A gdyby tak można było cofnąć czas... może Feuya stała by się kimś innym? A gdyby tak urodziła się w innej epoce... pochodzenie nie miałoby takiego znaczenia?
Historia ta nie jest nazbyt długa, bowiem ta młoda pół-elfka sama liczy niewiele zim. I choć historia ta jest młoda, winniśmy zacząć ją od początku...
***
Księżyc osiadł wysoko na nieboskłonie, skąpiąc jednak ziemi swego zbawiennego światła. Niebo było spowite przez cieniste obłoki, które zasłaniały bogom widok na świat. W taką właśnie pogodę została poczęta i w taką też pogodę na świat przyszła dziewczynka imieniem Feuya. Matką jej była najmłodsza córa kowala, ojcem zaś prawdziwy z krwi i kości elf, który z pogardą dla ludzkiej rasy, systematycznie zapylał co piękniejsze człowiecze niewiasty. Choć poczęcia zdarzały się dość rzadko, to również rzadko która zgwałcona kobieta decydowała się wydać na świat takiego hańbiącego potomka. Pół-elfy były więc w tym rejonie dość niespotykanym zjawiskiem. Pamiętać należy, że były to wieki, gdy nadawane imię niosło za sobą tajemniczą moc. Co niektórzy uczeni znali znaczenie imienia Feuya. 'Mieć odrazę'. 'Nienawidzić'. Jaką więc moc mogła nieść za sobą ta istotka?
Na świat przyszła w Fargoth, porą zimową, kiedy to cała kraina otulona była lodowatą pierzyną. Był to ciężki rok dla ludzi i srogość pory roku dawała się wszystkim we znaki. Umierali z zimna, głodu, chorób, lecz córa kowala przeżyła. Ba! Powiła dziecię! Była silną psychicznie i fizycznie kobietą a to właśnie pomogło jej wydać na świat to małe, niewinne dziewczę. Cały czas połogu i porodu był utrzymywany w tajemnicy w obawie przed zhańbieniem szanowanej w mieście rodziny. Zakrwawione, nieobmyte nawet z krwi porodowej zawiniątko wywieziono poza granice miasta wprost do domu starszej zielarki i znachorki, która ziołami leczyła pobliską ludność. Liliana - bo tak właśnie miała na imię kobieta - nie chciała sprzedać córce kowala ziół poronnych, jednak w zamian za to obiecała przyjąć dziecko na wychowanie. Kobieta ta była wspaniałą i wyrozumiałą opiekunką, jednak mimo to dzieciństwo rudowłosej wcale nie należało do najprostszych. Feuya wstawała skoro świt by zbierać zioła i lecznicze surowce, a każda próba kontaktu z rówieśnikami z miasta kończyła się szykanowaniem, wyśmiewaniem i bijatykami. Dzieci szlacheckie, jak i chłopskie, naładowane negatywnymi historiami o Leśnych Elfach, wyżywały się na dziewczynce, która była inna bo miała długie uszy. Tylko i aż - długie uszy świadczące o jej nieludzkim pochodzeniu. Rude dziewczę bez historii, nie miało żadnych praw. Ludzie gadali, że została wydana na wychowanie do zielarki, aby nie splamić honoru któregoś z miejskich rodów. Z roku na rok Feuya odsuwała się od miasta i ciężko pracowała, pomagając swojej opiekunce przy codziennych czynnościach. Zbierała zioła, dbała o to by w chacie było ciepło, sprzątała wokół domostwa, gotowała. Nie pokazywała się gościom, ani przechodnim. Opiekunka jej starzała się nieubłaganie, a Feuya coraz rzadziej pojawiała się w mieście, za to ochoczo zagłębiałając się w odmętach puszczy.
W tym właśnie okresie przygarnęła pod swoją opiekę czarnego kocura. Feuya zajęła się mizernym stworzeniem. Opatrzyła rany, nakarmiła, napoiła, wyzbyła się kleszczy, przygotowała maść na pchły. Za jego chęć do życia nadała mu imię Athelas, co w języku elfów znaczyło Królewski liść.
***
Drobna dziewczynka siedziała przy ogromnym Dębie, na niewielkiej polance otoczonej gęstym borem. Cudowne, bajkowe wręcz miejsce. Padał zimny, jesienny deszcz, więc lniana koszula przywarła do jej bladego ciała. Rude włosy skleiły się na czole, wpadając niesfornie do oczu, a szaro-niebieskie tęczówki zaczęły zlewać się z pojawiającą się mgłą. Płakała. Rączkami na pozór zbyt delikatnymi kopała w ziemi niewielkich rozmiarów dołek...
Nie wiedziała, że zobaczy śmierć, i to oczami własnego kota. Znalazła go wczoraj w gąszczu nieopodal domu. Z wyprutymi wnętrznościami, przekrzywionym łebkiem i robakami w oczach. Gdy podeszła do niego i chwyciła go w ramiona, stało się coś, czego się nie spodziewała...
~Uciekała. Skok przez kłodę, kamyki wbijające się w kończyny, a potem ten piasek w oczach. Za sobą słyszała śmiech grona chłopców... Po głosie rozpoznała, że należał on do którychś z dalszych sąsiadów, jednak nie mogła się obejrzeć by to sprawdzić. Próbowała wdrapać się na kamienny mur, na który wydawałoby się że wskoczy bez problemu Jednak nie tym razem. Jeden z dzieciaków zdążył złapać za ogon, a ona? Ona miauknęła przeraźliwie, obracając się by wbić smarkaczowi pazury w oko. To jednak nie pomogło i oprawca z wyciem wściekłości zamachnął się ręką na kamienny murek. Potem widziała krew, czuła ciepło, panikę i ból, jednak zdążyła otrząsnąć się przed wydobyciem ostatniego tchnienia i wrócić do rzeczywistości. Czy to nie za dużo, dla kilku-letniej dziewczynki?~
***
Wiosny i jesienie mijały. Liliana podupadała na zdrowiu, a Feuya dorastała na piękną kobietę. Przynajmniej tak mówiła zielarka. Nikt inny nie był w stanie tego ocenić, bowiem rudowłosa chowała swe oblicze pod głębokim kapturem. Feuya ukojenie swojej izolacji odnalazła w samotnych wędrówkach z łukiem po lesie. Robiła to w każdej wolnej chwili, zaraz po wypełnieniu swoich obowiązków, trenując samotnie i często powracając z pokaleczonymi dłońmi. Ćwiczyła strzelanie z łuku by receptury wzbogacić w odzwierzęce składniki, a dodatkowo dostarczyć Lilianie skóry i mięsa, których rudowłosa nie była w stanie dostarczyć z miasta. Czasy były trudne i każda dodatkowa racja żywności była mile widziana.
***
-ZOSTAW!- wykrzyknęła ze wszystkich sił, wyciągając ręce w kierunku krzepkiego chłopaka o kruczych włosach. –PUŚĆ NATYCHMIAST!- a zalewała się przy tym rzewnymi łzami.
-Ha! Rudzielec! Myślisz, że co?! Że teraz Cię ktoś obroni?!- odezwał się, stojąc tuż przed jej czerwoną ze złości i smutku twarzą. Śmiał się jej prosto w oczy, w chwili gdy inny z grupy chłopców krępował ją od tyłu, wykręcając jej dłonie. Może i dziewczyna była wytrzymała, jednak na pewno nie wystarczająco silna fizycznie... -No dalej! Pokaż co ma pod kiecką pół-eflka!- a uśmiech na jego twarzy był oburzająco bezczelny. Dziewczę łkając i chlipiąc próbowało wyrwać się od oprawcy. Agresorowi towarzyszył śmiech towarzyszy podobny do tego w karczmie podczas karcianych zmagań.
-Patrzcie ją... Udaje, że nie słyszy! Matka była kurwą, a córunia chciałaby być cnotką... Ohhh.... Jakie to urocze…- kiedy jednak to mówił, poczuł ukłucie w sercu. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co miało się wydarzyć. Chłopcy otoczyli ją ściślej, lubieżnie dotykając jej ramienia i uda. -No dalej! Pokaż co tam masz! Pokaż, czego nauczyłaś się od matki-kurwy!- zarechotał niczym ropucha, a potem.. niespodziewanie zaczął się krztusić. Po kilku chwilach upadł bezwładnie na ziemię, łapiąc się za serce, które drastycznie zwolniło swój szaleńczy rytm, a wszelkie procesy życiowe jakoby zamroziły się w czasie. Rudowłosa zdążyła odwrócić się na pięcie i uciec... w stronę lasu, które jako jedyne sprawiało wrażenie bezpiecznego.
