Na świat przyszedł daleko poza granicami Środkowej Alaranii, w miejscu gdzie spotkanie rozumnej istoty graniczyło z cudem. Jego rodzice, para smoków solarnych, przeniosła się tam z grupą innych im podobnych, by żyć z dala od cywilizacji, w spokoju. Stworzyli tam niewielką społeczność, gdzie każdy ze sobą współpracował, by przeżyć. Należał do drugiej generacji dzieci urodzonych tam, pierwsza przyszła na świat sto lat wcześniej. Był efektem miłości swoich rodziców, jednak nie był chcianym dzieckiem. Zostało nadane mu imię "Vareathemilier", czyli "Ten, któremu przeznaczona jest samotność", gdyż już od lat pisklęcych był znacznie słabszy od innych dzieci, a jego wygląd różnił się znacząco. Nie nosił złotych łusek jak rodzice, więc wszyscy myśleli, że był chory i tak jak mówiło jego imię, nie spędzał czasu w towarzystwie innych. Był odtrącany przez obcych, a z czasem nawet przez własnych rodziców...<br><br>Z czasem, jak każde inne dziecko, dorósł do wieku, gdzie musiał zacząć sam martwić się o siebie. Miał wrażenie, że jego rodziców ucieszyło nadejście tej chwili. To wyniszczało Vareatha od środka, tworzyło w nim przeświadczenie o tym, że jest gorszy, że nie powinien był się pojawić na tym świecie. W tym czasie również odkrył to, że może przyjmować inną postać, więc stworzył sobie najbardziej odpowiadającą mu matrycę wyglądu, młodego elfa, z której korzysta do dziś. Gdy wyglądał tak, nie czuł się źle, nawet inni czasami traktowali go jak równego. Łatwiej było wszystkim żyć, gdy każdy przebywał w zmienionej postaci, a dla ułatwienia każdy używał tylko jednej, wtedy nie było problemów z rozpoznaniem konkretnych smoków. To był również czas, gdy jego nauka rozwinęła się o coś więcej niż podstawy przeżycia, które wcześniej przekazali mu rodzice. Zaczął, wraz z innymi ze swojej generacji, uczęszczać na nauki do bardziej doświadczonych smoków z tej małej społeczności. Okazało się, że tamto pozytywne traktowanie go było zwykłą iluzją, ponieważ na naukach tylko nauczyciele traktowali go neutralnie, "rówieśnicy" trzymali dystans, a nawet unikali go. Pewności siebie dodawało mu to, że przyswajał wiedzę ogólną i umiejętności magiczne znacznie szybciej od innych, miał do tego wrodzone predyspozycje.<br><br>Jednak dla innych jego zdolności magiczne nie było tak imponujące jak siła fizyczna i typowe smocze cechy osobników z jego generacji. Nawet jego rodzice nie traktowali już go jak ich syna, a jak obcą osobę. Nie wiedział nawet dlaczego aż tak bardzo przeszkadzała im ta różnica w fizyczności, ale z czasem był coraz bardziej obojętny na własne życie. Powoli nadchodził czas, gdy wszyscy naokoło znajdowali swoje drugie połówki, Vareath wiedział, że nie jest mu to przeznaczone i był tylko biernym obserwatorem. Nie spełniał oczekiwań żadnej potencjalnej partnerki, a do tego, jak sam twierdził, ma brudne geny, które nie mają prawa przejść dalej. W tym czasie pierwsza generacja smoków rodziła nowe dzieci, a najstarsi odchodzili z tego świata. A on oddalił się coraz bardziej od "swoich" i sam dla siebie dążył do coraz to większej siły. Jego kompleks go niszczył od środka, ale jednocześnie motywował go.<br><br>Vareath już nie był młody, miał prawie tysiąc lat, żyjąc tak w osamotnieniu. W walce z szaleństwem pomagał mu jego tymczasowy cel. Służył w społeczności jako nauczyciel magii, w której przejawiał niezwykłe zdolności, znacznie przewyższające jakiegokolwiek innego znanego mu smoka. Przyszłe pokolenia już nie widziały w nim odmieńca, ale pozostał w nim bolesny ślad, który nigdy nie zniknie. I dopiero teraz dotarło do niego, że nie należy do tego świata, że to jedynie przypadek przydzielił go do istot, które go odrzucają. Postanowił odejść, odejść do krain, z których uciekli jego rodzice, do Alaranii. Czuł, że to co robił do tej pory było w jego duszy bardzo płytkie i wierzył, że w odległej krainie znajdzie coś co wypełni pustkę w jego duszy.<br><br>Podróż dla skrzydlatego gada nie była ani trudna, ani wyczerpująca. Nadleciał z nad Oceanu Jadeitów. Wylądował od razu, gdy tylko miał ku temu sposobność i przybrał swoją elfią postać, w której czuł się swobodniej. Od tamtej chwili jego wędrówka trwała wiele lat, podczas której poznawał istoty zamieszkujące to miejsce. Żył chwilą, nie martwił się o przyszłość, a natura trzymała go z dala od śmierci głodowej. Zaskakujące dla niego było jak wiele może się jeszcze nauczyć i to dodawało mu chęci życia. Jego ciekawość była coraz bardziej niezaspokojona. Jednak nowe miejsce nie sprzyjało kompletnemu samoukowi, bez grosza przy duszy, a zwłaszcza takiemu, który nie jest w stanie zaufać nowym osobom.<br><br>Pewnego razu dotarł w okolice Elfidranii, miał to być pierwszy raz, gdy odważy się odwiedzić duże miasto. Jednak wciąż był niepewny i spędził kilka dni nad rzeką nieopodal murów. Walczył wtedy sam ze sobą, to był bardzo ważny moment w walce z jego kompleksem. Rzadko kiedy przebywał w swojej smoczej postaci, tak jak w tamtej chwili. Wpatrywał się w swoje własne odbicie w rzece. Nawet nie wiedział, że tamtego wieczoru był obserwowany przez młodą elfkę, która przechadzała się w tej okolicy. Dzień później, chciał już zrezygnować z wyprawy do miasta, wciąż nie czuł się pewnie sam ze sobą. Już nie przebywał w swojej naturalnej postaci, nie potrafił patrzeć na siebie, gdy wyglądał tak jak przyszedł na świat. Nagle usłyszał szelest liści, a nim zdążył cokolwiek zrobić, jego oczom ukazała się piękna, młoda elfka o czarnych włosach do pasa, puszczonych luźno, ubraną w zwiewną, kremową sukienkę do kostek. Była wyraźnie zdziwiona spotkanie innego elfa, radość na jej twarzyczce zmieniła się w strach. Przebiegła między nimi rozmowa:<br>- Emm... Prze... przepraszam. Widział Pan takiego pięknego, białego smoka w tych okolicach? Widziałam go wczoraj i miałam nadzieję, że zobaczę go raz jeszcze - mówiła do niego drżącym głosem, lecz w jej oczach widać było błysk przepełniony marzeniami. Smok mimowolnie uśmiechnął się.<br>- Niestety widziałem go... - dziewczyna spodziewała się już chyba najgorszego po tym jak Vareath mówił.<br>- Widzę go za każdym razem, gdy patrzę w swoje własne odbicie... - dokończył, miał wrażenie, że szczęka elfki upadła z trzaskiem o ziemie.<br>- Aż tak Cię to zaskoczyło? - zapytał<br>- Smoki nie są aż takim częstym widokiem. A ja żyję krótko i nawet nie myślałam, że coś takiego kiedyś mnie spotka - próbowała pozbierać się, przez chwilę chyba nawet czuła się trochę niezręcznie.<br>- Czy mógłby Pan... - wyszeptała wręcz. Vareath wiedział o co chodzi. Uderzyło to w jego serce, nigdy wcześniej nie czuł się tak. Nigdy wcześniej nikt nie prosił go, by był sobą.<br>- Proszę, mów mi Vareath - ukłonił się, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Wycofał się kilka kroków i momentalnie, na jego miejscu stał gad o szaro-białych łuskach. Elfka wręcz usiadła z zachwytu, a w oczach miała łzy.<br>- Zawsze chciałam zobaczyć smoka... Ojciec mi tyle o Was opowiadał - mówiła jakby tłumaczyła swoje zachowanie. Smok zaśmiał się.<br>- Pewnie różnie się od tego co Ci opowiadał - wrócił do swojej elfiej postaci i pomógł wstać dziewczynie.<br>- Trochę... Ale to nic! Każdy jest wyjątkowy! - te słowa były dla niego jak strzała prosto w serce. Czuł szczerość elfki i widział w jej oczach dobro, które aż wylewało się z jej głosu.<br>- Zmykaj młoda damo, pewnie na Ciebie czekają. Słońce zachodzi - wskazał na ciemniejące niebo.<br>- Mam na imię Deva. Spotkamy się jeszcze? - kiwnęła głową potwierdzająco i zapytała. Smok tylko uśmiechnął się, odwrócił i poszedł wzdłuż rzeki. Dziewczyna czuła, że tak. Wróciła do swojego domu.<br><br>Od tamtego wydarzenia, Vareath i Deva spotykali się regularnie, zawsze w tym samym miejscu. Dziewczyna choć młoda, miała bardzo duże zasoby wiedzy o Alaranii i chętnie dzieliła się nią ze smokiem, w zamian za to on jej opowiadał o tym skąd pochodził i dzielił się swoją wiedzą. Obydwoje opowiadali o sobie i poznawali siebie bliżej, mijały miesiące i nawet nie zauważyli kiedy strzała miłości trafiła ich dwójkę. On dawał jej poczucie bezpieczeństwa, a ona mu poczucie, że to jak wygląda jest czymś pozytywnym, i że to normalne, że różni się od innym, czy to mniej, czy bardziej. Jednak sielankę przerwała szara rzeczywistość... Deva była z arystokratycznego domu i jej rodzice mieli dla niej już plany zamążpójścia. Nie mogła się sprzeciwić, więc Vareath i jego ukochana spotkali się po raz ostatni. Pokazał jej prawdziwego siebie i po raz pierwszy zabrał ją żeby jej pokazać jak świat wygląda ze smoczej perspektywy. Pozwolił jej siebie dosiąść i wzleciał wysoko. Elfka była zachwycona, obydwoje chcieli by ta chwila trwała wiecznie, ale tak nie mogło być. Opuściła go, ale on nie poddawał się, przez następne dwa dni rozmyślał nad rozwiązaniem, ale nie przychodziło mu nic do głowy co nie wymagałoby odwiedzin w Elfidranii. Stanął przed dylematem, pogodzić się z losem, czy wygrać z samym sobą.<br><br>Stał przed bramą miasta, nie miał czasu, by rozmyślać. Był zdeterminowany, stawiał pewne kroki w stronę wejścia. Strażnicy nawet go nie zatrzymywali, tego dnia ruch w bramie był znikomy, więc nie zawracali sobie głowy pojedynczym wędrowcem, który nawet nie wyglądał na uzbrojonego, czy niebezpiecznego. Nie wiedział kompletnie jak ma się odnaleźć w nowym miejscu, całe otoczenie przytłaczało go, czuł się jak w labiryncie budowli i świateł. Ulice były zatłoczone, ale odgłosy miasta nie były nieznośne. Stał w miejscu oszołomiony. Lecz z tego stanu wyrwało go brzmienie znanego mu głosu. To był Deva, wykrzyczała jego imię.<br>- Co Ty tutaj robisz? - mówiła lekko zdenerwowana.<br>- Jeszcze nie wiem, ale robię coś co powinienem... - zakłopotany smok podrapał się po głowie - Tylko, że miasto mnie przytłoczyło - wyjaśnił.<br>- Idiota! - krzyknęła na niego - I co mam teraz z Tobą zrobić? Za chwilę tutaj będzie mój ojciec z moim narzeczonym... - nie była zła na Vareatha, ale denerwowała się tym co może się stać.<br>- Właściwie... To dobrze! Po to tutaj przyszedłem - smok mówił niejasno, sam nie do końca wiedział jak wygląda jego własny plan. Od tej chwili jego pewność siebie tylko rosła.<br>- Co Ty wyg... - nie dokończyła, odwróciła się w stronę, z której nadszedł jej ojciec, wysoki elf o czarnych włosach, ubrany w elegancki, zdobiony strój, obok którego szedł ubrany w zdobioną szatę blondyn. -Za późno... - wyszeptała.<br>- Deva. Córko. Kto to jest? - wskazał na najmniej szykowną osobę w towarzystwie.<br>- Zwę się Vareath i to ja jestem tym, który zajmował ostatnie miesiące Twej córce - przedstawił sam siebie, i wyraźnie oburzył tym ojca i narzeczonego swej ukochanej.<br>- Nie jesteśmy na "Ty"... Owszem, mówiła mi, że poznała kogoś niezwykłe, ale nie spodziewałem się elfa spoza miasta - gdy czarnowłosy elf mówił, blondyn uważnie przyglądał się Vareathowi.<br>- Władasz magią, prawda? - smok znienacka zapytał narzeczonego Devy. Ten wręcz podskoczył zaskoczony.<br>- Emm... Tak. Znaczy uczę się, ale skąd o tym wiesz? - zakłopotany uciekał wzrokiem od wzroku Devy.<br>- Badałeś moją aurę... - nie udało mu się dokończyć, ponieważ coraz to bardziej zły ojciec przerwał mu.<br>- Koniec pogaduszek! Chce się dowiedzieć czemu jesteśmy zatrzymywani w tak ważnej chwili? Jutro jest ślub do cholery! -<br>- No i ja właśnie w tej sprawie - mimo sprzeciwu swej ukochanej odezwał.<br>- Konkretniej? - przez złość ojca przebiło się zdziwienie.<br>- Również chciałbym prosić o rękę Two... Pana córki - ukłonił się nisko smok. Wszyscy inni zrobili miny jakby ich oczy miały zaraz pożegnać się z ich obecną lokalizacją.<br>- Co proszę?! - ojciec i narzeczony jak jeden mąż wykrzyknęli tak, że aż zwrócili uwagę strażników w bramie.<br>- Co Ty robisz? - wyszeptała do smoka Deva, ale ten nie wiedział co ma jej odpowiedzieć, bo sam nie wiedział co robi. Poniosła go chwila.<br>- To niemożliwe! - krzyczał blondyn, ale stracił głos w momencie kiedy Vareath dał mu poczuć swoją własną aurę, a dokładnie samą jej siłę.<br>- Wszystkie przygotowania już niemalże zakończone, jutro ceremonia. Nawet jeśli to to nie jest już możliwe - ojciec mówił spokojnie.<br>- Ale czy panna młoda jest gotowa? Czy panna młoda tego chce? - Deva nie spodziewała się tego z ust jakiegokolwiek mężczyzny.<br>- Nie wtrącaj się w nasze zwyczaje przybłędo! - blondyn był najmniej opanowaną osobą w towarzystwie.<br>Deva już zaczynała mieć dosyć tej sytuacji.<br>- Co Ty możesz zaoferować w ogóle? - czarnowłosy nie zwracał uwagi na swojego potencjalnego zięcia.<br>- Nie zależy mi na ślubie, nie zależy mi na majątku, jeśli to ma jakieś znaczenie, ale zależy mi na Devie. Przestańmy traktować ją jakby jej tu nie było, nie targujmy się o uczucia kobiety. Chcesz dla córki jak najlepiej, ale czy wiesz czego ona chce? - wyrwał stanowczo smok, pytanie ojca zniesmaczyło go.<br>- Jestem biedny w majątek, nie mam nic. Jeśli tutaj chodzi tylko... - dokończył, a Deva patrzyła na niego z niedowierzaniem. Ojciec dziewczyny też jakby nie wierzył w to, że ktoś mu się sprzeciwił.<br>- Tato... - w końcu długą chwilę ciszy przerwała czarnowłosa dziewczyna, która była centrum tej sytuacji.<br>- Wiem co chcesz powiedzieć... - spojrzał córce w oczy, by chwile później spuścić głowę - Ciriasie, przekaż swemu ojcu moje przeprosiny i powiedz, że wyjaśnię sytuacje na osobistej wizycie - rzekł do blondyna, który ledwo przełykał własną ślinę oraz drżał cały z nerwów. W końcu bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł rozgoryczony.<br>- Czemu nie widziałem tego wcześniej... Twoją matkę poślubiłem z miłości, więc czemu chciałem byś Ty czyniła inaczej... Nie chciałaby by doszło do czegoś takiego - mówił do swojej córki, ale nie mógł spojrzeć jej w oczy. Vareath patrzył na to.<br>- Proszę spojrzeć córce w oczy... - odezwał się, gdy zobaczył łzy w oczach swojej ukochanej. Ale nim cokolwiek ojciec zrobił, ona objęła swego rodzica. Więcej słów nie było potrzebnych. <br>- Vareath, pragniesz ręki mojej córki? - pytał ojciec, gdy Deva wypuściła go z uścisku.<br>- Deva? - smok spojrzał na swoją ukochaną.<br>- Oczywiście, że pragnie! I ja go też! - radośnie wykrzyknęła, a zaraz potem jej uwaga skupiła się na smoku. <br>- A Ty jesteś niemożliwy! - uderzyła go otwartą dłonią w klatkę piersiową, by chwilę później złożyć pocałunek na jego ustach.<br><br>Następnego dnia odbył się ślub, który połączył te dwa zupełnie różne światy, dwie odmienne istoty o zupełnie innym bagażu doświadczeń, w jeden. żyli ze sobą wiele lat w Elfidranii. Vareath został tam znanym i szanowanym magiem, do którego zwracano się czasem o pomoc i radę, ale ten większość czasu był zajęty swoimi eksperymentami, które miały mu pomóc w odnalezieniu jego celu. Deva również zajmowała się magią, trochę inną, bardziej stabilną niż ta, którą zajmował się smok, bo magią leczenia, co pozwalało jej pomagać innym i przede wszystkim być przy mężu, bo bardzo często potrzebował jej pomocy. To życie trwało ponad sto lat. Vareath sam nie wie jakim cudem udało im się przeżyć tyle bez konfliktów... Oprócz jednego...<br><br>Nadszedł dzień, w którym Vareath odnalazł swój cel i dzieliło go od niego jeden krok. Wykonanie rytuału. W międzyczasie smok przyjął ucznia pod swój dach, który pomagał mu w badaniach. Uczniem był syn niedoszłego narzeczonego Devy. Do rytuału potrzebne były trzy osoby, więc w noc pełni, gdy powietrze wręcz wibrowało od magii, zebrali się w ich domu, smok, jego żona i uczeń. Jego uczeń miał wypowiadać zaklęcie, Deva podtrzymywać życie Vareatha, gdy ten będzie poddawany silnej magii. Stali tak, wszyscy przerażeni, ale według obliczeń smoka, nic nie powinna przeszkodzić rytuałowi, wszystko powinno dobrze się skończyć. Więc przeszli do rzeczy. Na początku wszystko szło gładko, mijała pierwsza godzina rytuału...<br>- To się nie uda, już dawno powinny być efekty! - mówiła przerażona elfka, bała się stracić ukochanego.