Drogi Pamiętniku!
Długo myślałam nad napisaniem tego pierwszego zdania, ale komuś w końcu muszę wyspowiadać historię mojego życia.
Od czego bym mogła tu zacząć... Czemu ja to w ogóle piszę, takie myśli powinnam zostawić w głowie, a nie marnować papier i tusz! Tak czy inaczej, jak zacznę od życia w wiosce, będzie odpowiednie.
Urodziłam się w prostej wiosce na pograniczu Karnstein i Elfidranii. No co tu dużo mówić. Doiłam krowy, szyłam ubrania i nosiłam wodę ze studni. To chyba najnudniejszy fragment mojego życia. Nawet rodziców miałam nudnych! Trochę za nimi tęsknię. Tylko trochę! Ile tak można, pracować i odpoczywać w stałym cyklu! Wyjazdy do miasta, to dopiero było fajnie. Zawsze tętniące życiem. Grajkowie, minstrele, kuglarze rozbawiający gawiedź za parę monet. Sklepy z egzotycznymi towarami. Pyszne jedzenie. Nigdy nie chciałam wyjeżdżać, ale rodzice byli strasznie przywiązani do farmy. Mogliby kupić za nią ładne lokum, lecz NIEEE! Lepiej tłuc ziemię do końca życia! Rozmyślałam nad ucieczką niezliczoną ilość razy. Sztuka mnie pociągała, w domu mogłam to pragnienie rozładowywać jedynie na szyciu. Przynajmniej to we mnie pochwalali. Nie mogłam jednak tak po prostu zostawić staruszków samych sobie. Przynajmniej problem rozwiązał się sam.
Którejś nocy do wioski przybył mroczny rycerz wraz ze sługusami. Nakazał im wytargać wszystkich młodych z wioski i przywiązać do wozu. Rodzice wszystkich opierali się, niektórzy zginęli. Nie mieli jednak mocy, żeby powstrzymać ich przed porwaniem. Więc siedziałam, związana, z opaską na oczach, przerażona. Gdzie mogli nas prowadzić? Przez głowę przechodziły różne myśli. Dyskretne prowokacje wrogiego kraju, niewolnicy do kamieniołomu, ofiary na zebranie sekty, pokarm dla wampira... No, z tym ostatnim to byłam bardzo blisko. Trafiliśmy ostatecznie do ponurego zamczyska na środku Nigdzie. Nadal związani zeszliśmy z wozów i weszliśmy pod czujnym okiem opancerzonych podwładnych do twierdzy. Wnętrze, cóż, nie odstawało kolorystyką od zewnątrz. Szaro, buro i ponuro. Co jakieś 10 metrów postawiona była doniczka z jakimiś zielonymi krzakami. W całej głównej hali nie było chyba ani jednej lampy. Wszystko oświetlone było dziesiątkami świeczek. No ja cię kręcę, nawet obrazów na ścianach nie było! Dramat! Odpowiedzialny za ten wystrój właśnie zaczął schodzić po schodach. Elegancko, majestatycznie, drewnianą, niewyszlifowaną rękojeść jedynie muskał palcami. Mężolubca.
- Witajcie, pewnie zastanawiacie się, czemu zostaliście odebrani od swoich rodzin? Czemu zostaliście zabrani do mego pięknego zamku?! - pełnią emocji zawodowego dramaturga wypowiedział piękniś. - Otóż... Od stresu krew „zalała mi uszy” aż słuch wykręcił czułość na drugą stronę i zamknęłam się w głowie. Co ja tu w ogóle robię? Mam czekać na księcia na białym koniu? Na Prasmoka, co ja sobie myślałam, tak po prostu rozglądając się po wystroju wnętrza! Powinnam była wypatrywać dróg wyjścia! Na piśmie ciężko ubrać wydźwięk w słowa, ale po prostu umierałam ze strachu. Powinnam była zemdleć na miejscu, LECZ NIE! Już do końca swych dni będę wypominać sobie swoją głupotę. Wyrzuciłam z siebie strach i stres drąc na całą posiadłość o martwej naturze.
- Jaki piękny zamek?! To jest ruina! - Anna wyryczała aż pobliscy znajomi i strażnicy podskoczyli. - Tu nie ma za grosz stylu! Żebyś ty, chociaż kwiatów więcej nasadził, to przynajmniej wyglądałoby to, jak starożytna forteca. Teraz to kupa kamieni jest!
- Cisza! - ryknął. - Jesteś teraz pod moją władzą, moją ofiarą!
- Sam jesteś ofiara! Twoi więźniowie się z ciebie nabijają, zmężniej, a nie jak ciota się zachowujesz! Co to za szlachcic?! - Traciłam już dech, ale parłam nadal, skoro i tak mnie zabije, to umrę z honorem!
Szlachcic w końcu wybuchł rykiem na cały zamek. Nawet ja byłam pod wrażeniem. Żeby popadać w taką desperację przez dziewkę z farmy. Rzucił we mnie nawet jakąś donicą. Wiedzieliście, że wampiry mają nadnaturalną siłę? Od impetu poleciałam trzy metry do tyłu i mamrocząc leżałam jak warzywo.
- Zamknąć ją w celi! Nie wypuszczać, nie wiadomo co!
- Lecz sir, my nie mamy cel! - Zapiszczał paskudnym głosem gruby parobek.- Khh... Nie wiem, w bibliotece ją zamknijcie czy coś! Jeśli dobrze pamiętam to jest tylko jedno wyjście.
No, co mieli zrobić to zrobili. Podnieśli mnie z dwóch stron, pod ramię i zamknęli w bibliotece. Przechodząc obok Vancarda, bo tak się zwie, wyszeptałam słodko "Ofiara..."
Rozejrzałam się i oceniłam, że Vancard nie był stałym czytelnikiem. Ja coś tam wyskrobać potrafiłam, to zaawansowana literatura problemem być nie powinna! Chyba sam nie wiedział co on u siebie trzyma. Książki kucharskie, legendy, baśnie, grymuary, geografię, co tylko sobie zapragniesz. Uwagę przyciągnęła jednak duża księga, obszyta różnymi kawałkami skóry. Twórca chyba nie mógł zdecydować jaki kolor pasuje bardziej. Promieniowała z niej jakaś dziwna aura. Teraz wiem czemu, ale to później. Przekartkowanie wykazało, że jest pełna jakichś symboli, dziwnych rysunków i bazgrot. To był dobry materiał na zajęcie czasu! Powiedziałby jakiś typowy okultysta. Ja nie byłam typowym okultystą! Ja po prostu nie umiałam zbytnio czytać! Chodziłam więc w kółko po skarbnicy wiedzy, mogąc jedynie zaczerpnąć z leksykonów, gdzie były bardzo ładne rysunki. Czas upływał niemiłosiernie długo, wydaje mi się, że byłam tam z tydzień. Jako wyznacznik czasu używałam pór karmienia. O tyle dobrze, że miałam jadalne porcje. Sielanka skończyła się, gdy inni strażnicy weszli do środka i zabrali przez ciemne korytarze do komnat Vancarda. Wepchnęli mnie do środka przez drzwi i sami zastawili wyjście.
Szlachcic siedział za biurkiem, częściowo skryty cieniem. Nogi skrzyżowane, ręce złożone tak, że muskały się jedynie czubkami. Pozycja diabła.
- Słyszałem, że dobrze się bawiłaś w mojej skromnej biblioteczce.
Aha.
- No cóż, nie miałam zbytniego wyboru...
- Ależ miałaś, jedna z ksiąg otwiera ukryte wyjście z całej posiadłości. Gdybyś chciała uciec, zrobiłabyś tak.
- No cóż, zaintrygowała mnie pańska postać. – Uległość to było raczej jedyne rozwiązanie. Gdybym znowu się na niego wydarła to niechybnie utraciłabym całą krew w mgnieniu oka.
- Nie zgrywaj już takiej skromnej, to ja powinienem tak mówić. – Uśmiechnął się na tyle, by pokazać długie kły.
- No cóż...
- Przestań zaczynać z tym „No cóż”! – Już mniej uśmiechnięty podniósł głos. – Zaintrygowałaś mnie, nie powiem. Zostajesz porwana, obezwładniona w obcym miejscu, a ty obrażasz gospodarza. To nie mogła być czysta głupota, bo teraz czujesz do mnie strach. Raczej brawura.
- Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie chcę umrzeć!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Pragnę właśnie oferować ci nieśmiertelność.
- Proszę? – Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że przede mną jest krzesło. Usiadłam na nim przezornie.
- Po raz pierwszy od tylu lat ktoś mi się sprzeciwił! Zawsze tylko „Tak Panie”, „Oczywiście Panie”. Nagle pojawiłaś się ty! Całkowity Nikt, ale pewien siebie, że może się sprzeciwić komuś takiemu jak ja!
- Ja nie jestem nikim!
- O! O to właśnie mi chodzi! Boisz się, ale honor i przekonania stawiasz ponadto! Ja... Ja się w tobie zakochałem.
Przez następną minutę jedyny dźwięk wydawał topiący się wosk ze świeczek.
- Co.
- Ta brawura, odwaga! Patrząc na ciebie wiem, że jesteś zdolna poświęcić wszystko dla swoich ideałów! Ciało masz delikatne jak piórko na wietrze, ale zażartością uginałabyś królów!
Co on wygadywał? Wzruszył mnie, nikt jeszcze nie chwalił mnie tak szczerze. Nie czułam jednak tej „woli”. Przez całe życie płynęłam z prądem. Gdy się po raz pierwszy tak ekstremalnie wybiłam z tłumu, zakochany wampir szlachcic rozpowiadał, jaka jestem odważna. Chyba nie rozumiał słowa „brawura”.
- Ja... Ja nie wiem co powiedzieć!
- To proste, odpowiedz tak! – Wstał z fotela, ukląkł przede mną i wyciągnął pierścionek z kieszonki na piersi. – Wyjdziesz za mnie?
- ...
- ...
- Tak, wyjdę.
Tym sposobem poznałam swojego byłego męża. Przyznaję, brzmi to, jak z jakiejś komedii. Później wyjaśnił, że nigdy jeszcze żadna kobieta tak bardzo go nie oczarowała. Cóż... Podobają mu się twarde kobiety. Z perspektywy czasu to był fetyszystą. Lubił, kiedy mu się stawiałam jeszcze długo po ślubie. Musieliśmy jeszcze tylko dokończyć kilka spraw. Ja chciałam, żeby pozwolił mi remontować zamek. On chciał, żebym została wampirem. Ostatecznie zgodziłam się. No cóż, jego pragnienie było łatwiejsze do spełnienia. Po całym dniu nieumierania przeszłam przemianę. Zostałam księżniczką nocy. Postrachem wiosek, którym skończyły się dostawy wideł i pochodni. Jeśli pominąć niemożność wyjścia na dwór w dzień, to były same zalety. No, pożywianie się z dawnych znajomych było co najmniej niezręczne. Vancard okazał się dobrym mężem. Opiekował się mną, czule kochał, starał się. Wyjeżdżaliśmy na dalekie wycieczki... Ahh... Przetarliśmy razem chyba wszystkie szlaki w Alaranii! Razem spędziliśmy bodajże 190 lat... Im jesteś starszy, tym czas szybciej leci. Na szczęście mieliśmy cały czas świata dla siebie. Dużo się uczyłam z biblioteki. Vancard był na tyle kochający, że nauczył mnie czytać i pisać! Mogłam w końcu