Mgliste Bagna"Mściciel"

Tajemnicza mroczna kraina, gdzie każdy Twój ruch jest obserwowany. Strzeż się każdego cienia i odgłosu bo możesz już nigdy stamtąd nie wrócić.
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Nie rozumiała o czym ciemnowłosy mag rozmawiał ze swoim dalekim krewniakiem. Jednak sądząc po jego bojowym tonie głosu oraz gniewnej mimice twarzy prawdopodobnie opowiadał co i ile razy zrobi liczowi jak już go znajdzie. Bardzo wymownie wskazywał również ręką na rękojeść swoim mieczy. Gardenia miała wrażenie, ze smok chciałby choćby zaraz przeprowadzić samobójczy szturm na twierdzę nieumarłego, zupełnie nie przejmując się spustoszeniu jakie czyniły otaczające ją czary ochronne i liczną armia. Zaczynała się obawiać, czy jej towarzysz nie traci z widoku właściwego celu tej wyprawy. Czy w tej chwili ważniejsza była dla niego szansa na odzyskanie fragmentu szkieletu brata, czy zaleczenie urażonej, smoczej dumy. Wszystko wskazywało na to, że to drugie. Mimo wszystko miała nadzieję, że czarnowłosy potrafi nadal trzeźwo ocenić ich szanse w bezpośrednim starciu z arcymistrzem i jego świtą w samym centrum jego terenu.
- Nie zrób czegoś lekkomyślnego. - dodała w myślach i zwróciła się do Dumuziego.
- Myślę, że powinniśmy rozbić tu obóz na noc. Mamy za sobą ciężki dzień a ty dwa razy używałeś grupowej teleportacji. Powinniśmy zregenerować siły. Poza tym chciałabym mieć czas na zbadanie czy i w jaki sposób ma na mnie wpływa ta klątwa.
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Dumuzi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dumuzi »

Gdy skończył, podszedł do Gardenii, objął ją ramieniem aby zamienić kilka slow na ucho, odwracając się tyłem do reszty towarzyszy.
- Właśnie za naszą dwójkę podjąłem zobowiązanie, sprowadzające mnie do roli ewentualnego kata. Postaraj się nie przysporzyć nam więcej obowiązków. I chciałbym, abyś była świadoma faktu, iż w obliczu naszego sukcesu, zostawię ich wszystkich na pastwę losu, nikomu nie obiecałem współpracy prócz ciebie.
Pradawny powiedziawszy, co chciał powiedzieć począł szukać w torbie prowiantu. Po chwili znalazł bochenek chleba, niezbyt duży. Skrzywił się, od zawsze uważał, że chleb i woda to psi posiłek. Odkroił nożykiem dwie suche pajdy. Począł je konsumować nieśpiesznie przyglądając się towarzyszom ukradkiem. W przerwach między kęsami stwierdził już na głos do Gardenii:
- Obawiam się, że z naszej dwójki doznasz mniejszych szkód, ale jest też opcja, że na twoją formę może działać o wiele nieprzyjemniej. Bądź ostrożna, nie chciałbym stracić sojuszniczki.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard na chwilę wyłączył się z rozmowy, gdyż zaciekawiło go zachowanie Orpheusa i jego drużyny. Wszyscy ci ludzie jak jeden mąż siedzieli we własnym przysłowiowym sosie i ani śmieli nawet czubka nosa wychylić poza obręb własnych sprawunków. Może to ta teleportacja tak podziałała na śmiertelników, a może strach przez liczem? Mawiają, że nieumarli potrafią wzbudzać strach w ludziach, nawet jeśli nie są tego do końca świadomi - coś na kształt mechanizmu obronnego u skunksów czy mniejszych łuskonośnych.
W końcu wyrwał się z obserwowania i odparł smokowi:
- Na statku poznałem głębszy zarys waszej wyprawy łupieżczo-odwetowej i postanowiłem dołączyć do tego przedsięwzięcia. O Maurii nie mam najmilszych wspomnień - pewne społeczności należy niszczyć w zarodku nim staną się zarzewiem zła. Mieszkańcy tej dziwnej metropolii chyba nie zrozumieli, że każdy kij ma dwa końce, a magia śmierci oddziałuje na każdego posługującego się nią czarodzieja czy nekromantę.
Liczowi nie będzie łatwo ich pokonać, legiony zdechlaków nie znających lęku przed niczym niejednemu zalazły z skórę, jednak potężny mag mógłby spróbować przekonać Triumwirat do swoich racji. Jak się skumają - trzeba będzie wezwać posiłki z którejś z rozsianych po okolicy Gildii Magów. Czarodzieje nie pozwolą, by jeden człowiek bądź coś, w co przemienił się dzięki spaczeniu swego umysłu kontrolował tak liczne armie ożywieńców. Wojska Karnsteinu nawet z posiłkami z Nandan-Theru, Elfidranii i klanami centaurów nie wystarczą, by powalić siłę tak śmiercionośną. Co do talizmanu - tego typu przedmioty rozsiane po Alaranii należą do rzadkości, ale ich siła wpływu na rzeczywistość jest zazwyczaj mocno przesadzona.
Gdy tylko smok napomknął coś o przesyconych magią mieczach i ewentualnym starcu z liczem książę odrzekł:
- To mogłoby się udać. Co powiecie na wystawienie wabia w postaci czegoś, czym żaden licz pogardzić nie może? Odpoczynek byłby jednakowoż równie dobrym pomysłem, zwłaszcza w przypadku Orpheusa i jego ludzi - wyglądają na zmęczonych.
Bagnisko wionęło swe wyziewy, a zapach zgnilizny, butwiejących pniaków i na wpół rozłożonych trucheł dawał się we znaki praktycznie każdemu stworzeniu, które z rzadka bytowało na podobnych obszarach. Chmary insektów także mogły stanowić przeszkodę, której nie powinno się lekceważyć.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Orpheus nie sądził, że Nandar-Ther ani Elfidrania chciały w tej chwili cokolwiek zrobić, bardziej były zajęte czubkiem własnego nosa, niźli trudną sytuacją tutaj. Wielkie kraje za górami miały w poważaniu parę drobnych księstewek, póki te nie naruszyły ich granic. Wzrok królów i magnatów nigdy nie obejmował tych wielkich połaci na północy, trudne warunki, mnóstwo dziwnych opowieści nie zachęcało do jakiegokolwiek zainteresowania tym terenem. Jednak i były wyjątki od tej reguły - Medard Alaric Ulrich von Karnstein de Nasfiret bo tak nazywał się ów szlachcic, był zainteresowany rozwojem sytuacji na północy. W pewien sposób nabrał szacunku do jego osoby, gdyż nie tylko troszczył się o swoich poddanych a także o nie najmilszy dla niego lud Maurii, który mógł stać w stanie zagrożenia. Ta nuta sympatii przytłumiła na moment zdziwienie powodowane tym, jaki Karnstein obok niego stoi, najlepszy z najlepszych jeśli można by rzec. Podróżował samotnie niczym zwykły wędrowiec, co nie przystoi takim dostojnikom. Przeważnie przy osobie tak wysokiej stanem można było zobaczyć przynajmniej najbliższą gwardię, orszak, jednak w tym przypadku nie było nikogo. Nawet przez myśl przeszło mu, że szlachcic stracił swoją pozycję, jednak mówił o swoich siłach, żołnierzach pod jego dowodzeniem więc wciąż musiał dzierżyć władzę. Orpheus na razie milczał, smok Dumuzi chyba nie traktował aktu teleportacji jako przysługi, za którą winien powinien być szlachcic. Jeśli nie miał żadnego długu do spłacenia oznaczało to, że był wolny i nie musiał się jakoś zrewanżować. Dla pewności jednak i tak powinien porozmawiać z zimnokrwistym. Tylko jak przeprowadzić rozmowę by nie urazić stworzenia. Nie znał zwyczajów smoków i tu mógł być problem. Wcześniej miał trochę szczęścia. że nie chlapnął jakiegoś dysonansu. Gdy Medard powiedział coś o obozie. Orpheus popatrzył na niego.
- Na statku byliśmy pasażerami, nie jesteśmy zmęczeni, choć dziękuje za troskę.
Oznajmił, chwile milcząc jednak po tej krótkiej pauzie podjął dalszy wątek.
- Ahh... Ciekawość nie daje mi spokoju. Jeśli można? Co sprawiło, że taki wielmożny szlachcic z rodu Karnstein podróżuje samotnie?
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard nie miał w zwyczaju zwlekać z odpowiedziami na nękające rozmówców pytania w nieskończoność, chociaż - czego jak czego - ale czasu to miał pod dostatkiem. Szybko zagaił do Orpheusa:
- Cóż, najwidoczniej odebrałem mylne sygnały. Wyglądaliście na przemęczonych, ale skoro tak nie jest - nie widzę problemu.
Pytałeś, jakim cudem ktoś tej pozycji, co ja podróżuje bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony jeśli nie orszaku, to przynajmniej kilkunastu zbrojnych ze straży przybocznej. Otóż, co nie jest wcale zaskakujące, niełatwo jest utrzymać liczną drużynę w ryzach. Wiesz, jak bywa z żołnierzami - knechci tylko zwietrzą alkohol i migiem-śmigiem pędzą poń na złamanie karku. To tak, jakbyś z tytuniem do warsztatu rusznikarza wparował, gdy ten akurat warzy proch strzelniczy. Niczym dobrym toto nie skutkuje. Poza tym mam pewne przyzwyczajenia i sprawy teoretycznie niezwiązane z panowaniem sensu stricte staram się załatwiać incognito dla oszczędzenia środków.
Jesteś inny niż większość śmiertelnych, z którymi przyszło mi się zetknąć w ciągu mego długiego - biorąc waszą rachubę czasu - życia, czemu nie natrafiłem na więcej osób o podobnych zapatrywaniach choćby na wampiryzm? Przecież dla ogromnej większości waszych każdy krwiopijca to zło wcielone, którego trzeba się pozbyć za wszelką cenę, nie zważając na cokolwiek wynikłe po drodze. Taki stan rzeczy nie prowadzi do niczego poza sianiem pożogi, grozy i zniszczenia na każdym kroku. Czy twoje pytanie prowadziło do szerszych dyskusji nie tylko o zwyczajach szeroko pojętej szlachty?
To trochę zaciekawiło księcia, czemu człowiek o szlacheckiej mentalności udaje zwykłego kupca - burżuja, dla którego liczy się tylko kasa, własny nos i nosy bliskich mu osób? Pytania o orszak także mogły mieć jakiś ukryty sens lub, co bardziej prawdopodobne - prowadziły zapewne do dalszych, niewiadomych księciu dociekań, może nawet tymczasowych paktów...
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Jak powiedziała, tak zrobiła. Rozejrzała się szukając miejsca nadającego się na obozowisko. Teren, na którym się znajdowali bardziej nadawał się do wypoczynku niż wypalone do gołej ziemi tereny Mglistych Bagnisk czy rozchybotany pokład łodzi, z którego się tu dostali. Maie odnalazła w okolicy w miarę wygodny, trawiasty kawałek podłoża i udała się na zasłużony odpoczynek. Nie czuła się najlepiej. Od czasu ostatniej teleportacji męczyło ją ogólne osłabienie, rozkojarzenie i niepokój. Zaczęło się jeszcze na statku a teraz było coraz gorzej. Obawiała się, ze jest to skutkiem klątwy licza, o której wspominał złoty jaszczur.
Tak czy inaczej potrzebowała zregenerować siły. Słońce chyliło się ku wieczorowi, więc sen przyszedł szybko. Nie znalazła w nim jednak ukojenia. Zazwyczaj nie miewała żadnych snów a teraz jeden męczący, gorączkowy koszmar gonił drugi. Bardzo realistyczny i bardzo złowrogi. Gardenia mamrotała wtedy niewyraźnie i mimowolnie podpalała przez sen rosnącą dookoła ściółkę.
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Dumuzi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dumuzi »

Klątwa... Słowo to poczęło chodzić smokowi po głowie, być jak topór kata. Westchnął. Po swoim wrogu, bo nieumarły mag dostał się do grona wrogów prawnego – nie z chwilą kradzieży ciała jego brata – spodziewał się sztuczek związanych z pechem i rozpadem. Stopniowo zaliczał licza do wrogów, od ognia z niebios, do klątwy – Dumuzi musiał zacząć traktować go jako wroga. Zaczerpnął powietrza, westchnął. Pech może być problemem? Rozkład? Nie sądził, że ich zabije. Jego towarzyszka była tworem energii i wydawało się, że wiele sił bez wsparcia pustki pójdzie w eter – potężne zaklęcie będzie tylko silne, średnie słabe, słabe nieodczuwalnym. Nawet go to cieszyło. Natomiast on sam...
Spoglądał w niebo, zachowując kamienne oblicze. Jego niebywałe zdolności regeneracyjne pozwolą się mu długo opierać tego typu działaniom? A co dalej, gdy powolny trąd zacznie toczyć jego ciało? Dopóki będzie w wirze walki, gdzie kumulować się będzie potężna magia, tak długo nie umrze z tego powodu. W myślach wzdrygnął się na obraz siebie jako istoty gnijącej, a mimo to wciąż żywej – i to prawdziwie żywej, bo otrzymywanej przez jego własna, a nie cudzą naturę.
Z deszczu pod rynnę wpadł Dumuzi – niedawno, podług smoczej miary – wyswobodził się z nemoriańskiej niewoli. Planował powoli wdrażać swe plany w życie i starać się zapomnieć. Nie używać wielkiej magii, nocować w karczmach, nieśpiesznie czyniąc plany. Zbyt wiele rzeczy przypominało ból. Tymczasem teraz?
Mógłby medytować, lecz tym razem naprawdę chciał zasnąć dobrym snem. Lecz uprzednio. Pokusa, tak pokusa trawiła jego wnętrze Widać to było w nerwowym przygotowywaniu posłania, zresztą posłania nader skąpego składającego się z dwóch obszernych, starych koców.
Stojąc, złożył dłonie jakby do dziwnej modlitwy. Spoglądanie w przeszłość i przyszłość to śliska sprawa. W dłoniach zgromadziła się energia magiczna skupiona kilkudziesięcioma minutami medytacji smoka, w jednej chwili skumulowała się w siłę mentalną, a wszystkim w uszach zagościł szmer płynącej wody. Czyżby rzeki czasu? Tą siłą umysł Dumuziego eksplodował mknąc wzdłuż tego co przyszłe.
Minęła godzina, a on ani nie drgnął, siła magiczna wciąż się skupiała, a szmery narastały. Jaźń Pradawnego wróciła całkowicie do ciała. Otworzył oczy i usiadł na posłaniu jakby porażony. Co ujrzał przez tak długą perintegracje umysłu w przyszłości? Nie chciał powiedzieć. Bez słowa próbował zasnąć. Lecz sen nie przychodził. Jak wtedy, dzień przed schwytaniem ujrzał jego przebieg. W poprzedni dzień nie mógł spać, i też nie uciekł przeznaczeniu.
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Choć towarzysze Orpheusa zaczęli organizować obóz na który nalegała pozostała część drużyny, chłopak pozostał sam dalej dyskutując z wampirem. Tak właściwie pozostała jeszcze Malaika wsłuchując się w dyskusję dwóch mężczyzn. Choć milczała, w jej wyglądzie Medard dostrzegał coś co delikatnie go denerwowało lub irytowało. Nie były to wcale walory fizyczne, choć gusta mógł posiadać różne. Nastawienie było przyjazne, raczej była to ciekawość niż zatajony konflikt. W każdym razie ta dziwna cząstka mogła tylko wydłużyć dystans pomiędzy nią a nim. Gdyby jednak ktoś mógł zbadać jej aurę z pewnością mógłby spostrzec, że była nieco silniejsza od pozostałych tu ludzi. Delikatnie drgała, za każdym razem nieco się cofała, gdy spotkała się z inną, nieważne o jakiej sile. Cofała się, jakby nie chciała dać się bliżej poznać.
- Le Reitner, słyszał pan może kiedyś o nim?
Zapytał Orpheus.
- Jego argumenty są bardzo trafne i uznaję większość z nich.
Mężczyzna o którym mówił był dżentelmenem z towarzystwa naukowego Meot. Prawdopodobnie Karnstein musiał go znać, gdyż ten mężczyzna występował często w obronie wampirów. Dzięki jego zabiegom przekonał wielu zbliżając przy tym wampiry i ludzi do siebie.
- Jednak nie mogę się zgodzić, że długowieczność zapewnia wampirom lepszą sprawność umysłową, tak potrzebną przy rozważaniach wojennych, rachunkach i innych sprawach wymagających skrupulatnego myślenia. Myślę, że inteligencja równo dzieli się pomiędzy nas. U ludzi jak i u wampirów znajdziemy jednostki niesamowicie mądre jak i skrajnie tępe. Każdy z nas rodzi się z rozmaitymi walorami i żaden z gatunków nie wiedzie przodowania w żadnym z nich.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Naresh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa: Złoty Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Naresh »

Zwinął się w kłębek niczym kot. Jego bursztynowe oko drgało, w trakcie kiedy przenosił wzrok z jednego gościa na drugiego. Zastanawiał się, jak dziwne zdarzenia musiały spleść losy tak odmiennych istot. Zresztą przepowiednia dotycząca Tenisse była równie nieprawdopodobna. Jak elfka miała dokonać rzeczy niemożliwej? Połowa Talizmanu Kolorów znajdowała się w rękach i Licza i raczej nie znał siły która by mogła mu go wyrwać. Chyba że się mylił. Połówka Talizmanu. Druga połówka byłaby narzędziem przy pomocy którego on by mógł się przeciwstawić mocom nieumarłego na tyle skutecznie, aby Tenisse mogła dokonać niemożliwego. Mrugnął wszystkimi trzema powiekami swojego oka. Kiedy ściągnął ja do swojej pieczary, była mu obcą elfką, która wskazało przeznaczenie albo los. Tego nie mógł być pewny. Zaczynał się niepokoić czy dobrze wybrał, lecz skoro tak chciało... no właśnie co? Los? Przeznaczenie? Zamknął na chwilę ślepia, uniósł głowę na swojej potężnej szyi w górę, skierował wzrok na północ. Pokręcił głową, a z jego gardzieli wydobył się pomruk świadczący o niezadowoleniu. Wreszcie pojął, co go niepokoiło od jakiegoś czasu. Szybko rozpostarł swoje ogromne skrzydła jak parasol nad zebranymi wokoło i zawołał w dół na oddział Tenisse, aby dołączyli szybko do nich. Potrząsnął w gniewie łbem i popatrzył w kłębiące się na niebie chmury. Z nieba zaczął padać deszcz. Każda kropla była czerwona. Roślinność zmoczona tym deszczem natychmiast poczerniała i zwijała się. Las wokół wzgórza zaczął tracić liście które zanim opadły na ziemię stawały się czarne jak smoła. Magia nie broniła Naresha przed mocą zaklęcia, a jedynie nie pozwalała aby deszcz dotknął jego ciała. - Nie próbujcie igrać w tym deszczu. Postaram się osłonić was przed nim.
Smak przeszłości to smak twoich śladów pozostawionych w życiach które napotkałeś w swojej wędrówce.

Postać Ludzka
Awatar użytkownika
Tenisse
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tenisse »

Tenisse nie posiadała żadnej umiejętności rozpoznawania aur i miała raczej podstawową wiedzę dotyczącą ras występujących w Alaranii. Dla niej przybysze byli garstką niegroźnie wyglądających ludzi. Ze wszystkich obecnych tylko ona miała broń w ręku, a nie przy pasie. Strzała Tenisse spoczywała na cięciwie i była podtrzymywana jej smukłymi, bladymi palcami. Jedną stopę elfka oparła o głaz, a łuk trzymała wsparty na kolanie.
- Jestem żołnierzem Nareshu i nie będę uciekać nawet jeśli ruszyli by na nas całą gromadą - odparła smokowi, który nakazał jej w razie ataku wycofać się.
Nie zareagowała zbyt entuzjastycznie na powitanie Gardenii. Z ledwością ją poznała i odpowiedziała oszczędnym skinięciem głową. Milczała, pozostając w tej samej czujnej pozie podczas gdy smoki wiodły ze sobą rozmowę. W duchu nie zgadzała się z opinią, jakoby południe było dostatecznie poinformowane o zagrożeniu ze strony Licza. Nie zamierzała się jednak o to spierać z nikim z przybyłych. Z ich słów wynikało, że nie chcą walczyć w obronie tych krain, lecz przybywają we własnych interesach. Nie rozumiała czemu Naresh traci dla nich czas, który był tak cenny.
Zdjęła strzałę z łuku i odwiesiła go na plecy, gdy podróżni się rozeszli. Właśnie zamierzała także się oddalić, gdy usłyszała wezwanie Naresha. Magiczny deszcz wyniszczał krajobraz, a jego chmura nieuchronnie zbliżała się do wzgórza. Ponagliła krzykiem swój oddział i wszyscy wkrótce skupili się wokół smoka, który roztaczał ochronne zaklęcie. Tenisse czuła się bardzo źle ze świadomością, że jest bezradna. Jej strzała mogła unieszkodliwić jedną kroplę, a z nieba spadały ich miliony. Nie pozostawało jej nic innego jak wrócić pod skrzydła smoka i przeczekać tą śmiercionośną nawałnicę.
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Przenikliwy chłód opanował całe jej ciało, zupełnie jakby znajdowała się w samym środku śnieżnej nawałnicy. Mimo, że szybko otoczyła się najgorętszymi z pustynnych wiatrów, w żaden sposób nie mogła się ogrzać. Zstąpiła wtedy w głąb ziemi, gdzie gotował się i buzował wiecznotrwały ogień. Bez powodzenia. Chłód nie ustawał i nasilał się jeszcze bardziej, jakby chciał jej pokazać, że nic już nie może zrobić. Czuła go w głowie, w piersi, w każdej kończynie ciała. Bez względu na to, czy była w formie czystej energii, czy żyjącego ciała. W końcu przestała się ruszać i czuć cokolwiek a kolejne warstwy lodu powoli zakrywały jej twarz...
- A-haa-ła! - krzyknęła, podnosząc się z pozycji leżącej do siadu. Warknęła i przetarła energicznie oczy. Urwany w połowie koszmar posłusznie wycofał się w odległe rejony jej umysłu, ustępując miejsca obrazom z najbliższego otoczenia. Kiedy wzrok jej się ustabilizował pierwsze co zauważyła to dużą ilość mikrouszkodzeń na swojej energetycznej barierze. Krople deszczu pozostawiały na niej smolisto-czarne ślady, wyraźnie starając się przeniknąć przez nią na wylot. Śmierdziały rozkładem. Czyli licz zaatakował powtórnie. Gardenia momentalnie odparowała przeklętą wodę z powierzchni bariery, otaczając się jednocześnie ognistą osłoną o bardzo wysokiej temperaturze. Kolejne krople błyskawicznie zmieniały się w obłoczki pary, gdy tylko zbliżyły się do jej powierzchni.
Następnie Maie wzbiła się w powietrze, starając się rozeznać w sytuacji. Była zdezorientowana, a wzrok co chwila odmawiał jej posłuszeństwa. Przez moment ponownie przemknął jej przed oczami obraz zakrywającego jej twarz lodu. W ustach momentalnie jej zaschło a oddech stał się szybki i płytki. Chwilę później wizja minęła.
Deszcz zawierał w sobie duże stężenie zaklęć z dziedziny śmierci i stanowił poważne zagrożenie dla wszystkiego co żywe. Przede wszystkim musieli go unikać ich niemagiczni towarzysze. Jak na złość, w okolicy nie widać było żadnej jaskini. Rosnące w okolicy drzewa bardzo szybko poddawały się mocy zaklęcia i nie mogły stanowić dla nich osłony. Gardenia zauważyła, że część osób skierowała się w stronę złocistego jaszczura. Jego ogromne skrzydła skutecznie ukrywały ich przed uszkodzeniem. Inni dopiero zdążali w jego stronę, a ich ciała narażone były na działanie śmiercionośnych kropel. Trzeba było coś z tym zrobić i to szybko.
Oczy Maie rozbłysły jasnym światłem, a spięte do tej pory włosy rozwiały się luzem. Magini w dużym pośpiechu wprowadziła obszarowy czar ognia o sporym natężeniu. Wyrzuciła obie ręce w górę, a powietrze nad ich głowami zawirowało i zapłonęło żywym płomieniem. Płaska, gorejąca sfera, obracająca się powoli w jednym kierunku, stanowiła teraz przeszkodę między spadającym na ziemię deszczem a zgromadzonymi pod nią ludźmi.
Gardenia zacisnęła lekko zęby i skoncentrowała się na przepływie energii, by jej czar był jak najbardziej stabilny.
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Dumuzi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dumuzi »

Dumuzi zatracił rachubę czy spał, czy też nie. Świadomość pojawiała się i znikała, huśtając się z rzeczywistości do krainy snów. Towarzyszyły mu wspomnienia bólu, dawne plany i te nowe. Niepokoje rozpalały jego wnętrze tylko po to, aby na próżno zapałał we półśnie pragnieniem działania, zburzonym niewypowiedzianym lękiem. Wszak doskonale wiedział, co ujrzał w przyszłości.
Huśtawkę przerwała krwawa kropla, która spadła na dłoń smoka. Powoli wsiąknęła w skórę, tworząc czarny, zgniły otwór. Smok przyjrzał się dłoni z zaciekawieniem. Mała ranka momentalnie zaczęła się regenerować, rozpad odchodził skryty pod nowymi warstwami skóry. Kolejna kropla upadła na jego dłoń, troszkę dalej.
- Wiesz, czekałem na ciebie. Nie sądziłem tylko, że deszcz spadnie tak prędko. Za szybko się zaczyna.
Smok nieśpiesznie zebrał swe posłanie, opatulił się płaszczem. Do tego czasu po ranach na ręce nie było nawet śladu. Schronił się pod ognistą tarczą Gardenii, nie miał zamiaru schronić się pod skrzydłami innego smoka. Jeśli będzie musiał, będzie stał obok chroniąc się własną magią. Westchnął głęboko, a do głosu dobrał się niepokój. Chociaż nic nie było widać po Pradawnym o niepokonanej woli, jego serce biło teraz w rytm rozważań obrazując szalę podejmowanej decyzji. Chociaż zawsze był zdecydowany, to teraz to zostało złamane. Czy licz go złamał? Nie. Przez dumę Dumuzi tego nie mógł przyznać, a jeśli miał dumę – nikt go nie złamał.
Wzrokiem maga szukał śladu licza. Kotwicy jego poczynań. I więcej, on szukał i przyglądał się najsłabszej liny, wyrwy w maskowaniu przestrzeni, śladu, który zaraz zniknie. Jeszcze nic nie czynił, szukał biernie. Prace mimowolnie popełzły w kierunku rękojeści miecza.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Gdy tylko Orpheus wspomniał o jegomościu wyrastającym umysłem ponad ogrom "śmiertelnego bydła", jak to wampiry zwykły określać istoty zwane przez uczonych Homo sapiens sapiens, w Medardzie obudziły się nieznane dotąd pokłady energii. Prędziutko odparł na pytanie szlachcica:
- Le Reitner - jak mógłbym nie słyszeć o kimś tak zasłużonym dla utrzymania kruchego porozumienia między chyba od niepamiętnych czasów wrogimi sobie rasami. Nikt w tym nie jest bez winy, a cała ta sytuacja przypomina błędne koło bez wyjścia. Le Reitner znalazł wygryzioną w płocie furteczkę, przez którą udało mu się dokonać rzeczy graniczącej z cudem. Szkoda tylko, ze miało to miejsce tylko w tym odległym, niszczejącym już kraju króla Arata. Sędziwy władca jeszcze dzierży za pysk ogromne połacie ziemi i w ryzach utrzymuje coraz bardziej oddalające się królewięta. Niestety, ludzie w większości zapomnieli o istnieniu takich geniuszy jak nasz obrońca wampirzej rasy i znowu wygrał mit fascynującego, aczkolwiek śmiercionośnego zła. Widocznie taka ludzka natura - przecież lęk przed nieznanym zagrożeniem jest w pełni akceptowalny.
W tym momencie Medard zobaczył dziwaczną chmurę zupełnie nieprzypominającą niczego, co zdarza się zwykle na porośniętych mchem i tatarakiem bagniskach, nad którymi unosiły się opary stęchlizny zbutwiałego drewna i torfu. Osobliwy obłok zdawał się powiększać i rozszerzać, a z jego plugawego wnętrza - rozpoznał to po wyczuleniu na magię śmierci - jął kapać smrodliwy, przesiąknięty mrokiem krypty deszcz rozkładu. Medard zachował spokój, nie pozwalając, by osobliwy twór pochłonął jego ego, zaczął powoli mamrotać frazy w niezrozumiałym dla większości języku nasfit:
- Hevimesz terae c'thimibus C'tuel'hu! Kiminis hubat'hrr de nasihornis sangvinis! Sangvine aflaquis gehrt're tijim haas!
Mamrocząc ów niezrozumiały bełkot, wskazał na osobliwy obłok, którego owoc rozpadał się na dobre. Magia, z którą przyszło mu się zmierzyć była dziełem nie bele domorosłego zaklinacza deszczu, a kogoś, kto znał się na rzeczy. Deszczysko nie posuwało się już naprzód, co mogłoby być zwiastunem dobrych wieści. Kropelki, wcześniej przejrzyste, mieniły się lekkim odcieniem karminu. Złoty gad i Maie również usiłowali ochronić towarzyszy przed niszczycielską siłą czarów licza i jak dotąd - nieźle sobie radzili. Wąpierz spojrzał na nich, a zaraz potem wysłał telepatycznie komunikat:
"~Widzę, że ledwo dajecie sobie radę chroniąc tych nieszczęśników... Wspólnymi siłami uda nam się odegnać niebezpieczeństwo. Oby..."
Tuż po wysłaniu monitu, książę zauważył nieciekawą zmianę w aurze dookoła - oto krwawy deszcz ustał, a na powierzchni i w przestworzach pojawiły się nieliczne jeszcze ożywione ścierwa padłych drzewiej zwierząt. Na wpół przegniły kruk frunął w ich kierunku, niosąc za sobą zzieleniały obłoczek fetoru śmierci. Jego odnowione nekromantycznie oczy zdawały się kierować zewłok o dziwo nie na smoka czy elficki oddział, ale ich celem miał być Orpheus - niepozorny człowiek. Czyżby? Med nie odpuścił, wymierzył ptaszysko wzrokiem, a karminowe tęczówki oczu wskazywały, że nie jest łatwym przeciwnikiem. W kierunku kruka-zombie poleciał najpierw osobliwy dźwięk nie będący ani sykiem, ani kocim prychnięciem, a czymś pomiędzy skrzyżowanym z gardłowym pseudo-rykiem dużego drapieżnego ssaka. Zaraz potem z ust maga wydobył się bełkotliwy szept:
- Oroboros'te a' unghinyrrh zhe! S'xor dro, golhyrraet i'dol, tupora izil naut-elghinyrr jivvin.
Zgromadzeni wokół mogli pomału obserwować pierwsze efekty działania magii.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

- Nie tylko ludzka natura.
Powiedział Orpheus spoglądając na to, co bacznym wzrokiem obserwował szlachcic. Nigdy nie widział takiej chmury, jednak w oczach wampira widać było błysk zrozumienia. Łatwo można było wywnioskować, że szykowało się jakieś niebezpieczeństwo, któremu von Karnstein chciał podołać.
- Lęk przed nieznanym jest domeną każdego z inteligentnych stworzeń.
Dodał gdy jeszcze głowa wampirzego rodu zbierała myśli.
- Jednak to nie jest ujma, dzięki temu znamy swoje słabości. Tak jak na przykład teraz.
Chłopak jeszcze w trakcie zdjął swój długi płaszcz i nałożył jego grube zwoje na Malaikę.
- Przepraszam na moment.
Dodał opuszczając czarownika, którego mowa zamieniła się w szereg tajemniczych i niezrozumiałych słów. Szybko skierowali się pod skrzydła wielkiego smoka, który rozpostarł swoje gigantyczne skrzydła. W oddali widać było nieduży oddział i elfkę będącą zapewne ich przywódczynią. Sullivan, Branson i Lillian już znajdowali się pod skrzydłami smoka, nikt w tej chwili nie miał oporów przed podejściem do wielkiego gada, który w innym wypadku mógł napawać ich strachem. Niedługo to trwało, nim deszcz ustał zgładzony wysiłkiem czarodziei. Aż dziw brał, że tylu aż mógł pomieścić jeden pagórek. Jednak atmosfera wciąż była napięta, efekty pomoru jeszcze wisiały w powietrzu. Zwierzęta w lesie, kumotanie i pluskanie żab ustało, wesoło trekotające ptactwo ucichło, słychać było tylko syk zaklęć wypowiadanych przez Medarda.
Jeden czarny ptak.
Czarny niczym noc wzbił się w powietrze, niczym znak na niebie zwiastujący zagładę. Jedynym, który go zauważył nie był tylko Medard, ale także bystrooki Branson, który zwrócił uwagę kolegom, a niedługo wiedzieli o nim wszyscy zgromadzeni pod skrzydłami smoka i sam dający tą zbawienną obronę. Nikt nie wątpił, że deszcz musiał wybić każde zwierzę znajdujące pod śmiertelną chmurą, więc to co wzleciało musiało już nie być żywe. Branson i kilku innych posiadających broń atakującą na odległość mężczyzn miało przeklęte stworzenie na muszce i już śmiało chciało dokonać aktu jego unicestwienia, jednak te zamiary przerwał głos Orpheusa, który jako jedyny chyba nie skupił swojej uwagi na tym dziwacznym stworzeniu. Widział przecież szlachcica z Karnsteinów, który wciąż próbował coś zdziałać szepcząc dziwne inkantacje w przeklętym języku. Nie znał się na magii, jednak widział karminowe tęczówki skierowane na ptaka, mogło to oznaczać tylko jedno.
- Powstrzymajcie się, spokój! Patrzcie na czarownika!
Jego głos na chwilę zdominował każdy dźwięk w okolicy.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Trwające od dłuższego czasu opady śmierdzącej cieczy wyraźnie zaczynały zanikać. Najpierw deszcz zelżał lekko, złagodniał, by pod koniec zniknąć w ogóle. Szelest uderzających miarowo kropel zastąpiła klująca w uszy cisza. Gardenia opuściła ręce, rozpraszając tym samym czar i ściągając z powrotem jego energię. Zaraz też zaczęła kaszleć, bo smród jaki pozostał po zalaniu całej okolicy zaklętym deszczem przyprawiał ją o silne mdłości. Słodkawy zapach zgnilizny, niemal namacalny trupi odór, uderzał do głowy i wywoływał w niej chęć jak najszybszego opuszczenia tego obszaru. W myślach posłała pod adresem nieumarłego arcymaga kilka nieprzyjemnych inwektyw.
Zakrywając ręką nos podeszła do Dumuziego. Szybkie spojrzenie na ciemnowłosego wystarczyło, żeby się upewnić, że krwawe opady nie wyrządziły mu krzywdy. To samo tyczyło się Medarda i tajemniczych pasażerów statku.
Ponadto zauważyła, że wampirzy książę był zajęty recytowaniem jakiegoś zaklęcia. Maie popatrzyła w kierunku, w którym kierowane były słowa i odnalazła na niebie czarnopiórego ptaka. Nieumarłego. Syknęła przez zaciśnięte zęby. Czyżby licz używał zwierząt jako swoich szpiegów? Pewnie dlatego, że mniej rzucali się w oczy niż humanoidzi. Gardenia zapłonęła gniewem. Nekromanta posunął się do tego, że plugawił swoją magią przyrodę by się do nich dostać. Traktował naturę jak swoją makabryczną zabawkę. Narzędzie. Szczątki zwierząt i ptaków, które powinny spokojnie spoczywać w ziemi, wprawiane były teraz w ruch energią jego zaklęć. Zacisnęła pięści. Nie mogła dłużej pozwalać na taką niegodziwość.
Magini rozpostarła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Z tego miejsca miała dużo lepszą perspektywę. Widziała jak grupa rozkładających się, nieumarłych kruków krąży nad wzgórzem. Z każdą minutą było ich coraz więcej. Gardenia i jej towarzysze wyraźnie przyciągnęli uwagę nekromanty.
W kilku szybkich uderzeniach skrzydeł Maie nabrała prędkości i ruszyła na spotkanie kruków. Zataczając coraz szybsze kręgi przelatywała przez coraz to nowe skupiska ptaków, momentalnie zmieniając je w kupkę dymiącego, z wolna opadającego na ziemię popiołu. Zatrzymała się dopiero, gdy na niebie nie było już żadnego z nieumarłych sług. Wtedy zapikowała ostro w dół, gdzie gromadził się ożywione przez plugawą magię licza zwierzęta leśne. Przelatując nad nimi przeciągnęła po tym terenie falą ognistego podmuchu, trawiącą wszystko co spotka na swojej drodze.
Kiedy większa część wzniesienia zamieniła się w pogorzelisko schowała skrzydła i zeskoczyła na ziemię. Odgarnęła włosy z czoła i rozejrzała się dookoła. Większość leśnych stworzeń wyparowała, kiedy tylko znalazła się w obszarze działania zaklęcia lub w jego pobliżu. Niewielka ilość obserwowała wzgórze z oddali. Maie wciąż była wzburzona jednak nie na tyle, żeby udawać się w pościg za niedobitkami. Westchnęła, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę miejsca gdzie stał złoty jaszczur.
Wtem z ziemi pod stopami Gardenii wystrzeliła w górę koścista ręka, oplatając palce wokół jej kostki i zaciskając z siłą żelaznego imadła. Zdążyła jeszcze wydać z siebie urwany krzyk, zanim została wciągnięta do utworzonego na spalonej glebie portalu.

ciąg dalszy
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Julia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wiedźma- Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Julia »

W nieprzeniknionych ciemnościach lasów, przez ostre szczyty gór i ośnieżone pagórki a wreszcie przez mokre i
niebezpieczne bagna wędrowała nieznana jeszcze nikomu, tajemnicza dziewczyna. Ciemny i duży kaptur
jej płaszcza zasłaniał połowę jej twarzy, stąd nikt nie mógł zobaczyć oblicza nieznajomej. Sama dbała o to
by pozostać jak najdłużej nierozpoznawalną. Wiedziała jaki jest stosunek większości istot do wiedźm, więc nie
dawała im powodu, aby go jeszcze bardziej pogarszać.
Wstąpiła na Mgliste Bagna. Już od pewnego czasu czuła dziwne fale magii, dobiegające gdzieś przed nią.
Chciała to sprawdzić, jej ciekawość magii była tak silna, że nie było mowy o tym, aby odwrócić się i odejść.
Gdy podeszła bliżej, spojrzała na dziwny obraz malujący się na niebie - niby wielki ptak, który ogniem trawił wszystko
na co napotkał w drodze swojego lotu. Gdy z pozostałych ptaków pozostał jedynie pył, zanurkował w dół.
Julia widziała teraz tylko wysokie płomienie roztaczające się blisko zejścia na ziemię skrzydlatego ducha.
Pobiegła od razu w tamto miejsce. Zauważyła kilka nieznanych jej osób i... smoka? Tak, to był smok.
Choć płomienie jeszcze w niektórych miejscach nie chciały zgasnąć, większa połowa pogorzeliska już ustąpiła.
Fale magii znów do niej dotarły - tym razem od strony dziewczyny. Chciała krzyknąć do niej aby uciekała stamtąd,
jednak nie zdążyła. Portal już się otworzył. Przerażająca trupia ręka zacisnęła swe objęcia na stopie dziewczyny i wciągnęła
ją.
- Co tu się dzieje? - powiedziała cicho...
Zablokowany

Wróć do „Mgliste Bagna”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość