Wielki Wódz nigdy nie planował mieć dziecka, a co dopiero córki... No, ale stało się. Pierwotne instynkty wzięły górę nad rozumem i tak powstała ta niewielka istota. Trzymając ją w rękach, patrząc na nią, przypominał sobię tę przeklętą lafiryndę, która go odurzyła i nakłoniła do tego. W każdym razie, postanowił postąpić jak każdy dobry mężczyzna i wychować należycie dziecko. Zan nigdy więcej nie widziała matki. Miała za to wysoką pozycję w plemieniu. Była w końcu córką wodza. On zawsze traktował ją jak malutką, nieporadną dziewczynkę. Fakt, nie rozpieszczał jej. Nie pozwalał także opuszczać domu samodzielnie i izolował ją od każdego chłopaka, którego dane jej było poznać. Była więc samotna i smutna, choć pozornie niczego jej nie brakowało.
Jednak nie miało to potrwać długo. Po niemal 16 latach życia w zamknięciu, zapragnęła mieć coś od życia. Postanowiła uciec. Wykorzystała okazję corocznego Święta Lotu. Był to miesiąc orła i wtedy to jej plemię cały dzień spędzało na lataniu, ściganiu się ze sobą oraz wszechobecnymi ptakami. Ona jak zwykle dostawała dwóch ochroniarzy, zaufanych przyjaciół ojca. Wiedziała jednak jedno, a mianowicie to, że byli dużo wolniejsi niż ona. Przeciwstawiali się oporom wiatru, zamiast się im poddawać, tymczasem ona mogła mknąć jak torpeda.
Jak postanowiła, tak też zrobiła. Czuła się świetnie czując wiatr we włosach. Jeszcze nigdy nie przebijała powietrza tak szybko. Jej piękne, błyszczące, duże skrzydła błyszczały w promieniach słońca, prawdopodobnie oślepiając goniących. Po jakimś czasie obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy dalej bierze udział w tym wyścigu. Nie widziała jednak nikogo, co mogło znaczyć, że ich zgubiła. Coś nagle kazało jej zachować ostrożność. Zobaczyła, że została otoczona przez duże ptaki. Krążyły dookoła jak sępy nad padliną. Wiatroskrzydła myślała nerwowo, czy zdoła im uciec, czy może powinna stać nieruchomo, czekając aż sobie pójdą. Wybrała tą drugą opcję, ale natychmiast coś zaczęło ją swędzieć. Nie mogła się powstrzymać. To było silniejsze od niej. Ten gwałtowny ruch, zwierzęta zinterpretowały jak zapowiedź ataku. Zareagowały więc nieco agresywnie. Leciały z każdej strony, raniąc przy okazji naturiankę. Wiele z nich przebiło jej skrzydła.
Spadała powoli... Całym sobą prosiła się o dobicie. Ból był nie do zniesienia. Z ran sączyła się krew. Uderzyła o ziemię. Leżała w miękkiej trawie, ale czuła tylko niewyobrażalne cierpienie. Zastanawiając się nad sensem swojej nędznej egzystencji, trwała tak może kilka godzin, nie mogąc się poruszyć. Później usłyszała jakiś szelest. Następnie głośno wciągane powietrze. Ktoś do niej podbiegł. Pochylał się nad nią. Widziała tylko te oczy. Dwie studnie, w których mogła się utopić. Widać było, że był bardzo zaskoczony odnalezieniem tak poszkodowanej osoby w środku lasu. On tak dziwnie na nią patrzył, a ona mimo woli się uśmiechała. Cieszyła się, że jest przy niej ktoś żywy, współczujący. Nie wierzyła w jego prawdziwość, ale był jej w tej chwili potrzebny, czuła to. Kiedy ją dotknął poczuła równocześnie przyjemny dreszcz i silny ból. Jej uśmiech został zastąpiony przez grymas bólu.
- Zabij mnie. - szepnęła dziewczyna
- Nie mogę zniszczyć takiej piękności... Wtedy i ja zginę - mruknął chłopak.
- W takim razie zginiemy razem. - zachichotała cicho - to takie romantyczne - wyszeptała i zapytała go o imię.
- Ezrael - powiedział i złapał ją za ręke. Zastanawiał się nad czymś, a potem ją pocałował. Namiętnie i szczerze jakby znali się całe życie. Jakaś iskra rozpaliła całe jej serce. Ich języki tańczyły ze sobą, a na policzkach Zan wykwitł ciemnopomarańczowy rumieniec. On złapał ją za ręke i zaczął ją magicznie uleczać, mimo tego, że wiedział, że w wyniku zaklęcia jej pamięć zniknie lub zniekształci się na jakieś kilka, może kilkanaście lat. Ona powoli zaczęła zasypiać. Ezrael natomiast wiedział, że nie będzie tak jak wcześniej. W rzeczywistości był on jednym z pierwszych odseparowanych od niej przyjaciół. Kilka lat później przeniósł się tutaj wraz z rodziną, ale jego uczucie do wiatroskrzydłej nie wygasło. Wiedział, że niedługo może przybyć tutaj straż ukochanej z jej ojcem. Jednak musiał to zrobić, inaczej może nawet by umarła. Poświęcił jej pamięć by mogła żyć. Wspomnienia te (przynajmniej niektóre) prawdopodobnie wciąż są gdzieś w jej głowie, ale... Częściowo podziałało zaklęcie, częściowo automatycznie je wyparła, a następnym czynnikiem, który wpłynął na zapomnienie mógł być upadek z dużej wysokości.
***
(okres czasu, który Zanahoria pamięta)
Pewnego słonecznego, letniego dnia obudziłam się. Byłam na pięknej polance pełnej różnych kwiatów. Potarłam swoje ramię. Czułam się jak nowonarodzona. Niestety nie pamiętałam jak się tutaj znalazłam, skąd przybywam, ani kim jestem. Jedyne co znałam, to moje imię - Zanahoria. Wplotłam w swoje bujne włosy jeden z kwiatów leżących koło mnie. Byłam szczęśliwa mimo wypełniającej mnie niewiedzy i niepewności. Byłam przekonana, że wiem jak żyć i co teraz robić. Nie przejmowałam się absolutnie niczym. Potem po prostu wzbiłam się w powietrze. Płynęłam między chmurami. Ale jak wszyscy wiedzą, każda gwiazda kiedyś spadnie. Tak i ja spadłam na tą ziemię. Była taka inna. Pokryta wysokimi budowlami, grzmiąca mową ludzi. Najpierw nieśmiało, po chwili bez strachu skierowałam się w stronę miasta i nawiązywałam rozmowy z ludźmi. Większość z nich była niebywale smutna. Podchodziłam do nich i mówiłam, że wszystko będzie dobrze, poklepywałam po ramieniu, czując, że oni tego potrzebują. Prędko znalazłam pracę na dworze jakiegoś księcia. Byłam wręcz zachwycona nowym zajęciem. Piekłam chleb i ciasta, gotowałam zupy, przygotowywałam posiłki i eksperymentowałam w kuchnii, aż stała się moim domem. Nieraz byłam łajana za jakieś błahostki, na przykład oblizywanie palców z lukru, podjadanie książęcych ciastek, podglądanie przez dziurkę od klucza albo spanie w godzinach pracy. Nic sobie z tego nie robiłam. Należy wiedzieć, że oprócz wolności, ważne są jeszcze optymistyczne podejście do świata i dystans do siebie. Najbardziej lubiłam patrzeć z ukrycia jak ludzie zachwycają się moimi kulinarnymi dziełami. Po kilku miesiącach spokojnego życia, stwierdziłam, że to jest po prostu nudne. Z tego też powodu poszłam gdzie indziej. Jak sama twierdziłam "W każdym z nas jest duch wolności", a ci ludzie byli nieszczęśliwi, gdyż nie pozwalali mu wydostać się na zewnątrz. Ja jednak postanowiłam go słuchać i się nim kierować. W ten sposób spędziłam 2 następne lata. Przemierzałam wiele krain, nieraz byłam zmuszona nocować w lesie, gdzie metodą prób i błędów nauczyłam się rozróżniać, które rośliny są jadalne, które nie, które pomagają na różnorakie choroby, a które wręcz przeciwnie. To i kilka innych przydatnych sztuczek, pozwoliło mi poradzić sobie w dziczy i przetrwać w niesprzyjających warunkach. Przelatując przez kontynent wzdłuż i wszerz poznałam wiele ludów i kultur. Rozwinęłam też w sobie talent do aktorstwa, rozśmieszania i przekonywaniu innych. Ciekawa świata i życia innych ludzi, szybko podłapywałam miejskie plotki, rozgłaszałam skandale i podejmowałam się każdej pracy jaka wpadła mi w ręce. Kochałam widzieć efekty swojego ciężkiego wysiłku. Wiedziałam wtedy, że nie szedł on na marne. Że mam dla kogo istnieć, że ktoś mnie potrzebuje. Zawsze jednak musiałam odejść. Ciągnęło mnie do nowych miejsc, do kolejnych przygód. Darzyłam sentymentem wszystkie, w których byłam, a największym miejsce mojego przebudzenia. Nie potrafię go znaleźć i pokazać na mapie, ale nie ważne gdzie jestem, zawsze wiem, w którą stronę powinnam się udać, aby tam dotrzeć.
Tymczasem dziś, dokładnie w tym momencie, kiedy słuchasz mojej opowieści, siedzę na sosnowej gałęzi i zastanawiam się, w którą udać się stronę. Może to ty wskażesz mi drogę? Może zrobi to mój wolny duch? Kto wie...