Plany Niebiańskie były dla mnie wspaniałym domem. Spokojnym i wypełnionym dobrocią. Po długich studiach nad rozmaitymi naukami Pan zlecił mi
zadanie. Byłam wtedy nieco starsza od reszty Aniołów, którzy otrzymywali swe pierwsze misje. Dobrotliwy zważając na moje wątłe zdrowie
pozwolił mi dłużej cieszyć się życiem na Spokojnych Planach Niebiańskich. Lecz i na mnie w końcu przyszła pora...
''- Sealtiel, to choć to Twoje pierwsze zadanie, zajmie Ci dużo czasu.
- Ten wiek odznacza się spokojem. Dobrze wiesz Panie, że znam czas, nie boję się go.''
Zesłana do wioski, lata spędzałam między wieśniakami. Chowałam skrzydła upodabniając się do nich. Żyłam jak oni. Niektóre lata bywały gorsze,
inne lepsze. Pamiętam jak pierwszej zimy ponad miesiąc spędziłam leżąc w łóżku. Długo nie mogłam wygrać z chorobą. Po kilku latach moja
odporność nieco się poprawiła. Kiedy już było lepiej z moim zdrowiem uczyłam ich dzieci, a oni wynagradzali mi to ucząc mnie wypieków, tańca,
prezencji...
''- Taka piękna kobieta jak Ty musi umieć piec, Sealtiel. Czytanie i pisanie to nie wszystko. Między nauką i pracą, musi być czas na
przyjemności! Zobaczysz, każdy chłop chciałby mieć taką zaradną ślicznotkę za żonę!''
Kochałam tych ludzi. Chroniłam tych ludzi. Leczyłam ich rany, powielałam plony, każdego z osobna otaczałam anielską opieką. Modliłam się razem
z nimi o dobre dni i spokojne noce. Razem dbaliśmy o zwierzęta i zbiory. Wiosną sadziliśmy kwiaty. Latem pracowaliśmy w polu. Jesienią
zbieraliśmy zboże i owoce. Zimą urządzaliśmy kuligi dla dzieci i polowania dla starszych. Byłam z nimi w chwilach radości i smutku.
''- To wspaniałe miasteczko, Panie. Biedne, ale uczciwe. Przekaż rodzicom, braciom i siostrom, że gdy wrócę pokażę im co to są muffinki
czekoladowe i cynamon.''
Sto lat minęło szybko i nadszedł nowy wiek. Wywołał ucisk w mym sercu i smutek którego nie mogłam uzasadnić. Wieśniacy się nie zmienili, byli
tak samo uczciwi i oddani Bogu jak wcześniej. Starsi umierali, rodziły się kolejne pokolenia. Ich serca wypełnione nadzieją rosły w wierze. Czasem
jakiś kupiec przyjeżdżał do wioski by sprzedawać swój towar, nie jeden z nich zakochany w tutejszych zwyczajach zostawał, żeniąc się z jakąś
piękną panną.
''Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałam by mogli żyć tak dalej: szczęśliwie i spokojnie. Nieświadomi zła, które gdzieś na nich czycha.''
Którejś nocy jednak obudził mnie zły sen i szum płaczących liści. Chciałam zwołać mieszkańców i kazać im uciekać. W głębi serca wiedziałam, że
to nie ma sensu. Zło nie chce budynków, tylko ludzkich dusz. Z czasem sen się nasilał, męczył mnie i gnębił. Przepełniał me serce bólem i żalem.
Nie mogąc spać, w nocy piekłam najsmaczniejsze ciastka, serniki i babki. Nie pomagało, ale pochłaniało czas, który nieustannie zbliżał nas
wszystkich do nieuniknionego.
Ta noc była inna niż wszystkie. Mrok był bardziej ciemny i gęsty. Gdy wieśniacy spali, przechadzałam się po wiosce. Ścieżką kierowałam się na
skraj miasta. Czekał tam na mnie. Gwiazdy próbowały oświetlać mi drogę, ale zawiał zimny wiatr i chmury przysłoniły niebo. Nie wiem jak długo
błądziłam w ciemnościach, lecz gdy wyszłam na polanę za wioską, ujrzałam wędrowca odzianego w płaszcz i skrywającego swe oblicze w
głębokim kapturze.
''- Nie pozwolę Ci skrzywdzić tych ludzi.
- Aniele, nie wiesz jeszcze czym jest prawdziwe zło, musisz się wiele nauczyć...''
Wędrowiec zrzucił płaszcz i ukazał mi swoje jestestwo. Czarna, zwęglona skóra, oczy niczym u jadowitego węża i błoniaste skrzydła. Piekielny.
Łowca dusz.
Teraz gdy o tym myślę, nie wątpię, że miałby w tej wiosce niesamowitą ucztę.
Wiedziałam, że nie mogę mu na to pozwolić. Zaatakował pierwszy, naprawdę szybko. Miałam problem z utrzymaniem gardy. Co rusz wzbijaliśmy
się w niebo i opadaliśmy na ziemię. Trzepot naszych skrzydeł zakłócał nocną ciszę. Rany zadane mieczem nie robiły na nim większego wrażenia.
Pozostała mi magia i mój bat. ''Jyoti'' - światło. Pierwszy raz walczyłam jednocześnie używając rapiera do parowania ciosów i bata do
atakowania. Wykorzystał ten brak doświadczenia profesjonalnie. Jednym ciosem przebił oba moje skrzydła. Opadły bezwładnie. Nie mogłam nimi
ruszyć, ani ich schować. Leżałam na ziemi. Pierwszy raz w życiu byłam tak przerażona.
''- Hahaha, co zrobisz teraz, paskudny nielocie?!
- To jeszcze nie czas by się poddać!''
Jego śmiech był szorstki. Ogarnął polanę i uniósł się echem. Strwożył okoliczne zwierzęta, spłoszył nawet psy na obrzeżach miasteczka. Ich
ujadanie miało niedługo zbudzić ludzi. Poranek się zbliżał, a my walczyliśmy.
Nie pamiętam szczegółów walki. Nasze miecze zderzały się ze sobą przepełniając najbliższą okolicę dźwięcznymi uderzeniami stali. Bat świszczał
przecinając powietrze, teraz już tylko Jego skrzydła trzepotały w locie. Magia wypełniła całą polanę, aż światło gwiazd przebiło w końcu chmury.
Gdy bat dopadł Piekielnego skrępował go niczym lina i przyciągnął blisko mnie. Oboje wyczerpani, dyszeliśmy równo spoglądając sobie w oczy. Na
chwilę przed tym jak straciłam przytomność zamachnęłam mieczem wlewając weń resztki magii.
Rankiem znaleźli nas ludzie z wioski. Mnie zakrwawioną, bezwładną, obok obrzydliwego trupa, cuchnącego zgnilizną. Przerażeni znaleziskiem, nie
świadomi tego kim byłam, ani tego co stało się tej nocy, na swój sposób próbowali mi pomóc.
Na dniach dołączył do nich nowy mieszkaniec wioski. Kolejny Anioł, który miał przejąć ode mnie to zadanie. Kazał udać mi się na wschód,
podobno spotkam tam kogoś, kto będzie w stanie uleczyć moje rany. Biały gołąb wskazuje mi drogę. Mam jednak wrażenie, obawę bardziej, że to
jeszcze nie koniec tego niebezpiecznego wieku...