spożytkować tę wielką bibliotekę! Poznałam teorię od wszystkich nauk świata. Gdybym jeszcze wszystkie popamiętała, to byłoby dobrze! Nawet zainteresowała mnie kaligrafia. Tak w ogóle, w naszą pierwszą rocznicę ślubu dostałam skrzypce! Ah, dotąd pamiętam jak słodko się uśmiechał jak ćwiczyłam, gdy szukał nauszników. Jednak jedna rzecz nie mogła mi wyjść z głowy. Ta dziwna księga z biblioteki. Kartkowałam cały grymuar strona za stroną, ale nie mogłam prawie nic zrozumieć. To po prostu nie miało sensu! Namówiłam Vancarda, żeby poszukał jakiegoś specjalistę od okultyzmu. Jakiegoś zaufanego, jeśli można. Jakieś dwa miesiące później mag zawitał do naszych bram. Jeszcze trochę rozpowiadania wieści o księdze a zawitałaby nas organizacja zaczynająca się na „Inkwi-” i kończąca „-zycja”. Ugościliśmy go jak swojego, daliśmy wikt i opierunek. Wkrótce potem zaczęliśmy prace nad odszyfrowywaniem. Zaczęliśmy, gdyż ja też go wspomagałam. Pracowaliśmy nad tym... Ile, osiem lat? Były jakieś przestoje, przeciwności, ale w końcu odszyfrowaliśmy cały alfabet, język i treść. Wszystko było poświęcone potężnej i pozawymiarowej istocie nazwanej „Iauvraadhki”. Był też opis wymiaru, w którym żyje. Chociaż, „życie” ma tam podobno całkiem inne znaczenie. Wiele rzeczy nawet nie rozumieliśmy, zbyt abstrakcyjne dla naszych umysłów. Nawet mag stwierdził, że to jeden z najcięższych tomów, jakie widział. Na samym końcu odkryliśmy opis rytuału. Podobno zdolnego do wykradzenia odrobiny energii od tego demona. Przynajmniej dla niego odrobiny. Dla śmiertelnika to ogromna ilość. Jak łatwo się domyślasz, skusiło to nas wszystkich. Skusiło najmocniej maga, który próbował uciec sam z księgą. Próbował. Ostatecznie został jednym ze składników rytuału. Zażarcie dyskutowaliśmy z Vancardem nad przeprowadzeniem rytuału. W skrócie on nie chciał ryzykować, ja chciałam. Poszliśmy więc na kompromis i razem ryzykowaliśmy. Zgodnie z instrukcjami się przygotowywaliśmy. Ziemię na polu skropiliśmy łzami driady, wyryliśmy obce znaki rogiem diabła, zapaliliśmy świeczki i spaliliśmy pióra aniołów. Poczęłam recytować zaklęcie, gdy Vancard klękał ze sztyletem przy związanym magu. Naciął określone miejsca na skórze, spuszczając krew do kielicha ze sproszkowaną łuską smoka. Podał mi kielich i jako pierwsza napiłam się łyk. Z pewnością piłam już bardziej egzotyczną krew. W tym momencie wokół mnie zaczęła wirować fioletowa energia. W tekście nie było niczego o tym, że kolejność ma znaczenie. Gdy fioletowy dym unosił się wokół mnie ziemia trzęsła się. Nie wiedziałam zbytnio co robić. Vancard również, przypatrywał się skonsternowany. Nagle poczułam jakby mą pierś przebiła płonąca żagiew. Straciłam przytomność, ostatkiem sił przyuważając nade mną cień.
Zbudziłam się w łóżku, pierwsze co widząc twarz męża.
- Na Prasmoka, dobrze się czujesz?! – Zamrugałam dwa czy trzy razy od rażącego światła.
- Żyję, oddycham, czego chcesz więcej?
- Haha, nigdy nie wiadomo! – Uradował się, gdy ostatecznie nic mi nie było.
