Zapadła ciemna noc. Gardenia wyczarowała iskrę i posłała ją na zebrany wcześniej stos drewna oraz suchych liści. Kilka chwil później ognisko hajcowało się aż miło było popatrzeć. I posłuchać. Z tym większym żalem maie podniosła się z miejsca i ruszyła w kierunku mrocznej, tajemniczej czeluści lasu. Cóż, nie ma mocnych, gdy natura wzywa.
- Idę poszukać jagódek. - rzuciła przez ramię do dwójki swoich towarzyszy podróży.
Pół godziny później.
W zamyśleniu podrapała się za uchem i raz jeszcze spojrzała na rozpościerające się przed nią jezioro. Spokojna, sporadycznie tylko mącona powiewem wiatru tafla migotała zachęcająco. A nawet bardzo. Podeszła do brzegu i przykucnęła. Zanurzył dłoń, majtnęła nią kilka razy, tworząc fale.
- Hmm. Chyba nic się nie stanie jak posiedzą jakiś czas beze mnie.
Nie tracąc czasu na dalsze rozmyślania wskoczyła do wody.
W tym samym czasie w obozie, gdzie przebywali Akkarin oraz Aishele, rozległ się głośny szelest liści oraz trzask łamanych gałęzi, jakby ktoś przedzierał się przez chaszcze. Zaraz potem dołączył do nich odgłos zwalnianej cięciwy. Strzała wbiła się w miejscu gdzie topielica podpierała się ręką. Cienki grot wszedł dokładnie między palec wskazujący a środkowy, nie dotykając nawet skóry dłoni.
- Trzeba mieć niezłe oko, żeby tak spudłować. – nieznajomy wojownik wyszedł z mroku i stanął w oświetlonej przez ognisko przestrzeni. – Następna strzała trafi cię prosto w serce, chyba, że teraz nałożysz je na nadgarstki. Niczego nie próbuj. - Rzucił przed dziewczynę parę żelaznych kajdan. - Gdzie jest maie płomienia? Wiemy, że ci towarzyszyła.
Mężczyzna ubrany był w skórzany, nabijany ćwiekami kubrak, nosił też ochraniacze na golenie oraz przedramiona. Całość dopełniał płaszcz podróżny z głębokim kapturem. Przy pasie miał dwa miecze o wąskim ostrzu, przy czym jeden był widocznie krótszy od drugiego. Jego aura była bardzo giętka i ostra. Słychać w niej też było charakterystyczny rumor spadających głazów, właściwy dla dziedziny ziemi. Jego towarzysz, który według zapewnień celował teraz z łuku do topielicy, wciąż był ukryty w mroku.
- A ty kim jesteś? – wojownik chyba dopiero teraz dostrzegł Nemorianina. – Wywiad nic nie mówił o człowieku… - przez chwilę mamrotał coś pod nosem, po czym wyprostował się i odkrył głowę. Jedyne zdrowe oko skierowane było prosto na twarzy demona. Drugie zasłaniała szara przepaska. – Jestem oficer Fandalg Roi, służę w oddziałach Złotego Świtu. Wyjątkowo źle dobrałeś sobie towarzyszy podróży, panie. Ta wiedźma... - wskazał palcem Aishele. - ...jest jednym z plugawców służących Megdarowi, podłemu liczowi, terroryzującemu te tereny i gnębiącemu ich mieszkańców. - wyćwiczonym ruchem wyjął miecz i położył go płaską częścią na ramieniu. - Wiem co sobie myślisz, panie, ale nie daj się zwieść tej niewinnej buźce. - opuścił ostrze do gardła topielicy. - Ta dziewczyna ma na rękach krew niewinnych! - zawarczał gniewnie. - Dla własnego bezpieczeństwa radzę jak najszybciej się stąd oddalić. My zajmiemy się resztą. - ponownie przeniósł spojrzenie na Aishele. - Zakładaj kajdany, wiedźmo. Ale już.