Na placu otoczonym żywopłotem z cierni i wyschniętych na wiór, martwych drzew rozpościerała się wystawa magicznych stworzeń starej wariatki, Ongis. Na dwóch, wbitych głęboko w ziemię kołkach, wisiała żeliwna tablica z wygrawerowanym napisem: "Stworzenia nie z tej ziemi, wystawa Ongis Horbery".
Wśród wystawionych na ciekawskie spojrzenia ludzi, będących uczestnikami owej wystawy, wrzucających raz po raz monety do kapelusza staruchy, rzekomych "stworzeń" można było dopatrzyć się jednorożca, który był w rzeczywistości zwykłym, białym koniem z zaplecionym ogonem i doklejonym rogiem, syrenę, czyli kobietę ubraną w błyszczącą suknię mającą przywodzić na myśl rybi ogon, czy, dla przykładu wilkołaka, czyli zwyczajnego, wychudzonego wilka.
Jedyną, prawdziwą istotą na wystawie była wróżka męskiej płci, wokół której tłoczyło się najwięcej dzieci.
Zamknięty w okrągłej, pordzewiałej klatce dla ptaków, która niegdyś była jego domem, a teraz stanowiła więzienie, skrzydlaty, miniaturowy człowiek wyglądał posępnie i niezdrowo. W takim stanie, w jakim się znajdował, nie można było powiedzieć, że jest piękny, choć przyciągał do siebie wzrok przybyłych, głównie ze względu na swoje niewielkie rozmiary i skrzydła, które teraz, złożone, opierały się o dno klatki.
Aster, bo tak miał na imię, błądził wzrokiem po twarzach, które raz po raz zbliżały się do niego, oglądały i komentowały jego niecodzienny wygląd. Od czasu do czasu musiał uciekać na drugi koniec, dźgany jakimś patykiem przez natrętne, rozpieszczone dziecko, czy łapać nieustannie równowagę, kiedy tylko ktoś zakołysał przypadkowo lub celowo klatką umieszczoną na haku przy jednym ze zdobionych wózków, ustawionych na placu.
Widział aury tych ludzi i czuł do nich wstręt. Przynajmniej do większości z nich...