***
Uciekła ze swojej mieścinki mając 15 lat. A z tego "rodzinnego" właśnie miejsca, wziął się jej przydomek Caia - co w elfim języku oznacza 'napawająca trwogą'. Dlaczego spytacie? Bowiem jak się potem okazało, krzepki chłopak, który zainicjował owe upokarzające wydarzenie, zapadł w śpiączkę na długi miesięczny okres. Dziewczyna zmuszona była chować się w bliskich okolicach domu, kradnąc jedzenie i podsłuchując niestworzonych historii o pół-elfim pomiocie. Ludzie zaczęli gdybać, czy w małej rudowłosej nie zagnieździł się czarci pomiot, który podarował jej moc uśmiercania po spojrzeniu w jej blado-niebieskie tęczówki... Jednak, ku ich ogromnej uldze, nie spotkali jej już nigdy. Nastoletnia Feuya VercNiutha, nazywana tamtego dnia Caią, ruszyła w świat, nie mogąc wrócić w rodzinne strony, w których czekałaby ją zawistna chłosta, a najpewniej - śmierć.
***
Miasto Arturon - tutaj zawsze jest gwarno i tłoczno, dzięki czemu każdy stawał się w jego murach anonimową postacią. Krzyżowały się tu główne szlaki handlowe, od morza i gór do stolicy i za granicę państwa. Mieszali się tu ludzie przeróżnych kultur, profesji, narodowości, było to więc doskonałe miejsce na… przeżycie. Nikt nie przejmował się drobnymi kradzieżami, które po prostu wliczano w koszta wszystkich wypraw. Należało przejmować się jedynie gildią Złodziej, która rościła sobie prawo do takiego sposobu zarobkowania i niekiedy dopominała się od niezrzeszonych kieszonkowców drobnych opłat... Takie jest codzienne życie i tyle. Feuya jednak potrafiła wykorzystać tą codzienność w odpowiedni sposób, korzystając z zaledwie kilku prostych sztuczek. Jej ulubioną było wyszukiwanie najbardziej pewnego siebie i zadufanego w sobie sprzedawcy mięsa lub ryb, cieszącego się dość dobrą opinią. Na takich ludzie denerwowali się najszybciej. Gdy wkoło stoiska zbierało się wystarczająco dużo zainteresowanych, wybierała jeden z najlepiej wyglądających kąsków i sprawiała, że… marniał i gnił. Mięso, ciało, tkanka miękka organizmu… Zaczynała się rozkładać, nieapetycznie wyglądać i okrutnie śmierdzieć. Oczywiście bystre oczy kupujących wychwytywały zmiany wręcz natychmiast, więc jak na gwałt rodziła się zażarta wymiana zdań wraz z wyzwiskami, przekleństwami i życzeniami nieszczęścia. To był idealny moment, ażeby schować do koszyczka najbliższy, niepozorny kawałek soczystego mięsiwa, czy też świeżej rybki na kolację. Innym sposobem, na pozór prostszym, było zakradanie się do domów nocą, gdzie w ciemnej pelerynie nie sposób było zobaczyć twarzy… A nawet jeśli ktoś obudził się i stanął z Caią oko w oko, dostrzec mógł tylko jej jasno-błękitne tęczówki, a potem… Jego serce biło wolniej, czuł jakby starzał się o kilkaset lat w ułamku sekundy, co wykorzystywała by zwinnie niczym kot wymknąć się przez okno na otwartą przestrzeń, a tam chowała się gdzieś w ciemnościach. W tej właśnie mieścinie, nadano jej przydomek Lhun i Księżyc obfity w cienie, ponieważ zakradała się tylko w cieniste noce, kiedy księżyc działał na jej korzyść. Bardziej odważni powiadali nawet że w mieście czyha demon śmierci, jednak wzrostu zgonów nikt nie zaobserwował…
W dzień handlowy robiło się tu wyjątkowo głośno i kolorowo. Cały rynek przepełniony był różnorodnymi stoiskami oraz zabieganymi i zakrzyczanymi ludźmi, gdzie każdy chciał sprzedać jak najwięcej po jak najkorzystniejszej cenie, oraz kupić wszystko, za jak najmniejsze pieniądze… Feuya postanowiła świętować wraz ze zwykłymi ludźmi i choć raz zachowywać się wśród tłumu normalnie. W brązowej pelerynie z kapturem zasłaniającym jej uszy (na których punkcie była bardzo przeczulona) i część twarzy, przemierzała wydzielone alejki. Nie lubiła ludzi… Potrafili tylko szydzić, drwić i myśleć wyłącznie o sobie. Bo czy ktokolwiek pochylił się nad nią, gdy jako nastolatka kaleczyła swe uszy by nikt nie utożsamiał jej z elfim pomiotem? Żaden z ludzi nie zauważałby jej ciężkiego życia i smutnego dzieciństwa, ponieważ popsuła ich zawiść i chęć posiadania. To ich podejście tak ją ukształtowało, więc do tego właśnie świata żywiła szczerą urazę. Obce były jej też wyrzuty sumienia, jej występki służyły jej tylko po to by przetrwać…
Kiedy tak odpływała w rozmyślenia nad ludzkim żywotem i jej stosunkach międzyludzkich, poczuła coś dziwnego. Niepokój, ciekawość i… śmierć. Bystre oczęta wyrwane z letargu zauważyły grupę zbierających się wkoło ludzi, a czujne uszy wychwyciły okrzyki zdumienia. Poszła za tłumem. Przebijała się przez bardziej zaciekawionych, niż współczujących ludzi, gdy dotarło do niej co się stało. Morderstwo. W biały dzień. Między głowami i korpusami gapiów dostrzegła na ziemi kobietę, która leżała skulona na boku, z twarzą obróconą ku ziemi. Dłonie trzymała pod żebrami, a pod nią tworzyła się kałuża o duszącym zapachu. Ktoś, kto stał najbliżej, szturchnął jej ramiona, po czym ludzie westchnęli przerażeni. Twarz leżącej była wykrzywiona w grymasie bólu, jednak to nie wszystko. Dużą powierzchnię jej ciała zajmowały stare blizny świadczące o głębokich poparzeniach. Rozległ się pisk kobiet świadczący o obrzydzeniu oraz westchnięcia mężczyzn pełne żałości. Ci co rozpoznali kobietę, nie odezwali się ani słowem. Feuya zaczęła analizować najbliższe otoczenie dziewczyny, przyglądając się najpierw jej karkowi, a potem twarzy i znowu to poczuła… Retrospekcja kilku chwil przed śmiercią...
~Znalazła się na słonecznym rynku. Czuła niepokój, bowiem ludzie bacznie ją obserwowali. Wyczuwała ich zniesmaczenie, żałość, a nawet strach i obrzydzenie. Po takim czasie mogła do tego przywyknąć, jednak ból odrzucenia przypominał jej o niedalekiej przeszłości. Jakiej? Nie wiedziała, nie mogła sobie przypomnieć. Pamiętała, że miała znaleźć kogoś znajomego, więc szukała. Gdy zbliżała się do znajomej sobie alejki między jakimiś budynkami, ktoś wyszedł z tłumu i stanął za nią. Obróciła się zaniepokojona, a młody, zakapturzony mężczyzna przytulił ją, wbijając w jej ciało zimny sztylet. Poczuła rozlewające się ciepło i ostatnią rzeczą którą usłyszała było ciche „Witaj w domu przyjaciółko. Gildia Kieszonkowych Rzemieślników chciała Ci podziękować za zdradę”. Po czym uklęknął z nią i zostawił na bruku. Odszedł i wmieszał się w tłum. Widziała jeszcze tylko jak odwraca się, by sprawdzić czy ofiara kona. Posłał jej prawie serdeczny uśmiech, a ona tracąc przytomność chciała przeczołgać się między budynki. Przed utratą świadomości, Feuya zdążyła wyjść z jej umysłu.~
Ta kobieta była kiedyś złodziejem w tej mieścinie. Nie cieszyła się dobrą sławą, więc przydzielano jej drobne kradzieże kieszonkowe, patrolowanie i zadania łączników. Ot, taka robota. Wysłano ją do stolicy z informacjami dla tamtejszej gildii, a tam odezwała się nie do tego człowieka co powinna - do podstawionego strażnika. Nie warto opowiadać tu o historii jej złapania, karania i tortur z wrzątkiem. Nie zdradziła swej gildii, lecz zdradziła miejsce swego pochodzenia. Strażnicy stolicy, oszpeconą i okaleczoną wysłali do domu, z blizną na karku układającą się w słowo „Wasz zdrajca”. To dlatego jej gildijni bracia, wbili jej sztylet między żebra…
- Kto?! KTO TO ZROBIŁ?! – odezwał się najbliżej stojący miejski strażnik, który podbiegł do ofiary, jakby chciał jeszcze znaleźć i dopaść oprawcę. Najwyraźniej jako jeden z nielicznych na poważnie przejął się tym całym zajściem. Feuya miała otwarte usta, a w oczach czuła piekące łzy. Nienawidziła tego uczucia. Nienawidziła „widzieć swojej śmierci”. Stała więc tak, jak cała reszta gapiów. –NO DALEJ?! CZY KTOŚ WIDZIAŁ ZBRODNIARZA?! – wykrzykiwał, gdy dobiegli inni strażnicy by sprzątnąć ciało przed popołudniowym festynem. Jej usta zadrżały, kiedy w zgromadzeniu dostrzegła postać z wizji. Przystojny, niepozorny chłopak, uśmiechający się delikatnie pod nosem. Chciała więc podnieść palec i wskazać oprawcę, jednak czyjaś dłoń chwyciła ją za rękę i pociągnęła w zaciemnioną alejkę. Zakapturzony starzec przytknął swój palec wskazujący do ust po czym kiwnął głową w geście „chodź ze mną”. A ona nie zdążyła zaprzeczyć, poczuła, że powinna podążyć za nim.
Gdy odeszli od tłumu i znaleźli się za kilkoma budynkami, gdzie skryli się przed niepożądanymi spojrzeniami, pochylił się i zabrał z ziemi kawałek chrustu. Napisał na ziemi „Wiem co widziałaś”. Rudowłosa jako dziecko posiadła podstawową umiejętność czytania, choć z pisaniem było nieco gorzej. Uniosła brwi w zdumieniu i spojrzała na starca, który nie przejmując się zmazał swoje słowa i napisał kolejne „Jestem podobny”. Poczekał, aż zrozumie co napisał, po czym zmazał i ponownie napisał „Jesteś niebezpieczna”. „Jeśli chcesz odpowiedzi, chodź za mną”.
***
Chodź nigdy nie zdradził jej swego imienia podążała za nim do 25 roku życia. Był starszym czarodziejem lubującym się w nie bardzo lubianych dziedzinach magii. Nie obca była mu magia mrozu, magia przywołania, magia umysłu ,magia zwana czarną. Nie był „zły”, choć był szczerze złem zafascynowany, może właśnie dlatego postanowił zabrać dziewczę jako swoją uczennicę, by pielęgnować jej nekromancki talent. Szkopułem było to, że należał do bardzo rzadkiego, magicznego zgrupowania, w którym członkowie, chcąc zdobyć miano mistrzowskie, pozbywali się najcenniejszych dla siebie rzeczy. Dla jednych były to oczy, dla innych dłonie, dla innych język…
Porozumiewała się z nim za pomocą gestów, pisząc na ziemi, lub bardzo rzadko, przez wdzieranie się do umysłu. Za m.in. właśnie telepatię, stary czarodziej zapłacił swoją mową. Dlatego traktował wdzieranie się do umysłów jako ogromny dar, i używanie tej magii ograniczał do minimum. To były ciężkie lata, pełne milczących wieczorów, pełne prób i ćwiczeń. Stary mężczyzna wykorzystywał jej magiczny talent do rozwiązywania morderczych zagadek, do ożywiania mniejszych istot... Namawiał ją do pomniejszych działań alchemicznych, uśmiercania ludzi, którzy uważali ich za złych i szalonych. Starzec tłumaczył tylko „Przestaną być ślepi, gdy znajdziemy”, „Nieśmiertelność istnieje”.
Były to lata, wyrwane z jej życiorysu. Żyła cudzymi ideami, a jej jedyną nagrodą było poznanie mrocznych sztuk magicznych zapisywanych w małej tajemniczej księdze. Najpiękniejszym jednak prezentem tego czasu, było odzyskanie przyjaciela z lat dziecięcych. Zbieg okoliczności, opatrzność bogów, przeczucie? Nie wiedziała co sprowadziło ich w jej rodzinne strony. Nie chciała wracać do tej wioski, lecz z nowym spojrzeniem na świat i nowymi umiejętnościami odnalazła starą polankę z Dębem. To właśnie tam, po raz pierwszy ożywiła nieumarłego. Kościany kot znów stał się jej przyjacielem, z którym starała się już nie rozstawać. Od tego momentu, zaczęła uważać swój talent magiczny za dar.
***
Spała przy ognisku. Rude włosy opadały jej na oczy, a ona pogrążona była w spokojnym śnie. Kościany kot spał na jej stopach, przypominając resztki psiego obiadu. Czarodziej zakładał bariery ochronne, które pozwalały im przesypiać całą noc bez obaw, to też nie przejmowała się czynnikami zewnętrznymi. Nagle jednak poczuła to okropne uczucie włamywania się do jej mózgu, a we śnie zobaczyła obraz przerażająco surowej kamiennej sali i usłyszała przenikające jej ciało i umysł słowa.
- Następna! Feuya VercNuitha! Proszę wyjść na środek!- rozejrzała się, stała pomiędzy młodym elfem a ludzką dziewczyną w czarnych szatach. Klęczeli przed radą złożoną z 13 starców. – Wstań!- wykrzyknął ponaglająco, a ktoś szturchnął ją w ramię i zmusił do wyprostu.
- Jak dobrze wiesz, zostałaś uczennicą naszego bractwa… - odezwał się inny mężczyzna, z przepaską na oczach. – Jeden z naszych mistrzów przekazywał Ci wiedzę tajemną, a teraz…
- … Powinnaś się bractwu odwdzięczyć! – dokończył mężczyzna z wykrzywioną przez blizny twarzą. – Teraz Twa dusza stanie się ofiarną Twego mistrza..
- Ale… - odezwała się cicho, szczerze zaskoczona tonem własnego, ochrypłego głosu.
- MILCZ! Nie masz prawa zabierać głosu, póki nie postanowisz zostać jedną z Mistrzyni naszego Zakonu.- odezwał się ponownie mężczyzna w przepasce. – Nawet wiemy, jaką złożysz ofiarę!
- Musisz poświęcić najwyższą z ofiar - swoją duszę…
Zapadła cisza. Feuya słyszała bicie własnego serca, czuła jakby ktoś wbijał w nie ostrą i długą szpilę.
- Nie bój się. Stracisz świadomość, póki nie zapanujesz nad Demonem i nie nakłonisz go do współpracy z Bractwem.
- A gdy się wybudzisz, będziesz żyć ze świadomością wiecznych pośmiertnych katuszy. Nie obiecujemy też, że za życia będzie Ci lekko.
Caia odwróciła się i zaczęła biec. Uciekała. A za sobą słyszała tylko krzyki namawiające ją do powrotu. Czuła, że wizja odchodzi coraz dalej, aż w końcu obudziła się zlana potem. Stał nad nią jej Mistrz, który przed chwilą przesłał mroczną wizję do jej świadomości. Czy to była prawda? Czy naprawdę była zobowiązana wobec Zakonu ? Co to w ogóle jest? Starzec nie wspominał zbyt wiele o swych zakonnych braciach. Nie wspominał o przyszłości, o planach i zamiarach. Wysyłał tylko informacje o poszukiwaniach nieśmiertelności. Czyżby brakowało im już tylko nadprzyrodzonej siły, którą miała wezwać ona, poświęcając się całkowicie nieswojej sprawie?
Nie miała odwagi ani siły krzyczeć. Zaprzeczyła tylko głową, a starzec wzruszył ramionami, wyciągając zza płaszcza rytualny sztylet. Chwyciła jego nadgarstek i posłała impuls, który nazywała „przyspieszeniem czasu”. Ofiara czuła, jakby jej czas życia przyspieszył i w przeciągu kilku chwil starzał się o kilkaset lat. W tym wieku, czar mógłby okazać się nawet śmiertelny, jednak nie dla tak potężnego czarodzieja. Wystarczyło to jednak by wybić go z rytmu i odrzucić. Wyrwała się, chwyciła kości kota w garść, i jak to miała w zwyczaju, zaczęła uciekać. Była wytrzymała, już od dzieciństwa, więc mogła biec godzinami, byleby ratować własną skórę. Więc biegła, aż do skrajnego wyczerpania. Póki nie nastał świt, póki nie znalazła się poza lasem, póki nie przedarła się przez strumień… Padła na skraju lasu, przy rozrośniętych krzakach, gdzieś przed jakimiś domostwami.
A może to był tylko dziwny sen?