Krew trysnęła z długiej szyi wywerny, kiedy stalowa klinga wbiła się ostrym sztychem przebijając ją na wylot. Bestia w jednym momencie znieruchomiała i padła na masywny korpus. Mężczyzna z obrzydliwym chrzęstem wyjął zakrwawiony miecz padając zarazem na kolana próbując złapać dech. Z jego poszarpanej ręki również spływał szkarłat, lecz ten jakby nie zwracał na to uwagi. Patrzył nienawistnym spojrzeniem na monstrum dysząc ciężko. Nie wytrzymał, ryknął głośno i przeciągle w stronę nieba a z jego brązowych, pozbawionych uczuć oczu pociekły łzy. Padł na gorące jeszcze truchło zwierzyny, po czym stracił przytomność.
- Obudź się! - Coś masywnego spadło na łepetynę czternastoletniego chłopaka, który zerwał się z wygodnej słomy. Kiedy szerzej otworzył ślepia dostrzegł wyszczerzoną buzię swojego starszego brata, który w rękach trzymał kij.
- A to za co!? -
- Za lenistwo! Sam mam zaorać pole?! -
Widać jednak, że ten uśmiechał się od ucha do ucha a do zaspanego Aedana dotarło dopiero po dłuższej chwili.
- Ty bałwanie sezon już minął! -
Rzucił się na niego i razem potoczyli się po ziemi okładając się ile wlezie, cóż właściwie to okładali się codziennie, czy to kijami czy pięściami. Na nieszczęście naszego bohatera zawsze w końcu dostawał łupnia... Padł więc i tym razem na ziemię z sinym okiem.
- W końcu cię dorwę draniu... -
- Chyba w śnie! -
Brat padł obok niego ze śmiechem. To było dobre życie.
- Jakieś wieści od ojca? -
Aedan zerknął na brata z oczekiwaniem, lecz ten tylko prychnął.
- A niech go licho, nigdy nie daje znaku życia... -
Ich rodziciel był żołnierzem w służbie jego wysokości Rododendroni, oni natomiast farmę mieli wiele staj dalej, jak on twierdził dla ich bezpieczeństwa.
- To co? Strzelanie z łuku? -
Młodszy brat zagadnął z chytrym uśmieszkiem, chociaż w tej kwestii był o wiele lepszy! Jego brat był masywny i wysoki, przeciwieństwo Aedana, mizernego i niskiego, lecz obaj zawsze chcieli walczyć ramię w ramię jako rycerze! To było chyba najbardziej oklepane marzenie każdego dzieciaka! Lecz dzięki właśnie niemu zachowali pogodę ducha będąc na farmie u ciotki i ciężko harując, ich wuj natomiast, były kapitan wojskowy oddalony ze służby z powodu utraty nogi zawsze im dopomógł w nauce o tyle ile mógł.
Mężczyzna obudził się w drewnianej chatce a jego nozdrza uderzył ohydny fetor. Kobieta nachyliła się nad nim, wtykając mu do ręki kubek z tym obrzydliwym zapachem, dodatkowo jego wygląd nie zachęcał.
- No pij a nie gapisz się! -
Aedan podniósł się a jego ciało przeszył duży ból, no tak. Znowu śnił o farmie... Jego rany były zabandażowane, z podejrzliwością jednak spojrzał na kobietę, która go najwidoczniej uratowała.
- A pani to? -
- Ktoś kto nie może patrzyć na idiotę drącego się wniebogłosy w lesie zarzynającego zwierzynę! -
- Raczej dziką bestię. -
Kobita prychnęła siadając na krześle i patrząc z uwagą na nieznajomego.
- No więc? Co robiłeś a raczej kim jesteś? -
Te pytania właściwie chciał zadać nasz bohater, ale widocznie ratujący ma pierwszeństwo. Upadł na posłanie marząc by ból zniknął i westchnął przeciągle.
- Na imię mi Aedan, dziękuje za ocalenie a co robiłem? Wykonywałem swoją pracę Strażnika. -
Uniosła wysoko brew ku górze.
- No proszę, myślałam, że strażnicy to osoby urodzone szlachetnie! -
Patrząc na wygląd zewnętrzny miała rację, był niczym obwieś.
- Cóż, dla mnie zrobili wyjątek... -
Odrzekł ponownie usypiając.
Jego brat wyglądał naprawdę imponująco w pełnopłytowej zbroi, z dwuręcznym mieczem na plecach. Obrońca! Dumny tytuł przyjął jego braciszek, co natomiast z Aedanem? Niestety jego podanie zostało odrzucone, został czeladnikiem dziwnego człowieka żyjącego w odosobieniu, który dostrzegł w nim potencjał. Miał mieszane uczucia, lecz lepsze to niż bycie zwykłym szeregowcem... Uśmiechnął się bez wesołości gratulując mu, naprawdę się cieszył! Jednakże marzenie o walce ramię w ramię legało powoli w gruzach. Aedan szkolił się w tropieniu, maskowaniu, strzelaniu z łuku natomiast jego brat był prawdziwym wojownikiem! Mężczyzna zacisnął pięści opuszczając jego towarzystwo. Musi jakoś udowodnić, że również się nada...
Ze snu wyrwał go piekący ból, był w chatce sam, kobieta zniknęła. Jego całe ciało pokryte było zimnym potem, no tak... Znowu ten sen. Aedan wstał zarzucając na siebie powoli odzienie. Nie odpędzi się od tego koszmaru. Rozmyślał o nim nawet wtedy, kiedy wskakiwał na siodło Brego. To z jego winy tamten demon zabił jego brata, minęło przeszło dwanaście lat a on zmienił się nie do poznania. Wstąpił na służbę do Strażników, którzy przyjęli go ze względu na jego doskonałe sprawności we władaniu mieczem jak i determinacje. Już więcej nie popełni tych błędów, jego gniew do magicznym bestii również nie znikała.
Przemierzając miasto Aedanowi nie umknął fakt szybkiej dłoni zamaskowanego mężczyzny w szarym płaszczu z kapturem. Jak się okazuje okradziony człowiek szybko zorientował się o swojej zgubie, naiwny spasły kupiec... Prawie mu go było szkoda, prawie. Sam strażnik zakupił co potrzebował i ruszył dalej w drogę. Ktoś go szturchnął i tylko doskonały zmysł kazał mu się odwrócić. To był tamten koleś... Szybkie dotknięcie paska i brak mieszka z brzęczącym złotem. Jak mógł tak się obrobić jak dziecko!? Pognał za nim, lecz tamten okazał się cholernie szybki i zwinny omijając cały tłum ludzi. Nie musiał długo uciekać, kiedy nasz bohater klnąc stracił go z oczu. To były jego wszystkie oszczędności... Z zaciśniętą pięścią odwrócił się ruszając jakąś poboczną uliczką i wtedy to tylko wyłącznie szczęśliwie dostrzegł naszego jegomościa otoczonego z trzech stron przez dość muskularnych panów.
- I nie wyszło tym razem, co? -
Mruknął Strażnik dochodząc do grona, które szykowało się do bójki.
- Zanim zaczniecie, oddaj co moje a potem bierzcie go. -
Tamci chyba jednak nie byli po jego myśli, bo koleś odepchnął go z dużą siłą. Błysnęła stal a jego palce potoczyły się po bruku ulicy a ten drąc się wniebogłosy upadł na ziemię. Wykonując wolny młynek brzeszczotem spojrzał w oczy pozostałych, były one zimne i pokazywały jedno, że nie ma tutaj żartów. Wzięli nogi za pas aż się kurzyło!
Złodziej rzucił mu jego mieszek, który złapał w locie. Schował broń dostrzegłwszy uprzednio dwa zakrzywione sztylety za paskami naszego złodziejaszka. Odrzucił również kaptur i jak się okazało był to kocimiętka, a raczej zmiennokształtny kotołak.
- Dzięki za pomoc. -
- Pomoc? Nie pochlebiaj sobie, przyszedłem po to co moje. Sądzę również, że dałbyś sobie z nimi radę. -
Aedan odwrócił się i ruszył w stronę zachodniej bramy, jak się okazało kociak maskując ponownie twarz szedł za nim.
- Może tak, może nie, w tym mieście jednak nie patrzą przychylnie na takich jak ja. Potrzebujesz towarzysza? -
Odwrócił się z irytacją.
- A wyglądam na takiego? -
Zdziwicie się, lecz on nie tracił rezonu! Ciągle w uparte za nim szedł gadając coś o długu... Nabawił się tak towarzysza, którego nie chciał, a raczej pokazywał to. Miło było w końcu do kogoś odezwać nieogoloną gębę! A umiejętności kici były nie raz i nie dwa przydatne. Przebywając w zawszonej karczmie jakiś czas później spotkał kobietę, która uratowała jego nic nie warte cztery litery. Widocznie nudziła się, lecz zaczęła podróżować z nimi, upierdliwe dla kogoś kto odgrywał samotnika... Bohater nasz miał anielską cierpliwość bo jej charakter był czasem nie do wytrzymania. I tak właśnie wygląda historia naszego mężczyzny, wypełnia swoją misję ochrony ludzkości przed magicznymi stworzeniami, lecz czy robi to dla kodeksu czy zemsty? Może tak chce odkupić swoje winy? Cóż... On sam tego nie wie.