Choć w rzeczywistości droga z Doliny Umarłych do rejonu smoczych pieczar w Szepczącym Lesie trwała nie dłużej, niż ułamek sekundy, topielicy dłużyła się ona niesamowicie i przypominała przeciskanie się przez wąski i klaustrofobicznie niski tunel, zbudowany z lepkiej, organicznej, pulsującej nierówno substancji, wypełnionej migoczącymi z szaloną częstotliwością kolorami. Od dźwięków, jakie temu wszystkiemu towarzyszyły, dziewczynie włosy stawały dęba - była to plątanina przeraźliwych pisków, skrzeków, zgrzytów, dalekich ryków i niskich pomruków.
Dziewczynie huczało w głowie i coraz bliższa była szaleństwa. W pewnej chwili zaczęły się chorobliwe majaki.
Znów zapadała się w ciemność i chłód. Pędzące smugi barw zastygły w miejscu i zmieniły się w śnieżnobiałe płatki, które nasiąkając wodą opadały na dno, na dno, razem z nią, powoli, coraz cięższe. Gdzieś z góry dał się słyszeć zawodzący, jękliwy śpiew, dobywający się z kilku kobiecych gardeł. Potem wszystkie dźwięki zlały się w jednostajne, wwiercające się w mózg brzęczenie. Rozpaczliwie spróbowała zaczerpnąć powietrza, ale zamiast porcji ożywczego tlenu poczuła tylko wodę, zalewającą jej płuca, wraz z falą obezwładniającego bólu.
Zapach gnijących liści, wilgoć i powiew przeszywająco zimnej, jesiennej mgły - poczuła. Grube, nagromadzone na wielkiej powierzchni wielowarstwowe chmury, fioletowo-szare, straszne i piękne, przytłaczające, zasnuwające resztki jasnożółtego nieba na zachodzie - zobaczyła. Przyspieszony oddech i stłumiony jęk tuż przy swoim policzku, na poduszce z mokrego mchu, i szeptane w pośpiechu, w listopadowym chłodzie tego niespodziewanego zbliżenia słowa, takie, których zawsze jest za mało, niedopowiedziane, wyjęczane, wychrypiane, wykrzyczane, urywane - usłyszała.
Malinowe zarośla wśród nich dawno już były wyschnięte i ogołocone, ale cóż z tego?
Jego szczupła, przyjemnie ciepła dłoń przesunęła się po jej udzie, odgarnęła z chudego, dziewczęcego ciała niepotrzebne warstwy wilgotnej materii sukienki, potem trochę niezdecydowana przemknęła po drobnej piersi i po twarzy, przystanęła na chwilę na różowych ustach, zatrzymana pocałunkiem, by zaraz zsunąć się na biodra, i jeszcze dalej, dalej, i rozniecić płomień.
...płomień! Dziki płomień, niszczący i straszny, rozlewany strumieniami, ba, rzekami, chciałby pochłonąć cały świat, gdyby mu tylko pozwolić. Gdzieś napotyka jednak opór i zderza się z drugim, jeszcze jaśniejszym i żywszym płomieniem. Czy ogień może spopielić inny ogień?
Cienie przemykają po ścianach jaskini i jest ich o wiele więcej, niż powinno.
Płatki popiołu wirują wysoko, wysoko, rozgrzane powietrze drga, ukazując tym, którzy patrzą i widzą, postaci pół-zwierzęcych demonów. Jakaś silna magia skupiona w jednym drobnym punkcie przyciąga je wszystkie do siebie. Robi się zbyt gorąco, bo można było oddychać. Ponowny rozpaczliwy wdech każe się przebudzić. Cienie znikają jakby kilka sekund później, niż reszta zwidów.
Topielicę przebudziło twarde lądowanie na kamiennej posadzce jakiejś rozległej, ciemnej jaskini. Po podróży portalem czuła się koszmarnie - kręciło jej się w głowie, a kości jakby ból rozsadzał od środka. Na dodatek skronią uderzyła o jakiś skalny występ, przez co zrobiło się jej tak niedobrze, że musiała odczołgać się na bok, a jej żołądek ścisnął kilkakrotnie odruch wymiotny. Cóż, Aishele nie jadła jednak od naprawdę bardzo dawna. Ucieszyła się za to w duchu, że nie ona trzymała podczas tej teleportacji ów nieszczęsny słój z owadzią zarazą.
Mag śmierci stał niewzruszony nad nią, a dwa kruki kołowały ponad jego głową. Nieumarła podniosła się z wysiłkiem i zlustrowała wzrokiem miejsce, w które przeniosły ich megdarowe wrota chaosu.
Pieczara była tak wysoka, że Aishele nie była w stanie dostrzec sklepienia. Była też bardzo szeroka, a blade, chłodne światło, dobywające się nie wiadomo skąd, pozwalało się zorientować, że w ścianach znajdują się liczne okrągłe otwory różnej wielkości. Zapewne wejścia do tuneli, stanowiących sieć Smoczych Pieczar.
- Pani... pani Gardenio...? - zawołała topielica bez przekonania w mrok. Odpowiedziało jej tylko upiorne echo.