Ostatni Bastion[Miasto] Lamento eroico

Kraina Górskiej Twierdzy, jedynym zamku jaki pozostał po Wielkiej Wojnie. Tutaj spotkać Cię może wszystko, napotkasz na swojej drodze złodziei i hulaków, ale także nadobne panny i dostojnych rycerzy. Pamiętaj jednak że jedyną osoba której możesz ufać jesteś Ty sam.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        - Ale z ciebie ofiara, Dżariel...
        Długowłosy anioł westchnął dramatycznie, oglądając rozbity nos maga. Przytrzymał go za podbródek i palcami wolnej dłoni sprawdził czy kość jest cała. Choć starał się robić to jak najdelikatniej i tak usłyszał syk bólu.
        - Nie jest złamany - orzekł mimo to. Dżariel uśmiechnął się w tym momencie, choć był to dość niemrawy grymas, zbolały i przepraszający. Dżari nie powstrzymał kolejnego westchnięcia. Od razu zabrał się za leczenie ran, lecz skoro nie korzystał z inkantacji, mógł dalej swobodnie rozmawiać.
        - Przepraszam... - Avra odezwał się pierwszy.
        - Nie przepraszaj. Ech, Dżariel. Skoro jesteś magiem, nie dopuszczaj do zwarcia z przeciwnikiem, nie jesteś w tym doświadczony, nie jesteś stworzony do walki wręcz. A twój nos jest paskudny i bez tego.
        Po chwili ciężkiego milczenia obaj przyjaciele serdecznie się roześmiali.


        Co się stało z tamtym Dżarielem? Chociaż jego dziedziny wykorzystywano powszechnie do ofensywy, on zawsze znajdował dla nich inne zastosowanie. Jego misja nie polegała na walce i nie wymagała opuszczania bezpiecznych Planów, nie było więc sensu uczyć się walki, chociaż faktycznie zdarzyło mu się odbyć kilka treningów i potyczek w Marmurowych Miastach. Polegały one jednak głównie na tym, że Dżariel obrywał, a któryś z jego przyjaciół spieszył mu z pomocą. Skąd więc pojawiła się u niego taka determinacja? Skąd ta pewność, przenikliwość i doświadczenie w ocenie ryzyka i zadawaniu ciosów? Co też mag musiał przeżyć przez te lata i miesiące tułaczki...
        Bariera stworzona przez Nehiela nie wprawiła napastników w konsternację - ci wręcz jakby jej nie zauważyli. A Shantti stanowiła dla nich kuszący cel - nie podejrzewali, że będzie w stanie się bronić, że stawi im jakikolwiek opór czy zagrozi tak, jak mógł to zrobić towarzyszący jej anioł. Od razu kilku się na nią rzuciło, wtedy jednak zareagował Dżariel - skoczył do przodu i pierwszego z napastników powalił prozaicznym ciosem w twarz. Dopiero później puścił w ruch zaklęcia. Kątem oka nieustannie spoglądał na elfią tancerkę, którą razem z Lakim zobowiązał się chronić, lecz ta póki co jakoś sobie radziła, a on tymczasem miał pełne ręce roboty - część oprychów jednak przejrzała na oczy i zrozumiała, że to mag jest głównym celem i należy wyeliminować go z walki. W ruch zaraz poszły żelazo i czary. Dżariel nie ukrywał żadnych asów w rękawie na zaś, od razu korzystał ze wszystkich dostępnych sobie środków. Wśród nich była jego wrodzona zdolność niezwykle szybkiego przeskakiwania między zaklęciami. Jako mag bazujący na mocach w tej chwili był wyjątkowo silny: napędzała go troska o Shantti i Dżariego. Niestety, z jego mocą nie szła w parze żadna tężyzna fizyczna, gdyż nie dość, że zawsze był wątłej postury, to jeszcze podczas ucieczki schudł i zmarniał. Musiał więc za wszelką cenę unikać ciosów, chroniąc się z reguły za tarczą z magicznej energii, która jednak nie była tak wytrzymała jak ta postawiona przez Nehiela - zdawało się, że mnich chyba specjalizował się w budowaniu ochrony i przez to nawet przy tak niekorzystnych okolicznościach był w stanie stworzyć mur nie do przebicia. Czy jednak był on w tym momencie pomocny… Trudno orzec.

        Bariera nie przepuszczała dźwięku, Shantti i Dżariel nie słyszeli więc bojowego okrzyku Dżariego, z jakim ten natarł na Tallasa. Włócznik cofnął się w pierwszym momencie, blokując i zbijając ciosy obu ostrzy. Po chwili natarł - głęboki wypad poparty skrętem ciała i mocnym wyrzutem ramion wlały w cios ogromną siłę i gdyby Laki w porę nie uskoczył, walka zakończyłaby się w tym momencie.
        - Brać go! - krzyknął ktoś za plecami długowłosego wojownika. Dżari zadziałał instynktownie, szybko i szeroko rozpościerając skrzydła. Poczuł, że kogoś trafił. Wszyscy zaraz się odsunęli, a dzięki temu anioł był w stanie zdobyć dla siebie dobrą pozycję - taką, by nie mieć nikogo za plecami. Silnym zaklęciem rozgrzał broń w rękach swych przeciwników - część momentalnie odrzuciła oręż, reszta zaś została w ten sposób dotkliwie poparzona. Sztuczka nie działała jednak na tych, którzy korzystali z broni drzewcowej bądź rękojeść mieli powleczoną grubą skórą, na placu boju zostało więc kilka osób. W tym oczywiście Tallas. On nie czekał, aż Dżari zdoła wrócić do pozycji bojowe, natychmiast zaatakował, serią błyskawicznych sztychów i krótkich cięć spychając go pod samą ścianę. Tam Lakiemu udało się złapać drzewce włóczni między ostrza mieczy - raptem o włos przed własną klatką piersiową. Laki spostrzegł, że jego przeciwnik nabrał niezwykłej siły od ich ostatniego starcia - pytanie, czy to wtedy się hamował, w międzyczasie ostro wziął się za trening czy też teraz był aż tak zdeterminowany. Pewnie odrobinę wszystkiego…
        Aniołowie przez moment się mocowali, lecz nagle Tallas wypuścił włócznię z rąk, zupełnie jakby taki był jego plan - broń poleciała kawałek dalej i z klekotem upadła na ziemię. Krótkowłosy anioł wycofał się, a w jego miejsce pojawili się jego pomagierzy, których wcześniej trzymała na odległość naturalna bariera z łopoczących w walce skrzydeł. Dżari spostrzegł przy tym, że część rozbrojonych przez niego wojowników zbiegła z pola walki. Utrzymanie reszty na dystans wcale nie było trudne - Laki był zaprawiony w boju i zdeterminowany by wygrać, ciosy parował więc szybko i bez namysłu, a kontry wyprowadzał tak, że nie sposób było ich uniknąć. Nie zabijał jednak. Ogłuszał, ranił, rozbrajał, ale nie zabijał. To byłoby niezgodne z jego naturą, zwłaszcza gdy przeciwnicy nie wykazywali się specjalną zajadłością w walce - jakby stanowili przypadkową zbieraninę, której po prostu ktoś zapłacił, a kwota nie była przy tym na tyle znaczna, by warto było dla niej narażać zdrowie i życie.
        Tallas pojawił się przed nim nagle, wyskakując zza pleców najemników. Spojrzenia obu aniołów skrzyżowały się na ułamek sekundy i wtedy Dżari dostrzegł w oczach dawnego przyjaciela piekielny ogień - złość, żądzę mordu, poczucie wyższości. To było na swój sposób przerażające - to zupełnie nie był tamten Tallas, którego znał, z którym się zaprzyjaźnił. Stała przed nim obca osoba.
        Dżari w ostatniej chwili zamachnął się oboma mieczami na raz i zbił włócznię Tiiruna, nim ta go dosięgła. Drzewce uszkodzone w ich poprzednim starciu nie wytrzymały uderzenia - miecze rozbiły je na drzazgi. Tallas przeklął w tym momencie głośno i szpetnie. Cofnął się, spoglądając ze zdegustowaniem na trzymaną w ręce pozostałość po włóczni - teraz był to zwykły, bezużyteczny kij. Anioł jednak uśmiechnął się w sposób, który spowodował w obserwatorach dreszcze, po czym odrzucił od siebie resztki broni. Co zrobił później, tego Dżari nie wiedział - znowu został związany w potyczce z pomagierami Tiiruna. Jeden z nich zdołał go trafić w tors, rana nie była jednak bardzo dotkliwa, długowłosy wojownik ledwo ją poczuł, tak był zaabsorbowany walką.
        Tymczasem Tallas cofnął się i bez pośpiechu zaczął zakładać rękawice, które wcześniej nosił zatknięte za pasek. Gdy już miał je na rękach, sięgnął po wiszący u biodra miecz o czarnym ostrzu, od którego tchnęło złem, zniszczeniem i pustką. Był to oręż doskonale znany Dżariemu, gdyż miał już z nim do czynienia wcześniej, w okolicach Meot - wtedy jednak dzierżył go zupełnie inny anioł.

        Dżariel wzniósł do góry ręce i po wyskandowaniu krótkiego zaklęcia opuścił je zdecydowanie w dół - jego przeciwnicy z krzykiem bólu padli na ziemię, przygnieceni zaklęciem z dziedziny siły. Jednemu z nich poszła krew z nosa i uszu, czemu towarzyszył przejmujący jęk bólu - później mężczyzna stracił przytomność. Nie - nie żył. Kto potrafił dostrzegać aury ten mógł zauważyć, jak jego wątły ognik zadrżał i zgasł niczym zdmuchnięta świeca. Nie było to celem maga, nie miał on jednak czasu na precyzyjne dobranie sił zaklęcia. Przypadkowa ofiara.
        Chwilę później Avra usłyszał za sobą kolejne stęknięcie konającej ofiary oraz charakterystyczny ni to chrzęst ni to mlaśnięcie towarzyszące wchodzeniu ostrza w ciało. Obrócił się gwałtownie, było już jednak po wszystkim - ranny najemnik padł na ziemię, a zza jego pleców wyłoniła się Shantti z mieczem. Dżariel momentalnie dostrzegł przerażenie malujące się na jej twarzy - bladość, wyraz oczu, drżące wargi. Domyślił się przez jaką traumę przechodziła - każda dobra istota tak reagowała na pierwszą zadaną śmierć. Tak było również z nim, tak było z Dżarim. Dlatego teraz mag bez zastanowienia rzucił się do niej, by ją uspokoić. Przekroczył martwe ciało i złapał dziewczynę za dłonie. Odjął je od jej twarzy i pogładził ją po policzkach, starając się zmusić ją, by spojrzała mu w oczy.
        - Patrz na mnie - zwrócił się do niej tonem łagodnym, ale pewnym. Wiedział co robi. - Spójrz na mnie Shantti. Spokojnie, jestem przy tobie. Postąpiłaś jak należało postąpić, Nie wiń się za tę śmierć, nie jesteś złą osobą. Broniłaś mnie, będę ci za to wdzięczny po kres czasu. Przepraszam, że cię w to wciągnęliśmy.
        Mag przytulił do siebie elfią tancerkę i pogładził ją po włosach. Słysząc i magicznym zmysłem czując, że ktoś za nimi się podnosi, wykonał skomplikowany gest wolną ręką, posyłając w ten sposób zaklęcie, które powaliło wszystkich wokół nich. Nie mógł teraz zostawić Shantti, nie mógł pozwolić, by ta chwili zaważyła na jej życiu. Serce by mu pękło, gdyby nie załagodził jej traumy.
        - Spokojnie… Nie patrz tam - upomniał ją. - Spójrz na mnie. Jest dobrze, postąpiłaś słusznie. To co teraz czuje świadczy o tym, że jesteś dobrą osobą - zapewnił ją. - Zrobiłaś to, co było w danej chwili słuszne. Dziękuję, że mnie uratowałaś.
        Na dłuższą rozmowę nie było czasu - powaleni przeciwnicy ponownie zaczęli się podnosić, należało wrócić do starcia. Mag odsunął się od Shantti i obrócił w stronę wrogów, skrzydłami i własnym ciałem osłaniając elfkę by ją bronić, gdyby nie była w stanie się ruszyć po przeżytym szoku.
        A tymczasem bariera między obiema grupami zaczęła drżeć, jakby zaraz miała się rozpaść.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti trwała jakby w amoku. Nie czuła niczego prócz własnych myśli, które były puste. Istna czerń odbijała się po ścianach czaszki nie pozostawiając po sobie żadnego wydźwięku. Nie patrzyła na Dżariela, chociaż wzrok faktycznie powędrował ku górze za linią wzniesienia aż do dłoni. Nie widziała nic poza rozmazaną krwią. Ciecz już nie spływała, stała się dowodem aktu dokonanego – zabójstwa. To na nowo wzbudziło lęk w elfce, która niemalże zakrztusiła się głębszym oddechem.
        Ponownie chciała wycofać dłonie by skryć usta w przerażeniu, ale jakiś punkt skrupulatnie trzymał je w miejscu. Dopiero teraz dojrzała maga. Rozchyliła usta jakby chciała się wytłumaczyć, powiedzieć cokolwiek, lecz tylko potrząsnęła głową. Nie potrafiła tego uzasadnić ani wyjaśnić. Co on do niej mówi? Przecież nie ma dobrych zabójstw. Istnieje dobra śmierć, ale nie dobre odebranie komuś życia.
        Chciała wybuchnąć gorzkim płaczem, ale z drugiej strony nie potrafiła do niego dotrzeć. Gdy ją przytulił ona pragnęła się wyrwać, pozostawić się, dać porzucić, po tym co zrobiła.
        „Co on pieprzy?” – myślała z wyrzutem Shantti dusząc się coraz bardziej w środku. Nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa, ale teraz chaos przemyśleń uaktywniał się i targał bezlitośnie duszą tancerki. Nienawidziła go w tym momencie za wszystkie wypowiedziane słowa. Jeszcze na koniec jej podziękował. Mogła ukrócić mu gardło sztyletem, gdyby takowy miała w ręce, nie będąc w stanie wysłuchiwać jego prób tłumaczenia czynu. Ilekroć spotykała potwory na swej drodze, ludzi i nieludzi żałujących swoich decyzji. Shantti przyjmowała wszystkie prawdy z prawdziwą empatią, mimo, że nigdy sama nic podobnego nie przeżyła. Obiecała sobie w głębi serca, że sama nigdy nie wpadnie w takie tarapaty, a teraz tkwi w jakiś podziemiach z krwią na rękach.
        Rozpada się w sobie. Teraz, gdy Avra się oddalił nienawidzi już tylko siebie. Przysłoniła ubrudzoną dłonią twarz. Drżała na całym ciele, szczególnie wyczuwała wibracje w palcach. Rysując w okolicach oczu małe kręgi próbowała pozbierać się w sobie. Jest przecież taka silna i wytrwała.
        Anioł rozstrzelił skrzydła na boki i gdy ucichło echo ich rozłożenia po ścianach rozniosło się gorzkie parsknięcie płaczu Shantti. W głowie zadawała sobie mnóstwo pytań, a tym głównym był wyrzut „Co ja uczyniłam?”. Stała tak w miejscu przysłaniając bursztynową barwę. Nie chciała pamiętać tych obrazów, które prześladować ją będą, co noc. Im mniej zobaczy tym mniej będzie analizować po raz setny to co się stało. Nie chciała odtwarzać tego scenariusza ze szczegółami. Rozwarte oczy i tak będą jej towarzyszyć pod płachtą gwiazd, ale nie chce widzieć tego wszystkiego i łączyć błyszczących punktów na niebie, które wytworzą kształt nieszczęsnego dnia. Ten cholerny królik, nie spodziewała się takiego zesłania losu.
        Przełykając kolejną dawkę żalu poczuła tajemnicze uderzenie. Dźwignęła powieki, a przez szczeliny palców kątem oka dostrzegła Tallasa. To nie on był źródłem energii, która wyrwała Shantti z pogrążenia, lecz czarny miecz cieknący złem. Czuła narastającą złość i chociaż nie umiała tego jeszcze nazwać to rodziła się w niej chęć zemsty. Pragnęła oczyścić swoje sumienie, czym potwornie się brzydziła, ale to było tak kuszące. Gdyby nie Tallas nie byłoby ich tutaj, a ona nigdy nie dokonałaby zabójstwa. Tak sobie to pobieżnie tłumaczyła, chociaż z tyłu głowy przecież wiedziała, że nieważne są warunki. Należy zawsze postępować słusznie. Niegdyś przeco powtarzała to samemu Dżariemu, a teraz sterczy przeklinając własny los i słabości. Starała się zdusić wszystko w zarodku, ale odsłaniając powoli obraz przed sobą nie potrafiła. Kłóciła się dusza, rozum i serce, a najbardziej cierpiało to ostatnie. Zdominowało ono nad artystką, która tym razem przegrała te walkę.
        Opuściła ręce i zaciągnęła nosem. W milczeniu doglądała całą przestrzeń analizując położenie wszystkich ruchomych punktów. Nabrała głębokiego wdechu i w tedy rozpętała w sobie zrodzoną wściekłość.
        Shantti podbiegła do Avry i wykonała porządny poślizg tuż pod jego skrzydłem. Dwa skoki dalej przejęła włócznię. Chwyciła ją bardzo mocno, zupełnie jakby dała jej siłę. Nie żaden miecz ani zaklęcia, a zwykła dzida była żywiołem pustynnej elfki. Gałki oczne spojrzały w bok chełpiąc się jakiejś ofiary. Ach, jakże ona ich nienawidzi.
        Wpadła w sidła zarazem istnego chaosu, jak i koncentracji na zadawaniu dokładnych ciosów. Jeżeli ktoś wcześniej mógł posądzić ją o zabawę oraz taniec a nie poważną potyczkę, to teraz nie mógł zwątpić w możliwości uszatej. Szła niczym kosa nie pozostawiając po sobie żadnego przytomnego najemnika. Likwidowała ich krok po kroku, zupełnie jakby była częścią jakiejś logicznej całości, ale nie zabijała. Dżariel mógł mieć wątpliwości ku jej postępowaniu. Zupełnie jakby zatraciła się w uczuciach, przecież one doprowadzić mogły artystkę do bezmyślnego zabijania. Dowodem jednakże na zachowanie ostatków rozumu był ostatni z napastników, któremu przecięła tors ostrzem. Była to poważna rana, lecz nie śmiertelna. Mężczyzna spojrzał na nią, jakby czekając na ostateczny cios. Shantti stała na rozstawionych nogach wpatrując się w rannego. Miała idealną okazję dźgnąć go prosto w serce, ale zamiast tego sama się wyprostowała. Śmiertelnik padł, a ona przeszła po nim obojętnie wzrokiem słysząc, jak jęczy z bólu, ale nie umiera.
        Uszata spojrzała na barierę oraz osoby znajdujące się po drugiej stronie. Nawet nie trapiła jej zadyszka po tym, jak zmiotła jednego po drugim, ale też ani razu nie zwróciła głowy w stronę Avry. Również skrupulatnie unikała kontaktu wzrokowego z Lakim, ale była gotowa niemalże przygnieść spojrzeniem Tallasa. Bariera powoli traciła sens, szczególnie że słabła.
        - Nehiel puść nas! – nakazała wściekle podbiegając z determinacją do powłoki i uderzyła w nią pięściami. Ach, zaabsorbowana zmieceniem wszystkich przeciwników z powierzchni nie zauważyła, że związali jej przyjaciela.
        Jeszcze niedawno nie mogła znieść jego bliskości. Leżał w cierpieniu i ich chronił ledwie żywy, ale będąc bardziej na skraju dobra i zła niż życia i śmierci. „Masz parszywą duszę” przypomniała sobie Shantti. „Och Shantti, masz parszywą duszę…” dodała ostatkiem słabości.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        "Och, gdybym miał więcej czasu...", wyrzucał sobie Dżariel, zagryzając wargi. Shantti nie była pierwszą osobą, którą mag musiałby wesprzeć po pierwszej przelanej krwi, można powiedzieć, że miał on już w tym wprawę. Nie tylko dwaj najbliższy przyjaciele szukali u niego pociechy, gdy wyrzuty sumienia nie pozwalały im dalej żyć, bo wspomnienie odebranego żywota spędzało im sen z powiek i powodowało mroczne myśli. Dżariel pomagał każdemu, kto znalazł się w tej sytuacji, uznając to wręcz za swój obowiązek. A gdy nadeszła jego kolej, gdy to on po raz pierwszy zabił, nie miał przy sobie nikogo, kto by go pocieszył. Jedynie wspomnienia i swoje własne słowa, które wypowiadał tyle razy w stosunku do innych. Przed oddaniem się czarnej rozpaczy powstrzymało go tylko wspomnienie potężnych ramion i ciepłego głosu swego najwierniejszego przyjaciela. Wiedział, że gdyby los ich nie rozdzielił, to Dżari wziąłby na siebie odpowiedzialność za ukojenie jego myśli. Nie był dobrym mówcą, nie przekonywałby go tysiącem argumentów... Trzymałby go jednak w ramionach i pozwalał płakać sobie w koszulę tak długo, aż mag nie poczułby ulgi. Takie wsparcie również było cenne, ba, nawet cenniejsze niż puste slogany.
        Dżariel nadal miał przed oczami wyraz twarzy Shantti. Te oczy, najpierw puste, później zasłonięte mgłą rozpaczy i nienawiści. Może... może jednak udało mu się do niej dotrzeć? Nie chciał, by się zadręczała, chciał zagłuszyć jej wyrzuty sumienia. Był mędrcem, filozofem, dla niego żadna kwestia nie była czarno-biała, wszystko miało swój odcień szarości. Również zabójstwo. Istniała wszak różnica, czy ktoś z wyrachowaniem podcina komuś gardło, czy pod wpływem silnych emocji i w obronie innych zadaje śmiertelny cios. A ofiara Shantti nie była kryształowa - chociaż był to śmiertelnik, jego żywot wcale nie był dobry i warty zapamiętania w kategoriach innych, niż jako przestroga dla żyjących...
        Szloch Shantti wbił się bolesną szpilką w serce anielskiego maga. Zawiódł. Nie dał rady zachować ją przy zdrowych zmysłach i pozwolił, by się załamała. Nie wiedział, czy miał inne wyjście, czy mógł coś zrobić inaczej, uniknąć tego losu. Zdawało mu się, że nie mógł dłużej zwlekać, jeśli nie chciał pozwolić, by stała jej się fizyczna krzywda, musiał podjąć walkę. Może jednak mógł użyć innych słów? Może do elfiej kobiety powinien przemawiać inaczej niż do anioła? Szkoda, że wcześniej nie znał odpowiedzi na te pytania. Teraz mógł tylko brnąć dalej przed siebie.
        Nagle coś przemknęło tuż obok Dżariela, pod jego skrzydłem, sprawiając, że mag przerwał inkantowane zaklęcie. "Shantti?!", spostrzegł z zaskoczeniem. Już wzniósł ręce do kolejnego zaklęcia, ale było za późno - elfka już była gdzie indziej, nie mógł jej osłonić. Wpadła między najemników i eliminowała ich jednego po drugim, jakby wcale nie była tancerką tylko zawodową zabójczynią. "Nie", poprawił się natychmiast Avra, "Przecież... Oni wszyscy nadal żyją. Rani i ogłusza... Co za ulga", doszedł na koniec do wniosku, samemu wprawiając w ruch swoje zaklęcia i wspomagając ją w potyczce, pozbawiając przytomności tych, którzy jeszcze trzymali się na nogach. Jego serce odczuło ulgę - tancerka nie zatraciła się w bólu i szaleństwie. Może kierowała nią rozpacz, ale nie wyrzekła się pod jej wpływem swej dobrej natury.

        W tym czasie Dżari powalił kolejnych dwóch śmiertelnych pomagierów Tallasa, jednego dotkliwie raniąc, a drugiego pozbawiając przytomności ciosem zadanym głowicą jednego ze swych mieczy. Właśnie związał się w walce z Piekielnym, gdy usłyszał głośne wezwanie włócznika skierowane do towarzysza: "odsuń się!". Diabeł usłuchał.
        - Co, Dżari? Wyglądasz na zaskoczonego - zakpił Tallas, widząc spojrzenie dawnego przyjaciela utkwione w czarnym ostrzu, które dzierżył. Włócznik wykonał pokazowy młynek mieczem i uniósł go w gotowości do starcia.
        - Zawsze trzeba mieć jakiś plan awaryjny - oświadczył Tiirun. - Gdy zabiję cię tym mieczem, Xanoth zemści się na tobie zza grobu, nie sądzisz? Dwie korzyści przy jednej wygranej.
        - Tallas, co mam zrobić, byś zawrócił z tej drogi? Jeszcze nie jest za późno! Jeśli nie ze względu na mnie i Dżariela, to ze względu na Dianę i wasze dzieci! - próbował negocjacji Dżari, chociaż już po spojrzeniu Tiiruna wiedział, że to nie przyniesie już żadnego efektu - on nie zawróci z raz obranej drogi.
        - Diana już dawno przestała być moją żoną - oświadczył włócznik, utwierdzając młodszego anioła w jego domysłach. - Oddaliliśmy się od siebie, bo ona skupiła się na dzieciach. Oni żyli osobno, a ja osobno. Nie mydl mi oczu, ja się już nigdy nie cofnę - oświadczył na koniec, nim ruszył do ataku.
        Aniołowie starli się w gwałtownej i zajadłej walce. Dla Tallasa to włócznia była główną bronią i z pewnością władał nią lepiej niż mieczem, lecz teraz dążył do wygranej za wszelką cenę, kierowały nim silne i destruktywne emocje. Dżari nie pozostawał dłużny. Zamknął się na moment na to, że swego przeciwnika uważał do niedawna za przyjaciela, teraz liczyło się tylko to, by go pokonać, rozbroić i powalić, by nie stanowił już dla nikogo zagrożenia. Wtedy nadejdzie czas rozmów. Z determinacją parował ciosy i sam zadawał razy, spod mieczy niebian szły iskry, lecz oni ani na moment się nie cofali - cały czas pozostawali w zwarciu, gdy jeden robił krok w tył, drugi zaraz postępował za nim, by zaraz samemu się cofnąć. Znali swój styl walki - w młodości nieraz trenowali razem i zdarzało się, że ich potyczki stawały się tak poważne, jakby faktycznie chcieli się pozabijać, chociaż oczywiście nigdy nie doszło nawet do poważnych zranień. Przez to w tym starciu - pokazie siły, kunsztu i potęgi charakteru - szybko dało się dostrzec impas. Syk i szczęk zderzających się kling mieszał się z odgłosami kroków, z szelestem skrzydeł, z okrzykami i głośnym, urywanym oddechem. Zdawało się, że będą tak się ścierać w nieskończoność, aż któremuś serce nie pęknie ze zmęczenia.

        Dżariel szybkim krokiem zbliżył się do bariery podtrzymywanej przez Nehiela i oparł się o nią dłońmi. Widać było malujące się na jego twarzy głębokie poruszenie i troskę. Zacisnął dłonie w pięść i uderzył nimi w barierę, po czym odsunął się o krok. Wzniósł rękę, skupił się na moment i rzucił czar: potężne zaklęcie, które miało zakończyć trwający po drugiej stronie pojedynek. Lecz nic się nie wydarzyło. Mag jęknął boleśnie - w głębi ducha spodziewał się, że magia Nehiela będzie tak silna, że nie przepuści nic na drugą stronę, lecz przez moment i tak się łudził, że sforsuje barierę. Zacisnął pięści, gdy tuż obok siebie usłyszał pełen irytacji głos Shantti. Odpowiedział jej zbolały jęk mnicha. Dżariel momentalnie obrócił się w jego stronę - dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że został on uwięziony po tej samej stronie. Podszedł do niego i przyklęknął na jedno kolano.
        - Spokojnie - poprosił go szeptem i bez żadnego ostrzeżenia zabrał się za uleczanie ran na ciele Nehiela. Czuł, jak zaklęcia wręcz wysysają z niego magię zamiast swobodnie płynąć: obrażenia były tak rozległe, że cała energia wlewana w mnicha rozpływała się w nim jak w pustej studni. Lecz ledwo Dżariel zdołał okiełznać najbardziej naglące problemy, Nehiel złapał go za skraj szaty i szarpnął, by zyskać jego uwagę.
        - Nie dam rady… Postawić nowej bariery - wyznał zbolałym głosem, jakby przyznawał się do porażki i błagał o przebaczenie.
        - Nie będziesz musiał - zapewnił mag. Złapał ręce mnicha w swoje dłonie i uśmiechnął się do niego ciepło, choć ze zmęczeniem. - Poradzimy sobie. Zdejmij osłonę, proszę.
        Nehiel chwilę milczał, po czym niemrawo skinął głową. Zamknął oczy i głęboko westchnął, skupiając się na rzuconym zaklęciu. W tym czasie Dżariel podziękował mu cicho i zaraz wrócił pod barierę, by móc zaraz reagować. Widok po drugiej stronie magicznej osłoni wyrwał z jego ust bolesny jęk przerażenia.

        Im dłużej trwał pojedynek, tym bardziej szala zwycięstwa przechylała się na korzyść Lakiego. W jego ruchach nadal była energia, gracja, pewność. Tallas powoli tracił nad sobą panowanie i popełniał błędy, na razie znikome, lecz i tak widoczne dla doświadczonego wojownika, który obserwowałby starcie. Żaden z nich się nie poddawał, nie dawał ponieść się nerwom i wszystko wskazywało na to, że chcą ten pojedynek zakończyć uczciwie, honorowo. Na scenie zdarzeń nadal jednak była jedna osoba, którą obaj niebianie zaniedbali - diabeł, któremu Tiirun wcześniej kazał odstąpić. On chodził pod ścianami jak kot w za ciasnej klatce i czekał na dobry moment, by się włączyć. Miał jednego asa w rękawie, który pozwoliłby się pozbyć tego przeklętego pięknisia z dwoma mieczami, potrzebna była tylko odpowiednia chwila…
        - Tallas, w tył! - krzyknął nagle. Włócznik bezwiednie posłuchał, a wtedy diabeł wyrzucił przed siebie obie ręce. Coś z nich wypadło, jakiś niewyraźny kształt… Sieć. Zarzucona fachowo jak przez wprawnego rybaka, w jednej chwili opadła na nieświadomego podstępu Lakiego i okryła go całego. Tallas widząc to zaśmiał się diabolicznie - widok miotającego się i zupełnie bezbronnego przeciwnika dał mu pewność zwycięstwa.

        Dżariel był bliski płaczu gdy widział co dzieje się po drugiej stronie bariery. Patrzył jak Tallas powoli wznosi miecz do ciosu, a Dżari nie potrafi uwolnić się z krępującej go sieci.
        - Błagam, nie! - krzyknął mag głosem, w którym słychać było rozpacz. I wtedy nagle bariera zniknęła. Dżariel nie zastanawiał się co czynić - natychmiast ruszył biegiem. Dystans był niewielki, czasu jednak również było niewiele, gdyż Tiirun kończył już brać zamach. Mag kątem oka dostrzegł, że diabeł, który podstępem doprowadził do klęski Lakiego, również wyciąga ostrze. Dżariel nie zastanawiał się długo, od razu naparł na piekielnego zaklęciem, które rzuciło nim o ścianę. Uderzenie było śmiertelne. Nie było już jednak czasu ani miejsca, by odepchnąć magią Tallasa. Avra przebiegł jeszcze kawałek…
        Poczuł ból. Przejmujące ukłucie w klatce piersiowej, od którego zaczęło rozchodzić się mrowiące, suche zimno. Wszystko wydarzyło się za szybko i jeszcze nie uświadomił sobie, co zaszło. Jeszcze nie wiedział, że umiera.

        Shantti mogła lepiej dostrzec tę scenę. Miecz Tallasa zaczął opadać, na twarzy anioła dało się dostrzec wyraz tryumfu. Sieć krępująca Dżariego zaczęła się tlić, gdy długowłosy wojownik zaczął ją przepalać zaklęciami, nie miał już jednak szans się wydostać przed otrzymaniem ostatecznego ciosu. Uratował go jednak Dżariel. Mag dopadł do dwójki wojownik i odepchnął swego przyjaciela. Sam jednak nie zdążył uskoczyć. Miecz Tallasa przeszył jego pierś na wskroś, wychodząc między skrzydłami. Obaj aniołowie wyglądali na zaskoczonych. Mag zamarł lekko przygarbiony, z szeroko otwartymi ustami i oczami, z ręką jeszcze wyciągniętą w bok po tym, jak odepchnął Lakiego. Tallas zamrugał, jakby był świadkiem magii - celował w kogo innego, a kogo innego trafił. Na moment obaj zamarli w bezruchu i idealnej, obezwładniającej ciszy.
        - Nie! - krzyknął przerażony Dżari, gdy oswobodził się z sieci. Jakby jego głos tchnął we wszystkich na powrót życie, na twarzy Tallasa nagle pojawił się szpetny grymas gniewu. Cofnął on miecz, który z sykiem i mlaśnięciem wyszedł z ciała maga, a ten zakwilił żałośnie i powoli osunął się na ziemię.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti słysząc jęk mnicha zwróciła ku niemu swoją głowę i zagryzała wargę niemalże do krwi. Sumienie kąsało ją z każdej strony. Zdawała sobie sprawę, że w tej chwili nie jest w stanie ochronić każdego przez co wewnętrznie poczuła się bardzo słaba, ale nie przewidywała takich sytuacji w swoim życiu. Żyła beztrosko utopiona w lawinach oklasków oraz muzyki, a teraz po ścianach dudniła walka o przetrwanie, śmierć… Chociaż one nie były tak przerażające. To poczucie zdrady dociskało do ziemi, a także ślepota na inne życia. Dla Tallasa zdawało się już nie być drogi odwrotu, nie wtedy, gdy podnosi miecz na własnego przyjaciela. I nie wtedy, gdy z jego gardła wydobywa się tak diaboliczny śmiech.
        Elfka przerzuciła spojrzenie na akcję toczącą się za barierą. Naprawdę chciała przeniknąć przez te cienką barierę i znaleźć się tuż u boku Lakiego, choćby po to by ukrócić łeb temu piekielnemu. To nie miało sensu, ale tancerka i tak pchała dłońmi szklistą ścianę, jakby wciąż miała nadzieję, że ręce jej do tego starczą. Robiła to nad wyraz nerwowo, odrobinę rozpaczliwie, czuła jak oczy rozwierają się powoli w całkowitej desperacji. Ponownie mogła stać i tylko patrzeć na działania Tallasa. Miecz wznoszący się coraz wyżej miał zakończyć swoją ścieżkę na skrzydlatym przyjacielu elfki. Kilka znaczących sekund jednakże sprawiło, że akcja zmieniła całkowicie swój tor. Poczynając od momentu zaskoczenia, gdy zniknęła bariera, przechodząc przez to, że w te właśnie sekundy wcisnął się idealnie Dżariel, który pozostawił jedynie wzniecony swymi skrzydłami wiatr i kilka piór mijając Shantti, oraz zakończenie amplitudy miecza, które przebiło nie te serce.
        Zduszony krzyk szoku w gardle dziewczyny zagłuszyło cięcie, jakby przewidziała, co za chwilę się stanie. Morowy dźwięk cofającego się ostrza wywołał automatycznie bieg dziewczyny w stronę anioła. Mogła go niemalże przechwycić w powietrzu, niczym spadającego ptaka i faktycznie ten obraz stał się wart tego porównania. Shantti nie widziała już krwi, a jedynie twarz Dżariela. Nie spoglądała na ogłuszone lub martwe ciała wokół, na Tallasa czy uwięzionego przyjaciela, brnęła do jednego punktu, który w iluzorycznej ciszy zlatywał na ziemię. Objęła go w półlocie. Wydawać się mogło, że dwójka wznosiła się w powietrzu i powoli ulega grawitacji. Białe skrzydło bezlitośnie osunęło się po posadzce już mniej świadome tego uczucia. Oczywiste, że nie była w stanie udźwignąć maga czy w jakiś sposób całkowicie zamortyzować wspólnego upadku, ale trzymała go mocno mimo widoku wiotkiego ciała, bez napięcia mięśni. Nie pozwoliła mu jednakże bezwładnie opaść na ziemię, nie chciała by czuł ból wywołanym uderzeniem jakie rozeszłoby się po jego plecach i głowie. Jego ciało spoczywało na udach dziewczyny, która podtrzymywane jej jeszcze rękoma. Zdusiła rozpaczliwy wzrok, przecież… Przecież widziała te samą śmierć w oczach swojego plemienia. Znała to. Tak samo, jak Avra znał swoje pierwsze zabicie.
        Gdy anioł skierował dłoń w stronę rany, Shantti nie dała mu pola manewru i przechwyciła ją w mocnym uścisku. Powstrzymywała go przed odczuciem własnej śmierci, bo nie musiał umierać tak w pełni świadom.
        - Dżariel… - szepnęła przykładają ich dłonie do swojego serca.
        - Dżariel, tak strasznie ci dziękuję – ciągnęła dalej, sama nieco zamurowana, że jej poczucie zemsty tak nagle ustąpiło.
        - Chciałabym, abyś obejmował mnie tak zawsze, gdy tego potrzebuję… Opiekuj się mną, tak jak opiekuję się tobą – mówiła, jakby znali się tyle lat, ale przecież to postanowienie pojawiło się zaledwie kilka zdarzeń wcześniej. Gdy tylko dojrzała powitanie dwóch przyjaciół od razu objęła odpowiedzialność także za niego. Ich relacja była zbyt realna by w nią zwątpić, by zwątpić w dobro Dżariela.
        - Spójrz na mnie… - poprosiła, delikatnie nakazała, jeszcze mocniej zaciskając swoje palce na jego dłoni.
        - Jesteś moim przyjacielem… W jednej lokacji zawsze się odnajdziesz, w moim sercu – wyznała i ścieżki pustych łez spłynęły po ciepłych polikach Shantti. Tak strasznie tego nie chciała, ale nie umiała wpatrywać się w śmierć tak bez emocji.
        Ona doskonale wiedziała, że nie odchodzi na zawsze. Jego ciała zabraknie, ale będzie istniał w innej przestrzeni.
        Już kiedyś żegnała przyjaciół, ale wtedy nie potrafiła ukryć swojej rozpaczy. Teraz czuła, jak obejmują ją delikatnie ramiona prześwitujących ciał, dusze plemienia Piaszczystego Szlaku, które łagodziły ból. Gdyby mogła cofnąć się w czasie, to powiedziałaby im zupełnie co innego, przytulała zupełnie inaczej i nigdy nie żegnała, bo przecież byli z nią już na zawsze. Szczególnie teraz, gdy nie widzi ich ciał, lecz czuje w rozpalonym sercu.
        Ukuła ją jednak myśl, że Laki przeżyje to zupełnie inaczej. Nie tak łagodnie i spokojnie. Mocniej przytuliła do siebie Dżariela zalewając go falą czułości i spokoju, mimo że za chwilę zetknie się z rozpaczą.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Gdy Dżari usłyszał dźwięk ostrza zagłębiającego się w ciało przez moment był pewny, że to jego dosięgnął ten cios. Poczuł wszak szarpnięcie, które zwaliło go z nóg, a czy cios Ka'arquanem mógł być bolesny, tego nie wiedział. Ostrze było wszak przeklęte, mogły dziać się z nim różne rzeczy.
        Po chwili jednak do Lakiego dotarło, że nie został trafiony, lecz odepchnięty. Resztki nadpalonej liny opadły z niego i znów był wolny. Gdy tylko jednak podniósł wzrok pożałował, że wcześniej nie zdołał się uwolnić. Albo że nadal nie stał na nogach, bo gdy dostrzegł za jaką cenę uniknął trafienia, poczuł, jak jego serce pęka na setki małych kawałków, a krew przestaje płynąć w jego żyłach. Przez ułamek sekundy nie dowierzał. Patrzył na zamarłych w bezruchu Dżariela i Tallasa. Na miecz, który przeszył pierś maga. Jak mogło do tego dojść? Przecież byli dla siebie jak bracia. "Błagam, niech to będzie koszmar... Chcę się obudzić, nie chcę tego widzieć, to nie może być prawda. Błagam, niech to będzie sen...", zaklinał rzeczywistość, lecz ta nie chciała poddać się jego woli, nadal pokazując jego oczom obraz, który ranił jego serce.
        - Nie! - krzyknął nagle, jakby to miało cokolwiek zmienić. Dostrzegł, że Tallas również ocknął się z zaskoczenia. Cofnął miecz, a wtedy Dżariel upadł na kolana. Przed runięciem na twarz powstrzymała go jednak Shantti, która pojawiła się przy jego boku. Na ułamek sekundy spojrzenia elfki i Lakiego się spotkały, oboje wiedzieli w tym momencie co czynić. Ona obiecała czuwać przy magu, a on zobowiązał się ich bronić. To było oczywiste, nie musieli nad tym debatować, zastanawiać się. Dżari z ciężkim sercem obrócił więc wzrok, w duchu błagając na wszystko co święte, by Dżariel wytrzymał do zakończenia walki, nie sformułował jednak żadnej konkretnej myśli co zrobi, gdy już to nastąpi. Chyba w duchu wiedział, że tej rany nie zdoła uleczyć, lecz na razie żył nadzieją. Dla Avry był w stanie zrobić wszystko. By go chronić postawił więc ścianę magicznego ognia odgradzającą go od oprawcy, sam zaś rzucił się do walki.

        Ściana ognia na krótki moment rozdzieliła rannego maga i elfkę, która przy nim trwała od anielskich wojowników, którzy starli się w ostatecznym pojedynku. Dżariel nie obrócił jednak głowy w tamtą stronę. Sennym wzrokiem wodził wokół siebie, jakby nie wiedział co się dzieje, gdzie jest i co mu dolega. Czuł się bardzo zmęczony i było mu zimno. Tym chętniej przyjmował jednak to, że ktoś przy nim był. Ktoś go obejmował i był to bardzo kojący, uspokajający dotyk. Avra podniósł wzrok na osobę, która przy nim była i z pewnym zaskoczeniem spostrzegł, że to Shantti. Przez szok zapomniał, że ona tu była i jakoś spodziewał się zobaczyć Dżariego. Nie przeszkadzało mu to jednak, widok elfki cieszył go tak samo jak widok przyjaciela, chociaż i tak jego uczucia były słabe, przytłoczone ogarniającym go zmęczeniem.
        Mag przypomniał sobie, że został ranny. Podniósł dłoń by dotknął brzegów rany i zobaczyć jak rozległa ona jest, lecz Shantti złapała go za rękę i mu to uniemożliwiła. Dżariel nie stawiał oporu, przeniósł jednak na nią wzrok pytający "co się dzieje? co robisz?". Uśmiechnął się do niej słabo, gdy mu podziękowała, jego oczy mówiły "nie ma za co". Nie miał siły wypowiadać słów na głos, zdawało się też, że rana mu to uniemożliwiała albo bardzo utrudniała. Mimo to jego uśmiech jeszcze się poszerzał z każdym kolejnym jej słowem. Skinął głową, gdy Shantti poprosiła o opiekę, po czym słabym ruchem, w którym jednak znać było olbrzymi upór, oswobodził dłoń, za którą go złapała. Nie upierał się, by dotykać swoją ranę, zamiast tego sięgnął wyżej, ku jej twarzy. Wierzchem palca wskazującego otarł łzę z jej policzka, później zaś dotknął jej skroni w pieszczotliwym geście. Jego dłoń była chłodna, lecz nie w sposób, który odstręczał. Odetchnął, jego oddech był wyraźnie szarpany, a na wargach zaczęły pojawiać się krwawe plamki. Podniósł na elfkę umęczony wzrok, o wiele bardziej świadomy niż do tej pory.
        - Cieszę się... że jesteś - wyznał prawie niesłyszalnym szeptem. Zmarszczył brwi i zamknął oczy, na ślepo złapał elfkę za dłoń. Pomagając sobie drugą ręką naciągnął materiał swojej szaty na ranę i docisnął ją dłonią Shantti. Nawet nie chciał próbować się uleczyć, bo wiedział, że nie ma szans. Zależało mu jednak, by spowolnić krwawienie i wytrwać do powrotu Dżariego.
        Myślał, że umieranie będzie trudniejsze, a tymczasem nie było tak źle. Czuł chłód i zmęczenie, ale nie strach. Cieszyła go myśl, że zdołał wcześniej ponownie spotkać swego najdroższego przyjaciela, że zdołał mu wszystko wyznać. Przyjął na siebie przeznaczony dla niego cios i gdyby drugi raz był w tej sytuacji, uczyniłby to samo - nie żałował. To, że jeszcze się trzymał i co więcej nie był w tym momencie sam, było dla niego jeszcze większym pocieszeniem. Chciał wyznać Shantti, że jej obecność jest dla niego ważna, że dziękuje jej za to, że tu była. Że on również uważa ją za swoją przyjaciółkę i zawsze będzie przy niej.

        Cios zadany Dżarielowi z jednej strony zirytował Tallasa, a z drugiej zmotywował go do dalszej walki. Nie chciał go tak od razu zabijać, liczył, że da radę przeciągnąć go na swoją stronę, jeśli tylko pozbędzie się Dżariego - tych dwoje wspierało się wzajemnie tak bardzo, że razem byli nie do ruszenia, lecz rozdzieleni tracili swą siłę. Magiem jednak było trochę łatwiej manipulować, gdyż obcy był mu gniew, Laki zaś był nieustraszony i ślepo wierny, a tacy nigdy nie ulegali. Może jednak dobrze, że oboje zginą w tych podziemiach - dzięki temu nie będzie żadnych świadków i znowu będzie można działać w spokoju, a wręcz może przez poniesioną stratę Tallas będzie mógł liczyć na jakąś taryfę ulgową...
        Włócznik przeliczył się jednak w pewnej niezwykle istotnej kwestii: śmiertelny cios zadany Dżarielowi nie sprawił, że Dżari się załamał, a wręcz przeciwnie - jeszcze mocniej zmotywował go do walki. Teraz długowłosy wojownik nie miał już nic do stracenia, kierował nim żal, złość i rozpacz. Nie cofnął się, gdy włócznik spróbował błyskawicznie zakończyć pojedynek - zbił jego miecz i sam zaatakował. Zadziwiające było to, że nie ogarnęła go furia i dalej kontrolował swoje zachowanie i ruchy. On nie szukał zemsty, nie chodziło o to, by przelać krew za krew. Chodziło o sprawiedliwość, która nie mogła zostać wymierzona rękami Lakiego, nawet jeśli ten bardzo by chciał... A nie chciał. Mimo walki i zabójstwa, Tallas nadal był mu zbyt bliski, by mógł pragnąć na nim zemsty. On po prostu taki nie był.
        Tallas zrozumiał, że warunki starcia się zmieniły. Tak jak obiecał kiedyś byłemu właścicielowi miecza o czarnym ostrzu, zapomniał o tym, co łączyło go z przeciwnikiem i ani przez moment się nie wahał. To był jego rywal, już od dawna stanowiący sól w jego oku. O wzorcowym charakterze, piękny, utalentowany w magii, sztuce i walce, bystry, z dobrej rodziny - po prostu ideał. Gdziekolwiek się nie pojawił, przyćmiewał Tallasa i nigdy nie pozwolił mu rozwinąć skrzydeł. Kto by pomyślał, że z tamtego brzydkiego kaczątka sprzed stu pięćdziesięciu lat wyrośnie ktoś taki? Rywal, nie przyjaciel. Tak tłumaczył to sobie Tiirun i powtarzał to sobie tak długo, aż sam w to nie uwierzył. By osiągnąć cokolwiek, musiał wyjść z cienia swego młodszego przyjaciela, a był tylko jeden sposób, by to osiągnąć.
        Starcie nie było długie, ale za to bardzo intensywne. Wymiana ciosów następowała bez przerwy, z niezwykłą wręcz prędkością i siłą. Powietrze wokół aniołów aż wibrowało, z murów osypywał się pył zebrany tam przez dziesięciolecia. Tallas po gwałtownej sekwencji uderzeń przeszedł do defensywy. Odruchowo starał się zwiększać dystans, lecz miecz to nie włócznia i to stawiało przed nim ograniczenia. Dlatego każdy cios starał się skontrować, a nie tylko zablokować. Dżari jednak szybko przejrzał tą taktykę i nie pozwalał włócznikowi na wprowadzanie jej w życie. W końcu udało mu się zepchnąć Tallasa pod ścianę i tam go zablokować - włócznik z całych sił blokował napierające na niego miecze, nie umiał ich jednak odepchnąć od siebie. Powstał impas.
        - Wiem co powiesz - warknął, patrząc Dżariemu w oczy. - Nie poddam się. Bo nie żałuję. Cały czas walczyłem o siebie. I jeśli to było konieczne by wygrać, to niech tak będzie. Nie cofnę się.
        - Posłuchaj co mówisz! - wycedził przez zęby Laki. - Czy już żadna krew i żadne słowo nie jest ci drogie?
        - Nie, Dżari. Idee są dla głupców.
        W oczach Lakiego pojawił się żal, może wręcz rozpacz. Z bojowym okrzykiem na ustach cofnął się i zaraz przeszedł do ofensywy. Tallas nie dawał rady parować ciosów. Oberwał w ramię i bok, lecz to nie zachwiało jego pewnością siebie. Śmiał się Dżariemu w twarz i w końcu sam zaczął atakować.
        - Albo ty albo ja! - krzyknął wściekle.
        Laki z wielką siłą wyprowadził miecze, by skontrować uderzenie i wytrącić Tiirunowi broń z ręki. Jednak czarne ostrze zawiodło swego właściciela tak samo, jak zawiodło wcześniej Xanotha. Gdy zderzyło się z mieczami Dżariego, pękło jakby było wykonane ze szkła, a dzierżący je wojownik znalazł się w zasięgu ciosu, który w przeciwnym razie zatrzymałby się nie robiąc mu krzywdy. Odłamek czarnego metalu ugodził Tallasa pod okiem, zacisnął on więc odruchowo powieki. A wtedy ostrza, nad którymi Laki nie zdołał już zapanować, zagłębiły się w jego szyję i bark. Tiirun zadławił się własnym oddechem, lecz nie wydał z siebie nawet jęku. Padł bez życia w zupełnej ciszy, a Dżari stał jeszcze przez moment zszokowany tym, co się stało. Odrzucił w końcu broń na bok i padł na kolana przy Tallasie. Pośpiesznie obrócił go na plecy, lecz sama ilość krwi wkoło wystarczyła mu by nabrać pewności, że to koniec. Tiirun nie żył… A jego ciało nie stało się światłem. Dżari dopiero teraz spostrzegł, że skrzydła jego dawnego przyjaciela miały barwę popiołu.
        - Tak mi przykro… - szepnął, zamykając Tallasowi oczy. Jego serce krwawiło, lecz był to trudny do określenia żal, który na dodatek musiał teraz przezwyciężyć. Jeszcze nie wszystko skończone.

        - Dżariel!
        Dżari dopadł do elfki i swego przyjaciela, od razu padając przy nich na kolana. W jego ruchach widać było ogromny pośpiech i nerwy - prawie że przemocą rozsunął dłonie obojga dociskające ranę i sam położył na niej ręce. Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, rzucił zaklęcie. Włożył w nie wszystkie swoje siły i wydał prostu rozkaz, by rana się zasklepiła bez względu na koszta. Dżariel aż zachłysnął się nagle odzyskanymi siłami, czuł jednak, że jest to daremny trud, gdyż zjadliwa magia, z której utkano ostrze Ka'arquana nie dała się tak łatwo wygnać z ciała. Podniósł więc wzrok na Dżariego… I obaj zrozumieli. Laki zadrżał, a jego oczy pytały, czy na pewno, Avra zaś po prostu prosił go by przestał.
        - Dżariel… Dżariel… - powtarzał cichym, zrozpaczonym głosem młodszy anioł. Mag, który dzięki magii przyjaciela odzyskał nieco sił, sięgnął ku niemu i objął go za szyję. Laki natychmiast się do niego nachylił, objął go i przytulił. Ciało maga było tak wątłe i kruche w opiekuńczych ramionach złotowłosego przyjaciela.
        - Cieszę się - szepnął Avra. - Jesteś cały.
        - Dżariel…
        - Spokojnie… Jestem szczęśliwy. Nie boję się. Bądź przy mnie…
        - Zawsze będę - zapewnił gorliwie wojownik. - Zawsze…
        - Dżari…
        - Tak?
        - Zaśpiewaj dla mnie.
        Młodszy anioł z zaskoczenia zachłysnął się oddechem. Nadal trzymając maga w objęciach spojrzał na niego pytająco, a gdy dostrzegł w jego oczach wyczekiwanie, zacisnął lekko wargi i skinął głową. Przymknął oczy i spełnił jego prośbę. Głos mu lekko drżał, gdy w języku Niebian zaintonował pieśń, która miała być jego pożegnaniem. Była smutna, ale jednocześnie ciepła i kojąca, nie mówiła o strachu i rozpaczy tylko o tym, co było dobre. To była pieśń o tych, którzy odchodzą spełnieni i pogodzeni. Dżariel słuchał jej z nikłym uśmiechem na ustach. Nie miał już sił, by obejmować przyjaciela, złożył więc ręce razem i oparł głowę o jego ramię. Posłał Shantti pojedyncze senne spojrzenie, w którym wyrażało się jego pożegnanie. Później zaś podniósł wzrok na Dżariego, który w skupieniu śpiewał dalej, starając się by była to najpiękniejsza pieśń jaką kiedykolwiek wykonał, skoro takie było ostatnie życzenie Dżariela. Gdy poczuł jednak, że mag w jego ramionach przestał oddychać i uszło z niego życie, głos mu się załamał. Śpiewał jednak dalej, a po jego policzkach toczyły się grube łzy. Czuł jak ciało Avry zaczynało robić się lekkie, widział jak zaczyna ogarniać je wewnętrzny blask. Nie umiał, nie potrafił się z tym pogodzić. Przed chwilą zabił jednego ze swych przyjaciół, który okazał się być kimś zupełnie innym niż go zapamiętał, a drugi z nich, ten najważniejszy, ukochany, skonał właśnie na jego rękach. A on nie był w stanie mu pomóc. Rozpacz, która ogarnęła Dżariego w tym momencie znalazła ujście ledwo skończył śpiewać. Wtedy to objął świetlistą sylwetkę Dżariela, wtulił twarz w zgięcie jego szyi i rozpłakał się, nie potrafiąc już powstrzymać łez.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Dżariel był zaskakująco świadom swojego odejście. Shantti nie chciała mydlić mu oczu, jeżeli nie odczuwał z tego powodu bólu - była w stanie puścić go wolno. Nie ciągnęła nadmiernie również dialogu widząc, że oszczędza siły. Podtrzymywała go tylko duchowo w tym wyczekiwaniu na przyjaciela. To nie była potężna magia ani mocno ingerujące zaklęcia, ale mógł wyczuć jak jej dusza delikatnie związała się z jego by przytrzymać go na ziemi alarańskiej.
        W tle próby podtrzymania życia niestety nadszedł kres innego. Tancerka tylko kątem oka, przez zasłonę brązowych loków dostrzegła miecz Lakiego zadający śmiertelny cios. Ciało Tallasa zdołało przerwać ciszę dźwiękiem upadku. Jego delikatnie pociemniałe skrzydła gładko rozsunęły się na boki. Shantti zrozumiała, że jego szansa na pozostanie sługą Pana skończyła się wraz ze zranieniem Dżariela. Serce wojownika już dawno zalane było złem, ale potrzeba było czystego grzechu by stać się Upadłym. Ciemna dusza włócznika wytliła się delikatną smugą. Wbrew wszystkiemu nie była silna i gęsta, a cienka i niemalże przejrzysta.
        Śmierć Tallasa na szczęście nie zdruzgotała tak doszczętnie Lakiego. Anioł od razu padł przy jeszcze żywym przyjacielu, a Shantti bez jakiegokolwiek sprzeciwu oddała umierającego w wyciągnięte ręce. Tylko na chwilę ze zmartwieniem spojrzała na Dżariego, ale szybko jej wzrok wrócił do maga. Artystka sama drgnęła nieco zaskoczona prośbą Avry.
        Och, no tak. Przecież Dżari nie był urodzony do pokonywania zła. Utkany był z miłości do sztuki. Tak go przecież widziała na początku, siedzącego na marmurowych murach w otoczeniu kwiatów. Teraz jednak siedział wśród zimnych kamieniami w podziemiach i śpiewał. Melodia, która powinna rozbrzmiewać na wolności oraz uderzać o tłumy uszu, teraz docierała tylko do kilku jednostek uwięzionych w labiryncie. Shantti widząc ostatnie spojrzenie Avry uśmiechnęła się łagodnie z obietnicą wiecznej pamięci o nim.
Nagle stało się coś zaskakującego dla elfki. Ciało umierającego powoli pochłaniał blask. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziała. Twarze trwających przy przyjacielu objęło jasne światło, które potęgowało się z każdą chwilą. Z tego intensywnego punktu uleciało gęste pasmo. Zalśniło ono w bursztynowych oczach, które stopniowo pięły się w górę. To była jego dusza. Klarowna, bez jakiekolwiek zarysu, załamania. Gładka i jedwabna. Po polikach Shantti spływały coraz cięższe łzy. Pękła płaczem, gdy tylko usłyszała ciche cierpienie Dżariego.
        Spojrzała na skrzydlatego. Pomiędzy jego dłońmi znajdowało się tylko światło i pustka. Elfka przytuliła Lakiego mocno do piersi nie chcąc pozostawić go samego w tej rozpaczy. Nie znała słów, jakie mogły wypełnić stratę przyjaciela, ale umiała ulżyć w potrzebie. Głaskała kojąco świetliste włosy zaciągając przy tym niezgrabnie nosem, ale próbowała być dla niego podporą, chociaż sama nie potrafiła powstrzymać łez.
        - Dżari, tak mi przykro… - szepnęła nie będąc pewna czy to mu w jakikolwiek sposób pomoże.
        Wtedy białe pióra Lakiego okryła jeszcze jedna barwa, którą dostrzegła z czystego przypadku. Dyskretnie niebieskie pręgi płonęły na skrzydłach anioła. Shantti podniosła wzrok i ujrzała znane jej płomyki.
        „Pari…”, pomyślała gorzko. Dopiero teraz… Dopiero teraz ukazały się w ciemnych tunelach. Jej spojrzenie powędrowało dalej i widziała, że owe błędne ogniki gdzieś prowadzą. Prawdopodobnie do wyjścia. Jakże okrutnie zakpił sobie z nich los oraz niebieskie płomyki. A było im to przepowiadane tej samej nocy. Gwiazdozbiór królika skakał po niebie zsyłając zdarzenia na tysiące głów, które były w stanie go dostrzec, ale także tym, którzy nieświadom jego znaczenia mogli liczyć na łut szczęścia lub też pogodzić się zaistniałym dramatem. Niestety, oni należeli do tej drugiej grupy jakiej dane będzie zaakceptować katastrofalne fakty.
        Shantti zacisnęła objęcie, ale rozluźniła je po krótkiej chwili. Przecież żył jeszcze ten mnich!
        - Nehiel! – podniosła głos tancerka puszczając przyjaciela i rozglądając się dookoła.
        - Dżari, Nehiel jeszcze żyje! Musimy mu pomóc! – niemalże poprosiła anioła. Jeżeli mogli uratować choć jedno życie tego dnia, to musieli się otrząsnąć.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        ”Dlaczego?”, pytał z goryczą Dżari, ”Dlaczego to musiało się tak skończyć? Dlaczego odzyskałem was tylko na moment, by zaraz was obu bezpowrotnie utracić? Dżariel… Dżariel, przepraszam….”, powtarzał. Trzymał ciało maga w ramionach nie zważając na to, że robi się ono coraz lżejsze i mniej materialne. Patrzył w rozpromienione wewnętrznym światłem oblicze. Było tak spokojne… Taki był właśnie Avra przez całe swe życie. Spokojny, życzliwy, troskliwy.
        Dżari zamknął oczy, gdy nie mógł już znieść jasnego światła bijącego od Dżariela. Twarz maga pojawiła się po wewnętrznej stronie jego powiek w formie powidoku tak wyraźnego, jakby miał pozostać tam na całe życie. Niestety, rozwiał się już po chwili, w momencie gdy i ciało straciło resztki swej materialnej postaci i przemieniło się w czyste światło. Laki czując, że niczego nie ma już w rękach, poruszył dłońmi przed sobą, jakby chciał jeszcze złapać ostatnie pasma światła, chociaż przecież wiedział, że to daremne. Jego najdroższy przyjaciel odszedł, pozostawiając w sercu krwawiącą wyrwę. Łzy po raz kolejny napłynęły do oczu złotowłosego wojownika. Schował twarz w dłoniach i załkał, wtedy jednak poczuł na ramionach czuły dotyk, któremu bezwiednie się poddał. Gdy Shantti przygarnęła go do swojej piersi, on objął ją ufnie, bez namysłu. Dotarło do niego, że nie dość, że nie jest sam, to jeszcze ona również przeżyła to, co się wydarzyło. Chciał jej podziękować, przeprosić ją, pocieszyć… Nie mógł jednak wydobyć z siebie głosu. Jego gardło było tak ściśnięte, że aż dziw, że był w stanie oddychać. A gdy tylko udawało mu się je trochę rozluźnić, zamiast głosu wydobywał się z niego jedynie jęk i płacz.
        Shantti jednak wiedziała co robi. Sposób w jaki głaskała go po głowie wkrótce przyniósł ukojenie, a jej wyrazy żalu pozwoliły mu skupić się na tym, że jednak nie jest sam. Podniósł na nią w końcu zapłakane oblicze. Przełknął z trudem łzy, po czym otarł oczy nasadą dłoni i pociągnął nosem. Westchnął - jego głos nadal drżał.
        - Dziękuję… Dziękuję, że jesteś przy mnie - szepnął. Chwilę później spuścił wzrok, a spod jego powiek popłynęły kolejne dwie malutkie łzy. Westchnął, próbując zebrać myśli. Nie wiedział, co teraz zrobić, miał pustkę w głowie. Jedyne o czym był w stanie myśleć to zdarzenia sprzed chwili. Na jego skórze i szatach zmieszała się krew Dżariela i Tallasa - Laki wbrew temu co pokazywał na zewnątrz, odczuwał też wielki żal z powodu śmierci drugiego przyjaciela. Wszak nie byli całe życie wrogami, przecież jeszcze poprzedniego wieczoru witali się ze śmiechem na ustach. Nadal nie do końca docierało do niego, że w pewnym momencie stali się wrogami, nawet jeśli była to tylko wyobraźnia Tiiruna. ”Co poszło nie tak…”
        Dżari drgnął i zachłysnął się oddechem, gdy nagle Shantti głośno wezwała imię mnicha. Anioł podniósł na nią zaskoczony wzrok, nie wiedząc o co jej chodzi… A gdy już to do niego dotarło, ogarnęła go panika. Przypomniał sobie w jakim stanie był Nehiel, gdy przywlókł go tutaj Tallas - te rany mogły powalić nawet Niebianina…
        - Nehiel - powtórzył po niej, a gdy ona poprosiła, by mu pomóc, Laki ledwo skinął jej głową w odpowiedzi i już dźwigał się z kolan. Wśród martwych i nieprzytomnych szat bez trudu dostrzegł charakterystyczną sylwetkę w habicie… Chyba głównie przez to, że mnich patrzył na niego bardzo przytomnym i uważnym wzrokiem, chociaż nie ruszał się przy tym i nie odzywał. Dżari zaraz dopadł do niego.
        - Przepraszam… - zaczął, lecz mnich uniósł rękę w geście milczenia.
        - Wylizałbym się z tego, spokojnie. Dżariel wcześniej trochę mnie podleczył, nic mi nie grozi… Przyjmij moje wyrazy współczucia - dodał po chwili wahania bardzo poważnym głosem. Widać było, że jemu również szklą się oczy. Nie było w tym nic dziwnego, wszak ponoć i jego łączyła przyjaźń ze zmarłym magiem.
        - Dziękuję - szepnął wojownik. - Wyleczę twe rany na ile będę w stanie… Musimy się stąd wydostać.
        W oczach Nehiela zalśniło niedowierzanie i wdzięczność jednocześnie.
        - Myślałem… - zawiesił głos. - Przecież to ja przyprowadziłem go do was. I to ja zdjąłem osłonę.
        - Tak to się musiało skończyć… Dzięki tobie go spotkałem. Nie zostawię cię tak. A teraz przepraszam, muszę się skupić.
        Dżari w milczeniu podciągnął mnichowi szatę i nogawkę, by odsłonić zmasakrowaną stopę, która stanowiła najdotkliwsze na ten moment obrażenie. Obejrzał ją pobieżnie i uznał, że jest do odratowania, musiał jednak działać szybko. Stracił wiele sił podczas walki i po niej, gdy próbował zbyt gwałtownie uleczyć Dżariela, ale był w stanie jeszcze coś z siebie wykrzesać. Zaczął więc nastawiać i scalać pogruchotane kości i łatać zerwane ścięgna nie zważając na bolesne jęki. Nehiel przez moment trzymał się dzielnie, w końcu jednak stracił przytomność. Nie było potrzeby go budzić, gdyż widać było, jak jego oblicze się wygładza i odczuwa wyraźną ulgę. W końcu jednak Dżari zaprzestał leczenia go.
        - Nie mam już siły, ale już nic mu nie grozi - wyznał, ciężko przy tym oddychając. Podniósł wzrok na Shantti. - Chodźmy stąd. Poniosę go.
        Wojownik podniósł Nehiela z ziemi, wtedy też odzyskał on częściowo przytomność. Nie był co prawda w stanie samodzielnie iść, ale wystarczyło go podtrzymywać, by wlokąc nogami trochę odciążał asekurującego go Lakiego.
        - Shantti, poprowadzisz nas? - upewnił się Dżari. - Czy w Bastionie jest świątynia Pana? Muszę się tam dostać. Ale jeśli bliżej byłoby do twojej kryjówki, możemy się tam udać? Przepraszam, że się wpraszam, ale chcę go uleczyć do końca...
        Dżari mówił głosem, który cały czas lekko drżał, słowa wypowiadał zaś bardzo szybko, jakby wcale nie wierzył w siłę własnego charakteru i chciał skończyć nim znowu się rozpłacze. Zdawało się jednak, że cel, jakim było zajmowanie się Nehielem, trzymał go jeszcze przez jakiś czas przy zdrowych zmysłach.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Mogła przy nim trwać bardzo długo. Gdyby nie okoliczności zapewne przesiedzieliby w swoim towarzystwie całą noc, dzień przestając liczyć następne zachody słońca oraz wznosy księżyca by spróbować zlepić rozerwane serca. Jednakże tutaj, w podziemiach, nie mogli chociażby pomyśleć o dogodnych warunkach. Ciasna klatka wspomnień nie jest w stanie pozwolić upłynąć swobodnie uczuciom. Ciemne ściany wydawały się wręcz pożerać, a Shantti nie dopuści do całkowitego załamania się Dzariego. Kto wie, może gdyby jej tutaj zabrakło rzeczywiście ostałby na wieki? Tancerka już wiedziała, że nie jest to żadne wyjście z sytuacji. Ona sama prażyła się na słońcu tonąc w gorącym piachu i dorabiając się oparzeń, które kończyły się pęcherzami pod osłoną gwiazd. Trwała w bezkresie kilkadziesiąt lat nie czekając na nic, ani na nikogo, aż wreszcie duchom przodków udało się nawiązać więź z elfką, by ostatecznie ruszyła własną drogą. Wykorzystali właśnie do tego działania Pari, które i teraz okazać miały się pomocne.
        Tancerka uśmiechnęła się mimowolnie widząc, że anioł nie zamknął się całkowicie na świat i reaguje na bodźce. Trudno byłoby bowiem porozumieć się z kimś kto kompletnie nie chciałby dyskutować, nawiązać krzty współpracy albo chociażby wysłuchać. Odetchnęła jednakże z ulgą, że podjął się pomocy.
        Shantti pochyliła się nad mnichem. Nie zwróciła uwagi, że kładzie na niego cień z włosów, które zahaczyła odruchowo o uszy.
        - Och, Nehiel… Jesteśmy ci winni podziękowania. Mogliśmy szukać igły w stogu siana, a tak to mocno skróciło nasze poszukiwania. Poza tym… Opiekowałeś się Dżarielem przez ten czas, gdy został zmuszony ukrywać się przed… Dżarim… - szczerze zapewniła spoglądając na rannego.
        „Tak to musiało się skończyć” gorzkie słowa, lecz wskazywały na to, że Laki nie wypiera się faktów. Mógł pogrążyć się w tragedii jaka go spotkała, ale wciąż gdzieś tu był, funkcjonował. Marnie, bo marnie, ale to było lepsze niż stanie w miejscu.
        Uleczenie mnicha okazało się nie lada wyzwaniem. Elfka próbowała w jakikolwiek sposób pomóc obojgu. Jeżeli była potrzeba to przytrzymała Nehiela by się tak nie wił z bólu albo wspierała jakimś kojącym gestem dłoni cierpiącego.
        - Dobrze – wyraźnie się uspokoiła na wieść o stanie zdrowia mnicha.
        Asekurowała przy podnoszeniu rannego i dołączyła się jako drugie podparcie dla niego. Było o tyle łatwiej, że mierzyli mniej więcej tyle samo łokci. Fakt, faktem to Dżariel przejął większość ciężaru, ale i tak już stracił sporo sił na walkę oraz użycie magii, a ta dzika wojowniczka też nie należała do tak całkowicie najsłabszych!
        Artystka uniosła wzrok. Błękitne ogniki wciąż wyznaczają ścieżkę. Na całe szczęście, nie w smak było nikomu tułanie się po podziemiach.
        - Tak, tak… chodźmy – dopowiedziała nieco zmęczonym głosem prowadząc dwójkę na zewnętrz.


***

        Dziwnie było wrócić do punktu wyjścia, jaki stanowiła ta ruina, do której uprzednio wkroczyli. Zupełnie jakby przemierzali te same ścieżki przeszłości, co ich przodkowie, ale to oni postawili tutaj krok. To wszystko działo się tak niedawno, a Shantti miała wrażenie, że minęły przeciągłe setki lat.
        Zmarszczyła nos, bo przez szczeliny oraz dziury w ścianach przedostawało się poranne słońce. Aż zabolały ją oczy od tego światła, tak bardzo przywykli do ciemności w krętych korytarzach. To był chyba pierwszy raz w życiu kiedy Shantti przeklęła płonące oko Prasmoka. Gdy organizm zaczął adaptować się do środowiska dojrzała ich obecny stan. Oblani farbą krwi w porwanych ubraniach i wynoszący ledwie przytomnego towarzysza. Nawet w Ostatnim Bastionie był to dosyć nietypowy widok o poranku, chociaż tutaj wszystko było możliwe.
        Poruszyła niezgrabne stopą przesuwając skruszone części budowli. Kurz uniósł się na ostatnie zawołanie drażniąc twarz elfki.
        - Świątynia Pana? – spytała przez ochrypłe gardło. – Nie jestem pewna… Widziałam taki budynek z wieżyczką w południowej części królestwa. Ma takie kolorowe okna… to się chyba nazywa witraże. Niestety nie znam się na waszej posłudze… - mruknęła nieco zawiedziona niewiedzą.
        - Ale na jednej z okiennic widniał człowiek ze skrzydłami. Teraz już wiem, że zapewne przedstawia anioła – uśmiechnęła się próbując odnaleźć jakieś dobre strony działania gwiazdozbioru królika.
        Shantti poczuła, że drugi raz rozrywa jej ledwo zasklepione serce. Nie chciała odtwarzać w głowie obrazów, lecz na nowo odwiedzane miejsca automatycznie przypominały przebyte etapy. Poza tym, odczuwała cholerne zmęczenie. Nie fizyczne, a psychiczne. Chciała się tylko położyć i spróbować zasnąć łudząc się przy tym nadzieją, że gdy otworzy oczy to te wspomnienia okażą się iluzją. Rozum skrupulatnie upominał Shantti, że nie ma co liczyć na cofnięcie się w czasie. Drobinki wpijały się w podeszwy stóp delikatnie ją kłując – to wszystko jest prawdą. I nie obchodziło już tancerki czy bliżej jest do jej „mieszkanka” czy do domniemanej świątyni. Nie chciała wracać w miejsce, gdzie widziała Tallasa. Nie miała na to najnormalniej w życiu sił.
        Płomyki zgasły, ale uszata doskonale wiedziała, gdzie prowadzić.
        - Już niedaleko… - powtarzała dzielnie mimo, że powoli sama poczęła wątpić we własną wytrwałość.
        Miała wrażenie, że słońce na krótki moment mocniej przygrzało ich ciała. Uniosła wreszcie wzrok. Od kiedy rozpoczęła się wędrówka poza obszarem podziemi jakoś nie miała odwagi spojrzeć wyżej niż na własne stopy. Królestwo bardzo leniwym tempem budziło się do życia. Tak właśnie wyglądała okrutna rzeczywistość. Rozrywające serca opatulała absurdalna codzienność.
        - Już niedaleko.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Wsparcie Shantti bardzo przydało się Nehielowi – cały czas na nią spoglądał, a gdy było już bardzo źle i walczył ze sobą by nie wyrwać się leczącemu go Lakiemu, złapał elfkę za dłoń. Nie zacisnął mocno palców – pewnie po to, by nie zrobić jej krzywdy - trzymał ją jednak bardzo pewnie. Jego uścisk zelżał dopiero w momencie, gdy stracił przytomność, wtedy jego palce miękko spłynęły po wierzchu dłoni tancerki.

        Droga przez labirynty korytarzy przebiegała w milczeniu. Było wąsko, więc czasami Shantti musiała iść przodem, a podtrzymujący się aniołowie wlekli się z tyłu. Dżari zaciskał mocno szczęki, by dodać sobie sił – Nehiel może i pomagał jak mógł, ale też swoje ważył, a wojownik mocno nadwyrężył już absolutnie wszystkie swoje sił. Skupiał się całkowicie na tym, by iść i by nie puścić mnicha, kosztowało go to tyle wysiłku, że nawet nie myślał o niczym innym. I dobrze. Chociaż i tak częstokroć obracał się przez ramię, jakby liczył, że ktoś jeszcze będzie szedł z tyłu. Jakby nadal się łudził, że to był tylko zły sen. Zawsze gdy później znowu spoglądał przed siebie, wyglądał na jeszcze bardziej zasmuconego. Ciężko wzdychał, co maskował jednak poprawianiem chwytu na pasie i ramieniu Nehiela.
        Po wyjściu do zrujnowanego westybulu Dżari skrzywił się i zmrużył oczy, jedną ręką osłaniając je przed słońcem, które mocno świeciło przez dziury w murze i suficie. Zaraz za progiem posadził Nehiela pod ścianą i sam oparł się o nią dłonią, ciężko dysząc. Wyglądał okropnie – jego ubrania i skrzydła był poznaczone czerwonymi rozbryzgami krwi jego przeciwników, na tunice zaś znajdowała się olbrzymia, jednolita plama w miejscu, gdzie przytulił się do niego Dżariel. Cały był przybrudzony kurzem, włącznie z piórami, włosami i twarzą, na której widać było dwie jasne pręgi, które łzy wymyły w osiadłym na skórze pyle.
        Dziwny łopot zwielokrotniony echem przeciął martwe powietrze westybulu, gdy Laki otrzepał i nastroszył skrzydła, by chociaż odrobinę je oczyścić. Anioł momentalnie posłał przepraszające spojrzenie Shantti – chyba przerwał jej wypowiedź swoim nagłym poruszeniem. Teraz słuchał jej więc ze zdwojoną uwagą, kiwając zdecydowanie głową, gdy usłyszał opis świątyni.
        - To jest to – przyznał. Wieżą była pewnie dzwonnica, której dzwony codziennie wzywały wiernych na modlitwę, witraże zaś faktycznie stanowiły integralny element alarańskiej architektury uosabianej z miejscami sacrum.
        - Mógł być jeszcze Fellarianin – zażartował cicho Dżari, gdy Shantti zasugerowała, że skrzydlata postać ułożona z barwnych szkiełek mogłaby być aniołem. Zaraz jednak machnął ręką w niemym „nieważne, nie zwracaj na to uwagi”. Nie miał ochoty mówić. Tak jak Shantti, tak i on miał suche i zdarte gardło, które nieustannie się zaciskało – to bardzo utrudniało ewentualne mówienie. Dlatego milczenie nie było takie krępujące – w końcu po co się męczyć bardziej, niż już jest się umęczonym...
        - Chodź, Nehiel, jeszcze tylko kawałek...
        Dżari pomógł mnichowi podnieść się z ziemi. We trójkę opuścili zrujnowaną budowlę z zupełnie innej strony niż do niej weszli. Przywitały ich podejrzliwe, niechętne spojrzenia przechodniów, którzy niejednokrotnie zawracali albo przechodzili na drugą stronę drogi, byłe nie mieć do czynienia z trójką zakrwawionych indywiduów. Laki nie zwracał na nich uwagi – był zmęczony, jego wzrok i umysł był zasnute mgłą. Widział w głowie cel, do którego zmierzał – świątynię – lecz nie wiedział po co tam idzie i co dalej. Wiedział tylko, że gdy dotrze na miejsce, będzie wiedział co robić i po co tam był. Gdyby jednak mógł, chętnie położyłby się i zasnął. Niczego tak nie pragnął jak odpoczynku, tych kilku godzin, które mógłby spędzić w błogiej nieświadomości, nie martwiąc się o to co było i co nadejdzie. Gdy tylko jego myśli wybiegały za daleko w przyszłość lub przeszłość, on czuł niewysłowiony wręcz ból, oczy zaczynały go piec, a gardło po raz kolejny się zaciskać, mocniej drżały też jego mięśnie.
        Nehiel potknął się i syknął – zawadził o coś ranną stopą, którą już bardzo powłóczył. Dżari zatrzymał się i przez moment na niego patrzył, zastanawiając się nad jakimś rozwiązaniem.
        - Shantti – zwrócił się do elfki. - Daleko jeszcze?
        Niedaleko. Anioł przyjął tę informację z niemym skinieniem głową, po czym nie zważając na protesty mnicha, który marudził coś na temat męskiej godności, wziął go na ręce jak pannę młodą. Teraz sekretna technika polegała tylko na tym, by po ruszeniu się z miejsca nie zatrzymywać się wcześniej niż po dotarciu do celu – Dżari wiedział, że jeśli przystanie, nie zrobi już więcej kroku.

        Kaplica opisana przez Shantti była bardzo starym budynkiem, o który jednak nadal ktoś dbał, gdyż istniejące jeszcze witraże był wymyte, a śmieci walające się pod większością budynków w okolicy, tu był uprzątnięte, co więcej, ktoś postarał się nawet o to, by zrobić niewielkie klomby z bylinami tuż przed wejściem. Osobą, która o to dbała, był stary kapłan, służący w kaplicy już jakieś trzydzieści lat. To on codziennie zaraz po wschodzie słońca i odprawieniu porannych modłów wychodził, by pozamiatać ulicę i oberwać przekwitłe kwiaty. Czasami towarzyszył mu jakiś akolita, ci jednak pojawiali się i znikali, próbując swego szczęścia w większych przybytkach Pana albo wybierając się w świat, by głosić jego słowo wśród tych, do których jeszcze ono nie dotarło – nie od dziś wszak wiadomo, że młodzież z Ostatniego Bastionu to osoby energiczne, o gorącym sercu i nieposkromionej potrzebie wolności. Kapłan jednak trwał na swoim posterunku, codziennie odprawiając te same rytuały, te religijne jak i życia codziennego.
        Tego dnia gdy starzec wyszedł przed kaplicę by posprzątać, dostrzegł coś, co wbiło go w ziemię tuż za progiem. Tuż przed nim, raptem dziesięć stóp od wejścia, stała postać o białych skrzydłach i srebrzystych oczach. Kapłan zamrugał oniemiały. Nie wiedział co robić, czy najpierw wznieść ręce ku niebu i chwalić Pana, czy też paść na kolana. Jego przybytek nawiedził prawdziwy Boży Posłaniec, anioł, o których on jedynie słyszał, ale nigdy ich nie widział.
        Dopiero po chwili kapłan zaczął dostrzegać coś poza samą symboliką niespodziewanego gościa. Zauważył na przykład, że niesie on kogoś na rękach, a tuż obok niego idzie umęczona dziewczyna w skąpym stroju tancerki. Cała trójka wyglądała jakby uciekła z pobojowiska, a twarz anioła nabrała nagle w oczach starca surowości, która przyprawiła go o dreszcze.
        - Bądź pozdrowiony – odezwał się Niebianin chrapliwym głosem. - Potrzebna nam twa pomoc, czy udzielisz nam schronienia?
        - T-tak, oczywiście – zapewnił gorliwie kapłan, gdy tylko odzyskał głos. Zaraz rzucił na bok miotełkę i wiaderko, po czym szeroko otworzył przed przybyłymi drzwi do kaplicy. W środku pewien lokalny chłopak, bardzo pobożny wyznawca Pana, zabierał się za konserwowanie ławek, które wymagały już odrobiny uwagi po latach służenia podczas nabożeństw. Młodzieniec został przywołany przez kapłana, by podejść, lecz długo stał i gapił się na gości. Dopiero widok Shantti go ośmielił – była to wszak piękna dziewczyna, która jednak nie posiadała skrzydeł, była więc bardziej realna niż Niebianin, w którego istnienie chłopak nadal nie mógł uwierzyć. Ona za to wzbudzała zaufanie.
        - Wskaż mi miejsce, gdzie będę mógł go położyć, jest ciężko ranny – wyjaśnił Dżari, poprawiając ciążącego mu w ramionach Nehiela, który po raz kolejny stracił przytomność. A może raczej zasnął – ta opcja byłaby dla niego znacznie lepsza.
        - To z tyłu... - bąknął kapłan, gnąc się w ukłonach i prowadząc trójkę przyjaciół we wskazane miejsce. Za kaplicą znajdowało się domostwo mężczyzny, spore, gdyż przewidziane na znacznie większą ilość sług niż tylko jednego starca. Dlatego też Nehiela można było położyć na czystym łóżku i pozwolić mu tam wypocząć. Gdy jednak Dżari z mnichem na rękach wszedł do środka razem z kapłanem, Shantti została zaczepiona przez chłopaka, który pracował w kaplicy.
        - Przepraszam jeśli urażę, ale... Może chcesz się obmyć? Chcesz odpocząć? Jesteś głodna? - zagadnął. O pragnienie nawet nie pytał, bo już trzymał przed sobą dzban z rozcieńczonym, chłodnym winem i napełniony po brzeg kubek, przeczuwając, że taki poczęstunek byłby właściwy. Był gotów spełnić każde życzenie wypowiedziane przez tancerkę i to nie przez to, że była piękną dziewczyną, od której chciałby coś dostać w ramach wdzięczności – pomagał jej bezinteresownie, bo tak został wychowany, a cała ich trójka wyglądała, jakby rozpaczliwie potrzebowała pomocy.

        Tymczasem Dżari złożył Nehiela na posłaniu i sam przysiadł obok niego, bo nie miał już sił ustać. Kapłan przystawił mu usłużnie mały taboret, będący wyposażeniem celi. Sam nie wiedział co czynić i gdzie podziać wzrok – czy może patrzeć na anioła i jego rannego towarzysza, czy powinien skupić się raczej na własnych sandałach.
        - Nie lękaj się nas – rozwiał jego wątpliwości Dżari. - Przynieś mi proszę wodę i bandaże, zajmijcie się też moją przyjaciółką. Nie zabawimy tu długo, musimy tylko zebrać siły przed powrotem do Planów.
        - Dobrze – odpowiedział natychmiast kapłan wychodząc z pokoiku, nie zamykając jednak drzwi. Dżari odprowadził go wzrokiem i przez dłuższy czas patrzył na Shantti i stojącego przy niej chłopaka, którego aura przypominała nieskazitelnie czysty, wypolerowany na błysk odprysk ametysty. Laki sam do siebie pokiwał głową – dobrze trafili. Mógł się teraz zająć Nehielem na tyle, na ile miał siłę.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

Fellerianin? Spojrzała zaintrygowana Shantti na anioła z wyraźnym uśmieszkiem na ustach, ale oboje nie przeciągali tematu wyraźnie zmęczeni obecną sytuacją. Elfce trochę ulżyła myśl, że wskazuje prawidłowe miejsce. Droga do kaplicy wydawała się odrobinę męcząca, lecz nieporównywalna do przebytych przygód więc w jakiś sposób łatwiej było do niej dotrzeć. Wlekli się ostatkiem sił. Tancerka w tym czasie podziwiała swojego przyjaciela, który całkowicie przejął na siebie odpowiedzialność przeniesienia Nehiela do wyznaczonego punktu.
Artystka rozglądała się po bokach, gdy znajdowali się już bardzo blisko kaplicy. Rozkład budynków wyglądał tu odrobinę inaczej. Świątynia otoczona była odrobiną przestrzeni. Nie znajdowała się pomiędzy jedną, a drugą ścianą. Posiadała własny, niewielki placyk, który zamiatany był zapewne codziennie przez zamieszkującego tutaj kleryka. Shantti odruchowo odrobinę kryła się za postacią anioła. Łapała wzrokiem kąty, zbyt doskonale znała Ostatni Bastion. Niemalże od podszewki, mimo, że spędziła tutaj zaledwie miesiąc, może dwa. Już nawet ta informacja wyleciała jej z głowy, ale to co należało pamiętać o tym królestwie to napaść. Nieważne czy skrajną nocą czy też w biały dzień – tutaj nie liczył się czas a skuteczność działania. Wymęczone ciała stanowiły świetny kąsek dla obcych. Dżari miał silną postawę, czuła się przy nim bezpiecznie, ale lepiej dmuchać na zimne.
Shantti przywitała kapłana ciepłym uśmiechem. Serce elfki pękało od środka, ale nie straciła swojego uroku. Nie miała sił się odezwać więc podążyła za resztą, a gdy wkroczyła do kaplicy poczuła się… kompletnie nie na miejscu. Tutaj wszystko było takie… wzniosłe, grzeczne, określone, a ona stała pół naga. Dyskomfort wyraźnie namalował się na twarzy tancerki. W żaden sposób nie gardziła pomocą, bardziej nie miała na celu urazić nikogo swoją obecnością. Opiekunowie tego miejsca okryci byli habitami do ziemi. Nawet gdyby nie miała starganego odzienia wydarzeniami to by nadal była prawie, że rozebrana. Może gdyby przyszła tutaj ubrana w chador czułaby się swobodniej, ale niestety okoliczności robiły swoje. Uszata niepewność wyraziła postawą. Objęła dłonią łokieć, który delikatnie głaskała i delikatnie schowała szyję między spięte barki. Och, naprawdę nie chciała nikomu sprawić przykrości swoim towarzystwem. Tym lepiej czuła się przejętą inicjatywą przez Lakiego. Wiedział, co powiedzieć. Czuł się tutaj pewniej. Chronił go dach wyznawców Pana więc to psychicznie trochę jej pomagało, jego swoboda. Jednak tym dziwniej się czuła, gdy kapłan składał im pokłony, był taki posłuszny i pokorny. Shantti najlepiej powstrzymałaby mnicha przeczącymi machnięciami ręki i wyprostowała, ale tak bardzo była zdezorientowana nową kulturą, że nie wiedziała co wypada, a co nie.
Gdy tak skradała się za plecami Dżariego nagle zaczepił ją obcy głos.
- Hm? – obejrzała się za siebie dostrzegając młodzieńca, a właściwie przede wszystkim dzban wina.
Shantti przełknęła nadgorliwą suchość w gardle. W oczach tancerki ujawniła się odrobina desperacji. Była niczym morski elf na środku prażącej pustyni – widok napoju wprowadził ją do szaleńczej ochoty bezmyślnego rzucenia się i wypicia wszystkiego jednym chełstem. Potrzasnęła delikatnie głową próbując zebrać w sobie opanowanie. Całkowicie zgłupiała. W głowie próbowała odnaleźć odrobinę pomysłu na to jak się zachować oraz na to by nie utracić zmysłów.
Wpatrywała się z konsternacją w dzban i szczerze, chociaż może odrobinę głupio, wzruszyła sytuacją. Przetarła kłębikiem dłoni kąciki oczu parskając przy tym szczerym, krótkim śmiechem.
- Dziękuję dobry człowieku – odpowiedziała kładąc pewnie dłoń na jego ramieniu.
Shantti z najstaranniejszym opanowaniem napiła się wina. Wiedziała, że nie może rzucić się jak dzikus. To była jedna z zasad przetrwania na pustyni, odpowiednie nawodnienie oraz odpowiednie dostarczenie pokarmu by jak najdłużej trwać w pełni sił, a nie bezmyślnie wykorzystywać czy męczyć organizm przepełnieniem. Robiła więc wszystko bardzo umyślnie starając się zachować zdrowy rozsądek. Nie przejeść, nie przepić, nie wykorzystywać nadmiernie dobroci innych, a na ten ostatni aspekt była szczególnie wyczulona. Była w kompletnie dla niej obcym miejscu więc tym bardziej dbała o to, by nikogo nie urazić. Szanowała każdą wiarą, która szanowała innych.
Eflak przeniosła gwałtownie spojrzenie na Dżariego, tuż po jego ostatnich słowach. Plany Niebiańskie? Oj, nie była gotowa usłyszeć tego akurat teraz. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że prędzej czy później ich drogi się rozejdą, ale nie po tym gdy ledwie wygrzebała się po śmierci Dżariela i zdradzie Tallasa. Czuła się nieco okropnie z tego powodu… z tych wszystkich powodów!
Czy miała prawo to tak strasznie przeżywać? Bardzo szybko przywiązała się do całej czwórki (licząc Nehiela, do którego też się o dziwo zaczęła przywiązywać), być może zbyt szybko. Niektórych jednak da się pokochać sercem w ciągu minuty, ale to było odrobinę nie fair względem Lakiego, który miał dwóch aniołów tak blisko przez te wszystkie lata. Ilekolwiek wiosen miał na karku, na pewno znał pozostałych skrzydlatych zdecydowanie dłużej. W tym aspekcie serce Shantti powoli łagodniało. Nie cofną czasu, nie zmienią tego co się stało. Musieli wewnętrznie pogodzić się z losem, ale teraz nie mogła powstrzymać szybciej bijącego serca.
Dziewczyna spojrzała z troską na Nehiela nieco onieśmielona obecnością Dżariego. Oj, musiała szybko powiedzieć cokolwiek nim się rozklei na oczach mężczyzn, a już szczególnie na oczach Lakiego. Nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa, które dotyczyłoby któregokolwiek z aniołów. Zdusiło ją w gardle, tym razem nie posuchy, a z faktu, że drży na całym ciele nie mogąc przełknąć nadchodzącego pożegnania. To było zdecydowanie trudniejsze - rozstanie z żywą istotą. Zaskakująco o wiele gorsze. Zmarli spoglądali na nią co jakiś czas i mogli nawiązać z Shantti komunikację w każdej chwili. Z żywymi był o tyle problem, że nie łączyło ich nic więcej, jak tylko wspomnienia oraz głos. Nie mogli komunikować się myślami, znakami… A listy byłyby tu kompletnym niewypałem. Nie umie wysłać pozdrowień do Planów Niebiańskich. Nawet nie wie gdzie to jest! Ani… jak się tam dostać, ani… Ani nic. Ona zaś nie ma stałego miejsca. To było prawdziwe odejście na zawsze. Nie wie jaki cud musiałby się pojawić w gwiazdozbiorze by ich drogi spoiły się na nowo.
- W-wybaczcie moją prośbę. Wiedzcie, że będę wdzięczna za możliwość obmycia się wodą i… - mówiła tak paskudnie roztrzęsionym głosem, że aż było jej wewnętrznie wstyd. I robiło się coraz gorzej, przez kompletne nieogarnięcie tutejszych obyczajów.
- … i czy mogłabym liczyć na odzienie, które mnie okryje? – spytała ściszonym głosem nie wiedząc czy bardziej zawiedziona faktem, że zamiast powiedzieć coś na temat rozstania zagaiła o to by się ubrać i choć trochę wyglądać.
Chłopak od razu posłał te krępujące pokłony w stronę tancerki nie przywykłej do takiej obsługi. Na oazy pustynne, nawet nie była wydusić z siebie prośby o opiekę nad Nehielem czy Dżarim! Musiała przełknąć gorzki żal w samotności i na całe szczęście młodzieniec zaprowadził ją w miejsce zapewniające całkowitą prywatność. Shantti nawet nie zależało na ciepłej wodzie, chciała po prostu odciąć się na kilka myśli, ale chłopak wyraźnie starał się jej zapewnić co najlepsze. Zagaiła więc o świątynie, o jego obowiązki, o tematy, które mogły odrobinę rozjaśnić umysł elfki na podgląd w jakim żył. To faktycznie odrobinę pomogło, a czekanie na ciepłą wodę nie trwało w nieskończoność. Ostatecznie wylądowała w niewielkim pomieszczeniu, gdzie męskie oko nigdy nie spojrzy. Otrzymała także możliwe dopasowany dla niej habit.
Odczuła niebiańską lekkość, gdy wreszcie zdjęła…a właściwie zerwała resztki swojego wyjściowego stroju. Postarała się w miarę możliwości wyczyścić stanik i majtki, coś pod tym habitem musiała mieć. Najchętniej właściwie nie wracała do bielizny, ale kto wie czy wypada czy też nie wypada mieć czy też nie mieć czegoś pod spodem. Ponownie dmuchała na zimne.
Ciepłą woda niosła ze sobą ukojenie. Klarowna ciecz w drewnianej wanience pociemniała od brudu i krwi. Prosta czynność w pewien sposób oczyszczała duszę. Elfka wewnętrznie czuła się pogodzona z odejściem Dżariela, ale nie była w stanie przełknąć pożegnania z Dżarim. O ironio losu.
Spoglądała na odbicie swojej twarzy w wanience. W pewnym momencie już nie widziała siebie, tylko własne myśli. Shantti zacisnęła dłoń na szmatce, którą się obmywała. Wycisnęła z niej niemalże całą wodę, a ona chlusnęła cicho o drewnianą podłogę. Dziewczyna pochyliła się chowając twarz w kolanach i spinając całe ciało by powstrzymać płacz.
Za chwilę to przełknie… i już sobie poradzi.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Stojący przed Shantti chłopak wyglądał na odrobinę skonsternowanego, gdy tak czekał na jej odpowiedź. Przez moment wydawało mu się, że elfka mu odmówi, bo pokręciła głową, lecz zaraz po tym podziękowała mu i nawet poklepała go po ramieniu. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie, co widać było po tym jak szeroko się uśmiechnął. Natychmiast wręczył jej kubek i gdy tylko tancerka odjęła go od ust, zaraz zaproponował, że jej doleje. Był pod wrażeniem jej elegancji – chociaż wyglądała na udręczoną i bardzo spragnioną, nie piła łapczywie i nie uroniła ani kropelki. Z tym większym zaangażowaniem chłopak służył jej pomocą – był przekonany, że to ktoś bardzo ważny, skoro potrafiła się tak dobrze zachować i jeszcze towarzyszyła aniołowi, który nazywał ją nawet swoją przyjaciółką. Gdy więc elfka wyraziła chęć wykąpania się i przebrania, on zaraz rzucił się, by spełnić tę prośbę. Odstawił na bok dzban, wcześniej oczywiście upewniając się, czy dziewczyna nie chce się jeszcze trochę napić, a następnie wskazał jej odpowiedni kierunek, kłaniając się przy tym przed nią, bo zdawało mu się, że tak należy. Chciał się o nią porządnie zatroszczyć, więc nawet nie słuchał protestów, by nie podgrzewać jej wody – co to za kąpiel w zimnej wodzie? Gdy trzeba szybko przemyć twarz z rana to tak, wtedy zimna woda była dobra, ale nie gdy chodziło o porządną kąpiel.
        - Och, ja nie jestem akolitą – zreflektował się młodzieniec gdy został o to zapytany. Mówił bardzo miłym tonem, dość swobodnym, nie to co przejęty wizytą niezwykłych gości kapłan. - Mieszkam niedaleko, a tu pomagam jak trzeba coś naprawić, zreperować, odnowić. W tym mieście wszystko szybko się psuje, a o nowe czasem trudno. Zresztą, po co wyrzucać, jak czasami wystarczy kilka gwoździ, prawda? Ach, ale proszę nie myśleć, że ja jestem jakimś poganinem. Ja wierzę w Pana, chodzę na nabożeństwa, ale no... po prostu nie wybrałem kapłaństwa. To mi jakoś nie pasuje, nie mam głowy do nauki tych wszystkich mądrych tekstów, pieśni i rytuałów.
        Chłopak mówił wiele nieistotnych rzeczy, ale widział, że elfce to się całkiem podoba, więc się nie krępował. Dzięki temu wszystko poszło znacznie szybciej i już po chwili Shantti mogła cieszyć się porządną kąpielą.
        - Tylko jeszcze chwila, proszę poczekać, to skoczę po coś do ubrania... Zdaje się, że staruszek ma gdzieś damskie habity... - mruknął do siebie wychodząc już z łaźni. Wrócił dosłownie chwilę później i z dumą pokazał Shantti najmniejszy habit jaki znalazł. Odłożył go na ławę, po czym zastrzegł, żeby w razie gdyby czegoś jej brakowało to ma go wołać, a on zostawi to pod drzwiami, by nie wchodzić jak panna będzie rozebrana. Wyszedł, dokładnie domykając drzwi. Zaraz skierował swoje kroki do pomieszczenia, gdzie przebywał anioł – może i jemu przyda się jakaś pomoc... I może będzie się można mu dokładnie przyjrzeć. Nikt mu chyba nie uwierzy, że tego dnia usługiwał prawdziwemu Słudze Pana!

        Kapłan stał jak na prawionym mu kazaniu i czekał czy anioł go jeszcze o coś poprosi. Niebianin jednak milczał, wpatrując się w oblicze nieprzytomnego mężczyzny na łóżku i odgarniając mu włosy z twarzy. Jego krótka kitka rozwiązała się gdzieś po drodze i teraz miał na głowie straszny nieład. Dżari wezwał go cicho po imieniu, a gdy Nehiel zmarszczył twarz i coś mruknął, Laki wiedział, że wszystko z nim w porządku. Wtedy zwrócił się do śmiertelnika, który tak usłużnie czekał z wodą i bandażami, o które wcześniej poprosił Niebianin.
        - Potrzebuję tylko spokoju, by go uleczyć – powiedział, sięgając po potrzebne opatrunki. Odkaszlnął, bo gardło miał zdarte od płaczu i pyłu. Nie uszło to uwadze młodzieńca, który właśnie wrócił zostawiwszy Shantti w łaźni. Chłopak zaraz złapał za dzbanek z rozcieńczonym winem i nowy kubek i zabrał się za częstowanie anioła. Dżari spojrzał na napój z pewną niechęcią, ale w końcu uległ i się napił. On nie był taki elegancki jak elfia tancerka – wypił wszystko jednym haustem, przechylając mocno głowę do tyłu.
        - Dziękuję – odezwał się. Jego głos nie był już taki zachrypnięty i od razu brzmiał przyjemniej, sympatyczniej.
        - Coś jeszcze przygotować? - upewnił się chłopak, który miał znacznie więcej śmiałości niż stary kapłan.
        - Nie trzeba...
        - Na pewno? Może ubrania i wodę jak dla panienki? Jesteś cały we krwi i błocie. I nie wyglądasz zbyt dobrze – dodał chłopak. Kapłan słysząc tę uwagę syknął i posłał młodzieńcowi wyrażające naganę spojrzenie.
        - Może później – dał w końcu za wygraną anioł. - Zostawcie nas, potrzebuję spokoju. Drzwi mogą zostać otwarte, a gdyby ona chciała tu przyjść, to jej nie powstrzymujcie.
        Mężczyźni zgodzili się z warunkami anioła i ulotnili się do swoich zajęć. Dżari siedział jeszcze przez moment i czekał czy któryś z nich nie zawróci, a gdy nabrał pewności, że tak się nie stanie, sięgnął po pozostawiony mu dzban z winem. Wypił jego zawartość kilkoma potężnymi łykami, a odstawiając puste naczynie na ziemię westchnął z wyraźną ulgą. Naprawdę tylko to wystarczyło, by poczuł się lepiej. Od razu zabrał się za rany mnicha – najpierw obejrzał je dokładnie sprawdzając, które są najdotkliwsze, a gdy to udało mu się ustalić, w ruch poszły czary. Nehiel obudził się ledwo poczuł mrowienie zrastających się tkanek, lecz nie poruszył się ani nie protestował. Jego spojrzenie uciekło w kierunku otwartego okna, przez które do środka wpadało ciepłe powietrze dnia i gwar ulicy.
        - Dżari... - odezwał się nagle, by jednak nikt postronny nie mógł uczestniczyć w tej bardzo poufnej rozmowie, mnich używał mowy Nebian. - Wiem, że rozdrapuję bardzo świeżą ranę i może mnie teraz za to znienawidzisz, ale kiedyś w przyszłości zrozumiesz, że miałem rację. I może dzięki temu łatwiej będzie ci pogodzić się ze stratą – dodał, po czym jęknął cicho, gdy Laki zaczął nastawiać mu jeden z palców u dłoni. Wojownik nie uczynił tego broń boże złośliwie, by uniemożliwić rannemu mówienie. Po prostu zajmował się swoimi sprawami, a jeśli Nehiel chciał mu coś powiedzieć, to niech mówi. Jemu było chyba w tym momencie wszystko jedno.
        - Nie możesz winić się za śmierć Dżariela. Nie możesz winić ani jego, ani siebie, z jednej prostej przyczyny: zrobiłbyś to samo. Powiem więcej: zrobiłbyś to zawsze i bez względu na cenę. Taka była wasza przyjaźń – bez wahania poświęcilibyście za siebie życie. Więc skoro ty byłeś gotów na takie poświęcenie, pomyśl, że on też mógł to zrobić. I dzięki temu, że ty wyszedłeś z tego cało, on umarł szczęśliwy. Bo jego ofiara nie poszła na marne, bo jego ukochany przyjaciel przeżył. Nie możesz się teraz załamać, bo jego ofiara poszłaby na marne. On chciał, byś żył i byś był szczęśliwy. Umarł bez żalu. I wierz mi, to nie są puste slogany, ja naprawdę wiem, co on czuł. Wiem, jakie to uczucie, gdy nie możesz uratować kogoś, kogo kochasz tak bardzo, z głębi serca. On nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby ciebie nie zasłonił, a znając jego charakter szybko by zgasł. Wiem co mówię, sam przez to przechodziłem, lecz ja zawiodłem, a gorzki smak porażki czuję do tej pory. Więc pamiętaj: on cię zasłonił, bo tego chciał. I nie możesz się za to winić.
        Dżari kiwnął niemrawo głową, lecz się nie odezwał. Wzrok miał utkwiony w zranionej ręce mnicha i widać było, że stara się nie mrugać, bo w przeciwnym razie z jego oczu znowu popłynęłaby rzeka łez. Odezwał się dopiero po naprawdę długiej chwili milczenia.
        - Ja to wszystko wiem – powiedział ochryple. - Ale... Że go już nie ma...
        - Odszedł do Pana. I na zawsze pozostanie w twoim sercu.
        Dżari zacisnął wargi i pokiwał głową – znowu zawiódł go głos. Z jego ust dobyło się tylko drżące westchnienie. Nehiel patrzył na niego uważnie, po czym uniósł do oczu już opatrzoną, zabandażowaną rękę.
        - Nie dałem rady z paznokciami – mruknął Laki widząc ten gest.
        - Nie szkodzi, odrosną. A jak nie odrosną to też nie szkodzi. I tak ich nie malowałem.
        Laki parsknął, ale nie zdobył się na śmiech. Nie umiał się teraz śmiać. Co więcej, powoli nie miał już też siły czarować. Skupił się więc na ile mógł na dłoni mnicha, a gdy ta była już praktycznie uleczona, zabandażował ją i ostatnie krople magii wykorzystał na to, by pozbyć się opuchlizny spod oka Nehiela. Resztę siniaków i zadrapań mógł zostawić, by naturalna regneracja Niebian dokończyła dzieła.
        - Odpocznij – powiedzieli nagle w jednej chwili.
        - Wykończysz się – kontynuował mnich. - Musisz się przespać.
        - Dobrze...
        - Gdzie idziesz? - zapytał zaskoczony Nehiel widząc, że anioł wychodzi z pokoju chociaż stały w nim dwa łóżka.
        - Umyć się. Spokojnie, nie zostawię cię tu.

        - O, całkiem pasuje – zauważył ucieszony chłopak gdy tylko natknął się na wychodzącą z łaźni Shantti i zobaczył ją w habicie, który był tylko minimalnie za długi. - To znaczy... w sensie rozmiaru. Ekhm... Ach, właśnie! Tamten anioł, z którym przyszłaś, poszedł do ogrodu i powiedział, że jakbyś chciała, to byś tam go szukała.
        Po opuszczeniu drzwi prowadzących do mikroskopijnego ogródka nie trzeba był zbyt długo szukać Dżariego. Leżał on pod starą, krzywą jabłonią, która o tej porze dnia dawała bardzo przyjemny cień. Spał, głowę opierając na jednym skrzydle, a drugim się nakrywając. Był już czysty – wcześniej wylał na siebie kilka wiader zimnej wody prosto ze studni – i ubrany w habit tak jak Shantti, lecz w jego przypadku odzienie było raczej za krótkie niż za długie.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti przebyła krótką, ale intensywną, wewnętrzną walkę. Odrobina samotności rzeczywiście pomogła pozbierać elfce myśli. Przełknęła całą gorycz, trochę popukała się w głowę za te nagromadzone emocje. Była już tak zmęczona, że przestała doceniać to co podarował jej los, bo chociaż złowieszczy królik na niebie zabrał kilka dusz to też podarował dziewczynie coś w zamian. Nie aby godziła się na tak mało opłacalny interes, ale gwiazdozbioru nie przegadasz. Promyczek jakim stanowiła Shantti na nowo rozbłysnął słabym światłem. Życie nie kończy się przecież tu i teraz…
        Uśmiechnęła się więc pogodnie, gdy zaczepił ją chłopak. Pewnie wyglądała, co najmniej makabrycznie. Czuła zapadnięte od zmęczenia oczy, starganą skórę, nie mówiąc już o włosach, których nie mogła doprowadzić do chociażby minimalnie akceptowanego stanu, ale była coraz bliżej padnięcia gdziekolwiek plackiem by zasnąć i ślinić się przez ponad kilkanaście kolejnych godzin. Odruchowo aż pogładziła się po kąciku ust, nigdy nie wyglądała ponętnie podczas popołudniowej drzemki.
        Habit nie należał do strojów najwygodniejszych. Nieprzyjemnie kłujący materiał, a co gorsza – jest nieprzewiewny. Pustynna elfka próbowała sobie wyobrazić, co muszą czuć ci biedny klerycy w upalny dzień. W mniemaniu tancerki mającej na sobie zazwyczaj tiulowe spodnie było ciężko na ramionach i ciasno od sznura jaki zawiązywało się w talii. Niemniej jednak, to nadal lepsze niż te szczątki, które przed chwilą z siebie zerwała. Czuła się swobodniej i lepiej pod dachem wyznawców Pana, a to był argument powalający wszelkie niedogodności.
        - Dziękuję – odpowiedziała dosyć śmiało. – Nawet pod kolor moich włosów – zażartowała widząc, że faktycznie ma na sobie brązowy habit z kremowym sznurem.
        Słysząc informację o Dżarim twarz elfki stała się cierpka, ale ukłoniła się serdecznie wobec młodzieńca w geście podzięki – tak się chyba robiło w Alaranii, bynajmniej często to widziała a w świątyni Pana nie było to na pewno rzeczą obcą.
        Nim jednak odwiedziła ogród, najpierw skradła się po cichu w stronę pokoju, gdzie leżał Nehiel. Nie weszła do środka, a jedynie wychyliła głowę poza framugę drzwi. Przyjrzała się aniołowi. Laki o niego zadbał, nawet poskładał mu do kupy rękę. Nad taboretem, gdzie uprzednio siedział Dżari, zapalił się niebieski ognik. Bardzo intensywny i, jak na Pari, dosyć duży.
        - No… Opiekujcie się nim – bąknęła do sufitu Shantti, chociaż słowa kierowała zdecydowanie wyżej, ponad wszelkie dachy królestwa.
        Wówczas, już pewna opieki przodków, skierowała się w stronę ogrodu. Elfka była pod wrażeniem, że słudzy Pana posiadają własny plac i odrobinę przestrzeni na kwiaty czy drzewko, niby niewiele, ale kogo było stać na takie luksusy? Nie zwykłego mieszkańca!
        Artystka wyszła na zewnątrz, a na widok śniącego anioła oniemiała. Przeżyli tak wiele w ciągu jednej nocy, a teraz spogląda na niego i odczuwa jedynie ukojenie. Powoli rozumiała tę pokorę wobec niebian. Potęga białych skrzydeł oraz wewnętrzne światło aniołów sprawiało, że chciało paść się po prostu na kolana pod wpływem ich siły. W oczach Shantti ten obraz jednakże szybko się rozmył. Może to ta kaplica wywoływała takie wrażenie pokory, ale Dżari był wciąż tym samym Dżarim jakiego dane jej było poznać na samym początku. Pewnie te zdarzenia go w jakiś sposób odmienią, ale nadal będzie jej przyjacielem…
        Przyjacielem?
         „Oh…” westchnęła w głowie. Ona go tak nazywała w myślach. Ba! Mogła swobodnie mówić o tym w głos, ale właściwie doszła do wniosku, że nie wie co po głowie chodzi skrzydlatemu. Jak ją mógł określić? Jak ją nazywał? Czy Shantti była dla niego po prostu Shantti?
        Chciała się zbliżyć o krok, ale wycofała uniesioną stopę pozostając ciągle w tym samym miejscu. Przemknęła przez nią chęć ucieczki, ale skutecznie uśmierciła ten paskudny zamiar. Miała idealną okazję na to, by odejść bez słowa, bez tego okropnego etapu żegnania się, ale stawiając się w sytuacji obojga aniołów chyba pierwszy raz w życiu nie potrafiła komuś wybaczyć. Odejść nie pozostawiając po sobie żadnej informacji albo jakiś skąpy liścik? Oj nie, to nie przejdzie przez ręce tancerki. Wyrzucałaby to sobie do końca życia. Niech ta historia ma swój początek i koniec, pozostawianie niedomkniętych spraw nigdy nie kończyło się dobrze.
        Artystka podeszła do skrzydlatego. Stawiała uważnie kroki bardzo cicho skradając się do Lakiego tak by go nie obudzić. Musiało wyglądać to odrobinę niecodziennie – polowanie w habicie. Brakowało tylko dzidy i obrazek zostałby uzupełniony, ale nie chciała go wyrywać drapieżnie ze snu. Serce niemalże stanęło jej w gardle z nerwowości, gdy wreszcie udało się jej przyklęknąć. Wygięła usta łapiąc wzrokiem przyjaciela. Objęła rękoma zgięte kolana i obmyślała plan wtargnięcie gdzieś bliżej niego. Jeżeli mają się pożegnać to chociaż wykorzysta dany im jeszcze czas, co do sekundy. Niech jeszcze pozwoli trochę nakarmić się swoją obecnością, a gdy przyjdzie pora wypuści go z rąk na wolność. Elfka doszła do wniosku, że musi być nieco zaborcza, ale nie potrafiła wyrzucić z siebie tych emocji, wypatroszyć do cna i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie do końca było…
        A właściwie to się grubo myli. Tak naprawdę, wszystko jest na miejscu, tylko ona traciła odrobinę odwagi. Chciała mu jeszcze tyle powiedzieć, ale najpierw… najpierw… najpierw zamknie oczy…
        Shantti wykorzystała te wrodzoną zdolność kobiet sprytnego podkradania się i wszczepienia pod ramię mężczyzny. Ona miała trochę utrudnioną akcję, bo Laki przykrył się skrzydłem, ale z kocią płynnością zdołała wślizgnąć się pod piórka Dżariego. Nie sądziła, że skrzydło może być aż tak ciężkie!
        Tancerka ułożyła wygodnie głowę przy zagłębieniu, jakie anatomicznie znajdowało się przy barku mężczyzny. Przytuliła go na wysokości klatki piersiowej swobodnie obejmując go także nogą. Czuła się bardzo bezpiecznie, otulona miękkim murem piór, który skrupulatnie pilnował by chłodny wiatr czasem nie wywołał gęsiej skórki na skórze dziewczyny. Shantti momentalnie przymknęła oczy mrucząc jakieś magiczne słowa wypowiadane w jej kulturze przed zaśnięciem, a zwiastujących tylko dobre wyobrażenia podczas odpoczynku. Było tak przyjemnie, a myśl, że może się to nie powtórzyć jakoś przestała jej przeszkadzać. Właśnie to będzie pamiętać. Jabłoń, Dżariego i błogi wypoczynek. To nie był biały marmur z kwiatami, lecz równie piękny i równie miły obraz.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Dżari myślał, że tylko na chwilę usiądzie na trawie pod drzewem i pomyśli czekając na tancerkę. Przecież Shantti nie mogła w nieskończoność przebywać w łaźni. Niestety, anioł nie wziął pod uwagę jednego bardzo istotnego czynnika – bo tak, jak faktycznie miał rację i elfka już po chwili wyszła do ogrodu, tak on po prostu nie był w stanie dłużej utrzymać w górze powiek. Był psychicznie, fizycznie i magicznie wyczerpany, za każdym razem mrugał i nie umiał na powrót otworzyć oczu. Broda opadała na pierś, a kończyny były ciężkie i nieruchome jakby wykuto je w marmurze. W końcu anioł przestał z tym walczyć – położył się i momentalnie zasnął. Shantti przyszła do ogrodu ledwie chwilę później, lecz on nie był już tego świadomy – spał, a jego sen był tak głęboki, że nie miał żadnych snów. Można było zrobić z nim cokolwiek się chciało.

        Anioła obudziły promienie słońca, które zdążyło się już przemieścić i teraz świeciło prosto na śpiącą parę. Dżari zamrugał sennie, a potem nagle gwałtownie, gdy spostrzegł, że nie spał sam. Poczuł gwałtowne ukłucie w sercu. W jego ramionach leżała pogrążona w sennych marzeniach Shantti. Laki w pierwszy odruchu chciał się od niej odsunąć, lecz tancerka leżała na jego skrzydle, głowę wspierając na jego barku – jeśli nie chciał jej budzić, musiał pozostać w tej pozycji. ”Nawet nie poczułem, gdy się do mnie zbliżyła...”, pomyślał z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony mu to nie przeszkadzało – oboje potrzebowali wypoczynku i wsparcia, chociażby w postaci fizycznej, lecz nie zobowiązującej bliskości. Z drugiej jednak strony... co, gdyby to był jakiś wróg, przeciwnik? Na przykład jakiś były poplecznik Tallasa, który zdecydowałby się pomścić anioła? ”Nie”, poprawił się natychmiast w myślach Dżari, ”Upadłego anioła. Przecież Tallas Upadł, nie był już jednym z nas... Odszedł jako piekielny...”. Te przemyślenia sprawiły, że na sercu Lakiego po raz kolejny zacisnęła się lodowata obręcz, a oczy zapiekły. Zasłonił je dłonią i obrócił twarz ku niebu, jakby przez to miał powstrzymać łzy. Nagle ogarnęły go wątpliwości. A co, jeśli Tiirun jednak nie Upadł? Może mu się wydawało? Może Tallas nie umarł wcale od tego ciosu, tylko leżał nieprzytomny, dlatego nie było widać blasku? Może to, co wyglądało jak unoszący się z ciała dym, wcale nim nie było, a długowłosy anioł widział po prostu smugi pyłu, które uniosły się spod upadającego ciała? W tym momencie Dżari wiedział, że sam siebie oszukuje, wiedział jednak też, że jeśli nadal będzie to roztrząsał, wkrótce sam uwierzy w tą wersję. A to byłoby dla niego zdecydowanie najgorsze. Już i tak jego serce krwawiło po dotkliwej stracie, jakiej doznał, ba, do jakiej sam się przyczynił. W końcu to nim posłużył się Tallas, by szantażować Dżariela, to przez niego mag stracił życie.
        Spiralę wątpliwości przerwała Shantti, która cicho westchnęła przez sen i wygodniej umościła się przy boku anioła. Dżari spojrzał na nią z braterską czułością. Stojące wysoko na niebie słońce mocno grzało, a na dodatek jeszcze mocniej świeciło, dlatego anioł rozprostował swoje skrzydło, robiąc z niego daszek nad głową tancerki – niech śpi i wypoczywa.
        - Przepraszam... - szepnął do niej bardzo cicho.

        Nehiel zbudził się sam, po kilku godzinach, gdy zrobiło mu się niespodziewanie gorąco. Stęknął, gdy rozchylił powieki, odruchowo podniósł dłoń do czoła, by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma gorączki, zorientował się jednak, że obie jego ręce są zabandażowane. Ledwo jednak spostrzegł otwarte okno w pokoju, już mógł sam dopowiedzieć sobie resztę.
        - No tak... - mruknął sam do siebie, podnosząc się do pozycji siedzącej. Dżari zajął się nim przecież na tyle dobrze, by w jego rany nie wdało się zakażenie, skąd więc miałaby wziąć się gorączka? To przez tę pogodę – nastał środek kolejnego upalnego dnia, a Nehiel miał na sobie normalne ubrania nakryte habitem, dlatego był spocony jak ladacznica w kościele. Spróbował zdjąć z siebie wierzchnią warstwę ubrań, lecz z zabandażowanymi dłońmi i nie mogąc wstać ze względu na unieruchomioną nogę wcale nie radził sobie za dobrze. W końcu sapnął z irytacją i spojrzał w stronę uchylonych drzwi do pokoju.
        - Jest tam kto?! - zawołał. Zaraz usłyszał poruszenie, a po nim w drzwiach pojawiła się głowa mężczyzny, który wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat z dobrym okładem. Nabożna cześć mieszała się na jego twarzy z pewnym przestrachem – jakaż typowa reakcja w wykonaniu sługi bożego na widok anioła. Chociaż, ten tu nie wiedział chyba, że Nehiel również jest aniołem.
        - Gdzie jest ten, który mnie tu przyniósł? - zapytał mnich, nim kapłan otworzył usta do swoich pytań.
        - Śpi w ogrodzie, zaraz pójdę...
        - Nie! - przerwał mu gwałtownie Nehiel, nim zreflektował się i przybrał trochę łagodniejszy ton. - Nie musisz po niego iść. Pomóż mi jednak zdjąć ten habit, bo się w nim ugotuję, a sam nie dam rady tego zrobić.
        - Oczywiście, oczywiście...
        Stary sługa Pana zaraz wszedł do środka i pomógł Nehielowi z ubraniem. Aż do barków było dość łatwo, później jednak trzeba było zważać na opatrunki na rękach, które mogły zsunąć się wraz z rękawami. Na dodatek lepka od potu tunika anioła zlepiła się z wierzchnim odzieniem i ją również kapłan prawie by zdjął z rannego, gdyby nagle nie odskoczył z cichym okrzykiem trwogi.
        - Nie histeryzuj tak – upomniał go wyraźnie spięty i zirytowany Nehiel. - Nie jestem Upadłym, tylko zwykłym aniołem. Piekielni łowcy odrąbali mi skrzydła.
        Starszy mężczyzna przełknął głośno ślinę i zaczął mamrotać przeprosiny, dalej gapiąc się na dwie ogromne, pionowe blizny na plecach mnicha. Gdy znowu zabrał się za pomoc mnichowi usłyszał, jak ten z goryczą mamrocze pod nosem, że gdyby miał długie, złote loki i piękne oblicze, to nikt by tak nie reagował. Podobne słowa kierował poprzedniego wieczoru pod adresem Shantti.

        Dżari jeszcze dwie godziny leżał czekając aż Shantti się obudzi, gdyż nie chciał wyrywać jej ze snu. Raz na moment zdarzyło się, że jeszcze się zdrzemnął, a gdy się przebudził, dopadło go przejmujące uczucie straty. Takie spanie w ogrodzie było jego stałym nawykiem i z reguły gdy się budził, gdzieś w okolicy siedział Dżariel. Wojownik często opierał głowę na kolanach albo plecach maga, w zależności od przyjętej przez niego pozycji. Teraz Laki musiał pogodzić się z tym, że już nigdy nie obudzi się tylko przez to, że poczuje znajomą obecność. Nawet to, że leżał w tym momencie z Shantti, było jasnym świadectwem tego, że pewna część jego życia – długa i szczęśliwa, co by nie gadać – właśnie się zakończyła, a przed nim malowała się przyszłość, której się bał i której nie chciał. Czuł dojmujący ból po tym co już utracił i co jeszcze przyjdzie mu utracić. I kogo będzie musiał zostawić za sobą – przecież wkrótce przyjdzie moment jego pożegnania z Shantti, z Nehielem, który może zdecyduje się wrócić do Planów, lecz raczej nie będzie pielęgnował tej znajomości – jakoś to do niego pasowało. Dżari zostanie sam.
        - W jeden dzień wszystko obraca się w ruinę – wyszeptał Laki w języku Niebian, po czym przejmująco westchnął. Delikatnie pogładził włosy Shantti i wtedy znowu poczuł, jak po jego policzkach płyną łzy. Wytarł je brzegiem rękawa.

        - Shantti... - Dżari wezwał jej imię, gdy zobaczył jak drżą jej powieki tuż przed przebudzeniem. Uśmiechnął się do niej, gdy już otworzyła oczy, co wyglądało całkiem przekonująco i sympatycznie, jeśli nie liczyć głębokich cieni pod jego oczami. Smutek, który tej nocy naznaczył jego oblicze, miał je zdobić jeszcze wiele, wiele lat.
        - Przepraszam... i dziękuję – powiedział prawie szeptem. - Tak krótko się znamy, a tyle dla mnie zrobiłaś... Bez ciebie nie dałbym rady. Myślę o tobie jak o mojej przyjaciółce i chciałbym, byś również mnie takim zapamiętała – czy to jest samolubne?
        Anioł spojrzał jej głęboko w oczy czekając na odpowiedź. Później w końcu podniósł się do pozycji siedzącej.
        - Chciałbym coś dla ciebie zrobić... - wyznał i jakby onieśmielony swoimi słowami, spuścił wzrok. - A w sumie, to coś ci dać... Na dowód mojej przyjaźni, byś o mnie pamiętała, chociaż może po tym, co się wydarzyło, nie chcesz pielęgnować w sobie takich okropnych wspomnień...
        Anioł z wahaniem wyciągnął przed siebie dłoń, na którym spoczywało długie, śnieżnobiałe pióro, które w intensywnym świetle dnia lekko opalizowało na srebrno.
        - Nasze pióra, gdy są darowane szczerze, pełnia funkcję amuletów – wyjaśnił. - Będzie cię chroniło, tak jak ja chciałem bronić ciebie.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Nie pamiętała swoich snów. Jej umysł był zbyt wycieńczony zdarzeniami by mieć siłę na zapamiętanie czegokolwiek, ale elfce ani trochę to nie przeszkadzało. Stała się niewzruszonym kamieniem na te kilka godzin i chyba nawet atak całej armii aniołów nie byłby w stanie jej zbudzić. To było o wiele lepsze niż ciągłe nękanie się obrazami. Wybudzała się jednak powoli, nie została wyrwana nagle z sennych czeluści. Raczej miała problem z tym by faktycznie powrócić do realiów chcąc jeszcze przymknąć na krótką chwilę oko, co zapewne przeobraziłoby się w kolejne godziny odpoczynku, gdyby nie głos Dżariego.
        Shantti spojrzała niewyraźnie na Lakiego wciąż z zamuloną twarzą, której brakowało jeszcze wiele by powrócić do dawnego, promiennego stanu. Zmrużyła powieki, a bursztynowe oczy błądziły gdzieś po przestrzeni jakby zapomniała o tym co się stało i gdzie właściwie się znajduje. Słyszała i rozumiała sens słów skrzydlatego, ale ciągle była otumaniona. On mówił, jak zawsze z tym błogim spokojem, a ona ocuciła się bardziej widząc ślady zaschniętej śliny na męskim habicie. Zacisnęła usta, po czym palce tancerki delikatnie zaczęła zdrapywać swoje mało ponętne ślady, lecz na hasło „przyjaciółka” momentalnie została wyrwana z czynności. Jeszcze raz przeniosła na niego spojrzenie, teraz bardziej popadające w konsternację. Kurcze! Ona się tak przymierzała do wyznania mu ckliwych prawd, ale on ją wyprzedził! Zebrała się także do siadu wciąż będąc dosyć blisko Lakiego i przechylając też delikatnie głowę z zaciekawieniem widząc, że mężczyzna będzie chciał coś jeszcze dopowiedzieć.
        Artystka na moment spuściła wzrok ukazując odrobinę nieśmiałości jaką w niej wywołał Dżari, jednak widząc pióro Shantti oniemiała do cna. Srebrny poblask lotki zdawał się mienić w jej tęczówkach, które zajęły większą część oka, gdy tylko źrenica zmniejszyła swoją powierzchnię, co spowodowane było zaskoczeniem. Wyrywając się z pierwszych objęć zdziwienia przerzuciła kilkukrotnie wzrok z anioła na podarunek by następnie bardzo delikatnie i niepewnie chwycić piórko u samego spodu.
        Amulet? Jejku! Kiedyś miała ich tak wiele ze sobą, ale porzuciła praktycznie wszystko gdy opuszczała pustynię. Pozostały tylko pojedyncze zdobienia, które kryła po zamieszkiwanych kątach, ale w tej chwili była biedna jak mysz kościelna, co idealnie pasowało do obecnego miejsca i stanu.
        Przyjrzała się amuletowi i walczyła ze sobą w środku, by na koniec ostatecznie wlepić wzrok w Dżariela. Trudno powiedzieć, co tliło się w głowie tancerki. Ona sama chyba miała problem z określeniem swoich uczuć, lecz ta walka emocji zakończyła widocznym rozczuleniem.
        - Och, Dżari… - westchnęła.
        Patrzyła na jego zmęczone oblicze, na jego skrzydła, na jego serce.
        - To nie są okropne wspomnienia… - wyznała cicho. – To co dane było mi ujrzeć tej nocy jest wyjątkowym darem, chociaż niełatwym do przyjęcia. Myślę, że drugi raz czegoś podobnego nie przeżyję. Prawdziwa szlachetność i oddanie Dżariela doskonale odzwierciedliło waszą relację. To nie tylko przyjaźń, byliście dla siebie niczym rodzeni bracia a rodzeństwo pójdzie za sobą w ogień. Chcę pielęgnować te obrazy w sobie, bo gdy przyjdzie mi dzień kiedy zapomnę to ocknę się widząc, co jest cenne… - mówiąc to Shantti niemalże przytulała pieszczotliwie piórko do piersi.
        - Dżari… Chcę cię pamiętać całe życie. Nie mam niestety nic swojego, co mogłabym ci podarować byś czasem o mnie pomyślał, ale gdy spotkamy się następnym razem to przygotuję coś wyjątkowego! – obiecała wyjątkowo energicznie, chociaż realnie wiedziała, że może nigdy nie dojść do ich kolejnego spotkania.
        - Ach, dziękuję za wszystko! – wykrztusiła z siebie rzucając się na Lakiego i obejmując go w szyi.
        - Będę strasznie za tobą tęsknić!... – załkała mu wtulając się w jego szyję, a swoje ramię.
        Próbowała z całych sił się opanować, ale tak bardzo nie potrafiła. Wylewając kilka cięższych łez i czując tę wolność jaka powoli narastała po wyznaniu mu zaledwie cząstki dręczących ją uczuć, mogła złapać w końcu oddech. W myślach powtarzała mantrę, która miała ją dźwignąć do góry, co widocznie działało, bo oddech Shantti stał się spokojniejszy.
        - Tylko obiecaj, że nigdy nie staniesz się Upadłym… - mruknęła.
        - Chodźmy do Nehiela... - próbowała wykaraskać się jakimś wytłumaczeniem nieco zawstydzona swoją reakcją.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Wyraźnie dało się usłyszeć moment, gdy głos Dżariego lekko zadrżał z niepewności - była to dokładnie ta chwila, gdy nazwał Shantti przyjaciółką, a ona spojrzała na niego tak jakby mówił w innym języku. Wahanie czy aby na pewno postąpił słusznie wyznając jej swoje przywiązanie trwało mgnienie oka - skoro już zaczął o tym mówić, nie mógł się wycofać. Szybko zresztą spostrzegł się, że elfia tancerka wcale nie ma mu niczego za złe i chyba po prostu dobór chwili był dla niej zaskakujący - gdy już pierwszy szok minął jej oczy zrobiły się rozbiegane i zaczęły lśnić. Ostrożnie ujęła w palce jego pióro, jakby było wykonane z lodu. Było ono trochę dłuższe niż jego dłoń, lecz w ręce Shantti wyglądało na znacznie większe. Dżari żałował odrobinę, że nie postarał się i nie poszukał jakiegoś mniejszego, wiedział jednak, że nie byłoby ono takie ładne jak to, a przecież wygląd również się liczył gdy chodziło o podarek. Patrząc na tą lotkę można było od razu poznać, że nie jest to zwykłe pióro jakiegoś gołębia czy czapli - czy ktoś poznałby w niej pióro anielskie to już było kwestią sporną, widać było jednak, że pochodzi od magicznej istoty i takie też ma właściwości, bo żadne normalne pióro nie opalizowało w ten sposób.
        Dżari w napięciu czekał na odpowiedź Shantti i gdy tylko elfka zaczęła mówić, na jego obliczu odmalowała się ulga i szczęście, które jednak szybko zgasły zdominowane przez boleść, która nadal go nie opuszczała po śmierci przyjaciół. Spuścił wzrok, przytłoczony wywołanymi przez elfkę wspomnieniami, jego serce biło w tym momencie tak mocno, że chyba można było je usłyszeć po prostu przechodząc obok. Czuł ból. Jego skrzydła lekko oklapły, całym ciężarem wspierając się na trawie. W końcu jednak anioł podniósł wzrok na Shantti i wysłuchał jej do końca. Parsknął jakby odrobinę zażenowany, gdy padła propozycja rewanżu, nie zdążył jednak złożyć żadnej deklaracji w odpowiedzi. Później zaś głos uwiązł mu w gardle. Objął tancerkę, która rzuciła mu się na szyję i zacisnął powieki. Po jego policzku pociekła pojedyncza łza - tak wzruszył się jej słowami i samym tym, że ona również się rozpłakała. Machinalnie pogłaskał ją po włosach i głęboko odetchnął, a gdy ona poprosiła go o złożenie obietnicy, niemrawo się roześmiał.
        - Nigdy - zapewnił stanowczo. - Dla ciebie i ze względu na jego pamięć, nigdy nie odwrócę się od światła Pana.
        Dżari odetchnął i zerknął na wtuloną w siebie tancerkę. Gdy ona chciała wstać i iść do Nehiela, Laki przytrzymał ją za rękę i samym wzrokiem poprosił “daj mi jeszcze chwilę”.
        - Shantti - zaczął lekko drżącym głosem. - Nie potrzebuję przedmiotów, by o tobie pamiętać. Byłaś moją siłą w chwilach, gdy tego potrzebowałem, pchnęłaś mnie do działania, otworzyłaś mi oczy.
        Anioł zamilkł na chwilę, spuszczając wzrok i spoglądając na swoje pióro w ręce tancerki. Na jego wargach znowu pojawił się bardzo niemrawy uśmiech.
        - Również będę tęsknić - przyznał cicho. - Dlatego… Naprawdę liczę na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Choćby i za trzysta lat albo i więcej. Spotkamy się jeszcze, obiecuję.
        Dżari po raz ostatni przytulił Shantti, a gest ten wyglądał jak przypieczętowanie przysięgi między nimi. Laki nie rzucał słów na wiatr - coś w głębi jego serca kazało mu wierzyć, że naprawdę jeszcze się spotkają, tak jak wcześniej uwierzył w przyszłość, jaką przepowiedziała mu elfka. Jeśli jedno się spełni, to dlaczego nie drugie?
        - Chodźmy do Nehiela - zgodził się w końcu Laki, wstając z ziemi i pomagając się też podnieść Shantti.

        Nehiel leżał na wznak, lecz nie spał - gdy do pokoju wszedł anioł i elfka, on od razu skierował na nich swój czujny wzrok. Westchnął, podnosząc się do pozycji siedzącej.
        - Ten stary jeszcze żyje? - upewnił się lekko kpiącym tonem. - Nie wyglądał za dobrze gdy stąd wychodził po zobaczeniu blizn po moich amputowanych skrzydłach. Jakby miało mu serce stanąć Nie obsypał progu solą, hm?
        Mimo kąśliwych uwag widać było, że anioł czuje się znacznie lepiej i tak naprawdę nie ma nic za złe kapłanowi. W końcu starzec mu pomógł i to nie tylko ze zdjęciem nadmiarowych ubrań - dał mu też wodę z winem do zaspokojenia pragnienia, zaoferował leki i jedzenie i nawet zaproponował, że zaprowadzi Nehiela do Dżariego, jeśli ten zechce, mnich jednak podziękował, bo przez okno widział jak Laki śpi razem z Shantti pod drzewem i jakoś wolał ich w tej sytuacji nie nachodzić - co prawda wiedział, że nie było w tej bliskości żadnego podtekstu, ale jednak byłoby mu niezręcznie…
        - Twoja misja dobiegła końca? - zapytał Dżariego grzecznościowo. Laki niemrawo potaknął, a mnich miał w sobie tę odrobinę taktu, by nie naciskać na powrót do Planów, bo skoro wojownik był świadomy swych obowiązków, to prędzej czy później sam podejmie ten temat.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        - Dobrze, że jesteśmy długowieczni – mruknęła delikatnie się uśmiechając.
        Nie mogła odejść, gdy wstrzymał ją zaciśniętą dłonią. Lubiła jego gładką skórę, różniła się ona od innych, chociaż zapewne każdy anioł charakteryzuje się tą cechą. Mimo to, byłaby w stanie rozpoznać gest Dżariego w tłumie ludzi. Cieszyła się, że nie odepchnął jej od siebie, gdy tak nagle zaatakowała go przytuleniem. Laki nie był wylewny, prędzej przyzwoity na każdym kroku, a ona bardzo otwarta i bez zahamowań, ale w tym dobrym znaczeniu. Jednak pozostawał wciąż Niebaninem i idealnie spełniał się w tej roli, gdy głaskał ją po głowie. Bez obaw więc przyjęła zwieńczenie jego słów, jakie okazał po złożeniu obietnicy.
        Dłonie elfki na krótką chwilę spoczęły na jego szerokich plecach. Gdy spotkają się następnym razem wszystko będzie wyglądać inaczej… Tak właśnie obiecała sobie Shantti. „Wszystko będzie inaczej…”

        Nim jeszcze weszli do Nehiela, tancerka pociągnęła odstającą nitkę z habitu. Swoimi plączącymi się nieustępliwie loczkami i kawałkiem nitki wszczepiła sobie piórko we włosy tak by nie rzucało się zbytnio w oczy. Bardziej spostrzegawczy obserwator dojrzałby je w brązowej gęstwinie, dodało jej po prostu ciekawego akcentu. Na ten moment musiała sobie obecnie radzić, w późniejszym czasie z pewnością wymyśli coś bardziej trwałego, ale nie chciała zgubić amuletu.
        Słysząc kąśliwe uwagi Nehiela od razu wiedziała, że mnich wraca do zdrowia. Jej usta rozciągnęły się momentalnie, ale uśmiech przygasł gdy usłyszała wzmiankę na temat utraty skrzydeł.
        Shantti weszła odważnie do środka rozglądając się pobieżnie dookoła.
        - Hm, nie widzę tutaj żadnych obrządków, które miałyby cię stąd przegonić – odpowiedziała delikatnie chcąc się odgryźć w imieniu kapłana.
        „Przynajmniej to nie on posyła na ciebie przodków do pilnowania”, pomyślała przelotnie.
        Zaskakująco nie męczyła ją już myśl o rozłące z Dżarim. Może wolała już tego nie analizować? Jest wolnym ptakiem, ona przecież też. Kolorowym, całym w barwnych piórach. Tęcza barw nakładała się na siebie wieloma pasmami, które należało wykorzystać. Przyszedł moment, gdy ponownie musi wyznaczyć nowe cele na swej drodze, a pierwszym z nich z pewnością będzie opuszczenie Ostatniego Bastionu.
         Elfka śmiało zbliżyła się do mnicha i podsunęła sobie krzesełko by dosiąść się do jego towarzystwa. Spojrzała na niego przenikliwie a zarazem pytająco. Przez ten czas tkwiła w przeświadczeniu, że może anioły potrafią jakoś chować skrzydła czy… coś. Może niekoniecznie wrastają, ale nikną albo stają się niematerialne, teraz jednak mocno zwątpiła w takie moce. Wypadek, kara?
        - To właśnie ta cena za miłość, która ma kres? – spytała bezpośrednio po krótkiej chwili ciszy.
        - Odebrali ci ją i twoje skrzydła?
        Shantti doskonale zdawała sobie sprawę z tego po jak cienkim lodzie stąpała, ale nie istniał nikt kto by był w stanie określić postępowanie Nehiela i jego reakcje na konkretne sugestie. Był postacią zagadkową, a elfka stawiała na szczerość więc chyba nie widziała innej drogi. Jej głos zresztą nie był nazbyt ciekawski, a już tym bardziej rozczulający. Po prostu ciepły.
Zablokowany

Wróć do „Ostatni Bastion”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość