Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Które z nich odczuwało większą ulgę z tego spotkania… Trudno powiedzieć. Yastre zresztą nie w głowie było licytowanie się - był szczęśliwy, że ją odnalazł i tylko to się w tym momencie liczyło. Odnalazł Kavikę, była cała, zdrowa. Żyła! Zmiennokształtny nie przyznał tego nigdy na głos, lecz bał się, że jego słodka uczona mogła zostać zabita przez Tavika i jego towarzyszy. To Heban wlał w jego serce tę niepewność, wiecznie snując swoje czarne wizje… A panterołak niestety doskonale wiedział jacy potrafią być bandyci i do czego są w stanie się posunąć. Jego banda co prawda nie była bezwzględna - gdy mogli woleli nie zabijać, lecz gdy nie było innego wyjścia nawet nie drgnęła im powieka. A brakiem wyjścia było chociażby to, że jeniec mógłby donieść gdzie znajdowała się ich kryjówka. Albo nie wpłacono okupu za pojmanego. Albo… opcji było wiele, naprawdę wiele, a Kavikę można było podciągnąć pod większość z nich. Skoro jednak żyła, oznaczało to, że cały czas była ona cenna dla tej bandy. Lecz w takim razie dlaczego ją zostawili tak po prostu w tej jaskini? Och, nieważne! Najważniejsze, że była cała i zdrowa.
        - Mnie jest trudno zabić - zapewnił panterołak, gdy uczona zaczęła żalić się i zwierzać ze swoich czarnych myśli. - Musiałem cię odszukać, nie mogłem dać się pokonać pierwszemu lepszemu smarkowi, bo co ze mnie byłby za facet? - dodał uspokajająco gładząc ją po głowie i plecach. Nie ubodło go wcale podejrzenie, że mógł nie przeżyć, chociaż gdyby podobne słowa padły z ust chociażby Fresii, bandyta zaraz by się obruszył i zaczął pyskować. W przypadku Kaviki był jednak pewien, że przemawia przez nią troska i nie ma o co się pieklić. Ona była taka kochana, nawet w sytuacji, gdy jej samej groziło niebezpieczeństwo, martwiła się o niego.
        - To dobrze - zamruczał, gdy uczona przyznała, że nic jej nie dolega. Wierzył w jej słowa, bo przecież gdyby coś ją bolało, pewnie by się poskarżyła, nie było wszak sensu zgrywać twardzielkę. - Kamień z serca… - dodał jeszcze bardzo szczerze. Dopiero teraz, pod wpływem odczuwanej ulgi, zrozumiał jak bardzo spięty był wcześniej. A teraz… błogość i szczęście. Trzymał w ramionach swoją słodką uczoną, całą i zdrową, może tylko trochę zmęczoną i obolałą. Obiecał sobie, że od tej pory będzie się nią opiekował sto razy bardziej, by szybko wróciła do zdrowia i znowu mogła się tak ślicznie uśmiechać. Ale póki co…
        Dla Yastre nie miała znaczenia technika całowania, jaką dysponowała Kavika, nie przywiązywał do tego najmniejszej wagi. Liczyło się tylko to, by całowała szczerze, a że trochę nieporadnie - każdy kiedyś się uczył. Panterołak nie wiedział ile blondyneczka może mieć lat, ale zakładał, że była bardzo młoda i mogła nie mieć doświadczenia z mężczyznami. To też nie miało dla niego znaczenia - dziewica czy też nie, najważniejsza była ona sama, to jaka była śliczna, mądra, opiekuńcza.
        Panetorłak ciaśniej objął drobne ciało Kaviki, lecz nie aż tak mocno, by zrobić jej krzywdę - miał wyczucie w którym miejscu kończą się czułości, a zaczyna sprawianie bólu. Był może trochę zaborczy w swoich gestach, jakby przekazywał za ich pośrednictwem, że nigdy jej nie opuści. Lecz mimo to gdy ich pocałunek dobiegł końca, bandyta bez oporów pozwolił jej się odsunąć. Jego oczy wpatrywał się w nią intensywnie - miał rozszerzone źrenice, lecz trochę przymknięte powieki, jakby błogość walczyła w jego ciele z żądzą. Zaraz jednak na jego twarzy odmalowała się konsternacja - dlaczego w jej oczach widać było lęk? Chyba się go nie bała? Nie zrobił nic wbrew jej woli? Przecież… jeśli tego nie chciała, nie miałaby najmniejszego kłopotu, by mu się wyrwać - wystarczyło przecież spojrzeć jak łatwo pozwolił jej się przed chwilą odsunąć. Nim jednak wątpliwości urosły w głowie bandyty do rozmiarów, które skutecznie zabiłyby tę przyjemną atmosferę, Kavika rzuciła się Yastre na szyję i mocno wpiła się w jego usta w kolejnym namiętnym pocałunku. Bandyta sapnął z zaskoczenia i cofnął się o pół kroku, ale już po chwili przytrzymał uczoną blisko siebie i odzyskał równowagę. Zdawało się, że zamruczał z przyjemnością, gdy po raz kolejny ich wargi się złączyły. Posłusznie, nawet jakby mu to pasowało, cofał się pod naporem drobnego ciała, wiedząc, że ma za plecami jeszcze sporo miejsca nim…
        Yastre sapnął głucho, gdy uderzył plecami o ścianę. Dobra, źle ocenił odległość, był pewien, że jeszcze ma jakieś dwa, może trzy kroki. Ale i tak to wcale nie sprawiło, że jego uwaga rozproszyła się i stracił zainteresowanie uczoną. Wręcz przeciwnie, tym chętniej ją do siebie przyciągnął, panując nad tym, by się nie przewróciła, bo wyraźnie straciła równowagę i prawie potknęła się o jego nogi.
        Tym razem to znowu Kavika przerwała pocałunek i odsunęła się od bandyty. Ten patrzył na nią wyczekująco. Jej zakłopotanie i cała gama emocji widoczna w jej oczach bardzo się zmiennokształtnemu podobały. Uniósł dłoń i czule pogładził ją po policzku, a po chwili wplótł palce między jej włosy. Cierpliwie czekał co też chciała mu powiedzieć, lecz nie rozumiał tych pojedynczych słów, których nie łączył żaden kontekst. Chociaż… Czy ona właśnie chciała mu powiedzieć, że jest dziewicą? To dziewice z reguły były takie wstydliwe i trzeba było dawać im o wiele więcej czułości, by się przekonały. O namawianiu nie było mowy - jeśli Kavika się wahała, Yastre nie wywierałby na nią nacisku, by potem żadne z nich nie żałowało.
        I nagle TO wyznanie. Serce panterołaka jeszcze bardziej przyspieszyło, o ile było to w ogóle możliwe, a źrenice rozszerzyły się, zasłaniając prawie całe tęczówki. Jego ogon poruszał się, zdradzając podekscytowanie właściciela, a sam Yastre uśmiechnął się łobuzersko, i przygarnął do siebie uczoną w sposób, który nie pozostawiał złudzeń co do jego intencji.
        - Rozumiem… - zamruczał. I tym razem nie pocałował jej już w usta, a w szyję, zaś jego ręce ześlizgnęły się w rejony, które dla każdego innego mężczyzny byłyby zakazane. Jedną ręką przytrzymał jej biodra, drugą zaś przesunął na jej ramię, a potem bark, by pokierować tym jak powinna go objąć. Nie był wybitnie wysublimowanym kochankiem, nie znał tysięcy sztuczek, technik i pozycji, lecz miał dobrze opanowane podstawy i jak tylko mógł nadrabiał zaangażowaniem i sprawnością. Przez lata zdarzyło się kilka okazji, by nauczyć się tego i owego, bo na dziesięć dziewczyn, które dały mu kosza, zawsze zdarzała się ta jedna, która chciała iść z nim na siano.
        Yastre mocniej przytrzymał przy sobie Kavikę i obrócił się z nią, by to ona teraz była oparta o ścianę. Bez najmniejszego wysiłku podniósł ją tak, by mogła objąć go w pasie nogami. Ani na moment nie przestawał jej całować. Nawet nie myśląc o odstawieniu Kaviki na ziemię odsunął się od kamiennej ściany i idąc tyłem dotarł do prowizorycznego posłania w głębi jaskini. Tam ostrożnie najpierw uklęknął, a potem położył się razem z uczoną, nakrywając ją całym sobą. Chłodna do tej pory od górskiego powietrza skóra na jego ciele zdążyła się rozgrzać ciepłem Kaviki i żarem, który zaczął buchać w jego wnętrzu. Mimo targających nim namiętności panował nad sobą i był delikatny. Dopiero teraz pozwolił sobie na moment przerwy.
        - Jesteś moją słodką sarenką - zapewnił niskim, zmysłowym szeptem, patrząc jej nieustannie w oczy. Nie zapewniał jej, że będzie delikatny, że jej nie skrzywdzi, bo przecież ona to na pewno doskonale wiedziała. Ostrożnie by jej nie spłoszyć, lecz równocześnie ze zdecydowaniem świadczącym o doświadczeniu i panowaniu nad sytuacją, Yastre odchylił brzeg jej szaty i ucałował delikatną skórę dekoltu. Powoli zdejmował z uczonej szaty i pieścił jej drobne ciało kawałek po kawałku, zapewniając jej rozkosz, poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie prawie bezgranicznego uwielbienia. Choć panterołak nie powiedział ani słowa jasno dało się spostrzec, że Kavika podoba mu się w najdrobniejszych szczegółach, ubóstwiał ją i nie zamieniłby jej na żadną inną kobietę. Przywiązywał wielką wagę do tego, by czuła się z nim dobrze, był czuły, ale przy tym zdecydowany, całkowicie panował nad sytuacją i gdy trzeba było, delikatnie kierował jej ruchami. Nawet jeśli ona miała jakieś wyrzuty przez swój brak doświadczenia, on się przez to nie zrażał. Najważniejsze, by tego chciała, by dobrowolnie się mu oddawała.
        Yastre odrzucił na bok szatę Kaviki, sam pozbył się natychmiast spodni - jedynej części garderoby, którą miał na sobie. Nadzy spletli się w miłosnym uścisku, lecz nim bandyta wszedł w uczoną, jeszcze chwilę się z nią pieścił i całował, by była odpowiednio rozluźniona. A gdy przyszedł w końcu odpowiedni moment wszystko zdarzyło się bardzo szybko. Panterołak wydał z siebie gardłowy pomruk przyjemności, czujnym spojrzeniem uchwycił wzrok Kaviki.
        - W porządku? - zapytał gorącym szeptem. - Mogę?
        Yastre nie chciał jej sprawiać bólu, jeśli trzeba było, mógł poczekać. Lecz jeśli uzyskał zgodę, nie było już odwrotu - panterołak może i starał się zachowywać jak dżentelmen, ale w końcu wzięła górę jego zwierzęca natura, niemożliwa do okiełznania. Był namiętny, zmysłowy, drapieżny… Był kochankiem, o którym skrycie marzy każda kobieta. Tak odmiennym od tego dużego kociaka, którym był na co dzień. Zajmował się Kaviką tak długo, aż oboje nie osiągnęli spełnienia, a gdy to jego ciało przeszył gwałtowny spazm szczytowania stęknął cicho, po czym zwalił się na ziemię tuż obok uczonej. Ani na moment nie wypuścił jej z ramion, momentalnie ją objął i przygarnął do siebie. Czule pocałował czubek jej głowy, lecz nic nie powiedział, słychać było jednak jak jego oddech lekko wibruje - mruczał.

        - Ile jeszcze mamy czekać? - burknął Sova, który już naprawdę solidnie się nudził tak siedząc wśród skał i nic nie robiąc. Wcześniej chciał chociaż porzucać kamieniami w ptaki, ale elfka mu na to nie pozwoliła, tłumacząc, że zdradzi ich pozycję. Chłopiec niechętnie jej posłuchał, zaraz jednak zaczął marudzić.
        - Długo nie wraca… Może chodźmy go szukać? - zaproponował, ciągnąc Fresię za rękaw.
        - Nie - ucięła najemniczka, wyszarpując się upierdliwemu chłopcu. - Jeszcze okaże się, że to jakaś pułapka. Czekamy.
        - No ale jak to pułapka, to musimy ich tym bardziej ratować!
        - Nie, bo wtedy nas też złapią i nikt nikogo nie uratuje - oświadczyła elfka z irytacją w głosie. - Idź spać jak ci się tak nudzi.
        - Nie chce mi się spać.
        - To niech ci się zachce.
        Ciekawe co by sobie Fresia pomyślała, gdyby dowiedziała się co tak naprawdę działo się w tej chwili w jaskini?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika aż uniosła całe swoje ciało, gdy poczuła pocałunek na swej szyi. Ten jeden gest sprawił, że już nie musiała się w żaden sposób tłumaczyć przed Yastre, szczególnie, że jej historie z życia nie były wcale tak ciekawe. O wiele łatwiej byłoby się jej skłamać, że jest dziewicą niż opowiedzieć jak straciła dziewictwo. Jednak na te chwile mogła zapomnieć o niezdarnym i chuderlawym okularniku, co więcej miał pryszczy niż artykułów na swym koncie.
        Dziewczyna spojrzała na kochanka nieco zaskoczona, gdy zdecydowanie przejął inicjatywę. Skalista ściana zdawała się być jeszcze zimniejsza przy tak rozpalonym do cna ciele, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Nie wtedy, gdy usta mężczyzny dotykały jej delikatnej skóry, niezwykle wrażliwej na ostry zarost panterołaka. Każdy jego ruch dawał niezwykłą dawkę przyjemności, nawet przestała się tak gubić we własnych ruchach. Nie myślała natarczywie o tym co powinna zrobić, a po prosu jej dłonie same sunęły po jego ciele. Yastre uniósł Kavikę, która automatycznie objęła mężczyznę nogami w pasie. Dłonią delikatnie powędrowała w stronę jego głowy, po czym docisnęła ją do siebie, jakby chciała jeszcze bardziej i mocniej. Westchnęła z rokoszy, a na jej twarzy pojawiło się zadowolenie w postaci długiego uśmiechu.
        Miała wielką ochotę zedrzeć z siebie szatę, a z niego spodnie, nie czekać chwili dłużej, ale z drugiej strony pocałunki oraz dotyk przynosiły ze sobą tyle żaru. Obejmowała go mocno i gdy tylko mogła sama całowała wzdłuż szyi i ramion. Składała słodkie pocałunki na jego policzku, a już po chwili wylądowali na „posłaniu”.
        - A ty moim kocurem… - mruknęła obejmując palcami jego twarz i śledząc wzrokiem kolejne poczynania mężczyzny.
        Dalej gra ich ciał potoczyła się już całkowicie intuicyjnie. Kavika wyginała odpowiednio swoje ciało w łuk i łączyła z głośnymi westchnięciami oraz cichymi jękami. Jej oddech znacznie przyspieszył, był krótki i głośny, przerywany słowami wyrażającymi zadowolenie. Błądziła po jego ciele dłońmi, wbijała paznokcie, drapała, ale to tylko pobudzało go do dalszej pracy. Obiecała sobie, że mu się odwdzięczy za te przyjemności inną przyjemnością, gdy tylko nabierze odwagi.
        Wreszcie nadszedł ten momenty by pozbyć się zbędnego odzienia. Mocno już przeszkadzało, kleiło się delikatnie do ciała, a sama Kavika chciała objąć wzrokiem całą postać Yastre. Był takie przystojny, silny, męski i zwierzęcy… Uwielbiała każdy jego atut, zarówno wyglądu, jak i charakteru. Pragnęła go jeszcze bardziej.
        Przyciągnęła go do siebie, jeszcze chwilę pieścił, a gdy zapytał ona wiedziała, że nie ma żadnej innej odpowiedzi.
        - Wejdź… proszę… - niemalże błagała go o to uwieńczenie.
        W pierwszej chwili, gdy odczuła jego twardość, aż straciła dech w piersiach. Działał bardzo ostrożnie, ale ruchy mężczyzny powoli nabierały szybszego tempa. Spełniał każde jej wypowiedziane życzenie. Kavika była spragniona coraz to mocniejszych i silniejszych wrażeń. Przestała myśleć o całym świecie, istnieli tylko i wyłącznie oni. Jęczała coraz głośniej, jej paznokcie przesunęły się wzdłuż pleców Yastre pozostawiając za sobą czerwony ślad. W pewnym momencie spojrzała mu prosto w oczy, próbowała nie wędrować błędnym wzrokiem po ścianach. Paliło się ze wstydu, ale także rozkoszy, a emocje wzrosły do maksimum.
        - Yastre… zakochałam się w tobie – rzuciła niewinnie płoniąc się na twarzy jeszcze bardziej. Słowa te jednakże utonęły gdzieś w tle rozżarzonej namiętności. Były dla niej tak naturalne i codzienne.
        Aż wreszcie nadeszła ta chwila, ta na którą tak strasznie czekała. Świat zawirował jej w oczach, już nawet nie pamiętała czy mocniej objęła panterołaka czy też może wygięła się w idealny łuk, a może… jedno i drugie? Czuła, że w niej skończył i to było cudowne. Yastre opadł tuż obok uczonej, która wtuliła się w niego, objęła ręką oraz nogą. Kropla potu spłynęła jej po skroni. Kavika uśmiechała się z zadowolenia. Słysząc mruczenie skierowała dłoń w stronę jego brody by delikatnie ją drapać.

        - Fresia… - zaczęła niepewnie Sora, która większość czasu siedziała bardzo grzecznie, ale głupie pytania Sovy doprowadzały do granic cierpliwości ich tymczasową opiekunkę.
        - Co? – spytała z całych sił powstrzymując się od rzucenia „czego?”.
        - Bo Heban to też nie wraca…
        - Jak to „nie wraca”? – zdziwiła się uszata. – To gdzie on jest?! – niemalże krzyknęła obracając nerwowo dookoła i szukając prawnika. Była bliska skrócić kogoś o głowę, ale niestety obok siebie miała tylko dwójkę dzieci. Fresia rzadko kiedy czerwieniała na twarzy, ale teraz przybrała barwę soczystego pomidora. Sora bała się dalej odzywać, ale czuła wewnętrzny obowiązek wyjaśnienia.
        - Powiedział mi, że on się martwi o Weia i chce sprawdzić gdzie jest… Obiecał, że szybko wróci, ale nie wrócił, to może razem wpadli w tarapaty? – powiedziała ściszonym głosem dziewczynka.
        - Dlaczego od razu mi nie powiedziałaś?!
        - No bo nie chciał i ciebie martwić! – wytłumaczyła się szybko Sora. Do jej kąciku oczu napłynęły łzy, czuła, że zrobiła coś bardzo złego. „Ale to nie ona tylko ten pieprzony grubas”, dokończyła w myślach Fresia.
        Najemniczka zacisnęła usta by głośno nie przeklinać przy dzieciarni.
        - Szlag by te jego chude szkity…
        - To teraz możemy ratować Weia! – Sova radośnie podskoczył, który dość miał czekania. Od razu wbiegł do jaskini, ale na całe szczęście Fresia zdołała złapać chłopca za koszulę i przyciągnąć do siebie. Elfka uniosła głowę. Faktycznie pomyślała o zmianie planów, ale już na wejściu pojawiło się pierwsze rozdroże.
        - Musimy… Ej, Sora! – Trzymając jednego dzieciaka dostrzegła, jak drugi biednie przed siebie. – Cholera...
        - Wei tędy szedł! Czuję jego zapach i zobacz Fresia, tu jest jakiś krzyżyk!
        Elfka puściła kotołaczka i zbliżyła się dziewczynki. Faktycznie, na kamieniu widniał jakiś wydrapany znak.
        - Dobra, pójdziemy za tymi krzyżykami i za waszym małoletnim węchem, ale od teraz macie się mnie bezwzględnie słuchać. To bardzo ważna misja, potrzebuję waszego wsparcia i jesteście tutaj bardzo ważni, ale ostateczne decyzje podejmuję ja, dobra? - spytała wyciągając sprawną rękę w stronę dzieciaków. Zarówno Sova, jak i Sora z mruczeniem przyjęli wysunięta przez elfkę propozycję.
        - I przestańcie mruczeć, bo nas nakryją – dodała zrzędliwie.

        Kavika pieściła Yastre zgodnie z wymaganiami. Głaskała go, delikatnie drapała, gdy nadeszła taka potrzeba by utrzymać jego głośne mruczenie. W pewnym momencie oboje jednak przycichli, jakby sen miał ich właśnie zaciągnąć do swojej krainy, ale wtedy rozległy się dziwne, mało sprecyzowane dźwięki. Enthe wyraźnie je słyszała, ale nie umiała tego nazwać krzykiem, stęknięciem czy czymkolwiek innym, ale brzmiało przerażająco.
        Nagle rzeczywistość uderzyła w nią zimnym podmuchem. Zdała sobie sprawę, że leży całkiem naga i to nie u boku mężczyzny, od którego dostała pierścionek. CO ONA ZROBIŁA?!
        I znowu ten dziwny dźwięk, niby krzyk, niby… nie wiadomo co.
        - Yastre?... – spytała unosząc się na ręce i rozglądając. Na ten moment sumienie musiało ucichnąć. – Słyszałeś to?
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        - Mrau - mruknął panterołak, gdy został nazwany kocurem, nie było to jednak kocie mruczenie, które potrafił z siebie wydobyć, lecz normalny męski głos. Podobał mu się taki komplement. Oczywiście o ile można było to stwierdzenie uznać za takowy, bo dla niektórych określenie “kocur” mogło być obelżywe. Ale nie dla niego, nie gdy padało z ust Kaviki, w tak cudownych okolicznościach… Jej entuzjazm i zaangażowanie - choć niezbyt poparte doświadczeniem - jeszcze bardziej nakręcały panterołaka i aż dziw brał, że był w stanie zapanować nad sobą, nadal być czułym i delikatnym, a nie wziąć ją natychmiast, siłą. Chyba po prostu aż tak mu na niej zależało, że był w stanie powstrzymać swe zwierzęce instynkty.
        - Och, Kavika? - wezwał ją, gdy dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza w płuca zaraz po tym, gdy przeszli do konkretów. Czuł się spięła. Pocałunkami sprawił jednak, że ponownie się rozluźniła i wtedy już wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie przeszkadzało mu to, jak uczona drapała go po plecach i nie zważał na ślady, jakie ona na nim pozostawiła - to nie bolało, a zawarty w tych płytkich ranach ładunek emocjonalny był tak przyjemny, słodki, upojny… Zmiennokształtny miał je nosić jak trofeum.
        - Jestem twój, Kavika… - odpowiedział jej gdy wyznała mu miłość, choć był jej słowami tak zaskoczony, że sformułowanie odezwy zajęło mu dłuższą chwilę. Tego nie usłyszał chyba nigdy wcześniej…

        Yastre może nie zasnął od razu po akcie, jak można by się spodziewać po takim stereotypowym samcu, niemniej jego aktywność ograniczyła się praktycznie do minimum. Co jakiś czas leniwie całował Kavikę - w usta, dłonie, czoło, zależnie od tego gdzie miał najbliżej - oczu jednak nie otwierał i tylko jego mruczenie stanowiło jasny znak, że jest nadal przytomny, gdy dłuższy czas pozostawał w bezruchu. Świat poza jaskinią przestał dla niego istnieć na ten krótki moment, gdy trzymał uczoną w objęciach. Był naprawdę szczęśliwy, bo w jednej chwili los uśmiechnął się do niego na tyle różnych sposobów: odnalazł Kavikę całą i zdrową, ona w końcu go przyjęła i to od razu z takim entuzjazmem... Z jego głowy zupełnie wyparowała myśl, że kiedyś coś jej obiecał i tak naprawdę ona nadal nie mogła być tak całkowicie jego. Po prostu cieszył się tym, co miał teraz, w tym momencie - gdy całe życie spędza się w drodze, do nikogo i do niczego się nie przywiązując, nie planując, w końcu człowiek uczy się właściwie doceniać teraźniejszość i każdą chwilę życia bez martwienia się co będzie dalej.
        W końcu jednak ich błogie szczęście zostało przerwane. Yastre uchylił jedną powiekę i zastrzygł uszami, jego ogon poruszył się niespokojnie.
        - Też coś słyszę - mruknął. Otworzył oczy i spojrzał w stronę wylotu jaskini, jakby spodziewał się, że zaraz w progu stanie co najmniej krwiożerczy niedźwiedź i się na nich rzuci... O ile oczywiście zdąży, bo zmiennokształtny był gotów uprzedzić jego atak, niech sobie nie myśli! Teraz był milion razy bardziej zdeterminowany do bronienia Kaviki niż kiedykolwiek wcześniej. Widać było, jak z każdym kolejnym stęknięciem, sapnięciem i tupnięciem zmiennokształtny się rozluźnia, by po chwili znów się spiąć.
        - Kurza twarz, Heban! - oświadczył. Zerknął na uczoną i dostrzegł w jej oczach niezadane pytanie. - No rusza się jak pijany bawół, to musi być on!
        Do Yastre szybko dotarło w jak niezręcznym byli położeniu - niedawna chwila rozkoszy przedłużyła się i teraz byli na skraju tego, by wpaść w kłopoty. Zmiennokształtnego by to niewiele obchodziło, gdyby chodziło tylko o niego, ale ten durny prawnik z pewnością będzie robił problemy i przykrości Kavice - niedoczekanie! Panterołak nie zamierzał doprowadzić do tego, by jego ukochana przez to przechodziła, więc szybko wstał z posłania i zaczął się zbierać. Nim jednak się podniósł, pocałował ją jeszcze czule w usta.
        - Zatrzymam go, spokojnie - zapewnił. On nie miał na sobie tylu kłopotliwych sztuk odzieży co Kavika, musiał tylko wciągnąć spodnie na tyłek i był już ubrany jakby nic się nie stało. Taka była jedna z zalet jego nieznośnej tendencji do gubienia po drodze ubrań i paradowania z gołym tyłkiem… Gdy więc już założył na siebie wszystko w czym przyszedł, szybko i jednocześnie cicho jak kot udał się w stronę wyjścia z pieczary, by dać swojej ukochanej blondyneczce czas na doprowadzenie się do porządku.

        - AAA! - Heban wrzasnął jak mała dziewczynka, gdy nagle tuż przed nim pojawił się Yastre. Był to oczywiście zabieg celowy: panterołak wyszedł grubasowi naprzeciw i przyczaił się, by zrobić mu na złość za przerwanie jego krótkiej chwili szczęścia. Może nie wiedział za co cierpi, ale niech sobie nie myśli!
        - Nie drzyj się - skarcił go bandyta.
        - A ty nie wyskakuj zza węgła jakbyś był jakimś zbirem! - odciął się zaraz prawnik, lecz na zmiennokształnym nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Zarechotał z uciechy słysząc ten komentarz, bo przecież właśnie tym był: zbirem. Tylko na razie nie wszyscy o tym wiedzieli, może to i lepiej dla niego…
        - Mówiłem, byście czekali, kurka wodna.
        - Na co niby? - obruszył się Heban. - Poszedłeś i przepadłeś jak rzucony do wody kamień!
        - Martwiłeś się? - podłapał Yastre z drapieżnym uśmiechem. Ta insynuacja wyraźnie zdenerwowała grubasa, bo przecież wiadome było, że gdyby pozbycie się panterołaka nie niosło za sobą więcej szkód niż pożytku, chętnie by się do tego przyczynił… Niestety dla niego, grali w jednej drużynie.
        - Znalazłem Kavikę, młotku, właśnie mieliśmy do was wracać. Zostawiłem ją tylko w bezpiecznym miejscu, bo nie wiedziałem co tu lezie: ty czy jakiś pijany niedźwiedź.
        - Wypraszam sobie ty niewychowany…
        - Aj tam! - przerwał mu glośno bandyta. - Robisz zamieszania wokół siebie jak niedźwiedzica z małymi! Gdyby tu były tamte zbiry to by cię dawno przerobili na pasztet! Ale jaskinia jest pusta, sprawdzałem. Wracaj do wyjścia, zaraz przyprowadzę Kavikę.
        I w tym momencie Heban stanął przed poważnym dylematem: nie chciał się podporządkować, to było oczywiste, ale co gorsza zupełnie nie miał pojęcia jak wrócić. Zgubił się w tych korytarzach i to już bardzo, bardzo dawno, bo nie był tak przewidujący jak Yastre, który oznaczał sobie drogę od samego wejścia. Co za osioł, gdyby tylko bandyta się o tym dowiedział, to zabiły go pewnie śmiechem.
        - A dlaczego mam ci wierzyć, że ją znalazłeś? - zapytał nagle Heban w sposób niezwykle przebiegły, jak na prawnika przystało. - Może tylko mi ściemniasz i nadal jej szukasz, co? Albo znalazłeś coś i nie chcesz się przyznać. Albo z tamtymi się skumałeś i…
        - Oczadziałeś! - ryknął bandyta, gdy tylko padły takie podłe insynuacje pod jego adresem. Jego ogon zwiastował gotować do ataku i wręcz było widać, jak podnoszą się włosy na jego karku. - Won mi na zewnątrz, w tej chwili, bo w tych ciemnościach nawet nikt nie będzie szukał jak ci łeb urwę!
        O właśnie, ciemności. To był kolejny argument dla którego Heban niespecjalnie miał ochotę szukać drogi powrotnej. Istniało wszak realne zagrożenie, że jeszcze bardziej by zabłądził... Musiał coś szybko wymyślić!
        - Heban? Wei!
        - I ty też, Fresia?! Czy wyście wszyscy pogłuchli?! - irytował się zmiennokształtny. - Mówiłem, czekać na zewnątrz, bo szukanie was tu jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę, kurka wodna!
        - Wei! - Sova widząc swojego przyszywanego starszego brata zerwał się do radosnego pędu i zaraz przyczepił mu się do nogi. - Znaleźliśmy cię! Szliśmy za znakami jakie zostawiłeś i na węch, dotarliśmy jak po sznurku! Gdzie jest Kavika, znalazłeś ją już?
        - Tak, tak, znalazłem, ale została w bezpiecznym miejscu, bo hałasujecie jak dzikie bestie! - oświadczył panterołak, już nie tak zirytowanym tonem. Potarmosił małego kotołaka po czuprynie. - Dobra robota, młody, spryciarz z ciebie. Dacie radę teraz wrócić? Ja wracam po Kavikę i zaraz do was dołączę...
        - Nie ma mowy, nie rozdzielamy się już! - oświadczył kategorycznie chłopiec.
        - O masz...
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Gdy tylko usłyszała hasło „Heban” od razu zrobiła się sztywna na całym ciele. Jeszcze do niej nie dotarł fakt, że grubasek właśnie nadciągał w ich stronę. Jego imię po prostu kojarzyło się z kłopotami, nieważne w jakich okolicznościach i tak zawsze wszystko popadało w ruinę w obecności prawnika. Nie zdążyła więc zasiać paniki uspokojona pocałunkiem panterołaka oraz jego słowami. Czuła się spokojna, ale ten stan szybko miał przeminąć.
        Yastre zniknął w głębi jaskini, a dziewczyna westchnęła z powodu przymusu ruszenia się choćby o włos. Gdy leżała u boku Yastre nie liczyło się nic więcej poza trwającą chwilą. Nie omieszkała nie przyjrzeć mu się, gdy tylko wstał. Miał takie silne, szerokie plecy. Chciała je obejmować i głaskać, wiedzieć, że już na zawsze tylko ona ma do tego prawo. To właśnie pojawiające się myśli sprawiły, że Kavika potrzebowała nieco więcej czasu dla siebie niż zmiennokształtny. Wbrew pozorom - nie miała dużo ubrań. Czarna szata, buty oraz dolną część bielizny. Stanik nosiła z rzadka kiedy. Matka Natura nie obdarzyła wielkim biustem więc zakładanie ciasnego w pasie ustrojstwa nie uważała za potrzebne. W końcu usiadła i jeszcze raz rozejrzała się po jaskini, jakby zdążyła zapomnieć o tych skalnych ścianach wokół niej. Objęła delikatnie kościste kolana i błysk pierścionka zaczął ją uświadamiać co do minionych zdarzeń.
        Enthe czuła, jak jej serce bije coraz szybciej, a krew napływa aż po skronie. Przełknęła ślinę i jeszcze raz rzuciła spojrzenie w stronę, w którą podążył Yastre. Trwała w tej pozycji będąc przekonana, że już nic więcej nie jest w stanie zrobić, że prawnik i tak tutaj zajrzy, a ona zamiast w gwałtownych ruchach, pod naporem stresu, ubrać się zwyczajnie siedzi i czeka na wyrok, lecz w przejściu nikt się nie ujawniał. Dziewczyna wstała pośpiesznie sięgając po swoje ubrania i trzymając je w ręce nie mogła oprzeć się kolejnym przemyśleniom. Odzienie leżące obok było dowodem grzechu jakiego się dopuściła. Pierścionek na dłoni, wart zapewne kilka złotych gryfów, również przypominał, że należy do kogoś innego. Co lepsze, kochała się mając go na palcu i teraz wydawał się magicznym rzęchem trzymającym w swych świetlistych załamaniach sceny z przeżytego uniesienia. Wydawał się ciaśniejszy na dłoni, szantażował ją swoją wartością zarówno materialną, jak i duchową. Jej religia nie karała w szczególny sposób takich czynów, bo każde wyrządzone zło było po prostu nieodpowiednie, ale żyjąc w społeczeństwie ludzi, wychowana przez dobrego ojca, nie mogła uniknąć głębokich wyrzutów sumienia. Zdradziła swego narzeczonego…
        Aby serce nie miało tak łatwo, a życie nie płynęło jedynie w złocie i miodzie, okazywało się powoli, że właściwie Kavika nie do końca żałuje tego, co przeżyła. Sprawa z pewnością byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby wydarzyła się… jakiś rok wcześniej, nim przyjęła zaręczyny Johansa. Wówczas byłoby jasne, że nie przyjęłaby pierścionka. Jednak było inaczej. Od zaręczyn minął rok, a ona za kilka dni miała wziąć ślub. Zamiast zajmować się przygotowaniami, wybierać kwiaty, zdobić koronkami welon, siedziała w środku lasu, w wymiętolonej szacie, po cudownych przeżyciach z Yastre. Sądziła, że ucieczka do Rododendronii pozwoli jej poukładać myśli, a znaleziony grzyb zostanie przeniesiony do laboratorium w Rapsodzie. Los postanowił zakpić z uczonej zwalając problemy nimf tuż przed ślubem…
        Czuła się okropnie!
         „Johans… Johans jest twoim przyszłym mężem!”, tłukła sobie w głowie uczona, ale na skórze wciąż czuła dotyk kogoś innego. Objęła czule dłońmi ciało. Wciąż miała na sobie żar mężczyzny, do którego przywiązała się tak mocno w wybitnie krótkim czasie. Spędzili wszak ze sobą kilka dni, jednak czuła jakby znała go od zawsze. Wiedziała czego się spodziewać po Yastre i chociaż kryło się pod tym określenie „niemożliwego”, to jednak był bezpieczną przystanią, na którą zawsze mogła liczyć. Johans zaś był… po prostu dobrą partią.
        Wykładowczyni naciągnęła szatę, trochę zawstydzona swoim zachwytem wobec zmiennokształtnego. Nie potrafiła przestać się dotykać. Odniosła wrażenie, że poznała swoje ciało na nowo, z całkiem innej strony. Gdyby ojciec się dowiedział…

        Zadanie zostało wypełnione. Dzieciaki zachowywały się naprawdę wyjątkowo cicho i nie odezwały się jako pierwsze widząc mężczyzn. Fresia była nawet gotowa je pochwalić, ale w grę wchodziło raczej poczochranie czupryny lub też pogłaskanie po plecach, niżeli słowa. Tak też rzeczywiście zrobiła, gdy dzieciaki nieco się uspokoiły po odnalezieniu kolejnego przyszywanego brata. Chociaż akurat Sora nie pałała wielkim entuzjazmem. Na twarzy dziewczynki nie pojawił się uśmiech, tylko spokój. Kotołaczka nie podbiegła do panterołaka, a nawet zmierzyła go delikatnie wzrokiem widząc jak Sova przyległ do jego nogi.
        Jednak po głowie Sory chodziły inne myśli. Wszyscy martwili się o Kavikę, ale nikt nie wspomniał o lisołaku. Dziewczynka nerwowo rozejrzała się dookoła, ale nie czuła zapachu swego opiekuna. Wciąż tylko silna woń Weia. Sora niezauważalnie przemknęła między dorosłymi, którzy zajęli się sobą, bo Heban oczywiście ponownie wszczął kłótnię.
        - Nie chciał mnie do niej przepuścić! Uważaj Fresia, on coś kombinuje!
        - Przestań jazgotać grubasie, bo skały od tego ogłuchną – rzuciła w pełni niezadowoleniu elfka, której przyszło wysłuchiwać sprawozdania ze spotkania mężczyzna. Uszata przyzwyczajona do zagrywek Sory spojrzała za dziewczynką, która pognała w stronę Kavki. – A ta znowu po swojemu…

        Kavika zaciągnęła ostatnią sznurówkę w bucie, gdy usłyszała ciche, bardzo lekkie i częste kroki. Sama była w stanie ocenić wielkość istotki podążającej do jaskini. Nie pomyliła się – do środka wpadła Sora, która z wielkimi oczami zaczęła rozglądać się po ścianach. Uczona widziała, jak nosek dziewczynki szybko się porusza, jak ze złudną i świadomą nadzieją szuka brata.
        - Gdzie jest Tavik? – spytała drżącym głosem kotołaczka.
        Wykładowczyni na moment odsunęła własne problemy na bok widząc zdenerwowane dziecko. Enthe zbliżyła się do dziewczynki i przyklęknęła kładąc dłoń na ramieniu Sory.
        - Masz jego gwizdek – rozjuszyła się momentalnie dziewczynka.
        Uzdrowicielka spojrzała na swój dekolt, na którymi swobodnie wisiał gwizdek. Była nieco zdumiona spostrzegawczością Sory, ale szybko przejęła kontrolę nad sytuacją.
        - Tavik tu był. Zostawił mi ten gwizdek, gdy poszedł ze swoimi przyjaciółmi, żebym się nie zgubiła – uśmiechnęła się czule uczona, po czym zdjęła wisiorek by oddać go dziewczynce. Przełożyła przez głowę zmiennokształtnej sznurek, poprawiła jej włosy, po czym dodała. – Musisz go schować pod koszulkę, żeby nikt nie widziała i nikt ci go nie zabrał.
        - Patrz, Heban, nie kłamał – powiedziała kąśliwie Fresia w stronę prawnika.
        Kavika wstała i tylko nieśmiałym gestem dłoni przywitała resztę grupy. Sora zaczęła miętosić w palcach gwizdek, pełna smutku i własnych przemyśleń. Serce uczonej łamało się na części. Kotołaczka musiała przeżyć wielki zawód, a atmosfera z każdą chwilą wydawała się coraz mniej zdrowa.
        - Fuuuj! – stęknął Sova przytykając nos palcami. – Teraz oboje śmierdzicie tak samo! – Chłopiec rzucił nieprzychylne spojrzenie zarówno Kavce, jak i Yastre, a Hebanowi od razu wyostrzył się wzrok.
        - Cicho bądź. – Elfka delikatnie szturchnęła kotołaczka, który wytykał język, a sama elfka zbliżyła się miejsca przetrzymywania uczonej. Skanowała wzrokiem jaskinię. Uzdrowicielka kuliła się coraz bardziej czując na sobie presję.
        – Gdzie oni są? – spytała dosyć gniewnie Fresia. Z jednej strony cieszyła się z powodu odnalezienia dziewczyny, z drugiej… przyjęła zlecenie na bandę zmiennokształtnych, którzy znowu uciekli jej sprzed nosa. Ważyły się tu niestety prawa przyjaźni oraz bycia najemnikiem.
        - Oni… - odpowiedziała Enthe, której nagle zabrakło języka w gębie. Jej oczy rozszerzyły się momentalnie, gdy zaczęła łączyć poszczególnie fakty. Pytania o towar, o zagajnik, rozmowy między nimi, zachowanie Tavika. Uczona wiedziała, że teraz elfka jeszcze trzyma się na wodzy, ale niedługo przyjdzie czas spowiadać się przed nią oraz Yastre.
        - Och Sora, tak mi przykro… Tavik wpakował się w kłopoty, ale jesteśmy mu w stanie pomóc. Musimy tylko szybko stąd się wydostać. Fresia, jakie jest nasze położenie?
        - Jakiś kwadrans od Drzewa Tysiąclecia.
        - Uf… dobrze… dobrze i niedobrze. Dzieli nas dzień drogi od zagajnika… Ale tym razem góry nam pomogą. Wyjdziemy stąd i skierujemy się w stronę Drzewa Tysiąclecia. Nieopodal niego jest przejście na moją polanę, o którym mało kto wie. Ten skrót zdecydowanie nam pomoże, już i tak straciliśmy na czasie.
        - Chodźmy więc.
        Grupa skierowała się w stronę wyjścia. Tym razem już łatwiej było wrócić. Kavika czuła się nieswojo. Heban nie odezwał się ani słowem, ale wyraźnie o czymś myślał. Nie odrywał wzroku od uczonej, nawet wtedy, gdy potknął się o jakiś kamień i jego obserwacja była zdecydowanie niezręczna. Szczególnie, że na jego twarzy co jakiś czas pojawiała się triumfalny uśmiech, który gasł by ponownie wrócić. O czym myślał?
        Kavika bardzo chciała wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi, ale nie przy prawniku ani przy dzieciach. Musiała porozmawiać na osobności z Fresią oraz Yastre, gdy tylko wyjdą…
        Światło księżyca powoli wpadało do skalnego korytarza dając znać, że są blisko wyjścia. Jednak dzieciaki zostały wstrzymane ruchem rąk, gdy w okolicy rozległy się uderzenia kopyt. Fresia zmarszczyła brwi nie ukrywając zdziwienia. Posłała zdezorientowane spojrzenie panterołakowi, każdy zachował bezwzględną ciszę. Najemniczka posunęła się do przodu. Jako pierwsza wykonała krok, ponieważ była najbliżej wyjścia i stwierdziła, że będzie to najrozsądniejsze rozwiązanie. Jeszcze tego brakowało by spotkać bandę rabusiów, chociaż z pewnością byliby oni dla nich lepszym rozwiązaniem niż to co zobaczyła obserwatorka. Elfka nawiązała kolejny niemy układ z dzieciakami a dorosłym, niewiele trzeba było tłumaczyć. Fresia była bardzo ostrożna, a zdobyte przez lata kwalifikacje pozwoliły jej łatwo podejść do wyznaczonego punktu. Widać było, jak uszata z jeszcze większym zaskoczeniem unosi głowę. Pęd koni zwolnił, gromada mężczyzn zatrzymała się. Elfka wróciła do drużyny mając dla nich mało przychylne wieści.
        - Mają różowo-biało-fioletowe barwy. Z pewnością przybyli z Rapsodii, ale nie wyglądają na typowych strażników, jakby wysłani byli w cywilu – wyznała elfka. Kavika zmarszczyła brwi. Ruchami ust oraz dłońmi porozumiewała się z Fresią wykorzystując babską zdolność do cichego plotkowania.
        Enthe poprosiła najemniczkę o pomoc. Chciała dokładnie przyjrzeć się mężczyznom. Elfka kierowała odpowiednio Kavką by razem mogły zbliżyć się do wyjścia nie robiąc hałasu. Na całe szczęście tamci zaczęli rozmawiać na błahe tematy, śmiać się i ogólnie humor im raczej dopisywał mimo późnej pory więc głośniejszy krok Enthe ginął w tle głosów. Blondynka wychyliła głowę. Czmychnęła przywierając do ściany, gdy jeden z nich zwrócił spojrzenie w stronę jaskini. Na szczęście jej nie zauważył i niczym się nie przejął - kontynuował beztroską rozmowę ze swoimi kompanami. Kavika jednakże przyłożyła dłoń do ust, aby nie pisnąć, nie westchnąć i starając się zachować spokój.
        - Ech… Tutaj też jej nie ma – powiedział jeden.
        - Mówię wam, chodźmy do tej chatki. Może już wróciła?
        - Sądzisz, że tak po prostu poszła sobie do chatki nad wodą po zmroku? – prychnął gość. – Równie dobrze mogły ją zeżreć wilki.
        - E tam, czcze gadanie. Takie to właśnie zawsze wychodzą cało z opresji – podzielił się opinią drugi, po czym zapadła cisza. Konie pomachały głowami, mężczyźni jeszcze raz rozejrzeli się po okolicy. – A słyszałeś, że podobno jest czarownicą? – szepnął ponownie domniemany strażnik.
        - Stul pysk. Żadna z niej czarownica. Zwyczajnie ma bzika na punkcie grzybów i pleśni, ot co, wielka mi tajemnica. Chyba, że nazywasz dziwaczki czarownicami. Ech, niech to szlag. Dostaliśmy niedawno sygnał o jej obecności, przecież nie mogła się rozpłynąć.
        Kavika machnęła kilka razy dłońmi Fresii by jak najszybciej wrócić do reszty.
        - Kim oni są? – spytała najemniczka.
        - To jest grupa poszukiwaczy! – szepnęła z rozpaczą Kavika. – Johans pewnie mnie szuka!
        - Wcale się nie dziwię. Wyjechałaś do Rododendronii i miałaś się stawić u jakiegoś okularnika, a zamiast teko zniknęłaś niczym kamfora – skomentowała Fresia. – Zlikwidujemy ich po cichu.
        - Oszalałaś?! Wyobrażasz sobie co się stanie, gdy mnie zobaczą? – Kavika szarpnęła ramieniem elfki, która spojrzała na nią spod byka. – Nie daj Luanelinie, któryś z nich tu wejdzie i mnie zapamięta! Wyobrażasz sobie wieści, jakie się rozejdą po okolicy? A uwierz mi, że jak dotrą one do uszu mojego ojca to będę skończona. Nie minie wschód słońca a pojawi się tutaj z całą armią okolicznych królestw! – uczona zrugała Fresię. Elfka mrugnęła kilka razy na blondynkę.
        - Nie przesadzaj…
        - NIE PRZE-SA-DZAM – powiedziała twardo uzdrowicielka i zapewne układanie planu poszłoby o wiele łatwiej, gdyby nie… oczywiście Heban.
        - TUTA…! - Nie skończył wrzeszczeć, gdy oberwał twardym kosturem w brzuch, że aż stracił wdech. Fresia stała w konsternacji dzierżąc kij Kaviki i nastawiając uszu. Niestety… to wystarczyło, by strażnicy ich usłyszeli.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre przytrzymał przy sobie Sovę, który aż się wyrywał, by pójść po Kavikę i by razem mogli opuścić jaskinię. Był z siebie dumny, bo zrobił wszystko tak jak kazała mu Fresia i nie usłyszał od niej bury. Pochwały niestety też nie, ale przynajmniej pogłaskała jego i siostrę po głowach - to chyba oznaczało, że była z nich zadowolona tylko przez swój oschły charakter nie umiała tego okazać jak należy. No ale lepszy rydz niż nic.
        - A na złość tobie, głupi grubasie! Skarżypyta! - odciął się bandyta w bardzo dojrzały sposób pokazując prawnikowi język, gdy ten żalił się przed Fresią. Nie wiedział ile Kavika będzie potrzebowała czasu na doprowadzenie się do porządku i na wszelki wypadek wolał dać jej go więcej niż mniej. Najwyżej gdyby już na nich czekała i zaczęła się nudzić, mogła sama do nich wyjść - droga była prosta, a oni wystarczająco hałaśliwi, żeby znalazła ich bez kluczenia po labiryncie korytarzy.
        A tymczasem elfka dołączyła do zmiennokształtnego w bezczelnym pokazywaniu Hebanowi gdzie jego miejsce. Że też prawnikowi chciało się jeszcze w ogóle odzywać, skoro był nieustannie ignorowany albo obrażany przez tych dwoje... Chyba miał jednak stanowczo za wysokie poczucie własnej wartości i nie przyjmował do siebie komentarzy takiego "byle czego" jak ta dwójka. Może wdałby się z nimi ewentualnie w pyskówkę, gdyby zbyt długo bronili mu dostępu do Kaviki, lecz odgromnikiem dla całej sytuacji stała się Sora, która - jak na podążającego własnymi ścieżkami kota przystało - sama wyminęła panterołaka i podreptała w stronę groty, gdzie przebywała uczona. Yastre widząc to zmarszczył nos, a następnie westchnął.
        - Normalnie na smyczy będziemy ją w końcu prowadzić - mruknął goniąc za dziewczynką. Nie biegł na złamanie karku, bo nie było opcji, by kotołaczka się zgubiła, a to, że ona akurat znalazłaby Kavikę ewentualnie niekompletnie ubraną, nie stanowiło żadnego zagrożenia. Chociaż... Ta mała była stanowczo zbyt inteligentna i co więcej miała wyjątkowy dar do łączenia faktów na ich niekorzyść. I gdy tylko to do bandyty dotarło, przyspieszył. Do groty wpadł chwilę po tym, jak weszła tam Sora. Mała już zdążyła rozeznać się w sytuacji i zadać wyjątkowo celne pytanie, które jednak do tej pory nie nawiedziło nawet głowy zmiennokształtnego bandyty. No tak, Tavik. Yastre zupełnie o nim zapomniał. Gdy odnalazł Kavikę był tak szczęśliwy i odczuł tak olbrzymią ulgę, że o przyszywanym bracie kotołaczków zupełnie zapomniał. Jakoś podświadomie wiedział chyba, że ten cwaniak jakoś sobie poradził i nie ma powodu by się nim przejmować, lecz teraz, przy dzieciakach... Musiał im coś powiedzieć, jakoś im pomóc, bo przecież to był członek ich rodziny, nawet jeśli trochę nietypowej i sam miał dość mętną opinię, delikatnie rzecz ujmując. Całe szczęście jednak to Kavika wzięła się za udzielanie odpowiedzi. No tak... Ona wiedziała lepiej co się stało z Tavikiem, w końcu była z nim przynajmniej przez jakiś czas. Yastre od razu naszła myśl, że będą musieli pogadać o tym co zaszło i co zrobił przyszywany brat kotołaczków, bo po przeprowadzonej niedawno rozmowie z Sorą nadal miał pewne obawy i może to właśnie uczona miałaby jakieś informacje, które pomogłyby zmiennokształtnemu zrozumieć całą tę sytuację...
        - No, to tym gwizdkiem nas tu przywołałaś - oświadczył, by poprzeć wersję Kaviki. - No bo ten dźwięk słyszą tylko zwierzęta, w tym my, zmiennokształtni. Dlatego ptaki na zewnątrz tak się darły, a my mogliśmy cię usłyszeć i odnaleźć - wyjaśnił jeszcze na wszelki wypadek.
        Zgryźliwy komentarz Fresii rzucony w kierunku Hebana dotarł też do uszu panterołaka i spowodował jego natychmiastową reakcję.
        - Pewnie, że nie kłamałem! - obruszył się. - To papugi kłamią, nie koty!
        Grunt to być złośliwym w odpowiednim momencie... Ale to i tak nic w porównaniu do rzuconego przez Sovę komentarza na temat zapachu. Yastre najpierw chciał się napuszyć z dumą, szybko jednak dotarło do niego, że to nie jest coś, czym należy się chwalić, ze względu na status Kaviki. Wtedy też dotarło do niego jakiego konkretnie kotołaczek użył słowa.
        - Sam śmierdzisz, smarku! - odpowiedział jakże elokwentnie. Kotołaczek nadął zaraz policzki i nie znajdując na czas dobrej riposty pokazał panterołakowi język. Bandyta od razu dorównał do poziomu dyskusji i również pokazał dziecku język, co spotkało się z dramatycznym westchnieniem Fresii i jakimś komentarzem pod nosem, chyba “on nigdy nie dorośnie…”.
        - Już parę godzin ich tu nie ma, zapach prawie całkowicie wywietrzał - zakomunikował panterołak, gdy elfka zaczęła dociekać gdzie też podziała się banda, która porwała Kavikę. Gdy zarządzono wymarsz, on chętnie na to przystał, bo tamci mieli nad nimi naprawdę dużą przewagę, którą należało szybko nadrobić, jeśli chcieli jeszcze uratować siostry uczonej.

        Yastre bez zastanowienia poprawił po Fresii i rąbnął zgiętego w pół grubasa w głowę tak mocno, że aż ten stracił przytomność, upadając na ziemię jak ścięte drzewo. Łupnięcie rozeszło się echem po jaskini jak zapowiedź nadchodzącego kataklizmu, gdyż ledwo wybrzmiało, dało się słyszeć nawoływania strażników zmierzających w stronę jaskini. Sytuacja nie była wesoła, nie było jak uciekać na zewnątrz, a walczyć z nimi też się nie dało - to byli profesjonaliści, a tymczasem w ich grupie było dwoje dzieci, uczona, ranna najemniczka z bezwładną ręką i on, jedyny nadający się do walki. Czy mogło być gorzej?
        Całe szczęście w chwilach zagrożenia makówka kota działała całkiem sprawnie, choć może nie zawsze w sposób konwencjonalny. Jednak walkę z dobrze uzbrojonymi strażnikami w momencie, gdy samemu miało się - delikatnie mówiąc - byle co, miał już opanowaną, bo w końcu jako bandyta musiał sobie jakoś radzić, gdy strażnicy robili na nich nagonkę. Musiał jakoś sobie poradzić z tym co miał... I chyba miał pomysł jak to zrobić.
        - Fresia, idź z Kaviką i dzieciakami do tej groty gdzie wcześniej i nie wychodźcie aż po was nie przyjdę - zwrócił się do nich tonem nieznoszącym sprzeciwu.
        - Co planujesz?
        - Załatwię ich - odparł z prostotą bandyta zaciągając na twarz swoją chustkę, którą nosił zawiązaną na szyi.
        - Pogięło cię? - syknęła elfka.
        - Ruchy, nim was złapią! - zirytował się zmiennokształtny, popychając całe towarzystwo wgłąb jaskini. Kavikę przelotnie pogłaskał po włosach w wyrazie czułości i zapewnił ją, że nic mu nie będzie. Sam zresztą szedł z nimi kawałek, by skryć się w miejscu, gdzie nie docierało już mdłe światło z wylotu jaskini. Przycupnął za skałą i czekał, aż w wejściu pojawiły się sylwetki sześciu mężczyzn. Ze względu na dość nisko położony strop jaskini tamci musieli zsiąść z koni i zostawić je na zewnątrz - to trochę zmniejszyło ich przewagę nad bandytą. Można by pomyśleć, że i tak jego pomysł był szalony: sam, bez żadnej broni, przeciwko sześciu uzbrojonym typom. Niby miał małe szanse. Ale w ciasnych przestrzeniach przewaga liczebna przestawała się liczyć, a komu potrzebny jest miecz, skoro najlepszym orężem jest jego własne ciało? Strażnicy mieli wkrótce poznać te prawdy w praktyce…
        - Tu ktoś leży! - zainteresował się jeden z nich zaraz po wejściu do jaskini. Przykucnął przy nieprzytomny Hebanie i obrócił go na plecy. Zaraz rozpoznał z kim ma wątpliwą przyjemność. - To ta tłusta papuga od lorda Johansa! - zakomunikował reszcie.
        - On też jej szukał - połączył od razu fakty jeden z jego towarzyszy. - Czyli to na pewno to miejsce. Idziemy!
        Strażnicy jeszcze chwilę debatowali nad tym co począć z nieprzytomnym grubasem, gdy jednak spostrzegli, że ten oddycha i nie jest ciężko ranny, zdecydowali się go na razie zostawić i szybko odnaleźć uczoną, po którą zostali wysłani. “Jego ogarniemy w drodze powrotnej”, uznali, bo doskonale wiedzieli, że będzie im on tylko zawadzał. Yastre zza swojej skały pokiwał im z uznaniem głową - gdyby on podjął podobną decyzję na samym początku, może teraz nie mieliby takich kłopotów.
        Strażnicy Johansa byli ludźmi i elfami, żaden z nich nie widział za dobrze w panujących w jaskini ciemnościach, musieli więc mieć jakieś źródło światła. Skorzystali z alchemicznych lampek jarzących się na zielono. Od razu było widać, że to profesjonaliści, którzy nie oszczędzali na sprzęcie. Taka lampka była droga, ale bardzo trwała, nie kopciła i nie parzyła, nie wydzielała też zapachu dymu. Idealna w chwili, gdy trzeba było się z nią podkraść do kolejnego zakrętu… Nie idąc więc na ślepo zaczęli zagłębiać się w labirynt korytarzy i jaskiń. Skrytego za skałą i trwającego w bezruchu zmiennokształtnego minęli w odległości mniejszej niż trzy stopy, on jednak nie od razu się na nich rzucił. Odczekał chwilę, nim bezgłośnie oderwał się od kamiennej ściany i podążył ich tropem. Szedł skulony, na miękkich kolanach, bezszelestnie - nawet jego spokojny oddech był dodatkowo tłumiony przez noszoną chustkę. Powoli podkradał się za strażnikami, którzy sami chcieli robić jak najmniej hałasu, dlatego nie rozmawiali ze sobą i tylko porozumiewali się gestami. Spryciarze od razu wpadli na to, że w tym labiryncie można zabłądzić, dlatego jeden z nich nie wiadomo skąd wyciągnął kawałek kredy i namalował jakiś losowy symbol na rozwidleniu, do którego wchodzili. Gdy już wybrali odnogę, którą podążą dalej, Yastre zdecydował się na pierwszy atak. Podkradł się cichaczem do idącego najbardziej z tyłu strażnika i nim ten zdołał w ogóle chociażby się zaprzeć, złapał go jedną ręką za usta, a drugą zdzielił go w tył głowy tak, by z miejsca pozbawić go przytomności. Z jego dłoni wypadł alchemiczny świetlik i rozbił się na jego butach, tworząc na ziemi świecącą kałużę. W jej blasku pozostali strażnicy dostrzegli tylko znikający w mroku cień napastnika, który już zdążył poczynić małe spustoszenie w ich szeregach. Bandyta doskonale wiedział, że ktoś będzie próbował go złapać, dlatego niewiele się zastanawiając pobiegł z powrotem ku wyjściu, chowając się za pierwszym lepszym wyłomem skalnym. Słuchał jak po kamieniach łomoczą ciężkie buty strażników, te jednak szybko ucichły, a mężczyźni zaraz wrócili do reszty, decydując się na dalszą eksplorację labiryntu - Yastre był tego pewien, bo słyszał ich stłumione szepty. Zostało pięciu i z nimi musiał poradzić sobie naprawdę, naprawdę szybko, za jednym razem, gdyż już nabrali czujności po tym ataku z zaskoczenia. Ale miał jeszcze kilka asów w rękawie...
        Niestety strażnicy od razu poszli w stronę groty, gdzie skrywała się Kavika, Fresia i dzieciaki, więc bandyta nie miał zbyt wielkiego komfortu czekania na odpowiedni moment, musiał działać szybko. Ostrożnie podniósł z ziemi ze trzy kamienie wielkości orzecha włoskiego i śledził ich aż do kolejnego rozwidlenia. Tam dał im chwilę na wybranie kierunku - oczywiście znowu jakimś cudem udało im się wybrać ten prawidłowy korytarz, prowadzący do uczonej, której szukali. Yastre od razu doszedł do wniosku, że musi być wśród nich jakiś naprawdę dobry tropiciel. Szkoda, że nie wiedział który to dokładnie, to załatwiłby go pierwszego...
        Nagły trzask pękającego szkła wywołał małe zamieszanie w szeregach strażników - jednemu z nich w ręce pękł alchemiczny świetlik. Z początku podejrzewano, że przypadkiem uderzył nim o jakąś odstającą skałę, lecz zaraz pękła druga lampka i wtedy już wiedzieli, że to sabotaż. Niestety, panterołakowi nie udało się całkowicie ich oślepić - ostatnim kamieniem nie trafił we fiolkę ze świecącym płynem, a prosto w twarzy strażnika, który ją trzymał.
        - Psiakrew! - syknął tamten trzymając się za usta. Późniejszego bełkotu zmiennokształtny już nie zrozumiał, bo raz, że strażnik zaczął mówić bardzo niewyraźnie, a dwa: on już zaczął uciekać. Tym razem był bardzo sprytny i nie cofnął się, lecz wbiegł w odnogę korytarza, której nie wybrali tamci, dodatkowo rzucając czymś za siebie, by myśleli, że nadal mają go za plecami, a nie przez ścianę. Z obelżywych uwag i komentarzy zrozumiał, że wybił tamtemu przyjemniaczkowi zęby, za co ten przetrąci mu wszystkie cztery kończyny. Najpierw jednak musieliby go złapać, a on wcale nie był taką łatwą zwierzyną. Strażnicy przez moment debatowali czy się nie rozdzielić, szybko uznali jednak, że to nie ma większego sensu: jak będą się tak dzielić i dzielić to w końcu zostaną w pojedynkę i nie będą mogli iść dalej. Zarządzili jednak, że od tej pory muszą być stokroć czujniejsi i trzeba porządnie pilnować tyłów. Yastre usłyszał syk dobywanej broni i wiedział już, że faktycznie nadszedł koniec zabawy. Nie był z tego powodu specjalnie przejęty, musiał tylko trafić na odpowiedni moment…
        Strażnik zamykający pochód profilaktycznie szedł obrócony tyłem - po tych wszystkich aktach dywersji, jakie w nich wymierzono, wiedział już aż za dobrze, że trzeba pilnować pleców. I choć cały czas wgapiał się w mrok, choć miał broń w ręce i wydawało mu się, że jest wystarczająco czujny, nie wiedział nawet co go trafiło. W bladym świetle, które przesączało się na tył między sylwetkami jego towarzyszy, dostrzegł w ostatnim momencie ruch i oczy drapieżnika wpatrzone w siebie bez cienia litości. Nabrał powietrza w płuca by ostrzec towarzyszy, lecz nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami, a potem wszystko jedno. Upadł z głośnym łoskotem zbroi, zagłuszajac ruchy kociego bandyty. Na dodatek jego ciało utrudniało reszcie kontratak - w tym miejscu było naprawdę wyjątkowo wąsko. Nie przeszkadzało to jednak Yastre - on zgrabnie przeskoczył nad nieprzytomnym i kopnął w pierś tego, który stał następny w kolejce, przewracając go na resztę. Zadziałał doskonały efekt domina, strażnicy nagle musieli się wzajemnie podtrzymywać, by nie runąć na ziemię. Dzięki temu kot pozbawił przytomności jeszcze jednego strażnika i lekko ogłuszył następnego, musiał jednak uciekać spod ostrza miecza, które prawie go dosięgło w tej ciasnocie. On jednak zaraz odskoczył i ledwo dał się musnąć po powierzchni skóry. Syknął, bo zapiekło. Cofnął się jeszcze dwa kroki, by w korytarzu zrobiło się nieco luźniej i dzięki temu mógł wykonać swój plan. Bo gdy tylko tamci na niego ruszyli, on ruszył na nich prawie biegiem, zamiast jednak zetrzeć się w walce bądź ich staranować, on nagle odbił pod samą ścianę. Jego ciało spowiła mgła, co zupełnie zdezorientowało przeciwników - dzięki temu pantera mogła przemknąć bokiem, zyskując kolejny element zaskoczenia. W ciemności zupełnie nie dało się jej dostrzec. A ona wyminęła biednych ludzi, zawróciła i od razu rzuciła się na tego, który stał pierwszy, nim w ogóle zdążył się odwrócić. uderzeniem potężnych łap wytrąciła mu ostatnią alchemiczną lampkę z ręki, chyba dodatkowo ją łamiąc biorąc pod uwagę bolesny okrzyk. Nagła panika ogarnęła strażników, którzy nic nie widzieli i słyszeli jedynie wrzaski rannego towarzysza. Przytomnie wszyscy ocaleli zwrócili się plecami do siebie, lecz to ich nie uratowało. Pantera kąsała po nogach i odskakiwała, atakowała pazurami i odskakiwała, skakał tak by przewrócić i znowu uciekała… Ktokolwiek słyszał tę potyczkę był pewnie blady ze strachu. Z czasem jednak dźwięki stawały się coraz cichsze i cichsze, aż w końcu nastała kompletna cisza.
        - Kurza twarz… - przerwał ją po pewnym czasie jęk.

        Yastre długo nie przychodził do pieczary, a zważywszy na to, że odgłosy walki już dawno ucichły reszta mogła mieć naprawdę najgorsze obawy. Gdy więc dało się słyszeć szuranie w korytarzu wszystkich przeszył dreszcz niepokoju, gdyż kroki były niemożliwe do rozróżnienia. Fresia aż stanęła w pozycji bojowej, gotowa zatłuc każdego, kto stanie w wejściu do groty… Lecz nie było takiej potrzeby.
        - Jest bezpiecznie - westchnął bandyta, choć widać było, że wygraną okupił dość wysoką ceną. Spomiędzy jego włosów po szyi aż na ramię ciekła strużka krwi z naderwanego ucha i rany tuż przy nim, miał też kilka ran ciętych na torsie i nogach, na nogawkach widać było brunatne wykwity w miejscach, gdzie oberwał jako pantera. Trzymał się za bark, na którym rozwijał się dorodny siniak.
        - Musimy… stąd szybko wiać - oświadczył. - Trochę ich opóźniłem, ale nie wiem na ile to starczy…
        Yastre jak zawsze się postarał. Nieprzytomnym strażnikom jak zawsze pozabierał buty i powrzucał je do głębokich dziur w skałach. Grupę z którą walczył, zawlókł do bocznego korytarza, po czym każdego z nich położył na brzuchu i ich własnymi paskami skrępował im kończyny nad plecami. Rozłożył ich tak daleko, by nawet czołgając się do siebie potrzebowali dużo czasu na oswobodzenie się. Nie wspominając o panującym w korytarzach mroku. Wrócił się też do swojej pierwszej ofiary i tego jegomościa po pozbawieniu butów przywiązał przytulonego do jakiegoś wielkiego głazu.
        - Jednemu podwędziłem ciastka - oświadczył na koniec bandyta, z dumą prezentując swój łup w postaci lnianego woreczka z kruchymi rogalikami.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Drużyna zachowywała się zaskakująco cicho czekając jedynie na znak od Yastre. W pewnym momencie elfka zaczęła zagryzać wargę, a kociaki niespokojnie się kiwały słysząc trudne do zidentyfikowania dźwięki. Tylko Kavika stała niemalże w bezruchu, jedynie splatając na piersi dłonie, a w głowie modląc się o bezpieczeństwo panterołaka. Przecież dopiero co go odzyskała!
        Sova wciąż był podirytowany zapachem uczonej, która przyjęła woń Yastre… Och, jakże dosłownie mogło to teraz zabrzmieć, ale na całe szczęście dziecko tego nie rozumiało. Chłopiec więc mógł się stroszyć i zatykać nos, ale musiał jeszcze poczekać by zaznać świeżego powietrza! W końcu panterołak wpadł do jaskini i cała grupa odetchnęła z ulgą (nawet Sora!). Dumny z siebie bandyta prezentował woreczek z rogalikami, a uzdrowicielka patrzyła na kochanka z wielkim zmartwieniem.
        - Wei! Twoje ucho. – Dziewczyna podbiegła do zmiennokształtnego ostrożnie doglądając rany.
        - I jeszcze tutaj… - Kavika spuściła wzrok dostrzegając siniaka na barku oraz wszelkie inne przerwania ciągłości skóry. Jej dłoń delikatnie wędrowała po jego ciele w pełnej trosce, ale też ujawniając zrodzone uczucia do Yastre, co z pewnością nie umknęło uszatej.
        - Rogaliki… - wyszeptał Sova wpatrując się w słodycze niczym w rzekę złota.
        - Dostaniesz nawet dwa jeżeli szybko się stąd wydostaniemy – wtrąciła się Fresia poganiając dzieciaki. – Prowadź… - Kiwnęła w stronę panterołaka, a sama elfka planowała zamknąć szyk.
        Kotołaki niedługo myśląc przemieniły się w drobne kociaki wskakując w ramiona swoich ulubieńców, czyli Yastre i Fresi, dlatego też Kavika mogła swobodnie skradać się czy też biec między nimi taszcząc w kapturze własnego pupila odzianego w piórka. Oczy wykładowczyni zabłysnęły, gdy na końcu tunelu pojawiło się światło. Na chwilę zwolniła kroku nie mogąc utrzymać stałego tempa drużyny. Wzięła głębszy wdech i pochyliła się do przodu. Jeszcze tylko kawałeczek!
        Enthe znowu ruszyła biegiem zaciskając dłonie w pięści, Fresia przystanęła kawałek dalej szukając blondynki wzrokiem. Uczona nie chciała krzyczeć, miała zamiar cicho dogonić resztę, gdy nagle jej kostkę objęły chude pnącza. Kavika pisnęła i łupnęła na ziemię, gdy próbowała się wyrwać.
        - C-c-co jest?! – jęknęła zaciągając szatę, a gdy uniosła wzrok powyżej swoich ud pisnęła drugi raz.
        - Chciałaś uciec z tym bandziorem?! – chrypnął Heban.
        - Daj spokój! Puść mnie! – szarpnęła nogą blondynka niemalże dociskając buta do twarzy prawnika.
        - Haha! Już drugi raz nie dam się zaskoczyć!
        - Nie lepiej ci było tu dalej mdleć by zabrali cię ze sobą? – fuknęła Kavka opuszczając nogę, a Heban zaczął się zbierać do wstawania. Jego kości głośno się przestawiły, gdy z pochylonej pozycji zaczął się prostować. Rumieniec wstydu wykwitł się na twarzy prawnika, ale zaraz zaczął machać dłonią zastrzegając, że nic mu nie jest.
        Gdy już zaczął stroszyć się niczym paw w zamkowym ogrodzie Kryształowego Królestwa, Fresia postanowiła go trochę przyćmić uniesieniem kostura Enthe.
        - E! Ejejejej! Nawet nie próbuj!
        - Ty mi grozisz?! – warknęła z kpiną uszata.
        - Phi! Co ty sobie myślisz? Jeżeli mnie palniesz to zabiorę się z tą zgrają poszukiwaczy i wtedy mogę nagadać co tylko zechcę. Szczególnie Johansowi. – Skrzyżował ręce z satysfakcją poprawiając swój tupecik na łbie. Kavka spojrzała gniewnie na grubaska, a elfka czekała tylko na jeden gest zezwalający go walnąć. Niestety, najemniczka musiała odczuć ogromny zawód gdy uczona wstała i burknęła pod nosem „chodź z nami”.
        Nie było czasu się zastanawiać. Cicho przekradli się gdzieś poza polem widzenia koni. Istniało ryzyko, że któryś z poszukiwaczy jest elfem ze znajomością mowy zwierząt, a głupio by było gdyby koń się wygadał którędy uciekła szajka… i kto się w niej znajdował. Resztę trasy wyznaczała Fresia obiecując co krok, że są już blisko Drzewa Tysiąclecia, gdzie będzie czas na postój. Nawet Enthe ze swoją silną wolą była bliska rozpaczy. Zdjęła buty, które ją uwierały. Stopy miała w pęcherzach, a poza tym szczerze umierała z głodu i chciało się jej cholernie pić.
        - Jesteśmy – szepnęła Fresia odsuwając gałązki krzewu w bok, by pokazać drużynie ogromną polanę, na środku której stała wierzba rozpościerająca swe długie girlandy liści na długość nawet kilku sążni.
        - Łoooooo… - Dzieciaki z zachwytem oglądały drzewo, a gdy Sora chciała ruszyć przodem została chwycona za kołnierz przez elfkę.
        - Stój, młoda – upomniała ją Fresia. – W tej gęstwinie można się zgubić. Stąd też jest to doskonałe miejsce na kryjówkę. Chowa się tutaj naprawdę wielu wędrowców i czasem potrafią spać po drugiej strony wierzby, a nie wiedzieć, że jest ktoś obok. Podobno zasadził tutaj ziarno jeden faun, taki gość z rogami i kopytami kozła, który chciał chronić las więc nadał magicznych właściwości wierzbie. Nie wyczujesz w niej żadnego zapachu, nie zobaczysz nic poza lianami tego drzewa, a jeśli zapleciemy warkocze to starczy miejsca na ognisko. Wyrysuję nieopodal jakiś znak, żeby wiedzieć którędy wejść. Schowajcie się, odpocznijcie, a ja coś upoluję… - Fresia uniosła rękę by jej nie zatrzymywać. Przecież spokojnie sobie poradzi. Może i miała niesprawną rękę, ale nie uważała siebie za kalekę, a jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości…
        Elfka przyklęknęła zaznaczając na korzeniu drzewa z brzegu okręgu jakiś znany jej tylko wzór i wskazała drużynie, którędy powinna podążyć.
        - O mnie się nie martwcie. Wiele razy tak się ukrywałam z Leimo… - Fresia zamilkła, a na jej twarzy pojawiło się delikatne zakłopotanie. – Z moją poprzednią drużyną – burknęła gniewnie odwracając się do reszty plecami.
        - Chodźmy – zaproponowała Enthe nakazując dzieciakom przemienić się w koty, aby czasem się nie zgubiły. Sora wciąż trzymając się kobiecej solidarności podskoczyła i kilkoma susami wspięła się po szacie Kaviki, a gdy wskoczyła do kaptura… Od razu wystrzeliła niczym z procy na tyle przerażona by zgubić pod łapami materiał, przez co podrapała wykładowczynię.
        - Co tam jest?! – pisnęła przestraszona dziewczynka, a Kavika spojrzała za siebie.
        - Ach… to tylko mój pupil…
        - Krrrra! – odparła godnie kawka.
        - Nie mogłaś wybrać jakiegoś kanarka? To jest okropne!
        - Nie tak bardzo… Tylko trochę wymiętolone przez… zwierzęta – wyjaśniła w miarę jasno uczona. – Został ranny więc go uleczyłam.
        - Fu!
        - Hahaha! Kot, który boi się ptaka! – zaczął śmiać się głośno Sova, a Sora spojrzała gniewnie na braciszka.
        - Już spokojnie. Musimy się schować, pamiętacie? Dalej, wskakujcie na Weia i was poprowadzę – uśmiechnęła się pogodnie wykładowczyni, a Sora zniechęcona ptaszyskiem postanowiła wskoczyć na ramię panterołaka.
        Kavika objęła dłoń Yastre dyskretnie głaszcząc go palcami. Nie powinna… ale ta noc nie mogła odejść tak po prostu w niepamięć, szczególnie, że naprawdę bardzo wiele powiedziała. Trochę za dużo?...
        Przyszedł niestety i moment, gdy musiała chwycić także Hebana. Ciężko wzdychając i wywracając oczami dokonała tego mało przyjemnego aktu i poprowadziła ich w głąb wierzby.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nawet jeśli czuł się obolały i sponiewierany, a jedyne na co naprawdę miał ochotę, to położyć się gdzieś w kącie i wylizać swoje rany, nie okazywał tego. Był w końcu samcem alfa i nie mógł okazać słabości, bo oprócz niego kto inny zająłby się stadem? Czas naglił, musieli stąd szybko zwiać nim powaleni przez niego ludzie Johansa się ockną. I szybko musieli podjąć pościg za grupą zmiennokształtnych, by ci nie skrzywdzili sióstr Kaviki... Pocieszające było to, że panterołak dzięki swej leczniczej krwi powinien szybko dojść do siebie, niemniej przydałby mu się porządny sen i odpoczynek. Ale to później, gdy już będą bezpieczni. Albo chociaż bezpieczniejsi niż teraz.
        - Ach, nic wielkiego, nie pierwszy raz... - mruknął dość beztrosko bandyta, gdy uczona zwróciła uwagę na jego naderwane ucho. No przecież, że przed ukochaną nie mógł okazać słabości. W końcu jednak, podczas tych przymusowych oględzin wynikających z czułości, Yastre głośno syknął - siniak na jego barku był bardzo tkliwy. Pewnie było to coś poważniejszego niż prozaiczne stłuczenie, ale w tych ciemnościach i tak nie dało się tego zbadać. Najważniejsze, że ręka zachowała ruchomość, chociaż może nie wszystkie ruchy dało się wykonać bezboleśnie.
        - Wyliżę się z tego - zapewnił ciepłym głosem Kavikę, a gdy ich spojrzenia się spotkały uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Ona była cała i zdrowa i to było dla panterołaka w tym momencie najważniejsze, to go najbardziej motywowało do dalszej drogi.
        Yastre trochę bezmyślnie prawie oddał swój łup Sovie, gdy usłyszał jego bogobojny ton, ale całe szczęście Fresia zainterweniowała w porę i wykorzystała zdobyte przez bandytę ciastka jako przynętę, by bezproblemowo wywabić kotołaki z jaskini. Sprytna dziewczyna, jednak czasami na coś się przydawała. Zmiennokształtny schował więc woreczek ze smakołykami do kieszeni i podciągnąwszy spodnie mruknął "jasne", po czym ruszył w drogę powrotną, zastrzegając, by reszta grupy zachowała ciszę. To całe szczęście okazało się wcale nie być problemem, bo dzieciaki przemieniły się w koty, a dorośli mieli tyle oleju w głowie, by nie odzywać się i bez dodatkowej zachęty. Yastre bez większego problemu pozwolił Sovie na siebie wejść, nie dał mu jednak wdrapać się na sam czubek głowy jak kociak zamierzał, tylko usadowił go na zdrowym ramieniu i dopiero wtedy ruszył w drogę powrotną. Tej nocy przeszedł tę trasę już tyle razy, że znał ją praktycznie na pamięć, a na dodatek w ciemności miał najlepszy wzrok, logiczne było więc, że to on będzie prowadził. Kavika za to powinna iść w środku jako najsłabsza, co oczywiście w żaden sposób jej nie ujmowało. Po prostu były takie momenty, gdy każdy powinien umieć szczerze ocenić swoje możliwości. Uczona to potrafiła, dlatego podążyła zaraz za Yastre.

        I już byli na zewnątrz, "już się witali z gąską", gdy nagle panterołak usłyszał za sobą krzyk swojej ukochanej. To wyłączyło u niego wszelkie logiczne myślenie i sprawiło, że momentalnie zawrócił, by raz na zawsze pozbyć się tego, co zaatakowało Kavikę. Od razu dostrzegł typa, który ją pochwycił, nie kłopotał się jednak ani przez moment tym by sprawdzić kto to - założył, że to jeden z ludzi Johansa (w czym tak naprawdę się nie pomylił, wyjąwszy profesję, którą miał na myśli) i od razu uderzył. Gdy Kavika wierzgała próbując odepchnąć od siebie grubasa, bandyta z impetem nadepnął mu na nadgarstek, sprawiając tym samym, że Heban kwiknął z bólu i puścił uczoną.
        - Nawet jej nie dotykaj, bo ci tę łapę odgryzę - warknął, stając między nią a nim. - I jeszcze raz zagrozisz Kavice...
        Wtem nagle blondynka sama dokonała sabotażu ich misji tym prostym zdaniem "chodź z nami". Yastre aż zatkało i z niedowierzaniem spojrzał na swoją ukochaną w nadziei, że się przesłyszał, że może tam na początku było "nie", które mu umknęło. Ale niestety, ona naprawdę zaprosiła Hebana do dalszej drogi. Jakby mieli mało kłopotów! Bandyta jednak nie zamierzał się z nią kłócić, gdyż głęboko wierzył, że taka mądra dziewczyna nie może się mylić i na pewno wie o czymś, co on przeoczył, nie było innej możliwości.
        - Może rozgonię im konie? - zaproponował zmiennokształtny z pewnym entuzjazmem w głosie, lecz jego propozycja nie spotkała się ze szczególną aprobatą. A nawet można powiedzieć, że została zupełnie zignorowana, bo po prostu nikt mu nie odpowiedział i tylko Fresia posłała krótkie, niezadowolone spojrzenie, przez które panterołak odpuścił. Niosąc dalej na ramieniu swojego przyszywanego młodszego braciszka podążał za wyznaczającą kierunek elfką nie zważając na to jak fatalnie się czuł - widział, że nikt w grupie nie ma dobrego samopoczucia, więc przynajmniej on starał się utrzymać morale, mimo utykania na jedną nogę. Zdarzyło mu się położyć rękę na ramieniu Kaviki i posłać jej ciepły, pokrzepiający uśmiech, by jakoś dotrwała do postoju.
        - O - mruknął nagle z pewnym uznaniem, gdy zobaczył rozłożystą wierzbę będącą celem ich wędrówki. - Ale ona wielka… Te, Fresia, a czemu ona jest nazywana Drzewem Tysiąclecia? Taka stara?
        - Poniekąd… Ponoć posadzono ją w pierwszym roku ery alarańskiej…
        Kot słysząc tę nowinkę zmarszczył nos i zmrużył oczy, jakby węszył kłamstwo.
        - Ale to nie jest tysiąc lat - oświadczył. - To dużo mniej. Chyba.
        - To taka przenośnia - odpowiedziała elfka. - Że jest bardzo stare. Nikt nie będzie mu nazwy co roku zmieniał.
        - Prawda - zgodził się bandyta bez dalszego kombinowania. I bogatszy o tę wiedzę poszedł razem z resztą aż pod samą koronę drzewa. Sam był w stanie stwierdzić, że jest ona przyjemnie gęsta, w środku powinno być przyjemnie sucho, a na łeb na pewno nie będzie się lało, nawet jak zacznie padać. Nie wspominając już o tym, że można było spokojnie się schować i nie było potrzeby wystawiania wart, wszyscy mogli spokojnie przez noc wypocząć. Yastre był z tej perspektywy tak zadowolony, że aż jego ogon zaczął go zdradzać, wesoło podrygując na boki jakby chciał się bawić. Ale tak naprawdę to zmiennokształtny chciał przede wszystkim spać.
        - Spo… Spokojnie, młody! - zmiennokształtny szybko uspokoił małego kotołaka, który widząc swoją siostrę w niebezpieczeństwie instynktownie się nastroszył i wysunął pazurki, wbijając je prosto w odsłonięte ramię bandyty. Yastre syknął, ale nie strząsnął z siebie chłopca w kociej skórze.
        - Puść, puść, puść - powtarzał mu, samemu odciągając łapki od swojego barku. Przez to ominęła go cała wymiana zdań między kobieta i tym większe było jego zaskoczenie, gdy nagle miał już na ramionach dwa kotki.
        - Ał, nie na tę rękę - jęknął, gdy Sora wylądowała na jego rannym ramieniu. Zaraz ją złapał i przełożył w takie miejsce, by aż tak bardzo nie bolało, po czym mógł już ruszyć za Kaviką między gałęzie. Podobała mu się ta sytuacja, mógł pobyć z nią przez moment prawie sam na sam. Dzieciaki się nie liczyły, bo nie do końca rozumiały te powłóczyste spojrzenia, które rzucali sobie dorośli. Yastre skorzystał nawet w pewnym momencie ze sposobności, i gdy byli bardzo blisko siebie złapał uczoną za pośladek w specyficznym sposobie okazywania przez siebie czułości.
        - Tu starczy - uznał prawie jednocześnie z Kaviką. - Zacznę już wszystko szykować na nocleg. Wysiadka, dzieciaki.
        Bandyta odstawił kociaki na ziemię i zgodnie z zapowiedziami zabrał się za przygotowywanie obozowiska wśród wierzbowych witek. Szybko pozaplatał giętkie gałązki w warkocze i węzły, tworząc coś na kształt naturalnego namiotu, w którym można było nawet stać wyprostowanym, a miejsca do siedzenia czy leżenia było aż nadto. Dzieciaki o dziwo nie przeszkadzały, bo po przeżyciach tego dnia były tak zmęczone, że natychmiast skuliły się gdzieś na uboczu i zasnęły. Sova nawet nie upominał się o swoje obiecane rogaliki, a Yastre nie zamierzał go z kuli tego budzić. Poczekał tylko aż Kavika przyjdzie z Hebanem i wtedy przemienił się w panterę. W tej postaci zwalił się na ziemię z głuchym łomotem i z namaszczeniem, stękając od czasu do czasu, zaczął wylizywać swoje rany. Zasnął nim wróciła Fresia, bo jak wiadomo sen najlepiej wspomaga gojenie się ran, a on tego dnia naprawdę solidnie dostał w kość. Rano całe szczęście obudził się jako jedna z pierwszych osób i nawet zadbał o to, by się ubrać nim reszta zacznie otwierać oczy. Nadal miał ślady po sińcach i zadrapaniach, ale wyglądał już znacznie lepiej i co najważniejsze: bark już go tak nie bolał. Za dwa czy trzy dni powinien dojść już całkowicie do zdrowia. Siedział więc sobie zadowolony czekając aż reszta wstanie, co też wkrótce nastąpiło.
        - Dzień dobry - przywitał się mrucząco, przysiadając się do rozbudzonej Kaviki. - To co teraz robimy? Znasz dalszą drogę?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Przedostanie się między witkami potężnej wierzby okazało się całkiem przyjemne. Cienkie listki delikatnie muskały ciało Kaviki, która z rozluźnioną twarzą przechodziła przez ten nietypowy gąszcz. Lubiła kontakt z naturą, szczególnie ten spokojny, a nie pośpieszny, niezdarny i niebezpieczny. Uczona mogła siedzieć nawet pośród pokrzyw oraz przedrzeć się przez ich skupisko jeżeli tylko mogła spokojnie stawiać kolejne kroki. Mając u boku Yastre ta chwila wydawała się być jeszcze bardziej wyjątkowa i gdyby nie prawnik (oraz dzieci) to zapewne złamaliby kilka przyzwoitych zasad.
Heban… Nie miała siły o nim myśleć. Przygniatał ją ciężar sytuacji, ale to prawnik był chyba najbardziej stresującym czynnikiem w ich drużynie. Był przeszkodą, ale także jej więzieniem. Może jednak popełniała błąd chroniąc tajemnicę nimf przed tym burakiem? Tylko gdyby wiedział… mógłby wykorzystać prawdę przeciwko niej. Enthe musiała gruntownie przemyśleć całą sprawę, ale najpierw!... Pójdą spać.
Wtedy, ku ożywieniu, poczuła męską dłoń na swoim pośladku. Kavika delikatnie podskoczyła, nieco zaskoczona gestem, a jej twarz zalał się rumieńcem. Nigdy wcześniej nie pozwalała sobie na tego typu zaczepki, ale nie miała zamiaru karcić za to panterołaka. Wręcz przeciwnie, mimo zawstydzenia, spojrzała na niego kokieteryjnie przez ramię zaciągając pasmo włosów za ucho. Uśmiechnęła się niewinnie, ale musiała szybko przekierować wzrok przed siebie by czasem się nie zgubili. Później zaś musiała skupić się na swoim obowiązku, czyli na przyprowadzeniu prawnika, który zaginął gdzieś w ścianie liści. Uzdrowicielka z cierpliwością opiekunki nad starszymi przedzierała się przez morze witek i w dziwnie zaskakujący sposób nie za bardzo obawiała się zabłądzić, być może dlatego, że czuwała nad nią Luanelina albo dlatego, że właściwie nic gorszego nie mogło jej tej nocy spotkać prócz Hebana. Gdy wreszcie odnalazła zmęczoną marudę mogli ruszyć dalej. Póki co, grubasek pluł przed siebie próbując dostrzec cokolwiek innego co nie było liściem w jego oczach albo ustach. Mamrotał cichuteńko wyrzucając jakieś bliżej nieokreślone wiązanki w stronę wierzby, a także całej natury, ale to było lepsze od paplania czegokolwiek na jej temat. Kavika miała wątpliwości jedynie do tego by prowadziła, ale Heban zapewne pokierowałby dwójkę poza obręb wierzby… a najlepiej poza teren lasu, więc ewentualne zboczone spojrzenia na jej figurę czy nawet próba dotknięcia jej gdzie nie trzeba była lepsza niż wylądowanie z nim w Rapsodzie. Nie w tym momencie.
Dotarli w końcu na miejsce. Biedny Yastre musiał się zapewne na nich naczekać, ale Enthe przestała już liczyć czas. Nie dziwiła się zmiennokształtnemu, który w postaci pantery łupnął na ziemię. Sama sądziła, że zaraz padnie niczym marionetka na deskach małego teatru. Nim poszła spać jeszcze na moment wyjęła ptaszysko z kaptura. Obejrzała dokładnie swego towarzysza, który z przerażeniem spoglądał na jej dłonie przekraczające jego strefę komfortu. Patrzył na nią wilkiem i tykał dziobem, gdy ze swoją wrodzoną godnością uznał, że uzdrowicielka za bardzo się panoszy, ale ani razu jej nie skrzywdził. Jedynie wydobył głośne „KRRRRRRRAAA!” w momencie obejrzenia jego gołej pachy pod skrzydełkiem, jakby zaglądała pannie z dworu pod spódnicę. Zaciągnął skrzydło i przycisnął je do tułowia odskakując chwiejnie na nóżkach. Wykładowczyni zaśmiała się cicho przysłaniając usta.
- Widzę, że czujesz się całkiem dobrze – stwierdziła naprawdę szczęśliwa z tego powodu.
Kavika powiodła wzrokiem po drużynie. Dzieciaki dawno już spały zwinięte obok siebie, przypominając jedną kroplę wody. Yastre zasnął jako drugi i o dziwo Heban był na końcu listy, chociaż uczona nie miała zamiaru rezygnować z ograniczonego zaufania względem prawnika. Miała wrażenie, że obserwuje ją z każdej strony, za dnia, w nocy, a nawet przez sen. Był zdolny wprowadzić ją w zwątpienie swojej prawdomówności, gdy nie kłamała oraz doprowadzić do stworzenia własnych imaginacji, z których zdawała sobie sprawę, ale wierzyła w ich istnienie. „Okropny człowiek”, pomyślała i ciężko westchnęła wpijając wzrok w trawę.
Tej nocy niewyobrażalnie pragnęła leżeć u boku zmiennokształtnego – nieważny czy wtuliłaby się w panterę czy mężczyznę. Yastre był Yastre w każdej postaci. W głowie wciąż słyszała dźwięki niezadowolonych pomruków, gdy wylizywał swoje rany. Chciała go objąć i dodać mu trochę duchowych sił, by następnego ranka jego umysł stał się rześki i wolny od zmartwień. Myślała o tym bardzo długo, zastanawiała się na ile mogła sobie w tym momencie pozwolić, ale nie chciała dać się ponieść emocjom (ze względu na Hebana).
- Kavika – poczuła szturchnięcie oraz głos Fresi. – Ułóż się. Zasnęłaś na siedząco.
Enthe w pierwszej chwili drgnęła, jakby ktoś co najmniej chciał ją popchnąć w przepaść. Złapała oddech i próbowała odnaleźć się w miejscu, w którym obecnie się znajdowała. Dopiero teraz poczuła przyjemne ciepło. Elfka rozpaliła ognisko i oporządzała zajęcze mięso, a Kavika błądziła wzrokiem nie czując żadnej kości w swoim ciele czy własnego mięśnia. Nagle po prostu opadła miękko układając głowę na udzie Fresii, która nie zareagowała w żaden sposób. Ruszyła patykiem palenisko by żar jeszcze raz rozgrzał kobiece twarze.
- Myślisz, że się nam uda? – spytała cicho Kavka.
- O to będziesz martwić się jutro – odpowiedziała obojętnie najemniczka, po czym zapadła chwilowa cisza.
- Wiesz, że jesteś częścią naszej drużyny? – mruknęła Enthe i w tym momencie uszata wyprostowała odrobinę sylwetkę zdradzając swoje zaskoczenie, ale jak to Fresia – nie miała zamiaru się do tego w żaden sposób przyznawać.
- Nie rozczulaj się tak.

I za pomocą pstryknięcia palcami nastał ranek - noc minęła zaskakująco szybko. Kavika czuła, że to było za mało czasu na wypoczynek, ale były rzeczy ważniejsze niż sen. Uzdrowicielka leniwie podnosiła powieki, lecz mruczący akcent tuż przy niej zdecydowanie poprawił jej humor. Dziewczyna uśmiechnęła się do panterołaka, po czym zebrała do siadu. Pochyliła się w stronę mężczyzny i dopiero w ostatniej chwili jej usta zboczyły z toru porannego pocałunku.
- Tak, znam – odpowiedziała pośpieszę by przyćmić swój niedokończony gest niczym kaszlnięcie w momencie palnięcia nieoczekiwanej głupoty.
- Jak się czujesz? Ach, ten okropny siniak… - mruczała pod nosem uzdrowicielka oglądając bandytę. – Na pewno nie potrzebujesz żadnego opatrunku?
Wokół wszystko było gotowe i Fresia naprawdę postarała się o jak najszybsze wyruszenie w trasę. Upolowała trzy zające, uzbierała owoce leśne, a nawet postarała się o bukłak wody – na obecne warunki to było bardzo dużo. Enthe uznała, że pewnie i by upolowała jakąś sarnę, ale takie cielsko było o wiele bardziej problematyczne w transporcie (i jedna kobieta miałaby raczej problem z dotaszczeniem takiej zwierzyny), a wycięcie mięsa trwałoby zbyt długo. Złapanie jednak trzech sztuk mniejszej zwierzyny w jedną noc albo zajęło jej dużo czasu, stąd też tak twardo spała, albo miała niezłego farta, albo Fresia w ten sposób zaznaczyła, jak bardzo zna się na zwierzętach i była to groźba posłana wobec zmiennokształtnych.
- Najpierw przekąsimy zdobycze Fresi – zaproponowała lekko.
Wszyscy zaczęli jeść i dopiero gdzieś przy końcu posiłku uzdrowicielka odważyła się obudzić elfkę. Była akrobatka zdawała się być głucha na wrzaski dzieciaków, które przy jedzeniu dostały dziwnego bzika. Para kotów chętnie znęcała się nad swoim posiłkiem, dlatego też nakarmienie - nie tyle Sory, co Sovy - okazało się trudniejsze niż mogłaby pomyśleć Enthe. Zbliżał się do kawałka mięsa bujając ogonem, po czym wbijał w nie palce, by odskoczyć strosząc futro, które szybko kładło się na skórze, aby ponownie mógł nabrać tej zwierzęcej czujności. Kavika z głęboką rezygnacją przykładała dłoń do twarzy. Z reguły była (dosyć) cierpliwą kobietą, ale nie teraz! Im jednak bardziej napięcie w niej wzrastało, tym para dzieciaków zdawała się jej robić bardziej na złość, postanowiła więc podjąć rozsądną (szaloną) decyzję i oddać je pod opiekę panterołaka. On chyba będzie najlepiej wiedział co zrobić z kotami, które w sumie były głodne, ale odrobina zabawy nie zaszkodzi.
Fresia obudziła się jednak szybko czując na ramieniu dłoń dziewczyny. Miała mocno podkrążone oczy, widać było po niej zmęczenie, ale nie odezwała się ani słowem tylko od razu wzięła się za szybkie przekąszenie śniadania, a następnie wstała dając znać, że chyba już to wszystko za długo trwa. Kavka mrugnęła kilka razy – gdyby tak kociaki szybko zjadły to byłaby szczerze zadowolona, a Fresia najwidoczniej była gotowa obudzić się nawet o samym wschodzie słońca.
- Poprowadzę nas tylko przez drzewo, a dalej ty kierujesz, Kaviko – zapowiedziała najemniczka i jakimś cudem, nawet przy Hebanie, szybko przebrnęli przez liany. Być może dlatego, że prawnik poczuł jakiś minimalny respekt wobec uszatej, po tym jak od niej ostatnio oberwał albo sam był niewyspany i nie miał sił marudzić, ani się gubić by dodatkowo przysparzać sobie stresu.
Skalista ściana z tej strony mocno wcinała się w las. Pokrywały ją wysokie krzaki oraz kilka drzew niesfornej topoli osiki. Nawet liany szerokiej wierzby zahaczały o kamienie, widok więc z pewnością wyglądał bardzo magicznie i zachwycająco. Kavika musiała mocno przyglądać się ścianie by odnaleźć skrót do swej polany. Kilka razy podchodziła i odsuwała liście zaglądając dalej, aż w końcu trafiła na odpowiedni kawałek.
- To tutaj – poinformowała drużynę i zgrabnie przebrnęła przez naturalną ściankę. Blondynka momentalnie zginęła w zielonym gąszczu nie pozostawiając choćby śladu. Sora ożywiła się, widocznie zachwycona taką zabawą. Podbiegła do krzewów i szukała wzrokiem uzdrowicielki. Enthe wysunęła dłoń, po czym pstryknęła dziewczynce w nosek. Kotołaczka zezowała, ale zaraz nastawiła dłonie na łapanie. Chciała gwałtownie wskoczyć w krzewy, lecz powstrzymała się w obawie tego, co spotka ją po drugiej stronie.
- Nie ma żadnych pokrzyw – powiedziała nagle Kavka. – A w środku jest ciemno, ale nie m się czego bać. Znajdziemy błyszczące kryształy, oświetlą nam drogę, bo korytarz jest trochę długi, ale co to tam dla kota. No chodź. – Wówczas Enthe ujęła dziewczynkę za rękę i przeprowadziła przez gęste liście. Kolejne korytarze w Szczytach Fellarionu były ciemne, wilgotne, ale dla kogoś obeznanego w szlaku wydawały się bezpieczne. Kavika tym razem się nie bała, doskonale znała skrawek tego labiryntu. Przychodziła tu wielokrotnie po kilka składników do swoich recept więc czuła się niemalże jak we własnym domu. Fakt faktem, że nie zapuszczała się bez oświetlenia w takie miejsca, ale wiedziała, że gdzieś między zimnymi skałami kryją się magiczne kamienie błyszczące w ciemności podobno pozostawiane przez wróżki albo inne, małe istotki. Tak czy owak, miała ze sobą panterołaka, który doskonale widział w takich warunkach – jakoś sobie poradzą.
Dziewczyna stała czekając aż reszta drużyny przedostanie się do środka. Tylko pytanie, co dalej? Czuła, że musiała odegnać Hebana i spróbować porozmawiać z Yastre i Fresią, ale droga znowu będzie zbyt wąska, ciasna i ciemna by się rozdzielić. Co za złośliwy grubas!
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Dla Yastre nie istniał piękniejszy widok niż ten, który dane mu było zobaczyć z samego ranka - widok budzącej się Kaviki. Dziewczyna była taka słodka, delikatna i śliczna, że panterołak miał problem by powstrzymać się przed przytulaniem jej i całowaniem. A może nawet czymś więcej, bo w końcu na swój pokręcony sposób byli teraz parą… Lecz wokół było za dużo osób by oddawać się takim przyjemnościom, a co gorsze wśród tych osób był Heban - najgorsza menda, jaką świat nosił. On miał zaskakujący talent do psucia nastroju chwili i humoru wszystkich osób w swoim najbliższym otoczeniu. Sam jego widok wystarczył by stracić apetyt albo chęć do dalszych działań… Lecz akurat tym razem plany zmiennokształtnego bandyty pokrzyżowały dzieciaki, które z samego rana zaczęły zachowywać się jakby się szaleju najadły i dokazywały jakby był ich co najmniej tuzin a nie tylko dwójka.
        W innych okolicznościach Yastre od razu zbagatelizowałby swoje obrażenia, zapewnił, że to nic złego i się wyliże, a na koniec jakby nigdy nic zająłby się pracami obozowymi. Jednak to jak Kavika się o niego troszczyła było zbyt przyjemne, by mógł z tego ot tak zrezygnować, dlatego z początku coś tam mruknął pod nosem i grzecznie dał obejrzeć swoje rany, czasami stękając mimo wszystko pod nosem. Teraz nie miał ochoty udawać twardziela - wolał być głaskany i dotykany, bo był to dotyk tych szczególnych rąk…
        - Nie potrzebuję - zapewnił mimo wszystko, gdy uczona zakończyła swoje oględziny. Cały czas lekko się uśmiechał. - Nie z takich rzeczy wychodziłem, a już jest o wiele lepiej. O, patrz, normalnie mogę się ruszać - powiedział i na potwierdzenie swoich słów zrobił kilka wymachów stłuczoną ręką. Tylko ktoś bardzo uważny dostrzegłby jak lekko zaciska przy tym szczęki, aby się nie skrzywić. Fakt, przesadził z tą demonstracją, ale tylko trochę. Po cichu liczył zresztą, że tego dnia czeka ich raczej wędrówka niż walka i da radę jeszcze troszkę dojść do siebie.
        - Nie przejmuj się - zamruczał ciepłym głosem, nachylając się do Kaviki jakby chciał ją pocałować w czoło, lecz zaraz poczuł bardzo bolesne uszczypnięcie w ucho.
        - Ała! Fresia! - zirytował się, nawet nie sprawdzając kto go napadł, bo doskonale wiedział, że to jej sprawka. Zakrył uszy obiema dłońmi i spojrzał na nią z wyrzutem.
        - Sprzedajny kocur, ledwo cię pogłaszczą i już się przymilasz - skomentowała elfka i zaraz poszła do swoich spraw, nie wdając się z bandytą w żadną dodatkową dyskusję. Zmiennokształtny odprowadził ją spojrzeniem pełnym wyrzutu, przeszła mu jednak bezpowrotnie ochota na amory. Faktycznie powinien się bardziej pilnować, by nie robić kłopotów Kavice i jeszcze przez jakiś czas skupić się na tym, by zapewnić grupie bezpieczeństwo… Ale teraz śniadanie! Yastre był tak głodny, że dałby radę zjeść całą krowę razem z kopytami, ale pilnował się by nie wyżreć reszcie całego mięsa, które i tak było niewiele bez względu na dobre intencje najemniczki, która upolowała zające. Bandyta nie śmiał narzekać na głos - jadł swój przydział ze smakiem, dokładnie żując każdy kęs i obserwując bawiące się przy śniadaniu dzieciaki, w tym w szczególności swojego przyszywanego młodszego brata. Nie ruszały go te wygłupy, lecz gdy Kavika poprosiła go, by coś z tym zrobił, zaraz zrozumiał w czym tkwił problem i zajął się nim.
        - Sova - przywołał chłopca, by ten skupił się na nim a nie na zabawie. - Będziemy polować później, to już dawno nie żyje. Jedz ładnie, jak na faceta przystało. Tak jak ja - dodał z dumą. Nie, by był mistrzem zachowania przy stole, ale faktycznie teraz jadł w miarę przyzwoicie, z zamkniętymi ustami i bez robienia głupot.
        - Ale… - chłopiec i tak próbował dyskutować i się bronić, ale Yastre nie dał mu dojść do słowa. Zaraz pstryknął go w ucho.
        - Jesteś człowiekiem to zachowuj się jak człowiek - skarcił go, lecz dość łagodnym tonem.
        - To jakbym był kotem to mógłbym polować?
        - Mógł… Ani się waż!
        Yastre nie był jednak tak doskonałym ojcem jak to sobie wmawiał, skoro dał się wykiwać dzieciakowi, który nie miał nawet dziesięciu lat…

        W końcu jednak posiłek dobiegł końca i wszyscy mogli zbierać się do drogi. Nie było to zresztą specjalnie skomplikowane przedsięwzięcie - polegało raczej na zatarciu śladów swojej bytności niż na przygotowywaniu czegoś na zaś, pakowaniu się czy ładowaniu dobytku. Yastre z Fresią pozbyli się śladów ogniska, dzieciaki z pomocą Kaviki rozplotły gałązki i tylko Heban nawet nie starał się udawać, że cokolwiek robi. Buc.
        Yastre nie miał żadnego problemu z zaakceptowaniem tego, że na moment stracił przywództwo w stadzie i to Kavika stała się ich przewodniczką - w końcu to ona znała drogę, nie on, to było logiczne, a czasami logice udawało sie dotrzeć do jego umysłu przez zasieki zwierzęcego instynktu. Zresztą szedł zaraz za nią, więc w razie czego miał szansę ją obronić czy wypatrzyć czające się z przodu niebezpieczeństwo. To jednak nie nadchodziło - całe szczęście, bo im mniej przeszkód po drodze tym lepiej, szybciej dotrą do driad i mniej się przy tym zmęczą… Zmiennokształtny bandyta liczył nawet na to, że da radę dojść do siebie po ostatnich ciężkich bojach, a by sobie w tym pomóc, jadł wszystko co znalazł na swojej drodze, a było wystarczająco energetyczne. Zaliczały się do tego głównie części roślin: liście, owoce, czasami orzechy albo pędy, zdarzyło się jednak, że złapał nawet jakiegoś robala, jeśli nie było to zbyt czasochłonne, bo nie chciał przy tym opóźniać marszu. Sova widząc zachowanie panterołaka również chciał spróbować wszystkiego, co ten jadł i wymiękł dopiero przy wijących się w palcach larwach. Nie przekonał go argument, że to zdrowe białko, dzięki któremu urośnie duży i silny. Wybrzydzaty jak to dzieciak…
        - Ale heca! - Yastre był wyraźnie zaskoczony tym jak sprytnie było ukryte przejście przez góry. - Jak na nie trafiłaś, skąd je znasz? - zapytał z zainteresowaniem, bo przecież nie było to takie oczywiste. Oczywiście przypadki się zdarzają, ale mimo wszystko bandyta był bardzo zainteresowany, prawie tak samo jak małe koty, tylko on to inaczej okazywał.
        - Kavika, pójdę zaraz za tobą…
        - A to niby czemu?! - oburzył się momentalnie prawnik i już chciał bezczelnie przedrzeć się obok kota, lecz ten zastąpił mu drogę, nie pozwalając wepchnąć się przed siebie.
        - Bo widzę w ciemności - oświadczył stanowczo. - I póki nie znajdziemy tych kryształów możecie polegać tylko na wzroku moim i dzieciaków. Bo ty Fresia nie widzisz po ciemku, nie? - upewnił się jeszcze, spoglądając pytająco na elfkę.
        - Po aż takiemu nie - przyznała była akrobatka bez żadnych uników.
        - No - uznał z pewnym zadowoleniem Yastre. - To idziemy.
        Nie było specjalnie wielkiego wyboru jeśli chodzi o ustawienie się w środku wąskiego korytarzyka, więc prawnik poszedł tuż za zmiennokształtnym, a pochód zamykała Fresia. Nagle jednak wszystkich ogarnęły te same wątpliwości, lecz tylko panterołak był na tyle bezczelny, by wypowiedzieć je na głos.
        - Ej, Heban, a ty przeleziesz z tym swoim brzuszyskiem? - dopytał bezczelnie. W ciemności nie było widać jak policzki zapytanego pokryły się karminą gniewu.
        - Jak śmiesz?! - oburzył się.
        - Dobra, dobra - Yastre dla świętego spokoju zaraz się wycofał, dosłownie i w przenośni. - Tak tylko pytałem… Wciągaj mocno brzuch jakby co - dodał lekko kpiącym tonem, demonstrując na samym sobie jak należy to zrobić. Problem polegał jednak na tym, że bandyta był szczupły i ładnie umięśniony, przez co wyglądał nadal całkiem nieźle, podczas gdy Heban prezentował się trochę groteskowo, podejmując odrobinę daremne próby zmniejszenia swojego obwodu w najciaśniejszych miejscach przejściach. Panterołak obserwując te rozpaczliwe zmagania żałował, że nie posł prawnika na tył pochodu - wtedy jakby się zaklinował to po prostu by się go tutaj zostawiło, bo we wnętrzu góry mógłby się drzeć do woli i i tak nikt by go nie usłyszał, a na dodatek nie przeszkadzałby w ich misji. Oj, to byłoby słodkie. Zaskakujące jak podłe myśli mogły przychodzić do głowy nawet takiemu prostemu chłopakowi jak Yastre, jeśli się go odpowiednio mocno zdenerwowało…
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

         - Można powiedzieć, że tu jest jeden z moich domów – odparła Kavika na pytanie bandyty i uśmiechnęła się na wspomnienie dotarcia w te okolice po raz pierwszy. Znała od podszewki wszelkie korytarze oraz tajemnicze przejścia znajdujące się nieopodal jej chatki nad wodą. Owszem, tęskniła za ojcem, czasem nawet za jego karczmą, ale ten dom nieopodal Wodospadu Rapsodii mogła nazwać swoim własnym, a znaczyło to coś o wiele więcej niż rodzinne progi. Wiedziała, że to właśnie tutaj znajduje się jej miejsce, a w przypadku niebezpieczeństwa znała wiele sprytnych kryjówek, które stanowiły doskonałe schronienie. Wspierały ją nimfy oraz stanowiła osobę wartą więcej niż zwykła niewiasta z wioski, córka karczmarza, narzeczona szanowanego arystokraty, asystentka bez perspektyw na uczelni. Była tymi czterema postaciami na raz, lecz prawdziwą siebie odczuwała jedynie tutaj – w sąsiedztwie surowych Szczytów Fellarionu. Była również kobietą szczerze kochającą, tutaj, w tym korytarzu, wędrującą śladem mężczyzny wybranego przez serce, a nie rozum czy logikę.
         - A któż lepiej zna dom niźli jego mieszkaniec? – dodała nieco ciszej, choć była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Spoglądała na zimne ściany tychże górskich korytarzy, ale ich się nie bała. Nie były obce, jak te poprzednie, w których utknęła przez bandę zmiennokształtnych. Dotknęła ją bolesna myśl dotycząca dwójki dzieci kroczących na zmianę to przed, to za nią. Nie chciała by wróciły do swego brata. Jego oczy były przepełnione jakąś tajemniczą mocą, przyciągały, ale także wzbudzały niesamowity dreszcz, co z kolei budziło niepokój. Jak to możliwe, że tak czyste i niewinne istoty mogły zaufać komuś tak skomplikowanemu?
         Enthe uniosła wzrok na panterołaka, gdy igrał z prawnikiem. Mrugnęła kilkukrotnie kierując się za głosem Yastre i próbowała sobie wyobrazić, jak bardzo wściekły musiał teraz być Heban. Zacisnęła usta, jakby nie wypadało jej się w tym momencie śmiać. Dobrze, że panował mrok, inaczej złośliwości mogłyby rozpętać jakieś piekło, którego uzdrowicielka chciała za wszelką cenę uniknąć i chociaż były to wyłącznie wyrzucone, kpiące słowa to w pewnym momencie stały się bardziej realne niż chciałaby uczona, a tym bardziej sam Heban.
         Trafili na zdecydowane zwężenie w i tak już ciasnym przejściu, a poobdzierany brzuch prawnika nie chciał współpracować z jeszcze większą ciasnotą. Koszula jegomościa zapewne straciła już dwa guziki, przez co grubaskowi powiewało w pępek, ale dopiero teraz miał się rozpocząć kłopot.
         Kavka wędrowała wyobraźnią po ścianach. Nie widziała idealnie, lecz wzrok powoli adaptował się do otoczenia. Nagle jej krok wstrzymało większe ciało, niestety bardziej znane niż obce.
         - Heban? – spytała delikatnie odbijając się od prawnika i ścierając dłońmi „brud prawnika” ze swojej szaty.
         - No co? – łypnął wzrokiem na dziewczynę nieco się przy tym wiercąc.
         - Nie mamy czasu, idź dalej – odpowiedziała upominająco, ale on nadal tarasował przejście. Chwilę stękał, wiercił się niczym dżdżownica na haczyku, ale nie ruszył chociażby o jeden palec. – Ty… ty utknąłeś? – spytała najdyskretniej, jak tylko potrafiła, ale posiadaczy doskonałego słuchu nie brakowało w otoczeniu.
         - Nie, oczywiście, że nie – charczał niczym dzik. – Aua! – zawył próbując złapać się za poraniony brzuch. Uzdrowicielka nabrała powietrza, na początku martwiąc się o grubaska, ale głośny śmiech Fresii zepsuł wszystko.
         - Ahahahah! Porc, porc a bouilli – wykrztusiła elfka między śmianiem się a krztuszeniem, zaś prawnik poczerwieniał tak mocno, że jego rozgoryczone oraz rozpalone ciało poczuła nawet uzdrowicielka będąca kilka kroków od niego. Kavka nie znała języka elfickiego, ale kojarzyła to obraźliwe przysłowie znaczące mniej więcej tyle co „ugotowana świnia”, czyli takiego Hebana, który faktycznie został ugotowany przez robiący sobie z niego żarty los.
         - Ty leśna flądro! – wzburzył się kipiący złością prawnik i próbował za wszelką cenę wypchnąć się ze zwężenie. Wokół jednak było słychać tylko śmiech, dzieciaki chichotały, Fresia śmiała się do rozpuku i chyba nikt na ten moment nie przejął się tym, że właściwie nie mogą iść dalej a po drugiej stronie Hebana utknął Yastre. Także Kavika ostatecznie poddała się atmosferze i cicho, ale cichuteńko zaśmiała, ale przeczulony prawnik słuchał teraz otoczeniami uszami nietoperza.
         - I ty też się śmiejesz?! – huknął grubasek.
         - Wybacz Heban, ale… Wybacz – Enthe ocierała usta i zagryzała wargę by zdusić rozbawienie, ale było to tak trudne, gdy jego brzuch wisiał na odstających kamieniach.
         - Nawet nie próbuj…
         - Hihihi – chichrała się (choć nie specjalnie!) Kavka.
         - Jak śmiesz?!
         - Ano śmieć to się śmieje – dolewała oliwy do ognia Fresia, która zdołała już otrzeć łzy rozbawienia z kącików oczu.
         - Gdyby nie ja, to byś pewnie nie dotarła aż tutaj! – rozzłościł się Heban, ale w rzece niosącego się śmiechu Enthe jeszcze długo omijał niepokój.
         - O czym mówisz, Hebanie? – spytała automatycznie wykładowczyni wciąż się śmiejąc.
         - Kto normalny prowadziłby nielegalny towar przez Pomarańczowy Szlak?! – krzyknął, a Kavka z uśmiechem na buzi spojrzała pytająco na prawnika.
         - Wiedziałem, że kobieta nie nadaje się na to stanowisko – zakpił Heban, choć wyglądało to wyjątkowo groteskowo – jego wzniosłość i wzniesiony na kamieniach brzuch. – Poprowadziłaś towar Pomarańczowym Szlakiem, żeby połączyć go z Żółtym, otoczyłabyś dookoła góry, nadłożyła drogi… Wiesz ile brudnych rąk położyłoby się na tej twojej skrzyni?! Phi!
         - O czym ty mówisz?... – spytała Kavka, ale tym razem jej twarz przybrała grobową minę. Wcale nie było jej do śmiechu.
         - Jak nie straże to celnicy, jak nie celnicy to rabusie… Albo piraci! To jeden z najmniej bezpiecznych szlaków! I jeden z głupszych pomysłów na jaki wpadłaś, panienko Kaviko – Heban uśmiechnął się paskudnie.
         - Co zrobiłeś? – zmarszczyła z niepokojem brwi uzdrowicielka.
         - Jak to co? Posłałem z wieścią nakazującą w trybie natychmiastowym zmienić trasę. Ostatnio tymi szlakami Johans Pederson utracił kilkadziesiąt złotych gryfów przez tych brudnych chłystków! Twoja skrzynia wędrowała przez Wschodnie Pustkowia, popłynęła z rzeką Nefari omijając Ruiny Nemerii i odbiła w bok, miała trafić ostatecznie do twojej nędznej chatki.
         Kavice pociemniało w oczach. „Niemożliwe…” myślała uczona. To co powiedział wydawało się straszną abstrakcją. Czy próbował coś u niej ugrać? Z pamięci wygrzebała rozmowę ze swym narzeczonym, który wyrywał sobie włosy z głowy słysząc o tak paskudnych wieściach. Prawnik miał jednak więcej oleju w głowie niżby się zdawało na pierwszy rzut oka, mógł wykorzystać sytuację Pedersona by wmówić jej teraz otrzymaną pomoc.
         - Dlaczego miałbyś to zrobić? – spytała kpiąco Kavka.
         - Och, panienko Kaviko, siedzimy w tym razem – przyznał jadowicie Heban. - Rozbawiła mnie twoja nieumyślność… Po części usprawiedliwiona tym, że więcej spędziłaś czasu z nosem w książkach o grzybach niż na interesach swego przyszłego małżonka – rzucił, tym razem całkiem obojętnie.
         - Więc ta skrzynka… Ta skrzynka jest… - nie potrafiła dokończyć, ani uwierzyć.
         - Idziesz dobrym tropem – mruknął Heban spuszczając ramiona wzdłuż ciała, zbyt zmęczony walką ze ścianami.
         - Kavika? – spytała głucho elfka, ale nie otrzymała odpowiedzi. Enthe łapała powietrze, już sama nie wiedziała czy z przerażenia, czy może z szoku. Skoro skrzynia trafiła do niej to… to gdzie teraz właściwie jest? Nigdy jej nie odebrała, a zmiennokształtni szukali tego towaru! Czyżby… czyżby wszystko wróciło do zagajnika? A może skrzynia leży skryta, gdzieś w okolicach?
         - Na papierze widnieje podpis Niolasa Katerana.
         - To… to mój asystent… - wyszeptała głucho. Ta sytuacja była skomplikowana bardziej niż by sama o tym wiedziała Kavka, ale to co było w tym wszystkim pewne to niesamowite działanie Hebana. Faktycznie, uczona miała braki na temat bezpieczeństwa szlaków i chciała wierzyć, że otrzymana pomoc była mobilizowana ochronieniem własnego dupska. Jednak słowa prawnika wskazywało na coś zupełnie odmiennego. Doświadczony krętacz pomógł ocalić jej skrzynkę, a tym samym ów grubasek ochronił nimfy. Poczuła, że jest mu niebotycznie wdzięczna, ale wobec Hebana było to uczucie całkowicie nienaturalne, niemożliwe do istnienia, a jednak serce uczonej łomotało odbijając echo uderzeniem w uszach Enthe. Ciało dziewczyny stało się momentalnie ciężkie, a chwilę później zemdlała. Fresia zdezorientowana tą nagłą reakcją Enthe nie myślała a po prostu podstawiła się by złapać dziewczynę w ramiona, by ta nie roztrzaskała sobie głowy.
         - Do cholery, co było w tej skrzyni?! – uszata skierowała wzrok na prawnika.
         - Gdybym ja sam to wiedział… - burknął grubas.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        - Racja! - Yastre tłumaczenia Kaviki przyjął bez żadnego dociekania i drążenia. Przecież mówiła mu kiedyś, że pochodziła z wioski, że jej ojciec miał karczmę, więc czemu to miejsce nazywała domem? Prawda mogła być jednak zbyt skomplikowana, by zajmować się nią w tym momencie - czas ich naglił, bo bezpieczeństwo nimf wisiało na włosku. Na rozmowy przyjdzie czas później! I z tą myślą Yastre zagłębił się w korytarze, w których było ciemno, że oko wykol.
        Droga kamiennymi korytarzami była dość łatwa dla panterołaka i mógłby ją przebyć dziarskim krokiem, lecz brał poprawkę na to, że tylko on i dzieciaki widzieli w ciemności wystarczająco dobrze, by nie brnąć przed siebie po omacku. Dlatego też bandyta posuwał się powoli, dokładnie patrząc na to co miał pod nogami i informując o tym resztę.
        - Uwaga skała, wyżej dźwignijcie kolana! - ostrzegł, przekraczając przeszkodę. - A teraz pochylcie głowy! Ale dzieciaki nie muszą, aż tak nisko nie jest!
        Głos panterołaka niósł się echem przez wilgotne, kamienne korytarze, przez co tylko za pierwszym razem zdarzyło mu się zbyt głośno krzyknąć, później zaś już dostosował się do panujących warunków i mówił ciszej. O tym, że gdzieś trzeba się prześlizgnąć bokiem, nie informował, bo zdawało mu się, że to i tak doskonale można wyczuć. Co jakiś czas zerkał przez ramię, by upewnić się czy wszyscy nadążają i czy wszystko w porządku. Spostrzegł, że Heban miał czasami problemy, lecz jakoś parł do przodu, niszcząc sobie tylko trochę koszulę… Ale to akurat nie było już kocie zmartwienie - to w końcu tylko koszula.
        - Ło! Tu jest wąsko! - ostrzegł jednak w pewnym momencie, gdyż faktycznie pewien wąski przesmyk był wyjątkowo trudny do przebycia. Zmiennokształtny po przejściu go uszedł kilka kroków, by reszta miała dojść miejsca, lecz nim zdążył się obrócić by sprawdzić czy wszystko gra, usłyszał komentarz, którego bardzo nie chciał usłyszeć. “Ty utknąłeś?”, wypowiedziane ustami Kaviki sprawiło, że bandyta zaklął pod nosem. Obrócił się powoli, jeszcze przez moment łudząc się, że to tylko chwilowe niedogodności… Lecz to się działo naprawdę, on wiedział o tym najlepiej ze wszystkich, bo widział po prostu, jak prawnik dyndał między skałami, zawieszony na nich swoim stanowczo za dużym brzuchem. Majtał nogami jak prosiaczek… To było w sumie całkiem zabawne. Panterołak powstrzymałby się od śmiechu, lecz głośny komentarz elfki sprawił, że nie wytrzymał i również zarechotał klaszcząc przy tym w dłonie. Heban posłał mu piorunujące spojrzenie, chociaż przecież ledwo co widział w mroku, na komentarz jednak nikt się nie doczekał, bo to cichy chichot Kaviki nagle zwrócił uwagę grubasa. Yastre nie od razu stanął w obronie swojej ukochanej, gdyż ona wspomagana przez Fresię całkiem nieźle sobie radziła… A później to już sam nie wiedział o czym tych dwoje rozmawia. Jaka skrzynia, jakie szlaki? Owszem, drogi prowadzące przez Alaranię trochę znał, w końcu było to miejsce jego pracy, jeśli można było tak nazwać napadanie na bezbronnych podróżnych z za ciężkimi sakiewkami. Niemniej co to było za ustalanie trasy? Dla niego brzmiało bez sensu, jakby każde zdanie dotyczyło czego innego, a tak naprawdę wszystko dotyczyło tego samego, tylko on nie znał całej historii, tak samo zresztą jak Fresia, która może łapała ciut więcej, ale i tak była trochę zagubiona przez tę całą rozmowę. Dlatego też żadne z nich się przez dłuższy czas nie odzywało, panterołak jednak nie marnotrawił tego czasu. Bezczelnie oglądał to w jaki sposób Heban zaklinował się między skałami i jak można było go wydostać i co więcej, dostać go na tę odpowiednią stronę wąskiego przesmyku… To było trudne, ale wykonalne. Trzeba było tylko odczekać na odpowiedni moment.
        - Te, Heban. - Bandyta klepnął prawnika w ramię, aby zwrócić na siebie jego uwagę, a gest był tak poufały, jakby byli kumplami, a nie wrogami. Grubasek zresztą zaraz obrócił się jak oparzony, szykując się do potyczki, fizycznej bądź też werbalnej, chociaż w obu i tak był w tym momencie skazany na porażkę. Zmiennokształtny go jednak zaskoczył.
        - Koniec rozmów, trzeba cię stąd wydostać…
        - Jak śmiesz…!
        - Dobra, dobra - zbył go bandyta. - Ściemnia się, nie mamy czasu to stać i dyskutować. Wyżej jest trochę szerzej, da radę to zrobić. Ja klęknę, a ty oprzyj stopę na moim udzie.
        Yastre nie dał prawnikowi miejsca na dyskusję - zaraz przyklęknął na jedno kolano i klepnął zaklinowanego mężczyznę w łydkę, by ten przestawił nogę. Po omacku prawnik miał problem trafić, lecz panterołak złapał go w końcu za kostkę i odpowiednio ustawił mimo protestów i prób walki.
        - No i stawaj! - zarządził, czekając aż Heban sam zrobi resztę i ignorując ból, jaki to u niego powodowało. Rozumiał, że był trochę potłuczony po ostatnich ciężkich bojach, ale naprawdę, ten typek ważył chyba tyle co całe stado krów. I to niewydojone!
        - Aj, aj, motyla noga, nie przestawiaj, bo mi nogę złamiesz! - jęknał, gdy Heban nagle przesunął stopę bliżej kolana. Yastre z irytacją ustawił ją tam gdzie stała i jeszcze raz kazał się prawnikowi zaprzeć. Tym razem pracował ciałem razem z nim, pchając go od dołu. Czuł, jak mocno grubasek utknął przez to swoje wiercenie się, ale zaciskał zęby i dzielnie starał się go oswobodzić. W końcu poczuł, jak Heban zaczął się powoli przesuwać i nawet wyrwał mu się okrzyk tryumfu.
        - Cha! To teraz musisz wyskoczyć na moją stronę, złap się… Jeszcze nie!
        Prawnik albo zupełnie nie zapanował nad własnym ciałem - co oznaczałoby, że jego mięśnie nie miały absolutnie żadnej siły i były sflaczałe jak zgniłe dynie - albo za bardzo chciał już się uwolnić, gdyż nim Yastre wydał mu kolejne instrukcje, ten runął na niego całym swoim ciężarem. A był to, jak już wspomniano, nie lada ciężar. Zaskoczony bandyta nie miał szans się utrzymać i przewrócił się na plecy, a Heban wylądował na nim. Był to pierwszy moment od chwili zebrania się tej egzotycznej drużyny, gdy panterołak zaklął. Ale tak szczerze, jak mężczyzna, aż uszy więdły, bo wcześniej to tylko sobie niegroźnie złorzeczył, tym razem jednak rzucił głośno pewnym niewybrednym określeniem na damę lekkich obyczajów.
        - Wei! - syknęła na niego oburzona Fresia, nie wiedząc czy powinna zakrywać uszy Sovie, który pewnie w mig podłapie to słowo, czy też Sorze, która mogła się na panterołaka obrazić za mówienie w ten sposób w jej obecności.
        Bandyta nie przejmował się tym - był pewien, że właśnie przerobiono go na naleśnik, w ciele czuł jeden potworny ból, a Heban jeszcze nie skończył, bo zaraz zaczął się gramolić na równe nogi, jeszcze mocniej przygniatając leżącego pod nim panterołaka. Sytuacja była tragikomiczna, a jeszcze zabawniej zrobiło się w momencie, gdy Yastre odzyskał trochę swobodę ruchów i zaraz wyrwał się spod cielska prawnika, jakby oswobodzono go ze śmiercionośnych wnyków.
        - Jaki ja jestem głupi! - lżył samemu sobie, trzymając się za głowę. - Nigdy więcej tego nie powtórzę, o motyla noga, prawie tu zginąłem! Banda strażników mnie nie zabiła, wściekły samiec mnie nie zabił, zrobiłby to prawnik…
        Zmiennokształtny miał gdzieś to, co mógł mu odpowiedzieć Heban. Gdy tylko upewnił się, że reszta też już przeszła przez to ucho igielne, ruszył przed siebie, teatralnie wspierając się o ścianę. Chociaż może nie do końca teatralnie - coś go bolało w klatce piersiowej, może miał połamane żebra? ”Co ten typek żarł, że taki ciężki teraz jest?!”, zastanawiał się z pewną trwogą panterołak.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika zamrugała kilka razy, gdy grubasek przewalał się na drugą stronę korytarza. Zaraz na czworaka doczołgała się do szczeliny by dojrzeć jakąś funkcję życiową ze strony panterołaka. Było w cholerę ciemno, ale stopa kiwała się na boki, a to oznaczało, że Yastre żył…
        W końcu wielkie cielsko stoczyło się gdzieś na bok. Sova zaczął wykrzykiwać brzydkie słowa po swoim nowym wzorze do naśladowania, a Sora stroszyła się słysząc brata. Nie aby wiedziała, co konkretnie znaczą te słowa, ale czuła, że to tak nieładnie. Tavik zawsze odzywał się ładnie w ich towarzystwie! Uczona przełożyła dłoń do czoła. Głowa pękała jej w szwach, ciągle miała nadzieję, że śni, ale to wszystko okazywało się być zbyt prawdziwe.
        Fresia pomogła zebrać się Kavce na równe nogi. Dziewczyna objęła ramiona elfki, po czym nabrała wdechu sztucznie pocieszając się na duchu. Uszata pogoniła dzieciaki by przeszły na drugą stronę, sama też sprawnie przecisnęła się przez przejście i tylko Enthe została gdzieś w połowie przejścia. Heban przyjrzał się wykładowczyni, która delikatnie się wycofała, jakby zaczepiła się skrawkiem szaty o kamienie i szarpała.
        - A tobie co… Aj! – pisnął prawnik, gdy dziewczyna chwyciła go za koszulę i wciągnęła w przejście. Grubasek spojrzał zdziwiony na uzdrowicielkę mrugając kilkukrotnie, ale ta szybko miała rozwikłać wszelkie wątpliwości.
        - Gadaj co wiesz – syknęła Kavika niepodobnym do siebie głosem.
        Heban przyglądał się blondynce, a jego brwi wolno ściągnęły się do środka.
        - Ty mi grozisz? Ty… mi? – zaśmiał się plując przy otwarciu swej szanownej gęby, jednak jego śmiech został zduszony kolejnym szarpnięciem. Tym razem prawnik zezłościł się nie na żarty i z warknięciem chwycił dziewczynę za dłoń.
        Kavika zaś z groźnej i tajemniczej kobiety została sprowadzona do parteru brutalnej rzeczywistości. Błahostką okazywało się „pokazać dziewczynie gdzie jej miejsce”. Enthe spojrzała przerażona na Hebana, gdy ten na nią charczał.
        - Czy ty wiesz, co ja mógłbym ci zrobić? – mruknął groźnie prawnik.
        Dziewczyna zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się nieokiełznany żar. Gdy Heban ściskał jej chudy nadgarstek mógł nią zamieść podłogę, ale nie, gdy miała nad grubaskiem jedyną przewagę… wagę.
        Kavika chwyciła prawnika i pociągnęła mężczyznę do siebie, niczym broniąca się zwierzyna. Głowa Hebana zaryła o odstające i niekształtne ostrości, przez co warknął jeszcze mocniej.
        - A ty chcesz tutaj utknąć? Myślisz, że nie znajdę innego przejścia? Te górskie szlaki znam na pamięć więc się lepiej zastanów!
        - Słucham?! Nie zostawisz tego bandziora!
        - Ale zostawię ciebie! W tej dziurze! Chyba, że zaczniesz gadać! – przekrzykiwała Hebana i ponownie szarpnęła się do tyłu by pociągnąć prawnika za sobą.
        - Ajajaj! – zajęczał prawnik czując, że grubsza partia ciała zaczyna sięgać ciasnych ścian korytarza. – Przestań! Niewyobrażalne, żeby kobieta…
        - Co chciałeś od tej skrzyni?!
        - Ja?! Nic!
        - Jak nic?! Mówię gadaj, bo cię tu zostawię! Będziesz jak korek w butelce!
        - Weź… agh! Ała! Skąd ja mam to wiedzieć?! To była twoja skrzynia do cholery! Egh…
        - No mów!
        - Mówię, co wiem! Wiem, że to ty prowadziłaś lewy interes, a nie ja!
        Szarpanina i ciągnięcie Hebana w głąb przejścia ustało. Enthe patrzyła zaciskając piąstki na koszuli prawnika i wydawało się, że zadaje sobie kilka pytań w głowie. Zapadło milczenie. Kavika tak intensywnie wędrowała myślami, że nawet jej spojrzenie wydawało się być przytłoczone tym powstającym chaosem. Ciszę przerwał jednak śmiech Hebana, kpiący i wywyższający się.
        - A niech mnie! Ty naprawdę sama nie wiesz co tam było! Ghahaha! Gh… ała! – Kavika gniewnie spojrzała Hebana, ale puściła go. Prawnik momentalnie wydostał się z ciasnej przestrzeni poprawiając i tak już mocno nadszarpnięte ubranie, ale co tam. Trzeba było zachować odrobinę godności.
        Wykładowczyni drapała się po ustach nerwowo zgrzytając przy tym zębami.
        - Przecież w tym czasie Kateran wyjechał do Trytonii badać stężenie minerałów w Morzu Cienia… - powiedziała do siebie uczona opuszczając ramiona.

        Fresia zbliżyła się do ciasnego przejścia zmuszając Hebana do odsunięcia się na bok i to jedynie za pomocą wzroku, którego może dokładnie prawnik nie widział, ale odczuł na gołej skórze wszelkie groźby. Elfka wyciągnęła dłoń w stronę Kavki, a dziewczyna przyjęła pomoc. Gdy już wreszcie przecisnęła się przez przejście wydawało się, że zaraz wszystko powie. Uczona nabrała wdechu. W głębi duszy rzeczywiście odczuła chwilowy napływ niebywałej odwagi. Chyba wszyscy wokół to odczuli, lecz Kavka ostatecznie wyrzuciła z siebie krótkie zdanie:
        - Chodźmy dalej.
        Najemniczka w pierwszym momencie sądziła, że się przesłyszała. Gdy wreszcie dotarł do niej cały sens słów, a dzieciaki już podążyły za blondynką elfka nie wyglądała na zadowoloną. W tej zagadce brakowało elementów i tylko jedna osoba mogła przebić się przez te ścianę. Uczoną coś powstrzymywało przed powiedzeniem całej prawdy. Fresia niewiele rozumiała z całej sytuacji. Czyżby obawiała się prawnika? Racja, raczej na siłowanie się z Kaviką to nie miał szans, ale ta podła świnia mogła wykorzystać każde słowo uczonej, gdy ta wróci do „normalnego życia”. A może to nie Heban? Może to wstyd przed przyznaniem się do jakiegoś błędu, który zaprowadził ją właśnie tutaj? Cóż, Fresia nie miała zamiaru siedzieć z założonymi rękoma. Kociaki radośnie krążyły wokół nóg Kaviki, a ostatni dorosły kocur musiał się teraz odrobinę wysilić.
        Gdy Sova zaczął zalewać Kavkę mało sensownymi pytaniami typu „a dlaczego ty tak nie widzisz w ciemności? A dlaczego jesteś taka chuda? Czemu pokrzywa jest zielona a drewno brązowe?” Fresia postanowiła dogonić krokiem Yastre. Chwyciła panterołaka za skrawek chusty na jego szyi by zwolnił tempo i nim zdołał zamarudzić, to elfka szybko mu wyjaśniła:
        - Słuchaj no, Kavika coś ukrywa. Nie wiem co to jest, ale póki trzyma język za zębami nie zdołamy rozwikłać zagadki. Kto wie, może sama sobie szkodzi tym milczeniem? Wykorzystaj odrobinę swojej cyrkowej charyzmy by… opowiedziała ci o tym, co ją trapi. I mam nadzieję, że podzielisz się ze mną tymi informacjami… Może to nieładnie tak wygadywać wszystko, ale tych zmiennokształtnych jest więcej niż nas, a ja nie mam zamiaru nastawiać karku za sprawy mi nieznane – szeptała Fresia tak, by tylko Yastre ją usłyszał.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre po wydostaniu się spod Hebana chwilę stał i cierpiał. Bolała go każda kosteczka w ciele, a w płucach nadal czuł ból po tym jak gwałtownie został ściśnięty. Może trochę się nad sobą użalał, to fakt, bo przecież po walce z tamtym panterołakiem niedaleko obozu handlarzy niewolników wyglądał znacznie gorzej, a tak się nie mazgaił… Ale wtedy sytuacja była inna. Rany i obrażenia zebrał w brutalnej walce w obronie swojego stada, a tu, cóż, został przygnieciony przez grubasa, którego nie mógł zabić, bo Kavika mu nie pozwalała. Co za pech. O ile życie byłoby łatwiejsze, gdyby się go pozbyć.
        W końcu panterołak parsknął, nabrał w płuca głęboki bolesny wdech i wyprostował się.
        - Chodźmy już - uznał, znowu prowadząc ten miniaturowy pochód. Tylko na początku zerknął za siebie: dostrzegł, że wszyscy się zbierają i kontynuują marsz, więc uznał, że wszystko w porządku. Szedł powoli, bo sam czuł się nadal trochę oszołomiony, poza tym wolał tym razem mieć pewność, że nikt nigdzie nie utknie, bo kolejnego takiego przygniecenia mógłby nie przeżyć.
        Wkrótce coś zaczęło mu nie pasować: kroki się nie zgadzały. Słyszał tylko drobne kroczki dzieci, a reszta dobiegała go gdzieś z daleka. Obrócił się, by sprawdzić co zaszło i dostrzegł, że pochód zamykała Fresia, a Hebana i Kaviki nigdzie nie było.
        - Te, a tamtych gdzie wcięło? - zwrócił się do elfki z lekkim zaskoczeniem. Przystanął, a była akrobatka obróciła się za siebie.
        - Zostali tam, chyba o coś się zaczepili - oświadczyła. - Pójdę do nich, droga tu jest póki co prosta więc kontynuujcie, dogonimy was.
        - Mówisz? - upewnił się Yastre. - Głupio tak rozdzielać się pod ziemią…
        - Daleko przecież nie odejdziecie. A w razie czego będziemy wołać, słowo.
        - No dobra. Dzieciaki… - panterołak kiwnął ręką na małe kotołaki i podjął marsz. Szedł jednak znacznie wolniej, jakby był na rekreacyjnym spacerze, na dodatek cały czas się obracał, by kontrolować sytuację za nimi, bo kto wie, co mógłby jeszcze nawywijać Heban… Ten to stanowił zagrożenie dla samego siebie, a jeszcze większe dla tych, którzy mu towarzyszyli, lepiej więc było mieć się na baczności. O tej lekcji boleśnie przypominały panterolakowi obolałe żebra…
        - Wei, co tak wolno? - burknął niezadowolony Sova.
        - Bo czekamy na tamtych - odpowiedział mu przyszywany starszy brat. - Weź nie bądź taki niecierpliwy, zaraz stąd wyjdziemy.
        - Wei…
        - No? - odparł jakże elokwentnie bandyta.
        - A co to znaczy?
        - Ale co? - drążył odrobinę zdezorientowany panterołak.
        - No… - I w tym momencie Sova z wielkim zapałem i bardzo głośno powtórzył to niecenzuralne słowo, którym posłużył się bandyta. Yastre zrobiło się odrobinę głupio: sam z siebie bardzo rzadko przeklinał i był świadomy, że nie powinien uczyć dzieci takiego słownictwa, ale przecież to była chwila wyższej konieczności. W końcu odchrząknął by podjąć próbę udzielenia odpowiedzi na to pytanie.
        - To jest określenie na taką wstrętną osobę. Ale Sova, umówmy się, to jest brzydkie słowo, nie wolno go powtarzać.
        - Czemu? - drążył Sova, jak czyniłoby każde inne dziecko w jego wieku.
        - Bo dziewczyny tego nie lubią. A poza tym wszyscy pomyślą, że jesteś miękka bułka jak będziesz tak co chwilę przeklinał.
        - Ej, to niefajnie.
        - No widzisz - zgodził się panterołak. Akurat w tym momencie wróciła do nich Fresia razem z Hebanem i Kaviką i można było podjąć porządny marsz. Elfka miała jednak jeszcze coś do załatwienia przed wyjściem na powierzchnię, więc panterołak i tak musiał dzielić uwagę między szukanie drogi a rozmowę z nią.
        - Spokojna głowa - zapewnił. W ciemności nie dało się dostrzec, jak chmurne nagle zrobiło się jego oblicze. No tak, sam zauważył, że Heban i Kavika rozmawiają ze sobą jakby był to rodzaj szyfru a nie normalna rozmowa, ale postawienie sprawy tak, że “uczona coś ukrywa” trochę go bolało. Brzmiało, jakby robiła to, by im zaszkodzić… A to przecież niemożliwe! Była dobra i słodka i troskliwa, nie mogła tak podle knuć. Tym bardziej jednak musiał z nią porozmawiać, by móc to wyjaśnić. Na pewno nie zrobiła nic złego…

        Już po chwili w korytarzu zaczęło robić się jaśniej, aż w końcu grupa wyszła na światło dzienne. Niestety nie była to piękna polana poprzecinana strumyczkami jak po drugiej stronie, a wąska półka skalna, z której nietrudno było spaść.
        - Ał, ał, kurka wodna… - jęknął panterołak, trzymając się za bok.
        - Co jest? - upewniła się idąca za nim Fresia.
        - Nie wiem, kurka, boli mnie ten bok jak szlag…
        - Daj, obejrzę ci to, sieroto - podłapała zaraz akrobatka, rozumiejąc, że zmiennokształtny miał jakiś plan. - Hm… Tu źle widać, chodź dalej, będzie więcej światła - zarządziła, odsuwając się razem z nim jeszcze kawałek od wejścia do jaskini. Chwilę udawała, że ogląda jego ranny bok, a Yastre popisowo stękał i marudził.
        - I co, nic? - zapytał w końcu.
        - Nic tu nie ma - uznała głośno Fresia, by reszta na pewno to słyszała. - Hej, Kavika, podejdź, może ty będziesz wiedziała co go tak boli.
        Elfka sprytnie zamieniła się z uczoną miejscami i trzymała dzieciaki oraz Hebana na dystans, by dać parze czas na rozmowę. Yastre oczywiście nadal udawał, że coś mu dolega, lecz gdy tylko nadarzyła się okazja, pochylił się do Kaviki i zwrócił do niej szeptem.
        - Co jest, kotuś? Wyglądasz na smutną.
        Ton jego głosu był ciepły i troskliwy, a w jego oczach widać było to wielkie uczucie, jakim ją darzył. Nie musiał dodawać “możesz mi wszystko powiedzieć, możesz mi zaufać”, bo przecież ona to wiedziała.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika właściwie nie odzywała się przez całą część drogi w górskich tunelach, chyba że oznaczało to ciche pomrukiwania, które miały na celu nieskutecznie uspokoić dzieci. Skrobała paznokcie, a spojrzenie w bok, zamiast wpatrywanie się we własne stopy, graniczyło z odwagą wielkiego herosa. Chciała by ta historia miała już swój koniec, ale życie dłużyło się niemiłosiernie w niebywałych mękach, w towarzystwie szepczącego i bezpośredniego sumienia. Niesamowity optymizm Kavki nie zdołał jednak przenieść się na resztę drużyny, a w szczególności z puszącego się jak kogut Hebana.
        Światełko w tunelu. Ale takie prawdziwe! Nie wzniosłe czy filozoficzne.
        Uzdrowicielka mrugnęła kilkukrotnie przyzwyczajając oczy do światła, a dochodzące do nich promienie słońca ujawniały cwany uśmiech prawnika. Czy jak stad wyjdą wszystko się ułoży?
        Kavka ocuciła się dopiero po słowach elfki, która tylko dołożyła jej zmartwień cierpieniem panterołaka. Dziewczyna szybko pojawiła się u boku Yastre, a Fresia tajemniczo zniknęła jej z pola widzenia. Enthe obejrzała się za najemniczką, ale większą uwagę przykuł nie nikt inny, jak cierpiący.
        - Och, niech to obejrzę – powiedziała Kavika, po czym przyklęknęła przy mężczyźnie.
        - Na pierwszy rzut oka nic nie widać – zauważyła. - Może został obity ten bok, po tym jak spadł na ciebie ten gruby prosiak – rzuciła w szybkim domyśle nie mogąc dostrzec czegoś więcej. Zaraz jednak okazało się, co takiego się tu kroi. Gdy zmiennokształtny pochylił się w jej stronę, ona z automatu spojrzała mu w oczy. Lubiła jego złote tęczówki i zwężone pod wpływem światła cienkie źrenice. Nie zdążyła jednak wydusić z siebie słowa, gdy Yastre zwrócił się do niej pieszczotliwie.
        Twarz Kaviki zrobiła się czerwona niczym bukiet róż. Z jego ust wszystko brzmiało tak prawdziwie. Troska i zmartwienie przeplecione z poufałością były słodkim miodem, którego wcześniej uzdrowicielka nie zaznała. Nawet jej własny narzeczony wypowiadał tego typu słowa bardziej z powinności niż głębokich uczuć, stąd też dziewczyna momentalnie wpadła w popłoch zaciągając skrawek szaty do ust i odwracając wzrok.
        - Ja, smutna? - zaśmiała się nerwowo Enthe, ale wzrok panterołaka wciąż był na niej tak całkowicie skupiony. Pewnie nie miał złych intencji i z pewnością nie miał w planach naciskać na wykładowczynię, ale jego pytanie w połączeniu z uporczywym sumieniem sprawiły, że czuła się jakby cały świat na nią teraz spoglądał i to wielkimi oczami.
        Uzdrowicielka stawała się coraz mniejsza i bardziej drobna, a zagryzanie warg nie pomagało.
        - Och, Yastre! Co ja zrobiłam! - Zerwała się na równe nogi Kavka.
        - To wszystko moja wina, to ja rozpętałam ten cały młyn – wyrzuciła z siebie nieco spokojniej, a na pewno ciszej, odsuwając się od mężczyzny o krok.
        - We wschodnio-południowej części Królestwa Rapsodii istnieje mechanizm mający wiele wieków. Legenda mówi, że po jego uruchomieniu odnowi się dawny świat, dawne ziemie i ludzie niegdyś żyjący na terenach, które teraz są zarośnięte wyłącznie trawą, lecz kiedyś była to kraina tętniąca życiem i jeziorami. Mnóstwem wód! Coś idealnego dla nimf! Spędziłam w bibliotekach bardzo wiele czasu, niemalże połowę swojego życia, i czytałam o różnych źródłach energii mogących wprowadzić w ruch nie tylko istoty żywe lub nieumarłe. O jednym z nich dowiedziałam się z księgi napisanej w bardzo starym elfickim języku. Język Vicalii ma różne zapożyczenia, między innymi z elfickiego, ale nie byłam w stanie wszystkiego zrozumieć. Jednakże kilku moich asystentów starało się przetłumaczyć przepisane strony, szło to... właściwie ledwie co, aż pewnego dnia otrzymałam informację, że tekst ten został rozszyfrowany. Dostałam anonimowy list, gdzie autor pisał, że wie w jaki sposób mechanizm uruchomić i że wyczytał to z odnalezionej przeze mnie księgi. Byłam bardzo podekscytowana! Mogłam wzbudzić nowe życie, pragnęłam tego! Ta osoba obiecała zgromadzić dla mnie TO źródło energii więc zgodziłam się, ale nie wiedziałam... Nie wiedziałam, że chcąc ożywić nowy świat zniszczę inny. Wody oraz ogrody nimf zaczęły obumierać, dochodziły do mnie wieści o wielu problemach jakie powstawały u moich sióstr. Wówczas zrozumiałam, że TO źródło energii pochodzi z wód Rapsodii. Niestety po mieście rozniosła się plotka, że ktoś odkrył tajemnicę legendarnego mechanizmu, powstała niesamowita burza i plotkarstwo, ale... może i na szczęście? To właśnie w tym powstałym hałasie dowiedziałam się kto był w posiadaniu źródła energii. Był nim rozchorowany czarodziej, Ovren, który wykładał na mojej uczelni, ale i który z wielu powodów miał pod pantoflem Johansa Pedersona. Chciałam rozwiązać problem w dwojaki sposób... Po pierwsze musiałam odzyskać źródło energii by ocalić moje siostry. Ja... ja nie mogłam im patrzeć w oczy! Nie mogłam udawać, że nic nie wiem! Musiałam to załatwić raz a dobrze. Jednak i po drugie, chciałam... Chciałam zaszantażować Ovrena z kilku powodów. Przez jego panoszenie się nie miałam szans uzyskać bardzo wielu materiałów z własnej uczelni, ani z uczelni innych królestw. Cały czas stawał mi na drodze, a co gorsza trzymał w swoich rękach także Johansa. Wiem, że Ovren to czarodziej, ale był tak schorowany, że utrzymywał życie tylko na zaklęciach, przez co wydawał się być młodym bogiem w starych kościach. Wiedziałam, że nie miał sił rzucać na mnie żadnych uroków, nie zaszkodziłby mi w żaden sposób, ale chciałam trzymać go w garści by nie powiedział innym o tej tajemnicy. Gdyby się to rozniosło... jeszcze dalej... – Kavika wplotła palce w blond loczki. Milczała próbując zebrać resztę myśli, potrzebowała tej pauzy.
        - I miałam okazję tego dokonać... Wynajęłam odpowiednich ludzi. Okłamałam ich względem mojego celu. Mieli odnaleźć i ukraść to co on ukrywał. Już wtedy pracowałam w firmie Johansa, by mu pomóc i niestety nie było tak kolorowo, jak się spodziewałam. Stąd też wiedziałam gdzie i do kogo się zgłosić. Zaciskałam zęby, przecież nikt nie mógł się o tym dowiedzieć! Lecz pewnego dnia, gdy grzebałam w papierach, otrzymałam kolejną wiadomość. Overn nie żył... I nie umarł bez pomocy... - Uzdrowicielkę przeszył zimny dreszcz. Objęła dłońmi swoje ramiona, czuła się okropnie.
        - Wówczas wszystko zaczęło się walić. Ja nie posłałam tych ludzi by go zabili – broniła się Kavka. - Do teraz nie wiem, co tam się wydarzyło. Ci ludzie zniknęli bez słowa, a jedyne co mi pozostało to TO źródło energii. Aż parowałam z gorąca. Nie mogłam pojawić się na miejscu zbrodni ani blisko niej, przecież to by rzuciło cień na moja osobę lub na Johansa. Wtedy pomógł mi mój najbardziej zaufany i najbardziej wierny asystent, Niolas Aleksy Kateran. Nie wiem jak tego dokonał, ale liczył się jedynie czas. Musiałam odesłać tę energię do moich sióstr. To wszystko trwało tak szybko, dotarła do naszego magazynu mała, metalowa skrzynka. Aleksy mówił, że załadował ją do skrzyni z towarami z napisem S.A. oraz O.D., to oznaczenia w firmie Pedersena. Okazało się, że tym towarem zajmował się Heban Fierdinge i dalej historia toczyła się tylko jeszcze gorzej... Spędziłam wiele godzin by zdobyć porządnego haka na Hebana, a i żeby on nie wydał mnie z moich „lewych interesów”. Myślałam, że maczał w tym palce... ale on naprawdę nic nie wie. Nie wie, co dokładnie kryło się za moimi intencjami. I nie może się o tym dowiedzieć... Nie teraz. On mnie wyda, a nie daj na Prasmoka dowie się o tej tajemniczej energii. Ja... ja muszę najpierw uratować moje siostry... - Uzdrowicielka ponownie zamilkła. Zbliżyła się do skarpy by móc objąć wzrokiem ogromny kawał jeziora, czubki drzew oraz ściany szarych gór. Tafla wody migotała pod naporem słońca. Okolica wydawała się nienagannie spokojna i dziwnym trafem także Kavikę ogarnął niewyjaśniony spokój. Podzieliła z kimś swoją tajemnicę narażając się na pogardę. Nocami modliła się do Luaneliny by wybaczyła jej ten błąd oraz zachłanność. Czuła się brudna, nie mogła spoglądać we własne oblicze w lustrze, a jedyne co jej zostało to próba naprawienia niebywałego błędu. Później czeka ją areszt, dożywocie w lochach, gdy wyjdzie na jaw kto stał za śmiercią Ovrena.
        -Nie wiem co jest tym źródłem energii. Nie wiem co kryło się w tej skrzyni i czego szukają w niej ci zmiennokształtni... Ale zagajnik nimf umiera, woda odsłania skarpy, podwodne roślinny słabną, nie oddychają... Z Aleksym nie miałam okazji nawet porozmawiać by mi cokolwiek wyjaśnił. Liczyło się dla mnie jedynie wysłanie skrzyni w odpowiednie miejsce, a mój asystent nie mógł jej odebrać. Wyjechał aż do Demary by uczyć się pod okiem szanowanego naukowca, a później dotarł do królestw nad Morzem Cienia – zapewniła.
        - Pewnie nie możesz na mnie patrzeć... I pewnie czujesz, że chciałam cię wykorzystać. I wcale mnie to nie dziwi... - mruknęła na koniec. Nie miała odwagi błagać go o pomoc, chociaż wewnątrz czuła, że i tak nie ma już nic do stracenia. Utraciła swoją godność posuwając się coraz dalej – najpierw w stronę spełnienia swoich ambicji, a później pragnienia zachowania wszystkiego w tajemnicy. Nawet przed nimfami. Powrót do nich wywoływał wstyd u uzdrowicielki. Doprowadziła do tak katastrofalnej sytuacji! A teraz jeszcze tracąc jedyną szansę na ocalenie nimf, które tak bezgranicznie jej ufały.
Kavika nabrała wdechu wciąż obejmując swoje ramiona. Jeżeli Yastre się odwróci i odejdzie to ona nie będzie chciała patrzeć na oddalającą się postać, która już nigdy nie wróci.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Gdy tak patrzyło się na Yastre niezmiennie zachodziło się w głowę jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nie znalazła się ani jedna dziewczyna, która chciałaby uczynić z niego swojego partnera. Silny, troskliwy i wspierający - był przecież doskonałym materiałem na męża. Może nie był wykształcony, może nie był obyty, ale niektóre z tych braków można było przecież nadrobić i dla dobrej wiejskiej dziewczyny byłby wymarzonym mężczyzną, którego cechowała siła, wigor i sympatyczny charakter, który jednak w przypadku zagrożenia jego bliskich zmieniłby się nie do poznania… A on nigdy nie miał też większych aspiracji. Nie zależało mu na poślubieniu księżniczki, szlachcianki, kupieckiej córki. To, że często na takowe trafiał, było dość niefortunnym zrządzeniem losu, bo chyba głównie przez to pozostawał sam…
        Jednak dzięki temu wszystkiemu Kavika mogła być pewna jego uczuć i tego, że z kim jak z kim, ale z bandytą mogła podzielić się swoimi troskami. Z początku jednak jakby się wahała, a on roztropnie jej nie poganiał. Patrzył na nią tylko, dając do zrozumienia, że słucha, ale spokojnie, może zebrać myśli jeśli tego potrzebuje… Gdy zaś ona zerwała się na równe nogi, on zrobił to samo, cały czas nie spuszczając z niej wzroku. Nie przejmował się w tym momencie Hebanem, dzieciakami, Fresią - liczył, że ta ostatnia zajmie się wszystkim, by oni mogli spokojnie porozmawiać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Szczerość była im w tym momencie bardzo, bardzo potrzebna, by pętla upleciona z niedomówień nie zacisnęła się na ich szyjach…
        - Spokojnie - zwrócił się do niej łagodnym głosem, gdy nagle wybuchnęła żalem, biorąc na siebie winę za wszystko… Czymkolwiek to wszystko było. Panterołak nie mógł patrzeć na to jak jego słodka blondyneczka się miota, zbliżył się i dotknął palcami wierzchu jej dłoni, tak subtelnie, dając jej tylko do zrozumienia “jestem przy tobie”.
        I w końcu zaczęła mówić. Yastre słuchał jej z uwagą, nie przerywając i nie poganiając, bo rozumiał, że najwyraźniej taki wstęp był potrzebny. Czy po to, by historia była zrozumiała, bądź po to, by ona mogła się wygadać, to nie było istotne - on i tak cierpliwie czekał, aż historia sama dobiegnie do swego kresu. Przy okazji starał się dowiedzieć wszystkich najważniejszych kwestii - co sprawiało, że Kavika była taka smutna, jak można było pomóc jej, jej siostrom, zmiennokształtnym… Panterołak był w tym momencie bardzo zmotywowany, by zbawić świat. I nic to, że był to tylko mały świat niewielkiej grupki osób - każdy wszak orze jak może.
        Początek historii uczonej brzmiał jak baśń - tajemniczy mechanizm, który mógł zmieniać światy… Podobała mu się tak historia. Gdy jednak dotarło do niego, że to prawda i że Kavika faktycznie mogła uruchomić coś takiego, nabrał ostrożności. Coś podświadomie mówiło mu, że taka potęga nie może obyć się bez ofiar, bez strat, ale przecież on był zwykłym niepiśmiennym bandytą, mógł się na tym nie znać, a przy okazji był pewien, że Kavika na pewno nie zrobiłaby nic niemądrego…
        A jednak zrobiła. Ale to nie była jej mina - Yastre natychmiast ją usprawiedliwił. Chciała dobrze, tylko źle się do tego zabrała, to było słychać po tym ile razy mówiła, że chciała coś ugrać, coś na dwa fronty, coś z kimś przeciwko komuś… Bandyta patrzył na nią z żalem i czułością, już, już wyciągając do niej ręce. Chciał ją przytulić. Objąć. Pogłaskać. Zapewnić, że będzie dobrze. Ale ona nadal mówiła i zdawało się, że razem ze słowami wylewał się z niej cały jad i żółć, więc zmiennokształtny mężczyzna jej nie przeszkadzał - skoro to miało jej pomóc, to niech mówi ile chce. Pocieszanie mogło poczekać.
        I nastało milczenie. Kavika dała mu prawo wyboru: mógł odejść i ją zostawić. Faktycznie, miał ku temu powody - zwodziła go i to po raz kolejny. Najpierw ta cała heca z zaręczynami, teraz z jej motywacjami i lewymi interesami. Była słodka, ale cały czas mijała się z prawdą, otwarcie przyznawała, że robiła to, by on jej pomógł. Ech…
        - Oj kotuś…
        Panterołak podszedł do Kaviki i objął ją od tyłu. Przygarnął ją do siebie i otoczył ramionami, jakby w ten sposób chciał ją ochronić przed złem tego świata i jej własnymi smutkami.
        - Wiesz na czym polega twój problem? - zaczął, mówił jednak nie z naganą czy z wyrzutem, ale z czułością, pocieszająco, jakby rozumiał problem i faktycznie jej współczuł. Tak było, kot nie umiał udawać uczuć, a już na pewno nie takich i nie w przypadku tej jednej uroczej istotki.
        - Za dużo myślisz - oświadczył. - Proste życie jest dobre, proste decyzje i proste wybory. Więcej nie zawsze znaczy lepiej, bo nad wszystkim się zapanować nie da i coś się rypnie, jak przy żonglowaniu zbyt wieloma piłeczkami… Ale nic się nie martw, naprawimy to. Razem. Zajmiemy się wszystkimi tymi osobami, śladami, skrzynkami, nimfami i wszystkim. Przecież, że cię z tym nie zostawię samej - zapewnił, jakby to było naprawdę oczywiste i głupio było wręcz podważać jego oddanie.
        - Kavika, ja rozumiem, że nie chciałaś źle - wyjaśnił. - A że wyszło jak wyszło to już trudno, stało się. Teraz musimy zrobić tak, by to wszystko odkręcić i nikt nie ucierpiał. Nie jestem dobry w planowaniu, poszedłbym po prostu jak najszybciej do tych nimf czy gdzie poszli zmiennokształtni, skuł pysk komu trzeba i odzyskał dla nich twoje źródło mocy, byś mogła oddać je siostrom. Ale to nie jest najmądrzejsze, zdaję się więc na na ciebie w kwestii planowania. No, głowa do góry - zwrócił się do niej wesoło, lekko ujmując ją pod brodę i podnosząc ją, by patrzyła wysoko przed siebie. Nachylił się szybko i pocałował ją w kącik ust.
        - Wracajmy do reszty - zasugerował szeptem. - Zróbmy co mamy do zrobienia, bo w końcu chcę zobaczyć jak się tak naprawdę ładnie uśmiechasz.
        Po tych słowach panterołak wypuścił Kavikę ze swoich objęć mając nadzieję, że wystarczająco podniósł ją na duchu i teraz już biedna nie będzie się tak bała dokończyć swoją misję. Ech, biedaczka: nie dość, że kobieta, to jeszcze uczona, to przez to jej plany i myśli były takie pogmatwane. Jednak bycie głupkiem miało czasami swoje zalety.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        - Szlag! - ryknął Czarny niemalże drapiąc łeb do krwi. W tym oto momencie do domu wlazł zakurzony Verka zdejmując z siebie ostatni kłaczek brudu.
        - Zaraz oszaleję... - mruknął groźnie panterołak.
        - Oszaleć to można w tej kanciapie na górze, najadłem się tam pająków – mlasnął lisołak nieco zniechęcony. - Szukałem tam na klęczkach, nie wiem jak ktokolwiek się tam mieści. Ma nawet ukryty strych, pewnie tam chowa biednych i cierpiących, których szuka straż leśna.
        Nienaganny porządek przemienił się w istny chaos. Domek Kaviki stał teraz niemalże do góry nogami. Verka nawet starał się zachować pozór porządku, ale na nic się to zdało, gdy Czarny mógł nawet przewracać meble byleby znaleźć swoją zgubę. Panterołak wyraził swój chaos w niedbalstwie przeszukiwania, ale i lisołak miał napięte wszystkie mięśnie. Stał i oglądał przytulne pomieszczenie, teraz tylko mocno zagracone. Miał właśnie taki nieporządek w głowie. Z jednej strony czuł narastające szaleństwo, sam by rozniósł ściany tego budynku, ale gdzieś w głębi jego serca tliło się nieugięte sumienie.
        Obaj zmiennokształtni wyprostowali się nagle. Wyszli z drewnianego domku i sami dobiegli do tygrysołaka.
        - On... naprawdę... Zagajnik się ujawnił. - Kotowaty wsparł się o kolana i uniósł wzrok na swoich braci.
W oczach jego towarzyszy zagościł błysk. „Jesteśmy tak blisko...”, pomyślał Verka, a chwilę potem zniknęli w gąszczu lasu.


***

        Kavika drgnęła, gdy ręce mężczyzny oplotły jej sylwetkę. Było to dla niej spore zaskoczenie, nie tego się wszak spodziewała. Aż drżała na całym ciele. Nie oznaczało to jednak, że było to nieprzyjemne. Po prostu szok przeszył jej ciało. Czy to się działo naprawdę? Czy on nadal przy niej był?
        Słuchała jego głosu, jego słów. Nie czuła napięcia, a odczuwała niebywałą ulgę, że wciąż tu był. Oparła głowę o jego ramię obejmując palcami jego przedramiona. Był jej prawdziwą opoką, cały czas zdawał się wszystko kontrolować, chociaż nie miał ani jednego punktu planu. Odnajdywał się w tym szaleństwie, a ona już dawno gdzieś w nim zaginęła. Jak dobrze, że był tuż obok niej a i nawet razem z nią.
        - Tak, za dużo myślenia – przyznała uzdrowicielka ciężko wzdychając.
        W kwestia ilości myślenia panterołak miał rację, lecz Kavka nie tylko dużo myślała, ale na tle wszystkich uczonych była wręcz przewrażliwiona na punkcie analizowania. Wyróżniała się sposród innych ciągłym zadawaniem sobie pytań. Po tysiąc razy zastanawiała się czy tak powinno być, a gdy chociaż jeden raz na tysiąc powiedziała sobie „nie, nie może” to wystarczyło by zastanowić się czy czasem nie powinna może zmienić zdania. Przez to wielokrotnie jej decyzje mogły być nietrafione, ale wyrzucone nagle, pod presję otoczenia, co często rzutowało na relacje między wykładowczynią a innymi uczonymi. Mówiła nie to co myślała, ani nie głosiła zdania, któremu była bardziej przychylna, bo w głowie nie zdążyła poukładać sobie jeszcze argumentów albo wciąż się zastanawiała czy są na tyle dobre, by przekonać drugą osobę do własnej racji. Tak więc oto Kavika była guru w podejmowaniu złych decyzji oraz w kwestii przemyślenia każdego wypowiedzianego przez nią słowa i wybieraniu tego złego. Na co jej tyle mądrości?
        Przyszedł jednak promyk nadziei. Dziewczyna łatwo poddała się sugestii Yastre, gdy ten uniósł jej głowę delikatnie zahaczając palcem o podbródek uczonej. Objęła wzrokiem szerokie wody, odległe góry i potężne lasy. Woda nieśmiało uderzała o skarpę, a wiatr tylko delikatnie owiewał ich sylwetki. Świat stał przed nimi otworem, pełen możliwości, pełen piękna - „Prasmoku, jaki on straszny” jęknęła w duchu Kavka kuląc się z przerażenia przed ogromem zaledwie jednej Łuski śniącego smoka. Czy inne światy są równie rozległe co ten?
        - Och – mruknęła uzdrowicielka czując męski pocałunek na ustach. Enthe obróciła się w stronę bandyty. Mieli się kierować w stronę grupy, ale zatrzymała go jeszcze na chwilę, chwytając dłoń panterołaka.
        - Yastre – powiedziała ostrzej niż chciała. W tym jednym momencie wszystko jakby stanęło – czas i miejsce. Głuche krzyki dzieciaków (a w szczególności Sovy) rozpraszały się gdzieś po gołych ścianach. Kavika sama nie wiedziała dlaczego zatrzymała zmiennokształtnego. Wpatrywała się w niego, a gdy chwila ta zaczęła się przedłużać spuściła wzrok wędrując spojrzeniem po jego ramieniu, a kończąc na ich złączonych dłoniach. Zdała sobie sprawę z tego jak była w tym momencie nieprzyzwoita więc cofnęła delikatny uścisk by złączyć swoje dłonie na wysokości ust.
        - Dziękuję – powiedziała tak cicho, że niemalże niedosłyszalnie. Nie to miała powiedzieć, nie to!
        - Ch-chodźmy – ponagliła.
        Dwójka dołączyła do reszty. Fresia wysłała im tylko zniecierpliwione spojrzenie, a szczególnie Yastre, bo bardzo chciała się dowiedzieć czy warto w ogóle brudzić sobie ręce dla tej sprawy. Musiała poczekać na kolejną dogodną chwilę, a w tej ciasnej jaskini będzie o to trudno.
        - Mamy jakiś plan? - spytała cierpko elfka.
        - Żadnego konkretnego... - odparła na starcie nieco zbita z tropu Enthe. - Najpierw musimy dotrzeć do mojego domu... Może dowiemy się czegoś od... - Ile o tym wszystkim wiedział Heban? Kurka wodna! - Może ktoś zostawił mi wiadomość – dokończyła pospiesznie, po czym równie szybko wdrążyła się do zmiany tematu.
        - Droga skrótem prowadzi na zewnątrz – poinformowała uzdrowicielka zbliżając się powtórnie do wyjścia z tunelu.
Heban był oczywiście pierwszy do odkrycia tajemnicy, ale aż pozieleniał widząc to, co wskazywała uczona.
        - Że po tej skarpie? - spytał z niedowierzaniem prawnik.
        - Tak, po tej skarpie. Obejdziemy górę dookoła, za tym ostrym zakrętem widać z daleka mój dom.
        - Ostrym zakrętem? - powtórzył głucho Heban i nagle droga wydłużyła mu się na odległość ogona wielkiego Prasmoka.
        - Damy radę, wiele razy tędy przechodziłam – zapewniała Enthe, ale grubaskowi ani trochę nie wydawało się to bezpieczne. Wyjrzał ostrożnie poza wyznaczoną ścieżkę. Woda piekielnie uderzała o skały... czy tam wyłaniają się ostre czuby?
        - Heban, nie panikuj – upomniała go uzdrowicielka.
        - Nie panikuj?! Panienka chudsza jest od wykałaczki! Nie aby mi było czego za wiele... Ale jestem prawnikiem! Nie uprawiam ryzykownej wspinaczki po górach!
        - Jaka tam wspinaczka? Wystarczy, że przylgniesz plecami do skał i będziesz powoli stawał kroki bokiem. To żadna filozofia – odparła z pretensjami uczona. - Nie gadaj tylko chodź... albo zostaniesz w tych tunelach.
Sora trzymała się mocno ramienia Sovy, który nie bał się, a wręcz był podekscytowany drogą jaką obrali. Dla niego była to dobra zabawa, a młoda kotołaczka trochę obawiała się głębokości wody. Gdy znaleźli się na ścieżce i przewędrowali niewielki kawałek, dziewczynka nabrała odwagi. Równie dobrze mogłaby biegać w te i we wte bez najmniejszej obawy. Chłopak pociągnął za sobą starszego, nowego brata do kolejki. Przecież taka świetna zabawa! Tuż za nim znalazła się Kavka, następnie siusiumajtek Heban oraz Fresia, która klęła pod nosem, że jest ostatnia. Miała ochotę zrzucić grubasa i zostawić go w wodzie, na pożarcie nimf (choć wątpiła by były tak głodne trupa by pokusić się na coś takiego). Pozbyliby się problemu... Jeszcze nie wiedziała, jak źle komuś życzy.
        Posuwali się do przodu. Początkowo nie było trudno, dopiero zbliżając się do zakrętu ścieżka się zwężała więc trzeba było zwolnić tempo.
        - Ty tłusta świnio, pośpiesz się, bo zostajemy w tyle! - wrzeszczała uszata.
        - Nie wyzywaj mnie tak! Taka obraza podpada pod artykuł...
        - Ten artykuł to ci wetknę do gardła, jak nie ruszysz dupska. Nie mam zamiaru tutaj zostać do samej nocy, zaraz słońce będzie zachodzić a wtedy to nie dostrzeżesz nawet własnego brzucha. Pospiesz się!
        Heban pocił się niemiłosiernie, a uczona wciąż próbowała ułożyć sobie wszystko nie tylko w głowie, ale i w sercu, które łomotało tak głośno, że nie słyszała nic poza nim. Miała wrażenie, że każdy krok zbliża ją do niego, że trochę za szybko idzie, że trochę za mocno przylega do jego ramienia swoim. Z podniecenia zaczęła głębiej oddychać, jakby zaraz ktoś miał jej ukraść powietrze. Nim jednak panterołak zdołał zapytać o cokolwiek, ta ponownie ujęła jego dłoń wstrzymując ich.
        - Dlaczego? Dlaczego to robisz, Yastre? - spytała wpatrując się w napięciu nie w mężczyznę, a we własne stopy i skarpę. Woda niemalże nagradzała wędrujących kropelkami, ale Sova jeszcze nie zdołał sięgnąć jej ogonem, na co ze zmartwieniem reagowała jego siostra. „Zaraz wpadniesz...” szeptała niepewnie.
        Wówczas stało się coś, czego nie życzyłby sobie żaden kot. Heban dogonił prowadzącą grupę, ale jego ciężaru nie wytrzymała ścieżka tuż pod jego stopami. Kawałki skał zsunęły się do wody chlupiąc głośno, a tuż za nimi leciał także Heban. Desperacko starając się uratować od wody, prawnik chwycił Kavikę, a ta, mimo zaparcia, pociągnęła za sobą odruchowo Yastre – jakby miał w czymś pomóc. Ścieżka rozwaliła się tak szybko, że i Fresia nie uchroniła się przed kąpielą. Wszyscy, poza dwójką dzieciaków, znaleźli się w wodzie.
Grubasek wpadł w taką panikę, że musiał się kogokolwiek lub czegokolwiek chwycić. Fresia zdołała już go kopnąć, by czasem nie próbował się do niej przylepić, ale Kavika nawet by nie pomyślała o tym by stać się dla kogoś boją. Jej lokowana czupryna od razu znalazła się pod wodą. Ledwie zdołała złapać powietrze i musiała się zgiąć, gdy prawnik się po niej wspinał wrzeszcząc wniebogłosy. Bąbelki powietrza wypłynęły ławicą na powierzchnię, gdy tylko próbowała złapać równowagę sięgając stopami dna. Na Prasmoka, dobrze że był o więcej niż połowę lżejszy w tej wodzie! Inaczej złamałby jej kręgosłup w pół!
        Heban trzepotał rękami, a uczona starała się wydostać spod jego „niewoli”.
        - Heban! Cholera jasna! - wrzasnęła uzdrowicielka, gdy w końcu próba wypłynięcie się jej udała.
        - Umrę! Umrę, umrę, tonę!
        - Kawałek dalej masz dno! Jesteś niższy to go teraz nie czujesz! - wykrzyczała dziewczyna wykaszlując wodę. - Mogłeś mnie utopić!
        - Ja zaraz się utopię!
        Fresia wraz z Kavką drgnęły widząc falę wznosząca grubaska i wypluwająca go na niewielki skrawek dzikiej plaży. Sova właśnie wypatrywał w wodzie współtowarzyszy, dostrzegł jednak coś więcej niż by się spodziewał.
        - Twarz! Tam była czyjaś twarz! - krzyczał podenerwowany Sova.
        - Co? Nie może... - mruknęła Sora. - A! - pisnęła obdrapując ściany. - Tam jest jakaś twarz!
        - Co twarz? - spytała Kavka wciąż nieco oszołomiona. Dostrzegła Fresię, która należycie omijała kontakt z wodorostami. Gdzie jest Yastre? I co to za twarz?
        - Ach, to Moi! To musi być Moi! - wydusiła Enthe próbując ogarnąć to, co działo się wokół niej.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość