Fargoth ⇒ Zajazd pod Mokrym Psem
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Przyłożył dwa palce do skroni, a kciukiem podtrzymał brodę, zaś łokieć postawił na krawędzi stoły, dzięki temu mógł wygodnie oprzeć głowę i spokojnie przyglądać się sytuacji. Jak się spodziewał, mężczyzna siedzący naprzeciw jego przyszłego posiłku nie był zbyt uprzejmy, nie trudno byłoby go nazwać chamem czy gburem. Z początku cieszyło to wampira, miał nadzieję, że zostanie szybko zbyty i sam będzie mógł przysiąść się do tajemniczej kobiety. Niestety, wyglądała na taką, której podobają się niekonwencjonalne zachowania. Szkoda, w takim wypadku będzie musiał użerać się z tą pół-mózgom górą mięśni. Postanowił jednak jeszcze chwilę zaczekać, miał cichą nadzieję, iż jednak w głowie roznegliżowanej damy odezwie się rozsądek i któraś z niesmacznych wypowiedzi mężczyzny wyprowadzi ją z równowagi choćby na krótką chwilę, to byłby idealny moment i chwila triumfu dla wampira na którą tak upragnienie czekał.
Życie nauczyło go, że na to co najlepsze trzeba zwykle długo czekać. Nie należy być pochopnym w swych decyzjach, bo takie zwykle prowadzą do nieuchronnej porażki, jego głód niestety nasilał się, a w obliczu tak smakowitego kąska trudno było go poskromić.
Momentalnie westchnął, zorientował się, iż nie ma wyjścia, musi przyjąć zaproszenie do gry, choć nie przepadał za trzy osobowymi potyczkami, były one zbyt chaotyczne i nie rzadko bardziej opierały się na szczęściu niż umiejętnościach. Szachownica była już rozłożona, sytuacja jasna i klarowna, teraz należało podjąć decyzje. Dalej iść w zaparte i grać pasywnie, a może wykonać roszadę i bronić króla, najmądrzejszym ruchem wydał mu się jednak otwarty, szybki atak z szansą na mata.
Gdy zmiennokształtny zaproponował coś mocniejszego Luciano uznał, że będzie to świetny moment na lepsze ułożenie jego figur. Nie ważne jak mocną głowę ma ta gburowata, śmierdząca świnia, tak czy siak, nie będzie to problemem w pokonaniu jej.
Wampir momentalnie chwycił za oparcie swego krzesła, zaś drugą ręką zabrał ze stołu szklankę i ruszył w stronę upatrzonej dwójki. Postawił krzesło dokładnie pomiędzy nimi i usiadł, po czym spokojnie odrzekł.
- Ja z chęcią napiję się czegoś mocniejszego. -
Głos miał niezwykle dźwięczny, każde słowo mówił powoli. Spojrzał prosto w oczy swego rywala, wzrok był przeszywający, a żaden nerw jego twarzy nie drgnął choćby nawet o cal, pozostawiając ją przez cały czas bez wyrazu, mogło się odnieść wrażenie, iż jest jak skała. Wzrok sugerował wyzwanie, miał nadzieję, że tak niekompetentna osoba jak owy jegomość jednak da radę się zorientować i je zaakceptuje.
Życie nauczyło go, że na to co najlepsze trzeba zwykle długo czekać. Nie należy być pochopnym w swych decyzjach, bo takie zwykle prowadzą do nieuchronnej porażki, jego głód niestety nasilał się, a w obliczu tak smakowitego kąska trudno było go poskromić.
Momentalnie westchnął, zorientował się, iż nie ma wyjścia, musi przyjąć zaproszenie do gry, choć nie przepadał za trzy osobowymi potyczkami, były one zbyt chaotyczne i nie rzadko bardziej opierały się na szczęściu niż umiejętnościach. Szachownica była już rozłożona, sytuacja jasna i klarowna, teraz należało podjąć decyzje. Dalej iść w zaparte i grać pasywnie, a może wykonać roszadę i bronić króla, najmądrzejszym ruchem wydał mu się jednak otwarty, szybki atak z szansą na mata.
Gdy zmiennokształtny zaproponował coś mocniejszego Luciano uznał, że będzie to świetny moment na lepsze ułożenie jego figur. Nie ważne jak mocną głowę ma ta gburowata, śmierdząca świnia, tak czy siak, nie będzie to problemem w pokonaniu jej.
Wampir momentalnie chwycił za oparcie swego krzesła, zaś drugą ręką zabrał ze stołu szklankę i ruszył w stronę upatrzonej dwójki. Postawił krzesło dokładnie pomiędzy nimi i usiadł, po czym spokojnie odrzekł.
- Ja z chęcią napiję się czegoś mocniejszego. -
Głos miał niezwykle dźwięczny, każde słowo mówił powoli. Spojrzał prosto w oczy swego rywala, wzrok był przeszywający, a żaden nerw jego twarzy nie drgnął choćby nawet o cal, pozostawiając ją przez cały czas bez wyrazu, mogło się odnieść wrażenie, iż jest jak skała. Wzrok sugerował wyzwanie, miał nadzieję, że tak niekompetentna osoba jak owy jegomość jednak da radę się zorientować i je zaakceptuje.
- Francesska
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
-Powiedzmy, że mam swoje powody, jeśli moje wcześniejsze słowa Cię nie usatysfakcjonowały. - odpowiedziała równie oschle i chłodno. Zastanawiało ja trochę dlaczego, skoro coraz bardziej mu się 'podoba', nawet nie próbuje udawać miłego. Że do naiwnych Francesska nie należy już chyba zdążył się zorientować, więc bajerowanie nie przyniosło by żadnego skutku. Zauważył też jednak, że ktoś jego pokroju to nie towarzystwo dla niej. Mimo wszystko nawet nie usiłował zmienić obrazu siebie w oczach czarodziejki. Zastanawiające...
-Za coś mocniejszego podziękuję a i za pracą nie wyglądam, choć nie przeczę swojej przydatności. Umiem to i owo. - 'To i owo' było w jej przypadku pojęciem dość szeroko rozumianym, ale także i pytanie nie precyzowało o jakie zdolności chodzi pytającemu. Oczywiście można się tego było łatwo domyślić, ale czasem lepiej się powstrzymać niż narażać na nadinterpretację. Mimo wszystko nie miała zamiaru popisywać się w tej chwili jakimikolwiek umiejętnościami czy talentami. Najzwyczajniej nie było przed kim. Zwierzołak już wiedział, że jest czarodziejką, a intencje wampira nie były jasne, więc na razie lepiej było się tym nie afiszować. Tak zawsze bezpieczniej... Właśnie, wampir...
-Ależ proszę się nie krępować.- powiedziała bladoskóremu na powitanie i skinęła głową w stronę flaszki. Tak jak się spodziewała czerwone figury zastosowały szybki atak frontalny. I bardzo dobrze. Czarodziejka nie lubiła gdy kazano jej na siebie zbyt długo czekać. Dopiero teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Miał ostro zarysowaną twarz, bladą cerę i brązowe włosy. Miał zupełnie inny typ urody niż zmiennokształtny siedzący naprzeciwko niej. W jego oczach widać było, że jest niespokojny. Czyżby rozdrażniony czymś? A może głodny?
-Za coś mocniejszego podziękuję a i za pracą nie wyglądam, choć nie przeczę swojej przydatności. Umiem to i owo. - 'To i owo' było w jej przypadku pojęciem dość szeroko rozumianym, ale także i pytanie nie precyzowało o jakie zdolności chodzi pytającemu. Oczywiście można się tego było łatwo domyślić, ale czasem lepiej się powstrzymać niż narażać na nadinterpretację. Mimo wszystko nie miała zamiaru popisywać się w tej chwili jakimikolwiek umiejętnościami czy talentami. Najzwyczajniej nie było przed kim. Zwierzołak już wiedział, że jest czarodziejką, a intencje wampira nie były jasne, więc na razie lepiej było się tym nie afiszować. Tak zawsze bezpieczniej... Właśnie, wampir...
-Ależ proszę się nie krępować.- powiedziała bladoskóremu na powitanie i skinęła głową w stronę flaszki. Tak jak się spodziewała czerwone figury zastosowały szybki atak frontalny. I bardzo dobrze. Czarodziejka nie lubiła gdy kazano jej na siebie zbyt długo czekać. Dopiero teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Miał ostro zarysowaną twarz, bladą cerę i brązowe włosy. Miał zupełnie inny typ urody niż zmiennokształtny siedzący naprzeciwko niej. W jego oczach widać było, że jest niespokojny. Czyżby rozdrażniony czymś? A może głodny?
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
A jednak usłyszał magiczny wykręt- „To i owo”. To i owo to i on potrafił. Dlaczego coraz bardziej mu się podobała? Bo z nim rozmawiała. Może to nie znaczy wiele dla normalnego człowieka, ale kiedy przypominasz chodzącą górę żelastwa, pijesz z gwinta najmocniejsze breje jak wodę, komplementujesz głośno czyjeś piersi, w dodatku jesteś z tego jeśli nie dumny, to przynajmniej zadowolony- każde zamienione słowo staje się czymś więcej niż tylko słowem. To zwrócenie uwagi, to jakaś forma akceptacji tego kim, a może czym był. To przywrócenie mu chociaż odrobiny człowieczeństwa, której nie miał już chyba nawet w swoich oczach… Może i on widział w niej coś więcej jak tylko parę chodzących, gadających piersi? Gdyby się nad tym zastanowić, czy właśnie ten brak bajerowania jej i mówienie wprost, nie było niczym więcej jak dziwacznym dowodem szacunku i szczerości? Czyż nie powinien udawać kogoś kim nie jest, czyż nie powinien grać by ją zdobyć? Tak nie postępowali mężczyźni, którzy chcieli uwieść kobietę, tak postępował ktoś, kto widzi w kobiecie coś więcej niż jej urok i powab… A może to tylko beznadziejna paplanina? Był łowcą niewolników, chamem i prostakiem, może on nie widział w niej absolutnie niczego niż kawałka dupy do przerżnięcia i wystawienia na targu. Ha!... Co było prawdą? Co fałszem? Gdzie tutaj logika? Gdzie wnioski? Nie posmakujesz, nie dowiesz się. Czy to było warte poznania? Z całą pewnością nie… ale w przeciwieństwie do całej setki innych, jego zapamięta na pewno- wielkoluda, który rozumiał świat w bardzo prymitywny, ale jak niezwykle niewinnie czysty sposób.
Lepsze pół mózgu za to wykorzystywane w całości niż bycie ćwierćinteligentem. Albo Bariusowi się coś wydawało, albo picuś-glancuś przysiadł się do nich. Nie… to jednak prawda, ale jeszcze przez kilka chwil zastanawiał się czy przypadkiem nie umył uszu albo flaszkę którą zamówił była czystym spirytusem. Ten facet był masochistą. Pierwsze co przyszło mu na myśl. Lubi ból, dużo bólu, poniżania, a kto wie, może bardziej od zbierania bęcków rajcują go rehabilitacje albo wizja paraliżu. Długo chodził po tym świecie, a nie miał zwyczaju grzać dupy w jedynym miejscu przez wieczność, bo jeszcze stałaby się kwadratowa. Był więc w naprawdę wielu miejscach, napotykał ludzi i nieludzi z czterech stron świata, często takich świrów, że aż jego wprawiało to w zakłopotanie, ale takiego gagatka spotkał pierwszy raz. W jego stronach to facet stawia facetowi drinki? Z jakiego on gejostanu pochodził? Jeśli takie miał zwyczaje, to jak on jeszcze był w jednym kawałku? Nikt nigdy mu nie odmówił? Co to za spryciarz? Co on ma pod ręką? Magiczny, kieszonkowy miecz dwuręczny? Miał gdzieś cały ten jego przeszywający wzrok. Kręciło go gapienie się na mężczyzn? A nie, on chyba chciał być straszny i zdecydowany. Taki kurw@ męski… że miał się posrać z tej dominacji spojrzenia. Jakich on bardów słuchał, kto wmówił mu, że takie cyrki przynoszą zamierzony efekt?
Barius wiedział już, że pajac na pewno nie żyje. To, że był wampirem szacował na jakieś 70-80 procent. Dawał sobie granicę ryzyka tych 30 punktów, bo może był jakimś jeszcze lepszym maszkaronem co pewnie uatrakcyjniłoby sytuację. Co należało więc zrobić? Należało spojrzeć jeszcze raz na cycki pięknej damy, dać sobie góra 5 sekund na ochłonięcie i przeanalizowanie sytuacji.
Po pierwsze- nie był wytrawnym cynglem, bo podchodził do zbliżenia się jak pies do jeża, a wielkolud siedział tak dobrze wystawiony, że co sprytniejszy zabiłby go już na 10 sposobów. Po drugie- nie był zbyt inteligentny bo mimo całej swej chędogiej zajebistości nieumarłego, całego tego nonszalanckiego stylu, wszystkich póz wyuczonych chyba na parafii u jakiegoś kapłana, zanim ten dobierze mu się do gaci, kilogramowi białej tapety na japie, która chyba wpadła mu do oczu i nie widział co ten barbarzyńca ma na sobie- ufał, że siadanie między facetem postury troglodyty zza siedmiu gór a jego towarzyszką rozmów a wkrótce bliską znajomą to najlepszy pomysł na zwrócenie swojej uwagi. Zaczął nawet podejrzewać, że nie jest jej wspólnikiem. Do diabła, nie miał w sobie nawet krzty profesjonalizmu, bo jeśli miał na tyle wysokie mniemanie o sobie, że świecenie mu po oczach obijanym od tapety promieniem światła wystarczy, by postawić siebie w lepszym położeniu to nie znał się nie tylko na ludziach, na sztuce walki, ale także przede wszystkim na tym, jak być naturalnym. Facet był tak spięty, że prawdopodobnie gdyby go teraz walnął, ten zamiast ugiąć się tak jak zachowuje się normalne ciało- poleciałby zwyczajnie z krzesła jak jednolity bloczek drewna.
Po drugie- skoro ma tyle mankamentów, to znaczy, że albo jest zwyczajnie głupszy niż but z lewej nogi, albo jest magicznie podrasowany. Tak- w tym był cały szkopuł. Z drugiej jednak strony, może byłby więc wart więcej niż ta dziewczyna? Może komuś podpadł? To wampir, więc na pewno zabił wiele osób, miał nadzieję, że znał choćby kilka e swych ofiar. Przyciśnie się go, powie co i jak, potem odsprzeda się go pogrążonej w bólu rodzince, którą uszczuplił o jednego członka. Tak, może byłby z tego grosz, ale czy warto? To tyle zachodu, w dodatku jeśli patafian był mało wybredny a też bardziej ostrożny i ubijał co mniej zamożnych tego świata, to wdowcy, ojcowie i inne dziady sypną tak małą ilością grosza, że może lepiej wybić to sobie z głowy i zająć się dziewczyną. Dla niej znalazłby wiele zastosowań, a i zysk byłby pewien.
Po trzecie- jeśli nie był jej wspólnikiem, to skoro tak śliniła się na jego widok, to znaczy, że kręcą ją jeszcze ciekawsze rzeczy niż sądził. Ona i ta wywłoka? W zasadzie dobre i to, zwinie się oboje prosto z łóżka i zarobi i na jednej i na drugim. Kolejny jednak kontrargument- czekając nim pan zabierze się do rzeczy, przejdzie przez te wszystkie czarujące rozmowy i zabawianie damy to minie co najmniej do rana, jemu skończy się flaszka, na nową nie będzie już sensu, bo przerwałby ten wieczór zabawy, w dodatku nie wyśpi się i będzie chodził wkurwiony cały kolejny dzień… i po co?
Po trzecie- najlepiej byłoby, gdyby wąpierz się nie pojawił, może poszłoby szybciej i przyjemniej. Skoro jednak jest i pieprzy swą natrętną obecnością całe dobrze wyprowadzone równanie, trzeba znaleźć teraz błąd i go usunąć.
Dobra gapienia się na cycuszki miał dosyć. W zasadzie to wiele mu ten widok nie pomógł, a szkoda. Patrzył na krągłości jej piersi jakoś tak mechanicznie, bez radości. Równie dobrze mógłby patrzeć na lasy góry co za różnica- wszystko jedno… a patrzył przecież na wyjątkowy dar natury, powinien odczuwać zachwyt nad jej dobrodziejstwem, kunszt woli tworzenia z niczego prawdziwych cudów, no mniejsza. Dziewczyna zaprosiła go do stolika. To jej święte prawo- ale chciała poczęstować tego przybłędę „jego” flaszką… Jego piękną flaszunią, flaszunieczką… Chuj tam, że była to brudna butla, której nie tknąłby nikt więcej poza bywalcem takich miejsc. Chuj, że nie dał za nią więcej jak za byle mamałygę. Chuj, że smakowała jak najobrzydliwsze popłuczyny. To była jego butelka. JEGO. I nie będzie się dzielił… i chuj- taki będzie dziecinny. A że był też niezwykłym dżentelmenem rzucił mu następujące powitanie. –„Wypierdalaj tępy, niedouczony fiucie z japą jakbyś moczył ją tydzień w sikach schorowanej świni, nie potrafiący ani pić, ani pierdolić, ani srać, ani rzygać i wiedzący o życiu tyle ile o osobach do których się przysiada. Jeśli chcesz napić się czegoś więcej jak własnej krwi, którą wytoczę ci do tej wypomadowanej paszczy prosto z urwanego chuja- proszę cię grzecznie- WYPIERDALAJ zanim nie stracisz zębów na tym oto stole.”- tak przedstawiając się, wskazał palcem na blat nie odwracając na niego spojrzenia dopóki nie skończył wypowiadać ostatniego słowa. W międzyczasie przypiął już noże do łańcuchów okręconych dookoła przedramion. Wyciągając je ponad linię blatu nie ukrywał ich, więc wesoło dyndały sobie jak dwa sopelki na gałęziach zmarzniętego drzewa. Tak, warto o tym wspomnieć by wiedzieć na co się szykować. Nie ma sensu robić z tego żadnej tajemnicy… chciał mu spuścić wpierdol i wprost palił się do tego, miał to w swoich oczach- nie żadną determinację, nie żadną stanowczość- miał w nich szał hienołaka… dlatego też chwycił swą butelkę, wypił ją do dna, rozgryzając gwint w ustach rozcinając wargi, beknął tak głośno, że spłoszył chyba konie przed karczmą, chuchnął mu oparami w twarz pryskając mu na nią krwią i szkłem. –„To możesz nazwać ciepłym powitaniem. Jestem Barius, jeśli cokolwiek ci to mówi, a jeśli nie to powinno, bo co mądrzejsi od ciebie, w tej chwili uznaliby ten wieczór zarówno za najbardziej przejebany, jak i najszczęśliwszy zarazem. Straciłeś jaja, ale wciąż masz życie.” Mógłby wspomnieć coś o tym, że urocza dzierlatka będzie z nim, choćby miał zrobić z bladego futerał, na czapkę z jej pantery. Albo go tutaj zabiją, albo słowo daję- on zabije kogoś innego. –„Won”… Odwrócił spojrzenie na dziewczynę, tak jakby to co stało się kilka sekund temu nigdy się nie wydarzyło, uśmiechnął się i rzucił krótkie. –„Naprawdę, jesteś cudowna”- co miał na myśli? Tego nie wiedział nikt inny poza Bariusem.
Lepsze pół mózgu za to wykorzystywane w całości niż bycie ćwierćinteligentem. Albo Bariusowi się coś wydawało, albo picuś-glancuś przysiadł się do nich. Nie… to jednak prawda, ale jeszcze przez kilka chwil zastanawiał się czy przypadkiem nie umył uszu albo flaszkę którą zamówił była czystym spirytusem. Ten facet był masochistą. Pierwsze co przyszło mu na myśl. Lubi ból, dużo bólu, poniżania, a kto wie, może bardziej od zbierania bęcków rajcują go rehabilitacje albo wizja paraliżu. Długo chodził po tym świecie, a nie miał zwyczaju grzać dupy w jedynym miejscu przez wieczność, bo jeszcze stałaby się kwadratowa. Był więc w naprawdę wielu miejscach, napotykał ludzi i nieludzi z czterech stron świata, często takich świrów, że aż jego wprawiało to w zakłopotanie, ale takiego gagatka spotkał pierwszy raz. W jego stronach to facet stawia facetowi drinki? Z jakiego on gejostanu pochodził? Jeśli takie miał zwyczaje, to jak on jeszcze był w jednym kawałku? Nikt nigdy mu nie odmówił? Co to za spryciarz? Co on ma pod ręką? Magiczny, kieszonkowy miecz dwuręczny? Miał gdzieś cały ten jego przeszywający wzrok. Kręciło go gapienie się na mężczyzn? A nie, on chyba chciał być straszny i zdecydowany. Taki kurw@ męski… że miał się posrać z tej dominacji spojrzenia. Jakich on bardów słuchał, kto wmówił mu, że takie cyrki przynoszą zamierzony efekt?
Barius wiedział już, że pajac na pewno nie żyje. To, że był wampirem szacował na jakieś 70-80 procent. Dawał sobie granicę ryzyka tych 30 punktów, bo może był jakimś jeszcze lepszym maszkaronem co pewnie uatrakcyjniłoby sytuację. Co należało więc zrobić? Należało spojrzeć jeszcze raz na cycki pięknej damy, dać sobie góra 5 sekund na ochłonięcie i przeanalizowanie sytuacji.
Po pierwsze- nie był wytrawnym cynglem, bo podchodził do zbliżenia się jak pies do jeża, a wielkolud siedział tak dobrze wystawiony, że co sprytniejszy zabiłby go już na 10 sposobów. Po drugie- nie był zbyt inteligentny bo mimo całej swej chędogiej zajebistości nieumarłego, całego tego nonszalanckiego stylu, wszystkich póz wyuczonych chyba na parafii u jakiegoś kapłana, zanim ten dobierze mu się do gaci, kilogramowi białej tapety na japie, która chyba wpadła mu do oczu i nie widział co ten barbarzyńca ma na sobie- ufał, że siadanie między facetem postury troglodyty zza siedmiu gór a jego towarzyszką rozmów a wkrótce bliską znajomą to najlepszy pomysł na zwrócenie swojej uwagi. Zaczął nawet podejrzewać, że nie jest jej wspólnikiem. Do diabła, nie miał w sobie nawet krzty profesjonalizmu, bo jeśli miał na tyle wysokie mniemanie o sobie, że świecenie mu po oczach obijanym od tapety promieniem światła wystarczy, by postawić siebie w lepszym położeniu to nie znał się nie tylko na ludziach, na sztuce walki, ale także przede wszystkim na tym, jak być naturalnym. Facet był tak spięty, że prawdopodobnie gdyby go teraz walnął, ten zamiast ugiąć się tak jak zachowuje się normalne ciało- poleciałby zwyczajnie z krzesła jak jednolity bloczek drewna.
Po drugie- skoro ma tyle mankamentów, to znaczy, że albo jest zwyczajnie głupszy niż but z lewej nogi, albo jest magicznie podrasowany. Tak- w tym był cały szkopuł. Z drugiej jednak strony, może byłby więc wart więcej niż ta dziewczyna? Może komuś podpadł? To wampir, więc na pewno zabił wiele osób, miał nadzieję, że znał choćby kilka e swych ofiar. Przyciśnie się go, powie co i jak, potem odsprzeda się go pogrążonej w bólu rodzince, którą uszczuplił o jednego członka. Tak, może byłby z tego grosz, ale czy warto? To tyle zachodu, w dodatku jeśli patafian był mało wybredny a też bardziej ostrożny i ubijał co mniej zamożnych tego świata, to wdowcy, ojcowie i inne dziady sypną tak małą ilością grosza, że może lepiej wybić to sobie z głowy i zająć się dziewczyną. Dla niej znalazłby wiele zastosowań, a i zysk byłby pewien.
Po trzecie- jeśli nie był jej wspólnikiem, to skoro tak śliniła się na jego widok, to znaczy, że kręcą ją jeszcze ciekawsze rzeczy niż sądził. Ona i ta wywłoka? W zasadzie dobre i to, zwinie się oboje prosto z łóżka i zarobi i na jednej i na drugim. Kolejny jednak kontrargument- czekając nim pan zabierze się do rzeczy, przejdzie przez te wszystkie czarujące rozmowy i zabawianie damy to minie co najmniej do rana, jemu skończy się flaszka, na nową nie będzie już sensu, bo przerwałby ten wieczór zabawy, w dodatku nie wyśpi się i będzie chodził wkurwiony cały kolejny dzień… i po co?
Po trzecie- najlepiej byłoby, gdyby wąpierz się nie pojawił, może poszłoby szybciej i przyjemniej. Skoro jednak jest i pieprzy swą natrętną obecnością całe dobrze wyprowadzone równanie, trzeba znaleźć teraz błąd i go usunąć.
Dobra gapienia się na cycuszki miał dosyć. W zasadzie to wiele mu ten widok nie pomógł, a szkoda. Patrzył na krągłości jej piersi jakoś tak mechanicznie, bez radości. Równie dobrze mógłby patrzeć na lasy góry co za różnica- wszystko jedno… a patrzył przecież na wyjątkowy dar natury, powinien odczuwać zachwyt nad jej dobrodziejstwem, kunszt woli tworzenia z niczego prawdziwych cudów, no mniejsza. Dziewczyna zaprosiła go do stolika. To jej święte prawo- ale chciała poczęstować tego przybłędę „jego” flaszką… Jego piękną flaszunią, flaszunieczką… Chuj tam, że była to brudna butla, której nie tknąłby nikt więcej poza bywalcem takich miejsc. Chuj, że nie dał za nią więcej jak za byle mamałygę. Chuj, że smakowała jak najobrzydliwsze popłuczyny. To była jego butelka. JEGO. I nie będzie się dzielił… i chuj- taki będzie dziecinny. A że był też niezwykłym dżentelmenem rzucił mu następujące powitanie. –„Wypierdalaj tępy, niedouczony fiucie z japą jakbyś moczył ją tydzień w sikach schorowanej świni, nie potrafiący ani pić, ani pierdolić, ani srać, ani rzygać i wiedzący o życiu tyle ile o osobach do których się przysiada. Jeśli chcesz napić się czegoś więcej jak własnej krwi, którą wytoczę ci do tej wypomadowanej paszczy prosto z urwanego chuja- proszę cię grzecznie- WYPIERDALAJ zanim nie stracisz zębów na tym oto stole.”- tak przedstawiając się, wskazał palcem na blat nie odwracając na niego spojrzenia dopóki nie skończył wypowiadać ostatniego słowa. W międzyczasie przypiął już noże do łańcuchów okręconych dookoła przedramion. Wyciągając je ponad linię blatu nie ukrywał ich, więc wesoło dyndały sobie jak dwa sopelki na gałęziach zmarzniętego drzewa. Tak, warto o tym wspomnieć by wiedzieć na co się szykować. Nie ma sensu robić z tego żadnej tajemnicy… chciał mu spuścić wpierdol i wprost palił się do tego, miał to w swoich oczach- nie żadną determinację, nie żadną stanowczość- miał w nich szał hienołaka… dlatego też chwycił swą butelkę, wypił ją do dna, rozgryzając gwint w ustach rozcinając wargi, beknął tak głośno, że spłoszył chyba konie przed karczmą, chuchnął mu oparami w twarz pryskając mu na nią krwią i szkłem. –„To możesz nazwać ciepłym powitaniem. Jestem Barius, jeśli cokolwiek ci to mówi, a jeśli nie to powinno, bo co mądrzejsi od ciebie, w tej chwili uznaliby ten wieczór zarówno za najbardziej przejebany, jak i najszczęśliwszy zarazem. Straciłeś jaja, ale wciąż masz życie.” Mógłby wspomnieć coś o tym, że urocza dzierlatka będzie z nim, choćby miał zrobić z bladego futerał, na czapkę z jej pantery. Albo go tutaj zabiją, albo słowo daję- on zabije kogoś innego. –„Won”… Odwrócił spojrzenie na dziewczynę, tak jakby to co stało się kilka sekund temu nigdy się nie wydarzyło, uśmiechnął się i rzucił krótkie. –„Naprawdę, jesteś cudowna”- co miał na myśli? Tego nie wiedział nikt inny poza Bariusem.
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Wysłuchiwał spokojnie wiązanek bluzgów, które z ogromną szybkością wypływały z ust zmiennokształtnego. Wampir zauważył w tym swoją kolejną szanse. Wyprowadzenie hienołaka z równowagi wydawało się łatwiejsze niż odebranie dziecku cukierka, już samą obecnością wampir wymusił na nim agresywne zachowanie, a co byłoby gdyby powiedział kilka dosadnych słów oddających jego zachowanie. Iloraz inteligencji tego grubego pawiana wydawał się nie przekraczać ilości, którą zdobyłaby skórka od banana. Luciano uznał zatem, iż używanie inteligentnych słów nie będzie odpowiednie w tym momencie, ponieważ ich cel prawdopodobnie nie zrozumiałaby co wampir miał na myśli, a to mogłoby prowadzić do niepożądanych skutków.
Kropelki krwi spływały powoli po jego twarzy. Choć był wampirem na dodatek głodnym wampirem, to miał szacunek do siebie i nie miał zamiaru choćby smakować osocza należącego do Bariusa, poza tym był święcie przekonany, iż smakowałaby jak szczochy. Wyciągnął zatem niewielką chusteczkę z kieszeni marynarki i przetarł nią dokładnie twarz. Choć mężczyzna miał zamiar go ignorować, wiedział, że nie wytrzyma długo i złamie się pod naporem słów jak suchy patyczek. Liczył, że szybko dojdzie do rękoczynów, to mogło spłoszyć czarodziejkę, a taki obrót spraw z pewnością można było nazwać szachem.
- Zaiste, ciepłe powitanie. Choć muszę powiedzieć, że jebie panu z paszczy gorzej niż z wychodka. Jedyne co mówi mi twoje imię, to że matka cię nie kochała. W sumie, nie dziwie się jej, kto by chciał patrzeć na taką poczwarę. -
W jego wypowiedzi z pewnością nie było takiej ekspresji jak przy słowach zmiennokształtnego, jednakże tym razem mówił szybciej i nieco bardziej zdecydowanie niż wcześniej.
Jeśli Bogowie istnieją, to zaprawdę są okrutni. Jakże złośliwym trzeba być, aby między wygłodniałbym wampirem, a jego upatrzoną ofiarą postawić takiego tępego osiłka jakim jest ta hiena. Wszystko co niezwykłe i dobre jest przypisywane im, a jeśli nie bogom, to komu Luciano ma przypisać to co właśnie się dzieje, pechowi, a może losowi lub cholernemu przeznaczeniu ?
Nie często zdarzało mu się walczyć o pożywienie, a przynajmniej nie z kimś kto nie był bezpośrednio jego ofiarą. Czuł jednak, że wyuzdana kobieta jest warta zachodu.
Kropelki krwi spływały powoli po jego twarzy. Choć był wampirem na dodatek głodnym wampirem, to miał szacunek do siebie i nie miał zamiaru choćby smakować osocza należącego do Bariusa, poza tym był święcie przekonany, iż smakowałaby jak szczochy. Wyciągnął zatem niewielką chusteczkę z kieszeni marynarki i przetarł nią dokładnie twarz. Choć mężczyzna miał zamiar go ignorować, wiedział, że nie wytrzyma długo i złamie się pod naporem słów jak suchy patyczek. Liczył, że szybko dojdzie do rękoczynów, to mogło spłoszyć czarodziejkę, a taki obrót spraw z pewnością można było nazwać szachem.
- Zaiste, ciepłe powitanie. Choć muszę powiedzieć, że jebie panu z paszczy gorzej niż z wychodka. Jedyne co mówi mi twoje imię, to że matka cię nie kochała. W sumie, nie dziwie się jej, kto by chciał patrzeć na taką poczwarę. -
W jego wypowiedzi z pewnością nie było takiej ekspresji jak przy słowach zmiennokształtnego, jednakże tym razem mówił szybciej i nieco bardziej zdecydowanie niż wcześniej.
Jeśli Bogowie istnieją, to zaprawdę są okrutni. Jakże złośliwym trzeba być, aby między wygłodniałbym wampirem, a jego upatrzoną ofiarą postawić takiego tępego osiłka jakim jest ta hiena. Wszystko co niezwykłe i dobre jest przypisywane im, a jeśli nie bogom, to komu Luciano ma przypisać to co właśnie się dzieje, pechowi, a może losowi lub cholernemu przeznaczeniu ?
Nie często zdarzało mu się walczyć o pożywienie, a przynajmniej nie z kimś kto nie był bezpośrednio jego ofiarą. Czuł jednak, że wyuzdana kobieta jest warta zachodu.
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
Oczywiście, że wyprowadzenie go z równowagi było łatwiejsze. Przecież nie trzeba było robić więcej jak być w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie- nie mniej, nie więcej, co też wampir dobrze zauważył. To w czym nie miał racji to cała reszta. Ignorowanie Bariusa zakrawało na niemożliwość, był nieznośny, głośny, agresywny. Najlepiej byłoby uciec, ale jeśli to on był tępym osiłkiem, to pan bladziutki nie miał oleju w głowie więcej od niego. Z jednej strony nie chciał niepożądanych skutków, z drugiej strony go obraził, - co już teraz można było zaanonsować jako oficjalny początek mordobicia… ale o tym niedługo.
Więcej słów nie było mu potrzebnych, gdyby chciał się posprzeczać, wytłumaczyłby jakiejś dziwce, że rusza od niej lepiej biodrami w dodatku nie bierze za to pieniędzy. Mówią, że kto pierwszy ten lepszy- on to sobie mógł upatrzyć tą dziewoję od podawania kufli a i to było dla niej obrazą, bo jak w ogóle myśleć o takim wymoczku. Jednak myślał o tych rękoczynach? Gdyby Barius o tym wiedział, z pewnością wziąłby go za masochistę. Jakie rękoczyny? Wampir nie zdąży nawet na drugą rundę… Czasem mówią też, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Być może, to dziewczyna była największą zwycięzcą tego jeszcze nie zaczętego pojedynku. Ona sobie siedzi, a dwa kogutki biją się w najlepsze. Szkoda było robić przy niej takie cyrki, ale nie on to przecież zaczął. Barius po prostu postara się, by cała ta farsa skończyła się jak najszybciej.
Luciano, to co się działo mógł przypisać wyłącznie sobie. „…Nie jesteś bogiem, uświadom to sobie, nie ma krzty boskości w tobie…” Za solidny wpierdol już hienołakowi. Nie trzeba było wiele czekać, bez słowa wystrzelił łańcuchem obok wampira. Obok, nie w niego, nie w ścianę, nie w podłogę- obok. Lekki ruch ramion, a obciążony krótkim mieczem poszybował po kręgu obejmując od tyłu na plecach jak czuła taneczna partnerka, mógł ją nawet nazwać po imieniu gdyby, wiedział, że gladiator uznał, że Lena to całkiem słodkie imię dla magicznego łańcucha. Zaraz jednocześnie drugie ramię wyrzuciło drugi łańcuch o dźwięcznym imieniu Niki- pod stołem celując obok nóg, ale z drugiej strony- ha! Niespodzianka. Siedząc na krześle- stojącym przy tym samym stole i najwyżej 40-50 centymetrów od niego jak powiedzą jedni, i ponad jedną stopę jak powiedzą drudzy, zawsze na upartego można się schylić z prędkością światła i naturalnie nie wtłaczając japy w blat- bo precyzja to podstawa, chroniąc przed łańcuchem. Ale jednoczesne przypierniczenie łbem w stół- lub próbując do tyłu- złamaniem sobie kręgosłupa wcześniej samym tylko naporem wątłego ciała łamiąc naturalnie oparcie drewnianego krzesła- chyba tylko siłą spięcia dupy, a chuj wie co zrobienie w tym samym czasie z nogami było poza możliwościami nawet kobiety gumy. Tak więc przynajmniej jeden z nich, a najprędzej oba łańcuchy powinny miło okręcić się dookoła wampira, a przy mniejszej lub większej woli losu i szczęścia- może i skaleczyć pięknymi kordami. No dobrze. Jeśli mamy flądrę, mamy też złapaną ją na wędkę, przydałoby się wyciągnąć szkaradnicę na brzeg. Trudno, bez zadymy się nie obejdzie, wystarczy natychmiast wstać- i jednocześnie poluzować napięcie w łańcuchach, dając bladolicemu złudne poczucie chwilowego luzu. Wtedy nawet podrywając się z krzesła na związanych nogach może pomyśleć o szarpaniu się by uwolnić się od łańcuchów- czemu nie, tyle, że wprawiony w ruch, miotający się i inne takie- jeszcze słabiej trzymałby się podłoża. Dlaczego to takie ważne? Bo jeżeli chce się go przerzucić na ścianę- to razem ze stołem naturalnie- będzie to łatwiejsze, jeżeli będzie spokojny- trudno, wykorzysta siłę tego martwego ciągu, najpierw wbije go w ten stół, a potem przetoczy nim o ścianę jak butelką szampana przy chrzczeniu statku. Tak- i właśnie dlatego lepszy jest być może tępy osiłek, niż zupełnie pozbawiony wyobraźni geniusz. Trzeba było przyznać, że Barius miał parę w łapach, a i nawet dźwignięcie faceta razem ze stołem nie sprawiłoby mu kłopotów. Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby przybrał swą „piękniejszą postać”… a gwoli ścisłości- barbarzyńcy jakby troszkę zdziczały już rysy, wydłużyły się zęby, ciało stało się jeszcze bardziej krępe i muskularne, a paznokcie przerodziły się w jakieś dziwne czarne pazury… a może to tylko złudzenie? Tak czy inaczej, jeżeli facet nie potrafi rozpływać się w powietrzu właśnie powinien spotykać się ze ścianą w trybie natychmiastowym. Podobno to boli… a Barius stał przecież kilka kroków od niego… i nadal miał go na „smyczy”… Co więcej, można zdradzić, że korcił go jego długi, skórzany bat… a może sieć? Ha… jedno i drugie gotowe do akcji. Zostawała jeszcze dziewczyna, no i pantera oczywiście! Nie zapominajmy o nich. Jeżeli chciała ratować niedoszłego kochasia- droga wolna, ale niech sobie to dobrze przekalkuluje- do wyboru ma ciotę, która zapewne już żałuje, że w ogóle tu przylazła lub faceta, który wyglądał nadal tak rześko i sprawnie, jak gdyby nawet się nie rozgrzał, co więcej skoro już teraz był ostro wkurwiony, to jak bardzo będzie jak napotka jeszcze więcej przeszkód? Chyba już poznała, że ma silną rękę- i tak, nie zawaha się jej użyć. Barius uderzyłby kobietę nie tylko klapsem w tyłek podczas seksu- i tak był dzięki i tej jakże miłej cesze skurwysynem jak z katalogu. Zdarza się, nikt nie jest idealny.
Więcej słów nie było mu potrzebnych, gdyby chciał się posprzeczać, wytłumaczyłby jakiejś dziwce, że rusza od niej lepiej biodrami w dodatku nie bierze za to pieniędzy. Mówią, że kto pierwszy ten lepszy- on to sobie mógł upatrzyć tą dziewoję od podawania kufli a i to było dla niej obrazą, bo jak w ogóle myśleć o takim wymoczku. Jednak myślał o tych rękoczynach? Gdyby Barius o tym wiedział, z pewnością wziąłby go za masochistę. Jakie rękoczyny? Wampir nie zdąży nawet na drugą rundę… Czasem mówią też, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Być może, to dziewczyna była największą zwycięzcą tego jeszcze nie zaczętego pojedynku. Ona sobie siedzi, a dwa kogutki biją się w najlepsze. Szkoda było robić przy niej takie cyrki, ale nie on to przecież zaczął. Barius po prostu postara się, by cała ta farsa skończyła się jak najszybciej.
Luciano, to co się działo mógł przypisać wyłącznie sobie. „…Nie jesteś bogiem, uświadom to sobie, nie ma krzty boskości w tobie…” Za solidny wpierdol już hienołakowi. Nie trzeba było wiele czekać, bez słowa wystrzelił łańcuchem obok wampira. Obok, nie w niego, nie w ścianę, nie w podłogę- obok. Lekki ruch ramion, a obciążony krótkim mieczem poszybował po kręgu obejmując od tyłu na plecach jak czuła taneczna partnerka, mógł ją nawet nazwać po imieniu gdyby, wiedział, że gladiator uznał, że Lena to całkiem słodkie imię dla magicznego łańcucha. Zaraz jednocześnie drugie ramię wyrzuciło drugi łańcuch o dźwięcznym imieniu Niki- pod stołem celując obok nóg, ale z drugiej strony- ha! Niespodzianka. Siedząc na krześle- stojącym przy tym samym stole i najwyżej 40-50 centymetrów od niego jak powiedzą jedni, i ponad jedną stopę jak powiedzą drudzy, zawsze na upartego można się schylić z prędkością światła i naturalnie nie wtłaczając japy w blat- bo precyzja to podstawa, chroniąc przed łańcuchem. Ale jednoczesne przypierniczenie łbem w stół- lub próbując do tyłu- złamaniem sobie kręgosłupa wcześniej samym tylko naporem wątłego ciała łamiąc naturalnie oparcie drewnianego krzesła- chyba tylko siłą spięcia dupy, a chuj wie co zrobienie w tym samym czasie z nogami było poza możliwościami nawet kobiety gumy. Tak więc przynajmniej jeden z nich, a najprędzej oba łańcuchy powinny miło okręcić się dookoła wampira, a przy mniejszej lub większej woli losu i szczęścia- może i skaleczyć pięknymi kordami. No dobrze. Jeśli mamy flądrę, mamy też złapaną ją na wędkę, przydałoby się wyciągnąć szkaradnicę na brzeg. Trudno, bez zadymy się nie obejdzie, wystarczy natychmiast wstać- i jednocześnie poluzować napięcie w łańcuchach, dając bladolicemu złudne poczucie chwilowego luzu. Wtedy nawet podrywając się z krzesła na związanych nogach może pomyśleć o szarpaniu się by uwolnić się od łańcuchów- czemu nie, tyle, że wprawiony w ruch, miotający się i inne takie- jeszcze słabiej trzymałby się podłoża. Dlaczego to takie ważne? Bo jeżeli chce się go przerzucić na ścianę- to razem ze stołem naturalnie- będzie to łatwiejsze, jeżeli będzie spokojny- trudno, wykorzysta siłę tego martwego ciągu, najpierw wbije go w ten stół, a potem przetoczy nim o ścianę jak butelką szampana przy chrzczeniu statku. Tak- i właśnie dlatego lepszy jest być może tępy osiłek, niż zupełnie pozbawiony wyobraźni geniusz. Trzeba było przyznać, że Barius miał parę w łapach, a i nawet dźwignięcie faceta razem ze stołem nie sprawiłoby mu kłopotów. Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby przybrał swą „piękniejszą postać”… a gwoli ścisłości- barbarzyńcy jakby troszkę zdziczały już rysy, wydłużyły się zęby, ciało stało się jeszcze bardziej krępe i muskularne, a paznokcie przerodziły się w jakieś dziwne czarne pazury… a może to tylko złudzenie? Tak czy inaczej, jeżeli facet nie potrafi rozpływać się w powietrzu właśnie powinien spotykać się ze ścianą w trybie natychmiastowym. Podobno to boli… a Barius stał przecież kilka kroków od niego… i nadal miał go na „smyczy”… Co więcej, można zdradzić, że korcił go jego długi, skórzany bat… a może sieć? Ha… jedno i drugie gotowe do akcji. Zostawała jeszcze dziewczyna, no i pantera oczywiście! Nie zapominajmy o nich. Jeżeli chciała ratować niedoszłego kochasia- droga wolna, ale niech sobie to dobrze przekalkuluje- do wyboru ma ciotę, która zapewne już żałuje, że w ogóle tu przylazła lub faceta, który wyglądał nadal tak rześko i sprawnie, jak gdyby nawet się nie rozgrzał, co więcej skoro już teraz był ostro wkurwiony, to jak bardzo będzie jak napotka jeszcze więcej przeszkód? Chyba już poznała, że ma silną rękę- i tak, nie zawaha się jej użyć. Barius uderzyłby kobietę nie tylko klapsem w tyłek podczas seksu- i tak był dzięki i tej jakże miłej cesze skurwysynem jak z katalogu. Zdarza się, nikt nie jest idealny.
- Francesska
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
-Uroczo-odpowiedziała na słowa Bariusa uśmiechając się łobuzersko. Przynajmniej dowiedziała się jak go zwą... Wiązanki jakie panowie posyłali do siebie nie zrobiły na niej większego wrażenia. Z resztą nie taki był ich cel. I dobrze. Z uwagą słuchała tego wszystkiego i obserwowała sytuację. Zapowiadało się całkiem interesująco. Czarodziejka mogła jednym ruchem ręki zmienić nastawienie obydwu panów rzucając jakieś zaklęcie uspokajające. Mogła by nieco 'podrasować' Mira i wysłać między walczących by ich powstrzymał. Nic nie stało na przeszkodzie by stworzyła wielką iluzję, na przykład jakiejś katastrofy, czy pożaru, tak, by odwrócić uwagę. Równie dobrze mogłaby powoli zatrzymywać funkcje życiowe każdego śmiertelnika w pomieszczeniu bez choćby wstania z miejsca, w celu 'uspokojenia' konfliktu. Niestety by zrobić którąkolwiek z tych rzeczy musiałaby najpierw mieć na to ochotę, a tego właśnie brakowało jej w tym momencie. Wolała dalej siedzieć na kanapie, popijać wino i głaskać swojego pieszczocha, obserwując przy tym całą sytuację.
Zmiennokształtny chwilowo miał przewagę, nie trudno było to zauważyć. Fran wiedziała jednak, że Wampira nie tak łatwo będzie zabić. W sumie... on już jest martwy. Albo raczej nieumarły. Nieśmiertelność była jak na razie jedyną przewagą pijawki, choć to jasne, że oboje nie zdążyli jeszcze pokazać wszystkich swoich kart. Czarodziejka zastanawiała się tylko ile czasu będzie musiało minąć, ile krzeseł i stołów się połamać i ile pijaczków dookoła zginąć, choćby w trakcie ciekania przez okna z potłuczonymi szybami, nim ta dwójka nieludzi rozwiąże swój konflikt.
No właśnie... przez swoją zawziętość panowie pewnie nawet nie zauważyli co dzięki nim zaczęło dziać się dookoła. W popłochu, zataczając się już wybiegło kilku zalanych klientów karczmy. Ktoś próbował wyjść przez okno, ale oberwał w łeb ruszoną przez wiatr okiennicą i stracił przytomność. Część klienteli będąc w szoku, bądź pod wpływem strachu, zamurowało na tyle, by nie byli w stanie ruszyć się z miejsca. Pozostali po prostu nie ruszyli się z miejsca, by obejrzeć bójkę. Oberżysta cały zalany potem schował się pod ladę. Zapewne przeżył już nie raz podobną sytuację. Jego podrostek, na oko dwudziestoletni, więc niedoświadczony na tyle co jego pracodawca, podszedł trochę bliżej i modląc się o to, by nie stracić życia przez jakiś przypadkiem lecący przedmiot, prosił o spokój. Modlitwa na niewiele się zdała. Czarodziejka w dwóch gestach zesłała go na wieczny odpoczynek, zatrzymując pracę serca. Trochę szkoda, bo był dość przystojny, ale nie chciała by cokolwiek przeszkodziło przedstawieniu.
Zmiennokształtny chwilowo miał przewagę, nie trudno było to zauważyć. Fran wiedziała jednak, że Wampira nie tak łatwo będzie zabić. W sumie... on już jest martwy. Albo raczej nieumarły. Nieśmiertelność była jak na razie jedyną przewagą pijawki, choć to jasne, że oboje nie zdążyli jeszcze pokazać wszystkich swoich kart. Czarodziejka zastanawiała się tylko ile czasu będzie musiało minąć, ile krzeseł i stołów się połamać i ile pijaczków dookoła zginąć, choćby w trakcie ciekania przez okna z potłuczonymi szybami, nim ta dwójka nieludzi rozwiąże swój konflikt.
No właśnie... przez swoją zawziętość panowie pewnie nawet nie zauważyli co dzięki nim zaczęło dziać się dookoła. W popłochu, zataczając się już wybiegło kilku zalanych klientów karczmy. Ktoś próbował wyjść przez okno, ale oberwał w łeb ruszoną przez wiatr okiennicą i stracił przytomność. Część klienteli będąc w szoku, bądź pod wpływem strachu, zamurowało na tyle, by nie byli w stanie ruszyć się z miejsca. Pozostali po prostu nie ruszyli się z miejsca, by obejrzeć bójkę. Oberżysta cały zalany potem schował się pod ladę. Zapewne przeżył już nie raz podobną sytuację. Jego podrostek, na oko dwudziestoletni, więc niedoświadczony na tyle co jego pracodawca, podszedł trochę bliżej i modląc się o to, by nie stracić życia przez jakiś przypadkiem lecący przedmiot, prosił o spokój. Modlitwa na niewiele się zdała. Czarodziejka w dwóch gestach zesłała go na wieczny odpoczynek, zatrzymując pracę serca. Trochę szkoda, bo był dość przystojny, ale nie chciała by cokolwiek przeszkodziło przedstawieniu.
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Oh tak, tego się właśnie spodziewał, nieprzemyślanego, bezsensownego ataku. Co ciekawe wampir miał nadzieję na większy refleks i szybkości u Bariusa, choć może nie powinien, w końcu te wielkie mięśnie i brak mózgu mogą ograniczać jego ruchy. Prawda jest taka, że mógł uciec atakowi hienołaka, może nie z łatwością, ale gdyby się postarał, przecież na dodatek był przygotowany na taki obrót spraw. Nie ruszył się z miejsca, postanowił dać zmiennokształtnemu wolną rękę, przynajmniej przez chwilę. Nie lubił mieć skrępowanych nóg zatem ten łańcuch zdecydował się ominąć, drugi zaś nieprzyjemnie oplątał jego korpus, nie nazwałby tego delikatnym objęciem tancerki, raczej chwytem wściekłego, głodnego niedźwiedzia, ale jak zwał tak zwał. Luciano potulnie wstał z siedzenia, co prawda perspektywa wgniecenia w ścianę nie była zbyt przyjemna, ale cóż, nie miał chwilowo zbytniego wyboru, łańcuch raczej sprawnie unicestwiał możliwość przeciwstawienia się woli Bariusa. Ze sporym impetem uderzył plecami w ścianę, z jego ust wydał się jęk bólu gdy oplatający go metalowy przyrząd wbił się w jego żebra prawdopodobnie łamiąc je.
Próbował wstać, za pierwszym razem miał pewne trudności, poczuł jak połamane kości wbijają mu się delikatnie w płuca i zrezygnował. Spróbował jednak drugi raz, udało mu się, wyprostował się i spojrzał na przeciwnika, wyglądał na dość szczęśliwego, w sumie czemu tu się dziwić, wygrywał. Wampir jednak nie miał zamiaru pozostawiać takiego stanu rzeczy na długo.
Luciano rozejrzał się dokładniej po całym zajeździe, aby wymyślić jakiś plan i przy okazji mieć opracowaną drogę ucieczki, gdyby sprawy przybrały niepożądanego obrotu. "Świetnie, zostało kilka ochlejmord, może na coś się przydadzą.", to już coś, kilka dodatkowych par rąk może przydać się w walce z takim osiłkiem. Aktualnie zerkały na niego trzy osoby i to w pełni wystarczyło, przynajmniej na daną chwilę. Nie zastanawiając się długo dzięki hipnozie wymusił na nich całkowite poddanie jego woli. Trójka mężczyzn podniosła natychmiast dupy.
- Jakże miło z waszej strony, iż macie zamiar mi pomóc panowie. Bądźcie tak uprzejmi i zróbcie coś z tym jegomościem.-
Kiwnął głową w stronę Bariusa, a pomocnicy wampira od razu ruszyli do roboty. Okrążyli hienołaka i wszyscy równocześnie rzucili się na niego. Nie było mowy, aby mógł utrzymać łańcuch dodatkowo broniąc się przed trzema napastnikami. W czasie gdy jego rywal był atakowany wampir ukradkiem spojrzał na czarodziejkę, wydawała się bawić tą sytuacją, to nieco rozwścieczyło wampira.
Próbował wstać, za pierwszym razem miał pewne trudności, poczuł jak połamane kości wbijają mu się delikatnie w płuca i zrezygnował. Spróbował jednak drugi raz, udało mu się, wyprostował się i spojrzał na przeciwnika, wyglądał na dość szczęśliwego, w sumie czemu tu się dziwić, wygrywał. Wampir jednak nie miał zamiaru pozostawiać takiego stanu rzeczy na długo.
Luciano rozejrzał się dokładniej po całym zajeździe, aby wymyślić jakiś plan i przy okazji mieć opracowaną drogę ucieczki, gdyby sprawy przybrały niepożądanego obrotu. "Świetnie, zostało kilka ochlejmord, może na coś się przydadzą.", to już coś, kilka dodatkowych par rąk może przydać się w walce z takim osiłkiem. Aktualnie zerkały na niego trzy osoby i to w pełni wystarczyło, przynajmniej na daną chwilę. Nie zastanawiając się długo dzięki hipnozie wymusił na nich całkowite poddanie jego woli. Trójka mężczyzn podniosła natychmiast dupy.
- Jakże miło z waszej strony, iż macie zamiar mi pomóc panowie. Bądźcie tak uprzejmi i zróbcie coś z tym jegomościem.-
Kiwnął głową w stronę Bariusa, a pomocnicy wampira od razu ruszyli do roboty. Okrążyli hienołaka i wszyscy równocześnie rzucili się na niego. Nie było mowy, aby mógł utrzymać łańcuch dodatkowo broniąc się przed trzema napastnikami. W czasie gdy jego rywal był atakowany wampir ukradkiem spojrzał na czarodziejkę, wydawała się bawić tą sytuacją, to nieco rozwścieczyło wampira.
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
Nie zauważyli? Barius miał oczy dookoła głowy. Zawsze. Dlaczego? Ha… trzeba by wspomnieć piękną historię jeszcze z czasów jego młodości. Walczył na arenie, wygrał pojedynek- zarżnął przeciwnika i zbierał oklaski widowni… z tym, że o ile on myślał, że to koniec, organizator miał zamiar dać widzom niespodziankę. Za plecami Bariusa stało 3 przeciwników- jeden z włócznią i sztyletem, drugi z mieczem i tarczą, trzeci radził sobie z jakimś rodzajem metalowej kuli nabijanej ćwiekami przyczepionej do rączki łańcuchem, miał też miłą okrągłą tarczę z wielkim kolcem pośrodku. Gdyby facet od dzidy miał troche więcej celności, Barius nie przyszedłby do tej karczmy. Umarłby kilkadziesiąt lat temu.
Cały ten popłoch jakoś go nie ruszał. Za to milczenie i brak reakcji damy wywołały na jego twarzy prawdziwy, szczery uśmiech. Kątem twarzy odwrócił się do niej i kiwnął w podzięce głową, tak jakby wyświadczyła mu przysługę… tak wyglądało to z jej perspektywy. On w ten sposób ustawiał się z pomocnikami na arenie zaznaczając, że szyk jest dobrze ustawiony. Jakoś podświadomie jej zaufał. Czy to dobrze? Do kurwy nędzy- oczywiście, że nie! Cóż nie był idealny, był samcem i może jego pewność siebie stawiała go powyżej wszystkich tu zebranych. Jeżeli będzie musiał zebrać tego żniwo- zbierze. Nikt nie jest idealny. Teraz trzeba było zająć się przedstawieniem.
Jęk wampira. Ah… melodia, prawdziwa uwertura dla melomana. Hienołakowi aż błysnęły oczy. Ten chrupot, te wprasowanie w ścianę. Eh… uwielbiał to. Co tu dużo mówić. Jedni byli stworzeni by pisać wiersze, inni by grać najcudowniejsze utwory, inni czerpali radość w obijaniu mord i byli w tym nie mniejszymi mistrzami jak kompozytorzy i poeci. Jeśli leżenie z pogruchotanymi kośćmi nazywał nieprzemyślany i bezsensowny atakiem, to Barius mógł się od niego nauczyć chociaż jednego- optymizmu. Patrzył jak się podnosi. Nie trzeba było więcej jak machnąć ręką i drugim łańcuchem obić go jak psa, ale to nie przyniosłoby mu żadnej satysfakcji. Ciosy łańcucha były mordercze, ale nie powodowały w większości uszkodzenia skóry. Co to za radość kiedy nie można przyjrzeć się obrażeniom? Krwotoki wewnętrzne i odbite narządy były dla kogo innego. Barius pragnął krwi…
Widział jak zerka na jakichś ludzi, którzy zaraz po komendzie zaczęli go okrążać. Ah tak, teraz dopiero zrozumiał- bladolicy był hipnotyzerem! A to checa! Teraz zaczynał żałować, że większość ludzi zaczynała uciekać. Jeszcze zanim trio zbliżyło się do niego zdołał głośno ryknąć- „Karczmarzu, rygluj drzwi, za każdego pozostawionego wewnątrz płacę złotem. 10 sztuk od łebka, dawno się tak nie bawiłem!” W tym momencie ruszyli na niego, Barius zaparł się nogami o grunt. Nie było mowy by utrzymał łańcuch i walczył jednocześnie? Czy on nie miał dzieciństwa? Nigdy nie był z ojcem na pokazie walk gladiatorskich? Tutaj w miastach było to dość popularne, ah ta radość na buźkach dziatwy. Skąd on brał te wnioski? Z salonu fryzjerskiego? On nie miał tego łańcucha trzymanego wolno, on go miał okręconego dookoła ręki. Kiedy rzucili się na niego klęknął na jedno kolano wolną ręką dobywając długi bicz, drugą ręką szarpnął przyciągając nieco wampira do siebie. No tak, dzięki temu zmniejszył powierzchnię ciała wystawioną na ciosy, ale też zmusił ich by znaleźli się bliżej. Oj tak kopniak w bok… no jaka szkoda. Oj tak, kopniak w drugi bok. Pierwsza zasada atakowania jak popadnie- jeśli wszedł ci jeden cios- ładujesz dalej. BŁĄD!- kolejny kopniak, w tym czasie Barius sięgnął ręką za łydkę szmaciarza i sprytnym szarpnięciem wykręcił ją wybijając ze stawu. Ryk patafiana był nawet dla niego nieprzyjemny. Co to kurw@ było? Falset? Jeden mniej. Kolejny mocny kopniak posłał go na bok. Leżał i czekał na więcej. Czy oni naprawdę uważali, że kopanie leżącego to najskuteczniejsza metoda? Zaraz szybko ciągnął ile pary w łapie wampira naprężając łańcuch- debil kopnął piszczelą w metal. Trzeci jednak nie próżnował- rzucił się na niego by walczyć w parterze. I bardzo dobrze zrobił! – jak już ktoś leży na ziemi- nie daj mu wstać! Tyle, że on to robił źle! Tutaj z kolei za dużo oglądania zapasów. W zapasach nie wali się z bańki… Dlatego też tą samą łapą, którą trzymał wampira szarpnął ponownie, chwycił za szmaty chłopa i uderzył w czołem w czerep faceta. I jeszcze raz. I jeszcze. Zamroczony był gówno wart, kto wie, może miał też wstrząs mózgu? Teraz było trzeba tylko wstać… a to psikus. Łańcuch jakoś się rozplątał i wampir był wolny. Gdzieś stał? A może już dawał susy by uciec? Tak czy inaczej pozostawiając pobitych ruszył za nim i strzelił mu po plecach ostrym batem. No teraz niech sobie pocierpi, on tymczasem dobije tamtych. Wampir miał trochę czasu na podjęcie decyzji- albo się ulotni, albo będzie chciał kontynuować. A może już teraz rzucił się na niego? Cholera tam wie. Barius nie próżnował jednemu zasadził kopa w twarz- obity blachą i najeżony kolcami bucior uderzył z siłą łamiącą twarzoczaszkę. Krew, miazga, o odłamkach kości nie trzeba wspominać. Gdzieś wił się ten od wyłamanej nogi- z tym postąpił bardziej litościwie, zwyczajnie przyrżnął mu pięścią w kark rozrywając rdzeń. Krótka śmierć, można powiedzieć, że powiesił go na podłodze. Ten od kopnięcia w nogę leciał gdzieś do wampira. A póki ma siły niech leci, tyle jego, że może chociaż jemu uda się uratować dupę.
Barius zerknął na chwilę w kierunku czarownicy ocierając krew z twarzy. -"Wybacz, pani, niektórzy mogliby pochwalić się czymś więcej, niestety potrafię tylko to, jeżeli jesteś w stanie to docenić, jeżeli jesteś w stanie dostrzec w tym więcej niż przegniłe róże, jeżeli jesteś w stanie poczuć to silniej od najmocniejszego pocałunku, jeżeli jesteś w stanie nasycić się tym bardziej jak upojną nocą… warta jesteś więcej niż każda kurew tego świata." Zabrzmiało trochę dziwnie, nieprawdaż? Mniejsza, już patrzył w kierunku wampira i jego przydupasa. Co wykombinują? Ich ruch, wampirek miał tylko potargane słodkie loczki i chyba połamane żebra. Oj tam, to wcale nie jest wiele, kmiot masował piszczel, ma szczęście, że jej nie złamał.
Cały ten popłoch jakoś go nie ruszał. Za to milczenie i brak reakcji damy wywołały na jego twarzy prawdziwy, szczery uśmiech. Kątem twarzy odwrócił się do niej i kiwnął w podzięce głową, tak jakby wyświadczyła mu przysługę… tak wyglądało to z jej perspektywy. On w ten sposób ustawiał się z pomocnikami na arenie zaznaczając, że szyk jest dobrze ustawiony. Jakoś podświadomie jej zaufał. Czy to dobrze? Do kurwy nędzy- oczywiście, że nie! Cóż nie był idealny, był samcem i może jego pewność siebie stawiała go powyżej wszystkich tu zebranych. Jeżeli będzie musiał zebrać tego żniwo- zbierze. Nikt nie jest idealny. Teraz trzeba było zająć się przedstawieniem.
Jęk wampira. Ah… melodia, prawdziwa uwertura dla melomana. Hienołakowi aż błysnęły oczy. Ten chrupot, te wprasowanie w ścianę. Eh… uwielbiał to. Co tu dużo mówić. Jedni byli stworzeni by pisać wiersze, inni by grać najcudowniejsze utwory, inni czerpali radość w obijaniu mord i byli w tym nie mniejszymi mistrzami jak kompozytorzy i poeci. Jeśli leżenie z pogruchotanymi kośćmi nazywał nieprzemyślany i bezsensowny atakiem, to Barius mógł się od niego nauczyć chociaż jednego- optymizmu. Patrzył jak się podnosi. Nie trzeba było więcej jak machnąć ręką i drugim łańcuchem obić go jak psa, ale to nie przyniosłoby mu żadnej satysfakcji. Ciosy łańcucha były mordercze, ale nie powodowały w większości uszkodzenia skóry. Co to za radość kiedy nie można przyjrzeć się obrażeniom? Krwotoki wewnętrzne i odbite narządy były dla kogo innego. Barius pragnął krwi…
Widział jak zerka na jakichś ludzi, którzy zaraz po komendzie zaczęli go okrążać. Ah tak, teraz dopiero zrozumiał- bladolicy był hipnotyzerem! A to checa! Teraz zaczynał żałować, że większość ludzi zaczynała uciekać. Jeszcze zanim trio zbliżyło się do niego zdołał głośno ryknąć- „Karczmarzu, rygluj drzwi, za każdego pozostawionego wewnątrz płacę złotem. 10 sztuk od łebka, dawno się tak nie bawiłem!” W tym momencie ruszyli na niego, Barius zaparł się nogami o grunt. Nie było mowy by utrzymał łańcuch i walczył jednocześnie? Czy on nie miał dzieciństwa? Nigdy nie był z ojcem na pokazie walk gladiatorskich? Tutaj w miastach było to dość popularne, ah ta radość na buźkach dziatwy. Skąd on brał te wnioski? Z salonu fryzjerskiego? On nie miał tego łańcucha trzymanego wolno, on go miał okręconego dookoła ręki. Kiedy rzucili się na niego klęknął na jedno kolano wolną ręką dobywając długi bicz, drugą ręką szarpnął przyciągając nieco wampira do siebie. No tak, dzięki temu zmniejszył powierzchnię ciała wystawioną na ciosy, ale też zmusił ich by znaleźli się bliżej. Oj tak kopniak w bok… no jaka szkoda. Oj tak, kopniak w drugi bok. Pierwsza zasada atakowania jak popadnie- jeśli wszedł ci jeden cios- ładujesz dalej. BŁĄD!- kolejny kopniak, w tym czasie Barius sięgnął ręką za łydkę szmaciarza i sprytnym szarpnięciem wykręcił ją wybijając ze stawu. Ryk patafiana był nawet dla niego nieprzyjemny. Co to kurw@ było? Falset? Jeden mniej. Kolejny mocny kopniak posłał go na bok. Leżał i czekał na więcej. Czy oni naprawdę uważali, że kopanie leżącego to najskuteczniejsza metoda? Zaraz szybko ciągnął ile pary w łapie wampira naprężając łańcuch- debil kopnął piszczelą w metal. Trzeci jednak nie próżnował- rzucił się na niego by walczyć w parterze. I bardzo dobrze zrobił! – jak już ktoś leży na ziemi- nie daj mu wstać! Tyle, że on to robił źle! Tutaj z kolei za dużo oglądania zapasów. W zapasach nie wali się z bańki… Dlatego też tą samą łapą, którą trzymał wampira szarpnął ponownie, chwycił za szmaty chłopa i uderzył w czołem w czerep faceta. I jeszcze raz. I jeszcze. Zamroczony był gówno wart, kto wie, może miał też wstrząs mózgu? Teraz było trzeba tylko wstać… a to psikus. Łańcuch jakoś się rozplątał i wampir był wolny. Gdzieś stał? A może już dawał susy by uciec? Tak czy inaczej pozostawiając pobitych ruszył za nim i strzelił mu po plecach ostrym batem. No teraz niech sobie pocierpi, on tymczasem dobije tamtych. Wampir miał trochę czasu na podjęcie decyzji- albo się ulotni, albo będzie chciał kontynuować. A może już teraz rzucił się na niego? Cholera tam wie. Barius nie próżnował jednemu zasadził kopa w twarz- obity blachą i najeżony kolcami bucior uderzył z siłą łamiącą twarzoczaszkę. Krew, miazga, o odłamkach kości nie trzeba wspominać. Gdzieś wił się ten od wyłamanej nogi- z tym postąpił bardziej litościwie, zwyczajnie przyrżnął mu pięścią w kark rozrywając rdzeń. Krótka śmierć, można powiedzieć, że powiesił go na podłodze. Ten od kopnięcia w nogę leciał gdzieś do wampira. A póki ma siły niech leci, tyle jego, że może chociaż jemu uda się uratować dupę.
Barius zerknął na chwilę w kierunku czarownicy ocierając krew z twarzy. -"Wybacz, pani, niektórzy mogliby pochwalić się czymś więcej, niestety potrafię tylko to, jeżeli jesteś w stanie to docenić, jeżeli jesteś w stanie dostrzec w tym więcej niż przegniłe róże, jeżeli jesteś w stanie poczuć to silniej od najmocniejszego pocałunku, jeżeli jesteś w stanie nasycić się tym bardziej jak upojną nocą… warta jesteś więcej niż każda kurew tego świata." Zabrzmiało trochę dziwnie, nieprawdaż? Mniejsza, już patrzył w kierunku wampira i jego przydupasa. Co wykombinują? Ich ruch, wampirek miał tylko potargane słodkie loczki i chyba połamane żebra. Oj tam, to wcale nie jest wiele, kmiot masował piszczel, ma szczęście, że jej nie złamał.
- Francesska
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Zmiennokształtny skinął na nią głową uśmiechając się. Oczywiście zauważyła to, ale nijak nie zareagowała. Wiedziała, że i tak w tej chwili był skupiony na czymś innym. Tym czymś byli opętani przez hipnozę 'wybrańcy' którzy kontrolowani przez Wampira rzucili się do ataku. Jak widać Bariusowi bardzo to odpowiadało. Fran, również się spodobało. Plus dla krwiopijcy. Czarodziejka uznała także, że ciekawiej będzie jeżeli zostanie tu jak najwięcej osób. Nie liczyła jednak na to, że karczmarz wyłoni się z pod lady. Zamiast go o to prosić machnęła kilka razy rękami w odpowiednich magicznych gestach, by w drzwiach pojawiły się rygle a w oknach kraty. Ucieczka kogokolwiek w tym momencie stała się raczej niemożliwa. Zmartwiło to nieco niektórych pijaczków, którzy pod wpływem krzyków wyrwali się z osłupienia i także chcieli opuścić lokal. Jeden miał pecha, bo wychodził przez okno w momencie tworzenia krat i ta przygwoździła go w połowie drogi uszkadzając część wnętrzności i pozostawiając zawieszonego przez okiennicę. Pozostali, którym nie udało się uciec, krzyki agonii tamtego nieszczęśnika mogli uznać za przestrogę.
Szala zwycięstwa znów przechyliła się na stronę zwierzołaka. Tyle że jak na razie Wampir cały czas trzymał się na nogach. Fran skrycie trzymała kciuki za to, by Wampirek pokazał jeszcze jakąś imponującą zdolność. Nie trzymała strony żadnego z nich, ale chciała by oboje poczuli na własnej skórze tą walkę. Tego typu starcia są dużo bardziej widowiskowe, gdy poziom obydwu przeciwników jest wyrównany. Choć sama nie preferowała brania udziału w takich walkach. Lubiła czuć wyższość nad przeciwnikiem. Ale ona nie brała w tym udziału. Powiedzmy, że była rodzajem nagrody za zwycięstwo w tym starciu. Oczywiście nie miała zamiaru pozwolić ze sobą zrobić co tylko zwycięscy przyjdzie na myśl. Głupia nie była, oj nie. Ale tego panowie mogli się jedynie domyślać, choć pewnie ich głowy zaprzątały teraz nieco inne, bardziej barbarzyńskie myśli.
Francesska przechyliła się delikatnie w lewą stronę unikając odłamka jakiegoś mebla lecącego w jej stronę, po czym dolała sobie końcówkę wina do kielicha.
Krótka przemowa nieco zdyszanego wielkoluda wywołała uśmiech na twarzy czarodziejki. -Uwierz mi, że rozwesela mnie to bardziej niż wiele z pocałunkow i upojnych nocy, które przeżyłam. -stwierdziła a uśmieszek ani na chwilę nie znikł jej z twarzy. Mir tylko rozejrzał się leniwie, zamruczał i ponownie położył łeb na kolanach swej Pani.
Szala zwycięstwa znów przechyliła się na stronę zwierzołaka. Tyle że jak na razie Wampir cały czas trzymał się na nogach. Fran skrycie trzymała kciuki za to, by Wampirek pokazał jeszcze jakąś imponującą zdolność. Nie trzymała strony żadnego z nich, ale chciała by oboje poczuli na własnej skórze tą walkę. Tego typu starcia są dużo bardziej widowiskowe, gdy poziom obydwu przeciwników jest wyrównany. Choć sama nie preferowała brania udziału w takich walkach. Lubiła czuć wyższość nad przeciwnikiem. Ale ona nie brała w tym udziału. Powiedzmy, że była rodzajem nagrody za zwycięstwo w tym starciu. Oczywiście nie miała zamiaru pozwolić ze sobą zrobić co tylko zwycięscy przyjdzie na myśl. Głupia nie była, oj nie. Ale tego panowie mogli się jedynie domyślać, choć pewnie ich głowy zaprzątały teraz nieco inne, bardziej barbarzyńskie myśli.
Francesska przechyliła się delikatnie w lewą stronę unikając odłamka jakiegoś mebla lecącego w jej stronę, po czym dolała sobie końcówkę wina do kielicha.
Krótka przemowa nieco zdyszanego wielkoluda wywołała uśmiech na twarzy czarodziejki. -Uwierz mi, że rozwesela mnie to bardziej niż wiele z pocałunkow i upojnych nocy, które przeżyłam. -stwierdziła a uśmieszek ani na chwilę nie znikł jej z twarzy. Mir tylko rozejrzał się leniwie, zamruczał i ponownie położył łeb na kolanach swej Pani.
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Hoho, no oczywiście, zapewne gdyby wampir wysłał stu ludzi, a co tam, nawet gdyby wysłał i tysiąc ! Zmiennokształtny i tak poradziłby sobie z nimi jedną ręką, wychodząc z tego spotkania bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, co najwyżej byłby lekko zdyszany i spocony.
Hienołak był naprawdę pewny siebie, wydawał się być tak pewny zwycięstwa, że nawet przez chwilę nie dopuszczał do siebie możliwości porażki czy choćby remisu. No cóż... niech będzie, Luciano spróbuję doprowadzić do tego, aby Barius zachłysnął się tym wszystkim. Najpierw jednak musi zahipnotyzować odpowiednią ilość pomocników, wyglądało na to, że czarodziejka mu w tym pomaga. Nie często przecież widuję się taką umiejętność jak całkowita hipnoza, być może czarodziejka chciała zobaczyć na co go jeszcze stać.
Przez głowę wampira przeszła nawet myśl, aby spróbować zahipnotyzować kobietę, ale nie zwykł tego robić swym posiłkom. Kiedyś doszedł do wniosku, że zahipnotyzowane osoby są niesmaczne. Szybko postanowił odrzucić od siebie tę myśl, poza tym wolał nie ryzykować, istniała przecież możliwość przeciwstawienia się jego umiejętności, a próba mogłaby ją na tyle rozwścieczyć, iż postanowiłaby przyłączyć się do hienołaka. Taka kolej rzeczy zapewne doprowadziłaby go do niechybnej śmierci, chociaż mogli jeszcze nie zorientować się kim jest, mogli również nie znać sposobów na zabicie wampira. Tak czy siak ryzyko było sporę i wolał przynajmniej narazie odpuścić sobie tak odważne posunięcie.
Jedyne co mógł w tej chwili zrobić, to skinąć głową w podzięce do damy i dalej zając się napastnikiem.
Najpierw jednak musiał poskładać swoje żebra. Nienawidził leczenia złamań, ale cóż, walka z trzema, wróć, czterema połamanymi kośćmi zdawała się z góry przesądzona. Wykonał kilka ruchów barkiem i wygiął plecy delikatnie w tył, towarzyszył temu oczywisty dźwięk, jakby uderzanych o siebie kości. Pod powierzchnią skóry wampira zaczęły się one powoli zrastać, aż wreszcie całkowicie się zaleczyły. Wyciągnął dłoń przed siebie, aby upewnić się, czy takie czynności nie przysparzają mu już więcej bólu, po czym z jego ust wypłynęło spokojne westchnienie ulgi.
- Ah, od razu lepiej. - oznajmił pewnym, mocnym głosem, który rozległ się po całej gospodzie strasząc przy tym wszystkich obecnych.
Dzięki swej wampirzej szybkości miał zapewnioną mobilność w walce. Przemieścił się natychmiast jak najbliżej drzwi gdzie stała większość obecnych. Momentalnie wszyscy wbili się w ścianę, wampir rzucił im przelotne spojrzenie, które oczywiście miało zahipnotyzować ludność. Tym razem nie musiał nawet wydawać polecenia, wszyscy zgodnie ruszyli w stronę zmiennokształtnego bufona, jednakże powoli i spokojnie, raczej wyczekiwali na jego ruch niż sami chcieli zaatakować. Można powiedzieć, że między wampirem, a jego rywalem utworzył się żywy mur przesuwający się nieuchronnie w stronę tego drugiego.
- Zapraszam do tańca. -
Musiało minąć kilka chwil nim wszyscy doszli na odpowiednią odległość do Bariusa.
No cóż bladolicy, musiał spróbować czegoś innego, chociaż wcześniej nie chciał się zdradzać, a tym bardziej nie miał zamiaru pić krwi tak obrzydliwej jak hienołaka, zadecydował, że zrobi to. Męska krew nigdy nie przypadła Luciano do gustu, ale cóż, nie dość, że pozbawi nieco sił zmiennokształtnego, to jeszcze dodatkowo sam zyska sporą jej ilość.
Wszyscy obecni w karczmie zrobili sobie polowanie na grubego zwierza, zaatakowali jednocześnie, a gdy tylko pojawił się odpowiedni moment wampir zaszedł przeciwnika od tyłu i spróbował wbić mu swoje kły prosto w tętnice szyjną.
Hienołak był naprawdę pewny siebie, wydawał się być tak pewny zwycięstwa, że nawet przez chwilę nie dopuszczał do siebie możliwości porażki czy choćby remisu. No cóż... niech będzie, Luciano spróbuję doprowadzić do tego, aby Barius zachłysnął się tym wszystkim. Najpierw jednak musi zahipnotyzować odpowiednią ilość pomocników, wyglądało na to, że czarodziejka mu w tym pomaga. Nie często przecież widuję się taką umiejętność jak całkowita hipnoza, być może czarodziejka chciała zobaczyć na co go jeszcze stać.
Przez głowę wampira przeszła nawet myśl, aby spróbować zahipnotyzować kobietę, ale nie zwykł tego robić swym posiłkom. Kiedyś doszedł do wniosku, że zahipnotyzowane osoby są niesmaczne. Szybko postanowił odrzucić od siebie tę myśl, poza tym wolał nie ryzykować, istniała przecież możliwość przeciwstawienia się jego umiejętności, a próba mogłaby ją na tyle rozwścieczyć, iż postanowiłaby przyłączyć się do hienołaka. Taka kolej rzeczy zapewne doprowadziłaby go do niechybnej śmierci, chociaż mogli jeszcze nie zorientować się kim jest, mogli również nie znać sposobów na zabicie wampira. Tak czy siak ryzyko było sporę i wolał przynajmniej narazie odpuścić sobie tak odważne posunięcie.
Jedyne co mógł w tej chwili zrobić, to skinąć głową w podzięce do damy i dalej zając się napastnikiem.
Najpierw jednak musiał poskładać swoje żebra. Nienawidził leczenia złamań, ale cóż, walka z trzema, wróć, czterema połamanymi kośćmi zdawała się z góry przesądzona. Wykonał kilka ruchów barkiem i wygiął plecy delikatnie w tył, towarzyszył temu oczywisty dźwięk, jakby uderzanych o siebie kości. Pod powierzchnią skóry wampira zaczęły się one powoli zrastać, aż wreszcie całkowicie się zaleczyły. Wyciągnął dłoń przed siebie, aby upewnić się, czy takie czynności nie przysparzają mu już więcej bólu, po czym z jego ust wypłynęło spokojne westchnienie ulgi.
- Ah, od razu lepiej. - oznajmił pewnym, mocnym głosem, który rozległ się po całej gospodzie strasząc przy tym wszystkich obecnych.
Dzięki swej wampirzej szybkości miał zapewnioną mobilność w walce. Przemieścił się natychmiast jak najbliżej drzwi gdzie stała większość obecnych. Momentalnie wszyscy wbili się w ścianę, wampir rzucił im przelotne spojrzenie, które oczywiście miało zahipnotyzować ludność. Tym razem nie musiał nawet wydawać polecenia, wszyscy zgodnie ruszyli w stronę zmiennokształtnego bufona, jednakże powoli i spokojnie, raczej wyczekiwali na jego ruch niż sami chcieli zaatakować. Można powiedzieć, że między wampirem, a jego rywalem utworzył się żywy mur przesuwający się nieuchronnie w stronę tego drugiego.
- Zapraszam do tańca. -
Musiało minąć kilka chwil nim wszyscy doszli na odpowiednią odległość do Bariusa.
No cóż bladolicy, musiał spróbować czegoś innego, chociaż wcześniej nie chciał się zdradzać, a tym bardziej nie miał zamiaru pić krwi tak obrzydliwej jak hienołaka, zadecydował, że zrobi to. Męska krew nigdy nie przypadła Luciano do gustu, ale cóż, nie dość, że pozbawi nieco sił zmiennokształtnego, to jeszcze dodatkowo sam zyska sporą jej ilość.
Wszyscy obecni w karczmie zrobili sobie polowanie na grubego zwierza, zaatakowali jednocześnie, a gdy tylko pojawił się odpowiedni moment wampir zaszedł przeciwnika od tyłu i spróbował wbić mu swoje kły prosto w tętnice szyjną.
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
Stu i tysiąc to może przesada, ale do 15 nieuzbrojonych chłopów powinno pójść bez przeszkód, uzbrojonych liczył do 10. Oczywiście, że był pewny siebie i zwycięstwa. W bezpośrednim starciu nie znał wielu, którzy mogliby mu się równać. Większość z nich albo zboczyła z ścieżki losu gladiatora jak on, albo już dawno nie żyła. Taki los. Ave, Caesar, morituri te salut ant! Pierś do przodu, głowa wysoko! Taki był los. Śmierć lub chwała- taki był los gladiatora. Krew, pot, baty i praca. Praca. Praca. PRACA! Nie jebane balety, nie odkładanie niczego na później, nie chwila na odpoczynek. Praca… i baty. Praca! Trening, zmęczenie, trening, upodlenie, trening, pogrzebanie, trening… zmartwychwstanie. Chuj wiedział o życiu gladiatora taki wypierdek jak on. Chuj wiedział o tym kawałku chleba żołdak, rycerz, najemnik, zabójca, chłop, górnik czy król, chłop. Wszyscy oni chuj jeden wiedzieli jak to jest być niewolnikiem- nikim, a jednak stać się wszystkim. Panem życia i śmierci. Nie raz i nie dwa słyszał tysiące skandujące jego imię, nie raz i nie dwa całował już śmierć po jej zgrabiałych dłoniach, ale czynił to zawsze z odwagą i męstwem. Był gladiatorem i zginie jak gladiator. Temu bladolicy chyba nie mógł zaprzeczyć. Barius zginie kiedyś w walce. Taki wiódł żywot, taka czeka go śmierć. Nie inna. Tym lepiej dla wampira jeśli wierzył, że może go w taki sposób pokonać. Odpowiednie okoliczności to już połowa sukcesu. Teraz musiał jeszcze wygrać… a to takie łatwe już nie będzie.
Wiedźma pomagała, ale tylko utrzymać ten cyrk przed zawaleniem. W zasadzie nie miał chwili o tym pomyśleć. Gdyby tylko jednak znalazł na to choć kilka oddechów, zapewne uznałby ją za jedną z ciekawszych kobiet jakie miał okazję spotkać.
Wampir leczył rany. Jaki przyjemny gruchot kości, oh tak- isniało kilka dźwięków dla których warto żyć. Szmer piwa wlewanego do kufla, jęk rżniętej kobiety i dźwięk łamanych kości. Nie mniej, nie więcej. Aż się skubany zasłuchał. Było mu lepiej? To dobrze… -„Też się cieszę”- to bardzo dobrze… Widział z jaką prędkością się porusza, widział jak hipnotyzuje tłum przed sobą. Czekał przyglądając się temu wyraźnie rozbawiony. W miedzyczasie zsunął z nóg obuwie stawiając je obok jak grzeczne dziecko wracające do domu. Uśmiechnął się tylko, odwrócił wzrok na dziewczynę, która miała zapewniony pokaz w pierwszym rzędzie. Nie walczył dla niej, to nie próba popisania się. Walczył bo słyszał swą krew. Tak bardzo chciał spełnić swoją zachciankę. Tak bardzo chciał teraz poczuć smak dawnych lat…
Zapraszał do tańca? Barius skinął mu głową, wyciągnął nogę przed siebie kreśląc imitację półkola nad posadzką, co najbardziej go bawiło. Ależ dramatyzm… za tych wszystkich gnojków wolałby faktycznie choć kwartet smyczkowy i urzekającą solistkę. Miast tego patrzył na tymczasową armię księciunia ciemności jakim chciał być. Mur zaczął przesuwać się dostojnie w kierunku mężczyzny. –„Czas zacząć”… Odpiął klamrę peleryny i wystrzelił ramiona na boki pozwalając by ta opadła na ziemię. Chciał mieć cyrk? Będzie miał cyrk. Będzie klaun, będą fruwające sylwetki, będzie też dzikie zwierzę. –„HAHAHAHAHA!”- chichot Bariusa aż zatrząsł jego brzuchem. Idealnie rzeźbiona sylwetka zaczęła zmieniać się w mgnieniu oka. Z wysokiego mężczyzny stawał się jeszcze większym monstrum. Sploty mięśni obleczonych coraz gęstszą sierścią układały się w posturę wyciągniętej z legend bestii, dźwięk układających się kości twarzy, wyżynające się zęby, ostre jak noże pazury, wszystko to sprawiało, że po mężczyźnie, który był tu jeszcze przed chwilą nie było już śladu. –„WRAAAH!!!” Stojąc na dwóch łapach rozkręcił nad sobą Niki, by do tańca dołączyć drugą partnerkę- Lena już układała mu się w potężnych, grubych jak kłody ramionach. Przyczepione do końca kordy świstały z każdym mocniej wykręconym okręgiem, a przecież nawet nie wkładał w to wysiłku. –„HIAHAHIAHAHIA!”- chichot u co poniektórych wywoływał podobny, nerwowy śmiech. Ludzie śmiali się ze strachu, tracili zmysły, nie trwało to jednak wystarczająco długo, by łatka wariata utkwiła przy nich na dobre. Zazwyczaj zabijał ich zaraz potem.
„Wołać będzie: „Mordować!” I spuści psy wojny”
Puścił łańcuchy przed sobą, cofając ramiona. Miecze uderzyły o posadzkę krzesząc iskry, obrót rąk i skrzyżowanie do dołu- łańcuchy znów pomknęły o posadzce uderzając dokładnie w to samo miejsce, obrót prawego ramienia i uderzenie trzeci raz, obrót lewego i przyłożenie tam raz jeszcze. Cofnięcie ramienia, zgięcie w łokciu i przeprowadzenie obrotu nad głową, łańcuch zatacza okrąg, pchnięcie ręki w poziomie i sypnięcie iskier po ścianie. Zamach drugą ręką od tyłu przez głowę na wprost- iskry sypią się z murowanego sufitu, by dźwięk stali objawił deszcz kolejnych skier w tym samym miejscu co pierwsze uderzenia. Tłum jest coraz bliżej, zgięcie tułowia i wykręcenie obrotu torsem. Puszczony lewy łańcuch leci w poziomie krojąc ostrzem brzuchy pierwszego rzędu z lewej strony patrząc z pozycji wampira. Przeciągnięcie go po łuku za siebie, zmiana kroków i wykręcenie obrotu dookoła osi zgodnie z torem oręża ciągnąc prawy łańcuch niżej, po linii ud. Krew tryska i pierwszy rząd pada dobity na kolana, dokończenie obrotu i ponowny atak lewym na odlew, wyrównując i cofając o krok, waląc lekko po skosie prawą część pierwszego rzędu. Jeszcze jeden krok do tyłu i smagnięcie w poziomie cofając drugą falę przed bezmyślnym atakiem, który skończyłby się identycznie jak pierwszy. Pierwsze jednostki wykonują krok do tyłu, łańcuch śmiga im przed nosem, nic z tego. Łańcuch przetacza się nad głową, w tym czasie drugi leci na sztorc wbijając się kolejny raz w szyk z lewej strony wampira. Barius wypuszcza rękę i szarpie łańcuch do tyłu. Z szeregu wyciąga nieszczęśnika, który już leci w jego stronę. Łańcuch przetacza się nad głową i wali znów w poprzek sali nie dopuszczając do siebie drugiej tury. Prawa ręka, puszcza łańcuch luzem wykręcając pętlę, która owija się dookoła szyi mężczyzny. Ruch ramienia, i facet z połową wnętrzności wyciągniętych na wierzch, kręci się jak bączek wpadając w ramiona hienołaka. Kolejny ruch drugiego ramienia i łańcuch idący z góry na dół powstrzymuje jednego śmiałka przed szarżą. Musi czekać. Prawa część szyku dostrzega okazję do ataku. Łańcuch dopiero się cofa. Sprint. Ofiara oparta o tors gladiatora właśnie chwytana jest za nogi, uderza głową o ziemię, być może traci zupełnie przytomność, może jeszcze żyje. Jest unoszona na głowę. Muskularne ramiona sięgają na wewnętrzną stronę jego ud, zaciskają się na nogach i przerywają go na pół jak kartę pergaminu. Flaki i krew spływają po zwierzęcym pysku bestii, jej kły barwią się szkarłatem. Fala nadciąga dopadając do olbrzyma. Cios rozerwanym ciałem w bok flanki i zepchnięcie jednego z nich pod ścianę. Na lewym bicepsie wiesza się facet, kolejny stara się zrobić coś z nogą, ale w tym samym czasie hybryda cofa się i wykręca obrót. Facet na ramieniu kołysze się jak lalka. Lewa strona dostrzega szansę na atak. Kolejny sprint. Czuje że ktoś skacze mu na plecy ciągnąc kurewsko za grzywę, w powietrzu widać błysk. Wolna ręka wyszarpuje znów pierwszego z lewej flanki muru ciskając go w tych, którzy atakują go z drugiej strony. Potykają się, Barius puszcza lewą ręką połówkę trupa, bierze zamach prawym barkiem, schylając się nieco. Niemilec na bicepsie wędruje ku sufitowi ześlizgując się z ręki. Dopadają go szpony, ktoś chce wbić mu butelkę w plecy. Pierwszy cios wydaje się ześlizgnąć. Drugi- tym razem wszedł, choć z wielkim oporem. Gruba skóra amortyzuje pchnięcia. Pomiędzy pasmami sierści na wysokości łopatki pojawia się krew. Mężczyzna w uścisku zanurzonych w jego brzuchu pazurów staje się dodatkowym balastem dla ciosu pięścią. Uderzenie i strona, która atakowała go pierwsza cofa się pod impetem ciosu. Dwóch mężczyzn pada na ziemię. Powstaje zator, lewa flanka dopada do pleców Bariusa- masa grupy popycha go do przodu lekko chwiejąc równowagą. Wojownik staje na powalonym chwilę temu mężczyźnie, który wrzeszczy z bólu. Chrupnięcie- wepchnął mu mostek do środka piersi. Kolejny cios stłuczoną butelkę w plecy. Chcą atakować okolice nerek- bardzo mądre posunięcie. Jeden z prawej strony, patrząc z perspektywy hienołaka wiesza się na ręce, dołącza do niego drugi chcąc unieruchomić pracę barku bestii. Przez chwilę im się to udaje, środek ciężkości położony jest za Bariusem, musi wykonać krok w tył, by znów uzyskać dobre podparcie ciała. Czuje kolejnego z nich wdrapującego się na barki. Chwieje się i wykonuje kilka bardzo szybkich kroków na ścianę- bardziej z ciążącej wagi ciągnącej go w tamym kierunku, niż obrania takiego zamiaru. Facet z butelką zostaje przytrzaśnięty masą zwierzo-człeka. Krzyczy, lecz nie może się uwolnić. Facet na barkach starał się go… ugryźć? Co za pedał… chciał mu zrobić tymi szpilkami malinkę? Żeby sięgać tętnicy, musiałby mu chyba wejść na głowę, lub usiąść na ramieniu. Jego zęby ślizgały się na sierści nie mogąc dobrze zakotwiczyć szczęk na szyi. Trudno się dziwić, jego szyja była teraz grubsza od dwóch złączonych ud. Udaje się w końcu zyskać pewniejszy chwyt, czuje szanse i zagryza szczęki- jebana warstwa skóry uniemożliwia łatwe wgryzienie się, musi gryźć naprawdę mocno, organiczna powłoka przypomina gumę, kurewsko trzeba się namęczyć żeby to przegryźć. Szarpie, w końcu zęby zagłębiają się i czuje pierwszy strumień krwi. Nie Bariusowi oceniać czy była dobra. Była z pewnością wysokokaloryczna i tłusta, nawet bardzo. -„ROAAARRR!!!”- bestia chwyta go łapą za włosy i ciągnie przez bark na ziemię, bez litości, bez delikatności- z pełną mocą. Tu decydują sekundy- jeżeli ważniejsza jest dla niego szyja- proszę bardzo, ale oskalpuje go żywcem, nawet jeśli będzie miał odgryziony kawałek mięsa. Jeśli podda się ruchowi leci dalej, jeśli nie, Barius odrzuca krwawiącą skórę i włosy, chwyta go za ucho wbijając w małżowinę pazur, albo za szyję lub ubiór- w zależności co pierwsze znajdzie się w jego monstrualnej łapie i ciągnie dalej. Kolejna fala naciera na jego brzuch część z nich przebija się i dźga czym popadnie w tors, ramiona i nogi. Kolejne strumienie krwi drążą szlaczki między pasami sierści. Tak… teraz będzie ich tłukł wampirem, raz, jeden drugi zapierając się nogami i nacierając plecami cały czas na gałgana za nim. Zmiażdży go, połamie albo udusi. Jebana butelka złamała się i teraz odłamek sterczy mu z pleców. Trudno. Miażdżona sardynka niedługo wyzionie ducha. Trudno nabierać powietrze do płuc, kiedy nie można swobodnie podnieść mostka. Kolejny cios na odlew wampirem, którego ubiór przypomina strój kogoś, kto wpadł pod dwukonny wóz. Kolejne ciosy dochodzące bokami. Udusi skurwiela za nim, udusi… Wystarczy, zgina nogę w kolanie, kładzie hienią stopę na udzie pijaka za plecami i odbija się przez niego od ściany czyniąc złamane otwarcie kości udowej. Trzask i kolejny krzyk. Teraz szarża na drugi koniec karczmy, jeden sus, drugi trzeci- wampira nie puści z łapy choćby miał paść razem z nim. Żelazny uścisk. Przedziera się przez tłum, ktoś rzucił mu jakimś alkoholem w pysk, butelka rozbija się i zakrapla oko procentami. KURWAAA! Czy trzeba mówić jaki to ból? Lewe ramię przeciera szybko alkohol, co tam, chuj, pali jak sam ogień! Chwyta metalową sieć i wali nią na boki jak najęty. Metal plus siła potężnych mięśni. Okładał ich wszystkich jak szmatą, na odlew. Żeliwne ogniwa napierdalały ich jak popadnie łamiąc co drobniejszych, tłukąc zęby i rozkwaszając nosy twardszym. Ujebie, ujebie ich wszystkich. Owinął sobie sieć dookoła przegubu, chwycił jakiegoś mężczyznę i zeżarł mu żywcem twarz. Zdarł z czaszki skórę i mięso jak z pieczonego kurczaka, poczym z apetytem przełknął. Kurw@ co za ból… oko doprowadzało go do szaleństwa. Przypomniał sobie o wampirze. Kurw@, może i oślepnie, ale tego sobie nie odmówi. Pokaże mu co to znaczy ugryzienie. Podnosi go do pyska. Jeżeli wampir się nie broni- wgryza mu się w bark, łamiąc zapewne łopatkę, mostek, obojczyk i rozdzierając całą górną część jego lewej strony, a może i jakimś kłem orząc go po szyi. Jeśli jednak chce się ratować i osłaniać rękami- cóż… zapewne którejś zaraz mieć nie będzie i to nie są żarty. Po prostu chwyci- dłoń, palce, przedramię- cokolwiek, zaciśnie na tym zęby i siłą kilkuset kilogramów złamie kość jak patyczek odgryzając kończynę od reszty ciała. Tak kończą się zabawy z gryzieniem hieny. Lepiej mógł trafić jeszcze tylko z krokodylem, który podobno gryzie z siłą powyżej tony. Co do samego Bariusa- masa tłukła go ile wlezie. Chuj z tym, załatwi gagatka, choćby miał wyzionąć ducha w kłębowisku ciał i krwi.
Wiedźma pomagała, ale tylko utrzymać ten cyrk przed zawaleniem. W zasadzie nie miał chwili o tym pomyśleć. Gdyby tylko jednak znalazł na to choć kilka oddechów, zapewne uznałby ją za jedną z ciekawszych kobiet jakie miał okazję spotkać.
Wampir leczył rany. Jaki przyjemny gruchot kości, oh tak- isniało kilka dźwięków dla których warto żyć. Szmer piwa wlewanego do kufla, jęk rżniętej kobiety i dźwięk łamanych kości. Nie mniej, nie więcej. Aż się skubany zasłuchał. Było mu lepiej? To dobrze… -„Też się cieszę”- to bardzo dobrze… Widział z jaką prędkością się porusza, widział jak hipnotyzuje tłum przed sobą. Czekał przyglądając się temu wyraźnie rozbawiony. W miedzyczasie zsunął z nóg obuwie stawiając je obok jak grzeczne dziecko wracające do domu. Uśmiechnął się tylko, odwrócił wzrok na dziewczynę, która miała zapewniony pokaz w pierwszym rzędzie. Nie walczył dla niej, to nie próba popisania się. Walczył bo słyszał swą krew. Tak bardzo chciał spełnić swoją zachciankę. Tak bardzo chciał teraz poczuć smak dawnych lat…
Zapraszał do tańca? Barius skinął mu głową, wyciągnął nogę przed siebie kreśląc imitację półkola nad posadzką, co najbardziej go bawiło. Ależ dramatyzm… za tych wszystkich gnojków wolałby faktycznie choć kwartet smyczkowy i urzekającą solistkę. Miast tego patrzył na tymczasową armię księciunia ciemności jakim chciał być. Mur zaczął przesuwać się dostojnie w kierunku mężczyzny. –„Czas zacząć”… Odpiął klamrę peleryny i wystrzelił ramiona na boki pozwalając by ta opadła na ziemię. Chciał mieć cyrk? Będzie miał cyrk. Będzie klaun, będą fruwające sylwetki, będzie też dzikie zwierzę. –„HAHAHAHAHA!”- chichot Bariusa aż zatrząsł jego brzuchem. Idealnie rzeźbiona sylwetka zaczęła zmieniać się w mgnieniu oka. Z wysokiego mężczyzny stawał się jeszcze większym monstrum. Sploty mięśni obleczonych coraz gęstszą sierścią układały się w posturę wyciągniętej z legend bestii, dźwięk układających się kości twarzy, wyżynające się zęby, ostre jak noże pazury, wszystko to sprawiało, że po mężczyźnie, który był tu jeszcze przed chwilą nie było już śladu. –„WRAAAH!!!” Stojąc na dwóch łapach rozkręcił nad sobą Niki, by do tańca dołączyć drugą partnerkę- Lena już układała mu się w potężnych, grubych jak kłody ramionach. Przyczepione do końca kordy świstały z każdym mocniej wykręconym okręgiem, a przecież nawet nie wkładał w to wysiłku. –„HIAHAHIAHAHIA!”- chichot u co poniektórych wywoływał podobny, nerwowy śmiech. Ludzie śmiali się ze strachu, tracili zmysły, nie trwało to jednak wystarczająco długo, by łatka wariata utkwiła przy nich na dobre. Zazwyczaj zabijał ich zaraz potem.
„Wołać będzie: „Mordować!” I spuści psy wojny”
Puścił łańcuchy przed sobą, cofając ramiona. Miecze uderzyły o posadzkę krzesząc iskry, obrót rąk i skrzyżowanie do dołu- łańcuchy znów pomknęły o posadzce uderzając dokładnie w to samo miejsce, obrót prawego ramienia i uderzenie trzeci raz, obrót lewego i przyłożenie tam raz jeszcze. Cofnięcie ramienia, zgięcie w łokciu i przeprowadzenie obrotu nad głową, łańcuch zatacza okrąg, pchnięcie ręki w poziomie i sypnięcie iskier po ścianie. Zamach drugą ręką od tyłu przez głowę na wprost- iskry sypią się z murowanego sufitu, by dźwięk stali objawił deszcz kolejnych skier w tym samym miejscu co pierwsze uderzenia. Tłum jest coraz bliżej, zgięcie tułowia i wykręcenie obrotu torsem. Puszczony lewy łańcuch leci w poziomie krojąc ostrzem brzuchy pierwszego rzędu z lewej strony patrząc z pozycji wampira. Przeciągnięcie go po łuku za siebie, zmiana kroków i wykręcenie obrotu dookoła osi zgodnie z torem oręża ciągnąc prawy łańcuch niżej, po linii ud. Krew tryska i pierwszy rząd pada dobity na kolana, dokończenie obrotu i ponowny atak lewym na odlew, wyrównując i cofając o krok, waląc lekko po skosie prawą część pierwszego rzędu. Jeszcze jeden krok do tyłu i smagnięcie w poziomie cofając drugą falę przed bezmyślnym atakiem, który skończyłby się identycznie jak pierwszy. Pierwsze jednostki wykonują krok do tyłu, łańcuch śmiga im przed nosem, nic z tego. Łańcuch przetacza się nad głową, w tym czasie drugi leci na sztorc wbijając się kolejny raz w szyk z lewej strony wampira. Barius wypuszcza rękę i szarpie łańcuch do tyłu. Z szeregu wyciąga nieszczęśnika, który już leci w jego stronę. Łańcuch przetacza się nad głową i wali znów w poprzek sali nie dopuszczając do siebie drugiej tury. Prawa ręka, puszcza łańcuch luzem wykręcając pętlę, która owija się dookoła szyi mężczyzny. Ruch ramienia, i facet z połową wnętrzności wyciągniętych na wierzch, kręci się jak bączek wpadając w ramiona hienołaka. Kolejny ruch drugiego ramienia i łańcuch idący z góry na dół powstrzymuje jednego śmiałka przed szarżą. Musi czekać. Prawa część szyku dostrzega okazję do ataku. Łańcuch dopiero się cofa. Sprint. Ofiara oparta o tors gladiatora właśnie chwytana jest za nogi, uderza głową o ziemię, być może traci zupełnie przytomność, może jeszcze żyje. Jest unoszona na głowę. Muskularne ramiona sięgają na wewnętrzną stronę jego ud, zaciskają się na nogach i przerywają go na pół jak kartę pergaminu. Flaki i krew spływają po zwierzęcym pysku bestii, jej kły barwią się szkarłatem. Fala nadciąga dopadając do olbrzyma. Cios rozerwanym ciałem w bok flanki i zepchnięcie jednego z nich pod ścianę. Na lewym bicepsie wiesza się facet, kolejny stara się zrobić coś z nogą, ale w tym samym czasie hybryda cofa się i wykręca obrót. Facet na ramieniu kołysze się jak lalka. Lewa strona dostrzega szansę na atak. Kolejny sprint. Czuje że ktoś skacze mu na plecy ciągnąc kurewsko za grzywę, w powietrzu widać błysk. Wolna ręka wyszarpuje znów pierwszego z lewej flanki muru ciskając go w tych, którzy atakują go z drugiej strony. Potykają się, Barius puszcza lewą ręką połówkę trupa, bierze zamach prawym barkiem, schylając się nieco. Niemilec na bicepsie wędruje ku sufitowi ześlizgując się z ręki. Dopadają go szpony, ktoś chce wbić mu butelkę w plecy. Pierwszy cios wydaje się ześlizgnąć. Drugi- tym razem wszedł, choć z wielkim oporem. Gruba skóra amortyzuje pchnięcia. Pomiędzy pasmami sierści na wysokości łopatki pojawia się krew. Mężczyzna w uścisku zanurzonych w jego brzuchu pazurów staje się dodatkowym balastem dla ciosu pięścią. Uderzenie i strona, która atakowała go pierwsza cofa się pod impetem ciosu. Dwóch mężczyzn pada na ziemię. Powstaje zator, lewa flanka dopada do pleców Bariusa- masa grupy popycha go do przodu lekko chwiejąc równowagą. Wojownik staje na powalonym chwilę temu mężczyźnie, który wrzeszczy z bólu. Chrupnięcie- wepchnął mu mostek do środka piersi. Kolejny cios stłuczoną butelkę w plecy. Chcą atakować okolice nerek- bardzo mądre posunięcie. Jeden z prawej strony, patrząc z perspektywy hienołaka wiesza się na ręce, dołącza do niego drugi chcąc unieruchomić pracę barku bestii. Przez chwilę im się to udaje, środek ciężkości położony jest za Bariusem, musi wykonać krok w tył, by znów uzyskać dobre podparcie ciała. Czuje kolejnego z nich wdrapującego się na barki. Chwieje się i wykonuje kilka bardzo szybkich kroków na ścianę- bardziej z ciążącej wagi ciągnącej go w tamym kierunku, niż obrania takiego zamiaru. Facet z butelką zostaje przytrzaśnięty masą zwierzo-człeka. Krzyczy, lecz nie może się uwolnić. Facet na barkach starał się go… ugryźć? Co za pedał… chciał mu zrobić tymi szpilkami malinkę? Żeby sięgać tętnicy, musiałby mu chyba wejść na głowę, lub usiąść na ramieniu. Jego zęby ślizgały się na sierści nie mogąc dobrze zakotwiczyć szczęk na szyi. Trudno się dziwić, jego szyja była teraz grubsza od dwóch złączonych ud. Udaje się w końcu zyskać pewniejszy chwyt, czuje szanse i zagryza szczęki- jebana warstwa skóry uniemożliwia łatwe wgryzienie się, musi gryźć naprawdę mocno, organiczna powłoka przypomina gumę, kurewsko trzeba się namęczyć żeby to przegryźć. Szarpie, w końcu zęby zagłębiają się i czuje pierwszy strumień krwi. Nie Bariusowi oceniać czy była dobra. Była z pewnością wysokokaloryczna i tłusta, nawet bardzo. -„ROAAARRR!!!”- bestia chwyta go łapą za włosy i ciągnie przez bark na ziemię, bez litości, bez delikatności- z pełną mocą. Tu decydują sekundy- jeżeli ważniejsza jest dla niego szyja- proszę bardzo, ale oskalpuje go żywcem, nawet jeśli będzie miał odgryziony kawałek mięsa. Jeśli podda się ruchowi leci dalej, jeśli nie, Barius odrzuca krwawiącą skórę i włosy, chwyta go za ucho wbijając w małżowinę pazur, albo za szyję lub ubiór- w zależności co pierwsze znajdzie się w jego monstrualnej łapie i ciągnie dalej. Kolejna fala naciera na jego brzuch część z nich przebija się i dźga czym popadnie w tors, ramiona i nogi. Kolejne strumienie krwi drążą szlaczki między pasami sierści. Tak… teraz będzie ich tłukł wampirem, raz, jeden drugi zapierając się nogami i nacierając plecami cały czas na gałgana za nim. Zmiażdży go, połamie albo udusi. Jebana butelka złamała się i teraz odłamek sterczy mu z pleców. Trudno. Miażdżona sardynka niedługo wyzionie ducha. Trudno nabierać powietrze do płuc, kiedy nie można swobodnie podnieść mostka. Kolejny cios na odlew wampirem, którego ubiór przypomina strój kogoś, kto wpadł pod dwukonny wóz. Kolejne ciosy dochodzące bokami. Udusi skurwiela za nim, udusi… Wystarczy, zgina nogę w kolanie, kładzie hienią stopę na udzie pijaka za plecami i odbija się przez niego od ściany czyniąc złamane otwarcie kości udowej. Trzask i kolejny krzyk. Teraz szarża na drugi koniec karczmy, jeden sus, drugi trzeci- wampira nie puści z łapy choćby miał paść razem z nim. Żelazny uścisk. Przedziera się przez tłum, ktoś rzucił mu jakimś alkoholem w pysk, butelka rozbija się i zakrapla oko procentami. KURWAAA! Czy trzeba mówić jaki to ból? Lewe ramię przeciera szybko alkohol, co tam, chuj, pali jak sam ogień! Chwyta metalową sieć i wali nią na boki jak najęty. Metal plus siła potężnych mięśni. Okładał ich wszystkich jak szmatą, na odlew. Żeliwne ogniwa napierdalały ich jak popadnie łamiąc co drobniejszych, tłukąc zęby i rozkwaszając nosy twardszym. Ujebie, ujebie ich wszystkich. Owinął sobie sieć dookoła przegubu, chwycił jakiegoś mężczyznę i zeżarł mu żywcem twarz. Zdarł z czaszki skórę i mięso jak z pieczonego kurczaka, poczym z apetytem przełknął. Kurw@ co za ból… oko doprowadzało go do szaleństwa. Przypomniał sobie o wampirze. Kurw@, może i oślepnie, ale tego sobie nie odmówi. Pokaże mu co to znaczy ugryzienie. Podnosi go do pyska. Jeżeli wampir się nie broni- wgryza mu się w bark, łamiąc zapewne łopatkę, mostek, obojczyk i rozdzierając całą górną część jego lewej strony, a może i jakimś kłem orząc go po szyi. Jeśli jednak chce się ratować i osłaniać rękami- cóż… zapewne którejś zaraz mieć nie będzie i to nie są żarty. Po prostu chwyci- dłoń, palce, przedramię- cokolwiek, zaciśnie na tym zęby i siłą kilkuset kilogramów złamie kość jak patyczek odgryzając kończynę od reszty ciała. Tak kończą się zabawy z gryzieniem hieny. Lepiej mógł trafić jeszcze tylko z krokodylem, który podobno gryzie z siłą powyżej tony. Co do samego Bariusa- masa tłukła go ile wlezie. Chuj z tym, załatwi gagatka, choćby miał wyzionąć ducha w kłębowisku ciał i krwi.
- Francesska
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Krew... krew... KREW! Krew i wnętrzności porozrzucane po całym pomieszczeniu. Euforia Francesski nie miała granic. Trupów do okoła było coraz więcej. Umeblowania w sali coraz mniej. Co chwila coś latało w powietrzu, a całemu przedstawieniu towarzyszyła symfonia krzyków, jęków, odgłosu łamanych kończyn, tłuczonych butelek i pękającego drewna. Do tego dołączało się ciche kwilenie ukrytego pod ladą barmana. Aż dziw brał, że mężczyzna jeszcze nie z szedł na zawał. No i udało mu się uchować przed hipnotyzerem, który prawdopodobnie po prostu nie wiedział, że gdzieś jeszcze ukrywa się jakieś potencjalne mięso armatnie. Łysa głowa oberżysty wyjrzała na chwilkę dyskretnie i odetchnęła zauważając rozbawioną czarodziejkę. Schował się z powrotem i nie zrobił nic więcej.
Tym razem to Wampir wysunął się na prowadzenie. Mimo, ze wszystkie pionki były pokonywane, to jednak Barius był zmuszony odpierać ataki, a nie takowe wyprowadzać. W końcu i marionetkom udało się zranić bestię. Stróżka krwi już ciekła po jego plecach zlepiając ze sobą futro i zbierając wszystkie dotknięte paprochy i kurz. W dodatku bladolicemu udało się wgryźć w szyję Hieny. Czarodziejka nie była jednak pewna na jak wiele się to zda. Nie wątpiła w ostrość i wytrzymałość szczęk nieumarłego, nie znała jednak struktury, zapewne twardej, skóry zmiennokszałtnego. Gdyby Wampir skutecznie się wgryzł prawdopodobnie nadal byłby górą. Na jego nieszczęście, nawet siła jego szczęk nie mogła równać się komuś o takich gabarytach jak Hienołak. W tym momencie notowania Bariusa znów poszły trochę w górę. Po dogłębnej analizie, mimo iż to pijawka zbierała większość batów, ich szanse były raczej wyrównane. Ciężko jest walczyć z ogromną bestią, lecz równie ciężko pokonać nieśmiertelnego...
Wino w butelce skończyło się. Co więcej z samego stolika niewiele zostało. Jakiś pijaczek z wygryzioną twarzą trafił na niego i załamał go pod swoim ciężarem. Czarodziejce zrzedła mina. Jak to tak bez wina? Przewróciła oczami i sama uzupełniła zawartość kielicha. Magia może i jest niezawodna, ale prawdziwe wino zawsze pozostanie prawdziwym winem. Magicznie stworzona imitacja niestety smakowała jak jednoroczne siki z podrzędnej winnicy. Niestety chwilowo musiała zadowolić się tym.
Tym razem to Wampir wysunął się na prowadzenie. Mimo, ze wszystkie pionki były pokonywane, to jednak Barius był zmuszony odpierać ataki, a nie takowe wyprowadzać. W końcu i marionetkom udało się zranić bestię. Stróżka krwi już ciekła po jego plecach zlepiając ze sobą futro i zbierając wszystkie dotknięte paprochy i kurz. W dodatku bladolicemu udało się wgryźć w szyję Hieny. Czarodziejka nie była jednak pewna na jak wiele się to zda. Nie wątpiła w ostrość i wytrzymałość szczęk nieumarłego, nie znała jednak struktury, zapewne twardej, skóry zmiennokszałtnego. Gdyby Wampir skutecznie się wgryzł prawdopodobnie nadal byłby górą. Na jego nieszczęście, nawet siła jego szczęk nie mogła równać się komuś o takich gabarytach jak Hienołak. W tym momencie notowania Bariusa znów poszły trochę w górę. Po dogłębnej analizie, mimo iż to pijawka zbierała większość batów, ich szanse były raczej wyrównane. Ciężko jest walczyć z ogromną bestią, lecz równie ciężko pokonać nieśmiertelnego...
Wino w butelce skończyło się. Co więcej z samego stolika niewiele zostało. Jakiś pijaczek z wygryzioną twarzą trafił na niego i załamał go pod swoim ciężarem. Czarodziejce zrzedła mina. Jak to tak bez wina? Przewróciła oczami i sama uzupełniła zawartość kielicha. Magia może i jest niezawodna, ale prawdziwe wino zawsze pozostanie prawdziwym winem. Magicznie stworzona imitacja niestety smakowała jak jednoroczne siki z podrzędnej winnicy. Niestety chwilowo musiała zadowolić się tym.
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Trzeba przyznać zmiennokształtnemu, że bawić to się on potrafi. Jak się bawić, to się bawić, drzwi wyjebać okno wstawić jak to mawiają.
Z pewnością to co poczuł wampir na widok zmieniającego się ciała oponenta nie było strachem, jednakże nie był z tego powodu także szczęśliwy, szkoda że nie był on człowiekiem, byłoby zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. Teraz szanse zdawały się bardzo wyrównane, potencjalna nieśmiertelność zdawała się mieć minimalną przewagę nad niedorzeczną wytrzymałością, ale siła którą zyskał Barius była powyżej wyobrażań nawet kogoś takiego jak wampir. Ponadludzka siła wampira nie mogła nawet próbować równać się z tą bestialską mocą. Widok rozszarpywanych ludzkich ciał nie wydawał się pokrzepiający dla wampira zważywszy na to, że to on był głównym kąskiem i celem tej dzikiej bestii.
Luciano musiał oglądać jak kolejne jego pionki są zdejmowane z szachownicy, ale na szczęście wykonywały powierzone im zdania. Osłabiały obronę Bariusa i broniły swego czerwonego króla.
Krew, krew i jeszcze więcej krwi, cóż to był za pokaz dla wampira ! Powinien podziękować hienołakowi za tak cudną walkę, ale to jeszcze nie był koniec.
Przebicie się kłami przez tą warstwę sierści i grubą skórę przez moment zdało mu się niemożliwe, lecz udało się, krew zaczęła spływać przez jego gardło zwilżając je i z każdą sekundą dając mu więcej sił do walki czego ten kolos pewnie nie wiedział. Zauważył nadciągającą dłoń, która chciała go złapać, na szczęście zabrał głowę i już chciał się wycofywać, niestety bladolicy nie zdarzył. Dłoń złapała go za marynarkę i przerzuciła przez ramię Bariusa. "Cóż za niespotykana siła." zaprawdę był pod wrażeniem możliwości przeciwnika, jednakże perspektywa spotkania z nim twarzą w twarz wydawała się niezbyt zachęcająca, wyglądało niestety na to, że nie ma większego wyboru.
Luciano próbował uwolnić się z całych sił, ale nie dawało to pożądanego skutki, musiał wymyślić inny plan. Wysłał jednego z podopiecznych lub chociaż jego połowę po jakikolwiek ostry, lekki i niewielki przyrząd. Zanim temu głupcowi udało się go znaleźć hienołak wykonał swój plan, wbił swoje ostre kły w obojczyk wampira. Luciano krzyknął przy tym niemiłosiernie, ból był przeszywający i ogromny nawet jak dla nieśmiertelnego, dźwięk gruchoczących kości zdawał się być tak głośny, iż słychać go było daleko poza granicami gospody. Przechwycił nóż od przygrubego kmiotka i z całą swoją siła spróbował wbić go w twarz "gladiatora", próbował robić to, aż do chwili w której Barius puści go od uchwytu. Gdy tylko to się udało postanowił wycofać się na drugi koniec karczmy. Przycisnął mocno dłoń do swej rany i usiadł. Miał nadzieję, że reszta jego pionków zatrzyma tą krzyżówkę człowieka z hieną choćby na kilka chwil, aby mógł zacząć leczyć swoją ranę.
Gdy miał chwilę wolnego ciekawe myśli zaczęły zaprzątać jego głowę. Zastanawiał się jak powstają takie dziwne hybrydy jak wilkołaki, hienołaki i inne cholerne łaki. Czyżby matka Bariusa puszczała się hienom ? A może jego ojciec lubił tykać zwierzęta ? Ah tam, cholera ich wie. Nie powiedział tego na głos, wolał nie rozwścieczać zwierza jeszcze bardziej, ta walka i tak zaczęła być już naprawdę niebezpieczna. W tej chwili wampir byłby skłonny zgodzić się nawet na remis.
Z pewnością to co poczuł wampir na widok zmieniającego się ciała oponenta nie było strachem, jednakże nie był z tego powodu także szczęśliwy, szkoda że nie był on człowiekiem, byłoby zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. Teraz szanse zdawały się bardzo wyrównane, potencjalna nieśmiertelność zdawała się mieć minimalną przewagę nad niedorzeczną wytrzymałością, ale siła którą zyskał Barius była powyżej wyobrażań nawet kogoś takiego jak wampir. Ponadludzka siła wampira nie mogła nawet próbować równać się z tą bestialską mocą. Widok rozszarpywanych ludzkich ciał nie wydawał się pokrzepiający dla wampira zważywszy na to, że to on był głównym kąskiem i celem tej dzikiej bestii.
Luciano musiał oglądać jak kolejne jego pionki są zdejmowane z szachownicy, ale na szczęście wykonywały powierzone im zdania. Osłabiały obronę Bariusa i broniły swego czerwonego króla.
Krew, krew i jeszcze więcej krwi, cóż to był za pokaz dla wampira ! Powinien podziękować hienołakowi za tak cudną walkę, ale to jeszcze nie był koniec.
Przebicie się kłami przez tą warstwę sierści i grubą skórę przez moment zdało mu się niemożliwe, lecz udało się, krew zaczęła spływać przez jego gardło zwilżając je i z każdą sekundą dając mu więcej sił do walki czego ten kolos pewnie nie wiedział. Zauważył nadciągającą dłoń, która chciała go złapać, na szczęście zabrał głowę i już chciał się wycofywać, niestety bladolicy nie zdarzył. Dłoń złapała go za marynarkę i przerzuciła przez ramię Bariusa. "Cóż za niespotykana siła." zaprawdę był pod wrażeniem możliwości przeciwnika, jednakże perspektywa spotkania z nim twarzą w twarz wydawała się niezbyt zachęcająca, wyglądało niestety na to, że nie ma większego wyboru.
Luciano próbował uwolnić się z całych sił, ale nie dawało to pożądanego skutki, musiał wymyślić inny plan. Wysłał jednego z podopiecznych lub chociaż jego połowę po jakikolwiek ostry, lekki i niewielki przyrząd. Zanim temu głupcowi udało się go znaleźć hienołak wykonał swój plan, wbił swoje ostre kły w obojczyk wampira. Luciano krzyknął przy tym niemiłosiernie, ból był przeszywający i ogromny nawet jak dla nieśmiertelnego, dźwięk gruchoczących kości zdawał się być tak głośny, iż słychać go było daleko poza granicami gospody. Przechwycił nóż od przygrubego kmiotka i z całą swoją siła spróbował wbić go w twarz "gladiatora", próbował robić to, aż do chwili w której Barius puści go od uchwytu. Gdy tylko to się udało postanowił wycofać się na drugi koniec karczmy. Przycisnął mocno dłoń do swej rany i usiadł. Miał nadzieję, że reszta jego pionków zatrzyma tą krzyżówkę człowieka z hieną choćby na kilka chwil, aby mógł zacząć leczyć swoją ranę.
Gdy miał chwilę wolnego ciekawe myśli zaczęły zaprzątać jego głowę. Zastanawiał się jak powstają takie dziwne hybrydy jak wilkołaki, hienołaki i inne cholerne łaki. Czyżby matka Bariusa puszczała się hienom ? A może jego ojciec lubił tykać zwierzęta ? Ah tam, cholera ich wie. Nie powiedział tego na głos, wolał nie rozwścieczać zwierza jeszcze bardziej, ta walka i tak zaczęła być już naprawdę niebezpieczna. W tej chwili wampir byłby skłonny zgodzić się nawet na remis.
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
Bawić? Bawić to on dopiero się zacznie, ale o tym później… Tymczasem jego zęby już chwyciły obojczyk wampira. Nie trzeba było wiele kombinować- kły weszły jak w masło. Słyszał ten dźwięk? To jego zęby ocierały się o kość. Chrup. Zmiażdżył ją jakby rozgryzł suchara. Jego szczęście, że nie chwycił go dalej. Niespodziewanie w pysk wbił mu się nóż. No do chuja pana… Hienołak nie zrobił wiele więcej jak zwyczajnie odciągnął go od siebie gwałtownym szarpnięciem wyszarpując obojczyk razem z ciałem. Tak- wampirem miał teraz dziurę jakby ktoś strzelił do niego z balisty. Ułamana kość wystawała przez ziejącą dziurę- krew lała się jak z górska woda, spadająca kaskadami gdzieś ku bezkresnym dolinom. WRAAAAH!!! – wycofać? Rzucił nim jak szmatę, byle jak najdalej od siebie, wylądował za którąś ławą. Reszta nacierała na niego jak opętana, on zaś wyszarpnął z pyska ostrze czując falę krwi kapiącą po sierści wprost na podłogę. Draśnięciem nazwać już tego nie można było, ale nie ma tego złego. Przynajmniej odciągnęł oto uwagę od piekącego jak diabli oka. Jakiś facet ruszył na niego z butelką wciskając mu szkło w brzuch. Barius strzelił go łapą, tak, że facet już martwy upadł na ziemię dwa metry dalej. RAAAAAAAH!!!- potężne wycie rozległo się z okładanego ciosami cielska. WRAAAAAAH! Kolejne ciosy leciały na jego ciało, kolejne przedmioty łomotały mu po mięśniach. Ciałem Bariusa wstrząsnęły drgawki, zmęczenie po raz pierwszy zaczynało dawać o sobie znać, nawała ciosów przebijała się coraz mocniej przez jego obronę, ciało zmiennokształtnego zaczęło reagować na ciosy, rozluźnił mięśnie dając się okładać jak szmatę- nie bójmy się użyć tego słowa. Nawet jego wielki łeb zaczął podskakiwać od ruchów rozsierdzonego tłumu. Po co to robił?...
Medycy zauważyli, że człowiek w sytuacjach kryzysowych, jakby przez krótką chwilę doznaje niewytłumaczalnego przypływu energii. Skacze puls, mięśnie odzyskują sprawność, zmęczenie schodzi na drugi plan. Może któregoś dnia nauka wytłumaczy to bardziej szczegółowo, teraz jednak trzeba było zadowolić się jedynie obserwowalnymi faktami. Z każdym ciosem ból i poczucie zagrożenia spychały gdzieś w głąb umysłu ostatnie bastiony człowieczeństwa. Słyszeliście kiedyś opowieść o matce, która podniosła głaz ponieważ było pod nim uwięzione jej dziecko? Natura potrafiła bronić się sama, nie dzięki hipnozom, nie dzięki trenowanym walkom na arenie. Przyroda wymyśliła instynkt, który jest najsilniejszą mocą w całym świecie- wolę przetrwania, a Barius postanowił to wykorzystać i wprowadzić się w taki stan, by natura całą resztę zrobiła za niego… i rzeczywiście, jego oddech przyśpieszył, mięśnie spięły się na powrót, otworzył swe oczy i zagryzł zęby tak mocno, że słyszał to chyba sam karczmarz, kulący się gdzieś za barem. Wrrr…Kolejne ciosy dosięgały jego ciała, ale tym razem odgonił jednego z napastników ręką. Wrrrrrr…. Klęknął robiąc głęboki zamach ramionami dając sobie minimalnie więcej miejsca. Odbił się jak sprężyna i poszybował torsem odbijając od siebie dwóch mężczyzn. Wylądował kilka metrów dalej, odwinął się dziko i starł grzbietem przedramienia ochlejusa stojącego najbliżej niego. Barius skąpany był we krwi- głównie przeciwników, ale również swojej, choć nie były to głębokie rany. To jeszcze nie było to, wciąż jeszcze myślał, wciąż postępował racjonalnie. Trzeba było czegoś więcej, jakiegoś impulsu. Kolejni ruszyli by dokończyć dzieła. Barius spojrzał na swoje dwa miecze i ciął nimi po swoich bokach rozdzierając skórę. WRAAAAAH!... Co za ból… To już nie były szturchańce zwykłych śmiertelników. Część z nich przystanęła na chwilę może i nawet zaskoczona tym co widziała. Hienołakowi zadrżały ręce, na jego twarzy pojawiła się prawdziwa wściekłość… ale jego dłonie skierowały ostrza na jego pierś tnąc po klatce piersiowej tak mocno, że musiał wyszarpnąć ostrze ze skóry. Strumień krwi spadł na ziemię, ugięły mu się nogi. WRAAAAAAAARRRRRGGGGH!!! Dopiero teraz na pysku potwora widać było nie wściekłość, nie wkurwienie, nie chęć rozgniatania czaszek. Była w nich furia. Tak bezmyślna furia jakiej nikt w karczmie pewnie w życiu nie widział. Amok. Czysty, rafinowany w grubych żyłach amok. Jego łeb odwrócił się w bok ogarniając wzrokiem okolicę, drżał, jego gorący oddech można było czuć wręcz w całym pomieszczeniu. Strzelił jak z procy w tłum waląc bezmyślnie na oślep jak oszalała, wielka małpa, wierzgał niezwykle mocnymi nogami, kopał i bił wszystko co znalazło się w pobliżu. Jednego chwycił za nogę i zaczął używać go jak maczugi. Krzyczącego wniebogłosy pociągnął do tyłu łamiąc nogę w kolanie i wyrywając kość z panewki biodrowej. Był giętki jak lalka, wystrzelił ramię zgarniając z impetem chyba ze trzech chłopów. Kolejnego posłał na ścianę lewym sierpowym zaciśniętą podobną do młota pięścią gruchocząc mu żebra i wbijając je do środka, w płuca już przy zetknięciu. Uderzył trzymanym w łapie- facetem-maczugą o ziemię jak goryl łamiąc mu kręgosłup i rozkwaszając czaszkę, podskoczył i walnął nim na odlew jeszcze dwa razy- raz zgarniając nieszczęśnika, który osunął się po zetknięciu ze stołem, ponownie- przykurwiając komuś na ziemi jak pniakiem. To wtedy przy kolejnym zamachu urwała mu się noga, jeszcze samą nią przypieprzył komuś w twarz skręcając kark. Postawienie pięści na ziemię i wystrzał nóg do tyłu- kopiąc podobnie do konia, jednego faceta drasnął, drugiego posłał dosłownie na sufit- spadając uderzył twarzą w ziemię- jeśli nie trup, to przynajmniej złamania.
Co robił wampir widząc ten cyrk? Co sobie myślał? Chciałby zgodzić się na remis? Jaki kurw@ remis? Hienołak rozniesie tą budę na pył, i choć mógł okłamywać i mamić wszystkich dookoła swymi czarami- musiał wiedzieć, że sprawy nie przybiorą już lepszego obrotu. On ich wszystkich zarżnie jak psy. Na jego miejscu już teraz zaciskałby na sobie tyle opasek uciskowych ile tylko jest w stanie, licząc, że regeneracja ruszy z tą wielką dziurą w torsie, zanim nie wykrwawi się na śmierć a potem poruszył niebo i ziemię by opuścić to miejsce, znaleźć najszybszego konia na jakiego go stać i gnać tak przez wiele nocy i dni… a może jednak tylko nocy, zmieniając wierzchowce jak rękawiczki licząc, że w końcu hienołak popełni gdzieś błąd i zgubi trop. Mógł też popełnić samobójstwo i oszczędzić sobie hańby, a przede wszystkim bólu i upokorzenia. Na to wszystko miał jeszcze czas. Te furtki wciąż były otwarte, póki wielkolud zajmował się masakrowaniem, coraz to mniej licznych zastępów. Przecież widział na własne oczy do czego jest zdolny ten barbarzyńca. Jego oczy nie kłamały- ciął się samemu, żeby tylko wpaść w szał zabijania. Krwawił, drżał, nie był niezniszczalny, ale jego upór był nie do powstrzymania. Padnie i zdechnie jak pies, ale dopnie swego- dorwie bladego i przypomni nieumarłemu jak to jest być żywym. Barius tulił w ramionach Śmierć jak najmilszą mu kochankę, a ona była mu wierna i będzie aż po grób. W końcu da mu ostatni pocałunek i znajdzie sobie nowego faworyta. Kto wie, może trafi w ramiona chojraka jeszcze większego niż gladiator? Może będzie z nim szczęśliwsza i bardziej… spełniona. Póki co jednak musiała zadowolić się Bariusem, a jeśli wampir chciał pchnąć go w jej ramiona już na zawsze, nie wystarczą mu sztuczki i posłuszne zombie. Będzie musiał rozplanować to jak bitwę przeciwko jednoosobowej armii. Na spokojnie, dopracowując plan do perfekcji, zabezpieczając się od każdej strony, tu go nie pokona… albo niech spróbuje szczęścia. „Bić mistrza”- mówią lubujący się w sportach. Szczęście sprzyja odważnym… a póki co był tutaj tylko jeden taki- Barius. Niech się śpieszy… sekundy lecą… W międzyczasie…
Ludzi owładniętych wolą hipnotyzera trudno było złamać, choć i bez tego można było widzieć na ich twarzach niemoc i tylko tępą agresję. Zginą, zginą wszyscy od ciosów rozszalałego olbrzyma. Na nic będzie technika, na nic spryt. Wszystkich czeka zagłada od brutalnej siły. Są tylko mięsem niczym innym. Barius w wielkim uproszczeniu zamiatał ich wszystkich dookoła. Chuj wie, ile potrwa zanim jego organizm powie- dość. Zanim nie poczuje się senny i zmęczony, nim wszystkie obicia i rany nie zaczną go boleć, nim rozum, jakkolwiek dla niektórych odbierany jako prymitywny i słaby- wróci do niego i znów będzie tym samym skurwysynem co zawsze. Teraz przerzedzał szeregi nacierających z coraz słabszą siłą przeciwników podobnie do maszyny. Był jak cep oddzielający skórę od mięśni, a mięśnie od kości. Krew, krzyki, jęki szczęśliwców, którzy jeszcze żyli, były zarówno jękami najbardziej przegranych, ponieważ nie mogli ujrzeć końca w swej męce. Czarodziejka pewnie dobrze się bawiła. Nie była chyba taka głupia- wiedziała jak to się skończy. A skończy się tak, że będzie bezpieczna. Barius nie będzie miał pewnie sił udowadniać jej swojej męskości. Będzie miała pokaz za darmo, cóż… oby wniosło to coś do jej życia. Olbrzym przetaczał się jak tornado. Z biegiem czasu więcej ludzi zaczęło fruwać niż chodzić po ziemi. Hienołak w swym nieskończonym gniewie dźwignął ławę i używając jej jak miotły- wymiatał nieszczęśników, dopóki nie przełamała się i nie była zdatna do niczego innego jak ciśnięcia jej w niedobitki. Barius nieco zwolnił… chyba zaczynał się męczyć. Wziął kolejny stół i cisnął nim jak oszczepem obok wampira. Drewno wprasowało się w murowaną ścianę pękając jak rąbane siekierą drwa. Niewielkie drzazgi wbiły się w policzek bladego, huk jaki rozległ się od zderzenia, które skruszyło część zmurszałych cegłówek ogłuszył karczmarza. Wywijając już bez pasji łańcuchami kołatał czerepy, kończyny i torsy tym, którzy jeszcze mieli siłę się ruszać i pełzać po podłodze. Hienołak wyglądał fatalnie- był cały czerwony i mokry jak pies, którego ktoś wygnał na deszcz. Miał zwieszoną głowę i patrzył w kierunku wampira. Łańcuchy leżały na ziemi i tylko ciężki oddech poruszał klatką piersiową na tyle, ze ramiona szurały nimi co jakiś czas złowrogo po ziemi. Rany na jego ciele broczyły krwią- nie trzeba być mistrzem by wiedzieć, że winę za to ponosił on sam. Chyba będą paskudne blizny. Z futra kapało na ziemię, pojedynczymi grubymi kroplami szarłatu. Barius chwycił kogoś i zaczął powoli i spokojnie jeść go nie oczach wampira. Mężczyzna jeszcze żył, dlatego potrząsł łbem i złamał kręgosłup kończąc dla niego kanibalistyczny horror. Zjadał surowe mięso człowieka, ściągał je z jego żeber i brzucha łakomie połykając, by westchnąć i rzucić obżarte zwłoki na ziemię.
„Zadowolony?”- wydyszał półzwierzęcym, przerażającym głosem kiwając na wampira. -„Tak to sobie wyobrażałeś?... Hiehiehiehie…”- zaśmiał się szyderczo, ale nie tak jak wcześniej. Tym razem śmiech był niższy, nie świdrował chichotem uszu. Chrząknął sobie na koniec i uśmiechnął boleśnie. -„Wiesz co będzie teraz bladziutki?” Uśmiechnął się sam do siebie- „Hiahiahaha…” – odwrócił spojrzenie na czarodziejkę z tym nie schodzącym z twarzy uśmiechem. „Może poratuje cię dama, co?!”- krzyknął jeszcze bardziej rozbawiony. -„Wiesz co teraz?”- powtórzył i od niechcenia uniósł rękę potrząsając łańcuchem jak dobrotliwy dziadek laską pomstując na wnuki urwisy. No dobra, odpoczął sobie trochę. „Kheh…”- kaszlnął i oparł dłoń na bolejącej piersi kiwając na wampira- „Teraz idę po ciebie…”- splunął na ziemię śliną zmieszaną z krwią swoją i poległych, a na jego pysku wykwitł dziki, kurewsko nieprzyjemny wyszczerz kłów. Nadal miał w sobie siły- nie tak dużo jak przedtem, ale po tej jednej minie można było wiedzieć wszystko co trzeba- on go zajebie. „WRRAAAAAAAAAAAAH!”
Medycy zauważyli, że człowiek w sytuacjach kryzysowych, jakby przez krótką chwilę doznaje niewytłumaczalnego przypływu energii. Skacze puls, mięśnie odzyskują sprawność, zmęczenie schodzi na drugi plan. Może któregoś dnia nauka wytłumaczy to bardziej szczegółowo, teraz jednak trzeba było zadowolić się jedynie obserwowalnymi faktami. Z każdym ciosem ból i poczucie zagrożenia spychały gdzieś w głąb umysłu ostatnie bastiony człowieczeństwa. Słyszeliście kiedyś opowieść o matce, która podniosła głaz ponieważ było pod nim uwięzione jej dziecko? Natura potrafiła bronić się sama, nie dzięki hipnozom, nie dzięki trenowanym walkom na arenie. Przyroda wymyśliła instynkt, który jest najsilniejszą mocą w całym świecie- wolę przetrwania, a Barius postanowił to wykorzystać i wprowadzić się w taki stan, by natura całą resztę zrobiła za niego… i rzeczywiście, jego oddech przyśpieszył, mięśnie spięły się na powrót, otworzył swe oczy i zagryzł zęby tak mocno, że słyszał to chyba sam karczmarz, kulący się gdzieś za barem. Wrrr…Kolejne ciosy dosięgały jego ciała, ale tym razem odgonił jednego z napastników ręką. Wrrrrrr…. Klęknął robiąc głęboki zamach ramionami dając sobie minimalnie więcej miejsca. Odbił się jak sprężyna i poszybował torsem odbijając od siebie dwóch mężczyzn. Wylądował kilka metrów dalej, odwinął się dziko i starł grzbietem przedramienia ochlejusa stojącego najbliżej niego. Barius skąpany był we krwi- głównie przeciwników, ale również swojej, choć nie były to głębokie rany. To jeszcze nie było to, wciąż jeszcze myślał, wciąż postępował racjonalnie. Trzeba było czegoś więcej, jakiegoś impulsu. Kolejni ruszyli by dokończyć dzieła. Barius spojrzał na swoje dwa miecze i ciął nimi po swoich bokach rozdzierając skórę. WRAAAAAH!... Co za ból… To już nie były szturchańce zwykłych śmiertelników. Część z nich przystanęła na chwilę może i nawet zaskoczona tym co widziała. Hienołakowi zadrżały ręce, na jego twarzy pojawiła się prawdziwa wściekłość… ale jego dłonie skierowały ostrza na jego pierś tnąc po klatce piersiowej tak mocno, że musiał wyszarpnąć ostrze ze skóry. Strumień krwi spadł na ziemię, ugięły mu się nogi. WRAAAAAAAARRRRRGGGGH!!! Dopiero teraz na pysku potwora widać było nie wściekłość, nie wkurwienie, nie chęć rozgniatania czaszek. Była w nich furia. Tak bezmyślna furia jakiej nikt w karczmie pewnie w życiu nie widział. Amok. Czysty, rafinowany w grubych żyłach amok. Jego łeb odwrócił się w bok ogarniając wzrokiem okolicę, drżał, jego gorący oddech można było czuć wręcz w całym pomieszczeniu. Strzelił jak z procy w tłum waląc bezmyślnie na oślep jak oszalała, wielka małpa, wierzgał niezwykle mocnymi nogami, kopał i bił wszystko co znalazło się w pobliżu. Jednego chwycił za nogę i zaczął używać go jak maczugi. Krzyczącego wniebogłosy pociągnął do tyłu łamiąc nogę w kolanie i wyrywając kość z panewki biodrowej. Był giętki jak lalka, wystrzelił ramię zgarniając z impetem chyba ze trzech chłopów. Kolejnego posłał na ścianę lewym sierpowym zaciśniętą podobną do młota pięścią gruchocząc mu żebra i wbijając je do środka, w płuca już przy zetknięciu. Uderzył trzymanym w łapie- facetem-maczugą o ziemię jak goryl łamiąc mu kręgosłup i rozkwaszając czaszkę, podskoczył i walnął nim na odlew jeszcze dwa razy- raz zgarniając nieszczęśnika, który osunął się po zetknięciu ze stołem, ponownie- przykurwiając komuś na ziemi jak pniakiem. To wtedy przy kolejnym zamachu urwała mu się noga, jeszcze samą nią przypieprzył komuś w twarz skręcając kark. Postawienie pięści na ziemię i wystrzał nóg do tyłu- kopiąc podobnie do konia, jednego faceta drasnął, drugiego posłał dosłownie na sufit- spadając uderzył twarzą w ziemię- jeśli nie trup, to przynajmniej złamania.
Co robił wampir widząc ten cyrk? Co sobie myślał? Chciałby zgodzić się na remis? Jaki kurw@ remis? Hienołak rozniesie tą budę na pył, i choć mógł okłamywać i mamić wszystkich dookoła swymi czarami- musiał wiedzieć, że sprawy nie przybiorą już lepszego obrotu. On ich wszystkich zarżnie jak psy. Na jego miejscu już teraz zaciskałby na sobie tyle opasek uciskowych ile tylko jest w stanie, licząc, że regeneracja ruszy z tą wielką dziurą w torsie, zanim nie wykrwawi się na śmierć a potem poruszył niebo i ziemię by opuścić to miejsce, znaleźć najszybszego konia na jakiego go stać i gnać tak przez wiele nocy i dni… a może jednak tylko nocy, zmieniając wierzchowce jak rękawiczki licząc, że w końcu hienołak popełni gdzieś błąd i zgubi trop. Mógł też popełnić samobójstwo i oszczędzić sobie hańby, a przede wszystkim bólu i upokorzenia. Na to wszystko miał jeszcze czas. Te furtki wciąż były otwarte, póki wielkolud zajmował się masakrowaniem, coraz to mniej licznych zastępów. Przecież widział na własne oczy do czego jest zdolny ten barbarzyńca. Jego oczy nie kłamały- ciął się samemu, żeby tylko wpaść w szał zabijania. Krwawił, drżał, nie był niezniszczalny, ale jego upór był nie do powstrzymania. Padnie i zdechnie jak pies, ale dopnie swego- dorwie bladego i przypomni nieumarłemu jak to jest być żywym. Barius tulił w ramionach Śmierć jak najmilszą mu kochankę, a ona była mu wierna i będzie aż po grób. W końcu da mu ostatni pocałunek i znajdzie sobie nowego faworyta. Kto wie, może trafi w ramiona chojraka jeszcze większego niż gladiator? Może będzie z nim szczęśliwsza i bardziej… spełniona. Póki co jednak musiała zadowolić się Bariusem, a jeśli wampir chciał pchnąć go w jej ramiona już na zawsze, nie wystarczą mu sztuczki i posłuszne zombie. Będzie musiał rozplanować to jak bitwę przeciwko jednoosobowej armii. Na spokojnie, dopracowując plan do perfekcji, zabezpieczając się od każdej strony, tu go nie pokona… albo niech spróbuje szczęścia. „Bić mistrza”- mówią lubujący się w sportach. Szczęście sprzyja odważnym… a póki co był tutaj tylko jeden taki- Barius. Niech się śpieszy… sekundy lecą… W międzyczasie…
Ludzi owładniętych wolą hipnotyzera trudno było złamać, choć i bez tego można było widzieć na ich twarzach niemoc i tylko tępą agresję. Zginą, zginą wszyscy od ciosów rozszalałego olbrzyma. Na nic będzie technika, na nic spryt. Wszystkich czeka zagłada od brutalnej siły. Są tylko mięsem niczym innym. Barius w wielkim uproszczeniu zamiatał ich wszystkich dookoła. Chuj wie, ile potrwa zanim jego organizm powie- dość. Zanim nie poczuje się senny i zmęczony, nim wszystkie obicia i rany nie zaczną go boleć, nim rozum, jakkolwiek dla niektórych odbierany jako prymitywny i słaby- wróci do niego i znów będzie tym samym skurwysynem co zawsze. Teraz przerzedzał szeregi nacierających z coraz słabszą siłą przeciwników podobnie do maszyny. Był jak cep oddzielający skórę od mięśni, a mięśnie od kości. Krew, krzyki, jęki szczęśliwców, którzy jeszcze żyli, były zarówno jękami najbardziej przegranych, ponieważ nie mogli ujrzeć końca w swej męce. Czarodziejka pewnie dobrze się bawiła. Nie była chyba taka głupia- wiedziała jak to się skończy. A skończy się tak, że będzie bezpieczna. Barius nie będzie miał pewnie sił udowadniać jej swojej męskości. Będzie miała pokaz za darmo, cóż… oby wniosło to coś do jej życia. Olbrzym przetaczał się jak tornado. Z biegiem czasu więcej ludzi zaczęło fruwać niż chodzić po ziemi. Hienołak w swym nieskończonym gniewie dźwignął ławę i używając jej jak miotły- wymiatał nieszczęśników, dopóki nie przełamała się i nie była zdatna do niczego innego jak ciśnięcia jej w niedobitki. Barius nieco zwolnił… chyba zaczynał się męczyć. Wziął kolejny stół i cisnął nim jak oszczepem obok wampira. Drewno wprasowało się w murowaną ścianę pękając jak rąbane siekierą drwa. Niewielkie drzazgi wbiły się w policzek bladego, huk jaki rozległ się od zderzenia, które skruszyło część zmurszałych cegłówek ogłuszył karczmarza. Wywijając już bez pasji łańcuchami kołatał czerepy, kończyny i torsy tym, którzy jeszcze mieli siłę się ruszać i pełzać po podłodze. Hienołak wyglądał fatalnie- był cały czerwony i mokry jak pies, którego ktoś wygnał na deszcz. Miał zwieszoną głowę i patrzył w kierunku wampira. Łańcuchy leżały na ziemi i tylko ciężki oddech poruszał klatką piersiową na tyle, ze ramiona szurały nimi co jakiś czas złowrogo po ziemi. Rany na jego ciele broczyły krwią- nie trzeba być mistrzem by wiedzieć, że winę za to ponosił on sam. Chyba będą paskudne blizny. Z futra kapało na ziemię, pojedynczymi grubymi kroplami szarłatu. Barius chwycił kogoś i zaczął powoli i spokojnie jeść go nie oczach wampira. Mężczyzna jeszcze żył, dlatego potrząsł łbem i złamał kręgosłup kończąc dla niego kanibalistyczny horror. Zjadał surowe mięso człowieka, ściągał je z jego żeber i brzucha łakomie połykając, by westchnąć i rzucić obżarte zwłoki na ziemię.
„Zadowolony?”- wydyszał półzwierzęcym, przerażającym głosem kiwając na wampira. -„Tak to sobie wyobrażałeś?... Hiehiehiehie…”- zaśmiał się szyderczo, ale nie tak jak wcześniej. Tym razem śmiech był niższy, nie świdrował chichotem uszu. Chrząknął sobie na koniec i uśmiechnął boleśnie. -„Wiesz co będzie teraz bladziutki?” Uśmiechnął się sam do siebie- „Hiahiahaha…” – odwrócił spojrzenie na czarodziejkę z tym nie schodzącym z twarzy uśmiechem. „Może poratuje cię dama, co?!”- krzyknął jeszcze bardziej rozbawiony. -„Wiesz co teraz?”- powtórzył i od niechcenia uniósł rękę potrząsając łańcuchem jak dobrotliwy dziadek laską pomstując na wnuki urwisy. No dobra, odpoczął sobie trochę. „Kheh…”- kaszlnął i oparł dłoń na bolejącej piersi kiwając na wampira- „Teraz idę po ciebie…”- splunął na ziemię śliną zmieszaną z krwią swoją i poległych, a na jego pysku wykwitł dziki, kurewsko nieprzyjemny wyszczerz kłów. Nadal miał w sobie siły- nie tak dużo jak przedtem, ale po tej jednej minie można było wiedzieć wszystko co trzeba- on go zajebie. „WRRAAAAAAAAAAAAH!”
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Wysoka na pięćset stóp wieża i jej mur sięgający prawie do połowy rozpościerał się przed jego oczyma. Wzburzone fale rozbijały się przy uderzeniach o przeszło tysiącletnie kamienie. Gdziekolwiek się nie spojrzało widać było tylko jedno, nieskończone morskie odmęty. Błękitne niebo spotykało się na horyzoncie z prawie że identycznego koloru morzem, trudność sprawiało odróżnienie jednego od drugiego, można powiedzieć, że w tamtym miejscu niebo była pod jak i nad człowiekiem. Jedyne miejsce do którego Luciano wracał, ukochane miejsce, co by dał, aby się tam teraz znaleźć, oh co on by dał ! Oddałby nawet swoją nieśmiertelność o którą właściwie nigdy się nie prosił. Pokusa nieśmiertelności zaprawdę była ogromna dla zwykłego człowieka, ale nie da się pojąć jej fatum jeśli nie doświadczy się jej osobiście. Jakże wielkimi głupcami są ci, którzy sądzą, iż nieśmiertelność jest darem, to niestety jedynie przekleństwo, ogromne brzemię, które trzeba nieść, aż po kres świata i być może jeszcze dłużej.
Jego umysłu nie zaprzątały teraz takie przyziemne sprawy jak rozwścieczony hienołaka, latające zwłoki, flaki, krew czy cokolwiek mającego z tym związek. Wszystko zdawało mu się nieistotne i pozbawione sensu. Stracił nawet ochotę na ludzką krew, co jeszcze mu się nigdy wcześniej nie przytrafiało. Trzeba przyznać, że ta walka naprawdę wiele mu dała. Może to zmęczenie doprowadziło go do takiego stanu ?
Nie, to niemożliwe, nie był przecież zmęczony, a może ból ? Tak, to by bardziej pasowało, ból przyćmiewał jego rządzę krwi, ale nie, nie zaprzątał sobie nim głowy. Jako wampir przeżywał już większe katusze. Cóż mogło sprawiać, że nawet niepowstrzymana wampirza żądza picia krwi została stłumiona, kto to wie...
Niewielkie drzazgi delikatnie powbijały się w skórę na jego policzku i brodzie, jedna znalazła się nawet blisko oka. Już prawie wszyscy zostali zmasakrowani przez zmiennokształtnego. Krzepy mu nie brakowało, wytrzymałości również, ale błędem było zostawianie wampira na tak długo samego. Błędem również było ignorowanie go przez większość czasu i atakowanie kmiotków tracąc przy tym większość siły i musząc sięgać po swe zapasy spoczywające na samym dnie. Regeneracja przebiegała pomyślę i gdy Barius dokańczał dobijać resztki z "armii" wampira, rana już prawie całkowicie się zasklepiła, a kość uleczyła.
Luciano powolnie wstał z ziemi po czym machnął ramionami, aby rozgrzać zastałe mięśnie, szczególnie te, które dopiero co zostały wytworzone. Ramie nigdy już nie będzie tak sprawę jak kiedyś, ale lepsze to niż jego całkowity brak.
Zmiennokształtny był w prawdziwej furii, to nie wróżyło dobrze.
Ta ludzka forma nie była odpowiednia do walki jeden na jednego z taką dziką, nieokiełznaną bestią. Bladolicy musiał przemienić się całkowicie w wampira.
Wystawił nieco górną szczękę, aby kły mogły się odpowiednio wydłużyć. Jego gałki oczne pociemniały, przybrały prawie że czarny kolor zaś tęczówki rozjarzyły się jeszcze wyraźniejszym błękitem, niektórym mogły wydać się groteskowe, ale dla Luciano były zwyczajne. Paznokcie u rąk zmieniły się w ostre niczym ostrza pazury.
Pod koniec przemiany zdecydował się odpowiedzieć na pytania hienołaka zanim ten zaatakuje.
- Nie jestem zadowolony, wolałbym, aby obeszło się bez walki, ale twój zwierzęcy temperament chyba na to nie pozwoli.
Wyobrażałem to sobie nieco inaczej, nie wziąłem pod uwagę tego, iż może nie być człowiekiem, na szczęście ja też nie jestem. Gdyby nie to, zapewne dawno gryzłbym piach i wąchał kwiatki od spodu. Ale teraz myślę, że to nie ja potrzebuje pomocy Bariusie. -
Umyślnie zwrócił się do niego po imieniu robiąc również po tym krótką przerwę na złapanie głębszego oddechy, następnie dokończył.
- Wiem co teraz... teraz wyrwę ci serce. -
Jego umysłu nie zaprzątały teraz takie przyziemne sprawy jak rozwścieczony hienołaka, latające zwłoki, flaki, krew czy cokolwiek mającego z tym związek. Wszystko zdawało mu się nieistotne i pozbawione sensu. Stracił nawet ochotę na ludzką krew, co jeszcze mu się nigdy wcześniej nie przytrafiało. Trzeba przyznać, że ta walka naprawdę wiele mu dała. Może to zmęczenie doprowadziło go do takiego stanu ?
Nie, to niemożliwe, nie był przecież zmęczony, a może ból ? Tak, to by bardziej pasowało, ból przyćmiewał jego rządzę krwi, ale nie, nie zaprzątał sobie nim głowy. Jako wampir przeżywał już większe katusze. Cóż mogło sprawiać, że nawet niepowstrzymana wampirza żądza picia krwi została stłumiona, kto to wie...
Niewielkie drzazgi delikatnie powbijały się w skórę na jego policzku i brodzie, jedna znalazła się nawet blisko oka. Już prawie wszyscy zostali zmasakrowani przez zmiennokształtnego. Krzepy mu nie brakowało, wytrzymałości również, ale błędem było zostawianie wampira na tak długo samego. Błędem również było ignorowanie go przez większość czasu i atakowanie kmiotków tracąc przy tym większość siły i musząc sięgać po swe zapasy spoczywające na samym dnie. Regeneracja przebiegała pomyślę i gdy Barius dokańczał dobijać resztki z "armii" wampira, rana już prawie całkowicie się zasklepiła, a kość uleczyła.
Luciano powolnie wstał z ziemi po czym machnął ramionami, aby rozgrzać zastałe mięśnie, szczególnie te, które dopiero co zostały wytworzone. Ramie nigdy już nie będzie tak sprawę jak kiedyś, ale lepsze to niż jego całkowity brak.
Zmiennokształtny był w prawdziwej furii, to nie wróżyło dobrze.
Ta ludzka forma nie była odpowiednia do walki jeden na jednego z taką dziką, nieokiełznaną bestią. Bladolicy musiał przemienić się całkowicie w wampira.
Wystawił nieco górną szczękę, aby kły mogły się odpowiednio wydłużyć. Jego gałki oczne pociemniały, przybrały prawie że czarny kolor zaś tęczówki rozjarzyły się jeszcze wyraźniejszym błękitem, niektórym mogły wydać się groteskowe, ale dla Luciano były zwyczajne. Paznokcie u rąk zmieniły się w ostre niczym ostrza pazury.
Pod koniec przemiany zdecydował się odpowiedzieć na pytania hienołaka zanim ten zaatakuje.
- Nie jestem zadowolony, wolałbym, aby obeszło się bez walki, ale twój zwierzęcy temperament chyba na to nie pozwoli.
Wyobrażałem to sobie nieco inaczej, nie wziąłem pod uwagę tego, iż może nie być człowiekiem, na szczęście ja też nie jestem. Gdyby nie to, zapewne dawno gryzłbym piach i wąchał kwiatki od spodu. Ale teraz myślę, że to nie ja potrzebuje pomocy Bariusie. -
Umyślnie zwrócił się do niego po imieniu robiąc również po tym krótką przerwę na złapanie głębszego oddechy, następnie dokończył.
- Wiem co teraz... teraz wyrwę ci serce. -
- Francesska
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Nie wiele rzeczy dziwiło czarodziejkę. Bardzo nie wiele. Najbardziej dziwiło ją to, że się zdziwiła. A zszokowało ją nie byle co. Nieczęsto spotykała kogoś tak oddanego walce, by ten sam zadał sobie tak poważne obrażenia, po to by wpaść w szał. Takiej strategii jakoś nie mogła sobie przypomnieć. Nie była też w stanie stwierdzić jak bardzo była skuteczna. Fakt, wrogowie padali jeden po drugim, ale do głównej ofiary Barius poszedł już wymęczony. Wampir cały czas miał asa w rękawie. Przemiana.
Wszyscy pachołkowie już padli. W pomieszczeniu trochę się uspokoiło. Pozostało tam tylko pięć żyjących istot. Barius, Wampir, Czarodziejka, puma i karczmarz. Aż dziw brał, że ten ostatni jeszcze dychał. Ba! Oprócz skrajnego załamania nerwowego i szoku nic mu nie było. Gdy przedmioty przestały latać co całej sali oberżysta przyczołgał się do stolika czarodziejki i zaczął cicho kwilić:
-"Pani... Pani Francessko... ja błagam Panią... błagam... niech Pani ich powstrzyma... już i tak będę miał problemy... ale niech Pani ich powstrzyma, dopóki karczma w jednym kawałku... Błagam..."- łysawy mężczyzna mówiąc to miał łzy w oczach. Pewnie ze strachu. Czarodziejka nie należała do łaskawych i pomocnych osób. Płaszczył się przed niebieskowłosą licząc na zbawienie. Mir warknął w jego stronę. Kobieta udała, że go nie zauważyła.
W pomieszczeniu była cisza. Oboje przeciwnicy byli w pozycjach gotowych do ataku. Jakby mieli zamiar skoczyć na siebie niczym koty. Panowała cisza. Czarodziejka spojrzała na kielich do połowy wypełniony czerwonym płynem. Wypiła łyka i skrzywiła się. Nie. Koniec. Nie będzie dłużej pić tych popłuczyn. Z całej siły cisnęła kielichem, a ten świsnął między wampirem a zwiarzołakiem i rozbił się o ścianę. Kobieta wstała i wolnym krokiem zaczęła się kierować w stronę mężczyzn klaszcząc przy tym powoli, przerywając ciszę tymi krótkimi dźwiękami. Mir szedł za nią jak cień. Z każdym klaśnięciem z podłogi wystrzeliwały głowy stalowych węży, które z zawrotną szybkością oplatały się dookoła ciał walczących nieludzi. Gdy znalazły się w miejscu swojego przeznaczenia zastygały unieruchamiając rozwścieczanych walczących. Gdy ci próbowali się wyrywać z ziemi wychodził kolejny metalowy gad, grubszy i mocniejszy od poprzedniego. Coraz ciaśniej oplatając ciało. Pułapka, z której nie było wyjścia. Kobieta uśmiechnęła się kurewsko, jak to miała w zwyczaju i w dziwny sposób wyginając palce powoli podniosła dłonie w górę. Jakby ciągnięte tym ruchem dwa trupy powstały, nie bacząc na wygryzioną twarz pierwszego, czy złamanie otwarte nogi i powyłamywane żebra drugiego. Umarlaki podeszły ( o ile skakanie na jednej nodze i ciągnięcie za sobą drugiej można nazwać chodzeniem) do czarodziejki i ukłoniły się niemalże dwornie. Fran wyjęła z pochwy miecz, a sztylet z cholewy umiejscowionej na udzie, pod długą spódnicą z rozcięciem sięgającym powyżej bioder, i podała je ożywieńcom. Te chwyciły za oręż, podeszły do unieruchomionych. Ten bez twarzy wziął miecz i przyłożył go do gardła Bariusowi. Drugi natomiast zaszedł Wampira od tyłu i ciągnąc go za włosy odchylił głowę do tyłu przykładając sztylet pod gardziel.
-Brawo Panowie.- odezwała się wreszcie -To było zaiste niesamowite doświadczenie. Za bardzo mi się podobało, bym mogła pozwolić wam, byście na moich oczach pozarzynali się jak psy. To byłaby zbyt wielka strata. - mówiąc to wykonywała delikatne gesty dłońmi w stronę swych rozmówców. Próbowała ich uspokoić korzystając z magii emocji. Nie była w niej mistrzynią, dlatego nie była pewna jaki skutek przyniesie. W końcu nie byli to zwyczajni ludzie. Mimo wszystko powinni trochę ochłonąć.
-Zastanawiam jak by tu uczcić dzisiejszy dzień nie narażając was na doszczętne pozabijanie się. Jakieś pomysły? - prawdopodobnie i tak nie miała zamiaru wziąć ich zdania pod uwagę. Chociaż kto wie? Może wpadną na jakiś błyskotliwy pomysł. Uśmiechnęła się tylko zalotnie spoglądając na obu i czekając na jakąś reakcję.
Wszyscy pachołkowie już padli. W pomieszczeniu trochę się uspokoiło. Pozostało tam tylko pięć żyjących istot. Barius, Wampir, Czarodziejka, puma i karczmarz. Aż dziw brał, że ten ostatni jeszcze dychał. Ba! Oprócz skrajnego załamania nerwowego i szoku nic mu nie było. Gdy przedmioty przestały latać co całej sali oberżysta przyczołgał się do stolika czarodziejki i zaczął cicho kwilić:
-"Pani... Pani Francessko... ja błagam Panią... błagam... niech Pani ich powstrzyma... już i tak będę miał problemy... ale niech Pani ich powstrzyma, dopóki karczma w jednym kawałku... Błagam..."- łysawy mężczyzna mówiąc to miał łzy w oczach. Pewnie ze strachu. Czarodziejka nie należała do łaskawych i pomocnych osób. Płaszczył się przed niebieskowłosą licząc na zbawienie. Mir warknął w jego stronę. Kobieta udała, że go nie zauważyła.
W pomieszczeniu była cisza. Oboje przeciwnicy byli w pozycjach gotowych do ataku. Jakby mieli zamiar skoczyć na siebie niczym koty. Panowała cisza. Czarodziejka spojrzała na kielich do połowy wypełniony czerwonym płynem. Wypiła łyka i skrzywiła się. Nie. Koniec. Nie będzie dłużej pić tych popłuczyn. Z całej siły cisnęła kielichem, a ten świsnął między wampirem a zwiarzołakiem i rozbił się o ścianę. Kobieta wstała i wolnym krokiem zaczęła się kierować w stronę mężczyzn klaszcząc przy tym powoli, przerywając ciszę tymi krótkimi dźwiękami. Mir szedł za nią jak cień. Z każdym klaśnięciem z podłogi wystrzeliwały głowy stalowych węży, które z zawrotną szybkością oplatały się dookoła ciał walczących nieludzi. Gdy znalazły się w miejscu swojego przeznaczenia zastygały unieruchamiając rozwścieczanych walczących. Gdy ci próbowali się wyrywać z ziemi wychodził kolejny metalowy gad, grubszy i mocniejszy od poprzedniego. Coraz ciaśniej oplatając ciało. Pułapka, z której nie było wyjścia. Kobieta uśmiechnęła się kurewsko, jak to miała w zwyczaju i w dziwny sposób wyginając palce powoli podniosła dłonie w górę. Jakby ciągnięte tym ruchem dwa trupy powstały, nie bacząc na wygryzioną twarz pierwszego, czy złamanie otwarte nogi i powyłamywane żebra drugiego. Umarlaki podeszły ( o ile skakanie na jednej nodze i ciągnięcie za sobą drugiej można nazwać chodzeniem) do czarodziejki i ukłoniły się niemalże dwornie. Fran wyjęła z pochwy miecz, a sztylet z cholewy umiejscowionej na udzie, pod długą spódnicą z rozcięciem sięgającym powyżej bioder, i podała je ożywieńcom. Te chwyciły za oręż, podeszły do unieruchomionych. Ten bez twarzy wziął miecz i przyłożył go do gardła Bariusowi. Drugi natomiast zaszedł Wampira od tyłu i ciągnąc go za włosy odchylił głowę do tyłu przykładając sztylet pod gardziel.
-Brawo Panowie.- odezwała się wreszcie -To było zaiste niesamowite doświadczenie. Za bardzo mi się podobało, bym mogła pozwolić wam, byście na moich oczach pozarzynali się jak psy. To byłaby zbyt wielka strata. - mówiąc to wykonywała delikatne gesty dłońmi w stronę swych rozmówców. Próbowała ich uspokoić korzystając z magii emocji. Nie była w niej mistrzynią, dlatego nie była pewna jaki skutek przyniesie. W końcu nie byli to zwyczajni ludzie. Mimo wszystko powinni trochę ochłonąć.
-Zastanawiam jak by tu uczcić dzisiejszy dzień nie narażając was na doszczętne pozabijanie się. Jakieś pomysły? - prawdopodobnie i tak nie miała zamiaru wziąć ich zdania pod uwagę. Chociaż kto wie? Może wpadną na jakiś błyskotliwy pomysł. Uśmiechnęła się tylko zalotnie spoglądając na obu i czekając na jakąś reakcję.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości