Szepczący Las ⇒ [Gdzieś niedaleko Danae] Niespodziewane towarzystwo
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 417
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
Esmeralda dowiedziała się co nieco o tym świecie gdy była jeszcze przy wodospadzie, tam gdzie co chwile ktoś się teleportował. Mimo to nadal wszystko tu było takie dziwne. Elfy, driady, cała masa najróżniejszych istot. Gdy otrzymała odpowiedź od tego bladego mężczyzny zrobiła się czerwona ze złości. Po chwili lekko się uspokoiła ale nie odezwała się ponownie do Medarda.
- Genialnie sformułowane pytanie – wybuchła śmiechem, słyszalnym tylko dla Es, Ira.
- Przymknij się.
- Tak, tak. A więc co teraz będziesz robić? Grzecznie stać jak aniołek?
- Wiesz że nie.
W tym momencie demonica sprawiła że w jednym momencie przewróciło się kilka większych drzew, przygniotły one kilka osób. Ira nie stała po żadnej ze stron więc nie obchodziło jej zbytnio którą armie uszczupliła, ważne że zrobiła coś złego.
- Świetny pomysł, przewróć więcej drzew – powiedziała sarkastycznie Es.
- Nie przesadzaj, przecież to zabawne.
- Gdybyśmy chociaż wiedziały która strona…
- Wampir.
- Co?
- Jest blady jak wampir Wampiry czytają w myślach!
I w ten właśnie sposób zakończyła się ich telepatyczna konwersacja.. Nie chciała stać bezczynnie, do walki to ona pierwsza. Jednak nie mogła tak od razu stwierdzić iż chce brać w tym udział.
- Kim jesteś tak właściwie? – spytała wampira z nadzieją że normalnie odpowie.
- A co do twojej ostatniej prośby… Stać grzecznie? Wolałabym szczerze mówiąc brać udział w walce – stwierdziła poważnym, władczym tonem.
- Genialnie sformułowane pytanie – wybuchła śmiechem, słyszalnym tylko dla Es, Ira.
- Przymknij się.
- Tak, tak. A więc co teraz będziesz robić? Grzecznie stać jak aniołek?
- Wiesz że nie.
W tym momencie demonica sprawiła że w jednym momencie przewróciło się kilka większych drzew, przygniotły one kilka osób. Ira nie stała po żadnej ze stron więc nie obchodziło jej zbytnio którą armie uszczupliła, ważne że zrobiła coś złego.
- Świetny pomysł, przewróć więcej drzew – powiedziała sarkastycznie Es.
- Nie przesadzaj, przecież to zabawne.
- Gdybyśmy chociaż wiedziały która strona…
- Wampir.
- Co?
- Jest blady jak wampir Wampiry czytają w myślach!
I w ten właśnie sposób zakończyła się ich telepatyczna konwersacja.. Nie chciała stać bezczynnie, do walki to ona pierwsza. Jednak nie mogła tak od razu stwierdzić iż chce brać w tym udział.
- Kim jesteś tak właściwie? – spytała wampira z nadzieją że normalnie odpowie.
- A co do twojej ostatniej prośby… Stać grzecznie? Wolałabym szczerze mówiąc brać udział w walce – stwierdziła poważnym, władczym tonem.
- Ignea
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Smok Solarny
- Profesje:
- Uwagi administracji: Konto Raena, jest prezentem urodzinowym dla użytkowniczki od administracji (z dnia 3.10.2013) i liczy się jako dodatkowy slot na postać. Raena (konto) jest postacią dodatkową, z czego wynika, że użytkowniczka może posiadać 7+1+1postaci na normalnych zasadach + 1 dodatkowych slotów, jeden jako prezent. Zatem użytkowniczka ma prawo posiadać razem 10 kont.
- Kontakt:
Młoda kobieta pozostawała w ukryciu przez ten cały czas. Uważnie przyglądała się kolejnym postaciom, przysłuchiwała się rozmowom. Wszystko wskazywało na to, że wdepnęła w sam środek nadchodzącej walki, a gdyby ktoś wyczuł, że jest smoczycą? Wtedy każdy chciałby zwerbować ją do swoich oddziałów, bo przecież takie smoczysko w szeregach po którejś stronie to nie lada plus. Ignea postanowiła nie mieszać się w ten spór, dlatego zaczęła wycofywać się w stronę polany, z której tutaj dotarła, by potem przybrać swoją prawdziwą postać i wyruszyć w kierunku miasta, do którego zmierzała. A walka? Wojny, spory zawsze były, są i będą, a ten nie wyróżnia się niczym szczególnym i w końcu ktoś uzna, że wygrał, by za jakiś czas wywołać kolejne niepotrzebne afery.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 649
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Mirian otworzyła usta do nagłego odzewu, ale zakończyła go jedynie głośnym westchnięciem. Kobyła, jak kobyła, a fakt faktem nadal pozostawała zwierzęciem. Dla wielu pewnym miernym, ale driada zwierząt miarą nie ceniła. Uniosła brew, a usta wykrzywiły się w zastanowieniu. Trzeba było przyznać, że jego przywiązanie do zwierzęcia było godne podziwu. Nawet jeżeli była dla niego tylko garścią monet, jego oddanie, nawet w tym przypadku, było imponująco wysokie. Westchnęła drugi raz.
-Słuchaj no, nikt tej szkapy na żarło nie przerobi. Widziałtyś jaka schorowana, stara i ślepa? Ludzie to by ją kijem nie tknęli, a skoro łazi w te i we w te to pewno kto ją zna. Zatargalibyśmy ją ze sobą, ale chodzi swoją ściechą. Życie Ci więc miłe czy szkapa? Wiedz, że iżli chodzi blisko lasu to i driada szkapy tknąć nie da. Może się jej uda. A jak nie, to ją wstrzymaj tutaj. Jeśli stać potrafi w miejscu…-zaśmiała się pod nosem-… to wrócisz tu po nią.
Spojrzała na krasnoludów zimnym wzrokiem, chociaż nie starała się ukryć uniesionego kącika ust.
-Panie Cecil, widzę, że mało się politykujesz i za mało czasu spędzasz na leśnych łunach. Z takim podejściem nie radzę zostawać na dłużej o ile z rzyci grotu wygrzebywać nie chcesz. Jeno szczęście masz, że jakowosz znośni jesteście. Informację zaś przekażę Opiekunce, co do hałasu… Myślę, że akurat Wy robicie tu najmniejszy. A Tobie Książe, dziękować pozostaje. Dowód na Karnstein przydatna sprawa. Wrócimy szybko o ile wieśniak da się dotaszczyć… bez szkapy.
Z dala rozniósł się huk padających drzew, a spod nich rozniosło się echo jęków ofiar. Ale Mirian przede wszystkim słyszała drzewa. Wyrwane z korzeniami tak nagle i gwałtownie, że nie zdołała jakkolwiek zareagować. Ich wycie i cierpienie było rozrywające w środku. Czuła ich ból, zupełnie jakby dotyczył jej samej.
Driada nisko się pochyliła i nastawiła uszu, spojrzała przejrzyście na czarnowłosą. Zagryzła wargi niemalże do krwi. Kim była ta postać? Między pniami słyszała jedynie kroki wojsk, czuła obecność swoich sióstr i zapewne kilka obozowisk znalazłoby się w okolicy. Nikt jednak nie walił i nie łamał drzew. Nikt oprócz zbuntowanych niedobitków Hodora, bądź też ktoś całkowicie obcy…
Mirian nie zastanawiała się długo. Naciągnęła strzałę na cięciwę i wycelowała w nieznajomą.
-Ejże kobieto, grzeczniej proszę. Znajdujesz się niedaleko Królestwa Danae, a dokładniej na terenach należących do Mai Laintha'e. Gadaj kim jesteś i co Cię tu przywlokło nim Twoje umiłowanie do wojny się przyda.
„Nawet wieśniaka dowlec nie można do druida…” pomyślała cierpko. Oby… Oby ta ziemia niedługo stała się przyjaźniejsza.
-Słuchaj no, nikt tej szkapy na żarło nie przerobi. Widziałtyś jaka schorowana, stara i ślepa? Ludzie to by ją kijem nie tknęli, a skoro łazi w te i we w te to pewno kto ją zna. Zatargalibyśmy ją ze sobą, ale chodzi swoją ściechą. Życie Ci więc miłe czy szkapa? Wiedz, że iżli chodzi blisko lasu to i driada szkapy tknąć nie da. Może się jej uda. A jak nie, to ją wstrzymaj tutaj. Jeśli stać potrafi w miejscu…-zaśmiała się pod nosem-… to wrócisz tu po nią.
Spojrzała na krasnoludów zimnym wzrokiem, chociaż nie starała się ukryć uniesionego kącika ust.
-Panie Cecil, widzę, że mało się politykujesz i za mało czasu spędzasz na leśnych łunach. Z takim podejściem nie radzę zostawać na dłużej o ile z rzyci grotu wygrzebywać nie chcesz. Jeno szczęście masz, że jakowosz znośni jesteście. Informację zaś przekażę Opiekunce, co do hałasu… Myślę, że akurat Wy robicie tu najmniejszy. A Tobie Książe, dziękować pozostaje. Dowód na Karnstein przydatna sprawa. Wrócimy szybko o ile wieśniak da się dotaszczyć… bez szkapy.
Z dala rozniósł się huk padających drzew, a spod nich rozniosło się echo jęków ofiar. Ale Mirian przede wszystkim słyszała drzewa. Wyrwane z korzeniami tak nagle i gwałtownie, że nie zdołała jakkolwiek zareagować. Ich wycie i cierpienie było rozrywające w środku. Czuła ich ból, zupełnie jakby dotyczył jej samej.
Driada nisko się pochyliła i nastawiła uszu, spojrzała przejrzyście na czarnowłosą. Zagryzła wargi niemalże do krwi. Kim była ta postać? Między pniami słyszała jedynie kroki wojsk, czuła obecność swoich sióstr i zapewne kilka obozowisk znalazłoby się w okolicy. Nikt jednak nie walił i nie łamał drzew. Nikt oprócz zbuntowanych niedobitków Hodora, bądź też ktoś całkowicie obcy…
Mirian nie zastanawiała się długo. Naciągnęła strzałę na cięciwę i wycelowała w nieznajomą.
-Ejże kobieto, grzeczniej proszę. Znajdujesz się niedaleko Królestwa Danae, a dokładniej na terenach należących do Mai Laintha'e. Gadaj kim jesteś i co Cię tu przywlokło nim Twoje umiłowanie do wojny się przyda.
„Nawet wieśniaka dowlec nie można do druida…” pomyślała cierpko. Oby… Oby ta ziemia niedługo stała się przyjaźniejsza.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Dalsze dyskusje nie były przedmiotem zainteresowań elfki. Ilirinleath postanowiła wyruszyć natychmiast. Pożegnawszy Medarda i jego nowych towarzyszy, strażniczka dała znak do wymarszu dla swojego jeńca i pana Howla. Na koniec spojrzała pytająco w stronę driady która teraz pochłonięta była wyjaśnianiem kto z obecnych jest kim i jaką rolę pełni w danej sytuacji. Być może ta ostatnia wcale nie zamierzała towarzyszyć jej w podróży, a elfka źle zinterpretowała chaotyczny styl wypowiedzi tamtej. Albo po prostu driada była mniej zdyscyplinowana i dołączy do nich później.
Nie chcąc bez przerwy odpowiadać na pytania i problemy swoich kompanów, Ilia starała się szybko uciąć wszelkie dyskusję i puścić mężczyzn przodem. Po raz kolejny musiała zapewnić woźnicę że wciąż istnieje szansa na uratowanie jego szkapy. Oblężenie dopiero się zaczynało, a nikt normalny nie zabija zwierząt zaraz na początku walk. Jeśli Hodor zdecyduje się na taki krok to uczyni to dopiero wówczas gdy widmo głodu zajrzy mu do żołądka. Zresztą znając księcia Medarda ciężko tu mówić o oblężeniu. Sytuacja bardziej zapowiadała się na szturm i próbę szybkiego zdobycia twierdzy. Z kolei kłusownika elfka nieustannie musiała zapewniać że nie posiada żadnego pisma gwarantującego jej bezpieczeństwo. Uparcie twierdziła że każdy rozsądny człowiek stojący po stronie Medarda uzna elfkę za swojego sojusznika i nie będzie robił im przeszkód. W ten sposób Ilirinleath miała nadzieję zniechęcić człowieka do podejmowania próby ucieczki.
Jej towarzysze w końcu odpuścili koncentrując się na rozmowie między sobą. Idąca za nimi utrzymując dystans kilku kroków, elfka miała wreszcie okazję do przemyśleń na temat obecnej sytuacji. Rozglądając się po otaczającym ją lesie, Ilia zastanawiała się jak radzą sobie miejscowe zwierzęta. Wojna toczona przez ludzi musiała być dla nich niczym pożoga. Równie niebezpieczna i niszcząca, a przy tym podobnie jak przed żywiołem nie dało się przed nią ukryć. Pozostawała ucieczka ale w która stronę szukać bezpiecznego schronienia gdy zewsząd nadciągały wrogie oddziały?
Rozlegające się gdzieś z oddali wycie hien na chwilę przerwało rozmyślania elfki.
A może ucieczka wcale nie była jedynym rozwiązaniem. Być może w nadciągającej bitwie istniały więcej niż tylko dwie strony konfliktu? Dla zwierząt nie miało znaczenia czy las będzie w rękach poddanych Hodora czy Medarda. I tak w mniejszym lub większym stopniu będzie się na nie polować. Chyba że same zdecydują się walczyć o swój los. Oczywiście zwierzęta nie były zdolne do takiego rozumowania i koordynacji własnych działań, ale pokierowane przez odpowiednie osoby, mogłyby stanowić odpowiednią siłę. Być może nie będzie to siła zdolna stanąć do walki z zbornymi oddziałami, ale ukryte działania i likwidowanie mniejszych grup na pewno było w ich możliwościach. Tym bardziej że obie strony konfliktu obarczałyby się wzajemnie jeśli nagle zorientują się że kilka ich oddziałów przepadło bez wieści.
Kolejne złowrogi odgłosy wydawane przez hieny tym razem dało się usłyszeć dużo bliżej.
A kto mógłby kierować tak zorganizowanymi zwierzęcymi formacjami? Elfy? Nało prawdopodobne. Mroczne elfy? Elfka przypomniała sobie niedawne spotkanie z grupą dosiadającą mamuty. Dlaczego by nie. Jaki cel mogłyby mieć owe oddziały żeby przebywać tu i teraz? Albo driady. Kto jak kto ale tym istotom na pewno nie podobała się obecna sytuacja. A jeśli nie dziady, to pozostawała jeszcze jedna możliwość.
- Druidzi – wypowiedziała na głos. Tym razem wycie drapieżników wydawało się jej niemal namacalne.
Nie chcąc bez przerwy odpowiadać na pytania i problemy swoich kompanów, Ilia starała się szybko uciąć wszelkie dyskusję i puścić mężczyzn przodem. Po raz kolejny musiała zapewnić woźnicę że wciąż istnieje szansa na uratowanie jego szkapy. Oblężenie dopiero się zaczynało, a nikt normalny nie zabija zwierząt zaraz na początku walk. Jeśli Hodor zdecyduje się na taki krok to uczyni to dopiero wówczas gdy widmo głodu zajrzy mu do żołądka. Zresztą znając księcia Medarda ciężko tu mówić o oblężeniu. Sytuacja bardziej zapowiadała się na szturm i próbę szybkiego zdobycia twierdzy. Z kolei kłusownika elfka nieustannie musiała zapewniać że nie posiada żadnego pisma gwarantującego jej bezpieczeństwo. Uparcie twierdziła że każdy rozsądny człowiek stojący po stronie Medarda uzna elfkę za swojego sojusznika i nie będzie robił im przeszkód. W ten sposób Ilirinleath miała nadzieję zniechęcić człowieka do podejmowania próby ucieczki.
Jej towarzysze w końcu odpuścili koncentrując się na rozmowie między sobą. Idąca za nimi utrzymując dystans kilku kroków, elfka miała wreszcie okazję do przemyśleń na temat obecnej sytuacji. Rozglądając się po otaczającym ją lesie, Ilia zastanawiała się jak radzą sobie miejscowe zwierzęta. Wojna toczona przez ludzi musiała być dla nich niczym pożoga. Równie niebezpieczna i niszcząca, a przy tym podobnie jak przed żywiołem nie dało się przed nią ukryć. Pozostawała ucieczka ale w która stronę szukać bezpiecznego schronienia gdy zewsząd nadciągały wrogie oddziały?
Rozlegające się gdzieś z oddali wycie hien na chwilę przerwało rozmyślania elfki.
A może ucieczka wcale nie była jedynym rozwiązaniem. Być może w nadciągającej bitwie istniały więcej niż tylko dwie strony konfliktu? Dla zwierząt nie miało znaczenia czy las będzie w rękach poddanych Hodora czy Medarda. I tak w mniejszym lub większym stopniu będzie się na nie polować. Chyba że same zdecydują się walczyć o swój los. Oczywiście zwierzęta nie były zdolne do takiego rozumowania i koordynacji własnych działań, ale pokierowane przez odpowiednie osoby, mogłyby stanowić odpowiednią siłę. Być może nie będzie to siła zdolna stanąć do walki z zbornymi oddziałami, ale ukryte działania i likwidowanie mniejszych grup na pewno było w ich możliwościach. Tym bardziej że obie strony konfliktu obarczałyby się wzajemnie jeśli nagle zorientują się że kilka ich oddziałów przepadło bez wieści.
Kolejne złowrogi odgłosy wydawane przez hieny tym razem dało się usłyszeć dużo bliżej.
A kto mógłby kierować tak zorganizowanymi zwierzęcymi formacjami? Elfy? Nało prawdopodobne. Mroczne elfy? Elfka przypomniała sobie niedawne spotkanie z grupą dosiadającą mamuty. Dlaczego by nie. Jaki cel mogłyby mieć owe oddziały żeby przebywać tu i teraz? Albo driady. Kto jak kto ale tym istotom na pewno nie podobała się obecna sytuacja. A jeśli nie dziady, to pozostawała jeszcze jedna możliwość.
- Druidzi – wypowiedziała na głos. Tym razem wycie drapieżników wydawało się jej niemal namacalne.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Oblężenie niby już się rozpoczęło - kamraci i stronnicy von Hodorów bronili walącego się starego stanu rzeczy tak zaciekle, jak nie przymierzając locha latosich warchlaków. Nie ma się im co dziwić - wszak człowiek (a ludźmi głównie byli ostający twardo za Trupogryzem lokalesi i przysłani na pomoc przez Ildehara zawodowi żołnierze czy agenci wywiadu gotowi oddać życie w obronie resentymentów Króla Jegomościa) do stagnacji i monotonii przyzwyczajon, z dziada - pradziada wszak żyje w praktycznie jednakowym środowisku cywilizacji, a wszelkie nowinki techniczne odgania niczym demuny jak najdalej od siebie.
Niewielki zameczek na wyżynach mylnie przez kłusowników zwanych górami zgromadził całe zastępy oddanych sprawie wojów. Wśród nich byli łowcy zwierząt, wieśniacy kłusujący z głodu, leśni banici, rabusie, niedobitki wojen z Hodorami, przedstawicielstwo suzerena z Demary i pospolici lumpenproletariusze i chłopi spędzeni przez panów, by zasilić szeregi niezbyt udanego wojska. Niestety, organizator nie miał zbytniego zmysłu aprowizacyjnego i nie postarał się o dodatkowe źródła zasobów, o ile w przypadku wody pitnej większych problemów nie napotkano - wszak górzyste tereny obfitują we wszelakiego rodzaju cieki i strużki krystalicznej mineralnej, a i studni głębinowych na zamku horrendum, to casus żywności wydawał się murem nie do przebicia nawet najpotężniejszym taranem. Po to zarządzono olbrzymie łowy, ba, nawet ślepego kunia zagnano doń, by knechci mieli co do garnka włożyć w czasie najsroższych bojów o byt. Potem zostaje ino rosół z psa, własnego rumaka, a w ostateczności szczury i trupy poległych towarzyszy broni. Właśnie ta ostatnia wizja stania się szakalami żerującymi na truchłach własnych ziomków przerażała obrońców bardziej niż cokolwiek innego.
Wtem huk walących się drzew zaburzył na chwilę leśny spokój. Jeden z krasnoludzkiej kompanii, taszczący ciężki kawał żelastwa, nie zdążył umknąć przed kłodą, która niemal wbiła go w darń. Inne istoty także ucierpiały: kilku kłusowników straciło nędzne żywoty, gdy przedzierali się przez gęstwę, uciekając dziwożonom z Mai Laintha'e. Spotkało ich to, na co zasłużyli, chociaż z innego wykonawstwa. Padł także i druid dosiadający okazałego niedźwiedzia. Miś połasił się na miodek z barci i zapłacił za to najwyższą cenę - tak dla siebie, jak i swego właściciela. Kataklizm dosięgnął też kilku członków klanu hien, którzy w tym czasie tropili zdobycz. Pewnie i inne ofiary zostały przywalone nawałą drewna, ale historia zapomniała o tych biednych stworzeniach, które w imię wyższych celów wkroczyły do lasu bądź broniły go przed zakusami najeźdźców.
Tymczasem w innym miejscu toczyła się rozmowa krasnoludów vaerreńskich z Mirian. Cecil, zebrawszy baty zarówno od swego kamrata i szefa Zoltana, jak i dziwożony, odparł:
- Prosty jestem krasnolud, Vaerren każę, to w bój idę za miasto, za Ojczyznę. Nie znam się na lasach, no może poza tajnikami wyrębu... Grot w lesie kule z rusznic u w mieście - jeden pies, jedne zielone łapy... Technologie nasze przejęły i tera jako własne traktujo! Zero szacunku dla krasnoludzkiego czynu! Zero! - pomstował. Zoltan tylko łypał nań spode łba, nawet nie chciało mu się głosu w tej sprawie zabierać. Dobrze wiedział, że gdyby nie driady, miasto dawno obróciłoby się w kupę gruzu, bo po epidemii nie byłoby komu murów przed lasem ochraniać.
Mirian parę słów skierowała również do Medarda. Ten, nie wahając się ani chwili, odparł:
- Nie masz za co dziękować. To, co robicie dla reliktowych, niespotykanych nigdzie w Therii zwierząt, winno być droższe nad wszelkie kruszce świata. Warto się czasem wsłuchać w trąbienie włochatych słoni leśnych czy pomrukiwanie leniwca obskubującego rosłe miłorzęby. Od razu chce się żyć i działać, by taki pasożyt jak Trupojad nie zakłócał więcej spokoju tego miejsca! Co do wsióra zaś - mówiłem, że nic z niego nie będzie. Ciągle tylko ten kuń i kuń... Kto by chciał takie coś w ogóle? Nawet Hodor nie jest aż tak głupi, by połasić się na coś takiego. Szkapina się odnajdzie, chyba że zeżarły ją hieny, a te jak wiadomo jedzą wszystko.
Ilia zabrała jeńca i oboje poszli taszczyć wieśniaka do druida, którego rola w tym całym bordelu nie została do końca wyjaśniona. Może w końcu wyjdzie na jaw, co za zwierz siedzi w tym leśnym dziadydze.
- Zbawiam las. - rzucił Medard, gdy czarnowłosa spytała go o coś, co wydawać by się mogło, było oczywiste dla wszystkich poza nią. Następnie przedstawił się, mając na uwadze, iż przybyszka mogła pochodzić z dalekich stron. W szturmie raczej zero pożytku, ale przydałoby się, by nie przeszkadzała. Chyba że Hodorowi...
Tymczasem wśród wyżyn krasnoludzkie działa, trebuszety, bombardy i cała reszta rozryczały się na dobre. Kanonadzie nie było końca. Pocisk za pociskiem, płonąca kula za kulą, kamień za kamieniem, a nawet gnój i morowe szczury zlatywały wprost na siedzibę ostatniego z walczących Hodorów, który zapewne miał już świadomość tego, z jak potężnym i przebiegłym przeciwnikiem przyszło mu walczyć. Oraz tego, że owa walka nie ma dlań żadnego sensu.
"Na ramionach tłumu będzie wyniesiony. Lecz, czy do rowu z wapnem, czy na ołtarze?"
Niewielki zameczek na wyżynach mylnie przez kłusowników zwanych górami zgromadził całe zastępy oddanych sprawie wojów. Wśród nich byli łowcy zwierząt, wieśniacy kłusujący z głodu, leśni banici, rabusie, niedobitki wojen z Hodorami, przedstawicielstwo suzerena z Demary i pospolici lumpenproletariusze i chłopi spędzeni przez panów, by zasilić szeregi niezbyt udanego wojska. Niestety, organizator nie miał zbytniego zmysłu aprowizacyjnego i nie postarał się o dodatkowe źródła zasobów, o ile w przypadku wody pitnej większych problemów nie napotkano - wszak górzyste tereny obfitują we wszelakiego rodzaju cieki i strużki krystalicznej mineralnej, a i studni głębinowych na zamku horrendum, to casus żywności wydawał się murem nie do przebicia nawet najpotężniejszym taranem. Po to zarządzono olbrzymie łowy, ba, nawet ślepego kunia zagnano doń, by knechci mieli co do garnka włożyć w czasie najsroższych bojów o byt. Potem zostaje ino rosół z psa, własnego rumaka, a w ostateczności szczury i trupy poległych towarzyszy broni. Właśnie ta ostatnia wizja stania się szakalami żerującymi na truchłach własnych ziomków przerażała obrońców bardziej niż cokolwiek innego.
Wtem huk walących się drzew zaburzył na chwilę leśny spokój. Jeden z krasnoludzkiej kompanii, taszczący ciężki kawał żelastwa, nie zdążył umknąć przed kłodą, która niemal wbiła go w darń. Inne istoty także ucierpiały: kilku kłusowników straciło nędzne żywoty, gdy przedzierali się przez gęstwę, uciekając dziwożonom z Mai Laintha'e. Spotkało ich to, na co zasłużyli, chociaż z innego wykonawstwa. Padł także i druid dosiadający okazałego niedźwiedzia. Miś połasił się na miodek z barci i zapłacił za to najwyższą cenę - tak dla siebie, jak i swego właściciela. Kataklizm dosięgnął też kilku członków klanu hien, którzy w tym czasie tropili zdobycz. Pewnie i inne ofiary zostały przywalone nawałą drewna, ale historia zapomniała o tych biednych stworzeniach, które w imię wyższych celów wkroczyły do lasu bądź broniły go przed zakusami najeźdźców.
Tymczasem w innym miejscu toczyła się rozmowa krasnoludów vaerreńskich z Mirian. Cecil, zebrawszy baty zarówno od swego kamrata i szefa Zoltana, jak i dziwożony, odparł:
- Prosty jestem krasnolud, Vaerren każę, to w bój idę za miasto, za Ojczyznę. Nie znam się na lasach, no może poza tajnikami wyrębu... Grot w lesie kule z rusznic u w mieście - jeden pies, jedne zielone łapy... Technologie nasze przejęły i tera jako własne traktujo! Zero szacunku dla krasnoludzkiego czynu! Zero! - pomstował. Zoltan tylko łypał nań spode łba, nawet nie chciało mu się głosu w tej sprawie zabierać. Dobrze wiedział, że gdyby nie driady, miasto dawno obróciłoby się w kupę gruzu, bo po epidemii nie byłoby komu murów przed lasem ochraniać.
Mirian parę słów skierowała również do Medarda. Ten, nie wahając się ani chwili, odparł:
- Nie masz za co dziękować. To, co robicie dla reliktowych, niespotykanych nigdzie w Therii zwierząt, winno być droższe nad wszelkie kruszce świata. Warto się czasem wsłuchać w trąbienie włochatych słoni leśnych czy pomrukiwanie leniwca obskubującego rosłe miłorzęby. Od razu chce się żyć i działać, by taki pasożyt jak Trupojad nie zakłócał więcej spokoju tego miejsca! Co do wsióra zaś - mówiłem, że nic z niego nie będzie. Ciągle tylko ten kuń i kuń... Kto by chciał takie coś w ogóle? Nawet Hodor nie jest aż tak głupi, by połasić się na coś takiego. Szkapina się odnajdzie, chyba że zeżarły ją hieny, a te jak wiadomo jedzą wszystko.
Ilia zabrała jeńca i oboje poszli taszczyć wieśniaka do druida, którego rola w tym całym bordelu nie została do końca wyjaśniona. Może w końcu wyjdzie na jaw, co za zwierz siedzi w tym leśnym dziadydze.
- Zbawiam las. - rzucił Medard, gdy czarnowłosa spytała go o coś, co wydawać by się mogło, było oczywiste dla wszystkich poza nią. Następnie przedstawił się, mając na uwadze, iż przybyszka mogła pochodzić z dalekich stron. W szturmie raczej zero pożytku, ale przydałoby się, by nie przeszkadzała. Chyba że Hodorowi...
Tymczasem wśród wyżyn krasnoludzkie działa, trebuszety, bombardy i cała reszta rozryczały się na dobre. Kanonadzie nie było końca. Pocisk za pociskiem, płonąca kula za kulą, kamień za kamieniem, a nawet gnój i morowe szczury zlatywały wprost na siedzibę ostatniego z walczących Hodorów, który zapewne miał już świadomość tego, z jak potężnym i przebiegłym przeciwnikiem przyszło mu walczyć. Oraz tego, że owa walka nie ma dlań żadnego sensu.
"Na ramionach tłumu będzie wyniesiony. Lecz, czy do rowu z wapnem, czy na ołtarze?"
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 417
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
- Królestwo Danae… - powtórzyła w myślach Esme. Zaczęła się zastanawiać nad wielomoa sprawami lecz po chwili dotarło do niej iż ta istota do niej mówi. Wypytywała ją o to kim jest, przemieniona skrzywiła się ponieważ to było jak na przesłuchaniu. Ira chichotała w jej głowie, to było nieznośne.
- Jestem Es… - stwierdziła że podanie pierwszej części imienia wystarczy, a jak będą ciekawi to im powie całe.
- Będziesz się w to bawić?! – wybuchła śmiechem demonica, przybrała widzialną postać i tuż za Esme pojawiło się coś w rodzaju lewitującego cienia. W pewnym momencie nawet ukazała swe szmaragdowe oczy, jak zwykle chciała wszystkich postraszyć, gniew to jej przysmak ale strachem też nie gardziła. Zwłaszcza że ją bawił.
- Co mnie tu przywiodło? – zamilkła na chwilę – Cóż, zdarzają się, tu jak zdążyłam zauważyć pewne dziwne, niewyjaśnione teleportacje… - dokończyła, ignorując demona.
Esmeralda zaczęła się rozglądać, wiele rzeczy się działo. Póki co przynajmniej wdała się w rozmowę z której mogło coś wyniknąć. Z wielkim księciem szło opornie ale nie zamierzała się poddawać, to nie w jej stylu.
- Zbawiasz las? To pewnie bardzo ważne zadanie… - powiedziała z lekkim sarkazmem. Co jak co, ale las nie wydawał się jej jakimś szczególnie ważnym punktem, zwłaszcza że zielonych miejsc tu było pod dostatkiem.
- Pyszne! Pyszne zaiste! – zachwycała się ira tutejszymi negatywnymi uczuciami, które często się pojawiały – Mogę zrzucić jeszcze parę drzew? Mogę? – Es w sumie nie wiedziała po co ona pyta i tak to zrobi.
- Nie?
Stało się tak jak przewidywała przemieniona, drzewa łamały się w najmniej spodziewanych momentach i spadały, tym razem więcej i więcej. Es zrobiła zirytowaną minę i zwróciła się do driady.
- Tak od razu powiem nie jest to do końca moja sprawka…
- Jestem Es… - stwierdziła że podanie pierwszej części imienia wystarczy, a jak będą ciekawi to im powie całe.
- Będziesz się w to bawić?! – wybuchła śmiechem demonica, przybrała widzialną postać i tuż za Esme pojawiło się coś w rodzaju lewitującego cienia. W pewnym momencie nawet ukazała swe szmaragdowe oczy, jak zwykle chciała wszystkich postraszyć, gniew to jej przysmak ale strachem też nie gardziła. Zwłaszcza że ją bawił.
- Co mnie tu przywiodło? – zamilkła na chwilę – Cóż, zdarzają się, tu jak zdążyłam zauważyć pewne dziwne, niewyjaśnione teleportacje… - dokończyła, ignorując demona.
Esmeralda zaczęła się rozglądać, wiele rzeczy się działo. Póki co przynajmniej wdała się w rozmowę z której mogło coś wyniknąć. Z wielkim księciem szło opornie ale nie zamierzała się poddawać, to nie w jej stylu.
- Zbawiasz las? To pewnie bardzo ważne zadanie… - powiedziała z lekkim sarkazmem. Co jak co, ale las nie wydawał się jej jakimś szczególnie ważnym punktem, zwłaszcza że zielonych miejsc tu było pod dostatkiem.
- Pyszne! Pyszne zaiste! – zachwycała się ira tutejszymi negatywnymi uczuciami, które często się pojawiały – Mogę zrzucić jeszcze parę drzew? Mogę? – Es w sumie nie wiedziała po co ona pyta i tak to zrobi.
- Nie?
Stało się tak jak przewidywała przemieniona, drzewa łamały się w najmniej spodziewanych momentach i spadały, tym razem więcej i więcej. Es zrobiła zirytowaną minę i zwróciła się do driady.
- Tak od razu powiem nie jest to do końca moja sprawka…
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 649
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
„Tak od razu powiem nie jest to do końca moja sprawka…”
Usta Mirian mocno wygięły się w niezadowoleniu, a w oczach pojawił się niebezpieczny błysk, ale przede wszystkim , dylemat. Jeżeli sprawcą walących się drzew rzeczywiście była czarnowłosa kobieta bez mrugnięcia oka wysłałaby pożegnalny bełt prosto między oczy, bez zbędnego gadania. Ona zaś, podobno, nie jest do końca tego sprawcą. Musiała zwalczyć swój wewnętrzny obowiązek, jak też miłość do drzew i zająć się tym, na co ją skazano. Za wszelką cenę nie miała odstawiać misji na bok, a wokół przeco jest jeszcze mnóstwo zielono-skórnych. Jeżeli sprawa wymknie się spod kontroli w tedy nacznie ingerować. A przynajmniej miała nadzieje by do tego nie doszło. Na pewno kilka jej sióstr już zastanawia się co było przyczyną upadłych drzew, wszystko więc jest pod kontrolą… W taką opcje bynajmniej chciała wierzyć.
Opuściła łuk, z nieukrytą niechęcią, po czym ruszyła za elfką. Czuła się co najmniej paskudnie. Z drugiej strony, jeżeli czarnowłosa będzie się ich trzymać w jakiś sposób będzie obeznana w sytuacji. A kto wie, może się przyda jej zamiłowanie do wojny. Teraz zając się musiała rannym człowiekiem, a raczej druidem. Ów wieśniak był dobrym wyjściem z sytuacji. Idealna przykrywka, a reszta.. Reszta nieco mniej ją obchodziła, chociaż nie całkowicie.
Odległe wycie sprowadziło ją na ziemie dzięki czemu opanowanie ponownie zalało ją od stóp po sam czubek głowy. Po chwili poczęła prowadzić mężczyzn, ale Ilii nakazała zostać w tyle. Do nozdrzy driady docierały nowe zapachy niesione przez niespokojny wiatr. Skręcili w dróżkę silniej zarośnięta. Gałęzie chaotycznie odstawały od swoich rzędów, a ścieżkę tak naprawdę tworzyła trawa nie obrośnięta krzakami. Mirian na chwilę zwróciła głowę w bok, rozbudzona delikatnym i miękkim ugnieceniem gałązki. Wzniosła otwartą dłoń by dać znać wstrzymanie ruchu. Coś wisiało w powietrzu.
Niczym duch zniknęła na chwilę w zaroślach. Wycie hien stało się aż nazbyt wyraźne i według Mirian nie wróżyły nic dobrego. Zagłębiając się w las miała wrażenie jakby ich ślina spoczywała tuż nad jej karkiem, a ciepłe oddechy wywoływały gęsią skórkę.
Rozejrzała się po okolicy. Z daleka dojrzała kilka ciemniejszych kropek. Spojrzała jeszcze raz za siebie by upewnić się, że elfka uważnie patroluje dwóch chłopów i okolice. Dłonie Mirian spoczęły na pniu niezbyt krnąbrnego drzewa. Uniosła się na odstających gałęziach by móc wspiąć się na koronę i dokładniej zidentyfikować kropeczki, którymi prawdopodobnie były hieny. Mięśnie kobiety mocno się spięły i gotowe do kolejnego ruchu przerwane były nagłym szarpnięciem. Tak mocnym i silnym, że zwaliło ją z drzewa. Pazury obdarły odsłonięte części ciała, a zębiska zasmakowały u jej boku. Rana na szczęście nie była na tyle głęboka by nie mogła wstać. Zrobiła to szybko zwracając się w stronę swojego przeciwnika, którym okazała się… hiena! Zaskoczona wyjęła sztylet zza pasa, miała właśnie odeprzeć atak i odtrącić zwierzę na bok, gdy jej druga towarzyszka, nie wiadomo skąd, zaatakowała ją od tyłu. Mirian jęknęła z bólu, po czym z niebywałą, jak na driadę, siłę, trąciła zwierzyną o drzewo. Hiena zapiszczała wściekle, ale puściła. Odskoczyła na bok. Z ust zwierzyny ciekła ślina, a oczy płonęły wściekłością. Dlaczego jednak zaatakowały driadę?
W oddali zaś czarne punkty rozproszyły się.
Usta Mirian mocno wygięły się w niezadowoleniu, a w oczach pojawił się niebezpieczny błysk, ale przede wszystkim , dylemat. Jeżeli sprawcą walących się drzew rzeczywiście była czarnowłosa kobieta bez mrugnięcia oka wysłałaby pożegnalny bełt prosto między oczy, bez zbędnego gadania. Ona zaś, podobno, nie jest do końca tego sprawcą. Musiała zwalczyć swój wewnętrzny obowiązek, jak też miłość do drzew i zająć się tym, na co ją skazano. Za wszelką cenę nie miała odstawiać misji na bok, a wokół przeco jest jeszcze mnóstwo zielono-skórnych. Jeżeli sprawa wymknie się spod kontroli w tedy nacznie ingerować. A przynajmniej miała nadzieje by do tego nie doszło. Na pewno kilka jej sióstr już zastanawia się co było przyczyną upadłych drzew, wszystko więc jest pod kontrolą… W taką opcje bynajmniej chciała wierzyć.
Opuściła łuk, z nieukrytą niechęcią, po czym ruszyła za elfką. Czuła się co najmniej paskudnie. Z drugiej strony, jeżeli czarnowłosa będzie się ich trzymać w jakiś sposób będzie obeznana w sytuacji. A kto wie, może się przyda jej zamiłowanie do wojny. Teraz zając się musiała rannym człowiekiem, a raczej druidem. Ów wieśniak był dobrym wyjściem z sytuacji. Idealna przykrywka, a reszta.. Reszta nieco mniej ją obchodziła, chociaż nie całkowicie.
Odległe wycie sprowadziło ją na ziemie dzięki czemu opanowanie ponownie zalało ją od stóp po sam czubek głowy. Po chwili poczęła prowadzić mężczyzn, ale Ilii nakazała zostać w tyle. Do nozdrzy driady docierały nowe zapachy niesione przez niespokojny wiatr. Skręcili w dróżkę silniej zarośnięta. Gałęzie chaotycznie odstawały od swoich rzędów, a ścieżkę tak naprawdę tworzyła trawa nie obrośnięta krzakami. Mirian na chwilę zwróciła głowę w bok, rozbudzona delikatnym i miękkim ugnieceniem gałązki. Wzniosła otwartą dłoń by dać znać wstrzymanie ruchu. Coś wisiało w powietrzu.
Niczym duch zniknęła na chwilę w zaroślach. Wycie hien stało się aż nazbyt wyraźne i według Mirian nie wróżyły nic dobrego. Zagłębiając się w las miała wrażenie jakby ich ślina spoczywała tuż nad jej karkiem, a ciepłe oddechy wywoływały gęsią skórkę.
Rozejrzała się po okolicy. Z daleka dojrzała kilka ciemniejszych kropek. Spojrzała jeszcze raz za siebie by upewnić się, że elfka uważnie patroluje dwóch chłopów i okolice. Dłonie Mirian spoczęły na pniu niezbyt krnąbrnego drzewa. Uniosła się na odstających gałęziach by móc wspiąć się na koronę i dokładniej zidentyfikować kropeczki, którymi prawdopodobnie były hieny. Mięśnie kobiety mocno się spięły i gotowe do kolejnego ruchu przerwane były nagłym szarpnięciem. Tak mocnym i silnym, że zwaliło ją z drzewa. Pazury obdarły odsłonięte części ciała, a zębiska zasmakowały u jej boku. Rana na szczęście nie była na tyle głęboka by nie mogła wstać. Zrobiła to szybko zwracając się w stronę swojego przeciwnika, którym okazała się… hiena! Zaskoczona wyjęła sztylet zza pasa, miała właśnie odeprzeć atak i odtrącić zwierzę na bok, gdy jej druga towarzyszka, nie wiadomo skąd, zaatakowała ją od tyłu. Mirian jęknęła z bólu, po czym z niebywałą, jak na driadę, siłę, trąciła zwierzyną o drzewo. Hiena zapiszczała wściekle, ale puściła. Odskoczyła na bok. Z ust zwierzyny ciekła ślina, a oczy płonęły wściekłością. Dlaczego jednak zaatakowały driadę?
W oddali zaś czarne punkty rozproszyły się.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath sięgnęła po łuk, raz za razem zmieniając wybrany przez siebie cel. Odległość dzieląca ja od grupy hien pozwalała elfce dostrzec sylwetki drapieżników, jednak póki co była za duża na oddanie strzału. Ku zdziwieniu elfki działania zwierząt wyglądały na zorganizowane i dokładnie przemyślane. Hieny usiłowały otoczyć jej grupę szczelnym pierścieniem, przypuszczając atak dopiero wówczas gdy będą miały pewność że żadna z ofiar nie zdoła się wymknąć. Elfka zdecydowała ze przynajmniej kilka z nich przypłaci ten zamiar swoim życiem.
Towarzysząca Ilii Mirian, ledwo tylko pojawiła się w okolicy, wyrwała do przodu burząc tym samym strategię drapieżników. Strażniczka nie miała pojęcia czy wszystkie driady są tak niezdyscyplinowane i samodzielne, ale brawura jej towarzyszki dodatkowo narażała ich na niebezpieczeństwo. Dwóch strzelców mogłoby skutecznie trzymać na dystans atakujące zwierzęta. Dla jednej Ilirinleath sztuka ta będzie trudna. Jakby powyższego było mało, pilnowany przez nią kłusownik gdy tylko zobaczył co się dzieje, rzucił się do ucieczki. Elfka nie mogła skoczyć w pogoń jeśli nie chciała zostawić Howla na łaskę hien. Poza tym mężczyzna nie miał już szans by uniknąć szczęk i pazurów drapieżników. Strażniczka spróbowała przywołać człowieka do rozsądku ale kłusownik parł naprzód widząc w tym jedyną szansą na ocalenie. Wkrótce jego rozpaczliwe krzyki przerażenia i bólu wypełniły całą okolicę.
Elfka stanęła bliżej woźnicy usiłując ochronić starca. Co ciekawe nagle zaczęła przejmować się opinią Medarda, jaką zapewne wygłosiłby na temat poświęcania się dla ratowania kogoś takiego jak Howl. Ona jednak miała swoje zasady.
Nagły usłyszała donośny gwizd który sprawił że hieny zrezygnowały z ataku, rozpraszając się bezładnie po okolicy. Przed Ilią i woźnicą pojawił się druid. Wysoki i młody, z przystojną budzącą zaufanie twarzą, był dokładnym przeciwieństwem tego co spodziewała się ujrzeć strażniczka. Mężczyzna ubrany był tylko w jasne bawełniane spodnie przewiązane grubym sznurem.
- Panie wybaczą – Powiedział uśmiechając się serdecznie i prezentując przy tym rząd białych zdrowych zębów – Moje przyjaciółki nie do końca potrafią jeszcze odróżnić sojuszników od wrogów.
- A kto powiedział że jesteśmy sojusznikami? – Chłodno odpowiedziała Ilirinleath, wymierzając swoją strzałę w serce druida. Przynajmniej teraz nie miała wątpliwości jaki powinna obrać cel.
- Spokojnie. Nie ma potrzeby do złości. Czyż nie jesteśmy do siebie podobni? Driady, elfy, druidzi? Wszystkim nam wydaje się ze potrafimy kierować zwierzętami i wiemy co jest dla nich najlepsze. – Łagodnym tonem wyjaśnił druid. Jestem …
- Nie potrzebuję znać twojego imienia, ani twoich opinii czy też zamiarów. Wystarczy mi wiedza na temat tego iż zrobiłam błąd licząc na uzyskanie tu pomocy. Widzę wystarczająco by domyśleć się kierującego tobą szaleństwa. Cokolwiek chcesz osiągnąć prowadzac zwierzęta do walki z zbrojnymi oddziałami ludzi, nie uda ci się to.
W odpowiedzi druid uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Zaiste byłoby to romantyczne, interesujące i głupie. Chyba jednak źle się nawzajem oceniamy. Za bardzo miłuję moich leśnych towarzyszy by posyłać ich na śmierć. Zresztą ludzi kocham równie mocno. Jak by nie patrzeć to także zwierzęta, tyle ze dość zgrabnie potrafią ukrywać swoją dziką naturę. To w obronie życia prowadzona jest nasza walka. Jeśli panienki zechcą pokażę i wytłumaczę wszystko.
- Czyjego życia? Jego? – Elfka wskazała na zwłoki kłusownika.
- Niestety nie wszystkich uda mi się uratować. – Odparł druid z miną jakby faktycznie martwiły go wypowiadane słowa. – Mógłbym za to pomóc temu staruszkowi.
To wszystko wydawało się zbyt proste. Teraz, w chwili gdy wystarczyło tylko kiwnąć głową, wyrazić zgodę i przekazać woźnice pod opiekę medyka, Ilirinleath nagle nabrała podejrzeń. Wystarczył gest by zakończyć to zadanie i wrócić do Medarda i jego oblężenia, ale intuicja podpowiadała że decydując się na taki krok wcale nie przysłuży się staruszkowi. Coś w tym osobniku było nie tak.
- Twierdzisz ze potrafisz uratować pana Howla?
- Uleczę nie tylko jego stopę, ale i całe ciało. Wszelki ból i niedostatki wynikające z podeszłego wieku. Zapewniam cię drogi starcze iż będziesz się czuł jak nowo narodzony. – Przekonywał druid.
- Tylko czy będzie z tego zadowolony? – Niedowierzała Ilirinleath.
- Będziesz go mogła sama o to zapytać.
Towarzysząca Ilii Mirian, ledwo tylko pojawiła się w okolicy, wyrwała do przodu burząc tym samym strategię drapieżników. Strażniczka nie miała pojęcia czy wszystkie driady są tak niezdyscyplinowane i samodzielne, ale brawura jej towarzyszki dodatkowo narażała ich na niebezpieczeństwo. Dwóch strzelców mogłoby skutecznie trzymać na dystans atakujące zwierzęta. Dla jednej Ilirinleath sztuka ta będzie trudna. Jakby powyższego było mało, pilnowany przez nią kłusownik gdy tylko zobaczył co się dzieje, rzucił się do ucieczki. Elfka nie mogła skoczyć w pogoń jeśli nie chciała zostawić Howla na łaskę hien. Poza tym mężczyzna nie miał już szans by uniknąć szczęk i pazurów drapieżników. Strażniczka spróbowała przywołać człowieka do rozsądku ale kłusownik parł naprzód widząc w tym jedyną szansą na ocalenie. Wkrótce jego rozpaczliwe krzyki przerażenia i bólu wypełniły całą okolicę.
Elfka stanęła bliżej woźnicy usiłując ochronić starca. Co ciekawe nagle zaczęła przejmować się opinią Medarda, jaką zapewne wygłosiłby na temat poświęcania się dla ratowania kogoś takiego jak Howl. Ona jednak miała swoje zasady.
Nagły usłyszała donośny gwizd który sprawił że hieny zrezygnowały z ataku, rozpraszając się bezładnie po okolicy. Przed Ilią i woźnicą pojawił się druid. Wysoki i młody, z przystojną budzącą zaufanie twarzą, był dokładnym przeciwieństwem tego co spodziewała się ujrzeć strażniczka. Mężczyzna ubrany był tylko w jasne bawełniane spodnie przewiązane grubym sznurem.
- Panie wybaczą – Powiedział uśmiechając się serdecznie i prezentując przy tym rząd białych zdrowych zębów – Moje przyjaciółki nie do końca potrafią jeszcze odróżnić sojuszników od wrogów.
- A kto powiedział że jesteśmy sojusznikami? – Chłodno odpowiedziała Ilirinleath, wymierzając swoją strzałę w serce druida. Przynajmniej teraz nie miała wątpliwości jaki powinna obrać cel.
- Spokojnie. Nie ma potrzeby do złości. Czyż nie jesteśmy do siebie podobni? Driady, elfy, druidzi? Wszystkim nam wydaje się ze potrafimy kierować zwierzętami i wiemy co jest dla nich najlepsze. – Łagodnym tonem wyjaśnił druid. Jestem …
- Nie potrzebuję znać twojego imienia, ani twoich opinii czy też zamiarów. Wystarczy mi wiedza na temat tego iż zrobiłam błąd licząc na uzyskanie tu pomocy. Widzę wystarczająco by domyśleć się kierującego tobą szaleństwa. Cokolwiek chcesz osiągnąć prowadzac zwierzęta do walki z zbrojnymi oddziałami ludzi, nie uda ci się to.
W odpowiedzi druid uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Zaiste byłoby to romantyczne, interesujące i głupie. Chyba jednak źle się nawzajem oceniamy. Za bardzo miłuję moich leśnych towarzyszy by posyłać ich na śmierć. Zresztą ludzi kocham równie mocno. Jak by nie patrzeć to także zwierzęta, tyle ze dość zgrabnie potrafią ukrywać swoją dziką naturę. To w obronie życia prowadzona jest nasza walka. Jeśli panienki zechcą pokażę i wytłumaczę wszystko.
- Czyjego życia? Jego? – Elfka wskazała na zwłoki kłusownika.
- Niestety nie wszystkich uda mi się uratować. – Odparł druid z miną jakby faktycznie martwiły go wypowiadane słowa. – Mógłbym za to pomóc temu staruszkowi.
To wszystko wydawało się zbyt proste. Teraz, w chwili gdy wystarczyło tylko kiwnąć głową, wyrazić zgodę i przekazać woźnice pod opiekę medyka, Ilirinleath nagle nabrała podejrzeń. Wystarczył gest by zakończyć to zadanie i wrócić do Medarda i jego oblężenia, ale intuicja podpowiadała że decydując się na taki krok wcale nie przysłuży się staruszkowi. Coś w tym osobniku było nie tak.
- Twierdzisz ze potrafisz uratować pana Howla?
- Uleczę nie tylko jego stopę, ale i całe ciało. Wszelki ból i niedostatki wynikające z podeszłego wieku. Zapewniam cię drogi starcze iż będziesz się czuł jak nowo narodzony. – Przekonywał druid.
- Tylko czy będzie z tego zadowolony? – Niedowierzała Ilirinleath.
- Będziesz go mogła sama o to zapytać.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Chociaż działania wojenne w samym lesie przycichły, nie licząc normalnego dla tego rodzaju miejsc faktu, jakim były ataki drapieżników, lecz kilka obszarów gdzieś wśród pierwotnych puszcz rodziło większe obawy co do ich stanu. Zwierzęta łączyły się w dużo bardziej zorganizowane grupy aniżeli zwykłe klany hien czy watahy wilków, chociaż zachowanie tych drugich zawsze można było zrzucić na karb bytujących w okolicach od millenniów wilkołaków, które miejscowi wieśniacy zwali "wof" bądź "wuf", zapewne od odgłosów, jakie owa leśna rasa zwykła wydawać w czasie polowań. Wofy nie przepadały ani za hienami, ani tym bardziej leśnymi dziadami, jak lokalne społeczności (różnych gatunków) określały druidów. Jedna z grup tych zadziwiających stworzeń przemierzała nie tak znowu odległe tereny, gdy wyczuła zagrożenie. Dziad był blisko. Martwy, podobnie jak jego niedźwiedzi wierzchowiec, obaj przywaleni potężnym dębem. Smród butwiejących liści rozjuszył wilkołaki, które ruszyły za tropem - w pobliżu czaił się kolejny druid, tym razem żywy, ale nie na długo.
Inna grupa, minąwszy maruderów z Vaerren, na których w ogóle nie zwróciła uwagi, dopadła kolejnego maga natury. Dziadyga był tak zajęty karceniem swych hien, iż nie zauważył jak nieuniknione z zawrotną -jak na psa- prędkością pędzie w jego kierunku. Gdy się zorientował, było już za późno. Szczęk kłów, agonalny wrzask i ujadanie wilków przeszyły leśne ostępy, a przeraźliwe wycie spowodowało strach u niejednego z licznie występujących w lesie żołdaków. Straciwszy pana, hieny czmychnęły przed wilkołakami, przeczuwając, iż potencjalny zysk nawet nie zrównoważy poniesionych strat. Sytuacja w kniejach Mai Laintha'e zdawała się wracać do pierwotnego stanu - zaburzonego na długo przed wyczynami kłusowników i ich popleczników z rodu von Hodor. Ciekawe, jak długo to potrwa?
Tymczasem w pobliżu ostatniego bastionu buntowników powietrze zrobiło się aż gęste od pyłu, jaki pozostawiała broń oraz gruz walących się murów czegoś, co stronnicy ostatniego walczącego jeszcze von Hodora mylnie zwali fortecą. Grad kul armatnich i nawała pocisków z trebuszy nie pozostawiały im innego wyjścia. Obrońcy dawno zjedli ostatnie konie, psy i koty. Dowódca zarządził kapitulację - nie było sensu narażać życia poddanych dla sprawy, która z założenia była już przegrana. Bramy zamku -do tej pory niby nie do zdobycia- otwarto, a najwytrwalsi z buntowników złożyli broń.
Polanka w lesie, gdzie do niedawna leżał wieśniak Howl nieco ucichła. Ilia wraz z Mirian i pojmanym kłusownikiem poszły do chatki druida zająć się problematycznym woziwodą. Chichot i skowyt hien to narastały, to znów milkły, by w końcu zniknąć tak nagle, jak się pojawiły. Z odległej głuszy dochodziły odgłosy walki nie tylko Duchów Lasu czy elfów, ale także odwiecznej wilczej rasy z nowym zagrożeniem. Posterunki przekazywały sobie wieści o watahach wilków zwalczających leśnych dziadów i ich dość osobliwe chowańce.
- Miło Cię poznać, Es. Teleportacje? Chodzi o znikających zmiennokształtnych czy coś innego? - dodał Medard
Es zaczęła wykaraskiwać się z kłopotów, które przed momentem na nią spadły za sprawą walących się drzew. Czyżby niekontrolowane wybuchy magii? A może ten fenomen ma związek z działaniem demona lub eterycznego nieumarłego, przez śmiertelnych zwanego duchem, choć nie każdy niematerialny zdechlak to psyche żyjącej niegdyś osoby. No ale cóż taki przeciętny Pietrek Świniopas z Zadupia Dolnego może wiedzieć o stworzeniach, o których sama myśl staje kością w gardle?
- Możesz sprecyzować? Jak to "nie do końca twoja"? - spytał książę. Temat rozmowy wydawał się coraz ciekawszy. Sytuacja w lesie także. Druidzi niezbyt.
Inna grupa, minąwszy maruderów z Vaerren, na których w ogóle nie zwróciła uwagi, dopadła kolejnego maga natury. Dziadyga był tak zajęty karceniem swych hien, iż nie zauważył jak nieuniknione z zawrotną -jak na psa- prędkością pędzie w jego kierunku. Gdy się zorientował, było już za późno. Szczęk kłów, agonalny wrzask i ujadanie wilków przeszyły leśne ostępy, a przeraźliwe wycie spowodowało strach u niejednego z licznie występujących w lesie żołdaków. Straciwszy pana, hieny czmychnęły przed wilkołakami, przeczuwając, iż potencjalny zysk nawet nie zrównoważy poniesionych strat. Sytuacja w kniejach Mai Laintha'e zdawała się wracać do pierwotnego stanu - zaburzonego na długo przed wyczynami kłusowników i ich popleczników z rodu von Hodor. Ciekawe, jak długo to potrwa?
Tymczasem w pobliżu ostatniego bastionu buntowników powietrze zrobiło się aż gęste od pyłu, jaki pozostawiała broń oraz gruz walących się murów czegoś, co stronnicy ostatniego walczącego jeszcze von Hodora mylnie zwali fortecą. Grad kul armatnich i nawała pocisków z trebuszy nie pozostawiały im innego wyjścia. Obrońcy dawno zjedli ostatnie konie, psy i koty. Dowódca zarządził kapitulację - nie było sensu narażać życia poddanych dla sprawy, która z założenia była już przegrana. Bramy zamku -do tej pory niby nie do zdobycia- otwarto, a najwytrwalsi z buntowników złożyli broń.
Polanka w lesie, gdzie do niedawna leżał wieśniak Howl nieco ucichła. Ilia wraz z Mirian i pojmanym kłusownikiem poszły do chatki druida zająć się problematycznym woziwodą. Chichot i skowyt hien to narastały, to znów milkły, by w końcu zniknąć tak nagle, jak się pojawiły. Z odległej głuszy dochodziły odgłosy walki nie tylko Duchów Lasu czy elfów, ale także odwiecznej wilczej rasy z nowym zagrożeniem. Posterunki przekazywały sobie wieści o watahach wilków zwalczających leśnych dziadów i ich dość osobliwe chowańce.
- Miło Cię poznać, Es. Teleportacje? Chodzi o znikających zmiennokształtnych czy coś innego? - dodał Medard
Es zaczęła wykaraskiwać się z kłopotów, które przed momentem na nią spadły za sprawą walących się drzew. Czyżby niekontrolowane wybuchy magii? A może ten fenomen ma związek z działaniem demona lub eterycznego nieumarłego, przez śmiertelnych zwanego duchem, choć nie każdy niematerialny zdechlak to psyche żyjącej niegdyś osoby. No ale cóż taki przeciętny Pietrek Świniopas z Zadupia Dolnego może wiedzieć o stworzeniach, o których sama myśl staje kością w gardle?
- Możesz sprecyzować? Jak to "nie do końca twoja"? - spytał książę. Temat rozmowy wydawał się coraz ciekawszy. Sytuacja w lesie także. Druidzi niezbyt.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 649
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Mirian nie odczuła niebywałego smutku po stracie kłusownika. Ba! Utwierdziła się w fakcie, że był raczej... idiotą. Nie potrafiła pojąc jego próby ucieczki. W końcu lepszy diabeł znany niż nieznany, a dzikie zwierzęta oblepione pianą śliny nie słynęły z długotrwałych przemyśleń. Nigdy nie dało się przewidzieć ich działań, tak samo została zaskoczona także i ona. Hieny odbiegły, a rany po zębiskach wciąż piekły ją w ramię. Z początku pochyliła się jeszcze bardziej, tak by nie zostać zauważona, by skryć się w gęstwinie. To był jej pierwszy odruch. Zdecydowała się jednak wyprostować i zagryźć zęby, w końcu pieczenie przeminie.
Driada stała twardo w miejscu przyglądając się uważnie druidowi. Jego każde słowo bacznie analizowała, każdy gest i ruch, jakby chciała znaleźć w nim haczyk. Dowiedzieć się jego pochodzenia, czegokolwiek. Pierwszą informacją były same hieny. Słuchały go. Druida, człowieka powiązanego z lasem, ale nie będącego jego częścią. Nie tak spójną jak driady, istoty stworzone z drzew. Połączone głęboko korzeniami tylko i wyłącznie z naturą, a jednak...
Jednak hieny potrafiły się na nią rzucić, a większym zaskoczeniem była ich posłuszność względem nieznajomego.
-Ależ ja z chęcią poznam Twoją godność. Z chęcią również się dowiem co druid odnaleźć może na pobojowiskach, na grożącemu zagładzie ziem. Co taki pachołek zbierający rośliny chce odnaleźć właśnie tutaj? Ratujesz takich jak Pan Howl? A może zbijasz fortunę na rannych wojskach?
Mirian zbliżyła się twardym krokiem, wciąż jednak zachowując zdrowy dystans. Dojrzała łagodne rysy twarzy mężczyzny. Świeże i młodzieńcze. Przez umysł driady przebiegła myśl, że może sam praktykował na sobie własne eksperymenty. W końcu wyglądał, jak nowo narodzony.
W jego towarzystwie czuła się nieswojo. Nawet las w obrębie druida zdawał się być inny, nieprzyjazny. Zwierzęta nagle ucichły. Nie słyszała najmniejszego szmeru prócz odbiegających w dal hien. Niektóre z nich już stały zakotwiczone w bezpiecznych miejscach, ale Mirian nie wiedziała na ile ona mogła czuć się tu jak w domu. Zupełnie jakby przeciwstawił las wobec samej driady, ale ona nie słynęła z tchórzostwa.
Doskonale więc rozumiała położenie Illi. W powietrzu coś wisiało, coś było nie tak.
-Pokażesz nam wszystko? Prowadź więc i pokaż co do miary ziarna w piachu, jak chcesz uratować biednego wieśniaka?
Sprawa z druidem wlekła się za Mirian już od dłuższego czasu. O dziwo, była to jej pierwsza okazja by wreszcie ją rozwiązać i kto wie czy nie ostatnia. Driada była postacią wbrew pozorom dosyć zdyscyplinowaną, ale nie wobec nikogo innego jak swoich sióstr czy natury. Jej decyzja była więc nie może o tyle co lekkomyślna, ale ostateczna bo nie widziała innego wyjścia w swojej sytuacji. Dano jej zlecenie, a jej działanie było proste. Zrobić to.
-Gdzie Twoja chatka? I jakich ziół używasz? -spytała zaciekawiona, ale nie zrażona. W centrum lasu poczęły wyrastać rzadkie gatunki roślin, nietypowych i trudnych do odnalezienia. Czyżby to prowokowało druida do chodzenia po Maie Laintha'e? Jedna strzała wystarczyła zmieść go z powierzchni ziemi. Ale skąd taka siła przekonania wobec zwierząt, chce je przeciwstawić? Póki co było za wiele pytań by czymkolwiek się pokierować.
-Oczywiście, jeśli Pan Howl wyraża na to pełną i świadomą zgodę. Nim jednak to zrobisz przedstaw nam swoją teorię. Nie możemy narażać ów wieśniaka na niepotrzebne cierpienie. Nasza wola aby był bezpieczny.
Driada stała twardo w miejscu przyglądając się uważnie druidowi. Jego każde słowo bacznie analizowała, każdy gest i ruch, jakby chciała znaleźć w nim haczyk. Dowiedzieć się jego pochodzenia, czegokolwiek. Pierwszą informacją były same hieny. Słuchały go. Druida, człowieka powiązanego z lasem, ale nie będącego jego częścią. Nie tak spójną jak driady, istoty stworzone z drzew. Połączone głęboko korzeniami tylko i wyłącznie z naturą, a jednak...
Jednak hieny potrafiły się na nią rzucić, a większym zaskoczeniem była ich posłuszność względem nieznajomego.
-Ależ ja z chęcią poznam Twoją godność. Z chęcią również się dowiem co druid odnaleźć może na pobojowiskach, na grożącemu zagładzie ziem. Co taki pachołek zbierający rośliny chce odnaleźć właśnie tutaj? Ratujesz takich jak Pan Howl? A może zbijasz fortunę na rannych wojskach?
Mirian zbliżyła się twardym krokiem, wciąż jednak zachowując zdrowy dystans. Dojrzała łagodne rysy twarzy mężczyzny. Świeże i młodzieńcze. Przez umysł driady przebiegła myśl, że może sam praktykował na sobie własne eksperymenty. W końcu wyglądał, jak nowo narodzony.
W jego towarzystwie czuła się nieswojo. Nawet las w obrębie druida zdawał się być inny, nieprzyjazny. Zwierzęta nagle ucichły. Nie słyszała najmniejszego szmeru prócz odbiegających w dal hien. Niektóre z nich już stały zakotwiczone w bezpiecznych miejscach, ale Mirian nie wiedziała na ile ona mogła czuć się tu jak w domu. Zupełnie jakby przeciwstawił las wobec samej driady, ale ona nie słynęła z tchórzostwa.
Doskonale więc rozumiała położenie Illi. W powietrzu coś wisiało, coś było nie tak.
-Pokażesz nam wszystko? Prowadź więc i pokaż co do miary ziarna w piachu, jak chcesz uratować biednego wieśniaka?
Sprawa z druidem wlekła się za Mirian już od dłuższego czasu. O dziwo, była to jej pierwsza okazja by wreszcie ją rozwiązać i kto wie czy nie ostatnia. Driada była postacią wbrew pozorom dosyć zdyscyplinowaną, ale nie wobec nikogo innego jak swoich sióstr czy natury. Jej decyzja była więc nie może o tyle co lekkomyślna, ale ostateczna bo nie widziała innego wyjścia w swojej sytuacji. Dano jej zlecenie, a jej działanie było proste. Zrobić to.
-Gdzie Twoja chatka? I jakich ziół używasz? -spytała zaciekawiona, ale nie zrażona. W centrum lasu poczęły wyrastać rzadkie gatunki roślin, nietypowych i trudnych do odnalezienia. Czyżby to prowokowało druida do chodzenia po Maie Laintha'e? Jedna strzała wystarczyła zmieść go z powierzchni ziemi. Ale skąd taka siła przekonania wobec zwierząt, chce je przeciwstawić? Póki co było za wiele pytań by czymkolwiek się pokierować.
-Oczywiście, jeśli Pan Howl wyraża na to pełną i świadomą zgodę. Nim jednak to zrobisz przedstaw nam swoją teorię. Nie możemy narażać ów wieśniaka na niepotrzebne cierpienie. Nasza wola aby był bezpieczny.
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 417
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
- Nie wiem, co masz na myśli z tymi… zmiennokształtnymi – widać było, iż nadal nie może się przyzwyczaić do tak wi8elkiej różnorodności istot w tym świecie.
- Chodzi mi, że byłam przy jakimś wodospadzie a teraz tu…
Rozejrzała się, próbując przyjrzeć się sytuacji, widziała oburzone spojrzenie driady. Ira jak zwykle wpędza ją w kłopoty. No ale kobieta najwyraźniej miała własne sprawy i brak czasu na robienie awantury jakiejś przybyszce z nie wiadomo skąd. Nagle jedna z hien podbiegła do Es w celu ataku, nie spodziewała się, jednak iż ofiara wzniesie się w powietrze na nieosiągalną dla tego zwierza wysokość, zachowując stoicki spokój. Co jeszcze bardziej je rozwścieczyło, najciekawsze, że na wampirzego księcia nawet nie reagowało.
- Natomiast co do tych drzew, sprawczynią jest demonica Ira – Ta, o której mowa jak cień otoczyła na chwile Medarda, przysłaniając mu widoczność, po czym wróciła do Esmeraldy i znikła.
Po chwili biegająca w dole hiena została dosłownie wykręcona niczym mokra szmatka, przez co od razu padła, widać pewien żeński demon miał nudy.
- Żywi się negatywnymi uczuciami dlatego odwala takowe rzeczy – powiedziała, lądując, znów na ziemi.
Przemieniona zamyśliła się dłuższą chwilę, nadal nie wie, co tu dokładnie robi, chciała wrócić do swojego wymiaru, tylko nie miała bladego pojęcia jak. Przydałby się ktoś, kto umie otwierać między wymiarowe portale.
- Znasz się może na magii? Na takiej, dzięki której można by przenieść się do innego świata? – spytała prosto z mostu.
- Na pewno! Od razu ci ładnie otworzy przejście i wrócimy na Ziemie! Ty to jesteś genialna… - powiedziała sarkazmem Ira, oczywiście zostało to zignorowane przez Es oczekującej zadowalającej odpowiedzi od Medarda.
- Czuję się obco w tej całej Alaraniij, ale najbardziej chodzi mi o to, iż mój świat został bez ochrony, muszę tam wrócić! Groźny, on może znów powstać! Nie ma strażników! – krzyknęła z nadzieją, że to coś da.
- Ech… - westchnęła Ira, starając się przejąć kontrolę nad ręka Es, gdy jej się to udało, dała jej plaskacza. Oczywiście nie tylko, by doprowadzić czarnowłosą do porządku, ale tez zasmakować jej rozgniewania za tą czynność.
Esme zamilkła na chwilę, zezłoszczona na demonice i spokojnie czekała na odpowiedź wampira.
- Chodzi mi, że byłam przy jakimś wodospadzie a teraz tu…
Rozejrzała się, próbując przyjrzeć się sytuacji, widziała oburzone spojrzenie driady. Ira jak zwykle wpędza ją w kłopoty. No ale kobieta najwyraźniej miała własne sprawy i brak czasu na robienie awantury jakiejś przybyszce z nie wiadomo skąd. Nagle jedna z hien podbiegła do Es w celu ataku, nie spodziewała się, jednak iż ofiara wzniesie się w powietrze na nieosiągalną dla tego zwierza wysokość, zachowując stoicki spokój. Co jeszcze bardziej je rozwścieczyło, najciekawsze, że na wampirzego księcia nawet nie reagowało.
- Natomiast co do tych drzew, sprawczynią jest demonica Ira – Ta, o której mowa jak cień otoczyła na chwile Medarda, przysłaniając mu widoczność, po czym wróciła do Esmeraldy i znikła.
Po chwili biegająca w dole hiena została dosłownie wykręcona niczym mokra szmatka, przez co od razu padła, widać pewien żeński demon miał nudy.
- Żywi się negatywnymi uczuciami dlatego odwala takowe rzeczy – powiedziała, lądując, znów na ziemi.
Przemieniona zamyśliła się dłuższą chwilę, nadal nie wie, co tu dokładnie robi, chciała wrócić do swojego wymiaru, tylko nie miała bladego pojęcia jak. Przydałby się ktoś, kto umie otwierać między wymiarowe portale.
- Znasz się może na magii? Na takiej, dzięki której można by przenieść się do innego świata? – spytała prosto z mostu.
- Na pewno! Od razu ci ładnie otworzy przejście i wrócimy na Ziemie! Ty to jesteś genialna… - powiedziała sarkazmem Ira, oczywiście zostało to zignorowane przez Es oczekującej zadowalającej odpowiedzi od Medarda.
- Czuję się obco w tej całej Alaraniij, ale najbardziej chodzi mi o to, iż mój świat został bez ochrony, muszę tam wrócić! Groźny, on może znów powstać! Nie ma strażników! – krzyknęła z nadzieją, że to coś da.
- Ech… - westchnęła Ira, starając się przejąć kontrolę nad ręka Es, gdy jej się to udało, dała jej plaskacza. Oczywiście nie tylko, by doprowadzić czarnowłosą do porządku, ale tez zasmakować jej rozgniewania za tą czynność.
Esme zamilkła na chwilę, zezłoszczona na demonice i spokojnie czekała na odpowiedź wampira.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Kwestia hien wydawała się być odesłaną do lamusa po ostatniej akcji, ale okazało się,m że zwierzęta nie były tak dzikie, jak wszyscy początkowo mogli sądzić. Druidzi znaleźli sobie koci (hieny są bliżej spokrewnione z kotami, aniżeli psami) odpowiednik wilka i tak jak praludzie/przodkowie/praelfowie postępowali z późniejszymi psami, tak i leśne dziady uformowały hienę wedle własnych potrzeb i oczekiwań. Nic więc dziwnego, iże zwierzęta owe nie bały się magii, zjawisk atmosferycznych czy ognia rozpalanego jakimikolwiek środkami lub sposobami.
Nagle jedno z druidzkich zwierząt pędem ruszyło w stronę przemienionej, mało nie potykając się o Medarda. Czyżby zwierz wyczuł, że w tym lesie przebywają drapieżniki o wiele groźniejsze od całego klanu hien, nawet nieco oswojonych przez magów?
A może przebywający we wnętrzu anielicy demon wzbudził takie zainteresowanie druidów? Leśne dziady lubują się nie tylko w zielarstwie i kształtowaniu natury na własną modłę, ale także niekiedy i demonologia nie jest im obca. Kto wie?
Na szczęście dziewczyna umknęła zwierzęciu, co jeszcze bardziej rozwścieczyło i tak już podirytowaną hienę. Złość w końcu stała się ostatnim gwoździem do trumny zwierzaka, gdyż demon na chwilę opuścił ciało Es i zajął się pupilem druidów z właściwą sobie gracją. Przynajmniej do czegoś się przydał.
Demon, jak się w międzyczasie okazało, nosił niby to zwyczajne imię Ira i został uwięziony w Alaranii po wpadnięciu do niewłaściwego portalu czy coś w ten deseń. Trywialna sprawa, ale wymaga czegoś więcej, niż tylko znanych nekrusom, choćby i największym, rytuałów. Medard odpowiedział:
- Do czegoś takiego potrzeba więcej niż jak to ujęłaś - "magii". Ryty Śmierci na niewiele się zdadzą. Może rytuał taki przeniósłby szczura czy kota, ale na tak złożone byty potrzeba potężniejszych mocy. Na przykład grimuarów z Kar-a-Khazad, mieściny na wzgórzach, niedawno przejętej od rezydujących w niej prawem kaduka buntowników i kłusowników. Krasnoludy zgromadziły w jej wnętrzach ciekawe przedmioty, może się zachowały, jeśli to bydło ich nie odesłało na śmietnik historii.
Dalej padały kwestie o strażnikach z innych wymiarów i jakimś Groźnym niewiele mówiące Medardowi. W końcu to nie jego małpy w tym całym cyrku. Książę postanowił jednak pomóc przemienionej. by raz na zawsze pozbyć się kłopotliwego demona. Choć z punktu widzenia Księcia, Ira była raczej szkodnikiem typu bobo, aniżeli prawdziwym demonem, o którym czarodzieje, ludzcy magowie i elfi zaklinacze wiele grimuarów spisali.
- Ruszajmy, szkoda czasu! - dodał, przywołując ku sobie wierzchowca.
Tymczasem sprawa wojny zupełnie przycichła. Ostatnie punkty oporu zupełnie wygasły, a obrońcy albo poginęli w nierównym boju z napierającym wrogiem, albo poddali się, licząc na jego wyrozumiałość. Nie mylili się. Wyjątkiem tylko okazał się Truposz, którego za całokształt czynów od razu po przejęciu miasta ścięto toporem ku uciesze pozostałych przy życiu krasnoludów. Demarczyków zaś w równym szyku przepędzono wprost do króla Ildehara bez rynsztunku, w pętach i pod odpowiednią eskortą. Oczywiście wpierw przesłuchano i wymuskano co ważniejsze persony spośród tej całej hałastry, która siedziała w mieście. Oddzielono znaczniejszych od pospolitego bydła i czekano na odpowiedź włodarzy Demary w sprawie okupu za jeńców. Pospolitych przestępców i amatorów łatwego chędożenia odesłano do Maie Laintha'e - w końcu to Las ucierpiał z ich winy najwięcej...
Nagle jedno z druidzkich zwierząt pędem ruszyło w stronę przemienionej, mało nie potykając się o Medarda. Czyżby zwierz wyczuł, że w tym lesie przebywają drapieżniki o wiele groźniejsze od całego klanu hien, nawet nieco oswojonych przez magów?
A może przebywający we wnętrzu anielicy demon wzbudził takie zainteresowanie druidów? Leśne dziady lubują się nie tylko w zielarstwie i kształtowaniu natury na własną modłę, ale także niekiedy i demonologia nie jest im obca. Kto wie?
Na szczęście dziewczyna umknęła zwierzęciu, co jeszcze bardziej rozwścieczyło i tak już podirytowaną hienę. Złość w końcu stała się ostatnim gwoździem do trumny zwierzaka, gdyż demon na chwilę opuścił ciało Es i zajął się pupilem druidów z właściwą sobie gracją. Przynajmniej do czegoś się przydał.
Demon, jak się w międzyczasie okazało, nosił niby to zwyczajne imię Ira i został uwięziony w Alaranii po wpadnięciu do niewłaściwego portalu czy coś w ten deseń. Trywialna sprawa, ale wymaga czegoś więcej, niż tylko znanych nekrusom, choćby i największym, rytuałów. Medard odpowiedział:
- Do czegoś takiego potrzeba więcej niż jak to ujęłaś - "magii". Ryty Śmierci na niewiele się zdadzą. Może rytuał taki przeniósłby szczura czy kota, ale na tak złożone byty potrzeba potężniejszych mocy. Na przykład grimuarów z Kar-a-Khazad, mieściny na wzgórzach, niedawno przejętej od rezydujących w niej prawem kaduka buntowników i kłusowników. Krasnoludy zgromadziły w jej wnętrzach ciekawe przedmioty, może się zachowały, jeśli to bydło ich nie odesłało na śmietnik historii.
Dalej padały kwestie o strażnikach z innych wymiarów i jakimś Groźnym niewiele mówiące Medardowi. W końcu to nie jego małpy w tym całym cyrku. Książę postanowił jednak pomóc przemienionej. by raz na zawsze pozbyć się kłopotliwego demona. Choć z punktu widzenia Księcia, Ira była raczej szkodnikiem typu bobo, aniżeli prawdziwym demonem, o którym czarodzieje, ludzcy magowie i elfi zaklinacze wiele grimuarów spisali.
- Ruszajmy, szkoda czasu! - dodał, przywołując ku sobie wierzchowca.
Tymczasem sprawa wojny zupełnie przycichła. Ostatnie punkty oporu zupełnie wygasły, a obrońcy albo poginęli w nierównym boju z napierającym wrogiem, albo poddali się, licząc na jego wyrozumiałość. Nie mylili się. Wyjątkiem tylko okazał się Truposz, którego za całokształt czynów od razu po przejęciu miasta ścięto toporem ku uciesze pozostałych przy życiu krasnoludów. Demarczyków zaś w równym szyku przepędzono wprost do króla Ildehara bez rynsztunku, w pętach i pod odpowiednią eskortą. Oczywiście wpierw przesłuchano i wymuskano co ważniejsze persony spośród tej całej hałastry, która siedziała w mieście. Oddzielono znaczniejszych od pospolitego bydła i czekano na odpowiedź włodarzy Demary w sprawie okupu za jeńców. Pospolitych przestępców i amatorów łatwego chędożenia odesłano do Maie Laintha'e - w końcu to Las ucierpiał z ich winy najwięcej...
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath po raz kolejny przyjrzała się eskortowanemu przez nią woźnicy. Howl wyglądał źle. Był blady, oddychał ciężko, ledwo trzymał się na nogach, nie miał też sił by wygłosić jakąkolwiek mowę. Cokolwiek proponował mu druid dla starca i tak pozostawał jedyną nadzieją na ocalenie. Elfka zdecydowała ze zrobiła dla tego człowieka wystarczająco dużo. Nic więcej nie była mu winna. Wykonała swoje zobowiązanie, a teraz najwyższy czas wrócić do Medarda i skupić się na ważniejszym zadaniu jakim był kłusownik.
Sprawa hien, jakkolwiek wydawała się interesująca, nie była jej sprawą. Zwierząt było zdecydowanie za dużo. Jeśli dać wiarę opowieścią elfów z Danae, a Ilirinleath nie miała podstaw by w nie wątpić, stado tych drapieżników zostało przetrzebione do kilku sztuk, a miniony okres był zbyt krótki aby odbudować liczebność hien do obecnego stanu. Poza tym otaczające ją zwierzęta zachowywały się nadzwyczaj inteligentnie. Gdyby elfka miała wyrazić swoją opinię opisałaby je jako zmiennokształtnych uwiezionych w zwierzęcej formie. Być może powinna powiedzieć o tym Medardowi. Jako przyszły władca tych ziem, powinien zainteresować się nietypowymi zjawiskami na podległych sobie terenach.
- Niech tak będzie. - Powiedziała do druida. - Tutejsze spory nie są tematem mojego zainteresowania. Powierzam cie pana Howla. Mam nadzieję że uczynisz dla niego to co najlepsze. Poinformuję księcia ze woźnica jest w twoich rękach. Z pewnością wynagrodzi cię za udzieloną pomoc. - Skłamała Ilia, wiedząc dobrze ze to co stanie się z Howlem, akurat Medarda nie obchodziło wcale. Miała jednak nadzieję iż druid odbierze to jako pogróżkę na wypadek gdyby jego intencje wcale nie były takie czyste.
- Jeśli wchodzisz do ula możesz być albo pszczołą albo intruzem. - Filozoficznie odparł mężczyzna. - Chociaż niektórzy dodali by jeszcze że można być pszczoła i intruzem jednocześnie.
- Nie jesteśmy w ulu. - Przerwała mu elfka.
- Ty tak uważasz. W pewnym sensie nie dziwię sie wam iż nie chcecie opowiedzieć się po żadnej z tak zwanych stron. Bez względu na to kto z aspirujących do władzy ostatecznie po nią sięgnie, sytuacja ludzi nie zmieni się wiele. Ich gatunek nałożył na siebie zbyt wiele ograniczeń, sprawiając iż zatracili swoje pierwotne zdolności. Duszą ich ustanowione prawa, narzucone obyczaje, normy, ramy i zasady. Nieustannie mówi im się co należy robić, co jest dobre a co złe, jak powinni się zachowywać, a nawet to jak powinni wyglądać. Tymczasem moim celem jest uwolnienie ich od tego wszystkiego.
- Jak sobie chcesz. Mnie do tego nie mieszaj. Być może Mirian będzie zainteresowana. - Ilirinleath uparcie trzymała sie twierdzenia że jako strażniczka powinna zajmować się tylko i wyłącznie walką, a od polityki czy filozofii najlepiej trzymać się z daleka.
Pozostawało jeszcze pytanie czy po wszystkich swoich przemowach druid pozwoli jej odejść.
- Mówisz jedno, a jednak do niego wracasz. - Uśmiechnął się druid. - Niestety w tej drodze nie będę w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa, ale rzecz jasna życzę powodzenia. Panią natomiast - zwrócił się do Mirian - zapraszam w swoje skromne progi.
Sprawa hien, jakkolwiek wydawała się interesująca, nie była jej sprawą. Zwierząt było zdecydowanie za dużo. Jeśli dać wiarę opowieścią elfów z Danae, a Ilirinleath nie miała podstaw by w nie wątpić, stado tych drapieżników zostało przetrzebione do kilku sztuk, a miniony okres był zbyt krótki aby odbudować liczebność hien do obecnego stanu. Poza tym otaczające ją zwierzęta zachowywały się nadzwyczaj inteligentnie. Gdyby elfka miała wyrazić swoją opinię opisałaby je jako zmiennokształtnych uwiezionych w zwierzęcej formie. Być może powinna powiedzieć o tym Medardowi. Jako przyszły władca tych ziem, powinien zainteresować się nietypowymi zjawiskami na podległych sobie terenach.
- Niech tak będzie. - Powiedziała do druida. - Tutejsze spory nie są tematem mojego zainteresowania. Powierzam cie pana Howla. Mam nadzieję że uczynisz dla niego to co najlepsze. Poinformuję księcia ze woźnica jest w twoich rękach. Z pewnością wynagrodzi cię za udzieloną pomoc. - Skłamała Ilia, wiedząc dobrze ze to co stanie się z Howlem, akurat Medarda nie obchodziło wcale. Miała jednak nadzieję iż druid odbierze to jako pogróżkę na wypadek gdyby jego intencje wcale nie były takie czyste.
- Jeśli wchodzisz do ula możesz być albo pszczołą albo intruzem. - Filozoficznie odparł mężczyzna. - Chociaż niektórzy dodali by jeszcze że można być pszczoła i intruzem jednocześnie.
- Nie jesteśmy w ulu. - Przerwała mu elfka.
- Ty tak uważasz. W pewnym sensie nie dziwię sie wam iż nie chcecie opowiedzieć się po żadnej z tak zwanych stron. Bez względu na to kto z aspirujących do władzy ostatecznie po nią sięgnie, sytuacja ludzi nie zmieni się wiele. Ich gatunek nałożył na siebie zbyt wiele ograniczeń, sprawiając iż zatracili swoje pierwotne zdolności. Duszą ich ustanowione prawa, narzucone obyczaje, normy, ramy i zasady. Nieustannie mówi im się co należy robić, co jest dobre a co złe, jak powinni się zachowywać, a nawet to jak powinni wyglądać. Tymczasem moim celem jest uwolnienie ich od tego wszystkiego.
- Jak sobie chcesz. Mnie do tego nie mieszaj. Być może Mirian będzie zainteresowana. - Ilirinleath uparcie trzymała sie twierdzenia że jako strażniczka powinna zajmować się tylko i wyłącznie walką, a od polityki czy filozofii najlepiej trzymać się z daleka.
Pozostawało jeszcze pytanie czy po wszystkich swoich przemowach druid pozwoli jej odejść.
- Mówisz jedno, a jednak do niego wracasz. - Uśmiechnął się druid. - Niestety w tej drodze nie będę w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa, ale rzecz jasna życzę powodzenia. Panią natomiast - zwrócił się do Mirian - zapraszam w swoje skromne progi.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 649
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Driada nie wtrącała się do dyskusji. Ogólnie była postacią raczej mało skłonną do dialogów, głoszenia racji bytu, tego co winno i nie powinno się robić. Świat cały czas ruszał do przodu i, jak się okazało, nawet niektóre z jej sióstr stworzyły nowy odłam. Bardziej nowoczesny, skłonny do współpracy, a także zainteresowany sprawami poza kręgami lasów. Trudno też było je nazwać siostrami… Raczej odległą rodziną. Bardzo.. odległą. Ona była zainteresowane lasem i naturą samą w sobie. To właśnie była idealna harmonia świata. Bez zbędnych i niepotrzebnych metali, skutych broni, wojen o teren… do którego zostały zmuszone bronić, bo przecież ile razy zagrożony był chociażby Las Driad?...
-Dużo filozofujesz… -stwierdziła cierpko- W sumie, fakt… Druidzi, ludzie… Nie są stworzeni „jako tako” do gadania do drzew. Miło więc zapewne spotkać kogoś takiego, jak driadę bądź elfa i zagadywać głupotami… - chciała w końcu zakończyć rozmowę, która, jak odczuła, zaczęła schodzić na nieodpowiedni tor.
„Mam nadzieję, że będzie również rozgadany, co przy swoich rytuałach…”
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. Nie chciała wtrącać się w problemy elfki. Nie dlatego, że jej nie polubiła… raczej z grzeczności, a po co robić sobie wroga z leśnego sprzymierzeńca?
Podążała wzrokiem za Ilią. Chociaż nie było tego widać, Mirian odczuła wewnętrze zdenerwowanie sytuacją. Wbrew pozorom nie była aż do szpiku kości tak pewna siebie… Trudno wiedzieć z resztą co robić, gdy nie wiesz co czeka za drzwiami. Zacisnęła zęby, bardzo delikatnie i dyskretnie… Palce zatańczyły, jakby zbierały w sobie siłę i odwagę. Przeniosła wzrok na Howla, później wróciła do młodzieńczego druida.
-Chodźmy więc-odezwała się klarownym, zdecydowanym głosem , po czym wkroczyła tuż za nim.
***
Tymczasem do Maie Laintha'e zawitać miał niedługo ktoś jeszcze… Wydawałoby się, ktoś bardziej dystyngowany, elokwentny… W szczególności ze względu na swoje stanowisko. Po drodze, gdzie tylko się dało, postać ta zbierała informacje na temat tego co działo się w okolicy. Przeciwnicy skromnego lasu oraz resztka fanatyków Hodora, wreszcie poczęli słabnąć aż w końcu się poddawać. Wielu jeńców zebrano ze sobą, a kłusownicy… Kłusownicy docierali do lasu, chociaż nie byli oni przydatnym towarem, a problemem. Niewygodnym problemem…
Wojna co prawda się skończyła, ale długo jeszcze słyszano o wielu potyczkach. Wszystko jednak ma swój koniec, a ich czas się kończył… Trudno było stwierdzić na ile takowy spokój zastanie.
Oby tylko ogień na nowo się nie rozpalił…
-Dużo filozofujesz… -stwierdziła cierpko- W sumie, fakt… Druidzi, ludzie… Nie są stworzeni „jako tako” do gadania do drzew. Miło więc zapewne spotkać kogoś takiego, jak driadę bądź elfa i zagadywać głupotami… - chciała w końcu zakończyć rozmowę, która, jak odczuła, zaczęła schodzić na nieodpowiedni tor.
„Mam nadzieję, że będzie również rozgadany, co przy swoich rytuałach…”
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. Nie chciała wtrącać się w problemy elfki. Nie dlatego, że jej nie polubiła… raczej z grzeczności, a po co robić sobie wroga z leśnego sprzymierzeńca?
Podążała wzrokiem za Ilią. Chociaż nie było tego widać, Mirian odczuła wewnętrze zdenerwowanie sytuacją. Wbrew pozorom nie była aż do szpiku kości tak pewna siebie… Trudno wiedzieć z resztą co robić, gdy nie wiesz co czeka za drzwiami. Zacisnęła zęby, bardzo delikatnie i dyskretnie… Palce zatańczyły, jakby zbierały w sobie siłę i odwagę. Przeniosła wzrok na Howla, później wróciła do młodzieńczego druida.
-Chodźmy więc-odezwała się klarownym, zdecydowanym głosem , po czym wkroczyła tuż za nim.
***
Tymczasem do Maie Laintha'e zawitać miał niedługo ktoś jeszcze… Wydawałoby się, ktoś bardziej dystyngowany, elokwentny… W szczególności ze względu na swoje stanowisko. Po drodze, gdzie tylko się dało, postać ta zbierała informacje na temat tego co działo się w okolicy. Przeciwnicy skromnego lasu oraz resztka fanatyków Hodora, wreszcie poczęli słabnąć aż w końcu się poddawać. Wielu jeńców zebrano ze sobą, a kłusownicy… Kłusownicy docierali do lasu, chociaż nie byli oni przydatnym towarem, a problemem. Niewygodnym problemem…
Wojna co prawda się skończyła, ale długo jeszcze słyszano o wielu potyczkach. Wszystko jednak ma swój koniec, a ich czas się kończył… Trudno było stwierdzić na ile takowy spokój zastanie.
Oby tylko ogień na nowo się nie rozpalił…
- Esmeralda
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 417
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Włóczęga
- Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
- Kontakt:
Esmeralda rozpostarła skrzydła i leciała tuż obok Medarda. Z daleka było widać, iż wielce się cieszy, iż zaistniała szansa by mogła powrócić do domu.
- Dziękuję, że chcesz mi pomoc, mój wymiar może być w wielkim niebezpieczeństwie – strzyknęła palcami lekko zmartwiona – Jesteś wampirem? – uśmiechnęła się, by w razie fatalnej pomyłki obrócić to w żart jednakże miała silne wrażenie, że to prawda, Ira też tak twierdziła.
Dodatkowo czuła coś dziwnego, jakiś dziwny zapach. Zapewne udało jej się odczytać, jaką woń niesie z sobą aura Medarda, choć ona sama nie była świadoma tego ani że istnieją jakieś aury.
Gdy ona i nieumarły wędrowali w stronę pewnego wzgórza, na Esmeralde nagle niczym prosto z nieba spadł anioł z mieczem. Możliwe, iż uznał ją za upadłą anielicę. Turlali się na ziemi, szamotając się ostro. Przemieniona zaskoczona starała się bronić. W pewnym momencie stwierdziła, iż musi użyć magii, skupiła się i fala energii odrzuciła niebianina. Dziewczyna pośpiesznie wstała.
- CO DO CHOLERY?! ZNOWU?? – krzyknęła, nie był to pierwszy raz, jak jakiś białoskrzydły chciał ją unicestwić.
- Nie przejmuj się, to pewnie wina czarnych skrzydeł – zadrwiła Ira.
- Zamilcz! Jeśli ja bym zginęła to ty też!
- Oj wątpliwe, wątpliwe…
Niebianin wstał i z szaleńczym uśmiechem pobiegł w stronę Es. Przemieniona uniknęła ataku dzięki temu, iż wzbiła się w powietrze. Jednak on poleciał za nią i walczyli za pomocą swoich mieczy, całkiem ciekawe widowisko. Jednakże dziewczynie znudziła się ta walka, postanowiła ją zakończyć. Jednym precyzyjnym machnięciem swej broni odcięła aniołkowi głowę. Ta wraz z ciałem spadły na ziemię na znaczną odległość od siebie.
- Już drugi raz atakuje mnie jakiś anioł –powiedziała oburzonym tonem Esme.
Ira milczącą ukazała się na chwilę, spojrzała na to wszystko, po czym za pomocą magicznych sztuczek zaczęła niszczyć ciało niebianina. Dobrze, że nie żył, bo właśnie przeżywałby istny horror.
- Możesz przestać się… bawić?! – przemienioną zdenerwowało zachowanie demonicy.
- Marudzisz, ja tu się staram, by nie zostało żadnych śladów, by nie było takich akcji, a ty tylko narzekasz!
Es prychnęła pod nosem, nie miała ochoty nic odpowiadać.
- Dziękuję, że chcesz mi pomoc, mój wymiar może być w wielkim niebezpieczeństwie – strzyknęła palcami lekko zmartwiona – Jesteś wampirem? – uśmiechnęła się, by w razie fatalnej pomyłki obrócić to w żart jednakże miała silne wrażenie, że to prawda, Ira też tak twierdziła.
Dodatkowo czuła coś dziwnego, jakiś dziwny zapach. Zapewne udało jej się odczytać, jaką woń niesie z sobą aura Medarda, choć ona sama nie była świadoma tego ani że istnieją jakieś aury.
Gdy ona i nieumarły wędrowali w stronę pewnego wzgórza, na Esmeralde nagle niczym prosto z nieba spadł anioł z mieczem. Możliwe, iż uznał ją za upadłą anielicę. Turlali się na ziemi, szamotając się ostro. Przemieniona zaskoczona starała się bronić. W pewnym momencie stwierdziła, iż musi użyć magii, skupiła się i fala energii odrzuciła niebianina. Dziewczyna pośpiesznie wstała.
- CO DO CHOLERY?! ZNOWU?? – krzyknęła, nie był to pierwszy raz, jak jakiś białoskrzydły chciał ją unicestwić.
- Nie przejmuj się, to pewnie wina czarnych skrzydeł – zadrwiła Ira.
- Zamilcz! Jeśli ja bym zginęła to ty też!
- Oj wątpliwe, wątpliwe…
Niebianin wstał i z szaleńczym uśmiechem pobiegł w stronę Es. Przemieniona uniknęła ataku dzięki temu, iż wzbiła się w powietrze. Jednak on poleciał za nią i walczyli za pomocą swoich mieczy, całkiem ciekawe widowisko. Jednakże dziewczynie znudziła się ta walka, postanowiła ją zakończyć. Jednym precyzyjnym machnięciem swej broni odcięła aniołkowi głowę. Ta wraz z ciałem spadły na ziemię na znaczną odległość od siebie.
- Już drugi raz atakuje mnie jakiś anioł –powiedziała oburzonym tonem Esme.
Ira milczącą ukazała się na chwilę, spojrzała na to wszystko, po czym za pomocą magicznych sztuczek zaczęła niszczyć ciało niebianina. Dobrze, że nie żył, bo właśnie przeżywałby istny horror.
- Możesz przestać się… bawić?! – przemienioną zdenerwowało zachowanie demonicy.
- Marudzisz, ja tu się staram, by nie zostało żadnych śladów, by nie było takich akcji, a ty tylko narzekasz!
Es prychnęła pod nosem, nie miała ochoty nic odpowiadać.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Nareszcie od czasów, których nie pamiętali już nawet najstarsi mieszkańcy spornego lasu, ów teren zdawał się wracać do normalności. Pozbawiony jątrzącego wpływu wywiadu Demary i znaczenia niedobitków po von Hodorach szybko wracał do dawnego stanu rzeczy, a przede wszystkim zwierzyny ongiś w nim bytującej. Oby tak zostało po wieki całe!
Tymczasem w drodze do krasnoludzkiego zamczyska Es zaczęła wypytywać Medarda o sprawy -wydawać by się mogło należące do oczywistych- wszakże wygląd księcia, w tym sławetne skądinąd kły oraz szpiczaste uszy drapieżnika ewidentnie wskazywały przynależność rasową. Do tego jeszcze dochodził cały szereg cech kulturowo - charakterologicznych, o których przybysz z równoległego świata wiedzieć nie mógł. Książę odpowiedział zatem rozmówczyni, upewniając ją, że nie zmienił zdania odnoście pomocy w dostaniu się do świata, z którego przybyła do Alaranii:
- Naprawdę nie masz za co dziękować. Wracaj ratować swoich ziomków.
- Oczywiście - drwiąc nieco z towarzyszki, zastrzygł uszami i odsłonił wydatne kły, ni to ziewając, ni to wydając z siebie odgłos przypominający skowyt małp z dalekich wysp na jeszcze dalszym Południu.
W takcie swoistych żartów czarnoskrzydłą dopadł kolejny mściciel z niebios. Chędożone białasy nigdy nie dają za wygraną w tym idiotycznym tępieniu Upadłych, nawet za cenę pomyłek - cóż, może ów fundamentalizm spaja to, co zostało z ongiś potężnej rasy?
Po niełatwym boju i równie karkołomnej, aczkolwiek mniej widowiskowej turlaninie w runie leśnym Esmeraldzie udało się odrzucić napastnika i wzbić się wysoko w przestworza. Jednak namolny łowca niepokornych nie odpuszczał, niczym ogar gnał za upatrzona wcześniej zdobyczą. Starli się w powietrzu, Med z uwagą obserwował bój, który należał do jednych z bardziej widowiskowych potyczek, jakie wąpierz widział w swym niekrótkim przecież żywocie.
Esme pokonała anioła, posłużywszy się magią, a następnie zdekapitowała przeciwnika. Tak kończą natręci nie tylko w Alaranii.
- Jestem pod wrażeniem. Tak widowiskowej walki dawno nie widziałem, a wierz mi, zdążyłem ujrzeć wiele. Brawo! - zaraił Medard, gratulując Es zasłużonego zwycięstwa. Oczywiście, w razie niepowodzenia aniołek pewnikiem zginąłby od magii śmierci połączonej z kunsztem władania szablą, ale na szczęście dla skrzydlatego do starcia nie doszło.
- Pewnie to przez te czarne skrzydła. Ci fanatycy myślą, że kiedyś byłaś jedną z nich, ale straciłaś wiarę w ich pana i teraz muszą się ciebie pozbyć. Taki to już lud. - dodał Medard.
Wędrowcy wychodzili już z lasu, w oddali widać było górującą nad horyzontem krasnoludzką warownię, do której ciągnęły zastępy krępych tarczowników i inszego rodzaju wojaków. Brodaty lud ponownie objął zamczysko we władanie.
Krasnoludy wróciły! To będzie ciekawie... - pomyślał wampir.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a donośne trąbienie mastodontów co i rusz przerywało zakłóconą li tylko marszem krasnoludów ciszę.
Tymczasem w drodze do krasnoludzkiego zamczyska Es zaczęła wypytywać Medarda o sprawy -wydawać by się mogło należące do oczywistych- wszakże wygląd księcia, w tym sławetne skądinąd kły oraz szpiczaste uszy drapieżnika ewidentnie wskazywały przynależność rasową. Do tego jeszcze dochodził cały szereg cech kulturowo - charakterologicznych, o których przybysz z równoległego świata wiedzieć nie mógł. Książę odpowiedział zatem rozmówczyni, upewniając ją, że nie zmienił zdania odnoście pomocy w dostaniu się do świata, z którego przybyła do Alaranii:
- Naprawdę nie masz za co dziękować. Wracaj ratować swoich ziomków.
- Oczywiście - drwiąc nieco z towarzyszki, zastrzygł uszami i odsłonił wydatne kły, ni to ziewając, ni to wydając z siebie odgłos przypominający skowyt małp z dalekich wysp na jeszcze dalszym Południu.
W takcie swoistych żartów czarnoskrzydłą dopadł kolejny mściciel z niebios. Chędożone białasy nigdy nie dają za wygraną w tym idiotycznym tępieniu Upadłych, nawet za cenę pomyłek - cóż, może ów fundamentalizm spaja to, co zostało z ongiś potężnej rasy?
Po niełatwym boju i równie karkołomnej, aczkolwiek mniej widowiskowej turlaninie w runie leśnym Esmeraldzie udało się odrzucić napastnika i wzbić się wysoko w przestworza. Jednak namolny łowca niepokornych nie odpuszczał, niczym ogar gnał za upatrzona wcześniej zdobyczą. Starli się w powietrzu, Med z uwagą obserwował bój, który należał do jednych z bardziej widowiskowych potyczek, jakie wąpierz widział w swym niekrótkim przecież żywocie.
Esme pokonała anioła, posłużywszy się magią, a następnie zdekapitowała przeciwnika. Tak kończą natręci nie tylko w Alaranii.
- Jestem pod wrażeniem. Tak widowiskowej walki dawno nie widziałem, a wierz mi, zdążyłem ujrzeć wiele. Brawo! - zaraił Medard, gratulując Es zasłużonego zwycięstwa. Oczywiście, w razie niepowodzenia aniołek pewnikiem zginąłby od magii śmierci połączonej z kunsztem władania szablą, ale na szczęście dla skrzydlatego do starcia nie doszło.
- Pewnie to przez te czarne skrzydła. Ci fanatycy myślą, że kiedyś byłaś jedną z nich, ale straciłaś wiarę w ich pana i teraz muszą się ciebie pozbyć. Taki to już lud. - dodał Medard.
Wędrowcy wychodzili już z lasu, w oddali widać było górującą nad horyzontem krasnoludzką warownię, do której ciągnęły zastępy krępych tarczowników i inszego rodzaju wojaków. Brodaty lud ponownie objął zamczysko we władanie.
Krasnoludy wróciły! To będzie ciekawie... - pomyślał wampir.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a donośne trąbienie mastodontów co i rusz przerywało zakłóconą li tylko marszem krasnoludów ciszę.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość