Moje dzieciństwo spędziłem na ulicy pewnego miasteczka kradnąc, oszukując i ogólnie robiąc wszystko co się da, by przeżyć. Już od
najmłodszych lat
miałem nadzwyczaj na swój wiek rozwinięte zdolności magiczne. Na początku nie zdawałem sobie z tego sprawy, robiłem to intuicyjnie myśląc,
że tak po
prostu jest. Pomagało mi to bardzo w przetrwaniu, ucieczkach i odwracaniu uwagi. Pewnego dnia jednak chciałem okraść niewłaściwą osobę.
Był to mag Iroland, jeden z czarodziejów z pobliskiej wieży. Badali oni linie magiczne przepływające nieopodal miasta, lecz gdy coś zagrażało
miastu, to
właśnie oni ofiarowali mu swą pomoc. Próbowałem na nim swoich standardowych sztuczek, wywołanie nagłego mignięcia światła i sokrzystania z
sytuacji, aby coś zabrać, ale on natychmiast zorientował się co i jak... w końcu był magiem. Pomimo oczekiwania na jakąś karę, zamianę w
szczura, albo
coś jeszcze gorszego, on wziął mnie za rękę, zaprowadził na ubocze i zaczął wypytywać mnie o mój dar.
~~~~
- Jak się nazywasz ? - spytał przemiłym głosem, jednocześnie kucając, by mieć kontakt wzrokowy z chłopcem. On jednak nie chciał tego. Milczał
i
odwracał głowę, żeby nie patrzeć na starca. Czarodziej uśmiechnął się, sięgnął do jednej ze swoich kieszeni i wyciągnął mały woreczek. Dziecku,
kiedy to
zobaczył, oczy dosłownie zabłysły. To były ciasteczka, najlepsze jakie robiono w mieście. Wiele razy widział, jak rodzice kupowali je dla swoich
pociech,
ale nigdy żadnego nie spróbował. Zerkną najpierw na dziadka, potem na słodycze i niepewnie wziął jeden smakołyk.
- Śmiało - rzucił starzec, z miłym uśmiechem na twarzy. Ciastka smakowały przepysznie, chłopiec brał następne i następne... był bardzo głodny.
- A teraz, powiesz mi jak się nazywasz ? - ponowił pytanie.
- Ja... ja nie wiem - odrzekł, z pewną dozą strachu w głosie.
- Ahh tak... a kim są twoi rodzice, może się zgubiłeś ? - znów spytał dziadek.
- Nie mam rodziców - odpowiedział, jednocześnie spuszczając głowę.
- Hmmm... - Czarodziej nieco się zmieszał i zamyślił. - A jak zrobiłeś tą sztuczkę co przed chwilą ?
- Co, tą ? - Chłopiec wykonał nieznaczny ruch ręką i nad ich głowami pojawiła się mała świecąca kulka, która zaraz zgasła.
- Tego też nie wiem. Zawsze mi to pomagało, by ukraść coś do jedzenia. - powiedział, z uśmiechem i dobrze wyczuwalna dumą. - Ludzie zawsze
się na to
nabierają.
- Tak, tak... - uciął dziadek, gdy dzieciak miał jeszcze coś dodać. Znów zagłębił się w swoich myślach, po pewnym czasie ockną się i poważnie
spojrzał na
chłopca.
- Mam dla ciebie pewną ofertę, może chcesz bym cię uczył jak rozwinąć twoje umiejętności ? - powiedział uroczystym głosem.
Aż zaparło mu dech w piersiach. - Ja magiem ? - To była pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy. Zerkną z niedowierzaniem na czarodzieja.
- Na... Naprawdę - rzekł głosem pełnym zaskoczenia, nieco się jąkając. - Chcesz mnie uczyć ?
- Oczywiście, o ile się zgo... - Zanim skończył mówić, chłopiec rzucił się starcowi na szyję ze łzami w oczach.
- Tak, zgadzam się. - odpowiedział.
- Dobrze. - rzucił starzec. - Od teraz nazywaj mnie ''Mistrzem'', a ja nadam ci imię... - nieco się zamyślił. - Trenaas... tak Trenaas.
~~~~
Mijały lata, a ja uczyłem się pod okiem swojego mistrza. Byłem pilnym uczniem. Poznawałem wiele nowych rzeczy. Iroland był za mnie dumny i
bardzo
zadowolony. Pewnego dnia, z biblioteki w której zazwyczaj ćwiczyłem, miałem przynieść mojemu mentorowi księgę traktującą o florze i faunie
odległego
od nas kontynentu. Szybko odnalazłem dane pismo i już chciałem wracać, gdy naglę coś przykuło moją uwagę. W ścianie za tym manuskryptem
zauważyłem pęknięcie, ale jakieś dziwne. Wyglądało jakby rozdarty papier, a to pomieszczenie było przecież zrobione z litego kamienia.
- Czyżby iluzja... - rzekłem do siebie w duchu. Naglony ciekawością, sięgnąłem do szczeliny i... rozdarłem ją. Papier tak doskonale imitował mur,
że gdyby
nie ta niedoskonałość, nigdy bym tego nie odkrył. Moim oczom ukazała się płaskorzeźba, przedstawiała chyba twarz orka, ale nie jestem pewien.
Zamiast oczodołów miała dwa otwory. Jakoś instynktownie wsadziłem w nie palce. Usłyszałem trzaśnięcie i jedna z półek biblioteczki rozstąpiła
się
przede mną. Znalazłem tajemny pokój.
- Hmm... Ciekawe - mruknąłem do siebie i zacząłem go przeszukiwać. W pomieszczeniu było tylko jedno biurko i ogromna liczba ksiąg, nawet bym
się nie
spodziewał, że w takim małym pokoju może być tyle pism. Większość z nich była napisana w jakimś niezrozumiałym języku, lub w tak dziwny
sposób, że
nie wiedziałem jak mam to rozumieć. Jednak jedna księga od razu rzuciła mi się w oczy. Był to dość stary woltum, oprawiony jakimś metalem,
kiedyś być
może był zamykany, ponieważ zauważyłem coś na kształt kłódki po prawej stronie księgi, ale jak widać uznano, że do tego miejsca i tak się nikt
niepowołany nie dostanie. Moją uwagę zwrócił dość dziwny dla mnie tytuł ''Magia Krwi - Potęga Krwi''.
Otworzyłem ją i zacząłem czytać. Było to bardzo interesujące. Opisane tam było m.in. jak za pomocą swojej krwi zwiększać potęgę zaklęć, lub
gdy się nie
ma energii magicznej jak ją wykorzystać jako zamiennik oraz jak kontrolować energię witalną. Noszę ją przy sobie do dzisiaj. Pomimo, że
posiadam ją
ponad 25 lat to nie zgłębiłem jeszcze wszystkich tajemnic w niej zawartych. Byłem tak oczarowany tym dziełem, że postanowiłem ją ''pożyczyć''
i
studiować na własną rękę.
Wszystko się jednak wydało, mój mistrz nakrył mnie jak ją czytałem po nocach. Powiedział, że ta księga demoralizuje i ten typ magii wyniszcza
człowieka. Zagroził, że jeśli nie przestane to wyrzeknie się mnie i zostanę osądzony przez zgromadzenie magów. Ja jednak nie chciałem przestać
i wtedy
zrobiłem, coś co do dziś pamiętam. Zabiłem Irolanda. Gdy ten się tego nie spodziewał, dźgnąłem go sztyletem. Pomyślałem, że może
wykorzystam
uzyskaną wiedzę w praktyce. Rozciąłem szybkim ruchem lewą dłoń, przyłożyłem ją do jego rany i zacząłem rzucać zaklęcie. Poczułem, jak jego
energia
witalna zostaje przeze mnie wchłaniana. To było niesamowite. Najpierw walczył, zacisną swoje dłonie na moim nadgarstku, jednakże szybko
słabł. Jego
ręce opadły bezwładnie, już nie żył. Zebrałem szybko swoje rzeczy i uciekłem z miejsca gdzie mieszkałem przez ostatnie 17 lat.
Wydawać by się mogło, że po tym wydarzeniu będę żałować tego co zrobiłem i że wyrzuty sumienia nie dadzą mi spokoju, ale ja byłem z siebie
zadowolony i dumny. Pokonałem prawdziwego maga. Co prawda nieuczciwie, ale wygrałem. Wyjechałem do jakiegoś miasta którego nazwy już
nie
pamiętam. Tam przez przypadek natrafiłem na grupę kultystów, zajmujących się magią podobna do mojej. Czcili oni złego boga Azanzela. Ich
bóstwo
niewiele mnie obchodziło, ale wiedza którą posiadali już tak.
Zdobywałem potęgę i awansowałem w hierarchii tego kultu. Tam właśnie odkryłem, że oprócz zdolności magicznych mam także inne niezwykłe
umiejętności. Potrafiłem widzieć duchy. Moich przełożonych bardzo to zaciekawiło. Powiedzieli mi, że gdy ktoś jest w stanie dostrzec nieumarłych
to jest
pewna szansa, że ma zdolności Łapacza Dusz. Osoby, która może zbierać dusze pokonanych istot i zmuszać je do posłuszeństwa. By się
przekonać, czy
rzeczywiście mogę mieć taki dar, poddali mnie testowi.
Najpierw za pomocą pewnego rytuału pobudzili moje zdolności, o ile jakiekolwiek miałem. To, że przeżyłem to zaklęcie już było dobrą prognozą.
Później
zamknęli mnie w ''Pokoju Widm'', miejscu gdzie granica między naszym światem, a królestwem umarłych jest bardzo cienka... w życiu nie
widziałem tylu
duchów. Tam poczułem, że moje ciało napełnia jakaś dziwna nie znana mi dotąd energia. Nagle instynktownie zacząłem wykonywać jakieś dziwne
gesty
i w kółko poważać nie znane mi wyrazy, jakby coś we mnie wstąpiło. Czułem tą moc, wypełniała całe moje ciało, w pewnym momencie wydawało
mi się,
że to ja jestem energią. To było... intrygujące. Dusze przybliżały się do mnie, jak ćmy do światła... coraz bliżej. Uczucie władzy, przekonanie o
własnej
potędze... nigdy nie czułem się lepiej niż wtedy, aż w końcu stało się. Zniewoliłem pierwszego ducha. Padłem z wyczerpania, jednakże byłem z
siebie
bardzo dumny i szczęśliwy.
Nauczono mnie jak kontrolować dusze. Od tego momentu zawsze miałem przy sobie parę zniewolonych dusz. Dużo eksperymentowałem. Raz
nawet
wykonywałem rytuał, którym chciałem przyzwać jednego z potężniejszych demonów do celów eksperymentalnych. Udało się, lecz był on bardzo
energochłonny i na moim ciele pojawiły się ścieżki magiczne, jakby żyły rozprowadzające energię magiczną po ciele. Wygląda to jak spalona
skóra, już
poszarzała przez tyle lat, ale nadal widoczna. Czasami gdy wykonuje jakieś potężniejsze inkantacje moje ''tatuaże'' zaczynają świecić się
rdzawym
kolorem.
Ostatnio bardzo dużo podróżowałem, odkrywając wiedzę, która została zapomniana przed wiekami.