Zresztą… Nie widział w życiu smoka, to nie jemu to oceniać. Ale ponoć smoki to były piękne stworzenia. No właśnie. Ponoć. Nie powinno się ufać temu co się tylko zasłyszy bo nie jest to wiarygodnym źródłem informacji. Najwyższa pora przyjrzeć się swojej nowej towarzyszce. Fioletowe włosy, całkiem ładna, delikatnie mówiąc, no, przyciągająca wzrok mężczyzny, a na pewno Cerau. No ale to nie było miejsce ani pora, by o czymś takim myśleć. Co miało znaczyć, że nie przepada za “waszą rasą”? Czyli jego rasą. Za ludźmi. Sama była człowiekiem przecież. No, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na smoka to ona faktycznie nie wyglądała, daleko jej do takowego. Zmiennokształtna? Raczej nie… W końcu sama była w ludzkiej formie, bez sensu. Co jeszcze mogło przybierać ludzką postać, albo tak wyglądało? Hmm… Wampir? Wampirka znaczy się? No w sumie to sporo mogło wyjaśnić. Ale nie miał zamiaru o to teraz pytać. To było nie aż tak istotne. Ale… Czy ona właśnie powiedziała, że chce go zabić? W głowie mu to zabrzmiało na coś dość… Idiotycznego. Na prawdę. No i nazwała go per “skarbeńku”. Dziwnie to wszystko zabrzmiało. Ale zauważył, że ta się zawahała. W następnej chwili usłyszał pytanie. Też idiotyczne. No jak tu się mógł znaleźć? Skrzydeł raczej nie miał, chyba, że mu urosły przed chwilą. Sprawdził. Nie, nie urosły. Popatrzył na nią z politowaniem i westchnął, nie chciało mu się nawet już jakoś jej dogryzać, bez sensu.
- Statkiem. Przypłynąłem. Znaczy… Rozbiłem się, gdzieś… - Machnął ręką w stronę gdzie wylądował na brzegu. - Gdzieś tam. Nieważne. - Wzruszył ramionami.
- Odwaga? Brawura? Taa… Gdzieś tam to siedziało. Prócz tego musiałem mieć jeszcze trochę pieniędzy, by móc zapłacić za przepłynięcie się jakąś łajbą. Dalej się zastanawiam czy było warto. - Rzucił i po raz kolejny wzruszył ramionami.
Dostał też wreszcie odpowiedzi na swoje pytania. Ale jak tak słuchał jej to… Zwątpił. W przekładzie na prosty język. Był w dupie. Jak tu zostanie to… Skończy tak jak zgraja tamtych pajaców latających jak muchy wokół gówna.
- Więc… - Oh, jak ciężko mu to przechodziło przez gardło. - Pomóż mi się zagłębić… W tą ponurą strukturę? - Ten ton, mimika… Sam nie wiedział, czy wierzy w to co mówi. Brzmiało to na prawdę kretyńsko, no przynajmniej jak dla niego. Na codzień używał słów bardziej kolokwialnych, prostych, zrozumiałych. Po prostu mówił wprost. Tak było najwygodniej i koniec.
Przez chwilę zastanawiał się, czy może jej powiedzieć, w jakim celu się tu udał. Po co się tu znalazł i dlaczego. W sumie to, nie miał tutaj nikogo kto by mu pomógł i czy tego chciał, czy nie, to ta kobieta chyba znała te okolice. Wiedziała jak tu przeżyć i dlaczego. Czyli musiał jej chyba w miarę zaufać.
- Gdzieś tu miałem się z kimś spotkać. W jakimś mieście. Ty pewnie będziesz wiedziała co to za miasto. A tą osobę… Ja już sobie sam znajdę. - Pogrzebał chwię w kieszeni i wręczył jej skrawek papieru. Na kartce były zapisane słowa “Twoim zadaniem jest przemierzenie gęstwin lasów które napotkasz. Nie będzie to zbyt trudne, gdyż w końcu spotkasz na swojej drodze wąską aleje. To między jej cierniami odnajdziesz tętniący życiem port. Z niego masz wypłynąć na Morze Cienia. Następnie kieruj się na północ aż dojrzysz nikłe opary mgły. Dopłyń do miasta. Tam się widzimy. Nie zawiedź mnie”
- To jak?
- Obrazić? Nie, gdzieżbym śmiał! Po prostu doceniam Twoją spostrzegawczość i domyślnosć. Długo myślałaś nad tym, by określić mnie mianem człowieka? Miałaś jakieś inne opcje? A może przypominałem Ci rybę? Hm? - No tak, jego słowa wręcz ociekały sarkazmem, po prostu sarkazm przelewał się litrami. No, ale to odzwierciedlało tak na prawdę to co kłębiło się mu w głowie. Nie skomentował komentarza o tym, że smoki są szkaradne jak ożywieńcy. To było po prostu coś nieistotnego i nie widział sensu ciągnięcia tego tematu. O ile fakt - ożywieńcy są szkaradni - bo to ożywieńcy - to smoki takie nie były. Zresztą… Nie widział w życiu smoka, to nie jemu to oceniać. Ale ponoć smoki to były piękne stworzenia. No właśnie. Ponoć. Nie powinno się ufać temu co się tylko zasłyszy bo nie jest to wiarygodnym źródłem informacji. Najwyższa pora przyjrzeć się swojej nowej towarzyszce. Fioletowe włosy, całkiem ładna, delikatnie mówiąc, no, przyciągająca wzrok mężczyzny, a na pewno Cerau. No ale to nie było miejsce ani pora, by o czymś takim myśleć. Co miało znaczyć, że nie przepada za “waszą rasą”? Czyli jego rasą. Za ludźmi. Sama była człowiekiem przecież. No, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na smoka to ona faktycznie nie wyglądała, daleko jej do takowego. Zmiennokształtna? Raczej nie… W końcu sama była w ludzkiej formie, bez sensu. Co jeszcze mogło przybierać ludzką postać, albo tak wyglądało? Hmm… Wampir? Wampirka znaczy się? No w sumie to sporo mogło wyjaśnić. Ale nie miał zamiaru o to teraz pytać. To było nie aż tak istotne. Ale… Czy ona właśnie powiedziała, że chce go zabić? W głowie mu to zabrzmiało na coś dość… Idiotycznego. Na prawdę. No i nazwała go per “skarbeńku”. Dziwnie to wszystko zabrzmiało. Ale zauważył, że ta się zawahała. W następnej chwili usłyszał pytanie. Też idiotyczne. No jak tu się mógł znaleźć? Skrzydeł raczej nie miał, chyba, że mu urosły przed chwilą. Sprawdził. Nie, nie urosły. Popatrzył na nią z politowaniem i westchnął, nie chciało mu się nawet już jakoś jej dogryzać, bez sensu.
- Statkiem. Przypłynąłem. Znaczy… Rozbiłem się, gdzieś… - Machnął ręką w stronę gdzie wylądował na brzegu. - Gdzieś tam. Nieważne. - Wzruszył ramionami.
- Odwaga? Brawura? Taa… Gdzieś tam to siedziało. Prócz tego musiałem mieć jeszcze trochę pieniędzy, by móc zapłacić za przepłynięcie się jakąś łajbą. Dalej się zastanawiam czy było warto. - Rzucił i po raz kolejny wzruszył ramionami.
Dostał też wreszcie odpowiedzi na swoje pytania. Ale jak tak słuchał jej to… Zwątpił. W przekładzie na prosty język. Był w dupie. Jak tu zostanie to… Skończy tak jak zgraja tamtych pajaców latających jak muchy wokół gówna.
- Więc… - Oh, jak ciężko mu to przechodziło przez gardło. - Pomóż mi się zagłębić… W tą ponurą strukturę? - Ten ton, mimika… Sam nie wiedział, czy wierzy w to co mówi. Brzmiało to na prawdę kretyńsko, no przynajmniej jak dla niego. Na codzień używał słów bardziej kolokwialnych, prostych, zrozumiałych. Po prostu mówił wprost. Tak było najwygodniej i koniec.
Przez chwilę zastanawiał się, czy może jej powiedzieć, w jakim celu się tu udał. Po co się tu znalazł i dlaczego. W sumie to, nie miał tutaj nikogo kto by mu pomógł i czy tego chciał, czy nie, to ta kobieta chyba znała te okolice. Wiedziała jak tu przeżyć i dlaczego. Czyli musiał jej chyba w miarę zaufać.
- Gdzieś tu miałem się z kimś spotkać. W jakimś mieście. Ty pewnie będziesz wiedziała co to za miasto. A tą osobę… Ja już sobie sam znajdę. - Pogrzebał chwię w kieszeni i wręczył jej skrawek papieru. Na kartce były zapisane słowa “Twoim zadaniem jest przemierzenie gęstwin lasów które napotkasz. Nie będzie to zbyt trudne, gdyż w końcu spotkasz na swojej drodze wąską aleje. To między jej cierniami odnajdziesz tętniący życiem port. Z niego masz wypłynąć na Morze Cienia. Następnie kieruj się na północ aż dojrzysz nikłe opary mgły. Dopłyń do miasta. Tam się widzimy. Nie zawiedź mnie”
- To jak?
- Avrir
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 61
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
- Kontakt:
Wampir musiał przyznać, że pomimo tego wszystkiego, co mu się w ostatnim czasie przydarzyło, małe ruiny wyglądały całkiem obiecująco. Na pierwszy rzut oka budynki wydawały się być stare, ale dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się im zrozumiał, że są o wiele starsze, niż mógł wcześniej podejrzewać. Gdy dotknął jednej ze ścian, ta natychmiast runęła, przez co wampirowi drgnęła brew. ”Lepiej póki co niczego tu nie dotykać i ograniczyć się do obserwacji. I lepiej też zachować ciszę.”
- Mógłbyś trochę przyciszyć te wrzaski? - spytał Ymę, który wesoło wpatrywał się w jakieś malowidło na zewnętrznej ścianie, która wyglądała, jakby miała się zawalić z kolejną zwrotką pieśni człowieka.
- Ależ naturalnie, że mógłbym.
- A mówiąc „mógłbyś” mam na myśli „masz”.
- Och, w porządku.
Yma umilkł, a Avrir zaczął nasłuchiwać, czy nie słychać w pobliżu żadnych dźwięków sygnalizujących o pojawieniu się większego zwierza lub czegokolwiek innego, co mogły zwabić dziwne odgłosy człowieka. Póki co w lesie panowała jednak cisza. Upiorna cisza. Avrir zorientował się, że po drodze nie widział żadnych zwierząt, oprócz jednego pieczonego kraba i kilku jadowitych węży. ”Przecież one muszą czymś się żywić i to raczej nie krabami. Gdzie się podziali konsumenci?”
Zanim zdołał cokolwiek wymyślić, nagle rozległ się huk i rozpaczliwy wrzask Ymy, na co wampir i ożywieniec natychmiast obrócili się w jego stronę, aby ujrzeć zaskakująco regularny kształt. Była to kwadratowa dziura w ziemi, z której dobiegały wrzaski człowieka. I to o wiele głośniejsze, niż te jego wcześniejsze melodyjki. Avrir ze zdziwieniem podszedł do zapadni i spojrzał na Ymę, który próbował wejść po pionowych ścianach tej pułapki.
- Kto dołki kopie, ten sam w nie wpada – zaśmiał się wampir, wspominając, jak kiedyś sam wpadł w taką pułapkę zastawioną przez owych kultystów. Tyle, że tamta miała na dnie dodatkowo srebrne kolce, zemsta więc nie była pełna. - Jak to się stało?
- No, dotknąłem tej ściany, a ta się zawaliła, po czym ziemia mi się spod nóg osunęła – powiedział zaskakująco spokojnie człowiek.
- I po co było ją ruszać? - parsknął wampir. - Książka jest cała?
- Ta.
Wampir skinął na ożywieńca, który natychmiast wyciągnął miecz i zbliżył się do dziury. Człowiek zbladł.
- Nie, Osgalith – westchnął Avrir. - Masz go po prostu wyciągnąć.
- Aha.
Ożywieniec posłusznie schował miecz ku wielkiej uldze Ymy, a następnie podszedł od zapaści i pomógł wyjść człowiekowi. Gdy ten już się znalazł na powierzchni, z ulgą opadł na ziemię, ciężko przy tym oddychając, jak po wielkim wysiłku.
- Wszystko w porządku? - spyta wampir.
- Och, to nic takiego. Po prostu... nie lubię zamkniętych przestrzeni.
Avrir kontrolnie spojrzał na dziurę w ziemi. Jej wymiary były całkiem spore, bez problemu mogliby się tam zmieścić wszyscy obecni w ruinach, a dodatkowo zostałoby mnóstwo miejsca.
- No dobrze... - powiedział powoli wampir. - Tak czy owak, naoglądać się naoglądaliśmy, powiedz mi teraz trochę więcej o tym całym skarbie. O ile to nie jest kolejne kłamstwo z twojej strony.
Yma zaczął gorączkowo przerzucać strony w swojej księdze, naturalnie trzymając ją do góry nogami, a tymczasem Avrir przyjrzał się lepiej tej całej pułapce. Zdecydowanie nie wyglądała tak, jakby miała kogoś zabić, więc po co tak właściwie była? Przecież jeżeli ktoś był na tyle inteligentny, aby stworzyć coś takiego raczej nie robił to tylko po to, aby poobijać kogoś.
- Nie wydaje ci się, że to trochę podejrzane? - spytał, ale szybko sobie uświadomił, że nie ma tu osoby, do której warto by coś takiego powiedzieć. Podszedł więc do pułapki i zaczął nasłuchiwać. Wydawało mu się, że słyszy jakiś dźwięk roznoszony przez echo. Coś jakby kapanie wody...
- I jak tam? - rzucił w stronę Ymy.
- Pracuję nad tym.
Wampir westchnął. Bynajmniej nie zapowiadało się na łatwy dzień. Nagle usłyszał, że ktoś się zbliża. Od razu zrobił się bardziej czujny i spojrzał w kierunku, z którego dobiegał dźwięk kroków oraz szeleszczącego runa leśnego. Ze zdziwieniem ujrzał, jak na teren niewielkich ruin wpada kobieta i to bynajmniej nie zwyczajna. Czuł coś dziwnego w jej zapachu. Sprawiło to, że niemal natychmiast przełączył się na widzenie aur i podniósł wysoko brwi. Nie spodziewał się zastać tutaj kogokolwiek, zwłaszcza wampira. ”Musiał ją sprowadzić śpiew Ymy.” Spojrzał na ożywieńca, który już wyciągał broń.
- Nie – powiedział, a Osgalith natychmiast przestał. Następnie Avrir zwrócił się do nowo przybyłej kobiety. - Witam i przepraszam za mojego sługę, jest przesadnie wyczulony na ewentualne zagrożenia, a pani wielce nas zaskoczyła, nie spodziewałem się, że na tej wyspie jest ktokolwiek inny. Rad mi widzieć tutaj kogokolwiek.
Spojrzał na Ymę, który wcale nie zauważył przybycia i dalej czytał swoją księgę do góry nogami. ”Cudownie, dobre pierwsze wrażenie wprost cudowne. Strach pomyśleć, co będzie dalej.”
- Mógłbyś trochę przyciszyć te wrzaski? - spytał Ymę, który wesoło wpatrywał się w jakieś malowidło na zewnętrznej ścianie, która wyglądała, jakby miała się zawalić z kolejną zwrotką pieśni człowieka.
- Ależ naturalnie, że mógłbym.
- A mówiąc „mógłbyś” mam na myśli „masz”.
- Och, w porządku.
Yma umilkł, a Avrir zaczął nasłuchiwać, czy nie słychać w pobliżu żadnych dźwięków sygnalizujących o pojawieniu się większego zwierza lub czegokolwiek innego, co mogły zwabić dziwne odgłosy człowieka. Póki co w lesie panowała jednak cisza. Upiorna cisza. Avrir zorientował się, że po drodze nie widział żadnych zwierząt, oprócz jednego pieczonego kraba i kilku jadowitych węży. ”Przecież one muszą czymś się żywić i to raczej nie krabami. Gdzie się podziali konsumenci?”
Zanim zdołał cokolwiek wymyślić, nagle rozległ się huk i rozpaczliwy wrzask Ymy, na co wampir i ożywieniec natychmiast obrócili się w jego stronę, aby ujrzeć zaskakująco regularny kształt. Była to kwadratowa dziura w ziemi, z której dobiegały wrzaski człowieka. I to o wiele głośniejsze, niż te jego wcześniejsze melodyjki. Avrir ze zdziwieniem podszedł do zapadni i spojrzał na Ymę, który próbował wejść po pionowych ścianach tej pułapki.
- Kto dołki kopie, ten sam w nie wpada – zaśmiał się wampir, wspominając, jak kiedyś sam wpadł w taką pułapkę zastawioną przez owych kultystów. Tyle, że tamta miała na dnie dodatkowo srebrne kolce, zemsta więc nie była pełna. - Jak to się stało?
- No, dotknąłem tej ściany, a ta się zawaliła, po czym ziemia mi się spod nóg osunęła – powiedział zaskakująco spokojnie człowiek.
- I po co było ją ruszać? - parsknął wampir. - Książka jest cała?
- Ta.
Wampir skinął na ożywieńca, który natychmiast wyciągnął miecz i zbliżył się do dziury. Człowiek zbladł.
- Nie, Osgalith – westchnął Avrir. - Masz go po prostu wyciągnąć.
- Aha.
Ożywieniec posłusznie schował miecz ku wielkiej uldze Ymy, a następnie podszedł od zapaści i pomógł wyjść człowiekowi. Gdy ten już się znalazł na powierzchni, z ulgą opadł na ziemię, ciężko przy tym oddychając, jak po wielkim wysiłku.
- Wszystko w porządku? - spyta wampir.
- Och, to nic takiego. Po prostu... nie lubię zamkniętych przestrzeni.
Avrir kontrolnie spojrzał na dziurę w ziemi. Jej wymiary były całkiem spore, bez problemu mogliby się tam zmieścić wszyscy obecni w ruinach, a dodatkowo zostałoby mnóstwo miejsca.
- No dobrze... - powiedział powoli wampir. - Tak czy owak, naoglądać się naoglądaliśmy, powiedz mi teraz trochę więcej o tym całym skarbie. O ile to nie jest kolejne kłamstwo z twojej strony.
Yma zaczął gorączkowo przerzucać strony w swojej księdze, naturalnie trzymając ją do góry nogami, a tymczasem Avrir przyjrzał się lepiej tej całej pułapce. Zdecydowanie nie wyglądała tak, jakby miała kogoś zabić, więc po co tak właściwie była? Przecież jeżeli ktoś był na tyle inteligentny, aby stworzyć coś takiego raczej nie robił to tylko po to, aby poobijać kogoś.
- Nie wydaje ci się, że to trochę podejrzane? - spytał, ale szybko sobie uświadomił, że nie ma tu osoby, do której warto by coś takiego powiedzieć. Podszedł więc do pułapki i zaczął nasłuchiwać. Wydawało mu się, że słyszy jakiś dźwięk roznoszony przez echo. Coś jakby kapanie wody...
- I jak tam? - rzucił w stronę Ymy.
- Pracuję nad tym.
Wampir westchnął. Bynajmniej nie zapowiadało się na łatwy dzień. Nagle usłyszał, że ktoś się zbliża. Od razu zrobił się bardziej czujny i spojrzał w kierunku, z którego dobiegał dźwięk kroków oraz szeleszczącego runa leśnego. Ze zdziwieniem ujrzał, jak na teren niewielkich ruin wpada kobieta i to bynajmniej nie zwyczajna. Czuł coś dziwnego w jej zapachu. Sprawiło to, że niemal natychmiast przełączył się na widzenie aur i podniósł wysoko brwi. Nie spodziewał się zastać tutaj kogokolwiek, zwłaszcza wampira. ”Musiał ją sprowadzić śpiew Ymy.” Spojrzał na ożywieńca, który już wyciągał broń.
- Nie – powiedział, a Osgalith natychmiast przestał. Następnie Avrir zwrócił się do nowo przybyłej kobiety. - Witam i przepraszam za mojego sługę, jest przesadnie wyczulony na ewentualne zagrożenia, a pani wielce nas zaskoczyła, nie spodziewałem się, że na tej wyspie jest ktokolwiek inny. Rad mi widzieć tutaj kogokolwiek.
Spojrzał na Ymę, który wcale nie zauważył przybycia i dalej czytał swoją księgę do góry nogami. ”Cudownie, dobre pierwsze wrażenie wprost cudowne. Strach pomyśleć, co będzie dalej.”
- Nerissa
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir Czystej Krwi
- Profesje:
- Niemniej jednak chuderlawy człeczyno… Niewybaczalną obrazą nazwę w swej długowiecznej pamięci te miażdżące na wpół mą delikatną duszyczkę okrutne słowa. Dopuściłeś się złamania mej pierwszej zasady… Zapędziłeś się z owym wypowiedzeniem, niczym ledwo stojący na drewnianych kołach powóz, prowadzony przez upitego drinkami już prowadzącego karocę. Oh nie, ma beznadziejna egzystencjo, czemuż to zasłużyłam na słowa
te z ust szaraka, jakim jest on? Przecież na tym nieudolnym świecie jeszcze nikt nie sprawił mi takiej
przykrości, ha! No może poza tym nic nie znaczącym, niewartym ani ruena gońca! Jakże to ranisz mnie i moje
uczucia, których i tak nie posiadam? Czymże to zapracowałam w mym bycie marnym? Jednakże, biorąc pod uwagę
inne dziedziny tej sfery… Nie wiem czy to właśnie, akurat to konkretniej miałeś na swym celu,
przedstawicielu gatunku ludzkiego. Poczułam w mym wolno bijącym sercu, iż się aż nadto urażona zostałam,
aleeeeż skąd ty mogłeś to wiedzieć…Wy wszyscy jesteście tacy niedomyślni, nędzne kundle! - nieśmiałym gestem
skierowała swe śliczne oczęta w jego kierunku - Czy już mnie zrozumiałeś? Bo powinieneś! Wszakże jest to tak
jak nazwać zamożnego, przystojnego oraz wysportowanego księcia elfickim miotem szkarady. Oh nie, tylko nie
to. Przez myśli me niczym szalony huragan przeszły niewielkie dreszcze, przypominające bardziej wilgotne
strumienie. jeszcze wydalane przez nie ekskrementy. Tak słyszałam od babuńki. Też tak uważasz? - niezbyt
zachęcająco zapytała - Nawet jeśli nie, to od obecnej chwili uważaj na swe słowa. Nieraz potrafiłam
zdekapitować któregoś z ludzi, więc i w tym przypadku nie będziesz wyjątkiem. - stanowczo odrzekła, mogąc
Usłyszeć w jej głosie ból i cierpienie.
- No ale… Raczej jesteś nieistotnym w niejakim znaczeniu, człowiekiem… Pod różnorakimi względami ich
przypominasz. Owa jasnobrązowa, ta sama powłoka skórna, oraz słodka niczym miętowy cukiereczek, acz
drażniąca delikatny nosek woń człowiecza. Wciąż na umyśle ślad ten pozostał... Oh tak... niezwykle pachnąca
niczym hektolitry świeżutkiej krwi. A taka... Po prostu nie mogę wyrzucić z siebie tego uczucia! Pożądania,
szczenięcego głupiego pragnienia! Jakbym starała się okiełznać naturę człowieka, a choć nawet ja jej
nie znam... Zupełnie nikt, nader dziwaczne, nieprawdaż? To tak jakbyś próbował odmienić los samca alfa,
stając się dominującą samicą... Znam was lepiej niż ktokolwiek inny, bowiem przez wieczności nieskończone,
skrywałam swój żal w mroku ich nikłego pożądania. I choćby każdy wydawał się z nich odmienny, odstający
nawet od reszty, ich przepełnione serca żalem kierowały bezradnie ich kruche żywota, na jałowe, bezprawne
pustkowia. W takiej oto ciemności spędziłam pół egzystencji, by rozpoznać działania oraz zamierzenia
ludzkości... Nie wystarczyło, było to przykre, ale przewidywalne i prawdziwe.
- Wszakże myślę. Na pewno. Daruj sobie skarbeńku ten pełen goryczy sarkazm, bo jak ja ci odpowiem i w słowach i w narzędziu, twe zdania będą jedynie wiatrem w niekończącym się polu zawiści i pogromu. Dopóty dopóki nie spadnie okrutny deszcz utraconej nadziei, tak i zgliszcza utraconych wspomnień nigdy nie powrócą. Więc zważaj więc na uczynki jak i słowa człowieczku.
W obłoku jej natrętnych myśli, znalazł się banalny pomysł, aby przyjrzeć się dokładniej temu okazałemu
przybytkowi. Zaraz... Nie miała na myśli konkretnego zapoznania się... Wpierw pragnęła dokonać "wnikliwej"
analizy tego człowieka... Po chwili kobieta spojrzała na niego, i jego ręce. To były one. Właśnie te, owe
gładkie i seksowne... Nie mogła znieść tego ani chwili dłużej. - Aaa, statek... No tak, mogłam przecież na to wpaść - z jej chłodnego czoła leciały gęstawe krople potu,co chwila bacznie przyglądając się jego zabójczym ramionom. Jej niczym zaklęte w płonącym konarze piękne oczęta coraz to bardziej topiły się w jego Achillesowej posturze. Wysportowany, choć i tak nieszeroki w ramionach to wypełnia je niebywała słodycz niebiańska, a z twarzy on wygląda niczym młodociany przestępca... Normalnie, prawdziwy mężczyzny jak ich mało! - Ja... Tut-aj, ekhm. Przybyłam również stat-kiem... Dokładnie, to... banderą... Kapitan zatonął... - ledwo wydukała z siebie te słowa, będąc już w świecie fantazji i rozkoszy. Niemożliwym jednak było wyjście z niego, a jedynie nie zwracanie uwagi na niego... A to było cholernie trudne do wykonania. - Przeczuwałam, iż rozbije się na którejś z tej wysp. Nie wnikaj, skąd miałam te przeczucia. - w tym momencie troszeczkę opanowała swoje "darzone" do mężczyzny uczucia. Zastanawiała się, czy czasem mimochodem nie złapać kilkoma palcami jego zgrabnej dłoni, a potem udawając, że nic się nie stało, chwycić go w inną część ciała. Nie... To by było zbyt bezpośrednie. A ona nawet nie wiedziała, do czego ta istota jest zdolna.
"Wspomniał on również o walucie pieniężnej... Być może jest on zamożnym, wpływowym księciem? Hm..."
- Może i warto przetrwać w zmarzlinie tundry, gdzie słońce tylko marzy westchnąć leciutko nad cieniutką granicą otaczających teren zieleni? W sumie, to i poznać nowe szlaki, niezbadane światu trasy, przez które przeciętny człowiek marzyć winien. A szczególnie tutaj... W Merde... - coś spowodowało, że zamknęła się w tej chwili w sobie, nie dokończając tego zdania. Jednakże, ostatnie słowo w jej głosie wybrzmiało nader dumnie i zarazem złowrogo.
Przez chwilę nie wiedziała jak odpowiedzieć na jego zdecydowanie co do podróży po tych miejscach. Wiecznie niezdecydowana wampirzyca nie miała choćby cienia wątpliwości, aby zostawić go tutaj na pożarcie ożywieńcom, lecz... Nie mogła. Trzymało ją coś niczym żelazne kajdany zauroczenia. Chciała go mieć przy sobie. I nawet nie myślała, że jest to przedstawiciel znienawidzonej przez niej rasy.
- W takim razie... Niechaj stanie się w światłość głęboką Umberlee! - krzyknęła po czym powróciła do normalnego tonu - Będziesz podróżował przy mym boku, lecz nie jest to łatwe zadanie... Wkrótce i sam się wszystkiego dowiesz... Jeśli będzie oczywiście trzeba. - wykonała ukradkiem krótki gest, świadczący o jej oddaniu pajęczej oraz księżycowej bogini.
Usłyszała wszakże coś jeszcze. "Miasto... Co on wie... Ale przynajmniej wynika z tego, że jest tylko jakimś wysłannikiem, a żadnych informacji mu nie dostarczono... To nawet lepiej." - po chwili również przyjęła od niego skrawek papieru, który okazał się... Nie! Nie może być!
- Skąd to masz?! Jakim sposobem mogło to trafić w Twoje... ręce? No czekam przystojniaku na odpowiedź!! - nie zdała sobie sprawy, jakiego przymiotnika wobec niego użyła.
- Dobra... Możemy ruszać. Ale najpierw musimy obejść jakoś tych truposzy... Nie łatwo nam będzie się ich pozbyć, zważając na fakt, iż są one tak jakby nietykalne. Pewne zgromadzenie wysyła ich na każdą z wysp, aby składali im z czegoś raport... A naszym zadaniem jest, zdezaktywować tą wieżę, bo bez tego nie przejdziemy dalej. I nie obchodzi mnie, co Oni na to odpowiedzą...
te z ust szaraka, jakim jest on? Przecież na tym nieudolnym świecie jeszcze nikt nie sprawił mi takiej
przykrości, ha! No może poza tym nic nie znaczącym, niewartym ani ruena gońca! Jakże to ranisz mnie i moje
uczucia, których i tak nie posiadam? Czymże to zapracowałam w mym bycie marnym? Jednakże, biorąc pod uwagę
inne dziedziny tej sfery… Nie wiem czy to właśnie, akurat to konkretniej miałeś na swym celu,
przedstawicielu gatunku ludzkiego. Poczułam w mym wolno bijącym sercu, iż się aż nadto urażona zostałam,
aleeeeż skąd ty mogłeś to wiedzieć…Wy wszyscy jesteście tacy niedomyślni, nędzne kundle! - nieśmiałym gestem
skierowała swe śliczne oczęta w jego kierunku - Czy już mnie zrozumiałeś? Bo powinieneś! Wszakże jest to tak
jak nazwać zamożnego, przystojnego oraz wysportowanego księcia elfickim miotem szkarady. Oh nie, tylko nie
to. Przez myśli me niczym szalony huragan przeszły niewielkie dreszcze, przypominające bardziej wilgotne
strumienie. jeszcze wydalane przez nie ekskrementy. Tak słyszałam od babuńki. Też tak uważasz? - niezbyt
zachęcająco zapytała - Nawet jeśli nie, to od obecnej chwili uważaj na swe słowa. Nieraz potrafiłam
zdekapitować któregoś z ludzi, więc i w tym przypadku nie będziesz wyjątkiem. - stanowczo odrzekła, mogąc
Usłyszeć w jej głosie ból i cierpienie.
- No ale… Raczej jesteś nieistotnym w niejakim znaczeniu, człowiekiem… Pod różnorakimi względami ich
przypominasz. Owa jasnobrązowa, ta sama powłoka skórna, oraz słodka niczym miętowy cukiereczek, acz
drażniąca delikatny nosek woń człowiecza. Wciąż na umyśle ślad ten pozostał... Oh tak... niezwykle pachnąca
niczym hektolitry świeżutkiej krwi. A taka... Po prostu nie mogę wyrzucić z siebie tego uczucia! Pożądania,
szczenięcego głupiego pragnienia! Jakbym starała się okiełznać naturę człowieka, a choć nawet ja jej
nie znam... Zupełnie nikt, nader dziwaczne, nieprawdaż? To tak jakbyś próbował odmienić los samca alfa,
stając się dominującą samicą... Znam was lepiej niż ktokolwiek inny, bowiem przez wieczności nieskończone,
skrywałam swój żal w mroku ich nikłego pożądania. I choćby każdy wydawał się z nich odmienny, odstający
nawet od reszty, ich przepełnione serca żalem kierowały bezradnie ich kruche żywota, na jałowe, bezprawne
pustkowia. W takiej oto ciemności spędziłam pół egzystencji, by rozpoznać działania oraz zamierzenia
ludzkości... Nie wystarczyło, było to przykre, ale przewidywalne i prawdziwe.
- Wszakże myślę. Na pewno. Daruj sobie skarbeńku ten pełen goryczy sarkazm, bo jak ja ci odpowiem i w słowach i w narzędziu, twe zdania będą jedynie wiatrem w niekończącym się polu zawiści i pogromu. Dopóty dopóki nie spadnie okrutny deszcz utraconej nadziei, tak i zgliszcza utraconych wspomnień nigdy nie powrócą. Więc zważaj więc na uczynki jak i słowa człowieczku.
W obłoku jej natrętnych myśli, znalazł się banalny pomysł, aby przyjrzeć się dokładniej temu okazałemu
przybytkowi. Zaraz... Nie miała na myśli konkretnego zapoznania się... Wpierw pragnęła dokonać "wnikliwej"
analizy tego człowieka... Po chwili kobieta spojrzała na niego, i jego ręce. To były one. Właśnie te, owe
gładkie i seksowne... Nie mogła znieść tego ani chwili dłużej. - Aaa, statek... No tak, mogłam przecież na to wpaść - z jej chłodnego czoła leciały gęstawe krople potu,co chwila bacznie przyglądając się jego zabójczym ramionom. Jej niczym zaklęte w płonącym konarze piękne oczęta coraz to bardziej topiły się w jego Achillesowej posturze. Wysportowany, choć i tak nieszeroki w ramionach to wypełnia je niebywała słodycz niebiańska, a z twarzy on wygląda niczym młodociany przestępca... Normalnie, prawdziwy mężczyzny jak ich mało! - Ja... Tut-aj, ekhm. Przybyłam również stat-kiem... Dokładnie, to... banderą... Kapitan zatonął... - ledwo wydukała z siebie te słowa, będąc już w świecie fantazji i rozkoszy. Niemożliwym jednak było wyjście z niego, a jedynie nie zwracanie uwagi na niego... A to było cholernie trudne do wykonania. - Przeczuwałam, iż rozbije się na którejś z tej wysp. Nie wnikaj, skąd miałam te przeczucia. - w tym momencie troszeczkę opanowała swoje "darzone" do mężczyzny uczucia. Zastanawiała się, czy czasem mimochodem nie złapać kilkoma palcami jego zgrabnej dłoni, a potem udawając, że nic się nie stało, chwycić go w inną część ciała. Nie... To by było zbyt bezpośrednie. A ona nawet nie wiedziała, do czego ta istota jest zdolna.
"Wspomniał on również o walucie pieniężnej... Być może jest on zamożnym, wpływowym księciem? Hm..."
- Może i warto przetrwać w zmarzlinie tundry, gdzie słońce tylko marzy westchnąć leciutko nad cieniutką granicą otaczających teren zieleni? W sumie, to i poznać nowe szlaki, niezbadane światu trasy, przez które przeciętny człowiek marzyć winien. A szczególnie tutaj... W Merde... - coś spowodowało, że zamknęła się w tej chwili w sobie, nie dokończając tego zdania. Jednakże, ostatnie słowo w jej głosie wybrzmiało nader dumnie i zarazem złowrogo.
Przez chwilę nie wiedziała jak odpowiedzieć na jego zdecydowanie co do podróży po tych miejscach. Wiecznie niezdecydowana wampirzyca nie miała choćby cienia wątpliwości, aby zostawić go tutaj na pożarcie ożywieńcom, lecz... Nie mogła. Trzymało ją coś niczym żelazne kajdany zauroczenia. Chciała go mieć przy sobie. I nawet nie myślała, że jest to przedstawiciel znienawidzonej przez niej rasy.
- W takim razie... Niechaj stanie się w światłość głęboką Umberlee! - krzyknęła po czym powróciła do normalnego tonu - Będziesz podróżował przy mym boku, lecz nie jest to łatwe zadanie... Wkrótce i sam się wszystkiego dowiesz... Jeśli będzie oczywiście trzeba. - wykonała ukradkiem krótki gest, świadczący o jej oddaniu pajęczej oraz księżycowej bogini.
Usłyszała wszakże coś jeszcze. "Miasto... Co on wie... Ale przynajmniej wynika z tego, że jest tylko jakimś wysłannikiem, a żadnych informacji mu nie dostarczono... To nawet lepiej." - po chwili również przyjęła od niego skrawek papieru, który okazał się... Nie! Nie może być!
- Skąd to masz?! Jakim sposobem mogło to trafić w Twoje... ręce? No czekam przystojniaku na odpowiedź!! - nie zdała sobie sprawy, jakiego przymiotnika wobec niego użyła.
- Dobra... Możemy ruszać. Ale najpierw musimy obejść jakoś tych truposzy... Nie łatwo nam będzie się ich pozbyć, zważając na fakt, iż są one tak jakby nietykalne. Pewne zgromadzenie wysyła ich na każdą z wysp, aby składali im z czegoś raport... A naszym zadaniem jest, zdezaktywować tą wieżę, bo bez tego nie przejdziemy dalej. I nie obchodzi mnie, co Oni na to odpowiedzą...
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Westchnął, znudzony jej paplaniną. Dużo gada, mało z tego rozumie i tak... No przykro mi bardzo, gadała jak jakaś cholerna wierszokletka, co to? Pokaz poetycki? Zamknął oczy, unosząc dłoń do twarzy i robiąc facepalma. No cóż. Trwał tak przez chwilę, słuchając jej gadania, by w końcu opuścić dłoń i westchnąć ze zrezygnowania. Za jakie grzechy? Wytłumaczcie... Za jakie do cholery jasnej grzechy musiał być na to skazany.
- Tak, tak. Zrozumiałem. - Odparł szybko po jej wypowiedzi, mając nadzieję, że to w jakimś stopniu zahamuje jej potok słów.
Niestety...
Nie udało się.
Sam nie wiedział, czy ona po prostu zignorowała to co powiedział, czy za punkt honoru uznała to, żeby go tu zanudzić na śmierć.
Coś tam w jej wypowiedzi usłyszał o pożądaniu. Co ona do cholery brała? Spaliła coś, czy jak? Miała cholernie nieźle nierówno pod sufitem. Ale ogólnie... Słodka niczym miętowy cukiereczek, acz drażniąca delikatny nosek woń człowiecza? O czym ona teraz w ogóle do niego mówiła? Już puścił mimochodem te jej groźbę, jakby to mogła go zdekapitować, jak już innych ludzi. Straszne, serio.
Po chwili poczuł na sobie jej spojrzenie. Inne niż przed chwilą, zdał sobie sprawę z tego, że ona go teraz ocenia. Możliwe, że mimowolnie lekko napiął mięśnie, no cóż... Skoro juz i tak go oceniała, to zawsze mógł się lekko lepiej zaprezentować, czyż nie? Kiedy się odezwała, zaraz po tym jak wpatrywała się na niego, to zaczęła ledwo dukać kolejne słowa. Widział po jej twarzy, że była odrobinę nieobecna, tylko co ona tak odpłynęła nagle. I czy miało z tym coś wspólnego to, że tak się przy tym w niego wpatrywała? Po chwili jednak się uspokoiła odrobinę i zaczęła mówić znowu normalnym tonem. Teraz to... Nie wiedział już co gorsze. Jak ciągle mówiła, czy jak tak dukała coś.
- Jasne. - Zważać na uczynki? Da się zrobić. Byle tylko przestała gadać!
Wzruszył ramionami, kiedy ta znowu zaczęła gadać. Szczerze? Nie słuchał jej za bardzo. Z zamyślenia w którym się pogrążył wyrwał go jej krzyk, przez chwilę myślał, że to na niego krzyknęła dlatego, że jej nie słuchał. Ale nie, ona krzyknęła z jakiegoś innego powodu.
Potem, kiedy oddał jej ten papierek z wiadomością, to aż się zdziwił z jej reakcji. Czyżby ona wiedziała coś na ten temat? Dość się tym przejęła. No i nazwała go przystojniakiem... Mimowolnie drgnął mu kącik ust do góry.
- Mam swoje sposoby. - Odparł spokojnym tonem, wzruszając ramionami. W następnej chwili już mówiła na inny temat. Reny... Ona na prawdę się nie zamykała. Mówiła zdecydowanie za dużo...
- Dobra, no to idziemy. - Rzucił krótko, ruszając jednocześnie przed siebie, w stronę wieży. Ominąć tych patałachów? Jasne.
- Co trzeba zrobić z tą wieżą. I co masz wspólnego z tym listem? - Rzucił, spodziewając się w następnej chwili kolejnego potoku słów, no ale cóż... Tym razem MOŻE dowie się czegoś przydatnego. Wreszcie. Nawet nie uraczył jej spojrzeniem.
- Tak, tak. Zrozumiałem. - Odparł szybko po jej wypowiedzi, mając nadzieję, że to w jakimś stopniu zahamuje jej potok słów.
Niestety...
Nie udało się.
Sam nie wiedział, czy ona po prostu zignorowała to co powiedział, czy za punkt honoru uznała to, żeby go tu zanudzić na śmierć.
Coś tam w jej wypowiedzi usłyszał o pożądaniu. Co ona do cholery brała? Spaliła coś, czy jak? Miała cholernie nieźle nierówno pod sufitem. Ale ogólnie... Słodka niczym miętowy cukiereczek, acz drażniąca delikatny nosek woń człowiecza? O czym ona teraz w ogóle do niego mówiła? Już puścił mimochodem te jej groźbę, jakby to mogła go zdekapitować, jak już innych ludzi. Straszne, serio.
Po chwili poczuł na sobie jej spojrzenie. Inne niż przed chwilą, zdał sobie sprawę z tego, że ona go teraz ocenia. Możliwe, że mimowolnie lekko napiął mięśnie, no cóż... Skoro juz i tak go oceniała, to zawsze mógł się lekko lepiej zaprezentować, czyż nie? Kiedy się odezwała, zaraz po tym jak wpatrywała się na niego, to zaczęła ledwo dukać kolejne słowa. Widział po jej twarzy, że była odrobinę nieobecna, tylko co ona tak odpłynęła nagle. I czy miało z tym coś wspólnego to, że tak się przy tym w niego wpatrywała? Po chwili jednak się uspokoiła odrobinę i zaczęła mówić znowu normalnym tonem. Teraz to... Nie wiedział już co gorsze. Jak ciągle mówiła, czy jak tak dukała coś.
- Jasne. - Zważać na uczynki? Da się zrobić. Byle tylko przestała gadać!
Wzruszył ramionami, kiedy ta znowu zaczęła gadać. Szczerze? Nie słuchał jej za bardzo. Z zamyślenia w którym się pogrążył wyrwał go jej krzyk, przez chwilę myślał, że to na niego krzyknęła dlatego, że jej nie słuchał. Ale nie, ona krzyknęła z jakiegoś innego powodu.
Potem, kiedy oddał jej ten papierek z wiadomością, to aż się zdziwił z jej reakcji. Czyżby ona wiedziała coś na ten temat? Dość się tym przejęła. No i nazwała go przystojniakiem... Mimowolnie drgnął mu kącik ust do góry.
- Mam swoje sposoby. - Odparł spokojnym tonem, wzruszając ramionami. W następnej chwili już mówiła na inny temat. Reny... Ona na prawdę się nie zamykała. Mówiła zdecydowanie za dużo...
- Dobra, no to idziemy. - Rzucił krótko, ruszając jednocześnie przed siebie, w stronę wieży. Ominąć tych patałachów? Jasne.
- Co trzeba zrobić z tą wieżą. I co masz wspólnego z tym listem? - Rzucił, spodziewając się w następnej chwili kolejnego potoku słów, no ale cóż... Tym razem MOŻE dowie się czegoś przydatnego. Wreszcie. Nawet nie uraczył jej spojrzeniem.
- Nerissa
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir Czystej Krwi
- Profesje:
- Zaraz... Co on do jasnego licha wyprawia? - spojrzała na jegomościa, po skończonej rozmowie, z wymalowanym na jej obliczu lekkim osłupieniem, bowiem nigdy nie spotkała na swych ścieżkach osoby, która by tak ją poniżająco potraktowała, jak to miało miejsce w tym momencie. Gest złożenia ręki na swojej twarzy mógł świadczyć tylko o tym, iż był nią wręcz zblazowany. Następnie w jej myślach przeszły nad wyraz wulgarne słowa - "Pieprzony kundel, jedynie takich to włożyć do ogromnego pieca, a popiół rozsiać po calutkim dworcu"... Możesz mi to wyjaśnić, karykaturo nędznego żywota, dlaczego dłoń twa ekhm... słodka (czuje ją na wyrost, jakby jej smak delikatnie łaskotał moje podniebienie, a te zgrabne paluszki jakby łagodnie jej dziewiczą naturę dotykały...) spoczęła na twej ślicznej twarzyczcę? Czyżbyś próbował mnie w ten sposób zignorować lub spławić? Bo jak tak, to nie myśl że od razu zrobi mi się przykro... Niemniej jednak, spoglądam na ciebie, i dostrzegam twe nieokrzesanie. Podoba mi się to, wiesz?
Kiedy w tej króciutkiej chwili, z ust swych miała nadal uwolnić silne wzmożenie wyrazów, obrazujących dalsze poczynania co do względów zaśmierdziałych ożywieńców, ujrzała jak jego ręka opadała ponad ziemię. Nie w sposób nie zauważyć również było jego bezradnego westchnięcia, sygnalizującego na pewno zażenowanie jej pięknym wywodem. Pomyślała, że to dlatego, iż skończyła w końcu swą krótką pogawędkę... No dobra, nazwijmy to raczej monologiem, aniżeli dialogiem dwóch istot. Bo ten przystojny, urody godny boga wdzięku, raczej nie był skłonny do takiego odpowiadania, jak to i ona ubierała swe słowa. Gdyby nawet i choćby dzierżyła w "księdze czystego języka" jeszcze do wypowiedzenia mu słów liczących kilkanaście stronic na ten drażliwy temat, nie stało się tak jednakże, ze względu na jego tak jakby "uciszenie". Polegało one na tym, iż osobnik stał sobie jakby nigdy nic, ale nieobecny przy spotkaniu. Za to nad wyraz był zmęczony jej przemową... Ale, czy to dobra interpretacja? Bynajmniej ona tak to do siebie odebrała.
- Mhm, jaasnee. Zrozumiałeś, okej... - odpowiedziawszy szybko na jego odpowiedź, wiedziała że nie chciał już tego słuchać. Co prawda, za swój cel nie obrała zamiaru go uśmiercenia w sposób słowny, co to to nie... Wszakże szkoda by było takiego człowieczka.. CO? - nie wiadomo, czy w tej chwili przejrzała na oczy, czy tylko przez jej mózgownicę przeszedł dreszcz z nim związany.
- Zapomniałam, że jesteś jednym z nich... Na pajęczą boginię! Jaka ja jestem głupia, że zapominam oraz nie dostrzegam pewnych rzeczy. Dobra, nieważne. Patrząc tak chwilę na Ciebie, myślę, że wcale nie jesteś taki zły. Może nawet lepszy, aniżeli moi poddani? - spojrzała w jego oczy, jakby chciała to pytanie wzmocnić swym łagodnym spojrzeniem.
- Cieszę się, że możesz być tu przy mnie... Nawet ja obawiam się niekiedy o własne życie, w miejscu, gdzie właśnie ono nie ma prawa wstępu, a jedynie śmierć wita kosą tutaj gości. Chciałabym jeszcze dodać jedno... Wybacz za tamten istny napływ słów, ale to właśnie one rozpieraja mnie dumą, i pozwalają dokładniej poznać naturę. Uważasz, że jestem dziwna, ale tak wcale nie jest. Potrafię być niekiedy zupełnie normalna! - zaśmiała się.
- Ah, no tak. Wybacz również za moją istną ekspresywność co do tego całego zaistniałego zdarzenia. Nie chciałam wywołać u ciebie jakichś drgawek czy bólu głowy, poprzez mój krzyk - nieśmiało dodała.
Następnie, oddała się ponownie wymyślonym przez nią fantazjom, a miejsce ich rozgrywania miało w pewnej komnacie sypialnej... Po chwili jednak zdołała się otrząsnąć.
- Ten.. papier... TAK! - pomyślała, że to ten pieprznięty, nic nie warty koniec nie dopełnił zadania. Nie obchodziło ją również, czy został unicestwiony, czy może siedzi teraz za kratami. - Dlatego tutaj przybyłeś? - zapytała podejrzliwie. Nie zbaczając na ten fakt, kontynuowała. Kiedy jednak usłyszała następne pytania, nie była pewna swojej odpowiedzi.
- Musimy odnaleźć mechanizm, który umożliwi nam jej wyłączenie. Jest to z jednej strony proste, ponieważ tak się składa, iż wiem gdzie on się znajduje. Z drugiej strony, pewne Bractwo odczuje drgania w Splocie, i zapewne dowie się o naszych sabotażach. Bowiem nikomu nie udało się przejść poza tą wyspę. A co do tego listu... Miałam zamiar przybyć tutaj do miasta... Merdelain - była pewna, że zaufanie temu człowiekowi to głupota, ale nie miała innego wyjścia - Jest to miejsce spowite wiecznym mrokiem, rządzone przez nie triumwirat, a jedną, tyraniczną rękę - po jej ciele przeszła gromada gęsi. Zbytnio się przejęła, znowu wspominając o tym archipelagu. Lekko drżała.
- Więc już ruszajmy, za nim te obskurne nieumarłe istoty nas zeżrą - ponownie lekko się zaśmiała, delikatnie szturchając go w ramię.
Kiedy w tej króciutkiej chwili, z ust swych miała nadal uwolnić silne wzmożenie wyrazów, obrazujących dalsze poczynania co do względów zaśmierdziałych ożywieńców, ujrzała jak jego ręka opadała ponad ziemię. Nie w sposób nie zauważyć również było jego bezradnego westchnięcia, sygnalizującego na pewno zażenowanie jej pięknym wywodem. Pomyślała, że to dlatego, iż skończyła w końcu swą krótką pogawędkę... No dobra, nazwijmy to raczej monologiem, aniżeli dialogiem dwóch istot. Bo ten przystojny, urody godny boga wdzięku, raczej nie był skłonny do takiego odpowiadania, jak to i ona ubierała swe słowa. Gdyby nawet i choćby dzierżyła w "księdze czystego języka" jeszcze do wypowiedzenia mu słów liczących kilkanaście stronic na ten drażliwy temat, nie stało się tak jednakże, ze względu na jego tak jakby "uciszenie". Polegało one na tym, iż osobnik stał sobie jakby nigdy nic, ale nieobecny przy spotkaniu. Za to nad wyraz był zmęczony jej przemową... Ale, czy to dobra interpretacja? Bynajmniej ona tak to do siebie odebrała.
- Mhm, jaasnee. Zrozumiałeś, okej... - odpowiedziawszy szybko na jego odpowiedź, wiedziała że nie chciał już tego słuchać. Co prawda, za swój cel nie obrała zamiaru go uśmiercenia w sposób słowny, co to to nie... Wszakże szkoda by było takiego człowieczka.. CO? - nie wiadomo, czy w tej chwili przejrzała na oczy, czy tylko przez jej mózgownicę przeszedł dreszcz z nim związany.
- Zapomniałam, że jesteś jednym z nich... Na pajęczą boginię! Jaka ja jestem głupia, że zapominam oraz nie dostrzegam pewnych rzeczy. Dobra, nieważne. Patrząc tak chwilę na Ciebie, myślę, że wcale nie jesteś taki zły. Może nawet lepszy, aniżeli moi poddani? - spojrzała w jego oczy, jakby chciała to pytanie wzmocnić swym łagodnym spojrzeniem.
- Cieszę się, że możesz być tu przy mnie... Nawet ja obawiam się niekiedy o własne życie, w miejscu, gdzie właśnie ono nie ma prawa wstępu, a jedynie śmierć wita kosą tutaj gości. Chciałabym jeszcze dodać jedno... Wybacz za tamten istny napływ słów, ale to właśnie one rozpieraja mnie dumą, i pozwalają dokładniej poznać naturę. Uważasz, że jestem dziwna, ale tak wcale nie jest. Potrafię być niekiedy zupełnie normalna! - zaśmiała się.
- Ah, no tak. Wybacz również za moją istną ekspresywność co do tego całego zaistniałego zdarzenia. Nie chciałam wywołać u ciebie jakichś drgawek czy bólu głowy, poprzez mój krzyk - nieśmiało dodała.
Następnie, oddała się ponownie wymyślonym przez nią fantazjom, a miejsce ich rozgrywania miało w pewnej komnacie sypialnej... Po chwili jednak zdołała się otrząsnąć.
- Ten.. papier... TAK! - pomyślała, że to ten pieprznięty, nic nie warty koniec nie dopełnił zadania. Nie obchodziło ją również, czy został unicestwiony, czy może siedzi teraz za kratami. - Dlatego tutaj przybyłeś? - zapytała podejrzliwie. Nie zbaczając na ten fakt, kontynuowała. Kiedy jednak usłyszała następne pytania, nie była pewna swojej odpowiedzi.
- Musimy odnaleźć mechanizm, który umożliwi nam jej wyłączenie. Jest to z jednej strony proste, ponieważ tak się składa, iż wiem gdzie on się znajduje. Z drugiej strony, pewne Bractwo odczuje drgania w Splocie, i zapewne dowie się o naszych sabotażach. Bowiem nikomu nie udało się przejść poza tą wyspę. A co do tego listu... Miałam zamiar przybyć tutaj do miasta... Merdelain - była pewna, że zaufanie temu człowiekowi to głupota, ale nie miała innego wyjścia - Jest to miejsce spowite wiecznym mrokiem, rządzone przez nie triumwirat, a jedną, tyraniczną rękę - po jej ciele przeszła gromada gęsi. Zbytnio się przejęła, znowu wspominając o tym archipelagu. Lekko drżała.
- Więc już ruszajmy, za nim te obskurne nieumarłe istoty nas zeżrą - ponownie lekko się zaśmiała, delikatnie szturchając go w ramię.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości