Równina Maurat[Ziemie barona Kargra Feniksa] Raz wiedźmie śmierć

Równina rozciągająca się od Gór Dasso, aż po Warownie Nandan -Ther, zamieszkała przez istoty wszelkiego rodzaju, jednak jej ogromne przestrzenie są przede wszystkim krainą dzikich koni, które galopują w bezkresie jej zieleni w poszukiwaniu swoich braci.
Awatar użytkownika
Ognaruks
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony ze smoka
Profesje:
Kontakt:

[Ziemie barona Kargra Feniksa] Raz wiedźmie śmierć

Post autor: Ognaruks »

Ognaruks wraz z Charlotte długo lecieli na wschód nad Szepczącym Lasem. Smok wolał uniknąć wizyty w jakimś elfim mieście. Wiedział, jak to działało. Lądował, niszcząc przy okazji olbrzymią liczbę fauny i flory, co od razu wywołałoby panikę okolicznych naturian, w szczególności driad. Te były niemal wszędzie. Bez wahania pognałyby po elfy, te, równie spanikowane co driady, natychmiast ruszyłyby, aby zabić niszczycielskiego gada. Ognaruks naprawdę nie chciał musieć przechodzić tego wszystkiego. Trochę mu się śpieszyło, a poza tym nie chciał zabijać. Przynajmniej nie na oczach kobiety.
        Wylądował dopiero w okolicach Meot, na tyle daleko, aby nikt z miasta nie miał nawet okazji go zauważyć. Chciał zakupić jakieś ubrania dla Charlotte, a także różne inne, pomniejsze rzeczy, jak chociażby jedzenie. Zazwyczaj, kiedy był głodny, po prostu polował, ale przypuszczał, że raczej nie będzie miał na to czasu. Zresztą była z nim także kobieta. Musiał powoli zacząć się do tego przyzwyczajać, spędził w samotności tak dużo czasu, że w swoich planach nie uwzględniał nikogo innego. Od kilku godzin bez przerwy się na tym łapał.
        Podróż zajęła im większość dnia, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Smok podejrzewał, że nie wróci z miasta przed zmrokiem, zresztą pamiętał o awersji Charlotte do większych skupisk ludzkich. Dlatego też umówił się z nią na następny dzień przy niewielkim wodospadzie, całkiem podobnego do tego, przy którym ta dwójka spędziła ostatnią noc. Akurat był w pobliżu miejsca lądowania. Odchodząc, życzył kobiecie powodzenia w swojej drugiej postaci.
        W mieście w pierwszej kolejności kupił dla siebie nowy płaszcz. Nie był tak dobrej jakości, jak ten poprzedni, oddany Charlotte, ale smok nie chciał chodzić przez kilka godzin, poszukując czegoś lepszego. Kiedy przyszło do zakupów dla kobiety... cóż, Ognaruks przekonał się, jak niewiele wiedział o kobiecych strojach. I jak bardzo żaden z nich nie pasuje do niebezpiecznego starcia ze złą wiedźmą. Sprzedawcy dziwnie na niego patrzyli, kiedy pytał o kobiecy strój, tylko taki jak dla mężczyzny. W końcu zdołał znaleźć coś odpowiedniego. Choć w sumie nie był pewien, czy rzeczywiście nie jest to męskie ubranie. Brązowe spodnie, biała koszula i jasnobrunatna koszula... Ognaruks nie miał pojęcia, z jakiego są materiału, ale w dotyku był całkiem przyjemny. Odszukanie go rzeczywiście zajęło mu kilka godzin, nawet nie zauważył, kiedy zdążyło się ściemnić. Przyszła mu do głowy Charlotte. Zastanawiał się, jak może sobie radzić. I ogółem, jak wygląda po przemianie.
        Odnalezienie odpowiednio przygotowanych racji żywnościowych, kilku eliksirów zmniejszających ból dla Charlotte i kilku wzmacniających go dla niego nie było aż tak trudne. I czasochłonne. W pewnym momencie przylgnęło do niego kilku żebraków, najpewniej zauważyły, jak dużo pieniędzy wydaje smok. Przez dłuższy czas ignorował ich, lecz w końcu ich jęki dostatecznie go zirytowały. Odrobina ognia wystarczyła, aby ich przepędzić. Nikt nie został poparzony. Tak przynajmniej się Ognaruksowi wydawało. Pobliscy ludzie zaczęli patrzeć na niego dziwnie, ale nikt nie zdecydował się coś zrobić. Straż miejska mogłaby spróbować go zatrzymać, ale za taką drobnostkę raczej nic mu nie groziło. Miała na głowie dostatecznie dużo problemów. Zazwyczaj wewnętrznych.
        Kiedy już kupił wszystko, czego potrzebował, zdecydował się zrobić coś, nad czym od dłuższego czasu się zastanawiał. Wiedźma doskonale zdawała sobie sprawę, że na jej podwórku niedługo wyląduje Wielki Zły Smok. Charlotte też pewnie się spodziewała. Ognaruks nie miał zamiaru dać jej takiej przewagi. Oni nie wiedzieli praktycznie nic o tym, co mogą zastać na miejscu. Dlatego też przydałaby się im pomoc. Ktoś niespodziewany. Absolutnie niepowiązany z nim i Charlotte. Najemnik powinien spełnić swoje zadanie. Byle tylko był naprawdę dobry.
        Smok odnalazł miejsce, w którym, jak podejrzewał, skupiało się prawdziwe życie miasta. Nie w bogatych pałacach czy pięknych dzielnicach, ale w biednych, zaniedbanych uliczkach, gdzie można było znaleźć praktycznie wszystko. Na taką właśnie trafił Ognaruks. Handlowano tutaj chyba wszystkim, od syrenich kotletów, przez różnego rodzaju bronie, które wręcz emanowały magią, aż do żywego towaru różnego pochodzenia. Z tego, co smok słyszał, w cenie były także i usługi. To ostatnie najbardziej zainteresowało smoka. Zbliżył się do grupy ludzi, których samo zachowanie wskazywało na najemników. Część siedziała na spróchniałych ławach, część chodziła w kółko, niemal wszyscy czyścili, ostrzyli, przyglądali się bądź wykonywali jakąś inną czynność z trzymaną w ich dłoniach bronią. ”Czasami nie rozumiem ludzi. To ich jakoś dowartościowuje?”
- Szukam kogoś, kto pójdzie na niemal pewną śmierć i będzie w stanie wbić jej sztylet prosto w ślepia – odezwał się smok tym ze swoich głosów, który był charakterystyczny dla jego prawdziwej postaci. Niski, donośny, nie dało się go nie usłyszeć. - Ten, kto to przeżyje, nie będzie musiał dłużej martwić się o swoje życie.
        Czym prędzej się oddalił, zanim ktokolwiek zdążył go zaczepić. Kilku próbowało, ale Ognaruks użył magii chaosu na otaczający go tłum tak, że przejście przez niego stało się niemal niemożliwe. Zawsze go bawiło, jak działało to na stłoczonych ludzi, którzy sami z siebie tworzyli olbrzymi zamęt.
        Smok nie szukał kogoś, kto potrafiłby rąbać mieczem czy zabijać. Szukał kogoś skutecznego. Kto potrafiłby przeżyć starcie z magią. Do tego nie wystarczała siła. Do tego trzeba było sprytu. Dobry najemnik potrafiłby dostrzec w propozycji Ognaruksa okazję i skorzystać z niej. Lepszy dowiedziałby się o tym, nawet gdyby go tam nie było. Najlepszy znalazłby go i zaoferował pracę. A przynajmniej taki, któremu zależało. Smok wiedział, że takimi rzeczami zajmują się odpowiednie osoby. A jeżeli zadawały sobie taki trud, to nie po to, aby zaoferować mu kiepską ofertę. Dlatego też smok udał się do gospody „Dolina Słońca”, zapłacił tam wcześniej za pokój i zaniósł wszystkie swoje zakupy. Wnętrze pokoju zabezpieczył magią chaosu, w powietrzu panowała taka entropia, że jedynie Ognaruks mógł zaryzykować bezpieczne wejście do środka. Szukanie odpowiedniego stroju dla Charlotte po raz kolejny dobiłoby go. Tam też spędził całą noc. Tym razem żaden sen się nie pojawił, co go uspokajało. Zważając na fakt, co się stało ostatnim razem, kiedy miał koszmar.
        Rankiem usunął z pokoju wszelkie ślady po swojej bytności, zarówno w świecie materialnym, jak i magicznym. Kusiło go trochę zostawienie pokoju takim, jaki był – karczma zyskałaby wspaniałą legendę. Każdy, kto przespałby się w tym pokoju, wyszedłby jako szaleniec. Coś takiego na pewno zaciekawiłoby ludzi.
        Smok był całkiem zadowolony, kiedy okazało się, że jego przedstawienie dotarło do odpowiednich ludzi. Na dole karczmy czekała już na niego osoba, tak wręcz typowa i niczym się niewyróżniająca, że aż niezwykła. Mężczyzna przekazał mu, że ktoś chce się z nim spotkać w starym budynku bednarzy, których to mistrz został ścięty za to, że przez jego beczki zachorował krewniaczka króla lub ktoś tego rodzaju. Od tamtego czasu bednarzy nie da się znaleźć w całym mieście, a budynek stoi pusty. Niby do kogoś należał, ale najwidoczniej nikt nie był w stanie go znaleźć, a poborcy i tak oczyścili dom ze wszystkiego, co było wartościowe. Taką to ciekawą historię opowiedział Ognaruksowi ów nieznajomy człowiek, kiedy spytał go, co to tak właściwie za miejsce. Pod koniec dopiero powiedział, gdzie się znajduje.
        Smok uważnie przyglądał się osobie, którą mu przysłano. Odniósł wrażenie, że to milczący, profesjonalny zabójca, z którym się zbyt długo nie pogawędzi, ale na którym można polegać. Spodobał mu się. Wątpił, aby wiedźma spodziewała się akurat kogoś takiego. Nie mogła przecież być przygotowana na wszystko, magia była potężnym narzędziem, ale jedynie narzędziem. Ognaruksa trochę rozpraszało, że przez całe spotkanie musiał mieć przy sobie te wszystkie pakunki na drogę. Nie przyczyniały się on bynajmniej do polepszenia jego wizerunku. Pomimo tego powiedział wprost, co ich czeka, jak wygląda sytuacja i jaka czeka nagroda. Mieli zamiar upolować wiedźmę, o której praktycznie nic nie wiadomo, on sam był smokiem, najemnik będzie musiał pogodzić się z tym, że będzie trochę wędrować w powietrzu, oprócz tego będzie im towarzyszyła kobieta, która nocą jest niezdolna do jakiejkolwiek współpracy. Czyli w sumie wszystko, co najważniejsze. I oczywiście obiecał mu też nagrodę. Ognaruks zabierze zabójcę do swojego skarbca, z którego pozwoli mu zabrać dowolną rzecz. Nie był do końca przekonany, czy przekonał mężczyznę do tego, że mówi prawdę, dlatego też wręczył mu pięćset ruenów, tak na początek. Zawsze nosił przy sobie przynajmniej maleńką część swojego skarbu.
        Zanim w końcu udało mu się wyjść z miasta, razem ze swoim nowym towarzyszem, słońce wysoko wzniosło się ponad horyzont. Smokowi zeszło o wiele dłużej, niż podejrzewał. Kiedy zbliżyli się do wodospadu, nakazał najemnikowi chwilę poczekać w pewnym oddaleniu. Sam natomiast przyniósł Charlotte ubrania. Kiedy kobieta się ubrała, smok spalił swój stary płaszcz, nie miał serca dłużej pozwalać mu cierpieć, po czym wyjaśnił, kogo zdecydował się nająć. Pamiętał, że kobieta zwykła nie ufać ludziom, więc musiał ją chwilę przekonywać, zanim w końcu się zgodziła na jego towarzystwo. Wtedy też po niego poszedł. Zdecydował ich sobie nie przedstawiać, jeżeli będą chcieli, to ze sobą porozmawiają. Uczciwie uprzedził mężczyznę, że ma zamiar się rozebrać i powinni się od niego odsunąć. Po chwili stał już jako wielki, czarny smok. Wziął na łeb Charlotte i nowego towarzysza, nie przyszło mu nawet do głowy przywoływać Agnira, mały smok był zupełnie niepotrzebny, kiedy podróżowało z nim aż tyle ludzi. Następnie wbił się w powietrze.
        Nie wiedział dokładnie, gdzie przebywa wiedźma, Lira ukazała mu teren na wschód od Elisii. Na popielnej mapie wszystko wyglądało prosto, jednak w praktyce okazało się, że znalezienie tej okolicy nie jest łatwe. Smok długo krążył nad równinami, poszukując jakiegokolwiek charakterystycznego punktu. W końcu postanowił wylądować przy jakimś lesie, zmrok już powoli zapadał, a wolał, aby Charlotte nie przemieniała się na jego głowie.
        Pozwolił dwójce pasażerów zejść ze swojej głowy, po czym polecił zostawić jego ubrania na ziemi – wcześniej powierzył je pod opiekę Charlotte. Przemienił się ponownie w człowieka i szybko się ubrał. Obawiał się nieco, że zanim zdołają się rozejść, rozpocznie się przemiana. On w sumie nie obawiał się aż tak bardzo drugiej postaci kobiety, dzięki magii przestrzeni mógłby skutecznie unikać stworzenia, ale nie wiedział, czy jego towarzysz także by sobie poradził. W sumie nie wiedział o nim zbyt wiele.
- Spotkamy się rano – powiedział Ognaruks do Charlotte. - Widziałem na zachód stąd jakiś budynek na rozstaju dróg, wyglądało raczej na karczmę. - Wątpił, aby ludzie zdołali dostrzec takie szczegóły z jego głowy. Spojrzał z lekką troską na kobietę. - Uważaj na siebie.
        Następnie ruszył w kierunku, w którym powinna być droga, kiwając jednocześnie dłonią, aby najęty przez niego mężczyzna podążył za nim. Niedługo potem słońce całkowicie zaszło za horyzontem, było jednak dosyć jasno dzięki księżycowi, który zaledwie kilka dni temu był w pełni. Dzięki temu szybko udało im się dostrzec brukowaną drogę, prowadzącą ze wschodu na zachód, czy też może na odwrót.
- Tak właściwie, to nawet nie dosłyszałem twojego imienia – mruknął Ognaruks, próbując zagaić rozmowę z tajemniczym towarzyszem. - Nieco pośpiesznie to wszystko wyszło...
        W oddali dało się już dostrzec światło, smok był pewien, że pochodzi z owej karczmy. Oczywiście mógłby to też być rodzaj posterunku granicznego czy jakiś punkt poboru cła, w takim wypadku musieliby spać na ziemi.
Reverie
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Reverie »

Dzień rozpoczął się całkiem przyjemnie. Pobudka z nożem w ręku i szybkie spojrzenie na drzwi, by upewnić się, że wszystkie pułapki są na swoim miejscu. Tak, wszystko gra. Ręce na swoim miejscu? Nogi w jednym kawałku? Ciało nie jest pocięte/podziurawione/zmiażdżone/spopielone/wypaczone magią/wzdęte od jadu? Nie, nie jest. Chwila, ramię jakoś boli dziwnie... ach, to tylko wspomnienie złamania, które zdarzyło mu się podczas walki z pewną anielicą. Ale wszystko się poprawnie zagoiło, uzdrowiciel z gangu o to zadbał. Wspaniale. Udało się przeżyć kolejną noc bez sztyletu wbitego w plecy. Ten dzień będzie naprawdę wspaniały.
Małe śniadanie z gotowanego wczoraj mięsa, sera, chleba, suszonych owoców i wody. Wszystko sprawdzone, bez trucizny, magii ani małych igieł w środku. Te ostatnie były wyjątkowo irytujące. W swojej karierze dał się nabrać na tę sztuczkę tylko raz, ale prawie przez to stracił swoją wyjątkową umiejętność imitowania głosów innych ludzi. Na szczęście postarał się po tym, by kucharz z syndykatu działającego na czarnym rynku już nie miał okazji powtórzyć na kimkolwiek swojego kulinarnego eksperymentu. Reverie nie bawił się w małe igły. Po prostu wsunął mu tasak w gardło, rozpruwając przy tym język, podniebienie, grdykę i uszkadzając kręgosłup. Po tym nieuprzejmy kucharz został tym, co kiedyś wcześniej nie raz przygotowywał – warzywem. Oczywiście nie na długo. Jego żona szybko wyczuła spadek...
Och? Talerz już pusty? Ach, te wspomnienia. Teraz krótka kąpiel w beczce z wodą, pozbycie się nadmiaru płynów z organizmu (co za smród, będzie musiał znaleźć sobie inną kryjówkę), wyczyszczenie broni, ubranie się, sprawdzenie, czy eliksiry są dobrze zabezpieczone. I w końcu możliwość pobycia sam na sam z książką. Najprzyjemniejszy element dnia. Palce już dotykają twardej oprawy „Tajemniczego łowcy” autorstwa Ronalda Daina, nozdrza zamiast smrodu moczu wypełnia woń papieru, okładka kusi pięknie wykaligrafowanym tytułem... i nagle pukanie do drzwi. Trzy stuknięcia wolne, dwa krótkie, jedno klapnięcie dłonią w kamienną ścianę obok. Świetnie. Rzucenie okiem przez wizjer. Ktoś z grupy przestępczej. Wspaniale. Fenomenalnie. Rozkosznie. Reverie nic nie odpowiedział. Zaczął rozbrajać pułapki. Po dwóch minutach mógł otworzyć drzwi.
- Hej, mam z... - rozpoczął niski, muskularny mężczyzna w poszarpanych łachach, ale przerwał na chwilę, gdy zabójca błyskawicznie przystawił mu nóż do gardła, patrząc mu prosto w oczy. Przełknął ślinę. Kontynuował jednak. Wiedział, że tak będzie, tak było zawsze. Ale człowiek nigdy nie może się chyba przyzwyczaić do ostrza przy grdyce na powitanie i wrogiego, przenikliwego wzroku, zamglonego błękitną poświatą - ...z-zlecenie. Od samego szefa...



Magia. Reverie nie przepadał za nią. Ostatnie spotkanie z osobą, która rzucała czary, było dla niego bardzo nieprzyjemne. Poddał się wtedy. Grał dokładnie tak, jak zachciano. Ukradziony przez niego przedmiot szybko został odzyskany. Cholerne zaklęcia wpływające na umysł. Co za straszliwa, okrutna magia. Chociaż chyba nie gorsza od tego, co właśnie widział w karczmie. Musnął spojrzeniem tylko najcieńszą warstwę entropicznego szaleństwa, stojąc na budynku nieopodal, ale i tak poczuł, jak jego umysł wywraca się do góry nogami. Błyskawicznie zmienił warstwę, którą przenikało jego Oko Zjawy. Przerażające. Ma współpracować z czymś takim? Chyba robił się już stary. Ale zadanie to zadanie. Zresztą, może to początek przygody godnej tego, co czytał? Może w końcu coś się zmieni? Ech, chyba znowu magia zbytnio...
Ach. Nie ma się co zamyślać. Właśnie przyszli. Dwoje barczystych najemników. Usłyszeli o zleceniu osobiście od tajemniczej istoty. Potem mówili między sobą, że chętnie ją odnajdą i wezmą tę robotę. Mieli pecha – informator z gangu, do którego należał Reverie stał obok nich. To było jak wyrok śmierci. Musieli być zdolni, bo odnaleźli pracodawcę. Ale tu ich szczęście się kończyło. Zabójca nie miał zamiaru rywalizować o zlecenie ani się nim dzielić. Magiczne spojrzenie Oka Zjawy przeszyło ubrania oraz skórę mężczyzn. Świetnie, bardzo ładnie odsłonięte karki. Jeśli skoczy z odpowiedniego miejsca to bez problemu zatopi tasaki w ich karkach. Mało finezyjne – ale skuteczne. Trzeba było ich tylko zwabić. Nic prostszego. Reverie szeptał przez chwilę do siebie, próbując odnaleźć odpowiedni ton, aż w końcu się udało:
- P-proszę... pomóżcie mi! T-to potwór! Ratunku...!
Najemnicy obrócili się jak na zawołanie, słysząc, że w ciemnym zaułku kwili jakaś biedna, mała dziewczynka. Bez wahania ruszyli jej na pomoc. Zabójca uśmiechnął się pod nosem...



Jeden z agentów gangu ustalił miejsce spotkania z pracodawcą, takie, o które wcześniej poprosił Reverie. Płatny morderca był bardzo ostrożny przy spotkaniu. Nie powiedział ani jednego słowa. Broń miał schowaną pod strojem. Mikstury, zestawy do pułapek, stroje na zapas, racje żywnościowe i resztę uzbrojenia trzymał w ukrytym na dachu młyna plecaku. Twarz jak zawsze ukrywał pod kapturem i chustą, a na to wszystko narzucił nie wyróżniajace się, brudne, bure szmaty. Smok. Uroczo. Miał nadzieję, że będzie miał do czynienia tylko z potężnym, niezrównoważonym magiem. A tymczasem został wynajęty przez wielkiego gada. Było to niemal... bajkowe. Zły zabójca, kobieta, która pewnie jest w jakiś sposób przeklęta skoro nie może nocą współpracować i smoczysko idą razem zabić złą wiedźmę. Reverie uśmiechnął się cierpko pod chustą. Ale sakwa z ruenami tak pięknie brzęczała... tak, chyba jest gotowy na taką przygodę.



Nie odezwał się do kobiety. Wyglądała... nieciekawie. Jak wyrzutek. Zabójca nie rozczulał się nad takimi osobami – widział ich zbyt dużo w swoim życiu. Posłał jej chłodne, obojętne spojrzenie. Zgodnie z radą „szefa” odsunął się. Rzeczywiście smok. Nie kłamał. A niech to szlag. I mieli na nim lecieć? Wspaniale. To będzie naprawdę bajkowa wyprawa. Reverie zarzucił ciężki plecak na swoje plecy, a potem wdrapał się na smoka. Mógłby zmniejszyć wagę pakunków z pomocą swojej magii, ale niekoniecznie chciał zdradzać swoje moce. Był zabójcą. Jego towarzysze nie musieli wiedzieć więcej. Usiadł za kobietą. Nie miał ochoty wystawiać swoich pleców nowo poznanej osobie. W myślach ułożył inkantację, która pomogłaby mu w razie upadku z dużej wysokości. Nie, żeby nie ufał w umiejętności lotnicze wielkiego gada... ale przezorny zawsze ubezpieczony.



Mężczyzna uważnie obserwował kobietę i smoka. Szczególnie tą pierwszą. Gigantyczny jaszczur zostawiał ją właśnie samą w lesie. Słabą, wyglądającą jak chodzące nieszczęście dziewczynę. Wniosek oczywisty – ta nie jest wcale taka bezbronna. Czyżby gad się... bał? Skoro zostawiał ją samą, to musiał być tego jakiś powód. Reverie poszedł posłusznie za swoim pracodawcą. Ale wiedział, że ten nie jest jedyną istotą, której powinien się wystrzegać. Najwyraźniej miał pomagać dwóm bestiom. Jak romantycznie. Najwyraźniej trafił w grono równych sobie towarzyszy. Chociaż jego potworność nie była definiowana przez siłę. Prawdziwe monstra czają się jednak w zachowaniu i głowie, a nie w wyglądzie lub potędze.
Zabójca rozglądał się ostrożnie, wokół idąc za smokiem. Gdy ten próbował zagaić rozmowę, tylko spojrzał na niego chłodno. Reverie nie odezwał się do „szefa”. Jak dotąd, nie odezwał się ani razu, od kiedy go spotkał. Nie podał swojego imienia. Smok mógł go nazywać, jak tylko chciał. To nie było ważne. Ważne było to, co znajdowało się przed nimi. Karczma? Coś innego? Na tym powinni się teraz skupić. Nie oferował się, że pójdzie przodem, aby sprawdzić, z czym mają do czynienia. Nie dostał takiego rozkazu. Obstawiał też, że smok ma lepszy zmysł wzroku. Podążał za nim okutany w szare szmaty... pod którymi skrywał plecak z arsenałem, który odpowiednio wykorzystany mógł zostawić po człowieku kupę przypalonego, poszlachtowanego mięsa. Wyglądał trochę jakby miał garb. Żebrak towarzyszący o niebo lepiej wyglądającemu mężczyźnie – tak mogliby inni pomyśleć. A w myślach odpowiedni czar zmiany wyglądu, aby móc upewnić napotkanych na drodze ludzi w tym przekonaniu, jeśli tylko zaczną coś podejrzewać.
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Lot pierwszego dnia podróży minął jej na... spaniu. Przez większość drogi pozostawała w błogich objęciach Morfeusza, co po wcześniejszych przeżyciach raczej nie było dziwne. Pytanie pozostawało jedno - jakim cudem nie spadła? Otóż Agnir okazał się bardzo pomocny, kiedy ulokował się tuż za plecami dziewczyny, nie tylko ją ogrzewając, ale jeszcze dbając o jej bezpieczeństwo. Gdyby Lottie wiedziała, kim jest naprawdę mieszkaniem Liry, to pewnie by się zastanawiała, czy jego opieka wynika z uczucia, jakie zaczął żywić do niej Ognaruks. Ważne było jednak to, że bezpiecznie dotarli do Meot.
        Obudziła się chwilę przed lądowaniem. Słońce powoli zbliżało się już ku zachodowi, co automatycznie obudziło czujność w dziewczynie. No tak... Przecież nie mogli podróżować w nocy z jednego, bardzo prostego powodu. Klątwa. Gdyby smok nie zabrał jej z sobą, zapewne mógłby o wiele sprawniej wszystko poprowadzić. A tak? Znów była dla kogoś ciężarem. Z jednej strony bolało ją to, a z drugiej nie chciała żyć nadzieją. Kiedy odczuwała lęk, niemoc, nienawiść i wszelkie najgorsze emocje czarownica nie zwracała tak na nią uwagi. Być może dzięki temu smok będzie miał swoją szansę, żeby ją zaskoczyć? O ile oczywiście Dominique nie śledziła teraz ich każdego ruchu.
        Rozdzielili się. Dopiero teraz naprawdę poczuła, co to znaczy martwić się o kogoś. Do tej pory cały czas wędrowała samotnie, unikając jakiegokolwiek towarzystwa właśnie po to, żeby nie stać się przyczyną bólu lub nawet śmierci. A teraz? Poznała mężczyznę zupełnie innego gatunku, który był w stanie zaryzykować swoje życie po to, żeby pomóc dziewczynie. Niegdyś sądziła, że takie rzeczy zdarzają się jedynie w bajkach dla dzieci. Jakże zabawna potrafi być ironia losu. Odprowadzając Ognaruksa spojrzeniem, nim ten zupełnie zniknął jej z pola widzenia, zastanawiała się, jak wiele on dla niej znaczy. Znali się raptem niecałą dobę, a jednak byli sobie bliżsi niż... no... bardzo bliscy. Chyba pierwszy raz w życiu dotknęło to Charlotte. Nie rozumiała tego uczucia. Po części się go bała, ale jednak pragnęła go najmocniej na świecie. Pytanie tylko, co z tego wyniknie.
        Gdy w końcu została sama otoczona jedynie przez dziką naturę oraz szum kolejnego wodospadu zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę dobrze robi. Pewnie nie spotka swojego smoczego wojownika do rana, a kto wie co może go spotkać w tym czasie? Ale... on był silny. Może nie przekonała się o tym w praktyce, to jednak czuła to. Pewna, że sobie poradzi, bez względu co spotka na swojej drodze, sama postanowiła zadbać o własne bezpieczeństwo. Nie znała tych terenów, lecz zdecydowanie wolała pozostać w lesie. A ubranie... znaczy się płaszcz smoka zostawiła pod jednym z dużych kamieni przy wodospadzie. Nie było sensu go z sobą zabierać, skoro ratakar nie uznawał czegoś takiego jak odzież. Ukrywszy się wśród gęstwiny drzew w swojej nocnej formie, praktycznie przez większość czasu polowała. Zresztą nic dziwnego! Wcześniej tyle spała na smoczym grzbiecie, więc teraz zwyczajnie wypadało napełnić brzuszek. No nic, tutejsi myśli prawdopodobnie znajdą później tropy dziwnego stworzenia oraz rozszarpane zwłoki kilku jeleni obgryzionych niemal do bialuteńkich kości.
        Noc minęła szybko. W porównaniu z działaniami Ognaruksa Lottie-ratakar całkiem oddała się przyjemnościom życia drapieżnika. Nie w głowie jej były suknie ozdabiane bufkami, haftami czy koronkami. Krew, strach ofiary czy zagarnięcie dla siebie czyjegoś terenu... kierując się najbardziej prymitywnymi instynktami, bestia czerpała radość z ostatniego oddechu swej zdobyczy. Dopiero o świcie znów była sobą. Leżąc na runie leśnym, pozostając praktycznie bez odzienia i broni, stanowiła idealny cel dla potencjalnego zboczeńca lub handlarza żywym towarem. Z tego, co słyszała zapewne ani jednych, ani drugich w okolicy nie brakowało.
        Przemykając pomiędzy pniami drzew, kierowała się szumem wody na umówione miejsce spotkania. W sumie nie umówili konkretnej pory dnia, lecz z tego, co podejrzewała Ognaruks raczej nie będzie chciał zwlekać do późna. Przyodziawszy płaszcz, oparła się plecami o kamień. Nie był to chyba najmądrzejszy pomysł, gdyż szybko po tym wsłuchując się w dźwięki wodospadu, zaczęła drzemać po całonocnej gonitwie przez las. Nie wiedziała nawet, ile tak przeczekała, jednak zbudzona odgłosem czyichś kroków gwałtownie się zbudziła. Od razu wstając na nogi, zaczęła wypatrywać zagrożenia, lecz widząc smoka, na jej twarz od razu wypłynął serdeczny uśmiech.
        - Jesteś! Już zaczynałam się martwić o ciebie! - Pomijamy oczywiście fakt, że przez większość czasu praktycznie spała. - Udało ci się wszystko załatwić?
        Słuchając jego relacji, oczy dziewczyny stopniowo stawały się coraz większe, jednak przy wzmiance o kolejnym towarzyszu podróży wyraźnie się zniechęciła. Wróciła jej chłodna maska, którą miała założoną na początku spotkania ze smokiem. Ubrała się, nie komentując wybranego przez gadzinę stroju nawet jednym słowem. Milczała. Rozumiała, dlaczego tak postąpił, jednak nabyta ostrożność kazała trzymać się z daleka od osoby, która mogłaby ją zabić. Szczególnie jeśli ten ktoś był w tym specjalistą!
        - Jesteś pewien, że zamiast nam pomóc, wykorzysta moment naszej nieuwagi i zwyczajnie nie zabierze wszystkiego, co masz przy sobie? - szepnęła cicho, kiedy Ognaruks już miał zawołać nowego kompana. Mierząc spojrzeniem najemnika, dało się wyczuć, że on również jest drapieżnikiem. Zdecydowanie bardziej skutecznym niż Charlotte. Najgorsze jednak było spojrzenie mężczyzny. Zdawało się, że pogarda w stosunku do jej osoby jest niemal namacalna. A może było to zwykłe przewrażliwienie? Dystans pomiędzy obojgiem był jednak bardzo dobrze wyczuwalny. Cóż... to będzie ciężka przeprawa i nikt nie powiedział, że to przeżyją. Dziewczyna postanowiła trzymać język za zębami, byle nie prowokować najemnika. Tak było bezpieczniej.
        Problem pojawił się jednak już na samym początku. Otrzymawszy rzeczy Ognaruksa wiedziała już, że czeka ich kolejny lot. Kwestią sporną było jednak to, jak się usadowią. Miała odsłonić plecy osobie, która zapewne spała ze sztyletami pod poduszką, w poduszce i na poduszce? Instynkt samozachowawczy nakazywał jej rozpoczęcie walki o ustalenie przywództwa, o ile nie samą ucieczkę. Zdawało jej się, że zabójca doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
        Odpuściła pierwsza. Jakby nie patrzeć miała smoka wielkiego jak góra, który był w stanie zabić za nią, prawda? Mimo że najemnik wzbudzał w niej raczej wszelkie odruchy samoobronne, tak Ognaruksowi ufała na tyle, by wejść pierwsza na gadzi łeb i usadowić wygodnie za jednym z kolców. Jak się spodziewała, nowy towarzysz ulokował się za nią. Dziwne... dawno już nie miała aż tak spiętych mięśni i nie przygotowywała się do ewentualnego ataku w każdej chwili.
        Tym razem podczas podróży nie zmrużyła oka ani na chwilę. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że obcy mężczyzna świdruje ją cały czas spojrzeniem, jakby się zastanawiał, jaki sposób uśmiercenia kobiety byłby najlepszy. Istna paranoja! Jednak przyznała w końcu gadzince rację, w starciu z Dominique taki zabójca mógłby być naprawdę przydatny. Po wylądowaniu czym prędzej zeskoczyła na ziemię, żeby w końcu pozbyć się nieprzyjemnego uczucia na plecach i karku. W ogóle była wyraźnie poddenerwowana, zaś podskórne mrowienie jasno wskazywało na to, że ratakar chce się wyrwać na wolność. Słuchając o karczmie, jedynie skinęła głową.
        - Jeśli Prasmok będzie przychylny naszym planom i nic się po drodze nie wydarzy, to przyjdę tam niedługo po wschodzie słońca. - Już miała odejść, gdy wtem smok jeszcze raz przemówił. Fakt, że martwił się o nią tak bardzo, sprawił, iż uśmiechnęła się delikatnie. Objęło to jej oczy, jednocześnie na swój sposób rozjaśniając zmęczoną twarz dziewczyny. - Będę. Do zobaczenia jutro. - Najemnikowi jedynie skinęła głową.
        Tym razem już nie obserwowała, jak odchodzą. Czym prędzej uciekła między drzewa, po drodze ściągając z siebie pospiesznie ubrania. Nie chciała ich uszkodzić, skoro miały posłużyć jej na całą podróż. Szczególnie że smok naprawdę się musiał postarać, wybierając dla niej ten strój. Ukrywszy go w bezpiecznym miejscu, już po chwili krzyknęła z bólu zginając się w pół. Ostatnio przemiany były coraz gorsze i nie wiedziała, czy miało to związek z nieprawidłowo nałożoną runą, czy też bliskości Dominique. Kolejny raz jej jaźń została zepchnięta na maleńką wysepkę z kości pośrodku morza krwi. Znów czuła powiew wiatru na szczurzej sierści, a świat nabrał zupełnie innych barw, kiedy odbierała go zmysłami bestii. Najgorszy jak zawsze pozostawał fakt, że nie miała wcale możliwości kontrolowania nocnego ciała. Zwierz robił, co chciał, kierowany jedynie instynktami.
        Wtem jednak stało się coś dziwnego. Była w środku lasu, jednak do jej uszu dotarły ludzkie głosy. Ratakar od razu stanął na tylnych łapach, nastawiając uszu i węsząc. Ludzie. Dwóch mężczyzn, jeden ranny. Woń krwi tak bardzo ją pobudziła, że obecnie nie liczyło się już nic innego, jak tylko polowanie. Tym razem miała posiłek podany niemalże na tacy, kiedy to ofiara niemal prosiła się o zatopienie w niej zębów.
        - No już, spokojnie. Wrócimy po tego dzika jutro, teraz trzeba się zająć Twoją nogą.
        - Cholerna świnia! Już myślałem, że mnie dorwie, ale w ostatnim momencie przebiłem jej łeb. Nie tak łatwo mnie pokonać!
        - Tak, świetnie. A na razie się zamknij, bo nie dojdziemy do gospody!
        - Marudzisz, jesteśmy już blisko, poza tym nic mi nie j... Czekaj, słyszałeś to?
        Nocne powietrze rozdarł okropny okrzyk strachu oraz bólu. Tym razem życie stracił nie tylko wspomniany wcześniej dzik, lecz również człowiek zaspokajając przy tym żądze krwi przeklętego stworzenia. Drugi z nich przerażony oraz poraniony uciekł, byle dalej od lasu... i byle bliżej ludzi. Pierwsza myśl, kiedy się go widziało była tylko jedna: "Cóż też zobaczył ten rosły mężczyzna, że jest aż tak przerażony?". I kto wie, jakie będą tego konsekwencje, kiedy okaże się, że ktoś na nich czekał.
Awatar użytkownika
Ognaruks
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony ze smoka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ognaruks »

Ognaruks miał jakiś tam zalążek nadziei, że mężczyzna się odezwie. O ile nie odczuwał przy nim potrzeby otwarcia się i opowiedzenia mu o swoim życiu, to kilka praktycznych rzeczy można było omówić. Ten jednak wciąż milczał. W sumie smok nie mógł narzekać. Najemnik pozostanie dla niego najemnikiem, a przynajmniej nie będzie go denerwować swoim gadulstwem. Od czasu powrotu z Otchłani straszliwie irytowali go ludzie, którzy mówili za dużo o zbyt wielu rzeczach. Zbytnio przypominało mu to tego, kto go do owego miejsca wysłał. Jedyny wyjątek od tej reguły stanowiła Charlotte. Przy niej Ognaruks po raz pierwszy od wielu lat poczuł potrzebę rozmowy, od tak, o czymkolwiek.
        Niedługo potem, po kilkuminutowej wędrówce w milczeniu, zza wzniesienia wyłonił się drewniany, dwupiętrowy budynek. Jego ściany gdzieniegdzie wzmocnione były kamiennymi podporami, dach był wykładany żółtą dachówką, okna zaskakująco czyste, a drzwi wyglądały na świeżo wyheblowane. Obok znajdowała się druga, mniejsza budowla, wyglądająca na stajnie. I ona zaskakiwała splendorem. ”Albo wczoraj skończyli remont, albo jakiś bogaty szlachcic postanowił postawić tutaj karczmę i niedawno skończyli budować. Trzeba się cieszyć tym, póki można, ludzie już zadbają, aby szybko przestało być tu tak czysto.” Oba budynki stały na skrzyżowaniu dróg, dokładniej pomiędzy dwoma, jedną wychodzącą na zachód, drugą na północ. Naprzeciwko znajdował się też drogowskaz. Kiedy znaleźli się bliżej, dostrzec można było, że nie znajdują się na nim wypisane nazwy wsi bądź miast, do których drogi prowadzą, a zawieszone są różne przedmioty. Na przykład droga, którą tutaj przyszli, oznaczona została podkową. Północna jakimś zasuszonym ziołem, północno-zachodnia pazurem jakiegoś zwierzęcia, zaś zachodnia puklem ciemnych włosów. Ognaruksa śmieszyło, jak nieznający pisma chłopi sobie radzili. Najpewniej nikt spoza okolicy nie potrafił odczytać tych tajemniczych znaków.
        Karczma zwała się „Trzecie Oko”, cokolwiek miałoby to oznaczać. W środku wyglądała gorzej niż na zewnątrz, choć w niezbyt wielkim stopniu. Bogaty wystrój i meble bynajmniej nie nadawały się dla prostych chłopów, którzy stanowili większość gości tawerny. Oganaruks od razu przyjrzał się wszystkim, używając czytania Aur. Zdecydowaną przewagę liczebną posiadali ludzie, znajdowało się tutaj może czterech przedstawicieli innych ras. Pomijając smoka i zabójcę. O którym teraz smok dowiedział się, że zdecydowanie nie jest czystej krwi człowiekiem.
        Podszedł do lady, jakiś upity mężczyzna stał na jednym ze stołków przed nią i starał się śpiewać jakąś chłopską pieśń. Wspierała go grupa kilku innych pijanych chłopów, którzy gorąco zagrzewali go do dalszych prób. Ognaruks zrzucił go ze stołka, ten wpadł na jakiegoś swojego towarzysza, który z kolei upadł na kolejnego. Byli tak rozweseleni, że jedynie zaczęli rechotać, spoglądając to na niedoszłego śpiewaka, to na smoka. Ten ostatni po prostu usiadł na zwolnionym miejscu. Nie obchodziło go zbytnio, co teraz będzie robić jego towarzysz.
- Jest tu w okolicy jakaś wiedźma? - spytał karczmarza, który swoją egzystencją przeczył wszelkiemu chłopskiemu wyobrażeniu na temat tego zwodu. Był wychodzony, niemal kościsty. Ubierał się w strój bardziej pasujący na bal, niźli do wieczora w karczmie. No i bynajmniej nie uśmiechał się promieniście, radośnie odpowiadając.
- W każdej wsi jest wiedźma – odparł burkliwie, z pogardą. - Jak jabłka zgniją, to wina wiedźmy. Jak złe będą zbiory, to wina wiedźmy. Jak cielę zdechnie, to też wina wiedźmy.
        ”Miastowy.” Chłopi zazwyczaj przekonywali się do współpracy, kiedy tylko coś trafnie się powiedziało. W przypadku mieszczan lepiej sprawdzał się argument siły. Ognaruks skupił wolę na wnętrzu ciała karczmarza, po czym pozwolił magii chaosu trochę tam namieszać, tylko trochę, nie chciał przecież go zabić. Mężczyzna szeroko otworzył oczy i złapał się za klatkę piersiową, głęboko oddychając.
- Co...
- Powtarzam pytanie. Tym razem proszę grzeczniej.
- Kiedy naprawdę wszyscy mówią o wiedźmach.
- Mi chodzi o taką, co potrafi coś więcej od zepsucia jabłek. O Dominique ni słyszałeś?
- Nie... Proszę, przestań.
        Ognaruks westchnął. Naprawienie tego, co jego magia zepsuła zawsze było trudniejsze od samego zepsucia. Po chwili jednak karczmarz wszystko miał już na swoim miejscu. Odetchnął z ulgą.
- A... a podać coś?
        Smok nie odpowiedział. Zastanawiał się, jak tak właściwie mają znaleźć Dominique. Jeżeli karczmarz mówi prawdę, to posiadane przez nich informacje nie wystarczą na znalezienie chociażby tropu wiedźmy. ”Że też Lira nie mogła po prostu pokazać, w którym dokładnie miejscu jest ta suka. Musiała wyznaczać mi wyzwania. Tak bardzo chcę zniszczyć tę wiedźmę... A przede mną jeszcze mnóstwo czekania. Mógłbym przez ten czas zastanawiać się nad tym, jak sprawić, aby przed śmiercią cierpiała jak najbardziej, ale muszę całkowicie skupić się na poszukiwaniach. Nie podoba mi się to, że Charlotte jest tutaj sama. W Meot nie martwiłem się o nią, ale teraz wchodzimy na teren Dominique. A ta raczej nie zamieniałaby ją w potwora, gdyby nie potrafiła jakoś się przed nią uchronić.”
        Jego myśli przerwał hałas z zewnątrz budynku. Tętent mnóstwa kopyt i pobrzękiwanie zbroi. Niedługo potem do karczmy wpadło z pół tuzina mężczyzn w lśniących zbrojach z wielkim, czerwonym ptakiem namalowanym na napierśnikach. Od razu ugościli się, jakby karczma była ich własnością. Wypędzili grupkę chłopów sprzed stolika, zajęli go, po czym zaczęli głośno żądać od karczmarza jadła i napitku. Przy okazji dwóch z nich uderzało płazami mieczy tych, którzy mieli czelność krzyczeć głośniej od nich. Pomiędzy żądaniami dało się też usłyszeć coś o jakimś wielkim zwycięstwie i wypędzeniu wrogów z ziem barona.
        Ognaruks ludzi takich znał z innej strony. Czasami, zmęczony lataniem po świecie, zamieszkiwał jakąś grotę, najlepiej jak najbliżej wsi i odpoczywał. Oczywiście wyżerał wieśniakom bydło i straszył ich. Od zawsze go to bawiło. Bawiło go bycie przez jakiś czas stereotypowym smokiem. Zawsze pojawiały się trzy fazy oporu ze strony wsi. Najpierw był baran wypchany najróżniejszymi rzeczami. Zazwyczaj siarką lub trującymi roślinami. Raz ktoś nawet wsadził do środka beczułkę piwa. Było strasznie mocne, ale smok był na tyle wielki, aby w jakikolwiek sposób na niego zadziałało. Później pojawiali się tacy jak ci w karczmie, dzielni rycerze pragnący poskromić smoka. Część uciekała na sam jego widok, nikt prócz chłopów nie wierzył chłopom i kiedy ci opowiadali o jego olbrzymich rozmiarach, każdy uważał to za hiperbolizację. Niewielka część jednak chciała walczyć. Ci zazwyczaj mieli przy sobie jakiś magiczny artefakt. Po jakimś czasie Ognaruks uznał, że to całkiem efektywny sposób na zbieranie ich. Trzecią fazą było pojawienie się czarodziejów, smok zazwyczaj wtedy uznawał, że pora na koniec odpoczynku. Wiedział, że w końcu pojawiliby się tacy naprawdę silni, którzy zrobiliby wszystko dla chociażby kropli jego krwi, a co dopiero olbrzymiego cielska.
Reverie
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Reverie »

Zabójca milcząc, podążał za smokiem w ludzkiej postaci. Więc mieli wejść do zwyczajnej karczmy. Z jednej strony doskonałe miejsce na zbieranie informacji – z drugiej, równie świetne, by trafić na jakiś zły trop podrzucony przez pijanego idiotę i zacząć gonić własny ogon. Reverie nie miał zamiaru wchodzić do środka. Zatrzymał się w progu, zajrzał, tylko aby mieć mniej więcej nakreślony wygląd przybytku na wypadek jakiejś awantury, po czym wycofał się. Wolał pozostać w stajni. Miał przy sobie zbyt wiele ekwipunku, by ot tak poruszać się z nim bardzo blisko ludzi. Poza tym pod kupą pozszywanych, płowych szmat miał swój czarny strój aż krzyczący: „hej, jestem zabójcą albo rozbestwionym, psychopatycznym kretynem, który nosi przy pasie zestaw noży, aby wyglądać na złego i mrocznego”. Wolał pozostać na zewnątrz, za stajnią, udając garbatego żebraka. Rozsiadł się ostrożnie, tak, aby nie wzbudzić zainteresowania gości przybywających do karczmy ani stajennego. Znieruchomiał. Był teraz tylko kupą łachmanów, leżącą niepozornie przy przybytku.
Miał zamiar działać ostrożnie, z dbałością o siebie. Nie dostał rozkazu w stylu: „szukaj informacji o wiedźmie”. Najwyraźniej miał się przydać dopiero w momencie, gdy dojdzie do starcia. Znakomicie, wachlarz trucizn i komponentów do pułapek czekał na użycie. Nie ufał smokowi ani kobiecie, a oni pewnie nie ufali mu. I słusznie. Warto jednak poszukać czegoś na własną rękę.
Tętent kopyt zakłócił spokój sterty szmat. Prawe ślepie zabójcy rozbłysnęło krótko po kapturem i spowiła je gęsta, błękitna mgła. Oko Zjawy, pozwalające mu przenikać przez różne powierzchnie spojrzeniem. Przydatne właściwie zawsze i wszędzie. Mógł spokojnie siedzieć ukryty za budynkami i przykryty szmatami, i w tym samym czasie obserwować co się dzieje we wnętrzu.
Do karczmy zawitała grupka jakichś rycerzy, wcześniej pozostawiając konie w stajni. Stajenny zajął się nimi, a Reverie obserwował go przez chwilę. Mrugnął parę razy i przeniósł spojrzenie do wnętrza karczmy. Nowi goście dosyć nieuprzejmie rozsiadali się przy stołach. Zabójca powątpiewał, by smok spokojnie odpowiedział na ich ewentualne zaczepki. Wiedział już co zrobić w razie problemów. Wystarczyło jedno spojrzenie na konie. Oczywiście gadzina pewnie by sobie poradziła z takimi gagatkami bez problemu. Możliwe nawet, że mała afera pozwoliłaby „wywabić” wiedźmę, jeśli ta w ogóle jest zainteresowana starciem. Ale zawsze dobrze jest mieć plan ucieczki. Tak na zapas. Jeśli coś się zacznie dziać, Reverie będzie gotowy. Miał już w myślach odpowiednie inkantacje.
Najemnik co jakiś czas zerkał na wnętrze karczmy, smoka i rycerzy, sprawdzając, czy sytuacja nie wymyka się spod kontroli. Skupił się jednak bardziej na poszukiwaniu czegokolwiek dziwnego. Lubił być przygotowany na wszystko. Jego oko przenikało ubrania, a nawet ciała gości (gdy spojrzeniem zbliżał się do smoka, mrugał, zmieniając warstwę, tak, by nie spojrzeć przypadkiem w jego ciało. Po tym, co widział podczas jego postoju w innej karczmie, tylko muskając wzrokiem pokój, w którym ten się ukrył, wolał nie ryzykować). Obserwował wszystko, od piwnicy, przez zaplecze, po pokoje gościnne. Każdy zakamarek. Stajnię i okolicę przybytku również. Szukał czegoś, co wydawałoby się odstawać od normalności, czegoś, co nie pasowało do spokojnej, bogatej karczmy na rozstaju dróg. Anomalii.
Awatar użytkownika
Ognaruks
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony ze smoka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ognaruks »

Ognaruks potoczył spojrzeniem po pomieszczeniu, poszukując najętego przez siebie człowieka. Ku jego zaskoczeniu tego nie można było nigdzie dostrzec. ”Współpraca z takimi ludźmi bywa... ciekawa. I czasami nieco uciążliwa. Pewnie teraz wisi sobie pod sufitem, przyglądając się wnętrzu i będąc gotowym na wszystko. Albo wtopił się w cień. Lub zmieszał się z tłumem. Nigdy nie rozumiałem, w jaki sposób potrafią tak po prostu znikać. W dodatku bez magii.” Choć smok myślał o tym żartobliwie, spojrzał jeszcze na sufit. Jak można się było spodziewać, nie dostrzegł tam mrocznej sylwetki swojego towarzysza. Za zauważył srebrzysty żyrandol trzymany przez łańcuch, który zdecydowanie widział lepsze dni. Mężczyźnie wydawało się niepojęte, że po wybudowaniu tak drogiej i luksusowej karczmy ktoś mógł zignorować taki szczegół. Gdyby spadł na głowy gościom, raczej nie przyniósłby dobrej reputacji temu miejscu. Chyba że właściciel doskonale zdawał sobie sprawę z takiej możliwości. Ognaruks teoretycznie znajdował się poza zasięgiem upadającego żyrandolu, co było uspokajające.
        Tymczasem ukrywający się w stajni Reverie mógł dostrzec coś znacznie bardziej odstającego od normy. Jedynie połowa piętra, ba, nawet dwie szóste przeznaczona była na pokoje gościnne, cały pozostały obszar wypełniało jedno, duże pomieszczenie. Było pełne mebli o wiele droższych niż te na dole. Środek pokoju zajmował wielki stół z rozłożoną nim mapą kraju. Jedyną osobą w pomieszczeniu był wysoki, blady jegomość odziany w bogate szaty. Chodził wokół stołu, wpatrując się w sufit i wyraźnie nad czymś rozmyślając. Jeszcze jedną nietypową rzeczą, którą dało się dostrzec, był miecz leżący na komodzie, jego powierzchnia lekko połyskiwała zgniłą zielenią. Oprócz tego nigdzie nie dało się dostrzec żadnej broni lub ogółem przedmiotów. Szafy były puste, w szufladach także nic nie było.
        Jednocześnie w karczmie atmosfera stawała się coraz mniej przyjemna. Grupa rycerzy w miarę siorbania podawanego im przez karczmarza trunku pozwalała sobie na coraz więcej. Ognaruks nie zwracał na to większej uwagi, ale wielu chłopów zaczęło opuszczać przybytek. Prędzej czy później musiało stać się jednak to, co było pewne od samego przybycia grupy. Jeden z nich przeniósł spojrzenie na smoka, po czym ruszył w jego kierunku.
- Hej, ty, wieśniaku, zajmujesz moje miejsce.
        Dla Ognaruksa niepojętym było, dlaczego ze wszystkich miejsc musiał wybrać sobie akurat jego. Zechciałby wypchać kogoś innego, to obeszłoby się dla niego bez problemów. ”Nikt inny nie mógłby zwrócić jego uwagi?”
- Swoim milczeniem obrażasz szlachcica! - ”Jeszcze tego brakowało.” – Jeżeli natychmiast się nie odsuniesz, każę cię...
        Smok już odwracał się z zamiarem złapania pierwszego lepszego, co znalazłoby się przy jego ręce, ale nagle do środka karczmy wpadł człowiek w obszarpanym, zakrwawionym ubraniu, wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie. Logiczne było, że od razu zwrócił na siebie równowagę każdego. Potoczył wzrokiem po kilkunastu wlepionych w niego spojrzeniach, po czym wrzasnął jeszcze raz. Dopiero po chwili jego okrzyki przybrały jakiś przekaz.
- Tam! Na drodze! Potwór! Za...
        Ognaruks już dawno zauważył, że istnieje typ ludzi, którzy na sam dźwięk słowa „potwór” tracą głowę i napełnia ich żądza zabicia tego czegoś. Smok oskarżał o to trubadurów i wrodzony w człowieczą naturę rasizm. W tym przypadku dochodził jeszcze alkohol, więc efekt był tym silniejszy. Trzech wojów natychmiast zerwało się z miejsc i przypadło do rannego mężczyzny i zaczęło przekrzykiwać się, pragnąc poznać odpowiedzi na swoje pytania. Potrząsali nawet biednym człowiekiem, który nie odpowiadał natychmiast, co tylko zwiększało jego krwotok.
- Proszę! Zostawcie mnie! To... to było coś... jakiś wielki szczur...
- Ratakar! - wrzasnął karczmarz, oburzony niewiedzą człowieka.
- Wyruszamy natychmiast! - ogłosił jeden z trzech rycerzy, którzy stali już przy wyjściu.
- Masz szczęście – mruknął ten, który jeszcze przed chwilą chciał zająć miejsce Ognaruksa. - Zamiast znęcać się nad tobą, będę mógł pobawić się potworem. - Po czym odwrócił się.
        Smok naprawdę nie wytrzymał. Zerwał się z miejsca, uchwycił wojownika za jego zbroję, po czym szurnął nim o ladę. Ta się złamała, a rzekomy szlachcic stracił przytomność. Ognaruksa zadziwiło, jak łatwo to się stało. Zazwyczaj ludzie potrzebowali czegoś więcej niż jedno uderzenie. Kolejna niesamowita cecha ludzkości. Ich obrońcy byli wątlejsi od przeciętnego chłopa. Bardzo pocieszne. Smok nie miał jednak czasu śmiać się nad słabą głową rycerzyka. Jego towarzysze zauważyli, co się stało. Zmierzali na niego w dwóch falach – pierwsza szła dwójka, która pozostała przy stole, a za nimi pozostali trzej. Tylko jeden miał miecz, reszta była uzbrojona w topory. Ognaruks wyjął miecz z pochwy powalonego szlachcica. Nie chciał używać swojej własnej broni, nie w tak ograniczonej przestrzeni. Wyjątkowo ostry miecz mógłby jeszcze odciąć coś komuś postronnemu. A ofiary wśród chłopów nie pomogłyby mu w poszukiwaniu informacji o wiedźmie.
Reverie
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Reverie »

„Interesujące. Doprawdy, bardzo interesujące.” Reverie zmarszczył czoło, patrząc na podejrzany, wielki pokój na piętrze. Bogate, wykwintne umeblowanie, ale puste szafy i szuflady. Dużo przestrzeni, ale tylko jedna osoba w pomieszczeniu. Te dwie sprzeczności go intrygowały. To mogło być miejsce spotkań większej grupy osób... albo po prostu służyć komuś, kto lubił przebywać w przepychu. Brak jakichkolwiek przedmiotów w szafach i szufladach wskazywał na to, że to tylko jakieś schronienie, nie stałe miejsce zamieszkania. Bezpieczna przystań dla zamożnego uciekiniera? Może maga? Oby nie, ci byli najgorsi.
Chwila, a może inaczej? Karczma wyglądała na nową i wystrojoną z przepychem. Czyż ta blada osoba na piętrze nie mogła być po prostu inwestorem, który wyłożył pieniądze na jej budowę? W zamian żądając na przykład dużego pomieszczenia dla siebie? Mogła po prostu nie mieć okazji jeszcze zbyt często tu przebywać i zapełnić szuflad. Mapa kraju... bardzo zamożny handlarz mający wpływy w wielu miejscach? Szlachetka? Magnat? Bez wątpienia ktoś, kogo stać na zaklętą broń połyskującą zgniłą zielenią. Raczej miecz mający moce uzdrawiania, przynoszenia szczęścia lub przywoływania różowych króliczków to to nie jest. Wyglądał tak kusząco...
Nie. Ryzyko jest zbyt duże. To nie było jego zlecenie. Ta osoba mogła być kimś bardzo wpływowym z kim lepiej nie zadzierać. Profesjonalista musi się trzymać przy ziemi. Być niezauważonym i ostrożnym obserwatorem, podążającym krętymi ścieżkami, ale zmierzającym do konkretnego celu. A tym była aktualnie najemnicza misja, zlecona przez smoka.
Zresztą, chyba nie miał już więcej czasu na namysł. Nagle, na drodze pojawił się jakiś zakrwawiony mężczyzna, który po chwili wpadł do karczmy. Reverie mrugnął parę razy, zmieniając warstwy swojego spojrzenia i wytężył słuch. Krzyki o potworze, szarpanina, ratakar... doskonale! Rycerze najpierw wypędzili większość chłopów, teraz sami umkną gonić bestię, a reszta plebsu pobiegnie pewnie za nimi, oglądać łów. Zabójca i smok będą mieli karczmę niemal tylko dla siebie. Może wtedy udałoby się jednak zakraść do tego mężczyzny w pokoju na górze... by go wypytać o wiedźmę, oczywiście, tak. Ta zgniłozielona broń i ta blada skóra również były podejrzane. Mogły nie być niczym specjalnym, jednak gdy ma się smoka u boku, to można sprawdzić rzeczy, od których zazwyczaj człowiek trzyma się z dala. Zagrożenie przy jakichkolwiek przesłuchaniach spadało do minimum, kiedy nad torturowanym dyszał gigantyczny gad. W dodatku władający potężną magią. Całe szczęście, że nie dał się sprowokować rycerz...
Zabójca z irytacją wciągnął powietrze do ust, widząc, jak pracodawca łapie jednego z wojaków za zbroję. Czemu akurat teraz? Wszystko szło idealnie. Przecież gdyby ci niewygodni rycerze poszli gonić... bestię... tamten mężczyzna biegł drogą, którą szli...
Reverie zmrużył oczy. „Kurwa, można to było zrobić o wiele łatwiej”, zaklął w myślach. Od początku, gdy tylko zauważył konie w stajni, miał przygotowaną inkantację, której użyłby do przecięcia (a raczej przeniesienia) fragmentów pasów w siodłach. Rycerze musieliby truchtać samemu, a w zbrojach na pewno nie byłoby im łatwo. To był taki myk, na wypadek, gdyby trzeba było uciekać i zadbać o to by grupa pościgowa pozostała w tyle. Teraz to chyba nie miało sensu. Wszystkie finezyjne metody trafił szlag.
Ocenienie sytuacji. Spojrzenie na żyrandol. Nie, za daleko, nie sięgnie go zaklęciem. Smok kontra pięciu rycerzy. Szansa na to, że pracodawca zginie? Mizerna. Moc Oka Zjawy już za parę chwil się wyczerpie. W tej sytuacji mógł zrobić tylko jedno...!
Dalej czekać w ukryciu. Kupa szmat wzruszyła lekko ramionami. Smok sam się wpakował w te kłopoty i sam będzie umieć się z nich wydostać. Zabójca miał być kartą w rękawie, a nie taką z najniższą wartością, którą od razu rzuca się na stół, a potem chowa pod zużytymi figurami z talii. Jeśli smok będzie zagrożony – pomoże mu. Na razie, Reverie uważał, że walka jest bardzo nierówna. Ostatnie chwile działania Oka Zjawy miał zamiar poświęcić na obserwację pokoju na górze i tego, jak tajemniczy, blady mężczyzna zareaguje na wrzawę na dole. Jeśli był magiem albo kimś znacznym, tak jak łotr podejrzewał, to jeżeli wplącze się w walkę i zostanie rozzłoszczony przez smoka, to może zrobić się niebezpiecznie. A sytuacja już teraz wyglądała na dosyć napiętą. Tym razem zabójca skupił się na przejrzeniu ubrania osobnika i tego, co ma w kieszeniach. Może jakieś symbole? Pieczęci? Amulety? Z tak dużej odległości ciężko będzie to ujrzeć, ale kto wie...
Awatar użytkownika
Ognaruks
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony ze smoka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ognaruks »

Zabójca mógł dostrzec, że również ubranie jegomościa jest wyjątkowo skromne. W kieszeniach posiadał właściwie tylko jedną rzecz – list ze złamaną pieczęcią, zwinięty w rulon. Jego położenie sprawiało, że nie dość, iż tekst był do góry nogami, to w dodatku na ukos. Oprócz tego można było dostrzec jeszcze jedną rzecz – mężczyzna miał na szyi zawieszony niezbyt zdobiony medalion – srebrny łańcuszek, a do niego przyczepiony gładki, zielony kamień. Zza wyjątkiem tych dwóch rzeczy osobnik nie posiadał niczego innego.
- W imieniu barona Feniksa, rzuć natychmiast ten miecz! - zakrzyknął jeden ze zbliżających się rycerzy. Smok wątpił, aby naprawdę liczył na to, że tak się stanie, w sumie ton jego głosu wskazywał, że ma nadzieję na coś wprost przeciwnego. ”A więc to coś na ich zbrojach to ma być feniks, tak? Bardziej przypomina rannego wróbla niż majestatycznego, legendarnego ognistego ptaka. Pewnie nikt im tego nie powiedział, bo za bardzo się boją. W sumie słusznie. Pycha tych rycerzyków naprawdę nie zniosłaby takiej obrazy!”
        Gdyby Ognaruks był w lepszych humorze, może powiedziałby coś na kształt: „To rzucając miecz, będę działać w imieniu waszego barona?” Ale w pobliżu nie było Charlotte, dlatego też zachował milczenie, pewniej tylko chwycił rękojeść. Dwaj pierwsi chcieli się na niego rzucić, było to widać jak na dłoni. Widocznie sądzili, że sami doskonale sobie z nim poradzą. Smok nie chciał pozwolić im pierwszym zaatakować. Kiedy unieśli broń, podbiegł do tego po prawej i ciął go w bok. Gdyby walczył swoją bronią, najpewniej przeciąłby mu jelito. Ale jako iż walczył zwykłym mieczem, ten tylko odbił się od zbroi. Ognaruks dostrzegł to i postanowił zadziałać inaczej. Rycerz już się odwracał, zamachując się toporem, więc smok szybko uderzył go jelcem w twarz. Polała się krew, wojak chyba miał złamany nos. Ognaruks dostrzegł, że drugi rycerzyk nadbiega, więc pchnął na niego tego pierwszego. Upali na ziemię, ale szybko się podnieśli. Widać było, że jednak noszą te zbroje nie bez powodu. Tymczasem pozostali trzej byli już bardzo blisko. ”Niedobrze, oj niedobrze. Co by tu zrobić?”
        Chłopi już na początku walki zaczęli odsuwać się od walczących, wyjątkami było jedynie kilku tak upitych, że nawet się nie orientowali, co się dzieje. Jeden z nich siedział tuż obok smoka. Ten wyrwał mu z dłoni w połowie pełną butelkę i cisnął nią w rycerzy. Dwóch się uchyliło, ale pociski tak dosięgnął celu. Był to ten ze złamanym nosem. Naczynie rozbiło się na jego twarzy. Nie wyglądało to zbyt dobrze, mężczyzna zachwiał się i oparł o pobliski stół, dotykając lica wolną ręką. Zawył ze wściekłości, podobnie jak jego towarzysze.
- To haniebne! - wrzasnął jeden z rycerzy. - Tak się nie godzi! Na honor!
        Ognaruks podejrzewał, że atakowanie w sześciu jednego mężczyzny, pozbawionego nawet zbroi, jest większym pohańbieniem niż użycie takiego rodzaju pocisku. Ale po chwili smok doszedł do wniosku, że może jednak tego żałować. Bo teraz wszyscy rzucili się na niego równocześnie, cztery topory mknęły w jego kierunku. Zdecydował szybko. Chwycił jeden z większych stołów i, używając swojej smoczej siły, szarpnął nim, tworząc prowizoryczną osłonę. Topory po chwili porąbały go na cztery części.
- DOŚĆ!
        Smok poczuł, jak jakaś siła ciągnie go do góry. Mało brakowało, a wypuściłby miecz, ale mocno zacisnął na nim dłoń. Leciał ułamek sekundy, po czym uderzył o sufit. W sumie nie było to aż takie bolesne, drewno było dość miękkie. Aż dziw, że nie przebił się na drugą stronę. Zauważył, że czterech agresorów także jest przyciśniętych do sklepienia. Ognaruks rozejrzał się za tym, kto tak właściwie to zrobił. Wszystko wskazywało, że był to wysoki, blady mężczyzna, stojący przy przejściu do schodów na piętro, ten sam, którego oglądał wcześniej ukryty w stajni zabójca. ”Pięknie, tylko czarodziejów nam tu jeszcze brakowało.”
- Jak śmiecie?! To drewno było importowane z Maurii! Zdajecie sobie sprawę, ile to kosztuje?!
        Ognaruks stęknął. Parcie na brzuch było naprawdę nieprzyjemne. Za to o wiele mniej odczuwalne przy klatce piersiowej. Smok wiedział trochę o magii sił. Jak i w przypadku innych, można było oszczędzać moc przez nią zużywaną. Utrzymywanie pięciu rosłych mężczyzn raczej nie było najłatwiejsze. Ognaruks doszedł do wniosku, że czarodziej ogranicza magię do postaci niewidocznej, wielkiej pięści przyciskającej ich do sufitu, a nie czegoś w rodzaju sieci, która całkiem uniemożliwiałaby ruchy. Ręce i nogi smok miał dosyć swobodne, mógłby w sumie rzucić mieczem, ale obawiał się, że czarodziej nie zdążyłby tego zablokować. Zabicie jakiegoś tam chłopa było niczym, rycerza czymś więcej, ale z czarodziejem była już poważniejsza sprawa. Ognaruks spotkał takich, którzy przy pomocy magii sprawiali, aby w chwili ich śmierci ginął i ich zabójca. Smok czasami podczas ziania na nich ogniem zauważał, że wybuchają.
- Wynocha stąd! Już!
        Ognaruks poczuł, jak siła przestaje przyciskać go do sufitu. Zaczął spadać, ale po chwili został ciśnięty w tył. Wypadł przez drzwi, otwarte wcześniej pewnie przez maga. Dojrzał sylwetkę mknącą w jego kierunku. Szybko się przeturlał. Niedługo potem powpadało na siebie czterech rycerzy. Uderzenie zbroi o zbroję zdecydowanie nie jest zbyt przyjemne, na chwilę ich najwidoczniej ogłuszyło. Mag widocznie zlitował się nad rannym i postanowił, że ten może jeszcze zostać. Smok nie chciał ponownie mierzyć się z rycerzami, podczas lądowania coś chrząstnęło mu w plecach, obawiał się, że może pożałować gwałtowniejszych ruchów. Skupił wolę, a po chwili przeniósł się do wysokich, rosnących przy drodze krzaków. Boleśnie przekonał się, że miały kolce. Liczyło się jednak to, że noc była na tyle ciemna, że rycerze nie powinni móc go dostrzec. Ci podnosili się powoli, rozejrzeli się, po czym ruszyli w kierunku stajni, najpewniej po konie.
Reverie
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Reverie »

Sytuacja w karczmie robiła się coraz bardziej gorąca. Smok, tak jak zresztą Reverie się spodziewał, radził sobie wspaniale. Chłopi też zaczęli się dołączać. Wszystko zmierzało ku wielkiej rozróbie, po której przybytek stanie w ogniu albo będzie zasłany nieprzytomnymi ciałami. Zmierzało? Mało powiedziane. W sumie to była już główna część rozwinięcia tuż przed wielkim finałem. Zabójca mrugnął znowu... i zauważył, że ktoś się poruszył. A nawet zamierzał wyjść ze swego pokoju.
        W tym momencie Oko Zjawy wyczerpało swoje działanie. Błękitna aura zbladła, a skóra naokoło prawego oka pokryła się fioletowymi, brzydkimi żyłami. Ale Reverie już wiedział, co chce zrobić. Przykrył plecak kupą szmat i wskoczył na ścianę karczmy, w myślach szybko splatając i rzucając zaklęcie, które po prostu zmieniło nieco frakturę jego rękawic. Stały się bardziej przylepne i chropowate, tak, by łatwiej się było wspinać.
        Zabójca nie przepadał za potężnymi, efektownymi czarami. Nie, może inaczej – przepadałby, gdyby umiał się nimi posługiwać. Ale niestety, w jego zasięgu były raczej proste, mało efektowne, ale bardzo konkretne sztuczki działające krótko, na bliski dystans i niezostawiające po sobie śladu. Dlatego w momencie, gdy zabójca wdrapał się już na piętro i dobrze chwycił, jego rękawice powróciły do poprzedniego stanu.
        Kolejna formuła w myślach, ruch paroma palcami, a okno otworzyło się przed nim otworem. Banał – telekineza, przesunięcie o centymetr blokującego je zatrzasku.
        Wszedł do środka. Bez chwili wahania wziął miecz. Rzucił szybko okiem na mapę, sprawdzając, czy nie ma tam niczego zaznaczonego. Znowu podszedł do okna. Wszystko to w krótszym czasie niż wypowiedzenie przez rozgniewanego mężczyznę na dole trzech zdań wyrażających oburzenie z powodu zniszczonych mebli. Po tym dwa kolejne krótkie zaklęcia: jedno usuwające brud z podłogi, jaki naniósł zabójca (po prostu przeniósł go na zewnątrz), drugie zapach z powietrza (wywiał go). A na zakończenie, ostatnie. Zamykające okno, tak by wyglądało jak wcześniej. Wszystkie wymagały tyle siły co zrobienie paru energicznych pajacyków. Wszystkie zostawały po sobie nikłą aurą magiczną – bo były po prostu słabe. Zauważalną przez krótki czas, ale bardzo podatną na stłumienie przez jakąkolwiek inną magiczną aktywność.
        Reverie zrobił to szybko, cicho, sprawnie i małym nakładem energii, nie zostawiając po sobie śladów. Ale świecący zgniłozieloną poświatą miecz stanowił pewien problem. Zabójca nie bał się jakiejś klątwy, która mogłaby spoczywać na ostrzu. Był „przedmiotoodporny”. Żaden czar, którym zaklęta była broń, błyskotka czy jakakolwiek inna rzecz, nie miał na niego wpływu. W jego dłoni działała jak coś, czego używa się na co dzień. Naszyjnik obłożony przekleństwem wypalającym skórę i wyrywającym oczy byłby dla niego niczym innym jak normalną biżuterią i nawet nie zdawałby sobie sprawy z jego złowieszczych właściwości.
        Minus był taki, że nie mógł też używać żadnych zaklętych przedmiotów. Zaczarowanych na chwilę, gdzie czar nie był „we wnętrzu”? Jak najbardziej. Ale żadne przemienione na stałe miecze mrozu, żadne magiczne laski rzucające ognistymi kulami ani żadne pierścienie ochronnej bariery, nie mogły mu pomóc w fachu zabójcy. Tudzież poszukiwacza przygód. Są plusy dodatnie i plusy ujemne.
        Zabójca założył plecak i znowu schował się pod szmatami. Zaklęcie zmiany wyglądu. Kupa szmat z płowej stała się czarna. Kolejne. Materiał tak zmatowiał, żeby nie widać było spod niego blasku ostrza, gdy został weń owinięty. Jeszcze jeden. Lekkich kroków, tak by nie dało się go usłyszeć. I kolejny. By nie zostawiał śladów. Już miał umykać, gdy zauważył, że smok i grupa rycerzy wysypuje się z karczmy, najwyraźniej nie ze swojej własnej woli. Reverie wykorzystując zamieszanie, przemknął od stajni na szczere pole, ukrywając się w mroku. Wyglądało na to, że nawet jego pracodawca miał z kimś kłopoty. Zabójca nawet domyślał się z kim i nie chciał samemu się na nie narazić.
        Ale teraz mógł mu pomóc. Rycerze mogą chcieć go ścigać! Czyli czas na genialny plan, czyli zepsucie siodeł nieszczęsnym jeźdźcom! Reverie zrobił krótki ruch dłonią, patrząc w kierunku stajni, wymówił w myślach inkantację i... „Prrrrrrut”. Koniec magii. Przedobrzył. Splótł za dużo zaklęć w zbyt krótkim czasie i się wyprztykał z mocy. Zabójca był nieco zawiedziony, bo bardzo ekscytował go akurat ten jeden drobny psikus, który chciał popełnić tej nocy. Taki prosty a taki treściwy! Widok rycerza w ciężkiej zbroi, który spada na ziemię po tym, jak siodło rozpadło mu się w rękach byłby... profesjonalizm. Spokój. Już.
Reverie nie wiedział, gdzie przeniósł się smok. Sam, spokojnie, ostrożnie, cicho, tak by nie zostać zauważonym, zmierzał w kierunku, z którego przyszli, kryjąc się w wyższych trawach i krzewach. Pracodawca na pewno ma jakiś sposób, by samemu go znaleźć. Byle tylko przypadkiem nie wpaść na rozszalałego, żądnego krwi ratakara... ani rozszalałego, żądnego krwi maga.
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Niby noc jak każda inna, lecz tym razem niezmiernie się dłużyła. Porzucona na wyimaginowanej wyspie z kości Charlotte siedziała z podkurczonymi pod brodę kolanami, robiąc co tylko mogła, by nie skupiać się na doznaniach ratakara. Jej obecna forma z zapamiętaniem wyrywała co rusz wielkie kawały mięsa z ciała martwego już mężczyzny i pałaszowała. Za dnia dziewczyna nic nie jadła z bardzo prostego powodu - podróż na smoku nijak nie sprzyjała romantycznym posiłkom. Tym bardziej, jeśli za plecami miało się mordercę z pełnym asortymentem śmiercionośnych narzędzi. Jej potrzeby jednak nie zniknęły po zachodzie słońca. Głód wziął górę, będąc jednocześnie źródłem agresji szczurołaka. Dwójka myśliwych znalazła się zwyczajnie w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Czy gdyby Ognaruks wybrał inne miejsce na lądowanie, uniknęliby niepotrzebnego rozlewu krwi? Cóż, nigdy nie było takowej pewności.
        W czasie, kiedy smok i najemnik wszczynali burdy w miejscowej karczmie ratakar w najlepsze brał w posiadanie okoliczne tereny. Po zaspokojeniu pierwszego głodu bestia chwyciła truchło za jedną z ocalałych, w mniejszym bądź większym stopniu, kończynę i zaczęła ją taszczyć wraz z sobą w głąb lasu. Szeroka struga posoki znaczyła przebytą przez nią trasę. Gdyby ktoś chciał ruszyć w pogoń za ratakarem zapewne nie byłoby to większym problemem. Połamane gałęzie stanowiły kolejną wskazówkę, podobnie jak wyrwane z korzeniami krzewy, których nie dało rady ominąć.
        I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie spotkanie dwóch drapieżników. W pewnym momencie swojej wędrówki ratakar usłyszał ostrzegawczy warkot. W mroku błysnęły wilcze kły, zaś gdzieś w tle przebijało się ni to skomlenie, ni to piski. No tak, wataha. I zapewne normalnie ponad dwumetrowy potwór przestraszyłby potencjalnych przeciwników, gdyby nie młode ukryte w jamie. Szczenięta na tyle młode, że nie dałyby rady uciec, stanowiły wręcz idealny katalizator. Rzuciwszy wszystkie wcześniejsze czynności wilki niemalże w jednej chwili zatoczyły krąg wokół szczurołaka. Walka była praktycznie nieunikniona. Rzuciwszy bezwładnie truchło mężczyzny, bestia wydała z siebie wściekły ryk, tak bardzo niepodobny do żadnego znanego ludziom stworzenia. Co młodsze psowate na chwilę położyły po sobie uszy, jednak to nie wystarczyło, żeby je odstraszyć. W następnej chwili się zaczęło. Kiedy samiec alfa skoczył na potwora, cała reszta ruszyła jego śladem. O ile pierwszego ataku nocna wersja Charlotte uniknęła, drugiego wilka odrzuciła od siebie potężnym uderzeniem łapy, tak jednak wiele kłów i pazurów rozorało jej ciało. Okolicę rozdarło ujadanie pomieszane ze skomleniem oraz wojowniczym zawodzeniem ratakara. Kto wie, może nawet okoliczni wioskowi byli w stanie to zarejestrować?
        Na ziemi leżało coraz więcej wilczych ciał, z kolei ran na ciele ratakara nie dało się już zliczyć. Klątwa w takich sytuacja zdawała się zarówno najgorszym przeklęstwem, jak i błogosławieniem. Choćby atakowały ją dwie watahy, od takich obrażeń nie mogła zginąć. Co poważniejsze rany piekły ją niemiłosiernie jakby zasklepiane rozżarzonym prętem, jednak nawet masywne krwotoki po krótkiej chwili straciły na swojej intensywności. Wilki nie miały szans z takim przeciwnikiem. Kiedy zdały sobie sprawę z pewnej przegranej ocalałe psowate zaczęły uciekać w popłochu zostawiając na pastwę losu zarówno młode, jak i ledwo dogorywających członków watahy. Krwawa rzeź była skończona.
        Zmęczona po walce bestia dla pewności cisnęła truchłem wilka za uciekającymi psami, by następnie wydać z siebie głośny ryk zwycięstwa. Wtem jednak ciche piski i skomlenia przybrały na sile. Spuściwszy wzrok ratakar ujrzał gromadkę szczeniaków wystawiających pyszczki z pobliskiej nory. One nie stanowiły zagrożenia. Zupełnie niezainteresowany ich pojawieniem się potwór wszedł do ich legowiska i legł na ziemi otoczony małymi psiakami. Co niektóre zaczęły uciekać, kilka zwinęło się w kłębek w samym rogu, zaś nieliczne dzielne maluchy przypełzły odrobinę bliżej, by zapoznać się z dziwnym, nowym stworzeniem, które po chwili usnęło zmęczone po walce. I któż wie, co się stanie wraz z nastaniem świtu...?
Awatar użytkownika
Ognaruks
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony ze smoka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ognaruks »

Ognaruks uważnie obserwował wejście do stajni. Wolałby uniknąć kolejnego starcia. Zwłaszcza kiedy jego przeciwnicy mieliby konie. Jego i tak obity już kręgosłup zbyt ciężko mógłby znieść to spotkanie. Może i jako smok przeżyłby coś takiego, ale musiałby zapaść w długotrwały letarg. A na coś takiego nie mógł sobie teraz pozwolić. I nie w tej okolicy.
        Rycerze wyszli ze stajni po chwili, prowadzili ze sobą swoje wierzchowce. Przystanęli przed drzwiami karczmy, jeden z nich zajrzał do środka. Wyglądało na to, że mag już wrócił do swojego pokoju, albowiem rycerz w żaden sposób nie został „kulturalnie poproszony o natychmiastowe wyjście”. Powiedział coś, Ognaruks nie zdołał zrozumieć słów, ale po chwili wrócił do swojego konia. Niedługo potem z karczmy wyszli ich dwaj towarzysze, jeden z zaschniętą krwią na twarzy, drugi z dość dużym guzem na głowie. Ten ostatni mamrotał pod nosem. Kiedy dotarli do wierzchowców, wszyscy rycerze weszli na nie i odjechali, kierując się na zachód. Smokowi takie rozwiązanie problemu spodobało się. Jedno utrapienie mniej. Wątpił, aby został mile ponownie przyjęty w gospodzie, chociażby mag już odszedł. Nie, w tym miejscu raczej wiele o wiedźmie się nie dowie.
        Tego wieczora pozostawał jeszcze jeden problem. Kwestia spania. Smok co prawda miał okazję sypiać na niemal każdym rodzaju skały w Alaranii, ale zazwyczaj był wtedy w większej, pokrytej łuskami postaci, dla której kamień był miękki. Mógł zasnąć, chociażby tutaj, w krzakach, ale wolał jakieś przytulniejsze, bezpieczniejsze miejsce. Wzrok smoka spoczął na stajni. ”Idealnie. Żadne zwierze nie odważy się do mnie zbliżyć, zawsze tak jest. A jeżeli chodzi o ludzi... cóż. Węch mają słaby, wystarczy się dobrze ukryć.” Ognaruks mógłby się po prostu przenieść do środka, ale nigdy nie robił tego na ślepo, nigdy nie wychodziło do dobrze. Dlatego też wstał i podszedł do budynku. Zajrzał do środka.
        Wewnątrz był tylko stajenny, który właśnie karmił konie. Nie zauważył smoka. Ten rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego stan tylko utwierdzał w przekonaniu, że wszystko to zostało niedawno zbudowane. Stajnia była o wiele zbyt czysta, a w kącie znajdował się wielki stos siana. Coś wprost idealnego dla Ognaruksa. Cofnął się, sprawdził, czy aby nikt na niego nie patrzy, po czym położył się na ziemi przed stajnią, zamykając oczy. Skupił myśli, odtwarzając wygląd wnętrza stajni. Jako smok posiadał nadzwyczaj wprost dobrą pamięć, było to dla niego łatwizną. Po chwili znajdował się już wewnątrz stogu siana, które co najwyżej ledwo drgnęło. Stajenny tego nie zauważył, odwrócony był akurat w drugą stronę, a wszelkie dźwięki zagłuszało przeżuwanie przez konie żywności. Dlatego też Ongaruks był teraz bezpieczny, a w dodatku otoczony miękkim posłaniem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio leżał w czymś tak przytulnym.
        Zamknął oczy, natychmiast zapadając w letarg. Był gotów na to, aby w razie kolejnego koszmaru natychmiast się z tego wyrwać i odnaleźć Charlotte. Ostatnim razem szczęśliwie wiedźma nie chciała jej zabić, ale tym razem Ognaruks był gotów na każdą możliwość.
Reverie
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Reverie »

Reverie nadal się wycofywał. Przebywanie w pobliżu karczmy było niebezpieczne. Smoczy pracodawca gdzieś zniknął – pewnie użył swojej magii, by czmychnąć do jakiegoś schronienia. Zabójca, nieświadom tego, że minął się z Ognaruksem podążał ostrożnie w stronę lasu. Wiedział, a przynajmniej domyślał się kto może tam czyhać, dlatego w pogotowiu ciągle miał jeden ze swoich tasaków. Czary, którymi zaklął swoje ciało i ekwipunek, słabły. Jego kroki nie były tak ciche, jak wcześniej, trawa uginała się pod ciężarem stóp, pozostawiając ślady bytności mordercy. Nawet blask miecza zaczął nieco prześwitywać przez ciemny, brudny materiał. Z czasem, moc zaczęła wracać do ciała Reveriego, ale nie używał czarów. Chciał mieć coś na zapas. Poza tym był już chyba zbyt daleko, by właściciel miecza mógł go odnaleźć.
        W końcu dotarł do lasu, miejsca, w którym zapewne dojdzie do ponownego spotkania całej trójki. Smok nie mógł zostawić swojej towarzyszki, a ta po zakończeniu nocy będzie bezbronna. Chyba. Zbyt wiele pytań, zbyt mało informacji. Ale krok po kroku, Reverie zaczynał rozumieć, co się dzieje. W jego głowie łączyły się odpowiednie fragmenty układanki. Wchodząc w gęste chaszcze, rzucił zaklęcie zamaskowania zapachu – jedyne, jakie był w stanie po odzyskaniu odrobiny mocy. Cicho zagłębiał się w puszczę...
        Aż, w momencie, gdy powoli nadchodził świt, dotarł na miejsce rzezi. Mnóstwo poszarpanych ciał wilków leżało w kałużach posoki. Po grzbiecie zabójcy przeszedł dreszcz ekscytacji. Ślady ugryzień, ran zadanych pazurami i... strużka krwi prowadząca do jamy w pobliżu. Może była ranna? Albo spała? Albo czaiła się, czekając na ofiarę? A może to tylko wilki? Nie miało to znaczenia. Tak czy siak, paradoksalnie, to miejsce było najlepsze na kryjówkę – miał w końcu strażnika w postaci wilka lub... czegoś większego. Reverie nie miał zamiaru się przekonywać czy „strażnik” śpi, umiera czy szykuje się do ataku. Musiał działać szybko i bezszelestnie, póki czar maskował jego zapach. Błyskawicznie stanął przy jednym z pobliskich dębów i sięgnął do plecaka. Wyciągnął z niego dwa, małe, łatwe w rozstawianiu metalowe wnyki i rozłożył je przy ściółce, przykrywając liśćmi. Zrzucił z siebie płowy materiał, cały bagaż zostawił pod drzewem (miecz również, zawinięty w szmaty), pas z nożami również, biorąc tylko jeden, duży tasak. I... wdrapał się na dąb. Jak najwyżej, uważając na to, czy gałęzie mogą utrzymać jego wagę. Po czym rozłożył się wygodnie, tak by nie spaść, i zaczął drzemać. Sen miał płytki jak zawsze. Było się w końcu czego obawiać. Czy ratakary potrafią wchodzić na drzewa? Nie chciał się przekonać. Trzymał tasak blisko piersi, w ręku. Świt był coraz bliżej...
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Krew... tak wiele. Za wiele! Otumaniona przez woń posoki, roznoszącą się wokół jej mentalnego więzienia, Charlotte straciła rozum. No, może nie tak do końca, lecz w tej chwili to właśnie ratakar miał pełną władzę zarówno jak jej ciałem, jak i jaźnią. No, chyba że to wiedźma maczała w tym swoje palce, jednak tego już nikt nie wiedział.
        Drzemiąc w wilczej jamie stwór za nic miał sobie szczenięta. Większość z nich uciekła na zewnątrz, skazując siebie na rychłą śmierć ze szponów i kłów nocnych drapieżników. Zostały jedynie dwa, najsłabsze z miotu. Skulone w najdalszym kącie cicho popiskiwały ze strachu i głodu. Te dźwięki jednak były dla ratakara korzystne, bo szkraby w razie czego mogłyby go zaalarmować. No, chyba że wpierw umarłyby z przerażenia.
        Wtem jednak uszy bestii zadrżały, a krwiste ślepia otworzyły się. Cichy warkot skutecznie uciszył wilczątka. Niezgrabnie podnosząc swoje cielsko ratakar ruszył w kierunku wyjścia z jamy i wystawił swój pysk, ostrożnie węsząc. Z pewnością coś usłyszał! Nos go nie zaalarmował, jednak przecież zagrożenie mogło iść pod wiatr lub wcześniej zamaskować swój zapach! Wyłoniwszy się w całości, bestia zaczęła rozglądać się we wszystkie strony, jednak na szczęście dla Zabójcy zwierzę nie było na tyle sprytne, by spojrzeć ku górze dębu. Za to uwagę potwora zwrócił zgniło zielonkawy blask, wydobywający się spod sterty szmat. Z każdym krokiem ratakar był coraz bliżej wnyków, lecz szczęśliwie zdołał je ominąć. Węsząc ostrożnie przy zawiniątku, przemieniona dziewczyna odrzuciła pozostawione przez mężczyznę szmaty, odsłaniając ostrze. Wtem głośno ryknęła, odskakując do tyłu. Magia bijąca od miecza z nieznanych przyczyn rozjuszyła potwora do tego stopnia, że na chwilę przestał się racjonalnie zachowywać. Odskakując do tyłu, w końcu wpadł we wnyki, które zaciskając się na jednej z dolnych łap, skutecznie powaliły stworzenie na ziemię. Niestety, idealnie wręcz na drugą pułapkę. Ta jednak, w odróżnieniu od poprzedniczki zacisnęła się na jego ramieniu, wbijając metalowe ząbki głęboko w ciało.
        Potężny ryk spłoszył nocne ptaki, które z racji zbliżającego się świtu siedziały już cicho w swoich kryjówkach. W tej pozycji jednak ratakar dojrzał kryjącego się wśród gałęzi Zabójcę. Żądza krwi w rubinowych ślepiach była aż nadto wyczuwalna. Podnosząc się na nogi, zignorowawszy wnyki, bestia zaczepiła pazury na korze drzewa, podciągając się do góry. Czy ratakary potrafią chodzić po drzewach? I to jak mistrzowie! Szczurza zwinność przejawiała się również podczas wspinaczki.
        Nim jednak bestia zdołała się dostać wystarczająco wysoko, horyzont rozświetliły promienie słońca. Przemiana jednak nie odbyła się tak szybko, jak zazwyczaj. Dzikie instynkty przetrzymały dziewczynę w postaci potwora, chociaż równie dobrze mogło to być spowodowane zmniejszeniem odległości od tej, która rzuciła klątwę. Dopiero rozżarzona runa na jej plecach, powodując nagłą falę bólu, pomogła dziewczynie nieco oprzytomnieć. Dźwięk będący na pograniczu ryku i wycia stopniowo przechodził w kobiecy krzyk. Sierść nikła na jej skórze, odsłaniając liczne blizny zajmujące większość ciała, przerośnięte siekacze wracały do swoich normalnych kształtów, ogon zanikł, a szpony przeistoczyły się w ludzkie paznokcie. I to chyba było właśnie najgorsze, bo nie miała już czym się trzymać. Żądza mordu zniknęła z jej oczu, ustępując miejsca dezorientacji i strachowi. Spadała. Swobodny upadek dla żadnego człowieka nie był raczej przyjemną rzeczą. Szczególnie gdy zaraz potem uderzało się z dużą siłą plecami w ziemię.
        Tym razem Zabójca miał na tyle szczęścia, żeby nie musieć walczyć. Dziewczyna po upadku zemdlała z bólu, szoku oraz sporego ubytku krwi. Co ciekawe jednak jej rany już się zasklepiały, a krwawiły jedynie te spowodowane wnykami. Nie miała na sobie również ubrań podarowanych jej przez smoka, tylko strzępy starej koszuli porwanej w wielu miejscach i pasy materiału owinięte w jej intymnych miejscach oraz dookoła biustu. Cóż... biorąc pod uwagę fakt, że z ponad dwumetrowej bestii stała się teraz dziewczęciem, sięgającym przedstawicielom płci męskiej prawie do ramienia, zrozumiałe było, iż wolała nie nosić dobrej jakoś odzieży pod wieczór. Tyle dobrego, że teraz przynajmniej łatwiej byłoby ją przetransportować. Ciszę lasu przerywało już tylko ciche skomlenie wilczków wystawiających swoje pyszczki z norki.
Awatar użytkownika
Ognaruks
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony ze smoka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ognaruks »

Ognaruks otworzył oczy. Bycie smokiem, nawet jedynie po części, miało naprawdę duże zalety. Jakkolwiek oczywiście by to nie brzmiało. Jednak oprócz tych najbardziej znanych, takich jak mieczodporna skóra, wielka siła czy zianie ogniem, pozostawało także wiele innych, nieco mniej spektakularnych, aczkolwiek równie użytecznych. Jak na przykład to, że tuż po obudzeniu się wcale nie było się otępiałym, nie trzeba się było od nowa orientować się w swojej sytuacji czy przypominać sobie tego, co się robiło tuż przed zaśnięciem. Ognaruks od razu postanowił przenieść się z powrotem na zewnątrz: nie miał pojęcia, czy koniuszy nadal znajduje się w pomieszczeniu, a widok mężczyzny nagle wychodzącego ze stogu siana raczej nie przypadłby mu do gustu. Co prawda teraz mógłby co najwyżej przegnać smoka ze stajni, co i tak by mu się nie udało, ale Ognaruks stwierdził, że już zbytnio podpadł w tej okolicy. Jeszcze rozniosłyby się wieści... wczoraj nie był jedynym hultajem, plotki nie mogły być skupione na nim, ale co innego, gdyby wpakował się w większe bagno. Mógłby jeszcze stać się wrogiem narodu. Chociaż w sumie w swojej prawdziwej postaci wszędzie był tak przyjmowany.
        Choć posiadał niezwykle dobrą pamięć, to nieco źle wybrał miejsce docelowe, przez co zaliczył upadek z wysokości kilkunastu stóp. Jego kręgosłup, który przez noc nie zdołał się do końca zregenerować, gwałtownie zaprotestował. Ognaruks jęknął i powoli się podniósł. Szybko dostrzegł wzrok dwóch ludzi, właśnie wychodzących z karczmy. Był podejrzliwy i nieufny. Smok zrozumiał, że musi coś powiedzieć. Dlatego też podniósł twarz w stronę nieba i, wygrażając mu pięścią, zakrzyknął:
- A niech was szlag wszystkich trafi!
        Nieznajomi wydawali się akceptować te słowa, bo minęli smoka i ruszyli w swoją drogę, od czasu do czasu jedynie oglądając się za ramię. A sam Ognaruks? Uznał, że wchodzenie samemu do karczmy to nie najlepszy pomysł. Jeszcze wda się w kolejną bójkę, wątpił, aby tak szybko go zapomniano. A jeżeli będzie przy nim Charlotte, to nie było na to najmniejszej szansy. Przy kobiecie nie dałby się ponieść emocją. Dlatego też postanowił na nią zaczekać. Oparł się o ścianę karczmy i zaczął przyglądać się wschodzącemu słońcu, mrużąc przy tym oczy. Jego pobratymcy bez większego problemu mogliby patrzeć na tarczę słoneczną, ale po tych wszystkich latach spędzonych w Otchłani Ognaruks nie potrafił. W zamian lepiej widział w ciemności, nie zdołał pozbyć się tej nieco uciążliwej cechy pomimo tego, że trochę już chodził w blasku słonecznym.
        Niepokoiła go nieco nieobecność najemnika. Sądził, że kiedy wstanie i pojawi się przed karczmą, ten natychmiast się zgłosi lub przynajmniej da znać o swojej obecności. Smok miał nadzieję, że ten po prostu chce pozostać całkowicie niewidocznym i nadal chowa się na dachu karczmy lub coś w tym stylu. Przez cały letarg nie mógł odpędzić od siebie myśli, że mężczyzna po prostu zabrał jego pieniądze, poczekał na odpowiednią sposobność i czmychnął. Choć Ognaruks zwykł nie dotrzymywać znacznej części własnych umów, to przywykł do tego, że ludzie zazwyczaj się z nich wywiązują. O ile nie trafiało się na jakiegoś cwaniaka, co to z polnego kamienia potrafił zrobić złoto, ale ich dało się poznać na pierwszy rzut oka. Najemnik raczej nie sprawiał wrażenia kogoś takiego. Choć z drugiej strony w ogóle sprawiał mało jakiegokolwiek wrażenia przy tej swojej tajemniczości. ”Może o to właśnie chodziło z tym milczeniem? Aby się nie zdradzić? Cóż, tych ruenów mi nie szkoda, ale jeżeli naprawdę czmychnął, to przy następnym spotkaniu odzyskam te pieniądze. Z nawiązką. Wielką. Choć mam nadzieję, że będę miał lepsze rzeczy na głowie przez jakiś czas niż dopadanie nieuczciwych ludzi.”
        Z karczmy powoli wychodzili ludzie, coraz więcej. Zawsze obrzucali Ognaruksa spojrzeniem, ale za każdym razem na tym się kończyło. Widocznie nie rozpoznawali w nim tego, kto wczorajszej nocy rozpoczął bójkę. Tylko jedna kobieta na chwilę dłużej mu się przyglądała, ale pogonił ją ktoś, kto wyglądał na jej męża. A smok czekał. Po raz kolejny mógłby dziękować naturze, że urodził się jako smok - obdarzony wielką cierpliwością. Dziękowałby, gdyby tylko potrafił zrozumieć, jak niecierpliwi są ludzie.
Reverie
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półelf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Reverie »

Zabójcy nie było dane nawet przez chwilę się zdrzemnąć. Nim jeszcze zdążył się wygodnie usadowić na drzewie, z jamy wydreptał wielki potwór. Ratakar o którym mówiono w karczmie. Więc bestia nie spała... niedobrze. Mężczyzna znieruchomiał i w ciszy obserwował poczynania stwora. Spodziewał się takiego obrotu sprawy, ale wolał spędzić te ostatnie minuty nocy w spokoju. Najwyraźniej jednak postąpił zbyt nieroztropnie. Zamaskował swój zapach, więc potwór musiał go usłyszeć. Ujrzeć nie mógł, nie patrzył w jego stronę. Odnotował to na przyszłość.
Ratakar wpadł w pułapki i w końcu zwrócił uwagę na zabójcę. Reverie spojrzał bestii prosto w oczy, po czym przygotował tasak. Obrócił nim w dłoniach, rozgrzewając nadgarstek i mocniej chwycił się jednej z gałęzi. Z tej pozycji miał przewagę nad przeciwnikiem, ale ten wspinał się wyjątkowo zwinnie. Kolejna rzecz do odnotowania. Zabójca przykucnął, w pełnej gotowości do ataku, gdyby tylko któraś część ciała stworzenia znalazła się w zasięgu jego tasaka... lecz nagle promienie słońca pojawiły się na horyzoncie i przebiły przez korony drzew.
Bestia zaczęła się przemieniać, a chwilę później spadła na ziemię. Reverie odczekał jeszcze chwilę, tak na wszelki wypadek. Zemdlała. Czyli był bezpieczny. Mężczyzna spojrzał ku słońcu mrużąc oczy. Gdyby przybył tu parę minut wcześniej, mógłby zostać rozszarpany na strzępy. Nie wiedział, czy poradziłby sobie z takim przeciwnikiem. Był wyczerpany używaniem czaru za czarem, brakiem snu, noszeniem ze sobą ciężkiego ekwipunku i podróżą. A musiał jeszcze przez co najmniej parędziesiąt minut się pomęczyć. Miejsce trzeba było zabezpieczyć. Teraz, gdy największe zagrożenie leżało tuż pod nim, w ludzkiej formie, nieprzytomne, mógł działać bez ograniczeń.
W ciągu godziny, Reverie zabezpieczył teren. Bez mrugnięcia okiem zabił wilczątka, które ukrywały się w norze, a ich zwłoki zostawił przy reszcie martwej watahy. Następnie zabrał swój ekwipunek i dziewczynę w inne miejsce. Pobojowisko mogło ściągnąć uwagę padlinożerców lub, co gorsza, drapieżców, którzy zwabieni zapachem krwi mogli przybyć na ucztę. Nowe „obozowisko” było kilometr od miejsca rzezi. Po drodze zamaskował swoje ślady.
Zabójca nie wydawał się zbyt zaskoczony tym, że to właśnie towarzyszka smoka okazała się potworem. Reakcja pracodawcy w karczmie podsunęła mu taką myśl. Poza tym pozostawienie jej samej w lesie... To co ujrzał było jedynie potwierdzeniem. Reverie nie miał w „umowie” ochrony kobiety. Ta jednak najwyraźniej miała jakieś informacje o wiedźmie, skoro nie została od razu zabita przez gigantycznego gada.
Ostrożności jednak nigdy nie za wiele. Mężczyzna odblokował pułapki i wyciągnął je z ran ratakarki. Nie kłopotał się opatrywaniem ich – pewnie same się zagoją, tak jak inne. Wyciągnął za to coś co wyglądało niczym metalowa obroża z kolcami obróconymi do wewnątrz. Przypięty do niej był długi łańcuch, na którego końcu znajdował się hak. Reverie zapiął dziwne narzędzie tortur na szyi kobiety, a łańcuch owinął wokół dużego dębu, blokując go hakiem. Oparł Charlotte o pień drzewa, wyprostowaną, wkładając w tylne kolce kawałek drewna, tak, by sama przypadkiem się nie skaleczyła przy budzeniu. Jeśli przemieni się znowu w ratakara lub zacznie robić coś gwałtownego – ostra obroża zatopi się w jej szyi.
Oczyszczone z krwi sidła rozstawił w pobliżu „więźniarki”. Miecz położył na wysokiej brzozie, naprzeciwko dębu. Tam też zostawił resztę ekwipunku, poza tasakiem. Sam zaś wdrapał się na drzewo pod którym siedziała nieprzytomna dziewczyna i... miał zamiar zasnąć. Uwolnił czar maskowania zapachu a rzucił kolejne, proste zaklęcie – jeśli w pobliżu pojawi się istota większa od psa, będzie o tym wiedział. Przez chwilę zastanawiał się czy nie posłać smokowi wiadomości z pomocą czaru. Stwierdził jednak, że nie ma na razie sił na tak skomplikowaną magię, łączącą wszystkie trzy szkoły inkantacji, które znał. Poza tym Ognaruks wcześniej czy później zapewne wróci do dziewczęcia. Spotkają się wszyscy razem. I zastanowią co robić dalej. A w międzyczasie... zieeew... chrrrr...
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Szare oczy. To jedyne co pamiętała. Ślepia wpatrzone w nią z zimną obojętnością, w których dało się jednak wyczuć napięcie oraz skrywaną lepiej lub mniej żądzę mordu. Jedno z nich było jakby zamglone… Powoli odzyskując przytomność to właśnie ten obraz nawiedził dziewczynę, kiedy z całej siły próbowała zwalczyć pojawiające się na nowo uczucie omdlenia.
        Jej własne oczy w odcieniu dzikich fiołków były brutalnie ranione przez ostre płomienie słońca. Ale zaraz… Słońce? To by wyjaśniało dlaczego wtedy spadła z drzewa. Stopniowo wspomnienia poprzedzające świt wracały do niej niczym odnajdywane losowo puzzle, które jednak trzeba było jeszcze złożyć w całość. Uczucie upadku. Blask słońca. Krwawiący mężczyzna. Skomlenie szczeniąt. Ból. Walka z wilkami. Błysk ostrza i te szare oczy… Zemdlała będąc sam na sam z zabójcą najętym przez Ognaruksa! I to w ludzkiej postaci, gdy ten mógł zrobić z nią dosłownie wszystko!
        W momencie, w którym uzmysłowiła sobie co się stało mocno szarpnęła się do przodu jeszcze nie do końca rozeznana w aktualnej sytuacji. I to był błąd. O ile łańcuch zdradliwie zagrzechotał zdradzając skrytemu mężczyźnie, iż jego jeniec się obudził, tak głos dziewczynie ugrzązł w gardle. Szpikulce obroży nacisnęły mocno na przednią część gardła Charlotte raniąc skórę. Szkarłatne krople popłynęły po skórze kobiety znacząc przebytą drogę, zaś odczuwany ból skutecznie wybudził Lottie z poprzedniego stanu. Gwałtowny ruch spowodował również nadwyrężenie barku i stopy, które po spotkaniu z wnykami nie zdążyły się jeszcze całkiem zagoić.
        - Co do…?! – Nie, ta sytuacja z pewnością nie należała do jej ulubionych. Naturalnie pierwszym odruchem była próba zdjęcia dziwacznej obroży z szyi, przez co zabezpieczający od tyłu patyczek wypadł odsłaniając zupełnie wrażliwą skórę. Niestety, bólowe ograniczenie ruchu ramienia ratakarki oraz nieznajomość mechanizmu sprawiły, iż wszelkie próby uwolnienia się spełzły na niczym.
        Poddając się w walce z obrożą dziewczę opuściło ręce. Całe szczęście, że jej nowa „ozdoba” nie krępowała ruchów pozwalając swobodnie się rozejrzeć. Już nie była przy wilczej jamie, fakt potwierdzony. Ale skoro nie tam, to gdzie? Wątpliwości kto ją przypiął do drzewa praktycznie nie miała, lecz pytanie brzmiało gdzie przebywał teraz zabójca? Nigdzie dookoła go nie dostrzegła. Za to zostawił jej prezenty! W niewielkiej odległości od siebie dostrzegła metaliczne połyski wśród trawy. Wnyki. Może i kogoś by to zaskoczyło, lecz wcale za nimi nie tęskniła. O dziwo nigdzie dookoła nie dostrzegła żadnej rzeczy, która mogłaby należeć do mężczyzny. Nawet nie przyszło jej do głowy szukać jego ekwipunku na drzewach!
        - Psia mać tego cholernika… W rzyć by sobie te wnyki wsadził… - Stwierdziwszy, że chwilowo chyba jest sama pozwoliła sobie na to drobne przekleństwo. Instynkt podpowiadał jej, że wcale nie jest bezpieczna i powinna uważać. Nie będąc w stanie określić gdzie jest źródło jej problemów postanowiła zacząć działać! Po szybkich oględzinach łańcucha doszła do wniosku, że hak bardzo łatwo odpiąć, dzięki czemu zyskała możliwość przemieszczenia się. Był tylko jeden, mały szkopuł. Broża nie dała się odpiąć od łańcucha, a ten wcale nie należał do krótkich i poręcznych, co skutecznie utrudniało jakąkolwiek wędrówkę. Czy się bała? Oczywiście, lecz ze wszystkich sił starała się zachować zimną krew.
        - Ciekawe ile czasu byłam nieprzytomna. Muszę znaleźć Ognaruksa... – „…tylko jak? Jeśli ten zabójca został przekupiony przez Dominique to mamy problem. Powinnam stąd uciekać jak szybko się da.” Ciągle jednak istniała możliwość, że mężczyzna znajdował się niedaleko. Ba! Mógł obserwować ją z ukrycia jak zeszłej nocy z drze… „Szlag!”
        Uzmysłowiwszy sobie, że jej „towarzysz” lubi chować się na drzewach dopiero teraz podniosła głowę wpatrując się w koronę dębu. Cóż… gęste listowie wcale jej nie pomagało w dojrzeniu zagrożenia. Dopiero gdy zawiał wiatr i liście zaczęły falować wydało jej się, że widzi błysk ostrza. Czy faktycznie tam był…? Nie była pewna, lecz zabójca o ile tam był przecież tego nie wiedział.
        - Co to wszystko ma znaczyć?! Rusz swój przekupny zad na dół! – Czy taki ton był bezpieczny? Oczywiście, że nie. Dziewczyna jednak nie umiała zachować się inaczej. Chamstwo, fałszywa pewność siebie oraz chłód wypowiedzi do tej pory był jej maską. Murem, za którym skrywała się będąc zmuszoną do kontaktów z innymi. Dopiero smok zdołał się przez niego przebić. Właśnie, co z Ognaruksem?! Rozstała się z nim przed gospodą razem z zabójcą… Przez chwilę sparaliżowała ją obawa o gada. Czy mężczyzna, którego najął, zdradził go i obezwładnił?! Nie, na pewno nie… Nie miałby szans z gadem władającym potężną magią, prawda? Jednak nigdzie w pobliżu nie widziała Pradawnego. Na szczęście dookoła nie dojrzałą również żadnych śladów krwi poza swoją własną, więc istniała nadzieja, że ten po prostu został sam w gospodzie… tylko czy na pewno?
        ”Nie, w tym momencie powinnam się bardziej martwić o siebie. Jesteśmy na terenie Dominique… A zeszłonocna przemiana była jakaś dziwna. Nawet nad ranem… tak jakbym w promieniach słońca miała pozostać rata karem. Pamiętam jak bardzo runa była rozżarzona… To ona wymusiła powrót do ludzkiej postaci. Och Ognaruksie, dlaczego zdecydowałeś się na tę wyprawę?” Tak bardzo się martwiła!
Zablokowany

Wróć do „Równina Maurat”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość