Tak, urodził się w lesie, bo do wioski był jeszcze kawał drogi. On miał wiele szczęścia(Yorino sądzi, że właśnie w tym momencie wyczerpał swój zapas powodzenia w życiu), ale jego matka już nie. Ojciec, bo to on odbierał go na świat, nadał mu imię Yorino. Centaurek miał jeszcze starsza siostrę, jednak opuściła ona rodzinę przej jego narodzinami, więc w zasadzie słabo ją znał. Czasem wracała na parę tygodni a potem znów znikała.
Wioska, w której mieszkał była położona obok lasu. Jego ojciec jak na razie nie chciał narażać swojego chuderlawego i niezdarnego syna na niebezpieczeństwa leśnych stworów, więc postanowił, że przez pierwsze 10 lat jego życia będzie mieszkał z nim wśród ludzi, gdzie nauczy go jak to wszystko funkcjonuje. Mimo dobrych rad ojca('Pamiętaj synu, nigdy nie jedz zgniłych marchewek.' itp.), nie udało mu się opanować niczego, co byłoby mu przydatne podczas wyprawę do kniei. Widząc to, ojciec postanowił się nie paprać i wyrzucił go do lasu po tych nieszczęsnych 10 latach.
- Tu masz kulę wytwarzająca mgłę, Yorino. Jeśli będziesz miał jakoś kłopoty, użyj jej. - Tyle właśnie powiedział synowi, po czym dodał, że ma przeżyć samotnie w lesie cztery lata, a potem może wrócić. Rodzicielska miłość, nie ma co.
Pierwsze dni nie były tak złe, jakby się wydawało. Ugryzł go jedynie skorpion, dał się niemal uwieść nimfie, jeszcze trochę, a opętała by go zjawa, wampir postanowił wybrać go na swój podwieczorek(niech żyje czosnek i jego wspaniałe właściwości), czarodziej chciał go zdetonować za zniszczenie jego warzywnego ogródka, a jacyś rolnicy z sierpami i kosami stwierdzili, że byłby niezłym koniem pociągowym(co było jedynie zwykłym kłamstwem, bo Yorino nie byłby w stanie przejść dwóch kroków z pługiem). Kolejne trzy tygodnie nie były wcale lepsze. Zgubił zaczarowany przedmiot od ojca. Okazało się, że nie wszystko smaczne co wygląda jak borówka. Potem jeszcze przez długi czas miał problemy żołądkowe, a upierdliwa wysypka nie chciała zjeść z twarzy.
'To okrutne, że ojciec tak wygonił syna w las!' można by powiedzieć. Ale ojciec chciał w zamyśle dobrze. Normalny centaur po dwóch dniach czuł się jak ryba w wodzie w lesie, a Yorino po dwóch latach nadal potykał się o zwalone kłody i nie umiał stwierdzić skąd wieje wiatr(zwyczajna dezorientacja, a nie bezdenna głupota).
Ale pewnego wspaniałego, choć deszczowego dnia, Yorino spotkał Jego. Był niczym blask ognia podczas nocnej zawieruchy. I to dosłownie, bo gdy centaur podszedł bliżej, okazało się, że nieszczęsny człowiek miotał się przez chwilę w płomieniach, po czym wskoczył do błotnistej kałuży.
- H-halo? Żyje pan? - zapytał centaur ostrożnie trącając łokieć leżącego w błocie człowieka.
- Noniechtowszystkoszlagweźmie... - wymamrotał wypluwając resztki kałuży. - Pomóż mi wstać, kretynie - warknął, a Yorino szybko złapał jego wyciągniętą dłoń i podciągnął go do góry. Nieznajomy błyskawicznie otrzepał się i rozglądnął dookoła.
- Przepraszam, nie chciałbym przeszkadzać za bardzo... ale czego pan szuka?
- Demonów, chłopcze, demonów - uśmiechnął się mężczyzna. Był dość niski, dobrej postury, na szyi miał gogle, a czarne włosy zmierzwione. Ogień przypalił mu ramię oraz znaczną cześć ubioru. - Co się tak patrzysz? - zapytał i uderzył się w czoło. - Zresztą nie ważne. Lepiej uciekaj, bo może i teraz im zwiałem, ale prędzej czy później znów mnie znajdą.
- Demony?! - Yorino aż cofnął się o krok. - Gonią cie de-mo-ny? O nie, o nie... - nerwowo zaczął stąpać w miejscu. - Czemu...? - jęknął niemal załamując ręce.
- Co? A tak, coś sobie od nich pożyczyłem - odpowiedział uprzejmie. Chciał jeszcze coś dodać, ale trzask gałęzi z tyłu kazał mu szybko zamilknąć. - Cholerne demony i ich orientacja w terenie. Uciekajmy, póki mamy wszystkie kończyny. - Złapał centaura za ramię i pociągnął za sobą w egipskie ciemności lasu.
Jak się okazało facet miał na imię Ronual, a przedmiot który sobie 'pożyczył' od demonów, to pewien magiczny pierścień. Próbował wytłumaczyć nawet Yoriniemu jak to cacko działa. Jednak mimo usilnych prób nie zdołał wytłumaczyć centaurowi niczego, poza tym, że pierścionek pozwalał na całkowity paraliż przeciwnika, ponieważ w środku oczka pływa jakaś zabawna substancja. Okazał się również, że jest to pamiątka rodowa jednego z demonich rodów.
- Fantastycznie. Więc teraz ściga cię potężny, szlachecki, demoni ród, bo chciałeś mieć takie... takie coś?
- Och. Potrzebuję jedynie tego niezwykłego płynu do eksperymentów. Chciałbym wiedzieć, skąd to się bierze. I czemu jest magiczne. Czy da się z dostępnych nam materiałów stworzyć coś podobnego.
- O nie... Jesteś alchemikiem? - jęknął centaur. Ronual jedynie uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
- Dobra, a co ty tu robisz? - spytał ściągając z siebie delikatnie spalone ubrania.
- Jestem centaurem. My żyjemy w lasach - odpowiedział, na co ten spojrzał na niego badawczo, czemu nie można się dziwić. Yorino wyglądał jakby ktoś go siłą wyciągnął z ciepłego łóżka i wywalił na zewnątrz, na szalejącą burzę z piorunami. Wyraz twarzy miał umęczony, nieszczęśliwy. Bąble po ugryzieniach pszczół wcale nie poprawiały wyglądu, ani samopoczucia.
- No co... Ojciec mnie wysłał tu, bo uważał, że sam sobie później nie poradę. Im wcześniej tym lepiej... - mruknął zakłopotany.
- Mogę ci pomóc - zaoferował się alchemik. Centaur wycisnął swoje zmoczone włosy i spojrzał zdziwiony.
- Jak?
- Na początek mogę cię nauczyć czegoś o roślinach i minerałach. Jak poruszać się wśród zdradliwych skał i takie tam. Pokażę ci, jak powinno się chodzić po bagnach. Mógłbyś wtedy zostać przewodnikiem. No, i znam się na pogodzie - rozpromienił się, po czym skrzywił z bólu, kiedy materiał zahaczył o przypalone ramię. Stęknął cicho. - Uch. No nic, chyba będę zmuszony to zostać, póki się nie wygoi, a demony obiorą inny kierunek poszukiwań. Więc co? Zaczynamy naukę? Widzisz te chmury? Czujesz ten specyficzny zapach...?
Tak właśnie zaczął swoje szkolenie.
Yorino miał trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy udało mu się przewidzieć nadchodzącą burze. Zaraz po tym, po raz pierwszy poraził go piorun. Na swoje nieszczęście, jak to kiedyś mówił, przeżył. O dziwo jednak, nauka szła szybko do przodu. Umiał rozpoznawać rodzaje chmur, jakie deszcze z tego będą, kiedy przejdą letnie wiatry, jak długo utrzyma się pogoda... Wszystko pięknie wspaniale. Ale demony chyba nie czekały na wiosenne opady. Gdy tylko wpadły na trop złodzieja-alchemika, postanowiły spalić las. Chcąc nie chcą uciekinier i centaur opuścił pośpiesznie knieje i skierowali się ku morzu, by zgubić na pełnej wodzie niechcianych myśliwych. Po jakimś czasie, gdy stwierdzili, że nic na razie im nie zagraża, podążyli do pracowni Ronuala. Mijały kolejne lata, jak Yorino uczył się, a alchemik rozpracowywał działanie pierścienia i substancji wewnątrz oczka. Udało się. Alchemik stwierdził, że cała ta 'machineria' ma jakiś związek z kwantami, dość specyficznym metalem w piekielnych odmętach oraz niewątpliwie przeładowaniem magicznym. W każdym razie udało mu się sporządzić podobną substancję paraliżującą. Ta jego działała jednak przez parę godzin, a nie przez parę lat, jak ta właściwa.
- No nic. Grunt, ze działa. Masz chłopie. Może kiedyś uratuje ci to życie. - Mówiąc to wręczył Yorino dwie fiolki.
- No... dziękuję. - Centaur wziął to do ręki, jakby miało nagle wybuchnąć i zniszczyć wszystko w promieniu 500 kilometrów.
Życie płynęło dalej swoim rytmem. On nadal się uczył. Nadal miał pecha, jakiego trudno znaleźć w naturalnym środowisku, ale jakoś sobie tam egzystował. Kiedy skończył 18 lat przyszło mu opuścić laboratorium alchemika.
- Jest tu zbyt niebezpiecznie. Demony, rozumiesz. Zajmę się nimi, he, he, he... - powiedział gładząc swój pas pełen, jak się domyślał Yorino, trujących chemikaliów. - Wiesz, nie mam się zamiaru z nimi bić, co to, to nie. Szaleńcem nie jestem. Ale jakby jakiś się zakradł, to wiesz - mruknął do niego i wręczył mieszek z pieniędzmi. - Jesteś tak samo nieporadny jak w dniu, kiedy cię spotkałem, ale teraz chociaż, wiesz, że jutro będzie padać. Może deszcz zmyje twój zapach. Baw się dobrze! - klepnął go jeszcze w bok, po czym sam wziął swój tobołek i oddalił się w przeciwną stronę.
- Och - powiedział Yorino zanim odwrócił się i pobiegł przed siebie. Znaczy, chciał pobiec, ale potknął się o wystający konar i upadł na ziemię. Nawet nie wiecie, jakie to niewygodne dla pół człowieka-pół konia. Dolna część nie jest przyzwyczajona do upadania w przód. Co najwyżej na boki, ale to inna sprawa. Ludzka część nie bardzo może sobie pomóc, bo ręce są po prostu za słabe w stosunku do końskiej połowy. W każdym razie kiedy się podniósł, a zajęło mu to chwilę, pobiegł do przodu.
Kolejny rok minął szybko. Podczas tej podróży, w której okradziono go pięć razy, złamano rękę dwa razy, oskarżono o grabież mauzoleum, przypadkowo wepchnął burmistrza do błotnistej sadzawki, zaatakował do niedźwiedź, ogromna kałamarnica, chochliki obrał na cel swoich złośliwych zabaw oraz innym temu podobne, nauczył się wiele o otaczającym go świecie. Yorino lubił całkiem naturę, ale natura zupełnie nie lubiła jego. W skutek czego nie raz się jeszcze zatruł, ubrudził, zadrapał i okaleczył. No nic. Jakoś przeżył. I żyje nadal. Może nie w stanie perfekcyjnej radości, miłości i harmonii z przyrodą, ale żyje.