<br>- Kontynuujmy. Mamy całą noc na efekty! - te słowa, były pierwszym objawem jego uzależnienia od magii. <br>- Nie bądź głupi! - <br>- Jestem tak blisko celu... - <br>- Odpuść sobie! Co jest dla Ciebie ważniejsze? Ten Twój cel, którego nawet nie widać, czy Twoje obecne życie? Życie ze mną?! - po tych słowach, gdy nerwy po raz pierwszy zagościły w sercu Devy, a niepewność, po długiej przerwie, wróciła do smoka, gdy ten chciał już wszystko przerwać, zaklęcie rytuału odbiło się... Przyniosło efekt, ale za jaką cenę... Serce elfki przestało bić, a cała magia z jej ciała zasiliła rytuał. Vaerath zyskał to nad czym pracował od tylu lat, widział magię wszędzie naokoło siebie, ale teraz nie zwracał na nią uwagi, bo mógł widzieć tylko i wyłącznie leżącą bez ducha kobietę, która tyle w nim zmieniła, która była jego jedyną radością z życia. Płakał całą dobę, trzymając w ramionach ciało żony. Aż w końcu postanowił wziąć się w garść. Pochował ją w miejscu, gdzie spotkali się po raz pierwszy, a w nagrobek wsadził rubin, który zaklął tak, by ciało kobiety nigdy nie zgniło. Później wyruszył spełniać swój cel, bo pewnie tego by chciała ta, która była dla niego wszystkim. Wtedy też zauważył, że nie tylko to było ceną tego co zyskał... W zamian za to oddał swoje prawdziwe ja. Przestał być smokiem, którego ona kochała. Nie mógł już przybrać postaci, która połączyła te dwójkę.<br><br>*** DZIENNIK POSZUKIWAŃ ***<br><br>Rok 1, Las Driad. Od razu jego uwagę przyciągnęło to zjawisko. Już dwa dni drogi od centrum czuł jak magia przeszywa jego ciało. Zdawał sobie sprawę, że to miejsce zawsze jest przesycone magią, ale źródłem tego co go przyciągało, było zupełnie coś innego. To była klątwa, raniąca czyjeś serce. Nie spodziewał się jednak, że pozna osobiście istotę, która cierpi... W końcu dotarł do centrum. Driady nie przeszkadzały mu, nie czuły w nim zagrożenia. Ciało elfa wbite w nie strzałą sprawiało, że nawet bez swoich zmysłów nie miałby problemów z rozpoznaniem drzewa dotkniętego klątwą. Zbliżył się do dębu, teraz stał na tyle blisko splotu żył magicznych, że czuł dokładnie jak działa klątwa. Rozejrzał się, czy jest sam, ale w tym miejscu to było niemożliwe, bo driady zamieszkujące las obserwowały go i on to czuł. Położył delikatnie dłoń na powierzchni umierającego drzewa i zacząłem okrążać je. W tym momencie z zarośli wyskoczyła na niego, uzbrojona w łuk z napięta na cięciwę strzałą, rudowłosa driada.<br>- Odsuń się - rozkazała, lecz Vareath obdarzył ją tylko przelotnym spojrzeniem i kontynuował to co zaczął. Nie spodobało się to driadzie, która naciągnęła mocniej cięciwę jakby dając znak, że ona wcale nie żartuje. W końcu skupił uwagę na kobiecie.<br>- Widzę magię, która łączy Ciebie i to drzewo. Jest Twoje prawda? - to pytanie wypłynęła z jego ust, miał nieobecny głos, jakby dalej badał magie. To zdecydowanie była zła magia.<br>- Skoro widzisz to co się głupio pytasz?! Gadaj kim jesteś! - mówiła z kwaśną miną, wcale nie opuszczając łuku.<br>- Zwę się Vareath. Nic Ci to nie powie, tak samo jak inne fakty o mnie - przedstawił się. Gdy trzymał dłoń na drzewie do jego głowy zaczęły dobiegać szepty, męski głos, który wymawiał pewne imię "Frigg". Smok domyślał się, że właścicielka imienia stoi przed nim, lecz jego twarz nie zdradzała nic.<br>- Ee... Aha. Powiesz mi w końcu co Ty wyprawiasz?! - Tak jak mówił, driada nie miała prawa wiedzieć kim jest.<br>- Cierpisz... Twoja przeszłość zabija Twoją przyszłość - powiedział spokojnie, zdejmując dłoń z dębu.<br>- Jak się nie odsuniesz od tego drzewa to ucierpi Twoje leśne cielsko więc prosta zasada. Odsuń. Ostrzegam ostatni raz! - wydawała się być śmiertelnie poważna.<br>- To strzel. Jeśli przywróci Ci to równowagę... - mówił, a jego głos był przepełniony pewnością siebie. Dziewczyna wycofała łuk.<br>- Pieprzone elfy, zawsze myślą, że mają rację... - powiedziała bardziej do siebie niż do ciemnowłosego - To nie przywróci mi równowagi. To nie odmieni mojego losu, ale... - pozwoliła zbliżyć się mężczyźnie, a kiedy ten był na wyciągnięcie ręki i sięgnął po nią, by uspokoić ją magią, ona szybkim sztychem sztyletu rozcięła mu dłoń i nadgarstek. <br>- Idiota... - rzuciła w momencie, gdy kontynuowała natarcie na smoka, który wykorzystał swoją przewagę, że kobieta nie wiedziała o nim nic i zanim ta dopięła swego, przejął inicjatywę. Nie musiał składać wyrazów i znaków w zaklęcia, wystarczyła sama jego wola, więc wykorzystując energię kinetyczną następnego ataku driady, wybił jej własną broń z ręki. Zyskał w ten sposób czas na zaklęcie wymagające większego skupienia, stworzył pole grawitacyjne pod nogami rudowłosej, na tyle silne, by nie mogła ruszyć się i upadła na kolana. W tej chwili dotknął jej czoła i za pomocą magii harmonii uspokoił jej organizm i pogrążył ją we śnie. Wtedy zaklęcie siły przestało działać, ułożył ją delikatnie w pozycji leżącej.<br>- Szkoda, że nie mogę Ci pomóc bardziej. Niestety musiałabyś mi na to pozwolić... - mówił cicho, ton głosu miał wyraźnie smutny. Rozpiął jej górną część odzienia, nie był zainteresowany jej kobiecymi walorami, mimo, że mogło to tak wyglądać. Narysował palcem między jej piersiami trójkątny symbol z runą Mannaz wewnątrz, wypowiedział trudną inkantację i wpuścił ogromne ilości magii harmonii w jej ciało, co poluźniło nieznacznie sploty klątwy w jej sercu, dzięki czemu ulży jej bólu.<br>- To powinno działać kilka dni... - po tych słowach podniósł się i wyruszył w dalszą drogę.<br><br>Rok 22, Arrantalis, poza granicami Alaranii. Wypłynął z Turmalii, statek handlowy zabrał go ze sobą za niewielką opłatą. Jego podróż była długa, ale spokojna. Większość załogi raczej trzymała od niego dystans, jedynie jedna służąca rozmawiała z nim i pomagała mu w odnalezieniu się na statku. Nawet nie wiedział czego dokładnie ma się tam spodziewać. Każde źródło tak silnej magii było dla niego tajemnicze, lecz gdy je widział, zawsze wiedział, że dobrze trafił. Co silniejsi i bardziej wyczuleni na magię mogli bez problemu zauważyć przybycie kogoś takiego jak on, prawdą było, że nigdy nie krył swej emanacji. Port w Arrantalis, na wyspie zwanej Arranta, był podobny jak ten, z którego wypływał. Tutaj także pełno ludzi zajmowało się swoimi codziennymi sprawami. On również miał taki zamiar, stawiał powoli kroki, rozglądając się dokładnie. Widział jak żyły magii zlatywały się w jeden punkt, ale nie mógł jednoznacznie określić gdzie. Nawet nie zauważył jak zbliżyła się do niego żebraczka, prosząc o odrobinę jedzenia. Nic nie zauważył. Rozpoczął swoje poszukiwania. W tym samym czasie władczyni tej ziemi wyruszyła ze swojego zamku, by być ze swoimi poddanymi. Podopieczna królowej miała chyba inny cel, bo lwica o złocistym futrze wbiegł prosto na Vareatha i gdyby nie jego szybka reakcja, i to, że zaparł się mocno nogami to duży kot by go wytrącił z równowagi i przewrócił. Zaraz potem w pobliżu pojawiła się anielica, pani tej krainy.<br>- Witaj, czyżbyś był przybyszem z odległej Alaranii? Kojarzę mych poddanych, choćby z widzenia, a ciebie zdaje się że widzę po raz pierwszy – powiedziała łagodnym głosem, patrząc prosto w jego oczy. Naokoło było pełno ludzi, którzy kłaniali się i radowali widząc swoją Panią. Nie było wątpliwości, że była dobra.<br>Spojrzał prosto w oczy kobiecie, która do niego przemówiła, tym swoim przenikliwym, lecz przyjaznym, spojrzeniem.<br>- Emm... Witaj. Tak, przed chwilą mój statek dobił do brzegu - odpowiedział na jej słowa.<br>- Po reakcji ludzi rozumiem, że jesteś Panią tej krainy. Czuję się wyjątkowo powitany przez kogoś takiego - uśmiechnął się szczerze.<br>- Witaj więc w Arrantalis – powiedziała wesoło – Mi również miło cię tu gościć, proszę nie gniewaj się na moją niesforną lwicę, dość niesforny z niej kotek – rozmawiała z nim normalnie nie zwracając uwagi na to iż może być z jakiejś niższej klasy społecznej - Jeśli mogę wiedzieć powiedz co sprowadza cię do mego odległego królestwa?<br>- Gdybym się pogniewał to już dawno by z niej nic nie zostało - udał zakłopotanie i podrapał się po głowie.<br>- Pewne badania, które prowadzę, lecz wybacz mi, ale niewiele mogę zdradzić - spoważniał momentalnie.<br>- Uhm... - Delia się lekko skrzywiła i poważnie zamyśliła nad lepszym zabezpieczeniem miejsca gdzie trzymała swoje zwierzaki, to mogło się źle skończyć - Badania? Szkoda że nic nie powiesz, z chęcią bym ci pomogła - uśmiechnęła się szczerze.<br>- Dziękuję za chęci, jednak na niewiele by mi się Pani pomoc zdała - ukłonił się płytko - Zwę się Vareath. Pozwoli Pani, że udam się już na swoje poszukiwania - uśmiechnął się, obrócił się plecami do niebianki i rozpoczął wędrówkę. Usłyszał jej imię... Delia...<br> Już wiedział od czego ma zacząć. Zbliżał się do najbliższej żyły magii. Najprostszym sposobem na odnalezienie splotu, było pójście za jedną z jego nici. <br>Powoli zaczynała nastawać noc, Vareath miał wrażenie, że krąży za niczym i cała ta wyprawa zaczyna być nic nie warta. Tej nocy miała być pełnia, więc powietrze dla Vareatha aż wibrowało. Żyły magii były znacznie bardziej widoczne. W końcu mógł stwierdzić gdzie się ze sobą zbiegają. A miało to miejsce gdzieś w okolicach, prawdopodobnie, pałacu królowej. Nie pozostało mu nic innego jak udać się tak, jednak nie spodziewał się, że zostanie tam wpuszczony od tak. <br>- No pięknie... - stał już pod pałacem. W miejscu gdzie był najbliżej punktu do, którego dążył. Próbował znaleźć wyjście z sytuacji, co nie trwało długo. Dotknął żyły magii, a magia chaosu zmieniła strukturę ściany, której fragment dotykający żyły magii rozlał się na podłoże. Teraz ciemnowłosy mógł spokojnie wejść, jak się okazało, do ogrodu. Szybko naprawił ścianę magią porządku, ukląkł i rozpoczął medytację. Jednak nie znalazł nic. Gdy słońce wyszło, a księżyc zniknął z nieboskłonu, uczucie magii w tym miejscu ustało. Stracił tyle czasu, szukając iluzji. Chciał zniknąć z tego miejsca nim ktokolwiek zauważy, że w pałacu jest nieproszony gość. Czuł jak żyły magii już nie zawiązują się w tym miejscu.<br>- Tutaj nic nie ma... Więc dlaczego? - mówił sam do siebie, westchnął ciężko, ale jego rozmyślenia wyrwał go odgłos kroków. Delia wyszła zaraz naprzeciw smoka, ubrana w delikatną, białą sukienkę. Wcale nie zdziwiło to Pradawnego, sprawiała wrażenie kogoś kto lubi przebywać w tym ogrodzie.<br>- Co Ty tutaj robisz? - zadawała pytania, które sprowadzały się do jednego.<br>- Masz bardzo piękny ogród, Pani - ukłonił się, uśmiechając się. Nie sprawiał wrażenia wrogiego, ale anielica była widocznie zdziwiona jego widokiem tutaj.<br>- Dzię... kuję, ale odpowiedz... - <br>- Prowadzę badania... Znaczy, prowadziłem, ale okazało się, że przyciągnęła mnie tutaj tylko zwykła anomalia, której już nie ma -<br>- Jaka anomalia? -<br>- Magiczna, żyły magii związały się ze sobą w jakby supeł. Bardzo silne magicznie źródła tak robią, ale to okazało się tylko iluzją. Mam jednak przeczucie, że wrócę tutaj, że to jednak nie był przypadek. Wtedy będę mniej tajemniczy i zapytam o zgodę na wejście tutaj - uśmiechnął się do kobiety, by zaraz potem ukłonić się i odwrócić do niej plecami.<br>- Do zobaczenia, Delio - po tych słowach wyszedł tak samo jak wszedł i zniknął z wyspy.<br><br>Rok 40, Droga ze Smoczej Przełęczy do Ekradonu. Tym razem jego podróż nie była uwarunkowana konkretnym celem, liczył, że w drodze coś zauważy. Wędrował wraz z karawaną kupiecką wzdłuż rzeki Dihar od Ostatniego Bastionu do Smoczej Przełęczy, gdzie pękła oś w kole wozu z towarem i Vareath był zmuszony na podróż o własnych nogach od tego momentu. Postanowił udać się do Ekradonu i stamtąd, wraz z jakimkolwiek transportem, wyruszyć prosto do Valladonu. Przed sobą miał dwa dni drogi. Gdy zbliżał się do Ekradonu stracił czujność, zazwyczaj wyczułby niebezpieczeństwo, ale jego umysł pogrążył się w myślach i został zaatakowany przez dużą grupę zbójów. Wśród napastników była osoba władająca magią, która nim Smok ocknął się, rzuciła nim o drzew miażdżąc mu przy tym prawą rękę i łamiąc żebra. Vareath był na skraju przytomności. Już nie czuł jak w jego lewe ramię i prawą nogę wbijają się dwie strzały. Zemdlał, zdążył jednak rzucić zaklęcie, które spowolniło i wyrównało funkcje życiowe na tyle by przeżyć kilka godzin. <br>Obudził się w nieznajomym otoczeniu. W pomieszczeniu, leżał na łóżku, już nie był ranny, jednak wciąż słaby i obolały. Nie powinien był się jeszcze budzić, ale zbudziła go magia unosząca się w powietrzu, poruszająca jego nerwy. Gdy obraz przestał mu się rozmazywać, jego oczom ukazała się niezwykle piękna kobieta, o typowo anielskiej urodzie. I taka była też prawda, ona była aniołem. Czuł to bez problemu, czuł też to, że to ona była źródłem magii, która go wybudziła.<br>- To Ekradon, prawda? - zapytał niespodziewanie anielice, zajętą swoimi sprawami, siadając jednocześnie na łóżku. Po jej wyrazie twarzy wnosił, że wybudził się wcześniej niż podejrzewała.<br>- Dłuższej podróży bym nie przeżył... Ile czasu byłem nieprzytomny? I jak się tutaj znalazłem? - kontynuował smok, jednak zaraz potem, nim kobieta odpowiedziała, machnął ręką.<br>- To nie jest takie istotne... Jesteś niezwykła... Rzadko kiedy czuje się coś takiego od żywej istoty - oświadczył, jednak w tej chwili pojawił się na jego twarzy grymas.<br>- Ale gdzie moje maniery... Dziękuję Ci, Pani, za ocalenie mojego życia. Zwę się Vareathemilier... Vareath... Tak jest krócej - skinął głową w quasi ukłonie, a na jego ustach pojawił się serdeczny uśmiech.<br>- Witaj Vareathcie, możesz mi mówić Niara - przedstawiła się mu anielica - Tak, to Ekradon... Ale co masz na myśli? - zapytała, nic dziwnego, że nie wiedziała o co chodzi mężczyźnie.<br>- Oh, wybacz... Jesteś niezwykła, takie uczucie jak przy Tobie, miewam podczas pełni księżyca... Nie jest tak intensywne jak wtedy, ale... - starał się wytłumaczyć coś takim językiem, by został na pewno zrozumiany. Westchnął.<br>- Jesteś wyjątkowa, nigdy jeszcze nie spotkałem się, by magia żywej istoty tak bardzo poruszała otaczającą przestrzeń. Tak jak w przypadku przedmiotów... ale inaczej, jakby to było zmienne. Jesteś naprawdę uzdolnioną anielicą, albo będziesz... - prościej nie umiał, ale wydawało mu się, że zrozumiała go.<br>Później spędził jeszcze kilka dni pod opieką Niary. Niezwykle dobrej osoby, stawiającej czyjeś dobro wyżej niż swoje. Nie chciała nic za uzdrowienie go, ale Vareath w zamian za to opowiadał jej o badaniach, które prowadził. Opowiedział też kim tak naprawdę jest, pomijając fakty, które rozmywały się w jego pamięci. Również o swojej zdolności i magii jaką włada. W zamian dowiedział się trochę o przeszłości anielicy, nie chciał być zbyt dociekliwy, nie pytał o coś co wydawało się bolesne. Usłyszał o ważnej dla niej osobie, o niejakim Zorze, smoku o białych łuskach, który był jej nauczycielem i ojcem. Gdy już wydobrzał, opuścił anielice. Choć tym razem zupełnie inaczej, nie zniknął w tak enigmatyczny sposób jak zwykle, a serdecznie pożegnał się z nią. <br>- Oby los jeszcze raz nas ze sobą skrzyżował - powiedział, gdy odchodził w dalszą podróż. Był ciekaw, czy kobieta będzie wspominać spotkanie z nim równie dobrze, jak on.<br><br>Rok 76, Ruiny, gdzieś na Równinach Drivii. Nie był pewien czego tak właściwie szukał. Miał wrażenie jakby jego cel ciągle przemieszczał się i uciekał od niego. W końcu jednak przestał i skierował Vareatha do ruin świątyni, które były całe przesycone magią, zbierały ją z otoczenia, ale jego cel ewidentnie wybijał się z tego, wychodził przed szereg. Miejsca takie jak to bardzo sprzyjały samopoczuciu smoka, przyjemność sprawiało mu przeszukiwanie ruin. Po stosunkowo krótkim czasie dotarł do centrum budynku, do hexagonalnej, pustej sali z piedestałem na środku, na którym stał kryształ, który dawał pełno niebieskawego światła. Smok badał go, ale to nie był jego cel. Jednak na ten właściwy nie musiał długo czekać. Do sali weszła spora grupa ludzi i jeden przemieniony. Byli poszukiwaczami artefaktów i ich celem był kryształ. Smok odwrócił się w ich stronę i zaczął zbliżać się do lidera grupy, przemienionego, z którego emanowała bardzo silna, specyficzna magia. Jego działanie wywołało poruszenie i pozostali członkowie grupy już chcieli ruszyć na niego, jednak nie mogli. Magia sił przygwoździła ich w miejscu. Gdy rzucił zaklęcie, poczuł kolejną falę magii ze strony demona.<br>- Możesz brać ten artefakt i odejść... - powiedział do Vareatha mężczyzna.<br>- Nie po niego tu przyszedłem - zbliżył się i wyciągnął rękę w stronę torby przemienionego, ten próbował go powstrzymać, ale nie musiał, bo zawartość torby go odrzuciła. Już wiedział co to za przedmiot, już wiedział jaki jest jego cel... i słyszał głos, kobiecy głos, który powiedział mu imię demona. Smok był wyraźnie zdziwiony jak nigdy wcześniej.<br>- Avarro... Ja zwę się Vareath. Pilnuj tę księgę. Kiedyś się jeszcze zobaczymy - powiedział kompletnie poważnie, chciał by mężczyzna o nim pamiętał. Jego słowa nie były groźbą. Wyszedł z sali i zniknął tak tajemniczo jak miał to w zwyczaju. Wszyscy mogli już się poruszyć. <br><br>Rok 86, na tropie obecnego celu.