Na początku skutki rytuału były dosyć spontaniczne. Kula ognia tam, bezkształtna masa tu, jakoś to po prostu było. Dopiero studiując księgę mogłam wiedzę teoretyczną przełożyć na praktykę. Powoli, stopniowo uczyłam się najpierw nie wypuszczać losowych zaklęć, następnie dobrze je formować, aż w końcu wzmacniać efekty. Wiązało się to z migrenami i zmęczeniem, lepsze to jednak od siedzenia jeszcze dłużej przy specjalistycznych księgach, z jeszcze mniej opłacalnymi efektami. Łatwe to nie było, ale w końcu miałam cały czas świata. Od tego czasu czułam trochę zazdrości od Vancarda. Gdybym mogła oddać mu tę moc, to bym tak zrobiła, no cóż...
Prawdziwy punkt kulminacyjny pojawił się wiele lat później. Siedziałam właśnie w sukni wieczornej i czesałam włosy przed lustrem. Lustrem, które sama kazałam tu wstawić. Cały zamek kazałam odmalować, sprowadzić obrazy, rośliny, meble, świeczniki, lampy, mularzy, tynkarzy i tak dalej. Takie to były nieuki, że aż sama nauczyłam się architektury i sama zaplanowałam cały remont. Wracając do tematu... Gdy mój ukochany mężunio wszedł do sypialni, przyprowadził ze sobą kogoś jeszcze. Innego mężczyznę, też wampira.
- Ehh... Kochanie?
- Kto to jest? Czemu nie powiedziałeś, że ktoś z twoich znajomych przychodzi?
- To nie mój znajomy... To mój kochanek.
- Co. - Osłupiała stałam obok krzesła, wlepiona wzrokiem w Vancarda.
- Przykro mi księżniczko, ale on już jest mój~ - Słodkim głosikiem wyszeptał partner.
- Przepraszam, że nie powiedziałem wcześniej, ale... - Mąż próbował mnie objąć.
- Zostaw mnie! - Wyszarpałam się i wybiegłam na zewnątrz.
Był właśnie środek ulewy w środku nocy. Jakie ładne połączenie. Po prostu biegłam, bez celu. W końcu potknęłam się i upadłam na twarz. Wstałam i schowałam twarz w rękach. Co ja miałam wtedy zrobić? Czym sobie na to zasłużyłam? Jakby na odpowiedź przede mną zaczęła zbierać chmara obcej energii. Powoli uformowała się w lewitującą kulę oczu, macek i załamanego światła. Nawet z moją wytrzymałością psychiczną wyzwaniem było niezemdlenie. Klęczałam więc ośliniona. Kula odezwała się, echem odbijając od umysłu.
- W̧i̕t͏͠҉a̢̛j͜!̧ ҉O͟b̵́c̛e̵͏̢ ̡͡t́͟o̵͜ ̸͞u͏cz҉uc̶̢͢i͏̛͟e̶͜͝ ̀z̸ais̨̛t̢̀n̶̸i̢͠҉é̵ć ҉̷̵ẃ̢ t̡̕͟a͏k͠ ̀p͝r̡͘o̸͟s̛t҉y̕͢m͢͏ ẃ̵̴y̴͘m̷̸í͟a̛̕͝r̀͘z̴͡͝e͟.̶ - Wyrzekł, mówiąc jednocześnie zewsząd i znikąd jednocześnie. - C͘͟ź̡e̷̡͜m̸͠u̕ ̷̴̀ta̸͞ķ̶ ̵d͢z̶͘͘iẁ͠ǹi͟e̡͜ ͡s͝ì͟ę̸͞ ͜z̶͜a͢c̷ḩ͡ow̸ú̶͞j̡̕͠é̵sz̶̛?̀͢ ͜Ah, ͏ǹ͝͡a̵͞j̧̀m͘ơ̸͘c̸͝҉n̴̕ì͠҉e̵͘j̡̢ ̡͝ṕr͢͜z͠ę̢pr͠a̷҉̛s̡z҉̸a̢m͜͞͝!
Na moje szczęście, zmienił kształt w zwykłego człowieka. Dłużej już bym nie wytrzymała jego ględzenia.
- W tym wymiarze zwiecie mnie "Iauvraadhki". Nawet dla mnie brzmi paskudnie, ale taki jest koszt używania głosek niemożliwych przez was do wymówienia. Dla mieszkańców łuski Prasmoka. Naprawdę nazwaliście go Prasmokiem? Kiedy się zbudzi będę musiał go o to spytać. Hm, wracając do ciebie. W skrócie wiem, że podkradałaś mi moją energię.
- Witaj, Iauvraadhki... Skąd o tym wiesz? Księga twierdziła, że nawet nie zauważysz.<br>- Ależ to proste, kochana! To ja kazałem napisać tę księgę!
- To, to dużo wyjaśnia.
- Taaak... Wiedziałem, że długo czekać w podziemiach nie będzie.
- Ale, czemu?
- Bo lubię oglądać jak mrówki radzą sobie z moją mocą! Muszę przyznać, dobrze sobie poradziłaś. Większość nie wytrzymała tyle, co ty. Masz dosyć silną wolę. Dlatego chcę wręczyć ci nagrodę.
- Nagrodę? Jaką?
- Więcej mocy! Czegoś ty się spodziewała, kochana?
- Ale... Wtedy nawet ja oszaleję. Wolę odmówić tego "prezentu".
- Ranisz me serce! Nie martw się, do prezentu dołączam gratis, dzięki któremu spokojnie z tym sobie poradzisz!
- Cóż... Interesujące. Co chcesz w zamian?
- Od ciebie? Przykro mi, ale nie masz nic interesującego! Symbolicznie przyjmę twoją duszę.
- Symbolicznie?! No Panie no! Prezenty to się daje, a nie sprzedaje!
- Ha, to tak jakbyś miała wybór, słonko! Twoja dusza i tak jest już tknięta moją ręką! W najlepszym wypadku spadniesz do czeluści piekieł! Bardziej prawdopodobne, że podświadomość "Prasmoka" całkowicie unicestwi wszelką niezgodność ze snem! – konspiracyjnie nachylił się do mojego ucha. – Czyli ciebie. Ja będąc tu ryzykuję, że go zbudzę i tyle z zabawy.
- To... Zgadzam się.
- Tak więc umowa zawarta!
Jak się pojawił, tak znikł. Wstałam wtedy, osłupiała. Co się w ogóle stało. Chwilę po rzuciło mną w ziemię. Straciłam kontrolę nad całym ciałem. Czułam, czułam się strasznie. Nawet nie myślałam, bo umysł zaczął się zmieniać. Skóra, kości, krew, organy, wszystko paliło żywym ogniem. Zdolna byłam tylko do rzucania się po ziemi z bólu i szoku. Nie mogłam oddychać, oślepłam, ogłuchłam, umarłam. Zaraz potem się odrodziłam. Wstałam, w końcu zdolna do ruchu. Nic już nie bolało. Wtedy zobaczyłam jak wyglądam. Cóż, jakby pominąć, że mam urodę potwora z granic piekła, gdzie sam król piekielnych boi się zapuszczać to nadal pociągająca ze mnie panna, hihi. Jednak ta moc! Teraz dopiero poczułam jak krąży w moich żyłach.
Wróciłam do zamku, napędzana nienawiścią i gniewem. Weszłam do komnaty, gdzie Vancard siedział na krześle osępiały z partnerem obok pocieszającym go. Przywołałam z ziemi macki, które złapały partnera w stalowym uścisku. Skoczyłam na niego i wypiłam całą krew, aż do ostatniej kropelki. A byłego męża, cóż... ładnie przeprosił. Wyrzuciłam go więc tylko przez okno i zalałam kilkuset cetnarową kostką stali. Po kilku latach chyba się wydostał i uciekł gdzieś w dal. Mam nadzieję, że nie wróci.
Tak więc, od tego czasu to ja siedzę na tronie tego zamczyska. Problem, że zaczyna mi się już nudzić! Pragnę użyć swoich mocy! Wyzwania, przygoda, przyjaźń! Cokolwiek!