Krasnolud usiadł na krześle przed biurkiem, sprawdził, czy wszystko było na swoim miejscu. Niewypełniona księga leżała przed nim, na prawo od niej były przyrządy do pisania. Po lewej znajdował się duży kufel piwa i gotowa do zapalenia fajka. Otworzył książkę na pierwszej stronie i zabrał się do pracy.
Na pierwszej stronie narysował autoportret. Był oczywiście nieco wyidealizowany. Krasnolud przewrócił kartkę i zaczął pisać. Na górze umieścił tytuł: WSTĘP CZYLI MOJA HISTORIA, po czym kontynuował wypełnianie papieru.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
"Nazywam się Raavik syn Rolla, pochodzę z Kattegat i osiągnąłem stopień kapitana w miejscowej armii. Kilka dni temu skończyłem sto pięćdziesiąt lat. A ty czytelniku masz przed sobą mój dziennik, nie sądzę, żebym dał go komuś, więc zapewne masz go w rękach, bo zginąłem. Chociaż mógłbyś go też ukraść, albo ja mógłbym go zgubić? No dobrze, jest mnóstwo powodów, dla których możesz czytać mój dziennik, ale to nieistotne.
Zanim zacznę pisać o mnie, muszę opisać miejsce mojego pochodzenia. Kattegat, no cóż mogę powiedzieć o tym miejscu? To najwspanialsze miasto świata! Tak jak większość krasnoludzkich fortec jest doskonale ukryta, nikt kto nie zna do niej drogi, nie znajdzie mojej siedziby. Kattegat jest wydrążone we wnętrzu kilku gór na północy. Nie są to wielkie góry, żeby na ich szczytach można było wypasać owce i uprawiać ziemię. Do tej miejscowości są trzy wejścia. Pierwsze jest na samym czubku jednego z wzniesień. Drugie to brama mająca swe miejsce u podnóża gór. Wykonana z porządnej, krasnoludzkiej stali(dużo wytrzymalszej niż to ludzkie gówno), wysoka na dwadzieścia stóp, szeroka na czterdzieści i gruba na piętnaście. Trzecim sposobem dostania się do miasta, są tak zwane Drzwi Grabieżcy. Wymiary ma takie same, jak w drugiej bramie, ale budulcem tej jest drewno. Nie myśl sobie, że nie było nas stać na dwa metalowe odrzwia, chodzi tu o względy czysto praktyczne. Drzwi Grabieżcy oddzielają miasto od portu, więc są często otwierane i zamykane, a ruszenie takiego cholerstwa wymaga wiele pracy. Poza tym od strony rzeki jesteśmy dużo mniej narażeni na ataki.
Między dwiema ostatnimi możliwościami wejścia znajduje się targ. Bardzo duża hala ze straganami, karczmami i magazynami. Jest to jedno z dwóch miejsc w Kattegat, gdzie spotykają się w zwykłych okolicznościach przedstawiciele wszystkich klas społecznych (drugim jest port). Wgłąb miasta jest tylko jedno przejście - szerokie schody, długie na siedemdziesiąt pięć stopni, zakończone bramą. Nie jest to zwykła brama, to kwintesencja naszego talentu do budownictwa. Te wielkie wrota są cztery razy większe od Drzwi Grabieżcy i sześć razy od nich grubsze. Przez większość czasu są otwarte, gdyż ich zamknięcie wymaga pracy nieco ponad stu dwudziestu mężów. Za tymi odrzwiami są rozdroża do trzech głównych dzielnic. Dolna, gdzie mieszkają niższe klasy, centralna w której znajdują się manufaktury, warsztaty, siedziby wojska i kopalnie. Jest też Górne Miasto, gdzie można znaleźć mieszkania szlachciców, biblioteki i pałac króla.
Skończyłem opisywać część architektoniczną, teraz czas na zwyczaje panujące w mieście. Jesteśmy samowystarczalni pod względem żywności, ale krasnoludy mają słabość do towarów luksusowych, szczególnie do metali szlachetnych. Pokrycie naszych zachcianek zapewniają wyprawy łupieżcze. Oczywiście nie jesteśmy głupcami, nie atakujemy środkowej Alaranii. Płyniemy do wysp północnych przez Morze Cienia. Władzę sprawuje król, który wybierany w wyborach powszechnych. Każdy dorosły krasnolud może kandydować, każdy dorosły krasnolud może głosować. Głosy jednak nie są równe, szlachecki jest dwa razy więcej warty od głosu pospolitego krasnoluda. Szlachta jest też jedyną grupą społeczną, która posiada nazwiska. Każda rodzina może awansować, jedynym warunkiem jest to, żeby jej przedstawiciel znalazł, wynalazł, lub stworzył coś, co pomoże całemu miastu. Może to być węgiel, który mniej dymi przy paleniu, nowy, wytrzymalszy stop żelaza, lub nową technikę walki podpatrzoną od innych nacji. W historii Kattegat występuje też jeden krasnolud, który został znobilitowany za zasługi wojenne. Generał Torstein Haraldson utrzymał miasto w trakcie dwuletniego oblężenia, przegonił najeźdźców i złupił ich ojczyznę.
Zanim zacznę o mnie, muszę poruszyć jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze wojskowość. Kattegat przetrwało tak długo, ponieważ każdy pełnosprawny krasnolud stamtąd potrafi walczyć. W wieku siedmiu lat dzieci bez względu na płeć zabierane są na trzy lata do koszar na pierwsze nauki. Po tym okresie wracają do domu, ale trzy razy w roku trzeba udać się na miesięczne szkolenie. Dzięki takiemu systemowi w razie ataku każdy mieszkaniec może pomóc w obronie. Wyprawy łupieżcze są tylko dla ochotników, ale ze względu na możliwość porządnego zarobku, mamy wielu chętnych. Po łupy płyniemy łodziami, mamy ich dwa rodzaje. Pierwszy to sneka, długi okręt z jednym żaglem na którym płynie dziesięciu tarczowników ze skarbami. Drugim typem są bryki, duże jednostki mające dwa żagle i dolny pokład, załogę tego typu stanowi trzydziestu wojowników.
Nasza armia opiera się na prostym systemie stopni. Mamy tylko kilka stopni wojskowych, a nie dziesiątki jak w innych wojskach. Na każdego szeregowca mówi się po imieniu, potem są sierżanci, którzy mogą dowodzić sneką. Następnie awansuje się na porucznika, którzy dowodzi oddziałem mogącym pomieścić się na trzech snekach, lub jednym brygu. Najwyższym stopniem jest kapitan, czyli osoba która ma pod sobą trzech poruczników. Dziewięćdziesięciu tarczowników, czyli najliczniejsza jednostka służąca do wypraw łupieżczych nazywa się Drużyną. W razie wojny król wybiera jednego z kapitanów na generała, który dowodzi całym wojskiem i dziesięciu innych najwyższych rangą oficerów na pułkowników, którzy mają pod sobą brygadę, czyli sześć brygów.
Została jeszcze religia. Według naszego wyznania istnieje wielu bogów. Najważniejszym jest Ojciec Wojownik, to do jego pałacu, czyli do Valhalli odchodzą nasi wojownicy po śmierci. Dzięki temu nie boimy się poświęcenia w walce.
Opisałem miejsce mojego pochodzenia, nadszedł więc czas na najważniejszy punkt czyli moją historię. Urodziłem się jako syn sierżanta i zbrojmistrzyni. Dzieciństwo przebiegło mi bez problemu. Mieszkaliśmy w Dolnym Mieście w dwupiętrowym domu. Było nas stać na utrzymanie takiego domostwa, dzięki łupom przywiezionym przez ojca. Moja matka tak naprawdę nie musiała pracować, bardziej chodziło jej o zabicie czasu i chęć czucia się potrzebną. Zanim wyruszyłem na pierwsze szkolenie, byłem już zapoznany z podstawami walki. Mój rodziciel dbał o wychowanie mnie na żołnierza, rozbudził we mnie miłość do podróży. Opowiadał o północnych, bogatych krainach, w których grabią moi współplemieńcy. Już wtedy wiedziałem, że moja przyszłość będzie w armii. Jeżeli chodzi o rodzeństwo, to mam siostrę, na imię jej Lagertha i obecnie jest żoną jednego z lepszych cieśli w Kattegat.
Moja pierwsza wyprawa odbyła się, gdy miałem na karku szesnaście wiosen. Było to pół roku po śmierci mojego ojca (nie odbywaliśmy żałoby, nie robimy tego. Po pogrzebie cieszymy się z tego, że nasi bliscy ucztują w Valhalli). Moja kariera szeregowca nie jest zbyt ciekawa. Może warto tylko wspomnieć, że nieraz pakowałem się w kłopoty, które kończyły się mordobiciem. Taki po prostu byłem. Regularnie wypływaliśmy na wiosnę, wracaliśmy jesienią. Było tak przez dobre ćwierć wieku, w końcu za zasługi na polu bitwy zostałem awansowany. Sierżantem byłem bardzo krótko. Już w trakcie drugiej wyprawy zasłużyłem na promocję. Wracaliśmy z łupami do naszych łodzi. Dowódca padł podczas szturmu na niewielkie miasto, które najechaliśmy. Byliśmy pewni, że dojdziemy bez przeszkód do snek i odpłyniemy do Kattegat. Jednak na plaży spotkaliśmy wroga. Była to pierwsza bitwa, w której dowodziłem, więc dostaniesz jej dokładniejszy opis.
Wracaliśmy całą grupą przez wybrzeże, gdy zobaczyliśmy, że na drodze czekał na nas oddział około dziewięćdziesięciu zbrojnych. Stali w szyku bojowym. Przed pierwszą linię wyjechał ich lider, dosiadał białego konia.
- Poddajcie się, a zostaniecie oszczędzeni - wykrzyknął.
Wielu z nas nie wiedziało co robić, nasz dowódca leżał martwy, a żaden z trzech obecnych sierżantów nie rwał się, aby toczyć rozmowy. Stwierdziłem, że skoro dwóch równych mi wojaków nie przejmuje dowództwa, to ja to zrobię. Rozejrzałem się, byliśmy między skałą, a morzem, wróg nie mógł nas otoczyć, mieliśmy korzystne warunki.
Wyszedłem przed szereg i zacząłem się śmiać. Donośny rechot szybko dobiegł do naszych przeciwników. Wkrótce dołączyła do mnie cała reszta moich towarzyszy broni. Lider tamtych ludzi był zmieszany, było widać, że spodziewał się, że się poddamy. W końcu skupił się i nakazał swoim ludzi, żeby nas ostrzelali. Moi żołnierze nawet nie drgnęli, czekając na rozkaz. Po chwili go wydałem:
- Mur z tarcz!
To jedna z naszych podstawowych formacji polegająca na ustawieniu ściany z tarcz pierwszych szeregów. Strzały wroga nie trafiły ani jednego z moich grabieżców. Ich dowódca był już bardzo zdenerwowany, nakazał wszystkim swoim zbrojnym ruszyć na nas. Gdy biegli mówiłem do swoich towarzyszy, aby poprawić morale.
- Mają tylko trzykrotną przewagę! To świetna proporcja dla krasnoluda, nie bójcie się, walczcie dzielnie, gdyż bogowie obserwują nas w tej chwili. A teraz przedziurawić mi tę hołotę!
Na ten rozkaz tylne rzędy ustawiły się odpowiednio. Łucznik zostawał podnoszony przez dwóch innych tarczowników i strzelał we wrogów. Było to o tyle skuteczne, że przeciwnik biegł na nas i wielu z nich powywracało się o martwych sojuszników. Poza tym, jeśli któryś został ranny, to najbliższy żołnierz zabierał go na bezpieczną odległość.
Dobiegli do nas i próbowali przebić się przez mur, ale nic to nie dało, krasnoudy przewyższają ludzi siłą, szczególnie gdy tworzą zwarty oddział. Po kilku sekundach przepychanek padł kolejny rozkaz:
- Włócznie!
