[Nieopodal zamku] Trauma
: Sob Lip 07, 2012 1:43 am
Przebudziła się. Słyszała bicie własnego serca. W głowie jej huczało. We śnie przemawiały do niej tajemnicze, nieznane głosy. Bała się ich. Pragnęła, gorąco pragnęła, żeby dały jej spokój. Zacisnęła usta. Rozejrzała się. Leżała na mało żyznej, zniszczonej glebie. Miała podartą suknię, umorusane nogi i pustkę w głowie. Czuła, ba! wiedziała, że ktoś zrobił jej krzywdę, wykorzystując stan nieobecności ducha- znaczy, nieprzytomności. Bolało ją całe ciało, a najbardziej krocze. Była pewna, że została zgwałcona.
Nie wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała, kim była tajemnicza postać w pelerynie, która ją tu zostawiła. To nie mógł być Rotohus... Na wspomnienie upadłego anioła, pokusa gorzko zapłakała, chowając twarz w dłoniach. Wtem zorientowała się, że przez jej wskazujący i środkowy palec zawieszony jest bursztynowy wisiorek niewielkich rozmiarów. Zbadała jego fakturę, przyjrzała się kształtowi i głęboko zastanowiła się, co może oznaczać.
Miała nadzieję, że pozna odpowiedzi na dręczące ją pytania. W tym celu musiałaby się udać do czarodzieja. Nie miała sił na wędrówki, tym bardziej, że jej największe rany, w szczególności zadrapania na brzuchu i nogach, jeszcze się nie zagoiły.
Jej wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Zmierzwione, lepkie włosy układały się w fale. Lubiła swój jasny kolor włosów, to ją odróżniało na tle innych pokus. Teraz były brudne, gdzieniegdzie nawet pojawiało się w nich błoto lub pajęczyny. Buty. Nie miała ich. Dostrzegła ślady po sznurze na kostkach. Musiała długo być więziona. Skrzydła nietoperza nie przypominały teraz skrzydeł w żadnym razie. Były podziurawione i doszczętnie zniszczone. Sięgnęła ku nich dłonią pozbywając się jednym, zdecydowanym ruchem ich strzępek. Nie był to dla niej problem. Liczyła, że wkrótce wyrosną nowe, a jeśli nie, tym lepiej. Wolałaby przypominać kogoś w rodzaju człowieka, ewentualnie wampira. Skrzydła ją tylko oszpecały i sprawiały, że łatwo ją można było rozpoznać. Dlatego tak często przemieniała się w kogoś nieszkodliwego. Teraz nie miała na to siły. Była wyczerpana psychicznie, chociaż ciało stopniowo dochodziło do siebie.
Gdyby tylko ktoś, ktokolwiek się przy niej znalazł... Może nie byłaby taka skołowana i wiedziała, co się dzieje. Może ktoś uzmysłowiłby, gdzie właściwie jest i czy to miejsce jest groźne. A może ktoś po prostu wręczyłby jej kubek z zimną wodą.
Czuła, że siły ją opuszczają. Nie chciała umierać. Nie teraz. Musi się koniecznie dowiedzieć, kto ją porwał. Kto za tym stoi. Nie spocznie, póki nie dopadnie tej istoty i nie spojrzy jej prosto w oczy, wymierzając karę.
Próbowała przypomnieć sobie ostatnie zdarzenia. Karczma. Dużo gości, z czego większość to mężczyźni. Gwar, chaos, krzyki podpitych klientów. Jej myśli skupione ku Rotohusowi. Gdzie jest, czy już śpi? Czy dobrze zrobiła zostawiając go samego? Nie daje jej to spokoju, rusza w kierunku swojej komnaty. Przedtem przyrządza posiłek dla upadłego anioła. Puka. Cisza. Ponawia czynność drugi raz. Również cisza. Chwilę jeszcze stoi, a gdy już ma wejść, słyszy w końcu jakieś odgłosy. Walka. Ktoś w jej pokoju toczy walkę na śmierć i życie. Wiedziała, że musi interweniować. Odwraca się, szukając pomocy. Ale nie ma żywego ducha. Przerażające, nikt jej nie usłyszy. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że grozi jej niebezpieczeństwo- prócz samej Aaliyi. Nie zdążyła zareagować, gdy zakapturzona postać staje przed nią. Ostatnim wspomnieniem jest błękitna smuga światła uformowana w kulę zmierzająca ku jej piersi, raniąc dotkliwie. Osuwa się na podłogę, bezwładna i nieświadoma tego, co ją czeka.
Stop. Dalej nie chce o tym myśleć. Nie ma odwagi zadać sobie pytania, co się stało z Rotohusem. Gdzieś w głębi jej podświadomości przebiegają myśli przywołujące go. Jeśli żyjesz, daj mi jakiś znak... Jakikolwiek, chociażby gwałtowniejszy podmuch wiatru. W tym samym momencie wiatr rzeczywiście mocniej zawiał, odsłaniając posiniaczone kolana. Uśmiechnęła się przez łzy i zawyła, niczym zaszczuta zwierzyna:
- Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!!!
Nie wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała, kim była tajemnicza postać w pelerynie, która ją tu zostawiła. To nie mógł być Rotohus... Na wspomnienie upadłego anioła, pokusa gorzko zapłakała, chowając twarz w dłoniach. Wtem zorientowała się, że przez jej wskazujący i środkowy palec zawieszony jest bursztynowy wisiorek niewielkich rozmiarów. Zbadała jego fakturę, przyjrzała się kształtowi i głęboko zastanowiła się, co może oznaczać.
Miała nadzieję, że pozna odpowiedzi na dręczące ją pytania. W tym celu musiałaby się udać do czarodzieja. Nie miała sił na wędrówki, tym bardziej, że jej największe rany, w szczególności zadrapania na brzuchu i nogach, jeszcze się nie zagoiły.
Jej wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Zmierzwione, lepkie włosy układały się w fale. Lubiła swój jasny kolor włosów, to ją odróżniało na tle innych pokus. Teraz były brudne, gdzieniegdzie nawet pojawiało się w nich błoto lub pajęczyny. Buty. Nie miała ich. Dostrzegła ślady po sznurze na kostkach. Musiała długo być więziona. Skrzydła nietoperza nie przypominały teraz skrzydeł w żadnym razie. Były podziurawione i doszczętnie zniszczone. Sięgnęła ku nich dłonią pozbywając się jednym, zdecydowanym ruchem ich strzępek. Nie był to dla niej problem. Liczyła, że wkrótce wyrosną nowe, a jeśli nie, tym lepiej. Wolałaby przypominać kogoś w rodzaju człowieka, ewentualnie wampira. Skrzydła ją tylko oszpecały i sprawiały, że łatwo ją można było rozpoznać. Dlatego tak często przemieniała się w kogoś nieszkodliwego. Teraz nie miała na to siły. Była wyczerpana psychicznie, chociaż ciało stopniowo dochodziło do siebie.
Gdyby tylko ktoś, ktokolwiek się przy niej znalazł... Może nie byłaby taka skołowana i wiedziała, co się dzieje. Może ktoś uzmysłowiłby, gdzie właściwie jest i czy to miejsce jest groźne. A może ktoś po prostu wręczyłby jej kubek z zimną wodą.
Czuła, że siły ją opuszczają. Nie chciała umierać. Nie teraz. Musi się koniecznie dowiedzieć, kto ją porwał. Kto za tym stoi. Nie spocznie, póki nie dopadnie tej istoty i nie spojrzy jej prosto w oczy, wymierzając karę.
Próbowała przypomnieć sobie ostatnie zdarzenia. Karczma. Dużo gości, z czego większość to mężczyźni. Gwar, chaos, krzyki podpitych klientów. Jej myśli skupione ku Rotohusowi. Gdzie jest, czy już śpi? Czy dobrze zrobiła zostawiając go samego? Nie daje jej to spokoju, rusza w kierunku swojej komnaty. Przedtem przyrządza posiłek dla upadłego anioła. Puka. Cisza. Ponawia czynność drugi raz. Również cisza. Chwilę jeszcze stoi, a gdy już ma wejść, słyszy w końcu jakieś odgłosy. Walka. Ktoś w jej pokoju toczy walkę na śmierć i życie. Wiedziała, że musi interweniować. Odwraca się, szukając pomocy. Ale nie ma żywego ducha. Przerażające, nikt jej nie usłyszy. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że grozi jej niebezpieczeństwo- prócz samej Aaliyi. Nie zdążyła zareagować, gdy zakapturzona postać staje przed nią. Ostatnim wspomnieniem jest błękitna smuga światła uformowana w kulę zmierzająca ku jej piersi, raniąc dotkliwie. Osuwa się na podłogę, bezwładna i nieświadoma tego, co ją czeka.
Stop. Dalej nie chce o tym myśleć. Nie ma odwagi zadać sobie pytania, co się stało z Rotohusem. Gdzieś w głębi jej podświadomości przebiegają myśli przywołujące go. Jeśli żyjesz, daj mi jakiś znak... Jakikolwiek, chociażby gwałtowniejszy podmuch wiatru. W tym samym momencie wiatr rzeczywiście mocniej zawiał, odsłaniając posiniaczone kolana. Uśmiechnęła się przez łzy i zawyła, niczym zaszczuta zwierzyna:
- Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!!!