Legenda głosi, że całe wieki temu pewien wędrowny czarodziej imieniem Rhyland zapragnął posiąść wiedzę zaklętą w magicznej księdze. Ukryta w głębi Lasu Driad stanowiła skarb, o który próbowało zawalczyć już wielu śmiałków. Rhyland jednak był chciwy i ślepo zapatrzony w swoje możliwości. Wierzył, że to on będzie tym, który pozna tajemną wiedzę ukrytą w księdze. Na swoje poszukiwania poświęcił wiele lat, niejednokrotnie wchodząc w brudne interesy i plamiąc swe ręce krwią. W końcu jednak udało mu się odnaleźć ścieżkę prowadzącą do kamiennej altany, w której spoczywała księga. Wcześniej bez trudu pokonał wszelkie magiczne pułapki i strażników. Ostatnią przeszkodą okazał się bluszcz, który porastał dach oraz kolumny, odgradzając przejście. Czarodziej postanowił przybrać postać szakala. Sądził, że tak zwinne i sprytne zwierze da radę przedrzeć się pomiędzy splątanymi łodygami. Kiedy wskoczył w listowie, czuł, że dotarł do celu. Nie wiedział jednak, że bluszcz porastał altanę od setek lat. Cierpliwie wznosił swe pędy coraz wyżej i wyżej, chroniąc księgę przed chłodem wiatru i rażącymi promieniami słońca. Roślina czuła, gdy księdze zagrażało niebezpieczeństwo i od razu zorientowała się w niecnych intencjach Rhylanda. Wystarczyła chwila, by łodygi ciasno oplotły wątłe ciało szakala i zmiażdżyły jego kości.
Członkowie rodu Helveg en Rohde znają tę historię. Czarodziej Rhyland poświęcił wiele, aby pozyskać wiedzę, kierował się jednak chciwością i sprytem, które utożsamiają szakala. Bluszcz z kolei reprezentuje cierpliwość i oddanie. Pętając szakala w swych objęciach, obronił to, co najcenniejsze, czyli księgę. To dlatego właśnie herb rodu przedstawia ilustrację tego wydarzenia. Każdy z rodziny pragnął być jak bluszcz, wzór cnót. Malfo był jednym, który widział w sobie coś z szakala. Zwłaszcza gdy odkrył swoje zdolności.
Ojciec Malfo, Lauren Helveg en Rohde, tak jego przodkowie pragnął być, jak bluszcz. Znacznie bliżej jednak było mu do czarodzieja Rhylanda, osoby dumnej, aroganckiej i nieustraszonej. Już za młodu stwarzał problemy wychowawcze, bardziej garnąc się do machania szabelką niż sięgania po księgi. Często wymykał się z domu, a jego brawura zawsze gwarantowała powrót z podbitym okiem. Serce z kolei miał niestałe w uczuciach, dające nadzieję wielu naiwnym niewiastom. Lauren nie spełniał jednak żadnych oczekiwań, wciąż unosząc się na fali sławy swego nazwiska. Gdy tylko osiągnął wiek pełnoletności, nie zważając na prośby rodziny o ustatkowanie się, wyruszył w podróż. Przemierzając kontynent, poznał kobietę imieniem Aravelia, która w momencie go oczarowała. Po raz pierwszy to on wpadł w sidła namiętności, które zwykł zastawiać. Spędzili razem noc, lecz kobieta uciekła o świcie. Nie było to jednak ich ostatnie spotkanie.