Tarcze tworzące mur lekko się rozsunęły. Powstały w ten sposób dziury, które wykorzystali moi żołnierze z trzeciego szeregu. Skuteczni wbijali je we wroga. Na pierwszej linii też nie próżnowaliśmy, topory i miecze cięły bez ustanku, wraży wojacy nie mieli żadnej formacji, parli po prostu naprzód, wytracili impet przy zderzeniu, a potem stawali się coraz bardziej bezbronni. Dodatkowo przez cały czas byli ostrzeliwani przez naszych łuczników.
Po kwadransie takiej walki ich szereg został w końcu załamany. Przerażeni ludzie zaczęli się całkowicie cofać. Wtedy padła moja ostatnia komenda:
- Wykończyć ich!
To było to, czego moi tarczownicy potrzebowali. Nasz szyk się rozpadł, mężczyźni i kobiety wbiegli wprost w uciekającego wroga. Cięli rąbali i tłukli, wróg był przerażony. Reszta bitwy była już tylko formalnością, połowa agresorów łącznie z dowódcą zbiegła, zostawiając nam wolną drogę do domu.
Po powrocie awansowano mnie na porucznika.
Kapitanem zostałem miesiąc po moich sto dwudziestych urodzinach. Odbyła się wtedy największa batalia w moim życiu, jakiś władca z północy zjednał sobie wielu ludzi i wyruszył wydać nam wojnę. Król stwierdził, że zaatakujemy ich z zaskoczenia na jednej z większych wysp, na której na pewno musieli się zatrzymać z powodu zbliżających się sztormów. Nie wykazałem się tam żadną nadzwyczajną odwagą ani legendarnym władaniem orężem. Zgłosiłem się na ochotnika do przeprowadzenia ataku od flanki i moja misja się powiodła. Zmiażdżyliśmy wroga atakują go z dwóch stron w kotlinie, przeciwnicy byli bez szans.
Władca był wielce tym uradowany. Ja i czterech poruczników, którzy mi pomagali, dostaliśmy awans. Ponadto każdy został czymś obdarowany. Ja dostałem topór i tarczę, oba mają magiczne właściwości.
Nowa pozycja pozwoliła mi na dostęp do Górnego Miasta. Dzielnica szlachty była o klasę lepsze od całej reszty Kattegat, piękne domy wykonane z kolorowych skał, eleganckie krasnoludy, zdobione place, pomniki. Jednak najwięcej mojego czasu pożarła wielka biblioteka. To właśnie tam pokochałem historię, nauczyłem się czytać i rysować. Właśnie tam zdałem sobie sprawę, że chciałbym w życiu osiągnąć jeszcze jeden celem. Stwierdziłem, że zostanę szlachcicem.
Oczywiście nie zaniedbałem mojej Drużyny. Razem łupiliśmy przez trzydzieści lat, jednak w dzień moich sto pięćdziesiątych urodzin podjąłem decyzję. Wymyśliłem, że opuszczę Kattegat i udam się w poszukiwania czegoś, co podniesie status mojej rodziny. Zdziwiło mnie to, że przyjaciele i rodzina w pełni się ze mną zgodzili.
Dzień po opuszczeniu miasta spotkałem w górach podróżnika, który okazał się podstarzałym magiem. Chciał mój topór, więc graliśmy w karty. Czarownik próbował oszukiwać, ale chyba przekombinował sprawę, bo wygrałem. Moją nagrodą był kruk. Na początku myślałem, że to zwykłe ptaszysko, ale ten zwierzak ma łeb na karku i potrafi robić mi za przewodnika, czy w to uwierzysz czy nie.
Na tym kończą się moje starsze dzieje, teraz czas na współczesne wydarzanie, bowiem ta historia nie kończy opowieści. Ona ją dopiero zaczyna".
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Raavik zamknął księgę i dopił resztę piwa. Stwierdził, że za długo przesiedział w jednym miejscu. Zaplanował, że jutro wyruszy w dalszą podróż.