Saitaver, bo tak nazwane zostało owe coś, pojawił się, nie jak się można było spodziewać i jak to często bywa w burzliwą noc, ale w piękny poranek, u
drzwi państwa Altalonów, w dzień po balu przez nich wyprawionego. Państwo ci, należeli do rodu szlacheckiego, niestety zbieg dziwnych przypadków,
złe plony przez wiele lat, doprowadziły ich do biedy. Mimo tego byli szczęśliwi, brakowało im jedynie potomka, to zaś dopełniło pojawienie się u ich drzwi
chłopczyka, niemowlęcia, wraz z prośbą o dobre wychowanie i nadanie imienia. Altalonowie postanowili go usynowić.
Cztery lata później przybrana matka, czyli pani Derylianna, była przy nadziei. Jakie szczęście było na dworze, a oprócz rodziców najszczęśliwszy był
Saitaver. Nie całe osiem miesięcy później, narodziła się córka, a jednocześnie przybrana siostra. Mimo kolejnych lat nieurodzajów, dom Altalonów był
najszczęśliwszy w wiosce. Przez wiele lat, gdy nie było czym płacić robotnikom, Pan Altalon i jego przybrany syn sami musieli pracować w polu,
akcentowali jednak swoje pochodzenie rękawiczkami, które nosili do pracy. Praca w polu wyćwiczyła już teraz młodzieńcowi siłę na polowania, na które
się wybierał, aby zdobyć choć trochę mięsa. To one pomogły mu poznać las i wyrobić sobie zręczność, tak niezbędną do podejścia płochej zwierzyny. W
wieku czternastu lat, licząc od pojawienia się Saitavera w domu, tak, jak to było w zwyczaju, w rodzinach o szlacheckich korzeniach, został wysłany do
nauki. Niestety z powodu niskich funduszy nauczał go stary mag, mieszkający przy ich wiosce. Nauczył go czytania, pisania, nawet próbował prostych
sztuczek magicznych. Chłopaka, jakby na to nie patrzeć, nie interesowały opasłe tomiska, czy kaligrafia, a nawet tworzenie iskier za pomocą magii.
Nieszczęśliwie, w momencie gdy akurat chłopakowi nie chciało się uczyć, w wiosce pojawiła się grupa cyrkowa, postanowiła zatrzymać się w wiosce, aby
odsapnąć od wielkich miast. Rozbili obóz na drodze, którą Saitaver podążał każdego ranka do chatki maga. Dziwnym okazało się to, że starcowi była na
rękę nieobecność ucznia, tak, że fakt ten doszedł do przybranych rodziców dopiero po miesiącu. Nie zakończyło się to dla uciekiniera dobrze. Ćwiczenia
cyrkowców wyćwiczyły w nim zręczność, gibkość oraz wszelkie inne zdolności niezbędne do najróżniejszych sztuczek. W tej dziedzinie chłopak okazał się
bardzo pojętnym uczniem.
W wieku 17 wiosen stał się dorosłym człowiekiem i wszystko dobrze mogłoby się skończyć, gdyby nie pewien przypadek. Wojsko zbierało rekrutów,
każda wioska miała wystawić jednego zbrojnego, wybór padł na syna kowala. Saitaver w tym czasie wracał z polowania. Siostra rekruta - młoda Rose-
wybiegła mu na przeciw, chcąc oznajmić mu tą nieszczęsną nowinę. Była noc, gdy ledwo ośmioletnia dziewczynka zbliżała się do ogniska, które dojrzała z
dala. Wyszła na polanę. Saitaver obserwował księżyc, gdy usłyszał pisk. Wiedział, że ktoś odkrył jego tajemnice, siedział na polanie w formie smoka.
Uwielbiał, kiedy światło księżyca oblewało jego łuski. Dodawało mu jakiejś energii do działania, czuł świeżość, a jednocześnie czuł dokładnie cały świat.
Na hałas zareagował instynktownie, przegrał walkę z bestią w nim siedzącą. Głowa smoka szybko obróciła się do dziewczyny, po czym błyskawica
wyleciała z jego paszczy. Saitaver wystraszył się, spanikował, to był odruch, chwycił w szpony zwierzynę, którą wcześniej upolował i wystartował. Nie
wiedział dokąd leci. Wylądował na pustej polanie i przemienił się z powrotem w ludzką postać. Jestem potworem, zabiłem, jestem przeklęty, muszę
odejść by chronić bliskich. Jestem potworem... Takie myśli przelatywały mu przez głowę, gdy chodził tam i z powrotem. Nie zachwycał się już zielenią
liści, światło srebrnego oka, zawieszonego na nieboskłonie, nie dodawało mu sił. Tej nocy nie zasnął. Wraz ze wschodem słońca, przeszło otumanienie, a
nadszedł czas działań. Na szczęście trafił na znaną mu polane nieopodal wioski. Jeszcze przed południem kroczył główną ulicą, z sarną przewieszoną
przez szyje. Wszystko jednak się zmieniło, gdy usłyszał kto został przedstawicielem ich wioski. Jego jedyny przyjaciel, jedyne żywe dziecko kowala.
Musiał przynajmniej w części mu zadośćuczynić.
Godzinę później, w obozie rekrutacyjnym padło pytanie.
-Imi ę?- Zapytał znudzonym głosem oficer
-Saitaver z domu Altalon- odpowiedział mu chłopak.
-W jakiej sprawie?
-Jestem rekrutem z tej wioski, zamiast Teremusa, syna Canedeusa Kowala.
-Namiot czwarty po prawej. Witamy w nowym domu- zakończył z szyderczym uśmiechem oficer.
Nim chłopak dotarł do namiotu, podbiegła do niego siostra i rzucając mu się na szyję zapytała -dlaczego odchodzisz?- Nie patrząc na nią odpowiedział. -w
wojsku zarobię, tobie zaś zwiększy się posag. Lepiej wyjdziesz za mąż.- Tymi słowami pożegnał się z nią i już więcej jej nie widział.
Ruszyli. Już tydzień drogi od rodzinnej drogi, postanowił wprowadzić swój plan w życie. Cicho zakradł się do namiotu naczelnika. Jego cele leżały na
stole, obok nich znajdowała się osełka oraz szmatka. Już w pierwszy dzień je dostrzegł, przyciągały go. Były idealne. Chwycił parę niezwykłych krótkich
mieczy i schowawszy je za pazuchę, wyszedł. Nikt go nie dostrzegł. Gdy tylko wszedł w cień drzew, puścił się biegiem. Uciekł, uniknął pościgu. Już w
pierwszym napotkanym mieście, zauważono jego potencjał. Za dobrą opłatą mógł zdobyć wszystko, zlikwidować przeciwnika, czy także podrzucić
dowody. Nigdzie jednak nie mógł pozostać długo, w końcu ktoś odkrywał jego tajemnice.