Lauren, budząc się o poranku, zrozumiał, że został oszukany. Pełen złości i żalu powrócił w rodzinne strony, gdzie po swoim zmarłym ojcu przejął rolę głowy rodu. Minęło kilka miesięcy, w których to szlachcic, starając się wyleczyć z miłości do Aravelii, znacznie spoważniał, ucząc się zarządzać posiadłością. W międzyczasie pojął za żonę jedną z dam imieniem Maiven, którą rozkochał w sobie za młodu, lecz pomimo ich starań Maiven nie mogła zajść w ciąże. Z dnia na dzień tracili nadzieję, aż pewnego dnia na dworze pojawiła się kobieta z małym zawiniątkiem w ręku. Jak się okazało była to Aravelia, która wyjawiła Laurenowi dwa swoje sekrety. Przyznała mu się, że tak naprawdę była czarodziejką, a noc, którą razem spędzili, zaowocowała pojawieniem się dziecka. Od razu oznajmiła mu, że nie może wychować ich syna, ze względu na niebezpieczny tryb życia, który prowadzi. Lauren na początku był wściekły, zgodził się jednak wychować dziecko pod warunkiem, że Aravelia już nigdy więcej nie pojawi się w ich życiu, czemu przyrzekła. Czarodziejka opuściła dwór, a Lauren ze swoją żoną zyskali syna, któremu nadali imię Malfo. Ich spokój nie trwał jednak długo, gdyż plotki szybko obeszły dwór oraz okolice, przez co każdy wiedział już o powiązaniach głowy rodu z magią. Maiven poczuła się zhańbiona, z kolei dla takiego szlachcica, jak Lauren ujma na honorze była raną, której czas nie umiał zaleczyć. Znienawidził magię i wszystko, co było z nią związane, a gorycz swoją przypieczętował wydaniem nakazu o prześladowanie wszelkich istot magicznych znajdujących się na jego ziemiach. Sam nigdy nie dowiedział się, że jego syn odziedziczył po matce pewne zdolności.
Po wszystkich tych wydarzeniach fanatyzm wkradł się w życie Laurena. Do końca wierzył, że był jak bluszcz z legendy, który choć raz dał oszukać się jednemu szakalowi, wytępi każdego następnego, który wejdzie mu w drogę. Pragnął, aby jego syn stał się godnym spadkobiercą rodu. Dlatego od najmłodszych lat wychowywał go surowo. Pamiętając błędy swojej młodości, odebrał Malfo czas, który chłopak mógłby przeznaczyć na bunt i w zamian za to, otoczył go najlepszą kadrą nauczycieli, którzy dokładali wszelkich starań, by wpoić młodzieńcowi wszelkiej maści nauki. Wokół dworu wzniósł mur, pod którym następnie zasiał bluszcz. Młody Malfo znalazł się w klatce, którą mógł opuszczać tylko pod nadzorem nauczycieli lub służby. Zmuszony do takiego sposobu życia nauczył się posłuszeństwa i zaczął czerpać korzyści z tego, co zapewniał mu ojciec. Pozyskiwanie wiedzy stało się dla niego priorytetem i jedyną rozrywką, jaką mógł sobie zapewnić. W końcu uczył się także poza wyznaczonymi godzinami lekcyjnymi. Samodzielnie wyprzedzał zaplanowany dla niego materiał i dowiadywał się wielu nowych rzeczy, o których nauczyciele nigdy mu nie mówili. To wykształciło w nim umiejętność subiektywnego spojrzenia na świat. Z książek Malfo dowiadywał się tyle, ile chciał, a nie na ile pozwalał mu ojciec czy nauczyciele. To zaczęło uzmysławiać mu, że świat jest znacznie większy, niż próbowano mu w mówić, a co ważniejsze za murami musiało znajdować się coś, co miało pozostać przed nim w ukryciu.
Podejrzeń nabrał, gdy pewnego razu podsłuchał rozmowę dwóch służek. Mówiły między sobą, że jedna z kucharek nosiła magiczny talizman na szczęście. Ktoś na nią doniósł, a w konsekwencji Lauren Helveg en Rohde skazał ją na wychłostanie. Dwie gadatliwe służki zapędziły się jednak w rozmowie i zaczęły się zastanawiać, co by było, gdyby czarodziejka Aravelia została z Laurenem. Podejrzewały, że gdyby tak się stało, szlachcic prawdopodobnie nie zostałby takim tyranem, jakim był obecnie.
Ta rozmowa jeszcze przez kilka nocy towarzyszyła Malfo w myślach. Od zawsze posiadał chłodną relację z żoną swojego ojca, ale do tamtego dnia nie wiedział jeszcze dlaczego. Jak się okazał, kobieta wychowywała nie swoje dziecko. Kim zatem była jego prawdziwa matka? Służki nazwały ją czarodziejką. Malfo nie mógł w to uwierzyć, przecież Lauren Helveg en Rohde niczego nienawidził tak, jak magii. Jak zatem mógł się zakochać w kobiecie, która była nią przesiąknięta na wskroś? Czy on, jako jej syn też miał zmysł magiczny?
Odpowiedź na to pytanie odnalazł rok później. W dzień swoich dziesiątych urodzin, kiedy to po raz pierwszy poznał legendę o przebiegłym szakalu, tajemnej księdze i oddanym bluszczu Malfo odkrył w sobie talent magiczny. Wcześniej czuł, że jego myśli w ledwo dostrzegalny sposób potrafią wpłynąć na otaczającą go rzeczywistość. W ten dzień też tak było, ale o wiele intensywniej. Po lekcjach siedział z rodziną w ogrodzie. Wszyscy obserwowali, jak głowa rodu próbuje ujeżdżać nowo zakupioną, dziką klacz. Koń był nieposłuszny, więc Lauren Helveg en Rohde nie szczędził mu uderzeń szpicrutą. Malfo widząc to, uzmysłowił sobie, że ojciec również karał go w ten sposób. Czy dla własnego ojca był zatem takim samym nieposłusznym zwierzęciem jak ta biedna klacz? Najpierw Malfo poczuł gniew, ale stłamsił go tak samo szybko, jak zawsze. Spojrzał jednak na popręg siodła i wyobraził sobie, jak pęka. Nim zdążył odwrócić wzrok, skórzany pas urwał się, a siodło zsunęło się z grzbietu wierzchowca. Lauren Helveg en Rohde upadł na ziemię i złamał rękę, a wszyscy siedzący przy stole pognali mu z pomocą. Wszyscy prócz Malfo, który ze strachem dalej wpatrywał się w zepsute siodło leżące na trawie. Wieczorem, gdy chłopiec znalazł się z powrotem w swojej sypialni, popróbował kilka razy zgasić płomień świeczki i zasunąć firankę siłą swojej woli. Udawało mu się to, za każdym razem. Zrozumiał, że to nie był zwykły przypadek czy zbieg okoliczności. On naprawdę to robił. Naprawdę uprawiał magię.
Od tamtej pory wiedział, że musiał mieć się na baczności. Nosił w sobie dar z przekonaniem, że jeśli ktoś na niego doniesie to i tak zostanie ukarany. Lauren Helveg en Rohde był człowiekiem niewzruszonym, gotowym wymierzyć sprawiedliwość nawet własnemu dziecku.
Fascynacja Malfo była jednak większa od strachu. Dotąd, gdy coś go interesowało, po prostu szukał odpowiedzi w książkach, bądź pytał nauczycieli. W tym wypadku otrzymanie odpowiedzi na nurtujące go pytania graniczyło z cudem. Mimo to chłopiec czuł, że musi się czegoś dowiedzieć, inaczej zwariuje. Postanowił zatem udać, się do biblioteki, miejsca, które zawsze potrafiło nakarmić jego głód wiedzy. Początkowo bał się, że rodzinne zbiory nie będą posiadały żadnych tytułów mówiących o magii. Sądził, że jego ojciec o to zadbał. Mylił się, gdyż na regałach stojących z samego tyłu znalazły się zakurzone tomiszcza. Tematy związane z kręgami magicznymi czy podstawowe podręczniki do rzucania zaklęć odnalazły się w samym sercu domu osoby, która gardzi magią. Malfo uznał to za ironiczny pstryczek od losu i gdy tylko miał okazję, przepisywał najciekawsze fragmenty z ksiąg, a następnie co noc powtarzał je w swoim łóżku. Nauka szła mu powoli, przede wszystkim dlatego, że starał się zachować swoje zdolności w tajemnicy. Z czasem jednak robił postępy i opanował podstawowe zaklęcia.
Tak mijały lata z życia Malfo. Bywały noce bezsenne, owocujące w zadowalające postępy, oraz popołudnia przespane w zacienionym kącie ogrodu z książkami na kolanach. Ciężko było mu pogodzić treningi magiczne z edukacją szlachecką i coraz to nowszymi obowiązkami dostarczanymi przez ojca. Zwłaszcza że posiadłość zaczęli odwiedzać dobrzy przyjaciele Laurena Helveg en Rohde, którzy posiadali piękne córki gotowe do zamążpójścia. Malfo stawał się wtedy zimny, niemiły i najczęściej zamykał się swojej sypialni, poświęcając każdą spokojną chwilę na swoje zainteresowania. Nie obywało się wtedy bez konfliktów z ojcem, od których drżały mury dworu.
Z każdym następnym rokiem młodzieniec stawał się coraz pewniejszy siebie. W wieku osiemnastu lat czarowanie stało się dla niego czymś naturalnym. Ograniczenia i rozkazy z ojca z kolei przerodziły się w uciążliwości, które powoli zaczęły odbierać mu nawet jego własne myśli. Do momentu, aż czara goryczy się przelała. Lauren Helveg en Rohde wydał wielki bankiet z okazji urodzin syna. Malfo chciał wykorzystać fakt wielkiej okazji i zadeklarował ojcu, że wyrusza w podróż. Gdy tylko szlachcic to usłyszał, wpadł w furię. Krzykiem oznajmił synowi, że zaaranżował jego ślub z córką swojego dobrego przyjaciela i gdy tylko wesele się odbędzie, zamieszkają w posiadłości na stałe. Malfo przy oczach gości i macochy przyjął na siebie cały ten grad słów. Ze spokojem kiwnął głową i odpowiedział, że posłusznie przyjmie na siebie wolę głowy rodu. Następnie wyszedł z bankietu pod pretekstem zmęczenia. Nie udał się jednak do sypialni tylko do biblioteki. Z jednego z regałów zabrał ciężką, starą księgę, jedyną, której nie zdążył przestudiować, gdyż wydawał mu się za trudna. Zszedł do piwnic. Znalazł jedno najbardziej suche pomieszczenie. Odsunął stare, zapleśniałe meble. Przekartkował rozdziały, wziął do ręki kredę i zaczął przerysowywać zilustrowany na stronie krąg. Liczył, że uda mu się rzucić zaklęcie teleportacji. Nigdy jednak tego nie robił, a o magii i kręgach innych niż krąg umysłu i pustki wciąż wiedział niewiele. Chciał jednak wierzyć, że z jego talentem mu się uda. To była ostatnia deska ratunku, na jaką mógł liczyć.
Godziny mijały. Przyjęcie trwało w najlepsze, a Malfo całą swoją uwagę skupił na wyobrażeniu przejścia, lecz krąg nie zabłysł, kurz na półkach nawet nie drgnął, a w powietrzu nie było czuć magii. Malfo czuł wzrastającą w nim irytacje, jednak nie pozwalał jej dać za wygraną. W jego głowie jednak wciąż jawiła się wizja pogodzenia z losem i powrotu na bankiet gdzie czekać będą na niego ojciec ze zwycięskim uśmiechem i przyszła żona, której nawet nie znał. Z ust Malfo wydobył się krzyk. Przepełniony żalem i niesprawiedliwością cisnął księgą o ścianę. Ta upadła z łoskotem grzbietem w dół. Niepostrzeżenie jednak wykonując ten ruch, zażyczył sobie, aby księga odpowiedziała na jego wezwania. Ostatecznie Malfo chciał zostawić ją w piwnicy, żeby spleśniała razem z resztą starych i niepotrzebnych rzeczy, ale kiedy tylko się odwrócił poczuł, że coś jest nie tak. W powietrzu poczuł iskry, które powoli osiadały na jego skórze, delikatnie parząc i kując. W momencie odwrócił głowę, ale było już za późno. Krąg zabłysł, a strony księgi rozjarzyły się rażącym blaskiem. Malfo zamknął oczy i skulił się w kącie, czując, jak potężna moc wibruje wokół, przechodząc przez ściany i podłogę. Dopiero wtedy zrozumiał, że księga tak naprawdę była przedmiotem natchnionym magiczną mocą. Rozległ się donośny huk, a po nim cisza. Malfo na moment stracił przytomność. Kiedy się ocknął i spojrzał przed siebie, nie dostrzegł niczego, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia. Jedynie niektóre meble przewróciły się od nagłego wstrząsu. Przez krótką chwilę sądził, że księga tylko go nastraszyła, ale kiedy do niej podszedł i chwycił do ręki, usłyszał stłumiony ryk dochodzący z wyższego piętra.
Twarz Malfo zbladła, a serce zabiło mocniej w panice. Bankiet. Ludzie. Rodzina. Macocha. Ojciec. Te słowa powtarzał w głowie niczym mantrę, biegnąc po krętych schodach w górę. Kiedy otworzył drzwi, zastygł w przerażeniu. Pod oknem leżało czyjeś zmasakrowane ciało. Szyba, jak i dywan splamione były krwią. To jednak nie wszystko, gdyż podłoga na całej długości odznaczała się szkarłatnym szlakiem prowadzącym w stronę sali balowej. Malfo z duszą na ramieniu ruszył w jej stronę, lecz napotykane po drodze martwe ciała gasiły wszelkie tlące się w nim pokłady nadziei. W pewnym momencie poczuł w nozdrzach drażniący swąd spalenizny. W oddali zarysowywały się dwuskrzydłowe drzwi, zza których wydobywały się czarne kłęby dymu. Z oddali dochodziły krzyki i jęki, które przyprawiały go o mdłości. Nie wiedział, czego miał się spodziewać, wchodząc do środka. Z całą pewnością nieprzerażającej bestii, która w płomieniach niszczyła pazurami parkiet i zdrapywała ozdobne tapety ze ścian. Stwór był wielki, nie stał nawet w pełni wyprostowany i tak zadzierał długimi rogami o sufit, zrywając przy tym kryształowe żyrandole i kwiatowe girlandy. Jarzący ogień sprawiał, że jego ciemna i zrogowaciała skóra przypominała spękaną sieć kraterów. Paszczę pełną miał ostrych kłów, a z nozdrzy buchały mu kłęby pary. Kiedy Malfo po raz pierwszy go zobaczył, nawet przez chwilę nie pomyślał, że moc księgi i jego własna magia przyzwą do posiadłości coś tak strasznego. Na podłodze walały się ciała, a płomienie trawiły posiadłość łakomymi kęsami, pozostawiając Malfo coraz mniej czasu. Musiał zdecydować. Ratować życie i uciekać? Spróbować poszukać ojca oraz macochy? Czy stanąć do walki z bestią? Ostatnia decyzja jawiła mu się jako szaleństwo i pewne samobójstwo. Nie mógł też uciekać, jego nogi jakby wrosły w podłogę. Sam nie był pewien, co mocniej trzymało go w miejscu, strach czy poczucie winy, a kiedy pomyślał o tym, że powinien znaleźć rodziców, w oddali dostrzegł ciało ojca, leżące pod przewrócą kolumną. Malfo wtedy jeszcze nie wiedział, jak często widok ten będzie nawiedzać go w koszmarach. Ojciec zawsze kojarzył mu się ze słońcem w pełnym zenicie, żarliwym i bezlitosnym. Nigdy nie przypuszczał, że ujrzy jego zachód i to w taki zatrważający sposób, zwłaszcza że bez niego w posiadłości zapanował mrok, w którym Malfo nie potrafił się odnaleźć. Poczuł jakby świat, który znał dotychczas, bezpowrotnie pękł. Bestia szalała i niszczyła wszystko, co leżało w jej zasięgu, aż w końcu spojrzała na stojącego w progu młodzieńca. I choć Malfo czuł, jak jego serce zwalania z każdą sekundą, tak jego umysł pracował na intensywnych obrotach. Rzeczywistość wokół może i obracała się w proch, ale on był pewien jednego. Jeśli był w stanie przyzwać tę bestię, to na pewno będzie umiał ją odesłać. I gdy tylko to sobie wyobraził, księga zabłysła ponownie. Malfo, jak i bestia zamknęli oczy, a tajemniczy wiatr, który naraz wpadł do pomieszczenia, przekartkował strony, aż odnalazł tą jedną właściwą, na której słowa wyróżniały się złotym atramentem.
Nim Malfo się zorientował, znalazł się pośrodku pól niedaleko Lasu Driad. W oddali dostrzegł ogień trawiący posiadłość rodu Helveg en Rohde, jego dom. Upadł na kolana, nie mogąc uwierzyć, że to, co widział, działo się naprawdę. I zapewne dalej wpatrywałby się w ten widok, gdyby nie ból, który poczuł na swoim lewym nadgarstku. Kiedy na niego spojrzał, ujrzał dziwny symbol malujący mu się na skórze. Pieczenie w pewnym momencie ustało, lecz nie uspokoiło to Malfo, zwłaszcza że nagle tuż obok niego rozległy się dziwne dźwięki. Coś syczało i tarzało się w trawie. Kiedy Malfo spojrzał w bok, dostrzegł pokraczną istotę, łypiącą na niego spomiędzy zarośli. W kreaturze tej dostrzegł podobieństwo do bestii, którą przyzwał z tą różnicą, że wtedy była znacznie mniejsza, a wręcz chuderlawa i wątła. Stwór wyszedł z krzaków, tym samym ukazując symbol znajdujący się na jego szyi.
Taki sam od kilku chwil odznaczał się na dłoni Malfo. Co jeszcze dziwniejsze stwór przemówił ludzkim głosem, przedstawił się imieniem Vralthak i wyjaśnił, że od setek lat był zaklęty w księdze, czekając, aż ktoś go wypuści. Malfo nie chciał tego słuchać, ale wciąż był w tak wielkim szoku, że nie umiał jakkolwiek zareagować poza przysłuchiwaniem się historii tajemniczej istoty. Jak jednak przypuszczał, księga była zaczarowana, podobnie jak i Vralthak, którego zadaniem było służyć nowemu właścicielowi księgi.
I tak to się zaczęło. Nowa sytuacja zmusiła Malfo do odnalezienia się w świecie, który znał tylko z ksiąg. Samo towarzystwo Vralthak'a, nowego sługi, budziło w nim sprzeczne emocje. Bestia wymordowała mu rodzinę, lecz jak się później okazało po opuszczeniu księgi, bez nałożonego paktu był niczym innym poza bezmyślną istotą, zaślepioną żądzą niszczenia. Dopiero moc księgi i magia Malfo była w stanie nałożyć na niego limit i przebudzić rozum. Co gorsza, po całym tym zajściu księga zamknęła się na kłódkę i nie dało się jej ponownie otworzyć. Ostatnia informacja, jaką otrzymał Malfo, ostrzegała go, że jeśli któryś z nich zginie, drugi podzieli jego los. Malfo zatem obrał sobie za cel odnaleźć sposób na ponownie otworzenie księgi i zdjęcie klątwy, a to oznaczało wyruszenie w podróż.
W pierwszą noc poza domem Malfo powtarzał sobie rodową legendę. Zrozumiał wtedy, że jego osoba nigdy nie pasowała ani do przepełnionego magią i sprytem symbolu szakala, ani do lojalnego i wytrwałego bluszczu. On był, jak zaczarowana księga, pełna wiedzy i tajemnic, która właśnie otworzyła się na nowej niezapisanej stronie.